Michael Connelly
Adwokat
(The lincoln lawyer)
Przełożył Łukasz Praski
1
Dla Daniela F Daly'ego
i Rogera O. Millsa
2
CZĘŚĆ I
Interwencja przedprocesowa
3
Poniedziałek, 7 marca
4
Rozdział 1
Wiatr znad pustyni Mojave pod koniec
zimy przynosi najczystsze i najbardziej
rześkie powietrze, jakim rankiem można
oddychać w okręgu Los Angeles. Czuć w
nim smak obietnicy. Kiedy tak zaczyna
wiać, lubię otwierać okno swojego biura.
Ten zwyczaj zna kilka osób, na przykład
Fernando Valenzuela. Poręczyciel, nie
baseballista. Zadzwonił do mnie, gdy
jechałem na posiedzenie wstępne, jakie
miało się odbyć o dziewiątej w Lancaster.
Pewnie usłyszał świst wiatru w słuchawce.
– Mick, będziesz dzisiaj rano na
północy? – zapytał.
– Właśnie jestem – odrzekłem,
zakręcając okno, żeby go lepiej słyszeć. –
Masz coś?
5
– Owszem. Chyba kandydata na
licencję. Ale staje przed sądem dopiero o
jedenastej. Zdążysz na tę godzinę?
Valenzuela ma biuro na Van Nuys
Boulevard, przecznicę od centrum
administracyjnego obejmującego dwa
budynki sądowe i areszt. Nazwał swoją
firmę „Poręczenia majątkowe «Wolność»".
Numer jego telefonu, umieszczony na
czerwonym neonie nad firmą, doskonale
widać ze strzeżonego skrzydła na trzecim
piętrze aresztu. Numer jest wydrapany na
ścianach obok wszystkich automatów
telefonicznych na każdym oddziale
aresztu.
Można rzec, że jego nazwisko jest na
trwałe wydrapane na mojej
bożonarodzeniowej liście. Pod koniec roku
ofiarowuję każdej osobie z listy puszkę
solonych orzeszków. Mieszanki
świątecznej. Puszki są przewiązane
6
wstążkami z kokardą. Ale wewnątrz nie
ma orzeszków – tylko gotówka. Na swojej
bożonarodzeniowej liście mam wielu
poręczycieli. Potem aż do wiosny jem
orzeszki z pojemników Tupperware. Od
ostatniego rozwodu zdarza się, że to cała
moja kolacja.
Zanim odpowiedziałem na pytanie
Valenzueli, pomyślałem o rozprawie, na
którą jechałem. Mój klient nazywał się
Harold Casey. Jeżeli sprawy z wokandy
będą szły alfabetycznie, bez kłopotu zdążę
na posiedzenie o jedenastej w Van Nuys.
Ale sędzia Orton Powell piastował swój
urząd już ostatnią kadencję. Odchodził na
emeryturę.
Oznaczało to, że nie musiał się już
przejmować reelekcją i nic go nie
obchodziły naciski ze strony adwokatów.
Chcąc zademonstrować swoją wolność – i
być może odpłacić się tym, od których
7
przez dwanaście lat był politycznie
uzależniony – lubił wprowadzać
zamieszanie na sali sądowej. Czasem
rozpatrywał sprawy według kolejności
alfabetycznej, czasem w odwrotnej, innym
razem według daty wniesienia oskarżenia.
Nigdy nie było wiadomo, który będziesz,
dopóki się nie zjawiłeś na miejscu. Często
obrońcy musieli tkwić na sali ponad
godzinę. Bo tak się podobało sędziemu
Powellowi.
– Na jedenastą chyba zdążę –
powiedziałem, nie mając pewności, czy tak
rzeczywiście będzie. – Co to za sprawa?
– Od faceta czuć grubą forsę. Mieszka w
Beverly Hills, zaraz potem wparował
adwokat rodziny. Mick, to naprawdę duży
kaliber.
Zgarnęli go na pół melona, a adwokat
jego matki jest gotowy przepisać na
zabezpieczenie kaucji nieruchomość w
8
Malibu. W ogóle nie pytał, czy można
obniżyć. Chyba nie za bardzo się boją, że
może prysnąć.
– Za co go zgarnęli? – spytałem.
Mój głos nie zdradzał żadnych emocji.
Zapach pieniędzy często wywołuje
niezdrowe rozgorączkowanie, ale
zadbałem o kieszeń Valenzueli z okazji
niejednego Bożego Narodzenia i
wiedziałem, że mam u niego przywilej
wyłączności. Mogłem sobie pozwolić na
spokój.
– Gliny na początek wlepiły mu zarzut o
czynną napaść, poważne uszkodzenie ciała
i próbę gwałtu – odrzekł poręczyciel. – O
ile wiem, prokurator jeszcze nie wniósł
oskarżenia.
Policja zwykle przesadzała z zarzutami.
