Jennifer Coburn
Oddam męża
w dobre ręce
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wyszukanie nowej żony dla mojego
męża zapowiadało się na trudne zadanie.
Zatajenie istnienia Reilly'ego przed
moim nowym narzeczonym miało okazać
się jeszcze trudniejsze. Wiem, że to
brzmi po prostu strasznie. Owszem,
uwikłałam się w dość niezręczną
sytuację, kursując między mężem a
narzeczonym, ale to wcale nie znaczy, że
jestem złym człowiekiem. Przyznaję się
bez bicia, że w zeszły weekend
zachowałam się beznadziejnie.
Powołuję się na przej
ściową głupotę. No dobrze, na
niereformowalny egoizm. Ale teraz
muszę wziąć się za bary z dniem
dzisiejszym, czyli z rzeczywistością.
Mogę pogrążyć się w żalu z powodu
błędu, jaki popełniłam, ale to nikomu nie
przyniesie żadnych korzyści. Mogę też
spróbować naprawić szkody, jakie
spowodowałam.
Gdzieś wyczytałam, że czterdzieści
procent kobiet zdradza swoich mężów.
Nigdy jednak nie słyszałam, by jakaś
żona, która ma wkrótce odejść od męża,
szukała dla niego nowej narzeczonej, by
po rozwodzie nie czuł się samotny. To
chyba coś znaczy, prawda?
Wiedziałam, że mój plan jest cokolwiek
niezwykły. Dobrze chociaż, że trójka
moich przyjaciół podpisałaby się pod tą
dziwną decyzją. Jennifer, Sophie i Chad
z pewnością zrozumieliby, dlaczego
muszę znaleźć nową żonę dla Reilly'ego.
Moi znajomi z Ann Arbor nie mogli
pojąć, że podczas krótkiego,
weekendowego zlotu absolwentów
zakochałam się w swoim chłopaku z
college'u. Moja niewierność była
policzkiem dla moralności Cindy -
zupełnie jakbym to ją zdradziła. Eve
nieco łagodniej wyraziła potępienie, ale
mój występek tak samo ją zniesmaczył.
Obie były za bardzo zajęte ocenianiem
mnie, by spytać, co ja czuję.
Ja zaś czułam, że jako osoba
zdradzająca mam prawo tylko do jednej
emocji: wyrzutów sumienia. A tych
miałam mnóstwo. Ale poza tym, że
nękało mnie poczucie winy, bardzo
potrzebowałam tego, by ktoś z
przyjaciół spytał mnie o samopoczucie.
O to, jak sobie radzę 8
J e n n i f e r C o b u r n
z faktem, że moje małżeństwo
przemieniło się w domek z kart. Czy
mam wątpliwości związane z rozwodem
z Reillym. Albo z perspektywą
poślubienia Matta.
Kiedy wchodziłam do „Monkey Bar",
naszej ulubionej knajpki w śródmieściu,
gdzie zawsze jadaliśmy lunch, do
krawężnika podjechała taksówka.
Patrzyłam, jak wyłaniają się z niej
długie nogi Jennifer. Całą minutę później
wysiadła ich właścicielka. Tam, gdzie
zjawiła się Jennifer, nawet w samo
południe panowała atmosfera jak po
zmierzchu. Należała do kobiet, którym
zdaje się towarzyszyć zmysłowa
melodia na saksofon napisana specjalnie
dla niej. Jennifer wysiada z taksówki.
Jennifer idzie chodnikiem. Preludium do
Jennifer.
Mogłaby grać femme fatale w czarnych
kryminałach z lat czterdziestych, gdyby
tylko w rolach głównych obsadzali
wtedy czarnoskórych. Była seksowna,
charyzmatyczna i co dziwne przy
wzroście metr osiemdziesiąt, drobna.
Chad i Sophie już siedzieli w środku i
nad przysadzistymi szklaneczkami
opowiadali sobie najnowsze ploteczki.
Chad, ubrany w jasnoniebieską
zamszową kurtkę, oparł oba łokcie na
stole, konspiracyjnie szepcząc coś
Sophie. Sophie roześmiała się,
odrzucając do ty
łu faliste czarne włosy, po czym lekko
poklepała Chada po dłoni.
Miałam wrażenie, że coś mnie ominęło.
Sophie przeprowadziła się do Nowego
Jorku w zeszłym roku po rozwodzie.
