mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Boswell Barbara - Fikcyjna narzeczona

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :549.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Boswell Barbara - Fikcyjna narzeczona.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 147 stron)

BARBARA BOSWELL FIKCYJNA NARZECZONA

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kristina Fortune często nieoczekiwanie wpadała do biura brata i Julii Chandler wcale nie zdziwił jej widok. Uniosła oczy znad biurka i uśmiechnęła się do przyrodniej siostry swojego szefa. Kristina jednym susem znalazła się przy niej i rzuciła na blat biurka ilustrowany magazyn. - Zobacz, co tu mam! Na kolorowej okładce wielkie litery głosiły, że w środku numeru znajduje się lista „dziesięciu najbardziej atrakcyjnych kawalerów w USA”. - To egzemplarz sygnalny, w kioskach będzie dopiero jutro. Spójrz, co jest na piętnastej stronie! Błysk w jej oku nie wróżył nic dobrego. Kristina, wschodząca gwiazda działu reklamy, miewała pomysły działające na pracowników działu produkcji jak płachta na byka. Julia rzuciła okiem na wskazaną stronę; lista wybrańców prezentowała się naprawdę okazale. Figurowali na niej: syn byłego prezydenta, milioner znany z telewizji, skandalizujący piosenkarz, pewien dopiero co rozwiedziony senator, aktor wybrany niedawno „najbardziej seksownym mężczyzną roku”, sławny autor kryminałów, gwiazda koszykówki, a na ósmym miejscu... Z ust Julii wyrwał się okrzyk. - Michael Fortune! Kristina spojrzała na nią triumfalnie. - Jak to się jutro ukaże, wszystkie kobiety w całym kraju rzucą się na mojego brata! Wyobrażasz sobie? Michael stanie się obiektem powszechnego pożądania! Julia nie podzielała jej entuzjazmu. Pracowała w Fortune Corporation od ponad roku i zdążyła już poznać swego szefa na tyle, by wiedzieć, jak zareaguje na podobne „wyróżnienie” . Michael całe życie poświęcił należącej do rodziny firmie i bynajmniej nie łaknął takiego rodzaju sławy. Fakt, że po ukazaniu się owej nieszczęsnej listy kobiety zaczną go ści- gać, nie mógł zyskać jego aprobaty. Kristina z wyraźną niecierpliwością przestępowała z nogi na nogę. - Jak myślisz, co on na to powie? Julia przez chwilę się zastanawiała. Rodzina Fortune'ów była nieprzewidywalna, nigdy nie można było mieć pewności, co im wpadnie do głowy i kto poniesie tego konsekwencje. Nie wiedziała zresztą, jaką rolę w całej tej aferze odgrywa jej rozmówczyni. - Może być niemile zaskoczony - powiedziała oględnie. - Pewnie wolałby się znaleźć

na liście najlepiej prosperujących biznesmenów w kraju. Kristina skrzywiła się z niesmakiem. - Firma! Firma! Tylko jedno mu w głowie! Najwyraźniej wyprowadzona z równowagi, zaczęła wielkimi krokami przemierzać sekretariat jak lew zamknięty w klatce. Zupełnie jak jej brat, pomyślała Julia. Wszystkich członków tej rodziny rozsadzała energia; stale musieli działać, być w ruchu. Ciekawe, jak się zachowują, kiedy się zbiorą w jednym miejscu... Na samą myśl o tym Julia, osoba opanowana i zrównoważona, czuła, jak ogarnia ją nieprzyjemny zawrót głowy. - To nie człowiek, to robot! Mutant! - Podczas wędrówki od ściany do ściany Kristina nie przestawała mówić. - Pracoholik! Przecież on nie ma żadnego życia osobistego, myśli tylko o interesach. W głowie ma komputer, a w sercu dyskietki. Nic do niego nie dociera, nie ma żadnych ludzkich uczuć. - Utkwiła w Julii baczne spojrzenie. - Widziałaś, żeby kiedyś okazał jakieś emocje? Sekretarka z trudem zachowała powagę. - Owszem, tego dnia, kiedy Anne Campell z laboratorium badawczego przyprowadziła swoje bliźniaczki. To był tak zwany dzień otwarty i każdy mógł dziecku pokazać swoje miejsce pracy. Jej córeczki postanowiły same przeprowadzić kilka doświadczeń. Michael wszedł, kiedy właśnie posypywały się pudrem i polewały próbkami perfum. - Przełknęła ślinę, by się nie roześmiać na wspomnienie miny szefa. - Zaskoczył je, przestraszyły się i zrzuciły na podłogę półkę z próbkami. Michael był siny z wściekłości. Chyba wtedy doświadczał właśnie „ludzkich emocji”, tak przynajmniej myślę. Kristina wzruszyła ramionami. - To się nie liczy, chodzi mi o sprawy firmy. - Zatrzymała się i znowu spojrzała na pismo leżące na biurku. - Dobrze wyszedł na tym zdjęciu, prawda? Chociaż to mój brat, muszę przyznać, że niezły z niego facet. Julia przyjrzała się mężczyźnie na fotografii. Niebieskie dżinsy, białe polo ze znakiem firmy, wysoki, dobrze zbudowany, o silnie zarysowanej szczęce, błękitnych przenikliwych oczach i zmysłowych ustach - niewątpliwie musiał przykuć na dłużej spojrzenie każdej czytelniczki. Każdej bez wyjątku. Julia tego nie okazywała, ale od początku uważała swojego szefa za wyjątkowo atrakcyjnego mężczyznę. Nigdy nie zapomniała pierwszego spotkania, kiedy to czternaście miesięcy temu zjawiła się u niego na rozmowie kwalifikacyjnej. Została przyjęta i przez kilka tygodni przy- zwyczajała się do jego obecności. Nigdy przedtem żaden mężczyzna nie działał na nią w ten sposób: najmniejszy jego gest, sam odgłos jego kroków - wprawiały ją w stan dziwnego

podniecenia. Serce biło jak oszalałe, ręce zaczynały drżeć, czuła, że się czerwieni. Na szczęście nikt nic nie zauważył i mogła z udanym spokojem wysłuchiwać opowieści bardziej doświadczonych koleżanek o wszystkich sekretarkach nieszczęśliwie zakochanych w Michaelu, które musiały odejść z pracy, niezdolne pogodzić uczuć z zawodowymi obowiązkami. Julia nie zamierzała podzielić losu swych poprzedniczek. Przeczytała kilka książek na temat niebezpieczeństw, jakie niesie z sobą biurowy romans i wiedziała, że nie zaryzykuje utraty pracy z powodu fascynacji swym przełożonym. Z czasem emocje przygasły, serce na jego widok przestało jej bić jak szalone i mogła spokojnie poświęcić się pracy. W pewnym sensie uodporniła się na jego urok; miała zresztą zbyt dużo zdrowego rozsądku, by popełniać błędy godne nastolatki. Zresztą, nawet gdyby chciała je popełnić, nie miała żadnych szans: Michael patrzył na nią nie widzącym wzrokiem, jak na jeden z biurowych sprzętów. Była szybka i niezawodna jak komputer albo faks, i o wiele sprawniejsza niż drukarka, która stale się psuła. Nie groziło jej z jego strony najmniejsze zainteresowanie i mogła się czuć całkowicie bezpieczna. Kristina nie zamierzała ustąpić. - Został uznany za jednego z najbardziej atrakcyjnych facetów w USA - ciągnęła. - Pracujesz z nim po wiele godzin dziennie, jesteś samotna. Jakie on na tobie robi wrażenie? Powiedz, ale szczerze... Julia roześmiała się ze sztuczną swobodą. - Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Szczerość z jej strony byłaby niewybaczalną głupotą. Nie miała złudzeń co do swojej sytuacji; od Michaela dzieliła ją przepaść. On wydawał jej polecenia, a ona skrupulatnie je wypełniała, ale należeli przecież do dwóch różnych światów. Była wystarczająco mądra, by to wiedzieć i się z tym pogodzić. - Bądź spokojna - dodała Julia. - Z mojej strony nic mu nie grozi. - Ja wcale... - zaczęła Kristina i urwała. W progu ukazał się Michael Fortune we własnej osobie, jeszcze przystojniejszy niż na fotografii. Przez moment stał bez słowa w drzwiach oddzielających sekretariat od jego ogromnego gabinetu, a potem przeniósł chłodny wzrok z Julii na siostrę. - Słyszałem, jak tu rozrabiasz, strasznie głośno mówisz. Czyżbyś przyszła mi zdać sprawozdanie z jakichś nowych osiągnięć waszego działu? A może znowu wpadłaś na jakiś genialny pomysł, który okaże się kompletnym niewypałem? - W jego głosie brzmiała drwina, ale Kristina wcale się tym nie przejęła.

