mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Cabot Meg - Meena Harper 2 - Nieposkromieni

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Cabot Meg - Meena Harper 2 - Nieposkromieni.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 302 stron)

Cabot Meg Meena Harper 02 Nieposkromieni Meena Harper ma talent. Tyleże nikt nie umie się na nim poznać. Teraz wyleciała z hukiem z telewizji. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: dostała nową pracę i została tajną bronią Gwardii Palatyńskiej, która zwalcza wampiry i demony. Kto jak kto, ale ona na pewno potrafi rozpoznać nieumarłego. I przewidzieć , kto i jak umrze. A poza tym miała już do czynienia z wampirem – i to nie byle jakim, bo z samym władcą wampirów. Nawet przysięgli sobie miłość. Więc jak to pogodzić z faktem, że teraz ma go wytropić? I że krew zaczyna jej szybciej krążyć w żyłach na widok seksownego kolegi z pracy – prawdziwego supermana i superpogromcy wampirów…

Rozdział 1 Piątek 17 września Meena Harper wiedziała o rzeczach, o których nie wiedział nikt inny... o rzeczach, o których nikt nie mógł wiedzieć. Jedną z nich był fakt, że mężczyzna, siedzący obok niej w samochodzie, umrze. Ale było też wiele rzeczy, których Meena Harper nie wiedziała. Na przykład, jak ma przekazać temu mężczyźnie informację, że grozi mu śmierć. - Meeno - powiedział, wpatrując się w jej profil. -Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że cię widzę. To dziwna sprawa, że zadzwoniłaś. Właśnie o tobie myślałem. - Ja też się cieszę, że cię widzę - odrzekła Meena. To było kłamstwo. Nie cieszyła się, że go widzi. Jak miała mu to powiedzieć? Szczególnie kiedy wyglądał tak okropnie. I śmierdział okropnie. A może to śmierdziało wnętrze jego auta? Jakoś nie potrafiła określić, co to za zapach. - Ja też o tobie myślałam - kłamała dalej. - Dzięki, że się ze mną spotkałeś. Rozejrzała się po ciemnej, wąskiej uliczce. Miała wyrzuty sumienia, że opowiada mu te wszystkie kłamstwa, włącznie

z tym, że mieszka tutaj, i że on nie może wejść na górę, bo rodzice jej współlokatorki właśnie przyjechali z wizytą. - Na pewno nie chcesz iść na kawę? - spytała. - Tuż za rogiem jest knajpka. Byłoby o wiele przyjemniej, niż siedzieć w samochodzie. Szczególnie biorąc pod uwagę ten zapach. I nowinę, którą musiała mu przekazać. - Na pewno - odparł z uśmiechem. - Nie masz pojęcia, jak za tobą tęskniłem. To była nowość dla Meeny. Nie odzywał się do niej od ponad roku. Ich rozstanie było stosunkowo przyjazne, chociaż wtedy Meena przekonana była, że ma złamane serce. Prócz tego, że była medium, zarabiała na życie pisaniem scenariuszy dla opery mydlanej, którą zdjęto z anteny. On był dentystą specjalizującym się w licówkach, chciał się wyprowadzić na przedmieścia i założyć rodzinę. Oczywiście im nie wyszło. - Myślałam, że jesteś szczęśliwy z Brianną - powiedziała. - Masz swój nowy gabinet, i dziecko, i w ogóle. Co jeszcze pogarszało sprawę. Jak miała mu powiedzieć, że czeka go nieuchronna śmierć, kiedy miał tyle powodów, żeby żyć? Roześmiał się gorzko. - Brianna - rzucił. - Ona dla mnie nic nie znaczy. - Oczywiście że znaczy - odparła zaskoczona Meena. - Co ty mówisz? Zaczynała naprawdę się o niego martwić. David rzucił ją dla Brianny. Brianna była dla niego wszystkim. To musiał być guz mózgu. To samo, co o mało nie zabiło go ostatnim razem. Ale ona wyczuła to i ostrzegła go, i lekarze wykryli guz w porę, by uratować mu życie. Wielka szkoda, iż fakt, że Meena o tym wiedziała, przeraził go tak bardzo, że uciekł od niej prosto w ramiona pielęgniarki z sali pooperacyjnej.

Ale Meena nie miała pretensji. Odbudowała swoje życie. Prawda, to życie zniszczył na nowo Lucien Antonescu, mężczyzna, który nauczył ją, jak naprawdę boli złamane serce. Ale ostatnio udawało jej się o nim nie myśleć. Prawie wcale. Tyle że od jakiegoś czasu miewała koszmarne sny o Davidzie. W tych snach David był martwy. Tonie tak, że widziała jego trupa. Widziała w snach jego przyszłość. I nie miał jej. Była tylko ciemność. Bo był martwy. Kiedy obudziła się po takim koszmarze trzeciego ranka z rzędu, bez tchu, zaduszona poczuciem, że osacza ją ciemność, wiedziała, że nie ma wyboru. Ze musi do niego zadzwonić. Ale wiedziała też, że nie może przekazać mu takiej nowiny przez telefon. Musieli się spotkać osobiście. David był zaskakująco chętny. Zaproponował, że wpadnie w drodze powrotnej do New Jersey po lunchu i jakimś dentystycznym spotkaniu, które miał w mieście. Meena nie była taka głupia, żeby podawać komukolwiek swój nowy adres - nawet byłym chłopakom, z którymi kiedyś mieszkała - więc automatycznie wyrecytowała fałszywy i wyszła Davidowi na spotkanie, kiedy podjechał na miejsce samochodem. Ale teraz zaczynała żałować, że umówiła się z nim sam na sam. Bo David zachowywał się naprawdę dziwacznie. Może guz mózgu się odnowił. I co to za zapach? - Ty - powiedział. - To ty zawsze byłaś moją miłością, Meeno. - Davidzie. - Meena była w lekkim szoku. - Rzuciłeś mnie dla Brianny. Powiedziałeś, że chcesz być z kimś, kto daje ludziom życie, a nie z kimś, kto przepowiada śmierć. Pamiętasz?

