mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Bujold Lois McMaster - Barrayar 2 - Barrayar

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Bujold Lois McMaster - Barrayar 2 - Barrayar.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 52 osób, 37 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 305 stron)

Lois McMaster Bujold Barrayar Cykl: Barrayar tom 2 Przełożyła Paulina Braitner Data wydania oryginalnego – 1991 Data wydania polskiego – 1996

Dla Anne i Paula

Synopsis Podczas misji zwiadowczej na nowo odkrytej planecie grupa badawcza komandor Cordelii Naismith została zaatakowana przez oddział barrayarskich wojsk. Cordelia, schwytana przez osamotnionego dowódcę Barrayarczyków, kapitana Arala Vorkosigana, musiała zgodzić się na współpracę, aby ocalić ciężko rannego podporucznika Dubauera. Podczas wędrówki do barrayarskiego magazynu wojskowego dawni wrogowie zaprzyjaźnili się do tego stopnia, że ostatecznie Cordelia pomogła Vorkosiganowi odzyskać dowództwo nad zbuntowaną załogą. Widząc rozmiary ukrytego magazynu domyśliła się, że Barrayarczycy zamierzają zająć dziewiczą dotąd planetę. Już na pokładzie ich statku Vorkosigan oświadczył się jej, jednak zważywszy możliwe polityczne konsekwencje planowanego przez Barrayar ataku na Escobar, najbliższego sojusznika Kolonii Beta, oboje uznali, że należy zaczekać. Załoga Cordelii, zamiast - zgodnie z jej rozkazem - uciec, wróciła, pomagając gromadce buntowników opanować statek Vorkosigana, “Generała Vorkrafta”; w wyniku ich działań jeden z oficerów, podporucznik Koudelka, został ciężko ranny. Spłacając dług honorowy, Cordelia przed ucieczką podstępnie obezwładniła napastników. Niedługo potem Cordelia Naismith, awansowawszy do stopnia kapitana, wypełniając tajną misję wojskową, znalazła się w przestrzeni nie opodal Escobaru. Schwytana przez Barrayarczyków, trafiła w ręce sadystycznego admirała Vorrutyera, który próbował ją zgwałcić, lecz w ostatniej chwili sierżant Bothari poderżnął mu gardło. Ukrywając się w kabinie Vorkosigana Cordelia była świadkiem całkowitej klęski Barrayarczyków i śmierci następcy tronu, księcia Serga. Dopiero po rozmowie z Vorkosiganem, odkrywszy, iż cały czas wiedział on o przemyconej przez nią tajnej broni, która przesądziła losy wojny, Cordelia pojęła, że inwazja na Escobar była tylko przykrywką - prawdziwy cel wojny, zaplanowanej osobiście przez cesarza Ezara Vorbarrę, stanowiło pozbycie się księcia Serga i całego stronnictwa wojennego. Odesłana wraz z jeszcze jedną więźniarką, poprzednią ofiarą Vorrutyera, do obozu jenieckiego, Cordelia mimo swych protestów została uznana za bohaterkę. Wkrótce potem na planecie pojawił się Vorkosigan, przygotowując obóz do kapitulacji. Po rozmowie z nim Cordelia postanowiła przed podjęciem ostatecznej decyzji wrócić do domu, na Kolonię Beta. Tymczasem Escobarczycy, odebrawszy pierwszą partię więźniarek, odesłali Vorkosiganowi szesnaście symulatorów macicznych, w których zamknięto płody, noszone przez ofiary

barrayarskich gwałcicieli, w tym sierżanta Bothariego. Vorkosigan zobowiązał się, że dopilnuje, by wszystkie dzieci bezpiecznie przyszły na świat. Po powrocie na Kolonię Beta, witana jak przystało na bohaterkę Cordelia wpadła w depresję. Zdumieni jej zachowaniem przełożeni uznali, iż najprawdopodobniej została poddana praniu mózgu przez Barrayarczyków i odesłana do domu jako szpieg. Odkrywszy to, Cordelia obezwładniła przesłuchującą ją lekarkę i wykorzystując swoją nowo zdobytą sławę uciekła na Barrayar. Już jako małżeństwo lord i lady Vorkosigan asystowali w Cesarskim Szpitalu Wojskowym przy narodzinach córeczki Bothariego, Eleny. Wezwani do Pałacu Cesarskiego, złożyli wizytę umierającemu cesarzowi, który zmusił Vorkosigana, by ten przyjął po jego śmierci stanowisko regenta Barrayaru.

Rozdział pierwszy Boję się. Cordelia odsunęła zasłony w oknie salonu na trzecim piętrze Pałacu Vorkosiganów i wyjrzała na zalane promieniami słońca ulice. Długi srebrny pojazd skręcał właśnie w półkolisty podjazd przed budynkiem, mijając najeżone szpikulcami ogrodzenie oraz importowane z Ziemi krzewy. Po chwili zahamował. To był pojazd rządowy. Tylne drzwi otwarły się i ujrzała mężczyznę w zielonym mundurze. Mimo dość kiepskiego kąta widzenia Cordelia natychmiast rozpoznała brązową głowę komandora Illyana, jak zawsze bez czapki. Po sekundzie oficer zniknął jej z oczu, zasłonięty wystającym portykiem. Przypuszczam, że nie muszę się martwić, póki cesarska służba bezpieczeństwa nie zjawi się tu w środku nocy. Jednakże w ustach wciąż jeszcze czuła smak strachu. Czemu w ogóle przyjechałam tu, na Barrayar? Co zrobiłam ze sobą, ze swoim życiem? Na korytarzu rozległy się ciężkie kroki i drzwi salonu uchyliły się ze skrzypnięciem. Sierżant Bothari wsunął głowę do środka. Na widok Cordelii mruknął z zadowoleniem: - Milady, czas na nas. - Dziękuję, sierżancie. Puściła zasłonę i odwróciła się, aby po raz ostatni sprawdzić swoje odbicie w lustrze wiszącym ponad archaicznym kominkiem. Trudno uwierzyć, że miejscowi ludzie wciąż jeszcze palą szczątki roślinne po to, by uwolnić zmagazynowane w nich chemicznie ciepło. Uniosła podbródek nad sztywnym kołnierzem z białej koronki, poprawiła rękawy żakietu i z roztargnieniem poruszyła długą szeroką spódnicą, przynależną kobietom z klasy Vorów. Kasztanowej barwy tkanina idealnie odpowiadała odcieniowi żakietu. Kolor ten dodał Cordelii otuchy - bardzo przypominał jasny brąz jej starego kombinezonu Betańskiego Zwiadu Astronomicznego. Przygładziła dłonią rude włosy, rozdzielone na środku i podtrzymywane parą emaliowanych grzebieni, i odrzuciła je do tyłu. Kaskada loków opadła jej do połowy pleców. Z bladej twarzy w lustrze spoglądały na nią szare oczy. Nos odrobinę zbyt kościsty, podbródek nieco za długi, w sumie jednak to dobra twarz, porządna, praktyczna. Cóż, jeśli pragnęła wyglądać delikatnie i filigranowo, wystarczyło jedynie stanąć obok sierżanta Bothariego. Jego ciężka dwumetrowa postać wznosiła się nad nią, rzucając żałobny cień. Cordelia uważała się za dość wysoką kobietę, jednakże czubek jej głowy sięgał zaledwie do ramienia sierżanta. Bothari miał twarz kamiennego gargulca, nieodgadnioną, czujną, z