- Mam mnóstwo genialnych pomysłów, ale na razie nic ci nie powiem. Muszę jeszcze dopracować szczegóły. Dopiero kiedy wszystko będzie zapięte na ostatni guzik... - Zjawisz się tu, żeby uzdrowić atmosferę i wnieść powiew świeżego powietrza do tego zatęchłego, konserwatywnego biura? - przerwał jej brat zniecierpliwiony. - Doskonale to określiłeś. Dodałabym jeszcze, że wasze metody działania są przestarzałe, zupełnie jakby od czasów Nixona nic się nie zmieniło. Wasz sposób prowadzenia negocjacji... Michael machnął ręką. - Dla ciebie to bajki o żelaznym wilku, nie masz pojęcia o funkcjonowaniu dużego przedsiębiorstwa. Daj sobie spokój, siostrzyczko, i zajmij się swoją małą działką. Julia w milczeniu asystowała przy tej rozmowie, przypominającej szybką wymianę piłek. Tych dwoje dzieliło coś znacznie więcej niż wiek i płeć. Należeli do zupełnie innych gatunków ludzi. Kristina była otwarta i swobodna, Michael - zamknięty w sobie i sztywny. Rodzina uważała go za człowieka zagadkowego i nieprzeniknionego, a Julia - po kilkunastu miesiącach spędzonych u jego boku - widziała w nim kogoś, kto po prostu nie ma potrzeby okazywania uczuć i dzielenia się emocjami. Jako introwertyczka doskonale to rozumiała i nieomylnie rozpoznawała. Sama była na dodatek nieśmiała i dość skryta. Michael natomiast odznaczał się pewnością siebie i stanowczością graniczącą z arogancją. Był też strasznie uparty i nieprzejednany. Nieraz widziała, jak skutecznie opiera się cudzej argumentacji i naciskom. Nikomu z członków jego rodziny nigdy nie udało się go przekonać do niezwykle towarzyskiego trybu życia, jaki rodzina ta prowadziła. W oczach Kristiny ukazały się niebezpieczne ogniki. - Właśnie przeglądałyśmy sobie z Julią ten oto popularny magazyn - oświadczyła z niewinną miną i podała bratu kolorowe pismo. Julia spuściła oczy i zaczerwieniła się. Michael poczuł do niej coś w rodzaju sympatii i współczucia. Kristina jak zwykle swoim trajkotaniem zawraca jej głowę i przeszkadza w wypełnianiu obowiązków. Wiedział, że Julia Chandler nigdy nie pozwoliłaby sobie na czytanie jakiegoś szmatławca w godzinach pracy. Jest taka akuratna, punktualna, dokładna i obowiązkowa. W niczym nie przypomina jego dotychczasowych sekretarek. Poczuł niemiły dreszcz na samo wspomnienie tego, co działo się przedtem, zanim zaczęła u niego pracować. Bez przerwy znosił aluzje i uszczypliwe uwagi o swojej skłonności do wymiany personelu. Powszechnie panowała opinia o jego absurdalnych wymaganiach, sprawiających,

że najbliższe współpracownice nie potrafiły zagrzać miejsca w jego biurze dłużej niż przez kilka tygodni. Pracownicy działu personalnego załamywali ręce i prześcigali się w pro- gnozach dotyczących tego, co nazywali „gorącym biurkiem Michaela”. Stryj Jake, stojący na czele korporacji, radził mu złośliwie, żeby zasięgnął porady psychologa i nauczył się, jak układać stosunki z personelem, by firma nie ponosiła kosztów nieustannych zmian. - To kwestia umiejętności życia z ludźmi - mawiał sentencjonalnie, posapując z wyższością. Michael nie sądził, że ma się czegokolwiek uczyć, a rady stryja wydawały mu się absurdalne. Jeśli ktoś nie potrafi się pogodzić z jego stylem pracy, wolna droga! Zresztą Jake w roli specjalisty od stosunków międzyludzkich wydawał mu się komiczny. - Zapiszę się do psychoterapeuty, jeżeli ty również to zrobisz - powiedział kiedyś Jake'owi i ten obraził się śmiertelnie. Potem nastała Julia Chandler i jego niepowodzenia się skończyły. Julia w lot wszystko chwytała, była dokładna, inteligentna i lojalna. Jej obecność sprawiła, że mógł prawie w ogóle nie opuszczać gabinetu, co było jego niedościgłym dotąd ideałem. Ponadto była spokojna, opanowana i nie rzucała się w oczy. Michael szczególnie doceniał jej sposób bycia: szara myszka w obszernym kostiumie i pantoflach na niskim obcasie w niczym nie przypominała sekretarek w obcisłych sweterkach i mini, które dotąd go prześladowały. Julia nie chciała na siebie zwracać uwagi i nikogo nie chciała w sobie rozkochać. Przychodziła najwcześniej ze wszystkich, wychodziła ostatnia, a w międzyczasie prawie nie podnosiła oczu znad papierów. Teraz też siedziała za biurkiem, milcząca i opanowana, czekając, aż gwałtowna wymiana zdań pomiędzy rodzeństwem dobiegnie końca. Ciemne włosy miała ciasno zebrane w koczek z tyłu głowy, szare oczy spokojnie utkwione w Kristinie. Michael nigdy się nie zastanawiał, czy Julia jest ładna. Nie była klasyczną pięknością, ale mogła się podobać. Nie jemu, oczywiście, tylko tak w ogóle... Michaelowi nie przyszłoby do głowy patrzeć na nią w ten sposób. Doceniał jej przydatność i ani przez chwilę nie planował zrobienia czegokolwiek, co mogłoby spłoszyć najlepszą sekretarkę, jaką kiedykolwiek miał. Nie narzekał na brak kobiet. Miewał krótkotrwałe związki, bez zobowiązań, których podstawową zaletą było to, że nie przeszkadzały mu w pracy. - Zobacz, jacy przystojni faceci są na piętnastej stronie. - Co mnie obchodzą jacyś faceci. - Michael wzruszył ramionami, słysząc głos siostry. - Nie zamierzam się upajać widokiem wysmarowanych tłuszczem kulturystów. - Nie chodzi o żadnych kulturystów - parsknęła Kristina. - Radzę ci rzucić okiem na

tych panów, zwłaszcza jeden z nich jest bardzo interesujący. Julia zamarła. Miała wrażenie, że widzi, jak ktoś wchodzi na jezdnię wprost pod rozpędzony samochód. Powinna go ostrzec, ale głos uwiązł jej w gardle. Zahipnotyzowana patrzyła, jak Michael otwiera magazyn na wskazanej stronie i przebiega wzrokiem nieszczęsną listę. Ciszę przerwał dopiero szelest upadającego na podłogę pisma. Magazyn wysunął się z rąk Michaela i leżał teraz u jego stóp niczym konający ptak. - Kto jest za to odpowiedzialny? - Głos Michaela był martwy i obojętny, spojrzenie - lodowate; słowa padały wyraźne i ciężkie jak kamienie. W tym pozornym spokoju czaiła się groźba. Julia wiedziała, że wybuch może nastąpić lada chwila. Widywała już u niego ten rodzaj zimnej wściekłości, kiedy coś w firmie szło nie tak jak trzeba. Znała ten ton i ponury, zwiastujący niebezpieczeństwo wzrok. Kristina chyba się nie zorientowała w sytuacji albo po prostu nic sobie nie robiła z gniewu brata. - Fajne, prawda? Teraz będziesz jeszcze sławniejszy i wszystkie... Spojrzał na nią niczym bazyliszek. - To karygodne naruszenie mojej prywatności! Czy ty tego nie rozumiesz? Jeśli to twój pomysł, jeśli to ty wpadłaś na taki... chwyt reklamowy, jeśli to ty do nich zadzwoniłaś... Kristina wzruszyła ramionami. - Nie mam z tym nic wspólnego. - To jak się tam znalazłem? Skąd mieli moją fotografię? Przecież ktoś im musiał ją dać! - Nic im nie dawałam! Sami na to wpadli. Jesteś taki sławny, że to się musiało tak skończyć. - Wiem, że to teraz bardzo modne zwalać winę na ofiarę - zaczął zdławionym głosem - ale może mi łaskawie wytłumaczysz, dlaczego sądzisz, że ponoszę odpowiedzialność za to... to... Julia nigdy nie widziała jeszcze, żeby zabrakło mu słów. Kristina brawurowo to wykorzystała. - Zastanów się sam. Masz dwadzieścia dziewięć lat, jesteś samotny, przystojny i bogaty. Należysz do znanej rodziny i zajmujesz w rodzinnej firmie odpowiedzialne sta- nowisko. Z czasem pewnie zastąpisz swojego stryja na stanowisku generalnego dyrektora. Wszystko to sprawia, że jesteś bardzo łakomym kąskiem i dlatego właśnie znalazłeś się na tej liście. Michael nie wyglądał na przekonanego.