- Powinienem był zostać z tobą - odparł David. -Naprawdę. Pasowaliśmy do siebie o wiele lepiej niż ja i Brianna. Dlaczego z tobą nie zostałem, Meeno? Dlaczego? Byłaś taka magiczna ze swoją... magią. Wreszcie zrozumiała. Teraz wiedziała przynajmniej, skąd się bierze ten dziwny zapach. I to jej bardzo ułatwiło sprawę. - Okej - powiedziała, rozglądając się po podłodze samochodu za butelką. A może był zaprawiony jeszcze po lunchu? Ale, do licha, ile piją dentyści, kiedy spotykają się na mieście? - Pamiętasz, jak użyłaś na mnie swojej magii - ciągnął - i sprawiłaś, że wyzdrowiałem? Zrób to jeszcze raz. Błagam cię. -Totak nie działa - stwierdziła Meena, ciągle szukając butelki. - Nie mówię, że nie mogę ci pomóc. Bo chyba mogę. Ale będziesz musiał wyjść mi naprzeciw i powiedzieć, gdzie jest butelka. Zawsze pijałeś whisky, o ile dobrze pamiętam... W tej chwili rzucił się na nią, żeby ją pocałować. A ona znalazła whisky. Była w piersiówce, przyciśniętej do jej uda przez kieszeń jego spodni. No cóż, pomyślała Meena. To się zawsze tak kończy, kiedy próbuję kogoś ratować. Dlaczego ciągle to robię? A, no tak. Bo to moja praca. I całe szczęście, bo chyba nie zniosłaby poczucia winy, że kolejny człowiek zmarł na jej wachcie. To zdarzyło się już nieraz, szczególnie od kiedy spiknęła się z Lucienem Antonescu, który, niestety, okazał się jednym z demonów ściganych przez Gwardię Palatyńską - organizację, gdzie znalazła zatrudnienie, kiedy bezceremonialnie wykopano ją z serialu (jeszcze zanim został zdjęty). I to nie pierwszym z brzegu demonem. Władcą wszystkich demonów na świecie, księciem ciemności.

Jeśli chodzi o chłopaków, nie miała za wiele szczęścia. A że większość ludzi nie wierzyła jej, kiedy mówiła im, że niedługo umrą, w tej dziedzinie życia też nie miała zbyt wielu sukcesów. Nie wiedziała nawet, co kazało jej myśleć, że jej eks, David Delmonico, jest wart ratowania. Jak dla niej, świat nie poniósłby szczególnie wielkiej straty, gdyby David po prostu z niego zniknął. Hm, ale było jeszcze jego dziecko. Dziecko powinno mieć ojca. - Meeno - nie przestawał jęczeć David. Na całe szczęście jego usta odsunęły się od jej ust i były teraz przyssane do jèzyi. I chwała Bogu, bo jego oddech cuchnął jeszcze bardziej niż wnętrze auta. Tyle że teraz próbował wsunąć ręce pod głęboki dekolt jej sukienki... sukienki, którą sama obrębiła (no, może z niewielką pomocą Yaleny ze sklepu z odzieżą używaną, bo choć w nowej pracy Meena całkiem dobrze zarabiała, musiała kupić sobie całkowicie nową garderobę, kiedy wszystkie jej stare ciuchy zostały zniszczone przez bandę krewnych Luciena Antonescu, członków klanu Dracul). - Davidzie - powiedziała, dźgając go łokciem w bark. Ale nie za mocno, bo trochę było jej go żal. Przecież był umierający. - Nie o to mi chodziło, kiedy do ciebie zadzwoniłam. - Tak. - Wydał z siebie kolejny jęk. - Och, tak, właśnie o to. Moja piękna Meeno. Ależ byłem głupcem... - Davidzie. - Poderwała jego głowę, ciągnąc za włosy, i spojrzała mu w oczy. Czy raczej pijane szparki. - Cso? - wybełkotał. - Przykro mi, że masz kłopoty w życiu osobistym -ciągnęła. - Ale wybrałeś Briannę zamiast mnie, pamiętasz? A ja ułożyłam sobie życie.

- Ale. - Jego oczy odrobinę oprzytomniały. - Powiedziałaś przez telefon, że się z nikim nie spotykasz. Ciągle trzymała go za włosy. - Nie spotykam się. - Jak to miło z jego strony, że wytknął jej, że jest samotna. Jakby to była jej wina, że jej ostatni facet próbował puścić z dymem połowę Upper East Side. - Ale na jakiej podstawie sądzisz, że mogłabym mieć ochotę na romans z tobą? Pokiwał na nią palcem. - Pogódź się z tym, Meeno - powiedział. - Fakt, że jesteś sama, oznacza, że ciągle coś do mnie czujesz. - A może oznacza, że po tobie był ktoś, do kogo ciągle coś czuję. Taka możliwość nie przyszła ci do głowy? No tak, tak też myślałam. - Puściła jego głowę, by schylić się i wyjąć kluczyki ze stacyjki. - Davidzie, jedź do domu. Wytrzeźwiej i wracaj na przedmieścia. Nie mogła mu powiedzieć. Nie w taki sposób. Nie teraz, kiedy był tak pijany i zachowywał się tak fatalnie. Po pierwsze, mógł tego nie pamiętać, kiedy już wytrzeźwieje. A po drugie, mógł źle przyjąć tę informację. Kto to wie, co mógłby zrobić? Może nawet skoczyłby z mostu George'a Washingtona. Poza tym zawsze istniała szansa - o czym Meena już się przekonała - że sprawy potoczą się dobrze. Przeznaczenie nie jest wyryte w kamieniu. Wystarczyło spojrzeć na Davida. Ostrzegła go już raz, że jest umierający, on zadbał o zdrowie i teraz był... No cóż, może David nie był najlepszym przykładem. Ale mogłaby podać wiele innych. Choćby taki Alaric Wulf, jeden z gwardzistów palatyńskich, z którymi pracowała. Praktycznie co dzień ostrzegała go przed jakimś nowym niebezpieczeństwem, w które się pakował, a ponieważ jej słuchał, nie umierał.