wielkim sterczącym nosem. Krótko po wojskowemu obcięte włosy podkreślały kanciastość jego rysów, nadając mu wygląd kryminalisty. Nawet elegancka liberia księcia Vorkosigana - ciemnobrązowa, ozdobiona srebrnymi symbolami rodu - nie była w stanie złagodzić zdumiewającej brzydoty Bothariego. Niemniej to dobra twarz, jak najbardziej praktyczna. Służący w liberii. Cóż za dziwaczny koncept. Czemu właściwie służył? Co powiesz na nasze życie, fortunę i święty honor? A to dopiero początek. Pozdrowiła go serdecznym skinieniem głowy w lustrze, po czym odwróciła się i ruszyła w ślad za sierżantem przez labirynt korytarzy Pałacu Vorkosiganów. Musi jak najszybciej nauczyć się rozkładu pomieszczeń. To bardzo kłopotliwe zgubić się we własnym domu i prosić strażnika czy służącego, by wskazał jej drogę, szczególnie w środku nocy, gdy była owinięta jedynie w ręcznik. Kiedyś dowodziłam statkiem kosmicznym. Naprawdę. Jeśli potrafiła poradzić sobie z pięcioma wymiarami wisząc głową w dół, z pewnością zdoła opanować zaledwie trójwymiarową przestrzeń w normalnej pozycji. Dotarli do szczytu szerokich kręconych schodów, opadających wdzięcznie trzema biegami w dół, ku wyłożonemu czarno-białymi kamiennymi płytkami holowi. Cordelia podążała lekko w ślad za ciężko stąpającym Botharim. Szeroka spódnica sprawiała, że sama Cordelia miała wrażenie, jakby unosiła się w powietrzu, opadając nieubłaganie w dół spirali. Na dźwięk ich kroków czekający w holu wysoki młodzieniec z laską uniósł wzrok. Twarz porucznika Koudelki była równie przystojna i symetryczna, jak Bothariego wąska i nieprzyjazna. Młodzieniec uśmiechnął się ciepło do Cordelii. Nawet drobne linie bólu w kącikach oczu i ust nie zdołały go postarzyć. Miał na sobie polowy mundur imperialny, różniący się jedynie insygniami od uniformu komandora Illyana. Długie rękawy i wysoki kołnierz kryły sieć cienkich czerwonych blizn, oplatających połowę jego ciała, lecz Cordelia ujrzała ją wyraźnie oczami duszy. Nagi, Koudelka mógł służyć za model poglądowy na wykładzie o budowie ludzkiego systemu nerwowego, bowiem każda blizna oznaczała martwy nerw, zastąpiony sztuczną srebrną nicią. Porucznik Koudelka nie przywykł jeszcze do swojego nowego systemu nerwowego. Mów prawdę. Tutejsi chirurdzy to tępi, niezdarni rzeźnicy. Ich dzieło z pewnością nie dorównywało osiągnięciom medycyny betańskiej. Cordelia nie pozwoliła jednak, aby te myśli znalazły odbicie na jej twarzy. Porucznik odwrócił się niezręcznie i pozdrowił Bothariego skinieniem głowy. - Witaj, sierżancie. Dzień dobry, lady Vorkosigan. Nowe nazwisko nadal brzmiało dziwnie w jej uszach. Miała wrażenie, że do niej nie pasuje. Uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Dzień dobry, Kou. Gdzie jest Aral?

- Razem z komandorem Illyanem poszedł do biblioteki, aby ustalić najlepsze miejsce do zamontowania nowej zabezpieczonej konsoli komunikacyjnej. Zaraz powinni wrócić. O, właśnie nadchodzą - dodał, słysząc kroki w korytarzu. Cordelia powiodła wzrokiem za ruchem jego głowy. Illyan, szczupły, miły i uprzejmy, zdawał się jeszcze drobniejszy - wręcz nikł - w cieniu mężczyzny w sile wieku odzianego we wspaniały galowy mundur Imperium. Oto powód, dla którego przybyła na Barrayar. Admirał lord Aral Vorkosigan, w stanie spoczynku. Ściślej biorąc, to ostatnie było prawdziwe do wczoraj. Wczoraj ich życie nagle stanęło na głowie. Założę się jednak, że z czasem wylądujemy na czterech łapach. W krępej postaci Vorkosigana kryła się moc, jego ciemne włosy były przyprószone siwizną. Ciężką szczękę znaczyła stara blizna w kształcie litery L. Poruszał się ze stłumioną energią, jego szare oczy spoglądały czujnie wokół, póki nie rozbłysły na widok Cordelii. - Bądź pozdrowiona, moja pani - zaintonował, ujmując jej dłoń. Słowa zabrzmiały oficjalnie, lecz w oczach, lśniących niczym zwierciadła, wyraźnie odbijało się prawdziwe uczucie. W lustrze jego oczu jestem naprawdę piękna, uświadomiła sobie nagle Cordelia. Wyglądam znacznie lepiej niż w zwierciadle na ścianie. Odtąd powinnam tylko w nich się przeglądać. Jego masywna ręka, sucha i gorąca - cóż za przyjemne, tętniące życiem ciepło! - zamknęła się wokół chłodnych wąskich palców Cordelii. Mój mąż. To określenie pasowało idealnie, przylegając do niego równie gładko, jak dłoń Vorkosigana do jej własnej ręki, choć nowe nazwisko, lady Vorkosigan, nadal zdawało się ześlizgiwać z jej ramion niczym świeżo kupiony płaszcz. Obserwowała Bothariego, Koudelkę i Vorkosigana, stojących przez chwilę obok siebie. Gromada rannych, raz, dwa, trzy. I dama, która przy nich tkwi. Ci, którzy przeżyli. Wszyscy trzej odnieśli niemal śmiertelne rany podczas ostatniej wojny o Escobar. Kou ucierpiał na ciele, Bothari na umyśle, Vorkosigan otrzymał cios prosto w duszę. Życie toczy się dalej. Maszeruj bądź zgiń. Czy w końcu wszyscy zaczniemy wracać do zdrowia? Taką miała nadzieję. - Gotowa, moja droga pani kapitan? - spytał Vorkosigan swym ciepłym barytonem z wyraźnym barrayarskim akcentem. - Bardziej gotowa już nie będę. Illyan i porucznik Koudelka ruszyli przodem. Koudelka dreptał niezgrabnie na uginających się nogach obok żwawo maszerującego komandora. Na ten widok Cordelia zmarszczyła brwi. Ujęła ramię męża i oboje powędrowali w ślad za nimi, pozostawiając Bothariego jego obowiązkom domowym.

- Jaki mamy plan zajęć na najbliższych kilka dni? - spytała. - Cóż, najpierw oczywiście audiencja - odparł Vorkosigan. - Potem muszę spotkać się z paroma osobami. Zajmie się tym książę Vortala. Za kilka dni odbędzie się głosowanie połączonych Rad i moje zaprzysiężenie. Od stu dwudziestu lat nie mieliśmy regenta i Bóg jeden wie, jakie ceremonie odkurzą na te okazje. Koudelka usiadł obok umundurowanego kierowcy, komandor Illyan zajął miejsce naprzeciwko Cordelii i Vorkosigana, tyłem do kierunku jazdy. Wóz jest opancerzony, uznała Cordelia, widząc niezwykłą grubość zamykającej się nad ich głowami przezroczystej osłony. Na sygnał Illyana kierowca ruszył, gładko skręcając w ulicę. Z zewnątrz nie dobiegał ich niemal żaden dźwięk. - Regentka małżonka - Cordelia smakowała to określenie. - Czy tak brzmi mój oficjalny tytuł? - Owszem, milady - odparł Illyan. - Towarzyszą mu jakiekolwiek oficjalne obowiązki? Illyan spojrzał na Vorkosigana, który rzekł: - Hm, tak i nie. Musimy uczestniczyć w wielu uroczystościach - czy też w twoim przypadku, uświetnić je swą obecnością. Poczynając od pogrzebu cesarza, niewątpliwie ponurego wydarzenia dla wszystkich zainteresowanych - prawdopodobnie z wyjątkiem samego Ezara Vorbarry. Z tym jednak trzeba poczekać, by wydał ostatnie tchnienie. Nie wiem, czy zaplanował już sobie, kiedy ma to nastąpić. Ale niczego innego bym się po nim nie spodziewał. Które imprezy chcesz traktować jako obowiązki zależy wyłącznie od ciebie. Przemowy, uroczystości, ważne śluby, chrzciny i pogrzeby, witanie delegacji poszczególnych okręgów - krótko mówiąc, funkcje reprezentacyjne. Księżniczka wdowa Kareen wykonuje je z prawdziwym talentem. - Vorkosigan urwał, widząc przerażoną minę Cordelii, po czym dodał pospiesznie. - Albo, jeśli wolisz, możesz prowadzić całkowicie prywatne życie. W chwili obecnej masz po temu idealny pretekst - jego ręka, opasująca talię żony, w sekrecie pogładziła jej wciąż jeszcze płaski brzuch. - W istocie wolałbym nawet, abyś oszczędzała siły. Natomiast co do politycznego aspektu twojego stanowiska... Byłbym bardzo rad, gdybyś została moją łączniczką z księżniczką wdową i... młodym cesarzem. Jeśli zdołasz, zaprzyjaźnij się z nią. To kobieta zachowująca niezwykłą rezerwę. Wychowanie chłopca jest kwestią najwyższej wagi. Nie wolno nam powtórzyć błędów Ezara Vorbarry. - Mogę spróbować - westchnęła. - Widzę, że życie barrayarskich Vorów to ciężka

