mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony394 345
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 180

Byrd Nicole - Saga rodziny Sinclair 2 - Niepokorna lady

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Byrd Nicole - Saga rodziny Sinclair 2 - Niepokorna lady.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 200 stron)

Nicole Byrd Niepokorna lady Tytuł oryginalny: Lady in Waiting Przekład Małgorzata Stefaniuk

PROLOG Calais 1822 O dobry Boże, wraca do domu. Już teraz czuła, jak zamykają się za nią drzwi klatki. Circe Hill nerwowo przechadzała się po porcie w Calais, zatrzymując się tylko na chwilę, żeby ponad wzburzonymi wodami kanału popatrzeć w stronę Anglii i przyszłości, której wcale nie pragnęła. Nad jej głową hałaśliwie i zuchwale zaskrzeczała mewa. Morska bryza niosła ze sobą odór martwych ryb. Pozbywając się reszty spinek z prostych ciemnych włosów - kapelusz zdjęła już jakiś czas temu - Circe nabrała głęboko powietrza. Lepiej cieszyć się ostatnimi chwilami wolności... Palce ją świerzbiły, żeby sięgnąć po pędzel albo przynajmniej po ołówek. Naszkicowałaby marynarzy zajętych załadunkiem beczek i skrzyń na dolny pokład, przygotowujących mały zgrabny stateczek do podniesienia kotwicy. Ale nie umiałaby się skupić, nie dzisiaj, kiedy na prośbę siostry wracała do domu. Oczywiście, Psyche miała dobre zamiary. Większość młodych dziewcząt na miejscu Circe byłaby zachwycona - któraż panna, pragnąca zostać wprowadzona do towarzystwa, nie marzy o londyńskim sezonie? Ale Circe, pomimo jej wysokiego urodzenia, nigdy zbytnio nie zależało na opinii elity. Zerknęła na swoje opalone przedramię. Przez dwa błogie lata wolno jej było realizować marzenia z dzieciństwa. Włócząc się po włoskich winnicach, hiszpańskich plażach i francuskich wioskach, szkicowała i malowała, i uważnie wsłuchiwała się w rady nauczycieli - najlepszych, na jakich mogła sobie pozwolić - no i którzy zgodzili się dawać lekcje kobiecie. Po latach tęsknot, samodzielnych prób nauczenia się malarstwa czuła się jak w niebie. I miała tak wielką swobodę - nie towarzyszył jej nikt oprócz anielsko cierpliwej panny Tellman. A co więcej, Telly bardzo szybko zrezygnowała z udzielania podopiecznej wskazówek dotyczących stosownego zachowania. Teraz jednak ten cudowny sen dobiegał końca, a rzeczywistość uniosła swój paskudny łeb. Circe wymamrotała pod nosem kilka nieładnych francuskich słów, na których dźwięk marynarze na statku z pewnością upuściliby niesione ciężary. Z rozmyślań wyrwało ją zamieszanie w porcie. Spojrzała w tamtą stronę. - Z drogi, z drogi! - Dwaj mężczyźni w ciemnych płaszczach i z groźnymi minami podeszli do statecznej mieszczańskiej francuskiej rodziny, na którą Circe zwróciła uwagę już wcześniej. Ojciec wyglądał na zamożnego handlarza. Matka, szacownie ubrana kobieta, często pokrzykiwała na gromadkę ciemnookich pociech, ale ani ona, ani towarzysząca rodzinie niania nie umiały powstrzymać dzieci, by nie zbliżały się do nabrzeża, o które rozbijały się spienione morskie fale. O dziwo, dwaj mężczyźni zwrócili się do niani, a nie do rodziców, i choć Circe była za daleko, żeby dosłyszeć pytanie, zauważyła, że ojciec aż poczerwieniał z oburzenia, a matka z troską zmarszczyła czoło. Dlaczego ci urzędnicy - jeśli byli to urzędnicy - zainteresowali się służącą? - Signorina? - padło ciche pytanie ze strony drobnej młodej kobiety, ubranej w stary płaszcz i trzymającej pod pachą jakiś tobołek. Dziewczyna stała obok Circe, kilka centymetrów od nabrzeża. Głowę otuloną kapturem miała spuszczoną, jakby chciała ukryć twarz. - Prenezgarde [(fr.) - proszę uważać] - rzuciła Circe nieobecnym głosem. - Drewno jest mokre i dość śliskie. - Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że dziewczyna odezwała się po włosku, a nie po francusku. Kim w ogóle była?

- To nie ma znaczenia - odparła dziewczyna z obcym akcentem, ale po angielsku. -I tak najchętniej rzuciłabym się do wody! -Uniosła głowę; była młoda, może nawet młodsza od Circe. Circe zdumiała się, widząc wyraz desperacji w jej oczach. A co więcej... - Już cię gdzieś widziałam - powiedziała do dziewczyny z namysłem. - Przed piekarnią w Genui, a później... później... - To ty byłaś tą samotną zakonnicą w powozie jadącym z Nicei! Wtedy też miałaś spuszczoną głowę, ale raz czy dwa ją podniosłaś. Dlaczego... Brązowe oczy dziewczyny zrobiły się okrągłe. Nakreśliła na piersiach znak krzyża. - Czy pani ma wewnętrzne oko? - wyszeptała, wyraźnie przestraszona. Circe ze zdumienia aż wybuchnęła śmiechem. - Ależ skąd. Jestem jednak artystką i przyglądam się ludzkim twarzom, ciałom, oczom: wszystkiemu. Dlaczego miałaś na sobie habit zakonnicy, skoro najwyraźniej nią nie jesteś, i dlaczego... Dziewczyna zadrżała, a Circe zauważyła, że dwóch urzędników zbliża się do nich. - Jesteś złodziejką? - zapytała cicho. Wprawdzie dziewczyna nie wyglądała na kryminalistkę, ale przecież często się zdarza, że takie niewinne dziewczątka okazują się oszustkami. - Och nie, przysięgam na Błogosławioną Panienkę - wyszeptała Włoszka. - To signor DuPree kazał mi za panią pójść, powiedział, że pani mi pomoże. Ci panowie są z austriackiej tajnej policji i ścigają mnie z powodu mojego ojca. Czując w głowie gonitwę myśli, Circe patrzyła uważnie na dziewczynę. Przysłał ją tu nauczyciel rysunku - tylko dlaczego, na Boga? Nie było jednak czasu na rozmyślania, bo dwaj urzędnicy stanęli już przed nimi, a na widok ich posępnych min i lodowatych spojrzeń Circe sama zadrżała ze strachu. Na tyle długo przebywała na kontynencie, że zdążyły ją dojść słuchy o okrytej złą sławą tajnej austriackiej policji i metodach jej działania - spojrzała na dziewczynę, której twarz stała się blada z przerażenia. - Comment vous s'appelez vous? - zapytał ostro pierwszy z mężczyzn. - Jestem Angielką - odparła Circe po angielsku, choć doskonale znała francuski. Spojrzała oficjelowi prosto w oczy. - Nazywam się Circe Hill i chciałabym wiedzieć, o co chodzi. Agent wzruszył ramionami i przeniósł wzrok na dziewczynę w wyświechtanym płaszczu, która wyglądała tak, jakby zaraz miała zemdleć. Wyraz twarzy mężczyzny stał się jeszcze bardziej surowy. - A ty? Ty też jesteś Angielką? Zapadła cisza, w której słychać było tylko, jak pytana głośno przełyka ślinę. - To moja pokojówka - rzuciła Circe, wprawiając w zdumienie nie tylko obecnych, ale także samą siebie. Oczy dziewczyny zrobiły się ogromne, niemniej popatrzyła na wybawczynię z wdzięcznością, po czym znowu skierowała wzrok na stopy, unikając podejrzliwych spojrzeń dwóch agentów. - Nie rozumiem, dlaczego zadajecie nam, panowie, te wszystkie pytania - dodała Circe. - Właśnie zamierzamy wsiąść na statek, żeby wrócić do ojczyzny. Chyba zresztą czas na nas. Kapitan nie pozwoli sobie na zmarnowanie przypływu. I rzeczywiście, francuska rodzina już zniknęła w głównej kabinie statku. Circe dostrzegła pannę Tellman, swoją towarzyszkę i dawną guwernantkę, która machała do niej z pokładu. Weszła na niego wcześniej, żeby sprawdzić kabiny, zgadzając się, by Circe, niezbyt uszczęśliwiona powrotem do domu, została jeszcze na nabrzeżu. - Jesteście, panowie, przedstawicielami francuskiego rządu? Bo jeśli nie, nie widzę powodu, dla którego moglibyście opóźniać mój odjazd. - Circe mówiła oschłym tonem i z ulgą stwierdziła, że agenci zaczęli się wahać. - Chodźmy, Mary.

Nie oglądając się na „służącą", Circe się odwróciła. Kątem oka dostrzegła, że dziewczyna jest na tyle rozsądna, by ruszyć za nią bez słowa, choć głowę nadal miała pochyloną. Na pokładzie panował zamęt wywołany wciąganiem kotwicy i odbijaniem statku od brzegu. Wszędzie biegali marynarze, wykrzykując polecenia. - Och, tu pani jest, panno Circe - rzuciła Telly z ulgą, załamując ręce. - Bałam się, że została pani na nabrzeżu. Chodźmy do środka. W kabinie czeka na nas gorąca herbata. Circe ruszyła za opiekunką, zastanawiając się, jak wytłumaczy nową znajomość. Obróciła się i stwierdziła, że dziewczyna zniknęła. Och, nieważne; ktoś, kto samotnie przejechał dwa kraje, bez wątpienia potrafi o siebie zadbać. Potem jednak, przypomniawszy sobie zrozpaczone spojrzenie dziewczyny i jej wcześniejsze oświadczenie, że mogłaby rzucić się do morza, Circe podjęła szybką decyzję. - Muszę wrócić na pokład. - Pójdę z panią - zaproponowała Telly. Opatuliwszy szczelniej szalem przygarbione ramiona, zebrała robótkę z drutami, którą zawsze miała przy sobie, gotowa udać się za podopieczną. - Nie, nie, wieje zimny wiatr. Zostań i wypij herbatę. Ja zaraz wrócę - zapewniła Circe przyjaciółkę, pragnąc porozmawiać na osobności - i szczerze - z nieznajomą z nabrzeża. Pospieszyła na zewnątrz. Po wyjściu na pokład uderzyła w nią silna bryza. Circe od razu dostrzegła dziewczynę. Szczupła postać w starym płaszczu stała przy chropowatym relingu. Dziewczyna patrzyła w stronę oddala- jącego się brzegu. Dobrze. Nie uczyniła niczego głupiego. Ale nadal pozostawało pytanie, dlaczego ucieka? Dlaczego znalazła się tak daleko od rodzinnego królestwa Piemontu, położonego aż na szczycie włoskiego półwyspu? Co takiego zrobiła albo co zrobił jej ojciec? Circe będzie musiała o to zapytać, choć nie lubiła wtrącać się w cudze sprawy. Jej samej dokuczał obecnie brak niezależności, więc tym bardziej nie miała ochoty narzucać się innym. Przez chwilę nie wiedziała, co zrobić. Stanęła szerzej, kiedy statkiem mocniej zakołysało. Silny wiatr uderzył w jej długą suknię, która przykleiła się do ciała. Pasma włosów opadły na twarz. Circe powróciła myślami do własnych problemów. Jak zniesie sezon w Londynie? Nie uśmiechało jej się marnować czasu na uprzejmych rozmowach, nudnych balach i przyjęciach. Interesowała ją tylko sztuka, tylko na niej pragnęła się skupić, tylko ona była jej potrzebna. Teraz właśnie powinna zastanawiać się nad nowym obrazem. Powinna zachwycać się spienionymi szarymi wodami i pochmurnym niebem. Upojona wilgotną bryzą, owiewającą jej twarz, powinna planować, jaką metodę wybierze, żeby najlepiej oddać promienny snop światła przedzierający się co jakiś czas przez chmury. Zamiast tego pełna jest wątpliwości, bo z każdą milą przybliżającą ją do brzegów Anglii czuła się coraz bardziej zniewolona. Nie będzie już mogła całymi dniami malować na polu lub łące, nie będzie mogła ignorować zasad towarzyskich. Będzie musiała pamiętać o stosownym, statecznym zachowaniu, będzie musiała zamienić malarskie kitle na jedwabie i satyny. Inaczej wszyscy dobrze urodzeni ludzie zaczną nią pogardzać. Na tę myśl w brzuchu poczuła ciążący kamień. Gdyby tylko Psyche tak na nią nie nastawała...westchnęła, bo wiedziała, że jest straszliwie niewdzięczna; Psyche zależy tylko na jej szczęściu. A ponieważ sama z taką swobodą porusza się w kręgach angielskiej socjety, jak mogłaby zrozumieć kłopoty młodszej siostry? Wspomniawszy słowa listu - „tylko jeden sezon", padła w nim obietnica - Circe po raz kolejny zdusiła niechętne uczucia, upominając się, że winna jest Psyche, która ją wychowała, takie ustępstwo. Siostra zapewniała, że Circe będzie zachwycona czekającymi ją towarzyskimi

