...podczas gdy nieubłaganie zapada noc.
C. Yreeswijk
KOŃCÓWKA LATA 1987
W rejonie Hasslevikarna, zatoczek na Nordkoster, różnica między
przypływem i odpływem wynosi normalnie od pięciu do dziesięciu
centymetrów. Chyba że mamy do czynienia z przypływem syzygijnym,
zjawiskiem występującym wtedy, gdy Słońce i Księżyc znajdą się w linii
prostej z Ziemią. Wówczas różnica wynosi niemal pół metra. Ludzka
głowa ma wysokość mniej więcej dwudziestu pięciu centymetrów.
Tej nocy miał właśnie wystąpić przypływ syzygijny. Teraz akurat
był odpływ. Kilka godzin temu znajdujący się w pełni Księżyc odessał
opierające się morze, które odsłoniło rozległy kawał wilgotnego dna.
Malutkie, błyszczące krabiki kursowały po piasku tam i z powrotem, jak
refleksy stalowobłękitnego światła. Rozkolce przywarły mocno do
kamieni, aby tak już pozostać. Wszystkie żyjątka miały świadomość, że
wkrótce nastąpi cykliczny moment przypływu.
Miały ją również trzy postacie poruszające się na brzegu. Wiedziały
nawet dokładnie, kiedy to nastąpi, mianowicie za kwadrans. Pierwsze,
łagodne fale zwilżą to, co zdążyło już podeschnąć, potem stłumiony,
mroczny grzmot wyprze z oddali jedną falę po drugiej, aż przypływ
osiągnie swoją kulminację.
Przypływ syzygijny.
Ale na razie mieli czas. Kopanie było na ukończeniu. Dół miał
głębokość przeszło półtora metra, średnicę sześćdziesięciu centymetrów.
Ściśle obejmie ciało. Tylko głowa będzie wystawała.
Głowa czwartej postaci.
Stojącej nieopodal ze związanymi rękami.
Łagodny wiatr poruszał jej długimi, czarnymi włosami, błyskało
nagie ciało, twarz nieumalowana, wyprana z uczuć. Obserwowała
kopanie dołu, ale dziwnie nieobecnym wzrokiem.
Mężczyzna wyciągnął zakrzywiony koniec łopaty, wysypał piasek
na kupkę obok i odwrócił się.
Był gotów.
Chłopcu ukrytemu na skałach, który patrzył na to z pewnej
odległości, wydawało się, jakby na plaży oświetlonej przez księżyc
zapanował szczególny spokój. Co robią te postacie znajdujące się tam na
piasku? Tego nie wiedział, ale słyszał przybliżający się huk morza i
widział, jak po mokrym piasku prowadzą nagą, niestawiającą oporu
kobietę i spuszczają ją do dołu.
Przygryzł dolną wargę.
Jeden z mężczyzn wsypywał piasek do dołu. Błocko oblepiło ciało
kobiety jak mokry cement. Dziura została szybko zasypana. Gdy na
plażę wlały się pierwsze fale, z piasku wystawała tylko głowa kobiety.
Jej długie włosy zmoczyły się, o ciemny kosmyk zaczepił malutki krab.
Kobieta milczała ze wzrokiem utkwionym w księżyc.
Tamci odeszli kawałek dalej między wydmy. Dwie postacie
zachowywały się nerwowo, niepewnie, trzecia okazywała spokój.
Obserwowali wystającą z piasku głowę oświetloną przez księżyc.
Czekali.
Zaczął się przypływ, poziom wody rósł szybko. Fale, z każdym
uderzeniem coraz wyższe, zalewały głowę kobiety, wlewając się do ust i
nosa, dostając się do tchawicy. Odwróciła twarz, ale za chwilę spadła na
nią kolejna fala. Jedna z tamtych osób podeszła i kucnęła przy niej. Ich
spojrzenia spotkały się.
Chłopiec widział ze swego miejsca, jak woda się podnosi. Głowa to
znikała, to się pojawiała, by znów zniknąć. Nagle z dołu, w którym
tkwiła, dobiegł straszny, rozdzierający krzyk. Rozszedł się echem po
zatoce, odbił o skałkę, na której siedział chłopiec, ale już po chwili został
zdławiony przez kolejną falę, która zalała głowę kobiety.
Wtedy chłopiec puścił się biegiem.
A morze podnosiło się i uspokajało, ciemne i gładkie. Kobieta
zamknęła oczy pod wodą. Ostatnim jej doznaniem było jeszcze jedno
delikatne kopnięcie w brzuchu.
LATO 2011
Jednooka Vera mimo przezwiska miała dwoje zdrowych oczu i
spojrzenie, które mogłoby porazić sokoła w locie. Wzrok miała
doskonały. Za to w dyskusji przypominała pług śnieżny. Na początek
wygłaszała swój pogląd i pruła do przodu, odrzucając na boki wszelkie
kontrargumenty.
Jednooka Vera.
Uwielbiana.
Stanęła tyłem do słońca schodzącego coraz niżej nad horyzontem.
Jego promienie ześlizgnęły się po zatoce Värtan, odbiły od mostu na
Lidingön i sięgnęły w górę do parku przy Hjorthagen, w sam raz, by
stworzyć piękną aureolę wokół sylwetki Very.
- To mój świat!
Wypowiedziała to z żarem, który urzekłby niejeden klub
parlamentarny bez względu na barwy partyjne, choć w Sali obrad jej
schrypnięty głos pewnie wydałby się trochę nie na miejscu. Podobnie jak
ubranie złożone z paru przybrudzonych T-shirtów nałożonych jeden na
drugi i znoszonej, tiulowej spódniczki. Do tego była boso.
Jednak Vera nie znajdowała się w sali obrad parlamentu, tylko w
małym parku na uboczu, niedaleko portu, a klub parlamentarny składał
się z czworga bezdomnych osobników w różnej kondycji, którzy
rozsiedli się na ławkach pośród dębów, osik i rozmaitych chaszczy.
Małomówny, wysoki Jelle siedział sam, pogrążony w myślach. Na
drugiej ławce siedział Benseman z Muriel, młodą ćpunką z
Bagarmossen, trzymającą w ręku plastikową reklamówkę z Coop.
Na ławce naprzeciwko przysypiał Arvo Pärt. Na skraju parku,
chowając się za gęstymi krzakami, przykucnęło dwóch młodych,
ubranych na czarno mężczyzn. Nie odrywali wzroku od ławek.
- Moje życie, nie ich! Może nie?!
Jednooka Vera machnęła ręką w kierunku jakiegoś odległego
punktu.
- Przychodzą i walą w ściany przyczepy, ledwo zdążyłam włożyć
zęby, a ci już stoją przed drzwiami! Trzech! I gapią się?! No to się
pytam, co jest?
- Jesteśmy z gminy. Twoja przyczepa musi stąd zniknąć.
- Dlaczego?
- Bo zajmujemy ten teren.
- Na co?
- Na ścieżkę zdrowia.
- Co takiego?
- Trasę biegową, akurat przetnie to miejsce.
- Co ty gadasz? Nie mogę zabrać przyczepy! Nie mam samochodu!
- Trudno, to nie nasz problem. Do przyszłego poniedziałku ma stąd
zniknąć.
Jednooka Vera musiała zaczerpnąć tchu, w tym momencie Jelle
ziewnął dyskretnie. Verze nie podobało się, że ktoś ziewa, kiedy ona
mówi.
- Kapujecie? Stoją te gryzipiórki i każą mi się wynosić w cholerę, bo
jacyś utuczeni idioci będą spalać tłuszcz, biegając po moim domu?
Wiecie, jaka byłam wkurzona?
- No - wychrypiała zdartym, skrzeczącym głosem Muriel, która
raczej się nie odzywała, dopóki nie wzięła działki.
Vera odgarnęła rudawy kosmyk rzadkich włosów i nabrała
powietrza w płuca.
