mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Boniecka Marta - Pani wiatru

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :563.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Boniecka Marta - Pani wiatru.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 32 osób, 35 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 82 stron)

1 1053434

2 © Copyright by Marta Boniecka Projekt okładki Marta Boniecka ISBN 978-83-272-3604-3 Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części publikacji zabronione bez pisemnej zgody autora. 1053434

3 Pani Wiatru Epilog Wywiad z czarownicą. Wyobraźcie sobie mały domek z ciemnego drewna w samym środku gęstego lasu, który wielu nazywa wyklętym. Jednakże miejscowa ludność – mieszkańcy okolicznych wsi – często zachodzi w te strony. Wielu pewnie zastanawia się, czemu. Otóż powód jest tak naprawdę bardzo prosty – w tym tajemniczym, ukrytym w cieniu rozłożystych dębów zakątku mieszka pewna stara kobieta, przez wielu nazywana zielarką, a nawet… czarownicą. I ja, kierowana czystą, dziennikarską ciekawością, wyruszyłam na poszukiwania, by rozwikłać zagadkę skromnej kobiety budzącej w ludziach tak skrajne emocje: od strachu i nienawiści po głęboką wdzięczność i zaufanie. Choć podobno wszyscy okoliczni mieszkańcy ją znają, ciężko było mi wydobyć jakiekolwiek informacje o miejscu jej zamieszkania. Niektórzy twierdzili, że boją się narazić „starej wiedźmie”, inni pewnie po prostu chcieli ją chronić przed wścibskimi dziennikarzami. W końcu jednak, po całodziennym spacerowaniu od drzwi do drzwi, napotkałam jedną, na oko siedmioletnią, dziewczynkę, która ochoczo zgodziła się mnie zaprowadzić do „babci Weroniki”, jak ją nazwała. Kiedy spojrzałam z powątpiewaniem na chylące się ku zachodowi słońce, uśmiechnęła się tylko do mnie, zapewniając, że na pewno zdążymy, bo to blisko. Po tych słowach złapała mnie za rękę i pociągnęła do lasu. Dziwiło mnie, jak to dziecko, w porównaniu z dorosłymi, ochoczo i bez żadnego strachu tam idzie. Na dodatek doskonale znała drogę, jakby chodziła nią codziennie. Podczas kiedy ja po stu metrach straciłam poczucie kierunku, ona pędziła w podskokach przed siebie, co chwilę spoglądając na mnie, jakby niezadowolona z tak wolnego tempa. - Jak długo znasz babcię Weronikę? – zagadnęłam ją w końcu. - Oj, bardzo długo. – Uśmiechnęła się do mnie, szczerząc ząbki, w których brakowało dwóch górnych jedynek. - Rok, dwa lata? – zaczęłam się dopytywać, byle tylko dowiedzieć się czegoś więcej. - Jak byłam bardzo malutka, to się rozchorowałam. Wtedy babcia mnie wyleczyła. Potem często mnie odwiedzała, a teraz ja… - zawiesiła głos, jakby o czymś sobie przypomniała. Nagle posmutniała i odwróciła głowę, machając przy tym swoimi rudymi loczkami. Przestała podskakiwać, lecz wciąż pędziła w nieznanym mi kierunku. Nie pytałam o nic więcej. Zdałam sobie sprawę, że w życiu tej dziewczynki musiało się całkiem niedawno zdarzyć coś bardzo przykrego, o czym mała nie chciała wspominać. Postanowiłam to uszanować i nie męczyć jej. 1053434

4 Stanęłyśmy na skraju małej polanki. Na jej środku moim oczom ukazał się mały, drewniany domek. Otoczony był mikroskopijnym, zadbanym ogródkiem, w którym kwitły najrozmaitsze kwiaty. Ich upajająca woń dotarła aż do mnie. Obok stała niska szopa, koło której przechadzała się biała jak śnieg koza. - No dalej, na co pani czeka?! – zawołała do mnie dziewczynka stojąca już w otwartych drzwiach domku. „No właśnie, na co czekam?” – spytałam samą siebie. Idąc w kierunku chatki, zaczęłam zastanawiać się, co tak naprawdę spodziewałam się tu znaleźć? Może domek z piernika jak w „Jasiu i Małgosi”? Po historiach usłyszanych na temat tego miejsca, można powiedzieć, że w pewnym sensie się zawiodłam. Widok całkowicie normalnego, zadbanego budynku, zaskoczył mnie do tego stopnia, że zamarłam na kilka sekund. W końcu, pełna sprzecznych emocji, skierowałam swe kroki w stronę otwartych na oścież drzwi, w których chwilę wcześniej zniknęła dziewczynka. Po przejściu progu stanęłam w przestronnej kuchni, do której przed dwa okna od strony drzwi wpadały czerwone promienie zachodzącego słońca. Na środku pomieszczenia stał duży drewniany stół z wazonem pełnym różnokolorowych kwiatów oraz sześcioma prostymi krzesłami dookoła. Po drugiej stronie zauważyłam potężny, stary kredens ozdobiony finezyjnymi roślinnymi wzorami oraz rzeźbionymi głowami diabłów w górnych rogach. To one właśnie najbardziej przyciągnęły moją uwagę. Jeden z nich uśmiechał się szeroko – był to jednak ten przerażający rodzaj uśmiechu wróżącego pewne nieszczęście dla osoby, w którą stronę był skierowany. Drugi zaś, ten po lewej stronie, wpatrywał się we mnie wyłupiastymi oczami, jakby zastanawiał się, czemu byłam na tyle głupia, by się tu zjawić. - Proszę, usiądź. – Z zamyślenia wyrwał mnie kobiecy, dość oschły głos. Rozejrzałam się jeszcze raz po kuchni i zauważyłam kobietę myjącą powoli naczynia przy zlewie pod oknem. Wyglądała, jakby się stamtąd nie ruszała od jakiegoś czasu, a przecież przysięgłabym, że nie było jej tam, gdy weszłam. Jeszcze parę sekund stałam z otwartymi ustami, patrząc zdziwionym wzrokiem. Kiedy jednak nieznajoma nic nie powiedziała, a nawet zachowywała się, jakby mnie tam w ogóle nie było, usiadłam na krześle przy stole i zaczęłam się jej uważniej przyglądać. Szczerze mówiąc, wyobraźnia podpowiadała mi zupełnie inny obraz czarownicy z lasu. Kobieta stojąca teraz tyłem do mnie miała nienaganną, wyprostowaną postawę i całkiem zgrabną figurę. Jej kruczoczarne włosy były ciasno związane w kok z tyłu głowy. Miała na sobie długą, czarną spódnicę oraz flanelową bluzkę tego samego koloru. Z tyłu wyglądała na całkiem młodą… Nie, zdecydowanie mijało się to z tym, czego się spodziewałam. 1053434