Wielka szkoda, że nie chciał jej słuchać w żadnej innej kwestii. - Doceń to, co masz, Davidzie - powiedziała Meena, zamiast ostrzegać go, że jego dni są policzone. Znów. - Bo masz bardzo wiele, a prawda jest taka... że może niedługo nie będziesz tego miał. - Ale - wymamrotał ze skołowaną miną - ja chcę ciebie. - Nie - odparła stanowczo Meena. - Rzucenie mnie dla Brianny było twoim najmądrzejszym posunięciem. Uwierz mi. Ty i ja nie byliśmy stworzeni dla siebie. A teraz możesz pojechać taksówką na stację Penn i wrócić pociągiem do swojego miłego, bezpiecznego domu w New Jersey. Kluczyki odeślę ci pocztą. - Zadyndała mu nimi przed twarzą. - Kiedyś mi za to podziękujesz, zobaczysz. Pewnie grubo później, kiedy już wytrzeźwieje, dowie się od niej, co go czeka i umówi się na kompleksowe badania. Zaczęła otwierać drzwi, żeby wysiąść z samochodu i wrócić do swojego nowego mieszkania, nowego życia -życia, od którego David, gdyby wiedział o nim cokolwiek, zwiałby w ułamku sekundy. Tego była pewna. Bo Meena Harper wiedziała o wielu rzeczach, o których nie wiedział jej były chłopak. Wiedziała nie tylko to, kiedy umrą ludzie, czy że demony i łowcy demonów nie są fikcją, ale i to, że każda istota na ziemi, czy to demon, czy nie demon, zdolna jest do czynienia dobra i zła. I że do przekroczenia granicy w jedną lub drugą stronę wystarczy najlżejsze pchnięcie. Wielka szkoda, że jej jasnowidzenia mówiły tylko, kiedy takie pchnięcie może być konieczne, czy też w którym kierunku... i że ostrzegały ją przed niebezpieczeństwem grożącym każdemu innemu, tylko nie jej. Ta informacja mogłaby jej się teraz bardzo przydać, bo kiedy zaczęła wysiadać z samochodu Davida, jego ręka

wystrzeliła błyskawicznie i uwięziła jej nadgarstek w żelaznym uścisku. Najgorsze było to, że nic nie mówił. Po prostu ściskał jej nadgarstek, patrząc na nią martwymi oczami. A potem otworzył usta, odsłaniając dwa spiczaste kły. Rozdział 2 Reakcja Meeny była czysto instynktowna. Poderwała dłoń, w której wciąż trzymała kluczyki, i spróbowała wbić mu je w twarz. Ale David - wykazując się zdumiewającym refleksem, jak na kogoś tak pijanego - chwycił jej dłoń, zanim kluczyki w ogóle zbliżyły się do jego skóry. Po czym spokojnie uniósł jej ręce nad głowę, chwycił oba nadgarstki i jedną ręką przycisnął je do zagłówka. W następnej sekundzie pociągnął za dźwignię, składając oparcie fotela do tyłu; teraz Meena leżała w samochodzie niemal poziomo. Zanim się obejrzała, jej eks leżał na niej. Patrzyła na niego, targana mieszaniną uczuć: strachu, oburzenia, upokorzenia i zaskoczenia. Jak to się stało? I jak mogła być taka głupia? Jak mogła nie dostrzec, że te wszystkie sny o Davidzie były ostrzeżeniem, a nie przepowiednią? To nie był nawrót guza mózgu. David został przemieniony w wampira. Ale jak? I przez kogo? Gwardia Palatyńska, organizacja, w której Meena aktualnie była zatrudniona, przez ostatnie sześć miesięcy tropiła i unicestwiała wszelkie demoniczne życie na obszarze trzech stanów, z systema-

tyczną brutalnością, która sprawiała, że nawet Meenie -choć miała wszelkie powody, by nienawidzić demonów -było ich trochę żal. To nie miało prawa się dziać. A już z pewnością nie miało prawa przydarzyć się jej. Została przeszkolona, by umieć wystrzegać się dokładnie takich sytuacji. - David. - Stęknęła, próbując wyrwać nadgarstki z jego uścisku. Gdyby tylko sięgnęła do torebki, mogłaby wyjąć zastrugany kołek, który zawsze nosiła ze sobą, i wbić mu go w serce. Nagle przypomniała sobie, że nie zabrała nawet torebki. Wypadła z mieszkania tylko z komórką i kluczami w kieszeni lekkiego, wełnianego kardigana, który zarzuciła na siebie, wychodząc. Nie spodziewała się, że to spotkanie potrwa tak długo. Przecież chciała mu tylko powiedzieć, że jest umierający. Ale nie był umierający. Był już martwy. I dlatego nie mogła wyrwać rąk z jego chwytu. Bo jego palce naprawdę były jak z żelaza. - Kto ci to zrobił? - spytała gniewnie. - Jak to się stało? I czego chcesz? - A jak myślisz, czego chcę? - wybełkotał. Jego martwe oczy wciąż nie były otwarte do końca. Był znacznie cięższy od niej. Jego tułów przytłaczał ją martwym ciężarem. Dosłownie. I był strasznie silny. A jego oddech wciąż cuchnął. - Wiesz, dla kogo teraz pracuję? - wycedziła przez zęby. - Lepiej mnie puść, bo inaczej wpakujesz się w takie kłopoty, że nie masz pojęcia. - Nie - odparł wprost i opuścił głowę w stronę jej szyi. Jej sukienka była rozldoszowana i raczej krótka. Meena zastanawiała się nawet, czy nie przebrać się w coś bardziej konserwatywnego, biorąc pod uwagę powód spotkania, ale wróciła z pracy dość późno i nie miała na to czasu.