- Tu nie chodzi o żadną ścieżkę zdrowia, tylko o tych, co
wyprowadzają te swoje kosmate szczurki. Przeszkadza im, że mieszka tu
ktoś taki jak ja, bo nie pasuję do ich ślicznego, ulizanego świata! I taka
jest prawda! Mają w dupie takich jak my!
Benseman pochylił się w przód.
- Wiesz co, Vera, przecież mogło być tak, że...
- Idziemy, Jelle! Chodź!
Vera zrobiła kilka wielkich kroków i szturchnęła w ramię Jellego.
Nie była ciekawa opinii Bensemana. Jelle wstał, wzruszył ramionami i
poszedł za nią, chociaż nie wiedział dokąd.
Benseman skrzywił się, trzęsącymi dłońmi zapalił zgnieciony
niedopałek i otworzył puszkę piwa. Arvo Pärt ożywił się na ten dźwięk.
- Teraz fajno.
Pochodzący z Estonii Pärt miał specyficzny sposób mówienia po
szwedzku. Muriel spojrzała na odchodzącą Verę i odwróciła się do
Bensemana.
- Uważam, że jest dużo prawdy w tym, co powiedziała. Wystarczy,
że człowiek nie pasuje, a już ma się wynosić... nie tak jest?
- Pewnie tak...
Benseman znany był przede wszystkim z tego, że ma niepotrzebnie
mocny uścisk dłoni i białka oczu zamarynowane w spirytusie. Zwalisty
mężczyzna mówiący wyraźnym dialektem norrlandzkim, o nieświeżym,
zjełczałym oddechu wydobywającym się spomiędzy rzadkich zębów.
W poprzednim życiu był bibliotekarzem w Boden, gruntownie
oczytanym i równie gruntownie zgłębiającym świat alkoholi. Od likieru
z maliny nordyckiej aż po bimber. Po dziesięciu latach nałóg zepchnął
go na społeczne dno. Skradzioną furgonetką przyjechał do Sztokholmu,
gdzie utrzymywał się z żebrania i drobnych kradzieży w sklepach,
wiodąc egzystencję ludzkiego wraka. Ale oczytanego.
- ...żyjemy na cudzej łasce - powiedział Benseman.
Pärt przytaknął i sięgnął po piwo. Muriel wyjęła małą torebkę i
łyżeczkę. Reakcja Bensemana była natychmiastowa.
- Zdaje się, że miałaś skończyć z tym gównem?
- Wiem. Skończę.
- Kiedy?
- Kończę!
I rzeczywiście. Jednak nie dlatego, że już nie miała ochoty na
działkę, ale spostrzegła między drzewami dwóch zbliżających się
chłopaków. Jeden w czarnej kurtce z kapturem, drugi w ciemnozielonej.
Obaj mieli na sobie szare spodnie dresowe, glany i rękawiczki.
Wybrali się na polowanie.
Trójka bezdomnych zareagowała dość szybko. Muriel chwyciła
plastikową torebkę i pobiegła. Za nią, potykając się, Benseman i Pärt.
Nagle Bensemanowi przypomniało się, że za koszem na śmieci
zachomikował jeszcze jedno piwo, od którego zależało, czy w nocy
będzie spał, czy czuwał. Zawrócił i potknął się przed ławką.
Jego zmysł równowagi wyraźnie szwankował. Szybkość reakcji
również. Właśnie wstawał, gdy dostał kopnięcie w twarz i padł na
wznak. Tuż obok stał facet w czarnej kurtce. Drugi wyjął komórkę i
włączył kamerę.
Był to wstęp do niezwykle brutalnego pobicia sfilmowanego w
parku, skąd żadne odgłosy nie wydostawały się na zewnątrz, a jedynymi
świadkami było dwoje przerażonych ludzi schowanych w odległych
krzakach. Muriel i Pärt.
Jednak nawet z tej odległości widać było krew lejącą się z ust i ucha
Bensemana, słyszeli również stłumione jęki wydawane przy każdym
kopniaku w brzuch i w twarz.
Raz za razem.
I znów.
Nie dostrzegli, na swoje szczęście, jak zęby Bensemana przebijają
mu policzek. Natomiast widzieli, że próbował zasłonić oczy.
Potrzebne mu do czytania.
Muriel rozpłakała się cicho, chowając usta w zgięciu łokcia. Trzęsła
się całym swoim wyniszczonym ciałem. Pärt chwycił w końcu
dziewczynę za rękę i odciągnął od koszmarnego widoku. Nic nie mogli
poradzić. Chociaż można by wezwać policję. Można, pomyślał Pärt i
szybko pociągnął Muriel w kierunku Lidingövägen.
Pierwszy samochód pojawił się dopiero po dłuższej chwili. Part i
Muriel zaczęli wołać i machać rękami, gdy znalazł się w odległości
pięćdziesięciu metrów. Skutek był taki, że samochód przyśpieszył,
omijając ich szerokim lukiem.
- Bydlak! - zawołała Muriel.
Następny kierowca jechał z żoną, zadbaną panią w pięknej
wiśniowej sukni. Kobieta pokazała na nich palcem.
- Tylko nie potrąć tych narkomanów, pamiętaj, że piłeś.
Szary jaguar również minął ich bez zatrzymania. Ostatnie promienie
słońca gasły nad zatoką Värtan, gdy miażdżyli rękę Bensemana. Facet z
komórką wyłączył kamerkę, jego kumpel sięgnął po pozostawione piwo.
Potem pobiegli.
W zapadającym zmroku leżał na ziemi zwalisty mężczyzna.
Zmiażdżoną ręką pogrzebał w żwirze, oczy miał zamknięte. Ostatnią
myślą było skojarzenie: Mechaniczna pomarańcza.
Cholera, kto to napisał? Potem ręka przestała się ruszać.
KOŁDRA ZSUNĘŁA SIĘ, odsłaniając jej nagie uda. Lizał je,
przesuwając się po nich, szorstki ciepły języczek. Poczuła łaskotanie i
poruszyła się. Kiedy kot lekko ją ugryzł, zerwała się i odepchnęła go.
- Nie!
Co nie było skierowane do kota, tylko do budzika. Zaspała. Bardzo.
W dodatku do długich, czarnych włosów przylepiła jej się guma do
żucia, która widocznie odpadła od ramy łóżka. Zgroza.
Wyskoczyła z łóżka.
Godzinne opóźnienie wywróciło do góry nogami cały poranny
program, wystawiając na próbę jej podzielność uwagi. Zwłaszcza w
kuchni: mleko do kawy kipiało, gdy zaczęły dymić przypalone tosty, a w
momencie gdy bosą stopą weszła w kocie rzygi, zadzwonił jakiś
obrzydliwy telemarketingowiec, który zwracając się do niej po imieniu,
przekonywał, że nie zamierza niczego sprzedawać, tylko zaprasza na
kurs doradztwa finansowego.
Zupełna zgroza.
Wychodząc ze swojej bramy na Skanegatan, Olivia Rönning nadal
była w stresie. Nieumalowana, długie włosy upięte w niby-kok. Cienka
kurtka zamszowa rozpięta, pod nią przebłyskiwał żółty, wystrzępiony u
dołu T-shirt, do tego sprane dżinsy i rozdeptane sandały.
Dziś znów świeciło słońce.
Zatrzymała się na sekundę, by wybrać trasę. Którą będzie szybciej?
Tą po prawej. Ruszyła truchtem, zerkając jednocześnie na czołówkę
gazety w witrynie sklepu spożywczego: KOLEJNY BEZDOMNY
SKATOWANY.
Pobiegła dalej.
Śpieszyła się do zaparkowanego w pobliżu samochodu. Miała jechać
do Sörentorp w Ulriksdalu. Do Wyższej Szkoły Policyjnej. Olivia miała
dwadzieścia trzy lata i była studentką trzeciego roku. Za sześć miesięcy
będzie się starała o posadę aspiranta na posterunku w rejonie
Sztokholmu. A pół roku później będzie już policjantką.
