mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 657
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 744

Busłowska Katarzyna - W samą porę

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Busłowska Katarzyna - W samą porę.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 221 stron)

SPIS TREŚCI Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19

Rozdział 20 Epilog

ROZDZIAŁ 1 Karolina stała przy oknie, starając się skupić uwagę na bawiących się z psem dzieciach sąsiadów. Dźwięk zapinającego się zamka błyskawicznego w torbie podróżnej jej bratanka ranił jej uszy. Kuba jechał do domu na długo wyczekiwaną majówkę. Ona jednak czuła dziwny niepokój. Lubiła mieć go przy sobie. Przyjemnie było wracać do domu, wiedząc, że będzie miała się do kogo odezwać. Usłyszała ciężkie westchnienie Kuby. Chłopiec cieszył się na spotkanie z rodziną, ale martwił się o Karolinę. Zauważył, że ostatnio jest w nie najlepszym nastroju. Czuła to. Widziała, jak na nią patrzył, ale nic nie mogła na to poradzić. – Mógłbym jeszcze trochę zostać… – powiedział niepewnie. – Boisz się zostawić swoją starą ciotkę samą? – zadrwiła, odwracając się do niego. – Musisz. Mam cię przy sobie częściej niż twoja rodzona matka. Niedługo zacznie mnie za to nienawidzić. – Karolina! – Spiorunował ją spojrzeniem. – Wiem. Twoja mama to wspaniała kobieta i nigdy nie zdobyłaby się na żywienie do kogoś nienawiści. Jestem wdzięczna, że wypożycza mi ciebie na te kilka miesięcy. Jesteś za stary, żeby być moim synem, ale czasem mogę poudawać. – Może przyjechałabyś do nas na trochę? – zaproponował. – Odpoczęłabyś. Urządzilibyśmy ognisko! To byłaby majówka z prawdziwego zdarzenia! – zawołał z entuzjazmem. – Nie. – Pokręciła głową. – Mam sporo pracy. – Jak zawsze. – Uśmiechnął się kwaśno. – Przyjadę, jak tylko moja mama wróci z Włoch. Wtedy będę musiała. Nie odpuści mi. – Skrzywiła się na samą myśl. – To prawda – przyznał. Krystyna Mec nie należała do osób, którym łatwo jest odmówić. – Będziemy czekać. Obiecaj mi tylko, że gdy wyjadę, przestaniesz zgrywać odpowiedzialną ciotkę i wreszcie trochę się zabawisz. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy – zapewniła. – Trzymaj się. – Pocałował ją w policzek, zabrał bagaż i wyszedł. – Udanej majówki! – zawołała za nim. Wraz z odgłosem zatrzaskujących się drzwi wejściowych z jej twarzy zniknął uśmiech. Znów odwróciła się do okna. Dzieci sąsiadów bawiły się z psem w ogrodzie. Lubiła je obserwować. Bliźniacy byli tak rozkoszni, że nie mogła oderwać od nich wzroku. Śmiali się i biegali w kółko, goniąc się nawzajem. Ich widok przywodził jej na myśl przyjemne wspomnienia z własnego dzieciństwa, które skończyło się gwałtownie. Jej dorosłe życie nie było przepełnione bolesnymi doświadczeniami, ale brakowało w nim tego czegoś, co sprawiłoby, że z czystym sumieniem mogłaby nazwać je szczęśliwym. Niestety coraz bardziej zdawała sobie z tego sprawę.

Dzwonek komórki skutecznie wyrwał ją z zamyślenia i sprowadził na ziemię. Odebrała machinalnie, nie sprawdzając nawet, kto dzwoni. – Tak? – odezwała się. – Karolino, przypominam ci o dzisiejszych zakupach – oświadczył radosny głos po drugiej stronie. – Gośka… Nie mam ochoty – podjęła nieudolną próbę wykręcenia się od spotkania. – Nawet tak nie mów – oburzyła się przyjaciółka. – Obiecałam Kubie, że rozerwę cię trochę pod jego nieobecność. – Co? Nie potrzebuję żadnego rozrywania. Ja się czuję świetnie w jednym kawałku. – Dobra, dobra. Zaprosiłyśmy na niedzielę parę osób i robisz imprezę. – Cieszę się, że mnie o tym informujesz z aż jednodniowym wyprzedzeniem. To bardzo szlachetne z twojej strony. – Twój entuzjazm mnie motywuje. Za pół godziny widzimy się w centrum handlowym. – Właściwie to chciałam popracować… – Daj spokój – przerwała jej. – Nawet jeżeli odpuścisz na kilka dni, to i tak będziesz największym pracoholikiem, jakiego znam. – Niech będzie, ale za półtorej godziny, bo muszę przejrzeć kilka dokumentów i trochę podzwonić. – Maniaczka – parsknęła. – Też cię kocham. – Do zobaczenia. – Pa. Wcisnęła przycisk kończący rozmowę. Spojrzała przez okno na podwórko sąsiadów, ale dzieci zniknęły. Zegar z wizerunkiem Elvisa Presleya na ścianie wskazywał kwadrans po piątej. Pewnie poszły na kolację, pomyślała. Uśmiechnęła się do siebie, omiatając spojrzeniem pusty pokój. Już tęskniła za chłopakiem, który zamieszkiwał go przez większą część roku. A przecież nie było go dopiero od kilku minut. Poszła do kuchni i usiadła przy starym drewnianym stole. Zawsze wolała pracować tu niż w gabinecie. Nawet gdy chodziła jeszcze do szkoły, lepiej odrabiało jej się lekcje przy kuchennym stole niż przy biurku w swoim pokoju. Włączyła laptopa i otworzyła plik ze sprawozdaniem finansowym firmy Budimax, której była głównym udziałowcem. Kilka miesięcy wcześniej usunęła się w cień i przestała brać czynny udział w zarządzaniu firmą. Wszystko zostawiła na barkach swojego wspólnika, Roberta. Wciąż czuła się jednak w obowiązku być na bieżąco, szczególnie że nowy prezes często prosił ją o radę.

Biegła, mijając kolejne sklepy w galerii handlowej. Zmierzała do niewielkiej księgarni, w której zwykle spotykała się z przyjaciółką. Przez cały czas rozmawiała przez telefon, a przynajmniej starała się rozmawiać bez zbędnego podnoszenia głosu. Czuła jednak, że tego, co chce wykrzyczeć, i tak nie da się powstrzymać. – Nie chcę tego dłużej słuchać. Moja wspólniczka wpłaciła zaliczkę półtora miesiąca temu, a wy nie wywiązaliście się z kontraktu. Weszła do sklepu i od razu zauważyła długie, lśniące blond włosy migające pomiędzy regałami z książkami. Ruszyła ich śladem. – Daję państwu czas do końca tygodnia – kontynuowała. – Jeżeli w piątek nie zobaczę ekipy, w poniedziałek przekażę sprawę mojemu adwokatowi. Rozłączyła się i wrzuciła telefon do torby. – Nie chciałabym wkroczyć z tobą na wojenną ścieżkę – zaśmiała się Gośka. – I słusznie – warknęła, nie mogąc opanować wzburzenia zakończoną właśnie rozmową telefoniczną. – Co się dzieje? – Staję na głowie, żeby Marta nie doprowadziła firmy do bankructwa, ale ona mi to naprawdę utrudnia – westchnęła, poirytowana. – Do tego jeszcze Robert nie chce się zgodzić na modernizację ERP w Budimaksie. – Interesy. – Blondynka wywróciła oczami. – Dość już gadki o interesach. Wystarczy, że w domu mam to na okrągło. Na pewno coś wymyślisz. – Teraz potrzebuję już tylko dobrego prawnika, a tak się składa, że Adam jest w podróży poślubnej i nieprędko wróci – burknęła. – Dużo osób zaprosiłaś na tę imprezę? – Troszkę, ale o tym później. Znalazłam boską sukienkę, w sam raz dla ciebie. – Chwyciła ją pod ramię i pociągnęła w tylko sobie znanym kierunku. –I jak ci się podoba Rzym, mamusiu? Odkąd mieszkały oddzielnie, rozmawiały przez telefon codziennie. Nie zaprzestały tego nawet podczas częstych wyjazdów Krystyny. Córka uwielbiała słuchać o jej przygodach. Relacje matki były zazwyczaj tak barwne i szczegółowe, że Karolina czuła się, jakby była tam razem z nią. – Jest piękna pogoda, więc mnóstwo czasu spędzamy na powietrzu – powiedziała. – A co u ciebie? Jak radzisz sobie sama? – Ależ ja nie jestem sama – zapewniła, spoglądając na przyjaciółki, które witały już pierwszych gości. – Dziewczyny urządziły tu imprezę tak na wypadek, gdybym miała się nudzić. – To świetnie. Bawcie się dobrze. Danka cię pozdrawia. – Dziękuję. Ja też serdecznie ją pozdrawiam. Bawcie się dobrze. Pa, mamuś. – Pa, żabko. Rozłączyła się i schowała telefon do szuflady kredensu. Przyjrzała się

