R O Z D Z I A Ł 1
Northcliffe Hall,
niedaleko New Romney w Anglii
Maj 1803r.
- Widziałam ją dziś w nocy! Ducha Dziewicy!
- Sinjun, naprawdę? Przysięgniesz, że widziałaś ducha?
Po dwóch pełnych grozy westchnięciach nastąpiły ner
wowe okrzyki przestrachu i zarazem podniecenia.
- Tak, to na pewno była ona.
- Powiedziała ci, że jest dziewicą? Mówiła coś? Nie
bałaś się? Była cała biała? Jęczała? Wyglądała bardziej jak
żywa czy jak umarła?
Głosy coraz bardziej cichły, oddalając się od drzwi, ale
wciąż jeszcze słyszał westchnienia i chichoty.
Douglas Sherbrooke, hrabia Northcliffe, dokładnie za
mknął drzwi i podszedł do biurka. Przeklęty duch! Czy
Sherbrooke'owie mają po wieczne czasy znosić te niepraw
dopodobne bajdy o nieszczęsnej młodej lady? Rzucił okiem
na starannie ułożone papiery, westchnął, usiadł i popatrzył
przed siebie.
Zmarszczył brwi. Ostatnimi czasy często marszczył brwi.
Nie dawali mu spokoju, ani na dzień, ani na godzinę. Każ
dego dnia znosił istne gradobicie grzecznych, ale upartych
wariacji na wciąż ten sam, nudny temat. Musi wziąć sobie
żonę i spłodzić hrabiowskiego dziedzica. Jest coraz starszy,
jego męskość słabnie z minuty na minutę, a on tymczasem
trwoni bezcenne nasienie, z którego mają się przecież zro-
5
dzić przyszli Sherbrooke'owie. Winien w prawowitym
związku obdarzać nim swą żonę, a nie rozrzucać po śmiet
nikach świata, przed czym przestrzega Biblia.
Na świętego Michała skończy trzydzieści lat, przypo
minali wujowie i ciotki, kuzyni i podstarzali domownicy,
którzy znali go od chwili, gdy drąc się wniebogłosy
wyszedł z łona matki. Przyjaciele-prześmiewcy, kiedy
już raz uczepili się tego tematu, nie przestawali wygła
szać swoich impertynencji. Marszczył wtedy brwi, tak
jak teraz, i mówił, że skończy trzydzieści lat na przy
szłego, nie na tego świętego Michała. W tym roku bę
dzie miałdopiero dwudzieste dziewiąt urodziny, a teraz
ma dwadzieścia osiem lat. Na litość boską, przecież do
piero maj, do września daleko. Właściwie to niedawno
zaczął dwudziesty ósmy rok, przyzwyczaja się do tego,
że już nie ma lat dwudziestu siedmiu. Cóż to znowu za
„poważny wiek"!
Hrabia spojrzał na stojący na kominku pozłacany zegar
z brązu. Gdzie się podziewa Ryder? Niech go szlag, prze
cież braciszek wie, że spotykają się w pierwszy wtorek
każdego kwartału w tym właśnie pokoju w Northcliffe Hall,
dokładnie o trzeciej. Fakt, że hrabia zapoczątkował te kwar
talne spotkania dopiero po wystąpieniu z armii przed dzie
więcioma miesiącami, wkrótce po podpisaniu pokoju
w Amiens, nie usprawiedliwiał spóźnienia Rydera na trze
cie z kolei spotkanie. Należała mu się nagana, niezależnie
od tego, że Leslie Danvers, służący Douglasa, młodzian
pilny, acz o irytującej pamięci, przypominał swemu panu
o spotkaniu zaledwie godzinę wcześniej.
Hrabia zapomniał o gniewie na widok wpadającego do
pokoju Rydera, przewianego wiatrem, pachnącego skórą,
koniem i morzem, pełnego życia młodzieńca szczerzącego
białe zęby. Prawie się nie spóźnił, było dopiero pięć po
trzeciej. Ryder również zbliżał się do „poważnego wieku"
- miał już prawie dwadzieścia sześć lat.
Powinni się trzymać razem.
- Boże, Douglas, co za piękny dzień! Jeździłem z Dorot
hy po klifach, co za uczucie! Mówię ci! - Ryder usiadł,
6
skrzyżował obleczone w skórę nogi i błysnął białymi zęba
mi w uśmiechu.
Douglas huśtał nogą.
- Udało ci się utrzymać na koniu?
Ryder uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale w jego oczach
czaiło się coś niewyraźnego. Miał wygląd człowieka nasy
conego, wygląd, do jakiego hrabia zaczynał się powoli
przyzwyczajać i dlatego westchnął.
- No cóż - po chwili ciszy odezwał się Ryder - jeżeli
upierasz się na te kwartalne spotkania, muszę się do nich
przygotowywać.
- Ale Dorothy Blalock?
- To cieplutka, słodko pachnąca wdówka, braciszku.
W dodatku wie, jak zadowolić mężczyznę, dobrze wie. I nie
wpadnie. Moja Dorotka jest na to za sprytna.
- Przyznaję, dobrze siedzi na koniu - stwierdził Douglas.
- Och, jest jeszcze kilka rzeczy, na których dobrze sie
dzi.
Douglas z całej siły powstrzymywał się od uśmiechu.
Był przecież hrabią, głową potężnego rodu Sherbrooke'ow.
Nawet teraz, pomimo całego sprytu Dorothy, mógł gdzieś
rosnąć kolejny Sherbrooke.
- Przejdźmy do następnych punktów - powiedział, ale
Ryder nie dał się zwieść. Zauważył grymas brata i roze
śmiał się.
- Przejdźmy. - Wstał i nalał sobie brandy. Podniósł ka
rafkę w stronę brata.
- Nie, dziękuję.- Douglas wpatrywał w leżącą przed nim
kartkę. - Jeśli chodzi o stan na ten kwartał, masz czterech
zdrowych synów i cztery zdrowe córki. W zimie zmarł
biedny Danielek. Noga Amy chyba nie ucierpiała po upad
ku. Czy to wszystko?
- W sierpniu urodzi mi się kolejne dziecko. Matka jest
zdrowa i silna.
Douglas westchnął. - Doskonale, jak się nazywa? - Zapi
sał i podniósł głowę. - Teraz już wszystko?
Ryder spochmurniał i dopił resztę brandy. - Nie, w ze
szłym tygodniu Benny zmarł na zimnicę.
7
- Nic nie mówiłeś.
Ryder wzruszył ramionami. - Nie miał jeszcze roku, ale
był taki mądry. Wiedziałem, że jesteś zajęty. Wybrałeś się
w podróż do Londynu, do Ministerstwa Wojny. Pogrzeb był
cichy, tak życzyła sobie jego matka.
- To przykre - powtórzył Douglas i zmarszczył brwi.
Ryder nie lubił, kiedy brat marszczył brwi. - Ale jeżeli
dziecko ma się urodzić w sierpniu, dlaczego mi nie powie
działeś ostatnim razem?
Odpowiedź była prosta. - Jego matka mi nie powiedzia
ła. Bała się, że nie zechcę już z nią spać. - Przerwał i przez
wykuszowe okno patrzył na wschodni trawnik. - Głupia
dziewka. Nie domyśliłbym się, chociaż powinienem był się
domyślać. Jest już bardzo gruba, może nawet będzie miała
bliźniaki. - Odwrócił się od okna i pociągnął z butelki.
- Zapomniałem o Nancy.
Douglas odłożył kartkę. - Jakiej Nancy?
- Nancy Arbuckle, córce sukiennika z Rye. Spodzie
wa się chyba w listopadzie. Bardzo płakała, ale po
wiedziałem jej, że nie musi się martwić. Sherbroo-
ke'owie zawsze dbają o swoje potomstwo. Może nawet
wyjdzie za kapitana statku. Nie przeszkadza mu, że
jest w ciąży z innym.
- No proszę - Douglas wziął nową kartkę i uniósł
głowę - utrzymujesz siedmioro dzieci i ich matki i za
płodniłeś kolejne dwie kobiety, które mają urodzić jeszcze
w tym roku.
- Chyba to tak będzie. Z tym że mogą być bliźniaki,
a Nancy może wyjdzie za kapitana.
- Nie potrafisz utrzymać ptaszka w spodniach?
- Nie bardziej niż ty.
- Doskonale, ale wychodź z kobiety, zanim wstrzyk
niesz jej nasienie.
O dziwo Ryder się spłonił. - Nie panuję nad sobą. To
żadne usprawiedliwienie, ale jak raz już tam wejdę, to nie
mogę wyjść. - Patrzył na brata spode łba. - Nie jestem taką
cholerną oziębłą rybą jak ty. Ty wyszedłbyś nawet z anioła.
Zawsze tak trzeźwo myślisz, nic cię nie wytrąca z równo
wagi? Nie chcesz czasami po prostu walić i nie myśleć
o konsekwencjach?
- Nie.
Ryder westchnął. - No cóż, ja nie jestem aż tak zdyscyp
linowany. Nadal masz tylko dwójkę?
- Nie. Mały zmarł, kiedy byłem w Londynie. Została
tylko Cynthia, słodka mała, ma już cztery latka.
- Przykro mi.
- To była tylko kwestia czasu. Lekarze wciąż to powta
rzali. Pojechałem do Londynu nie tylko po to, żeby spotkać
się z lordem Averym w Ministerstwie Wojny, ale żeby
zobaczyć się z Elizabeth. Pisała o dziecku. Miał zbyt
małe płuca. - Douglas wydarł czystą kartkę papieru i po
prawiał liczby. - Drogo nas kosztuje twoja żądza - powie
dział - bardzo drogo.
- Dajże spokój. Jesteś pioruńsko bogaty, ja też. Nasz
stryjeczny dziad Brandon byłby zadowolony, że to, co po
nim dostałem, spożytkowuję w tak zacny sposób. Miał
osiemdziesiątkę i jeszcze mu się chciało, przynajmniej tak
mi mówił. Wychwalał się pod niebiosa.
- Ciągle powtarzasz, że odpowiadamy za swoje bękarty,
i zgadzam się z tobą. Zgadzam się także, żeby wszystkie
spisywać, dzięki czemu o żadnym nie zapomnimy. Byłby
z ciebie świetny generał! Szkoda, że musiałeś sprzedać pa
tent w randze majora.
Ryder śmiał się po cichu, kiedy drzwi pokoju otworzyły
się. Podniósł głowę i zobaczył nieśmiało wchodzącego naj
młodszego z braci.
- A niech mnie, jeśli to nie Tysen! Wejdź braciszku,
prawie kończymy spotkanie. Douglas już powiedział, że
ptaszek wierci mi dziury w kieszeni. Właśnie kończy ob
liczenia, ale niewielkie to liczby, zwłaszcza jak człowiek
weźmie sobie do serca, że ma iść i rozmnażać się.
- Jakie spotkanie? - zapytał Tysen Sherbrooke,
wchodząc do pokoju. - Jakie obliczenia? Co znowu
za ptaszek?
Ryder rzucił okiem na Douglasa, a ten wzruszył tylko
ramionami i usiadł z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Ktoś, kto nie znał go tak dobrze jak brat, mógłby pomyśleć,
że jest zdenerwowany, a nie rozbawiony.
- Bracie - zwrócił się do niego - Tysen chce zostać
pastorem. Musi rozumieć męskie słabości, czyli nie owija
jąc w bawełnę, żądzę. Tysenie, to nasze kwartalne spot
kanie mające na celu ustalenie dokładnej liczby bękartów
Sherbrooke'ow.
Tysen gapił się na nich przez chwilę, po czym zwrócił
błędny wzrok na Douglasa. - Waszych czego?
- Słyszałeś - powiedział Ryder. - Masz już prawie
dwadzieścia jeden lat. Czas, żebyś zaczął przychodzić na
nasze spotkania. Co o tym sądzisz, Douglasie? Nie chcemy
przecież mieć gdzieś nieznanych bękartów, czyż nie? Po
myśl o naszej reputacji. I jak chłopcze, zapłodniłeś którąś
z miejscowych?
Tysen wyglądał jak tknięty apopleksją. - Oczywiście że
nie! Nie mógłbym zrobić czegoś tak niecnego! Będę pas
torem, Bożym człowiekiem, pasterzem wiodącym bogoboj
ną trzódkę i...
Ryder wywrócił oczami. - Przestań, proszę! Aż
się wierzyć nie chce, że Sherbrooke może coś takie
go mówić i jeszcze w to wierzyć. Rzygać się chce.
Co za szkoda, że jesteś taki, na jakiego wyglądasz,
ale nie wolno tracić nadziei, zwłaszcza jak się jest
optymistą.
- Czy wszyscy optymiści są tacy pożądliwi? - krzyknął
na cały pokój Douglas.
Ryder roześmiał się, a Tysen stał oniemiały. Wiedział, że
jego bracia to ludzie światowi, że robią rzeczy, o jakich on
boi się nawet myśleć, ale cóż to za żarty? Spotkanie w celu
policzenia bękartów? Z kroplami potu na czole zaczął się
wycofywać w stronę drzwi.
- Uśmiechnij się chociaż - powiedział Douglas. - Pastor
też może mieć poczucie humoru.
- Och tak - wykrztusił Tysen - mogę się uśmiechnąć...
oczywiście... ale...
- Dokończże - ton Rydera zdradzał lekceważenie. - Nie
dokończyłeś żadnego zdania. Powtarzasz się.
- No cóż, człowiek Boży może kochać na różne spo
soby. Ja też mogę kochać damę, i w rzeczy samej ko
cham.
- Jezu! - Ryder odwrócił się rozbawiony. - Napijesz się
brandy Douglas?
- Niedobrze mi się robi - odpowiedział Douglas - i pe
wnie nie utrzymałbym tej brandy, więc nie. - Zrobiło
mu się trochę żal Tysena, stojącego tak z płonącymi cze
rwienią policzkami. - Co to za dzierlatka? Wybranka przy
szłego pastora to na pewno nie żadna aktoreczka ani panna
sklepowa?