Lekko zdyszana dobiegła do białego mustanga i sięgnęła po
kluczyki. Odziedziczyła go po ojcu, Arnem, zmarłym na raka cztery lata
temu. Kabriolet, rocznik 1988, z czerwonymi skórzanymi siedzeniami,
automatyczną skrzynią biegów i czterocylindrowym silnikiem
rzędowym, warczącym jak ósemka.
Oczko w głowie taty. Teraz należał do niej. Jego stan nie był może
idealny, tylną szybę trzeba było od czasu do czasu mocować taśmą, na
lakierze tu i ówdzie pojawiły się purchle, ale podczas przeglądów
sprawował się prawie zawsze bez zarzutu.
Uwielbiała ten samochód.
Sprawnie odsunęła dach, usiadła za kierownicą i przez krótką chwilę
poczuła ten sam zapach co zawsze. Ale nie obić, tylko zapach taty.
Wnętrze pachniało Arnem. Kilka sekund i było po wszystkim.
Podłączyła słuchawki do komórki, nastawiła sobie Bona Ivera,
przekręciła klucz w stacyjce, wrzuciła bieg i ruszyła.
Niedługo wakacje.
*
Akurat ukazał się nowy numer „Situation Stockholm”, gazety dla
bezdomnych. Numer 166. Na pierwszej stronie następczyni tronu,
księżniczka Wiktoria, w środku wywiady z Saharą Hotnights1
i Jensem
Lapidusem2
. W redakcji na Krukmakargatan 34 tłoczyli się bezdomni,
by kupować plik egzemplarzy i następnie sprzedawać. Płacili połowę
ceny, a przy sprzedaży mogli zatrzymać różnicę.
Prosta transakcja, dla wielu decydująca o być lub nie być,
pozwalająca utrzymać się na powierzchni. Jedni przeznaczali zarobione
pieniądze na nałogi, inni oddawali zaciągnięte długi, ale większość
wydawała je na jedzenie. Przy okazji podbudowywali się psychicznie.
W końcu wykonywali pracę, za którą im płacono. Nie kradli, nie
podkradali w sklepie, nie rabowali emerytów. Chyba że wpadli po uszy
w gówno. Tacy też byli. Dla większości ta praca była sprawą honoru.
Całkiem ciężka praca.
1
Sahara Hotnights - szwedzka żeńska grupa rockowa (wszystkie
przypisy pochodzą od tłumaczki).
2
Jens Lapidus - adwokat i autor powieści o szwedzkim świecie
przestępczym.
W niektóre dni wystawali w swoich stałych miejscach po dziesięć,
dwanaście godzin, nie mogąc sprzedać ani jednego egzemplarza. W
pluchę i w mróz. Niefajnie było wtedy zasypiać w śmietniku o pustym
żołądku, usiłując uciec przed dręczącymi nocnymi koszmarami.
Ukazanie się nowego numeru, jak dziś, było świętem dla
wszystkich, którzy tu przyszli. Przy odrobinie szczęścia człowiek mógł
już pierwszego dnia zabrać sporą paczkę gazetek. Jednak tym razem nie
było nastroju do świętowania. Wprost przeciwnie.
Odbywała się narada kryzysowa.
Poprzedniego wieczoru został ciężko pobity kolejny kolega.
Benseman, gość z Norrlandii, który tak cholernie dużo czytał. Miał
liczne złamania i pękniętą śledzionę, lekarze przez całą noc zmagali się z
silnym krwotokiem wewnętrznym. Facet z recepcji był rano w szpitalu.
- Przeżyje... ale nieprędko do nas wróci.
Ludzie w milczeniu kiwali głowami. Ze współczuciem. W napięciu.
To nie pierwsze takie pobicie w ostatnim czasie, tylko czwarte, i we
wszystkich przypadkach ofiarą padali bezdomni. Kloszardzi, jak ich
nazywano w mediach. Przebieg zajścia był zawsze ten sam.
Napastnikami było paru młodych chłopaków, bili, katowali i na dodatek
filmowali to świństwo, żeby wrzucić na stronę w internecie.
Chyba to było najgorsze.
Cholernie poniżające. Jakby byli workami treningowymi w reality
show ze szczególnie brutalnymi bijatykami. Paskudne było również to,
że wszyscy pobici byli sprzedawcami „Situation Stockholm”.
Przypadek? W Sztokholmie żyje około pięciu tysięcy bezdomnych i
tylko niewielka część z nich sprzedaje gazetki.
- Specjalnie nas wybierają czy co?
- Ale po cholerę?
Na to oczywiście nie było odpowiedzi. Na razie. Pytanie było jednak
dostatecznie nieprzyjemne, aby dodatkowo wzburzyć zdenerwowanych
już wcześniej ludzi.
- Postarałem się o rozpylacz z gazem łzawiącym - oznajmił Bo Fast.
Wszyscy na niego spojrzeli. Od lat już nikt nie zwracał uwagi na
śmieszność jego imienia i nazwiska3
. Bo Fast podniósł do góry
rozpylacz, żeby pokazać.
- Wiesz, że to nielegalne? - odezwał się Jelle.
- Niby co?
- Takie coś.
- Tak? A pobicie jest legalne?
Na to Jelle nie miał dobrej odpowiedzi. Stał przy ścianie, obok Arvo
Pärta. Vera stała nieco dalej i wyjątkowo nic nie mówiła. Była zupełnie
rozbita od chwili, gdy Pärt zadzwonił, by opowiedzieć, co przydarzyło
się Bensemanowi zaledwie kilka minut po jej odejściu z Jellem.
3
Bo Fast - popularne imię i nazwisko, ale w kontekście bezdomności
śmieszne, ponieważ bo znaczy mieszkać, a fast - na stałe.
Uważała, że gdyby została, nie dopuściłaby do pobicia. Jelle nie był
tego taki pewien.
- I co byś zrobiła?
- Biłabym się! Pamiętasz, jak załatwiłam tych gości
wMidsommarkransen4
, którzy chcieli nam buchnąć komórki?
- Byli pijani jak bele, a jeden był wzrostu karła.
- No to pomógłbyś mi, nie?
Rozeszli się przed nocą, aby dopiero tu się ponownie spotkać. Vera
milczała. Wykupiła plik gazetek, Pärt również, Jellemu starczyło tylko
na pięć egzemplarzy. Wyszli razem na ulicę i wtedy nagle Pärt się
rozpłakał. Oparł się o szorstki mur i brudną ręką zasłonił twarz. Jelle i
Vera przypatrywali mu się ze zrozumieniem. On tam był i patrzył ze
świadomością, że nic nie może zrobić. Teraz to wróciło.
Vera objęła go łagodnie i przytuliła jego głowę do swego ramienia.
Pärt był bardzo wrażliwy. W rzeczywistości nazywał się Silon Karp,
pochodził z Eskilstuny i był synem pary estońskich uchodźców. Pewnej
nocy, będąc na haju, na jakimś strychu na Brunnsgatan zobaczył starą
gazetę ze zdjęciem kompozytora unikającego rozgłosu i uderzyło go ich
niesłychane podobieństwo. Jakby ujrzał swego sobowtóra. Po kolejnej
działce heroiny wszedł w jego skórę i dwaj stali się jednym. Został
Partem. Od tej pory tak się przedstawiał.
4
Midsommarkransen - dzielnica na południu Sztokholmu.
W tym środowisku to, jak się kto naprawdę nazywa, nie obchodziło
psa z kulawą nogą, więc został Arvo Partem. Dawniej pracował jako
listonosz na przedmieściu, ale zszarpane nerwy i głód prochów
sprowadziły go do poziomu bezdomnego sprzedawcy „Situation
Stockholm”.
Teraz, z głową na ramieniu Jednookiej Very, płakał rozpaczliwie
nad Bensemanem, przemocą i całym tym cholerstwem. Najbardziej zaś
nad tym, że życie jest takie, a nie inne.