Ważne, co ostatecznie przedstawią sądowi
prokuratorzy. Zawsze twierdzę, że sprawy
przychodzą wołem, a wylatują wróblem.
9
Oskarżenie o próbę gwałtu i czynną napaść
z poważnym uszkodzeniem ciała mogło z
powodzeniem wylecieć jako zwykłe
pobicie. Nie byłoby w tym nic dziwnego i
nie wykroiłaby się z tego żadna sprawa z
licencją. Mimo to, gdybym miał szansę
ustalić z klientem wysokość honorarium na
podstawie zarzutów, nie wyszedłbym na
tym źle, nawet gdyby prokuratura spuściła
trochę z tonu.
– Znasz jakieś szczegóły? – zapytałem.
– Zatrzymali go wczoraj wieczorem.
Chyba nie poszedł mu podryw w barze.
Adwokat rodziny twierdzi, że kobiecie
zależy na kasie.
Wiesz, po sprawie karnej wytoczyłaby
mu proces cywilny. Ale nie jestem taki
pewien. Z tego, co słyszałem, dziewczyna
wygląda dość paskudnie.
– Jak się nazywa ten adwokat?
– Chwila. Mam tu gdzieś wizytówkę.
10
Czekając, aż Valenzuela znajdzie
wizytówkę, wyjrzałem przez okno. Za
dwie minuty miałem się znaleźć w
Lancaster, a za dwanaście na sali sądowej.
Potrzebowałem co najmniej trzech z tych
minut, aby naradzić się z klientem i
przekazać mu złą wiadomość.
– Mam – odezwał się Valenzuela. –
Facet nazywa się Cecil C. Dobbs. Mieszka
w Century City. Widzisz, mówiłem.
Pieniądze.
Valenzuela miał rację. Ale to nie adres
adwokata zapowiadał grube pieniądze.
Tylko nazwisko. Znałem reputację CC.
Dobbsa i przypuszczałem, że na liście jego
klientów nie ma prawie nikogo, kto nie
mieszkałby w Bel-Air czy Holmby Hills.
Jego klientela jeździła do domu tam, gdzie
gwiazdy zdawały się sięgać ziemi i
dotykać namaszczonych wybrańców losu.
11
– Podaj mi nazwisko klienta –
powiedziałem.
– Louis Ross Roulet.
Przeliterował i zapisałem imię i
nazwisko w notatniku.
– Prawie jak ruletka, tylko wymawia się
„ru-lej" – ciągnął Valenzuela. –
Przyjedziesz, Mick?
Najpierw zanotowałem nazwisko
Dobbsa, po czym odpowiedziałem mu
pytaniem:
– Dlaczego ja? Sam o mnie spytał czy ty
mnie zaproponowałeś?
Musiałem uważać. Trzeba było
zakładać, że Dobbs jest sumiennym
prawnikiem, który w mgnieniu oka
zawiadomiłby kalifornijską adwokaturę,
gdyby trafił na obrońcę płacącego
poręczycielom za namiary na klientów.
Zacząłem się nawet zastanawiać, czy
Valenzuela nie padł przypadkiem ofiarą
12
przygotowanej przez palestrę prowokacji.
Nie należałem do pieszczoszków
korporacji adwokackiej.
Już wcześniej miałem z nią na pieńku. I
to nie raz.
– Po prostu spytałem Rouleta, czy ma
adwokata. Obrońcę przed sądem karnym.
Powiedział, że nie. Wspomniałem mu o
tobie. Nie naciskałem. Powiedziałem
tylko, że jesteś dobry. Rozumiesz,
dyskretna reklama, nic więcej.
– A Dobbs zjawił się wcześniej czy
później?
– Później. Roulet zadzwonił do mnie
rano z aresztu. Wsadzili go na strzeżone
piętro i chyba zobaczył neon. Dobbs
pokazał się dopiero potem. Powiedziałem
mu, że w to wchodzisz, dałem ci referencje
i łyknął bez problemu. Ma tam być o
jedenastej. Poznasz go i sam się
przekonasz.
13
Przez dłuższą chwilę milczałem.
Zastanawiałem się, jak dalece Valenzuela
jest ze mną szczery. Taki tuz jak Dobbs
musiał mieć swojego człowieka. Jeśli
akurat sprawy karne nie były jego mocną
stroną, na pewno miał specjalistę w
kancelarii albo przynajmniej trzymał
kogoś w odwodzie. Wersja przedstawiona
przez Valenzuelę przeczyła jednak takiej
hipotezie. Roulet zgłosił się do niego z
pustymi rękami. Wniosek z tego taki, że w
sprawie było więcej niewiadomych niż
pewników.
– Hej, Mick, jesteś tam? – popędził
mnie Valenzuela.
Podjąłem decyzję. Decyzję, która miała
mnie zaprowadzić do Jesusa Menendeza i
której miałem wielokrotnie żałować. Ale w
tej chwili uznałem, że tak właśnie
powinienem postanowić.