Wtedy właśnie sprzedała swój dom na
przedmie
ściach, zapakowała dzieciaki do
samochodu i wyruszyła w pięciodniową
podróż z San Diego. Już nie musi
pracować - a to dzięki sprawie, którą
wygrała i w której reprezentowała
osiemdziesiąt cztery osoby z powództwa
grupowego przeciwko sieci chińskich
restauracji „Lo Fats" w Południowej
Kalifornii. Kucharze dodawali do
potraw nieco więcej tłuszczu, niż to było
podane w menu. Sophie uda
ło się przekonać lawę przysięgłych, że
fałszywe dane dotyczące liczby kalorii i
gramów tłuszczu przyczyniły się do
wystąpienia czterech rozległych ataków
serca wśród klientów z chorobami
układu krążenia, którzy sądzili, że jedzą
niskokaloryczne potrawy, oraz do
pojawienia się osiemdziesięciu
przypadków depresji wśród kobiet,
które O D D A M M Ę Ż A W D O B R
E R Ę C E
9
nie mogły zrozumieć, dlaczego nie
chudną na diecie złożonej z rzekomo
lekkich dań. Sophie zdobyła dla nich
odszkodowanie w wysokości
czterdziestu dziewięciu milionów
dolarów, z czego udało jej się zebrać
dla swoich klientów połowę, zanim sieć
restauracji ostatecznie ogłosiła
upadłość.
Jennifer uniosła brwi, czekając na moje
wyjaśnienia.
- No, więc co się stało? - spytała.
Jennifer jest dyrektorem kreatywnym w
firmie Ogilvy i uważa się za królową
marketingu. Po latach znajomości z nią
nabawiłam się irytującego nawyku
porównywania reklam z ich
rzeczywistymi odpowiednikami.
Jennifer robi zakupy w Off Broadway's
Back, butiku w dzielnicy teatralnej,
gdzie sprzedają używane kostiumy z
różnych przedstawień. Ludzie zaglądają
tam zazwyczaj wtedy, kiedy wybierają
się na bal przebierańców, ale Jennifer
nosi te dziwaczne stroje na co dzień.
Kiedyś przyszła do pracy w cylindrze
obszytym złotymi cekinami z musicalu
Chorus Line. Na spotkania z ważnymi
klientami stawia się ubrana jak Aida.
Jen jest tak atrakcyjna, że ta
ekstrawagancja uchodzi jej na sucho, a
klienci jej firmy zakładają, że osoba,
która ubiera się w ten sposób, musi być
szalonym, twórczym geniuszem.
- Wiem, że to dziwnie zabrzmi -
zaczęłam - ale, jak wiesz, w zeszły
weekend pojechałam do Ann Arbor i
spotkałam mojego by
łego chłopaka.
- I...? - ponagliła mnie Jennifer.
- Zaręczyłam się.
- Co zrobiłaś? - spytał Chad.
- Zaręczyłam - odparłam już nieco
ciszej.
- Co zaręczyłaś? - zdumiał się.
- No, zaręczyłam się. Wecie, wychodzę
za mąż.
- Prudence, nic z tego nie rozumiem.
Przecież ty już masz mę
ża - przypomniała Sophie.
- Boże kochany - jęknął Chad. - Ty
chyba nie mówisz poważnie, co,
Prudence?
Niepewnie kiwnęłam głową, patrząc na
nich szeroko otwartymi oczami,
spojrzeniem błagając o zrozumienie.
Wyśniłam, że 1 0 J e n n i f e r C o b u r
n
zakochałam się w Matcie i że planujemy
pobrać się latem, kiedy sprzeda swój
dom w Los Angeles i znajdzie pracę w
Nowym Jorku.
- Wiecie, to moja bratnia dusza -
powiedziałam tytułem wstępu przed
rozpoczęciem opowieści o weekendzie.
- Jestem w nim zakochana po same uszy,
więc czy moglibyście cieszyć się moim
szczęściem?
- Nie nadążam - mruknęła Jennifer. - Jak
on ma na imię?
Mike? Mark?
- Matt.
- Matt - powtórzyła Jennifer. - Czy on
wie o Reillym? We, że już jesteś
mężatką?!
- Niezupełnie. - Zawahałam się przed
wyjawieniem najokrut-niejszego z moich
weekendowych kłamstw. - Właściwie
mu o tym nie mówiłam. Matt myśli, że
Reilly nie żyje.
Spojrzeli na mnie z niedowierzaniem.
