Romans historyczny
Wydawnictwie AMBER
MARY BALOGH
Bez serca
Nie do wybaczenia
Niedyskrecje
Noc miłości
Pieśń bez słów
Pojedynek
Tajemnicza kurtyzana
Zauroczeni
Złodziej marzeń
REXANNE BECNEL
Nieodparty i nieznośny
Swatka
CONNIE BROCKWAY
Ku światłu
Mój najdroższy wróg
Miłość w cieniu piramid
Niebezpieczny mężczyzna
Sezon na panny młode
MARSHA CANHAM
Honor klanu
Jak błyskawica
W jaskini Iwa
Żelazna Róża
JANET DAILEY
Cienie przeszłości
GAELEN FOLEY
Jego Wysokość Pirat
Książę z bajki
Księżniczka
MICHELLE MARTIN
Awanturnica
Diablica z Hampshire
Królowa serc
Lord kamerdyner
Szalona panna Mathley
MEAGAN McKINNEY
Księżycowa Dama
Iowa Panna
Łowcy fortun
Niegodziwa czarodziejka
Uzurpator
Zamek na wrzosowisku
FERN MICHAELS
Duma i namiętność
AMANDA QUICK
Kontrakt
Wynajęta narzeczona
SUSAN ELIZABETH PHILLIPS
Wyobraź sobie...
PEGGY WAIDE
Słowa miłości
2 ^ S ? ^ g Romans (nstorijam)'%@*^£
(T) DONNIE
JjROCKWAY
Sezon
naganny młode
Przekład
Anna Palmowska
AMBER
1
Gdy wpadnie Ci w rękę perła, szybko zamknij ją w dłoni.
Londyn, ostatnia dekada panowania królowej Wiktorii
leż jak bym mogła? - spytała lady Agatha Whyte Henriego Arnoux
ściszonym głosem, aż do bólu świadoma obecności innych pasażerów
w poczekalni dworca kolejowego. - Bigglesworthowie liczą na mnie. Oba
wiają się, że jeśli ceremonia zaślubin i uroczystości weselne nie będą
wystarczająco wspaniałe, tak by mogli pokazać, ile są warci, rodzina mar
kiza Cottona nigdy nie uzna młodziutkiej panny Bigglesworth za równą
sobie.
- Ale właściwie dlaczego miałabyś się tym martwić, moja droga, ko
chana lady Agatho? - spytał z przejęciem monsieur Arnoux z cudownym
francuskim akcentem.
Lady Agatha spojrzała na niego bezradnie, próbując znaleźć sposób, by
opisać swoją pozycję w towarzystwie i płynącą z niej władzę. Nieskrom
nie byłoby podkreślać swe zasługi, ale z drugiej strony musiała sprawić,
by zrozumiał, jak jest teraz potrzebna, nieprawdaż?
A może się tylko łudzę, pomyślała z obawą, i moja rola wcale nie jest
taka znaczna...
- Bigglesworthowie są przekonani, że tylko moje zaangażowanie otwo
rzy pannie Angeli drzwi do towarzystwa. Właściwie mówią- dodała, jakby
się usprawiedliwiając - że jedynym powodem, dla którego towarzystwo
A
7
wybierze się na tak odległą prowincję, jak Little Bidewell, będzie fakt, że
to ja zaplanuję uroczystości weselne. Tak jak to zrobiłam dla pańskiej cór
ki, sir.
Poczuła rumieniec na policzkach. Kiedy ostatni raz się rumieniła?
- I rzeczywiście uroczystości wypadły wspaniale - zapewnił ją Hen-
ri Arnoux. - Lecz przyszłe szczęście mojej córki nie zależało od ich
świetności. Jednak to, o co panią proszę, leży u podstaw przyszłego szczę
ścia mojego i, jak śmiem przypuszczać, w jakiejś mierze również pani.
Jeśli oczywiście pani choć w części podziela względy, które ja mam dla
pani, moja droga lady Agatho. - Ujął jej dłoń w rękawiczce i podniósł do
ust.
Obiekcje lady Agamy zaczęły topnieć. Mówił tak szarmancko, był taki
poważny i, czyż to nie romantyczne, odprowadził ją aż na stację! Nie
mniej jak mogła choćby pomyśleć o ucieczce do Francji z monsieur Ar-
noux zamiast podróży do Little Bidewell, zwłaszcza że już miała kupiony
bilet?
Żałowała, że w ogóle się zgodziła. Ale ciotka panny młodej, panna Eglan-
tyna Bigglesworth, była dawną szkolną koleżanką ulubionej kuzynki lady
Agathy. I kiedy droga Helena ją poprosiła, wszystko wyglądało na historię
jak z bajki: prosta dziewczyna z prowincji poślubia mężczyznę pochodzą
cego z najstarszej rodziny arystokratycznej, jednej z najlepszych w wyż
szych sferach.
- Obawiam się, że panna Bigglesworth może dotkliwie odczuć moją
nieobecność, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdyby...
- Och, w życiu nie słyszałam takich bzdur - wymamrotała z niesma
kiem jakaś kobieta za plecami monsieur Arnoux. - Bez obrazy, paniusiu,
ale wierz mi, jeśli tej panience udało się złowić markiza, to nie potrzebuje
od ciebie żadnej pomocy.
Zażenowana lady Agatha wychyliła się, aby spojrzeć za monsieur Ar-
noux, i ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy. Osoba, która tak bezcere
monialnie wygłosiła swoją opinię, nie była prostaczką, jaką spodziewała
się ujrzeć lady Agatha. Na ławce siedziała z wdziękiem młoda, elegancka
i zamożnie wyglądająca dama.
Miała jakieś dwadzieścia kilka łat i była na swój sposób bardzo ładna,
z wydatnymi kośćmi policzkowymi i ostro zarysowanym podbródkiem.
Miała ciepłe, brązowe oczy, głęboko osadzone pod ciężkimi powiekami,
brwi cienkie, proste i ciemne. Tylko usta jak na damę były zbyt szerokie
i pełne, by można je było uznać za ładne.
Lady Agatha obejrzała ozdobny kapelusz przypięty na czubku zaczesa
nych do góry kasztanowatych włosów. Jedwabne gałązki bzów tkwiły wśród
8
prążkowanych wstążek, a długie purpurowe pióro kołysało się zalotnie
przy skroni. Przedziwna dekoracja głowy.
Strój wprawdzie nie nadawał się na podróż, ale był uszyty według naj
nowszej mody i najwyraźniej sporo kosztował. Od smukłej szyi do wą
skich nadgarstków delikatna kremowa koronka okrywała dopasowany sta
nik z liliowego jedwabiu. Suknia opinała wąską talię, rozszerzała się na
biodrach i luźno opadała do ziemi, prawie zasłaniając półbuty z koźlej
skórki. Taka suknia kosztowała co najmniej dwadzieścia pięć gwinei.
Z pewnością nie byłoby na nią stać dziewczyny z przedmieścia.
Lady Agatha rozejrzała się szybko w poszukiwaniu innej kobiety, która
mogłaby wypowiedzieć te słowa. Jednak w pobliżu nie było nikogo inne
go-
Młoda dama uśmiechnęła się promiennie.
- Do licha, kochanieńka, gdyby taki nadziany jegomość jak ten popro
sił mnie, żebym z nim uciekła, pognałabym, aż by się kurzyło! - Mrugnęła
szelmowsko. - Trzeba się cieszyć życiem, złociutka.
- Że co, proszę?
- Agatho, posłuchaj jej - nalegał Arnoux.. - Jedź ze mną.
- Ale... - Agatha ponownie skupiła chwilowo rozproszoną uwagę na
monsieur Arnoux. - Przecież się zobowiązałam. Nie mogę tak po prostu
zostawić biednej, osieroconej przez matkę dziewczyny i jej ojca... - Go
rączkowo szukała odpowiednich słów.
- ...na lodzie? - usłużnie dopowiedziała kobieta z kasztanowatymi wło
sami i zdegustowana potrząsnęła głową. - Hal To zwykła wymówka. Przej
rzałam cię. Przesadnie podkreślasz swoją rolę. Zrobiłaś z tego swojego
niewielkiego talentu nie wiadomo co i właściwie dlaczego, pytam? Bo
boisz się, że bez niego będziesz nikim. - Agatha milczała. Słowa tej mło
dej kobiety były wiernym echem jej własnych myśli. - Cóż, w porządku,
jeśli to wszystko, co potrafisz. Ale ty możesz więcej. Masz jego. - Młoda
dama wskazała palcem Henriego Arnoux, który ochoczo przytaknął. -Po
słuchaj mojej rady i nie bądź głuptasem. Życie daje ci zbyt mało cukier
ków, żebyś jeszcze mogła grymasić. Jeśli ten jegomość chce ci usłać życie
różami, to mu na to pozwól. Teraz albo nigdy, kochana. - Zadziwiająca
osóbka pochyliła się do przodu, a jej ciemne oczy zabłysły. Elegancka
arystokratyczna panna zmieniła się nagle w czarującą psotnicę. - Poza
tym nie trzeba być geniuszem, by widzieć, że jesteś w nim zakochana, a on
dla ciebie zupełnie stracił głowę.
Do Agathy wreszcie coś dotarło i spłonęła rumieńcem.
Kobieta, która nieproszona udzielała jej rad, miała dodać coś jeszcze,
ale nagle obok przemknął kudłaty piesek, który do tej pory węszył wokół
9
kosza na śmieci. Trzymał w pysku zatłuszczony papier po kanapce. Młoda
dama z okrzykiem chwyciła go za kark i zaczęła mu wyrywać zdobycz.
- Ty głupi kundlu! Tam może być trutka na szczury!
Kundel zawarczał, młoda kobieta zaczęła nim potrząsać, a...
...a monsieur Henri Arnoux pocałował lady Agathę Whyte na oczach
wszystkich podróżnych stojących na stacji!
Ostatni raz ktoś pocałował lady Agathę kilka, nie, ponad dziesięć lat
temu. Kolana się pod nią ugięły. Zatrzepotała powiekami i zamknęła oczy.
Nagle powody, dla których miałaby mu odmówić, wydały się jej żałosne,
a rada młodej kobiety miała w sobie mądrość Salomona.
- Któż by pomyślał, gdy brałaś w swoje ręce przygotowania do ślubu
mojej córki, że weźmiesz w nie również moje serce? - powiedział Ar-
noux, cofając się o krok. - Kocham cię, Agatho. Zostań moją żoną. Teraz,
dzisiaj. Wyjedź ze mną do Francji.
Jak przez mgłę Agatha usłyszała, że jej doradczyni wzdycha z zachwy
tu.
- Jest tak, jak mówi ta młoda dama, Agatho. Musisz zdecydować teraz,
zaraz - mówił to z takim przekonaniem, a jego czarny wąsik drżał tak
namiętnie, ajednak... a jednak...
- Ależ monsieur Arnoux, co z Neli? - Agatha wskazała w kierunku,
w którym dyskretnie oddaliła się jej pokojówka. - Co z moimi kuframi
i rzeczami? Poza kilkoma osobistymi drobiazgami wszystko inne jest już
wLittle...
Położył delikatnie palec na jej ustach.
- Neli, oczywiście, pojedzie z nami. Co się tyczy twoich bagaży, jeśli
masz tam coś, do czego jesteś bardzo przywiązana, to poślemy po nie póź
niej. Ale na razie, Agatho, pozwól, bym to ja kupował ci różne rzeczy.
Pozwól mi cię ubrać, ozdobić klejnotami i rozpieszczać...
- A niech mnie, pozwól mu!
Młoda kobieta trzymała pieska w mocnym uścisku, połowę tłustego pa
pierka miała w ręce, druga połowa tkwiła w pysku psa. Oboje, kobieta
i pies, nawet na chwilę nie spuszczali brązowych oczu z Agathy.
- Naprawdę? - wyszeptała Agatha, zaskoczona, że szuka rady u dziw
nej nieznajomej.
- Bez wahania.
Wątpliwości Agathy zniknęły i poczuła się najszczęśliwszą kobietą na
świecie. Henri Arnoux ujął jej twarz w dłonie.
- Czy wyjdziesz za mnie, ma chere, mon coeurl
- Bez wahania - odpowiedziała.
10
Pocałował ją mocno i obejmując w talii, pośpiesznie wyprowadził, ze
stacji. Lady Agatha była tak oszołomiona i szczęśliwa, że nawet nie za
uważyła, jak bilet wyleciał jej z ręki i spadł na ziemię niczym konfetti na
ślubie.
Ale zauważyła to kobieta siedząca na ławce.
- Cóż, powiedziałabym, że spełniliśmy dzisiaj nasz dobry uczynek, co,
Mikrusie? - rzekła Letty Potts do psa. Z jej głosu znikły wszelkie ślady
prymitywnego akcentu. Patrzyła na parę wychodzącą z londyńskiej stacji.
Za nią pośpiesznie dreptała pulchna kobieta, zapewne owa Neli, która
wkrótce miała zostać emigrantką. - Czyż miłość nie jest piękna? - spytała
Letty, znów z akcentem. - Słodka jak ulepek. Aż zęby bolą.
Ale błysk w jej oczach przeczył zgryźliwej uwadze. Serdecznie pocało
wała psa w nos i schyliła się, żeby podnieść upuszczony bilet. Spojrzała na
wypisaną na bilecie stację docelową.
- Little Bidewell, Northumberland - przeczytała. - Hm, to chyba dość
daleko. Jak myślisz, gdzie to jest? Nie żeby to miało jakieś znaczenie, co,
Mikrusie, mój piesku? - Mikrus ujej boku zamerdał ogonem. - Jeśli mamy
bilet do Little Bidewell, to tam właśnie pojedziemy.
Uśmiech powoli zniknął z jej twarzy. Rozrywka, której dostarczała jej
wysoka, chuda, rudowłosa kobieta i jej wybranek, skończyła się. Dziew
czyna wróciła myślami do własnych problemów. Nick będzie jej wkrótce
szukać. Ale jeszcze nie teraz. Na razie pewnie siedzi w swoim „biurze",
czeka na jej powrót.
Gdy podpalił pensjonat, w którym się zatrzymała, zniszczył nie tylko jej
dom, ale wszystko, co posiadała, z wyjątkiem sukni, którą miała na sobie.
Ta jedyna naprawdę elegancka suknia też by pewnie spłonęła, gdyby Letty
nie ubrała się w nią w próżnej nadziei, że zdoła zrobić dobre wrażenie na
dyrektorze teatrzyku muzycznego Goodwina.
Po dwóch tygodniach poszukiwania pracy wiedziała już, że to bezcelo
we. Nick przekonał dyrektorów wszystkich londyńskich teatrów, by jej
nie zatrudniali, mimo że była jedną ze wschodzących gwiazd rewii. Albo
mogłaby być, gdyby tylko dano jej szansę.
Z czasem przekonaliby się do niej także krytycy. Już się im spodobał jej
głos; wcześniej czy później dostałaby rolę, dzięki której by zobaczyli, że
potrafi też śpiewać z uczuciową głębią, a nie tylko w komediowy sposób.
Na razie jednak wyglądało na to, że przyjdzie jej jeszcze trochę poczekać
na ów przełom w karierze.
Uśmiechnęła się gorzko. Nick zapewne jest z siebie zadowolony - nie
posuwając się do zbrodni, nie zostawił jej innego wyjścia, poza powrotem
11
do niego na kolanach i wzięciem udziału w ohydnym oszustwie, które
planował.
Jednak nie wróciła do niego na kolanach. Prosto spod płonącego pensjo
natu poszła na stacją kolejową St Pancras, gdzie przeliczyła resztę swoich
pieniędzy i spytała kasjera, dokąd może za to dojechać. Odpowiedź była
przygnębiająca: nawet nie do Chelsea.