wydarzeniami sezonu. Gdyby przypominała inne młode panny z dobrych domów, rzeczywiście byłaby zachwycona. No tak, a gdyby miała skrzydła, to mogłaby latać. Z zaciekawieniem spojrzała w stronę nieznajomej dziewczyny, która nadal stała odwrócona tyłem i drżała, jakby zmarzła od leciutkiej bryzy znad relingu; drobne kropelki wody opadły także na twarz Circe i na coraz bardziej zmierzwione włosy. Statek zdążył już wyrównać poziom i płynął teraz w stronę odległego angielskiego lądu bez przeszkód. Circe ruszyła przez śliski pokład i zatrzymała się dwa kroki od nieznajomej. Na czym polega jej problem? Dlaczego nauczyciel rysunków przysłał do niej to biedactwo? Trochę bezmyślnie zaczęła pocierać kciuk upaćkany farbą; plamę widać było nawet przez cienki materiał rękawiczki. - Mam szczerą nadzieję, że nie myślisz już o rzucaniu się do morza? Reakcją na jej pytanie było milczenie. - Czy twoja sytuacja jest aż tak poważna? Nie powiesz mi nic więcej? Przyrzekam, że dochowam tajemnicy. I znów tylko ciche pociągnięcie nosem. Circe się zawahała. Jak może pomóc nieznajomej, skoro ta nie ma zamiaru się jej zwierzyć? Spojrzała na wzburzone fale i ponownie wróciła myślami do własnych nieszczęść. - Jak mam się zmienić, skoro wcale nie chcę się zmienić? -mruknęła pod nosem, podczas gdy fale z silnym hukiem uderzyły o burtę. - Uważać na kroki w tańcu, pilnować, co mówię, jakie gesty wykonuję: to nieznośne! Nikt mnie nie zrozumie; wszyscy będą mną pogardzali, a ja ich znienawidzę, marząc o tym, by być gdzie indziej. Jeśli Psyche ma nadzieję, że znajdzie mi męża, srodze się zawiedzie. - Zapomniawszy, że nie jest sama, odsunęła z twarzy wilgotne pasmo włosów i szeptem wyrzucała z siebie obawy, które pojawiały się w niej nagle całkiem nieproszone. - Żaden porządny angielski dżentelmen nigdy się we mnie nie zakocha, a i ja wcale nie mam ochoty na kogoś takiego. Jestem inna i wątpię, żeby znalazł się mężczyzna, który umiałby pokochać mnie w taki sposób, w jaki chciałabym być kochana. A na mniej nie umiałaby się chyba zgodzić. Nie, Circe znała już odpowiedź. Postanowiła żyć tylko dla sztuki. I była szczęśliwa, że pochłonęła ją pasja, skoro inne ziemskie przyjemności, jak się wydaje, pozostaną na zawsze poza jej zasięgiem. Przypomniawszy sobie o stojącej obok dziewczynie, odwróciła się, zamierzając powrócić do kabiny. Postanowiła przynieść kubek herbaty na pokład nieznajomej. Może wtedy zdoła namówić ją do pójścia do środka. Zdążyła wykonać kilka kroków, gdy doszedł ją jakiś stłumiony dźwięk. Dziewczyna płakała. Circe zawahała się, po czym odwróciła się ponownie. Mogła teraz zobaczyć twarz nieznajomej, całą czerwoną od łez, które dziewczyna starała się ronić w milczeniu. Circe poczuła się jak samolubne dwuletnie dziecko, które słodką bułeczkę chce zachować tylko dla siebie; jak mogła w takiej chwili myśleć o sobie? - Jesteś już bezpieczna - powiedziała łagodnym głosem. -W Anglii nikt nie będzie chciał cię aresztować. Dlaczego cię szukali i to tak daleko od Genui? Dziewczyna uniosła podbródek i dumnie popatrzyła na Circe. - Nie jestem kryminalistką. Mój ojciec brał udział w ostatnich rozruchach w Piemoncie. On i jego przyjaciele domagali się przywrócenia konstytucji z 1812 roku, która dawała nam więcej niezależności. Ale Austriacy przyprowadzili swoją armię i, jak zawsze, szpiegów, i tajną policję, i teraz moim rodzicom grozi wielkie niebezpieczeństwo, a ja... ja... - Znowu się rozpłakała. A ona znalazła się na statku płynącym do obcego kraju i prawdopodobnie ma przy sobie bardzo mało pieniędzy oraz żadnych znajomych lub rodziny, którzy czekaliby na nią po drugiej stronie kanału. Circe była oburzona własną bezmyślnością. Jak mogła rozczulać się nad własnymi

problemami, kiedy tuż przy niej stała niewinna - teraz była już pewna, że dziewczyna mówiła prawdę, Circe niełatwo oszukać - młoda kobieta w tak trudnej sytuacji? I to na dodatek taka, która, mimo zagrożeń, z wielką odwagą walczy z obcym reżimem; Circe nie mogła pozostać na to obojętna. - Nie martw się. Nie zostawię cię samej - obiecała, wyciągając rękę do dziewczyny. - Jak naprawdę masz na imię? Nieznajoma zawahała się, po czym kilkakrotnie mocno zacisnęła powieki, sprawiając, że strumień łez osłabł. - Lucia, Luciana, jeśli pani woli. Naprawdę pozwoli mi pani zostać ze sobą, pracować u niej, przynajmniej przez jakiś czas? Mogłabym oszczędzać i wysyłać pieniądze rodzicom. Wtedy oni też mieliby szansę na ucieczkę. Umiem dobrze szyć i szybko nauczę się wszystkiego, co będzie trzeba. - Po raz pierwszy w brązowych oczach dziewczyny pojawił się przebłysk nadziei. Rzuciła się do ręki Circe jak do koła ratunkowego. - Oczywiście. - Circe mocno uścisnęła dłoń dziewczyny. -A teraz chodź ze mną do środka. Ogrzejesz się, napijesz herbaty i coś zjesz. Luciana ponownie zadrżała, ale ruszyła w stronę kabin. Circe nabrała głęboko powietrza. W porównaniu z trudną sytuacją dziewczyny jej własne kłopoty wydawały się nieistotne. Postanowiła pomóc nieznajomej, a jeśli chodzi o nią samą, to uczyni tak, jak prosi siostra. W końcu to tylko kilka miesięcy, a potem znowu wróci do malowania, a jej serce - jej serce przestanie wreszcie głupio tęsknić za czymś, co jest nieosiągalne. Jeden sezon da się jakoś znieść. 1 Nikt nigdy nie twierdził, że Circe jest piękna. Ale on nie potrzebował pięknej dziewczyny, tylko dobrze urodzonej i obytej. Oczywiście pochodzenie Circe było bez zarzutu, a co do manier - cóż, z pewnością za granicą znacznie dojrzała, a ponieważ za nauczycielkę ma swoją siostrę... David Lydford, hrabia Westbury, w porannym wizytowym surducie opinającym szerokie ramiona, wskoczył energicznie na stopnie eleganckiego domu przy Mayfair, prawie gubiąc przy tym kapelusz. Przypomniawszy sobie o dostojeństwie, przesunął nakrycie głowy na właściwe miejsce i zapukał do drzwi. Nic się nie wydarzyło, więc zapukał jeszcze raz. Wtedy wreszcie drzwi się uchyliły, a zza nich wyłoniła się twarz starszawego lokaja, który obrzucił przybyłego niechętnym spojrzeniem. - Cześć, Jowers - rzucił David. - To znaczy, dzień dobry - poprawił się, zmieniając ton na poważniejszy; kamerdyner jednak nadal pozostawał naburmuszony. - Witam, lordzie - odrzekł dumnie. - Z żalem muszę poinformować, że lord Gabriel wyszedł, a lady Sinclair nie przyjmuje dzisiaj gości. - Chciał już zamknąć drzwi, ale David przytrzymał je wyciągniętą dłonią. - Tak, tak, wszystko to wiem, bo właśnie rozmawiałem z Gabrielem w klubie. Ale przyszedłem zobaczyć się z panną Circe. I nie mów, że jej nie ma - dodał, zanim kamerdyner zdążył skłamać - bo Gabriel powiedział mi o jej przyjeździe, a ja muszę się z nią zobaczyć i to zaraz. - Ale panienka jest... - zaczął służący.

Czasami uprzejme zachowanie zabiera zbyt wiele czasu, pomyślał David. - Nie martw się, sam się zaanonsuję. - Ignorując okrzyki sprzeciwu kamerdynera, prześliznął się obok niego i ruszył prosto do schodów. - Znam Circe i domyślam się, gdzie ją znajdę. Pokonując dwa schodki naraz, wspiął się na pierwsze piętro, gdzie znajdował się oficjalny salon. Nie wszedł jednak do niego, tylko ruszył na drugie piętro z rodzinnymi sypialniami i dalej wąską klatką schodową do starego szkolnego pokoju z wielkimi oknami. To ważne dla artysty malarza - którym Circe z pewnością była - żeby mieć dużo światła, pomyślał David. Zastukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie, otworzył je. Zobaczył dokładnie to, co spodziewał się zobaczyć, i na chwilę przeniósł się w przeszłość, do momentu sprzed sześciu lat, gdy po raz pierwszy spotkał Circe. Miała wtedy patykowate nogi, proste kasztanowe włosy i niespotykanie jasne zielone oczy. Kiedyś powiedział jej, że jest dzieckiem wróżki, bo w jakiś dziwny sposób wiedziała rzeczy, których nie powinna była wiedzieć. Od lat pasją Circe było malowanie i dlatego David wcale się nie zdziwił, kiedy zastał ją za sztalugami, zza których prawie nie było jej widać; smugi farby znaczyły jej kitel chroniący suknię. Panna Tellman, która kiedyś była guwernantką obu sióstr, a teraz pełniła funkcję damy do towarzystwa Circe, drzemała jak zwykle w wygodnym fotelu w rogu pokoju ze spoczywającą na kolanach ręczną robótką. - Witaj - rzucił cicho David, mając nadzieję, że Circe nie jest aż tak bardzo pochłonięta pracą, żeby nie zgodzić się z nim porozmawiać. Na razie widział tylko klika ciemnych loków i pędzel wetknięty za ucho. Resztę postaci zasłaniało stojące przed nią na sztalugach płótno. Nawet nie wytknęła zza niego nosa. - Na razie nie chcę żadnej herbaty, dziękuję - powiedziała nieobecnym głosem. Nadal brzmiał jasno i dźwięcznie, co zawsze bardzo podobało się Davidowi. - A szkoda, bo właśnie nabrałem ochoty na jedną z twoich popołudniowych herbatek. - David uśmiechnął się szeroko, zaraz jednak przypomniał sobie, że powinien przywołać na twarz obojęt- ny wyraz, z lekkim tylko powitalnym uśmieszkiem. Ale gdy Circe wyjrzała zza sztalug, zupełnie zapomniał o stosownej minie. Wielkie oczy, spiczasta bródka, szerokie, wyraziste usta - wszystko było na miejscu tak jak kiedyś. Ale to, co u dwunastolatki wydawało się niekształtne i niezbyt dopasowane, z wiekiem ułożyło się w harmonijną, a nawet... piękną całość. Uroda Circe nadal była niekonwencjonalna, zupełnie inna niż jej siostry, Psyche. A jednak, pomimo oryginalności poszczególnych części, całość robiła wielkie wrażenie: Circe z tymi zaskakującymi zielonymi oczami, kasztanowymi włosami i uśmiechem, który zaparł Davidowi dech w piersiach, gdy nagle pojawił się na jej ustach, wyglądała jak wróżka albo księżniczka z bajki. David przymknął oczy, próbując ochłonąć. To Circe, tylko Circe, dziwna mała dziewczynka, która zawsze mówiła zdumiewające rzeczy. A jednak widząc, w jaką kobietę się przeistoczyła... dobry Boże, westchnął w duchu, po czym z wielkim trudem powrócił myślami do sprawy, z jaką się zjawił. Tymczasem Circe także się w niego wpatrywała, zaskoczona prawie tak samo jak jej gość. Co się stało z Davidem? Pozwoliła sobie przesunąć wzrokiem po kapeluszu spoczywającym elegancko na połyskujących ciemnych włosach - kiedyż to David porzucił zawadiacki wygląd, który tak dobrze pamiętała? - po nienagannie skrojonym porannym surducie, spokojnej oliwkowej kamizelce i obcisłych modnych spodniach oraz wyglansowanych butach. Dawny David także ubierał się modnie i zamawiał ubrania u najlepszych krawców, ale zarazem otaczała go aura eleganckiej swobody, jakby się nie przejmował zdaniem innych o swoim wyglądzie.