- Słuchajcie, wiem, że to dziwnie brzmi,
nawet dla mnie samej
- ciągnęłam swoje wyjaśnienia. - Wecie,
że nigdy nie robię takich głupstw, ale
czyż każdy nie ma prawa czasami czegoś
schrzanić?
- Powiedziałbym, że to coś więcej niż
zwykłe schrzanienie sprawy - zauważył
Chad. - Udawanie, że twój mąż nie żyje,
byś mogła się zabawić z byłym
chłopakiem, to zwykła podłość,
kochanie.
Chad jest właścicielem galerii
mieszczącej się pod loftem, który
kupiliśmy z Reillym tuż po ślubie. Jest
dobre piętnaście lat starszy od nas. Był
jednym z tych przymierających głodem
młodych malarzy, którzy mieli dość
rozumu, by w latach siedemdziesiątych
za psi pieniądz kupić parę magazynów w
SoHo. To on między innymi przyczynił
się do przekształcenia tej okolicy w
ekskluzywną artystyczną oazę. Jego
partner Daniel jest rzeźbiarzem
podobnym w typie do tych facetów z
reklam środków czyszczących, tylko
nosi mnóstwo kolczyków. Obaj należą
do zagorzałych fanów popkultury, więc
niemal zemdleli z zachwytu, kiedy
odkryli program komputerowy, dzięki
któremu można dowolnie przekształcać
dzieła sztuki. Stworzyli gigantyczną
wersję obrazu Amerykański gotyk, na
którym obaj wcielili się w postacie
farmerów i który teraz wisi nad ich
białym aksamitnym kompletem
wypoczynkowym. Dan umieścił swoje
oblicze O D D A M M Ę Ż A W D O B
R E R Ę C E 1 1
na obrazie Krzyk z tłem zmienionym na
dom towarowy Barney's w trakcie
wyprzedaży. Chad stworzył swój portret
na modłę abstrakcyjnych, kolorowych
obrazów. Ich pokój został urządzony na
podobieństwo buduaru kurtyzany.
Znajduje się tam z sześć tysięcy
poduszek, z sufitu zwisają szarfy we
wszystkich odcieniach różu, stoi tam też
gruby manekin w turbanie pomalowany
na jasnobrązowy kolor.
Uściskali mnie mocno, kiedy okazało
się, że tylko ja rozpoznałam w owym
manekinie kuzyna Hodgie.
- Wiem, że to podłość - przyznałam z
mieszaniną pokory i niecierpliwości. -
Ale co się stało, to się nie odstanie,
więc muszę jakoś się rozprawić z tą
sytuacją. Nie pomagacie mi twierdząc,
że schrzaniłam sprawę. Wiem, że
popełniłam głupstwo, ale zamierzam to
naprawić. Już się do tego zabieram.
Obiecuję, że na dłuższą metę każdy
dobrze na tym wyjdzie. Nawet Reilly.
Zwłaszcza Reilly.
- A tak swoją drogą, to odkąd ty i Reilly
jesteście nieszczęśliwi? -
spytała Jennifer. - Nigdy nie mówiłaś, że
między wami się nie układa.
- A czy ja kiedykolwiek coś mówiłam o
moim małżeństwie?
- No dobrze, przemówię jako człowiek
doświadczony - wtrąciła Sophie. - W
małżeństwie nie musi źle się dziać, żeby
było nieudane, jeśli wiecie, co mam na
myśli.
Miny Chada i Jennifer świadczyły o tym,
że kompletnie nie wiedzą, co Sophie ma
na myśli.
Sophie westchnęła i spróbowała raz
jeszcze:
- Nie musi się stać nic strasznego, żeby
małżeństwo się rozpad
ło. Nie musi wydarzyć się żaden dramat.
Brak dramatyzmu w mał
żeństwie to pewnie jeden z powodów,
dla których Prudence postanowiła coś
zmienić.
Chad przewracał oczami, słuchając
filozofowania Sophie na temat erozji
małżeństwa pozbawionego dramatyzmu.
- Prudence, złotko, wiesz, że cię
kochamy, ale istnieje duża różnica
między wprowadzaniem zmian a
zaręczaniem się z byłym kochankiem,
który myśli, że twój mąż nie żyje. Nie
żyje, Prudence. Nie próbowałaś w ten
sposób schlebić własnej próżności. Nie
skłamałaś na temat swojej wagi,
powiedziałaś facetowi, że Reilly nie
żyje. Przecież wiesz, że on nie umarł,
prawda?