swojemu odbiciu w przeszklonych drzwiach prowadzących na taras. Wygładziła na biodrach czerwoną sukienkę, którą poprzedniego dnia kupiła za namową Gośki. Uważała, że jest zbyt szykowna jak na domowe przyjęcie dla przyjaciół, ale nie chciała się z nią kłócić. Odrzuciła do tyłu długie, czarne włosy i poszła przywitać znajomych. – Karolina! – Usłyszała za sobą głos, przebijający się przez nieco zbyt głośną muzykę. Odwróciła się i zobaczyła machającego do niej Roberta. – Cześć. – Uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek na powitanie. – Pozwól, że ci przedstawię. – Wskazał stojącego obok mężczyznę. – To jest Janek, mój najlepszy przyjaciel z czasów liceum. – Miło mi. – Uścisnęła jego dłoń. Poczuła w niej siłę, pod wpływem której przebiegł ją dreszcz. – Janek, to Karolina – najlepsza przyjaciółka mojej żony, moja wspólniczka i właścicielka tego wspaniałego domu. – Cześć. – Uśmiechnął się niepewnie. Dłoń wciąż ją mrowiła. Z całych sił próbowała nie gapić się na niego tak nachalnie, ale nie była w stanie nic na to poradzić. Nigdy wcześniej kogoś takiego nie poznała osobiście. Nie mogła uwierzyć, że chorobliwie ambitny pracoholik, za jakiego wszyscy uważali Roberta, w młodości przyjaźnił się z tym kolorowym ptakiem. Nieznajomy sprawiał wrażenie kogoś nie z tej bajki. Wzory wytatuowane na jego skórze sięgały tak daleko, że wystawały spod rękawów czarnej skórzanej kurtki i dekoltu białego podkoszulka. Wraz z niecodzienną fryzurą – ogolonymi bokami głowy i dłuższymi, ciemnymi włosami na środku – sprawiałby wrażenie niebezpiecznego typka. Sprawiałby, gdyby nie soczyście zielone oczy otoczone gęstymi rzęsami, które krzyczały wręcz o jego łagodności. Jednego była pewna – w jej świecie, świecie spotkań biznesowych i posiedzeń spółek, nie spotykało się kogoś takiego. Jego twarz jednak wydała jej się dziwnie znajoma. – Janek tuż po maturze wyjechał do Stanów i stracił kontakt z większością znajomych, dlatego go zaprosiłem – wyjaśnił Robert. – Świetnie. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił. Przepraszam was, poszukam Gośki. Cała trójka wymieniła uśmiechy i Karolina oddaliła się w stronę kuchni. – Lepiej trzymaj się od niej z daleka, bo źle się to dla ciebie skończy – ostrzegł Robert. Dopiero teraz Janek uświadomił sobie, że odprowadził kobietę wzrokiem, aż zaniknęła gdzieś przy schodach na piętro. Gdy stracił ją z oczu, natychmiast zapragnął podążyć jej śladem, lecz powstrzymała go surowa mina na twarzy przyjaciela. Jej uroda oszołomiła go jak kilka shotów wypitych jeden po drugim. Nie była dziewczyną, dla której traci się głowę. Była kobietą, której oddaje się serce

i duszę. Długie, lśniące kruczoczarne włosy okrywały jej kształtne ramiona niczym peleryna. Podobało mu się, jak falowały w rytm jej kroków. Miała doskonałą figurę. Nie była przesadnie chuda jak modelki, z którymi zwykł umawiać się jego przyjaciel Nate. Nie wydawało się też, by borykała się z nadwagą, choć nie wyglądała na osobę, która katuje się na siłowni. I ta zwiewna czerwona sukienka, od której trudno oderwać wzrok. Dziwiła go jego własna reakcja. Od kilku miesięcy nie czuł takiej ekscytacji jak teraz, po tych paru minutach spędzonych z tą kobietą. – Nawet o tym nie pomyślałem – skłamał i napił się wody, by ukryć zakłopotanie. – Mnie nie oszukasz. Nie jesteś ani pierwszym, ani ostatnim facetem, któremu wpadła w oko. – Ma pewnie tabuny wielbicieli, co? – zagadnął niby od niechcenia. W rzeczywistości pragnął wiedzieć, czy jest z kimś związana. Nie dlatego, żeby próbować ją zdobyć. Ot, tak po prostu. – Ale wszyscy są cichymi wielbicielami. – Jak to? – Nie zrozum mnie źle. Karolina to najlepsza przyjaciółka mojej żony i moja długoletnia wspólniczka. Podziwiam jej osiągnięcia zawodowe, ale prawda jest taka, że to najbardziej pamiętliwa, mściwa i bezlitosna osoba, jaką znam. – Widząc konsternację na twarzy przyjaciela, Robert kontynuował: – Dobrze jest mieć ją po swojej stronie. Karolina ma wiele użytecznych kontaktów i nigdy nie odmawia pomocy przyjaciołom. Jest bardzo lojalna. Jednak, jeżeli zajdziesz jej za skórę, ona znajdzie sposób, żeby cię zniszczyć. Prędzej czy później. – Zniszczyć? – powtórzył z niedowierzaniem. – Ostatni mężczyzna, z którym była związana, musiał wyjechać z miasta. Gośka powiedziała mi, że ją zdradzał. Kiedy Karolina się o tym dowiedziała, uruchomiła swoje kontakty i nieszczęśnik musiał wyjechać na drugi koniec kraju. – Jak do tego doprowadziła? – Nie mógł uwierzyć, że Robert opisuje tę słodką istotę, którą poznał zaledwie chwilę temu. – Marek był doradcą finansowym. Nawiasem mówiąc, całkiem niezłym. Sam dzięki niemu dokonałem kilku bardzo korzystnych inwestycji. Jednak jego życie zawodowe dosłownie umarło, gdy Karolina przekonała swoich znajomych, by zrezygnowali z jego usług. – Posłuchali jej? – Nie wyobrażasz sobie, jaką ona jest wpływową osobą. To ważna postać w tym mieście i wielu ludzi ma u niej dług wdzięczności. – Aha. – Natomiast facet, z którym kiedyś prowadziła firmę spedycyjną, teraz