5 - Co taką młodą dziennikarkę jak pani sprowadza w głąb lasu, w skromne progi takiej staruszki jak ja? Szuka pani sensacji? – Jej słowa brzmiały bardziej jak oskarżenie niż pytanie i tak mnie zaskoczyły, że przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Po prostu zaniemówiłam, i to chyba pierwszy raz w życiu! - Chciałam… Chciałam zrobić z panią wywiad – wykrztusiłam w końcu, choć trochę głupio mówiło mi się do pleców. Jednakże kobieta nagle odwróciła się do mnie, usiadła na krześle naprzeciwko i wpatrzyła we mnie swoimi czarnymi jak noc oczami. Ja także nie mogłam oderwać wzroku od jej twarzy. To właśnie ona zdradzała trochę prawdziwy wiek kobiety – kilkanaście zmarszczek wokół oczu, ust i na czole postarzało ją, ale i tak nie na tyle, na ile bym się spodziewała. Trwałyśmy w takim stanie tak długo, że odniosłam nieprzyjemne wrażenie, że nieznajoma właśnie w ten sposób mnie poznaje, poznaje moje zamiary, osobowość, przeszłość, a może nawet (co lekko mnie rozbawiło) moją przyszłość. -A więc chce pani zrobić ze mną wywiad… - zaczęła kobieta i zawiesiła na chwilę głos. – Nasuwa się jednak pytanie – czy napisze pani wszystko zgodnie z prawdą, czy… - Oczywiście, że tak – przerwałam jej buntowniczo. Ta kobieta może i była czarownicą, zielarką, czy kim tam jeszcze innym, ale nie miała prawa w ten sposób mnie obrażać. Nikomu i nigdy na to nie pozwalam. – Ja nigdy nie mijam się z prawdą. Nie… O Jezu! – jęknęłam cicho, kiedy poczułam jakiś ciężar na kolanach. Spojrzałam w dół i okazało się, że rozsiadł się na nich wygodnie czarny jak smoła kot. - Skoro nawet Astor panią polubił… - Kobieta wyraźnie zamyśliła się. Wstała i podeszła do okna. Stała tam przez chwilę, wpatrując się w ostatnie promienie zachodzącego słońca znikające między drzewami. – Widzisz, Izo, byli już u mnie dziennikarze i wszyscy mówili tak samo, jak ty, a tak naprawdę każdy z nich po prostu szukał sensacji. Kiedy jednak jej nie znajdywali, ubarwiali całą moją postać. Później dowiadywałam się różnych ciekawych rzeczy na swój temat. Lecz ty… - Spojrzała na mnie, mierząc mnie wzrokiem od góry do dołu. – Ty wydajesz się być inna. - Wnioskuje to pani po tym, że kot usiadł mi na kolanach? – spytałam z nutą sarkazmu, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Z tego wszystkiego nie zauważyłam nawet, że nazwała mnie po imieniu, choć nawet się nie przedstawiłam. Ona jednak zaśmiała się tylko cicho, po czym z powrotem usiadła naprzeciw mnie. Astor zeskoczył ze mnie i ułożył się wygodnie na kolanach swojej pani, a ona zaczęła: - Mam na imię Weronika i chyba najlepiej będzie, jeśli będziemy zwracać się do siebie po imieniu. Co ty na to? – Tak mnie zaskoczyła ta nagła zmiana tonu, że znowu zaniemówiłam na 1053434

6 chwilę. Ta kobieta z miłym, zachęcającym uśmiechem na twarzy już podczas pierwszych minut rozmowy doprowadziła mnie do kompletnego zagubienia. Aż się bałam, co może zdarzyć się później. - Tak, rzeczywiście tak będzie wygodniej – wykrztusiłam w końcu, po czym odchrząknęłam cicho i wyjęłam z kieszeni spodni mały dyktafon, którym miałam zamiar wszystko nagrać. - To nie będzie potrzebne – odezwała się z przekonaniem Weronika, po czym (widząc zapewne moje pełne sceptycyzmu spojrzenie) dodała. – Mogę cię zapewnić, że będziesz wszystko doskonale pamiętać. - Ale jak? - Po prostu mi zaufaj. – Uśmiechnęła się do mnie, a mi w tym momencie przeszło przez myśl, że zaufanie tej kobiecie, przynajmniej na razie, będzie dla mnie bardzo trudne, jeśli nie niemożliwe. Niestety, nie potrafiłam również jej odmówić. Schowałam więc dyktafon z powrotem i zadałam pierwsze z przygotowanych wcześniej pytań: - Wielu ludzi uważa cię za zielarkę, niektórzy tylko za, przepraszam za wyrażenie, starą, zwariowaną kobietę, a jeszcze inni za czarownicę. Kim tak naprawdę jesteś? - Kim jestem… - Weronika zamyśliła się, a lekki uśmiech wciąż nie znikał jej z twarzy. – Ciekawe pytanie, nie wiem tylko, czy moja odpowiedź cię usatysfakcjonuje. Widzisz, tak naprawdę jestem chyba wszystkim po trochu. Zielarką? No cóż, mam szafę pełną leczniczych ziół zebranych w lesie. Stara? Niestety, - westchnęła teatralnie – chyba już tak. Zwariowana? Ojej, mam taką nadzieję! – Zaśmiała się głośno, aż Astor zeskoczył z jej kolan i pomknął w kierunku drzwi. Po chwili ciągnęła dalej. – Tylko z tym ostatnim mam pewne wątpliwości. Czarownica? Czy ja wiem… - zawiesiła głos, co natychmiast postanowiłam wykorzystać: - Czyli jednak jest w tym ziarnko prawdy? Weronika spojrzała na mnie badawczym wzrokiem, jakby zastanawiała się, ile może mi powiedzieć. W końcu pochyliła się delikatnie w moim kierunku i szepnęła: - Lepiej, by niektóre rzeczy pozostały tajemnicą. – Po czym z powrotem odchyliła się na krześle i spytała. – To jakie jest kolejne pytanie? Znowu przez parę sekund nie mogłam pozbierać myśli. Zastanawiałam się nawet, czy ta kobieta działa tak na wszystkich, bo jeżeli tak, to nie dziwię się, że niektórzy się jej boją. - Mieszkasz tu samotnie. Czym się zajmujesz, z czego utrzymujesz? - Ależ ja nie mieszkam tutaj sama… - zaczęła Weronika i w tym samym momencie, jakby na zawołanie, z drzwi po lewej wyszła mała dziewczynka, ta sama, która mnie tam przyprowadziła. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie jeden szczegół – mała miała na sobie piżamę w różnokolorowe kwiatki i przecierała oczy, wyraźnie zmęczona. 1053434

7 - Babciu… - zaczęła, nawet nie zwracając na mnie uwagi. - Już, kochanie. – Weronika podeszła do niej i zaczęła pytać, czy porządnie umyła zęby, uszy, czy może nie chce mleka i różne inne podobne rzeczy. Kiedy upewniła się, że wszystko zostało porządnie zrobione a dziewczynce niż nie potrzeba, przytuliła ją, pa czym odesłała do łóżka z życzeniami dobrej nocy. Siedziałam jak skamieniała. Kompletnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Weronika z powrotem usiadła naprzeciw mnie i zapadła dość krępująca cisza. Ta przed chwilą roześmiana, pewna siebie kobieta patrzyła teraz przed siebie niewidzącym, pełnym bólu wzrokiem, jakby przypomniała sobie właśnie jakieś straszne zdarzenie. Jak się okazało, niewiele się pomyliłam w swoich obserwacjach. - Rodzice Ali zginęli pół roku temu w wypadku samochodowym – zaczęła w końcu Weronika cichym, smutnym głosem. – Dzieciak nie ma żadnej rodziny, a ja kocham ją jak własną wnuczkę… - Westchnęła cicho, spoglądając na drzwi, za którymi chwilę wcześniej zniknęła dziewczynka. - Adoptowałaś ja? – spytałam, szczerze zdziwiona. Zaraz jednak zorientowałam się, jak mogło to zabrzmieć, więc szybko dodałam. – Proszę nie zrozumieć mnie źle, po prostu… - Wiem, że zazwyczaj samotnym, starszym kobietom nie pozwala się adoptować dziecka, ale powiedzmy, że dla mnie zrobiono wyjątek. – Uśmiechnęła się tajemniczo. - Ale z czego się utrzymujecie? - Założyłam własną działalność gospodarczą i sprzedaję różne zioła, leki. - Masz jakieś wykształcenie w tym kierunku? - Absolutnie nie, jeśli chodzi ci o dyplomy. Ta wiedza przekazywana jest od wieków w mojej rodzinie. - A więc jak udało ci się przekonać urzędników? - Powiedzmy, że mam dar przekonywania. Wierz mi, gdy chodziło tu nie tylko o mnie, nie miałam skrupułów. – Znowu zerknęła w kierunku drzwi od pokoju Ali, jakby upewniając się, że dobrze zrobiła. - Czy… - Chciałam zadać kolejne pytanie, lecz w tym samym momencie usłyszałam jakieś dziwne odgłosy dochodzące z polany przed domem. Dopiero wtedy zdałam też sobie sprawę, jak późno się zrobiło – nie zauważyłam nawet, kiedy zaszło słońce, a w pokoju zapaliły się lampy. Spojrzałam na drzwi domu, ale kątem oka zauważyłam, że Weronika też zwróciła już uwagę na te dziwne hałasy. Po sekundzie wstała, przeszła zdecydowanym krokiem przez pokój i jednym ruchem otworzyła na oścież drzwi. W progu stało dwóch mężczyzn: chuderlawy 1053434