- Nie - mówił Tysen w zachwycie zgoła nie pastorskim.
- Nazywa się Melinda Beatrice Hardesty i jest córką Sir
Thomasa Hardesty.
Ryder zaklął. - Znam tę dziewuchę. Jest głupia, wdzię
czy się, zachowuje jakby była Bóg wie kim i nie ma piersi.
Ma za to wodniste oczy, kościste łokcie i dwa imiona. To
już przekracza ludzkie pojęcie, dwa imiona! I jej rodzice
używają obydwu!
- Będzie doskonałą żoną człowieka Bożego! - Tysen
byłby dalej bronił swej bogini, ale przerwał widząc, że
Douglas podnosi się z fotela. Impertynencje Rydera poszły
w niepamięć wobec wyrazu twarzy najstarszego z braci,
niepokojąco podobnego do wyrazu twarzy ich nieżyjącego
ojca. Tysen zaczął się wycofywać, powolutku, powolutku,
aż poczuł za plecami zamknięte drzwi.
Douglas starał się mówić bardzo łagodnie. - Powiadasz,
że w wieku dwudziestu lat zdecydowałeś, że kochasz dzie
wczynę równą ci urodzeniem i majątkiem? Mówimy o ro
dzinie Hardesty z Blaston, tak?
- Tak - odpowiedział Tysen - Mam prawie dwadzieścia
jeden.
- Młody głupek. - Ryder beznamiętnie strzepnął kurz
z rękawa. - Za miesiąc mu przejdzie. Pamiętasz, Douglas,
jak wydawało ci się, że chcesz córkę tego diuka? Kiedy to
mogło być? Jakieś trzy lata temu kochałeś się w niej po
uszy. Byłeś w domu, bo ranili cię w ramię. Jak miała na
imię? Melisanda? Tak...
Douglas machnął ręką, żeby go uciszyć. - Rozmawiałeś
z Sir Thomasem? - zwrócił się do najmłodszego brata.
- Oczywiście że nie - odpowiedział Tysen. - Ty jesteś
głową rodziny. _ .
" - Pamiętaj o tym. Obiecaj mi, że nie będziesz się oświa
dczał tylko dlatego, że się do ciebie uśmiecha czy pokazuje
kawałek nogi. Dziewczęta rodzą się i od razu wiedzą, jak
usidlić niczego nieświadomych mężczyzn, dlatego musisz
uważać. Zgoda?
Tysen pokiwał głową. - Ale nie Melinda Beatrice - do
dał szybko. - Ona jest miła i szczera, ma w sobie słodycz
i dobroć, będzie pasterką mojej trzódki, towarzyszką życia.
Ona nigdy... - Przerwał widząc, że bracia za chwilę wy
buchną niepohamowanym śmiechem. Zacisnął usta, zmar
szczył brwi i stał sztywno jak kołek - Właściwie nie po to
tu przyszedłem. Są tu ciocia Mildred i wuj Albert i pragną
z tobą mówić.
- A! Kazanie. Pewnie przekupiłeś służącą, żeby pójść
mnie szukać i uciec przed ich sokolim wzrokiem?
- Tak - Tysen czekał, aż Douglas przestanie się zżymać.
- Tak, masz rację co do ich wizyty - zaczął z namasz
czeniem. - Słyszałem, jak mówili o najstarszej córce mar
kizy Dacre, Juliette, diamencie pierwszej próby, jak się wy
raziła ciocia Mildred, akurat dla ciebie.
Douglas milczał jak grób.
- Daj ci Boże sto lat życia! - krzyknął Ryder. - Szanuję
cię i niebu jestem wdzięczny, że to ty jesteś czwartym hrabią
Northcliffe, szóstym wicehrabią Hammersmith, dziewiątym
baronem Sanderleigh i celem ich wszystkich ataków!
- Ja także cię szanuję, Douglasie - dodał Tysen. - Jesteś
doskonałym hrabią, wicehrabią i baronem. Wuj Albert
i ciocia Mildred z pewnością mają takie samo zdanie. Cała
rodzina czeka, aż się ożenisz i...
- Boże, ty też! Nie ma dla mnie nadziei. - Douglas
podniósł się z krzesła. - Tysenie, twa wdzięczność mnie
ocali. Módl się za mnie, braciszku. Ryder, spotkanie zostało
odroczone. Będę chyba musiał zamienić słówko z Tinke-
rem, żeby dobrze zaszył ci rozporek.
12
- Biedny Tinker będzie przerażony.
- Cóż, wolę nie prosić o to żadnej ze służących, mijało
by się to z celem. Założę się, że gdyby to była któraś z mło
dszych, złamałbyś naszą umowę.
- Biedny Douglas - powiedział za nim Ryder.
- O jakiej umowie on mówił? - zainteresował się Tysen.
- Przyrzekliśmy sobie kiedyś, że nie dotkniemy żadnej
z naszych służących. Jak się już odkochasz i zaczniesz zno
wu myśleć, przyrzekniesz to samo.
Tysen postanowił nie sprzeczać się z bratem. Był ponad
to - on, przyszły pastor, którego myśli i czyny z ducha są,
a nie z ciała. Zresztą, o ile pamiętał, nigdy nie udało mu się
wygrać z braćmi, dlatego powiedział tylko: - Ta dziew
czyna jest pewnie niebrzydka.
- Wszystkie są śliczne ze spódnicą na głowie - powie
dział na odchodnym Ryder.
Na hiszpańskim stole z ciemnego mahoniu leżała
Sinjun. Skrzyżowała ramiona i obojętnie pogwizdywała
z cicha. Przestała, kiedy zobaczyła, że Ryder ją widzi,
i spytała głosem pozbawionym emocji: - I jak się udało
spotkanie?
- Trzymaj język za zębami, mała.
- To prawda, jestem młoda, ale nie głupia.
- Dosyć.
- Jak się mają twoje ukochane maleństwa?
- Bardzo dobrze, dziękuję.
- Milczę jak grób. - Uśmiechnęła się, pocałowała go
i pobiegła w stronę kuchni, gwiżdżąc jak chłopak.
R O Z D Z I A Ł
Hrabia tym razem nie bez powodu marszczył brwi. De
nerwował się, bo wewnętrzne przeczucie mówiło mu, że
coś się wydarzy, coś, co mu się spodoba. Nienawidził ta
kich odczuć, sprawiały, że czuł się bezbronny. Nie mógł ich
2
13
jednak ignorować. Rząd był w rozsypce, a przeklęty głu
piec Addington ze strachu trząsł się jak galareta - pewnie
stąd to drapanie w trzewiach, nic innego jak obawa przed
Napoleonem.
Bał się inwazji jak wszyscy Anglicy z południowego wy
brzeża, chociaż wiedział, że jest mało prawdopodobna
- Anglia panowała nad Kanałem. Jednak tylko głupiec nie
doceniałby geniuszu militarnego Napoleona i jego żelaznej
woli zniszczenia wszystkiego, co angielskie.
Zeskoczył z grzbietu Gartha, swego ogiera, i poszedł
w stronę klifu. Spienione, białe fale z łoskotem rozbijały
się o skały. Wciągnął do płuc słone powietrze, poczuł na
twarzy wilgotne, siekące kropelki. Ostre podmuchy
wiatru targały mu włosy, sprawiały, że do oczu na
pływały łzy. Dzień był szary i pochmurny. Nawet wytę
żając wzrok nie mógł dostrzec Francji. Przy dobrej
pogodzie widział stąd Boulogne i niewyraźną linię
wybrzeża w okolicach Calais. Zmrużył oczy i wpatrywał
się w szarość. Chmury przepływały jedna za drugą, ale
nie przerzedzały się, było ich coraz więcej. Nie odwrócił
się, kiedy usłyszał, że ktoś nadjeżdża i zatrzymuje konia
tuż przy nim.
- Wiedziałam, że tu jesteś. To twoja świątynia dumania.
Odwrócił się i uśmiechnął do młodszej siostry siedzącej
okrakiem na Fanny, swojej klaczce. - Chyba będę musiał
porzucić utarte ścieżki. Nie widziałem cię na śniadaniu ani
na obiedzie. Kara za jakieś przewinienie?
- Och nie, straciłam poczucie czasu. Czytałam. - Urwa
ła, lekko ześliznęła się z siodła i podeszła do niego - wyso
ka, szczupła dziewczyna o długich nogach i nieokiełzna
nych blond włosach, otaczających jej głowę gęstwiną lo
ków. Rano włosy te z pewnością przytrzymywała wstążka,
ale teraz dawno nie było już po niej śladu. Miała mocno
niebieskie oczy, tak przejrzyste jak dzień był szary, oczy,
z których wyzierało poczucie humoru i żywa inteligencja.
Wszyscy Skerbrooke'owie mieli takie oczy i gęste, jasne
włosy, chociaż włosy Sinjun były jeszcze jaśniejsze i roz
świetlone słońcem. Wszyscy poza nim.
14
Kiedy był dzieckiem, niania staruszka oświadczyła mu
radośnie, że ma oczy ciemne jak grzech. Smagły, ogorzały
- przypominał pogańskiego Celta, z włosami czarnymi ni
czym wódz zastępów piekieł.
Był jeszcze mały, kiedy podsłuchał, jak ojciec oskarżał
matkę o to, że przyprawiła mu rogi. Syn nie przypominał
żadnego znanego Sherbrooke'a. Przypominał sobie, że mat
ka gęsto się tłumaczyła ze swojej - jak się wyraziła - po
myłki przy wydawaniu na świat dziedzica. Ryder lubił po
wtarzać, że to przez ten całkiem nie-Sherbrooke'owy wy
gląd wszyscy okazywali mu posłuszeństwo, taki był groźny
i wymagający.
Ale kiedy patrzył na siostrę, wcale nie był groźny i wy
magający. Tak jak on, miała na sobie spodnie z koźlęcej
skóry, luźną białą koszulę i jasnobrązową kamizelkę. Wie
dział, że gdyby matka zobaczyła ją w takim stroju, roz-
wrzeszczałaby się jak na widok zjawy. Matka zawsze z ja
kiegoś powodu krzyczała.
- Co czytałaś?
- Nieważne. Znowu się martwisz, prawda?
- Ktoś musi bo nasz rząd nie bardzo się przejmuje
obroną. Napoleon ma najlepiej wyszkolonych i zaprawio
nych w boju żołnierzy w całej Europie, a oni bardzo chcą
nas pobić.
- To prawda, że Fox wróci i przegoni Addingtona?
- Podobno jest chory, a nie przyszedł jeszcze od
powiedni moment na wyrugowanie Addingtona. To
liberał i człowiek nierozważny, tak samo jak Addington,
ale przynajmniej jest przywódcą i nie jest taki nie
zdecydowany. Wiesz na ten temat chyba tyle co ja.
- Przyzwyczaił się już do nad wiek rozwiniętej siostry
- może to niezbyt fortunne określenie - raczej do jej
erudycji, obeznania ze sprawami i tematami, które
powinny ją interesować dopiero za wiele, wiele lat,
zagadnieniami, które u większości dam i dżentelmenów
wywoływały tylko znudzone ziewnięcia. Rozumiała go
lepiej niż bracia i matka, lepiej niż całe konstelacje
kuzynów Sherbrooke'ow. Bardzo ją kochał.
15
- Mylisz się - powiedziała. - Z pewnością wiele wi
działeś podczas podróży do Londynu w zeszłym tygodniu
i rozmawiałeś z nimi wszystkimi. Nie powiedziałeś mi je
szcze, jakie nastroje panują w Ministerstwie Wojny. Wiem,
że kazałeś rozdać broń wszystkim mężczyznom na naszych
farmach i niektórym z wiosek i nie przestajesz z nimi
ćwiczyć. - Zachichotała jak mała dziewczynka, którą
w gruncie rzeczy była. - To było takie śmieszne, jak pan
Dalton udawał, że bije żabojadów tym powykrzywianym
patykiem!
- Najlepiej mu idzie krycie się i wycofywanie. Powinie
nem raczej przeszkolić jego żonę. Takiego żołnierza Fran
cuzi baliby się jak ognia.
Oczy Sinjun pociemniały, kiedy wypaliła niespodziwa-
nie: - Wczoraj wieczorem widziałam Dziewicę.
- Podsłuchałem, jak opowiadałaś o tym swoim przyja
ciółkom. Publika bardzo przejęta, ale naiwna do bólu. Moja
droga, to nonsens i dobrze o tym wiesz. Pewnie najadłaś się
rzepy na kolację i miałaś przywidzenia.
- Czytałam w bibliotece.
- Tak? Proszę cię żebyś nie mówiła matce, jeżeli przy
padkiem były to moje greckie sztuki. Jej reakcja mogłaby
być gwałtowna.
Uśmiechnęła się. - Twoje greckie sztuki przeczytałam
dwa lata temu.
Uderzył się dłonią w czoło. - Powinienem był wiedzieć.
- Najbardziej interesująca wydała mi się Lizystrata, cho
ciaż nie rozumiem, dlaczego żony spodziewały się, że
ich mężowie przestaną walczyć tylko dlatego, że im za
groziły, że...
- Wiem, co zrobiły - przerwał jej, ubawiony i przerażo
ny zarazem. Zmierzył ją wzrokiem, zastanawiając się, czy
nie powinien udzielić jej braterskiego napomnienia lub
choćby zaprotestować przeciwko niestosownym lekturom.
Zanim jednak zdołał cokolwiek wymyślić, Sinjun zaczęła
z namysłem: - Kiedy szłam na górę około północy, zoba
czyłam światło pod drzwiami komnaty hrabiny, obok two
jej. Otworzyłam drzwi najciszej jak umiałam i zobaczyłam
16
ją. Stała obok łoża, cała w bieli, tak jak ją opisują. Była
bardzo piękna, z prostymi włosami do pasa, tak jasnymi, że
prawie białymi. Odwróciła się, spojrzała na mnie i znikła.