układa bruk. Odkryła jego machlojki w księgach rachunkowych i nie omieszkała zrobić mu z tej okazji antyreklamy w branży. O ile pamiętam, zgłosiła też sprawę do prokuratury i wszystko skończyło się wyrokiem w zawieszeniu. W każdym razie chcę powiedzieć, żebyś trzymał się od niej z daleka. Może i żyjecie w różnych światach, ale jeżeli cokolwiek, co zrobisz, ją zaboli, ona znajdzie sposób, by ciebie zabolało bardziej. Taka już jej natura. Karolina znalazła przyjaciółki na tarasie. Stały blisko siebie, pogrążone w rozmowie. Jasnowłosa Gośka o posągowej figurze greckiej bogini, Ewa z trudną do ujarzmienia burzą brązowych loków i filigranowa blondynka Lena. Trzy bratnie dusze odnalezione dzięki cudownym zrządzeniom losu. Lenę poznała, gdy na początku studiów pracowały razem jako kelnerki w pubie. Knajpa cieszyła się nie najlepszą reputacją, ale Karolina rozpaczliwie potrzebowała pieniędzy. Lena od razu urzekła ją swoją charyzmą, której nie straciła do dziś. Skończyła technikum gastronomiczne i marzyła o własnej restauracji, na którą odkładała każdy zarobiony grosz. Studiowała zaocznie hotelarstwo, by, jak mawiała, „doić alimenty od swojego staruszka”. Wybrała kierunek właściwie na chybił trafił. Zależało jej na pieniądzach od ojca, który jedynie w tej kwestii poczuwał się do rodzicielskiego obowiązku. W końcu, sfrustrowana marnymi zarobkami, rzuciła studia i wyjechała do Londynu. Tam pracowała w przeróżnych lokalach gastronomicznych, podpatrując restauratorów i właścicieli pubów. W ciągu sześciu lat kilkanaście razy zmieniała miejsce pracy. Gdy znudził jej się Londyn, przeniosła się do Manchesteru, a potem do Sheffield. Przez cały ten czas Lena i Karolina nie straciły ze sobą kontaktu. Gdy wróciła do Polski, gotowa spełnić swoje marzenie, poprosiła Karolinę, by została jej wspólniczką. Z Ewą poznały się, gdy Karolina wraz z Robertem rozkręcali Budimax. Na początku swojej działalności żadne z nich nie czuło się na tyle pewnie w sprawach rachunkowych, by samodzielnie prowadzić księgowość. Ktoś ze znajomych polecił im studentkę pierwszego roku, która pracowała jako pomoc w biurze rachunkowym. Umiała prawie tyle samo, co jej szefowa, a miała jedynie tytuł technika ekonomisty. Karolina pamiętała doskonale Ewę z tamtego okresu. Była taka zahukana. Mówiła tak cichutko, że ledwo było ją słychać. Robert czasem żartował złośliwie, że jej szept zapewne przypomina milczenie. Dopiero potem życie nauczyło ją głośno wyrażać swoje opinie. Kiedyś Karolina wpadła na nią przed kliniką, w której jej matka leczyła się na depresję. Początkowo była zażenowana, ale gdy Ewa opowiedziała jej o swoim młodszym bracie chorym na schizofrenię paranoidalną, sama zwierzyła się z rodzinnych problemów. Tego dnia nawiązała się między nimi więź, która dziś wydawała się Karolinie niemożliwa do przerwania. Ewa stała się dla niej tak samo

ważna jak Gośka i Lena. Karolina wiedziała, że zbyt często wtrąca się w życie przyjaciółek, ale robiła to z miłości. Pamiętała, jak gwałtownie protestowała, gdy Ewa oświadczyła, że wpadła z chłopakiem, z którym spotykała się od miesiąca, i w związku z tym biorą ślub. Karolina nigdy go nie lubiła. Wydawał jej się taki oślizgły i cwaniakowaty. Wcale nie czuła satysfakcji, gdy sześć rocznic ślubu i dwoje dzieci później okazał się też kłamliwym cudzołożnikiem. – Nie chcę wyjść na sztywniarę, ale chyba zaprosiłyście tu pół miasta – powiedziała, podchodząc. – To tylko parę osób. – Gośka machnęła ręką. – Twoi sąsiedzi, ludzie ze szkoły, ze studiów i jeszcze paru znajomych. – Czas odświeżyć sobie pamięć – wytknęła Ewa. – Znasz wszystkich, ale zaczynasz o nich zapominać. – Myślałam, że Facebook zaoszczędzi mi takich spędów we własnym domu. – Pewnie by tak było, gdybyś nie używała go jedynie w celu szpiegostwa gospodarczego – parsknęła Lena. – Poznałam kolegę Roberta – powiedziała Karolina, puszczając uwagę przyjaciółki mimo uszu. – To miło z jego strony, że pomaga mu nawiązać nowe znajomości. Na twarzach dziewczyn pojawiło się trudne do ukrycia zaciekawienie. Takie zachowanie zazwyczaj oznaczało jakiś podstęp, więc nie sposób się dziwić, że w głowie Karoliny zapaliła się czerwona lampka, ostrzegająca przed kłopotami. – I co? Ładniutki jest, nie? – Lena poruszyła znacząco brwiami. – No nie! – Karolina uderzyła się w czoło otwartą dłonią. – Od razu mogłam na to wpaść. Pewnie ta historyjka o Stanach to też bujda. – Nie – zaprzeczyła Gośka. – Niedawno wrócił i próbuje się jakoś ogarnąć. – I to dla niego mnie tak ubrałaś? – Wskazała na swoją sukienkę. – Oczywiście, że nie – oburzyła się. – Ubrałam cię tak… To znaczy zaproponowałam ci tę sukienkę – poprawiła się, nie okazując cienia zmieszania – bo chciałam, żebyś ładnie wyglądała i dobrze się czuła na swojej imprezie. – Czytaj: żebym była w nastroju do flirtu. – Karolina zdemaskowała jej drobne kłamstewko. – Powinnaś wreszcie kogoś sobie znaleźć – stwierdziła Ewka. – Może zostawcie tę decyzję mnie. – Nie wiem, czy podejmiesz właściwą – sarknęła Lena. – A może zajmiemy się twoim staropanieństwem, Ewka? – Ja to co innego. Nie jestem starą panną, tylko młodą rozwódką. – Więc może Lena? – Zwróciła się ku przyjaciółce, krzyżując ręce na piersiach. – Wychodzę z założenia, że tego kwiatu jest pół światu i szkoda byłoby nie