Dopiero wtedy zaczęła tracić odwagę. Usiadła, żeby pomyśleć, walcząc
z nieznaną jej dotąd bezsilnością. Do licha, przecież była Letty Potts. Znaną
z niepokornego ducha i ciętego dowcipu. Szykowną, zuchwałą Letty Potts.
Nie wróci do Nicka. Nie weźmie udziału w jego najnowszym oszustwie.
To już nie było zwykłe okpienie jakiegoś przekarmionego, wystrojonego
młodzika z arystokracji, włóczącego się po slumsach. Ostatni pomysł Ni
cka był okrutną grą, polegającą na wyłudzaniu od niezamożnych wdów
ich skromnych majątków. Do tego nie przyłoży już ręki.
I właśnie wtedy, kiedy tak siedziała, zjawiła się ta para z wyższych sfer
i dosłownie upuściła jej pod nogi rozwiązanie wszystkich problemów. Mog
ła pojechać do Little Bidewell i tam się ukryć. Może nawet znajdzie pracę
jako modystka, jeśli to miasto było wystarczająco duże. A przynajmniej
zniknie z oczu Nickowi Sparkle'owi.
Mogła liczyć tylko na siebie. Łaskawości anioła stróża spodziewała się
równie często jak śniegu w lipcu. Jednak wystarczająco wiele w życiu
widziała, by wiedzieć, że od czasu do czasu los lekko uchyla drzwi, przez
które tylko głupi nie próbowałby się wśliznąć. Wzięła Mikrusa pod pachę
i wstała z miejsca, rozglądając się za peronem, którego numer był wypisa
ny na bilecie.
Letty Potts nie była głupia.
Z
jeśli w pierwszym akcie pojawia się jakaś nic nieznacząca postać,
to w ostatnim z pewnością będzie miała nóż w ręce.
1 V ie ustąpię moich serwitutów jakiemuś przeklętemu torysowi! - dzie
dzic Arthur Himplerump stuknął laską o peron.
Sir Elliot March położył rękę na ramieniu starszego pana. Postanowił
zakończyć cały ten nonsens raz na zawsze, jak tylko znajdą się z dala od
12
dam. Stary zrzęda zauważył Elliota podwożącego panie Bigglesworth na
stację i natychmiast przeszedł na drugą stronę ulicy, aby z nim porozma
wiać. A raczej wygłosić mu kazanie.
Urokiem, ale też problemem mieszkania w tak małym mieście jak Little
Bidewell było to, że jeśli się tylko wystawiło nogę za próg, było się skaza
nym na spotkanie z sąsiadami.
- To oczywiście pańska decyzja - powiedział sir Elliot, patrząc spokoj
nie w zaczerwienioną twarz Himplerumpa. - Ale, Arthurze, nawet jeśli
masz prawo odmówić Burkettowi przejazdu przez twój grunt, zostało ono
ustanowione nie po to, by karać człowieka za jego polityczne przekona
nia, ale by bronić twoich interesów.
Policzki Himplerumpa zatrzęsły się z oburzenia.
- Wiem, Arthurze, że nie jesteś mściwy.
W zasadzie Elliot wiedział, że jest odwrotnie, ale gotów był poświęcić
prawdę dla zgody. Z oddali rozległ się gwizd lokomotywy.
- A niech to - powiedział, oglądając się na wjeżdżający pociąg, a po
tem z powrotem na swego rozmówcę. - Przynajmniej odczekaj chwilę,
zanim zrobisz coś, czego będziesz potem żałował. A teraz wybacz, muszę
przywitać damę wynajętą przez pannę Bigglesworth do przygotowania
uroczystości weselnych Angeli.
Ale Himplerump nie zamierzał tak łatwo rezygnować.
- Kip mówi, że powinienem obstawać przy swoim.
Kip, jedyny syn i dziedzic Arthura, był przystojnym młodzieńcem, który
na nieszczęście zbyt wcześnie zaczął podziwiać w lustrze własne odbicie.
Łagodny głos Elliota stał się twardy jak stal.
- Wierz mi, najlepiej będzie, jeśli twoje poglądy nie nadwerężą zarów
no twojego sumienia, jak i portfela Burketta.
- No dobrze - zagrzmiał dziedzic Himplerump. - Ale tylko dlatego, że
ty to mówisz, Elliocie. Ty, tak jak ja, w przeciwieństwie do innych, jesteś
dżentelmenem.
Elliotowi zadrżały kąciki ust, ale zdołał odpowiedzieć z powagą:
- Na pewno bardzo staram się nim być, Arturze.
Himplerump odwrócił się z pogardliwym prychnięciem i pomaszero
wał z powrotem w stronę peronu, przy którym z łoskotem zatrzymał się
pociąg z Londynu. Eglantyna i Angela Bigglesworth przepchnęły się do
przodu, z niepokojem oczekując pojawienia się kobiety, która miała czy
nić cuda. Lady Agatha Whyte musiałaby zaiste być cudotwórczynią, by
Sheffieldowie, czyli rodzina markiza Cottona, zmiękli w swej zarozu
miałości i serdecznie powitali w swym gronie młodziutką Angelę Big
glesworth.
13
Elliot poznał Sheffieldów dawno temu, kiedy przez jeden krótki sezon
bawił w towarzystwie. Nie zrobił na nich dobrego wrażenia. A ściślej
mówiąc, jego brak tytułu zrodził w Sheffieldach przekonanie, że należą mu
sią od nich jedynie chłodne uprzejmości. Nie, oni tak łatwo nie przyjmą
do rodziny dziewczyny, która jest nikim, a przez małżeństwo wchodzi w ich
świetne towarzystwo. Nie miało znaczenia, że Bigglesworthowie już daw
no mieszkali na tej ziemi, gdy Sheffieldowie byli jeszcze chłopami pańsz
czyźnianymi.
Elliot spojrzał na Eglantynę Bigglesworth. Jej pospolita, wąska twarz
była pełna obawy. Obok stała siostrzenica Eglantyny, jasnowłosa i śliczna
Angela. Można by ją uznać za uosobienie angielskiej rozkwitającej kobie
cości, gdyby nie zaciśnięte różowe usta i lekkie cienie pod oczami.
Eglantyna zauważyła zainteresowanie Elliota i uśmiechnęła się lekko.
Ponieważ stangret Bigglesworthów miał podagrę, a ojciec Angeli, Anton,
został w domu, by dopilnować przygotowań na przyjęcie gościa, poprosiła
Elliota, by użyczył powozu i przywiózł do dworu Hollies osobę, która
zaplanuje wesele.
Nie mógł odmówić. Przede wszystkim dlatego, że był dżentelmenem.
Poza tym bardzo lubił Bigglesworthów. Eglantyna bardzo mu pomogła po
śmierci matki. Miał nadzieję, że lady Agatha uczyni chociaż jedną dzie
siątą tego, czego spodziewała się po niej Eglantyna.
Konduktor otworzył drzwi, wyskoczył na peron i odwrócił się, by wy
stawić schodki.
- Stacja Little Bidewell! Proszę wysiadać!
Pojawiło się kilku pasażerów - gospodyni pastora z dwójką chichoczą
cych kuzynek, ubrany w kraciasty płaszcz dżentelmen w średnim wieku,
przyciskający do piersi odrapany kuferek. A za nim... już nikt.
Konduktor zerknął na wyjęty z kieszonki zegarek i pośpiesznie ruszył
w stronę stacji, mamrocząc coś o filiżance herbaty. Eglantyna i Angela
wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
- Cóż... - Angela przełknęła z wysiłkiem. - Jestem pewna, że wszystko
się wyjaś...
- Tam jest! - zawołała Eglantyna. - Halo! Lady Agatho!
Sir Elliot March spojrzał w kierunku wagonów pierwszej klasy. Za okna
mi wagonu przesuwała się wzdłuż korytarza kobieta. Na głowie miała ja
kąś ogromną konstrukcję. Wątpił, by to był kapelusz. Kobieta otworzyła
drzwi na końcu wagonu i zatrzymała się na chwilę, podświetlona od tyłu
zachodzącym słońcem.
Elliot skupił na niej wzrok. Miała figurę i styl, który niedawno został
wylansowany przez jakiegoś Amerykanina, czy nie nazywał się Gibson?
14
Dopasowana koronkowa suknia podkreślała sylwetkę, opinając niczym
druga skóra zmysłowe kształty.
Kobieta najwidoczniej nie usłyszała Eglantyny, bo nie odpowiedziała na
powitanie. Spojrzała za siebie, obróciła się na pięcie i zgięła wpół, bardzo
prowokacyjnie ukazując ładnie zaokrąglone biodra. Stojący obok Elliota
pan Himplerump wstrzymał oddech.
- Halo, lady Agatho! Lady Agatho!
Ciągle schylona lady Agatha odwróciła się wolno. Szerokie rondo wiel
kiego kapelusza zasłaniało większą część jej twarzy, ale dojrzeli stanow
czy podbródek, ostro zarysowaną szczękę i niespodziewanie duże usta.
Była młodsza, niż to wcześniej sugerowała Eglantyna. Dużo młodsza.
Przyjrzał się uważniej. Gdy dowiedział się od Eglantyny, że zamierza
zatrudnić do przygotowania wesela domniemaną córkę diuka, dyskretnie
zasięgnął informacji. Dowiedział się, że lady Agatha Whyte z firmy Uro
czystości Weselne Lady Whyte rzeczywiście jest damą, najstarszą córką
zubożałego diuka Lally. Powinna mieć ponad trzydzieści lat.
Lady Agatha chwyciła na ręce czarnego, podejrzanie wyglądającego pie
ska, ukrytego dotąd w fałdach jej sukni, wyprostowała się i odwróciła.
Słońce oświetliło jej twarz, ukazując największy jej atut, głębokie, ciem
nobrązowe oczy. Nie była klasyczną pięknością ale jej uroda przyciągała
uwagę.
- Przepraszam - powiedziała schrypniętym głosem. - Nie zorientowa
łam się, że pani woła do mnie. Nazywam się...
- Nie ma potrzeby przepraszać, droga pani - przerwała jej entuzjastycz
nie Eglantyna. - Strasznie trudno coś usłyszeć w tym hałasie, prawda?
- Rzeczywiście. Ale widzi pani, ja nie jestem...
Słowa lady Agathy zostały zagłuszone przeraźliwym gwizdem lokomo
tywy.
- Tak się cieszymy, że pani tu jest. Przyznaję, że trochę się już dener
wowaliśmy, bo pociąg się spóźnił. Ale teraz już koniec zmartwień, praw
da? Przyjechała pani i wszystko jest w porządku! -zawołała głośno Eglanty
na i zaczerwieniła się, gdy gwizd nagle się urwał, a ona dalej krzyczała.
Odchrząknęła i powiedziała: - Pani bagaże przyjechały kilka dni temu.
Lady Agatha znieruchomiała w trakcie układania psa na rękach.
- Moje bagaże?
- Tak - powiedziała Angela, odzyskując głos. - Różnego rodzaju ku
fry, pudła i torby.
- Naprawdę? - zapytała z niedowierzaniem lady Agatha.
- To nie znaczy, że byłyśmy wścibskie - pośpiesznie zapewniła Eglan
tyna. - Po prostu widziałyśmy, jak wnoszono je po schodach.
15
Patrzyły wyczekująco, Eglantyna z nieśmiałym uśmiechem, a biedna
Angela z taką miną, jakby chciała się zapaść pod ziemię.
- Elliot!
Elliot obejrzał się i zobaczył Paula i Catherine Bunting idących w jego
stronę.
- Zobaczyłem cię z ulicy - rzekł Paul. - Postanowiłem podejść i się
przywitać. Catherine stwierdziła, że ma wielką ochotę na deser z melasy,
ale podejrzewam, że tak naprawdę chodziło jej o to, by zerknąć na lady
Agathę. - Nachylił się nieco i niewiele ciszej zapytał: - Przypuszczam, że
jesteś tu, by ją zawieźć do Hollies, prawda?
- Tak - potwierdził Elliot, wracając spojrzeniem do kobiety o kasztano
wych włosach.
Usłyszała głośną wypowiedź Paula i spojrzała prosto na Elliota. Wyda
wało mu się, że wyczuła jego zażenowanie i że ją to rozbawiło. Skłonił
głowę.
I wtedy się uśmiechnęła.
Elliot zapomniał o dobrych manierach. Zapomniał o Paulu i Catherine
Bunting. Stał i po prostu się na nią gapił, bo ten uśmiech ją całą odmie
nił.
W jej twarzy pojawiła się dojrzałość, widoczna w kpiąco uniesionej brwi,
w nieopanowanym drżeniu dolnej wargi. Były w tym uśmiechu przewrot
ne poczucie humoru i figlarność, ale też pewna nieuchwytna słodycz.
Wyglądało, jakby nie chciała się uśmiechnąć, ale nie mogła się powstrzy
mać. Sprawiała wrażenie, że zna pyszny sekret, którym chciała się podzie
lić. Jej ciemne oczy się zaiskrzyły, a na policzkach nieoczekiwanie poja
wiły się dołeczki.
Spojrzała na Bigglesworthów.
- O, jak to miło z państwa strony, że osobiście witacie mnie na stacji -
zaszczebiotała. Przytuliła twarz do psa. - Spójrz, Pimpuś, jacy wspaniali
ludzie.
Postawiła psa na ziemi i wyciągnęła rękę w geście powitania. W drugiej
dłoni miała chusteczkę, którą powoli podniosła do oczu. Była teraz uoso
bieniem sentymentalnej kobiety, wzruszonej tak miłym przyjęciem. Jed
nak temu gestowi przeczyły jej figlarne oczy.
- Dziękuję. Och, taka jestem wdzięczna.
Elliota znów ogarnęły wątpliwości. Według jego informacji lady Agatha
Whyte unikała rozgłosu. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi, gdyż uważa
ła to za wulgarne. Nigdy nie pozwoliła na zamieszczenie w gazetach swo
jej podobizny. A tu stała i przyjmowała pochwały Eglantyny z widoczną
przyjemnością.
16
Uśmiechnęła się kokieteryjnie i spłynęła po schodach.
Dosłownie spłynęła. Stała u szczytu schodków, a chwilę potem była już
na peronie. Nigdy nie widział, żeby dama tak się poruszała.
Próbował się opanować. Zachowywał się absurdalnie i... wielki Boże!
Paul i Catherine pewnie uznają go za ostatniego głupca. Odwrócił się, by
zagadnąć Paula, ten jednak również zdawał się być urzeczony młodą damą.
- Więc pani jest lady Agathą? - spytała Eglantyna, a gdy rudowłosa
kobieta przytaknęła, ciągnęła z entuzjazmem: - Oczywiście że to pani!
Ale kiedy pani nie zareagowała, cóż, pomyślałam... to zresztą nieważne.
Droga lady Agatho! Mam nadzieję, że podróż minęła spokojnie i nie była
zbyt męcząca. Pofatygowała się pani w nasze skromne progi. I co też sobie
pani o nas pomyśli? Pozwoli pani, że się przedstawię. Eglantyna Biggles-
worth, miałam przyjemność korespondować z panią. Miło mi w końcu
panią poznać!
- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała lady Agatha z wiel
ką szczerością, choć na jej szerokich, wydatnych ustach wciąż błąkało się
rozbawienie.
- A to - oczy Eglantyny zalśniły z dumy - to jest nasza przyszła panna
młoda, nasza mała Angela.
- Jestem oczarowana, panno Bigglesworth - zachwyciła się lady Aga
tha, biorąc Angelę za rękę. - Jaka z ciebie śliczna panienka. Twój narze
czony jest szczęściarzem!