8 brunet przytrzymywał tęgiego rudzielca, który miał nogę całą we krwi. Przez dłuższą chwilę gapiłam się na jego ranę, dosłownie nie mogąc oderwać od niej wzroku. Nawet teraz, kiedy po czasie przypominam sobie ten obraz, przechodzą mnie dreszcze. Może nie znam się na ranach, ale to na pewno było ugryzienie. W paru miejscach zauważyłam nawet ślady ostrych kłów. Z miejsc, gdzie wbiły się one głębiej, wypływała brunatna krew, z co płytszych ran zaczynały się odrywać kawałki skóry. Normalnie na widok krwi, do tego w tak dużych ilościach, momentalnie bym zemdlała, ale wtedy jakoś udało mi się zachować resztki fizycznej sprawności. Może był to skutek doznanego szoku albo jakiejś dziwnej aury tego miejsca? Tego nie wiem, ale całkowitą przytomność umysłu odzyskałam dopiero, gdy usłyszałam, jak ktoś wykrzykuje moje imię. - … Iza! – wołała Weronika stojąca obok kanapy. Leżał na niej ranny mężczyzna, a na jednym z krzeseł przy stole rozsiadł się, dysząc ciężko, chuderlawy brunet. – Musisz mi pomóc – dodała, ale jej głos słyszałam jakby z oddali. Patrzyłam się na nią tępym wzrokiem, dopiero po paru sekundach zrozumiałam sens jej słów. - Ja? – spytałam głupio. - Tak, ty. – Weronika była już wyraźnie zniecierpliwiona. Jak w transie wstałam i podeszłam do kanapy. Widok rany z bliska był jeszcze gorszy niż z daleka. Dopiero teraz zauważyłam małe grudki ziemi zmieszane z krwią w głębszych miejscach… Odwróciłam wzrok, nie mogąc zmusić się do oglądania tego. - Podaj mi z szafy, z najwyższej półki, drugi flakonik po lewej. Od razu ruszyłam we wskazane miejsce, byle oddalić się od tego widoku. Kiedy jednak podeszłam do szafy, zawahałam się, widząc twarze diabłów – tym razem oba patrzyły na mnie groźnym wzrokiem, jakby broniąc zawartości przed intruzami. Powtarzając sobie, że to tylko złudzenie, zdecydowanym ruchem otworzyłam drzwiczki. Moim oczom ukazały się rzędy półek zastawionych mnóstwem najróżniejszych słoików i fiolek. Jednak na najwyższej, czyli tej z której miałam wziąć lek, leżało ich tylko kilka, ustawionych w równych odstępach od siebie. „Arystokracja wśród butelek” – przemknęło mi wtedy idealne określenie tych flakoników a kąciki moich ust mimowolnie uniosły się do góry. Jednak mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam, co mam przynieść Weronice – w wysokim flakoniku po lewej pływała zielona maź z czymś dziwnym, czarnym w środku. Przełamałam się i wzięłam to do ręki, dopiero gdy usłyszałam przeciągły jęk rudzielca. Weronika, nawet na mnie nie spoglądając, wzięła flakonik. Miała zaciśnięte usta i skupiony wyraz twarzy, gdy opatrywała ranę. Ja także, z czystej ciekawości, zmusiłam się, by spojrzeć na nogę mężczyzny. Jednakże ku mojemu najwyższemu zdumieniu, okazało się, że 1053434

9 noga rudzielca wcale nie wygląda już tak źle. Rana była oczyszczona z brudu i krwi, a zwisające wcześnie kawałki skóry usunięte. „Jak udało jej się to zrobić tak szybko?” – przemknęło mi wtedy przez myśl. Jednak zapomniałam o wszystkim, gdy Weronika otworzyła flakonik, z którego nagle buchnęła para. Po całym pokoju rozszedł się odurzający, ale nie nieprzyjemny zapach, coś w stylu drogich, damskich perfum. Obejrzałam się na drugiego mężczyznę, ale on albo był strasznie zmęczony, albo nic nie czuł, bo patrzył tylko tępym wzrokiem w okno. Wyglądało na to, że tylko ja i Weronika byłyśmy w tym całym towarzystwie przytomne. Kobieta przechyliła ostrożnie buteleczkę i w kilku miejscach rany wylała zaledwie kroplę gęstego płynu. Po sekundzie rozbłysła w tym miejscu lekka poświata, by zaraz zniknąć tak szybko, jak się pojawiła. Pewnie ktoś z wykształceniem chemicznym potrafiłby to wyjaśnić, ale niestety moja znajomość chemii kończy się na kilku pierwiastkach. W każdym bądź razie, nie wzięło się ono z żadnej z lamp, nikt nie miał w ręku latarki, a jednak taka poświata się pojawiła. Na dodatek, zanim się zorientowałam, rana była wyczyszczona i prawie nie krwawiła. - Musicie iść z tym do szpitala, żeby lekarze to zszyli – powiedziała tylko Weronika, wstając z kanapy. Obaj mężczyźni, jak na komendę, spojrzeli na nią przytomnym wzrokiem. - Jak mamy ci dziękować… - zaczął brunet, wstając z krzesła. - Powiedzcie mi, jak to się stało – zażądała tylko kobieta głosem nie znoszącym sprzeciwu. Mężczyźni spojrzeli po sobie niepewnym wzrokiem, po czym rudzielec, jeszcze dość słabym głosem, odpowiedział: - Zaatakował nas wilk… - Tak bez powodu? – wyrwało mi się, lecz zaraz dodałam. – Może się nie znam, ale dzikie zwierzęta raczej nie atakują ludzi bez powodu. Może miał wściekliznę? - Nie, Janek nie zaraził się wścieklizną – wtrąciła Weronika, wyraźnie zamyślona. - No to musieliście mu coś zrobić – zawyrokowałam, ale zaraz dodałam. – Oczywiście, nie twierdzę, że naumyślnie, ale… - Szliśmy normalną drogą, nie zboczyliśmy do lasu. On nas po prostu zaatakował! – Brunet wyraźnie się zdenerwował. Być może nawet wybuchłaby kłótnia, gdyby nagle nie odezwała się Weronika: - To nie jest niczyja wina. – Wszyscy spojrzeliśmy na nią, zdumieni. Ona jednak tylko westchnęła i powiedziała jakby do siebie. – Złe duchy opętują już nawet zwierzęta. 1053434

10 Chciałam zapytać o sens tego zdania, ale przeszkodził mi dźwięk dochodzący z polany przed domem. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że było to donośne, przeszywające umysł wycie, i to na pewno wilka. Reakcja Weroniki była natychmiastowa: - Zostańcie tu! – rozkazała nam, a sama skierowała się ku wyjściu. Kiedy spojrzała na mnie przelotnie, dostrzegłam na jej czole kilka nowych zmarszczek, ale jej oczy zdradzały tylko determinację, nie było w nich krzty strachu. To właśnie powstrzymało mnie przed zatrzymaniem jej. Zdałam sobie sprawę, że ta kobieta dobrze wie, co robi. Mijały minuty, a Weronika nie wracała. Mało tego, wszędzie panowała grobowa wręcz cisza. Nikt z nas nie miał odwagi choćby się poruszyć. Tymczasem moja pewność co do pozwolenia Weronice na wyjście szybko słabła. Nie żebym miała jakikolwiek wpływ na decyzje tej kobiety, ale mimo to stopniowo ogarniało mnie poczucie winy. W końcu nie wytrzymałam i ruszyłam do drzwi. Obaj mężczyźni chyba myśleli podobnie, gdyż podążyli kok za mną (nawet rudzielec przykuśtykał, wspierany przez kolegę). Oniemieliśmy, kiedy stanęliśmy na progu drzwi, a światło z wnętrza domu oświetliło lekko polankę. Otóż na jej środku, tuż przed siedzącym szarym wilkiem klęczała Weronika i coś szeptała, jakby mu tłumacząc. - To ten co mnie ugryzł – usłyszałam za sobą szept Janka. Tak naprawdę nie wiem, jak długo tam staliśmy i jak długo Weronika „rozmawiała” z wilkiem. Klęczała tyłem do nas, więc nie mogłam nic wywnioskować z jej twarzy, ale nie wyglądała na przestraszoną, a wręcz odwrotnie – wydawała się być całkowicie spokojna i opanowana. Kiedy kobieta w końcu wstała, wilk także poderwał się, odwrócił i pognał w głąb lasu. - Puścisz go? – spytał z wyrzutem brunet, tak jakby wszystko zależało od Weroniki. - Nie będzie sprawiał już problemu, ale nie może wrócić do stada. - Więc co się z nim stanie? – wypaliłam trochę bez sensu, skąd ona to w końcu miała wiedzieć? Jak się jednak szybko okazało, znowu jej nie doceniłam: - Wysłałam go do leśniczego, on będzie wiedział, co zrobić. - Skąd… - zaczęłam, lecz ona mi przerwała. - Janek musi jechać do szpitala, zawieziesz go? - Tak - odpowiedziałam od razu, nie potrafiąc jej odmówić. - Andrzej. – Weronika zwróciła się do bruneta. – Iza zaparkowała koło Kostrzyków. Wiesz, jak tam dojść? – Mężczyzna kiwnął głową. – Więc idźcie już, Janka musi obejrzeć lekarz. Po tych słowach obaj odeszli w stronę lasu, a Weronika zwróciła się do mnie: - Przepraszam, że cię tak wyganiam, ale on naprawdę potrzebuje lekarza. 1053434

