mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Caine Rachel - Czas Wygnania 1 - Wyklęta

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Caine Rachel - Czas Wygnania 1 - Wyklęta.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 246 stron)

RACHEL CAINE WYKLĘTA

1 Wystarczyło jedno słowo, aby mnie zniszczyć po tysiącleciach bezpiecznego i spokojnego Ŝycia, a tym słowem było: „Nie”. Wypowiadając je, miałam świadomość, Ŝe będę musiała ponieść konsekwencje. Gdybym tylko wiedziała, jak powaŜne się okaŜą i jak rozległe będą ich skutki, wątpię, czy odwaŜyłabym się odmówić. Ludzie mówią, Ŝe niewiedza jest błogosławieństwem i być moŜe to prawda, nawet dla dŜinnów. Przez chwilę wydawało się, Ŝe mój kategoryczny sprzeciw nie wywoła Ŝadnej reakcji. Ashan, dŜinn unoszący się przede mną - jeden z najstarszych spośród Starych - był lśniącym wirem bez Ŝadnej formy, istotą nieuwięzioną w ciele, taką jak ja. Pomyślałam, Ŝe moŜe tym razem moje nieposłuszeństwo nie zostanie ukarane, i wtedy poczułam otaczającą mnie falę eterycznych prądów. Eter był światem, w którym Ŝyłam, sferą światła i energii, Ŝaru i ognia. Miał niewiele wspólnego z niŜszymi sferami, tymi związanymi z brudem i śmiercią. śyłam w niebie, a fala poruszająca niebiosa nie wróŜyła nic dobrego. Patrzyłam, jak Ashan - brat, ojciec i moje bóstwo, niedawno ustanowiony Łącznik Matki Ziemi z dŜinnami - przybiera kształt i postać. Zrobienie tego tutaj wymagało potęgi; sama nie próbowałam nigdy przybierać postaci w tym tak bardzo zmiennym świecie. Nie sądzę, Ŝebym pamiętała typowe kształty, a gdyby nawet, nie miałam mocy pozwalającej manipulować bytami w tym świecie. Eteryczna forma Ashana stała się złowieszczo zagęszczona i mroczna i czułam, jak fale nabierają mocy, przekształcając rzeczywistość wokół nas. Barwne smugi i prądy, pastelowe i doskonałe, nabrały ostrych krawędzi. Tęcze spłynęły krwią i łzami. - Nie? - powtórzył ustami, które wyglądały niemal jak ludzkie, dając mi szansę na zmianę odpowiedzi. Szansę na ocalenie. - Nie mogę. Nie. Tym razem tęcze zapłonęły. Zalała mnie następna fala, gorąca i przepełniona groźbą, i poczułam dziwne rwanie, które szybko przeszło w... ból, o ile tylko moŜna odczuwać ból, nie mając fizycznej postaci. Instynkt podpowiadał mi, Ŝe jestem w niebezpieczeństwie. - Daję ci ostatnią szansę - powiedział Ashan. - Cassiel, nie wystawiaj mnie na próbę. Nie mogę pozwolić, Ŝebyś się zbuntowała. Nie teraz. Rób, co ci kaŜę. Nie buntowałam się, ale on nie potrafił tego dostrzec, a ja nie umiałam wyjaśnić.

Nigdy nie słynęłam z rozsądku i nigdy się nie tłumaczyłam. Milczałam. - Sama zdecydowałaś o swoim losie. Pamiętaj o tym. Poczułam w środku szarpnięcie czegoś rozgrzanego do białości, intensywność tego doznania parzyła moje wnętrze. Wyczułam dokładnie moment, w którym Ashan zerwał moje połączenie z eterycznością, ze sobą, z matką nas wszystkich - Ziemią. A przede wszystkim z wszechpotęŜnym i nieodgadnionym Bogiem. Dokładnie czułam chwilę, w której umarłam jako dŜinn, i spadłam z krzykiem. Przeleciałam przez liczne sfery niebios, przebijając je wszystkie i płonąc niczym spadająca gwiazda. Przybrałam postać. Trwałą. Bolesną. Upadłam twarzą w błoto i piach. Zniszczona. - Cassiel. Ten głos był ledwie cichym szeptem, ale palił mi uszy jak kwas. Najcichszy dźwięk - nawet mojego własnego imienia - sprawiał dotkliwy ból. Nigdy wcześniej nie zostałam zraniona, a teraz tonęłam w śmiertelnym bólu. W upokarzającej, bezsilnej furii, bo zostałam uwięziona w ciele. Okaleczona, odarta i odcięta. A najgorsze, Ŝe to wszystko z mojej winy. Chciałam uciec od głosu wypowiadającego moje imię i delikatnego dotyku gładzącej mnie ręki. Moje nowo narodzone nerwy wyły, buntując się choćby przeciw sugestii nacisku. Nie potrafiłam oddzielić myśli od przytłaczającego, miaŜdŜącego brzemienia zmysłów, których nigdy wcześniej nie próbowałam opanować, bo nigdy dotąd nie zadałam sobie trudu, by wejść w ludzką skórę. - Cassiel, to ja, David. Słyszysz mnie? David. Tak. David był dŜinnem, Łącznikiem tak jak Ashan. On zrozumie. MoŜe mi pomóc. Potrafił wyczuć przeraŜającą pustkę tam, gdzie wcześniej były moje moce i przekonać się, jaką krzywdę mi wyrządzono. MoŜe to powstrzymać. - Pomocy - wyszeptałam, a raczej próbowałam wyszeptać. Nie wiedziałam, czy mnie rozumie. Dźwięki, które wydostały się z moich ust, nie przypominały słów, tylko dzikie kwilenie zranionego zwierzęcia. W mojej prośbie nie było elegancji, nie było elokwencji. Utraciłam wdzięk. Znalazłam się w pułapce cięŜkiego, opornego ciała i wszystko mnie bolało. Usiłowałam uciec od tego bólu, ale bez względu na to, jak się wiłam, zmieniając skórę i

przeobraŜając, płonący ból pozostawał. Agonia samotności, która mnie nie opuści. Jego głos stał się donośniejszy, bardziej natarczywy, - Cassiel. Posłuchaj mnie. Te transformacje są zbyt szybkie. Musisz wybrać jakiś kształt i pozostać w nim, rozumiesz? Inaczej umrzesz. Przestań się przeobraŜać! Nie rozumiałam tego. Cała byłam ciałem i nic nie wydawało się właściwe ani prawdziwe. WciąŜ na oślep zmieniałam swoją postać - długość nóg i rąk, wzrost i wagę ciała, by po chwili zrezygnować z ludzkiego kształtu na rzecz czegoś mniejszego, czegoś kociego, lecz wtedy robiło się jeszcze gorzej, wręcz gorzej niŜ źle, więc powróciłam do człowieczego ciała i leŜałam na boku, obolała i wyczerpana. Zamrugałam szybko - och, jak niewiele widziały teraz moje oczy, jakie ograniczone widmo światła - i dostrzegłam, Ŝe przybrałam postać kobiety, z długimi kończynami i bladą skórą. Włosy, które przesłaniały mi wzrok, takŜe były bardzo jasne - wręcz białe, z odcieniem lodowego błękitu. Pasował do straszliwego zimna, jakie czułam w sobie. DrŜałam. Marzłam na kość. Nie wiedziałam wcześniej, Ŝe tak właśnie jest, gdy nerwy szorują w taki sposób. Było to przeraŜające i upokarzające, gdy leŜałam tak obnaŜona i tak dziwacznie uformowana. Poczułam coś ciepłego na moim nagim ciele i przylgnęłam do tego, jęcząc i nie mogąc się opanować. Poczułam, jak unoszę się w objęciach, Davida, słaba niczym noworodek. Wbiłam spojrzenie w jego twarz. Była taka odmienna. Nie jak jasny płomień, znany mi ze sfery eterycznej; tu przyjął postać człowieka, męŜczyzny. A jednak w gorącym miedzianym odcieniu jego oczu i blasku skóry wciąŜ pozostawało coś z dŜinna. David zawsze uwielbiał przebywać pośród śmiertelników, podczas gdy ja ich unikałam, nie myśląc nawet o przybieraniu ludzkiej postaci. Nigdy się nie przyjaźniliśmy, a jedynie od czasu do czasu, kiedy nadarzała się okazja, byliśmy sojusznikami. Nikim więcej. Jak na ironię, znaleźliśmy się w tym samym miejscu, choć dotarliśmy tu jakŜe odmiennymi drogami. - Cassiel - odezwał się znowu i odgarnął mi włosy z twarzy, opierając moją głowę na swojej piersi. - Co się z tobą stało? Wydawał się szczerze zatroskany, choć nie naleŜałam do jego grupy i nie był za mnie odpowiedzialny. Ale David zawsze miał w sobie coś ludzkiego ze względu na swoje pochodzenie. Fałszywie zrodzony, był dŜinnem jedynie dzięki swojej mocy - wychował się wśród ludzi i wyrósł na dŜinna tylko z powodu katastrofalnej zagłady tysięcy istot. Nazywali oni samych siebie nowymi dŜinnami. Nie byli tacy jak Ashan. Ani tacy jak ja. My byliśmy prawdziwymi dŜinnami, zrodzonymi z mocy Ziemi. Tamci to tylko nuworysze, którzy pojawili się za późno.