Jednak teraz ten stojący przed nią mężczyzna bez cienia pyłku na ciemnym eleganckim surducie wyglądał tak samo bezbarwnie jak jej nudni wujowie. Był kimś całkowicie jej obcym. - Co tu robisz? - spytała. David zrobił urażoną minę. - Zasługuję chyba na milsze powitanie - mruknął, unosząc jedną brew, przez co przez chwilę zza maski statecznego dżentelmena wyłonił się znajomy David. Circe odczuła ulgę i się roześmiała. - Oczywiście, że zasługujesz. Mogę już przerwać pracę, minęła pora, w której jest najlepsze światło. - Odłożyła pędzel - to śmieszne: właśnie używała mieszanki niebieskiego i szarego, do- kładnie jak kolor oczu Davida - i podniosła skrawek materiału, żeby zasłonić nim płótno. David obrzucił wzrokiem lśniące kasztanowe włosy Circe, które były w takim nieładzie, jakby właśnie wstała z łóżka. To mu się skojarzyło z... Nie, nie, to przecież Circe, nie wolno mu fantazjować o łóżkach, potarganych włosach i koszulach nocnych zsuwających się z ramion. Zmusił się, by jego myśli powróciły na bardziej stosowne tory. Zeby zająć się czymś innym, rzucił wzrokiem na stojący na sztaludze obraz. Zamrugał. Scena była zwyczajna: wysoki angielski dąb z kępami żonkili i hiacyntów, niebieskie niebo wyzierające spomiędzy gałęzi obsypanych zielonymi liśćmi i kobieta siedząca na trawie z dzieckiem w ramionach. Jej twarzy nie było widać, bo głowę miała opuszczoną - spoglądała na roześmiane dziecko. Obraz emanował miłością, radością i spokojem, które wywołały w Davidzie ukłucie starej tajemnej tęsknoty. A więc, pomimo dyktatów socjety, która niechętnym okiem patrzy na kobiety parające się malarstwem, Circe stała się jednak prawdziwą mistrzynią pędzla. David słabo znał się na sztuce, ale nawet ignorant musiałby przyznać, że miejsce namalowanego przez Circe obrazu jest w Królewskiej Akademii. Gdyby tylko nie była kobietą... Przeniósł wzrok na twarz dawno niewidzianej przyjaciółki. Ściągnęła już kitel, a teraz starała się poprawić włosy; gęste i połyskliwe łagodziły ostrą linię podbródka, okalając pociągłą twarz w kształcie serca. Cerę Circe miała gładką, choć jak na modną pannę z towarzystwa nieco za mocno opaloną, a oczy - oczy były czyste i błyszczące niczym spokojny zielony staw odbijający w swych wodach świetliste promienie słoneczne. Davidowi przemknęła przez głowę mglista myśl, że nie tylko obraz należałoby nazwać dziełem sztuki. Jak to się stało, że do tej pory nie dostrzegał, iż Circe... Znowu musiał się skarcić za nieproszone fantazje. Nie miały sensu. Zresztą jej uroda znacznie odbiegała od kanonów piękna kobiecego, podziwianego w towarzystwie. Nie przypominała też amoureux, w jakich David gustował. W końcu to tylko Circe, teraz trochę wyższa, z piękniej ukształtowaną figurą, ale to nadal ta sama dziewczyna, która jako dziecko stała na podeście schodów i szydziła z niego z powodu braku kostiumu na bal maskowy. I na dodatek potrzebował teraz jej pomocy. Skinęła w stronę zniszczonych stołu i krzeseł, które od lat star nowiły wyposażenie pokoju szkolnego. - Ach, więc jednak herbatka? - zakpił David, próbując odzyskać równowagę. Czuł się dziwnie poruszony, a tego akurat nie miał w planach. Dlaczego David nieustannie nawiązuje do jej dzieciństwa - czy nikt nie zdaje sobie sprawy, że jest już dorosła? Tłumiąc westchnienie, Circe spojrzała na swoje niezbyt zmysłowe ciało. Pomyślała z drwiną, że choć jej biust znacznie się przez te lata powiększył, to jednak nie na tyle, żeby David zwrócił na to uwagę. Ale i tak nie zamierzała pozwolić mu traktować się jak dziecko. - Przecież ja cię nigdy nie zapraszałam na żadne przyjęcia - zauważyła, sama zdumiona rozdrażnieniem w swoim głosie. Ponownie przywoławszy na twarz minę szacownego członka socjety, David skinął głową.

- Rzeczywiście nie. Nie bawiły cię, tak jak inne dziewczynki w twoim wieku, ani takie przyjęcia, ani zabawa lalkami, co, chochliku? Powinien jeszcze uszczypnąć mnie w policzek, pomyślała ze zgrozą Circe. Pohamowała jednak złość i tym razem, kiedy się odezwała, jej głos brzmiał już spokojniej. - Nie sądzę, by tu była jakaś wada, ale masz racje, interesowały mnie inne rzeczy. Niczym wzór dobrych manier, David przeszedł przez pokój i się pokłonił. Uniósł dłoń Circe do ust i złożył pocałunek tuż obok białej plamy farby na kciuku. - Moja droga, to, że masz jakiekolwiek wady, jest takim samym kłamstwem jak powiedzenie, że ja jestem świętym. Jego twarz znalazła się na poziomie twarzy Circe, dzięki czemu dziewczyna mogła dokładnie się przyjrzeć przystojnym rysom gościa. Wyglądał dojrzalej, to naturalne, a zarys jego twarzy stał się bardziej wyrazisty, lecz ciemne kasztanowe włosy były równie gęste i kręcone jak kiedyś, a sylwetka tak samo szczupła i zwinna. Poza tym, mimo zbyt wyrafinowanego stroju, nadal jego bliskość robiła na niej wrażenie, choć tym razem David budził w niej uczucia, o których przed laty nawet by nie pomyślała. Byłoby przyjemnie stać tak przy nim i pozwolić tym nowym uczuciom narastać - ale przecież znowu jest w Anglii, gdzie nie ma miejsca na spontaniczność. Zresztą wcale tego nie chciała, nie, kiedy David jest taki... taki niepodobny do samego siebie. Odsuwając rękę, pokręciła głową. - Nie zachowuj się tak, Davidzie. Mężczyzna wyprostował się, mrugając ze zdziwienia. - Nie chciałem... - Odwrócił na chwilę wzrok, uspokoił się, a potem znowu uśmiechnął. - Wybacz mi, Circe, ale staram się traktować cię jak dorosłą damę, którą się stałaś. Circe uniosła brwi na znak, że nie da się zwieść przymilnym słówkom. - Gdybyś rzeczywiście widział we mnie dorosłą kobietę, rozmawiałbyś ze mną zupełnie inaczej. Śmiech zdumionego młodego dżentelmena przemienił się w nieprzekonujące pokasływanie. - Chyba nie mówisz poważnie, że... - Naprawdę sądzisz, że nie? - Moim zdaniem za długo przebywałaś na kontynencie, panno Circe. - A ty, według mnie, zbyt dużo czasu spędzasz na popijaniu lemoniady w Almack. Co, do diaska, się z tobą stało? David zmrużył oczy. - Po prostu wyrosłem już z młodzieńczych błazeństw - poinformował podniosłym tonem, na dźwięk którego Circe zapragnęła chwycić za starannie przewiązany fular i zacisnąć go na szyi przyjaciela, aż zacząłby piać jak kogut. - Spieszę cię powiadomić, że już wkrótce się ustatkuję i to z porządną, szacowną młodą damą przy boku. Ożenię się, stanę się wzorem porządnego obywatela i nie będę już więcej marnował czasu na te wszystkie śmieszne rzeczy, w które do tej pory się angażowałem. Jestem przecież jedynakiem i muszę pomyśleć o dziedzicu. Rozumiesz, przekazać nazwisko rodowe i tak dalej. - Życzę ci szczęścia - rzuciła Circe uprzejmie, ale bez przekonania. Jeśli nawet gdzieś w głębi serca odezwał się nieprzyjemny ból, było to tylko umierające echo dziecięcych marzeń... nic ważnego. - Kim jest owa młoda dama, która zdobyła sobie twoją uwagę? - Och, tak naprawdę to jeszcze jej nie znalazłem. Circe popatrzyła na rozmówcę z autentycznym zdumieniem. Przeszła do drewnianych krzeseł otaczających porysowany stół. David odsunął dla niej krzesło, potem sam usiadł. - Dlaczego nie?

- Sam nie wiem - przyznał, zapominając się i potrząsając starannie ułożonymi kasztanowymi włosami; zdaniem Circe zwichrzone wyglądały o wiele lepiej. Chciałaby odgarnąć je z czoła Da- vida i poczuć pod palcami gładkość skóry. Złożyła dłonie na podołku. - Oczywiście cały czas się rozglądam, ale rzecz w tym, że jeszcze nie spotkałem tej właściwej. - Nie? - Ich rozmowa wydawała się całkowicie nierzeczywista. Circe nie mogła uwierzyć, że ją prowadzą. - A wszystkie panie, bez wątpienia, usychają z tęsknoty za tobą, czekając, aż dokonasz wyboru? Ironiczna uwaga poszła na marne; David chyba w ogóle jej nie usłyszał. - Każda ma jakiś defekt, taki albo inny - wyjaśnił, poprawiając mankiety koszuli. Circe na znak kpiącego współczucia szeroko otworzyła oczy. - Jakież to smutne. Aż takie są zdeformowane te biedne stworzenia? David podniósł wzrok, a na jego twarzy pojawiła się prawdziwa konsternacja. - Dobry Boże, ależ skąd. Circe, nie gadaj bzdur. Z trudem zdusiła śmiech. - Wybacz, widocznie źle cię zrozumiałam. - Mówię o prawdziwych wadach, wadach, które nie przystoją hrabinie. Circe spoważniała. Być może David rzeczywiście poszukuje narzeczonej. - Na przykład... - Na przykład... - zaczął, ale umilkł, żeby się zastanowić. - Na przykład perfidia, niewierność, głupota... Kiedy kończył, Circe poczuła się nieco zawstydzona, że kpi sobie z przyjaciela. - I nie powinna myśleć, że parlament to nowy rodzaj francuskiej koronki - dodał David z prawdziwą odrazą. - Albo że we Francji rządzi car, a Rosja graniczy z Włochami. Circe szybko przyłożyła dłoń do ust, żeby ukryć uśmiech, ale zaraz ją opuściła i jednak się roześmiała. David jej zawtórował, choć wyglądał na zmieszanego. Zarazem kiwał zdecydowanie głową. - Możesz się śmiać, ale takie właśnie są młode damy, które zdaniem elity i mojej matki, nadają się na kandydatkę na żonę. Tak czy inaczej, nie jestem jeszcze gotowy dokonać tak ważnego wyboru; z podobnymi decyzjami nie można się spieszyć. Chyba mnie rozumiesz? Niemniej bardzo potrzebuję odpowiedniej młodej damy i to już teraz. Przynajmniej na krótki czas. - David odnosił nieprzyjemne wrażenie, że Circe niespecjalnie go słucha, a przecież sprawa była poważna. Bardzo potrzebował jej pomocy. W końcu, do kogo innego mógłby się z czymś takim zwrócić? - Na krótko? Jesteś pewien? - Głos dziewczyny drżał, a jej zielone oczy wydawały się migotać. David nie wiedział, czy Circe jest zaszokowana, czy może - do diabła - nadal się z niego śmieje. Nie wyjaśnił swojej sprawy odpowiednio, ale to przez nią. Ona nigdy nie reaguje zgodnie z oczekiwaniami. - Chodzi o moją matkę - rzekł, odwołując się do usprawiedliwienia, które często wykorzystywał. - Chce, żebym się ożenił, i to natychmiast. Circe uniosła delikatnie brwi, a w jej oczach pojawił się błysk zrozumienia. - Davidzie, Psyche mówiła mi, że twoja matka namawia cię do tego od lat. Dlaczego akurat teraz twoje małżeństwo stało się tak palącą sprawą? - Matka jeszcze nigdy nie naciskała na mnie aż tak bardzo -wyjaśnił zirytowany, że rozmówczyni nie chce uznać powagi sytuacji. - Twierdzi, że nabawiła się zapalenia opłucnej i już wkrótce zapewne pożegna się z tym światem. - Pospieszył z dalszymi wyjaśnieniami, by Circe nie zdążyła mu wytknąć, że jego matka ciągle na coś choruje. - Mówi, że nie dożyje