Głaszcząc go po skołtunionych włosach, Vera podniosła wzrok na
Jellego, który spojrzał na swoje gazetki.
A potem odszedł.
*
Wjechała do Sörentorp i zaparkowała od razu na prawo od bramy.
Jej mustang wyróżniał się wśród stojących szarych i czarnych sedanów,
a Olivia nie miała nic przeciwko temu. Zastanawiając się, czy podnieść
budę, zerknęła w niebo i zdecydowała, że jednak nie.
- A jak zacznie padać?
Olivia odwróciła się. Ulf Molin, rówieśnik i kolega z grupy. Facet
ma dziwną umiejętność zjawiania się znienacka. Właśnie pojawił się za
jej samochodem. Śledzi mnie czy co? - pomyślała.
- To wtedy podniosę.
- W połowie wykładu?
Olivia miała dość takiej bezsensownej wymiany zdań. Chwyciła
torebkę i ruszyła przed siebie. Ulf poszedł za nią.
- Widziałaś to?
Już był obok, podtykając jej szpanerski czytnik.
- Z ostatniej nocy, pobicie bezdomnego.
Olivia zerknęła, zobaczyła człowieka, którego ktoś kopał po całym
ciele.
- Wrzucili to na tę samą stronę co wcześniej - powiedział Ulf.
- Trashkick?
- Tak.
Akurat wczoraj omawiali tę stronę na uczelni, wszyscy byli mocno
oburzeni. Jeden z wykładowców powiedział, że pierwszy filmik został
wrzucony razem z adresem na 4chan.0rg, portal odwiedzany przez
miliony młodych ludzi. I film, i adres strony usunięto w miarę szybko z
portalu, ale wielu zdążyło zapamiętać adres i podać dalej.
Trashkick.com.
- Nie mogliby jej zamknąć?
- Pewnie figuruje na jakimś podejrzanym serwerze do wynajęcia, co
policji utrudnia zarówno identyfikację, jak i zamknięcie strony.
Wyjaśnił im to wykładowca.
Ulf opuścił czytnik.
- To już czwarty taki film... chora sprawa.
- To, że biją, czy to, że publikują?
- Jedno i drugie.
- A co według ciebie jest gorsze?
Wiedziała, że nie powinna zachęcać go do rozmowy, ale od budynku
dzieliło ich jeszcze paręset metrów, a Ulf szedł w tym samym kierunku.
Zresztą lubiła zmuszać ludzi do zastanowienia, chociaż sama nie
wiedziała dlaczego. Taki sposób na trzymanie dystansu. Atak.
- Wydaje mi się, że to jedno i to samo - odparł. - Biją, żeby potem
umieścić film w sieci, a gdyby nie mieli gdzie publikować, może by nie
bili.
Słusznie, pomyślała Olivia. Zdanie złożone, spójna myśl, trafny
wniosek. Gdyby mniej chodził za nią, a więcej myślał, mógłby
awansować na jej skali starannie dobieranych znajomych. W dodatku był
dobrze zbudowany i pół głowy wyższy od niej. Brązowe, kręcone włosy.
- Co robisz wieczorem? Może byśmy poszli na piwo albo co?
Jednak nie awansuje na jej skali.
Sala ćwiczeń była prawie pełna. Grupa Olivii licząca dwadzieścia
cztery osoby została podzielona na cztery podgrupy. Ulf był w innej niż
ona. Przed tablicą stał ich opiekun, Ake Gustafsson, przeszło
pięćdziesięcioletni mężczyzna, mający za sobą wieloletnią służbę w
policji. Gustafsson był dość lubiany przez studentów, choć niektórzy
uważali, że jest za bardzo drobiazgowy.
Olivia była zdania, że jest uroczy. Lubiła jego brwi, takie krzaczaste,
żyjące własnym życiem. Właśnie podniósł do góry jakiś skoroszyt. Na
stoliku obok leżała ich cała sterta.
- Za kilka dni się rozstajemy i pomyślałem, że może podczas
wakacji chcielibyście się podjąć jakiegoś niedużego, nadobowiązkowego
zadania. Mam tu zbiór niewyjaśnionych, dawnych śledztw w sprawie
zabójstw. Zrobiłem zestaw, każdy może sam wybrać jedno z nich,
przeanalizować i zastanowić się, co można by zrobić inaczej, posługując
się dzisiejszymi metodami śledczymi, techniką DNA, analizą
geograficzną, podsłuchem elektronicznym itp., itd. Małe ćwiczenie z
rozwiązywania niewyjaśnionych spraw z przeszłości. Jakieś pytania?
- Czyli nie jest to praca obowiązkowa?
Olivia zerknęła na Ulfa. Ten zawsze pyta, żeby pytać. Przecież
Gustafsson powiedział, że nadobowiązkowa.
- Nie jest.
- Ale jeśli się ją wykona, będzie jakiś plusik?
Po ćwiczeniach Olivia podeszła, by wziąć skoroszyt. Gustafsson
wskazał głową jeden z wyjętych.
- Nad jedną ze spraw pracował twój ojciec.
- Naprawdę?
- Pomyślałem, że fajnie byłoby ją włączyć.
Olivia usiadła na ławce nieopodal gmachu szkoły, w pobliżu trzech
mężczyzn. Milczeli, byli bowiem z brązu. Jeden przedstawiał
Bengtssona Jak Z Obrazka, osławionego kryminalistę z dawnych
czasów. Olivia nigdy o nim nie słyszała.
Pozostałe dwa posągi przedstawiały Tumba-Tarzana5
i komisarza
Björka6
. Ten ostatni siedział, trzymając na kolanach służbową czapkę.
Ktoś postawił na niej pustą butelkę po piwie.
Olivia otworzyła skoroszyt. Wcale nie miała zamiaru poświęcać
wakacji na pracę, choćby dobrowolną. Chciała po prostu wyjść z
budynku, by nie słuchać Ulfa mówiącego o niczym.
Jednak zaciekawiła się. Tata brał udział w jednym z dochodzeń.
Szybko przekartkowała skoroszyt. Zawierał zwięzłe podsumowania
wszystkich spraw, nieco informacji o sposobach działania sprawców,
miejscach i datach, również o samych dochodzeniach. Olivia była
zaznajomiona z terminologią policyjną, nieraz słyszała, jak rodzice
omawiali różne przypadki, siedząc przy stole w kuchni. Jej matka,
Maria, była karnistką.
Znalazła tę sprawę na końcu skoroszytu. Arne Rönning był jednym z
prowadzących. Komisarz Rönning z Biura Kryminalnego Komendy
Głównej. Tata.
5
Tumba-Tarzan - szwedzki włamywacz działający głównie w latach
pięćdziesiątych ubiegłego wieku.
6
Komisarz Björk - postać z książki Astrid Lindgren Detektyw
Blomkvist.
Olivia podniosła oczy i zatoczyła wokół wzrokiem. Gmach szkoły
znajdował się wśród niemal nieskażonej przyrody, otaczały go ogromne
zadbane trawniki i kawałek pięknego lasu ciągnącego się aż do
Edsviken7
. Niezwykle kojący zakątek.
Myślała o ojcu. .
Kochała go z całego serca. Arne umarł w wieku pięćdziesięciu
dziewięciu lat. Co za niesprawiedliwość. Potem wróciły myśli, które
często męczyły ją aż do bólu. O tym, jak wyjechała do Barcelony, żeby
uczyć się hiszpańskiego, pracować, wyluzować się... bawić!
Uciekłam, pomyślała. Chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego
sprawy. Zwiałam, bo nie miałam siły zmierzyć się z faktem, że jest
chory, że mu się pogorszy, że może umrzeć.
Rzeczywiście umarł. Podczas jej nieobecności. Olivia była jeszcze w
Barcelonie. Wciąż pamiętała ten telefon od mamy.