praca. - Nie staraj się przesadnie naginać. Nie chciałbym, abyś zmuszała się do czegoś. Poza tym, istnieje jeszcze jeden aspekt sprawy. - Czemu mnie to nie dziwi? Mów dalej. Zawahał się, starannie dobierając słowa. - Kiedy nieżyjący już książę Serg nazwał księcia Vortalę pseudo-postępowcem, w pewnym sensie miał rację. Szczególnie bolesne wyzwiska zawsze zawierają w sobie krztynę prawdy. Książę Vortala starał się utworzyć partię postępową wyłącznie spośród członków klas wyższych. Jak mawiał, chodziło mu o ludzi, którzy liczą się w społeczeństwie. Dostrzegasz drobną lukę w jego rozumowaniu? - Mniej więcej rozmiarów betańskiego kanionu Hogartha? Owszem. - Jesteś Betanką, kobietą o galaktycznej reputacji. - Daj spokój. - Za taką tu uchodzisz. Nie sądzę, abyś uświadamiała sobie w pełni, jak postrzegają cię ludzie. Tak się składa, że dla mnie to bardzo korzystne. - Miałam nadzieję, że zniknę ludziom z oczu. Nie przypuszczałam, iż mogę się tu stać popularna po tym, jakie szkody wyrządziłam waszej stronie na Escobarze. - To kwestia naszej kultury. Moi ludzie wybaczą niemal wszystko odważnemu żołnierzowi. Zaś ty łączysz w sobie dwie przeciwstawne frakcje - wojskową arystokrację i progalaktyczny plebs. Naprawdę uważam, że gdybyś zechciała rozegrać dla mnie tę partię, zdołałbym przeciągnąć na swą stronę cały trzon Ligi Obrońców Ludu. - Wielkie nieba. Od jak dawna zastanawiałeś się nad tym? - Nad samym problemem? Bardzo długo. Rola, jaką mogłabyś odegrać w jego rozwiązaniu, przyszła mi do głowy dopiero dziś. - Chciałbyś zrobić ze mnie figurantkę, kierującą czymś w rodzaju partii konstytucyjnej? - Nie, nie. Wkrótce złożę przysięgę na mój honor, nakazującą unikać mi czegoś takiego. Przekazanie księciu Gregorowi stanowiska cesarza bez oddania władzy naruszałoby ducha regenckiej przysięgi. Pragnę jedynie... pragnę jedynie znaleźć sposób, aby ściągnąć w służbę cesarza najlepszych ludzi ze wszystkich klas, grup językowych i partii. Wśród Vorów jest po prostu zbyt mało utalentowanej młodzieży. Chciałbym przekształcić rząd na wzór wojska w jego najlepszym okresie, kiedy zdolności zapewniały promocję bez względu na pochodzenie. Cesarz Ezar usiłował przeprowadzić podobne zmiany, wzmacniając ministerstwa kosztem książąt, jednakże sprawy posunęły się za daleko. Teraz książęta są

bezsilni, a ministerstwa - przeżarte korupcją. Musi istnieć jakiś sposób odzyskania równowagi. Cordelia westchnęła. - Wygląda na to, że będziemy musieli zgodzić się na zachowanie rozbieżnych stanowisk wobec konstytucji. Mnie nikt nie mianował regentem Barrayaru. Ostrzegam cię jednak, że nie ustanę w próbach zmiany twojego zdania. Na te słowa Illyan uniósł brwi. Cordelia, czując nagłą słabość, wyprostowała się na siedzeniu, obserwując przesuwającą się za oknami panoramę stolicy. Cztery miesiące temu nie poślubiła regenta Barrayaru. Wyszła za mąż za zwykłego żołnierza w stanie spoczynku. Owszem, po ślubie mężczyźni podobno zawsze się zmieniali, zazwyczaj na gorsze. Ale tak bardzo? Tak szybko? Nie do tych obowiązków się godziłam, mój panie. - Cesarz Ezar okazał ci wczoraj prawdziwe zaufanie, mianując cię regentem. Nie wydaje mi się, aby był tak bezwzględnym pragmatykiem, jakim mi go przedstawiłeś - zauważyła. - Owszem. To oznaka zaufania. Powodowała nim jednak konieczność. Nie dostrzegłaś chyba znaczenia przekazania kapitana Negriego księżniczce. - A miało to jakieś znaczenie? - O tak. I to bardzo wyraźne. Negri nadal będzie pełnił swe dawne obowiązki szefa cesarskiej ochrony. Oczywiście jego raporty nie trafią do czteroletniego chłopca, lecz do mnie. Komandor Illyan pozostanie jedynie jego asystentem. - Vorkosigan i Illyan wymienili ironiczne skinienia głowy. - Nie ma jednak żadnych wątpliwości co do lojalności Negriego. Gdybym, powiedzmy, oszalał i próbował przejąć władzę nie tylko faktyczną, ale i tytularną, bez wątpienia cesarz wydał mu tajne rozkazy, aby w takim wypadku pozbył się mnie. - No cóż. Zapewniam cię, że absolutnie nie mam ochoty zostać cesarzową Barrayaru. To na wypadek, gdybyś się nad tym zastanawiał. - Tak też sądziłem. Samochód zatrzymał się przed bramą w kamiennym murze. Czterech wartowników dokładnie zbadało pojazd, sprawdziło przepustkę Illyana, po czym pozwoliło im przejechać. Wszyscy ci strażnicy, tutaj, w Pałacu Vorkosigana - przed czym nas strzegą? Zapewne przed innymi Barrayarczykami w owym podzielonym na liczne frakcje krajobrazie politycznym. Nagle Cordelia przypomniała sobie jakże barrayarskie powiedzenie, którego użył kiedyś stary książę. Wówczas rozbawiło ją, teraz jednak wzbudziło nagły niepokój. “Przy wszystkich tych stosach nawozu, gdzieś tu musi się kryć jakiś koń”. Na Kolonii Beta właściwie nie znano koni, zachowało się tylko kilka sztuk hodowanych w zoo. Przy wszystkich tych strażnikach...