chwili, gdy będzie mogła zobaczyć wnuki, jeśli natychmiast się nie zaręczę i nie ożenię przed nastaniem jesieni. Nie daje mi z tym spokoju! - A więc, na czym miałaby polegać moja pomoc? Przecież znasz już wszystkie panny na wydaniu w Londynie, choć z jakiegoś powodu żadna nie dorasta do twoich wygórowanych wymagań. Co do mnie, to długo nie było mnie w Anglii. Poza tym chyba nie zaręczysz się w pośpiechu tylko po to, żeby udobruchać matkę. - Tym razem mówiła już bardziej poważnie i z ostrożnością. Popatrzyła na kciuk, na którym nadal widniała plama farby. Potarła go nie- świadomie. Pachniała olejem lnianym i terpentyną, ale, o dziwo, Davidowi to jakoś nie przeszkadzało. - Oczywiście, że nie. Tylko że.. .że mam teraz zbyt wiele spraw na głowie, żeby zajmować się napadami złości mojej matki. Matka rzeczywiście dręczyła Davida, ale nie był to jedyny i najistotniejszy powód jego prośby. Został jednak zobowiązany do zachowania tajemnicy, nie mógł więc opowiedzieć Circe o za- daniu, które przed kilkoma dniami otrzymał od wuja. Niewiele osób uznałoby Davida za osobę odpowiednią do takiej misji, ale wuj William, urzędnik wyższego szczebla Ministerstwa Spraw Zagranicznych, zawsze utrzymywał, że jego siostrzeniec to znacznie wartościowszy człowiek, niż się o nim powszechnie sądzi. „Ten twój syn wcale nie jest taki zły. - David podsłuchał rozmowę wuja z siostrą (matką Davida) podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia. - I wydaje się, że w ostatnich latach nawet się nieco ustatkował. Wiedziałem, że wcześniej czy później wyrośnie z młodzieńczego szaleństwa". I choć matka sarkała i kręciła głową, David poczuł się dumny jak nigdy dotąd. Rozpoczynając nowe życie, przygotowany był do odgrywania roli porządnego angielskiego obywatela. Dlatego też nie mógł odmówić bardzo poufnej prośbie, z jaką zwrócił się do niego wuj. Tylko że nikt, absolutnie nikt, nie mógł o niczym się dowiedzieć. W grę wchodziło narodowe bezpieczeń- stwo, nie mówiąc już o skandalu, jaki by wybuchł, gdyby ktoś się domyślił, że David śledzi wysoko postawionego europejskiego dyplomatę. Tak więc, aby przekonać Circe do współpracy, pozostawało mu tylko uśmiechać się słodko, wykorzystywać swój męski urok, który, niestety, budził w dziewczynie niezrozumiałą dla niego odrazę. - Davidzie, nawet jeśli to prawda, że nie obdarzyłeś jeszcze żadnej damy poważnymi uczuciami, podobno zawsze jakaś ci towarzyszy, tak przynajmniej mówił Gabriel Psyche - oświadczyła złośliwie Circe. - No tak, ale akurat z tymi paniami nie mogę pokazać się w wykwintnym towarzystwie - wyjaśnił David w przypływie szczerości. - Ach, rozumiem. Lubisz towarzystwo chere ami albo...jak nazywa się takie kobiety w Anglii? Panienki lekkich obyczajów? -Circe zmarszczyła nos na znak dezaprobaty, ale nie wyglądała na zaszokowaną, choć powinna. A David już się łudził, że przez lata nieobecności w kraju nauczyła się trzymać język za zębami. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy jego plan w ogóle ma sens i szanse na powodzenie. Ale nie miał innego, więc parł dalej. - Circe! Naprawdę powinnaś przynajmniej udawać, że jesteś zażenowana - upomniał dziewczynę. - No, ale zgadza się, na jakiś czas rzeczywiście potrzebna mi porządna dama. - Na jakiś czas? - Tylko na tyle, żeby matka się uspokoiła. - Starał się, by jego głos brzmiał przekonująco. - Pomyślałem sobie, że mógłbym trochę pograć, a ty byś mi w tym pomogła, pozwoliła pokręcić się koło siebie. Udawałbym, że jestem tobą zainteresowany. Ponieważ nie wpadła mi w oko żadna odpowiednia dziewczyna, nie chciałbym złamać serca jakiejś niewinnej biedaczce, która mogłaby źle zrozumieć moje awanse i pomyśleć, że traktuję ją poważnie.

- Bo taki z ciebie pożądany kandydat na męża. David się skrzywił. - No cóż, tak. I nie patrz tak na mnie, nic na to nie poradzę, że jestem hrabią. Wiń za to mojego ojca. Tylko to mi po sobie zostawił ten pożałowania godny człowiek. Ponownie przywołał na twarz wyraz uprzejmości i nonszalancji, tak powierzchowny jak warstwa cukru na śliwce w cieście. Co też zmieniło Davida w towarzyskiego bubka? I dlaczego uważa, że Circe uwierzy w jego absurdalne opowiastki? Powinna roześmiać się przyjacielowi w twarz. Zamiast tego, z powodów, którym nie chciała się zbyt blisko przyglądać, wzruszyła tylko ramionami. - Chyba mogę to zrobić. Mam być twoją przynętą i pomóc ci uspokoić matkę, podczas gdy ty... co ty właściwie będziesz robił? Przyglądał się innym „odpowiednim" pannom na wydaniu? David spochmurniał. Nie chciał spojrzeć w niewinne oczy Circe. - Nie, nie, ależ skąd - zapewnił. - Poza tym korzyści nie będą jednostronne. Ja także mogę ci pomóc w twoim pierwszym sezonie. Zresztą o to właśnie prosił mnie Gabriel... - Zamilkł, bo przypomniał sobie, że tego także miał nie mówić. Circe wyprostowała się, na jej twarzy odmalowało się zaniepokojenie. - O co prosił cię Gabriel? Żebyś wspierał biedną, brzydką Circe w jej debiucie? - Gabriel cię uwielbia, Circe. Nigdy nie powiedziałby czegoś tak wstrętnego. - David, wyraźnie doprowadzony do rozpaczy, splótł ręce na piersiach. Dlaczego Circe tak się irytuje? Nie była dotąd taka przeczulona. Szkoda, że dziewczęta dorastają, pomyślał. Chyba że, oczywiście, wyrastają na utalentowane tancerki operetkowe z płonącymi rudymi włosami i kształtnymi biodrami... Dlaczego Annabelle odeszła z tym bogatym Citem? Postąpiła wyjątkowo niewdzięcznie, kończąc tak nagle ich znajomość, tylko dlatego że wspomniał, iż wkrótce zacznie się rozglądać za żoną... David z trudem oderwał myśli od kochanki, która niedawno go opuściła. - Mówił tylko, żebym co jakiś czas do ciebie wpadł i zabrał cię na tańce. Uważał, że towarzystwo starego przyjaciela sprawi ci przyjemność. To chyba rozsądne rozumowanie? - Chyba tak. - Circe rozluźniła się, a jej rozpłomienione gniewem policzki przybrały normalną barwę. W rzeczywistości w rozmowie z Davidem Gabriel poruszył więcej tematów. „Psyche z trudem przekonała Circe, żeby zgodziła się na debiut" - zwierzał się Davidowi nad filiżanką parującej porannej kawy, kiedy siedzieli na wytartych skórzanych fotelach w klubie. - „Jak może pamiętasz, Circe interesuje tylko jej malarstwo. A Psyche uważa, że powinna choć raz wziąć udział w sezonie towarzyskim. Zrobimy wszystko, żeby nią pokierować, i gdybyś zechciał pomóc trochę Circe, bo ona nigdy nie dbała o rozwijanie towarzyskich umiejętności, będziemy ci wdzięczni". Ponieważ Gabriel był - od czasu, gdy David chodził w krótkich spodenkach — jego bohaterem, starszym kolegą z sąsiedztwa, który nauczył go łowić ryby, strzelać i polować i który pozwalał mu włóczyć się ze sobą po polach, David nie mógł mu odmówić, choć prośba przyjaciela nie padła w dogodnym dla niego momencie. Potem jednak David uznał, że może uda mu się wykorzystać sytuację dla swoich celów. Pod pretekstem towarzyszenia Circe będzie obserwował austriackiego dyplomatę, który, zdaniem wuja, lubi się pojawiać w najlepszych salonach, w miejscach akurat odpowiednich dla młodej debiutantki. No i oczywiście, asystując Circe, uspokoi matkę, choć, Bóg mu świadkiem, w kwestii małżeństwa, jak słusznie zauważyła Circe, walczył z matką już od lat. - Ale nie powiesz matce, że zastanawiamy się nad małżeństwem? - spytała Circe, wyrywając gościa z rozmyślań.

- Na Boga, nigdy - zapewnił David, krzywiąc się. - Znasz moją matkę. Rozpowiedziałaby wszystkim o naszych zaręczynach, zanim zdążylibyśmy się pojawić na drugim balu. Niemniej słówko tu i tam, że cieszy cię moje zainteresowanie, zaoszczędziłoby mi wielu kłopotów. Znowu zapadła cisza. Circe zapatrzyła się w okno; wydawało się, że myślami jest gdzieś daleko. Prawdopodobnie planuje nowy obraz, pomyślał David z rezygnacją. Zanim jednak zdążył przypomnieć przyjaciółce o temacie ich rozmowy, Circe zaskoczyła go odpowiedzią. - Uważam, że coś przede mną ukrywasz - stwierdziła z taką stanowczością, że David ponownie przypomniał sobie, że ma przed sobą osobę, która w dzieciństwie często zaskakiwała go przenikliwością. Postarał się, żeby nie sprawiać wrażenia zbytnio przytłoczonego poczuciem winy. - Ale i tak ci pomogę - ciągnęła Circe. - Tylko pamiętaj, Davidzie, to pomoc czysto przyjacielska. - Naturalnie - zgodził się, trochę zbyt pospiesznie, i zaraz potem pożegnał się, pozostawiając Circe samą w pokoju dziecięcym, bębniącą palcami po porysowanym blacie stołu. Jak mogłaby odmówić Davidowi tak błahej przysługi? Tylko że jemu chodzi o coś innego - to aż nazbyt oczywiste - albo o kogoś innego. Pomimo że twierdzi inaczej, może jednak zakochał się w jakiejś młodej pannie, a może nawet kobiecie, która nie do końca jest damą albo osobą odpowiednią. Powinien był powiedzieć jej prawdę. Nie zawahałaby się mu pomóc jako przyjaciółka, mimo że na myśl o tym jej serce kurczyło się z bólu. Nadal jeszcze siedziała nieruchomo, kiedy do pokoju weszła Psyche. Circe, czując się dziwnie przygnębiona, choć przecież była zadowolona z postępu prac przy obecnym obrazie, spojrzała na siostrę smutnym wzrokiem. Psyche przekroczyła już trzydziestkę, ale nadal wyglądała tak jak w dniu, w którym wychodziła za Gabriela. Miała gładką, delikatnie zaróżowioną cerę, błyszczące niebieskie oczy i połyskujące jasne włosy. Circe już dawno pogodziła się z faktem, że nigdy nie będzie tak piękna jak starsza siostra; ona sama, niestety, włosy miała proste jak druty, oczy o dziwnej zielonej barwie i na dodatek była zbyt szczupła. Cóż, jest jak jest - musi się z tym pogodzić. Nie zamierzała też, w odróżnieniu od siostry, wychodzić za mąż. Jednak Psyche nie podzielała zdania Circe co do jej życiowych planów. - Tutaj się ukryłaś, moja droga. Czy ktoś nas odwiedził? Wydawało mi się, że słyszałam kroki na schodach. - To tylko David - poinformowała Circe. - Och, rozumiem. - Psyche trzymała w ręku kilka kartek, które podała siostrze, żeby im się przyjrzała. - Spisałam listę gości na twój pierwszy bal. Sprawdź, czy jest ktoś, kogo byś chciała zaprosić, a kogo być może przeoczyłam. Poza tym dostałam wiadomość od modystki. Twoja suknia balowa jest już w szyciu, a kreacja na prezentację u dworu także będzie gotowa na czas. Circe bez entuzjazmu skinęła głową, zarazem czytając listę; niektórych osób na niej wymienionych prawie nie mogła sobie przypomnieć i nie przychodził jej na myśl nikt, kogo chciałaby dodać. Ponieważ kilka lat przebywała za granicą, w Londynie miała bardzo niewielu przyjaciół. A co do ubioru, to modzie poświęcała mało uwagi - bardziej interesowały ją nowinki dotyczące malarstwa. W końcu to nie jej, ale Psyche zależało na tym, żeby Circe wróciła do Anglii na oficjalny debiut i prezentację u dworu. Psyche zerknęła na siostrę, a gdy się odezwała, w jej głosie zabrzmiała ostrożna nuta. - Chyba nie jesteś na mnie zła, Circe, że namówiłam cię do powrotu do domu na tych kilka miesięcy? Circe pokręciła głową.