- A zdjęcie? Może powiesz, że sam je wysłałem? - Nie wiem, kto to zrobił. Może twoja matka wpadła na pomysł, żeby ogłosić wszem i wobec, jakiego ma wspaniałego syna, w nadziei, że jakaś dziedziczka ogromnej fortuny spadnie nam tu z nieba i dorzuci trochę złota do rodzinnego kopczyka. Twoja mamusia, jak wiesz, bardzo lubi pieniądze i zrobiłaby niejedno, żeby je zdobyć. Zachował kamienną twarz; stał teraz, górując nad obiema kobietami, i Julię ogarnął lęk w obliczu emanującej od niego siły. Kristina nic sobie z tego nie robiła. - Nie zamierzam tracić więcej czasu na podobne głupoty - odezwał się po chwili milczenia. - Julio, czy mogłabyś wyprowadzić moją siostrę? Odwrócił się i lekkim, lamparcim krokiem poszedł do swojego gabinetu, cicho zamykając za sobą drzwi. W pokoju zapanowała cisza, którą przerwała Kristina. - Może niepotrzebnie nagadałam na jego matkę, ale to przecież naprawdę stara czarownica, z którą nikt nie może wytrzymać. Poznałaś już Sheilę, prawda? O tak, spotkała już kiedyś Sheilę, pierwszą żonę Nate'a, matkę Michaela, Kyle'a i Jane. Nate, adwokat i młodszy brat Jake'a, w rodzinnej korporacji zajmował się kontraktami, patentami i wszystkim, co wymagało znajomości prawa oraz jego kruczków. Kristina była córką Nate'a i Barbary, jego drugiej żony, stanowiącej przeciwieństwo Sheili. Julia nie zamierzała się wypowiadać na temat tej ostatniej. Jako osobie zatrudnionej w firmie, nie wypadało jej krytykować matki szefa. Kristina wcale na to nie czekała. Sama doskonale dała sobie radę z charakterystyką pierwszej żony ojca. . - Nie wiem, jak to nieszczęsne rodzeństwo Michaela może z nią stale mieszkać. Tatuś mi powiedział, że ona specjalnie zachodziła trzy razy w ciążę, żeby mieć się na kim wyżywać do końca życia i zagwarantować sobie opiekę na starość... Na szczęście zadzwonił telefon i Julia z ulgą podniosła słuchawkę. Kristina chwilę poczekała, a potem w podskokach opuściła sekretariat, zabierając z sobą kolorowe pismo. Reszta przedpołudnia minęła bardzo pracowicie i kiedy koleżanki przyszły zabrać Julię na lunch, zastały ją pogrążoną w papierach. - Pora zrobić sobie przerwę - oznajmiła Lynn. - Dokąd idziemy? Może do Loon Cafe, żeby sobie popatrzeć na japiszony podłączone do komórek. Co wy na to? Julia zamrugała powiekami. - To już tak późno? Diana spojrzała na nią z wyrzutem. - Tak się przejęłaś pracą, że nawet nie zauważyłaś. Trudno, ale nawet niewolnik ma prawo od czasu do czasu coś przekąsić, i ten czas właśnie nadszedł.

Chodziły tak razem na lunch dwa, trzy razy w tygodniu i zawsze zabierały Julię. Wstała zza biurka i wtedy właśnie wszedł Michael. - Chciałam iść coś zjeść - wyjaśniła. Spojrzał na nią z mieszaniną zdumienia i niezadowolenia. - Zjeść? - powtórzył tonem człowieka, który nigdy nie pozwala sobie na podobne fanaberie. Koleżanki wymieniły znaczące spojrzenia. - Tak, dokończę po powrocie - powiedziała. Nie jest niewolnicą i ma prawo do chwili odpoczynku. Michael położył na jej biurku stos dyskietek. - Trudno, poczekam z tym do twojego powrotu. - Odwrócił się i zniknął za drzwiami gabinetu. Margaret zadygotała, jakby przeniknął ją na wylot mroźny powiew. - Brr, jak zimno! Kiedy ten człowiek wchodzi, temperatura spada poniżej zera. Prawdziwy sopel lodu. Diana cicho zachichotała. - Zrobiłby karierę, gdyby się przerzucił na produkcję mrożonek... Julia stanęła w obronie swojego szefa. - Ma dzisiaj niedobry dzień - powiedziała, nie wspominając o nieszczęsnej liście - i mnóstwo ważnych spraw na głowie. Opuściły biuro i ruszyły korytarzem w stronę windy. - A czy on w ogóle miewa dobre dni? - skrzywiła się Lynn. - Widziałaś, żeby się kiedyś uśmiechnął? - Jest po prostu bardzo opanowany. - Julia znowu ujęła się za Michaelem. - To bardzo miły człowiek, kiedy się go lepiej pozna. Margaret nie wyglądała na przekonaną. - Skoro tak mówisz... - powiedziała i zaraz się ożywiła. - Zjedzmy lepiej coś na ulicy, dobrze? Przejdziemy się i zobaczymy, gdzie jest jakaś wyprzedaż! Dopiero wieczorem, kiedy wracała do domu, Julia przypomniała sobie, co Kristina mówiła o Sheili Fortune, matce Michaela rozwiedzionej z jego ojcem. Julia do pracy jeździła autobusem, bo nie przysługiwał jej darmowy parking należący do konsorcjum, a miejsca postojowe w mieście były za drogie. Nie narzekała na komunikację miejską. Jeśli akurat nie miała nic do czytania, patrzyła przez okno i rozmyślała. Dzisiaj co prawda miała z sobą kryminał, ale położyła go na kolanach i pogrążyła się w myślach o