powąchać choć odsetka, zanim się zestarzeję i moje libido przejdzie do historii. – Uśmiechnęła się lubieżnie, na co pozostałe, łącznie z Karoliną, zachichotały. – I dlatego przyprowadziłaś tu tego małolata? – zakpiła Gośka. Karolina też zwróciła uwagę na młodego, diabelnie przystojnego chłopaka, który towarzyszył tego wieczoru jej przyjaciółce. – Oj, tam. Czepiacie się. Jest pełnoletni. – Sprawdziłaś dowód? – zapytała zupełnie poważnie Ewa. – Bo wiesz, jutro do twoich drzwi może zapukać jego rozhisteryzowana mama. Dziewczyny wybuchnęły śmiechem. Lena patrzyła na nie z politowaniem. Chyba żart nie przypadł jej do gustu. – Wróćmy może do głównego problemu, czyli długotrwałej posuchy u gospodyni tego wieczoru. – Dziewczyny, dobrze mi samej i nie chcę tego psuć. Nie mogłabym nauczyć się żyć w duecie. – Mogłabyś – zawyrokowała Gośka. – Tylko nie próbujesz. – Nie poznasz nikogo, przesiadując przed laptopem albo na spotkaniach biznesowych – dodała Ewka. – No, chyba że szukasz takiego nudziarza jak Robert – zaśmiała się Lena, za co natychmiast została ukarana przez Gośkę kuksańcem w bok. – I dlatego ta impreza? – zapytała Karolina. – Tak – zgodziły się wszystkie trzy jednocześnie. Popatrzyły na siebie i wybuchnęły śmiechem. Zdecydowanie zbyt często zdarzało im się mówić jednym głosem. – Dobra, nie wiem, co powiedziałyście temu Jankowi, więc same musicie to odkręcić. – Nic mu nie powiedziałyśmy – burknęła Gośka. – Brałyśmy pod uwagę twoją reakcję i nie chciałyśmy, żeby się rozczarował. – Więc sprawa załatwiona. – Niekoniecznie. Wiesz… Dawno się z nikim nie spotykałaś, a on jest idealny, żeby znów wrócić do gry – zachęcała Lena. – Można powiedzieć, że jest takim wolnym duchem, w sam raz na przygodny flirt. Poza tym pewnie niedługo wróci do Stanów, więc nie będzie problemów z kłopotliwym zerwaniem. – Czy ja dobrze rozumiem? – Karolina otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. – Namawiasz mnie na niezobowiązujący romans? A ty, Gośka, bierzesz w tym udział? – Dziewczyno, jeżeli nie czułabym, że tobie to ciasteczko przyda się bardziej, sama bym je schrupała – powiedziała zniecierpliwiona Lena. – Mój małolat nie dorasta mu do pięt. – Nigdy nie zostawiłabym biednego Janka na pożarcie takiej modliszce jak ty – zaprotestowała Gośka. – Jest bardzo wrażliwy i przechodzi teraz trudny okres.

Nie potrzeba mu na dokładkę złamanego serca. – Zwróciła się do Karoliny: – Dlatego nie nastawiaj się od razu na coś krótkotrwałego. To naprawdę wspaniały facet. Gośka i Karolina patrzyły sobie w oczy przez krępująco długą chwilę. Brunetka poczuła się naprawdę nieswojo. Jakby rozmawiała z własną matką, a nie najlepszą przyjaciółką. Powaga, z jaką przekonywała ją do tego wytatuowanego typa, przyprawiała ją o gęsią skórkę. – Lena – Karolina przerwała milczenie i zwróciła się do drobnej blondynki: – Nie krępuj się. Bierz go sobie. – Jestem dobrą przyjaciółką i naprawdę wiem, że tobie przyda się bardziej – westchnęła ciężko, demonstrując w ten sposób swoje poświęcenie.

ROZDZIAŁ 2 Obudziła się zlana zimnym potem po zaledwie trzech godzinach snu. Musiała mieć jakiś zły sen, bo czuła, jak jej serce bije nienaturalnie szybko. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że może to mieć coś wspólnego z nadciśnieniem, które wykryto u niej kilka lat temu i które od tamtej pory lekkomyślnie ignorowała. Szybko jednak przegoniła nieprzyjemne przeczucie. W jego miejsce pojawiło się inne wytłumaczenie. Zasypiając, ujrzała w wyobraźni parę bajecznie zielonych oczu otoczonych gęstymi rzęsami. Niechętnie przyznała, że nowy znajomy mógł przyprawić ją o przyspieszone bicie serca i bezsenność. Karolina usiłowała jeszcze zasnąć, ale wizja bałaganu po imprezie nie pozwalała jej wylegiwać się w łóżku do późna. Narzuciła na siebie pierwsze ciuchy, które wpadły jej w ręce, i natychmiast wzięła się do sprzątania. Jej dom przypominał krajobraz po studenckiej popijawie, a nie kulturalnym spotkaniu dorosłych, odpowiedzialnych ludzi. W głębi ducha podziękowała Gośce, że przyjęła jej gości na tandetnej, plastikowej zastawie. Teraz wystarczyło po prostu wszystko wrzucić do worka na śmieci. Po dziewiątej sprzątała już ostatnie plastikowe kubki w ogrodzie. – Hej! – Usłyszała za sobą męski głos. Odwróciła się i zobaczyła wysokiego bruneta. Znów poczuła, jak jej serce przyspiesza. Jego chłopięcy, nieco nieśmiały uśmiech kontrastował z posturą typa spod ciemnej gwiazdy. Przez dłuższą chwilę lustrowała go wzrokiem bardzo uważnie, centymetr po centymetrze. Zupełnie jak poprzedniego dnia. – Obawiałem się, że cię obudzę. – Jego głos sprowadził ją na ziemię. – Pamiętasz mnie? – Jasne. Janek, prawda? – powiedziała zaskakująco przytomnie, biorąc pod uwagę, jak daleko odpłynęła. – Zgadza się. Nagle zza domu wybiegł, szczekając przeraźliwie, wielki, kudłaty owczarek kaukaski. Mężczyzna zamarł w bezruchu. Pies zbliżył się do niego ostrożnie i zaczął dokładnie obwąchiwać. Karolina zesztywniała z przerażenia. Wiedziała, na co stać tego olbrzyma. – Po prostu stój spokojnie – poradziła. – Kazik, do mnie! – zażądała stanowczo. Owczarek puścił mimo uszu komendę swojej pani i nie ruszył się ani o krok. Gdy już zakończył proces poznawczy, zadarł łeb, by spojrzeć intruzowi w oczy. Potem trącił go nosem w kolano i zamerdał ogonem. – Ale numer! Kazimierz! – zawołała Karolina. – Przez chwilę naprawdę bałam się, że cię zje.

– Jeszcze nic straconego – odparł niepewnie, głaszcząc psa po łbie. Zwierzakowi wyraźnie podobała się ta pieszczota. Otworzył pysk, wywiesił wielki, różowy jęzor i pomerdał potężnym ogonem. – Roberta zna od szczeniaka, a wariuje na jego widok z wściekłości. – W jej głosie nadal słychać było niedowierzanie. – Rzeczywiście dziwne – przyznał. – Co cię do mnie sprowadza? – Telefon – westchnął. – Zdaje się, że zostawiłem wczoraj u ciebie moją komórkę. – Czy to taki wypasiony iPhone? – Wypasiony? – No, jak na polskie standardy to jest wypasiony. Na amerykańskie raczej w normie. – W takim razie tak. To pewnie mój. – Wejdźmy do środka – zaproponowała. – Ostatnio widziałam go w kuchni. Oboje udali się w stronę przeszklonych drzwi na tarasie. – Panu natomiast już dziękujemy. – Z niemałym wysiłkiem wypchnęła psa na zewnątrz i zamknęła przed nim drzwi. – Mieszkasz sama w takim dużym domu? – zapytał, rozglądając się. – Czasami. – Uśmiechnęła się tajemniczo. – Teraz mieszkam tylko z Kazimierzem. Przedwczoraj mój bratanek pojechał do domu na majówkę. Kończy drugą klasę liceum. – Od początku szkoły średniej mieszkał z tobą? – Tak. Jego rodzice mieszkają na wsi, ponad czterdzieści kilometrów stąd, więc dojazdy byłyby uciążliwe. Wystrój kuchni utrzymany był w stylu rustykalnym. Jankowi trudno było określić, czy efekt był zamierzony, czy przypadkowy. Podobały mu się ściany obłożone drewnianą boazerią i szafki z rzeźbionymi drzwiczkami i witrażowym szkłem. Żadnego metalu. Nic nowoczesnego. Karolina przez chwilę rozglądała się po pomieszczeniu. Przewróciła kilka czasopism leżących na barowym blacie. Jankowi udało się dostrzec kilka tytułów: „Kurier Finansowy”, „Manager”, „Harvard Business Review”, „MSP”. – Oto twoja zguba. – Podała Jankowi telefon. – Dzięki. – Odebrał od niej komórkę, po czym natychmiast zaczął sprawdzać otrzymane wiadomości i nieodebrane połączenia. – Napijesz się czegoś? Może kawy? – zapytała. – Chętnie. – Uśmiechnął się. – Nie masz nic przeciwko, żebym wykonał kilka telefonów? – Jasne, że nie. – Machnęła niedbale ręką, odwracając się w stronę ekspresu, żeby wsypać kawy. – Czuj się jak u siebie.