14
– W porządku – powiedziałem do
telefonu. – Do zobaczenia o jedenastej.
Już się miałem rozłączyć, gdy
usłyszałem jeszcze głos Valenzueli.
– Będziesz o mnie pamiętał. Mick? No
wiesz, jeżeli się okaże, że to faktycznie
licencja.
Nigdy wcześniej Valenzuela nie
upominał się o swoje należności.
Jego prośba tylko pogłębiła moje
paranoiczne obawy. Ostrożnie dobierając
słowa, sformułowałem odpowiedź, która
mogła usatysfakcjonować jego i
korporację adwokacką – na wypadek
gdyby słuchali mnie jej przedstawiciele.
– Nie martw się, Val. Jesteś na mojej
świątecznej liście.
Zanim zdążył odpowiedzieć, zamknąłem
telefon i poleciłem kierowcy wysadzić się
przed sądem przy wejściu dla personelu.
Spodziewałem się, że będzie tu krótsza
15
kolejka do wykrywacza metalu, a strażnicy
zwykle nie zwracali uwagi na
przemykających chyłkiem adwokatów,
którzy spieszyli się na rozprawę.
Rozmyślając o Louisie Rossie Roulecie
i jego sprawie, o czekających mnie
bogactwach i niebezpieczeństwach,
odkręciłem okno, przez ostatnią minutę
rozkoszując się chłodnym powietrzem.
Wciąż czułem w nim smak obietnicy.
16
Rozdział 2
Kiedy wszedłem do sali wydziału 2A,
po obu stronach barierki tłoczyli się już
prawnicy, którzy naradzali się i gawędzili.
Widząc woźnego sądowego, który siedział
już za swoim biurkiem, odgadłem, że sesja
rozpocznie się punktualnie. Za chwilę na
sali miał się pojawić sędzia.
W okręgu Los Angeles funkcję woźnych
sądowych pełnili zastępcy szeryfa
przydzieleni do służby w areszcie.
Podszedłem do biurka ustawionego obok
barierki, tak aby obywatele mogli zadawać
woźnemu pytania, nie naruszając
przestrzeni przeznaczonej dla prawników,
oskarżonych i personelu sądowego.
Zobaczyłem, że przed zastępcą szeryfa
leży wokanda. Zerknąłem na przypiętą do
17
munduru plakietkę z nazwiskiem – R.
Rodriguez.
– Roberto, masz na liście mojego
klienta? Harolda Caseya?
Woźny przesunął palcem po kartce, ale
szybko go zatrzymał.
Miałem szczęście.
– Tak, Casey. Jest drugi.
– Dzisiaj jedziemy alfabetycznie. To
dobrze. Będę miał czas z nim pogadać?
– Nie, wprowadzają już pierwszą grupę.
Właśnie ich wywołałem.
Zaraz wyjdzie sędzia. Może będziesz
miał parę minut, jak twój klient będzie w
zagrodzie.
– Dziękuję.
Kiedy ruszyłem w kierunku bramki w
barierce, woźny zawołał za mną:
– Mam na imię Reynaldo, nie Roberto.
– Jasne. Przepraszam, Reynaldo.
18
– W mundurach wszyscy wyglądamy
tak samo, nie?
Nie wiedziałem, czy miał to być żart,
czy przytyk. Nie odpowiedziałem.
Uśmiechnąłem się tylko i wszedłem za
barierkę. Skinąłem głową kilku
prawnikom, których nie znałem, i kilku,
których znałem. Jeden z nich zatrzymał
mnie, by zapytać, ile czasu zamierzam
zająć sędziemu, bo chciałby mniej więcej
wiedzieć, kiedy ma wrócić na rozpatrzenie
sprawy swojego klienta. Odparłem, że
moja będzie krótka.
Podczas posiedzenia wstępnego
oskarżonych wyprowadza się z aresztu w
grupach po czterech i umieszcza w części
oddzielonej od reszty sali sądowej barierą
z drewna i szkła, zwanej potocznie
zagrodą. Dzięki temu podsądni mogą się
naradzać z adwokatami, czekając, aż
zostaną wywołani przez sąd.
19
Zbliżyłem się do zagrody w chwili, gdy
zastępca szeryfa otworzył drzwi celi
przylegającej do sali, skąd wyszło czterech
oskarżonych pierwszych na liście. Ostatni
w drzwiach ukazał się Harold Casey, mój
klient. Zająłem miejsce przy bocznej
ścianie, żebyśmy mieli odrobinę
prywatności – przynajmniej z jednej strony
– po czym przywołałem go gestem.