Eglantyna zauważyła państwa Bunting z Elliotem i kiwnęła ręką, żeby
podeszli.
- O, świetnie się składa! Oto nasi sąsiedzi. Mam przyjemność przedsta
wić lorda Paula Buntinga i jego żonę Catherine.
Catherine kiwnęła głową nieco sztywno, pomyślał Elliot. Oby tylko nie
oznaczało to jakiejś choroby. Mimo że ich zaręczyny zostały zerwane wie
le lat temu, nadal była mu droga. Paul skłonił się radośnie.
- A to szczęśliwy traf! Państwo Vance! Halo, panno Elizabeth! Chodź
cie, poznacie lady Agathę.
Eglantyna pomachała do Vance'ów, którzy powoli szli chodnikiem koło
dworca. Twarz Beth była tak przesadnie obojętna, że ich nagłe pojawienie
się przed stacją kolejową nie mogło być przypadkowe.
Stary pułkownik Vance pochylił się do nieco podstarzałej córki i krzyk
nął:
- Co? Co ona powiedziała?!
- Lady Agatha, ojcze! - głośno i spokojnie odpowiedziała Beth. - Przy
jechała przygotować piękne wesele panny Angeli!
- Panna Angie jest piękna bez niczyjej porno...
2 - Sezon na panny młode 17
Beth gwałtownie poczerwieniała i objąwszy ramieniem starszego pana,
pośpiesznie poprowadziła go dalej, zanim zdążył dokończyć zdanie.
- Proszę nam wybaczyć. Obawiam się, że papa nie czuje się najlepiej -
powiedziała przez ramię.
- Do zobaczenia później! - Egiantyna odetchnęła z ulgą i spojrzała na
Elliota. - Ach, jak mogłam zapomnieć. Pozwolę sobie przedstawić nasze
go drogiego przyjaciela, sir Elliota Marcha.
Podszedł powoli, mając nadzieję, że jego utykanie nie jest zbyt widocz
ne. Noga często mu sztywniała, gdy było zimno. Egiantyna stała pochylo
na w stronę lady Agathy. Usłyszał jej szept:
- To pamiątka z wojny.
Zdjął kapelusz i ukłonił się, czując się podwójnie niezręcznie. Och, gdy
by tylko mógł wyperswadować Eglantynie jej egzaltowane wyobrażenia
o jego wojskowej karierze.
Podniósł głowę i napotkał spojrzenie rudowłosej kobiety. Jej oczy otwo
rzyły się szerzej, jakby go rozpoznały. Były niezwykle brązowe, głębokie
i odurzające, jak dobre porto.
- Bardzo mi miło - usłyszał swój głos, jakby z pewnego oddalenia.
- Sir... - szepnęła bez tchu.
- Sir Elliot mieszka z ojcem na kawalerskim gospodarstwie, niecały
kilometr od Hollies - trajkotała Egiantyna. - Obawiam się, że okropnie
nadużywamy ich uprzejmości.
- Wcale nie - mruknął Elliot, urzeczony lekkim rumieńcem, który wy
płynął na policzki lady Agathy.
- Stanowczo tak - powiedziała Egiantyna. - Sir Elliot był tak uprzejmy,
że zaofiarował się zawieźć nas do domu, w zastępstwie naszego chorego
stangreta.
- Ma podagrę - oznajmiła Angela. - Strasznie cierpi.
Młoda śliczna kobieta niechętnie przesunęła spojrzenie z niego na An-
gelę.
- Z mojego doświadczenia wynika, że osoby z podagrą mają skłonno
ści do picia. Moja pokojówka piła jak gąbka. - Pokiwała głową ze zrozu
mieniem.
Na te słowa Angela parsknęła zduszonym śmiechem. Ten dźwięk ucie
szył Elliota. Już dawno nie słyszał śmiechu Angeli.
Lady Agacie zaiskrzyły oczy.
- A jak się napiła, zachowywała się okropnie. Uświadomiłam sobie,
jaki to problem dopiero wczoraj, gdy pojawiła się na stacji tak pijana, że
nie była w stanie wsiąść do pociągu. - Zmrużyła oczy. - Nie muszę chyba
mówić, że ją odprawiłam.
18
Eglantyna wspominała, że lady Agatha ma opinię ekscentryczki. Jak
widać, zasłużoną. Żadna ze znanych mu dam nie mówiłaby spokojnie o ta
kich sprawach. Nie wyobrażał sobie, by Catherine mogła powiedzieć sło
wa „jak gąbka" nawet w odniesieniu do gąbki. Catherine w ogóle była
dziwnie milcząca.
Eglantyna nie zauważyła niczego dziwnego. Ale też była niesłychanie
prostoduszna.
- Obawiam się, że nasz Ham ma ten sam problem - przyznała. - Ale
nie może przestać. Więc co możemy zrobić?
- Zwolnić go? - zasugerowała lady Agatha.
- No tak - westchnęła Eglantyna. - Ale co by się z nim wtedy stało?
Nikt go już nie zatrudni.
Elliot omal się nie uśmiechnął na widok zakłopotanej miny lady Agathy.
Mieszkańcy Little Bidewell mieli zdecydowane, choć nietypowe poglądy
odnośnie swoich obowiązków wobec społeczeństwa.
- Niech się pani nie obawia - powiedziała Eglantyna, mylnie rozumie
jąc minę lady Agathy. - Do wesela Ham na pewno dojdzie do siebie. Nie
zawiedzie naszej rodziny przy naprawdę ważnej okazji... - urwała zażeno
wana. ~ Co nie znaczy, lady Agatho, że pani przyjazd nie jest ważnym
wydarzeniem!
Lady Agatha przytuliła psa do twarzy.
- Jakie to miłe! Słyszysz, Pimpusiu? Jesteśmy wydarzeniem.
- Tak jest w istocie - powiedziała Eglantyna, biorąc lady Agathę pod
rękę. - Paul i Catherine, mam nadzieję, że nam wybaczycie. Lady Agatha
jest z pewnością zmęczona po podróży.
Elliot zgodził się w duchu z Eglantyna. W tym tempie wkrótce zjawi się
tu całe miasteczko.
- Oczywiście - wymruczał Paul, patrząc z podziwem. - To dla mnie
zaszczyt poznać panią, lady Agatho.
- Jest pan zbyt uprzejmy, lordzie Paul - odparła. - Lepiej miejcie się na
baczności, bo jeśli uwierzę w wasze zapewnienia, to zostanę tu na zawsze.
- Słucham? - spytał zmieszany Paul.
Roześmiała się cicho.
- Cóż, zaledwie kilka minut po przyjeździe zostałam ogłoszona wydarze
niem i zaszczytem. Czyż mogłabym pokazać się z lepszej strony? - Spojrzała
na Elliota, a jej oczy zabłysły wesoło, przekornie i... tak, prowokacyjnie.
Spodziewał się kogoś innego. To było interesujące, choć wiedział z do
świadczenia, że to, co interesujące, zazwyczaj przynosi kłopoty.
Czekała na jego odpowiedź. Ale zanim zdążył coś powiedzieć, jedwabi
ście gładkim głosem odezwała się Catherine:
- Niech się pani nie obawia, lady Agatho. Jestem przekonana, że przej
dzie pani samą siebie.
Kiedy w (przedstawieniu wszystko już się układa,
właśnie wtedy ktoś na widowni zaczyna kichać.
_L-/etty nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Najpierw trafił się jej bi
let na pociąg, a potem te miłe głuptasy wzięły ją za lady Agathę. Z tru
dem powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Cóż, jeśli ży
cie dalej będzie jej dawać w prezencie kwiaty, wkrótce uzbiera spory bu
kiet.
Wystarczy jej dzień lub dwa, by się rozejrzeć, a potem zapakuje co cen
niejsze rzeczy lady Agathy i - adieu Little Bidewell! Zacierała ręce z ra
dości. Na dodatek okolica była zdecydowanie ładniejsza, niż można się
było spodziewać po takim prowincjonalnym miasteczku.
Sir Elliot był, krótko mówiąc, smakowitym kąskiem. Naprawdę zapie
rał dech w piersiach elegancją i sposobem bycia. Siedząc w powozie na
przeciw pań Bigglesworth, z trudem odrywała oczy od jego szerokich ra
mion.
Reagowała półsłówkami sugerującymi zainteresowanie, jednak drzewa
nie przyprawiały jej o szybsze bicie serca, bo pierwsze osiem lat życia
spędziła na wsi. Natomiast ciemne kręcone włosy sir Elliota muskające
kołnierzyk jego śnieżnobiałej koszuli... tak, to mogło wywołać drżenie
serca. Zawsze miała słabość do wytwornych brunetów, ale ten... hm, wy
rastał urodą ponad przeciętność. Niebieskozielone oczy, ciemne włosy,
zmysłowe usta i klasyczny nos.
• Nie była kobietą, która romansuje z pierwszym lepszym mężczyzną tyl
ko dlatego, że jest przystojny. Wielu dżentelmenów, szukających pod te
atrem łatwej rozrywki, spotykało się z odmową. Zresztą sir Elliot wcale
nie musi mieć ochoty na romansowanie akurat z nią.
Zmarszczyła brwi.
Chociaż mogła to uznać za mało prawdopodobne i nie było w tym ko
biecej próżności. Parafrazując wieszcza: „Mężczyzna był mężczyzną i jest
mężczyzną". Jak przyjdzie co do czego, sir Elliot March będzie taki jak
20
wszyscy. Każdy z nich chciał tego samego, tyle że niektórzy grzeczniej
o to prosili. I lepiej przy tym wyglądali.
Westchnęła i w tej samej chwili powóz podskoczył na wybojach.
Eglantyna pisnęła cicho, a Angeia głośno nabrała powietrza. Sir Elliot
natychmiast wstrzymał konie i odwrócił się zatroskany.
- Przepraszam. Czy nikomu nic się nie stało?
- Nie, Elliocie.
- A pani, ladyAgatho?
- Ze mną wszystko w porządku.
Odwrócił się, popuścił cugli i zaprzęg ruszył ponownie. Dobre maniery
były takie... pociągające. A sir Elliot miał naprawdę nienaganne maniery.
Oczywiście, pomyślała Letty, z wysiłkiem tłumiąc entuzjazm, w takim
miejscu można bez przeszkód ćwiczyć się w eleganckiej powściągliwości.
Gdyby sir Elliot miał wygłosić więcej niż kilka zdań, zapewne szybko
zapadłoby milczenie.
Siedziała teraz na skraju ławeczki, tak że widziała profil sir Elliota. Ostat
nie promienie zachodzącego słońca ślizgały się po powierzchni jego oczu,
okolonych czarnymi gęstymi rzęsami. Wyraźny zarys ust i zdecydowana
linia szczęki były podświetlone słońcem. Ale to nos zdradzał pochodzenie.
To był zgrabny, mocny nos. Prosty, agresywny, z rozszerzonymi noz
drzami. Z takim nosem można było patrzyć na innych z góry. Zapewne
właśnie tak patrzyli jego przodkowie na jej przodków.
Ta myśl otrzeźwiła Letty. Usta zadrgały jej i smutkiem, i rozbawieniem.
Jeśli poza katastrofalnym poczuciem humoru miałajeszcze choć odrobinę
zdrowego rozsądku, powinna omijać sir Elliota z daleka. Zdążyła już za
uważyć, że on jeden nie uległ czarowi lady Agathy Whyte, która przybyła,
by przygotować wesele Bigglesworthów. Mógł zwrócić uwagę na jakieś
jej towarzyskie potknięcia.
Gdy powóz znów podskoczył na wybojach, Mikrus, niedawno prze
chrzczony na Pimpusia, spadł na podłogę. Eglantyna cmoknęła współczu
jąco. Mikrus natychmiast wykorzystał okazję, wskoczył jej na kolana i spoj
rzał żałośnie w oczy.
Eglantyna popatrzyła oczarowana. Z głębokim westchnieniem Mikrus
ułożył głowę na jej piersi. Biedaczka nie miała wyjścia. Pies wyćwiczył
swoje rozbrajające spojrzenie na najtwardszych sercach w teatrze. Eglan
tyna po chwili wahania zaczęła głaskać go po łebku.
Oto kolejny śmiertelnik trafiony strzałą miłości do psa! -pomyślała Letty
o najnowszym podboju swojego towarzysza i zajęła się planem, który przy
szedł jej do głowy, gdy usłyszała, jak Eglantyna mówi o rzeczach lady
Agathy.
Jedyną przeszkodą mógłby być list od lady Agathy, wyjaśniający, że
właśnie spędza miesiąc miodowy. Ten list i tak w końcu nadejdzie.
Nie trzeba było dużej wnikliwości, by zauważyć, że lady Agatha jest
kobietą z zasadami, co zresztą czyniło ją bezbronną wobec takich osób jak
Letty. Zawsze można było przewidzieć jej zachowanie. Lecz zanim list
nadejdzie, upłyną jeszcze trzy lub cztery dni, a wtedy Letty będzie już
daleko.
Mimo wszystko Letty była zadowolona, że nie zobaczy rozczarowania
Eglantyny. Dla tej miłej kobiety weselne przygotowania były bardzo waż
ne.
Letty bezlitośnie zdusiła wyrzuty sumienia. Ci ludzie z pewnością nie
potrzebowali rzeczy lady Agathy, a Letty bardzo się one przydadzą. W su
mie Bigglesworthowie nic na tym nie stracą, że wzięli ją za lady Agathę,
a Letty dużo zyska.
Jeżeli tylko jej się uda. A uda się, jeżeli będzie ostrożna. I będzie trzy
mać się z dala od przystojnych mężczyzn z szerokimi ramionami, smukły
mi dłońmi i ładnymi oczami, na których dnie żyło jeszcze wspomnienie
śmiechu.
Dlaczego tylko wspomnienie? - zastanawiała się.
Eglantyna dotknęła jej ramienia, rozpraszając te głupie myśli.
- Już prawie jesteśmy na miejscu, lady Agatho. Niech pani patrzy, oto
Hollies.
Jechali topolową aleją, minęli klomb kwitnących rododendronów i ich
oczom ukazał się Hollies położony na porośniętym trawą pagórku. Dwór
miał ładną, dużą bryłę, która wyglądała, jakby była dziełem przypadku.
Boczne skrzydła, gzymsy i werandy wskazywały na wieloletnią rozbu
dowę, czynioną wprawdzie z zamiłowaniem, ale spontanicznie. Część ścian
była porośnięta bluszczem, resztę muru nagryzł już ząb czasu. Rząd wie
życzek zwieńczony był kopułami z miedzianej blachy, a liczne okna lśniły
czerwonymi błyskami zachodzącego słońca.
- Mam nadzieję, że dom jest wystarczająco duży, by mogła pani zreali
zować swoje pomysły - powiedziała Eglantyna. - Otworzyliśmy wszyst
kie pokoje, nawet te od dawna nieużywane. Przepraszam, że taki tu bu
dowlany galimatias. Ale w sumie to tylko wiejski dom. Mam nadzieję, że
rodzina markiza nie będzie rozczarowana - westchnęła z troską.
- Markiza - powtórzyła Letty. To zaczynało być interesujące.
Eglantyna spojrzała na nią w przypływie natchnienia.
- Nigdy przedtem nie przyszło mi to do głowy. Jakie to głupie z mojej
strony. Pani pewnie zna Sheffieldów.
22
Sheffieldów? Oczywiście słyszała o nich. Mieli mnóstwo pieniędzy
i okropnie zadzierali nosa. Teatrzyk muzyczny nie był dla nich wystarcza
jąco godnym miejscem.