Janek wyszedł z kuchni, ale nie oddalił się zbytnio. Wciąż słyszała jego głos. Rozmawiał z kimś po angielsku. Starała się skupić na robieniu kawy i nie podsłuchiwać. Wyłapała jednak mimowolnie kilka słów, z których nie wywnioskowała niczego logicznego. Mówił coś o powrocie i jakichś przerwanych nagraniach. Po kilku minutach wszedł z powrotem do kuchni. Schował telefon do kieszeni. Zdjął skórzaną kurtkę, odsłaniając muskularne, wytatuowane ręce. Przewiesił okrycie przez oparcie krzesła, po czym usiadł naprzeciwko Karoliny. Przed nim czekał już kubek parującej kawy, na którego widok uśmiechnął się z wdzięcznością. Rano wyszedł z domu tak wcześnie, że nie miał okazji zafundować sobie obowiązkowej dawki kofeiny. – To naprawdę piękny dom – powiedział jeszcze raz, rozglądając się po kuchni. Wsypał do kubka trzy łyżeczki cukru z cukiernicy stojącej na środku stołu i zamieszał. – Dziękuję. – Uśmiechnęła się serdecznie. Zawsze czuła sympatię do ludzi, którzy potrafili docenić jej dom. I, co najważniejsze, robili to szczerze. – Wygląda, jakby był świadkiem wielu wydarzeń. – Zbudowano go blisko osiemdziesiąt lat temu. Ledwo mogła skupić się na jego słowach. Wodziła oczami po skomplikowanych wzorach zdobiących jego skórę. Odnalazła fikuśny napis: Seize the day or die regretting the time you lost[1], wytatuowany na wewnętrznej stronie lewego przedramienia. Z zainteresowaniem przeniosła wzrok na drugie, zastanawiając się, co tam zastanie. Znów trafiła na napis. Tym razem głosił: Silence all I wanna say[2]. Ciekawiło ją, co te słowa dla niego znaczą. Nie mogły być przypadkowe, skoro zdecydował się uwiecznić je na swojej skórze. – Wychowałaś się tu? – Usłyszała jego głos, ledwo przebijający się przez szum jej własnych myśli. Oderwała wzrok od fascynujących wzorów i przeniosła go na jego twarz. – Tak. Mój tata też. Ten dom jest w mojej rodzinie od trzech pokoleń. Wybudował go mój pradziadek. Wtedy to był skromny budynek. Dopiero mój tata rozbudował go do takich rozmiarów. Prawie wszystko tu zrobił własnymi rękami. – To musi być przyjemne mieszkać w takim miejscu… – Uśmiechnął się nostalgicznie. – Zapuszczać korzenie. – Tak – przyznała. – Nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej. Jej wzrok znów mimowolnie wrócił do napisów na przedramionach. Przyglądała się słowom po jego prawej stronie. Dopiero teraz dostrzegła w tle gryf gitary, który zdawał się wyrastać spod jego skóry. Jak się miała ta cisza do instrumentu muzycznego? Przeskoczyła spojrzeniem na drugą rękę. Napis otaczały kwiatowe wzory: czarne róże z zielonymi liśćmi i wyraźnie zarysowanymi kolcami. Ze zdumieniem zauważyła, że kolor roślin był dokładnie taki sam jak

kolor jego oczu. Łodygi wiły się i znikały pod rękawem granatowego podkoszulka. Zastanawiała się, co znajduje się na zewnętrznej stronie jego smukłych, umięśnionych rąk. – A co z twoimi rodzicami? Przeprowadzili się? – Jej obserwacje znów zakłócił jego głos. Tym razem również zmusiła się, by oderwać wzrok od fascynujących wzorów i spojrzeć mu w twarz. – Moja mama kilka lat temu zamieszkała na wsi w domu po swoich rodzicach. Tata zmarł, gdy miałam osiemnaście lat. – Bardzo mi przykro. – Posłał jej pełne współczucia spojrzenie. – Chorował? – Nie. Potrącił go pijany kierowca. – Skrzywiła się, przywołując nieprzyjemne wspomnienia. – Zatrzymał się, żeby pomóc kobiecie, która złapała gumę. To było poza miastem, droga była słabo oświetlona i ktoś w niego wjechał. Zginął na miejscu. – Przepraszam, nie chciałem cię zasmucać. – To nic. – Uśmiechnęła się blado, mrugając szybko, aby rozgonić łzy, zbierające się pod powiekami. – Minęło tyle czasu, ale wciąż tęsknię za nim tak samo mocno. Byliśmy ze sobą bardzo zżyci. – Rodzeństwo? – zapytał, usiłując nakierować rozmowę na inne, nieco mniej przygnębiające tory. – Zdaje się, że wspominałaś o tym, że mieszka z tobą syn twojego brata. – Kuba jest synem mojego kuzyna. – Jej twarz natychmiast rozpogodziła się na wzmiankę o chłopcu. – Ciotecznego brata ze strony mamy. Mam mnóstwo kuzynek i kuzynów. Moi rodzice pochodzą z wielodzietnych rodzin. Jestem jedyną jedynaczką od wielu pokoleń – zaśmiała się. – Teraz twoja kolej. Opowiedz o swojej rodzinie. – Mam młodszą siostrę. Od trzech lat pracuje z ojcem w jego kancelarii. – Jest prawnikiem? – Tak, to rodzinna tradycja – rzucił z przekąsem. – Twoja mama też jest prawnikiem? – Nie, muzykiem. Dokładniej wiolonczelistką. – Masz z nimi dobry kontakt? – W miarę. Tak naprawdę to nie byłem w Polsce od kilkunastu lat. Przez ten czas kontaktowaliśmy się głównie telefonicznie albo mailowo. – Od kilkunastu lat? Ani razu? – Nie potrafiła zrozumieć, jak można przez tyle czasu nie widzieć rodziny i przyjaciół. – Byłem… dosyć zajęty – powiedział wymijająco. – A właśnie. Czym ty się zajmujesz? Nie wiedział dlaczego, ale nie chciał mówić jej prawdy. Wyczuwając jego zakłopotanie, oderwała wreszcie wzrok od jego tatuaży i spojrzała uważnie w parę zielonych oczu. Podniósł kubek do ust i upił porządny łyk kawy, dając sobie czas