Casey był wysoki i zwalisty, podobnie
jak wszyscy członkowie gangu
motocyklowego „Road Saints" – albo
klubu, jak wolą się nazywać. Podczas
pobytu w areszcie w Lancaster zgodnie z
moją prośbą ostrzygł się i ogolił, dlatego
prezentował się całkiem porządnie, jeśli
nie liczyć tatuaży pokrywających całe
ramiona i wystających spod kołnierzyka. Z
tym jednak nic się nie dało zrobić. Nie
wiem za bardzo, jakie wrażenie na ławie
przysięgłych wywołują tatuaże, ale
20
podejrzewam, że niezbyt korzystne,
zwłaszcza gdy skórę oskarżonego zdobią
wyszczerzone czaszki. Wiem natomiast, że
przysięgłym na ogół nie przeszkadza, jeśli
podsądny lub jego obrońca nosi kucyk.
Casey vel Hardy Kask lub Hardziel, jak
nazywano go w klubie, został oskarżony o
uprawianie, posiadanie i handel
marihuaną, postawiono mu także zarzuty
dotyczące twardych narkotyków i broni.
W trakcie porannego nalotu na ranczo,
gdzie mieszkał, zastępcy szeryfa znaleźli
szopę i kompleks blaszanych baraków,
które zamieniono w cieplarnie.
Zabezpieczono ponad dwa tysiące
dorodnych roślin oraz ponad dwadzieścia
osiem kilo zebranej marihuany
opakowanej w plastikowe torebki różnej
wielkości. Do tego trzysta czterdzieści
gramów czystej metedryny, którą podczas
pakowania posypano zebrane rośliny, żeby
21
wzmocnić działanie trawki, oraz mały
arsenał broni, której spora część, jak się
później okazało, była kradziona.
Na pozór Hardy Kask był ugotowany.
Stan Kalifornia miał go na widelcu. Kiedy
go znaleźli, spał na kanapie w szopie, pięć
stóp od stołu do pakowania. W dodatku
wcześniej już dwa razy skazano go za
przestępstwa związane z narkotykami i
nadal był na zwolnieniu warunkowym. W
stanie Kalifornia obowiązywała zasada „do
trzech razy sztuka". Realistycznie rzecz
biorąc, nawet gdyby wszystko poszło
dobrze, Caseyowi groziło co najmniej
dziesięć lat więzienia.
Niezwykłość sprawy Caseya polegała
jednak na tym, że oskarżony, nawet mając
w perspektywie skazanie, nie mógł się
doczekać procesu. Odmówił zrzeczenia się
prawa do szybkiego procesu i niecałe trzy
miesiące po aresztowaniu niecierpliwie
22
czekał na rozprawę. Niecierpliwił się, bo
jego jedyną nadzieją była apelacja od
prawdopodobnego wyroku. Dzięki swemu
obrońcy Casey zobaczył światełko w
tunelu – promyczek nadziei, który w
mroku sprawy potrafi odnaleźć tylko dobry
adwokat. Światełko dało początek strategii
obrony, która mogła przynieść Caseyowi
wolność. Plan był odważny i wymagał od
Caseya poświęcenia czasu, jaki musiał
upłynąć przed rozprawą apelacyjną, ale
mój klient i ja wiedzieliśmy, że to jedyna
realna szansa.
Rysa na oskarżeniu nie polegała na
przyjęciu założenia, że Casey uprawiał,
pakował i sprzedawał marihuanę.
Oskarżenie przyjęło absolutnie słuszne
założenie, na które miało niezbite dowody.
Słabą stroną argumentów był jednak
sposób zdobycia tych dowodów. Podczas
rozprawy musiałem wskazać rysę,
23
dokładnie ją przeanalizować, dopilnować,
by znalazła się w protokole, a następnie
przekonać sąd apelacyjny do tego, do
czego nie udało mi się przekonać sędziego
Ortona Powella we wniosku
przedprocesowym – by wycofać dowody z
postępowania.
Ziarno oskarżenia zostało posiane w
pewien wtorek w połowie grudnia, gdy
Harold Casey wszedł do „Home Depot" w
Lancaster i zrobił zwykłe zakupy, wśród
których znalazły się trzy żarówki używane
w uprawach hydroponicznych. Traf chciał,
że tuż za nim w kolejce do kasy stał
zastępca szeryfa po służbie, który kupował
lampki świąteczne. Funkcjonariusz
rozpoznał niektóre z tatuaży na ramionach
Caseya – w szczególności czaszkę z
aureolą będącą symbolem „Road Saints" –
i szybko skojarzył fakty. Mimo że zastępca
szeryfa był po służbie, służbiście ruszył za
24
harleyem Caseya i dotarł do rancza w
niedalekim Pearblossom. Informację o tym
przekazał wydziałowi narkotykowemu w
biurze szeryfa, który wysłał nad ranczo
nieoznakowany helikopter z kamerą
termowizyjną. Następnie sędzia otrzymał
zdjęcia ukazujące krwiście czerwone
plamy w miejscu, gdzie stała szopa i barak,
wraz ze złożonym pod przysięgą
oświadczeniem zastępcy szeryfa, który
widział, jak Casey kupował żarówki.