Teraz się z tego cieszyła. Mogła z łatwością poderwać kolano i kopnąć go tam, gdzie boli. Ale nie było to proste, kiedy na przeszkodzie stała jej deska rozdzielcza, nie wspominając już o ciężarze ciała Davida, który wbijał ją w siedzenie. Oddychanie też nie było łatwe, a nadgarstki miała ściśnięte tak mocno, że dłonie zdrętwiały jej z braku krążenia. Jej panika narastała. Nie tylko ze względu na kły, które nie przebiły jeszcze jej skóry, ale i na ten twardy przedmiot, który przyciskał się do niej przez spodnie Davida. To nie była tylko piersiówka. Już nie. Kiedy David wolną ręką zaczął się szamotać z rozporkiem, wola przetrwania wyparła z mózgu Meeny wszelkie racjonalne myśli. Wypełniła płuca cuchnącym powietrzem i wydała z siebie przeszywający wrzask; David, którego ucho było tuż przy jej ustach, poderwał głowę od jej szyi i zaklął. W tej chwili drzwi volvo Davida, od strony kierowcy, otworzyły się gwałtownie. A raczej zostały wyrwane z zawiasów. Sekundę później Davida już nie było. Wydawało się, że po prostu zniknął. W jednej chwili leżał tu, na niej. W następnej nie leżał. Zdezorientowana i osłupiała Meena nie podnosiła się przez chwilę. Próbowała złapać oddech, przywrócić krążenie w dłoniach i zrozumieć, co się właśnie wydarzyło. Czyżby to był sen? Ta jego część, kiedy próbowała postąpić jak należy i ratować Davida Delmonico, który ewidentnie wcale nie zasługiwał na ratowanie, a on okazał się wampirem? Ale nie. Bo kiedy odwróciła głowę, zobaczyła, że drzwiczki samochodu od strony kierowcy naprawdę zniknęły.

Na pustej ulicy panowała cisza, jeśli nie liczyć zwykłych odgłosów miasta... w oddali zawyła syrena. Meena słyszała samochody na głównej alei. Gdzieś niedaleko z otwartego okna płynęła muzyka. I nagle, nie wiadomo skąd, na maskę spadło ciało, aż całe auto zakołysało się jak wagonik karuzeli. Przednia szyba wgięła się do środka i popękała. Meena znów wrzasnęła; jej głos rozległ się echem w pustej ulicy. David leżał kompletnie nieruchomo, zupełnie jak trup. Nie miała pojęcia, co mu się stało - mógł zostać porwany przez latające małpy i zrzucony bez życia na maskę własnego samochodu, na której leżał teraz, nieruchomy i niewidzący, dopóki sprawca tego wszystkiego nie zapukał grzecznie w zamknięte okienko od jej strony. Wrzasnęła znów, bo w pierwszej chwili nie rozpoznała mężczyzny patrzącego na nią przez szybę. - Meena? - Jego ciemne oczy były pełne troski. -Wszystko dobrze? Był to Lucien Antonescu. Rozdział 3 Nic mi nie jest - odparła odruchowo. Odblokowała i otworzyła drzwiczki, po czym wysiadła z samochodu, trochę chwiejnie, ale z całą godnością, na jaką mogła się zdobyć. Lucien przytrzymał jej drzwi, bo był mężczyzną, który zawsze pamiętał, by przytrzymać otwarte drzwi przed kobietą.

Był też mężczyzną, który na oczach Meeny zdemolował kościół i o mało nie zabił jej samej i sporej liczby jej przyjaciół. Nie mogła nie brać tego pod uwagę. - Na pewno wszystko w porządku? - spytał grzecznie jeszcze raz. Szczerze mówiąc, miała wrażenie, że zaraz zemdleje, ale skłamała i powtórzyła: - Nic mi nie jest. - Chociaż nie do końca było to kłamstwo. Teraz, kiedy wysiadła już z samochodu, nocne powietrze, cudownie świeże po cuchnącym wnętrzu volva, mimo pojemników na śmieci stojących wzdłuż całej uliczki, ożywiło ją trochę. - Czy on - spojrzała przez ramię na Davida, który wciąż leżał rozciągnięty na masce własnego samochodu z nienaturalnie przekrzywioną głową. Szybko odwróciła wzrok.-Czy on... Lucien zmarszczył brwi. - Z technicznego punktu widzenia był martwy, zanim się zjawiłem. Ale nie, w tej chwili tylko dochodzi do siebie po skręceniu karku. Proszę. Krwawisz. Podał jej chusteczkę. Przestraszona Meena spojrzała w dół, po sobie. Przód jej sukienki zachlapany był krwią. - O Boże! - krzyknęła. - Gdzie...? Lucien kiwnął ręką w kierunku jej gardła. - On mnie ugryzł? - Poniewczasie przypomniała sobie, jak David przycisnął usta do jej szyi, i jaką ulgę poczuła, że nie musi już wąchać jego cuchnącego oddechu. - Ale ja nic nie czułam... Urwała. Przy innych okazjach, kiedy została ugryziona, też nic nie czuła. Ugryziona, dodajmy, przez mężczyznę stojącego obok niej. - Nie. Tego się nie czuje. - Było jasne, że Lucien też pamięta te okazje. Ale dyskretnie odwrócił od niej