- Signor DuPree znowu dostał ataku dny moczanowej - wyjaśniła, wspominając uwielbianego przez nią, choć bardzo wymagającego nauczyciela malarstwa. - Jeszcze przed moim wyjazdem wybrał się do uzdrowiska do tamtejszych wód leczniczych. Może i dobrze, że przez wiosnę ode mnie odpocznie. - Nigdy bym nie prosiła, żebyś porzuciła swoje pędzle i farby, Circe, ale wiesz, poza tym, że bardzo za tobą tęskniliśmy, w życiu liczy się coś jeszcze oprócz nawet największej sztuki. Życzę ci, żebyś doświadczyła choć części szczęścia, które jest moim udziałem. Circe wzruszyła ramionami. Już to wcześniej słyszała. Wszystko wspaniale, kiedy ktoś jest tak piękny jak jej siostra i ma męża takiego jak Gabriel, który zupełnie nie przypomina przeciętnego angielskiego dżentelmena. Ale, jeśli chodzi o nią - nie, Circe była pewna, że nigdy nie pozna kogoś podobnego do Gabriela. - Pewnego dnia możesz zacząć żałować, że całą młodość spędziłaś na malowaniu. Wiem, że nie zamierzasz wyjść za mąż, ale kochający mąż, dzieci to czasami wielkie błogosławieństwo, uwierz mi. - Psyche mówiła dziwnie zduszonym głosem, a w pewnym momencie znacznie pobladła. - Usiądź. - Circe przysunęła siostrze najbliższe krzesło. - Co się dzieje? - Ja... ja... myślę, że mogę być chora. - Telly! - zawołała Circe. - Przynieś miskę. Moja siostra nie czuje się dobrze. - Ojej, ojej. - Starsza kobieta natychmiast się rozbudziła. Podskoczyła i wyciągnęła wiązankę kwiatów z pękatego wazonu. - Proszę, niech pani użyje tego. Psyche opuściła głowę prawie na kolana. Po chwili, gdy ją podniosła, wyglądała już lepiej, ale nadal była bardzo blada. - Już dobrze. Przeszło mi. Pójdę jednak do swojego pokoju i się położę. - Biedna Psyche - litowała się Circe, podtrzymując siostrę za ramię. - Zaprowadzę cię. - Po raz pierwszy szczerze się radowała, że ona i Telly w odpowiedzi na powtarzające się prośby Psyche wróciły jednak do Anglii. Od śmierci rodziców, gdy Circe była jeszcze małą dziewczynką, Psyche zastępowała jej i matkę, i ojca. Dlatego na myśl o tym, że coś złego mogłoby spotkać siostrę... Nie, to po prostu nie może się wydarzyć. Ruszły korytarzem i zeszły schodami do obszernego i wygodnie urządzonego pomieszczenia, które siostra dzieliła z mężem. Garderobiana Psyche, Simpson, pracująca u Sinclairów od lat, czyściła właśnie jeden ze strojów spacerowych pani. Na wejście sióstr podniosła wzrok i przyjrzała się Psyche z niepokojem. - Czy pani jest chora, lady Sinclair? - To tylko mdłości, nic poważnego - wyjaśniła Psyche. - Mam pani przynieść jakichś ziółek albo herbaty? A może ciasteczek? - Herbata wystarczy - odparła Psyche. Służąca wybiegła wykonać polecenie, a Circe pomogła siostrze dojść do szezlonga i położyć się na jego adamaszkowych poduchach. Spojrzała na jej zaokrąglone biodra i powiększony biust i zaświtała jej w głowie pewna dziwaczna myśl. A wraz z nią uczucie nadziei. - Psyche - odezwała się, ściszając głos. - Czy ty przypadkiem nie jesteś w ciąży? Niebieskie oczy siostry zrobiły się okrągłe. - Och, czy ja wiem? - Pochwyciła Circe za rękę, nie potrafiąc ukryć radości. - Myślisz, że to możliwe? Circe nie próbowała nawet odpowiedzieć, ale uśmiechnęła się, odczuwając zarówno ulgę, jak i niepokój. W ciągu pięciu lat małżeństwa Psyche tylko raz zaszła w ciążę, jednak po kilku

miesiącach poroniła. Circe wiedziała, że siostra i jej mąż ogromnie rozpaczali nad utratą nienarodzonego dziecka i że marzyli o następnym. Psyche zamknęła oczy, ale zaraz je otworzyła. - Och, byłoby wspaniale... choć czas nie jest najlepszy! Jak ja cię przeprowadzę przez sezon, jeśli wciąż będę wypluwała wnętrzności? Circe, słysząc, jak z ust wyrafinowanej siostry padają takie obcesowe słowa, wybuchnęła śmiechem. Wpływ Gabriela, pomyślała z czułością. - Ciąża to okazja do wielkiej radości. A co do sezonu, to nie pozwolę, żebyś się ze względu na mnie przemęczała - stwierdziła. - Mogę przecież odłożyć debiut i... - Nie, nie, już dawno skończyłaś osiemnaście lat. Musisz debiutować w tym roku - upierała się Psyche. - W takim razie coś wymyślimy - odrzekła Circe. - Ale na razie nie wolno ci się denerwować. Bo inaczej Gabriel będzie na ciebie bardzo zły. Uwaga o mężu sprawiła, że niebieskie oczy Psyche złagodniały i kobieta czule dotknęła płaskiego jeszcze brzucha. - Tak, spróbuję. A ty się niczym nie martw, Circe. Jakoś damy sobie radę. Zawsze jest jeszcze ciotka Sophie. - Przecież ciotka wyjechała do Bath. Dobrze wiesz, że nie lubi londyńskiego sezonu - przypomniała Circe. - Pamiętasz, jak źle znosiła twój debiut. Narzekała, że musi ci wszędzie towarzyszyć. - Prawda. - Psyche westchnęła i głęboko się zamyśliła. - No, oczywiście, zapomniałam o kuzynce Matildzie. Albo nie, już wiem! - Z podekscytowania zaczęła się podnosić, ale Circe zmusiła siostrę, żeby z powrotem się położyła. - Napiszę liścik do Sally. Na szczęście skończyła już żałobę i pewnie z chęcią zajmie się czymś, co ją oderwie od myślenia o smutnej przeszłości. Muszę przyznać, że ostatnio trochę się nawet o nią martwiłam. Circe skinęła głową i poszła po papeterię, leżącą na misternie zrobionym sekretarzyku. Nie było jej tylko chwilę, ale kiedy wróciła, Psyche już siedziała. Circe bez słowa położyła nogi siostry na szezlongu. Kobieta uśmiechnęła się na widok nagany w oczach młodszej siostry. - Jakoś sobie poradzimy - powtórzyła surowo Circe. - Ale na razie musisz leżeć. Wystarczy, że wspomnę Gabrielowi, że nie wypoczywałaś... Psyche wyciągnęła się na szezlongu. - Widzisz, Circe, już leżę, więc nie musisz mu nic mówić. Inaczej będzie się zamartwiał. A nie sądzę, żebym była w stanie znieść jeszcze większą jego troskę niż w czasie mojej poprzedniej ciąży. Tak się starał, że potykałam się o niego na każdym kroku. - Więc rób to, o co cię proszę, a nie pisnę Gabrielowi ani słówka - przyrzekła Circe. Psyche westchnęła. - Spróbuję, ale i tak napiszę do Sally. - Jej wysokie czoło zmarszczyło się. - Tyloma sprawami trzeba się zająć. Circe przycisnęła usta do bruzd na czole siostry, co sprawiło, że twarz kobiety się wypogodziła. - Ale żadna z nich nie jest tak ważna jak zdrowy rozwój mojego siostrzeńca lub siostrzenicy. W oczach Psyche pojawił się błysk radości. - Masz rację. Kiedy Simpson wróciła z filiżanką parującej herbaty, Circe opuściła siostrę, leżącą wygodnie na szezlongu, i wymknęła się na korytarz. Tam odmówiła w duchu modlitwę o to, by tym razem Psyche szczęśliwie donosiła ciążę. Przy takiej sprawie towarzyski debiut to drobnostka. Zresztą Circe i tak nie interesowały bale i

przyjęcia. Szczęście starszej siostry było dla niej najistotniejsze; tym bardziej że jej samej nie były pisane ani miłość, ani małżeństwo. Myśl ta sprawiła, że dziewczyna nagle poczuła w sercu pustkę. Jednak szybko otrząsnęła się ze smutku, uznając, że szkoda czasu na rozczulanie się nad sobą. -Jesteś, pani, najbardziej uroczą kobietą na świecie i budzisz we mnie takie nadzieje, że za chwilę chyba wybuchnę - oświadczył pan Elliston, wypinając pierś tak, że ukryte pod pierwszorzędną marynarką szelki zaczęły niebezpiecznie trzeszczeć. Siedzieli obok siebie w salonie pani Forsyth, który zaskakiwał odważnymi barwami: herbacianą i niebieską. Przy jednej z wyłożonych tapetą ścian stała modna francuska gablotka, wysokie okna wychodziły na przy- jemny ogród porośnięty wiosennym kwieciem. Sally Forsyth miała nadzieję, że szelki pana Ellistona ostatecznie nie wytrzymają i pękną, dzięki czemu jego nudna wizyta dobiegnie wreszcie końca. - Nie, nie - mruknęła, trzepocząc długimi rzęsami. - Nie wolno panu tak mówić, sir. - Nigdy bym nie śmiał obrazić tak pięknej damy - ponownie oświadczył uroczystym tonem pan Elliston. Położył dłoń na sercu, a widząc to, Sally Forsyth przeraziła się, że jej gość znowu zacznie mówić wierszem. Pan Elliston lubił siebie w roli poety. - Nie sugerowałem niczego zdrożnego, tylko że pani piękno i urok ogromnie kuszą moje udręczone serce! Sally doskonale wiedziała, że gość ma nadzieję dokładnie na to, czego tak się wypiera; na coś, co otrzymać mógł tylko od tak zwanej wesołej wdówki - doświadczonej w miłości i wolnej od mężowskiej opieki i nadzoru. Pan Elliston nie był wcale pierwszym podstarzałym galantem, który pojawił się u drzwi Sally po śmierci jej małżonka. Kobieta pohamowała westchnienie. Nadal tęskniła za swoim słodkim, nieco ociężałym Andrew, który na skutek silnej grypy zmarł przed dwoma zimami. Po śmierci męża przez wiele nocy zasypiała zalana łzami, przez rok obowiązkowo chodziła w czerni, a potem, ponieważ była sobą, wróciła do kolorowych sukien, przyjęć, wizyt i przejażdżek, których musiała się wyrzec w czasie oficjalnej żałoby. Zycie jest krótkie, a atrakcyjność kobiety trwa jeszcze krócej. Sally Forsyth uważała, że póki jej urok działa, powinna używać życia i nie stroniła od męskiego towarzystwa. Co nie oznaczało, że pan Elliston uzyska to, na czym mu zależało - zaproszenie do jej buduaru. Ale też, znowu dlatego, że była sobą, nie mogła go odesłać, nie dając mu cienia nadziei. Uśmiechała się, podczas gdy Elliston plótł te swoje nonsensy - pomimo wszystko przyjemne - na temat piękna jej wijących się kasztanowych włosów i ciepłych brązowych oczu. Miała tylko nadzieję, że nie padnie zaraz przed nią na kolana, bo z pewnością nie byłby w stanie sam się z nich podnieść. A przynajmniej nie bez nadwerężenia szelek. Ku jej uldze, w chwili gdy gość zaczął odczytywać swój ostatni utwór - mało oryginalną odę młodego pasterza do ukochanej pastereczki - w salonie pojawił się lokaj. Na srebrnej tacy, którą przysunął do hrabiny, leżała złożona karteczka. - Posłaniec mówił, że to pilne, madame. - Tak, dziękuję - mruknęła Sally. Posyłając gościowi przepraszający uśmieszek, złamała pieczęć i przebiegła list oczami. - O Boże. Jedna z moich przyjaciółek zachorowała, panie Elliston. Powinnam się do niej udać. Musi mi pan wybaczyć. - Oczywiście - rzucił gość uprzejmie, choć wyglądał na nadąsanego, kiedy składał kartkę z ostatnim utworem. Już miał zamiar wepchnąć ją do kieszeni, gdy nagłe zmienił zamiar. - A może zostawię pani ten wiersz, żeby mogła go pani przeczytać w spokojniejszej chwili?