Nazajutrz rano zbudzono śpiącego na
kanapie Caseya, przedstawiając mu
podpisany nakaz rewizji.
W trakcie wcześniejszego posiedzenia
starałem się dowieść, że wszystkie dowody
przeciw Caseyowi należy wyłączyć ze
sprawy, ponieważ prawdopodobna
przyczyna rewizji stanowiła naruszenie
jego prawa do prywatności. Wykorzystanie
codziennych zakupów w sklepie jako
25
Michael Connelly Adwokat (The lincoln lawyer) Przełożył Łukasz Praski 1
Dla Daniela F Daly'ego i Rogera O. Millsa 2
CZĘŚĆ I Interwencja przedprocesowa 3
Poniedziałek, 7 marca 4
Rozdział 1 Wiatr znad pustyni Mojave pod koniec zimy przynosi najczystsze i najbardziej rześkie powietrze, jakim rankiem można oddychać w okręgu Los Angeles. Czuć w nim smak obietnicy. Kiedy tak zaczyna wiać, lubię otwierać okno swojego biura. Ten zwyczaj zna kilka osób, na przykład Fernando Valenzuela. Poręczyciel, nie baseballista. Zadzwonił do mnie, gdy jechałem na posiedzenie wstępne, jakie miało się odbyć o dziewiątej w Lancaster. Pewnie usłyszał świst wiatru w słuchawce. – Mick, będziesz dzisiaj rano na północy? – zapytał. – Właśnie jestem – odrzekłem, zakręcając okno, żeby go lepiej słyszeć. – Masz coś? 5
– Owszem. Chyba kandydata na licencję. Ale staje przed sądem dopiero o jedenastej. Zdążysz na tę godzinę? Valenzuela ma biuro na Van Nuys Boulevard, przecznicę od centrum administracyjnego obejmującego dwa budynki sądowe i areszt. Nazwał swoją firmę „Poręczenia majątkowe «Wolność»". Numer jego telefonu, umieszczony na czerwonym neonie nad firmą, doskonale widać ze strzeżonego skrzydła na trzecim piętrze aresztu. Numer jest wydrapany na ścianach obok wszystkich automatów telefonicznych na każdym oddziale aresztu. Można rzec, że jego nazwisko jest na trwałe wydrapane na mojej bożonarodzeniowej liście. Pod koniec roku ofiarowuję każdej osobie z listy puszkę solonych orzeszków. Mieszanki świątecznej. Puszki są przewiązane 6
wstążkami z kokardą. Ale wewnątrz nie ma orzeszków – tylko gotówka. Na swojej bożonarodzeniowej liście mam wielu poręczycieli. Potem aż do wiosny jem orzeszki z pojemników Tupperware. Od ostatniego rozwodu zdarza się, że to cała moja kolacja. Zanim odpowiedziałem na pytanie Valenzueli, pomyślałem o rozprawie, na którą jechałem. Mój klient nazywał się Harold Casey. Jeżeli sprawy z wokandy będą szły alfabetycznie, bez kłopotu zdążę na posiedzenie o jedenastej w Van Nuys. Ale sędzia Orton Powell piastował swój urząd już ostatnią kadencję. Odchodził na emeryturę. Oznaczało to, że nie musiał się już przejmować reelekcją i nic go nie obchodziły naciski ze strony adwokatów. Chcąc zademonstrować swoją wolność – i być może odpłacić się tym, od których 7
przez dwanaście lat był politycznie uzależniony – lubił wprowadzać zamieszanie na sali sądowej. Czasem rozpatrywał sprawy według kolejności alfabetycznej, czasem w odwrotnej, innym razem według daty wniesienia oskarżenia. Nigdy nie było wiadomo, który będziesz, dopóki się nie zjawiłeś na miejscu. Często obrońcy musieli tkwić na sali ponad godzinę. Bo tak się podobało sędziemu Powellowi. – Na jedenastą chyba zdążę – powiedziałem, nie mając pewności, czy tak rzeczywiście będzie. – Co to za sprawa? – Od faceta czuć grubą forsę. Mieszka w Beverly Hills, zaraz potem wparował adwokat rodziny. Mick, to naprawdę duży kaliber. Zgarnęli go na pół melona, a adwokat jego matki jest gotowy przepisać na zabezpieczenie kaucji nieruchomość w 8
Malibu. W ogóle nie pytał, czy można obniżyć. Chyba nie za bardzo się boją, że może prysnąć. – Za co go zgarnęli? – spytałem. Mój głos nie zdradzał żadnych emocji. Zapach pieniędzy często wywołuje niezdrowe rozgorączkowanie, ale zadbałem o kieszeń Valenzueli z okazji niejednego Bożego Narodzenia i wiedziałem, że mam u niego przywilej wyłączności. Mogłem sobie pozwolić na spokój. – Gliny na początek wlepiły mu zarzut o czynną napaść, poważne uszkodzenie ciała i próbę gwałtu – odrzekł poręczyciel. – O ile wiem, prokurator jeszcze nie wniósł oskarżenia. Policja zwykle przesadzała z zarzutami. Ważne, co ostatecznie przedstawią sądowi prokuratorzy. Zawsze twierdzę, że sprawy przychodzą wołem, a wylatują wróblem. 9