1 2 J e n n i f e r C o b u r n
- Chad, Prudence już cię poprosiła,
żebyś przystopował - Jennifer stanęła w
mojej obronie. - Wie, że to było
szaleństwo. Nie karć jej, wiecznie
przypominając, że wymyśliła dziwaczne
i przerażające kłamstwo.
Sophie odwróciła się do mnie.
- Czy mogłabyś nam jeszcze raz
opowiedzieć, jak ci zębami zdejmował
majtki? - poprosiła.
Z chęcią się zgodziłam, gdyż jej prośba
oznaczała jeśli nie aprobatę, to
przynajmniej akceptację mojego
wyboru.
- Napisałaś w mailu, że potrzebujesz
naszej rady - powiedzia
ła Jennifer. - O co dokładnie ci chodzi?
- No, przydałaby mi się wasza
kreatywność... - zaczęłam.
- Boże kochany, już się boję -
wymamrotał Chad.
Patrzyli na mnie tępym wzrokiem.
Niezłe mi twórcze umysły, pomyślałam.
Potrafią tylko gapić się z
niedowierzaniem.
- Muszę znaleźć dla Reilly'ego nową
żonę, która mnie zastąpi, kiedy od niego
odejdę.
- Prudence, zupełnie się pogubiłam -
oświadczyła Jennifer. -
Dlaczego musisz znaleźć dla Reilly'ego
nową żonę?
- Bo tak, i już.
Zdezorientowana Sophie zmarszczyła
brwi.
- Szalenie mi przykro, ale ja też nic nie
rozumiem. Kto powiedział, że musisz
znaleźć Reilly'emu nową żonę?
- Reilly nie zrobił nic złego -
wyjaśniłam. - To niesprawiedliwe
zostawiać go bez żony.
- Prudence - powiedział cicho Chad,
jakby zwracał się do wariata. - Ludzie
się rozwodzą, nie szukając swoich
następców.
- Wiem, ale myślę, że tak trzeba. On jest
taki uczciwy. Nie zasługuje na to, żeby
go rzucić w ten sposób.
- Jeżeli rzeczywiście jest taki
wspaniały, to sam znajdzie sobie żonę -
powiedział Chad. - Pan Cudowny nie
potrzebuje usług swatki - dodał,
wskazując na mnie i znowu na mnie
spoglądając.
- Poza tym dlaczego myślisz, że
przyjąłby kobietę, którą ty dla niego
wybierzesz? Nie sądzisz, że poczuje się
Jennifer Coburn Oddam męża w dobre ręce ROZDZIAŁ PIERWSZY Wyszukanie nowej żony dla mojego męża zapowiadało się na trudne zadanie. Zatajenie istnienia Reilly'ego przed moim nowym narzeczonym miało okazać się jeszcze trudniejsze. Wiem, że to
brzmi po prostu strasznie. Owszem, uwikłałam się w dość niezręczną sytuację, kursując między mężem a narzeczonym, ale to wcale nie znaczy, że jestem złym człowiekiem. Przyznaję się bez bicia, że w zeszły weekend zachowałam się beznadziejnie. Powołuję się na przej ściową głupotę. No dobrze, na niereformowalny egoizm. Ale teraz muszę wziąć się za bary z dniem dzisiejszym, czyli z rzeczywistością. Mogę pogrążyć się w żalu z powodu błędu, jaki popełniłam, ale to nikomu nie przyniesie żadnych korzyści. Mogę też spróbować naprawić szkody, jakie spowodowałam.