Michaelu. Doszła właśnie do wniosku, że burzliwe, zakończone rozwodem małżeństwo rodziców mogło stać się powodem jego wrogiego stosunku do zalegalizowanego związku. Na tym punkcie Michael miał po prostu obsesję. Julia nigdy w życiu nie słyszała, by ktoś w ten sposób wyrażał się o instytucji małżeństwa. W ciągu ostatniego roku w rodzinie odbyły się trzy śluby, a Michael robił, co mógł, by swe uczestnictwo w tych podniosłych wydarzeniach sprowadzić do minimum. Za każdym razem - kiedy jego kuzynka Caroline wychodziła za Nicka Valkova, kiedy jego brat Kyle żenił się z Samanthą Rawlings i kiedy siostra Caroline, Allison, poślubiała Rafe'a Stone'a - kazał Julii samej wybierać ślubne prezenty. - Proszę kupić coś wedle swojego uznania. Mnie nie interesuje nic, co ma związek z tym smutnym obrzędem. - Mówiąc to, wręczał jej karty kredytowe. - I proszę nie liczyć się z kosztami - dodawał. Nigdy też nie pytał, co kupiła dla nowożeńców. Julia miała nadzieję, że dokonywała słusznego wyboru. Utwierdzały ją w tym serdeczne podziękowania, które znajdowała w kore- spondencji Michaela. Ona sama szczerze życzyła młodym parom „wiele szczęścia na nowej drodze życia”. Michael nie podzielał jej optymizmu. Za każdym razem, kiedy dawała mu do podpisu kartki z życzeniami, które dołączała do prezentów, uśmiechał się złośliwie i mruczał coś pod nosem. - Sami tego chcą i sami sobie będą winni - powtarzał. Słyszała już kiedyś podobne słowa: dotyczyły akrobatów ćwiczących na trapezach bez ochronnej siatki. - Wolałbym raczej umrzeć, niż się ożenić - dodawał jeszcze. Kiedy powtórzył to po raz trzeci, Julia zareagowała. - Lepszy trup niźli ślub? - zapytała, leciutko się uśmiechając. - Tak. Lepszy trup niźli ślub - powtórzył zamyślony. - Bardzo trafna uwaga i... do rymu. To by się nadawało na hasło reklamowe. Trzeba by tym zainteresować Caroline, ona jest specjalistką od marketingu. - Ale ona już wybrała ślub - szepnęła Julia. - Dostała w prezencie dwa piękne srebrne lichtarze. Dwa miesiące temu wysłał jej pan życzenia wszelkiej pomyślności. - Pamiętam, że coś podpisywałem, ale o lichtarzach nie miałem pojęcia i bardzo się z tego cieszę. - Bardzo się jej podobały. - W takim razie, skoro macie tak podobny gust, proszę w odpowiednim czasie kupić również coś dla potomka państwa Valkov, o ile oczywiście do czegoś takiego dojdzie. - Słyszałam, że już doszło - zauważyła Julia cicho. Julia ponadto słyszała, że

specjalistka od marketingu i jej mąż, chemik zatrudniony w laboratorium firmy, są wprost nieprzyzwoicie szczęśliwi. - Tak to właśnie wygląda - oświadczył Michael oskarżycielskim tonem. - Żenią się, a potem nie wiadomo po co mają dzieci. Niektórzy oczywiście robią to w odwrotnej kolejności, ale to niczego nie zmienia. Głupstwo pozostaje głupstwem. Jego wywód wprawił ją w zakłopotanie. Nigdy przedtem tak szczerze nie rozmawiali o członkach jego rodziny i nie mogła się powstrzymać, by nie zareagować na jego pesymizm. - Nie myśli pan, że pańska kuzynka i jej mąż kochają się i dlatego chcą mieć dziecko? Spojrzał na nią z tak bezgranicznym politowaniem, jakby właśnie się dowiedział, że jego nadworna sekretarka w wieku dwudziestu sześciu lat wierzy jeszcze w świętego Mikołaja. - Miłość nie ma z tym nic wspólnego. Dziecko bywa wynikiem przypadku, nadmiaru wypitego alkoholu albo burzy hormonów. Przyczyny zresztą bywają różne. Caroline może doszła do wniosku, że dziecko mocniej przywiąże męża do niej i do naszej firmy. Na pewno o tym pomyślała, ponieważ jest mądra i ma głowę do interesów. A Nick też musiał dostrzec niewątpliwy związek między dzieckiem a pieniędzmi. Julia uniosła na niego oczy. - Myli się pan - powiedziała. - Nieraz widziałam ich razem. Od razu widać, że bardzo się kochają. Michael zmarszczył brwi. - Ludzie od niepamiętnych czasów wykorzystują dzieci dla swoich własnych, najczęściej materialnych, celów - oświadczył mentorskim tonem. Nie mogła tego tak zostawić. - Nie zawsze. Czy pańskim zdaniem nikt na świecie nie miewa dzieci z innych powodów niż własny interes? Uśmiechnął się cynicznie i wzrokiem wskazał jej stos papierów leżących na biurku, tak jakby jej naiwne pytanie nie zasługiwało na odpowiedź. Nie zaskoczyło jej to, rozumiała stan jego duszy: jeśli wierzyć Kristinie, jego matka, Sheila Fortune, urodziła troje dzieci wyłącznie ze względu na pieniądze. Rozumiała go, ale nie podzielała jego opinii. Głęboko wierzyła w miłość, małżeństwo i sens posiadania dzieci. Pochodziła z kochającej się rodziny i miała nadzieję, że kiedyś sama taką stworzy. Przypomniała sobie cudowne, razem spędzone lata. Matka, ojciec, Julia i jej młodsza siostra, Joanna. Na myśl, że te czasy nigdy już nie wrócą, łzy napłynęły jej do oczu, żal ścisnął gardło. Pozostały jej tylko piękne wspomnienia. Ojciec zmarł z powodu

komplikacji po operacji wyrostka, kiedy Julia miała siedemnaście lat. W trzy lata później matka zginęła w wypadku samochodowym, w którym Joanna została ciężko ranna. Myśl o siostrze sprowadziła ją z powrotem na ziemię. Dwudziestoletnia teraz Joanna przebywała w centrum rehabilitacyjnym, gdzie powoli, kosztem ogromnego wysiłku, próbowała przezwyciężyć kalectwo. Julia z czułością i dumą przywołała obraz swej małej siostrzyczki, która nigdy się nie poddawała i z pomocą rozlicznych specjalistów - fizjoterapeutów, logopedów, psychologów i foniatrów - dzielnie walczyła o powrót do świata normalnych ludzi. Wszystkie plany Julii musiały poczekać; zdrowie Joanny było najważniejsze. Wysoka pensja w korporacji pozwalała na opłacenie jednego z najlepszych ośrodków rehabilitacyj- nych w kraju. Dlatego też Julii zupełnie nie raził pracoholizm szefa; nie miała w życiu nic poza pracą, codziennymi telefonami do siostry i cotygodniowymi wizytami w centrum rehabilitacyjnym. Szczęśliwe małżeństwo z ukochanym i kochającym mężczyzną oraz ich poczęte z miłości dzieci muszą poczekać. Kiedyś na pewno znajdzie takiego mężczyznę. Albo on znajdzie ją.

ROZDZIAŁ DRUGI - Znowu worek listów do naszego gwiazdora! - Denny, pracownik działu pocztowego, z zadowoloną miną wtaszczył sporych rozmiarów plastikowy wór do pokoju Julii i umieścił go obok dwóch innych na podłodze. - To nie wszystko, trzeba tu zrobić trochę miejsca, bo się nie zmieści. Julia nie podzielała jego dobrego humoru. - Pan Fortune nie będzie zadowolony... Denny wzniósł oczy do nieba. - Nie do wiary! Słyszałem, że go to złości, ale nie mam pojęcia dlaczego. Kumple z działu przesyłek też strasznie się dziwią. Gdyby tak do mnie pisały te wszystkie kobitki, byłbym w siódmym niebie. Uważnie przyjrzała się niskiemu grubaskowi, który wyglądał na więcej niż jego dwadzieścia lat i pomyślała, że do niego „te wszystkie kobitki” nie napiszą. Nie napisze ani jedna. - Pan Fortune nie lubi rozgłosu - wyjaśniła. Denny przytaszczył kolejny worek i przysiadł, by trochę odsapnąć. Zwykle po dostarczeniu przesyłki natychmiast wychodził, ale tego dnia wydawał się wyjątkowo rozmowny. - Musieliśmy sprowadzić dwie nowe osoby do segregowania listów. - Obrzucił dumnym wzrokiem stojące na podłodze wory, jakby stanowiły jego własność. - Pracuję tu od pięciu lat i czegoś takiego nie widziałem. Zasuwamy jak szaleni. Julia milczała, nie chcąc podsycać jego monologu. - Musimy otworzyć każdą przesyłkę do pana Michaela - ciągnął niezrażony Denny. - Chyba że ma taki specjalny kod. Julia skinęła głową. Żeby wprowadzić nieco ładu w chaos wywołany nawałem listów od wielbicielek, poprosiła stałych klientów firmy o opatrywanie listów specjalnym kodem. - Otwieramy nawet takie, na których jest napisane „do rąk własnych” albo „osobiście”. Pan Fortune kazał nam otwierać zwłaszcza takie. - Denny konspiracyjnie ściszył głos. - Nieraz można w nich znaleźć niezłe... załączniki. Julia drgnęła. - Niesamowite, co te facetki tam wkładają! Jedna przysłała mu majtki z wypisanym na wierzchu numerem swojego telefonu, druga takie czarne koronki, a jeszcze inna podwiązki! Nigdy takich nie widziałem, bo teraz wszystkie noszą rajstopy... Julia uniosła głowę i spojrzała na niego karcąco. - Mam nadzieję, że tę... bieliznę oddajecie do domów opieki.