Oskarżenie o próbę gwałtu i czynną napaść z poważnym uszkodzeniem ciała mogło z powodzeniem wylecieć jako zwykłe pobicie. Nie byłoby w tym nic dziwnego i nie wykroiłaby się z tego żadna sprawa z licencją. Mimo to, gdybym miał szansę ustalić z klientem wysokość honorarium na podstawie zarzutów, nie wyszedłbym na tym źle, nawet gdyby prokuratura spuściła trochę z tonu. – Znasz jakieś szczegóły? – zapytałem. – Zatrzymali go wczoraj wieczorem. Chyba nie poszedł mu podryw w barze. Adwokat rodziny twierdzi, że kobiecie zależy na kasie. Wiesz, po sprawie karnej wytoczyłaby mu proces cywilny. Ale nie jestem taki pewien. Z tego, co słyszałem, dziewczyna wygląda dość paskudnie. – Jak się nazywa ten adwokat? – Chwila. Mam tu gdzieś wizytówkę. 10
Czekając, aż Valenzuela znajdzie wizytówkę, wyjrzałem przez okno. Za dwie minuty miałem się znaleźć w Lancaster, a za dwanaście na sali sądowej. Potrzebowałem co najmniej trzech z tych minut, aby naradzić się z klientem i przekazać mu złą wiadomość. – Mam – odezwał się Valenzuela. – Facet nazywa się Cecil C. Dobbs. Mieszka w Century City. Widzisz, mówiłem. Pieniądze. Valenzuela miał rację. Ale to nie adres adwokata zapowiadał grube pieniądze. Tylko nazwisko. Znałem reputację CC. Dobbsa i przypuszczałem, że na liście jego klientów nie ma prawie nikogo, kto nie mieszkałby w Bel-Air czy Holmby Hills. Jego klientela jeździła do domu tam, gdzie gwiazdy zdawały się sięgać ziemi i dotykać namaszczonych wybrańców losu. 11
– Podaj mi nazwisko klienta – powiedziałem. – Louis Ross Roulet. Przeliterował i zapisałem imię i nazwisko w notatniku. – Prawie jak ruletka, tylko wymawia się „ru-lej" – ciągnął Valenzuela. – Przyjedziesz, Mick? Najpierw zanotowałem nazwisko Dobbsa, po czym odpowiedziałem mu pytaniem: – Dlaczego ja? Sam o mnie spytał czy ty mnie zaproponowałeś? Musiałem uważać. Trzeba było zakładać, że Dobbs jest sumiennym prawnikiem, który w mgnieniu oka zawiadomiłby kalifornijską adwokaturę, gdyby trafił na obrońcę płacącego poręczycielom za namiary na klientów. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy Valenzuela nie padł przypadkiem ofiarą 12
przygotowanej przez palestrę prowokacji. Nie należałem do pieszczoszków korporacji adwokackiej. Już wcześniej miałem z nią na pieńku. I to nie raz. – Po prostu spytałem Rouleta, czy ma adwokata. Obrońcę przed sądem karnym. Powiedział, że nie. Wspomniałem mu o tobie. Nie naciskałem. Powiedziałem tylko, że jesteś dobry. Rozumiesz, dyskretna reklama, nic więcej. – A Dobbs zjawił się wcześniej czy później? – Później. Roulet zadzwonił do mnie rano z aresztu. Wsadzili go na strzeżone piętro i chyba zobaczył neon. Dobbs pokazał się dopiero potem. Powiedziałem mu, że w to wchodzisz, dałem ci referencje i łyknął bez problemu. Ma tam być o jedenastej. Poznasz go i sam się przekonasz. 13
Przez dłuższą chwilę milczałem. Zastanawiałem się, jak dalece Valenzuela jest ze mną szczery. Taki tuz jak Dobbs musiał mieć swojego człowieka. Jeśli akurat sprawy karne nie były jego mocną stroną, na pewno miał specjalistę w kancelarii albo przynajmniej trzymał kogoś w odwodzie. Wersja przedstawiona przez Valenzuelę przeczyła jednak takiej hipotezie. Roulet zgłosił się do niego z pustymi rękami. Wniosek z tego taki, że w sprawie było więcej niewiadomych niż pewników. – Hej, Mick, jesteś tam? – popędził mnie Valenzuela. Podjąłem decyzję. Decyzję, która miała mnie zaprowadzić do Jesusa Menendeza i której miałem wielokrotnie żałować. Ale w tej chwili uznałem, że tak właśnie powinienem postanowić. 14