- Słyszysz mnie? Co się stało? Nawet gdybym zdołała się posłuŜyć swoimi nowymi ustami, płucami i językiem, nie byłam w stanie wyznać, co doprowadziło mnie do tego Ŝałosnego stanu, bez ujawniania więcej niŜ powinien się dowiedzieć ktoś taki jak David. Nie mogłam mu powiedzieć. Pewnie to zrozumiał, bo zamiast dalej wypytywać skupił na mnie uwagę i poczułam ciepło omiatające i przenikające mnie. Niosące ukojenie. Tak jak dłoń, którą gładził mnie po włosach, nie chcąc dotykać mojej wraŜliwej nowej skóry. Wyraz jego twarzy się zmienił, a oczy rozszerzyły. Za rzadko widywałam z bliska ludzi, Ŝeby wiedzieć, co to oznacza. - Zostałaś odcięta. Cassiel, ty umierasz. Dlaczego Ashan ci to zrobił? Miał rację; umierałam. Dręczył mnie głód, mroczne źródło rozpaczy, które narastało z kaŜdym czerpanym z wysiłkiem wdechem. DŜinnom niepotrzebny jest ludzki pokarm; Ŝywimy się tym, co eteryczne... i co znalazło się teraz poza moim zasięgiem. śycie dŜinna, sama jego istota, zamknęło się przede mną. Nic dziwnego, Ŝe tak bardzo bolało. David podniósł mnie i poczułam siłę przyciągania krępującą ciało. A gdyby mnie upuścił? Wyobraziłam sobie zderzenie z ziemią, ból i dopadła mnie koszmarna fala lęku. Skuliłam się w jego ramionach, bezradna i wściekła na swoją niedoskonałość. Cassiel Wielka. Cassiel Groźna. Cassiel Wygnana. Rozpostarłam zmysły, z dala od swojego topornego ciała, aby skupić je na otaczającym świecie. Znajdowałam się w jakimś domu, nie mając pojęcia, jak tu trafiłam i jak odszukał mnie David. Wszystko wydawało się zbyt jasne i ostre, za płaskie. Nie potrafiłam wyczuwać otoczenia, tak jak powinnam, jak robiłam to jako dŜinn; łóŜko, na którym David ostroŜnie mnie połoŜył, wydawało się chłodne i rozkosznie miękkie, ale to tylko nerwy reagowały na dotyk i temperaturę. Ludzkie zmysły, przytępione i niezdarne. Jako dŜinn powinnam w jednej chwili dowiedzieć się wszystkiego o tym pomieszczeniu - poznać jego historię, wiedzieć, gdzie i jak powstało. Mogłabym opowiadać o kaŜdym drobiazgu, gdybym tylko zechciała. Znałabym kaŜdą rzecz, z jej najdrobniejszymi cząsteczkami, i byłabym w stanie rozkładać ją i składać, mając dostateczne moce i zdolności. Zamiast tego mogłam korzystać tylko z ludzkich receptorów, reagując jedynie na to, co zewnętrzne, interpretując wszystko na podstawie wyglądu i zapachu, dotykając i nasłuchując. I smakując. Coś o metalicznym smaku wypełniało mi usta. Krew. Przełknęłam ją

i aŜ mnie zemdliło. A więc krwawiłam. Na myśl o tym poczułam się jeszcze bardziej krucha. ŁóŜko zapadło się nieco, gdy David usiadł na nim obok mnie. - Cassiel - poprosił. - Spróbuj coś powiedzieć. ZwilŜyłam wargi niewprawnym, mięsistym językiem i wycisnęłam powietrze z płuc, usiłując wydobyć z siebie jakiś dźwięk. - David. - Zabrzmiało tylko jego imię, ale i tak było to pewnym sukcesem. A on w nagrodę uśmiechnął się do mnie. - W porządku - stwierdził. - Zanim cokolwiek zrobimy, muszę przesłać ci trochę mocy. Jesteś nieźle pokiereszowana. Nie przeciąŜę cię: przekaŜę ci tyle, ile trzeba, Ŝebyś stanęła na nogi. W porządku? Ujął moją rękę w swoją dłoń - zrobił to delikatnie, jednak moje nerwy zaprotestowały przeciw temu nieznanemu dotykowi. ZadrŜałam cała w środku i uświadomiłam sobie, Ŝe to niepokój ujawniony poprzez ludzkie instynkty. Ten lęk narastał, gdy czułam ciepło, jakie David mi przekazywał; spływające na mnie... i przepływające przeze mnie. Nie umiałam zatrzymać tego, co próbował mi dać. To było okropne, jak obserwowanie oŜywczej wody w rzece, gdy samej umierało się z pragnienia. David zrezygnował z dalszych prób i usiadł prosto. Za nim, w otwartym oknie wschodziło słońce; ognista kula w pomarańczowych, czerwonych i róŜowych barwach, ledwie przesłanianych przez cienkie białe firanki. Odwróciłam twarz od tej gorejącej gwiazdy, nie umiejąc chłonąć jej energii, co potrafiłam wcześniej jako dŜinn. Pomięta pościel pachniała czymś ludzkim. Na stołku za łóŜkiem stało jakieś urządzenie mechaniczne z rozświetlonymi na czerwono cyferkami, abstrakcyjny przedmiot, w którym dopiero po pewnym czasie rozpoznałam rodzaj elektronicznego zegara. Rozumowałam tak wolno. Tak Ŝałośnie, boleśnie powoli. Szafa przy odległej ścianie pokoju była otwarta i zobaczyłam oszałamiająco barwne ubrania. W pomieszczeniu roznosiła się ostra woń perfum, mydła i seksu. - To pokój Joanne - wyjaśnił David. - Ona niebawem wróci. Cassiel, czy moŜesz spróbować opowiedzieć mi, co się wydarzyło? Pokręciłam głową, a raczej usiłowałam to zrobić - był to, jak sądziłam, powszechnie zrozumiały gest zaprzeczenia. ChociaŜ wcześniej nigdy nie wcielałam się w ludzką postać, istniały pewne sprawy, które dŜinny znały, przyswajając je. Takie jak ludzkie języki. Ludzkie obyczaje. Nie mogliśmy się od tego odciąć, nawet trzymając się z dala; ta wiedza przenikała przez sferę eteryczną wprost do naszej niechętnie nastawionej świadomości. Była to wina nowych dŜinnów, którzy nie odcięli się do końca od swoich ludzkich

korzeni i przez to łączyli nas z tym marnym, krótkim człowieczym Ŝyciem. David spojrzał na mnie powaŜnie, a potem przyłoŜył mi dłoń do czoła. Był to rodzaj błogosławieństwa, gest bardzo łagodny i delikatny. - Wiem, Ŝe cierpisz - powiedział. - Przykro mi, Ŝe nie mogę ci pomóc, ale nie naleŜysz do mojej grupy. Jesteś od Ashana. Nie mogę przekazać ci mocy i nie potrafię cofnąć tego, co on z tobą zrobił. Ashan. No tak, byłam od Ashana. Byłam jednym ze starych dŜinnów, pierwszych dŜinnów, którzy istnieli, zanim jeszcze człowiek zaczął chodzić po ziemi. Byłam duchem ognia i powietrza, a teraz Ashan wcisnął mnie w to ocięŜałe, niesprawne ciało. Starałam się z tym pogodzić. Sfera eteryczna wydawała się juŜ taka odległa. Tak nieosiągalna. Porozmawiam z nim - oświadczył David i spróbował wstać. Uruchomiłam mięśnie siłą woli i złapałam go za nadgarstek. Był to słaby chwyt, ledwie moŜna byłoby powstrzymać w ten sposób ludzkie dziecko, a na pewno nie dŜinna, ale David zrozumiał ten gest. Znieruchomiał i wyczułam jego przyspieszone tętno, nim skojarzyłam je z ponurym wyrazem jego twarzy. - Nie chcesz, Ŝebym odwiedził Ashana? Jesteś tego pewna? - Jestem pewna - odparłam szeptem. A więc udało mi się wypowiedzieć na głos aŜ dwa słowa. Poczułam się dziwnie uradowana. - I tak cię nie posłucha. Zmęczył mnie wysiłek związany z wypowiedzeniem tego zdania i zamknęłam oczy, lecz ciemność mnie przeraziła i otworzyłam je na nowo. David nadal patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Chciał zadać jakieś pytanie, ale powstrzymał się, pokręcił głową i ponownie pogładził mnie po włosach. - Odpocznij - powiedział. - Postaram ci się jakoś pomóc. Zmagałam się z Ŝałosnym poczuciem wdzięczności oraz widmem starej, władczej fali pogardy. Pogardy dla niego za to, Ŝe się w ogóle o mnie zatroszczył, i pogardy dla siebie i swojej przeraŜającej słabości. - Odpocznij - powtórzył David, a ja, nie zwaŜając juŜ na nic, zagrzebałam się w ciepłą pościel, w woń cudzej ludzkiej skóry, i ciemność zasnuła mi wzrok. Nie chciałam się poddawać. Walczyłam. Ale ciemność zwycięŜyła. Zbudziłam się na dźwięk kobiecego głosu, ironicznego i lekko rozbawionego. - W porządku, Davidzie, nie wątpię, Ŝe znajdzie się rozsądne wyjaśnienie, dlaczego jakaś naga dziewczyna leŜy w moim łóŜku. Nie, mówię serio, masz jakieś... powiedzmy... pięć sekund, Ŝeby to wytłumaczyć.