- Nie, obawiam się, że nigdy nie dostąpiłam tego zaszczytu - mruknęła
Letty, spoglądając na Angelę. Twarz dziewczyny ładnie się zaróżowiła
i właściwie nic dziwnego. Przecież ta śliczna mała zdobyła markiza Cot-
tona. A wygląda na naiwną, zwyczajną gąskę.
No, no, kto by pomyślał? Letty spojrzała na ślicznotkę z uznaniem.
- Jestem pewna, że dom świetnie się nada - powiedziała do Eglantyny.
Tylko wiejski dom? - pomyślała Letty. Chociaż wychowała się w jednej
z najświetniejszych angielskich rezydencji, była nieślubnym dzieckiem
służącej, tolerowanym jedynie dlatego, że jej matka miała niezrównany
talent do szycia. Nigdy nie mogła zbliżać się do tej części domu, w której
mieszkali państwo Fallontrue. Do tej pory jeszcze nie gościła w tak wiel
kim domu jak Hollies. Zmieściłby się w nim cały szereg domków, w któ
rych Letty wynajmowała pokoje.
Dopóki nie spalił ich Nick.
Na pewno już jej szuka. Wystarczy, że zada kilka pytań na właściwej
stacji kolejowej i wpadnie na jej ślad. I tym razem nie cofnie się przed
zrobieniem komuś krzywdy, by zmusić ją do posłuszeństwa. Może nawet
jej zrobi krzywdę.
Przez pewien czas była tak podekscytowana, że wzięto ją za lady Aga-
thę, a potem zafascynowana przystojnym sir Elliotem, że zapomniała, po
co tu przyjechała. Zdążyła oprzytomnieć, zanim powóz objechał wysadza
ny lipami podjazd.
- Zwykle używamy wschodniego wejścia - wyjaśniła Eglantyna. - Pro
wadzi do najstarszej części domu. Bardzo lubimy główny hol. Pewnie wyda
się to pani głupie i feudalne.
- Nie - odpowiedziała szybko Letty, by uciszyć obawę w głosie Eglan
tyny. - Właściwie styl feudalny to ostatni szał w Londynie.
- Szał? -po wtórzyła jak echo Eglantyna.
- Tak, szał. To znaczy krzyk mody, fanaberia, nowinka - wyjaśniła Let
ty.
- Naprawdę? - włączyła się Angela, szeroko otwierając oczy ze zdzi
wienia.
Letty zawahała się, chcąc zaprzeczyć własnym słowom. Ale obie kobie
ty patrzyły na nią z taką ufnością. Wystarczyło jedno kłamstewko, by je
uszczęśliwić. Poza tym może rzeczywiście styl feudalny cieszył się wzię
ciem w towarzystwie. Nie takie rzeczy się zdarzały.
23
- O, stanowczo tak.
- Bez wątpienia zastąpił zeszłoroczną modę na gladiatorów - powie
dział sir Elliot.
Letty szybko spojrzała mu w oczy. Uniósł jedną brew. Najwyraźniej
potrafił posługiwać sienie tylko zdawkowymi zwrotami.
I jeszcze mówił takim głosem. Bogowie, to nie w porządku, żeby przy
stojny mężczyzna był na dodatek obdarzony tak pięknym tembrem głosu.
Gdyby dźwięk mógł głaskać, już by mruczała z rozkoszy. Był jedwabisty
i łagodny, a jednocześnie męski. Zdecydowanie męski.
Sir Elliot skrzywił usta w dziwnym grymasie, zsiadł z kozła i podszedł
do drzwi powozu. Nawet porusza się elegancko, pomyślała Letty. Nie jak
młodzik z arystokracji, leniwie ociężały albo arogancko rozluźniony. Ten
porusza się z precyzją i gracją żołnierza.
W mundurze musiał wyglądać pięknie.
Otworzył drzwi powozu i wystawił schodki.
- Czy to prawda, lady Agatho? - wyszeptała Eglantyna, którą Letty
określiła w duchu naiwną. - Chodzi mi o tych gladiatorów.
Letty zamyśliła się przez chwilę. Przypuszczalnie nie. Co sir Elliot mógł
wiedzieć o czymkolwiek, tkwiąc w tej dziurze? A może jednak coś wie
dział? Do licha.
- Cóż, hm.
Elliot pomógł wysiąść Eglantynie i wyciągnął rękę do Letty. Spojrzał jej
prosto w oczy. Miał rzęsy, na których widok każda dziewczyna łkałaby
z zazdrości, a wzrokiem jasno wskazywał, że nie wierzy w ani jedno jej
słowo.
Muszę pamiętać, pomyślała zapatrzona Letty, że dżentelmen mieszkają
cy w prowincjonalnym miasteczku nie musi być naiwny.
Mikrus, zmęczony czekaniem, przecisnął się pod jej spódnicą i zwę
szywszy królika, pognał za nim.
- Lady Agatho! - krzyknęła Eglantyna. - Pani piesek!
Ale Letty nie mogła oderwać oczu od sir Elliota. Zresztą nie miała ku
temu specjalnych powodów. Mikrus przeszedł szkołę w Londynie. Króli
czek nie stanowił dla niego zagrożenia.
- Pieskowi nic się nie stanie - mruknęła.
Dużą, ciepłą dłonią nakrył jej rękę. Zapatrzyła się na niego.
- Lady Agatho?
Serce zatrzepotało jej w piersi, a na policzkach poczuła ciepło. Ze zgro
zą uświadomiła sobie, że się czerwieni. Do licha! Nie rumieniła sięjuż od
lat!
Zerwała się z siedzenia, wyrwała rękę i zeszła po schodkach.
24
Sir Elliot pomógł wysiąść z powozu Angeli Bigglesworth.
Letty skupiła wzrok na Angeli i na chwilę zapomniała o sir Elliocie.
Angela Bigglesworth nie wyglądała jak dziewczyna, którą wkrótce czekał
ślub. Zamiast napawać się swoim triumfem, wyglądała tak, jakby spotkała
ją przykra niespodzianka zamiast oczekiwanego słodkiego deseru.
To intrygujące.
- Elliocie, zostaniesz na obiedzie, prawda? - spytała Eglantyna i Letty
ponownie skierowała uwagę na sir Elliota.
- Niestety muszę odmówić, panno Bigglesworth. Mam trochę pracy.
- Cóż, w takim razie spotkamy się jutro na pikniku. Przypomnij pro
fesorowi, że Grace upiekła bułeczki z szafranem, które on tak lubi. -
Eglantyna pochyliła się w stronę Letty i dodała: - Profesor to ojciec sir
Elliota.
- Pani jest dla nas zbyt łaskawa - powiedział Elliot i Letty przez chwilę
widziała przywiązanie, które czuł do ojca. Nie wiedziała, dlaczego prze
szedł ją dreszcz. Zwykle reagowała w taki sposób na mężczyzn z bliznami
po bijatykach, groźnie uśmiechniętych i ponuro przystojnych.
Mężczyzn takich jak Nick, zadrwił wewnętrzny głos.
Musiała oszaleć. Pożar, brak pracy i Nick Sparkle - wszystko się sprzy
sięgło, by pozbawić jązmysłów. To tylko dlatego, że sir Elliot wydawał się
inni niż poznani dotąd mężczyźni. W tym stanie równie dobrze mogłaby
się zakochać w ogrodniku.
- Mam nadzieję, że to niezbyt poważna sprawa? - spytała Eglantyna.
- Och nie. To drobiazg, który muszę sprawdzić, i lepiej żebym się nie
zwłocznie do tego zabrał - powiedział Elliot. - Panie wybaczą?
- Oczywiście.
Jeszcze raz przesunął wzrokiem po twarzy Letty, którą ogarnęła niezro
zumiała chęć, by poprawić włosy i przypudrować nos. Uniósł kapelusz
i wspiął się na kozioł.
- Do widzenia, panno Bigglesworth, lady Agatho, panno Angelo.
- Jaka szkoda, że sir Elliot musiał nas opuścić - westchnęła Letty, pa
trząc, jak odjeżdża. - Będzie wam brak jego towarzystwa.
- O tak - kiwnęła głową Eglantyna. - Ale tak już jest, gdy sumienny
człowiek sprawuje odpowiedzialny urząd.
- O jaki urząd chodzi?
- Och, nie powiedziałam? Sir Elliot jest miejscowym sędzią. Podlegają
mu wszystkie sprawy kryminalne... - przerwała. - Lady Agatho! Moja
droga, czy pani się dobrze czuje?
4
Jeśli zapomnisz roli, przynajmniej mamrocz z przekonaniem.
1 VI iejscowym sędzią? - powtórzyła jak echo słabym głosem Letty.
Do diabła! Sędzią i sądem w jednej osobie dla całego okręgu?!
Zakręciło się jej w głowie. Nagle zrozumiała znaczenie ukradkowych
spojrzeń i uniesionych w zdziwieniu brwi sir Elliota. Nie miały żadnego
związku z jej nieodpartym kobiecym urokiem. I gdy już miała zbesztać się
za próżność, z pomocą przyszło jej poczucie humoai i omal się nie roze
śmiała.
- Tak. Pracował jako adwokat, zanim kilka lat temu objął to stano
wisko. W końcu Little Bidewell jest stolicą okręgu - wyjaśniła Eglan-
tyna.
A kto tutaj mógł być jego klientelą? - zastanawiała się Letty, biorąc
Eglantynępod rękę. Pewnie miejscowy żywy inwentarz. Była zdziwiona,
że w takim małym miasteczku adwokat mógł się utrzymać. Ale może nie
musiał pracować na życie. Ubierał się pięknie i kosztownie.
Weszły po schodach i otworzyły się przed nimi drzwi. Przytrzymywała
je mała rudowłosa, zaróżowiona na buzi służąca. Gdy zobaczyła Letty,
cofnęła się szybko i zatrzasnęła drzwi.
- Meny - westchnęła Eglantyna i zdecydowanie zapukała do drzwi.
- NasząMerry przerażają goście z wyższych sfer - wyjaśniła Angela. -
Gdy sir Elliot otrzymał tytuł szlachecki, dopiero po trzech miesiącach zdo
łała otworzyć mu drzwi.
Drzwi gwałtownie się otworzyły, jednak w pobliżu nie było Merry. Pim-
puś, dawniej Mikrus, pojawił się nie wiadomo skąd i wbiegł do środka.
Letty weszła za nim, rozglądając się z zachwytem.
Feudalne? To miejsce było jedyne w swoim rodzaju. Nad głową na wy
sokości dwóch pięter wznosił się sufit z dębowymi kasetonami, pod stopa
mi leżał ogromny orientalny dywan, który mienił się kolorami w ostatnich
promieniach słońca. Z galerii dla minstreli zwisały gobeliny, kołysząc się
na wieczornym wietrze. Spomiędzy licznych donic z palmami nieśmiało
wyłaniał się szyszak zbroi.
- Anton, przestań się chować za drzwiami - powiedziała Eglantyna,
przerywając Letty oglądanie wspaniałego wnętrza.
- A niech to, Eglantyno, wcale się nie chowałem.
26
W bocznych drzwiach holu pojawił się niewysoki dżentelmen o rzad
kich białych włosach. Krzaczaste, uniesione do góry brwi nadawały jego
twarzy wyraz ciągłego zdziwienia. Pod nimi błyszczały małe, ciemne jak
rodzynki oczy. Białe puszyste bokobrody sięgały mu do ramion.
Odkaszlnął.
- Lady Agatho, pozwoli pani, że przedstawię mojego brata - powiedziała
Eglantyna. - Anton Bigglesworth. Anton, to jest lady Agatha Whyte.
Anton przeszedł hol pośpiesznym krokiem i zanim Letty zorientowała
się w jego zamiarach, chwycił jej rękę i mocno nią potrząsnął.
- Bardzo mi przyjemnie, lady Agatho. To niezwykle uprzejme z pani
strony... To znaczy, diablo miło... eee...
Zaczerwienił się po uszy.
Biedny stary safanduła. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Ona zresztą
też nie. Chociaż towarzysko stał niżej od niej, a ściślej od lady Agathy, to
jednak był jej, a właściwie lady Agathy, pracodawcą i towarzyskie niuanse
tej sytuacji były dla niego zbyt skomplikowane.
- Chciałem powiedzieć, że to dla mnie zaszczyt... Odda nam pani wiel
ką przy słu...
Nie mogła pozwolić, by stary cymbał jeszcze bardziej się zaplątał.
- Nie ma o czym mówić, panie Bigglesworth. Z przyjemnością zajmę
się weselem.
Uśmiechnął się z ulgą.
- Dziękuję. Przypuszczam, że powinniśmy przejść teraz do gabinetu
i omówić kwestię pani zapłaty?
- Ojcze! - przerwała zgorszona Angela. - Nie teraz! Lady Agatha ma
za sobą długą podróż. Musi być bardzo zmęczona. Zapewne chciałaby się
rozgościć w swoich pokojach i odpocząć przed kolacją.
- Właśnie, Anton - dodała równie zaszokowana Eglantyna. - Jutro bę
dzie można porozmawiać o... hm, interesach.
Rumieniec, który powoli zaczął już znikać z sympatycznej twarzy Anto
na, powrócił ze zdwojoną siłą.
- Oczywiście! To niewybaczalne z mojej strony. Merry! - krzyknął, ale
przypomniał sobie o oporach Merry wobec osób utytułowanych. - Do li
cha! Grace!
W drzwiach natychmiast pojawiła się wysoka, żwawa kobieta w śred
nim wieku, z nienaturalnie czarnymi włosami, wycierająca duże, silne ręce
w fartuch.
- Tak?
- To jest Grace Poole, nasza gospodyni i kucharka.
Grace szybko dygnęła.
- Miło mi panią poznać, lady Agatho.
- Gdzie jest Cabot? - spytał Anton.
Grace zrobiła kwaśną minę.
- W piwnicy, nakleja etykiety na butelki z winem, sir. - Zwróciła się do
Letty i powiedziała: - Pewnie chce się pani dowiedzieć, jak idą przygoto
wania. W zeszłym tygodniu był tu pani człowiek z Londynu, psze pani,
i dzięki pani instrukcjom wykonaliśmy z nim kawał dobrej roboty.
Letty zmartwiała. Lady Agatha przysłała tu do pracy swojego człowie
ka. Do diabła! Z trudem się opanowała. Będzie musiała stąd uciec, zanim
pojawi się ten człowiek.
- Grace, proszę - powiedział surowo Anton. - Lady Agatha jest zmę
czona. Bądź uprzejma zaprowadzić ją do jej pokoju.
- Lady Agatho, proszę za mną.
- Dziękuję - powiedziała półgłosem Letty. - Istotnie jestem zmęczona.
- Oczywiście - powiedziała Eglantyna, uśmiechając się. - Nie spodzie
wamy się pani towarzystwa dziś wieczorem. Kolacja zostanie przyniesio
na do pokoju, a spotkamy się jutro rano.
Jeśli właśnie będzie uciekać na wybrzeże, to raczej jej nie zobaczą.
- Wczesnym rankiem - obiecała rozpromieniona i zwróciła się do go
spodyni: - Idziemy?
Grace wyszła z pokoju, Letty krok za nią. Rozglądała się gorączkowo,
w każdej chwili spodziewając się, że napotka człowieka lady Agathy, któ
ry ją zdemaskuje.
Święci Pańscy, miejcie mnie w swojej opiec!
Strach, który ogarnął ją na wieść o tym, że sir Elliot jest sędzią, jeszcze
bardziej się wzmógł. Być może przy odrobinie szczęścia jej pokoje będą
na pierwszym piętrze, a wtedy, jak tylko zapadnie zmrok, mogłaby uciec
przez okno. Ale ze strachem pojawił się błysk zuchwalstwa. A gdyby było
trzeba, jak długo zdołałaby unikać spotkania z człowiekiem lady Agathy?