11 - Rozumiem – powiedziałam tylko. Dopiero w tym momencie, kiedy Weronika stanęła bliżej mnie, zauważyłam, jaka była już zmęczona. Nie miała już tej wyprostowanej postawy, a jej uśmiech, choć szczery, nie był już tak szeroki. - Nie mogę zostawić Ali samej, ale Andrzej zna drogę. Przykro mi też, że nie dokończymy wywiadu. - Czemu? – zdziwiłam się. – Przecież mogę przyjść jutro. W odpowiedzi Weronika tylko uśmiechnęła się tajemniczo, jakby wiedziała coś, czego ja nie wiem. Muszę przyznać – potrafiła być wysoce irytująca. - Idź już, bo się niecierpliwią. – Skinieniem głowy wskazała na mężczyzn za moimi plecami, lecz nawet się nie odwróciłam. - Ale… - zaczęłam. - Do zobaczenia, Izo. Mogę cię tylko zapewnić, że to nie było nasze ostatnie spotkanie. – Po tych słowach zrobiła coś, czego kompletnie się nie spodziewałam – przytuliła mnie delikatnie, po czym subtelnie pchnęła w kierunku skraju polanki. Idąc w stronę Andrzeja i Janka, bałam się odwrócić. Być może obawiałam się, że domek i Weronika to tylko wymysł mojej chorej wyobraźni i tak naprawdę nic się nie stało. Kiedy jednak w końcu zebrałam się na odwagę i odwróciłam, moim oczom ukazał się ten sam domek. Przed nim nadal stała, lekko uśmiechnięta, „leśna czarownica”. *** Weronika miała zupełną rację co do kilku rzeczy. Po pierwsze, rankiem kolejnego dnia dostałam telefon od redaktora z pilnym wezwaniem do powrotu, więc rzeczywiście nie mogłam dokończyć wywiadu. Po drugie, w drodze do miasta wstąpiłam tylko na chwilę do domu leśniczego. Ten miły, starszy pan przyznał, że o świcie rzeczywiście znalazł przed domem wilka. Po badaniach weterynaryjnych zwierzę miało trafić do zoo. Dlaczego? Tego sam do końca nie wiedział, ale był całkowicie pewny, że to dobra decyzja. Po trzecie i już ostatnie – naprawdę udało mi się zapamiętać każde słowo i każde wydarzenie z tego wywiadu, nic nie nagrywając. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale na pewno wiem jedno – nigdy tego nie zapomnę i tak jak Weronika, ja też mam dziwne przeczucie, że jeszcze kiedyś się spotkamy. autor: Izabela Strzelecka 1053434

12 Rozdział I Dzwonek do drzwi Kto by pomyślał, że zaledwie jeden artykuł może tak bardzo zmienić czyjeś życie? Doskonale wiedziała o tym niebieskooka kobieta mknąca swoim srebrnym sportowym samochodem ulicami Poznania. Wiatr rozwiewał jej długie, lekko pofalowane włosy, a ona wspominała, jak szybko zmieniło się jej życie po ukazaniu się „Wywiadu z czarownicą” pięć lat wcześniej. Pomysł i sama historia wzbudziły tak wielkie zainteresowanie w dziennikarskim świecie, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy z niedoświadczonej absolwentki tutejszego dziennikarstwa stała się rozchwytywanym pracownikiem najlepszych gazet. Nie chcąc wyjeżdżać z ukochanego miasta, wybrała stosunkowo młode, ale prężnie rozwijające się czasopismo: „Sekrety Świata”, które swoją drogą zaproponowało jej najlepsze warunki. W co miesiąc ukazywanych się numerach miała swoją własną rubrykę, w której pisała na dowolny temat. A także, co nie było bez znaczenia, właściciele miesięcznika nie żałowali grosza na autorkę popularnego w całej Polsce artykułu, więc i jej pensja okazała się odpowiednio wysoka. Niektórzy złośliwcy twierdzili nawet, że zbyt wysoka. Szybko jednak przestano szeptać za jej plecami, gdy okazało się, że to nie był tylko chwilowy błysk geniuszu, a jej kolejne reportaże zachwycały zarówno jej kolegów po fachu, jak i czytelników. Pewnego pięknego dnia stwierdziła z zaskoczeniem, że ludzie proszą ją o autografy. Nagle brukowce zaczęły pisać o jej życiu, ale że nie było zbyt bogate w skandale, więc szybko się znudzili. I tak życie Izabeli Strzeleckiej, autorki „Wywiadu z czarownicą” płynęło na szczęśliwym spełnianiu swoich marzeń z dzieciństwa. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że życie może się tak szybko skomplikować i to za sprawą tej, dzięki której to wszystko udało jej się zdobyć. Czuła na sobie wzrok kolegów z pracy, gdy szła w kierunku gabinetu naczelnego. Doskonale wiedziała, że są to spojrzenia zarówno przyjazne a nawet podziwiające, jak i nienawistne i zazdrosne. Taka chyba była cena sukcesu – ludzie albo cię uwielbiali, albo wręcz odwrotnie – nienawidzili. Nie wiedziała, czy to dobrze, ale jej samej nawet to odpowiadało, przynajmniej wiedziała, kto jest jej prawdziwym przyjacielem i komu może ufać. Zapukała cicho w drewniane drzwi. Tak jak się spodziewała, natychmiast usłyszała zaproszenie, szybko więc weszła do przestronnego pomieszczenia z dużym oknem wielkości ściany po przeciwnej stronie. Wpadające przez nie poranne promienie słońca oświetlały ciemne biurko zawalone papierami, nad którymi siedział pochylony młody mężczyzna o 1053434