- Tata umarł w nocy.
Przesunęła dłonią po oczach i pomyślała o mamie. Po śmierci taty,
gdy Olivia już wróciła z Barcelony, nastał straszny czas. Matka była
załamana, zamknęła się w swojej żałobie, w której nie było miejsca dla
wyrzutów sumienia Olivii i jej rozpaczy. Krążyły wokół siebie w
milczeniu, jakby się bały, że świat się rozpadnie, jeśli ujawnią, co czują.
7
Edsviken - wąska i długa zatoka Bałtyku sięgająca
trzechpodsztokholmskich gmin.
BÖRJLIND CILLA & ROLF Przypływ
...podczas gdy nieubłaganie zapada noc. C. Yreeswijk
KOŃCÓWKA LATA 1987 W rejonie Hasslevikarna, zatoczek na Nordkoster, różnica między przypływem i odpływem wynosi normalnie od pięciu do dziesięciu centymetrów. Chyba że mamy do czynienia z przypływem syzygijnym, zjawiskiem występującym wtedy, gdy Słońce i Księżyc znajdą się w linii prostej z Ziemią. Wówczas różnica wynosi niemal pół metra. Ludzka głowa ma wysokość mniej więcej dwudziestu pięciu centymetrów. Tej nocy miał właśnie wystąpić przypływ syzygijny. Teraz akurat był odpływ. Kilka godzin temu znajdujący się w pełni Księżyc odessał opierające się morze, które odsłoniło rozległy kawał wilgotnego dna. Malutkie, błyszczące krabiki kursowały po piasku tam i z powrotem, jak refleksy stalowobłękitnego światła. Rozkolce przywarły mocno do kamieni, aby tak już pozostać. Wszystkie żyjątka miały świadomość, że wkrótce nastąpi cykliczny moment przypływu. Miały ją również trzy postacie poruszające się na brzegu. Wiedziały nawet dokładnie, kiedy to nastąpi, mianowicie za kwadrans. Pierwsze, łagodne fale zwilżą to, co zdążyło już podeschnąć, potem stłumiony, mroczny grzmot wyprze z oddali jedną falę po drugiej, aż przypływ osiągnie swoją kulminację. Przypływ syzygijny. Ale na razie mieli czas. Kopanie było na ukończeniu. Dół miał głębokość przeszło półtora metra, średnicę sześćdziesięciu centymetrów. Ściśle obejmie ciało. Tylko głowa będzie wystawała.
Głowa czwartej postaci. Stojącej nieopodal ze związanymi rękami. Łagodny wiatr poruszał jej długimi, czarnymi włosami, błyskało nagie ciało, twarz nieumalowana, wyprana z uczuć. Obserwowała kopanie dołu, ale dziwnie nieobecnym wzrokiem. Mężczyzna wyciągnął zakrzywiony koniec łopaty, wysypał piasek na kupkę obok i odwrócił się. Był gotów. Chłopcu ukrytemu na skałach, który patrzył na to z pewnej odległości, wydawało się, jakby na plaży oświetlonej przez księżyc zapanował szczególny spokój. Co robią te postacie znajdujące się tam na piasku? Tego nie wiedział, ale słyszał przybliżający się huk morza i widział, jak po mokrym piasku prowadzą nagą, niestawiającą oporu kobietę i spuszczają ją do dołu. Przygryzł dolną wargę. Jeden z mężczyzn wsypywał piasek do dołu. Błocko oblepiło ciało kobiety jak mokry cement. Dziura została szybko zasypana. Gdy na plażę wlały się pierwsze fale, z piasku wystawała tylko głowa kobiety. Jej długie włosy zmoczyły się, o ciemny kosmyk zaczepił malutki krab. Kobieta milczała ze wzrokiem utkwionym w księżyc. Tamci odeszli kawałek dalej między wydmy. Dwie postacie zachowywały się nerwowo, niepewnie, trzecia okazywała spokój. Obserwowali wystającą z piasku głowę oświetloną przez księżyc.
Czekali. Zaczął się przypływ, poziom wody rósł szybko. Fale, z każdym uderzeniem coraz wyższe, zalewały głowę kobiety, wlewając się do ust i nosa, dostając się do tchawicy. Odwróciła twarz, ale za chwilę spadła na nią kolejna fala. Jedna z tamtych osób podeszła i kucnęła przy niej. Ich spojrzenia spotkały się. Chłopiec widział ze swego miejsca, jak woda się podnosi. Głowa to znikała, to się pojawiała, by znów zniknąć. Nagle z dołu, w którym tkwiła, dobiegł straszny, rozdzierający krzyk. Rozszedł się echem po zatoce, odbił o skałkę, na której siedział chłopiec, ale już po chwili został zdławiony przez kolejną falę, która zalała głowę kobiety. Wtedy chłopiec puścił się biegiem. A morze podnosiło się i uspokajało, ciemne i gładkie. Kobieta zamknęła oczy pod wodą. Ostatnim jej doznaniem było jeszcze jedno delikatne kopnięcie w brzuchu.
LATO 2011 Jednooka Vera mimo przezwiska miała dwoje zdrowych oczu i spojrzenie, które mogłoby porazić sokoła w locie. Wzrok miała doskonały. Za to w dyskusji przypominała pług śnieżny. Na początek wygłaszała swój pogląd i pruła do przodu, odrzucając na boki wszelkie kontrargumenty. Jednooka Vera. Uwielbiana. Stanęła tyłem do słońca schodzącego coraz niżej nad horyzontem. Jego promienie ześlizgnęły się po zatoce Värtan, odbiły od mostu na Lidingön i sięgnęły w górę do parku przy Hjorthagen, w sam raz, by stworzyć piękną aureolę wokół sylwetki Very. - To mój świat! Wypowiedziała to z żarem, który urzekłby niejeden klub parlamentarny bez względu na barwy partyjne, choć w Sali obrad jej schrypnięty głos pewnie wydałby się trochę nie na miejscu. Podobnie jak ubranie złożone z paru przybrudzonych T-shirtów nałożonych jeden na drugi i znoszonej, tiulowej spódniczki. Do tego była boso. Jednak Vera nie znajdowała się w sali obrad parlamentu, tylko w małym parku na uboczu, niedaleko portu, a klub parlamentarny składał się z czworga bezdomnych osobników w różnej kondycji, którzy rozsiedli się na ławkach pośród dębów, osik i rozmaitych chaszczy.
Małomówny, wysoki Jelle siedział sam, pogrążony w myślach. Na drugiej ławce siedział Benseman z Muriel, młodą ćpunką z Bagarmossen, trzymającą w ręku plastikową reklamówkę z Coop. Na ławce naprzeciwko przysypiał Arvo Pärt. Na skraju parku, chowając się za gęstymi krzakami, przykucnęło dwóch młodych, ubranych na czarno mężczyzn. Nie odrywali wzroku od ławek. - Moje życie, nie ich! Może nie?! Jednooka Vera machnęła ręką w kierunku jakiegoś odległego punktu. - Przychodzą i walą w ściany przyczepy, ledwo zdążyłam włożyć zęby, a ci już stoją przed drzwiami! Trzech! I gapią się?! No to się pytam, co jest? - Jesteśmy z gminy. Twoja przyczepa musi stąd zniknąć. - Dlaczego? - Bo zajmujemy ten teren. - Na co? - Na ścieżkę zdrowia. - Co takiego? - Trasę biegową, akurat przetnie to miejsce. - Co ty gadasz? Nie mogę zabrać przyczepy! Nie mam samochodu! - Trudno, to nie nasz problem. Do przyszłego poniedziałku ma stąd zniknąć.