Szła o zakład, że przez jakiś czas by się jej to udało...
Drogie dziewczę, skarciła się ostro, to przekonanie, że życie jest tylko
grą, w której mierzysz się z lepszymi od siebie, będzie przyczyną twojej
zguby.
Właśnie dlatego uczestniczyła w oszustwach Nicka. Poza możliwością
podreperowania finansów dawały jej szansę zagrania na nosie wielkiemu
światu. Nie żałowała naiwniaków wystrychniętych przez Nicka na dudka.
Widziała, na co trwonią pieniądze. Konie, walki kogutów i psów, kobiety,
opium... Mogłaby wyliczać w nieskończoność.
Kilka szylingów oddanych na fundusz Letty Potts nie robiło im różnicy.
Jednak z czasem Nick zrobił się chciwy i okrutny, a naiwniacy stali się
28
Romans historyczny Wydawnictwie AMBER MARY BALOGH Bez serca Nie do wybaczenia Niedyskrecje Noc miłości Pieśń bez słów Pojedynek Tajemnicza kurtyzana Zauroczeni Złodziej marzeń REXANNE BECNEL Nieodparty i nieznośny Swatka CONNIE BROCKWAY Ku światłu Mój najdroższy wróg Miłość w cieniu piramid Niebezpieczny mężczyzna Sezon na panny młode MARSHA CANHAM Honor klanu Jak błyskawica W jaskini Iwa Żelazna Róża JANET DAILEY Cienie przeszłości GAELEN FOLEY Jego Wysokość Pirat Książę z bajki Księżniczka MICHELLE MARTIN Awanturnica Diablica z Hampshire Królowa serc Lord kamerdyner Szalona panna Mathley MEAGAN McKINNEY Księżycowa Dama Iowa Panna Łowcy fortun Niegodziwa czarodziejka Uzurpator Zamek na wrzosowisku FERN MICHAELS Duma i namiętność AMANDA QUICK Kontrakt Wynajęta narzeczona SUSAN ELIZABETH PHILLIPS Wyobraź sobie... PEGGY WAIDE Słowa miłości
2 ^ S ? ^ g Romans (nstorijam)'%@*^£ (T) DONNIE JjROCKWAY Sezon naganny młode Przekład Anna Palmowska AMBER
1 Gdy wpadnie Ci w rękę perła, szybko zamknij ją w dłoni. Londyn, ostatnia dekada panowania królowej Wiktorii leż jak bym mogła? - spytała lady Agatha Whyte Henriego Arnoux ściszonym głosem, aż do bólu świadoma obecności innych pasażerów w poczekalni dworca kolejowego. - Bigglesworthowie liczą na mnie. Oba wiają się, że jeśli ceremonia zaślubin i uroczystości weselne nie będą wystarczająco wspaniałe, tak by mogli pokazać, ile są warci, rodzina mar kiza Cottona nigdy nie uzna młodziutkiej panny Bigglesworth za równą sobie. - Ale właściwie dlaczego miałabyś się tym martwić, moja droga, ko chana lady Agatho? - spytał z przejęciem monsieur Arnoux z cudownym francuskim akcentem. Lady Agatha spojrzała na niego bezradnie, próbując znaleźć sposób, by opisać swoją pozycję w towarzystwie i płynącą z niej władzę. Nieskrom nie byłoby podkreślać swe zasługi, ale z drugiej strony musiała sprawić, by zrozumiał, jak jest teraz potrzebna, nieprawdaż? A może się tylko łudzę, pomyślała z obawą, i moja rola wcale nie jest taka znaczna... - Bigglesworthowie są przekonani, że tylko moje zaangażowanie otwo rzy pannie Angeli drzwi do towarzystwa. Właściwie mówią- dodała, jakby się usprawiedliwiając - że jedynym powodem, dla którego towarzystwo A 7
wybierze się na tak odległą prowincję, jak Little Bidewell, będzie fakt, że to ja zaplanuję uroczystości weselne. Tak jak to zrobiłam dla pańskiej cór ki, sir. Poczuła rumieniec na policzkach. Kiedy ostatni raz się rumieniła? - I rzeczywiście uroczystości wypadły wspaniale - zapewnił ją Hen- ri Arnoux. - Lecz przyszłe szczęście mojej córki nie zależało od ich świetności. Jednak to, o co panią proszę, leży u podstaw przyszłego szczę ścia mojego i, jak śmiem przypuszczać, w jakiejś mierze również pani. Jeśli oczywiście pani choć w części podziela względy, które ja mam dla pani, moja droga lady Agatho. - Ujął jej dłoń w rękawiczce i podniósł do ust. Obiekcje lady Agamy zaczęły topnieć. Mówił tak szarmancko, był taki poważny i, czyż to nie romantyczne, odprowadził ją aż na stację! Nie mniej jak mogła choćby pomyśleć o ucieczce do Francji z monsieur Ar- noux zamiast podróży do Little Bidewell, zwłaszcza że już miała kupiony bilet? Żałowała, że w ogóle się zgodziła. Ale ciotka panny młodej, panna Eglan- tyna Bigglesworth, była dawną szkolną koleżanką ulubionej kuzynki lady Agathy. I kiedy droga Helena ją poprosiła, wszystko wyglądało na historię jak z bajki: prosta dziewczyna z prowincji poślubia mężczyznę pochodzą cego z najstarszej rodziny arystokratycznej, jednej z najlepszych w wyż szych sferach. - Obawiam się, że panna Bigglesworth może dotkliwie odczuć moją nieobecność, a ja nie wybaczyłabym sobie, gdyby... - Och, w życiu nie słyszałam takich bzdur - wymamrotała z niesma kiem jakaś kobieta za plecami monsieur Arnoux. - Bez obrazy, paniusiu, ale wierz mi, jeśli tej panience udało się złowić markiza, to nie potrzebuje od ciebie żadnej pomocy. Zażenowana lady Agatha wychyliła się, aby spojrzeć za monsieur Ar- noux, i ze zdziwienia szeroko otworzyła oczy. Osoba, która tak bezcere monialnie wygłosiła swoją opinię, nie była prostaczką, jaką spodziewała się ujrzeć lady Agatha. Na ławce siedziała z wdziękiem młoda, elegancka i zamożnie wyglądająca dama. Miała jakieś dwadzieścia kilka łat i była na swój sposób bardzo ładna, z wydatnymi kośćmi policzkowymi i ostro zarysowanym podbródkiem. Miała ciepłe, brązowe oczy, głęboko osadzone pod ciężkimi powiekami, brwi cienkie, proste i ciemne. Tylko usta jak na damę były zbyt szerokie i pełne, by można je było uznać za ładne. Lady Agatha obejrzała ozdobny kapelusz przypięty na czubku zaczesa nych do góry kasztanowatych włosów. Jedwabne gałązki bzów tkwiły wśród 8
prążkowanych wstążek, a długie purpurowe pióro kołysało się zalotnie przy skroni. Przedziwna dekoracja głowy. Strój wprawdzie nie nadawał się na podróż, ale był uszyty według naj nowszej mody i najwyraźniej sporo kosztował. Od smukłej szyi do wą skich nadgarstków delikatna kremowa koronka okrywała dopasowany sta nik z liliowego jedwabiu. Suknia opinała wąską talię, rozszerzała się na biodrach i luźno opadała do ziemi, prawie zasłaniając półbuty z koźlej skórki. Taka suknia kosztowała co najmniej dwadzieścia pięć gwinei. Z pewnością nie byłoby na nią stać dziewczyny z przedmieścia. Lady Agatha rozejrzała się szybko w poszukiwaniu innej kobiety, która mogłaby wypowiedzieć te słowa. Jednak w pobliżu nie było nikogo inne go- Młoda dama uśmiechnęła się promiennie. - Do licha, kochanieńka, gdyby taki nadziany jegomość jak ten popro sił mnie, żebym z nim uciekła, pognałabym, aż by się kurzyło! - Mrugnęła szelmowsko. - Trzeba się cieszyć życiem, złociutka. - Że co, proszę? - Agatho, posłuchaj jej - nalegał Arnoux.. - Jedź ze mną. - Ale... - Agatha ponownie skupiła chwilowo rozproszoną uwagę na monsieur Arnoux. - Przecież się zobowiązałam. Nie mogę tak po prostu zostawić biednej, osieroconej przez matkę dziewczyny i jej ojca... - Go rączkowo szukała odpowiednich słów. - ...na lodzie? - usłużnie dopowiedziała kobieta z kasztanowatymi wło sami i zdegustowana potrząsnęła głową. - Hal To zwykła wymówka. Przej rzałam cię. Przesadnie podkreślasz swoją rolę. Zrobiłaś z tego swojego niewielkiego talentu nie wiadomo co i właściwie dlaczego, pytam? Bo boisz się, że bez niego będziesz nikim. - Agatha milczała. Słowa tej mło dej kobiety były wiernym echem jej własnych myśli. - Cóż, w porządku, jeśli to wszystko, co potrafisz. Ale ty możesz więcej. Masz jego. - Młoda dama wskazała palcem Henriego Arnoux, który ochoczo przytaknął. -Po słuchaj mojej rady i nie bądź głuptasem. Życie daje ci zbyt mało cukier ków, żebyś jeszcze mogła grymasić. Jeśli ten jegomość chce ci usłać życie różami, to mu na to pozwól. Teraz albo nigdy, kochana. - Zadziwiająca osóbka pochyliła się do przodu, a jej ciemne oczy zabłysły. Elegancka arystokratyczna panna zmieniła się nagle w czarującą psotnicę. - Poza tym nie trzeba być geniuszem, by widzieć, że jesteś w nim zakochana, a on dla ciebie zupełnie stracił głowę. Do Agathy wreszcie coś dotarło i spłonęła rumieńcem. Kobieta, która nieproszona udzielała jej rad, miała dodać coś jeszcze, ale nagle obok przemknął kudłaty piesek, który do tej pory węszył wokół 9
kosza na śmieci. Trzymał w pysku zatłuszczony papier po kanapce. Młoda dama z okrzykiem chwyciła go za kark i zaczęła mu wyrywać zdobycz. - Ty głupi kundlu! Tam może być trutka na szczury! Kundel zawarczał, młoda kobieta zaczęła nim potrząsać, a... ...a monsieur Henri Arnoux pocałował lady Agathę Whyte na oczach wszystkich podróżnych stojących na stacji! Ostatni raz ktoś pocałował lady Agathę kilka, nie, ponad dziesięć lat temu. Kolana się pod nią ugięły. Zatrzepotała powiekami i zamknęła oczy. Nagle powody, dla których miałaby mu odmówić, wydały się jej żałosne, a rada młodej kobiety miała w sobie mądrość Salomona. - Któż by pomyślał, gdy brałaś w swoje ręce przygotowania do ślubu mojej córki, że weźmiesz w nie również moje serce? - powiedział Ar- noux, cofając się o krok. - Kocham cię, Agatho. Zostań moją żoną. Teraz, dzisiaj. Wyjedź ze mną do Francji. Jak przez mgłę Agatha usłyszała, że jej doradczyni wzdycha z zachwy tu. - Jest tak, jak mówi ta młoda dama, Agatho. Musisz zdecydować teraz, zaraz - mówił to z takim przekonaniem, a jego czarny wąsik drżał tak namiętnie, ajednak... a jednak... - Ależ monsieur Arnoux, co z Neli? - Agatha wskazała w kierunku, w którym dyskretnie oddaliła się jej pokojówka. - Co z moimi kuframi i rzeczami? Poza kilkoma osobistymi drobiazgami wszystko inne jest już wLittle... Położył delikatnie palec na jej ustach. - Neli, oczywiście, pojedzie z nami. Co się tyczy twoich bagaży, jeśli masz tam coś, do czego jesteś bardzo przywiązana, to poślemy po nie póź niej. Ale na razie, Agatho, pozwól, bym to ja kupował ci różne rzeczy. Pozwól mi cię ubrać, ozdobić klejnotami i rozpieszczać... - A niech mnie, pozwól mu! Młoda kobieta trzymała pieska w mocnym uścisku, połowę tłustego pa pierka miała w ręce, druga połowa tkwiła w pysku psa. Oboje, kobieta i pies, nawet na chwilę nie spuszczali brązowych oczu z Agathy. - Naprawdę? - wyszeptała Agatha, zaskoczona, że szuka rady u dziw nej nieznajomej. - Bez wahania. Wątpliwości Agathy zniknęły i poczuła się najszczęśliwszą kobietą na świecie. Henri Arnoux ujął jej twarz w dłonie. - Czy wyjdziesz za mnie, ma chere, mon coeurl - Bez wahania - odpowiedziała. 10
Pocałował ją mocno i obejmując w talii, pośpiesznie wyprowadził, ze stacji. Lady Agatha była tak oszołomiona i szczęśliwa, że nawet nie za uważyła, jak bilet wyleciał jej z ręki i spadł na ziemię niczym konfetti na ślubie. Ale zauważyła to kobieta siedząca na ławce. - Cóż, powiedziałabym, że spełniliśmy dzisiaj nasz dobry uczynek, co, Mikrusie? - rzekła Letty Potts do psa. Z jej głosu znikły wszelkie ślady prymitywnego akcentu. Patrzyła na parę wychodzącą z londyńskiej stacji. Za nią pośpiesznie dreptała pulchna kobieta, zapewne owa Neli, która wkrótce miała zostać emigrantką. - Czyż miłość nie jest piękna? - spytała Letty, znów z akcentem. - Słodka jak ulepek. Aż zęby bolą. Ale błysk w jej oczach przeczył zgryźliwej uwadze. Serdecznie pocało wała psa w nos i schyliła się, żeby podnieść upuszczony bilet. Spojrzała na wypisaną na bilecie stację docelową. - Little Bidewell, Northumberland - przeczytała. - Hm, to chyba dość daleko. Jak myślisz, gdzie to jest? Nie żeby to miało jakieś znaczenie, co, Mikrusie, mój piesku? - Mikrus ujej boku zamerdał ogonem. - Jeśli mamy bilet do Little Bidewell, to tam właśnie pojedziemy. Uśmiech powoli zniknął z jej twarzy. Rozrywka, której dostarczała jej wysoka, chuda, rudowłosa kobieta i jej wybranek, skończyła się. Dziew czyna wróciła myślami do własnych problemów. Nick będzie jej wkrótce szukać. Ale jeszcze nie teraz. Na razie pewnie siedzi w swoim „biurze", czeka na jej powrót. Gdy podpalił pensjonat, w którym się zatrzymała, zniszczył nie tylko jej dom, ale wszystko, co posiadała, z wyjątkiem sukni, którą miała na sobie. Ta jedyna naprawdę elegancka suknia też by pewnie spłonęła, gdyby Letty nie ubrała się w nią w próżnej nadziei, że zdoła zrobić dobre wrażenie na dyrektorze teatrzyku muzycznego Goodwina. Po dwóch tygodniach poszukiwania pracy wiedziała już, że to bezcelo we. Nick przekonał dyrektorów wszystkich londyńskich teatrów, by jej nie zatrudniali, mimo że była jedną ze wschodzących gwiazd rewii. Albo mogłaby być, gdyby tylko dano jej szansę. Z czasem przekonaliby się do niej także krytycy. Już się im spodobał jej głos; wcześniej czy później dostałaby rolę, dzięki której by zobaczyli, że potrafi też śpiewać z uczuciową głębią, a nie tylko w komediowy sposób. Na razie jednak wyglądało na to, że przyjdzie jej jeszcze trochę poczekać na ów przełom w karierze. Uśmiechnęła się gorzko. Nick zapewne jest z siebie zadowolony - nie posuwając się do zbrodni, nie zostawił jej innego wyjścia, poza powrotem 11