- O nie - rzuciła Sally, zapominając o delikatnej konstrukcji psychicznej gościa, który był mężczyzną ogromnie wrażliwym. -To znaczy, jestem przekonana, że tylko kiedy sam mi go pan odczyta, ujawni się całe piękno pańskiego poematu. - Podniosła się i skierowała w stronę drzwi, a Ellistonowi nie pozostawało nic innego, jak także opuścić salon wraz z gospodynią. Po wymianie ostatnich słów pożegnania Sally, kiedy tylko drzwi się zamknęły, ciężko odetchnęła. Doprawdy, pan Elliston staje się ostatnio coraz mniej zabawny. Może dobrze by zrobiła, gdyby pchnęła go w stronę jakiejś innej damy, łaknącej towarzystwa. Sally bowiem zaczynała uważać, że miły mały piesek-jej ostatni zmarł w spokoju ze starości przed kilku miesiącami - stanowiłby podobną rozrywkę, co mówiący wierszem poeci, zwłaszcza ci z wygó- rowanym pojęciem o własnym talencie i zbyt małym poczuciem humoru. Gdyby tylko Andrew... Odepchnęła myśli o zmarłym mężu; zawsze wpadała w lekką melancholię, kiedy zaczynała zastanawiać się nad swoim wdowieństwem. Andrew był bardzo liberalnym mężem - dawał jej we wszystkim wolną rękę, choć na swój sposób bardzo ją kochał. Lepiej o tym nie myśleć. Zamiast tego powinna teraz zmienić suknię. - Wychodzę - powiadomiła lokaja. - Każ podstawić powóz, zaraz zejdę. - Skierowała się ku schodom i swojej sypialni, wołając do garderobianej: - Hodges, przygotuj, proszę, suknię spacerową. Będę jej potrzebowała. Do pokoju wpadła służąca, która pracowała u Sally od lat. - Niebieską, madame, czy tę nową szkarłatną ze złotym warkoczem? - Niebieska wystarczy. Nie włożę niczego jaskrawego, bo to tylko wzmaga nudności - mruknęła Sally. - Ktoś zachorował? - Lady Gabrielowa Sinclair. I na dodatek pragnie natychmiast mnie widzieć - wyjaśniła Sally. - O jej, mam nadzieję, że to nic poważnego - zatroskała się garderobiana. - Szkoda by było, bo sezon dopiero się rozpoczyna. Sally zdjęła domową suknię i włożyła niebieską wraz z pasującą do niej pelisą wykończoną ciemnobrązową lamówką, która podkreślała miodową barwę oczu właścicielki. Nie miała jednak czasu zbyt długo podziwiać swojego wyglądu w lustrze. Zatrzymała się przed nim tylko na chwilę i zaraz zbiegła do powozu, którym udała się do niezbyt odległego miejskiego domu Sinclairów. Po przyjeździe na miejsce od razu poszła do sypialni Psyche. Znalazła przyjaciółkę leżącą na szezlongu, nieco bladą, ale wcale nie w tak złym stanie, jak Sally to sobie wyobrażała. - Kochanie. - Sally pospieszyła do przyjaciółki. - Co się dzieje? Przyjechałam od razu po otrzymaniu twojego listu. - Nie chciałam cię przestraszyć - zapewniła Psyche z uśmiechem. - Pisałam wprawdzie, żebyś przyjechała, ale jeśli będziesz miała trochę wolnego czasu. Chyba nie oderwałam cię od jakiegoś przyjemnego zajęcia. - Och, tylko od pana Ellistona, który zamierzał właśnie odczytać mi swój marny wiersz: bardzo marny. - Sally pokręciła głową. -Tak więc nie, nie powiedziałabym, że oderwałaś mnie od czegoś przyjemnego. - Stwierdziwszy to, zorientowała się, że przyjaciółka zanosi się śmiechem. Skrzywiła się. - Żartujesz sobie ze mnie, a ja naprawdę jestem nim już zmęczona. Ale co z tobą, rzeczywiście jesteś chora? - Nie wiem. Kręci mi się w głowie i dokucza mi żołądek. -Psyche niby się użalała, ale takim tonem, że na twarzy Sally pojawił się zdumiony zachwyt. - Och, myślisz...

- Mam nadzieję - odparła po prostu Psyche. Sally wyciągnęła rękę do przyjaciółki i ująwszy jej dłoń, przez chwilę trzymała ją w mocnym uścisku. Od natłoku emocji oczy jej powilgotniały. - Mam nadzieję, że ta wiadomość nie... nie... - Psyche zawahała się i zanim puściła dłoń Sally, silnie ją uścisnęła. Wiedziała, że przyjaciółka bezskutecznie starała się o dziecko przez cały okres małżeństwa i że, choć z bólem, w końcu pogodziła się ze swoją bezpłodnością. - Mylnie odczytujesz moje uczucia, kochanie. To łzy radości. Z wielką rozkoszą zostanę ciotką, choćby przyszywaną. - Wdowa przyciągnęła stołeczek, żeby usiąść obok przyjaciółki. - Jak długo spóźniają ci się kobiece sprawy? Psyche odpowiedziała na pytanie, a potem obie panie zaczęły dyskutować o najlepszej diecie dla przyszłej matki. - Słyszałam o galaretce z wołowego rosołu. Podobno wspaniale wzmacnia - mówiła Sally. - Prześlę przepis twojej kucharce. Psyche skinęła głową, po czym nagle przypomniała sobie, po co tak naprawdę wezwała do siebie przyjaciółkę. - Sally, mam pewien kłopot. Ponieważ nie będę mogła wziąć udziału w sezonie... - Na co Gabriel z pewnością nie będzie się uskarżał - przerwała jej rozmówczyni. - Nie, z pewnością nie. Ale chodzi o Circe. Po miesiącach namów zgodziła się wreszcie na debiut. Nie mam odwagi go odłożyć; Circe może zmienić zdanie i znowu ucieknie do Europy do swojego malowania. Chcę, żeby miała szansę poznać jakiegoś porządnego młodzieńca, a nie tylko wieśniaków i kowali, bez względu na to, jacy są malowniczy. Musi mieć jakieś urozmaicenie i odskocznię od sztuki. Mówi, że nie chce wychodzić za mąż, ale jest taka młoda, więc skąd może wiedzieć. - Psyche nachmurzyła się, wyraźnie zatroskana losem młodszej siostry. Sally kiwała głową ze zrozumieniem. - Naturalnie. Całkowicie się zgadzam. Możesz być pewna, że w każdej chwili jestem gotowa służyć Circe za przyzwoitkę. Prawdę mówiąc, nienawidzę chodzić na przyjęcia sama. Bez męża to już nie to samo, dlatego ucieszy mnie towarzystwo. I nawet jeśli Circe znajdzie się w centrum uwagi, a ja będę jedną z siedzących pod ścianą matron, zbyt starych, żeby tańczyć i flirtować... Na tę absurdalną uwagę Psyche głośno się roześmiała. - Och, Sally, nie mów o sobie tak, jakbyś była siwą, zniedołężniałą staruszką! Sally, która nie przekroczyła jeszcze czterdziestki, szeroko się uśmiechnęła. - Zapewniam cię, że kiedy głowa zacznie mi siwieć, nikt tego nie zobaczy. Jestem wielką zwolenniczką francuskich farb do włosów. Przyjaciółki, śmiejąc się, zaczęły rozmawiać o kremach i pudrach, dzięki czemu Sally zupełnie zapomniała o przykrych myślach na temat starości. Wręcz przeciwnie, czuła się podniecona. Nigdy nie miała córki, którą mogłaby wprowadzić do towarzystwa; cieszyła się więc, że nadarza się jej taka okazja. Potem pomyślała o charakterze młodszej siostry Psyche i jej tendencji do mówienia, co jej ślina na język przyniesie. Cóż... Koniec końców Sally uznała, że pomoc przyjaciółce to jej obowiązek. Zresztą miała nadzieję, że przy okazji towarzyszenia Circe sama się może nieco rozerwie. Jeśli tylko dziewczyna nie będzie sprawiała zbyt wielu kłopotów.

Circe była jednak kłopotliwa. - Ta suknia okropnie ściska mnie w pasie - uskarżała się. - Co za pomysł, żeby nosić coś tak niewygodnego. Jak ktokolwiek może się poruszać w takich spódnicach? Zeby podejść do króla, będę potrzebowała pomocy całej królewskiej marynarki. Sally aż drżała z poirytowania. - Dobry pomysł. Jeśli mają tam być marynarze, to ja też chyba wybiorę się na prezentację. Jestem pewna, że mam gdzieś jeszcze moją starą dworską kreację. Psyche, która przyglądała się przymiarkom, leżąc na szezlongu, roześmiała się głośno. - No, no, Sally, opanuj się. A ty, Circe, dobrze wiesz, że na dworze obowiązuje specjalny strój. Tę suknię włożysz tylko ten raz I nigdy więcej. Tyle zamieszania i wydatków tylko z powodu jednego wydarzenia, złościła się Circe, spoglądając w dół na kunsztowną, staromodną suknię, którą upinała na niej krawcowa. Pomyślała o wszystkich przyborach malarskich, jakie mogłaby kupić za pieniądze, które pójdą na kreację, i poczuła się jak przesadnie ozdobiony tort. - I dzięki Bogu. Nie umiem sobie wyobrazić, jak można tym poruszać się w tym z gracją. - Circe starała się stłumić buntownicze uczucia. Tego dnia musiała wcześniej zakończyć malowanie, choć światło było jeszcze odpowiednie. Przeczuwała, że tak będzie, choć Psyche zapewniała, że udział w sezonie nie wpłynie na jej pracę. - To jednak konieczność - dodała Sally. - Każdy, kto się liczy, musi zaprezentować się u dworu. - Wiem - sarknęła Circe. - I powiedziałam już, że to zrobię. Tyle tylko że to taka straszna strata czasu. Dwie starsze kobiety wymieniły zrozpaczone spojrzenia, po czym zwróciły oczy na Circe, stojącą na stołeczku, i na krawcową, która z ustami pełnymi szpilek obrębiała dół sukni. - Circe, doprawdy, spróbuj, proszę... - zaczęła Psyche. - Będzie bardziej zabawnie, niż ci się wydaje... - dodała Sally, ale ona też szybko zamilkła, a potem już wszystkie trzy wybuchnęły głośnym śmiechem. - Nie chcę sprawiać kłopotów - odezwała się w końcu Circe. -Ale najlepiej pasuję do pokoju na poddaszu i do moich sztalug, a nie do salonów i uprzejmych rozmów. Dobrze wiecie, że zupełnie mi one nie wychodzą! A nawet gdyby tak było, wcale nie uśmiecha mi się rola grzecznej panny na wydaniu. Nie pamiętasz, Psyche, co mama mówiła o wykształceniu, że jest ważniejsze niż dobre maniery? Przypomnij sobie traktat panny Mary Wollstoncraft o słuszności praw kobiet. Psyche się skrzywiła. - Circe, ta kobieta nie cieszyła się szacunkiem, proszę cię, żebyś nie wymieniała jej nazwiska podczas rozmów w towarzystwie! A co do matki, to nawet ona, choć bardzo sobie ceniła wykształcenie i była... hm, dość niekonwencjonalną osobą... nawet ona zgadzała się, że ogłada jest istotna. Wiem, że bardzo by pragnęła, żebyś miała udany debiut, a prezentacja u dworu jest niezbędna. Nie powiem, że należy do najzabawniejszych, ale przecież zobaczysz króla, a kiedyś może... Psyche nagle zamilkła i twarz jej się skurczyła. - Szybko, podaj miskę! - krzyknęła Sally do Simpson. Pokojówka przysunęła dużą chińską wazę. Psyche natychmiast się nad nią pochyliła, na co krawcowa szybko przysłoniła swoim fartuchem suknię Circe. Na widok napadu mdłości siostry Circe skrzywiła się z poczuciem winy, że to straszliwie samolubne z jej strony narzekać, bo czeka ją jedno nudne popołudnie, podczas gdy Psyche cierpi