Jednooka Vera musiała zaczerpnąć tchu, w tym momencie Jelle ziewnął dyskretnie. Verze nie podobało się, że ktoś ziewa, kiedy ona mówi. - Kapujecie? Stoją te gryzipiórki i każą mi się wynosić w cholerę, bo jacyś utuczeni idioci będą spalać tłuszcz, biegając po moim domu? Wiecie, jaka byłam wkurzona? - No - wychrypiała zdartym, skrzeczącym głosem Muriel, która raczej się nie odzywała, dopóki nie wzięła działki. Vera odgarnęła rudawy kosmyk rzadkich włosów i nabrała powietrza w płuca. - Tu nie chodzi o żadną ścieżkę zdrowia, tylko o tych, co wyprowadzają te swoje kosmate szczurki. Przeszkadza im, że mieszka tu ktoś taki jak ja, bo nie pasuję do ich ślicznego, ulizanego świata! I taka jest prawda! Mają w dupie takich jak my! Benseman pochylił się w przód. - Wiesz co, Vera, przecież mogło być tak, że... - Idziemy, Jelle! Chodź! Vera zrobiła kilka wielkich kroków i szturchnęła w ramię Jellego. Nie była ciekawa opinii Bensemana. Jelle wstał, wzruszył ramionami i poszedł za nią, chociaż nie wiedział dokąd. Benseman skrzywił się, trzęsącymi dłońmi zapalił zgnieciony niedopałek i otworzył puszkę piwa. Arvo Pärt ożywił się na ten dźwięk. - Teraz fajno.
Pochodzący z Estonii Pärt miał specyficzny sposób mówienia po szwedzku. Muriel spojrzała na odchodzącą Verę i odwróciła się do Bensemana. - Uważam, że jest dużo prawdy w tym, co powiedziała. Wystarczy, że człowiek nie pasuje, a już ma się wynosić... nie tak jest? - Pewnie tak... Benseman znany był przede wszystkim z tego, że ma niepotrzebnie mocny uścisk dłoni i białka oczu zamarynowane w spirytusie. Zwalisty mężczyzna mówiący wyraźnym dialektem norrlandzkim, o nieświeżym, zjełczałym oddechu wydobywającym się spomiędzy rzadkich zębów. W poprzednim życiu był bibliotekarzem w Boden, gruntownie oczytanym i równie gruntownie zgłębiającym świat alkoholi. Od likieru z maliny nordyckiej aż po bimber. Po dziesięciu latach nałóg zepchnął go na społeczne dno. Skradzioną furgonetką przyjechał do Sztokholmu, gdzie utrzymywał się z żebrania i drobnych kradzieży w sklepach, wiodąc egzystencję ludzkiego wraka. Ale oczytanego. - ...żyjemy na cudzej łasce - powiedział Benseman. Pärt przytaknął i sięgnął po piwo. Muriel wyjęła małą torebkę i łyżeczkę. Reakcja Bensemana była natychmiastowa. - Zdaje się, że miałaś skończyć z tym gównem? - Wiem. Skończę. - Kiedy? - Kończę!
I rzeczywiście. Jednak nie dlatego, że już nie miała ochoty na działkę, ale spostrzegła między drzewami dwóch zbliżających się chłopaków. Jeden w czarnej kurtce z kapturem, drugi w ciemnozielonej. Obaj mieli na sobie szare spodnie dresowe, glany i rękawiczki. Wybrali się na polowanie. Trójka bezdomnych zareagowała dość szybko. Muriel chwyciła plastikową torebkę i pobiegła. Za nią, potykając się, Benseman i Pärt. Nagle Bensemanowi przypomniało się, że za koszem na śmieci zachomikował jeszcze jedno piwo, od którego zależało, czy w nocy będzie spał, czy czuwał. Zawrócił i potknął się przed ławką. Jego zmysł równowagi wyraźnie szwankował. Szybkość reakcji również. Właśnie wstawał, gdy dostał kopnięcie w twarz i padł na wznak. Tuż obok stał facet w czarnej kurtce. Drugi wyjął komórkę i włączył kamerę. Był to wstęp do niezwykle brutalnego pobicia sfilmowanego w parku, skąd żadne odgłosy nie wydostawały się na zewnątrz, a jedynymi świadkami było dwoje przerażonych ludzi schowanych w odległych krzakach. Muriel i Pärt. Jednak nawet z tej odległości widać było krew lejącą się z ust i ucha Bensemana, słyszeli również stłumione jęki wydawane przy każdym kopniaku w brzuch i w twarz. Raz za razem. I znów.
Nie dostrzegli, na swoje szczęście, jak zęby Bensemana przebijają mu policzek. Natomiast widzieli, że próbował zasłonić oczy. Potrzebne mu do czytania. Muriel rozpłakała się cicho, chowając usta w zgięciu łokcia. Trzęsła się całym swoim wyniszczonym ciałem. Pärt chwycił w końcu dziewczynę za rękę i odciągnął od koszmarnego widoku. Nic nie mogli poradzić. Chociaż można by wezwać policję. Można, pomyślał Pärt i szybko pociągnął Muriel w kierunku Lidingövägen. Pierwszy samochód pojawił się dopiero po dłuższej chwili. Part i Muriel zaczęli wołać i machać rękami, gdy znalazł się w odległości pięćdziesięciu metrów. Skutek był taki, że samochód przyśpieszył, omijając ich szerokim lukiem. - Bydlak! - zawołała Muriel. Następny kierowca jechał z żoną, zadbaną panią w pięknej wiśniowej sukni. Kobieta pokazała na nich palcem. - Tylko nie potrąć tych narkomanów, pamiętaj, że piłeś. Szary jaguar również minął ich bez zatrzymania. Ostatnie promienie słońca gasły nad zatoką Värtan, gdy miażdżyli rękę Bensemana. Facet z komórką wyłączył kamerkę, jego kumpel sięgnął po pozostawione piwo. Potem pobiegli. W zapadającym zmroku leżał na ziemi zwalisty mężczyzna. Zmiażdżoną ręką pogrzebał w żwirze, oczy miał zamknięte. Ostatnią myślą było skojarzenie: Mechaniczna pomarańcza.
Cholera, kto to napisał? Potem ręka przestała się ruszać. KOŁDRA ZSUNĘŁA SIĘ, odsłaniając jej nagie uda. Lizał je, przesuwając się po nich, szorstki ciepły języczek. Poczuła łaskotanie i poruszyła się. Kiedy kot lekko ją ugryzł, zerwała się i odepchnęła go. - Nie! Co nie było skierowane do kota, tylko do budzika. Zaspała. Bardzo. W dodatku do długich, czarnych włosów przylepiła jej się guma do żucia, która widocznie odpadła od ramy łóżka. Zgroza. Wyskoczyła z łóżka. Godzinne opóźnienie wywróciło do góry nogami cały poranny program, wystawiając na próbę jej podzielność uwagi. Zwłaszcza w kuchni: mleko do kawy kipiało, gdy zaczęły dymić przypalone tosty, a w momencie gdy bosą stopą weszła w kocie rzygi, zadzwonił jakiś obrzydliwy telemarketingowiec, który zwracając się do niej po imieniu, przekonywał, że nie zamierza niczego sprzedawać, tylko zaprasza na kurs doradztwa finansowego. Zupełna zgroza. Wychodząc ze swojej bramy na Skanegatan, Olivia Rönning nadal była w stresie. Nieumalowana, długie włosy upięte w niby-kok. Cienka kurtka zamszowa rozpięta, pod nią przebłyskiwał żółty, wystrzępiony u dołu T-shirt, do tego sprane dżinsy i rozdeptane sandały. Dziś znów świeciło słońce.