do obmyślenia odpowiedzi. Jednak jego milczenie nie mogło trwać w nieskończoność. – Mieszkam w L.A. Czym mógłbym się zajmować? – zaśmiał się nerwowo. Nie chciał jej mówić, z czego żyje. Jego zawód miał nie najlepszą renomę i wiedział dobrze, co ludzie gadają na jego temat. Niektóre z tych rzeczy były prawdziwe, inne nie, ale nie o to chodziło. Nie chciał, by Karolina go zaszufladkowała. Trudno wydostać się z szufladki. Po chwili wpadł mu do głowy świetny pomysł. Było kilka zawodów, o których wiedział wystarczająco dużo, żeby się nie zdradzić w razie szczegółowego przesłuchania. Nie miał pojęcia, ile dotarło do niej z jego rozmowy z Allie. Poza tym jego powierzchowność nie dawała wielkiego pola do popisu. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie wyglądał na pracownika banku. – Jestem inżynierem dźwięku – powiedział. – Czyli co dokładnie robisz? Uśmiechnął się na myśl, że przewidział jej reakcję i był doskonale przygotowany do odpowiedzi. – Obsługuję konsolę w studiu nagraniowym. Rejestruję muzykę, czasem miksuję nagrania. – Nagrywałeś kogoś znanego? – Ja… pracuję głównie z metalowymi kapelami. Nie wydaje mi się, żebyś znała choć jedną z nich. Poza tym żadne z nich gwiazdy. – Masz rację. – Pokiwała głową z rezygnacją. – O metalu nie wiem kompletnie nic, ale chętnie się dowiem. Może kiedyś puścisz mi coś, przy czym pracowałeś? – Jasne – odparł, przywołując na twarz wymuszony uśmiech. Nagle dotarło do niego, że Karolina i tak niedługo dowie się, że skłamał. Zapewne już przy najbliższej rozmowie z Gośką. – To musi być ciekawa praca – powiedziała, a jej oczy błysnęły żywym zainteresowaniem. Ostatnio wszystko wydawało jej się bardziej interesujące niż własne zajęcia. Poczuła w kieszeni wibrację komórki. Wyjęła ją i spojrzała na wyświetlacz. Oto samospełniająca się klątwa. Jęknęła z rezygnacją i odebrała połączenie. – Przepraszam na chwilę. Przyłożyła telefon do ucha. Starała się nie okazywać irytacji, którą czuła głęboko w środku. – Tak, Marta? Przez dłuższy moment słuchała w skupieniu. Ściągnęła brwi i wbiła wzrok w blat drewnianego stołu. – Ale jak to jest niedostępny? Rozmawiałaś z nim osobiście? Powołałaś się na mnie, tak jak ci mówiłam?

Nie odrywał oczu od jej twarzy. Bez problemu odczytywał z niej wszystkie emocje: na początek rozczarowanie, irytację, a na koniec znudzenie. Zadziwiające było to, że ton jej głosu przez cały czas pozostawał niezmiennie opanowany i rzeczowy. – Zaraz do ciebie oddzwonię. Daj mi pięć minut – powiedziała, po czym rozłączyła się i zaklęła pod nosem. Wybrała kolejny numer i przyłożyła telefon do ucha w oczekiwaniu na połączenie. – Mikser? Co to za heca, do cholery? – rzuciła na wstępie. – Umawialiśmy się na coś. – Zamilkła na chwilę, słuchając gęstych wyjaśnień osoby po drugiej stronie. – Kochany, umowa była taka, że moje zlecenia to priorytet, tak? Zgodziłeś się. Albo przesuniesz innych swoich klientów i zajmiesz się do jutra Szymańską, albo naprawdę się pogniewamy… No, ja myślę, że nie chcesz mieć we mnie wroga. Cieszę się. Cześć. – Zakończyła połączenie, po czym natychmiast wybrała kolejny numer. – Marta… Załatwione. Zjawi się dziś około piątej. Jeżeli będzie się ociągał, to daj mi znać. Cześć. Odłożyła telefon na stół i westchnęła ciężko. Upiła łyk letniej już kawy i odstawiła kubek. Kiedy nieco ochłonęła, spojrzała na Janka. Przyglądał jej się uważnie, co wprawiło ją w lekkie zakłopotanie. – Na czym skończyliśmy? – zapytała, gdy nie doczekała się od niego ani słowa. – Nie pamiętam – powiedział. – Przyznam, że twoja… powiedzmy, stanowczość zrobiła na mnie zbyt duże wrażenie, żebym mógł sobie przypomnieć, o czym mówiliśmy wcześniej. – Stanowczość? – zaśmiała się. – Nazwałbym to dosadniej, ale chyba nie wypada. – To tylko praca. – Wzruszyła obojętnie ramionami. – Jakieś problemy? – Żadnych. – Pokręciła głową. – Nie chce mi się o tym gadać. To nudne. – Więc dlaczego to robisz? – zapytał, szczerze zainteresowany. Właśnie. Dlaczego? Dla pieniędzy? Adrenaliny? Z przyzwyczajenia? Z braku innej perspektywy? Chyba wszystko po trochu. – Nie wiem. – Wzruszyła ramionami kolejny raz. – Pamiętam, że kiedyś dawało mi to satysfakcję. Czułam się ważna. Czułam, że znaczę więcej niż moi rówieśnicy. Że jestem lepsza. Siedzę w tym od tak dawna, że teraz już sama nie wiem, co czuję. – To niedobrze – mruknął, zamyślony. – Niedobrze nie wiedzieć, co się czuje. Odniosła wrażenie, że mówił bardziej o sobie niż o niej. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest zagubiony. A może to mylne wrażenie? W końcu co ona o nim wiedziała? Rozmawiali ze sobą pierwszy raz w życiu, nie licząc wczorajszej krótkiej prezentacji. Gdy przestawał się śmiać i żartować, dostrzegała w nim jakąś

melancholię. Przecież nikt nie jest całkowicie beztroski. Z zamyślenia wyrwało ją burczenie telefonu. Spojrzała na niego z niechęcią. Miała ochotę nie odbierać. Zamiast tego wolała dowiedzieć się, co gnębiło jej nowego znajomego. Poczucie odpowiedzialności jednak wygrało. Podniosła telefon i popatrzyła na wyświetlacz. Zdecydowanie powinna odebrać. – Ala? Znów w skupieniu wysłuchała osoby po drugiej stronie. Tym razem na jej twarzy nie było znudzenia. Irytacja, owszem. Złość, na pewno. Może nawet odrobina paniki. – Gdzie jest Robert…? Jak to nie wiesz? To kto ma wiedzieć?! – Po opanowaniu z poprzedniej rozmowy telefonicznej nie został nawet ślad. Była naprawdę zdenerwowana i nawet nie starała się tego ukryć. – Dobra, sorry. Nie denerwuj się, Alu. Powiedz mi, czego oni chcą. Chodzi o ten przetarg z kwietnia? Przecież wszystko było w porządku… Wiem, że to nie twoja wina. Nie denerwuj się. Będę tak szybko, jak się da. Postaraj się jakoś ich zagadać. Dasz radę. Rozłączyła się i zerwała z krzesła jak oparzona. – Tym razem na pewno coś się wydarzyło – powiedział z przekonaniem Janek. – Tak. Mamy kontrolę w Budimaksie. Sprawdzają dokumenty dotyczące przetargu, który wygraliśmy parę tygodni temu. Właśnie dzwoniła Ala, sekretarka Roberta. Jest na skraju załamania, bo nie może znaleźć tych papierów, a Robert i jego asystentka pojechali na jakieś spotkanie z nowym klientem i nie można się z nimi skontaktować. – Rzuciła mu przepraszające spojrzenie. – Nie gniewaj się, ale naprawdę muszę jechać. – Jasne. – Uśmiechnął się ze zrozumieniem, choć nie potrafił ukryć rozczarowania. – Nie ma sprawy. I tak zająłem ci dużo czasu. – Fajnie było pogadać. – Mnie też było miło. Będę leciał. Wstał i poszedł w kierunku drzwi prowadzących na taras w ogrodzie. Karolina ruszyła krok w krok za nim. – Mam nadzieję, że Kazik mnie nie zje – powiedział, wychylając się ostrożnie na zewnątrz. – Kazimierz z jakiegoś, tylko jemu znanego, powodu uznał cię za przyjaciela. Jesteś bezpieczny – zapewniła. – Więc nie ma powodu, żebym dłużej tu sterczał. – Odwrócił się w jej stronę. Powoli wyciągnął rękę i dotknął jej ramienia. Potem pocałował ją w policzek. – Cześć. Szybkim krokiem wyszedł do ogrodu i pokierował się do furtki. Chwilę zajęło jej przyswojenie tego, co się stało. Niby nic takiego. Przyjacielskie cmoknięcie w policzek. Nic, nad czym można by się roztkliwiać. Mimo to miejsce