oczy i spojrzał na Davida. - Kto to jest? Jakiś twój przyjaciel? Słowo „przyjaciel" wymówił z niesmakiem, choć taktownie starał się tego nie okazać. - To tylko gość, z którym kiedyś chodziłam - odparła. Przycisnęła chusteczkę do szyi, patrząc na Luciena i myśląc, że dokładnie to samo mogłaby powiedzieć o nim. Tyle że on byt w o wiele lepszej formie niż David. Zastraszająco wysoki i barczysty, z gęstymi, błyszczącymi włosami, w ciemnym garniturze Brioni i śnieżnobiałej koszuli był przystojny i zadbany jak zawsze. Jakby od ich ostatniego spotkania nie minął nawet jeden dzień. Tak naprawdę minęło sześć miesięcy. Sześć miesięcy, podczas których jej współpracownicy, a w szczególności Alaric Wulf, przeczesali każdy centymetr miasta i okolicznych gmin, szukając go bezskutecznie. A mimo to stał tu przed nią, jakby nigdy nie odszedł. - Miałam złe sny na jego temat - ciągnęła powoli Meena. Wciąż czuła się lekko ogłuszona. - Chciałam mu powiedzieć, że jest w niebezpieczeństwie... - Oczywiście że chciałaś - powiedział Lucien. Kąciki jego ust wygięły się lekko do góry, jakby coś go bawiło. -Domyślam się, że to on wybrał miejsce waszego spotkania? - Nie. Ja wybrałam. Ale... - Stała bezradnie, z nadgarstkami wciąż obolałymi od brutalnego uścisku Davida. - Jak to się mogło stać? - Najwidoczniej obracał się w innym towarzystwie niż w czasach, kiedy go znałaś - odparł Lucien. Przestał się uśmiechać. - Cóż, bardzo nieliczni ludzie potrafią się oprzeć, kiedy ktoś zaoferuje im nieśmiertelność. Wampi-ryzm to niezwykle kuszący i ekscytujący styl życia. Meena spojrzała w ziemię. Ona sama należała do tych „nielicznych ludzi", którzy oparli się, gdy zaproponowano

im ten kuszący i ekscytujący „styl życia". To dlatego ona i Lucien nie byli już razem. A w każdym razie byl to jeden z powodów. - Po prostu nie mogę uwierzyć, że on dał się w to wciągnąć - powiedziała. - Miał żonę. I dziecko. - No cóż, teraz nie ma już niczego - rzucił cierpko Lucien. - Z wyjątkiem nienasyconego apetytu na krew. No i na alkohol, najwyraźniej. Śmierdzi jak bimbrownia. - Zabrałam mu kluczyki. - Meena uniosła je do góry. -Myślałam, że uchronię go przed jazdą po pijanemu. Nie wiedziałam, że nic mu nie grozi, nawet jeśli wyjedzie na drogę w takim stanie. - Jak widzisz, coś mu jednak groziło - stwierdził Lucien. - Ale nie przez jazdę po pijanemu. Meena była przygnębiona, i to nie tylko z powodu Davida. Nie tak wyobrażała sobie kolejne spotkanie z Lucienem. A wyobrażała sobie to spotkanie więcej razy, niż miała ochotę przyznać. Wiedziała, że to źle, i to nie tylko dlatego, że ścigał go cały walczący z demonami świat - jego czarno-białymi zdjęciami były wytapetowane niemal wszystkie ściany kwatery głównej Gwardii Palatyńskiej; Meena mijała je codziennie, kiedy przychodziła do pracy, ale i z powodu całkiem innych snów, które miewała. Snów, które prześladowały ją od czasu rozstania z Lucienem i zaczęły się dużo wcześniej niż te o Davidzie. Właśnie te sny skłoniły ją do złożenia nietypowego zamówienia w pewnej ściśle tajnej bibliotece - absolutnie niedostępnej dla urzędników jej szczebla - należącej do jej pracodawcy. Meena nie miała nawet stuprocentowej pewności, że to, czego szuka, tam jest. Ale jeśli było, mogło być kluczem do wszystkiego.

Jak na razie jedyną odpowiedzią był gromki, Brak Odpowiedzi. - Jak mogłam nie zauważyć od razu, że on już jest martwy? - spytała ponuro, patrząc na ciało Davida. Jeśli od tej pory tak to miało wyglądać, spokojnie mogła odejść ze służby. Już chyba lepiej by było dla niej, gdyby wróciła do pisania scenariuszy. Ale z drugiej strony, nikt z jej znajomych scenarzystów nie mógł znaleźć pracy, od kiedy na topie byty reality show. - Nie bądź dla siebie zbyt surowa - powiedział Lucien, znów się uśmiechając. - Jest świeżo przemieniony, ma najwyżej dzień czy dwa. 1 nie radzi sobie z tym najlepiej, sądząc po tym, ile wlewa w siebie alkoholu. I oczywiście gdyby wrócił do domu, zabiłby i dziecko, i jego matkę. Więc jednak ocaliłaś dzisiaj dwa istnienia. - To ty ocaliłeś dzisiaj dwa istnienia - powiedziała, spoglądając na niego. Koniecznie musiała powiedzieć o tym Alaricowi Wulfowi, który twierdził z całym przekonaniem, że Lucien to wcielenie zła. Ale czy ktoś zły byłby zainteresowany ratowaniem ludzi? - Trzy, jeśli doliczyć mnie. - Nie wydaje mi się - odparł chłodno Lucien. - On nie chciał cię zabić. - Machnął dłonią, wskazując jej gardło. -Czy mogłabyś...? Trochę mnie to... rozprasza. - Och. - Czerwieniąc się, przycisnęła chusteczkę do rany na szyi. - Wybacz. Pomyślała ponuro, że to raczej nie dodaje wiarygodności jej teorii, że Lucien nie jest taki jak inne wampiry. Najwyraźniej nie był odporny na widok krwi. Nawet jej krwi. - A mogę spytać - Lucien przeszedł nagle przez ulicę w stronę jakichś starych mebli zwalonych na kupę obok pojemników na śmieci przy czyimś ganku - dlaczego zgodziłaś się wsiąść do jego samochodu? Myślałem, że nauczyłaś się już być ostrożniejsza.