Zamrugałam, obróciwszy się niezgrabnie w swoim kokonie z prześcieradeł i koców, i ujrzałam stojącą nade mną kobietę ze skrzyŜowanymi rękami. Była wysoka szczupła, miała długie ciemne włosy i oczy jak szafiry. Jej skóra przypominała kruchą porcelanę, lekko pokrytą złotem. Mimo Ŝe nie znałam się na subtelnościach ludzkiej mimiki, od razu odgadłam, Ŝe ta osoba nie wygląda na szczęśliwą. Usłyszałam, jak David poruszył się w drugim końcu pokoju, gdzie wcześniej usiadł w fotelu. OdłoŜył trzymaną ksiąŜkę i wstał, Ŝeby podejść do kobiety i ją objąć. - Ona ma na imię Cassiel. To dŜinn. Zostanie tu tylko do czasu, aŜ pomogę jej odzyskać siły - powiedział. - Coś jej się przydarzyło. Nie wiem, co, ale próbuję to ustalić. - To jedna z twoich? - Właściwie nie. Od Ashana. - Od Ashana? Nieźle, nie ma co. Pięknie. - W nagłym przebłysku zrozumienia dotarło do mnie, Ŝe ta kobieta to na pewno Joanne Baldwin. Znałam ją oczywiście. Wszystkie dŜinny wiedziały o istnieniu StraŜniczki Pogody oraz jej romansie z jednym z dwóch przywódców świata dŜinnów. NaleŜała do najbardziej powaŜanych ludzi Ŝyjących na tej planecie... i najbardziej znienawidzonych przez wielu, w tym przez Ashana. - W takim razie dlaczego nie leŜy w jego łóŜku, tylko w moim? - Dobre pytanie - odpowiedział David. - Sam nie wiem. Ona nie mówi za duŜo. Nie moŜe. Zdałam sobie sprawę, Ŝe Joanne się nie złości, pomimo tego, co mówiła. Patrzyła na mnie, jak mi się wydawało, raczej z sympatią. - Cassiel - mruknęła. - Davidzie... czy masz pewność, Ŝe ona naprawdę jest dŜinnem? To znaczy... Jej słowa mnie przeraziły. Jak ona moŜe nie być o tym przekonana? Czy upadłam tak nisko, Ŝe moŜna mnie uznać za człowieka? Starym dŜinnem - zdołałam powiedzieć. - Od Ashana. Jej następne pytanie było skierowano bezpośrednio do mnie. - Nigdy dotąd się nie spotkałyśmy, prawda? - Nie. - PoniewaŜ nigdy wcześniej nie nosiłam ludzkiej skóry. Jakoś nigdy tego nie pragnęłam. Skinęła powoli głową, a między jej brwiami pojawiła się lekka zmarszczka. - David mówi, Ŝe jesteś obolała. - Jej błękitne oczy nie były skupione na niczym, a czarne źrenice się rozszerzyły. Wiedziałam, Ŝe zerka w sferę eteryczną i widzi tam moją

pokiereszowaną duszę. - Mój BoŜe. Naprawdę źle z tobą. Czy w ogóle moŜesz czerpać moc? Zdołałam przecząco pokręcić głową. Joanne zwróciła się do Davida: - Co ten drań sobie wyobraŜa, do cholery, tak nam ją podrzucając? Czy próbuje ją zabić, czy tylko wszystko nam popsuć? Musimy się stąd zabierać, do diabła! PrzecieŜ mamy być przynętą dla Wartowników, a nie... szpitalem dla zbłąkanych dŜinnów. Wymienili długie spojrzenia, którego znaczenia nie potrafiłam zrozumieć. David dotknął jej lekko, musnąwszy palcami skórę na ramieniu. - Nie wiem, co on zamierza, ale jeśli nie zdołamy obmyślić sposobu, Ŝeby zapewnić jej dostęp do sfery eterycznej, to ona zginie, bez dwóch zdań - powiedział David. - Jest bardzo słaba. Ledwie przybrała tę postać. Nie ma szans, Ŝeby w takim stanie mogła się znowu przeobrazić. Teraz czerpie resztki sił ze swoich zapasów, a tego, co próbuję jej przekazać, nie potrafi zatrzymać. Jej Łącznikiem jest Ashan, więc sądzę, Ŝe nie jest w stanie przyjąć mocy ode mnie. Nie mogę jej uratować. Joanne przysunęła krzesło i usiadła, opierając łokcie na kolanach. Miała na sobie dopasowany czerwony top i niebieskie spodnie z grubej tkaniny, a na jej lewej ręce połyskiwało złoto z ogniście czerwonym rubinowym oczkiem. - Chcesz, Ŝebym spróbowała? - spytała, zerkając w kierunku Davida. SkrzyŜował ramiona i powaŜnie się zasępił. - Daj spokój, warto zaryzykować. Ashan na pewno pozostawił jakąś awaryjną furtkę. Pozwól mi spróbować. To lepsze niŜ machnąć na nią ręką i mieć ją potem na sumieniu, prawda? Przytaknął jednym krótkim skinieniem głowy, ale uprzedził: - JeŜeli coś się wydarzy, zerwę połączenie. UwaŜaj. Cassiel dysponuje potęŜną mocą, choć teraz nie jest sobą. Chciałam się obrazić na taką sugestię, wypowiedzianą przez nowego dŜinna - nawet kogoś takiego jak David - ale nie mogłam zaprzeczyć prawdzie. Nie byłam sobą. JuŜ nawet tak naprawdę nie wiedziałam, jaką część siebie utraciłam, a co pozostało. Czułam, Ŝe zatracam się coraz bardziej z kaŜdym uderzeniem swojego ludzkiego serca. Joanne odetchnęła głęboko, wyciągnęła rękę i oplotła długimi, wypielęgnowanymi palcami moje - dziwnie blade. Moc połączyła nas jak błyskawica uderzająca w ziemię i wydało mi się, Ŝe całe moje ciało aŜ skręciło się z bólu. Prawdziwa moc, przelewająca się jak rozpalona do czerwoności lawa przez Ŝyły i nerwy, sycąca i wypełniająca ciemne wnętrza moich kości. NiemalŜe zapłakałam z ulgi, bo była tak potęŜna i tak bardzo jej pragnęłam; chciwie czerpałam ją z

wielkich, przebogatych zapasów Joanne, pławiąc się w niej, rozkoszując się nią... ...AŜ ostra, mroczna siła wdarła się między nas i przepływ energii ustał. David stanął pomiędzy nami i pchnął mnie, jedną rękę przyciskając mocno do mojej klatki piersiowej. Przygwoździł mnie do łóŜka, kiedy rzucałam się i dyszałam, ale uwagę skupił głównie na Joanne Baldwin. Stała przy przeciwnej ścianie, a krzesło, na którym siedziała wcześniej, leŜało wywrócone. Gdy na nią popatrzyłam, osunęła się powoli na podłogę i ukryła twarz w roztrzęsionych dłoniach. - Jo? - odezwał się do niej David głosem zaniepokojonym i pełnym złości. - Nic ci nie jest? Niepewnie kiwnęła ręką, nie patrząc na niego. - JuŜ w porządku - odparła. - Dajcie mi chwilę odsapnąć. To nie jest zbyt przyjemne. David nabrał powietrza w płuca i znowu skoncentrował uwagę na mnie. - LeŜ spokojnie - rzucił, a ja przestałam się miotać, nagle świadoma złości w jego oczach i tego, jak zdesperowana musiałam się wydawać - jaka pierwotna. Znieruchomiałam, jeśli nie liczyć szybkich chrapliwych oddechów, i skinęłam głową, by dać mu znać, Ŝe odzyskałam panowanie nad sobą. Puścił mnie z wahaniem. Usiadłam powoli, nie wykonując Ŝadnych gwałtownych ruchów, aby nie prowokować go do powtórnej akcji obronnej. - Przepraszam. - Wypowiadanie słów przychodziło mi juŜ teraz znacznie łatwiej. - Nie chciałam wyrządzić jej krzywdy. - CóŜ, to dobrze - rzekła Joanne i jęknęła. - Ale tak swoją drogą, było cięŜko. Cholernie bolało. - Jej niebieskie oczy nabiegły krwią i zdradzały oszołomienie, jak gdyby ktoś uderzył ją w głowę. - No, dobra. MoŜe niezbyt nadaję się na Florence Nightingale dla dŜinnów. Czułam się juŜ lepiej. Trochę spokojniej, choć bynajmniej jeszcze nie normalnie. Przynajmniej moja ludzka powłoka zaczęta funkcjonować właściwie - dobre i to na początek. Odrzuciłam pościel i opuściłam nogi na podłogę, ale minęła długa, bolesna chwila, zanim zdołałam się podnieść i utrzymać równowagę. Tym razem David nie pospieszył mi z pomocą. W rzeczywistości i on, i Joanne stali w bezpiecznej odległości ode mnie. - Czy ona pozostanie w takiej postaci? - spytała Joanne. - Na to wygląda. - David przypatrywał mi się z naukowym zaciekawieniem, gdy postawiłam jedną stopę przed drugą, robiąc swój pierwszy niepewny krok jako człowiek, a potem kolejne, aŜ wreszcie dotarłam przed lustro w drzwiach szafy. Długie było to moje ciało. Chude. Jak na postać kobiecą wąskie, ledwie zaokrąglone