Przysięgłabym, że chciała coś przedtem powiedzieć.
- Wszystko przez rzepę - stwierdził Douglas. - Zapom
niałaś, że ją jadłaś. Nie wierzę w ducha, żaden inteligentny
człowiek nie wierzy.
- Nie widziałeś jej, dlatego tak mówisz. I nie ufasz ko
biecie, która mówi ci szczerą prawdę. Wolisz wszystko zło
żyć na rzepę.
- Rzepa, Sinjun, rzepa.
- Doskonale, ale ja ją widziałam.
- Dlaczego widują ją tylko kobiety?
Sinjun wzruszyła ramionami. - Nie wiem, czy pokazy
wała się tylko kobietom. Wszyscy hrabiowie, którzy o niej
w przeszłości pisali, tak twierdzili, ale kto wie? Z doświad
czenia wiem, że panowie nie są skłonni do przyznania, że
istnieją rzeczy niewytłumaczalne. Nie chcą ryzykować, że
zostaną uznani za głupców.
- Wiesz z doświadczenia, tak? - podjął Douglas sardo
nicznym tonem. - Więc utrzymujesz, że Dziewica stała
przy łożu, opłakując swoją nietkniętą dziewiczość i wie
dząc, że jej małżonek nigdy nie przyjdzie? A ona nigdy nie
stanie się żoną i matką?
- Może.
- Bardziej prawdopodobne jest to, że w ciągu roku po
nownie wyszła za mąż, urodziła szesnaścioro dzieci jak
każda dobra szesnastowieczna kobieta, a potem zmarła jako
siwa i bezzębna staruszka.
- Nie jesteś romantyczny. - Sinjun odwróciła się, pa
trząc za jastrzębiem bujającym w obłokach na szerokich
skrzydłach. Uśmiechnęła się do brata oszałamiającym
uśmiechem, który go zadziwiał. Była małą dziewczynką,
zaledwie piętnastolatką, ale ten cudowny, naturalny
uśmiech zapowiadał kobietę, jaką miała się stać. Zdał sobie
sprawę, że go przeraża.
- Widziałam ją i inni też ją widzieli. Wiesz, że istniała
kiedyś młoda dama. której mąż trzy godzinyjjo ślubie
. \ l 7
został zamordowany, a ona zabiła się. kiedy się o tym
dowiedziała. Miała zaledwie osiemnaście lat i nie po
trafiła wyobrazić sobie życia bez niego, tak bardzo go
kochała. Tę tragedię spisał ze szczegółami Audley Sher-
brooke, pierwszy hrabia Northcliffe. Nawet ojciec raz
o tym napisał.
- Wiem, ale możesz być pewna, że ja o tym nie
napiszę. To wszystko sprawa histeryzujących kobiet.
Wieczne męki Dziewicy skończą się wraz ze mną. Nasi
przodkowie z całą pewnością spisywali swoje historie
podczas długich zim, żeby rozerwać czymś siebie i do
mowników.
Sinjun tylko potrząsnęła głową i dotknęła rękawa jego
płaszcza: - Nie ma sensu się z tobą sprzeczać. Mówiłam ci
już? Dwie moje przyjaciółki, Eleonora i Lucy Wiggins,
kochają się w tobie. Szepczą, chichoczą i mówią, że jakbyś
tylko się do nich uśmiechnął, zemdlałyby.- Po tym dziew
częcym wyznaniu dorzuciła: - Jesteś urodzonym przywód
cą, zarówno tu, jak i w wojsku. A ja naprawdę widziałam
Dziewicę.
- Mam nadzieję, że co do mnie masz rację. A jeśli
chodzi o ciebie, za dużo rzepy i sprośnych greckich sztuk.
A Eleonora i Lucy za kilka lat będą wzdychały i mdlały
za Ryderem.
- Musisz - uniosła brwi - zmusić Rydera, żeby ich nie
próbował uwieść. Są takie głupie.
Umilkła, bo widziała, że myśli Douglasa są zajęte
czymś innym.
Myślał o tym, że będzie bronił swego dziedzictwa jak
jego przodek, baron Sanderleigh, który ocalił Northcliffe
(przed purytańskimi armiami Cromwella i zdołał go prze
konać o poparciu rodu, a potem przekonał o tym samym
króla Karola II. Kolejne pokolenia Sherbrooke'ow dopro
wadziły do perfekcji misterną sztukę przebiegłości, dzięki
której oni sami i ich ziemie wychodziły nietknięte z dzie
jowych nawałnic. Dawali królom i ministrom kochanki
suto obdarzone urodą i mądrością, przodowali w dyploma
cji i służyli w armii. Powiadano, że królowa Anna kochała
18
się w generale z rodu Sherbrooke'ow. Jakkolwiek
było, obrastali w bogactwa, a Northcliffe pozostawało
bezpieczne.
Potrząsnął głową i odsunął się od krawędzi klifu. Po
deszczach ziemia mogła się osunąć. Ostrzegł Sinjun i zno
wu pogrążył się w rozmyślaniach.
- Nie dadzą ci spokoju.
- Wiem - powiedział, nie próbując udawać ignoran
cji. - Mają rację, do diabła, a ja byłem upartym głupcem
Muszę się ożenić i zapłodnić żonę. W wojsku widziałem,
jak kruche jest ludzkie życie. Bardziej niż skrzydła
motyla.
- Tak, i to właśnie twoje dziecko musi być przyszłym
hrabią Northcliffe. Bardzo kocham Rydera, tak jak i ty, ale
on nie chce tytułu. On chce się śmiać i bawić, a nie ślęczeć
nad księgami rachunkowymi z komornikiem na karku albo
wysłuchiwać narzekań dzierżawców na przeciekające da
chy. Nie dba o pompę, zaszczyty i ukłony. Ma niepoważny
charakter. - Skrzywiła się i potrząsnęła głową, kopiąc czub
kiem buta w skałę. - To znaczy niepoważny, jeśli idzie o te
wszystkie hrabiowskie sprawy. W innych sprawach ma bar
dzo poważny.
- Cóż to znaczy?
Sinjun uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami.
Nagle Douglas zrozumiał, że podjął decyzję. Co wię
cej, wiedział już, kogo poślubi. To Ryder podsunął mu
ten pomysł podczas spotkania. Dziewczyna, która wpa
dła mu w oko trzy lata temu, piękna i pełna wdzięku
lady Melisanda, córka księcia Beresfordu. Pragnęła go,
płakała, kiedy odjeżdżał i obrzucała go wyzwiskami za
to, co uważała za zdradę. Trzy lata temu nie był wolny,
był w armii i chciał ocalić Europę i Anglię przed Na
poleonem.
Teraz chciał ocalić już tylko Northcliffe i ród Sher
brooke'ow.
- Ma na imię Melisanda i dwadzieścia jeden lat - powie
dział głośno - Jest córką Edouarda Chambersa, diuka Bere
sfordu. Spotkałem ją, kiedy miała osiemnaście lat, ale wte-
19
dy nie miałem zamiaru się żenić. Byłem w domu tylko
z powodu tego zranionego ramienia. Może już dawno wy
szła za mąż i ma dzieci. Była taka piękna, dziarska i bez
troska. Ma stare, dobre nazwisko, które podupadło dopiero
za czasów jej dziada. Trzy lata temu nie miała wielkiego
posagu, ale nie dbam o to, wezmę ją w jednej koszuli. Jej
brat to kanalia, nawet teraz słynie w Londynie z rozrzutno
ści. To drań i utracjusz, przegrywa każdą gwineę, jaka mu
wpadnie do ręki. Zanosi się na to, że będzie ostatnim z rodu
Chambersów.
- To szlachetnie z twojej strony, że nie dbasz o posag.
Matka ciągle powtarza, że to jedyna podstawa małżeństwa.
Może twoja Melisanda czekała na ciebie. Ja bym czekała.
Może nikt się z nią nie ożenił, bo nie miała posagu, choć
jest córką diuka i w dodatku tak piękną. A może jest już
wdową? Może jej mąż był słaby i zmarł? To rozwiązałoby
wszystkie problemy.
Douglas uśmiechnął się pod nosem, ale był zadowolony,
że może zwierzyć się ze swoich myśli i planów siostrze.
Tak, podobała mu się kiedyś Melisanda. Fascynowała go jej
beztroska, intrygowały sprytne gierki. Bardzo chciał wziąć
ją do łoża, słyszeć jak szepcze mu do ucha, zobaczyć po
dziw w jej oczach.
- Jeżeli Melisanda jest wolna, nie będziesz musiał
tracić czasu i szukać w Londynie narzeczonej - dodała
cichutko Sinjun.
- Masz rację. - Wstał i otrzepał bryczesy. - Zaraz napi
szę do jej ojca. Jeżeli Melisanda jest wolna - Boże, to brzmi
jakby była klaczą na sprzedaż! - będę mógł natychmiast
wyruszyć do Harrogate i wziąć ślub. Myślę, że ją polubisz.
- Polubię, jeżeli ty ją lubisz. Co innego matka, ale to nie
ma znaczenia.
Douglas pokiwał tylko głową. - Masz rację. Wiesz, że
tylko ona nigdy mnie nie naciskała, żebym się ożenił i za
pewnił dziedzica?
- To dlatego, ze nie chce rozstać się z pozycją pani
Northclifee. Wdowi domek Sherbrooke'ow jest uroczy, ale
ona nie ma ochoty w nim zamieszkać.
20
- Czasami mnie przerażasz, młoda damo. - Musnął jej
poplątane przez wiatr włosy i ujął pod brodę. - Porządna
z ciebie dziewczyna.
Spokojnie przyjęła te ciepłe gesty, a potem powiedziała:
- Zastanawiałam się, dlaczego Dziewica pojawiła się akurat
teraz. Pewnie wiedziała, że planujesz małżeństwo. Może jej
przybycie to znak, może chce ostrzec ciebie albo Melisandę
przed jakimś niebezpieczeństwem?
- Bzdura - stwierdził hrabia. - Ale i tak dobra z ciebie
dziewczyna, choć czasem masz za dużo wyobraźni.
- Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie - Horacy - niż
się śniło waszym filozofom.
- Pozwól, że ci odpowiem: „Spoczywaj w pokoju, du
chu udręczony."
- Czasami trudno z tobą wytrzymać.
- Jesteś zła, bo cię przeszekspirowałem?
W przypływie dobrego humoru kuksnęła go w ramię.
- Jesteś bardzo przyziemny. Ale może to się zmieni
po ślubie.
Douglas pomyślał o wszechogarniającej namiętności, ja
kiej miał zamiar się oddawać sypiając z Melisanda.
- Niekiedy, moja droga - wykrzywił się do niej - masz
także zadziwiająco dużo intuicji.
Hrabia nie marszczył brwi, wracając do Northcliffe Hall.
Wszystko się uda, gwiazdy mu sprzyjają jak wielu pokole
niom pierworodnych Sherbrooke'ow. Zawsze tak będzie,
szczęście Sherbrooke'ow nigdy go nie zawiodło...
Przerwał, stojąc w wielkim holu obok siostry i kamer
dynera, Hollisa. Lady Lydia, ich matka, rozkazywała, żeby
Joan natychmiast zjawiła się na górze, przebrała się i przy
najmniej próbowała wyglądać jak młoda dama, pomimo
tego, co kładą jej w głowę starsi bracia, zachęcający głupią
dziewczynę nie wiadomo do czego.
- Spodziewamy się gości, jak sądzę? - Douglas posłał
siostrze porozumiewawcze spojrzenie.
- Tak, i jeżeli Algernonowie - wiesz, jaka jest Almeria
- jeżeli zobaczy to dziecko w bryczesach i z włosami
jak, jak...
21
Urwała, a Sinjun spytała niewinnie: - Jak Meduza,
mamo?
- Jak zbuntowana wiedźma z jednego z tych twoich za
kurzonych tomisk. Idziemy. Douglas, proszę cię, żebyś nie
nazywał siostry tym głupim przezwiskiem w obecności Al-
gernonów.
- Wiesz, że Algernonowie znaczy „wąsacze"? Tak na
zywano Williama de Percy, który nosił brodę, kiedy inni
panowie gładziutko się golili i...
- Dość - przerwała hrabina Northcliffe, wyraźnie wzbu
rzona - przestań się mądrzyć, młoda damo. Tyle razy ci
powtarzam, że panowie nie lubią mądrych kobiet. To ich
irytuje i sięgają po butelkę. I nie chcę już więcej słyszeć
twego bezsensownego przezwiska. Nazywasz się Joan
Elaine Winthrop Sherbrooke.
- Ale mnie się podoba Sinjun, mamo. - Sinjun czuła, jak
palce matki zaciskają się na jej ramieniu. - Ryder mnie tak
nazwał, kiedy miałam dziesięć lat.
- Cicho - ucięła matka, nie przeczuwając, że już wkrót
ce to nie ona będzie gospodynią Nortel iffe Hall - Nie
jesteś świętym Janem ani świętą Joanną. Sinjun to przy
domek dla mężczyzny. To Tysen postanowił, ze jesteś
Joanną d'Arc...
- A potem postanowił zrobić z niej męczennicę i stąd
święty Jan, czyli Sinjun.
- Tak czy siak, dość tego,
Douglas nic nie powiedział. Prawdziwe imię siostry led
wo pamiętał i nie miał wątpliwości, że matka będzie musia
ła pogodzić się z przydomkiem córki.
Poszedł do biblioteki napisać list do diuka Beresfordu.
Nie miał zamiaru rozgłaszać swoich planów aż do czasu,
kiedy diuk je zaaprobuje. Melisanda oczywiście też.
Wiedział, że Sinjun go nie wyda, ufał tej małej bardziej
niż braciom. Jakby nie było, ona nigdy się nie upijała.