Ale jeśli nie jestem niczyim wrogiem, jak ktokolwiek może żywić wrogie zamiary wobec mnie? Illyan, który wiercił się niespokojnie na swym fotelu, przemówił wreszcie: - Proponowałbym, milordzie - powiedział z wahaniem do Vorkosigana - więcej, nawet błagałbym, aby zmienił pan zdanie i zgodził się osiąść na stałe w cesarskiej rezydencji. W ten sposób łatwiej przyszłoby mi kontrolować problemy związane z bezpieczeństwem pańskiej osoby - a są one także moimi problemami. - Uśmiechnął się lekko, co nie posłużyło jego wizerunkowi surowego oficera; zadarty nos sprawiał, że uśmiechnięty komandor przypominał rozradowanego szczeniaka. - O którym apartamencie myślałeś? - spytał Vorkosigan. - Cóż, kiedy Gregor wstąpi na tron, wraz z matką przeniesie się do komnat cesarskich. Wówczas zwolni się apartament Kareen. - Chcesz powiedzieć księcia Serga - Vorkosigan spojrzał na niego ponuro. - Chyba wolę osiąść oficjalnie w Pałacu Vorkosiganów. Mój ojciec spędza teraz więcej czasu na wsi, w Posiadłości. Nie przypuszczam, aby przeszkadzała mu zamiana. - Nie mogę poprzeć tego pomysłu. Oczywiście wyłącznie ze względów bezpieczeństwa. To najstarsza część miasta. Tutejsze ulice tworzą prawdziwy labirynt. W okolicy przebiegają co najmniej trzy rodzaje starych tuneli, należących do dawnych systemów kanalizacyjnych i transportowych. Poza tym wokół stoi zbyt wiele wysokich budynków, dających widok na całą okolicę. Trzeba by sześciu pełnych patroli, aby zapewnić choćby pobieżną ochronę. - Masz tylu ludzi? - Owszem, ale... - Zostańmy zatem przy Pałacu Vorkosiganów. - Widząc rozczarowanie oficera, Vorkosigan dodał pocieszająco. - To może nie posłuży naszemu bezpieczeństwu, ale z pewnością polepszy wizerunek. Doda nowej regencji aury wojskowej pokory. Powinno też zmniejszyć nieco paranoiczne obawy przed przewrotem pałacowym. I oto znaleźli się przed wspomnianym pałacem. W porównaniu z cesarską siedzibą rezydencja Vorkosiganów wydawała się niewielka. Szerokie skrzydła wznoszące się na dwa, a miejscami na cztery piętra, wieńczyły liczne wieże. Dodatki z przeróżnych epok sąsiadowały ze sobą tworząc rozległe i maleńkie dziedzińce, niektóre symetryczne, inne dziwnie nieproporcjonalne i sprawiające wrażenie przypadkowości. Wschodnia fasada była najbardziej jednorodna stylistycznie i ciężka od kamiennych rzeźb. Wzdłuż północnej, załamującej się pod dziwnymi kątami, rozciągały się starannie zadbane klasyczne ogrody. Najstarsza cześć pałacu leżała na zachodzie, najnowsza - na południu.

Pojazd zahamował przed dwupiętrowym gankiem po południowej stronie i Illyan mijając kolejne posterunki poprowadził swych towarzyszy szerokimi kamiennymi schodami do rozległego apartamentu na piętrze. Powoli wspinali się na górę, dostosowując kroki do niezręcznego marszu porucznika Koudelki. Koudelka posłał im przepraszające spojrzenie, po czym ponownie schylił głowę skupiony - czy może zawstydzony? Czy nie mają tu windy? pomyślała z irytacją Cordelia. Po drugiej stronie tego kamiennego labiryntu, w pokoju którego okna wychodziły na północne ogrody, bezsilny biały starzec leżał w swym ogromnym staroświeckim łożu czekając na śmierć... W przestronnym korytarzu na górze, wyściełanym dywanami i ozdobionym obrazami oraz licznymi stolikami, pełnymi przeróżnych drobiazgów - Cordelia uznała, że zapewne są to drogocenne bibeloty - czekał już na nich kapitan Negri. Rozmawiał właśnie zniżonym głosem ze stojącą obok kobietą. Cordelia poznała sławnego - czy może niesławnego - szefa cesarskiej służby bezpieczeństwa zaledwie poprzedniego dnia; po historycznej rozmowie Vorkosigana z jeszcze nie świętej pamięci Ezarem Vorbarrą. Negri był mężczyzną o twardej twarzy, twardym ciele i krągłej łysej czaszce, który służył swemu cesarzowi ciałem i duszą przez niemal czterdzieści lat, złowrogą legendą o niezgłębionych oczach. Teraz nachylił się nad jej dłonią i nazwał ją milady. Moja pani - a jednak zabrzmiało to szczerze. Kryła się w tym zwrocie nie większa ironia niż w normalnym tonie kapitana. Czujna jasnowłosa kobieta - dziewczyna? - wysoka i silnie umięśniona, ubrana w zwykłą cywilną suknię spoglądała na Cordelię z ogromnym zainteresowaniem. Vorkosigan i Negri wymienili krótkie pozdrowienia w telegraficznym stylu mężczyzn, którzy porozumiewają się od tak dawna, że zdołali wydestylować ze wszystkich grzeczności czystą esencję. - A to jest panna Droushnakov. Negri nie tyle przedstawił Cordelii swą towarzyszkę, co dokonał oficjalnej identyfikacji. - Droushnakov, czyli kto? - spytała zdesperowana Cordelia. Najwyraźniej wszyscy oprócz niej orientowali się, co się dzieje, choć Negri nie przedstawił także porucznika Koudelki; Koudelka i Droushnakov przyglądali się sobie ukradkiem. - Należę do służby Kancelarii Wewnętrznej, milady - Droushnakov złożyła jej półukłon-półdygnięcie. - A komu dokładnie służysz, oprócz kancelarii? - Księżniczce Kareen, milady. To mój oficjalny tytuł. Na liście personelu kapitana

Negriego figuruję jako członek ochrony pierwszej klasy. Trudno było stwierdzić, który tytuł budził w niej większą dumę i radość. Cordelia podejrzewała, że ten drugi. - Jestem pewna, że musisz być bardzo dobra, skoro tak cię określił. Słowa te wywołały uśmiech na twarzy dziewczyny. - Dziękuję, milady. Staram się. Wszyscy podążyli w ślad za Negrim do leżącej tuż obok słonecznej, dużej komnaty. Jej liczne okna wychodziły na południe. Cordelia zaciekawiona, zastanawiała się, czy eklektyczna mieszanina sprzętów stanowi zbiór bezcennych antyków, czy może drugorzędnych rupieci. Nie potrafiła tego stwierdzić. Po drugiej stronie komnaty, na obitym żółtym jedwabiem szezlongu siedziała kobieta, obserwująca z powagą zbliżających się gości. Księżniczka wdowa Kareen była szczupłą, znużoną trzydziestolatką. Miała piękne ciemne włosy, ułożone w misterną fryzurę, natomiast jej szara suknia została skrojona z zadziwiającą prostotą. Prostotą i elegancją. Na podłodze, rozciągnięty na brzuchu, leżał ciemnowłosy chłopiec, na oko czterolatek. Mruczał coś do mechanicznego stegozaura wielkości kota, który mamrotał w odpowiedzi. Księżniczka poleciła mu wstać i wyłączyć zabawkę. Chłopiec posłusznie przycupnął obok matki, choć w dłoniach nadal ściskał skórzanego zwierzaka. Cordelia z ulgą stwierdziła, że młody książę jest ubrany odpowiednio do swego wieku w wygodny strój sportowy. Negri oficjalnym tonem przedstawił Cordelię księżniczce i księciu Gregorowi. Cordelia nie była pewna, czy powinna się ukłonić, dygnąć, czy może zasalutować. Ostatecznie skłoniła głowę jak wcześniej Droushnakov. Gregor, poważny i milczący, spojrzał na nią zalęknionym wzrokiem, toteż próbowała uśmiechnąć się w najbardziej ujmujący sposób. Vorkosigan ukląkł przed chłopcem na jedno kolano - tylko Cordelia dostrzegła, jak gwałtownie przełknął ślinę - i powiedział: - Czy wiesz kim jestem, książę Gregorze? Gregor skulił się lekko, przywierając do matki. Księżniczka skinęła głową. - Lord Aral Vorkosigan - odparł chłopiec nieśmiało. Vorkosigan przemówił łagodniejszym tonem, rozluźniając ręce i starając się przybrać pogodniejszą niż zwykle minę. - Twój dziadek poprosił mnie, abym został twoim regentem. Czy ktoś wyjaśnił ci, co to oznacza? Gregor w milczeniu potrząsnął głową. Vorkosigan spojrzał na Negriego, z