na piersiach i biodrach. Miałam długie ręce i nogi oraz bardzo bladą skórę. Włosy przypominały białą purchawkę wokół głowy, cienkie i zwiewne, a oczy... ...Moje oczy były mieszanką chłodnej zieleni i arktycznego lodu. Nie lśniły jak oczy dŜinnów. Brakowało mi mocy do takich popisów. - No to kiepsko - stwierdziła Joanne, kiedy znowu wstała, chwiejąc się nieco. - Bo mam nieodparte wraŜenie, Ŝe taki wygląd albinoski ograniczy wybór modnych ubiorów. I spowoduje, Ŝe będzie się wyróŜniała. Z drugiej strony, zawsze moŜna się uciec do sztucznej opalenizny. Takie wcielenie wybrałam sobie instynktownie. Coś w nim musiało nieco odbijać moją naturę. ZadrŜałam lekko, obserwując grę mięśni pod nieskazitelnie białą skórą. David przechylił na bok głowę, obserwując mnie, gdy przypatrywałam się swojemu nowemu ciału. Joanne zwróciła na to uwagę. - I co, mój drogi? Jeśli nie masz zamiaru wsuwać jej dolarów w skąpe Stringi, których ona zresztą nie ma na sobie, to przydałby się szlafrok. Uśmiechnął się i wyjął jakiś ciuch z jej szafy. Była to bardzo długa, bladoróŜowa, zwiewna jedwabna szata, która wydała mi się zimna w zetknięciu ze skórą, ale od razu zaczęła się nagrzewać. Mój pierwszy strój. Jego kolor kojarzył mi się z pierwiosnkami, kwieciem wiśni poruszanym przez wiatr, blaskiem wschodzącego słońca. Ale najbardziej przywodził na myśl zmienne, eteryczne barwy aury dŜinnów, tak delikatne, Ŝe aŜ prawie prze- zroczyste. Wygładziłam tkaninę, przewiązałam się paskiem i popatrzyłam na nich dwoje. David podszedł do Joanne i spoglądali na mnie z identycznymi minami, które nie były całkiem przyjazne, ale nie były takŜe nieufne. Zdradzały ostroŜność. - Dziękuję wam - powiedziałam. - JuŜ mi lepiej. Od tysiąca lat nie wypowiedziałam słowa wdzięczności pod adresem nowego dŜinna, a co dopiero człowieka. Ludzie naleŜeli do istot niŜszego rzędu, a ja Ŝywiłam dla nich jedynie pogardę, jeśli juŜ w ogóle obdarzałam ich jakimiś uczuciami. A zatem takie wyznanie sporo mnie kosztowało i nadal miałam w sobie złość, Ŝe upadłam tak nisko. Wiedziałam, Ŝe Joanne słyszy echo tych doznań. Pogłos arogancji. Tylko czy to naprawdę arogancja, jeśli ktoś naprawdę jest lepszy? - Jeszcze mi nie dziękuj. Poczułaś się lepiej, ale taki stan nie potrwa długo - powiedziała Joanne. - Moc, którą wzięłaś ode mnie, wyczerpie się, tym szybciej, im częściej będziesz z niej korzystać. Z tego, co rozumiem, sama nie masz dostępu do sfery eterycznej;

zyskasz go tylko pod wpływem kontaktu z człowiekiem. Ze StraŜnikiem. - Jej oczy zwęziły się i bardzo pociemniały. - Co czyni z ciebie rodzaj ifrita. Istotę, która poluje na ludzi, a nie na dŜinny. AŜ trudno mi to wyrazić, jak bardzo się tym martwię. Ifrit. Egzystencja w takiej formie stanowiła mroczny sen wszystkich dŜin nów - bez nadziei na pełne uleczenie, a jednak trwając przy Ŝyciu. Bez końca pochłaniając moce i Ŝyciową esencję innych dŜinnów, by samej czy samemu przetrwać. Niezupełnie byłam ifritem, ale Joanne zasadniczo miała rację... Byłam kimś pokrewnym takiej istocie. A StraŜnicy powinni się mnie obawiać. StraŜnicy, z czego zdałam sobie sprawę z nagłym przestrachem, byli moim pokarmem. Wymagało to jakiegoś oświadczenia. Jakiejś obietnicy. - Nie będę na was polowała - powiedziałam i zabrzmiało to tak, jakbym uznała cały ten pomysł za niesmaczny. - Nie musicie się mnie bać. - Och, ja się nie boję - stwierdziła Joanne i skrzyŜowała ramiona. - Gdybym się bała, to - uwierz mi - ta rozmowa miałaby zupełnie inny przebieg. Ale teŜ nie pozwolę ci się posilać StraŜnikami, którzy znajdą się na twojej drodze. To, co właśnie zrobiłaś ze mną, zabiłoby większość z nich. Poczułam, jak moje ciało sztywnieje, a czubki palców mrowieją od mocy. Zastanawiałam się, czy moje oczy przybrały ten metaliczny blask, który widziałam u Davida. - Jak mnie powstrzymasz? - zapytałam bardzo cicho. - PrzecieŜ nie dam się zamknąć w klatce ani w butelce, StraŜniczko. Moja rasa miała z tym do czynienia aŜ za często. Nigdy w swoim Ŝyciu nie byłam niewolnicą ludzi. W odróŜnieniu od wielu swoich pobratymców, którzy za sprawą sztuczek lub przekupstwa musieli słuŜyć StraŜnikom przez długie tysiąclecia, nigdy nie trafiłam do takiej niewoli, nigdy nie byłam ich własnością. Nie przepadałam za śmiertelnikami, ale i nie bałam się ich. I przenigdy nie dałabym się zniewolić. Staliśmy tak, tworząc osobliwy trójkąt w ludzkim z pozoru, normalnym domu. David był potęŜny i pełen mocy, ale nie mógł na mnie wpływać, gdyŜ naleŜałam do zupełnie innego rodzaju dŜinnów. Joanne takŜe dysponowała siłą, lecz przy tym była krucha i śmiertelna, wo- bec czego nie zagraŜała mi bardziej niŜ ktokolwiek inny z jej rasy. Tylko... kim byłam ja sama? Nie wiedziałam tego. Z pewnością nie byłam człowiekiem, dŜinnem równieŜ nie, i to mnie przeraŜało. Powiedziałam bardzo cicho i spokojnie: - Dokąd mam iść? Jeśli nie tu jest moje miejsce, to gdzie? Nawet w moim własnym odczuciu zabrzmiało to dziwnie pusto i słabo. Joanne i David

wymienili spojrzenia, porozumiewając się ze sobą w niemym języku, którego nie rozumiałam. - Ona ma rację - stwierdził w końcu David. Joanne westchnęła. - MoŜesz tu zostać - odezwała się. - Przez kilka dni, nie dłuŜej. Ale wystarczy jeden fałszywy krok, Cassiel, a poŜałujesz, Ŝe nie pozwoliliśmy ci umrzeć.