13 kasztanowych włosach. Gdy podniósł na nią wzrok, na jego przystojnej twarzy ukazał się promienny uśmiech. - Pani Izabela Strzelecka – powiedział swoim niskim głosem, po czym szybko podszedł i ucałował delikatnie jej rękę. - Pan Adam Bornin. – Iza odwróciła głowę, chcąc ukryć rumieniec, jaki, była pewna, pojawił się na jej policzkach. To był ich swoisty rytuał już od kilku miesięcy, od kiedy ich stosunki wyszły poza normalne kontakty szef – podwładna, ale mimo wszystko ona wciąż nie mogła się do niego przyzwyczaić. - Usiądź. – Jej rozmyślania przerwał głos naczelnego, który wskazał na sofę po prawej. – Napijesz się czegoś? - Nie, dzięki. Ja tylko na chwilę. – Uśmiechnęła się, gdy zrobił zawiedzioną minę. Już dawno zauważyła, że ukrywanie emocji nie jest jego mocną stroną. – Mam dla ciebie artykuł. – Wyjęła ze swojej torebki pen-drive, który podała mu, gdy usiadł obok niej. - Na pewno musisz już iść? – spytał z wyraźną nadzieją, ściskając jej dłoń. - Tak, na pewno, ale… - zawiesiła głos, z rozbawieniem obserwując szeroki uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy. – Możesz do mnie zajrzeć wieczorem, jeśli oczywiście nie masz innych planów. - Każę Kamili wszystko odwołać, nawet jeżeli coś bym miał. – Wyciągnął rękę, by dotknąć jej sięgających ramion, jasnych włosów. Ona jednak szybko wstała, uśmiechnęła się tajemniczo i powiedziała wychodząc: - Będę więc czekać. Z gabinetu naczelnego udała się szybkim krokiem do działu historii starożytnej, gdzie urzędowały dwie młode kobiety, z którymi od dawna się przyjaźniła. - Witam panie historyczki! – krzyknęła od progu, wchodząc do małego, oszklonego pomieszczenia, gdzie przy dwóch biurkach naprzeciwko siebie siedziały dwie brunetki. Ucałowała każdą z nich w policzek, po czym przysiadła na parapecie okna, spoglądając z uśmiechem na dwie przyjaciółki ślęczące nad książkami. W końcu jedna z nich podniosła znad lektury swoje brązowe oczy. - Ty to normalnie masz za dobrze – wysypiasz się, przychodzisz do redakcji kiedy chcesz, a ja tu muszę od świtu ślęczeć. - Nie marudź, Beatko, ja jutro nie jadę za darmo do Egiptu. - Gdybyś chciała, mogłabyś pojechać nawet na Hawaje. Adam chyba niczego nie potrafi ci odmówić – stwierdziła druga z kobiet, Iwona. 1053434

14 - Kompletnie nie rozumiem, o czym mówisz… – Iza przewróciła oczami, udając zdziwienie, na co wszystkie trzy zaśmiały się głośno. - Nie ładnie tak kłamać – stwierdziła Beata, mierząc ją rozbawionym wzrokiem. – Ile to już miesięcy tak się spotykacie? - Osiem – odpowiedziała natychmiast Iza, zanim zdążyła ugryźć się w język. Jej przyjaciółki znowu wybuchły śmiechem. - No patrz, jak wyliczyła! Po tych słowach Iza zmierzyła Iwonę przymrużonymi oczami, po czym westchnęła tylko ze zrezygnowaniem, mówiąc: - I tak nic poważnego z tego nie będzie… - Czemu? – zdziwiła się Beata. - Sama do końca nie wiem… - Zawiesiła głos, zamyślając się na chwilę. - Niby wszystko jest dobrze, on wydaje się być opiekuńczy, zakochany, wierny, namiętny… – zaczęła wymieniać, a przyjaciółki spojrzały na siebie porozumiewawczym wzrokiem. - A jednak czasami czuję, że on nie chce się zbyt angażować… - Jak każdy! – Przerwała jej Iwona, czym wywołała uśmiechy na twarzach całej trójki. - Zresztą, - Iza machnęła ręką, zeskakując z parapetu. – nie ma co się przejmować. Idę, muszę zrobić trochę zakupów na wieczór. - No no, czyżbyś miała gościa? Iza posłała Iwonie tajemniczy uśmiech, po czym znikła za drzwiami. Wszystko było gotowe. Stół nakryty, świeczki zapalone, a kurczak w piekarniku. Kurczak po włosku to była jedyna porządna potrawa, którą potrafiła ugotować i która nadawała się na takie okazje. Poza tym, szczytem jej możliwości była najprostsza wersja spaghetti, które z przymusu nauczyła się przyrządzać podczas studiów. Zawsze twierdziła, że gotowanie to nie jest jej mocna strona. Iza stanęła przed dużym lustrem w sypialni i uśmiechnęła się szeroko. Czarna, krótka, obcisła sukienka idealnie podkreślała jej figurę, z której zawsze była dumna. Podkład z pudrem pokrył kilka jasnych piegów na jej policzkach, a srebrna klamra spięła jej wiecznie niesforne włosy. - Jeszcze jeden drobiazg – stwierdziła i sięgnęła do szkatułki na szafce koło łóżka. Wyciągnęła z niego srebrny naszyjnik, który jej mama odziedziczyła po babci, a potem podarowała go jej. Nie nosiła go zbyt często, nie pasował do większości ubrań. Tym razem jednak coś jej mówiło, że będzie idealny. I nie myliła się. Na środku wisiorka o kształcie 1053434

15 rombu umieszczony był średniej wielkości diament otoczony czterema małymi szmaragdami. Wiele razy zastanawiała się, jak cenny musi być ten wisior. Była to jednak pamiątka i nie potrafiłaby go sprzedać, nawet gdyby znalazła się na skraju bankructwa. W końcu usłyszała dzwonek do drzwi. Jeszcze tylko raz zerknęła w lustro, upewniła się, że wszystko jest w porządku i popędziła otworzyć Adamowi. Przystanęła na chwilę, zanim nacisnęła klamkę i wzięła głęboki oddech. Przybrała na twarzy delikatny uśmiech, po czym otworzyła szeroko drzwi… i zamarła. Na jej twarzy odmalowało się ogromne zdumienie, gdy ujrzała, kto stoi w progu. W końcu opanowała się i spytała, jakby chcąc się upewnić, czy nie ma przewidzeń: - Weronika? 1053434

16 Rozdział II Spłata długu - Dobry wieczór Izo – powiedziała wysoka brunetka o czarnych jak noc oczach, które młoda dziennikarka od razu rozpoznała, choć wokół nich pojawiło się kilka zmarszczek więcej, a we włosach parę siwych pasm. To była ta sama kobieta, z którą spotkanie pięć lat wcześniej tak odmieniło jej życie. Teraz stała na progu jej mieszkania, bez żadnej zapowiedzi, ostrzeżenia, jakby odwiedzała ją tak codziennie. Iza mrugała przez chwilę oczami, zastanawiając się, czy nie ma jakiś przewidzeń. W ostatniej chwili powstrzymała się przed uszczypnięciem się w ramię, zdając sobie sprawę, jak głupio musiałoby to wyglądać. - Dzień dobry – odparła po dłuższej chwili milczenia, wciąż stojąc jak słup w progu i patrząc szeroko otwartymi oczami na osobę, dzięki której tak naprawdę zdobyła wszystko, co teraz posiadała. Znowu zapadła cisza. Iza czuła, że powinna coś powiedzieć albo chociaż zaprosić Weronikę do środka, ale nie mogła wymówić żadnego słowa, nawet nogi odmawiały jej posłuszeństwa. - Nie przyszłam tu sama… - W końcu zaczęła Weronika. – Pamiętasz pewnie Alicję… Z prawej strony wyszła dwunastolatka o płomiennorudych, lokowanych włosach, kilku piegach na okrągłej twarzy i ciemnozielonych oczach. - Dzień dobry – przywitała się z nachmurzoną miną, jakby to, że tu była, wcale się jej nie podobało. - Och, oczywiście, że pamiętam. Ależ urosłaś! Proszę, wejdźcie. – Pojawienie się nastolatki chyba ją trochę otrzeźwiło, gdyż cofnęła się o krok, wpuszczając niespodziewanych gości do środka. Wyjrzała jeszcze za próg, w końcu nigdy nie wiadomo, czy nie czeka tam jeszcze jakiś nieoczekiwany przybysz. Korytarz okazał się jednak pusty i Iza odetchnęła z ulgą, po czym cofnęła się, zatrzaskując za sobą drzwi i wracając do niespodziewanych gości. Wprowadziła obie panie do salonu, po czym wszystkie usiadły przy okrągłym stole. Iza spojrzała na napiętą twarz Weroniki – kobieta była wyraźnie zdenerwowana. Za to diametralnie różnie przedstawiała się postać Alicji, która wydawała się być spokojna, a nawet znudzona. - Może się czegoś napijecie? – spytała nagle Iza, która dopiero teraz przypomniała sobie o dobrych manierach. Już wstawała, gdy Weronika prawie krzyknęła: - Czekaj! – Starsza kobieta wzięła głęboki oddech, jakby zbierała się do wyjawienia jakiejś tajemnicy. – Nie mam zbyt dużo czasu, więc spytam od razu – odkryłaś już swoje dary? Iza zamarła w postawie półstojącej i półsiedzącej. Dobre parę sekund dochodziły do niej słowa Weroniki, a przez następne kilkanaście zastanawiała się, co powinna teraz zrobić. 1053434