Zatrzymała się na sekundę, by wybrać trasę. Którą będzie szybciej? Tą po prawej. Ruszyła truchtem, zerkając jednocześnie na czołówkę gazety w witrynie sklepu spożywczego: KOLEJNY BEZDOMNY SKATOWANY. Pobiegła dalej. Śpieszyła się do zaparkowanego w pobliżu samochodu. Miała jechać do Sörentorp w Ulriksdalu. Do Wyższej Szkoły Policyjnej. Olivia miała dwadzieścia trzy lata i była studentką trzeciego roku. Za sześć miesięcy będzie się starała o posadę aspiranta na posterunku w rejonie Sztokholmu. A pół roku później będzie już policjantką. Lekko zdyszana dobiegła do białego mustanga i sięgnęła po kluczyki. Odziedziczyła go po ojcu, Arnem, zmarłym na raka cztery lata temu. Kabriolet, rocznik 1988, z czerwonymi skórzanymi siedzeniami, automatyczną skrzynią biegów i czterocylindrowym silnikiem rzędowym, warczącym jak ósemka. Oczko w głowie taty. Teraz należał do niej. Jego stan nie był może idealny, tylną szybę trzeba było od czasu do czasu mocować taśmą, na lakierze tu i ówdzie pojawiły się purchle, ale podczas przeglądów sprawował się prawie zawsze bez zarzutu. Uwielbiała ten samochód. Sprawnie odsunęła dach, usiadła za kierownicą i przez krótką chwilę poczuła ten sam zapach co zawsze. Ale nie obić, tylko zapach taty. Wnętrze pachniało Arnem. Kilka sekund i było po wszystkim.
Podłączyła słuchawki do komórki, nastawiła sobie Bona Ivera, przekręciła klucz w stacyjce, wrzuciła bieg i ruszyła. Niedługo wakacje. * Akurat ukazał się nowy numer „Situation Stockholm”, gazety dla bezdomnych. Numer 166. Na pierwszej stronie następczyni tronu, księżniczka Wiktoria, w środku wywiady z Saharą Hotnights1 i Jensem Lapidusem2 . W redakcji na Krukmakargatan 34 tłoczyli się bezdomni, by kupować plik egzemplarzy i następnie sprzedawać. Płacili połowę ceny, a przy sprzedaży mogli zatrzymać różnicę. Prosta transakcja, dla wielu decydująca o być lub nie być, pozwalająca utrzymać się na powierzchni. Jedni przeznaczali zarobione pieniądze na nałogi, inni oddawali zaciągnięte długi, ale większość wydawała je na jedzenie. Przy okazji podbudowywali się psychicznie. W końcu wykonywali pracę, za którą im płacono. Nie kradli, nie podkradali w sklepie, nie rabowali emerytów. Chyba że wpadli po uszy w gówno. Tacy też byli. Dla większości ta praca była sprawą honoru. Całkiem ciężka praca. 1 Sahara Hotnights - szwedzka żeńska grupa rockowa (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki). 2 Jens Lapidus - adwokat i autor powieści o szwedzkim świecie przestępczym.
W niektóre dni wystawali w swoich stałych miejscach po dziesięć, dwanaście godzin, nie mogąc sprzedać ani jednego egzemplarza. W pluchę i w mróz. Niefajnie było wtedy zasypiać w śmietniku o pustym żołądku, usiłując uciec przed dręczącymi nocnymi koszmarami. Ukazanie się nowego numeru, jak dziś, było świętem dla wszystkich, którzy tu przyszli. Przy odrobinie szczęścia człowiek mógł już pierwszego dnia zabrać sporą paczkę gazetek. Jednak tym razem nie było nastroju do świętowania. Wprost przeciwnie. Odbywała się narada kryzysowa. Poprzedniego wieczoru został ciężko pobity kolejny kolega. Benseman, gość z Norrlandii, który tak cholernie dużo czytał. Miał liczne złamania i pękniętą śledzionę, lekarze przez całą noc zmagali się z silnym krwotokiem wewnętrznym. Facet z recepcji był rano w szpitalu. - Przeżyje... ale nieprędko do nas wróci. Ludzie w milczeniu kiwali głowami. Ze współczuciem. W napięciu. To nie pierwsze takie pobicie w ostatnim czasie, tylko czwarte, i we wszystkich przypadkach ofiarą padali bezdomni. Kloszardzi, jak ich nazywano w mediach. Przebieg zajścia był zawsze ten sam. Napastnikami było paru młodych chłopaków, bili, katowali i na dodatek filmowali to świństwo, żeby wrzucić na stronę w internecie. Chyba to było najgorsze. Cholernie poniżające. Jakby byli workami treningowymi w reality show ze szczególnie brutalnymi bijatykami. Paskudne było również to,
że wszyscy pobici byli sprzedawcami „Situation Stockholm”. Przypadek? W Sztokholmie żyje około pięciu tysięcy bezdomnych i tylko niewielka część z nich sprzedaje gazetki. - Specjalnie nas wybierają czy co? - Ale po cholerę? Na to oczywiście nie było odpowiedzi. Na razie. Pytanie było jednak dostatecznie nieprzyjemne, aby dodatkowo wzburzyć zdenerwowanych już wcześniej ludzi. - Postarałem się o rozpylacz z gazem łzawiącym - oznajmił Bo Fast. Wszyscy na niego spojrzeli. Od lat już nikt nie zwracał uwagi na śmieszność jego imienia i nazwiska3 . Bo Fast podniósł do góry rozpylacz, żeby pokazać. - Wiesz, że to nielegalne? - odezwał się Jelle. - Niby co? - Takie coś. - Tak? A pobicie jest legalne? Na to Jelle nie miał dobrej odpowiedzi. Stał przy ścianie, obok Arvo Pärta. Vera stała nieco dalej i wyjątkowo nic nie mówiła. Była zupełnie rozbita od chwili, gdy Pärt zadzwonił, by opowiedzieć, co przydarzyło się Bensemanowi zaledwie kilka minut po jej odejściu z Jellem. 3 Bo Fast - popularne imię i nazwisko, ale w kontekście bezdomności śmieszne, ponieważ bo znaczy mieszkać, a fast - na stałe.
Uważała, że gdyby została, nie dopuściłaby do pobicia. Jelle nie był tego taki pewien. - I co byś zrobiła? - Biłabym się! Pamiętasz, jak załatwiłam tych gości wMidsommarkransen4 , którzy chcieli nam buchnąć komórki? - Byli pijani jak bele, a jeden był wzrostu karła. - No to pomógłbyś mi, nie? Rozeszli się przed nocą, aby dopiero tu się ponownie spotkać. Vera milczała. Wykupiła plik gazetek, Pärt również, Jellemu starczyło tylko na pięć egzemplarzy. Wyszli razem na ulicę i wtedy nagle Pärt się rozpłakał. Oparł się o szorstki mur i brudną ręką zasłonił twarz. Jelle i Vera przypatrywali mu się ze zrozumieniem. On tam był i patrzył ze świadomością, że nic nie może zrobić. Teraz to wróciło. Vera objęła go łagodnie i przytuliła jego głowę do swego ramienia. Pärt był bardzo wrażliwy. W rzeczywistości nazywał się Silon Karp, pochodził z Eskilstuny i był synem pary estońskich uchodźców. Pewnej nocy, będąc na haju, na jakimś strychu na Brunnsgatan zobaczył starą gazetę ze zdjęciem kompozytora unikającego rozgłosu i uderzyło go ich niesłychane podobieństwo. Jakby ujrzał swego sobowtóra. Po kolejnej działce heroiny wszedł w jego skórę i dwaj stali się jednym. Został Partem. Od tej pory tak się przedstawiał. 4 Midsommarkransen - dzielnica na południu Sztokholmu.