2 Reszta dnia upłynęła mi na poznawaniu swojego ludzkiego ciała, a im lepiej je poznawałam, tym mniej mi się ono podobało. Ta cielesna maszyneria była zbyt delikatna i na dodatek wymagała tylu zabiegów. Jedzenia Oddychania. I wreszcie snu. Upokarzająca procedura wydalania produktów odpadowych przemiany materii wystarczyła, bym nabrała szczerej ochoty do zapadnięcia się w nicość. Joanne, okazująca mi w trakcie tego chłodne współczucie, zapewniła mnie, Ŝe wkrótce się przyzwyczaję. I tak teŜ zrobiłam - z konieczności. Nazajutrz zaczynały mi juŜ nawet smakować pewne potrawy i napoje, które mi podsuwała, i przekonałam się, których z nich lepiej unikać. Kawa miała mocny aromat i była dobra. Czosnek raczej nie, póki Joanne nie uświadomiła mi, Ŝe lepiej uŜywać go do przyprawiania innych produktów, a nie zjadać w duŜych kawałkach. (Próbowałam takŜe przyprawić jedzenie kawą, ale efekt tego mnie rozczarował). Lody okazały się rewelacyjne. Po raz pierwszy w ludzkiej postaci poznałam ciepłą falę czegoś, co uznałam za prawdziwą przyjemność. Musiało się to wyraźnie odmalować na mojej twarzy, poniewaŜ Joanne, siedząca po drugiej stronie stołu, uśmiechnęła się i wskazała łyŜką na okrągły pojemnik, wciąŜ zmroŜony i parujący lekko w ciepłym pokoju. - To lody Ben and Jerry - powiedziała. - Przypuszczałam, Ŝe jeśli cokolwiek nauczy cię uśmiechu, to właśnie lody. Czy się uśmiechnęłam? Raczej nie. Zerkałam na nią, czując, jak ściągają mi się brwi w minie wyraŜającej - jak się dowiedziałam - niechęć i wzięłam następną łyŜkę zamroŜonego czekoladowego deseru. - Niezłe - stwierdziłam, siląc się na obojętność. Nie zdało się to na nic, bo przymknęłam oczy, rozkoszując się delikatną wspaniałością lodów topniejących mi w ustach. - To dobra oznaka - rzuciła Joanne. - Gdybyś nie polubiła czekolady, mogłabym cię juŜ zacząć spisywać na straty. Otworzyłam oczy, Ŝeby na nią spojrzeć. - Tak? Oblizała łyŜeczkę. - Chcesz znać prawdę? - Spisałabyś mnie na straty? Naprawdę? - Było to istotne pytanie i uwaŜałam, Ŝe zasługuję na odpowiedź. Joanne przypatrywała mi się uwaŜnie swoimi niebieskimi oczami, nie mrugając przy

tym, i równocześnie oczyściła łyŜkę z resztek lodów. - Tak - odparła. - Przykro mi, ale to prawda. Gdybyś nadal upierała się, Ŝeby pozostać dŜinnem, nigdy nie przeobraziłabyś się w pełni w istotę ludzką. Ja tam byłam. Wiem, jakie to uczucie być tak blisko Boga, a potem powrócić tutaj. Ale ja się tam nie narodziłam, a ty owszem. Więc najlepiej pogodzić się z obecnym stanem i Ŝyć dalej, bo inaczej wcześniej czy później ta tęsknota cię zabije. - Albo ty to zrobisz - podsunęłam. Lekko przekrzywiła głowę na bok. Być moŜe stanowiło to przytaknięcie. A moŜe po prostu usiłowała w ten sposób zlizać ostatni kawałek czekolady z łyŜeczki. - Musimy cię stąd zabrać - powiedziała w końcu i uznałam, Ŝe zamknęła w ten sposób wcześniejszy temat. - Sporo się tu dzieje w świecie śmiertelników. David i ja, my... - Przez chwilę wydawała się całkiem zagubiona. - Dobra, nie mam pojęcia, jak ci wyjaśnić, co tu się dzieje, poza tym Ŝe ludzie chcą nas dopaść. Nabrałam całą łyŜkę lodów. - A czy to coś niezwykłego? - Słyszałam o tym wielokrotnie od Ashana. - CóŜ, właściwie nie. Ale tym razem... - Pokręciła głową, jej oczy patrzyły gdzieś w dal i stały się ciemniejsze. - Tym razem David znalazł się w powaŜnym niebezpieczeństwie. Powiedz, czy wiesz coś o antymaterii? Nie znałam tego słowa. Ściągnęłam brwi i spojrzałam na nią. - Anty... materii? Czy nie chodzi przypadkiem o. nicość? - Mogłoby się tak wydawać - odpowiedziała. - Ale nie. Chodzi o przeciwieństwo materii. O coś, co ją niszczy. - Coś takiego nie moŜe tu istnieć. - Ani w Ŝadnej sferze eterycznej, jaką znałam. - Hm, moŜe, jeśli zawiera się w czymś innym. Jednak częściowo masz rację. - Joanne machnęła łyŜeczką w powietrzu. - Rzecz w tym, Ŝe dzieje się coś naprawdę powaŜnego. DŜinny... są zbyt pomocne. Nawet ekipa Davida. Liczyłam, Ŝe moŜe ty nam coś wyjaśnisz. - Nic nie wiem - powiedziałam. I było to prawdą. - Myślisz, Ŝe ta antymateria jest w stanie zaszkodzić Davidowi? - Coś takiego wydawało się niemoŜliwe. Zadać mu ból mógł wyłącznie inny dŜinn albo coś równie potęŜnego. - Sądzę, Ŝe moŜe go nawet zniszczyć - stwierdzała Joanne trzeźwo. - I nie wiem, jak to powstrzymać. Jeszcze nie wiem. Poczułam przypływ energii jak nadciągające wyładowanie atmosferyczne, i zerwałam się w jednej chwili, zwracając ku drzwiom. Joanne tego nie zrobiła. Nadal siedziała, spokojnie zanurzając łyŜkę w pojemniku z lodami.

Jednak wyczułam, Ŝe pod maską spokoju była spięta i czujna. - Goście zwykle pukają do drzwi - odezwała się w końcu. - Czy to jakiś twój przyjaciel, Cassiel? Bo jeśli tak, trzeba będzie z nim pogadać o naruszaniu prywatności. Rzeczywiście znałam dŜinna, który stał w progu, choć nie wiedziałam, czy powinnam go określać ludzkim mianem przyjaciela, czy raczej wroga. Bordan był w stosunku do mnie usposobiony... gorzej od wielu innych. Przybrał ludzką postać, młodzieńca z kruczoczarnymi włosami i oczami ciemnymi jak węgle, chociaŜ z błękitnym poblaskiem, który przydawał jego spojrzeniu nieziemskiego, niepokojącego charakteru. Wszedł w aksamitnozfocistą skórę i ubrał się na czarno. RóŜnił się od dŜinna, którego znałam, a jednak przy tym... pozostał sobą. Stanowił fizyczne wcielenie tego wszystkiego, co się na niego składało. Nie mogłam go pomylić z nikim innym. I choć wcześniej rzadko ze sobą współdziałaliśmy, to wyraz chłodnej pogardy w jego ludzkich oczach stanowił dla mnie wstrząs. Obrzucił mnie krótkim przeszywającym spojrzeniem, a następnie zwrócił się do Joanne, wyraźnie mnie ignorując. - Gdzie David? - spytał. Było jasne, Ŝe Bordan takŜe nie ma ochoty na kontakty z Joanne, ale wolał juŜ to od zadawania się ze mną. Zrozumiałam z jej uśmiechu, Ŝe ona równieŜ o tym wiedziała. - Wyszedł - odparła. - Chcesz na niego zaczekać przy kawie? MoŜe trochę lodów? Ben and Jerry, pycha. No, daj spokój. Nawet dŜinn moŜe sobie od czasu do czasu pozwolić na mroŜony deser. Nie zaszczycił tego odpowiedzią. Stał tylko, milczący i nieruchomy, gapiąc się na nią. śaden człowiek nie był w stanie wytrzymać zbyt długo spojrzenia dŜinna, ale Joanne próbowała to zrobić. Zdobyła się na podziwu godny wysiłek. Przypuszczam, Ŝe to fakt, iŜ przez pewien dość krótki okres sama była niegdyś dŜinnem, częściowo ją uodpornił. - W porządku - powiedziała wreszcie. - A więc przybyłeś tutaj, Ŝeby zabrać swoją zagubioną owieczkę z powrotem do stada? Wydawał się oburzony taką sugestią. - Mówisz o Cassiel? Nie chcemy jej. MoŜesz z nią zrobić, co tylko chcesz. Nigdy dotąd nie byłam wrogiem Bordana, ale w owej chwili poczułam narastającą złość. - Nie pozwolę sobą tak pomiatać - powiedziałam. - Nie jestem niczyją własnością. Bordan zachowywał się tak, jakby w ogóle mnie nie usłyszał. - Ona nie jest juŜ jedną z nas. Nie jest juŜ dŜinnem.