Lubił imię Sinjun, ale nie chciał przeciwstawiać się ży
czeniu matki. Nabożnie wyznawała zasady, które przy
prawiały go o mdłości, czasami była skąpa i złośliwa
w stosunku do służących, własnych dzieci i sąsiadów.
22
Bóg obdarzył ją intelektem zmokłej kury, pulchnymi
kształtami i różowymi policzkami. Jej twarz okalały mi
sterne pukle przypominające kiełbaski, i miała co naj
mniej dwa nadliczbowe podbródki. Bez ustanku rozpra
wiała o obowiązku i trudach zrodzenia czworga dzieci.
Niekiedy tak go denerwowała, że nie był pewien, czy
ją kocha. Ojciec przed śmiercią wyznał mu, że ledwo
ją znosił.
Czy Sinjun miała rację? Czy matka nie angażowała się
w matrymonialną nawałnicę, bo nie chciała jego przyszłej
żonie oddać panowania nad domem? Bezskutecznie usiło
wał wyobrazić sobie Melisandę, jak dogląda gospodarstwa
w Northcliffe, jak domaga się, żeby matka oddała jej klu
cze. Wzruszył ramionami. To bez znaczenia.
I cóż jest takiego złego w zwykłym przydomku?
R O Z D Z I A Ł
Clayhourn Hall, Wetherby
New Harrogate, Anglia
- Trudno w to uwierzyć, papo - odezwała się wreszcie
Alexandra cichym, nienaturalnym głosem. Nie mogła ode
rwać oczu od kartki papieru, którą ojciec położył na biurku.
- Na pewno chodzi o hrabiego Northcliffe? To on pragnie
poślubić Melisandę? Douglas Sherbrooke?
- Bez wątpienia - powiedział Lord Edouard, diuk Beres
fordu. - Biedny głupiec. - Wziął list w swoje smukłe palce
i przeczytał go najmłodszej córce na głos. Kiedy skończył
i spojrzał na nią, wydało mu się, że jest nieco rozstrojona.
Wyglądała blado, ale może to tylko ostre światło wpadające
przez okna biblioteki.
- Twoja siostra pewnie będzie bardzo uradowana, zwła
szcza po tym, jak cztery miesiące temu Oglethorpe się
rozmyślił. To jak balsam na jej urażoną dumę. A jeśli
o mnie chodzi, cóż, powinienem chyba płakać ze szczęścia.
3
23
Jego pieniądze są jak zbawienie, że nie wspomnę o przy
zwoitym zapisie.
Alexandra oglądała stwardniały paznokieć na swoim
kciuku. - Melisanda powiedziała mi, że trzy lata temu
odmówiła Sherbrooke'owi. Błagał ją o rękę, ale ona uwa
żała, że to zbyt niepewna partia. Powiedziała, że wprawdzie
jest hrabią, ale to za mało, zwłaszcza że jego ojciec jeszcze
wtedy żył, a on sam upierał się, że będzie nadal służył
w wojsku. Gdyby zginął, jej nie zostałoby nic, bo po
śmierci ojca hrabią zostałby młodszy brat. Stwierdziła,
że być ubogą żoną to zupełnie co innego niż być ubogą
i piękną córką.
Diuk uniósł brwi do góry. - Melisanda tak powiedziała?
Alexandra pokiwała głową i odwróciła się od ojca. Pode
szła do wielkiego okna, którego zasłon nigdy nie zaciągano,
niezależnie od pogody. Diuk lubił rozkoszować się pięk
nym widokiem, pomimo niekończących się narzekań żony.
Promienie słońca niszczyły dywan, a pieniędzy na nowy
nigdy nie było. Diuk nie zwracał uwagi na to gadanie. Ale
xandra powiedziała wolno: - A teraz jest hrabią i chce się
z nią ożenić.
- Tak, a ja udzielam swojego pozwolenia i szybko doj
dziemy do porozumienia co do zapisu. Dzięki Bogu, jest
bogatym człowiekiem. Sherbrooke'owie zawsze mądrze
gospodarowali swoimi pieniędzmi, nigdy nie wydawali po
nad miarę i nie wchodzili w alianse, które nie byłyby dla
nich korzystne. Oczywiście, małżeństwo z Melisanda nie
przyniesie mu złamanego grosza, to jasne. Wręcz przeciw
nie, będzie musiał słono za nią zapłacić, już moja w tym
głowa. Musi mu na niej zależeć, skoro pisze. Po takim
czasie mogłaby być już dwakroć za mężem. Na obronę
twojej siostry muszę powiedzieć, że jej konsekwencja
równa się dumie.
- Tak sądzę. O ile pamiętam, to był bardzo miły czło
wiek. Uprzejmy i miły.
- Wartogłowy młody głupiec, i to wszystko - powie
dział diuk - Dziedzic Northcliff, który nie chciał się wy
przedać. Ale teraz to bez znaczenia, jest hrabią i to
24
wszystko zmienia. Wszyscy Sherbrooke'owie od czasów
Noego byli torysami, a ten pewnie nie jest inny. Statecz
ny i zrównoważony jak Justin Sherbrooke, jego ojciec.
Ale teraz nie ma co o tym mówić. Muszę widzieć się
z twoją siostrą.
Przerwał i patrzył na profil córki. Czysta i niewinna,
pomyślał, ale w pochylonej głowie, w szarych, jasnych
oczach kryła się siła. Miała prosty, cienki nos, wysokie
kości policzkowe, a zaokrąglony podbródek sprawiał wra
żenie uległości. Dobrze wiedział, że to tylko wrażenie, ale
ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest w niej stal,
nawet kiedy się z nim kłóciła. Bujne, tycjanowskie włosy
nosiła zebrane do tyłu, pokazując maleńkie uszy. Uważał,
że są urocze, tak jak i ona cała. Nie miała olśniewającej
urody Melisandy, swojej starszej siostry, ale i tak dla niego
była śliczna. Pozbawiona próżności, nie okazująca złych
humorów, dobra i w dodatku niegłupia. Odpowiedzialne
dziecko, które nigdy nie zawiodłoby tatusia i wiedziało, co
to jest obowiązek wobec rodziny. Widział, że coś ją zmart
wiło, ale nie wiedział co.
- Tobie pierwszej o tym powiedziałem, bo chciałem,
żebyś wyraziła swoją opinię. Twoja matka uważa, że jesteś
cicha i w cieniu siostry, ale ja wiem, że tak nie jest. Dlatego
chcę usłyszeć twoje zdanie o tym małżeństwie.
Patrzył na nią uważnie. Czyżby lekko zadrżała, słysząc
jego słowa? Zmarszczył brwi, myśląc, że pewnie matka
znowu porównywała ją do siostry.
- Czy coś cię dręczy, kochanie?
- Och nie, tylko...
- O co chodzi?
Wzruszyła ramionami. - Zastanawiam się, czy Melisan
da będzie go teraz chciała. Ma ochotę na kolejny sezon
w Londynie. Wiesz, że w przyszłym tygodniu mamy je
chać. Może wolałaby rozejrzeć się trochę za innymi pana
mi. Mówiła mi, że bardzo lubi zaloty. Nazwała Ogelthorpa
ropuchą bez kręgosłupa i stwierdziła, że bardzo jej ulżyło,
kiedy mamusia namówiła go, żeby się wycofał, zanim się
zadeklarował, że tak powiem.
25
Diuk westchnął. - Tak, co do niego miała rację, ale nie
0 tym mowa. Alex, wiesz, że na moją decyzję w dużym
stopniu rzutują pieniądze. Nasza rodzina już od lat nie
pławi się w zbytku, a wydatki na sezon w Londynie
- dom, nowe suknie dla twojej siostry i matki - to ba
jońskie sumy. Miałem zamiar wydać te pieniądze, bo nie
widziałem innego wyjścia. Ale teraz mogę otrzymać za
pis bez Londynu i bez wydatków. - Diuk zdawał sobie
sprawę, że jeżeli Melisanda nie pojedzie, nie pojedzie
także Alexandra, a miał to być jej pierwszy londyński
sezon. No cóż, koszt... Przeciągnął dłonią po swoich
kasztanowatych włosach. Co robić? Mówił dalej, bardziej
do siebie niż do córki. - I jeszcze Reginald, mój dzie
dzic, który ma dwadzieścia pięć lat i zna każdą lon
dyńską spelunkę. Gra, jest po uszy zadłużony u swojego
krawca i szewca, i traci ostatnie pieniądze na „świecideł
ka", jak nazywa prezenty dla swoich kochanek. Mój
Boże, gdybyś zobaczyła bransoletę z rubinami, którą
kupił dla jakiejś tancereczki! - potrząsnął głową. - Alex,
jestem w pułapce, i to już od dawna. Dobrze wiesz,
że próbowałem wprowadzić oszczędności, ale spróbuj to
wytłumaczyć matce! Oświadczyła, że obiad musi się
składać z co najmniej trzech dań. To samo Melisanda.
Ty rozumiesz w jakiej jesteśmy sytuacji, ale co z tego.
1 Reginald, ten darmozjad. Alex, prawdę mówiąc nie
wierzę, że jego charakter się zmieni.
Ucichł. Teraz przyszło ocalenie, nadzieja. Nie pozwoli
Melisandzie tego zmarnować. Nie przechyli swojej ślicznej
główki mówiąc, że nie jest zainteresowana. Jeżeli spróbuje
mu się przeciwstawić, przekona ją kilka dni odosobnienia
o chlebie i wodzie.
- Co o tym myślisz? Nie zależy ci na sezonie, praw
da? Jesteś taka rozsądna, rozumiesz, że nie mamy pie
niędzy...
Alex uśmiechnęła się tylko. - Dobrze, papo. Melisanda
jest taka piękna, olśniewająca, wesoła, taka naturalna. Gdy
byśmy pojechały do Londynu, i tak nikt by na mnie nawet
nie spojrzał. Nie szkodzi, że nie pojedziemy. Mówię praw-
26
dę. Bałam się wyjazdu, tych wszystkich strasznych dam...
Jeżeli zmarszczą brwi, to po tobie - tak powiada mama.
Są inne rzeczy poza późnymi śniadaniami, rautami i tań
cami do siódmych potów.
Lista „innych rzeczy" nie była długa.
- Jak Melisanda będzie już żoną hrabiego, spełni swój
obowiązek względem ciebie. Jako hrabina Northcliffe za
bierze cię do siebie, żebyś mogła spotkać odpowiedniego
młodego człowieka. Tak się należy i tak się stanie. Tak
właśnie znajduje się mężów.
- Papo, młodzi panowie nie bardzo się do mnie garną.
- Nonsens. W sąsiedztwie nie ma ich zbyt wielu, a ci,
którzy są, tracą resztkę rozumu widząc Melisandę. To bez
znaczenia. Jesteś kochaną, bystrą dziewczyną, która ma
głowę do czegoś więcej niż wstążki i ozdoby...
- Jak się nie jest diamentem, trzeba kultywować inne
ogrody, papo.
- Parafrazujesz monsieur Woltera?
Alexandra uśmiechnęła się. - Tak, ale to prawda. Po co
owijać w bawełnę?
- Ty też jesteś bardzo ładna. Chyba nie chcesz
obrazić swoich wspaniałych włosów? Mają taki sam
kolor jak moje.
Uśmiechnęła się znowu, a diuk pomyślał, że wszystko
się uda. Hrabia Northcliffe właśnie zaproponował, że
za jednym zamachem ocali go od nieuniknionej ka
tastrofy finansowej i uwolni od starszej córki. Serce
i sakiewkę każdego ojca taka perspektywa napawałaby
radością.
- Wierzę, że Melisanda zdecyduje się tym razem na
Douglasa Sherbrooke'a - powiedziała Alexandra. - Jak
mówiłam, to miły człowiek i zasługuje na to, co chce.
- W palcach mięła rąbek bladożółtej sukni z muślinu i pa
trzyła w dół. - Zasługuje na szczęście. Może Melisanda
będzie o niego dbała i uczyni go szczęśliwym.
Diuk skrzywił się i pomyślał, że z tym może być różnie.
Pożycie Melisandy z mężczyzną wyobrażał sobie jako serię
szczęśliwych wspólnych chwil, aż do chwili, kiedy ów mę-
27
żczyzna ośmieli się czegoś jej odmówić, a wtedy... Tego
wolał sobie nie wyobrażać. To w końcu nie będzie już jego
sprawa. Ale za hrabiego Northcliffe na pewno będzie się
modlił po zadzierzgnięciu małżeńskiego węzła.
- Przyprowadzę Melisandę, papo.
Diuk patrzył za nią, kiedy wychodziła z biblioteki.
Działo się coś dziwnego. Dobrze ją znał, była jego ulu
bienicą, oczkiem w głowie i sercem jego serca. Przy
pomniał sobie jak nagle spoważniała, jak drżały jej ręce.
Przyszło mu do głowy, że może... może ona pragnie
hrabiego za męża? Odrzucił zaraz tę myśl, potrząsnął
głową. Nie, trzy lata temu Alexandra miała zaledwie
piętnaście lat i była dziewczynką nieśmiałą aż do bólu,
z ciasno splecionymi włosami w kolorze kasztanu, jesz
cze po dziecinnemu pulchną. Była o wiele za młoda,
żeby czuć cokolwiek do hrabiego Northcliffe. A jeżeli
nawet, to było tylko i wyłącznie dziewczęce zauroczenie,
nic więcej.
Zastanawiał się, czy mądrze postępuje, ale wiedział,
że nie ma wyboru. Bogowie podsunęli mu w darze ru
maka, więc nie miał zamiaru pozwolić mu uciec do
innej stajni, z pewnością mniej na to zasługującej i nie
tak potrzebującej. Jeżeli nawet Alexandra czuła coś do
księcia, to szkoda, ale nie zmieni, nie ma zamiaru zmie
niać z tego powodu planu. Hrabia chciał Melisandę i bę
dzie ją miał. Diuk usiadł, oczekując na przybycie star
szej córki.
Rozmowa pomiędzy nimi przebiegała dokładnie tak, jak
się tego spodziewał.