– W porządku – powiedziałem do telefonu. – Do zobaczenia o jedenastej. Już się miałem rozłączyć, gdy usłyszałem jeszcze głos Valenzueli. – Będziesz o mnie pamiętał. Mick? No wiesz, jeżeli się okaże, że to faktycznie licencja. Nigdy wcześniej Valenzuela nie upominał się o swoje należności. Jego prośba tylko pogłębiła moje paranoiczne obawy. Ostrożnie dobierając słowa, sformułowałem odpowiedź, która mogła usatysfakcjonować jego i korporację adwokacką – na wypadek gdyby słuchali mnie jej przedstawiciele. – Nie martw się, Val. Jesteś na mojej świątecznej liście. Zanim zdążył odpowiedzieć, zamknąłem telefon i poleciłem kierowcy wysadzić się przed sądem przy wejściu dla personelu. Spodziewałem się, że będzie tu krótsza 15
kolejka do wykrywacza metalu, a strażnicy zwykle nie zwracali uwagi na przemykających chyłkiem adwokatów, którzy spieszyli się na rozprawę. Rozmyślając o Louisie Rossie Roulecie i jego sprawie, o czekających mnie bogactwach i niebezpieczeństwach, odkręciłem okno, przez ostatnią minutę rozkoszując się chłodnym powietrzem. Wciąż czułem w nim smak obietnicy. 16
Rozdział 2 Kiedy wszedłem do sali wydziału 2A, po obu stronach barierki tłoczyli się już prawnicy, którzy naradzali się i gawędzili. Widząc woźnego sądowego, który siedział już za swoim biurkiem, odgadłem, że sesja rozpocznie się punktualnie. Za chwilę na sali miał się pojawić sędzia. W okręgu Los Angeles funkcję woźnych sądowych pełnili zastępcy szeryfa przydzieleni do służby w areszcie. Podszedłem do biurka ustawionego obok barierki, tak aby obywatele mogli zadawać woźnemu pytania, nie naruszając przestrzeni przeznaczonej dla prawników, oskarżonych i personelu sądowego. Zobaczyłem, że przed zastępcą szeryfa leży wokanda. Zerknąłem na przypiętą do 17
munduru plakietkę z nazwiskiem – R. Rodriguez. – Roberto, masz na liście mojego klienta? Harolda Caseya? Woźny przesunął palcem po kartce, ale szybko go zatrzymał. Miałem szczęście. – Tak, Casey. Jest drugi. – Dzisiaj jedziemy alfabetycznie. To dobrze. Będę miał czas z nim pogadać? – Nie, wprowadzają już pierwszą grupę. Właśnie ich wywołałem. Zaraz wyjdzie sędzia. Może będziesz miał parę minut, jak twój klient będzie w zagrodzie. – Dziękuję. Kiedy ruszyłem w kierunku bramki w barierce, woźny zawołał za mną: – Mam na imię Reynaldo, nie Roberto. – Jasne. Przepraszam, Reynaldo. 18
– W mundurach wszyscy wyglądamy tak samo, nie? Nie wiedziałem, czy miał to być żart, czy przytyk. Nie odpowiedziałem. Uśmiechnąłem się tylko i wszedłem za barierkę. Skinąłem głową kilku prawnikom, których nie znałem, i kilku, których znałem. Jeden z nich zatrzymał mnie, by zapytać, ile czasu zamierzam zająć sędziemu, bo chciałby mniej więcej wiedzieć, kiedy ma wrócić na rozpatrzenie sprawy swojego klienta. Odparłem, że moja będzie krótka. Podczas posiedzenia wstępnego oskarżonych wyprowadza się z aresztu w grupach po czterech i umieszcza w części oddzielonej od reszty sali sądowej barierą z drewna i szkła, zwanej potocznie zagrodą. Dzięki temu podsądni mogą się naradzać z adwokatami, czekając, aż zostaną wywołani przez sąd. 19
Zbliżyłem się do zagrody w chwili, gdy zastępca szeryfa otworzył drzwi celi przylegającej do sali, skąd wyszło czterech oskarżonych pierwszych na liście. Ostatni w drzwiach ukazał się Harold Casey, mój klient. Zająłem miejsce przy bocznej ścianie, żebyśmy mieli odrobinę prywatności – przynajmniej z jednej strony – po czym przywołałem go gestem. Casey był wysoki i zwalisty, podobnie jak wszyscy członkowie gangu motocyklowego „Road Saints" – albo klubu, jak wolą się nazywać. Podczas pobytu w areszcie w Lancaster zgodnie z moją prośbą ostrzygł się i ogolił, dlatego prezentował się całkiem porządnie, jeśli nie liczyć tatuaży pokrywających całe ramiona i wystających spod kołnierzyka. Z tym jednak nic się nie dało zrobić. Nie wiem za bardzo, jakie wrażenie na ławie przysięgłych wywołują tatuaże, ale 20