Denny uśmiechnął się obleśnie. - Żaden szanujący się dom opieki nie wziąłby czegoś podobnego. To nie jest taka zwykła bielizna... Przesyłają też różne zdjęcia. To ci dopiero zabawa! Pan Fortune po- wiedział, że możemy sobie je brać i my z chłopakami tak robimy. Oglądamy sobie, a czasem się wymieniamy. Jonesy to nawet jedno sprzedał za dziesięć dolców! Dawał mi za moje dwadzieścia, ale figa! Takie cudo nie jest na sprzedaż! Julia powstrzymała uśmiech i zerknęła na zegarek. - Zrobiło się późno, a mam strasznie dużo pracy... Denny niczego nie zauważył. - Najlepsze są filmy wideo - mówił dalej podnieconym głosem. - Leży sobie taka facetka, cała goła, przeciąga się, oblizuje i takim schrypniętym głosem nawija, co mu zrobi, jak się spotkają. Do tego gra muzyka, palą się świece... Julia zerwała się, omal nie przewracając krzesła. - Muszę zanieść szefowi coś do podpisu, to pilne. Denny z ociąganiem zaczął się zbierać do wyjścia. - Proszę mu powiedzieć, że robimy wszystko, jak kazał. W workach są same listy, resztę sobie zabieramy. Mogła sobie wyobrazić, z jakim entuzjazmem pracownicy działu przesyłek wykonują ostatnie polecenia szefa... - No nie! Znowu przynieśli nowe! - Michael stał w drzwiach gabinetu i z obrzydzeniem spoglądał na worki. - Denny zapewnił mnie, że w środku są tylko listy. Wszystkie, jak to określił, „załączniki”, on i jego koledzy rozdzielili między siebie, zgodnie z pańskim poleceniem - wyjaśniła Julia. - Tylko listy! - jęknął Michael. - Trudno sobie wyobrazić, co takie listy zawierają. - Denny mnie uświadomił. - Mówiąc to miała ochotę przygładzić jego ciemną czuprynę; na wszelki wypadek szybko splotła dłonie. - Bardzo sobie chwali pańskie ko- respondentki. - To jakiś koszmar... - W głosie Michaela zabrzmiało zmęczenie. Wszedł do sekretariatu, z trudem omijając worki. - Odkąd to świństwo pojawiło się w sprzedaży, nie miałem chwili spokoju. Kobiety dobijają się do mnie w dzień i w nocy. Musiałem zastrzec telefon, z domu wymykam się w przebraniu, wślizguję się do windy jak złodziej, nie mogę wejść do żadnej restauracji. Podają mi swoje wymiary, opowiadają najbardziej intymne sprawy, zupełnie jakbym... Zarumienił się nagle jak mały chłopiec. Ogarnęło ją dziwne wzruszenie, ale zachowała

kamienny wyraz twarzy. - Denny i jego ekipa robią, co mogą, żeby wziąć na siebie pierwszy impet. Mam na myśli fotografie i filmy, które przechwytują i potem... sumiennie przeglądają. Spojrzał na nią z wyrzutem. - Nie ma w tym nic śmiesznego. Przecież w całej tej sprawie nie chodzi tylko o mnie. W grę wchodzi funkcjonowanie firmy, a to jest najważniejsze. Julia skinęła głową. - Owszem, trochę nam to utrudniło pracę. Cały system komputerowy na tym ucierpiał. Jest tak przeciążony, że od czasu do czasu się zawiesza. - Wiem! - Michael zbladł z wściekłości. - Od trzech dni nie mogę się z nikim porozumieć! W takich warunkach przecież nie można pracować. To koszmar! Miał rację; ona też odczuwała tego skutki. - Kiedy mówiłem Kristinie, że umieszczenie mnie na tej idiotycznej liście stanowi naruszenie mojej prywatności, nie zdawałem sobie sprawy z rozmiarów katastrofy. Te stale zajęte telefony i zatkane faksy, te tłumy dziennikarzy żebrzących o wywiad! Te wszystkie stacje telewizyjne zapraszające mnie do programów, indywidualnie albo w towarzystwie pozostałych dziewięciu idiotów! Julia zrobiła minę wyrażającą przekorne zrozumienie. - W towarzystwie zawsze raźniej... Istnieje nadzieja, że kilka wielbicielek rzuci się też na kogoś innego. Chyba nie dostrzegł ironii w jej głosie. - Co to za pocieszenie! Nie mogę tak żyć! Nie dość, że ja sam nie mogę się skupić na pracy, to jeszcze cała firma ma trudności, bo wysiada aparatura. Przez chwilę krążył po pokoju jak lew w klatce, a potem nagle zatrzymał się przed biurkiem Julii. - Nic z tego nie rozumiem. Dlaczego one to robią? Spoważniała, rozumiejąc bezmiar zagubienia szefa. - Publikując listę napisali, że tych dziesięciu wybrańców to książęta z bajki lat dziewięćdziesiątych - odezwała się poważnie. - Widocznie istnieje taka potrzeba i wiele Kobiet marzy o księciu z bajki, a kiedy dostaje jego adres, nie może się powstrzymać i wybiega mu na spotkanie. Michael skrzywił się z niesmakiem. - Książę z bajki! Nonsens! Dzisiaj żadna dziewczyna nie chce być Kopciuszkiem! Też pomysł!

Julia spokojnie skinęła głową. - Coś w tym jest. Książę z bajki jako recepta na życie rzeczywiście wydaje się ciut przestarzały, a co do Kopciuszka... Zawsze myślałam, że to osoba patologicznie bierna i niezdolna do samodzielnego życia. Tylko że te kobiety, które do pana piszą, nie mają w sobie nic z Kopciuszka. Są energiczne i przebojowe i śmiało próbują szczęścia w konkursie na żonę Michaela Fortune'a. Wzruszył ramionami. - Nie ma takiego konkursu i nigdy nie będzie żadnej żony Michaela Fortune'a. Gdybym nawet kiedyś postanowił popełnić podobne głupstwo, na pewno nie będę szukał kan- dydatki w pocztowym worku. Nikt by tak nie postąpił! Na co one liczą w takim razie? Po co bombardują mnie listami? - Nie tracą nadziei na szczęśliwy los. - Nadzieja jest matką głupich i do takich należą nadawczynie tych listów. Jego koncepcja wydała jej się nieco zbyt uproszczona. - To nie tylko kwestia głupoty - powiedziała z namysłem. - W wielu przypadkach w grę wchodzą też pewne ambicje. Skrzywił się cynicznie. - Dobrze znam tego rodzaju ambicje. Wszystko to potwierdza tylko od dawna znaną mi prawdę, że kobietom zależy wyłącznie na pieniądzach i że zrobią wszystko, żeby je zdobyć. - Zbytnie uogólnienie - odparła Julia z niespotykaną u niej stanowczością. - I nadmierny pesymizm. Musiała bronić przedstawicielki swej płci przed zarzutem, że wszystkie bez wyjątku lecą na fortunę Michaela i rodziny Fortune'ów. Gra słów sprawiła, że lekko uśmiechnęła się do siebie. Nigdy dotąd na to nie wpadła; nazwisko Michaela wydało jej się nagle bardzo znaczące. Ale przecież „fortune” oznacza również szczęście, los, a co za tym idzie - przeznaczenie. Michael obserwował ją spod oka. Oparł się o ścianę i skrzyżował ręce. Uznała, że zanosi się na dłuższe przemówienie. - Od wspomnianej reguły nie ma wyjątku, żadnego. Jestem gotów podać bardzo dobry przykład. Otóż osobą, która wysłała do tego brukowca moje zdjęcie, okazała się moja rodzona matka. Sama się do tego przyznała i ani słowem nie wspomniała, że żałuje tego, co zrobiła. Po prostu zadzwonił do niej jakiś dziennikarz, poinformował o artykule, a ona natychmiast kurierem przesłała mu zdjęcie. Kosztem przesyłki obciążyła mojego ojca.