do niego na kolanach i wzięciem udziału w ohydnym oszustwie, które planował. Jednak nie wróciła do niego na kolanach. Prosto spod płonącego pensjo natu poszła na stacją kolejową St Pancras, gdzie przeliczyła resztę swoich pieniędzy i spytała kasjera, dokąd może za to dojechać. Odpowiedź była przygnębiająca: nawet nie do Chelsea. Dopiero wtedy zaczęła tracić odwagę. Usiadła, żeby pomyśleć, walcząc z nieznaną jej dotąd bezsilnością. Do licha, przecież była Letty Potts. Znaną z niepokornego ducha i ciętego dowcipu. Szykowną, zuchwałą Letty Potts. Nie wróci do Nicka. Nie weźmie udziału w jego najnowszym oszustwie. To już nie było zwykłe okpienie jakiegoś przekarmionego, wystrojonego młodzika z arystokracji, włóczącego się po slumsach. Ostatni pomysł Ni cka był okrutną grą, polegającą na wyłudzaniu od niezamożnych wdów ich skromnych majątków. Do tego nie przyłoży już ręki. I właśnie wtedy, kiedy tak siedziała, zjawiła się ta para z wyższych sfer i dosłownie upuściła jej pod nogi rozwiązanie wszystkich problemów. Mog ła pojechać do Little Bidewell i tam się ukryć. Może nawet znajdzie pracę jako modystka, jeśli to miasto było wystarczająco duże. A przynajmniej zniknie z oczu Nickowi Sparkle'owi. Mogła liczyć tylko na siebie. Łaskawości anioła stróża spodziewała się równie często jak śniegu w lipcu. Jednak wystarczająco wiele w życiu widziała, by wiedzieć, że od czasu do czasu los lekko uchyla drzwi, przez które tylko głupi nie próbowałby się wśliznąć. Wzięła Mikrusa pod pachę i wstała z miejsca, rozglądając się za peronem, którego numer był wypisa ny na bilecie. Letty Potts nie była głupia. Z jeśli w pierwszym akcie pojawia się jakaś nic nieznacząca postać, to w ostatnim z pewnością będzie miała nóż w ręce. 1 V ie ustąpię moich serwitutów jakiemuś przeklętemu torysowi! - dzie dzic Arthur Himplerump stuknął laską o peron. Sir Elliot March położył rękę na ramieniu starszego pana. Postanowił zakończyć cały ten nonsens raz na zawsze, jak tylko znajdą się z dala od 12
dam. Stary zrzęda zauważył Elliota podwożącego panie Bigglesworth na stację i natychmiast przeszedł na drugą stronę ulicy, aby z nim porozma wiać. A raczej wygłosić mu kazanie. Urokiem, ale też problemem mieszkania w tak małym mieście jak Little Bidewell było to, że jeśli się tylko wystawiło nogę za próg, było się skaza nym na spotkanie z sąsiadami. - To oczywiście pańska decyzja - powiedział sir Elliot, patrząc spokoj nie w zaczerwienioną twarz Himplerumpa. - Ale, Arthurze, nawet jeśli masz prawo odmówić Burkettowi przejazdu przez twój grunt, zostało ono ustanowione nie po to, by karać człowieka za jego polityczne przekona nia, ale by bronić twoich interesów. Policzki Himplerumpa zatrzęsły się z oburzenia. - Wiem, Arthurze, że nie jesteś mściwy. W zasadzie Elliot wiedział, że jest odwrotnie, ale gotów był poświęcić prawdę dla zgody. Z oddali rozległ się gwizd lokomotywy. - A niech to - powiedział, oglądając się na wjeżdżający pociąg, a po tem z powrotem na swego rozmówcę. - Przynajmniej odczekaj chwilę, zanim zrobisz coś, czego będziesz potem żałował. A teraz wybacz, muszę przywitać damę wynajętą przez pannę Bigglesworth do przygotowania uroczystości weselnych Angeli. Ale Himplerump nie zamierzał tak łatwo rezygnować. - Kip mówi, że powinienem obstawać przy swoim. Kip, jedyny syn i dziedzic Arthura, był przystojnym młodzieńcem, który na nieszczęście zbyt wcześnie zaczął podziwiać w lustrze własne odbicie. Łagodny głos Elliota stał się twardy jak stal. - Wierz mi, najlepiej będzie, jeśli twoje poglądy nie nadwerężą zarów no twojego sumienia, jak i portfela Burketta. - No dobrze - zagrzmiał dziedzic Himplerump. - Ale tylko dlatego, że ty to mówisz, Elliocie. Ty, tak jak ja, w przeciwieństwie do innych, jesteś dżentelmenem. Elliotowi zadrżały kąciki ust, ale zdołał odpowiedzieć z powagą: - Na pewno bardzo staram się nim być, Arturze. Himplerump odwrócił się z pogardliwym prychnięciem i pomaszero wał z powrotem w stronę peronu, przy którym z łoskotem zatrzymał się pociąg z Londynu. Eglantyna i Angela Bigglesworth przepchnęły się do przodu, z niepokojem oczekując pojawienia się kobiety, która miała czy nić cuda. Lady Agatha Whyte musiałaby zaiste być cudotwórczynią, by Sheffieldowie, czyli rodzina markiza Cottona, zmiękli w swej zarozu miałości i serdecznie powitali w swym gronie młodziutką Angelę Big glesworth. 13
Elliot poznał Sheffieldów dawno temu, kiedy przez jeden krótki sezon bawił w towarzystwie. Nie zrobił na nich dobrego wrażenia. A ściślej mówiąc, jego brak tytułu zrodził w Sheffieldach przekonanie, że należą mu sią od nich jedynie chłodne uprzejmości. Nie, oni tak łatwo nie przyjmą do rodziny dziewczyny, która jest nikim, a przez małżeństwo wchodzi w ich świetne towarzystwo. Nie miało znaczenia, że Bigglesworthowie już daw no mieszkali na tej ziemi, gdy Sheffieldowie byli jeszcze chłopami pańsz czyźnianymi. Elliot spojrzał na Eglantynę Bigglesworth. Jej pospolita, wąska twarz była pełna obawy. Obok stała siostrzenica Eglantyny, jasnowłosa i śliczna Angela. Można by ją uznać za uosobienie angielskiej rozkwitającej kobie cości, gdyby nie zaciśnięte różowe usta i lekkie cienie pod oczami. Eglantyna zauważyła zainteresowanie Elliota i uśmiechnęła się lekko. Ponieważ stangret Bigglesworthów miał podagrę, a ojciec Angeli, Anton, został w domu, by dopilnować przygotowań na przyjęcie gościa, poprosiła Elliota, by użyczył powozu i przywiózł do dworu Hollies osobę, która zaplanuje wesele. Nie mógł odmówić. Przede wszystkim dlatego, że był dżentelmenem. Poza tym bardzo lubił Bigglesworthów. Eglantyna bardzo mu pomogła po śmierci matki. Miał nadzieję, że lady Agatha uczyni chociaż jedną dzie siątą tego, czego spodziewała się po niej Eglantyna. Konduktor otworzył drzwi, wyskoczył na peron i odwrócił się, by wy stawić schodki. - Stacja Little Bidewell! Proszę wysiadać! Pojawiło się kilku pasażerów - gospodyni pastora z dwójką chichoczą cych kuzynek, ubrany w kraciasty płaszcz dżentelmen w średnim wieku, przyciskający do piersi odrapany kuferek. A za nim... już nikt. Konduktor zerknął na wyjęty z kieszonki zegarek i pośpiesznie ruszył w stronę stacji, mamrocząc coś o filiżance herbaty. Eglantyna i Angela wymieniły zaniepokojone spojrzenia. - Cóż... - Angela przełknęła z wysiłkiem. - Jestem pewna, że wszystko się wyjaś... - Tam jest! - zawołała Eglantyna. - Halo! Lady Agatho! Sir Elliot March spojrzał w kierunku wagonów pierwszej klasy. Za okna mi wagonu przesuwała się wzdłuż korytarza kobieta. Na głowie miała ja kąś ogromną konstrukcję. Wątpił, by to był kapelusz. Kobieta otworzyła drzwi na końcu wagonu i zatrzymała się na chwilę, podświetlona od tyłu zachodzącym słońcem. Elliot skupił na niej wzrok. Miała figurę i styl, który niedawno został wylansowany przez jakiegoś Amerykanina, czy nie nazywał się Gibson? 14
Dopasowana koronkowa suknia podkreślała sylwetkę, opinając niczym druga skóra zmysłowe kształty. Kobieta najwidoczniej nie usłyszała Eglantyny, bo nie odpowiedziała na powitanie. Spojrzała za siebie, obróciła się na pięcie i zgięła wpół, bardzo prowokacyjnie ukazując ładnie zaokrąglone biodra. Stojący obok Elliota pan Himplerump wstrzymał oddech. - Halo, lady Agatho! Lady Agatho! Ciągle schylona lady Agatha odwróciła się wolno. Szerokie rondo wiel kiego kapelusza zasłaniało większą część jej twarzy, ale dojrzeli stanow czy podbródek, ostro zarysowaną szczękę i niespodziewanie duże usta. Była młodsza, niż to wcześniej sugerowała Eglantyna. Dużo młodsza. Przyjrzał się uważniej. Gdy dowiedział się od Eglantyny, że zamierza zatrudnić do przygotowania wesela domniemaną córkę diuka, dyskretnie zasięgnął informacji. Dowiedział się, że lady Agatha Whyte z firmy Uro czystości Weselne Lady Whyte rzeczywiście jest damą, najstarszą córką zubożałego diuka Lally. Powinna mieć ponad trzydzieści lat. Lady Agatha chwyciła na ręce czarnego, podejrzanie wyglądającego pie ska, ukrytego dotąd w fałdach jej sukni, wyprostowała się i odwróciła. Słońce oświetliło jej twarz, ukazując największy jej atut, głębokie, ciem nobrązowe oczy. Nie była klasyczną pięknością ale jej uroda przyciągała uwagę. - Przepraszam - powiedziała schrypniętym głosem. - Nie zorientowa łam się, że pani woła do mnie. Nazywam się... - Nie ma potrzeby przepraszać, droga pani - przerwała jej entuzjastycz nie Eglantyna. - Strasznie trudno coś usłyszeć w tym hałasie, prawda? - Rzeczywiście. Ale widzi pani, ja nie jestem... Słowa lady Agathy zostały zagłuszone przeraźliwym gwizdem lokomo tywy. - Tak się cieszymy, że pani tu jest. Przyznaję, że trochę się już dener wowaliśmy, bo pociąg się spóźnił. Ale teraz już koniec zmartwień, praw da? Przyjechała pani i wszystko jest w porządku! -zawołała głośno Eglanty na i zaczerwieniła się, gdy gwizd nagle się urwał, a ona dalej krzyczała. Odchrząknęła i powiedziała: - Pani bagaże przyjechały kilka dni temu. Lady Agatha znieruchomiała w trakcie układania psa na rękach. - Moje bagaże? - Tak - powiedziała Angela, odzyskując głos. - Różnego rodzaju ku fry, pudła i torby. - Naprawdę? - zapytała z niedowierzaniem lady Agatha. - To nie znaczy, że byłyśmy wścibskie - pośpiesznie zapewniła Eglan tyna. - Po prostu widziałyśmy, jak wnoszono je po schodach. 15
Patrzyły wyczekująco, Eglantyna z nieśmiałym uśmiechem, a biedna Angela z taką miną, jakby chciała się zapaść pod ziemię. - Elliot! Elliot obejrzał się i zobaczył Paula i Catherine Bunting idących w jego stronę. - Zobaczyłem cię z ulicy - rzekł Paul. - Postanowiłem podejść i się przywitać. Catherine stwierdziła, że ma wielką ochotę na deser z melasy, ale podejrzewam, że tak naprawdę chodziło jej o to, by zerknąć na lady Agathę. - Nachylił się nieco i niewiele ciszej zapytał: - Przypuszczam, że jesteś tu, by ją zawieźć do Hollies, prawda? - Tak - potwierdził Elliot, wracając spojrzeniem do kobiety o kasztano wych włosach. Usłyszała głośną wypowiedź Paula i spojrzała prosto na Elliota. Wyda wało mu się, że wyczuła jego zażenowanie i że ją to rozbawiło. Skłonił głowę. I wtedy się uśmiechnęła. Elliot zapomniał o dobrych manierach. Zapomniał o Paulu i Catherine Bunting. Stał i po prostu się na nią gapił, bo ten uśmiech ją całą odmie nił. W jej twarzy pojawiła się dojrzałość, widoczna w kpiąco uniesionej brwi, w nieopanowanym drżeniu dolnej wargi. Były w tym uśmiechu przewrot ne poczucie humoru i figlarność, ale też pewna nieuchwytna słodycz. Wyglądało, jakby nie chciała się uśmiechnąć, ale nie mogła się powstrzy mać. Sprawiała wrażenie, że zna pyszny sekret, którym chciała się podzie lić. Jej ciemne oczy się zaiskrzyły, a na policzkach nieoczekiwanie poja wiły się dołeczki. Spojrzała na Bigglesworthów. - O, jak to miło z państwa strony, że osobiście witacie mnie na stacji - zaszczebiotała. Przytuliła twarz do psa. - Spójrz, Pimpuś, jacy wspaniali ludzie. Postawiła psa na ziemi i wyciągnęła rękę w geście powitania. W drugiej dłoni miała chusteczkę, którą powoli podniosła do oczu. Była teraz uoso bieniem sentymentalnej kobiety, wzruszonej tak miłym przyjęciem. Jed nak temu gestowi przeczyły jej figlarne oczy. - Dziękuję. Och, taka jestem wdzięczna. Elliota znów ogarnęły wątpliwości. Według jego informacji lady Agatha Whyte unikała rozgłosu. Nie lubiła zwracać na siebie uwagi, gdyż uważa ła to za wulgarne. Nigdy nie pozwoliła na zamieszczenie w gazetach swo jej podobizny. A tu stała i przyjmowała pochwały Eglantyny z widoczną przyjemnością. 16