Słysząc co ojciec ma jej do powiedzenia, Melisanda wpa
dła w furię. Wyglądała niewiarygodnie pięknie, zresztą jak
zwykle. Policzki pokrył jej rumieniec, a oczy - ciemno-
błękitne jak wody jeziora w Patley Bridge u schyłku lata
- rzucały iskry. Gęste, ciemniejsze niż bezgwiezdne niebo
włosy lśniły nawet w przyćmionym świetle biblioteki, a lo
ki fruwały wokół twarzy. Wzięła głęboki wdech i prawie
wykrzyczała: - To śmieszne! Wyobraża sobie, że po trzech
latach wystarczy skinąć palcem, po trzech latach, a ja bez
28
słowa pobiegnę do niego i pozwolę mu robić ze mną, co mu
się żywnie podoba!
Diuk rozumiał jej furię. Urażono jej dumę, a Chamber-
sowie słynęli z dumy: głębokiej, szerokiej i trwałej.
Wiedział jak postępować z córką, dlatego mówił bardzo
powoli, a jego głos przepełniało współczucie i zrozumie
nie. - Przykro mi, że zranił cię przed trzema laty. Nie
próbuj zmieniać przeszłości, znam prawdę. Wiem, że jest
inna niż te bajki, którymi karmisz swoją łatwowierną
siostrę. Ale teraz tamto się nie liczy, choć na pewno
pamiętasz, co miało miejsce. Hrabia rozmawiał wtedy ze
mną przed wyjazdem i wytłumaczył się, jak wtedy
uznałem, należycie. Jak sama widzisz, do ciebie należy
ostatnie słowo, ty jedyna mu się podobasz i tylko twojej
ręki pragnie.
Melisanda była bez wątpienia najpiękniejszym stworze
niem, jakie kiedykolwiek widział. Nawet teraz zastana
wiał się, jak udało mu się spłodzić takie cudo. Była
wyjątkowa i dlatego od urodzenia psuto ją i rozpiesz
czano. A dlaczego by nie? - pytała żona. Czyż nie za
sługuje na karesy i wszystko, czego tylko zapragnie?
Była taka piękna, tak absolutnie doskonała, zasługiwała
na to. Judith na pewno powie, że Melisanda powinna
dostać księcia, co najmniej księcia, a nie jakiegoś tam
byle hrabiego, chociaż akurat ten należał do najbogat
szych ludzi w całej Anglii. Ale księcia na ulicy nie
znajdziesz, i nawet wliczając stojących nad grobem
i młodzieniaszków ledwie pod wąsem, niezbyt ich wielu.
Ojciec patrzył na córkę i ważył słowa, które zadowoliły
by jej próżność.
- Ale i tak - powiedziała po chwili milczenia - i tak za
wiele oczekuje. Ojcze, ja go nie chcę. Odpisz jego Lordow-
skiej Aroganckiej Mości, że jest mi wstrętny, tak, właśnie
wstrętny i tyle. Jest tak samo odrażający jak ta ropucha
Oglethorpe. Nie chcę go, wyjdę za innego. - Przerwała
i przycisnęła białe dłonie do policzków. - Mój Boże, a jeże
li on uzna, że trzy lata temu złamał mi serce? Jeżeli przyj
dzie mu do głowy, że to dlatego nie chcę go poślubić?
29
Może pomyśli, że za nim tęskniłam'? Ojcze, to nie do znie
sienia! Nie mogę tego znieść, co robić?
Diuk westchnął po kilkakroć. Ta nieszczęsna duma,
pomyślał. Cóż, odziedziczyła po nim dumę wielu pokoleń.
Nagle o czymś pomyślał, aż uśmiechnął się do swoich
myśli. - Biedaczysko - powiedział z żałością i potrząsnął
głową.
Melisanda spojrzała na ojca nie bardzo wiedząc, o co mu
chodzi. - Co za biedaczysko?
- Hrabia Northcliffe, ma się rozumieć. Ten mężczyzna
pragnie cię od trzech lat, bez wątpienia wycierpiał więcej
niż możemy sobie wyobrazić. Pragnął cię, ale czuł, że
musi poświęcić się dla Anglii. Honor nakazywał mu
spełnić to, co uważał za swój święty obowiązek. Nie
splamił honoru, pomimo uczucia do ciebie. Nie możesz go
za to winić. Teraz próbuje odbudować swoje szczęście,
tęskni za tobą. Kłania się przed tobą nisko i błaga, żebyś
zapomniała o przeszłości i łaskawym okiem raczyła wej
rzeć na jego niedolę. - Diuk nie zamierzał informować
córki, że hrabia odszedł z armii jakieś osiem czy dziewięć
miesięcy wcześniej. Nawet Melisanda zwątpiłaby o jego
uczuciu, gdyby się dowiedziała, że niemal rok zwlekał
z oświadczynami.
- Był bardzo rozstrojony - powoli powiedziała Melisan
da. - Był naprawdę rozstrojony, kiedy mówił o swoim ab
surdalnym obowiązku.
- Jest hrabią Northcliffe, a jego dom to jedna z najpięk
niejszych rezydencji w Anglii
- Tak, to prawda.
- Ma bogactwa i stanowisko. Szanuje go rząd,
podobno konferuje z Ministerstwem Wojny, nawet
z Addingtonem. - Diuk przerwał, a potem dodał: - Męż
czyzna na takim stanowisku pragnie mieć żonę piękną i nie
nagannie wychowaną, zdolną sprostać rozlicznym obowią
zkom towarzyskim. O ile pamiętam, jest to mężczyzna bar
dzo przystojny i bardzo mile widziany na salonach.
- Jest bardzo czarny, za czarny. Musi być bardzo owło
siony. Nie lubię takich mężczyzn, ale to hrabia.
30
- Trzy lata temu dość ci się podobał.
- Być może, ale byłam wtedy młoda. Wtedy był bardzo
surowy, teraz pewnie jeszcze bardziej. Rzadko się śmiał,
był o wiele za poważny. Nawet uśmiechał się rzadko.
- Był poważnie ranny.
- Tak, ale nie potrafił docenić moich dowcipów. Wtedy
nie zwracałam na to uwagi.
- Moja droga, jakże mógł być aż tak surowy, skoro cię
admirował? To dawało się zauważyć. - Diuk mówił praw
dę, ale wiedział też, że jeżeli hrabia pozostałby dłużej w to
warzystwie jego córki, zasłona spadłaby z jego oczu. Miał
szczery zamiar jak najszybciej ich pobłogosławić.
- Nie aż tak jak uczucie do ojczyzny!
- Teraz będzie kochał ciebie, swą żonę, a nie kraj. Meli-
sando, inteligentna z ciebie dziewczyna, przy tak zakocha
nym mężu na pewno wszystko ułoży się po twojej myśli.
Jakże błyszczałabyś w londyńskim towarzystwie w należ
nej ci roli hrabiny Northcliffe!
Diuk wiedział, że ziarno zostało posiane, podlane i na
wiezione. Może nawet odrobinę za bardzo nawiezione.
Teraz musiał czekać, aż jego trud przyniesie owoce. Za
stanawiał się, czy by jej nie postraszyć, ale wiedział, że
wtedy na złość odmówi.
Melisanda siedziała zamyślona, co w innej sytuacji
bardzo by go zdziwiło. Marszczyła doskonałą brew
- zazwyczaj nie pozwalała sobie na to, to ujmowało jej
urody. Wyglądała zadziwiająco ludzko. Dzięki Bogu już
wkrótce inny mężczyzna będzie się martwił jej nastroja
mi, humorami i scenami, które przyprawiały go o nie
strawność. Ale ten mężczyzna wraz z całym dobro
dziejstwem inwentarza pojmie za żonę jedną z najpięk
niejszych kobiet w całej Anglii.
Diuk zastanawiał się, czy to wystarczy. Lubił hra
biego, uważał, że to porządny młody człowiek. Pewnie
teraz, kiedy był zdrowy, uśmiechał się od czasu do
czasu. Dostanie nagrodę, która ucieszyłaby serce każ
dego mężczyzny.
A on utrzyma swój statek na powierzchni wody.
31
R O Z D Z I A Ł T
- Jak myślisz, Alex? Powinnam wyjść za Douglasa Sher-
brooke'a?
Dlaczego ludzie upierają się, żeby pytać innych o zdanie,
zastanawiała się Alexandra, patrząc na siostrę. Dlaczego
akurat jej zwierzają swoje najskrytsze zamiary, żądając rad,
których i tak nie biorą pod uwagę?
Uniosła do góry brodę i powiedziała: - Sądzę, że
Douglas Sherbroke zasługuję na najpiękniejszą kobietę
świata.
To zatrzymało na chwilę Melisandę, która chodziła w kó
łko po pokoju niczym młody źrebak, zatopiona w myślach:
- Co powiedziałaś?
- Sądzę, że Douglas Sherbrooke...
- Słyszałam! Jeżeli zdecyduję się na to małżeństwo, spe
łnię twoje życzenie, tak?
Alexandra z namysłem popatrzyła na siostrę, po czym
powiedziała: - Mam nadzieję, że Douglas Sherbrooke bę
dzie tak uważał.
Melisanda była już prawie przekonana do swojej przy
szłej pozycji hrabiny Northcliffe, kiedy do pokoju wpadła
matka, jej wysokość lady Judith, z wypiekami na chudej
twarzy i wymachiwała gniewnie rękami.
- Ojciec powiada, że wkrótce masz wyjść za hrabiego,
może nawet w przyszłym tygodniu! Powiada, że nie poje
dziemy do Londynu, że nie będzie po co! Jest niemożliwy!
Co zrobimy?
- Mamo, wiesz, że nie mamy za dużo pieniędzy.
Londyn kosztowałby papę majątek - zauważyła łagodnie
Alexandra.
- Nonsens! Zawsze tak się wykręca. Chcę jechać do
Londynu. A jeżeli o ciebie chodzi, moja droga, musisz zna
leźć sobie męża, a oni nie rosną w tym twoim piekielnym
ogródku! Kiedy twoja siostra wybierze już sobie jakiegoś
dżentelmena, inni zrozumieją, że po niej jesteś ty. Przenio
są uczucia z twojej siostry na ciebie. Mówiłam już, że oj-
32
ciec nigdy nie ma na nic pieniędzy, ale zawsze jakieś się
znajdują, poza pieniędzmi dla waszego nieszczęsnego bra
ta, któremu nie starcza funduszy, żeby żyć w Londynie jak
na młodego dżentelmena przystało. To wstyd i mówiłam
już o tym jego wysokości!
Lady Judith nabrała oddechu.
- Co powiedział papa? - Alexandra skorzystała z krót
kiej chwili przerwy.
- Kazał mi pilnować swoich spraw, jeśli cię to intere
suje, moja droga.
Alexandra zastanawiała się, dlaczego ojciec powie
dział o małżeńskich planach matce. Pewnie z jakiegoś
powodu musiał. Usiadła i obserwowała, jak Melisandę
i matkę ogarnia furia. Zawsze tak było, jeżeli którejś
z nich nie udawało się dostać tego, czego chciała.
Wstała i niezauważona wyszła z brzoskwiniowej sy
pialni siostry.
Wiedziała, że Melisanda zgodzi się wyjść za hrabiego.
Wiedziała też, że w dniu ślubu będzie się chciała znaleźć na
innym kontynencie, nie widzieć i nie czuć. Będzie musiała
się z tym zmierzyć w milczeniu, które było jej jedyną bro
nią. Trzeba będzie się uśmiechać, złożyć młodej parze ży
czenia, a przedtem patrzeć, jak wypowiadają słowa małżeń
skiej przysięgi.
W osiemnastym roku życia Alexandra pojęła, że życie
może na jednym talerzu naszykować dania nie do prze
łknięcia.
Northcliffe Hall
Douglas nie wierzył własnym oczom. Patrzył na list diu
ka Beresfordu i na niewielką, naprędce nagryzmoloną kar
teczkę od lorda Avery'ego. Posłaniec czekał na odpowiedź
w kuchni, racząc się piwem.
Jeszcze raz wziął do ręki list od diuka -jowialny w tonie,
pełen szczęścia i gratulacji. Ślub miał się odbyć w przy
szłym tygodniu w Claybourn Hall, w starym normańskim
kościółku w Wetherby. Za siedem dni diuk stanie się jego
33
dumnym teściem i zgarnie parę ładnych groszy do swojej
kieszeni.
Wziął list od lorda Avery'ego. Miał jak najszybciej je
chać do Etaples we Francji, przebrany za napoleońskiego
żołnierza, i tam czekać na instrukcje niejakiego Georgesa
Cadoudala. Miał uratować jakąś Francuzkę przetrzymywa
ną wbrew jej woli przez napoleońskiego generała. I to
wszystko, żadnych nazwisk, żadnych szczegółów. Jeżeli te
go nie zrobi, Anglia straci szansę wyeliminowania Napole
ona. Lord Avery liczy na niego, Anglia liczy na niego.
W zakończeniu lord napisał jeszcze:
„Jeżeli nie uratujesz tej przeklętej dziewuchy, Cadoudal
powiada, że nie będzie dalej ciągnął swego planu. Upiera
się przy Tobie, nie chce powiedzieć dlaczego. Może Ty
wiesz, spotkaliście się kiedyś. Musisz jechać i to zrobić.
Los Anglii jest w Twoich rękach".
Douglas usiadł na krześle i roześmiał się. - Muszę wziąć
ślub i muszę jechać do Francji - roześmiał się jeszcze
głośniej.
Ma jechać do Francji i ratować kochankę Cadoudala czy
być panem młodym w Claybourn Hall?
Przestał się śmiać. Zmarszczył czoło. Czy choć raz życie
nie mogłoby być prostsze? Czy musi odpowiadać za losy
Anglii? Do diabła z tym.