17 Zaśmiać się i przyjąć to za żart, czy może spokojnie zaprzeczyć, a potem powoli udać się do telefonu i zadzwonić do najbliższego zakładu psychiatrycznego? Ta ostatnia myśl była bardzo kusząca, lecz, ze względu na to ile zawdzięczała tej kobiecie, poprosiła jeszcze: - Czy mogłabyś powtórzyć? Chyba coś źle usłyszałam… - Jej mina jednak wyrażała tak wielki szok i niedowierzanie, że jej niespodziewani goście chyba od razu pojęli, że nic nie rozumie. Alicja skrzywiła się tylko, po czym szepnęła z nutą satysfakcji w głosie do Weroniki: - Przecież mówiłam ci, że temu durnemu kotu coś się musiało pokręcić… - Zamilkła nagle, gdyż dało się słyszeć donośne pukanie do drzwi. Iza poderwała się na równe nogi i pobiegła je otworzyć, nie patrząc nawet na obie kobiety. - Adam? – zdziwiła się, gdy otworzyła drzwi, a za nimi ujrzała swojego szefa z butelką wina w ręku. Mina mu trochę zrzedła na takie przywitanie. - Przecież… - zaczął, lecz w tym samym momencie Iza przypomniała sobie, po co się tak wystroiła i dla kogo gotowała. Uderzyła się dłonią w czoło i krzyknęła: - Jezu, przepraszam! - Coś się stało, Izo? – Za jej plecami rozległ się głos Weroniki. - Nie, nic. – Ta sytuacja zaczęła ją denerwować. Przepchnęła się obok Adama, zatrzasnęła drzwi do mieszkania i zwróciła się do mężczyzny. – Słuchaj, przepraszam, ale, jak widzisz, mam gości. Kompletnie się jej nie spodziewałam, nie widziałam jej od kilku lat! - Kto to był? – Adam nie wyglądał na złego, a raczej na zmartwionego, co od razu przykuło uwagę Izy. - Spokojnie, to moja… znajoma… - Zawiesiła głos. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że to czarownica z lasu, o której napisała artykuł. Niestety, była kiepska w kłamaniu. – A raczej znajoma mojej babci. Przyszła do mnie z wnuczką. Nie mam… - Z wnuczką? – Zainteresował się Adam. - Tak, a co? – Przez chwilę przestraszyła się, że nie uwierzył w jej historyjkę. - Nie, nic… Skoro masz gości, to może innym razem, co? – Iza miała nieodparte wrażenie, że Adamowi nagle zaczęło się bardzo spieszyć. Jego głos zaczął się lekko trząść, a on sam spoglądał nerwowo na schody, jakby najbardziej na świecie chciał stąd uciec. - No, chyba tak… - odpowiedziała w końcu kobieta, przyglądając mu się uważnie. Starała się zrozumieć, o co mu chodzi. Miała nawet zamiar go o to spytać, lecz Adam tylko odwrócił się na pięcie, krzycząc na pożegnanie: - To cześć! - Po czym prawie biegiem ruszył do schodów, choć tuż obok była winda. Gdy znikł za zakrętem, Iza weszła z powrotem do przedpokoju i oparła się ciężko o drzwi 1053434

18 wejściowe. „Jak ja mogłam zapomnieć, że miał przyjść? – spytała samą siebie. – No i gdzie się mu tak spieszyło?” - Izo, musimy porozmawiać. – W przedpokoju znowu stanęła Weronika, zmierzyła blondynkę poważnym wzrokiem, po czym obróciła się na pięcie i przeszła z powrotem do salonu. -A zapowiadał się taki miły wieczór. – Iza westchnęła, odepchnęła się od drzwi i powlekła za Weroniką. Starsza kobieta siedziała sztywno przy stole, wpatrując się w Izę swoimi czarnymi oczami, za to Alicja rozłożyła się w fotelu na prawo i ze znudzeniem na twarzy przełączała programy w telewizji. Wydawało się, że Weronika kompletnie nie zwraca uwagi na zachowanie nastolatki, które było co najmniej niegrzeczne. - Alicjo, wyłącz ten telewizor. – Jak na zawołanie zwróciła się do dziewczyny, która teatralnie westchnęła, po czym spełniła to życzenie. – A ty Izo, siadaj. – Kobieta także zrobiła to, co kazała Weronika bez słowa sprzeciwu, stwierdzając: - Nic się nie zmieniłaś. Na twarzy kobiety pokazał się jakby cień uśmiechu, który jednak znikł po sekundzie. Znowu spojrzała poważnie na Izę. - Musisz mi pomóc. Wyjeżdżam i nie mam z kim zostawić Alicji. Czy mogłaby przenocować kilka dni u ciebie? Iza przez chwilę wpatrywała się w Weronikę. Słowa kobiety nie docierały do niej przez dobrych kilka sekund. - Miałabym się zajmować Alicją? – spytała w końcu. Weronika milczała, przybierając kamienny wyraz twarzy. Iza nie wytrzymała w końcu tej ciszy i dodała. – Przepraszam, ale ja tak właściwie ani ciebie, ani Alicji w ogóle nie znam. Nie masz jakiejś rodziny albo bliższych przyjaciół? - Nie – odpowiedziała krótko Weronika, spoglądając nerwowo na zegarek. Była wyraźnie spięta. - Ale… - Iza nie wiedziała, co dalej powiedzieć. Nie potrafiła jej odmówić, jak zawsze zresztą. Westchnęła tylko ze zrezygnowaniem, po czym spytała. – Na jak długo? - Tylko kilka dni – zapewniła Weronika, wstając szybko z krzesła. Iza, widząc to, też poderwała się na równe nogi i spytała z wyrzutem w głosie: - Już idziesz? Poczekaj, porozmawiajmy chwilę. - Naprawdę, nie mogę. – Weronika przeszła obok niej i żwawym krokiem ruszyła do przedpokoju. Zanim jednak wyszła z mieszkania, Iza ją dogoniła, złapała mocno za ramię i siłą odwróciła w swoją stronę. 1053434

19 - To może mi chociaż powiesz, gdzie będziesz? Gdzie powinnam cię w razie czego szukać? Podaj mi chociaż jakiś numer telefonu! – Prawie krzyknęła. Sama dziwiła się swojemu zachowaniu, a sadząc po zszokowanej minie Weroniki, ona też się tego nie spodziewała. Jednak odwaga Izy w zetknięciu z powagą i aurą patosu unoszącą się wokół starszej kobiety szybko stopniała. Zaraz też puściła jej ramię i popatrzyła na nią bardziej proszącym niż domagającym się odpowiedzi wzrokiem. - W razie czego Alicja będzie wiedziała, co robić. – Posłała Izie tajemniczy, choć smutny uśmiech, po czym obróciła się i szybkim, stanowczym krokiem wyszła z mieszkania, bezgłośnie zatrzaskując za sobą drzwi. - To gdzie mam spać? – Iza usłyszała za sobą wysoki głos Alicji. Nawet nie musiała jej widzieć, by domyślić się, jak znudzoną minę musiała mieć nastolatka. Westchnęła ciężko. „Najwyraźniej przyszedł czas, by spłacić dług” – pomyślała, odwracając się. 1053434