Uśmiechnęła się kokieteryjnie i spłynęła po schodach. Dosłownie spłynęła. Stała u szczytu schodków, a chwilę potem była już na peronie. Nigdy nie widział, żeby dama tak się poruszała. Próbował się opanować. Zachowywał się absurdalnie i... wielki Boże! Paul i Catherine pewnie uznają go za ostatniego głupca. Odwrócił się, by zagadnąć Paula, ten jednak również zdawał się być urzeczony młodą damą. - Więc pani jest lady Agathą? - spytała Eglantyna, a gdy rudowłosa kobieta przytaknęła, ciągnęła z entuzjazmem: - Oczywiście że to pani! Ale kiedy pani nie zareagowała, cóż, pomyślałam... to zresztą nieważne. Droga lady Agatho! Mam nadzieję, że podróż minęła spokojnie i nie była zbyt męcząca. Pofatygowała się pani w nasze skromne progi. I co też sobie pani o nas pomyśli? Pozwoli pani, że się przedstawię. Eglantyna Biggles- worth, miałam przyjemność korespondować z panią. Miło mi w końcu panią poznać! - Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała lady Agatha z wiel ką szczerością, choć na jej szerokich, wydatnych ustach wciąż błąkało się rozbawienie. - A to - oczy Eglantyny zalśniły z dumy - to jest nasza przyszła panna młoda, nasza mała Angela. - Jestem oczarowana, panno Bigglesworth - zachwyciła się lady Aga tha, biorąc Angelę za rękę. - Jaka z ciebie śliczna panienka. Twój narze czony jest szczęściarzem! Eglantyna zauważyła państwa Bunting z Elliotem i kiwnęła ręką, żeby podeszli. - O, świetnie się składa! Oto nasi sąsiedzi. Mam przyjemność przedsta wić lorda Paula Buntinga i jego żonę Catherine. Catherine kiwnęła głową nieco sztywno, pomyślał Elliot. Oby tylko nie oznaczało to jakiejś choroby. Mimo że ich zaręczyny zostały zerwane wie le lat temu, nadal była mu droga. Paul skłonił się radośnie. - A to szczęśliwy traf! Państwo Vance! Halo, panno Elizabeth! Chodź cie, poznacie lady Agathę. Eglantyna pomachała do Vance'ów, którzy powoli szli chodnikiem koło dworca. Twarz Beth była tak przesadnie obojętna, że ich nagłe pojawienie się przed stacją kolejową nie mogło być przypadkowe. Stary pułkownik Vance pochylił się do nieco podstarzałej córki i krzyk nął: - Co? Co ona powiedziała?! - Lady Agatha, ojcze! - głośno i spokojnie odpowiedziała Beth. - Przy jechała przygotować piękne wesele panny Angeli! - Panna Angie jest piękna bez niczyjej porno... 2 - Sezon na panny młode 17
Beth gwałtownie poczerwieniała i objąwszy ramieniem starszego pana, pośpiesznie poprowadziła go dalej, zanim zdążył dokończyć zdanie. - Proszę nam wybaczyć. Obawiam się, że papa nie czuje się najlepiej - powiedziała przez ramię. - Do zobaczenia później! - Egiantyna odetchnęła z ulgą i spojrzała na Elliota. - Ach, jak mogłam zapomnieć. Pozwolę sobie przedstawić nasze go drogiego przyjaciela, sir Elliota Marcha. Podszedł powoli, mając nadzieję, że jego utykanie nie jest zbyt widocz ne. Noga często mu sztywniała, gdy było zimno. Egiantyna stała pochylo na w stronę lady Agathy. Usłyszał jej szept: - To pamiątka z wojny. Zdjął kapelusz i ukłonił się, czując się podwójnie niezręcznie. Och, gdy by tylko mógł wyperswadować Eglantynie jej egzaltowane wyobrażenia o jego wojskowej karierze. Podniósł głowę i napotkał spojrzenie rudowłosej kobiety. Jej oczy otwo rzyły się szerzej, jakby go rozpoznały. Były niezwykle brązowe, głębokie i odurzające, jak dobre porto. - Bardzo mi miło - usłyszał swój głos, jakby z pewnego oddalenia. - Sir... - szepnęła bez tchu. - Sir Elliot mieszka z ojcem na kawalerskim gospodarstwie, niecały kilometr od Hollies - trajkotała Egiantyna. - Obawiam się, że okropnie nadużywamy ich uprzejmości. - Wcale nie - mruknął Elliot, urzeczony lekkim rumieńcem, który wy płynął na policzki lady Agathy. - Stanowczo tak - powiedziała Egiantyna. - Sir Elliot był tak uprzejmy, że zaofiarował się zawieźć nas do domu, w zastępstwie naszego chorego stangreta. - Ma podagrę - oznajmiła Angela. - Strasznie cierpi. Młoda śliczna kobieta niechętnie przesunęła spojrzenie z niego na An- gelę. - Z mojego doświadczenia wynika, że osoby z podagrą mają skłonno ści do picia. Moja pokojówka piła jak gąbka. - Pokiwała głową ze zrozu mieniem. Na te słowa Angela parsknęła zduszonym śmiechem. Ten dźwięk ucie szył Elliota. Już dawno nie słyszał śmiechu Angeli. Lady Agacie zaiskrzyły oczy. - A jak się napiła, zachowywała się okropnie. Uświadomiłam sobie, jaki to problem dopiero wczoraj, gdy pojawiła się na stacji tak pijana, że nie była w stanie wsiąść do pociągu. - Zmrużyła oczy. - Nie muszę chyba mówić, że ją odprawiłam. 18
Eglantyna wspominała, że lady Agatha ma opinię ekscentryczki. Jak widać, zasłużoną. Żadna ze znanych mu dam nie mówiłaby spokojnie o ta kich sprawach. Nie wyobrażał sobie, by Catherine mogła powiedzieć sło wa „jak gąbka" nawet w odniesieniu do gąbki. Catherine w ogóle była dziwnie milcząca. Eglantyna nie zauważyła niczego dziwnego. Ale też była niesłychanie prostoduszna. - Obawiam się, że nasz Ham ma ten sam problem - przyznała. - Ale nie może przestać. Więc co możemy zrobić? - Zwolnić go? - zasugerowała lady Agatha. - No tak - westchnęła Eglantyna. - Ale co by się z nim wtedy stało? Nikt go już nie zatrudni. Elliot omal się nie uśmiechnął na widok zakłopotanej miny lady Agathy. Mieszkańcy Little Bidewell mieli zdecydowane, choć nietypowe poglądy odnośnie swoich obowiązków wobec społeczeństwa. - Niech się pani nie obawia - powiedziała Eglantyna, mylnie rozumie jąc minę lady Agathy. - Do wesela Ham na pewno dojdzie do siebie. Nie zawiedzie naszej rodziny przy naprawdę ważnej okazji... - urwała zażeno wana. ~ Co nie znaczy, lady Agatho, że pani przyjazd nie jest ważnym wydarzeniem! Lady Agatha przytuliła psa do twarzy. - Jakie to miłe! Słyszysz, Pimpusiu? Jesteśmy wydarzeniem. - Tak jest w istocie - powiedziała Eglantyna, biorąc lady Agathę pod rękę. - Paul i Catherine, mam nadzieję, że nam wybaczycie. Lady Agatha jest z pewnością zmęczona po podróży. Elliot zgodził się w duchu z Eglantyna. W tym tempie wkrótce zjawi się tu całe miasteczko. - Oczywiście - wymruczał Paul, patrząc z podziwem. - To dla mnie zaszczyt poznać panią, lady Agatho. - Jest pan zbyt uprzejmy, lordzie Paul - odparła. - Lepiej miejcie się na baczności, bo jeśli uwierzę w wasze zapewnienia, to zostanę tu na zawsze. - Słucham? - spytał zmieszany Paul. Roześmiała się cicho. - Cóż, zaledwie kilka minut po przyjeździe zostałam ogłoszona wydarze niem i zaszczytem. Czyż mogłabym pokazać się z lepszej strony? - Spojrzała na Elliota, a jej oczy zabłysły wesoło, przekornie i... tak, prowokacyjnie. Spodziewał się kogoś innego. To było interesujące, choć wiedział z do świadczenia, że to, co interesujące, zazwyczaj przynosi kłopoty. Czekała na jego odpowiedź. Ale zanim zdążył coś powiedzieć, jedwabi ście gładkim głosem odezwała się Catherine:
- Niech się pani nie obawia, lady Agatho. Jestem przekonana, że przej dzie pani samą siebie. Kiedy w (przedstawieniu wszystko już się układa, właśnie wtedy ktoś na widowni zaczyna kichać. _L-/etty nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Najpierw trafił się jej bi let na pociąg, a potem te miłe głuptasy wzięły ją za lady Agathę. Z tru dem powstrzymywała się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Cóż, jeśli ży cie dalej będzie jej dawać w prezencie kwiaty, wkrótce uzbiera spory bu kiet. Wystarczy jej dzień lub dwa, by się rozejrzeć, a potem zapakuje co cen niejsze rzeczy lady Agathy i - adieu Little Bidewell! Zacierała ręce z ra dości. Na dodatek okolica była zdecydowanie ładniejsza, niż można się było spodziewać po takim prowincjonalnym miasteczku. Sir Elliot był, krótko mówiąc, smakowitym kąskiem. Naprawdę zapie rał dech w piersiach elegancją i sposobem bycia. Siedząc w powozie na przeciw pań Bigglesworth, z trudem odrywała oczy od jego szerokich ra mion. Reagowała półsłówkami sugerującymi zainteresowanie, jednak drzewa nie przyprawiały jej o szybsze bicie serca, bo pierwsze osiem lat życia spędziła na wsi. Natomiast ciemne kręcone włosy sir Elliota muskające kołnierzyk jego śnieżnobiałej koszuli... tak, to mogło wywołać drżenie serca. Zawsze miała słabość do wytwornych brunetów, ale ten... hm, wy rastał urodą ponad przeciętność. Niebieskozielone oczy, ciemne włosy, zmysłowe usta i klasyczny nos. • Nie była kobietą, która romansuje z pierwszym lepszym mężczyzną tyl ko dlatego, że jest przystojny. Wielu dżentelmenów, szukających pod te atrem łatwej rozrywki, spotykało się z odmową. Zresztą sir Elliot wcale nie musi mieć ochoty na romansowanie akurat z nią. Zmarszczyła brwi. Chociaż mogła to uznać za mało prawdopodobne i nie było w tym ko biecej próżności. Parafrazując wieszcza: „Mężczyzna był mężczyzną i jest mężczyzną". Jak przyjdzie co do czego, sir Elliot March będzie taki jak 20
wszyscy. Każdy z nich chciał tego samego, tyle że niektórzy grzeczniej o to prosili. I lepiej przy tym wyglądali. Westchnęła i w tej samej chwili powóz podskoczył na wybojach. Eglantyna pisnęła cicho, a Angeia głośno nabrała powietrza. Sir Elliot natychmiast wstrzymał konie i odwrócił się zatroskany. - Przepraszam. Czy nikomu nic się nie stało? - Nie, Elliocie. - A pani, ladyAgatho? - Ze mną wszystko w porządku. Odwrócił się, popuścił cugli i zaprzęg ruszył ponownie. Dobre maniery były takie... pociągające. A sir Elliot miał naprawdę nienaganne maniery. Oczywiście, pomyślała Letty, z wysiłkiem tłumiąc entuzjazm, w takim miejscu można bez przeszkód ćwiczyć się w eleganckiej powściągliwości. Gdyby sir Elliot miał wygłosić więcej niż kilka zdań, zapewne szybko zapadłoby milczenie. Siedziała teraz na skraju ławeczki, tak że widziała profil sir Elliota. Ostat nie promienie zachodzącego słońca ślizgały się po powierzchni jego oczu, okolonych czarnymi gęstymi rzęsami. Wyraźny zarys ust i zdecydowana linia szczęki były podświetlone słońcem. Ale to nos zdradzał pochodzenie. To był zgrabny, mocny nos. Prosty, agresywny, z rozszerzonymi noz drzami. Z takim nosem można było patrzyć na innych z góry. Zapewne właśnie tak patrzyli jego przodkowie na jej przodków. Ta myśl otrzeźwiła Letty. Usta zadrgały jej i smutkiem, i rozbawieniem. Jeśli poza katastrofalnym poczuciem humoru miałajeszcze choć odrobinę zdrowego rozsądku, powinna omijać sir Elliota z daleka. Zdążyła już za uważyć, że on jeden nie uległ czarowi lady Agathy Whyte, która przybyła, by przygotować wesele Bigglesworthów. Mógł zwrócić uwagę na jakieś jej towarzyskie potknięcia. Gdy powóz znów podskoczył na wybojach, Mikrus, niedawno prze chrzczony na Pimpusia, spadł na podłogę. Eglantyna cmoknęła współczu jąco. Mikrus natychmiast wykorzystał okazję, wskoczył jej na kolana i spoj rzał żałośnie w oczy. Eglantyna popatrzyła oczarowana. Z głębokim westchnieniem Mikrus ułożył głowę na jej piersi. Biedaczka nie miała wyjścia. Pies wyćwiczył swoje rozbrajające spojrzenie na najtwardszych sercach w teatrze. Eglan tyna po chwili wahania zaczęła głaskać go po łebku. Oto kolejny śmiertelnik trafiony strzałą miłości do psa! -pomyślała Letty o najnowszym podboju swojego towarzysza i zajęła się planem, który przy szedł jej do głowy, gdy usłyszała, jak Eglantyna mówi o rzeczach lady Agathy.