Pomyślał o przywódcy roj al i stycznych szuanów, Geor
ges'ie Cadoudalu. Ostatni raz próbował zniszczyć Napole
ona w grudniu 1800 roku. W wyniku wybuchu w Paryżu
zginęły dwadzieścia dwie osoby, a dobrze ponad pięć
dziesiąt zostało rannych, ale ze świty Napoleona nikt nie
ucierpiał. Cadodual był niebezpiecznym człowiekiem,
namiętnym i z całego serca nienawidzącym Napoleona.
Pragnął powrotu Burbonów na tron francuski i poza tym
nic się dla niego nie liczyło, ani ludzkie życie, ani pienią
dze. Ale najwidoczniej życie tej dziewczyny cenił wyso
ko, skoro, żeby ją uratować, rzucał na szalę plany związa
ne z Anglią.
Rzeczywiście, znali się. Kilka lat temu Douglas spotkał
go w trakcie jednej z misji, zresztą udanej. Ale dlaczego to
34
on miał ratować jego kochankę, pozostanie zagadką do cza
su wyjazdu do Francji, o ile w ogóle tam pojedzie. Rząd
angielski popierał plany kolejnego zamachu, którego nie
będzie, dopóki kochanka Georges'a pozostaje w niewoli.
Kiedy Hollis, od trzydziestu lat kamerdyner Sherbro-
oke'ow, mężczyzna o aparycji para Anglii, bezgłośnie
wszedł do biblioteki, Douglas z początku go nie zauważył.
Wiele lat temu, kiedy był młodym, zapalczywym kogutem,
dumnym i przepełnionym poczuciem własnej wartości,
któryś z przyjaciół zażartował, że jest bardziej podobny
do Hollisa niż do własnego ojca. Douglas rozgniótł go
jak robaka.
Hollis dyskretnie chrząknął.
Douglas podniósł na niego wzrok w niemym pytaniu.
- Właśnie przybył pański kuzyn, lord Rathmore. Zabro
nił mi panu przeszkadzać, ale nie ignoruje się przecież obe
cności lorda.
- Oczywiście. Tony'ego nie da się nie zauważyć. Za
stanawiam się, czego też jego lordowska mość może
chcieć? Z pewnością nie przyjechał naciskać na mnie
w sprawie małżeństwa.
- Prawdopodobnie nie, milordzie. Jeżeli można, jego
wysokość wygląda na nieco przygnębionego. Być może jest
chory, choć nie jest to choroba ciała, raczej duszy. Gdybym
miał zgadywać, znając skłonności jego lordowskiej mości,
chodzi o płeć piękną... - Popatrzył w jakiś odległy punkt
i dodał: - Zazwyczaj chodzi o płeć piękną, niezależnie od
skłonności.
- A niech to! - Douglas wstał zza biurka. - Pójdę do
niego. - Spojrzał jeszcze raz na dwa listy. Posłaniec chwilę
zaczeka. Musiał się zastanowić, rozważyć wszystkie moż
liwości. Potrzebował czasu. Zresztą, Anthony Colin St.John
Parish, wicehrabia Rathomore, był synem ciotecznej siostry
jego matki i nie widzieli się już pół roku.
Widok kuzyna nie nastrajał zbyt radośnie. Wyglądał pod
le, dokładnie tak jak mówił Hollis. Douglas zamknął za
sobą drzwi niewielkiego pokoju na klucz. Bez ceregieli
przystąpił do rzeczy.
35
- No dobrze, Tony. Co się stało?
Tony Parish z trudem oderwał wzrok od niewątpliwie
pasjonujących widoków za oknem i spojrzał na kuzyna.
Wyprostował się i próbował wydusić choć cień uśmiechu.
Nie bardzo mu się to udawało, ale Douglas docenił wysiłek.
- Co się stało? - powtórzył.
- Hollis ci powiedział?
- Tak.
- Ten człowiek powinien zostać przeklętym księdzem.
- Po prostu nie jest ślepy. I bardzo cię lubi. Dalej, mów.
- A niech cię, dobrze, skoro tak się upierasz. Już nie
jestem zaręczony. Nie mam narzeczonej. Zostałem zdra
dzony i jestem sam. Dlatego przyjechałem.
Czyżby Hollis nigdy się nie mylił? Douglas pytał dalej:
- Teresa Carleton zerwała z tobą?
- Oczywiście że nie. Nie bądź kpem. Ja zerwałem.
Odkryłem, ze sypia z moim przyjacielem. Ha, przyjacie
lem! Przeklęty skurwysyn! Ta kobieta miała mnie po
ślubić, mnie, miała zostać moją żoną! Starannie ją wy
brałem, dbałem jak o najpiękniejszy kwiat, traktowałem
z szacunkiem, co najwyżej całowałem i to z zamknięty
mi ustami, wierz mi, a ona przez cały ten czas była
kochanką mojego przyjaciela. Tego się nie da opisać, to
niewiarygodne.
- Trzeba zacząć od tego, że i tak nie była już dziewicą
- zauważył Douglas. - To wdowa. Jak sądzę, ty nie ze
rwałeś z jej powodu ze swoimi dawnymi kochankami,
a niektóre z nich z pewnością są przyjaciółkami Teresy.
- Nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz.
- Być może nie dla ciebie, ale... - Douglas przerwał.
- To znaczy, że wszystko skończone? Jesteś wolny? Ze
rwałeś na dobre czy chcesz opatrzyć rany?
- Zerwałem i mógłbym zabić tę kobietę za jej perfidne
postępowanie! Robić ze mnie rogacza! Ze mnie!
- Jeszcze nie była twoją żoną.
- Fakt pozostaje faktem. Nie zniosę tego, nie mogę
nawet o tym myśleć. Jak kobieta mogła mi zrobić
coś takiego?
36
Kuzynek, pomyślał Douglas, ma o sobie bardzo wysokie
mniemanie, jak zresztą większość ludzi. O ile wiedział,
nigdy przedtem nie zwiodła go żadna kobieta. To Tony
zawsze był tym, który się wycofywał, roześmiany i bez
troski jak Ryder. Aż spotkał Teresę Carleton, młodą wdo
wę, która z bliżej nie znanych powodów oczarowała go tak,
że oświadczył się zanim minął tydzień, a potem zagrała
z nim w jego własną grę. Musiał czuć się okropnie, nad
szarpnięto jego poczucie własnej godności.
- Nie mogę teraz wrócić do Londynu, Mógłbym ją spot
kać, a wtedy nie ręczę za siebie. Muszę odpocząć na wsi, aż
odzyskam równowagę i kontrolę nad własnym umysłem, aż
będę mógł się powstrzymać przed spoliczkowaniem tej
szmaty. Mogę tu jakiś czas pomieszkać?
Douglasowi zaświtała w głowie pewna myśl, rozwiąza
nie jego problemów.
- Tony, możesz tu mieszkać o końca świata, spijać moją
francuską brandy, a nawet spać w moim hrabiowskim łożu.
Możesz robić, na co tylko przyjdzie ci ochota. - Douglas
podszedł do kuzyna i wykrzywiony niczym idiota potrząsał
jego dłonią. - Tony, możesz uratować mi życie. Niebo sta
nie przed tobą otworem, jeżeli się zgodzisz.
Tony Parish patrzył na kuzyna i uśmiechał się szczerze.
- Powiesz mi, czego ode mnie oczekujesz, jak sądzę?- po
wiedział.
- Oczywiście, wybierzmy się na przejażdżkę i wszystko
ci opowiem.
Tony nadal się uśmiechał. Słuchał Douglasa z coraz wię
kszym zainteresowaniem. Jego twarz wyrażała kolejno za
ciekawienie, zaskoczenie, a kiedy Douglas skończył swój
wywód uśmiechnął się, wzruszył ramionami i stwierdził
tylko: - Dlaczego nie?
Claybourn Hall
No właśnie, dlaczego nie, myślał Tony Parish pięć dni
później, wpatrując się rozszerzonymi źrenicami w stojące
przed nim zjawisko. W życiu nie widział piękniejszej ko-
37
biety. Każdy rys jej twarzy podkreślał inny, a wszystkie
razem były doskonałe. Żadna z jego byłych czy obecnych
kochanek, nawet eks-narzeczona Teresa Carlton, do pięt
nie dorastała tej nieskazitelnej piękności. Zawsze sądził,
że najpiękniejsze są kobiety jasnowłose, subtelne i pocią
gające. Ale na Boga, nie miał racji. Miała czarne, gęste
włosy i niewiarygodnie błękitne, lekko uniesione w kąci
kach oczy, ocienione rzęsami długimi jak wieczna pokuta.
Jej skóra była biała, delikatna i gładka, nos cienki, a usta
pełne i kuszące. Pocił się, patrząc na doskonale wyrzeź
bione ciało.
Czuł, że łapie go skurcz w brzuchu. Wiedział, że
pobladł. Patrzył na nią, nie mogąc oczu oderwać i wi
dział, że leciutko się uśmiecha. Wreszcie odezwała
się do niego.
- Wicehrabia Rathmore? To pan jest kuzynem hrabiego
Northcliffe, nieprawdaż?
Skinął głową jak oszołomiony matołek i ucałował po
daną mu dłoń. Pomyślał że wie, jak na niego podziałała.
Wie, że jest pod wrażeniem i będzie próbowała nim
manipulować. Nie szkodzi. Nagle poczuł, że jej palce
zginają się lekko w jego dłoni. Czyżby też trochę się
spodobał? Okaże się. Wiedział, że musi odzyskać pewność
siebie, którą zabrała mu Teresa Carleton. Musi odzyskać
mistrzostwo. Jeżeli tylko zechce, to piękne stworzenie
będzie jego...
Naraz otrzeźwiał. Miała na imię Melisanda, a on przyje
chał tu poślubić ją w imieniu swego kuzyna, Douglasa She-
rbrooke'a.
Etapłes, Francja
Douglas znalazł się w samym centrum przygotowań
do napoleońskiej inwazji na Anglię, choć właściwie ca
le wybrzeże, od Boulonge poprzez Dunkierkę aż do Os
tendy, wrzało. Jakby się dobrze zastanowić, to było to
najbezpieczniejsze miejsce w całej Francji, zwłaszcza
dla angielskiego szpiega. Nie było straży, ludzie prze-
38
chodzili, patrzyli, rozmawiali, słuchali, a nawet szki
cowali przebieg prac. Douglas' z podziwem patrzył na
tysiące mężczyzn bez. wytchnienia pracujących w do
kach, na plażach i w portach, budujących statki, które
miały zawojować Anglię. Obok robotników widać było
żołnierzy, ale o ile mógł stwierdzić, nie mieli zbyt wiele
do roboty.
Douglas ubrany był w mundur szeregowca, trzy dni
temu lśniący nowością, a teraz już odpowiednio uwalany
i wygnieciony. Czekając na przybycie Cadoudala, roz
glądał się tu i tam, i przysłuchiwał w miejscowych tawer
nach żołnierzom ze świeżego poboru i wąsatym oficerom.
Mógł tylko czekać. Jego francuski był nieskazitelny,
a maniery odpowiednie do noszonego munduru - bratał się
z poborowymi, wspólnie narzekali i z pewnej odległości,
z szacunkiem przysłuchiwali się rozmowom oficerów.
Wszyscy rozprawiali o mającej nastąpić inwazji na Anglię
- zaledwie dwa tygodnie wcześniej Napoleon wizytował
jednostki wzdłuż wybrzeża, zapewniając ludzi, że już
wkrótce przekroczą ten śmierdzący rów i nauczą angiels
kich kupców i bankierów, kto panuje na lądzie i morzu.
Piękne słowa, myślał Douglas. Czy ten Napoleon naprawdę
sądzi, że angielskie chłopstwo powita go jak wybawcę,
o ile w ogóle uda mu się przepłynąć kanał i znaleźć się
w Dover?
Po dwóch dniach zaczęło mu się nudzić. Instrukcje od
Cadoudala przekazał mu jednonogi żebrak cuchnący ni
czym zgniła kapusta. Przysunął się do niego i wcisnął
w kieszeń grubą kopertę, a następnie uciekł, zanim Dou
glas zdążył o cokolwiek go zapytać. List przeczytał dwa
razy, starając się zapamiętać bardzo zawiłe polecenia.
Przestudiował wszystkie dołączone papiery i dokumenty
i aż potrząsnął głową na samą myśl o tym, jakich to
skomplikowanych wyczynów żąda od niego Cadoudal. Cóż
za arogancja! Georges Cadoudal nie odznaczał się roz
wagą, a często bywał bezczelny, jednocześnie bystry
i nieudolny. Ostatnio nie wiodło mu się najlepiej, a porażka
goniła porażkę.
39
Z pewnością całe godziny strawił obmyślając plan rato
wania tej przeklętej dziewczyny, Janinę Daudet. Niestety,
to właśnie Georges był mózgiem spisku mającego na celu
uprowadzenie Napoleona i osadzenie na tronie hrabiego
d'Artois, młodszego brata Ludwika XIV. On też miał
w swoim posiadaniu ponad milion franków od angielskiego
rządu i właśnie z tych powodów lord Avery tak bardzo
chciał spełnić jego żądania. Oczywiście, Cadoudal nie mógł
ryzykować i osobiście ratować dziewczyny. Wiedział, że
Douglas jest ekspertem od generała Honoriusza Belesaina
- to dlatego prosił właśnie o niego i wierzył, że plan się
powiedzie. Douglas zastanawiał się, czy Georges wie, że
generał cieszy się, oględnie mówiąc, bardzo złą sławą jeśli
chodzi o kobiety. A niech to.
Następnego ranka założył bryczesy i czarny płaszcz.
W Bolonii stanie się oficjalnym funkcjonariuszem z Paryża,
wysłanym osobiście przez Bonapartego dla doglądania
przygotowań do inwazji. Modlił się gorąco, żeby papiery
dostarczone przez Cadoudala były w porządku. Za te bajoń
skie sumy, jakie dostawał z Anglii, mógł sobie pozwolić na
najlepszych fałszerzy. Douglas wolał uniknąć przyłapania
i egzekucji.