dezaprobatą unosząc brwi. Kapitan nie zareagował. - Znaczy to, że będę wykonywał pracę twojego dziadka, póki nie dorośniesz na tyle, aby sam się nią zająć. Nastąpi to, gdy skończysz dwadzieścia lat. Przez następnych szesnaście lat będę opiekował się tobą i twoją matką w zastępstwie dziadka. Dopilnuję też, abyś zdobył wykształcenie, które pomoże ci dobrze rządzić. Równie dobrze, jak twój dziadek. Czy ten dzieciak w ogóle wie, co oznacza rządzenie? Cordelia zauważyła, że Vorkosigan nie powiedział “w zastępstwie twojego ojca”. Uważał, żeby w ogóle nie wspomnieć imienia księcia. Wyglądało na to, iż Serg już wkrótce zniknie z historii Barrayaru równie doszczętnie, jak wcześniej jego ciało, unicestwione w bitwie na orbicie. - Na razie - ciągnął dalej Vorkosigan - musisz się jedynie pilnie uczyć i słuchać poleceń matki. Potrafisz to zrobić? Gregor przytaknął, przełykając ślinę. - Myślę, że sobie poradzisz. - Vorkosigan odpowiedział krótkim skinieniem głowy, identycznym jak to, którym obdarzał swych oficerów sztabowych, i wstał. Ty chyba sobie też poradzisz, Aralu, pomyślała Cordelia. - Ponieważ już pan tu jest - zaczął Negri po krótkiej chwili ciszy upewniając się, że nie wejdzie Vorkosiganowi w słowo - chciałbym, aby odwiedził pan centrum dowodzenia. Pragnąłbym omówić z panem kilka raportów. Najnowsze doniesienia z Darkoi wskazują na to, że książę Vorlakai już nie żył, kiedy podpalono jego rezydencję, co rzuca nowe światło - lub raczej cień - na tę sprawę. Poza tym jest jeszcze problem odbudowy Ministerstwa Edukacji Politycznej. - Raczej demontażu - mruknął Vorkosigan. - Wszystko jedno. No i, jak zwykle, najnowsza próba sabotażu z Komarru... - Rozumiem. Chodźmy. Cordelio... - Może lady Vorkosigan zechciałaby przez jakiś czas dotrzymać mi towarzystwa? - odezwała się jak na zawołanie księżniczka Kareen. W jej głosie zabrzmiała leciutka nuta ironii. Vorkosigan posłał jej pełne wdzięczności spojrzenie. - Dziękuję, milady. Kareen pogładziła z roztargnieniem palcem swe pełne wargi. Kiedy mężczyźni opuścili komnatę, odprężyła się lekko. - Doskonale. Miałam nadzieję, że zdołamy poznać się bliżej. - jej twarz ożywiła się nieco, oczy uważnie obserwowały Cordelię. Na przyzwalający gest matki chłopiec zsunął się z szezlonga i co chwila oglądając się

za siebie wrócił do przerwanej zabawy. Droushnakov zmarszczyła brwi. - Co się stało temu porucznikowi? - spytała Cordelię. - Porucznik Koudelka został trafiony z porażacza nerwowego - odparła sztywno Cordelia niepewna, czy osobliwy ton głosu dziewczyny nie oznacza przypadkiem skrywanej dezaprobaty. - Rok temu, kiedy służył u Arala na “Generale Vorkrafcie”. Tutejsza neurochirurgia najwyraźniej nie dorasta do galaktycznych standardów. Ugryzła się w język w obawie, że gospodyni uzna to za krytykę. Nie żeby księżniczka Kareen odpowiadała za wątpliwy poziom medycznej wiedzy na Barrayarze. - Ach, tak. Został ranny jeszcze przed wojną o Escobar? - W istocie można by rzec, że stanowiło to pierwszy wystrzał wojny o Escobar. Choć przypuszczam, że wy nazwalibyście go ofiarą mimo woli. - Lady Vorkosigan - czy może powinnam rzec: kapitan Naismith - była tam - wtrąciła księżniczka Kareen. - Toteż wie najlepiej. Cordelia nie potrafiła odczytać wyrazu twarzy gospodyni. Jak wiele słynnych raportów Negriego trafiło także i do jej rąk? - Cóż za okropna tragedia! Najwyraźniej kiedyś był bardzo wysportowany - zauważyła strażniczka. - Bo był - Cordelia uśmiechnęła się nieco cieplej, opuszczając nastroszone kolce. - W mojej opinii porażacze nerwowe to paskudna broń. Z roztargnieniem podrapała się w martwe i nieczułe miejsce na udzie, muśnięte zaledwie aurą pola porażacza, która na szczęście nie przeniknęła podskórnego tłuszczu i nie uszkodziła mięśnia. Powinna była wyleczyć to sobie przed wyjazdem. - Proszę usiąść, lady Vorkosigan - księżniczka poklepała miejsce obok siebie, dopiero co zwolnione przez przyszłego cesarza. - Drou, czy zechciałabyś zabrać Gregora na drugie śniadanie? Droushnakov ze zrozumieniem skinęła głową, jakby w owej prostej prośbie została zawarta dodatkowa zakodowana wiadomość. Zabrała chłopca i wyszła, prowadząc go za rękę. Obie kobiety usłyszały jeszcze echo dziecinnego głosu: - Droushie, czy mógłbym dostać kremówkę? I jedną dla Steggiego? Cordelia usiadła ostrożnie, myśląc o raportach Negriego i barrayarskiej dezinformacji, dotyczącej niedawnej inwazji na Escobar. Escobar, sąsiada i sprzymierzeńca Kolonii Beta... Broń, która zabiła księcia Serga i zniszczyła jego statek wysoko nad Escobarem, została przemycona przez barrayarską blokadę dzięki odwadze i poświęceniu niejakiej kapitan

Cordelii Naismith z Betańskich Sił Ekspedycyjnych. Wszyscy o tym wiedzieli i nie musiała za nic przepraszać. Natomiast tajna historia, skrywane knowania najwyższego barrayarskiego dowództwa - to właśnie było tak... zdradzieckie, zdecydowała Cordelia. Oto najlepsze określenie. Niebezpieczne, niczym źle przechowywane odpady toksyczne. Ku zdumieniu Cordelii księżniczka Kareen nachyliła się ku niej, ujęła jej prawą rękę, uniosła ją do ust i mocno pocałowała. - Poprzysięgłam sobie - powiedziała - że ucałuję dłoń, która zabiła Gesa Vorrutyera. Dziękuję ci, dziękuję. - W jej zduszonym głosie brzmiała szczerość. Wyglądało na to, że księżniczka jest bliska łez. Na twarzy Kareen Cordelia dostrzegła głęboką, nieskrywaną wdzięczność. Po chwili gospodyni wyprostowała się, na powrót chłodna i opanowana. - Dziękuję. Niech cię Bóg błogosławi. - Och... - Cordelia roztarła pocałowane miejsce. - Cóż, ja... ten honor należy się komuś innemu, milady. Byłam obecna przy śmierci admirała Vorrutyera, jednak to nie moja ręka podcięła mu gardło. Dłonie Kareen zacisnęły się na kolanach. Jej oczy rozbłysły. - Więc jednak to lord Vorkosigan go zabił! - Nie! - usta Cordelii zbielały ze skrywanej złości. - Negri powinien był przekazać ci prawdziwy raport. To był sierżant Bothari. Ocalił mi wtedy życie. - Bothari? - Kareen wyprostowała się gwałtownie. - Potwór Bothari? Szalone narzędzie Vorrutyera? - Nie mam nic przeciwko temu, aby to mnie obwiniano, bowiem gdyby prawda przedostała się do opinii publicznej, musieliby skazać go za bunt i morderstwo. Ta wersja wydarzeń pozwoliła sierżantowi uniknąć egzekucji. Ale... ale nie powinnam przypisywać sobie jego zasług. Jeśli chcesz, przekażę mu twoje podziękowania. Nie jestem jednak pewna, czy w ogóle pamięta całe zdarzenie. Po wojnie, zanim zwolniono go z wojska, przeszedł drakońską terapię - a przynajmniej to, co u was na Barrayarze uchodzi za terapię. - Cordelia obawiała się, że jej poziom był porównywalny z neurochirurgią. - Z tego zaś co wiem, przedtem też nie był zupełnie normalny. - Nie - potwierdziła Kareen. - Z całą pewnością nie. Sądziłam, że był pionkiem Vorrutyera. - Dokonał innego wyboru. Myślę, że stanowiło to największy akt bohaterstwa, jaki kiedykolwiek widziałam. Z głębi trzęsawiska zła i szaleństwa sięgnąć ku... - Cordelia urwała, wstydząc się rzec “ku zbawieniu”. Po chwili spytała: - Czy obwiniasz admirała Vorrutyera za deprawację księcia Serga?