- Grozi jej śmierć - stwierdziła Joanne. - Wiedziałeś o tym? - Sama dokonała wyboru. - Oczy Bordana stały się przez moment błękitne jak płomień gazu. - I wie, jak odzyskać przychylność Ashana. Jeśli zrobi to, co jej kazał, z radością przyjmiemy ją znowu do naszego grona. - Ach, tak? - Joanne w zadumie oblizała łyŜeczkę. - Czyli co takiego? Bordan tylko się uśmiechnął. Joanne musiała się zorientować z wyrazu mojej twarzy, Ŝe staram się rozpaczliwie uniknąć tego tematu. - Cassiel, nie zapytam cię, o co chodzi. Spytam tylko, czy chcesz to zrobić. - Nie - odpowiedziałam. Poczułam, Ŝe zaschło mi w ściśniętym gardle. - Nie chcę tego zrobić. - W takim razie sprawa załatwiona. - Joanne znów zwróciła się w stronę dŜinna. - MoŜesz przekazać Ashanowi, Ŝeby nas pocałował w tyłek. Koniec i kropka. A teraz zabieraj się stąd, chyba Ŝe zmieniłeś zdanie na temat lodów. Bordan sprawiał takie wraŜenie, jak gdyby nie wiedział, czy ma ją wyśmiać, czy teŜ zabić. - Nic nie rozumiesz - oświadczył. - Wcale nie znasz Cassiel. Ona nie jest jakimś bezpańskim kotem, który się z tobą zaprzyjaźni, gdy go nakarmisz. - Hm, to prawda, bardziej przypomina tygrysicę. Ale ufam jej o wiele bardziej, niŜ kiedykolwiek zaufałabym Ashanowi. A to dlatego, Ŝe go dobrze znam, stary. - To bezsensowna strata czasu - oświadczył Bordan. Ogień przygasł w jego oczach, a on sam wydawał się nieco zaskoczony zachowaniem Joanne Baldwin. Najwyraźniej teŜ nie przebywał wcześniej zbyt często pośród ludzi - a jeśli nawet było inaczej, to nikt go nie przygotował na starcie ze StraŜniczką Pogody. Przyznam zresztą, Ŝe mnie samej takŜe nie. - Ona zginie, jeŜeli nie zastosuje się do jego Ŝyczeń. Nie ma wyboru - wydusił z siebie po chwili milczenia. - Bzdura - odrzekła Joanne z nieprzyzwoitym rozbawieniem. - Ona nie zginie. W kaŜdym razie nie wtedy, kiedy będę nad nią czuwała. Oto waŜna wiadomość, którą powinieneś przekazać Ashanowi szeptem na ucho: Cassiel moŜe czerpać moc ze StraŜników tak jak kaŜdy inny dŜinn. A to sprawia, Ŝe twój szantaŜ jest tak samo skuteczny jak blokada uliczna pośrodku parkingu, prawda? Zmiataj więc stąd. - Co takiego? - Bordan wyglądał teraz na kompletnie skołowanego. Ton jej głosu stał się chłodny. - Wynoś się z mojego domu - powiedziała. - I to juŜ. I poinformuj Ashana, Ŝeby umawiał następnych gości za pośrednictwem mojej sekretarki. Och, chwileczkę... za-

pomniałam, Ŝe nie mam sekretarki. A więc powiedz mu, Ŝeby się przymknął, zanim sama się do niego nie zgłoszę. Skóra Bordana zaczęła lśnić, zupełnie jak szron na pojemniku z lodami, a w jego oczach pojawił się obsydianowy błysk tak ostry, Ŝe mógłby nim ciąć. - Kpisz sobie ze mnie. - Gdyby tak było, na pewno byś nie zauwaŜył, bo nie wyglądasz na kogoś z poczuciem humoru, choć trzeba przyznać, Ŝe jesteś spostrzegawczy. - Najwyraźniej nie wiedział, jak na to zareagować. Joanne przewróciła oczami. - Idź stąd albo zaraz się przekonasz, jaka naprawdę jestem mocna. Grasz mi na nerwach. Lepiej tego nie robić. Jestem wkurzona jak diabli juŜ od kilku tygodni. Popatrzyłam na nią, wciąŜ milcząc. W owej chwili wydała mi się inna - silna, asertywna i bardzo pewna siebie. Nie jak dŜinn, który unikał podobnej bezpośredniości. Jednak jak na istotę ludzką... wprost potęŜna. Nawet bez dostępu do sfery eterycznej czułam moc wibrującą w pokoju i wiedziałam, Ŝe unosi się ona wokół niej, otaczając ją aureolą gorącego, wirującego światła. Bordan moŜe i był od niej silniejszy, lecz liczyłoby się to wyłącznie wtedy, gdyby wolno mu było ją zaatakować. A zorientowałam się ze sposobu, w jaki się skłonił, Ŝe wcale nie miał w tym względzie wyboru. - Jak chcesz - powiedział. - Zatrzymaj sobie tę zdrajczynię. Ale wiedz, Ŝe ryzykujesz. W przyszłości moŜemy nie okazać się tacy wyrozumiali. - Zobaczymy - odrzekła Joanne. - To musiała być jakaś paskudnie brudna robota, skoro tak wam zaleŜało, Ŝeby zmusić Cassiel do jej wykonania. Mogłabym jej wszystko wyjawić, jednak było to coś, co starałam się zdusić w sobie. Nie zniosłabym wstydu, towarzyszącego takiemu wyznaniu, chyba Ŝe dozując go w małych, choć i tak bolesnych dawkach. Bordan nie mógł odpowiedzieć, bo sam nie znał szczegółów sprawy. Ashan nie rozpowiadał takich rzeczy, nawet innym dŜinnom. Przynajmniej to mi sprzyjało; moja spektakularna eksmisja ze świata dŜinnów mogła wywołać wątpliwości i plotki. A Ashana nie stać na coś podobnego. MoŜe i był potęŜny, lecz nikt za nim nie przepadał. - Skoro tak zadecydowałaś - wycedził Bordan - to wolna wola. Ale z czasem tego poŜałujesz. Nie patrząc juŜ w moją stronę, ulotnił się, a wraz z nim rozwiały się moje ostatnie nadzieje. Nie mogłam juŜ wrócić do grona starych dŜinnów ani stać się jednym z nowych, od Davida; Ashan postarał się, by zamknąć mi drogę do eterycznych sfer tego świata.

Nigdy nie będę takŜe prawdziwym człowiekiem. przytłaczającą ciszę, jaka zapadła, przerwała w końcu Joanne. - Nie znam cię za dobrze, ale myślę, Ŝe sytuacja wymaga, Ŝeby przejść od lodów do alkoholu. Nigdy wcześniej nie próbowałam wina i jego mocny aromat przyprawił mnie o mdłości. Umoczyłam usta w trunku i odstawiłam go na bok z obrzydzeniem. Nagle wszystko wydało mi się nie na miejscu. Skóra jakby skurczyła się na moim ciele, a poŜyczone ciuchy zrobiły się szorstkie i chropowate jak papier ścierny. Światło było zbyt dokuczliwe, a pokój zagracony i pełen ostrych krawędzi. PodąŜyłam na ślepo w stronę krzesła i usiadłam na nim, przesłaniając oczy. DrŜałam i narastało we mnie ciśnienie, jakby groŜąc rozerwaniem mnie w niewytłumaczalny sposób. Zamiast tego poczułam tylko wilgoć w oczach, która spłynęła po policzkach. Otarłam ją zmieszana i ujrzałam na swoich bladych dłoniach łzy. - Nie - zaprotestowałam. - Nie jestem człowiekiem. Nie płaczę jak jakieś bezradne... zwierzę! A jednak szlochałam nadal, bezsilna wobec własnej rozpaczy, co irytowało mnie jeszcze bardziej. Kiedy Joanne nachyliła się i chciała coś do mnie powiedzieć, odepchnęłam ją gwałtownie. Wymierzyła mi mocny policzek, aŜ zapiekła mnie twarz. Krzyknęłam pod wpływem bólu i popatrzyłam na nią w zdumieniu. Ciekło mi z nosa. Czułam się Ŝałośnie - Ŝałośnie ludzko. - Przestań zachowywać się jak kretynka - rzuciła. - PrzecieŜ Ŝyjesz. Nie zginęłaś i nie umierasz. Ashan nie zabierze cię z powrotem? TeŜ mi powód do płaczu. Poznałam gościa i szczerze mówiąc, uwaŜam, Ŝe powinnaś się z tego cieszyć. Jeśli chcesz przeŜyć, to będziesz nas potrzebowała. StraŜnicy są ci potrzebni. Przestań być idiotką. Czy byłam idiotką? Czułam się jak idiotka, ale tylko dlatego, Ŝe brakowało mi sił, aby się na niej odegrać. Łypałam na nią, pragnąc, by odczuła moją złość. Nie wydawała się tym zbytnio poruszona, ale przecieŜ słyszałam róŜne historie... Joanne postawiła się Ashanowi i wygrała. Pokonała Demony. Mój Ŝałosny gniew niezbyt ją więc przeraził. - Nie potrzebuję twoich StraŜników - oznajmiłam stanowczo. - Ludzie nie są mi potrzebni. I nigdy nie będą. - Wiesz co, sieroto? Potrzebujesz nie tylko StraŜników... zacznij się przyzwyczajać