Dokładnie w samo południe dostojny oficjalny funkcjo
nariusz skierował swe kroki w stronę rezydencji generała
Honoriusza Belesaina w Bolonii. Trafił bez trudu, był to
bowiem największy dom w mieście, należący do mera.
Generał bawił u gościnnego gospodarza od dobrych trzech
miesięcy. Dziwnym trafem, od tego też czasu nikt nie wi
dywał mera.
Douglas wiedział o Belesainie prawie wszystko. Nic nie
mogło go zaskoczyć. Doskonały taktyk, kompetentny admi
nistrator - choć szczegółami zajmowali się adiutanci - od
znaczał się równą podłością w stosunku do jeńców, jak
i swoich żołnierzy. Lubił młodziutkie dziewczyny i uważał
się za świetnego żołnierza i kochanka. Douglas wiedział
też, że jego udręczona żona skryła się wraz z czwórką dzie
ci w odległym Lyonie. General należał do mężczyzn raczej
korpulentnych, ale uważał, że wygląda niczym młody bóg.
40
Nie panował nad sobą, bardzo szybko i często ze śmiertel
nym skutkiem tracił hamulce, co z przerażeniem odkrywali
żołnierze i młode kochanki. Jeśli chodzi o sprawy alkowy,
nie odznaczał się galanterią, nawet kiedy był szczególnie
dobrze usposobiony. Po miłosnych igraszkach często upijał
się do nieprzytomności.
Trzypiętrowy, pomalowany na żółto dom mera był to
gmach duży i prostokątny, porośnięty gęstym bluszczem.
Stał nieco na uboczu, a po obu stronach długiego podjazdu
rosły wielkie dęby, wczesnym latem pokryte bujnym lis
towiem. Mer był zamożnym człowiekiem. A może już nie
był. Co najmniej dwunastu ludzi patrolowało teren przed
wejściem.
Spojrzał w górę, zastanawiając się, w którym z pokoi
na trzecim piętrze jest przetrzymywana Janinę Daudet.
Ciekawe, czy generał już ją zgwałcił? Na pewno tak.
Niby kto miałby go powstrzymać? Modlił się, żeby nie
odgrywał z nią swoich perwersyjnych sztuczek. Czy wie
dział, kim jest Janinę? Cóż, Belesain był najbardziej
aroganckim i perwersyjnym przywódcą, o jakim Douglas
słyszał.
W dużym holu przywitał go adiutant o nazwisku Grillon.
Elegancki w swoim szkarłatnym mundurze, pławił się
w poczuciu własnej ważności. Jednak widać było, że cze
goś się obawia. Twarzą w twarz z nieznajomym nie czuł się
pewnie, ale kiedy znał zawodników i reguły gry, potrafił
rozdawać kuksańce. Douglasowi niepewność Grillona spra
wiała przyjemność. W holu wejściowym naliczył jeszcze
czterech żołnierzy.
- Monsieur Lapalisse. Oczywiście wiecie, kim jestem.
Pragnę widzieć się z generałem. - Douglas rozglądał
się wokoło, wiedząc, że porucznik bacznie mu się
przygląda. Próbował przybrać wyniosły wyraz twarzy,
ale w tym nie był zbyt dobry. W kącie dostrzegł
pajęczynę.
- Monsieur - powiedział wreszcie Grillon. - Gdyby
zechciał pan chwilkę zaczekać. Poinformuję generała
o pańskim przyjeździe i...
41
- Nie zwykłem czekać - Douglas lustrował młodzieńca
od stóp do głów. - Proszę mnie natychmiast zaanonsować.
A najlepiej idźmy od razu.
Grillon zawahał się, po czym zrobił zwrot. Generała bo
lała głowa. Głupiec, poprzedniej nocy znowu przeholował
i płacił teraz za to. Nie wiedział, kiedy dokładnie miał przy
jechać ten przeklęty biurokrata, ale powinien zdawać sobie
sprawę, że z pewnością wtedy, kiedy miał na to najmniejszą
ochotę. Generał denerwował się, bo nikt z rządu go o tym
nie poinformował. Do diaska z nim.
Stał przy zabałaganionym biurku z oczyma zimnymi
jak lód, wyprostowany i ze zmarszczonym czołem. Kiedy
Grillon i Douglas weszli, wyprostował się jeszcze ba
rdziej, ale Douglas nie dał się nabrać. Generał się
bał. Doskonale, pomyślał Douglas, wchodząc do ob
szernego salonu z miną władcy świata. Lekko skłonił
głowę i płynną francuszczyzną zauważył grzecznie:
- Przyjemny dziś dzień.
- W rzeczy samej - odpowiedział generał, nieco wytrą
cony z równowagi. - Poinformowano mnie, że jest pan
z komitetu wojennego Napoleona, ale nie bardzo rozu
miem. Napoleon był tu niedawno i wyraził zadowolenie
z postępu prac.
- Komitet to ciało tak amorficzne. - Douglas znowu
starał się przybrać lekceważący wyraz twarzy. - Nie jestem
przedstawicielem komitetu. Jestem osobistym hm... wywia
dowcą Napoleona.
Generał zesztywniał: - Wywiadowcą?
Czyżby do Napoleona jakimś cudem doszły wieści
o śmierci dwóch żołnierzy, których kazał w zeszłym tygo
dniu wychłostać? A może usłyszał o pobiciu tej dziewczy
ny? Miała jakichś wyżej postawionych krewnych. Cholera
z nią. Wyrywała się, ale przecież wiedział, że go chce, mała
suka. Wziął ją może trochę nieoględnie, ale dojdzie do sie
bie i jeszcze będzie go prosiła o więcej. Nie mogła się
oprzeć sile jego umysłu i wdzięku, tak samo jak tamta na
górze, którą trzymał w maleńkim pokoiku tuż przy swojej
sypialni.
42
Belesain podziwiał Napoleona na polu walki, ale niena
widził jego hipokryzji i burżuazyjnego zadęcia. Musi być
ostrożny. Stojący przed nim człowiek był nikim więcej jak
tylko biurokratą, zerem z kupką siana w miejscu mózgu.
Ale niech go szlag, ma władzę, i dlatego on, Belesain, musi
z nim wejść w układ. Jeżeli to się nie uda, trzeba go będzie
zabić. Na drogach pełno przecież złodziei i skurwysynów
wszelkiej maści.
- Tak - powiedział Douglas. - Jak pan bez wątpienia
wie, Napoleon zawsze uważał, że należy kontrolować plany
i ludzi, którzy je realizują. Syzyfowa praca.
- Oczywiście ma pan papiery?
- Jak najbardziej.
O trzeciej po południu Douglas przechadzał się u boku
generała po obozowisku na plaży. Belesain nie znosił tej
wymuszonej grzeczności wobec biurokratów, udawanej
współpracy z człowiekiem, którego w równym stopniu bał
się, co nienawidził. Próbował onieśmielić Douglasa, zigno
rować go zachowując się, jakby wszystko wiedział i pocią
gał za wszystkie sznurki. Douglas tylko się uśmiechał. Kola
cję tego wieczoru jedli razem z najwyższymi rangą oficera
mi Belesaina, w jadalni mera. Zanim skończyli, większość
z nich była już pijana. Przed północą trzech odniesiono na
kwatery, a zanim minęła pierwsza Douglas czekał na okazję.
Modlił się, żeby nikt nie odkrył w nim angielskiego
szpiega. Nie chciał umierać. W Anglii czekała na niego
młoda żona, słodka Melisanda. Nie wypuści jej z łoża, aż
poczną przyszłego dziedzica Sherbrooke'ow.
Kiedy generał zaprosił go do gry w pikietę, Douglasowi
serce mocniej zabiło. - A o co gramy? - wypytywał, strze
pując drobinki kurzu z czarnego płaszcza.
Generał zaproponował franki.
Douglas okazał lekkie zniecierpliwienie tak banalną sta
wką. Tak wykwintny i inteligentny człowiek, za jakiego
uważa generała, z pewnością wymyśli coś bardziej intere
sującego... bardziej hm... podniecającego?
General pomyślał chwilę i uśmiechnął się. Był już kom
pletnie pijany. Zatarł ręce, a oczy mu błyszczały, kiedy
43
powiedział: - Tak, zwycięzca naszej małej gry zabawi się
z małą łajdaczką, która tu ze mną mieszka. Na imię jej
Janinę i potrafi zadowolić mężczyznę.
Douglas przystał na to z wystudiowaną obojętnością.
R O Z D Z I A Ł
Clayboum Hall
Alexandra nie wierzyła własnym oczom. Stała nierucho
mo jak głaz przy włoskim biurku Melisandy, na którym
choć raz było coś poza konstelacjami buteleczek z pach-
nidłami. Miała na sobie szlafrok, a włosy splecione w wa
rkocz przerzuciła przez ramię. Wpatrywała się w niewielką
karteczkę i zamykała oczy, próbując znaleźć jakieś wy
jaśnienie...
- Miałaś nadzieję, że to się stanie.
Może tak, może nie. Milczała, patrzyła. I stało się. Me-
lisanda i Anthony Parish, wicehrabia Rathmore, uciekli po
przedniej nocy do Gretna Green*. Alexandra powoli uniosła
świstek papieru, na którym jej siostra niedbale nagryzmo
liła kilka zdań. Słowa mające zmienić ich życie, słowa,
w których roiło się od błędów, bo Melisanda nigdy nie
zaprzątała sobie głowy nauką. Alexandra była spokojna.
Czuła, że to jeszcze nie wszystko, że wydarzy się coś
jeszcze. Będzie musiała zanieść ten liścik ojcu. Będzie mu
siała wyznać, iż przeczuwała, co się dzieje pomiędzy tymi
dwojgiem.
Czuła do siebie obrzydzenie. Wiedziała, że jest zazdros
na i małostkowa, że nie zasługuje na nic.
Diuk przeczytał list, starannie odłożył go na biurko i pod
szedł do okna. Patrzył w dal, na trawnik i cztery przecha-
Gretna Green - wieś w Szkocji, przy granicy z Anglią, do której
uciekali narzeczeni, by się pobrać bez zgody rodziców.
5
44
dzające się przed domem pawie, trzy gęsi i kozę. Alexan
d r e wydawało się, że minęły wieki, zanim się odwrócił
i zamyślony spojrzał na młodszą córkę. Uśmiechnął się
do niej, naprawdę się uśmiechnął i - ku jej zdziwieniu
- powiedział łagodnie: - Stało się, nic już na to nie po
radzimy. Ostatecznie, nie była to aż taka niespodzianka.
Nie jestem zaskoczony. Tony zostawił mi bardziej obszerny
list. Zobaczymy.
- Papo, ja wiedziałam. Wiedziałam, ale chciałam...
Ojciec odchrząknął i pogroził jej palcem. - Ty
także zdawałaś sobie sprawę z planów lorda Rathmore,
moja droga?
- Nie że pojadą do Gretna Green, ale że odmówią ślu
bu... Papo, nie mogę cię okłamywać. Ale nie wiedziałam,
że ty też...
Alexandra wyłamywała sobie palce, a jej rozpacz roz
broiłaby serce każdego kochającego rodzica. Jej wina była
coraz większa. Diuk patrzył na nią przez chwilę, a potem
powiedział: - Tak, wiedziałem że Tony pragnie Melisandy,
a ona jego. Nigdy przedtem nie widziałem, żeby dwoje
ludzi tak szybko przypadło sobie do gustu. Tony to dzielny
młodzieniec - inteligentny, dowcipny, obdarzony urodą
- co szczególnie cenią sobie niewiasty. Cóż więcej, jest
prawie tak bogaty jak hrabia Northcliffe i bez wątpienia
zaoferuje mi odprawę większą niż proponowana przez jego
rywala. W liście zapewnia mnie o tym. Wyobrażam sobie,
jak bardzo czuje się winny, z pewnością bardziej niż ty czy
ja. Czyż nie zdradził swego kuzyna zabierając jego wybran
kę? Nienawidzi sam siebie za to, co zrobił, ale nie ma
odwrotu. Świadomość budzi się po czynach. Ale pomimo
tej nieszczęsnej ucieczki wicehrabia jest człowiekiem ho
noru. Wkrótce przywiezie tu Melisandę. Ta mała flirciarka
nie chce przyjechać. Wie, że zawiodła matkę i boi się, że
oberwie solidną burę, ale mąż zmusi ją do przyjazdu.
- Diuk uśmiechnął się do siebie. - Tony'ego Parisha żadna
kobieta nie zdoła owinąć sobie wokół palca, choćby była
tak piękna, że zęby bolą od samego patrzenia. Przywiezie ją
tu, choćby nie wiem jak płakała, zarzekała się i błagała.
45
- Papo, ja się domyślałam, naprawdę... - Stała czekając
na słowa ostrej krytyki.
Diuk podniósł rękę córki do ust. - Żałuję jedynie,
że ten nieodpowiedzialny czyn wiąże się z takim zamie
szaniem. Żaden ojciec nie chce, żeby jego dziecko za
chowało się tak niestosownie, zwłaszcza jeśli chodzi
o córkę diuka. - Umilkł, a jego twarz wyrażała różne
przeciwstawne uczucia. - Tak bardzo pragniesz hrabiego?
- zapytał nagle.
- To też odgadłeś? Boże, niczego nie potrafię ukryć!
- Jesteś moją córką. Znam cię i kocham.
- Kocham go od trzech lat, ale teraz... teraz nie będzie
nawet moim szwagrem.
Spojrzała na ojca z bólem i strapieniem w oczach.
- Przed chwilą otrzymałem list od twojego brata. Alex,
powiem ci prawdę. Nawet odprawa od Tony'ego nie uratuje
tej rodziny. Twój brat opuścił Anglię w niesławie. Pisze, że
jest w drodze do Ameryki. Zostawił ogromne długi, które
doprowadzą mnie do bankructwa. Nawet hojność Tony'ego
nie pomoże. Nie wiedziałem, co robić, biłem się z myślami,
ale... może jest nadzieja.