Meena obwiązała sobie szyję chusteczką. Zobaczyła, że Lucien przechylił na bok wyrzucone krzesło i mocno kopnął jedną z jego nóg. - Szczególnie... - Podniósł odłamany kawałek drewna i podał Meenie, po czym podszedł do Davida, który zaczął się budzić, mimo koszmarnie wykręconej szyi. - ...biorąc pod uwagę twoje nowe miejsce zatrudnienia. Czyżby cię nie przeszkolili? Oburzona Meena wysunęła podbródek. - Oczywiście że przeszkolili. Ale to było co innego. Ja go znam. - Znałaś - poprawił ją Lucien. - Chodziło mi o to, że jesteśmy starymi przyjaciółmi -ciągnęła Meena. - Kiedyś mieszkaliśmy razem. A mimo to byłam ostrożna. Nie powiedziałam mu, gdzie mieszkam. Zrobił cierpką minę. - Rzeczywiście. Dobrze strzeżesz tej informacji. Spojrzała na niego bystro. Co to miało znaczyć? Czyżby jej szukał, tak jak Gwardia Palatyńska szukała jego? No cóż, najwyraźniej ją znalazł. I to pewnie już jakiś czas temu. Była ciekawa, dlaczego czekał, aż ktoś ją zaatakuje, zanim zdecydował się z nią porozmawiać. - Po prostu nie przyszło mi do głowy - przyznała zniechęcona, kiedy David zaczął masować szyję i jęczeć -że ktoś, kogo kiedyś kochałam, może chcieć mnie zabić. - Ale przecież on nie chciał cię zabić - odparł Lucien. - Myślałem, że to zrozumiałaś. Co to opowiadałaś mi kiedyś o córce króla Troi? Oczy Meeny nagle wypełniły się łzami... nie z powodu jego wymówki, ale przez to, że pamiętał. Rozmawiali o tym kiedyś, w szczęśliwszych czasach. Meena była pewna, że już nigdy nie zazna takiego szczęścia. Chyba że jakimś cudem zdoła udowodnić wszystkim - łącznie z samym Lucie-nem - że on nie jest takim potworem, na jakiego wygląda.

- Że otrzymała dar jasnowidzenia - odparła, nie odrywając oczu od ziemi, w nadziei, że Lucien nie zauważy łez wzbierających jej pod powiekami. - A ponieważ nie odwzajemniła miłości boga, przemienił on jej dar w przekleństwo, tak, że nikt nie wierzył w jej przepowiednie, chociaż były trafne. - No cóż - powiedział Lucien. - W twoje przepowiednie ktoś wierzy. Oni - rzucił gorzko, wskazując podbródkiem Davida. - Jak wiesz, każdy demon, który napije się twojej krwi, na jakiś czas wchodzi w posiadanie twojego daru jasnowidzenia. Dla większości z nich to nieodparta pokusa. I najwyraźniej są skłonni nawet przemienić w wampiry twoich przyjaciół i członków rodziny, byle tylko wywabić cię z ukrycia. Kiedyś zaproponowałem ci, że cię przed tym ochronię, ale odmówiłaś. Meena otarła nadgarstkiem wilgotne oczy, urażona jego słowami. - Masz rację - mruknęła, patrząc na Davida, który wił się na masce samochodu, usiłując przekręcić głowę do normalnej pozycji. - Nie powinnam była się z nim spotykać. Nie powinnam była wychodzić z mieszkania w innym celu, niż żeby pójść do pracy. Dlaczego miałabym oczekiwać, że będę miała normalne życie, skoro jestem, kim jestem? Lucien spojrzał na nią ze skruszonym wyrazem twarzy. - Meeno - powiedział, najwyraźniej żałując swoich szorstkich słów - nie chodziło mi o to... - Nie - przerwała mu, wzruszając ramionami. - Taka jest prawda. Nie zgadza się tylko jedno. - W jej oczach nie było już łez, kiedy podniosła na niego spojrzenie. - Tynie jesteś bogiem, Lucien. - Nie. - Skrzywił usta w bolesnym grymasie. - Wiem, że nie jestem. Gdybym był, to... Ale nie zdążył dokończyć, bo w tej chwili David, z głową ustawioną mniej więcej normalnie, usiadł i spojrzał na nich.