katusze i ma na głowie o wiele poważniejsze sprawy. Postanowiła, że więcej nie będzie się już uskarżała. Przecierpi jakoś ten sezon i postara się nie absorbować otoczenia swoją osobą. Kiedy pokojówka odsunęła miskę, Sally podbiegła do Psyche ze ściereczką namoczoną w lawendowej wodzie. Przetarła nią twarz przyjaciółki. Psyche blada jak kreda oparła się o wezgłowie szezlonga. - To naprawdę okropne. Poprzednim razem tak nie cierpiałam. - Owszem, ale przypomnij sobie, jak to się skończyło - zauważyła rzeczowo Sally. - To prawdopodobnie dobry znak, Psyche. Zresztą za kilka miesięcy zapomnisz o wszystkich niedogodnościach i resztę ciąży przebędziesz w całkowitym spokoju, a potem urodzisz zdrowe dziecko. - Och, modlę się, żeby tak było - westchnęła Psyche. Z powodu nalegań Gabriela odwiedził ją niedawno sir William Reynolds, jeden z najlepszych londyńskich lekarzy, który oficjalnie potwierdził to, co wszystkie kobiety w domu już dawno wiedziały: że Psyche jest w błogosławionym stanie. Krawcowa, nie spuszczając nieufnego wzroku z Psyche, bojąc się kolejnego ataku mdłości, powiadomiła, że przymiarka dobiegła końca. - Dostarczę suknię na dzień przed prezentacją u dworu, panienko Circe - wymamrotała półgębkiem, bo w jej ustach tkwiła jeszcze jedna szpilka. - Dziękuję - odparła Circe, zachwycona, że może się wreszcie uwolnić od niewygodnej kreacji. Przy pomocy krawcowej i Luciany - tkwiącej w kącie pokoju z wyrazem twarzy, który zdradzał, że dziewczyna błądzi myślami gdzieś daleko - Circe zdjęła ciężką spódnicę i staniczek, po czym wśliznęła się z ulgą w suknię dzienną: prostą, z wysokim stanem, muślinową, w kolorze jasnej żółci. Dzisiaj Luciana próbowała ułożyć włosy Circe w elegancki koczek. Zeby się trzymał, musiała użyć więcej niż tuzina spinek, które kłuły dziewczynę w głowę, ale fryzura nawet jej się spodobała. - My także wyjdziemy i pozwolimy Psyche trochę odpocząć -zaproponowała Sally po wyjściu krawcowej; Luciana też się ulotniła, najpierw grzecznie dygnąwszy. Circe popatrzyła na siostrę, która próbowała protestować. - Nie, nie, czuję się całkiem dobrze, tylko że... - Ziewnęła głośno. Oprócz tego, że ciągle dokuczały jej nudności, szybko się męczyła; wyglądało na to, że jej ciało w poważnym stanie potrzebowało więcej odpoczynku. Circe skinęła głową. - Tak, rzeczywiście. Zdrzemnij się chwilkę, Psyche. Nie chcemy cię zamęczyć. Sally, chodź ze mną do pokoju dziecięcego. Sally skrzywiła się, ale szybko zmieniła wyraz twarzy. - Tak, oczywiście. Zbyt późno Circe zorientowała się, że powinna zaprosić przyjaciółkę do salonu i zaproponować przynajmniej herbatę. Ale spieszyło się jej do pędzli i farb. Sally zrozumie. I rzeczywiście Sally na nic się nie skarżyła, a po wejściu do pokoju dziecięcego z podziwem spojrzała na obraz na sztalugach. - Jaki piękny! - To dla Psyche - wyjaśniła Circe, podnosząc pędzel. Dotknęła lekko włosia. Jeszcze nie stwardniało; w przeciwieństwie do akwarel farba olejna schnie wolno. - Zastanawiające, że aż tyle zdążyłaś już namalować - dziwiła się Sally. - O stanie Psyche dowiedziałaś się przecież całkiem niedawno.

Circe zamrugała. Nie myślała wcześniej o temacie obrazu -malowała to, co pojawiało się jej w wyobraźni, nie dumając wiele nad treścią. - Zaczęłam ten obraz zaraz po przyjeździe.... - Zamilkła. Przyjaciółka siostry wpatrywała się w nią ze zdumieniem. - To tylko... tylko... - Tak - mruknęła trochę oschle Sally. - Bardzo pasuje do okoliczności, nie sądzisz? Circe westchnęła. Wprawdzie zaczęła obraz, zanim okazało się, że Psyche jest w ciąży, ale przecież mogła już wcześniej podświadomie zauważyć jakieś oznaki odmiennego stanu siostry. Nic w tym nadzwyczajnego. - Malowałam chłopów we Włoszech - próbowała wyjaśniać. -Młode matki, ciężarne kobiety, bawiące się dzieci. Być może dlatego byłam wyczulona na zmiany w Psyche. Miała powiększone piersi. Sally szeroko otworzyła oczy. - Przez ciążę - tłumaczyła się Circe. - Oczywiście, wiem - rzuciła wdowa uszczypliwie. - Tylko że ja jestem mężatką, Circe. To znaczy byłam mężatką, teraz jestem wdową. Ale ty, panienka, nie powinnaś zbyt swobodnie mówić o takich sprawach, zaszokujesz towarzystwo, jeśli będziesz tak lekko je traktować. Circe spochmurniała. Musi zatem dodać pewne części ciała do listy zakazanych tematów, których nie należy poruszać publicznie. - Nigdy mi się nie uda, Sally! - zawołała z rozpaczą, odkładając pędzel. - Przeżyłam dwa cudowne lata wolności. Lata, w ciągu których nie musiałam niczego ukrywać, niczego udawać. Teraz nie mogę się odezwać bez obawy, że okryję hańbą siebie albo Psyche. Nie powinnam brać w tym wszystkim udziału. - Czując, że łzy napływają jej do oczu, zagryzła usta. - To tak, jakbym próbowała z gęsi przemienić się w łabędzia. - Circe, moja kochana. - Sally zbliżyła się i na pocieszenie objęła przyjaciółkę ramieniem. - Spiszesz się doskonale, jestem o tym przekonana. Poza tym każdy, kto cię zna, i tak będzie cię kochał właśnie za to, kim jesteś. - Gęsią? - Kąciki ust Circe uniosły się wbrew jej woli. - Nie, moja droga. Łabędziem, którym się stajesz - zapewniła Sally, mocniej ściskając ramię dziewczyny. - Masz niewątpliwy talent. .. - Zerknęła na malowidło na sztalugach. - Niemniej powinnaś też zaznać bardziej przyziemnych przyjemności. Nie wolno ci traktować sezonu jako przykrego obowiązku. Nie jesteś ani brzydka, ani uboga. Zalotników ci nie zabraknie. Nauczysz się flirtować, tańczyć i gawędzić z dobrze wychowanymi młodymi mężczyznami. Zobaczysz, że będziesz się świetnie bawiła. Circe popatrzyła na mówiącą, mając świadomość, że jej mina zdradza brak przekonania. - Naprawdę! - Sally poklepała ją po ramieniu. - A ja cały czas będę przy tobie, żeby służyć ci pomocą. - No może - zgodziła się w końcu Circe. Kłopot w tym, że nie zależało jej na wielu zalotnikach, a tylko na jednym... a ten zmienił się i już nie przypominał siebie sprzed lat. Kiedy David był młodszy, zachowywał się impulsywnie, czasami nawet nierozsądnie, ale zarazem cieszył się życiem, i to właśnie ta radość tak podobała się młodej Circe. Teraz sprawiał wrażenie tak samo nienaturalnego jak reszta wykwintnego towarzystwa. A na dodatek, jak sam mówił, poszukuje odpowiedniej kandydatki na żonę. Ale przecież Circe zawsze wiedziała, że nigdy nie spotka mężczyzny - prawdziwej pokrewnej duszy - który zaakceptuje ją taką, jaka jest. Postanowiła więcej o tym nie myśleć. Wyrzuci z głowy, a z czasem może i z serca obraz Davida. Zapomni o swoim młodzieńczym zadurzeniu. Westchnęła z rezygnacją, ale ze względu na Sally, odzywając się, pamiętała o nadziei w głosie.

- Spróbuję - przyrzekła. 3 W dzień, w którym odbyła się prezentacja Circe u dworu, David wpadł do niej pod wieczór z gratulacjami. Nie doszły go słuchy o żadnej większej katastrofie, uznał więc, że przyjaciółka bez szwanku przeżyła uroczystość. George IV, który właśnie zastąpił na tronie zmarłego ojca, od niedawna, podobnie jak David, wiódł życie statecznego i odpowiedzialnego dżentelmena. Zapewne więc Circe nie miała większych problemów z oddaniem hołdu niedawnemu synowi marnotrawnemu. Kiedy drzwi się otworzyły, Jowers bez sprzeciwu wpuścił gościa do środka, choć zauważył, że lorda Gabriela nie ma w domu, a lady Gabrielowa odpoczywa. David podał mu kapelusz i rękawiczki. - A panna Circe? Jak zawsze w pokoju dziecięcym przed sztalugami? Kamerdyner przyjął rękawiczki z ponurą miną. Wydawał się nawet bardziej poirytowany niż zazwyczaj; jednak pilnował się i odpowiedzi udzielił uprzejmym głosem. - Chyba nie, lordzie. Sprawdzę, czy panienka w ogóle dzisiaj przyjmuje. - Zniknął w głębi domu. Davidowi wydawało się, że czeka całą wieczność; co ten człowiek robi? Nie potrafi odnaleźć młodej panny? Przypomniał sobie, że chodzi o Circe, i przestał się dziwić. Kto by tam ją upilnował? Może Jowers się pomylił? David wspiął się szybko po schodach, na samą górę, do pokoju dziecięcego. Nikogo tam jednak nie zastał. Gdzie ona jest, do diabła? Opuścił pokój i zszedł na dół. Piętro niżej na podeście natknął się na pokojówkę niosącą obszerną satynową suknię wykończoną koronką. David domyślił się, że to właśnie w tej kreacji Circe wystąpiła u króla. Zawołał do młodej służącej, która znikała już w sypialni: - Czy wiesz, może, gdzie znajdę panienkę Circe? - Zdaje się, że widziałam ją na dziedzińcu na tyłach domu, sir. - Dziewczyna wyglądała na zakłopotaną, więc David uśmiechnął się do niej życzliwie, a potem zszedł na dół. Zastanawiał się jednak, czy służąca czegoś nie poplątała. Mimo to, tak na wszelki wypadek, przez boczne drzwi wyszedł na zewnątrz i okrążywszy dom, znalazł się na tylnym dziedzińcu. Co też Circe mogłaby tu robić? Gdyby chciała się wybrać na konną przejażdżkę, osiodłanego konia podprowadzono by dla niej pod główne wejście. Rozejrzał się. Dziedziniec wyłożony szarym kamieniem ocieniały dwa wiekowe dęby. Doszło go pogwizdywanie parobka, który w stajni szczotkował jednego z wierzchowców Gabriela. Po nie- równym chodniku spieszyła kuchenna z koszem pełnym jabłek. W zalanym słońcem rogu placu leżał rozleniwiony kot; wróble, siedzące na murze otaczającym podwórzec, świergotały do siebie. Nigdzie śladu Circe. Kiedy już zamierzał się poddać i wrócić do domu, nagle zauważył coś, co go ogromnie zaskoczyło. Na najbliższym drzewie dyndała para nóg - długich, w pończoszkach. Na czubku stóp wisiały wąskie, żółte domowe pantofelki. Podszedł bliżej i zadarł głowę. Circe wdrapała się na stare, grube drzewo. Siedziała wygodnie w jego połowie w rozwidleniu między konarami. Trzymała szkicownik i ołówek.