20 Rozdział III Pożar Był piękny, czerwcowy poranek. Delikatny, ciepły wiatr rozwiewał jej włosy, a słońce ogrzewało twarz. Iza, jak często miała w zwyczaju, popijała herbatę na tarasie, spoglądając na ludzi u dołu spieszących do pracy i na Wartę leniwie przemieszczającą się u stóp apartamentowca. W takich chwilach nie mogła uwierzyć we własne szczęście – w to, że akurat ona nie musiała się nigdzie spieszyć, że mogła spokojnie podziwiać ten pejzaż. Jej życie było niebywale wręcz spokojnie. Czasami miała wrażenie, że pomysły na artykuły same „wpadają” jej do głowy, jakby przylatywały z wiatrem. Dzięki temu wszystko zawsze miała gotowe na czas i nie musiała nawet przesiadywać w redakcji. Drgnęła, gdy usłyszała poruszenie w salonie połączonym z aneksem kuchennym. Westchnęła – prawie zapomniała, że miała przecież gościa. Poprzedniego wieczora nie mogła z nastolatki wyciągnąć żadnych informacji, dziewczyna odpowiadała zazwyczaj bardzo lakonicznie i niezrozumiale albo w ogóle mówiła po prostu, że jest zmęczona i chce się położyć spać. Pościeliła jej więc w gościnnym i po kolacji (składającej się z tego nieszczęsnego kurczaka po włosku, który zresztą mało co by się przypalił), dziewczyna umyła się i od razu poszła spać. Okazało się, że miała ze sobą ubrania i kosmetyki w małej walizce, której kobieta wcześniej jakoś nie zauważyła. Już miała wstać, by pomóc Alicji przy śniadaniu, gdy nastolatka pojawiła się w wejściu na taras i nie rozglądając się nawet, usiadła na leżaku po lewej stronie Izy. Uporczywie patrząc przed siebie, powiedziała cichym, wypranym z emocji głosem: - Przepraszam za wczoraj. Nie powinnam była się tak zachowywać. Nie powinnam się była na pani wyżywać. Iza zaniemówiła na chwilę. Ta dziewczyna w tym momencie bardzo przypominała Weronikę – tak samo jak ona potrafiła wprowadzić ją w osłupienie. Tym razem jednak szok trwał tylko chwilę. - Iza – powiedziała tylko do Alicji. Nastolatka odwróciła się do niej ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Tym razem to blondynce udało się zaskoczyć dziewczynę. – Mów mi Iza. I nie masz za co przepraszać, każdy ma gorszy dzień. Ale… - Podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała w ciemnozielone oczy Alicji. – Powiedz mi, gdzie jest Weronika? Gdzie musiała tak nagle wyjechać, że zostawiła cię u mnie, u osoby, której właściwie nie zna. Dziewczyna milczała. Znowu odwróciła wzrok i wpatrzyła się w rozciągającą się przed nią panoramę Poznania. 1053434

21 - Weronice wydaje się, że zna cię lepiej, niż ty siebie samą – szepnęła po dłuższej chwili tak cicho, że Iza ledwo to usłyszała. - Co? – zdziwiła nie kobieta. – Nic z tego nie rozumiem. - Ja też – odparła Alicja, spoglądając znowu na Izę. Na jej twarzy po raz pierwszy pojawił się cień uśmiechu, ale oczy wciąż pozostały smutne. Burzę rudowłosych loków rozwiał wiatr od strony rzeki. Przez chwilę wyglądała tak jak ta siedmioletnia, roześmiana dziewczynka, którą zapamiętała Iza. - Wiesz, jesteś nad wyraz dojrzała jak na dwunastolatkę – stwierdziła kobieta zanim zdążyła ugryźć się w język. - Czasami tak musi być. – Dziewczyna nie wyglądała, jakby te słowa ją uraziły. Przymknęła oczy i rozłożyła się wygodniej na leżaku, oddając się promieniom słońca. – A ty jeszcze nie wychodzisz? – spytała nagle, jakby od niechcenia. – Nie masz nic do załatwienia? - Ja? – Izę zdziwiło to pytanie. Mimo to coś ją tknęło i podniosła ze stolika obok swoją komórkę. Sprawdziła, która jest godzina i… - No nie, ja naprawdę mam sklerozę! – Spojrzała tylko na Alicję, na której twarzy zagościł kolejny już, lecz tym razem złośliwy, uśmieszek, po czym zerwała się z leżaka i popędziła się ubrać. - Przecież jeśli ja ich nie pożegnam na lotnisku, to one mnie normalnie zabiją! – powtarzała sobie po drodze do sypialni, przeklinając się za zapominalstwo. - Przepraszam, przepraszam! – krzyczała, podbiegając do dwóch ciemnowłosych, szczupłych kobiet na lotnisku. - No tak, po kim jak po kim, ale po Izie można się było tego spodziewać! – zawołała Beata, nieudolnie udając rozczarowanie. Blond-włosa kobieta najpierw przytuliła ją, a zaraz potem równie szeroko uśmiechniętą Iwonę. - I żebyście wróciły zdrowe, zadowolone i przede wszystkim opalone. – Iza cofnęła się o krok, patrząc z szerokim uśmiechem na twarzy na swoje wieloletnie przyjaciółki. - Hej, chyba nie myślisz, że tak po prostu sobie pójdziesz i nic nam nie opowiesz! – Iwona złapała jedną ręką jej dłoń, drugą rączkę walizki i pociągnęła Izę na najbliższe siedzenia. – No, mów! – zarządziła, kiedy usiadła po lewej stronie blond-włosej kobiety, a Beata po prawej. - Ale co mam mówić? – Iza udawała, że nie rozumie, o co chodzi jej przyjaciółce. Nie chciała ich okłamywać, a bała się reakcji kobiet, gdy opowie im o wydarzeniach wczorajszego wieczora. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak to wszystko będzie dziwnie brzmieć. 1053434

22 - No nie udawaj! – Usta Beaty wygięły się w tajemniczym uśmiechu. – Przecież skoro spóźniłaś się na pożegnanie swoich dwóch najlepszych przyjaciółek, to coś musiało się stać. Poprosimy o szybką wersję, na pikantne szczegóły poczekamy do powrotu. – Mrugnęła porozumiewawczo do Iwony, która zaśmiała się głośno, przykuwając w ten sposób uwagę ludzi dookoła. Gdy jednak jej wzrok spoczął znowu na wykrzywionej już zdenerwowaniem twarzy Izy, przestała się uśmiechać i spytała dużo poważniejszym tonem. – Ej, coś się stało? Coś nie tak z Adamem? Iza wzięła głęboki oddech. „Cała Beata – pomyślała. – Zawsze zauważy, że coś nie jest w porządku.” Wiedziała, że nie będzie umiała ich okłamać – nigdy tego nie potrafiła. Westchnęła więc jeszcze raz i zaczęła: - Wczoraj odwiedziła mnie Weronika… I nie przyszła sama. - TA Weronika? – spytała szeptem Iwona, jakby to była jakaś tajemnica. - Tak, TA Weronika! – powiedziała trochę za głośno Iza, przez co znowu kilka osób siedzących obok spojrzało na nie zdziwionym wzrokiem. W sumie Iza im się nie dziwiła – trzy kobiety obstawione ze wszystkich stron bagażami, co chwilę wykrzykujące jakieś zdania musiały być swego rodzaju rozrywką dla znudzonych czekaniem pasażerów. - Ale czego od ciebie chciała? Po tylu latach! – szepnęła, wyraźnie zdziwiona, ale i zaciekawiona Beata. - Zostawiła u mnie Alicję… - zawiesiła głos, spoglądając na przyjaciółki. Z ich min wywnioskowała, że nie wiedzą, kto to. – O niej też wspominałam w artykule. To ta dziewczynka z rudymi loczkami, którą przygarnęła Weronika. Teraz ma dwanaście lat. Weronika wczoraj przyszła z nią do mnie i poprosiła, żebym zaopiekowała się nią jakiś czas. Nie potrafiłam jej odmówić, jak zwykle zresztą… - Opowiedziała im wszystko, co zdarzyło się poprzedniego wieczora. Obie słuchały jej z najwyższą uwagą, a wyrazy ich twarzy zmieniały się z każdą minutą: od lekkiego niedowierzania poprzez zaskoczenie, powolne zrozumienie aż w końcu usta obu były szeroko otwarte ze zdziwienia. - No to nieźle! – skwitowała krótko opowieści Izy Iwona. - Co ty teraz zrobisz? – spytała, jak zwykle trochę przytomniejsza, Beata. - Nie wiem. – Ramiona Izy opadły. – Poczekam parę dni, może Weronika wróci i coś mi wyjaśni. - A co jeśli nie? – spytała Iwona. - Przestań gadać głupoty! – Beata spojrzała na nią wzrokiem, który oznaczał, że takie słowa mogą tylko jeszcze bardziej zdenerwować Izę. Już miała coś dodać, gdy nagle z głośników dobiegł głos oznajmiający, że pasażerowie lotu do Egiptu mają się udać się do odprawy. 1053434