- A ty to kto? - spytał gniewnie Luciena. Niebo, do tej pory bezchmurne, pociemniało. Księżyc zniknął za warstwą burzowych chmur. Muzyka dobiegająca z pobliskiego okna już dawno umilkła. Zerwał się zimny wiatr, unosząc suche liście i porzucone reklamówki, szarpiąc włosy Meeny i brzeg jej sukienki. - Powinieneś mnie znać. - Głos Luciena był tak głęboki i władczy, że Meena poczuła jego rezonans we własnej piersi. I tak lodowaty, że jej ręce pokryły się gęsią skórką. - Jam jest bezbożny, władca wszystkich demonów po śmiertelnej stronie piekieł, zło w ludzkiej postaci. Jam jest mroczny książę, syn Viada Palownika, znanego również pod imieniem Draculi. Przy słowie „Draculi" kolejny podmuch wiatru przemknął uliczką, tym razem od drugiego końca, przeganiając liście i reklamówki w przeciwną stronę. Meena zadrżała i szczelniej otuliła się kardiganem, przytrzymując go na piersi. David jakby dopiero teraz ją zauważył. - A - stwierdził trochę mniej zaczepnym tonem. Zaczął się odchylać od Luciena, w stronę Meeny. - Teraz pamiętam. Zdaje się, że wspominali mi o tobie. Ale mówili też, że nie żyjesz... - Jak widzisz - odparł Lucien, chwytając Davida za gors koszuli i przyciągając go bliżej - byli źle poinformowani. A teraz gadaj, kim są ci „oni"? David zerknął na Meenę. - Hej - rzucił do niej. - Nie pomożesz mi? Kawałkiem drewna, który dostała od Luciena, wskazała chusteczkę przewiązaną na swojej szyi. - Przepraszam - powiedziała. - Pamiętasz to? Ty mi to zrobiłeś. To, i parę innych rzeczy o których mogłabym wspomnieć, ale nie wspomnę. David, ku jej zaskoczeniu, wybuchnął płaczem. - Wybacz mi - wyszlochał. - Ja nie chciałem. Przysięgam, że nie chciałem. Nie mogłem się powstrzymać. Nie

wiem, co się ze mną ostatnio dzieje. Chyba jestem chory, czy coś. Meeno, możesz dotknąć mojego czoła? Zdaje się, że mam gorączkę. Meena uniosła brwi. - Hm. Jestem w zasadzie pewna, że to nie gorączka. Lucien nie zamierzał tolerować tego teatrzyku w wykonaniu Davida. Podniósł go z maski samochodu, trzymając za przód koszuli. - Gadaj, kto cię przemienił - rozkazał - i kto cię nasłał na tę dziewczynę, albo tym razem urwę ci głowę. - Nie wiem - upierał się David, szlochając. - Nie wiem, o czym mówisz. Proszę, postaw mnie na ziemi. Przepraszam za to, co zrobiłem Meenie. Mówiłem przecież, że nie mogłem się powstrzymać... Lucien ścisnął go za gardło, tłumiąc resztę jego słów. Choć oczywiście wampiry nie oddychają, dźwięki, jakie zaczął wydawać David, były nie do zniesienia dla Meeny. Było jasne, że strasznie cierpiał. - Lucien - powiedziała ze ściśniętym sercem. - Przestań. Robisz mu krzywdę. Przecież powiedział, że nic nie wie. - Kłamie - odparł obojętnie Lucien. Nawet na nią nie spojrzał. - To okrutny, podstępny demon. - Znam paru ludzi, którzy mogliby to samo powiedzieć o tobie - stwierdziła. - Jak mam ich przekonać, że są w błędzie i powinni dać ci drugą szansę, jeśli nie chcesz zrobić nic, by im udowodnić, że się mylą? Lucien posłał jej spłoszone spojrzenie przez ramię. - O czym ty mówisz? - Ja wiem, że w tobie jest dobro, Lucien I próbuję przekonać ludzi, z którymi pracuję, że mam rację. Ale ty bardzo mi to utrudniasz, kiedy tak torturujesz ludzi. Nawet tych, którzy być może sobie zasłużyli. Patrzył na nią, jakby zwariowała.

- Jak możesz mnie prosić, żebym mu okazał łaskę? Akurat ty? - spytał. - Po tym, co próbował ci zrobić? Jak możesz się nad nim litować? Przecież w nim nie ma już ani odrobiny człowieczeństwa. - Może w przypadku Davida to prawda - odparła Meena. - Ale nie wierzę, że z tobą jest tak samo. Jak mogę wierzyć po tym, co razem przeszliśmy? Ale jeśli ty sam w to wierzysz... - ciągnęła, sięgając do kieszeni - niech ci będzie. - Co ty robisz? - spytał z osłupiałą miną, kiedy wyjęła komórkę. - Wykonuję swoją pracę - powiedziała. Nie potrafiła wymyślić żadnego innego sposobu, by wreszcie otworzyć mu oczy. - Jesteś okrutnym, podstępnym demonem. On też. Więc dzwonię do Gwardii Palatyńskiej z raportem, że was widziałam. Ich oczy się spotkały, kiedy uniosła telefon do ucha. I przez moment wydawało jej się, że wszystko zniknęło... ciemna, pusta ulica, skomlący wampir, roztrzaskana przednia szyba, zdemolowany samochód. Wszystko. Byli tylko oni dwoje, tak jak kiedyś - zanim odkryła, że on jest wampirem, zanim on odkrył przekleństwo jej straszliwego daru - kiedy byli tacy zakochani, tacy pełni nadziei na przyszłość. Przyszłość, która rozpadła się na drobne kawałki, kiedy w progu mieszkania Meeny stanął Alaric Wulf z informacją o prawdziwej tożsamości Luciena. I w tej chwili - kiedy ona i Lucien byli zajęci sobą, kiedy tonęli nawzajem w swoich spojrzeniach - David udowodnił, że naprawdę stracił wszelkie ślady człowieczeństwa, a demon w nim całkowicie przejął nad nim kontrolę. Rzucił się na Luciena i uderzył go tak mocno, że ten, zaskoczony, zatoczył się kilka kroków do tyłu, wypuszczając Davida z rąk.