Jedyną przeszkodą mógłby być list od lady Agathy, wyjaśniający, że właśnie spędza miesiąc miodowy. Ten list i tak w końcu nadejdzie. Nie trzeba było dużej wnikliwości, by zauważyć, że lady Agatha jest kobietą z zasadami, co zresztą czyniło ją bezbronną wobec takich osób jak Letty. Zawsze można było przewidzieć jej zachowanie. Lecz zanim list nadejdzie, upłyną jeszcze trzy lub cztery dni, a wtedy Letty będzie już daleko. Mimo wszystko Letty była zadowolona, że nie zobaczy rozczarowania Eglantyny. Dla tej miłej kobiety weselne przygotowania były bardzo waż ne. Letty bezlitośnie zdusiła wyrzuty sumienia. Ci ludzie z pewnością nie potrzebowali rzeczy lady Agathy, a Letty bardzo się one przydadzą. W su mie Bigglesworthowie nic na tym nie stracą, że wzięli ją za lady Agathę, a Letty dużo zyska. Jeżeli tylko jej się uda. A uda się, jeżeli będzie ostrożna. I będzie trzy mać się z dala od przystojnych mężczyzn z szerokimi ramionami, smukły mi dłońmi i ładnymi oczami, na których dnie żyło jeszcze wspomnienie śmiechu. Dlaczego tylko wspomnienie? - zastanawiała się. Eglantyna dotknęła jej ramienia, rozpraszając te głupie myśli. - Już prawie jesteśmy na miejscu, lady Agatho. Niech pani patrzy, oto Hollies. Jechali topolową aleją, minęli klomb kwitnących rododendronów i ich oczom ukazał się Hollies położony na porośniętym trawą pagórku. Dwór miał ładną, dużą bryłę, która wyglądała, jakby była dziełem przypadku. Boczne skrzydła, gzymsy i werandy wskazywały na wieloletnią rozbu dowę, czynioną wprawdzie z zamiłowaniem, ale spontanicznie. Część ścian była porośnięta bluszczem, resztę muru nagryzł już ząb czasu. Rząd wie życzek zwieńczony był kopułami z miedzianej blachy, a liczne okna lśniły czerwonymi błyskami zachodzącego słońca. - Mam nadzieję, że dom jest wystarczająco duży, by mogła pani zreali zować swoje pomysły - powiedziała Eglantyna. - Otworzyliśmy wszyst kie pokoje, nawet te od dawna nieużywane. Przepraszam, że taki tu bu dowlany galimatias. Ale w sumie to tylko wiejski dom. Mam nadzieję, że rodzina markiza nie będzie rozczarowana - westchnęła z troską. - Markiza - powtórzyła Letty. To zaczynało być interesujące. Eglantyna spojrzała na nią w przypływie natchnienia. - Nigdy przedtem nie przyszło mi to do głowy. Jakie to głupie z mojej strony. Pani pewnie zna Sheffieldów. 22
Sheffieldów? Oczywiście słyszała o nich. Mieli mnóstwo pieniędzy i okropnie zadzierali nosa. Teatrzyk muzyczny nie był dla nich wystarcza jąco godnym miejscem. - Nie, obawiam się, że nigdy nie dostąpiłam tego zaszczytu - mruknęła Letty, spoglądając na Angelę. Twarz dziewczyny ładnie się zaróżowiła i właściwie nic dziwnego. Przecież ta śliczna mała zdobyła markiza Cot- tona. A wygląda na naiwną, zwyczajną gąskę. No, no, kto by pomyślał? Letty spojrzała na ślicznotkę z uznaniem. - Jestem pewna, że dom świetnie się nada - powiedziała do Eglantyny. Tylko wiejski dom? - pomyślała Letty. Chociaż wychowała się w jednej z najświetniejszych angielskich rezydencji, była nieślubnym dzieckiem służącej, tolerowanym jedynie dlatego, że jej matka miała niezrównany talent do szycia. Nigdy nie mogła zbliżać się do tej części domu, w której mieszkali państwo Fallontrue. Do tej pory jeszcze nie gościła w tak wiel kim domu jak Hollies. Zmieściłby się w nim cały szereg domków, w któ rych Letty wynajmowała pokoje. Dopóki nie spalił ich Nick. Na pewno już jej szuka. Wystarczy, że zada kilka pytań na właściwej stacji kolejowej i wpadnie na jej ślad. I tym razem nie cofnie się przed zrobieniem komuś krzywdy, by zmusić ją do posłuszeństwa. Może nawet jej zrobi krzywdę. Przez pewien czas była tak podekscytowana, że wzięto ją za lady Aga- thę, a potem zafascynowana przystojnym sir Elliotem, że zapomniała, po co tu przyjechała. Zdążyła oprzytomnieć, zanim powóz objechał wysadza ny lipami podjazd. - Zwykle używamy wschodniego wejścia - wyjaśniła Eglantyna. - Pro wadzi do najstarszej części domu. Bardzo lubimy główny hol. Pewnie wyda się to pani głupie i feudalne. - Nie - odpowiedziała szybko Letty, by uciszyć obawę w głosie Eglan tyny. - Właściwie styl feudalny to ostatni szał w Londynie. - Szał? -po wtórzyła jak echo Eglantyna. - Tak, szał. To znaczy krzyk mody, fanaberia, nowinka - wyjaśniła Let ty. - Naprawdę? - włączyła się Angela, szeroko otwierając oczy ze zdzi wienia. Letty zawahała się, chcąc zaprzeczyć własnym słowom. Ale obie kobie ty patrzyły na nią z taką ufnością. Wystarczyło jedno kłamstewko, by je uszczęśliwić. Poza tym może rzeczywiście styl feudalny cieszył się wzię ciem w towarzystwie. Nie takie rzeczy się zdarzały. 23
- O, stanowczo tak. - Bez wątpienia zastąpił zeszłoroczną modę na gladiatorów - powie dział sir Elliot. Letty szybko spojrzała mu w oczy. Uniósł jedną brew. Najwyraźniej potrafił posługiwać sienie tylko zdawkowymi zwrotami. I jeszcze mówił takim głosem. Bogowie, to nie w porządku, żeby przy stojny mężczyzna był na dodatek obdarzony tak pięknym tembrem głosu. Gdyby dźwięk mógł głaskać, już by mruczała z rozkoszy. Był jedwabisty i łagodny, a jednocześnie męski. Zdecydowanie męski. Sir Elliot skrzywił usta w dziwnym grymasie, zsiadł z kozła i podszedł do drzwi powozu. Nawet porusza się elegancko, pomyślała Letty. Nie jak młodzik z arystokracji, leniwie ociężały albo arogancko rozluźniony. Ten porusza się z precyzją i gracją żołnierza. W mundurze musiał wyglądać pięknie. Otworzył drzwi powozu i wystawił schodki. - Czy to prawda, lady Agatho? - wyszeptała Eglantyna, którą Letty określiła w duchu naiwną. - Chodzi mi o tych gladiatorów. Letty zamyśliła się przez chwilę. Przypuszczalnie nie. Co sir Elliot mógł wiedzieć o czymkolwiek, tkwiąc w tej dziurze? A może jednak coś wie dział? Do licha. - Cóż, hm. Elliot pomógł wysiąść Eglantynie i wyciągnął rękę do Letty. Spojrzał jej prosto w oczy. Miał rzęsy, na których widok każda dziewczyna łkałaby z zazdrości, a wzrokiem jasno wskazywał, że nie wierzy w ani jedno jej słowo. Muszę pamiętać, pomyślała zapatrzona Letty, że dżentelmen mieszkają cy w prowincjonalnym miasteczku nie musi być naiwny. Mikrus, zmęczony czekaniem, przecisnął się pod jej spódnicą i zwę szywszy królika, pognał za nim. - Lady Agatho! - krzyknęła Eglantyna. - Pani piesek! Ale Letty nie mogła oderwać oczu od sir Elliota. Zresztą nie miała ku temu specjalnych powodów. Mikrus przeszedł szkołę w Londynie. Króli czek nie stanowił dla niego zagrożenia. - Pieskowi nic się nie stanie - mruknęła. Dużą, ciepłą dłonią nakrył jej rękę. Zapatrzyła się na niego. - Lady Agatho? Serce zatrzepotało jej w piersi, a na policzkach poczuła ciepło. Ze zgro zą uświadomiła sobie, że się czerwieni. Do licha! Nie rumieniła sięjuż od lat! Zerwała się z siedzenia, wyrwała rękę i zeszła po schodkach. 24
Sir Elliot pomógł wysiąść z powozu Angeli Bigglesworth. Letty skupiła wzrok na Angeli i na chwilę zapomniała o sir Elliocie. Angela Bigglesworth nie wyglądała jak dziewczyna, którą wkrótce czekał ślub. Zamiast napawać się swoim triumfem, wyglądała tak, jakby spotkała ją przykra niespodzianka zamiast oczekiwanego słodkiego deseru. To intrygujące. - Elliocie, zostaniesz na obiedzie, prawda? - spytała Eglantyna i Letty ponownie skierowała uwagę na sir Elliota. - Niestety muszę odmówić, panno Bigglesworth. Mam trochę pracy. - Cóż, w takim razie spotkamy się jutro na pikniku. Przypomnij pro fesorowi, że Grace upiekła bułeczki z szafranem, które on tak lubi. - Eglantyna pochyliła się w stronę Letty i dodała: - Profesor to ojciec sir Elliota. - Pani jest dla nas zbyt łaskawa - powiedział Elliot i Letty przez chwilę widziała przywiązanie, które czuł do ojca. Nie wiedziała, dlaczego prze szedł ją dreszcz. Zwykle reagowała w taki sposób na mężczyzn z bliznami po bijatykach, groźnie uśmiechniętych i ponuro przystojnych. Mężczyzn takich jak Nick, zadrwił wewnętrzny głos. Musiała oszaleć. Pożar, brak pracy i Nick Sparkle - wszystko się sprzy sięgło, by pozbawić jązmysłów. To tylko dlatego, że sir Elliot wydawał się inni niż poznani dotąd mężczyźni. W tym stanie równie dobrze mogłaby się zakochać w ogrodniku. - Mam nadzieję, że to niezbyt poważna sprawa? - spytała Eglantyna. - Och nie. To drobiazg, który muszę sprawdzić, i lepiej żebym się nie zwłocznie do tego zabrał - powiedział Elliot. - Panie wybaczą? - Oczywiście. Jeszcze raz przesunął wzrokiem po twarzy Letty, którą ogarnęła niezro zumiała chęć, by poprawić włosy i przypudrować nos. Uniósł kapelusz i wspiął się na kozioł. - Do widzenia, panno Bigglesworth, lady Agatho, panno Angelo. - Jaka szkoda, że sir Elliot musiał nas opuścić - westchnęła Letty, pa trząc, jak odjeżdża. - Będzie wam brak jego towarzystwa. - O tak - kiwnęła głową Eglantyna. - Ale tak już jest, gdy sumienny człowiek sprawuje odpowiedzialny urząd. - O jaki urząd chodzi? - Och, nie powiedziałam? Sir Elliot jest miejscowym sędzią. Podlegają mu wszystkie sprawy kryminalne... - przerwała. - Lady Agatho! Moja droga, czy pani się dobrze czuje?
4 Jeśli zapomnisz roli, przynajmniej mamrocz z przekonaniem. 1 VI iejscowym sędzią? - powtórzyła jak echo słabym głosem Letty. Do diabła! Sędzią i sądem w jednej osobie dla całego okręgu?! Zakręciło się jej w głowie. Nagle zrozumiała znaczenie ukradkowych spojrzeń i uniesionych w zdziwieniu brwi sir Elliota. Nie miały żadnego związku z jej nieodpartym kobiecym urokiem. I gdy już miała zbesztać się za próżność, z pomocą przyszło jej poczucie humoai i omal się nie roze śmiała. - Tak. Pracował jako adwokat, zanim kilka lat temu objął to stano wisko. W końcu Little Bidewell jest stolicą okręgu - wyjaśniła Eglan- tyna. A kto tutaj mógł być jego klientelą? - zastanawiała się Letty, biorąc Eglantynępod rękę. Pewnie miejscowy żywy inwentarz. Była zdziwiona, że w takim małym miasteczku adwokat mógł się utrzymać. Ale może nie musiał pracować na życie. Ubierał się pięknie i kosztownie. Weszły po schodach i otworzyły się przed nimi drzwi. Przytrzymywała je mała rudowłosa, zaróżowiona na buzi służąca. Gdy zobaczyła Letty, cofnęła się szybko i zatrzasnęła drzwi. - Meny - westchnęła Eglantyna i zdecydowanie zapukała do drzwi. - NasząMerry przerażają goście z wyższych sfer - wyjaśniła Angela. - Gdy sir Elliot otrzymał tytuł szlachecki, dopiero po trzech miesiącach zdo łała otworzyć mu drzwi. Drzwi gwałtownie się otworzyły, jednak w pobliżu nie było Merry. Pim- puś, dawniej Mikrus, pojawił się nie wiadomo skąd i wbiegł do środka. Letty weszła za nim, rozglądając się z zachwytem. Feudalne? To miejsce było jedyne w swoim rodzaju. Nad głową na wy sokości dwóch pięter wznosił się sufit z dębowymi kasetonami, pod stopa mi leżał ogromny orientalny dywan, który mienił się kolorami w ostatnich promieniach słońca. Z galerii dla minstreli zwisały gobeliny, kołysząc się na wieczornym wietrze. Spomiędzy licznych donic z palmami nieśmiało wyłaniał się szyszak zbroi. - Anton, przestań się chować za drzwiami - powiedziała Eglantyna, przerywając Letty oglądanie wspaniałego wnętrza. - A niech to, Eglantyno, wcale się nie chowałem. 26
W bocznych drzwiach holu pojawił się niewysoki dżentelmen o rzad kich białych włosach. Krzaczaste, uniesione do góry brwi nadawały jego twarzy wyraz ciągłego zdziwienia. Pod nimi błyszczały małe, ciemne jak rodzynki oczy. Białe puszyste bokobrody sięgały mu do ramion. Odkaszlnął. - Lady Agatho, pozwoli pani, że przedstawię mojego brata - powiedziała Eglantyna. - Anton Bigglesworth. Anton, to jest lady Agatha Whyte. Anton przeszedł hol pośpiesznym krokiem i zanim Letty zorientowała się w jego zamiarach, chwycił jej rękę i mocno nią potrząsnął. - Bardzo mi przyjemnie, lady Agatho. To niezwykle uprzejme z pani strony... To znaczy, diablo miło... eee... Zaczerwienił się po uszy. Biedny stary safanduła. Nie miał pojęcia, jak się zachować. Ona zresztą też nie. Chociaż towarzysko stał niżej od niej, a ściślej od lady Agathy, to jednak był jej, a właściwie lady Agathy, pracodawcą i towarzyskie niuanse tej sytuacji były dla niego zbyt skomplikowane. - Chciałem powiedzieć, że to dla mnie zaszczyt... Odda nam pani wiel ką przy słu... Nie mogła pozwolić, by stary cymbał jeszcze bardziej się zaplątał. - Nie ma o czym mówić, panie Bigglesworth. Z przyjemnością zajmę się weselem. Uśmiechnął się z ulgą. - Dziękuję. Przypuszczam, że powinniśmy przejść teraz do gabinetu i omówić kwestię pani zapłaty? - Ojcze! - przerwała zgorszona Angela. - Nie teraz! Lady Agatha ma za sobą długą podróż. Musi być bardzo zmęczona. Zapewne chciałaby się rozgościć w swoich pokojach i odpocząć przed kolacją. - Właśnie, Anton - dodała równie zaszokowana Eglantyna. - Jutro bę dzie można porozmawiać o... hm, interesach. Rumieniec, który powoli zaczął już znikać z sympatycznej twarzy Anto na, powrócił ze zdwojoną siłą. - Oczywiście! To niewybaczalne z mojej strony. Merry! - krzyknął, ale przypomniał sobie o oporach Merry wobec osób utytułowanych. - Do li cha! Grace! W drzwiach natychmiast pojawiła się wysoka, żwawa kobieta w śred nim wieku, z nienaturalnie czarnymi włosami, wycierająca duże, silne ręce w fartuch. - Tak? - To jest Grace Poole, nasza gospodyni i kucharka. Grace szybko dygnęła.
- Miło mi panią poznać, lady Agatho. - Gdzie jest Cabot? - spytał Anton. Grace zrobiła kwaśną minę. - W piwnicy, nakleja etykiety na butelki z winem, sir. - Zwróciła się do Letty i powiedziała: - Pewnie chce się pani dowiedzieć, jak idą przygoto wania. W zeszłym tygodniu był tu pani człowiek z Londynu, psze pani, i dzięki pani instrukcjom wykonaliśmy z nim kawał dobrej roboty. Letty zmartwiała. Lady Agatha przysłała tu do pracy swojego człowie ka. Do diabła! Z trudem się opanowała. Będzie musiała stąd uciec, zanim pojawi się ten człowiek. - Grace, proszę - powiedział surowo Anton. - Lady Agatha jest zmę czona. Bądź uprzejma zaprowadzić ją do jej pokoju. - Lady Agatho, proszę za mną. - Dziękuję - powiedziała półgłosem Letty. - Istotnie jestem zmęczona. - Oczywiście - powiedziała Eglantyna, uśmiechając się. - Nie spodzie wamy się pani towarzystwa dziś wieczorem. Kolacja zostanie przyniesio na do pokoju, a spotkamy się jutro rano. Jeśli właśnie będzie uciekać na wybrzeże, to raczej jej nie zobaczą. - Wczesnym rankiem - obiecała rozpromieniona i zwróciła się do go spodyni: - Idziemy? Grace wyszła z pokoju, Letty krok za nią. Rozglądała się gorączkowo, w każdej chwili spodziewając się, że napotka człowieka lady Agathy, któ ry ją zdemaskuje. Święci Pańscy, miejcie mnie w swojej opiec! Strach, który ogarnął ją na wieść o tym, że sir Elliot jest sędzią, jeszcze bardziej się wzmógł. Być może przy odrobinie szczęścia jej pokoje będą na pierwszym piętrze, a wtedy, jak tylko zapadnie zmrok, mogłaby uciec przez okno. Ale ze strachem pojawił się błysk zuchwalstwa. A gdyby było trzeba, jak długo zdołałaby unikać spotkania z człowiekiem lady Agathy? Szła o zakład, że przez jakiś czas by się jej to udało... Drogie dziewczę, skarciła się ostro, to przekonanie, że życie jest tylko grą, w której mierzysz się z lepszymi od siebie, będzie przyczyną twojej zguby. Właśnie dlatego uczestniczyła w oszustwach Nicka. Poza możliwością podreperowania finansów dawały jej szansę zagrania na nosie wielkiemu światu. Nie żałowała naiwniaków wystrychniętych przez Nicka na dudka. Widziała, na co trwonią pieniądze. Konie, walki kogutów i psów, kobiety, opium... Mogłaby wyliczać w nieskończoność. Kilka szylingów oddanych na fundusz Letty Potts nie robiło im różnicy. Jednak z czasem Nick zrobił się chciwy i okrutny, a naiwniacy stali się 28