Skoro już postanowiły wyjaśnić wszystko do końca... Nikt nie wspomina o księciu. Jeszcze niedawno postanowił, na skróty, poprzez krew, sięgnąć po koronę, a teraz po prostu... zniknął. - Ges Vorrutyer... - Kareen wyłamywała palce - znalazł w Sergu godnego siebie przyjaciela. I zdolnego ucznia, towarzysza zboczonych zabaw. Może nie wszystko było winą Vorrutyera. Nie wiem. Cordelia wyczuwała szczerość w jej słowach. Księżniczka dodała cicho: - Kiedy zaszłam w ciążę, Ezar ochraniał mnie przed Sergiem. Ostatni raz widziałam mojego męża na rok przed jego śmiercią. Może ja też nie będę już wspominać o księciu? - Ezar był potężnym protektorem. Mam nadzieję, że Aral spisze się równie dobrze. - Czy powinna wyrażać się o cesarzu w czasie przeszłym? Wszyscy inni tak robili. Kareen nagle otrząsnęła się z zamyślenia. - Herbaty, lady Vorkosigan? - spytała z uśmiechem. Dotknęła komunikatora ukrytego w cennej broszy na ramieniu i wydała rozkazy służbie. Najwyraźniej prywatna audiencja dobiegła końca. Kapitan Naismith musi przywdziać skórę lady Vorkosigan, pijącej herbatę z księżniczką. Gregor i jego strażniczka zjawili się w chwili, kiedy podano kremówki i chłopiec oczarował obie damy do tego stopnia, że zdołał uprosić je o drugie ciastko. Kareen stanowczo odmówiła mu trzeciego. Syn księcia Serga sprawiał wrażenie zupełnie normalnego chłopca, choć towarzystwo obcych wyraźnie go onieśmielało. Cordelia obserwowała go z głębokim zainteresowaniem. Macierzyństwo. Wszystkim się przytrafiało. Jak trudne się okaże? - Co pani sądzi o swym nowym domu, lady Vorkosigan? - zagadnęła uprzejmie księżniczka. Typowa rozmowa przy herbacie. Żadnego odsłaniania uczuć. Nie przy dzieciach. Cordelia zastanowiła się. - Rezydencja wiejska na południu, w Posiadłości Vorkosiganów jest po prostu cudowna. Wspaniałe jezioro. Większe niż jakikolwiek otwarty zbiornik wodny na całej Kolonii Beta. A przecież Aral traktuje je jak coś oczywistego. Wasza planeta jest niewiarygodnie piękna. Wasza planeta? Nie moja? W umyśle Cordelii słowo “dom” nadal przywoływało hasło “Kolonia Beta”. A jednak mogłaby spędzić wieki w objęciach Vorkosigana nad jeziorem. - Tutejsza stolica... cóż, jest bez wątpienia bardziej zróżnicowana, niż jakiekolwiek miasto w do... Niż na Kolonii Beta. Choć - zaśmiała się z zakłopotaniem - wszędzie widzę

tylu żołnierzy. Ostatnio tak wiele zielonych mundurów otaczało mnie w obozie jenieckim. - Czy nadal w pani oczach wyglądamy na wrogów? - zapytała księżniczka. - Przestaliście być dla mnie wrogami, zanim jeszcze skończyła się wojna. Już wtedy ujrzałam w was jedynie zbiór ofiar, dotkniętych różnorodną ślepotą. - Ma pani bystry wzrok, lady Vorkosigan - księżniczka wypiła łyk herbaty, uśmiechając się do swej filiżanki. - Bywa, że w Pałacu Vorkosiganów także panuje koszarowa atmosfera. Szczególnie kiedy przebywa w nim książę Piotr - skomentowała. - Wszyscy ci słudzy w liberiach. Mam wrażenie, że dostrzegłam parę kobiet, przemykających gdzieś po kątach, ale dotąd żadnej nie udało mi się zagadnąć. Bez wątpienia to tutejsza specyfika. W betańskiej służbie sytuacja wyglądała inaczej. - Armia otwarta dla obu płci - wtrąciła Droushnakov. Czyżby w jej oczach zabłysła iskra zazdrości? - Kobiety i mężczyźni służący razem. - Pobór na podstawie testów zdolności - uzupełniła Cordelia. - Wyłącznie. Oczywiście prace wymagające większej siły fizycznej przypadają mężczyznom, ale nie ma w tym nic z tutejszej dziwnej obsesji. Stanowiska nie wiążą się ze statusem społecznym. - Szacunkiem - westchnęła Droushnakov. - Cóż, jeśli ludzie oddają swe życie w służbę społeczności, powinni cieszyć się szacunkiem - odparła spokojnie Cordelia. - Brakuje mi moich sióstr-oficerów, tak je chyba można nazwać. Mądrych, inteligentnych kobiet, techniczek, przyjaciółek, które zostały w domu. - Znów to niebezpieczne słowo, dom. - Oprócz mądrych mężczyzn, muszą tu być równie inteligentne kobiety. Czemu się ukrywają? Cordelia ugryzła się w język, bowiem nagle przyszło jej na myśl, że Kareen może błędnie potraktować tę ostatnią uwagę jako przycinek. Jeśli jednak Kareen poczuła się urażona, zachowała to dla siebie, zaś powrót Arala i Illyana uratował Cordelię przed dalszymi potencjalnymi gafami. Goście pożegnali się uprzejmie i wrócili do Pałacu Vorkosiganów. *** Tego wieczoru komandor Illyan zjawił się w pałacu, prowadząc ze sobą Droushnakov. Dziewczyna dźwigała w dłoni wielką walizkę i rozglądała się ciekawie. - Kapitan Negri wyznaczył pannę Droushnakov do ochrony regentki-małżonki - wyjaśnił krótko Illyan.

Aral z aprobatą skinął głową. Później Droushnakov wręczyła Cordelii zapieczętowany liścik na grubym kremowym papierze. Unosząc brwi Cordelia złamała pieczęć. Pismo było drobne i eleganckie, podpis czytelny i pozbawiony wszelkich ozdóbek. Na pewno będzie ci odpowiadała. Pozdrowienia. Kareen.