Co dało Davidowi wystarczająco dużo czasu, nie żeby uciec, jak zapewne zrobiłby każdy inny demon, ale by rzucić się wprost na Meenę z twarzą wykrzywioną grymasem wściekłości i nienawiści, z rozdziawionymi ustami, gotowymi, by zatopić w jej gardle ostre jak brzytwa kły. Lucien skoczył za nim, ale było za późno. Na nieszczęście dla Davida. Bo tym razem Meena była gotowa na jego przyjęcie. Po prostu nadstawiła ostry kawałek nogi od krzesła, który dał jej Lucien. Dzięki rozpędowi Davida - i pewnemu chwytowi Meeny - kołek wbił się w środek jego piersi. Zdumiony wampir spojrzał w dół. - Meeno - rzucił lekko urażonym tonem. Po sekundzie już go nie było; eksplodował w chmurze kości i pyłu. Rozdział 4 Meena przez chwilę gapiła się w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą stał David. W końcu spojrzała na kołek, który trzymała w jednej ręce, i na komórkę w drugiej. Nie zdążyła wcisnąć „Połącz". Uniosła wzrok na Luciena. Stał kilka kroków od niej, z wyrazem twarzy, którego nie rozpoznawała... a przynajmniej nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała go u niego. Co to było? Niepokój, z pewnością. Troska o nią, tak. Ale było coś jeszcze. Co takiego? Czyżby to był... ból? Ale to było niemożliwe. Przecież był księciem ciemności. Nie był zdolny do odczuwania bólu.

A w każdym razie to powtarzali jej wszyscy w Gwardii Palatyńskiej, w szczególności Alaric Wulf. - Nic ci nie jest? - spytał ją. - Przepraszam, zaskoczył mnie. Nie jestem... Nie powinienem był do tego dopuścić. Meena otworzyła usta, by odpowiedzieć... Ale zanim zdążyła się odezwać, dotarł do niej dźwięk -odgłos kroków - zbliżający się szybko gdzieś z tyłu. Ktoś nadchodził. Ale kto? Przecież nie wezwała odsieczy. A David nawet nie pisnął, kiedy eksplodował. Zmrużyła oczy i wpatrzyła się w ciemność. Część żarówek w latarniach była wypalona, duże połacie kwartału tonęły w ciemności. Nie wiedziała o tym, wybierając ten adres jako miejsce spotkania, i nie zauważyła tego, kiedy tu przyszła. Teraz zadawała sobie pytanie, czy ktoś, albo coś, wy-tłukł żarówki celowo, wiedząc, że ona się tu zjawi. - Meeno - rzucił Lucien niespokojnym tonem. On też usłyszał kroki. Nowa praca w Gwardii zwykle nie wymagała od Meeny podejmowania błyskawicznych decyzji. To był jej pierwszy raz w terenie, jako że uznawano ją za zbyt cennego pracownika, by dopuszczać ją w pobliże rzeczywistej aktywności demonów. Godziny pracy spędzała w murach głównej kwatery Gwardii i zajmowała się wyłącznie ustalaniem, kto z jej kolegów zetknie się ze śmiertelnym zagrożeniem podczas wykonywania misji. A kiedy w Ameryce Północnej demoniczna aktywność była niska, Meena po całych dniach gadała przez skype'a z zagranicznymi jednostkami... albo przeszukiwała dostępne w Internecie działy nieprawdopodobnie bogatej Biblioteca Apostólica Vaticana, do której miała nieograniczony dostęp jako pracowniczka Gwardii Palatyńskiej, militarnej jednostki watykańskiej. Oznaczało to,

że wolno jej było wchodzić nawet do tajnych archiwów watykańskich, niedostępnych dla ogółu. Miała tam szukać wszystkiego, co mogłoby pomóc Gwardii w wojnie z istotami paranormalnymi. Ale oczywiście szukała czegoś o wiele bardziej osobistego. I niedawno to znalazła, a przynajmniej tak jej się zdawało. Teraz, z sercem tłukącym się o żebra, zrozumiała, że musi działać szybko, bo inaczej cała jej ciężka praca ostatniego pół roku, a szczególnie ostatnich dwóch miesięcy, pójdzie na marne. Schowała więc komórkę z powrotem do kieszeni kardigana, razem z kluczykami Davida, które wrzuciła tu wcześniej. Potem odruchowo wypuściła kołek... Ale zanim zdążył uderzyć o chodnik, Lucien chwycił go w powietrzu i wsunął do kieszeni marynarki. - Chodźmy - powiedział, obejmując ją ramieniem i odwracając w stronę najbliższej ruchliwej ulicy. - Dlaczego... - Nagle zrozumiała. - Och, oczywiście -powiedziała. Było jej głupio. Zabijała już wcześniej wampiry, ale nigdy w taki sposób. - Dowody. Są na nim moje odciski palców. Ale nie ma ciała. Więc... Szła dalej, coraz bardziej spanikowana, bo kroki za nimi zdawały się przyspieszać. Kto to mógł być? Na pewno nie gwardziści, bo przecież po nich nie zadzwoniła... chociaż jej komórka miała wbudowany nadajnik GPS. Ale kto mógł ich zaalarmować? Nie policja, bo byłoby słychać syreny... - Wszystko jest w porządku - mówił Lucien. On też wydawał się zaniepokojony krokami. Widziała, że kilka razy obejrzał się za siebie. Był obdarzony siłą i mocami, które, zdaniem Gwardii Palatyńskiej, przekraczały moce jakiejkolwiek innej nadnaturalnej istoty. Ona sama widziała, jak robił rzeczy,