No tak, Circe dla malowania zrobi wszystko, nawet wejdzie na drzewo, stwierdził David w duchu. Próbował wywołać w sobie oburzenie, ale go jednak nie odczuwał. Za to, niestety, zbierało mu się na śmiech. Skupiona na stajniach Circe nie zauważyła jego nadejścia. Z pewnością z chęcią przesiedziałaby na drzewie całe popołudnie. David musi ściągnąć ją na ziemię, zarówno w sensie fizycznym, jak i przenośnym. Zmieniła nieznacznie pozycję i jej suknia nieco się podwinęła, odsłaniając bardzo zgrabne łydki. David jeszcze bardziej zadarł głowę, przyglądając się nowemu widokowi - tak, bardzo zgrabne łydeczki. A wiedział co nieco o nogach, zwłaszcza długich i smukłych; o delikatnych kostkach, kolankach i udach przechodzących w... Westchnął przeciągle. Nie znał szybszej drogi do raju niż gdy męż- czyzna znajdzie się w mocnym uścisku kobiecych ud. Circe znowu się poruszyła, co zmusiło go do powrotu do rzeczywistości. Pokręcił gwałtownie głową. O czym on, do diabła, rozmyśla? I to w związku z Circe. To przecież jeszcze prawie dziecko! No może już nie dziecko, ale na pewno brakuje jej doświadczenia. Ale już wkrótce świat ją pozna. Ta myśl sprawiła mu pewną przykrość, nie śmiał jednak zagłębiać się w przyczyny. - Circe! - zawołał surowo. Spojrzała na niego w dół, mrugając szybko, jakby myślami była daleko. - O, David, witaj. Jej głos brzmiał tak spokojnie, że David jeszcze bardziej się zirytował. - Co to znaczy: witaj? Odwiedziłem cię, żeby się dowiedzieć, jak ci poszła prezentacja u dworu, a ty siedzisz na drzewie. Jak było? - Nudno. - Dziewczyna przygryzła koniuszek ołówka. David z trudem hamował irytację. - Circe, na Boga, co ty tam robisz? - Chciałam zmienić perspektywę. Nie byłam pewna, czy zachowałam odpowiedni kąt patrzenia z góry na postaci matki i dziecka na moim obrazie. - Mówiła tak rzeczowo, że Davidowi trudno było udawać oburzenie, ale się starał. - Służba cię zobaczy! - I co z tego? Już mnie widzieli, wiesz. - Ale nie na drzewie! A przynajmniej - dodał - mam taką nadzieję. Złaź natychmiast. - Jak tylko skończę szkic. - Ku rosnącemu rozdrażnieniu Davida, wróciła do rysowania, zupełnie go ignorując. Wiedział, że besztanie Circe mija się z celem. Ona po prostu rozumuje inaczej niż normalne kobiety. Kiedy tak przyglądał się, jak jej ołówek śmiga po papierze, przed oczami stanął mu obrazek z przeszłości. Pamiętając, żeby nie krzyczeć, bo mogłaby się wystraszyć, i nie chcąc jej zawstydzić, zniżył głos i powiedział: - Myślałem, że boisz się wysokości. Słyszał, w jaki sposób zginęli jej rodzice - w wypadku powietrznego balonu. Ojciec Circe, błyskotliwy wynalazca, musiał być trochę szalonym człowiekiem. Psyche mówiła kiedyś Davidowi, że po wypadku Circe bała się nawet puszczać latawce. Circe zerknęła w dół i zesztywniała; Davidowi wydało się też, że pobladła. - Och, może już jednak skończyłam - mruknęła. - Nie zdawałam sobie sprawy, że... jestem w górze, że... o Boże. - Głos jej zadrżał, a twarz poszarzała. - Tylko nie mdlej - ostrzegł David, trochę przestraszony. Choć jedną ręką pochwyciła się najbliższej gałęzi tak mocno, że palce jej pobielały, wydawała się zdegustowana jego sugestią.

Kiedy pracuje, zapomina o całym świecie, pomyślał David. Podszedł do drzewa i przyjrzał się jego gałęziom. - Nie ruszaj się. Circe przewróciła oczami. - Och, przestań się o mnie martwić - powiedziała. David ściągnął dopasowany surdut, bojąc się, że przy wspinaczce popęka w szwach, potem chwycił najbliższą gałąź i podciągnął się na drzewo. Szara kora pod dłońmi była chropawa i szorstka. Wspiął się jeszcze kawałek, aż mógł dosięgnąć Circe. - Złap mnie za rękę. Dziewczyna nie poruszyła się, tylko przygryzła wargi i popatrzyła na ziemię - daleko w dole. - Nie patrz pod siebie - upominał David. - Skup się na mnie. Złapała go mocno za rękę. - Nie jestem pewna... chyba nie mogę... - Krok za krokiem - rzucił. - Jestem tu. Nadal blada Circe zbierała odwagę. Chwytając za konar, upuściła szkicownik i ołówek. Zleciały między gałęziami, strząsając przy okazji kilka liści, i upadły na ziemię z głuchym łoskotem. Circe głośno przełknęła ślinę. - Wszystko dobrze - zapewnił David spokojnie. - Nie spadniesz. Postaw nogę na gałęzi pod tobą. Nabrała powietrza, potem rozluźniła nieco uścisk, żeby zrobić, jak kazał. - Grzeczna dziewczynka - pochwalił. Przytrzymał Circe, kiedy się opuściła, i udał, że nie widzi jak drży. Chciała zejść niżej, ale pośliznęła się i o mały włos straciłaby równowagę. Krzyknąwszy, wyrzuciła ręce do gałęzi, ale zamiast niej sięgnęła Davida. Przez chwilę trzymała się go kurczowo. Słyszał jej ciężki oddech i mocno bijące serce. Miała niewielki, ale ładnie zarysowany, wysoko uniesiony biust i szczupłą talię. David poczuł, że budzi się w nim podniecenie. Przestraszył się, że Circe to dostrzeże. Ale gdyby zmniejszył uścisk, pewnie by spadła, a znajdowali się nadal przynajmniej dwa metry nad wybrukowanym dziedzińcem. Circe nieco szerzej otworzyła oczy i popatrzyła wprost na niego. Pachniała kwiatami jabłoni. Z tej odległości widział każdy jasny pieg na jej nosku. Normalnie w ogóle ich nie dostrzegał. Ale przecież dotąd nie był tak blisko Circe. Zastanawiał się, dlaczego nigdy do tego nie doszło, spoglądając przy tym w jasnozielone oczy, tak głębokie, że mógłby się w nich utopić. Lecz nim w jego umyśle zdążyła się uformować odpowiedź, rozproszył się, bo poczuł, że dotykają go nogi Circe - długie, szczupłe nogi, które chętnie zarzuciłby sobie na biodra, podciągając wcześniej spódnicę... Circe wpatrywała się w niego nieruchomym wzrokiem; jej zmieszanie i strach chyba się ulotniły. Chciałby, żeby za jego sprawą jej spojrzenie stało się rozmarzone. Znowu poczuł falę podniecenia. Do diaska, pożądał Circe i chciał, żeby ona także go pożądała. Przyciągnął ją do siebie. Wtuliła się miękko wjego silne muskularne ciało. Co ona sobie myśli? Wcale nie wydaje się zaszokowana niezwyczajną bliskością. A nawet kąciki jej ust uniosły się słodko, aż mu się zakręciło w głowie. Pochylił się do zachęcających usteczek... - Och, panienko przenajświętsza! - rozległ się kobiecy okrzyk. Obydwoje podskoczyli, a David niemal puścił gałąź, przez co mogli spaść na ziemię. W porę wzmocnił uchwyt. Odwrócił głowę, żeby zobaczyć, kto krzyczał. Kuchenna z uniesioną twarzą przyglądała się im ze zdumieniem; inni służący także wystawili głowy ze stajni i zza drzwi kuchennych. David posłałby ich najchętniej do diabla.

- Nic nam nie jest - rzucił sztywno, zły, że dał się przyłapać w takiej skandaliczniej sytuacji. - Pomagam panience Circe zejść z drzewa. Było to śmieszne tłumaczenie. I dlatego też Circe chichotała pod nosem. David, rozzłoszczony, objął ją jedną ręką w pasie i pozwolił, acz niechętnie, by się od niego odsunęła. Pomógł jej się opuścić, aż znalazła pod stopami następny konar. - Już wystarczy - powiedziała i puściła jego rękę, chwytając się gałęzi. Jeszcze krok w dół i zeskoczyła na ziemię przy wtórze szelestu muślinowej spódnicy. David szybko poszedł w jej ślady. Otrzepując spodnie, posłał groźne spojrzenie parobkowi stojącemu przy stajni ze szczotką w ręce i lokajowi w przekrzywionej peruce, który przyglądał się niecodziennemu spektaklowi wybałuszonymi oczami. - Możecie już wracać do pracy - warknął. Pachołek natychmiast zniknął w stajni, a lokaj obrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu. Pokojówki nadal patrzyły. David spojrzał w ich kierunku, co widząc, najstarsza z nich zaczerwieniła się i szturchnęła pozostałe. Uciekły w popłochu, a David mógł wreszcie przenieść wzrok na Circe. Wydawała się zadziwiająco spokojna, kiedy już znalazła się na ziemi. Pochyliła się, aby zebrać szkicownik i ołówek, chyba zmartwiona, że grafit się złamał. - Circe - zaczął David. - Musisz zachowywać się jak... - Jak kto? - Spojrzała uważniej na towarzysza. - Jestem artystką i zachowuję się jak artystka. Jeśli zamierzałeś powiedzieć, jak dama, a sądząc po twojej zdegustowanej minie, dobrze się domyślam, pamiętaj, że gdybym miała wybierać między damą a artystką, wybiorę artystkę. - Uśmiechnęła się przekornie. - Lepiej, żebym nie udawała kogoś, kim nigdy nie będę. Odezwał się, nim zdążył się zastanowić. - Nie mów tak. Circe przechyliła głowę na bok i popatrzyła na przyjaciela tym swoim charakterystycznym, bezpośrednim spojrzeniem. Ogarnęła go wściekłość, bo dziewczyna nagle wybuchnęła śmiechem. - To prawda - powiedziała, a potem przysunęła się i nachyliła ciepłe usta do jego ucha. - Zresztą kilka minut temu wcale cię nie interesowało, że nie postępuję jak dama. David zdumiony szczerą uwagą wstrzymał oddech. Przy okazji uświadomił sobie, że Circe pociąga go tak bardzo jak jeszcze żadna kobieta w jego życiu, a znał ich niemało. Stał, zaskoczony tym, co się z nim działo, Circe zaś, nie oglądając się na przyjaciela, okręciła się na wąskim obcasiku i ruszyła w stronę domu. Pozostawiła Davida pobudzonego i osamotnionego. Kiedy nadszedł dzień debiutanckiego balu, Circe obudziła się przed brzaskiem. Wstała i ubrała się w ciepłą suknię, spiesząc do swoich pędzli i farb. Owinąwszy się szalem, bo powietrze było chłodne, cicho wspięła się po schodach do pokoju dziecięcego i weszła do niego akurat w chwili, gdy jasne i blade światło wpłynęło przez wychodzące na wschód okna. Wkrótce praca ją pochłonęła. Kończyła obraz ostatnimi delikatnymi pociągnięciami pędzla. Tu i tam dodała trochę zieleni i niebieskiego, trochę granatu i błękitu. Jej nierozważna wyprawa na drzewo pomogła jej odnaleźć lepszą perspektywę dla sceny, którą przedstawiała; uważała, że udało jej się pokazać matkę i dziecko pod niespodziewanym i odkrywczym kątem. I choć nadal drżała na myśl o tym, że była tak wysoko nad ziemią, nie żałowała, bo dzięki temu znalazła się w ramionach Davida, w które wpadła, i to dosłownie. Dlaczego David nie przyznał się, że wzbudziła w nim zainteresowanie? Była pewna, że się mu podobała. Sama też odczuła