W tym środowisku to, jak się kto naprawdę nazywa, nie obchodziło psa z kulawą nogą, więc został Arvo Partem. Dawniej pracował jako listonosz na przedmieściu, ale zszarpane nerwy i głód prochów sprowadziły go do poziomu bezdomnego sprzedawcy „Situation Stockholm”. Teraz, z głową na ramieniu Jednookiej Very, płakał rozpaczliwie nad Bensemanem, przemocą i całym tym cholerstwem. Najbardziej zaś nad tym, że życie jest takie, a nie inne. Głaszcząc go po skołtunionych włosach, Vera podniosła wzrok na Jellego, który spojrzał na swoje gazetki. A potem odszedł. * Wjechała do Sörentorp i zaparkowała od razu na prawo od bramy. Jej mustang wyróżniał się wśród stojących szarych i czarnych sedanów, a Olivia nie miała nic przeciwko temu. Zastanawiając się, czy podnieść budę, zerknęła w niebo i zdecydowała, że jednak nie. - A jak zacznie padać? Olivia odwróciła się. Ulf Molin, rówieśnik i kolega z grupy. Facet ma dziwną umiejętność zjawiania się znienacka. Właśnie pojawił się za jej samochodem. Śledzi mnie czy co? - pomyślała. - To wtedy podniosę. - W połowie wykładu?
Olivia miała dość takiej bezsensownej wymiany zdań. Chwyciła torebkę i ruszyła przed siebie. Ulf poszedł za nią. - Widziałaś to? Już był obok, podtykając jej szpanerski czytnik. - Z ostatniej nocy, pobicie bezdomnego. Olivia zerknęła, zobaczyła człowieka, którego ktoś kopał po całym ciele. - Wrzucili to na tę samą stronę co wcześniej - powiedział Ulf. - Trashkick? - Tak. Akurat wczoraj omawiali tę stronę na uczelni, wszyscy byli mocno oburzeni. Jeden z wykładowców powiedział, że pierwszy filmik został wrzucony razem z adresem na 4chan.0rg, portal odwiedzany przez miliony młodych ludzi. I film, i adres strony usunięto w miarę szybko z portalu, ale wielu zdążyło zapamiętać adres i podać dalej. Trashkick.com. - Nie mogliby jej zamknąć? - Pewnie figuruje na jakimś podejrzanym serwerze do wynajęcia, co policji utrudnia zarówno identyfikację, jak i zamknięcie strony. Wyjaśnił im to wykładowca. Ulf opuścił czytnik. - To już czwarty taki film... chora sprawa. - To, że biją, czy to, że publikują?
- Jedno i drugie. - A co według ciebie jest gorsze? Wiedziała, że nie powinna zachęcać go do rozmowy, ale od budynku dzieliło ich jeszcze paręset metrów, a Ulf szedł w tym samym kierunku. Zresztą lubiła zmuszać ludzi do zastanowienia, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. Taki sposób na trzymanie dystansu. Atak. - Wydaje mi się, że to jedno i to samo - odparł. - Biją, żeby potem umieścić film w sieci, a gdyby nie mieli gdzie publikować, może by nie bili. Słusznie, pomyślała Olivia. Zdanie złożone, spójna myśl, trafny wniosek. Gdyby mniej chodził za nią, a więcej myślał, mógłby awansować na jej skali starannie dobieranych znajomych. W dodatku był dobrze zbudowany i pół głowy wyższy od niej. Brązowe, kręcone włosy. - Co robisz wieczorem? Może byśmy poszli na piwo albo co? Jednak nie awansuje na jej skali. Sala ćwiczeń była prawie pełna. Grupa Olivii licząca dwadzieścia cztery osoby została podzielona na cztery podgrupy. Ulf był w innej niż ona. Przed tablicą stał ich opiekun, Ake Gustafsson, przeszło pięćdziesięcioletni mężczyzna, mający za sobą wieloletnią służbę w policji. Gustafsson był dość lubiany przez studentów, choć niektórzy uważali, że jest za bardzo drobiazgowy.
Olivia była zdania, że jest uroczy. Lubiła jego brwi, takie krzaczaste, żyjące własnym życiem. Właśnie podniósł do góry jakiś skoroszyt. Na stoliku obok leżała ich cała sterta. - Za kilka dni się rozstajemy i pomyślałem, że może podczas wakacji chcielibyście się podjąć jakiegoś niedużego, nadobowiązkowego zadania. Mam tu zbiór niewyjaśnionych, dawnych śledztw w sprawie zabójstw. Zrobiłem zestaw, każdy może sam wybrać jedno z nich, przeanalizować i zastanowić się, co można by zrobić inaczej, posługując się dzisiejszymi metodami śledczymi, techniką DNA, analizą geograficzną, podsłuchem elektronicznym itp., itd. Małe ćwiczenie z rozwiązywania niewyjaśnionych spraw z przeszłości. Jakieś pytania? - Czyli nie jest to praca obowiązkowa? Olivia zerknęła na Ulfa. Ten zawsze pyta, żeby pytać. Przecież Gustafsson powiedział, że nadobowiązkowa. - Nie jest. - Ale jeśli się ją wykona, będzie jakiś plusik? Po ćwiczeniach Olivia podeszła, by wziąć skoroszyt. Gustafsson wskazał głową jeden z wyjętych. - Nad jedną ze spraw pracował twój ojciec. - Naprawdę? - Pomyślałem, że fajnie byłoby ją włączyć. Olivia usiadła na ławce nieopodal gmachu szkoły, w pobliżu trzech mężczyzn. Milczeli, byli bowiem z brązu. Jeden przedstawiał
Bengtssona Jak Z Obrazka, osławionego kryminalistę z dawnych czasów. Olivia nigdy o nim nie słyszała. Pozostałe dwa posągi przedstawiały Tumba-Tarzana5 i komisarza Björka6 . Ten ostatni siedział, trzymając na kolanach służbową czapkę. Ktoś postawił na niej pustą butelkę po piwie. Olivia otworzyła skoroszyt. Wcale nie miała zamiaru poświęcać wakacji na pracę, choćby dobrowolną. Chciała po prostu wyjść z budynku, by nie słuchać Ulfa mówiącego o niczym. Jednak zaciekawiła się. Tata brał udział w jednym z dochodzeń. Szybko przekartkowała skoroszyt. Zawierał zwięzłe podsumowania wszystkich spraw, nieco informacji o sposobach działania sprawców, miejscach i datach, również o samych dochodzeniach. Olivia była zaznajomiona z terminologią policyjną, nieraz słyszała, jak rodzice omawiali różne przypadki, siedząc przy stole w kuchni. Jej matka, Maria, była karnistką. Znalazła tę sprawę na końcu skoroszytu. Arne Rönning był jednym z prowadzących. Komisarz Rönning z Biura Kryminalnego Komendy Głównej. Tata. 5 Tumba-Tarzan - szwedzki włamywacz działający głównie w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku. 6 Komisarz Björk - postać z książki Astrid Lindgren Detektyw Blomkvist.
Olivia podniosła oczy i zatoczyła wokół wzrokiem. Gmach szkoły znajdował się wśród niemal nieskażonej przyrody, otaczały go ogromne zadbane trawniki i kawałek pięknego lasu ciągnącego się aż do Edsviken7 . Niezwykle kojący zakątek. Myślała o ojcu. . Kochała go z całego serca. Arne umarł w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat. Co za niesprawiedliwość. Potem wróciły myśli, które często męczyły ją aż do bólu. O tym, jak wyjechała do Barcelony, żeby uczyć się hiszpańskiego, pracować, wyluzować się... bawić! Uciekłam, pomyślała. Chociaż wtedy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Zwiałam, bo nie miałam siły zmierzyć się z faktem, że jest chory, że mu się pogorszy, że może umrzeć. Rzeczywiście umarł. Podczas jej nieobecności. Olivia była jeszcze w Barcelonie. Wciąż pamiętała ten telefon od mamy. - Tata umarł w nocy. Przesunęła dłonią po oczach i pomyślała o mamie. Po śmierci taty, gdy Olivia już wróciła z Barcelony, nastał straszny czas. Matka była załamana, zamknęła się w swojej żałobie, w której nie było miejsca dla wyrzutów sumienia Olivii i jej rozpaczy. Krążyły wokół siebie w milczeniu, jakby się bały, że świat się rozpadnie, jeśli ujawnią, co czują. 7 Edsviken - wąska i długa zatoka Bałtyku sięgająca trzechpodsztokholmskich gmin.