Julia już o tym słyszała; wiedziała również, że Nate Fortune odmówił zapłacenia rachunku i odesłał go byłej żonie. Ściany mają uszy; zresztą Nate i Sheila tak głośno kłócili się na korytarzu, że kto chciał, mógł ich usłyszeć. Michael spuścił wzrok i utkwił go w podłodze. - Chyba Kristina miała rację, kiedy mówiła, że to wina mojej matki. Matka wprost mi oświadczyła, że zrobiła to, ponieważ uważa, że powinna się mną zainteresować jakaś miliarderka albo przynajmniej córka miliardera. Spojrzał na Julię, jakby czekał na komentarz. Teraz ona z kolei spuściła oczy. - Nie bardzo się znam na obyczajach miliarderów - szepnęła - ale nie sądzę, żeby szukali partnerów na łamach gazet. - Mamie to nie przeszkadza. Każdy sposób jest dobry, żeby zdobyć pieniądze. Słyszałem to już od niej, kiedy chodziłem do przedszkola. Czy twoja matka też ci mówiła takie rzeczy? Julia zapatrzyła się w okno. - Moja matka... Kiedy byłam w przedszkolu, rozmawiałyśmy głównie o lalkach, zajączkach wielkanocnych i innych takich sprawach. Nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek rozmawiały o pieniądzach i ich znaczeniu w życiu człowieka. - Doprawdy? Nie dawała ci rad, jak złapać bogatego męża? Nie uczyła cię, jak zredagować umowę przedślubną, żeby się ustrzec niespodzianek? Nie mówiła, ile karatów ma mieć brylant w zaręczynowym pierścionku i co robić, żeby oskubać faceta przed i po ślubie? Zawsze myślałem, że tego rodzaju sprawy matki omawiają z córkami od najmłodszych lat. ~ Czy twoja matka rozmawiała o tym z twoją siostrą? - Oczywiście, ale ta biedna romantyczna Jane nie chciała jej słuchać. Wbiła sobie do głowy, że znajdzie prawdziwą bezinteresowną miłość i osiągnęła tyle, że ukochany opuścił ją natychmiast, jak tylko się dowiedział, że zaszła w ciążę. Dla matki to była prawdziwa tragedia. Nie wiem, czy przejęła się tak faktem, że jej córka poszła do łóżka z facetem, który nie miał złamanego grosza, czy też tym, że zostanie babcią. Babcia Sheila nie lubi być babcią. Julia widziała sześcioletniego synka Jane na fotografii. - Przecież Cody jest taki śliczny... Michael nie krył złośliwego rozbawienia. - Caitlyn, córeczka mojego brata, też jest niebrzydka, co nie znaczy, że matka lubi swoje wnuczęta. Wszystko się zgadza. - Sheila Fortune nie pasuje do roli babci - rzekła ostrożnie Julia. Nie zamierzała być

nietaktowna, tak jej się tylko wymknęło. - Święta prawda - zgodził się z goryczą Michael. - I trzeba przyznać, że robi, co może, żeby to podkreślić. Uważa się natomiast za bardzo dobrą matkę i jest przekonana, że wysyłając moje zdjęcie do gazety, spełniła swój macierzyński obowiązek. Zadbała o moją przyszłość. Oczywiście nie bezinteresownie; gdyby interes się udał, zażądałaby swojego udziału. Usta Julii drgnęły. - Rodzaj opłaty manipulacyjnej... Michael uśmiechnął się smutno. - Coś w tym rodzaju. - Ciężko westchnął. - Tak bardzo bym chciał, żeby to się już skończyło. Czuję się jak mysz w pułapce. Chciałbym znowu w miarę normalnie żyć i żeby mi dali święty spokój. Jej wzrok wyrażał współczucie. - To tygodnik. Za dwa dni ukaże się następny numer i czytelniczki rzucą się na nową ofiarę. Wystarczy poczekać. - Mam nadzieję, że tak będzie. - Spojrzał niechętnym wzrokiem na plastikowe worki. - Proszę zawiadomić dział przesyłek, że odtąd tego typu korespondencję mają kierować prosto do kosza. Nie ma co zagracać biurowych pomieszczeń tymi śmieciami. Większości prywatnych listów kierowanych do mnie mogą w ogóle nie otwierać. Odwrócił się i poszedł do siebie, głośno zamykając za sobą drzwi. Od pewnego czasu tak właśnie robił. Dawniej, im bardziej był zdenerwowany, tym ciszej się zachowywał, w środku tłumiąc całą wściekłość. Teraz zaczął tracić kontrolę nad sobą, tak jakby przestał panować nad rzeczywistością. Julia zamyśliła się nad treścią prywatnej rozmowy, którą właśnie skończyli. Nigdy dotąd tak nie rozmawiali; to też stanowiło nowość. W pancerzu Michaela zaczęły pojawiać się szczeliny... Przypomniała sobie, jak bardzo podniecało Denny'ego i jego kolegów to, co Michaelowi wydawało się odrażające i nudne. Podobna obserwacja stanowiła dobry wstęp do porównawczej analizy zachowań ludzkich. Kiedy znowu wróci do psychologii, może napisze coś na ten temat. Pracę można by zatytułować: „Jeden bodziec - wielość reakcji”. Julia nie wątpiła, że znowu podejmie przerwane studia psychologiczne, nie wiedziała tylko, kiedy to nastąpi. Pewnego dnia, gdy Joanna całkowicie wyzdrowieje, marzenie Julii się spełni. Mimo że lekarze z wielką ostrożnością wypowiadali się na temat powrotu Joanny do samodzielnego życia, Julia często wyobrażała sobie siostrę jako studentkę uniwersytetu. Sama zrobiła licencjat z psychologii i zamierzała podjąć studia magisterskie, by pracować z trudnymi dziećmi i młodzieżą, ale los chciał inaczej. Na razie...

Szybko otrząsnęła się z marzeń; doświadczenie nauczyło ją, że lepiej mocno stać na ziemi, niż bujać w przestworzach. Wiedziała, że wystarczy jedna chwila, by wszystko legło w gruzach, a życie całkowicie się zmieniło. Drogi naszego przeznaczenia są nieodgadnione i nie ma co się silić na ich poznanie. Wspomnienie tragedii przywiodło jej na myśl matkę i poczuła do niej głęboką wdzięczność za to, że przed laty zmusiła ją do pójścia na kurs dla sekretarek. Tylko świa- dectwu ukończenia kursu, a nie licencjatowi z psychologii, zawdzięcza to, że pracuje teraz w wielkiej korporacji za całkiem godziwe wynagrodzenie. Zadzwonił telefon i szybko go odebrała. Jakiś dziennikarz przebił się przez zapory centrali i dotarł do osobistej sekretarki Michaela. Natychmiast zasypał ją pytaniami o jego prywatne życie i nie dał się spławić suchym oświadczeniem, że „żadnych komentarzy” nie udziela. W końcu Julia, czerwona z gniewu, rzuciła słuchawkę i poczuła niejaką ulgę. Nic dziwnego, że nawet Michael nauczył się trzaskać drzwiami. Mieszkała na terenie campusu z trzema koleżankami: Jen, Debby i Kią, które studiowały na uniwersytecie w Minnesocie. Kia kończyła socjologię i od dwóch lat dzieliła pokój z Julią. Jen i Debby studiowały na wydziale aktorskim, a sprowadziły się do sublokatorskiego mieszkania dopiero w sierpniu tego roku. Kuchnia i salon stanowiły wspólny teren całej czwórki. Niestety, w mieszkaniu była tylko jedna łazienka. W chwilach największego rozmarzenia Julia wyobrażała sobie, że ma własną łazienkę tylko dla siebie: wannę, kabinę prysznicową, wieszak na ręczniki, może niewielką toaletkę... szczyt marzeń. Mieszkanie niczym nie różniło się od innych mieszkań wynajmowanych przez studentów ostatnich lat, którym nie podobało się życie w akademiku. Budynek nie był stary, a czynsz - niezbyt wysoki. To ostatnie zwłaszcza bardzo odpowiadało Julii i przesądzało o jej wyborze. Cała jej pensja szła na opłacenie pobytu siostry w ośrodku rehabilitacyjnym. Ubezpieczenie pokryło co prawda koszty niemal rocznego leczenia w szpitalu, ale koszty rekonwalescencji ponosiła sama Julia. Oddanie Joanny do domu opieki społecznej nie wchodziło w rachubę. Julia ani przez chwilę o tym nie myślała. Tylko w wyspecjalizowanym ośrodku, pod opieką najlepszych fachowców, Joanna miała szansę odzyskać utraconą sprawność. W domu opieki społecznej czekałaby ją bezna- dziejna wegetacja. Julia bez wahania sprzedała rodzinny dom, umieściła siostrę w ośrodku, a sama przeniosła się do najtańszego mieszkania na terenie campusu. Miała tylko dwadzieścia sześć lat, ale czuła się o wiele starsza od swoich koleżanek.