podejrzewam, że niezbyt korzystne, zwłaszcza gdy skórę oskarżonego zdobią wyszczerzone czaszki. Wiem natomiast, że przysięgłym na ogół nie przeszkadza, jeśli podsądny lub jego obrońca nosi kucyk. Casey vel Hardy Kask lub Hardziel, jak nazywano go w klubie, został oskarżony o uprawianie, posiadanie i handel marihuaną, postawiono mu także zarzuty dotyczące twardych narkotyków i broni. W trakcie porannego nalotu na ranczo, gdzie mieszkał, zastępcy szeryfa znaleźli szopę i kompleks blaszanych baraków, które zamieniono w cieplarnie. Zabezpieczono ponad dwa tysiące dorodnych roślin oraz ponad dwadzieścia osiem kilo zebranej marihuany opakowanej w plastikowe torebki różnej wielkości. Do tego trzysta czterdzieści gramów czystej metedryny, którą podczas pakowania posypano zebrane rośliny, żeby 21
wzmocnić działanie trawki, oraz mały arsenał broni, której spora część, jak się później okazało, była kradziona. Na pozór Hardy Kask był ugotowany. Stan Kalifornia miał go na widelcu. Kiedy go znaleźli, spał na kanapie w szopie, pięć stóp od stołu do pakowania. W dodatku wcześniej już dwa razy skazano go za przestępstwa związane z narkotykami i nadal był na zwolnieniu warunkowym. W stanie Kalifornia obowiązywała zasada „do trzech razy sztuka". Realistycznie rzecz biorąc, nawet gdyby wszystko poszło dobrze, Caseyowi groziło co najmniej dziesięć lat więzienia. Niezwykłość sprawy Caseya polegała jednak na tym, że oskarżony, nawet mając w perspektywie skazanie, nie mógł się doczekać procesu. Odmówił zrzeczenia się prawa do szybkiego procesu i niecałe trzy miesiące po aresztowaniu niecierpliwie 22
czekał na rozprawę. Niecierpliwił się, bo jego jedyną nadzieją była apelacja od prawdopodobnego wyroku. Dzięki swemu obrońcy Casey zobaczył światełko w tunelu – promyczek nadziei, który w mroku sprawy potrafi odnaleźć tylko dobry adwokat. Światełko dało początek strategii obrony, która mogła przynieść Caseyowi wolność. Plan był odważny i wymagał od Caseya poświęcenia czasu, jaki musiał upłynąć przed rozprawą apelacyjną, ale mój klient i ja wiedzieliśmy, że to jedyna realna szansa. Rysa na oskarżeniu nie polegała na przyjęciu założenia, że Casey uprawiał, pakował i sprzedawał marihuanę. Oskarżenie przyjęło absolutnie słuszne założenie, na które miało niezbite dowody. Słabą stroną argumentów był jednak sposób zdobycia tych dowodów. Podczas rozprawy musiałem wskazać rysę, 23
dokładnie ją przeanalizować, dopilnować, by znalazła się w protokole, a następnie przekonać sąd apelacyjny do tego, do czego nie udało mi się przekonać sędziego Ortona Powella we wniosku przedprocesowym – by wycofać dowody z postępowania. Ziarno oskarżenia zostało posiane w pewien wtorek w połowie grudnia, gdy Harold Casey wszedł do „Home Depot" w Lancaster i zrobił zwykłe zakupy, wśród których znalazły się trzy żarówki używane w uprawach hydroponicznych. Traf chciał, że tuż za nim w kolejce do kasy stał zastępca szeryfa po służbie, który kupował lampki świąteczne. Funkcjonariusz rozpoznał niektóre z tatuaży na ramionach Caseya – w szczególności czaszkę z aureolą będącą symbolem „Road Saints" – i szybko skojarzył fakty. Mimo że zastępca szeryfa był po służbie, służbiście ruszył za 24
harleyem Caseya i dotarł do rancza w niedalekim Pearblossom. Informację o tym przekazał wydziałowi narkotykowemu w biurze szeryfa, który wysłał nad ranczo nieoznakowany helikopter z kamerą termowizyjną. Następnie sędzia otrzymał zdjęcia ukazujące krwiście czerwone plamy w miejscu, gdzie stała szopa i barak, wraz ze złożonym pod przysięgą oświadczeniem zastępcy szeryfa, który widział, jak Casey kupował żarówki. Nazajutrz rano zbudzono śpiącego na kanapie Caseya, przedstawiając mu podpisany nakaz rewizji. W trakcie wcześniejszego posiedzenia starałem się dowieść, że wszystkie dowody przeciw Caseyowi należy wyłączyć ze sprawy, ponieważ prawdopodobna przyczyna rewizji stanowiła naruszenie jego prawa do prywatności. Wykorzystanie codziennych zakupów w sklepie jako 25