na skórze, które przed chwilą musnął wargami, paliło ją żywym ogniem. – Cześć – mruknęła, spoglądając, jak jej pies dopada go pod samą furtką, nie pozwalając wyjść bez pożegnalnego podrapania za uchem. Nawet Kazimierz zwariował na jego punkcie. Kiedy Gośka zadzwoniła do niej ze spontaniczną propozycją wspólnego obiadu, Karolina ochoczo się zgodziła. Z przyjemnością odłożyła na bok raport finansowy jednej ze spółek, których była udziałowcem. Wyniki były jednoznaczne i dłuższe siedzenie nad nimi nie sprawiłoby, że w jakiś magiczny sposób uległyby zmianie na lepsze. Wyczerpała wszystkie swoje pomysły i trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy – jedynym wyjściem była likwidacja. Kiedyś może by się tym bardziej przejęła. Potraktowałaby to jako zawodową porażkę i starała się to jakoś naprawić. Ostatnio jednak interesy przestały ją tak ekscytować. To w końcu nie pierwszy nieudany biznes w jej życiu. Mogła się też założyć, że nie ostatni. Restauracja, w której się umówiły, znajdowała się na deptaku w centrum. Często się tam spotykały, ponieważ właścicielkami lokalu były Lena i Karolina. Przy okazji prywatnej wizyty zawsze trafiała się okazja, żeby sprawdzić, jak idzie interes. Przemierzając deptak, Karolina już z daleka dostrzegła przyjaciółkę. Siedziała przy stoliku w głębi restauracyjnego ogródka. Miała na sobie wściekle czerwoną, świetnie dopasowaną sukienkę. Delikatny wietrzyk rozwiewał jej długie, idealnie proste włosy. Jak zawsze wyglądała zjawiskowo. Karolina mimowolnie rzuciła okiem na swoje cukierkowo różowe, opięte dżinsy i białą koszulkę, za dużą o jakieś dwa rozmiary. Do tego jeszcze długie, niesforne włosy, niedbale zebrane w chaotyczny węzeł na czubku głowy. Uświadomiła sobie, że chyba przegapiła moment, gdy przestała być nastolatką, i powinna zacząć ubierać się jak dorosła kobieta. Jej przyjaciółka śmiała się z czegoś na cały głos. Przesunęła okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy. Dopiero po pewnym czasie Karolina zauważyła, że Gośka nie jest sama. W pierwszej chwili miała ochotę dać nogę. Jednak gdy tylko o tym pomyślała, parsknęła nerwowym śmiechem. Niby dlaczego miałaby to zrobić? Krępował ją wytatuowany, nieco wścibski przyjaciel Roberta? Najwyraźniej bardziej, niż powinien. – Cześć – rzuciła najbardziej nonszalanckim tonem, na jaki było ją stać w tej sytuacji. – Wreszcie jesteś – powiedziała Gośka. – Przecież się nie spóźniłam. – Zaniepokojona, spojrzała na zegarek na nadgarstku. Ceniła sobie punktualność. Była trzynasta pięćdziesiąt sześć. Umówiły się na czternastą.

– My siedzimy tu już od południa. Pewnie tak ją zanudzam, że nie mogła się już ciebie doczekać – powiedział Janek. Rzeczywiście, na stoliku przed nimi stały w połowie puste szklanki i talerze. Karolina usiadła na metalowym krześle i przewiesiła torbę przez oparcie. Wzięła się do studiowania menu. – Lubisz kokietować, co? – Gośka pochyliła się w stronę Janka, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, który zazwyczaj powalał mężczyzn na kolana. – Zostawiam to tobie, piękna – odpowiedział jej tym samym. Brunetka odchrząknęła, przerywając flirt swoich towarzyszy. Była przez nich skrępowana i nie wiedziała dlaczego. Czy powodem było to, że jej przyjaciółka tak szybko spoufaliła się z niebezpiecznie przystojnym przyjacielem swojego męża? A może to przez niezaprzeczalny fakt, że ów przyjaciel nie miał nic przeciwko temu? – Po co czytasz menu, skoro zawsze zamawiasz to samo? – dogryzła jej Gośka. – Po to, żebyś zapytała – mruknęła, nie odrywając wzroku od oferty napojów. Lepsze to niż patrzenie na jej drwiący uśmieszek. Rzeczywiście wiedziała, co zamówi, zanim jeszcze usiadła. Przeglądała menu, żeby sprawdzić wprowadzone zmiany i układ graficzny. Nie było jednak sensu tłumaczyć tego przyjaciółce. Gośka znów naigrywałaby się z niej, że nie może przestać myśleć o pracy nawet w czasie towarzyskiego spotkania. Po chwili podeszła do nich kelnerka. Karolina obrzuciła ją szybkim spojrzeniem. Wyglądała nienagannie: ciasno związane włosy, czarny strój bez śladu zabrudzeń ani paprochów, czyściutki fartuch, lekki makijaż i nieco nerwowy uśmiech. Nie była pewna, czy to wszystko efekt pojawienia się współwłaścicielki, czy personel zawsze był tak profesjonalny. – Dzień dobry, pani Karolino – przywitała się. – To, co zawsze? Gośka parsknęła śmiechem, nie kryjąc satysfakcji. – Dzień dobry. Tak, to, co zawsze – odpowiedziała, ignorując przyjaciółkę. – Jest szefowa? – Niestety nie. Załatwia coś na mieście. Zapowiedziała, że będzie dopiero około osiemnastej. – Trudno. – Może coś przekazać? – Nie, dziękuję. To wszystko. Kelnerka ponownie się uśmiechnęła i odeszła, zapisując po drodze zamówienie w małym notesiku. Karolina wreszcie zebrała się na odwagę i spojrzała na swoich towarzyszy. Gośka pisała właśnie esemesa. Janek natomiast wpatrywał się w nią z błądzącym po twarzy rozbawieniem. – Masz tu jakieś specjalne chody? – zapytał wreszcie. – Dla nas nie była aż