Gdzieś wyczytałam, że czterdzieści procent kobiet zdradza swoich mężów. Nigdy jednak nie słyszałam, by jakaś żona, która ma wkrótce odejść od męża, szukała dla niego nowej narzeczonej, by po rozwodzie nie czuł się samotny. To chyba coś znaczy, prawda? Wiedziałam, że mój plan jest cokolwiek niezwykły. Dobrze chociaż, że trójka moich przyjaciół podpisałaby się pod tą dziwną decyzją. Jennifer, Sophie i Chad z pewnością zrozumieliby, dlaczego muszę znaleźć nową żonę dla Reilly'ego. Moi znajomi z Ann Arbor nie mogli pojąć, że podczas krótkiego, weekendowego zlotu absolwentów
zakochałam się w swoim chłopaku z college'u. Moja niewierność była policzkiem dla moralności Cindy - zupełnie jakbym to ją zdradziła. Eve nieco łagodniej wyraziła potępienie, ale mój występek tak samo ją zniesmaczył. Obie były za bardzo zajęte ocenianiem mnie, by spytać, co ja czuję. Ja zaś czułam, że jako osoba zdradzająca mam prawo tylko do jednej emocji: wyrzutów sumienia. A tych miałam mnóstwo. Ale poza tym, że nękało mnie poczucie winy, bardzo potrzebowałam tego, by ktoś z przyjaciół spytał mnie o samopoczucie. O to, jak sobie radzę 8
J e n n i f e r C o b u r n z faktem, że moje małżeństwo przemieniło się w domek z kart. Czy mam wątpliwości związane z rozwodem z Reillym. Albo z perspektywą poślubienia Matta. Kiedy wchodziłam do „Monkey Bar", naszej ulubionej knajpki w śródmieściu, gdzie zawsze jadaliśmy lunch, do krawężnika podjechała taksówka. Patrzyłam, jak wyłaniają się z niej długie nogi Jennifer. Całą minutę później wysiadła ich właścicielka. Tam, gdzie zjawiła się Jennifer, nawet w samo południe panowała atmosfera jak po zmierzchu. Należała do kobiet, którym
zdaje się towarzyszyć zmysłowa melodia na saksofon napisana specjalnie dla niej. Jennifer wysiada z taksówki. Jennifer idzie chodnikiem. Preludium do Jennifer. Mogłaby grać femme fatale w czarnych kryminałach z lat czterdziestych, gdyby tylko w rolach głównych obsadzali wtedy czarnoskórych. Była seksowna, charyzmatyczna i co dziwne przy wzroście metr osiemdziesiąt, drobna. Chad i Sophie już siedzieli w środku i nad przysadzistymi szklaneczkami opowiadali sobie najnowsze ploteczki. Chad, ubrany w jasnoniebieską zamszową kurtkę, oparł oba łokcie na stole, konspiracyjnie szepcząc coś
Sophie. Sophie roześmiała się, odrzucając do ty łu faliste czarne włosy, po czym lekko poklepała Chada po dłoni. Miałam wrażenie, że coś mnie ominęło. Sophie przeprowadziła się do Nowego Jorku w zeszłym roku po rozwodzie. Wtedy właśnie sprzedała swój dom na przedmie ściach, zapakowała dzieciaki do samochodu i wyruszyła w pięciodniową podróż z San Diego. Już nie musi pracować - a to dzięki sprawie, którą wygrała i w której reprezentowała osiemdziesiąt cztery osoby z powództwa
grupowego przeciwko sieci chińskich restauracji „Lo Fats" w Południowej Kalifornii. Kucharze dodawali do potraw nieco więcej tłuszczu, niż to było podane w menu. Sophie uda ło się przekonać lawę przysięgłych, że fałszywe dane dotyczące liczby kalorii i gramów tłuszczu przyczyniły się do wystąpienia czterech rozległych ataków serca wśród klientów z chorobami układu krążenia, którzy sądzili, że jedzą niskokaloryczne potrawy, oraz do pojawienia się osiemdziesięciu przypadków depresji wśród kobiet, które O D D A M M Ę Ż A W D O B R E R Ę C E
9 nie mogły zrozumieć, dlaczego nie chudną na diecie złożonej z rzekomo lekkich dań. Sophie zdobyła dla nich odszkodowanie w wysokości czterdziestu dziewięciu milionów dolarów, z czego udało jej się zebrać dla swoich klientów połowę, zanim sieć restauracji ostatecznie ogłosiła upadłość. Jennifer uniosła brwi, czekając na moje wyjaśnienia. - No, więc co się stało? - spytała. Jennifer jest dyrektorem kreatywnym w firmie Ogilvy i uważa się za królową
marketingu. Po latach znajomości z nią nabawiłam się irytującego nawyku porównywania reklam z ich rzeczywistymi odpowiednikami. Jennifer robi zakupy w Off Broadway's Back, butiku w dzielnicy teatralnej, gdzie sprzedają używane kostiumy z różnych przedstawień. Ludzie zaglądają tam zazwyczaj wtedy, kiedy wybierają się na bal przebierańców, ale Jennifer nosi te dziwaczne stroje na co dzień. Kiedyś przyszła do pracy w cylindrze obszytym złotymi cekinami z musicalu Chorus Line. Na spotkania z ważnymi klientami stawia się ubrana jak Aida. Jen jest tak atrakcyjna, że ta ekstrawagancja uchodzi jej na sucho, a klienci jej firmy zakładają, że osoba,
która ubiera się w ten sposób, musi być szalonym, twórczym geniuszem. - Wiem, że to dziwnie zabrzmi - zaczęłam - ale, jak wiesz, w zeszły weekend pojechałam do Ann Arbor i spotkałam mojego by łego chłopaka. - I...? - ponagliła mnie Jennifer. - Zaręczyłam się. - Co zrobiłaś? - spytał Chad. - Zaręczyłam - odparłam już nieco ciszej.