Życie studenckie jej nie interesowało, a nocne imprezy i krzyki pod oknami nieraz wy- prowadzały z równowagi; wstawała przecież o szóstej rano, żeby zdążyć do pracy. Tego dnia wróciła do domu po ósmej; panująca w mieszkaniu cisza upewniła ją, że koleżanki gdzieś poszły. Zwykle wolny czas spędzały razem; nieraz Julia i Kia biegały wieczorami po okolicznych parkach albo robiły sobie wyprawy rowerowe. Dokoła pełno było zieleni, ścieżek i niewielkich jezior. Julia stanęła przy oknie i zapatrzyła się w ciemność. Szkoda, że Kia wyszła, mogłyby pobiegać. Przez dłuższą chwilę zastanawiała się, w jaki sposób rozładować napięcie po ciężkim dniu. Jak na pierwszą połowę października było bardzo ciepło, ale panujący za oknem mrok miał w sobie coś niepokojącego. Czy gdziekolwiek na świecie kobieta może o zmroku przechadzać się sama? Czy nie jest to prowokowanie nieszczęścia? Wzruszyła ramionami. Takie tam gadanie. Czuła się spięta i gotowa stawić czoło każdemu wyzwaniu. Przed dwoma laty skończyła kurs samoobrony i dotąd nie miała jeszcze okazji wykorzystać nabytych tam umiejętności. Zresztą okolica należała do spokojnych. Wszędzie o każdej porze kręcili się ludzie, zwłaszcza obok uniwersyteckiego teatru znajdującego się naprzeciw jej domu. Wydział teatralny miejscowego uniwersytetu regularnie wystawiał nowe sztuki, co wieczór skupiając przed wejściem tłumy młodzieży. Przypomniała sobie, że Jen i Debby wspominały, nad czym aktualnie pracują, ale wypadło jej to z głowy. Chyba jakaś komedia, w każdym razie coś lekkiego; Jen występowała na scenie, a Debby zajmowała się oświetleniem. Trzeba je będzie poprosić o wejściówkę. Swoją drogą, ciekawe, czy kiedykolwiek uda jej się wyjść z pracy wystarczająco wcześnie, by zdążyć na pierwszy akt? Chyba jednak nie, przynajmniej nie w dającej się przewidzieć przyszłości. Najbliższe tygodnie rysowały się czarno... Jak na filmie ujrzała ponownie kolejne sceny tego okropnego dnia. Poczta głosowa, przeciążona dźwiękową korespondencją do Michaela, znowu się zawiesiła, paraliżując działanie firmy. Tym razem do akcji wkroczył sam wielki boss, prezes rady nadzorczej, Jake Fortune. Michael uczestniczył w kolejnym zebraniu i ofiarą wściekłości głównego szefa padła Julia. Lodowatym głosem, który przybierał specjalnie na takie okazje, Jake polecił jej przekazać Michaelowi swą opinię na temat wydarzeń ostatnich dni. Sformułował ją w sposób tak jadowity i arogancki, że Julia niemal fizycznie cierpiała, kiedy następnie kazał jej powtórzyć wszystko, słowo w słowo, żeby przypadkiem czegoś nie przekręciła! Całe to doświadczenie wyprowadziło ją z równowagi. Po pierwsze, poczuła się, jakby wylano na nią kubeł pomyj, po drugie - fakt, że ktoś, choćby nawet rodzony stryj, mówił do

Michaela takie okropne rzeczy, zabolał ją tak, jakby dotyczył jej samej. Nie przekazała Michaelowi słów stryja i przez resztę dnia zadręczała się myślą, co będzie, kiedy Jake dowie się o jej niesubordynacji. Na szczęście nie pokazał się już i nie sprawdził, czy stek obelg dotarł do adresata. Potem było jeszcze gorzej. Do firmy zaczęły docierać zażalenia klientów, którzy z powodu awarii systemu komputerowego nie mogli złożyć zamówień ani skontaktować się w innych handlowych sprawach. Po południu zaś nadeszła katastrofalna informacja, że w porcie od pewnego czasu stoi ładunek komponentów niezbędnych do produkcji kosmetyków, o które to składniki bezskutecznie dobija się dział produkcji. Terminowa realizacja umów stanęła pod znakiem zapytania i korporacji po raz pierwszy od początków jej istnienia zagroziła perspektywa płacenia kar i odszkodowań oraz inne wymierne straty finansowe. W firmie panował stan nerwowego podniecenia. Na domiar złego, pod gabinetem Michaela wyrosła jak spod ziemi Kristina, domagając się natychmiastowej interwencji w jakichś nie znoszących zwłoki sprawach, ale stan najwyższego wzburzenia, w jakim opuściła gabinet brata, wskazywał na kompletny brak zainteresowania tegoż dla jej problemów. Zamęt trwał od rana do wieczora i wśród ogólnego zamieszania nikt tak naprawdę nie pracował. No, może tylko Michael próbował coś robić, ale on potrafiłby kierować biurem nawet podczas sztormu na wzburzonym morzu. Porównanie to pojawiło się w umyśle Julii kilkakrotnie tego strasznego dnia, kiedy miała wątpliwą przyjemność pełnić rolę piorunochronu podczas burzy imienia Jake'a Fortune'a. Najgorsze, że nie miała prawa zareagować; tego nie było w jej kontrakcie. Mogła tylko zacisnąć zęby i czekać, aż huragan minie. Nic dziwnego, że teraz nie mogła spokojnie usiedzieć sama w domu. Musiała coś zrobić, by rozładować nagromadzone w ciągu dnia napięcie. I niech się strzeże każdy, kto stanie jej na drodze! Niech tylko ktoś spróbuje ją zaatakować! Rozniesie go w proch! Szybko przebrała się w szorty i koszulkę z napisem „University of Minnesota”; założyła opaskę i ruszyła wprost w mrok październikowej nocy. Natychmiast owiał ją lekki przyjemny wiatr, pod stopami zaszeleściły liście. Mogła się tylko domyślać, że są czerwone, złote i brązowe. Jak liście z drzew, jakby za sprawą bryzy, zaczęło opadać z niej napięcie, myśli zaczęły płynąć wolno i spokojnie, zgodnie z rytmem nieśpiesznego, regularnego biegu. Odetchnęła głębiej i skierowała się na brzeg rzeki. Ciekawe, co teraz robi Michael. Wiedziała, że dawniej od czasu do czasu bywał w klubie sportowym i grywał z bratem w tenisa. Ale Kyle wyprowadził się z Minneapolis i obecnie mieszkał z żoną i córką na ranczu