Rozdział drugi Następnego ranka Cordelia obudziwszy się ujrzała, że Vorkosigan zdążył już zniknąć. Po raz pierwszy musiała samotnie stawić czoło Barrayarowi bez wsparcia męża. Postanowiła poświęcić ten dzień zakupom - przyszło jej to do głowy, gdy poprzedniego wieczoru obserwowała Koudelkę wspinającego się mozolnie na kręcone schody. Podejrzewała, że Droushnakov będzie idealną przewodniczką w zaplanowanej przez nią wyprawie. Ubrała się i ruszyła na poszukiwania strażniczki. Jej znalezienie okazało się niezbyt trudne. Droushnakov siedziała w korytarzu tuż za drzwiami sypialni, na widok Cordelii zerwała się na równe nogi. Dziewczyna naprawdę powinna nosić mundur, stwierdziła w duchu Cordelia. Sukienka nadawała jej wysokiej postaci pozór ociężałości. Cordelia zastanawiała się, czy jako regentka-małżonka mogłaby odziać służbę w wymyśloną przez siebie liberię. Podczas śniadania zabawiała się wizjami kostiumu, który podkreślałby godną Walkirii urodę Droushnakov. - Czy wiesz, że jesteś pierwszą kobietą-strażnikiem jaką spotkałam na Barrayarze? - zauważyła, unosząc wzrok znad jajek, kawy i gotowanej na parze omaszczonej kaszy, stanowiącej żelazny element każdego śniadania. - Jak trafiłaś do tej pracy? - No cóż, nie jestem prawdziwą strażniczką, tak jak mężczyźni w liberiach... Ach, i znowu ta magia munduru. -...jednakże mój ojciec i wszyscy trzej bracia służą w wojsku. To, co robię, jest najbliższe bycia prawdziwym żołnierzem, tak jak pani. Zwariowana na punkcie armii, podobnie jak cała reszta Barrayaru. - Tak? - Kiedy byłam młodsza, trenowałam dżudo, dla rozrywki. Okazałam się jednak za wysoka jak na kobiecą grupę. Żadna z dziewcząt nie była dla mnie równym przeciwnikiem, poza tym same kata to okropne nudziarstwo. Bracia przemycali mnie ze sobą na zajęcia w grupie mężczyzn. I dalej już poszło. Jeszcze w szkole dwukrotnie zdobyłam tytuł mistrzyni Barrayaru. A potem, trzy lata temu, jeden z ludzi kapitana Negriego zwrócił się do mojego ojca, oferując mi pracę. Wtedy właśnie przeszłam szkolenie z bronią. Najwyraźniej księżniczka od lat prosiła o to, by do straży przyjąć parę kobiet, mieli jednak kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto przeszedłby wszystkie testy. Choć - uśmiechnęła się nieśmiało - damie, która zabiła admirała Vorrutyera, nie potrzeba raczej moich nędznych usług. Cordelia ugryzła się w język.

- Hm, miałam wtedy szczęście. Poza tym, w tej chwili wolałabym trzymać się z dala od wszelkich fizycznych starć. Wiesz chyba, że jestem w ciąży. - Owszem, milady. Przeczytałam o tym w jednym z... -...raportów kapitana Negriego - dokończyła Cordelia, wpadając jej w słowo. - Nigdy w to nie wątpiłam. Prawdopodobnie dowiedział się o mojej ciąży jeszcze przede mną. - Tak, milady. - Czy jako dziecko zachęcano cię do rozwijania twoich zainteresowań? - Niespecjalnie. Wszyscy uważali, że jestem dość dziwna - Droushnakov zmarszczyła czoło i Cordelia domyśliła się, że poruszyła nieprzyjemne wspomnienia. Z namysłem przyjrzała się dziewczynie. - Starsi bracia? Dziewczyna zerknęła na nią ze zdumieniem. - Owszem. - Tak przypuszczałam. - A ja bałam się Barrayaru widząc, jak traktuje swoich synów. Nic dziwnego, że mieli kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto zdołałby przejść wszystkie testy. - Zatem odbyłaś szkolenie w posługiwaniu się bronią. Doskonale. Będziesz więc moim przewodnikiem podczas dzisiejszych zakupów. Twarz Droushnakov przybrała lekko sztuczny wyraz. - Tak, milady. Jakie stroje panią interesują? - spytała uprzejmie, nie do końca skrywając rozczarowanie, jakie wzbudziły w niej zainteresowania “prawdziwej” kobiety- żołnierza. - Gdzie można kupić porządną laskę z ukrytą szpadą? Sztuczny entuzjazm zniknął jak zdmuchnięty. - Och, znam doskonałe miejsce. Chodzą tam oficerowie z klasy Vorów oraz książęta, kupując sprzęt dla swoich ludzi. To znaczy... sama nigdy nie byłam w środku. Moja rodzina nie należy do Vorów, więc oczywiście nie wolno nam posiadać osobistej broni. Tylko sprzęt wojskowy. Ale podobno to najlepszy sklep. *** Jeden z członków straży książęcej zawiózł je na miejsce. Cordelia, odprężona, chłonęła widoki miasta, Droushnakov natomiast zachowała czujność. Jej oczy bezustannie śledziły przelewający się wokół tłum. Cordelia miała wrażenie, że niewiele ujdzie bystremu wzrokowi jej towarzyszki. Od czasu do czasu dłoń Droushnakov wędrowała ku rękojeści

paralizatora, ukrytego wewnątrz jej haftowanego bolerka. Wreszcie skręcili w schludną wąską uliczkę. Po obu stronach wznosiły się stare budynki z rzeźbionymi kamiennymi frontonami. Sklep z bronią był oznaczony jedynie skromnym szyldem “Siegling”, wypisanym dyskretnymi złotymi literami. Najwyraźniej jeśli ktoś nie wiedział gdzie trafił, nie powinien tam wchodzić. Ich kierowca zaczekał na zewnątrz, podczas gdy Cordelia i Droushnakov weszły do środka. W wyściełanym grubym dywanem i obitym drewnem wnętrzu unosił się słaby zapach zbrojowni; Cordelii przywiódł on na myśl jej statek Zwiadu, znajomy element w obcym świecie. Ukradkiem przyjrzała się boazeriom, próbując oszacować ich wartość i przełożyć na betańskie dolary. Na Barrayarze drewno wydawało się niemal równie powszechne, co plastyk. Na ścianach, w eleganckich gablotach, wystawiono broń osobistą, jaką mógł mieć legalnie każdy członek klas wyższych. Oprócz paralizatorów i broni myśliwskiej Cordelia ujrzała imponujący zestaw szpad i noży; najwyraźniej surowe edykty cesarskie, znoszące pojedynki, zabraniały jedynie użycia rapierów, nie zaś ich posiadania. Sprzedawca, starszy mężczyzna o wąskich oczach i kocich ruchach, wyszedł im na spotkanie. - Co mogę dla was zrobić, moje panie? - spytał uprzejmie. Cordelia przypuszczała, że kobiety z klasy Vorów muszą czasami odwiedzać to miejsce, aby kupić prezenty dla swych krewnych płci męskiej. Jednakże sprzedawca tym samym tonem mógł rzec “co mogę dla was zrobić, moje dzieci?”. Lekceważenie wyrażone samą mową ciała? Daj spokój. - Szukam laski z ostrzem dla mężczyzny około metra dziewięćdziesiąt dwa wzrostu. Powinna być mniej więcej tej długości - dodała, przypominając sobie długość rąk i nóg Koudelki. Wskazała na wysokość biodra. - Prawdopodobnie uruchamiana sprężyną. - Tak jest, proszę pani. - Sprzedawca zniknął i po chwili wrócił z kawałkiem misternie rzeźbionego jasnego drewna. - Wygląda... Sama nie wiem. - Fircykowato? Jak to działa? Sprzedawca zademonstrował ukrytą sprężynę. Drewniana osłona odpadła, ukazując długie cienkie ostrze. Cordelia wyciągnęła rękę i mężczyzna z pewnym wahaniem podał jej broń. Kilka razy poruszyła szpadą, obejrzała ją uważnie, po czym oddała swej towarzyszce. - Co o tym sądzisz? Droushnakov najpierw uśmiechnęła się, potem jednak z powątpiewaniem zmarszczyła brwi. - Nie jest zbyt dobrze wyważona. - Zerknęła niepewnie na sprzedawcę.