- Co zaręczyłaś? - zdumiał się. - No, zaręczyłam się. Wecie, wychodzę za mąż. - Prudence, nic z tego nie rozumiem. Przecież ty już masz mę ża - przypomniała Sophie. - Boże kochany - jęknął Chad. - Ty chyba nie mówisz poważnie, co, Prudence? Niepewnie kiwnęłam głową, patrząc na nich szeroko otwartymi oczami, spojrzeniem błagając o zrozumienie. Wyśniłam, że 1 0 J e n n i f e r C o b u r n
zakochałam się w Matcie i że planujemy pobrać się latem, kiedy sprzeda swój dom w Los Angeles i znajdzie pracę w Nowym Jorku. - Wiecie, to moja bratnia dusza - powiedziałam tytułem wstępu przed rozpoczęciem opowieści o weekendzie. - Jestem w nim zakochana po same uszy, więc czy moglibyście cieszyć się moim szczęściem? - Nie nadążam - mruknęła Jennifer. - Jak on ma na imię? Mike? Mark? - Matt.
- Matt - powtórzyła Jennifer. - Czy on wie o Reillym? We, że już jesteś mężatką?! - Niezupełnie. - Zawahałam się przed wyjawieniem najokrut-niejszego z moich weekendowych kłamstw. - Właściwie mu o tym nie mówiłam. Matt myśli, że Reilly nie żyje. Spojrzeli na mnie z niedowierzaniem. - Słuchajcie, wiem, że to dziwnie brzmi, nawet dla mnie samej - ciągnęłam swoje wyjaśnienia. - Wecie, że nigdy nie robię takich głupstw, ale czyż każdy nie ma prawa czasami czegoś schrzanić?
- Powiedziałbym, że to coś więcej niż zwykłe schrzanienie sprawy - zauważył Chad. - Udawanie, że twój mąż nie żyje, byś mogła się zabawić z byłym chłopakiem, to zwykła podłość, kochanie. Chad jest właścicielem galerii mieszczącej się pod loftem, który kupiliśmy z Reillym tuż po ślubie. Jest dobre piętnaście lat starszy od nas. Był jednym z tych przymierających głodem młodych malarzy, którzy mieli dość rozumu, by w latach siedemdziesiątych za psi pieniądz kupić parę magazynów w SoHo. To on między innymi przyczynił się do przekształcenia tej okolicy w ekskluzywną artystyczną oazę. Jego
partner Daniel jest rzeźbiarzem podobnym w typie do tych facetów z reklam środków czyszczących, tylko nosi mnóstwo kolczyków. Obaj należą do zagorzałych fanów popkultury, więc niemal zemdleli z zachwytu, kiedy odkryli program komputerowy, dzięki któremu można dowolnie przekształcać dzieła sztuki. Stworzyli gigantyczną wersję obrazu Amerykański gotyk, na którym obaj wcielili się w postacie farmerów i który teraz wisi nad ich białym aksamitnym kompletem wypoczynkowym. Dan umieścił swoje oblicze O D D A M M Ę Ż A W D O B R E R Ę C E 1 1 na obrazie Krzyk z tłem zmienionym na
dom towarowy Barney's w trakcie wyprzedaży. Chad stworzył swój portret na modłę abstrakcyjnych, kolorowych obrazów. Ich pokój został urządzony na podobieństwo buduaru kurtyzany. Znajduje się tam z sześć tysięcy poduszek, z sufitu zwisają szarfy we wszystkich odcieniach różu, stoi tam też gruby manekin w turbanie pomalowany na jasnobrązowy kolor. Uściskali mnie mocno, kiedy okazało się, że tylko ja rozpoznałam w owym manekinie kuzyna Hodgie. - Wiem, że to podłość - przyznałam z mieszaniną pokory i niecierpliwości. - Ale co się stało, to się nie odstanie, więc muszę jakoś się rozprawić z tą