w Wyoming. Michael stracił partnera do tenisa; zresztą miejski klub sportowy po ósmej jest już zamknięty. Są oczywiście inne sposoby odpoczywania po wytężonym dniu. Do tego wystarczy zaciszna sypialnia... Julia poczuła, że się poci, i to chyba nie tylko z powodu przyśpieszonego biegu. Nie chciała myśleć o nim w ten sposób, ale nie mogła temu zapobiec w sytuacji, kiedy setki kobiet bombardowało go co dzień seksualnymi propozycjami... A on je wszystkie odrzucał! Wcale nie dlatego, że nie lubił seksu albo był pod tym względem jakoś szczególnie wstrzemięźliwy. Bynajmniej! Jako jego sekretarka wiedziała, że spotyka się z kobietami. Przecież to ona rezerwowała im stoliki w restauracjach, zamawiała bilety lotnicze na krótkie eskapady nad ciepłe morza, przesyłała kwiaty. Michael zwykle kazał jej wysyłać róże, ogromne bukiety purpurowych róż. A potem... po niezbyt długim czasie musiała jego paniom odpowiadać przez telefon, że go nie ma, albo że jest zajęty, albo że właśnie wyjechał z miasta. Przez te kilkanaście miesięcy wystarczająco dobrze poznała jego zasady. Po pierwsze, spotykał się tylko z jedną kobietą naraz. Nazywał to „okazjonalną monogamią”. Tego samego wymagał też od swojej partnerki. Po drugie, ograniczał znajomość do dość krótkiego, „bez- piecznego” okresu. Głównie po to, by uczucie nie rozwinęło się zbytnio i nie miało szans przerodzić się w coś trwałego. Po trzecie, kiedy już postanowił zerwać, zrywał definitywnie i nie mogły jego decyzji zmienić ani uparte telefony, ani nawet wizyty. A jeśli stroną zrywającą była kobieta, nigdy nie nalegał, by zmieniła zdanie. I chyba zanadto się tym nie przejmował. Julia kiedyś usłyszała pewien komentarz z ust jednej z pań, które postanowiły „powiedzieć mu do widzenia, zanim on to zrobi”. Brzmiał on następująco: „Michaelowi wydaje się, że wszystko może. Sądzi, że wolno mu kierować czyimś życiem tak jak sprawami firmy. W ten sposób nie znajdzie żadnej wartościowej kobiety. Myślę, że lepiej jest dla niego pracować, niż go kochać.” Julia zachowała dyskretne milczenie, co nie znaczy, że w duszy nie skomentowała tych słów. Pracować z Michaelem było całkiem nieźle, ale kochać się z nim musiało... W tym miejscu przerwała, bo kiedyś postanowiła nie komplikować sobie życia. Rozumiała te wszystkie kobiety, których listy wypełniały wory i biurowe kosze. Za to one nie rozumiały jego: sam fakt, że wychodziły mu naprzeciw, automatycznie je dyskredytował w jego oczach. Michael nie pozwalał się wybrać, to on wybierał; nie był łowną zwierzyną, był myśliwym.

Spostrzegła, że nie ona jedna tego wieczoru postanowiła się przebiec. Raz po raz mijała pojedyncze osoby lub pary, lecz kiedy nagle z mroku wyłoniła się znana, wysoka syl- wetka, gwałtownie zwolniła kroku. Niemożliwe! Czyżby wyobraźnia płatała jej figle! Za długo o nim myślała i teraz wydaje jej się... Ciemnowłosy mężczyzna w niebieskich szortach i sportowej koszulce nie był jednak wcale wytworem jej imaginacji. Stał przed nią Michael Fortune we własnej osobie i patrzył na nią zdumionym wzrokiem.

ROZDZIAŁ TRZECI Przez chwilę tkwili tak naprzeciwko siebie bez słowa, jakby bali się spłoszyć zjawę. - Julia? Głos Michaela był cichy i niepewny. Nie wierzył własnym oczom. Ta zadyszana dziewczyna w szortach i przepoconej koszulce w niczym nie przypominała jego nienagannie ubranej sekretarki, którą widywał codziennie w swoim biurze. Julia szybkim ruchem przyczesała niesforne kosmyki, wymykające się jej spod opaski. W pracy zwykle nosiła włosy spięte w staroświecki mały kok z tyłu głowy. Nigdy dotąd nie zauważył, jakie ona ma piękne uszy; drobne, kształtne, lekko zaróżowione, z maleńkimi złotymi kolczykami. Nie mógł od nich oderwać wzroku. Nie to, żeby nigdy dotąd nie widział jej uszu, nie, po prostu nigdy dotychczas nie spostrzegł, jakie są śliczne. I nie miał pojęcia, że Julia nosi kolczyki. I ma taką ładną szyję... Julia nerwowym ruchem uniosła dłoń, jakby chciała się zasłonić przed jego wzrokiem. Poczuł się głupio; gapi się na nią jak jakiś wampir spragniony krwi! Co się z nim dzieje? To wszystko wina tej cholernej listy i całej tej kretyńskiej korespondencji. Wydarzenia ostatnich dni wytrąciły go z równowagi. - Cześć, Michael. - Julia swobodnie zwróciła się do niego po imieniu, tak jakby niezwykła sytuacja, w jakiej doszło do ich spotkania, wymagała niecodziennego zachowania. Nigdy jeszcze nie widzieli się poza miejscem pracy. Miała wrażenie, że ściśle określone reguły, których tam przestrzegają, tutaj przestają obowiązywać. Strój ich obojga jeszcze to podkreślał. Michael w szortach i sportowej koszulce w niczym nie przypominał jej szefa ubranego w eleganckie garnitury. Jego nowy strój ukazywał również zupełnie nieznane cechy jego osoby. Muskularne, opalone ramiona, mocne nogi, szczupłą, ale silną i wysportowaną sylwetkę. Oderwała od niego wzrok, czując dziwną suchość w ustach. Szkoda, że nie wzięła butelki z wodą. Choć do tej pory wcale nie czuła pragnienia... - Tak sobie biegasz, dla sportu? - wykrztusił wreszcie Michael i natychmiast poraziła go oczywista głupota własnego pytania. Nie, ona wcale nie biega dla sportu, wyszła tak sobie w szortach i tenisówkach, i właśnie czeka na autobus! Poczuł się jak idiota, on, który nigdy nie pozwalał sobie na najmniejszy błąd i tego samego wymagał od innych. Nie zdziwiłby się, gdyby w odpowiedzi Julia wybuchnęła śmiechem. Kristina na jej miejscu wzniosłaby oczy do nieba i prychnęła mu prosto w nos: „Genialne, jak na to wpadłeś, braciszku?”

Jednak jego wzorowa sekretarka nie zawiodła go i tym razem. - Tak, postanowiłam pobiegać, żeby się trochę odprężyć. Miałam ciężki dzień - odparła miłym, spokojnym głosem. Michael poczuł się znacznie pewniej. Świat powrócił w zwykłe koleiny; odpowiedź Julii sprowadziła ich znowu na dobrze znany obojgu, bezpieczny teren biura i spraw za- wodowych. - Doskonale to rozumiem - powiedział z widoczną ulgą. - Ja też chciałem trochę odetchnąć. Ruszyli truchtem przed siebie, wymieniając uwagi o poszczególnych wydarzeniach dnia i dowcipkując na temat ostatnich niefortunnych wydarzeń w firmie. Julia napomknęła nawet o wizycie Jake'a i niemal dosłownie powtórzyła Michaelowi jego wypowiedź. - Po prostu gotował się z wściekłości, a przy okazji mnie też się nieźle dostało - zakończyła. Michael spojrzał na nią z boku, nie przestając biec. - Biedna Julia! Strasznie mi przykro. Mam nadzieję, że nie wzięłaś tego do siebie. - Skądże! Nigdy nie uwierzyłabym, że ktoś może mnie nazwać infantylną idiotką! - Tak ci powiedział? - Michael oburzył się nie na żarty. - Rozumiem, że był na mnie wściekły, ale to go nie upoważnia do obrażania ciebie. - Trudno, stało się. Nie zamierzała dyskutować z nim o prezesie rady nadzorczej ani zabierać głosu na temat ich rodzinnych nieporozumień! W ogóle nie powinna była wspominać o awanturze, jaką jej zrobił Jake, ale mrok i konwencja przyjacielskiej rozmowy niepotrzebnie rozwiązały jej język. - Nie ma o czym mówić - dodała, chcąc zbagatelizować całą sprawę. - Ja już o wszystkim zapomniałam. Michael zmarszczył brwi. - Trudno w to uwierzyć. Znam stryja i jego niewyparzony język; nawet mnie nieraz trudno jest się pozbierać po tym, co od niego usłyszę. Wyobrażam sobie, co wygadywał o mnie, skoro ciebie nazwał infantylną idiotką. Możesz mi powtórzyć? Julia przecząco pokręciła głową. - Nie ma sensu. Michael zapatrzył się przed siebie. - Chyba masz rację. Nie zamierzam go tłumaczyć, ale wiem, że Jake przeżył straszne chwile po śmierci mojej babki. W tragicznych okolicznościach stracił matkę, a do tego musiał stanąć na czele firmy. Czuł się za wszystko odpowiedzialny, a mój ojciec bynajmniej mu nie