taka miła. – Jest współwłaścicielką tej restauracji – odpowiedziała Gośka, nim Karolina zdążyła zebrać myśli. – Działasz jednocześnie w branży budowlanej i restauracyjnej? – To tylko dwa z wielu jej interesów. – Przyjaciółka znów wyręczyła ją w odpowiedzi. – Wielu? – Na jego twarzy widać było mieszankę szczerego zdumienia, ale i uznania. – Ja nie potrafię zarządzać swoim prywatnym majątkiem, a co dopiero kilkoma firmami. – Jest niesamowita. – Gośka oderwała wzrok od telefonu i spojrzała na nią z podziwem. – Mój mężulek to rzemieślnik. Karolina to artystka. Karolina poczuła, jak oblewa się rumieńcem. Nigdy nie reagowała dobrze na komplementy, ale to? To już była przesada. Przyjaciółka zwykle wyrażała się z lekceważeniem o jej stylu życia. – W zeszłym tygodniu mówiłaś, że jestem nudną pracoholiczką, jak Robert – wypomniała jej. – Bo w zeszłym tygodniu nie miałaś czasu na obiad z najlepszą przyjaciółką. Zamiast tego wolałaś siedzieć na jakimś głupim zebraniu z moim mężem. – Wypowiedziała te słowa niemal z obrzydzeniem. – Gdybyś zdradzała mnie z kimś innym, nigdy bym ci tego nie wybaczyła. – Ach, ten nasz trójkąt – westchnęła Karolina. Niespodziewanie Janek wybuchnął głośnym śmiechem. Pochylił się do przodu i próbował dojść do siebie, łapiąc się za brzuch. Obie kobiety spojrzały na niebo, zdziwione, czekając, aż wyjaśni, co go tak rozbawiło. – Wybaczcie. Wiem, że to był żart, ale Robert, jakiego znam, nigdy nie miałby szans na względy dwóch tak pięknych kobiet jak wy. A przynajmniej nie jednocześnie. Gdy go sobie przypomnę w liceum… – Zrobił przerwę na kolejny wybuch radości. – Sugerujesz, że mojemu mężowi czegoś brakuje? – Gośka próbowała udawać oburzenie, co nie wyszło jej najlepiej. Najwyraźniej zaczął się jej udzielać humor Janka. – Nie. Chodzi o to, że… No, wiesz. – Nie. Nie wiem. Wyjaśnij mi, z łaski swojej. – Jak długo jesteście małżeństwem? Jakieś osiem lat, o ile pamiętam. – Dobrze pamiętasz – przytaknęła. – Więc już chyba powinnaś zauważyć ten kij, który połknął, a który nie pozwala mu wyluzować na dłużej niż pół godziny. Tym razem to Karolina wybuchnęła śmiechem. Nigdy nie słyszała bardziej trafnego opisu Roberta. Na początku myślała, że skoro kiedyś przyjaźnił się z kimś takim jak Janek, musiał stać się sztywnym służbistą dopiero potem. Okazało się, że

po prostu miał tak od urodzenia. – Nareszcie – powiedział Janek, uśmiechając się do niej. – Już myślałem, że nigdy się nie rozchmurzysz. – Nie wierzę, że śmiejesz się z niego, gdy sama zachowujesz się dokładnie tak samo – oburzyła się Gośka. Tym razem wyglądała całkiem poważnie. – Gosia, ja… – zaczęła oszołomiona Karolina, ale przyjaciółka bezceremonialnie weszła jej w słowo. – Zawsze się z niego nabijacie. Ty i dziewczyny. Kto jak kto, ale ty nie powinnaś tego robić, bo jesteś tak samo ześwirowana na punkcie pracy jak on. Nawet bardziej. – To ja może przejdę się po coś do picia – zaproponował Janek, wskazując na puste szklanki. Dla własnego dobra postanowił się ewakuować. – Co ci przynieść? – zwrócił się do Karoliny. – Poczekam na moje zamówienie. Dzięki. Janek wstał od stolika i skierował się do wnętrza restauracji. Karolina odprowadziła go wzrokiem, podczas gdy przyjaciółka wciąż robiła jej wymówki. – Gosiu, przecież wiesz, że nie mam nic złego na myśli – przerwała jej tyradę w obronie męża. – Przecież sama czasem z niego żartujesz. – Robię dobrą minę do złej gry – burknęła. – Myślisz, że jestem szczęśliwa, kiedy stroicie sobie kpiny z mojego męża? Po prostu staram się obrócić to w żart. – Przepraszam. Nie wiedziałam, że aż tak ci to przeszkadza. Jesteśmy, jacy jesteśmy. Robert i ja rzeczywiście mamy bzika na punkcie pracy. Różnica między nami jest taka, że mnie zaczyna to przeszkadzać. – Tak? – Najwyraźniej była tak oszołomiona tym wyznaniem, że zapomniała już o niedawnej urazie. – Chyba muszę parę rzeczy odpuścić. – Czy ja dobrze rozumiem? Mówisz właśnie, że chcesz mniej pracować? – dopytywała Gośka, nie wierząc własnym uszom. – Tak, myślę o sprzedaży udziałów w niektórych spółkach. Może przekażę też większą część uprawnień mojemu asystentowi. Jeszcze nie wiem. – Dlaczego? – Po prostu przestaję nadążać. Żeby mieć wszystko pod kontrolą, musiałabym jeszcze zwiększyć obroty, a nie mam już na to siły. Nie chcę spędzić tak mojego życia. – Popieram. – Pokiwała głową z entuzjazmem. – To nie znaczy, że za chwilę mnie z nim zeswatasz – skinęła głową w kierunku wejścia do restauracji – i zrobimy sobie gromadkę dzieci. – A dlaczego nie? Sama powiedz, czy czegoś mu brakuje? – Uśmiechnęła się znacząco. – Janek jest absolutnie fantastyczny, choć nie każda kobieta przełknie te wszystkie wariactwa, które dołączone są do niego w pakiecie.

– Jakie wariactwa? – zapytała, rozbawiona. W tym momencie ich uszu dobiegł ogłuszający wręcz pisk. Odwróciły się w stronę, z której dochodził. Zobaczyły Janka otoczonego przez trzy młode dziewczyny. Wyglądały na nie więcej niż dwadzieścia lat. Piszczały i podskakiwały, jakby zobaczyły jednorożca. On natomiast wyglądał na zażenowanego. Niewątpliwie jednak znał powód ich zachowania, bo nie wydawał się ani trochę zaskoczony. – Właśnie takie – mruknęła Gośka. Jankowi udało się jakimś cudem uciszyć dziewczyny. Odciągnął je nieco na bok. Zdaje się, że nikt nie zwrócił większej uwagi na zamieszanie, które wywołał. Jedna z dziewczyn wyjęła z torby czarny mazak i wręczyła mu go. Karolina patrzyła na całą scenę w osłupieniu. Kompletnie nie wiedziała, co się dzieje. Przemknęło jej nawet przez myśl, czy nie powinna wezwać ochrony lub kogoś z obsługi. – Domyślam się, że nadal nie wiesz, kim on jest? – Usłyszała kpiący głos przyjaciółki, którym przypomniała jej o swojej obecności. – Inżynierem dźwięku? Gośka prychnęła i pokręciła głową. – Jego pseudonim artystyczny to Johnny Madness. Jest gitarzystą prowadzącym heavymetalowego zespołu Brompton Cocktail. Dwa lata temu prestiżowy amerykański miesięcznik muzyczny umieścił go na dwunastym miejscu listy stu najlepszych metalowych gitarzystów wszech czasów. – No. Robi wrażenie – powiedziała z uznaniem. – Ale skoro jest taki supersławny, to co tu właściwie robi? Nie ma jakiejś płyty do zrobienia, koncertów do zagrania czy coś? – Jego najlepszy przyjaciel zmarł kilka miesięcy temu. Był perkusistą Brompton Cocktail. Zespół zawiesił działalność do odwołania. Zastanawiają się nad rozwiązaniem kapeli. Janek wrócił do domu, żeby wszystko przemyśleć i zdecydować, co dalej. – Nie wygląda na przybitego – mruknęła, przyglądając się, jak trzy dziewczyny po kolei wieszają się na jego szyi i pstrykają sobie nawzajem zdjęcia komórką. Może i wydawał się lekko zawstydzony, ale zdecydowanie miał wprawę. – Może trudno w to uwierzyć, ale jeszcze dwa tygodnie temu był w naprawdę fatalnej formie. Może po prostu świetnie się maskuje. W show-biznesie dobra maska to podstawa. – Uśmiechnęła się gorzko. – Śmierć Craiga naprawdę mocno go trzepnęła. Dopiero zaczyna wracać do siebie. Przypomniała sobie ich rozmowę, która odbyła się dzień po tym, jak Robert ich sobie przedstawił. Powiedział wtedy: „Niedobrze nie wiedzieć, co się czuje”. Czy właśnie to miał na myśli? Swoje rozterki związane ze zmarłym przyjacielem i zespołem?