sytuacją. Nie pomagacie mi twierdząc, że schrzaniłam sprawę. Wiem, że popełniłam głupstwo, ale zamierzam to naprawić. Już się do tego zabieram. Obiecuję, że na dłuższą metę każdy dobrze na tym wyjdzie. Nawet Reilly. Zwłaszcza Reilly. - A tak swoją drogą, to odkąd ty i Reilly jesteście nieszczęśliwi? - spytała Jennifer. - Nigdy nie mówiłaś, że między wami się nie układa. - A czy ja kiedykolwiek coś mówiłam o moim małżeństwie? - No dobrze, przemówię jako człowiek doświadczony - wtrąciła Sophie. - W
małżeństwie nie musi źle się dziać, żeby było nieudane, jeśli wiecie, co mam na myśli. Miny Chada i Jennifer świadczyły o tym, że kompletnie nie wiedzą, co Sophie ma na myśli. Sophie westchnęła i spróbowała raz jeszcze: - Nie musi się stać nic strasznego, żeby małżeństwo się rozpad ło. Nie musi wydarzyć się żaden dramat. Brak dramatyzmu w mał żeństwie to pewnie jeden z powodów, dla których Prudence postanowiła coś
zmienić. Chad przewracał oczami, słuchając filozofowania Sophie na temat erozji małżeństwa pozbawionego dramatyzmu. - Prudence, złotko, wiesz, że cię kochamy, ale istnieje duża różnica między wprowadzaniem zmian a zaręczaniem się z byłym kochankiem, który myśli, że twój mąż nie żyje. Nie żyje, Prudence. Nie próbowałaś w ten sposób schlebić własnej próżności. Nie skłamałaś na temat swojej wagi, powiedziałaś facetowi, że Reilly nie żyje. Przecież wiesz, że on nie umarł, prawda? 1 2 J e n n i f e r C o b u r n
- Chad, Prudence już cię poprosiła, żebyś przystopował - Jennifer stanęła w mojej obronie. - Wie, że to było szaleństwo. Nie karć jej, wiecznie przypominając, że wymyśliła dziwaczne i przerażające kłamstwo. Sophie odwróciła się do mnie. - Czy mogłabyś nam jeszcze raz opowiedzieć, jak ci zębami zdejmował majtki? - poprosiła. Z chęcią się zgodziłam, gdyż jej prośba oznaczała jeśli nie aprobatę, to przynajmniej akceptację mojego wyboru. - Napisałaś w mailu, że potrzebujesz
naszej rady - powiedzia ła Jennifer. - O co dokładnie ci chodzi? - No, przydałaby mi się wasza kreatywność... - zaczęłam. - Boże kochany, już się boję - wymamrotał Chad. Patrzyli na mnie tępym wzrokiem. Niezłe mi twórcze umysły, pomyślałam. Potrafią tylko gapić się z niedowierzaniem. - Muszę znaleźć dla Reilly'ego nową żonę, która mnie zastąpi, kiedy od niego odejdę.
- Prudence, zupełnie się pogubiłam - oświadczyła Jennifer. - Dlaczego musisz znaleźć dla Reilly'ego nową żonę? - Bo tak, i już. Zdezorientowana Sophie zmarszczyła brwi. - Szalenie mi przykro, ale ja też nic nie rozumiem. Kto powiedział, że musisz znaleźć Reilly'emu nową żonę? - Reilly nie zrobił nic złego - wyjaśniłam. - To niesprawiedliwe zostawiać go bez żony.
- Prudence - powiedział cicho Chad, jakby zwracał się do wariata. - Ludzie się rozwodzą, nie szukając swoich następców. - Wiem, ale myślę, że tak trzeba. On jest taki uczciwy. Nie zasługuje na to, żeby go rzucić w ten sposób. - Jeżeli rzeczywiście jest taki wspaniały, to sam znajdzie sobie żonę - powiedział Chad. - Pan Cudowny nie potrzebuje usług swatki - dodał, wskazując na mnie i znowu na mnie spoglądając. - Poza tym dlaczego myślisz, że przyjąłby kobietę, którą ty dla niego wybierzesz? Nie sądzisz, że poczuje się