23 - Musimy już iść – jęknęła Iwona. Wszystkie trzy zapomniały, że są na lotnisku i że zaraz będą odlatywać. - Poradzisz sobie? – Beata spojrzała na Izę poważnym wzrokiem. – Jeżeli chcesz, mogę zostać, Iwona sobie poradzi. A Adamowi jakoś to wytłumaczymy. - Nie no, co ty. Wiem, ile ten wyjazd dla was znaczy. – Iza wstała, a na jej twarzy pojawił się szeroki, choć trochę wymuszony uśmiech. – Poradzę sobie, przecież to tylko zwykła dwunastolatka. – Widząc jednak wahanie na twarzy Beaty, dodała. – Naprawdę, jedźcie. Poniańczę ją parę dni, a potem wszystko wróci do normy. W końcu co może się wydarzyć? – Zaśmiała się i tym chyba przekonała swoją przyjaciółkę. Po chwili wyściskała je obie i pomachała im na pożegnanie, gdy odchodziły z biletami w dłoniach. Obróciła się na pięcie z zamiarem szybkiego udania się do domu. Ta krótka rozmowa uświadomiła jej jedno – nie miała pojęcia, czego może się spodziewać po Alicji. Zdała sobie nagle sprawę, że zostawiła samą w domu dziewczynę, której właściwie nie znała. I jeżeli ten fakt nie przerażał jej nawet tak bardzo, to zaczęła się zastanawiać, co będzie z nią robić przez najbliższe kilka dni? Przemknęło jej przez myśl, że dziewczyna powinna chodzić przecież do szkoły, ale zaraz przypomniała sobie, że przecież są wakacje. Szła tak zamyślona przez lotnisko, gdy nagle coś przykuło jej wzrok. Zatrzymała się i cofnęła parę kroków. Spojrzała na telewizor zawieszony na słupie dwa metry nad ziemią. Jej oczy rozszerzały się ze zdziwienia w miarę oglądania tego, co było na ekranie. Właśnie pokazywali relację na żywo sprzed budynku, w którym płonęło jedno z mieszkań. Mimo że dźwięk był wyciszony, ona od razu rozpoznała to miejsce. W końcu kto nie poznałby w telewizji własnego, płonącego mieszkania? Po chwili zaskoczenia Izabela wzięła głęboki oddech – wydawało jej się, że nie oddychała przynajmniej przez minutę – po czym pobiegła w kierunku wyjścia. „No tak, to już wiem, co może się wydarzyć” – pomyślała z gorzkim uśmiechem na twarzy. Widząc, że im bliżej znajdowała się swojego apartamentowca, tym coraz ciężej jest jej przejechać samochodem, postanowiła zaparkować przed blokiem kilkaset metrów od domu. Cała roztrzęsiona, popędziła tam, gdzie zmierzał już cały tłum gapiów. Przystanęła na chwilę – w oddali widać było dym unoszący się z okien mieszkania na przedostatnim piętrze apartamentowca – z jej mieszkania. Z wnętrza wydostawały się czerwone języki ognia. „W telewizji nie wyglądało to tak źle…” – Przeszło jej przez myśl, po czym przeklęła cicho, gdy wyobraziła sobie, co mogło stać się z Alicją. 1053434

24 Pod apartamentowcem przepchnęła się przez tłum gapiów i już miała podbiec do drzwi, gdy zatrzymał ją jakiś policjant. - Zwariowała pani?! – krzyknął, odsuwając ją od wejścia. - Zostaw mnie! To moje mieszkanie! Ja muszę… - Próbowała mu się wyrwać, ale w tym momencie ktoś złapał jej ramię i usłyszała znajomy, uspokajający głos: - Iza, spokojnie. - Adam? – Odwróciła się w stronę mężczyzny. Jej przyjaciel skinął na policjanta, który natychmiast ją puścił i wycofał się parę kroków do tyłu. Tymczasem Iza, gdy pierwszy szok minął, przytuliła Adama najmocniej jak potrafiła, szepcząc mu do ucha. – Adam, jak dobrze… - Spokojnie… - Mężczyzna objął ją mocniej i uspokajająco pogłaskał po głowie. – Kiedy zobaczyłem w wiadomościach twoje płonące mieszkanie, musiałem tu od razu przyjechać. Bałem się, że coś ci się stało. Ulżyło mi dopiero, gdy dowiedziałem się, że nikogo w środku nie było… - Nikogo nie było? – Iza odsunęła się od niego na długość ramienia. – Jesteś pewien? - Tak, mój znajomy jest jednym ze strażaków. Wyraźnie powiedział, że mieszkanie było puste… - Dzięki Bogu! – Iza westchnęła z ulgą, ale zaraz zadała sobie pytanie. – Tylko gdzie ona w takim razie jest? - Kto? - Alicja… - W tym samym momencie, gdy wypowiedziała imię dziewczyny, usłyszała przeciągły sygnał oznaczający wiadomość sms. Natychmiast wyciągnęła komórkę z kieszeni dżinsów. Miała dziwne wrażenie, że to nie jest żadna głupia promocja. I nie myliła się. Wiadomość pochodziła od nieznanego jej numeru telefonu i brzmiała: Po drugiej stronie bloku, przy którym zaparkowałaś. Przyjdź sama, nikomu nie ufaj. Czekam. A. 1053434

25 Rozdział IV Atak czarownic Iza przez dłuższą chwilę wpatrywała się w ekran swojej komórki. Od razu wiedziała, od kogo pochodziła ta wiadomość, nie miała tylko pojęcia, skąd dziewczyna miała jej numer. „No tak, pewnie grzebała mi w komórce” – pomyślała, ale, choć powinno ją to zdenerwować, ona czuła tylko ulgę. Nagle zdała sobie sprawę, jak mało ważne to jest teraz i prawie się zaśmiała. Wielki kamień spadł jej z serca – przecież gdyby dziewczynie coś stało się pod jej opieką, to nie wybaczyłaby tego sobie. A nie chciała nawet myśleć, jaka byłaby reakcja Weroniki. - Co się stało? – spytał Adam. W jego głosie brzmiała nuta zarówno ulgi, jak i lekkiego strachu nagłą zmianą nastroju Izy. Kobieta przez smsa zupełnie zapomniała, że mężczyzna wciąż stoi obok. Teraz, zgodnie z wiadomością, musiała się go jakoś stąd pozbyć. - Słuchaj, muszę już iść. – Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, mając nadzieję, że to wystarczy. Odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia, gdy poczuła, jak mężczyzna mocno łapie ją za ramię i odwraca w swoim kierunku. - Czekaj! – szepnął nerwowo, błądząc wzrokiem gdzieś dookoła. Iza pierwszy raz widziała go w takim stanie – wyraźnie panikował, nie wiedział, co zrobić. Ten stan trwał jednak tylko przez kilka sekund. Adam zaraz puścił jej ramię, uśmiechnął się, jakby nic się nie stało, po czym dodał już spokojnym głosem. – Przecież cię teraz nie puszczę nigdzie samą. Już dosyć się o ciebie zamartwiałem. Pojedźmy do mnie, przecież i tak nie masz gdzie mieszkać. – Choć mówił to, wydawałoby się, całkowicie luźnym tonem, Iza od razu rozpoznała po jego sztywnych ruchach i wyraźnie wymuszonym uśmiechu, że nie mówi jej całej prawdy. Znała go zbyt dobrze, by tego nie zauważyć. Z drugiej jednak strony bardzo chciała, by z nią został. Wezbrał w niej jakiś irracjonalny niepokój, który coraz ciężej było jej opanować. Miała nieodparte wrażenie, że niedługo coś się stanie. Zwyczajnie nie chciała być sama. Zignorowała więc prośbę Alicji i uśmiechnęła się do mężczyzny z wdzięcznością, mówiąc: - Dobrze, wiec chodźmy. - Ale gdzie? – spytał Adam, podążając krok za nią. - Dostałam smsa od Alicji. Czeka na mnie. Stanęli tam, gdzie kazała dziewczyna – po drugiej stronie bloku, przy którym zaparkowała Iza. Po kilku minutach oczekiwania, usłyszeli za sobą lekko zachrypnięty głos, w którym wyraźnie słychać było nutę żalu i rozgniewania: - Miałaś przyjść sama. 1053434