powoli do myśli, Ŝe potrzebujesz takŜe ludzi, bo teraz jesteś człowiekiem - powiedziała Joanne. - Z krwi i kości. Lepiej weź to pod uwagę. Sięgnęła po pudełko z jednorazowymi chusteczkami i rzuciła mi je zręcznie na kolana. Powoli wyciągałam z niego chusteczki i niezdarnie ocierałam spływające łzy i zasmarkany nos. Joanne przewróciła oczami. - Masz - powiedziała i wzięła świeŜą chusteczkę. PrzyłoŜyła mi ją do nosa. - Wydmuchaj. - Co? - Wysmarkaj sobie nos. No, juŜ, ale z ciebie tępy dŜinn... nawet dwuletnie dziecko potrafi się wysmarkać. Wydmuchałam nos, czując się upokorzona, brudna i rozpaczliwie wściekła na to wszystko. A potem wzięłam kolejną chustkę wysmarkałam się znowu, juŜ samodzielnie, czując przy tym, Ŝe oczy pieką mnie nieco mniej. Joanne patrzyła na mnie w milczeniu przez kilka sekund. Ja teŜ na nią spojrzałam, zupełnie nie wiedząc, co powiedzieć. - Lody się topią - zauwaŜyła. Przyniosę wino. później podejrzewałam, Ŝe celowo nie uprzedziła mnie o wpływie alkoholu na ludzki organizm. Nazajutrz po raz pierwszy opuściłam dom Joanne jako Ŝe tak powiem, człowiek. Wyszukała dla mnie ubrania - kierując się własnym gustem, niekoniecznie zgodnym z moim, choć uprzejmie ustąpiła, gdy zamiast ubrań o lodowato niebieskim kolorze, jakie początkowo wybrała, zaŜądałam innych, jasnoróŜowych. Miałam juŜ dosyć zimna. Spodnie były długie, wąskie i białe, wystarczająco dobrze dopasowane do konturów mojego ciała. Joanne znalazła dla mnie sięgające kostek buty z miękkiej białej skóry oraz białą jedwabną koszulę pod dopasowaną jasnoróŜową kurtkę. Moje włosy wyglądały dość niezwykle, ale uznałam, Ŝe podoba mi się, gdy są takie rozwichrzone. Pasowały do mnie, choć zdaniem Joanne przy- pominały worek piór. Zrezygnowała jednak z modelowania czegoś na kształt ludzkiej fryzury, uznając, Ŝe przynajmniej nie sprawią mi kłopotów na wietrze. A jednak... - Czuję się głupio - powiedziałam, gdy otworzyła drzwi swojego wozu. - Niepotrzebnie - stwierdziła. - Wyglądasz dość egzotycznie, ale naprawdę dobrze. Poza tym przejedziesz się moim wspaniałym kolekcjonerskim mustangiem, więc humor ci się zaraz poprawi. Nie wiedziałam zupełnie, co ma na myśli. Rozumiałam doskonale , Ŝe auto to taki pojazd, środek transportu, ale nie znałam się na subtelnościach motoryzacji. Usadowiłam się

niezgrabnie na miejscu dla pasaŜera, gmerając przy pasach bezpieczeństwa, które Joanne ka- zała mi zapiąć. Uruchomiła pojazd, który zagrzmiał niemiło, a swąd rozgrzanego metalu sprawił, Ŝe poczułam się jak w pułapce, klaustrofobicznie. Na szczęście szyby zjechały w dół Zamknęłam oczy podczas jazdy, a wiatr owiewał mi skórę i włosy. Jego dotyk był prawdziwie uwodzicielski. Rejestrowałam tak wiele róŜnych tonów i barw. - W porządku? - zapytała Joanne. Otworzyłam oczy i skinęłam głową. Auto pędziło, zbyt szybko, bym mogła na czymkolwiek skupić uwagę. Kierowanie nim wydawało się skomplikowane. Poczułam niespodziewane zdenerwowanie; tyle było rzeczy, których nigdy dotąd nie robiłam i nie byłam pewna, czy zdołam je opanować. Ludzie najwyraźniej pokonywali przeszkody z taką łatwością, jakby chodziło o oddychanie. Powątpiewałam, czy i ja mam podobny instynkt. Joanne nie odzywała się więcej. Jazda tam, dokąd mniej wiozła, nie trwała długo. Przemieszczałyśmy się przez pewien czas wzdłuŜ wybrzeŜa, a widok roziskrzonego, bezkresnego morza sprawił, Ŝe zapragnęłam zatrzymać tę ludzką machinę na kółkach, usiąść na piasku i pogapić się na przybrzeŜne fale. Matka tu jest, pomyślałam. W wodzie, w ziemi. W powietrzu. Unikałam myślenia o tym, Ŝe zostałam odcięta od pulsu Ziemi, jednak widok wielkiego poruszającego się oceanu wprawił mnie znowu w poczucie izolacji. Mogłam stąpać po powierzchni tej planety, ale nie znałam jej, nie tak jak kiedyś. JuŜ nie byłam dzieckiem Ziemi; znaczyłam duŜo, duŜo mniej. Ogarnęło mnie zarówno zadowolenie, jak i rozczarowanie, kiedy szosa odbiła od morza, które straciłam z oczu pośród samochodów, ulic i betonowych kanionów wzniesionego przez ludzi miasta. Joanne zaparkowała na zadaszonej przestrzeni przed jakimś wielkim wieŜowcem i wysiadła, nie wyłączając silnika. Człowiek w uniformie wręczył jej skrawek papieru, a potem usiadł za kierownicą i popatrzył na mnie zaskoczony. Odwzajemniłam jego spojrzenie. - Hej! zawołała Joanne, otwierając drzwi z mojej strony. - Ten gość odprowadzi wóz na parking, wysiadamy tutaj. Znów zrobiło mi się głupio, kiedy uzmysłowiłam sobie, ilu ludzi - obcych - zaczęło na mnie patrzeć, gdy tylko wysiadłam z auta. Wielu; męŜczyźni i kobiety. Nie robiłam nic, by przyciągnąć ich uwagę, a mimo to gapili się na mnie. Większość szybko odwracała wzrok, kiedy nieprzychylnie na nich zerkałam. Joanne wprowadziła mnie do wnętrza budynku, gdzie owiało mnie sztucznie chłodzone suche powietrze i nagle ucieszyłam się, Ŝe mam na sobie kurtkę. Jak ludzie radzili

sobie z tak drastycznymi zmianami? To wydawało się jakimś obłędem. Dlaczego po prostu nie akceptowali panującej temperatury? Przeszłyśmy wąskim korytarzem, który prowadził do duŜej, półotwartej klatki, sunącej ku niebu. Przystanęłam i patrzyłam. Wiedziałam, Ŝe ludzie budują z wielkim rozmachem, ale wiedzieć to jedno, a zobaczyć na własne oczy to coś zupełnie innego. Kolejne koncentryczne kondygnacje wznosiły się jedna na drugiej, i trwało to chwilę, zanim zdałam sobie sprawę, Ŝe kaŜdy z metalowych prostokątów na kolejnych piętrach to w rzeczywistości drzwi. Drzwi do pomieszczeń. Ludzie tak ochoczo się od siebie odgradzali. Dziwne, jak to wszystko mogło do siebie pasować. W centralnej części atrium znajdowała się wielka kolumna z rzędami przeszklonych pokojów. Nie, nie pokojów: wind - urządzeń, którymi ludzie przemieszczali się z piętra na piętro. Joanne wprowadziła mnie do jednej z nich, wcisnęła guzik i oparła się o drewnianą ściankę, by przyjrzeć mi się z zaciekawieniem. Moje stopy zapadły się w grubo tkany dywan, a do uszu dobiegała muzyka - cicha niczym szept eterycznej sfery. - Radzisz sobie nieźle - powiedziała. - Jak na pierwszy pobyt w miejscu publicznym. Naprawdę? Czułam się nieswojo, podenerwowana i skołowana. Postanowiłam spojrzeć na atrium, kiedy winda sunęła wysoko w górę. Przycisnęłam twarz do szyby, zafascynowana, i doznałam pewnego rozczarowania, gdy zwolniła bieg i zatrzymała się u szczytu budynku. Zmiana perspektywy przypominała mi o tym, jak patrzyłam na świat jako dŜinn. O lataniu. O eterze. - Idziesz? - spytała Joanne, wychodząc z windy. Nie byłam pewna, czy mam na to ochotę, jednak w końcu ruszyłam za nią. Przeszłyśmy łukowatym korytarzem, otwartym na atrium poniŜej, gdzie Joanne przystanęła przed jednymi z metalowych drzwi, w które zapukała. Poza wygrawerowanym numerem nie róŜniły się od pozostałych. Otworzyły się i stanęłam twarzą w twarz z kolejnym człowiekiem, którego takŜe znałam, przynajmniej z wyglądu. Nazywał się Lewis i równieŜ był StraŜnikiem. Ulubieńcem Jonathana, z tego co pamiętałam. Nigdy dotąd nie zetknęłam się z nim osobiście, lecz widywałam go wcześniej w sferze eterycznej. Spojrzałam na niego na nowo ludzkimi oczami. Byliśmy oboje zbliŜonego wzrostu, ale na tym podobieństwo między nami się kończyło. Jego włosy miały ciemnokasztanowy kolor, z rudymi i złocistymi kosmykami, skóra była mocno opalona, a oczy piwne - bardzo głębokie i tajemnicze. ZauwaŜyłam, Ŝe obecnie wśród ludzi płci męskiej zapanowała moda na golenie zarostu na twarzy; on jednak nie golił się co najmniej od doby. Ciuchy miał dość zwyczajne - ciemną koszulę, dŜinsowe spodnie, solidne buty z