- Pamiętaj, pracujesz dla mnie, nie dla niego - wtrąciła Cordelia dostrzegając w tym przejaw działania mechanizmów klasowych. - Uważam, że to nie najlepsze ostrze. - Wręcz przeciwnie, to wspaniała darkoińska robota, proszę pani - zaprotestował chłodno sprzedawca. Cordelia z uśmiechem odebrała broń strażniczce. - Sprawdźmy twoją hipotezę. Nagle uniosła szpadę w gwałtownym salucie i ostro zaatakowała ścianę. Ostrze uwięzło w drewnie i Cordelia oparła się na nim całym ciężarem. Brzeszczot pękł. Z wdzięcznym uśmiechem oddała sprzedawcy kawałki. - Jakim cudem utrzymujecie się w branży, jeśli wasi klienci nie dożywają następnych zakupów? “Siegling” z pewnością nie zyskał sobie reputacji sprzedając podobne zabawki. Przynieś mi coś godnego żołnierza, nie ozdóbkę dla alfonsa. - Proszę pani - powiedział sztywno sprzedawca. - Muszę nalegać, aby pokryła pani koszty uszkodzonego towaru. Cordelia odparła rozdrażniona: - Doskonale. Poślij rachunek mojemu mężowi, admirałowi Aralowi Vorkosiganowi, zamieszkałemu w Pałacu Vorkosiganów. A skoro już przy tym jesteśmy, możesz mu również wyjaśnić, dlaczego usiłowałeś wcisnąć podobny śmieć jego żonie - bosmanie. To ostatnie było jedynie domysłem, jednakże zdziwienie malujące się w oczach mężczyzny powiedziało jej, że słusznie oceniła jego wiek i chód. Sprzedawca ukłonił się głęboko. - Stokrotnie przepraszam, milady. Myślę, że mam coś odpowiedniego, jeśli milady zechce zaczekać. Ponownie zniknął i Cordelia westchnęła. - Kupowanie z automatów jest zdecydowanie łatwiejsze. Przynajmniej jednak odwołanie do Mitycznych Władz Wyższych działa tu równie dobrze, jak w domu. Następna laska zrobiona była z prostego ciemnego drewna i wypolerowana gładko jak atłas. Sprzedawca podał ją z kolejnym ukłonem. - Trzeba nacisnąć tutaj, milady. Laska była znacznie cięższa niż poprzednia. Drewniana powłoka odskoczyła gwałtownie, uderzając w ścianę po drugiej stronie pomieszczenia. Już samo to mogło stanowić niezłą broń. Cordelia ponownie powiodła wzrokiem wzdłuż ostrza. Dziwny delikatny wzór wygrawerowany na klindze zamigotał lekko. Raz jeszcze zasalutowała

ścianie, kątem oka spoglądając na sprzedawcę. - Czy straty są wliczone do twojej pensji? - Proszę, milady. - W jego oczach zabłysła satysfakcja. - Tego nie zdoła pani złamać. Cordelia poddała szpadę tej samej próbie, co poprzednią. Tym razem ostrze zagłębiło się znacznie dalej, zaś napierając na nie całym ciężarem zdołała tylko lekko wygiąć klingę. Nawet wtedy czuła jednak, że daleko jej jeszcze do punktu krytycznego. Podała broń Droushnakov, która obejrzała ją czule. - Ta jest piękna, milady. Godna. - Z pewnością częściej będzie służyła jako laska, niż jako szpada. Mimo wszystko, istotnie powinna być godna. Weźmiemy ją. Kiedy sprzedawca pakował jej zakup, Cordelia przystanęła przed gablotą pełną inkrustowanych emalią paralizatorów. - Myśli pani o jednym dla siebie, milady? - spytała Droushnakov. - Chyba nie. Barrayar ma już wystarczająco wielu żołnierzy. Nie musi importować ich z Kolonii Beta. Nie przybyłam tu po to, by oddawać się wojaczce. Widzisz coś, co by cię interesowało? Droushnakov powiodła wokół tęsknym wzrokiem i potrząsnęła głową. Jej dłoń ponownie powędrowała ku bolerku. - Sprzęt kapitana Negriego jest bezkonkurencyjny. Nawet “Siegling” nie ma na składzie nic lepszego. Wyłącznie ładniejsze. *** Tego wieczoru do obiadu zasiedli bardzo późno. Przy stole było ich troje: Vorkosigan, Cordelia i porucznik Koudelka. Nowy osobisty sekretarz Arala sprawiał wrażenie nieco zmęczonego. - Co robiliście przez cały dzień? - spytała Cordelia. - Głównie przeganialiśmy ludzi z kąta w kąt - odparł Vorkosigan. - Premier Vortala przecenił nieco gotowość kilku członków do głosowania zgodnie z naszym życzeniem, toteż pracowaliśmy nad nimi kolejno za zamkniętymi drzwiami. To, co zobaczysz jutro w komnatach Rady, nie będzie barrayarską polityką, a jedynie efektem jej działania. Jak się dziś bawiłaś? - Świetnie. Byłam na zakupach. Zobacz, co kupiłam. - Wyciągnęła laskę. - Żebyś nie zamęczył Kou na śmierć.

Koudelka podziękował uprzejmie z wdzięczną miną, która pokrywała rozdrażnienie. Wyraz jego twarzy zmienił się jednak gwałtownie, gdy porucznik ujął w dłoń laskę i niemal ją upuścił, zdumiony jej ciężarem. - Hej! To nie jest... - Naciskasz rękojeść w tym miejscu. Tylko nie celuj... Łup! -...w okno. Na szczęście drewniana osłona uderzyła we framugę i odbiła się z trzaskiem. Kou i Aral podskoczyli gwałtownie. Oczy Koudelki rozbłysły, kiedy uważnie oglądał ostrze, podczas gdy Cordelia podniosła z ziemi osłonę. - Och, milady! - Nagle jego twarz posmutniała. Schował szpadę i oddał ją z żalem. - Przypuszczam, że nie wiedziała pani o tym. Nie jestem Vorem. Nie wolno mi posiadać prywatnego miecza. - Och - westchnęła Cordelia. Vorkosigan uniósł brwi. - Czy mógłbym to zobaczyć, Cordelio? - Dokładnie obejrzał jej zakup, ostrożnie zsuwając osłonę. - Hm, zgaduję, że to ja za nią zapłaciłem. - No cóż, zapłacisz, kiedy przyjdzie rachunek. Choć według mnie nie powinieneś uwzględniać szpady, którą złamałam. Wygląda jednak na to, że równie dobrze mogę oddać tę laskę do sklepu. - Rozumiem - uśmiechnął się lekko. - Poruczniku, jako twój dowódca i wasal secundus po Ezarze Vorbarrze, niniejszym oficjalnie przekazuję ci tę oto moją broń, abyś używał jej w służbie cesarza, oby żył jak najdłużej. - Nieunikniona ironia zawarta w tych oficjalnych słowach sprawiła, że usta Vorkosigana zacisnęły się mocno. Po chwili jednak otrząsnął się i oddał laskę Koudelce, który ponownie się rozpromienił. - Dziękuję panu! Cordelia pokręciła głową. - Chyba nigdy nie zrozumiem tego miejsca. - Poproszę Kou, żeby znalazł ci jakąś oficjalną historię. Ale nie dzisiaj. Ledwie starczy mu czasu, aby uporządkować notatki. Wieczorem ma się tu zjawić Vortala z jeszcze paroma zbłąkanymi duszami. Idź do biblioteki księcia, mojego ojca, Kou; spotkamy się tam później. Obiad dobiegł końca. Koudelka wycofał się do biblioteki, natomiast Vorkosigan i