twardej skóry. I niewątpliwie dało się wyczuć moc, która przylgnęła do niego niby dym i cień. Wejdźcie - zaprosił nas Lewis i odsunął się na bok, by wpuścić mnie do środka. Weszłam, a za mną Joanne. ZauwaŜyłam, Ŝe pokój jest mały, ale dobrze wyposaŜony, podobnie jak te w jej domu. Większość miejsca zajmowało łóŜko. Na kanapie obok okna siedziały dwie osoby. Jedną z nich był David, wyglądający bardziej ludzko niŜ wcześniej. Drugiej z nich nie znałam. Był to męŜczyzna o cerze ciemniejszej, bardziej śniadej od skóry Lewisa, oraz czarnych krótko przystrzyŜonych włosach. ZauwaŜyłam, Ŝe jest gładko wygolony. Miał na sobie luźną koszulę i ciemne spodnie - nic, co by go wyróŜniało. - W porządku - stwierdził Lewis. - Usiądź, Cassiel. Wiesz, kim jestem? Wskazał na krzesło obok biurka. Joanne usadowiła się na kanapie przy Davidzie, a Lewis zajął miejsce na skraju łóŜka, naprzeciwko mnie. Powoli usiadłam na krześle. - Lewis - odpowiedziałam. - Przywódca StraŜników. On i Joanne wymienili szybkie spojrzenia. - Na razie tak. - Skinął głową. - Nie wiadomo, jak długo coś moŜe potrwać w dzisiejszych czasach. Ty jesteś Cassiel. Do niedawna byłaś dŜinnem. Przytaknęłam. - A teraz potrzebna ci pomoc StraŜników, Ŝebyś mogła czerpać energię do przeŜycia. Nie miałam innego wyjścia i znowu skinęłam głową, choć wcale mi się nie podobało to, co słyszałam. Miałam wraŜenie, Ŝe ciemnym oczom Lewisa nie umknęło moje wahanie. Zamiast zadać mi następne pytanie, zerknął na Davida. - Co jej się przydarzyło? - spytał go. David nie spieszył się z udzieleniem odpowiedzi, ale i nie popatrzył na mnie. Najwyraźniej uwaŜał, Ŝe nie potrzebuje prosić o zgodę na słowa, które miał zamiar wypowiedzieć, ani przepraszać za to, Ŝe je w ogóle wypowie. - Cassiel od zawsze trwała u boku Ashana - powiedział. - Jest prawdziwym dŜinnem, bardzo starym. W przeszłości nie zawsze sprzyjała ludziom. Nie opowiem ci o niej za wiele. Wśród dŜinnów była znana z surowości, zaciętości i arogancji, ale to, Ŝe Ashan odciął ją od eteru, trochę ją zmiękczyło. Nieznacznie. Zmiękczyło? - Rzuciłam mu gniewne spojrzenie. Ze wszystkiego, co powiedział, to ubodło mnie najbardziej. - Czy potrafi dotrzymać słowa? - chciał wiedzieć Lewis. - Nie pytaj jego - wtrąciłam. - Spytaj mnie. To ja mam złoŜyć jakąś obietnicę.

Wszyscy popatrzyli w moją stronę. David się uśmiechnął. - Ona ma rację - zgodził się. - Ale jeśli mogę coś powiedzieć, Cassiel nigdy nie kłamała. Nie oszuka cię. To byłoby... - jego brwi się poruszyły - .. .jej niegodne. Nie mogłam temu zaprzeczyć. Wbiłam w Lewisa długie, wyzywające spojrzenie, na co on trochę gorzko się uśmiechnął. - Nie przychodzisz prosić, co? - stwierdził. - Jesteś głodna? Przez chwilę sądziłam, Ŝe ma na myśli ludzkie jedzenie, lecz szybko się zorientowałam, co mi proponuje. Nie popatrzyłam na Joanne czy Davida. I wytrzymałam jego spojrzenie. - Bardzo - odpowiedziałam rzeczowym tonem. - Chcesz spróbować? Lewis wyciągnął do mnie rękę. Wstałam i zerknęłam na niego z góry, próbując rozszyfrować wyraz jego twarzy. Był to na pewno jakiś test, ale jaki - nie umiałam powiedzieć. Powoli wyciągnęłam rękę i ujęłam jego dłoń, zupełne jakbyśmy się po ludzku witali. Ogarnęła mnie fala sprzecznych emocji. Na początku, co było najdziwniejsze - strach. Dopiero potem głód. Tęsknota. I niemal nieopanowane pragnienie, by czerpać, czerpać, czerpać... Pozwoliłam sobie ledwie tknąć jego mocy, wciągając w siebie cienką jej nić. Wpłynęła w moje Ŝyły niczym złoto i mimo wszystko nie umiałam powściągnąć powolnego, drŜącego westchnienia. A potem go puściłam, odstąpiłam od niego i usiadłam z powrotem na krześle. Lewis połoŜył rękę na kolanie. W wyrazie jego twarzy nie zaszła Ŝadna zmiana, ale nagle wiedziałam juŜ, co myśli i czuje. Moc, którą od niego wzięłam, otworzyła to przede mną, a ta intymność była trochę zatrwaŜająca, gdyŜ tak się róŜniła od tego, czego doświadczyłam wcześniej z Joanne. Zupełnie jakbym przez moment stała się Lewisem. Ujrzałam całą jego przeszłość... jego tęsknotę za Joanne, nigdy tak naprawdę niezaspokojoną. Jego samotne Ŝycie. Niepokój z powodu odpowiedzialności, jaką go teraz obarczono. Jego głębokie, trwałe pragnienie, aby po prostu być. - Powinieneś być dŜinnem - powiedziałam, zaskakując tym samą siebie. Lewis zamrugał. - Pewnie tak - przyznał, - Ale jest, jak jest. A więc najwyraźniej masz kontrolę nad tym, co robisz. Wiem, Ŝe mogłaś zaczerpnąć tyle mocy, ile zdołałabyś wchłonąć, a jednak tak nie postąpiłaś. Dlaczego?

Bo to był rodzaj testu. Wiedzieliśmy o tym oboje, ale nie chodziło tylko o próbę. - Nie jestem potworem - stwierdziłam. - Potrafię zapanować nad swoimi pragnieniami, podobnie jak ty. Nie spojrzałam w kierunku Joanne, wyczułam jednak, jak przeszyła go iskra, drobny dreszcz, który oznaczał, Ŝe Lewis dobrze zrozumiał, co mam na myśli. Jak mógłbym się o tym przekonać? - zapytał, nieco ostrzejszym tonem. Nie spodobało mu się, Ŝe ktoś obcy poznał jego sekrety. - Masz moje słowo - złoŜyłam obietnicę. - Nigdy nie wezmę więcej, niŜ będę potrzebowała, i nigdy świadomie nie skrzywdzę ani nie osłabię przy tym Ŝadnego StraŜnika, chyba Ŝe sam spróbuje mi zaszkodzić. - Wcześniej miałam do czynienia z Joanne, ale wtedy byłam jeszcze zielona i pełna obaw. Teraz rozumiałam wszystko lepiej. - I poprosisz najpierw o pozwolenie - uzupełnił Lewis. - Tak. Poproszę, chyba Ŝe sprawa będzie gardłowa. - Zdajesz sobie sprawę, Ŝe to oficjalna obietnica - powiedział Lewis. - Jesteś pewna, Ŝe jej dotrzymasz? - To nic powaŜniejszego od obietnic, jakie składają sobie ludzie, zapewniając, Ŝe będą razem Ŝyli w zgodzie. - Ludzie łamią je bez przerwy - odezwała się cicho Joanne. Wiedziałam o tym duŜo lepiej od niej. - Z pewnością tak postępują, kiedy coś im zagraŜa. ZłoŜyłam takie samo przyrzeczenie, z takim samym zastrzeŜeniem. Jeśli nic mi nie zagrozi, będę Ŝyła z wami w pokoju. Ale nie dam się po cichu załatwić. - Nie próbowałam się tłumaczyć ani nalegać. Po prostu czekałam. Mogli mi zaufać lub nie; nie byłam w stanie uczynić nic, by ich przekonać. Lewis zerknął na Davida, a potem na Joanne. Nie dostrzegłam, by dawali sobie jakieś oczywiste znaki, jednak coś do niego dotarło i z ukłuciem zazdrości zdałam sobie sprawę, Ŝe porozumiewali się na poziomie, jakiego sama nigdy juŜ ponownie nie osiągnę. Komunikowali się bez słów, poprzez eter. Skupiłam uwagę na czwartej osobie w pokoju, milczku, który dotąd nie wziął udziału w rozmowie. Obserwował mnie, ale tak jak Lewis, starał się nie zdradzać niczego miną. Po chwili Przywódca StraŜników przekazał mi podjętą decyzję: - W porządku. - I podniósł się z łóŜka. Ja takŜe wstałam, odruchowo robiąc krok w tył, zupełnie jakby było dokąd uciekać, gdyby Lewis postanowił się mnie pozbyć. - Zostajesz na okres próbny, ale chcę, Ŝebyś trzymała się z daleka od tego miejsca: mamy tu aŜ za duŜo kłopotów. Zajmie się tobą jeden ze StraŜników. Będziesz mu pomagała w robocie, a w