Odwrócił się i wyszedł z biblioteki, zostawiając Alexan
dre, która nie mogła wykrztusić ani słowa.
Za godzinę Tony Parish i młoda wicehrabina mieli przy
być do Claybourn Hall. Melisanda dąsała się, choć podobał
jej się iście królewski strój, w którym miała wystąpić. Jej
mąż uśmiechał się pod nosem. Tonem nie cierpiącym
sprzeciwu poinformował ją, że muszą wrócić do domu i na
prawić swą winę. Prosiła, błagała, wiedziała, że w domu
może oberwać po nosie. Posunęła się nawet do płaczu,
wsparta na jego ramieniu. Zauważył głośno, że leje piękne
krokodyle łzy, czym doprowadził ją do szewskiej pasji. Ro
ześmiał się, a ona z wściekłością rzuciła w niego szczotką,
która po prostu odrzucił w jej stronę. Zaszokowana zamilk
ła, a on wyszedł z pokoju, nakazując jej za dziesięć minut
zjawić się na dole. Kolejna szczotka uderzyła w drzwi.
Zeszła na dół po jedenastu minutach, a on zmarszczył brwi
46
i spojrzał na zegarek. Nic nie powiedział. Posłuchała go.
Z czasem przyzwyczai się do posłuszeństwa bez urządzania
scen i awantur. I nie będzie się spóźniała.
Pojechali powozem, który Tony wynajął ze stajni w po
bliżu Harrogate i którym uciekali do Gretna Green. To był
drugi dzień ich małżeństwa. Za chwilę miał spotkać się
z teściem, który niewątpliwie ma ochotę udusić go gołymi
rękami.. Ale musiał wrócić, Właśnie tak trzeba było po
stąpić, nie było wyboru. Zresztą napisał diukowi, że wróci
omówić sprawę odprawy.
Uśmiechnął się do swojej pięknej żony i nawet nie pró
bował ukryć, jak bardzo jej pragnie. Wystarczyło, że do
tknął jej dłoni, a już chciał ją całą. Chciał jej, kiedy krzy
czała na niego rozpłomieniona złością. Siedziała tak blisko,
że nie mógł się powstrzymać.
- Zdejmij pelisę.
Melisanda miotały zmienne uczucia; poczucie winy, za
żenowanie i wściekłość na męża, który nie traktował jej
z należytym szacunkiem - przecież rzucił w nią szczotką!
- Co powiedziałeś?
- Powiedziałem, żebyś zdjęła pelisę.
- Zimno mi.
- Nie szkodzi.
Zmarszczyła brwi i rozpięła guziki. Pomógł jej zdjąć
i odrzucił pelisę na drugie siedzenie. Leciutko pieścił
czubkami palców jej podbródek. Pocałował ją, nie roz
chylając ust.
- Tony!
- Cii. Ściągnij czepek, bo nie mogę cię pocałować z tą
bzdurą na głowie. Gniecie twoje piękne włosy. Twoje czar
ne jak przepastna noc włosy. Chcę je czuć w dłoniach.
Polecenie okraszono komplementem, więc Melisanda
posłusznie zdjęła czepek i rzuciła na pelisę.
- Dobrze - długie palce Tony'ego ruszyły na podbój
rzędu guzików na staniku żony.
Oburzona Melisanda uderzyła go w rękę. - Tony! W śro
dku dnia! W powozie! Przestań, na miły Bóg, tak nie moż
na, nie możesz...
47
Znowu ją pocałował i posadził sobie na kolanach. Prawą
ręką sięgnął śmiało pod spódnicę i sunął coraz wyżej, aż
poczuł skrawek nagiego, delikatnego ciała po wewnętrznej
stronie ud. Płonęła. Wiedział, że ze wstydu, nie z podniece
nia. Nie szkodzi. Chciał ją wziąć. Właśnie tu i teraz, w po
wozie, siedzącą na jego kolanach, patrzącą mu w twarz. Na
samą myśl aż jęknął.
Nie przestawała się szarpać, więc powiedział: - Uspokój
się. Jesteś moją żoną. Musisz się nauczyć i zobaczysz
jak szybko się nauczysz, posłuszeństwa. Pragnę cię
i będę cię miał. Zeszłej nocy oszczędzałem cię, bo
byłaś dziewicą, ale już wydobrzałaś. Chcę zobaczyć
twoje piersi, poczuć je, dotknąć językiem. Podniesiesz
tylko spódnicę i wejdę w ciebie.
Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie była w sta
nie wykrztusić z siebie słowa. Poprzedniej nocy czuła
się, prawdę mówiąc, podle z powodu tego, co zrobili.
Pokazała temu przeklętemu hrabiemu, że ani on, ani
ojciec nie będą wydawać jej rozkazów. Tony był uro
czym galantem, drażnił się z nią i sprawiał, że chciała
coraz więcej. Fascynował ją. Był jak żywe srebro. Szyb
ko dostrzegła w nim siłę, męski upór i arogancję, ale nie
wątpiła, że da sobie z tym radę. W końcu dawała sobie
radę z każdym innym dżentelmenem, który trafił na jej
teren łowiecki.
Bardzo delikatnie wprowadził ją w świat erotyki.
Przyszło jej do głowy, że chyba jest bardzo doświad
czony, ale nie potrafiła docenić jego kunsztu. Cała pro
cedura wydała jej się wyjątkowo krępująca, a ciemność,
o którą się modliła, nie zatrzymała go ani na chwilę. Nie
zranił jej zbyt mocno, ale co do przyjemności - szczerze
wątpiła, czy w ogóle coś takiego istnieje. Stwierdziła, że
lubi wyłącznie komplementy, pocałunki i jego uśmiechy,
no i może jeszcze kiedy leciutko pieścił językiem koniu
szek jej ucha.
A teraz chciał wsadzić w nią ten swój męski drąg, kiedy
siedziała całkowicie ubrana na jego kolanach. W dodatku
w powozie!
48
- Nie - powiedziała bardzo stanowczo. - Nie zrobię
tego!
Tony tylko się uśmiechnął i dalej pchał paluchy w gó
rę, aż dotknął jej kobiecości. Zbladła. Prawą ręką praco
wicie rozpinał guziki stanika sukni. Waliła w niego pięś
ciami, aż powiedział surowo: - Jesteś moją żoną, ile
razy mam ci to przypominać? Wiem, że zeszłej nocy
niewiele miałaś przyjemności. Byłaś dziewicą i to dlate
go. Krwawiłaś, to dobrze, ale teraz zamierzam ci to wy
nagrodzić. Dam ci przyjemność, a ty masz ją przyjąć.
A teraz uspokój się i przestań odgrywać przerażoną dzie
wicę.
Ale ona nadal walczyła, nawet kiedy jeden z jego
długich palców wśliznął się w nią. Krzyknęła, a on zdusił
ten krzyk pocałunkiem, mając nadzieję, ze powozowy nie
usłyszał.
- Piękność, cudna dziewica, a przy tym zepsuta
- powiedział. - Taką poślubiłem. Nie zrozum mnie
źle, nie narzekam. Dobrze poznałem twój charakter
jeszcze zanim pierwszy raz dotknąłem tego słodkiego
miejsca za twoim lewym uszkiem. Ale wiesz dobrze,
że cię wezmę.
- Nie! Nie pozwolę! Przestań, co robisz!
- O tak, wezmę cię! - zaczął ją pieścić. - Ani myślę
przestać. Przekonasz się, że zrobię z tobą, co zechcę.
Była zjawiskowo piękna, nawet teraz, kiedy oczy płonęły
jej gniewem. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziała, co ma
robić. Próbowała się od niego odsunąć, ale po prostu zadarł
jej suknię, halki i koszulę, i położył sobie na kolanach.
Oprócz czarnych skórzanych pantofli, sięgających za kola
no pończoch i podwiązek była do pasa naga. Popatrzył na
nią i uśmiechnął się.
- Śliczne - powiedział tylko i dotknął jej bielutkiego
brzucha. - Bardzo ładne. Chyba cię zatrzymam, takiej rybki
nie wyrzuciłby żaden rybak.
- Tony, nie możesz tego zrobić! Ojciec cię wyzwie
na pojedynek, uszy ci obetnie, zobaczysz! Nie jestem
żadną rybą!
49
- Najdroższa żonko, twój ojciec nie śmiałby mówić
mnie, twojemu legalnemu małżonkowi, panu i władcy,
jak mam cię zadowalać. A to właśnie mam zamiar
zrobić, jeżeli tylko zamkniesz śliczną buźkę i pozwolisz
mi działać.
Znowu na niego wrzasnęła, żeby w tym momencie zdać
sobie sprawę, iż stangret na pewno ją słyszał. Umierała ze
wstydu. Czuła się tak upokorzona, że całkiem się uciszy
ła. Zaczął pieścić to intymne miejsce, którego dotykał
poprzedniej nocy. Nie protestowała wtedy, bo wciąż wy
dawała się samej sobie taka podła... Zresztą czuła swoją
władzę - uciekła przecież do Gretna Green - i nie zdawa
ła sobie sprawy... Nie wiedziała, co on chce zrobić, ale
teraz, teraz to co innego. Nie było ciemno jak w kopalni..
Środek dnia, powóz. Patrzył na nią, mówił, dotykał nagie
go ciała. To było nie do zniesienia. Nagle poczuła coś,
jakby ukłucie, aż jej biodra odskoczyły w górę, dalej od
jego palców.
Patrzyła na niego nie rozumiejąc. Ten przeklęty skur-
czysyn uśmiechał się do niej jak zadufany w sobie
władca, tak zadowolony i odprężony, że nie mogła tego
znieść. Odrzuciła głowę do tyłu i krzyknęła ile sił
w piersiach.
Powóz gwałtownie zahamował.
Tony nie przestał się uśmiechać. Pomógł jej zejść z ko
lan, przygładzić suknię i czekał aż w oknie pojawi się prze
rażona twarz stangreta. Człeczyna najpierw spojrzał na Me-
lisandę, która natychmiast pojęła, że z pewnością wie, co
mąż próbował jej zrobić.
- Idź sobie! - krzyknęła na nieboraka. - Idź!
- Tak - Tony skrzyżował ręce na piersiach. - Wybacz
cie żonie, że was przestraszyła. Czasami damy... zapomi
nają się, rozumiecie.
Stangret zaczerwienił się jakby zrozumiał i speszony
wlazł z powrotem na kozioł. Powóz ruszył naprzód.
Tony nic nie mówił.
Melisanda próbowała doprowadzić się do porządku.
Niezgrabnie jej to szło, wciąż czuła zażenowanie, była
50
wściekła i chciało jej się krzyczeć aż do ochrypnięcia. Ale
on siedział jakby nigdy nic, nic nie mówił i znudzony wy
glądał przez okno. Znudzony?
Wsadziła czepek na głowę, nie dbają,c że ucierpi na tym
jej misterna koafiura. Okryła się pelisą i zapięła guziki nie
dbając o to, że mylą jej się dziurki.
Popatrzył na nią z uśmiechem. - Mellie...
- Mellie! Cóż za szkaradne zdrobnienie! Nie podoba mi
się, jest ohydne i...
- Zamknij się, złotko.
- Ale ja... - W jego oczach zobaczyła coś, czego nie
widziała przez całe swoje dwudziestojednoletnie życie. Za
mknęła się.
- Jak już mówiłem, dla ciebie zdradziłem kuzyna, choć
nie jest to zdrada, która niszczy duszę. Naprawdę nie znasz
Douglasa ani on nie zna ciebie. Boże, gdyby widział, co
wyprawiałaś przez ostatnie dni, straciłby wszelkie złudze
nia. Pewnie uciekłby gdzie pieprz rośnie, a na pewno nie
zabrałby cię do Gretna Green. Wątpię, czy trzy lata temu
widziałaś w nim coś więcej niż przystojnego mężczyznę,
który adorował twoją urodę. Wyjechał ze względu na ho
nor, czuł, że głos obowiązku musi zwyciężyć z głosem ser
ca. Będę szczery, on cię nie kocha. Pamiętał, że cię pożą
dał, podziwiał, że lubił twoją beztroskę i radość.. Pamiętał
jak jesteś piękna, nic więcej. Ale nie kocha cię i nigdy nie
kochał. Rodzina bez litości pcha go do ożenku. Jeszcze
w tym roku chcą mieć dziedzica. Dzięki tobie odczepiliby
się od niego, a on uniknąłby konieczności wyjazdu do Lon
dynu i zyskał piękną żonę. Wiedziałem, że będę cię miał,
ale brałem wszystkie za i przeciw pod uwagę. Jednego jes
tem całkowicie pewien, Douglas zrozumie kiedyś, że od
dałem mu wielką przysługę. Jeszcze mi podziękuje. Przy
tobie oszalałby. - Tony odwrócił się do żony z bardzo po
ważną miną. - Jest dżentelmenem, o wiele większym niż ja.
Nigdy by cię nie wziął bez twojej woli, choćbyś go prowo
kowała. Zawsze by się wycofał.
- Nie wierzę ci - powiedziała. - Douglas Sherbrooke
mnie kocha i kochał trzy lata temu. Będzie żałował do
51
końca życia. Będę jego ostatnią miłością. Złamałam mu
serce, wychodząc za ciebie. Będzie cię za to nienawidził.
Nigdy ci nie wybaczy.
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział cichutko Tony.
- Ucierpi tylko jego duma. Szybko mu przejdzie, kiedy
zobaczy, co muszę robić, żeby utrzymać cię w ryzach.
Z wdzięczności będzie mnie po rękach całował.
Melisanda wpatrywała się w swoją dłoń odzianą
w rękawiczkę. - Mówisz, jakbyś mnie nie szanował.
Mówisz, jakbym nie była osobą, którą można kochać
i adorować, jakbyś wziął mnie tylko dlatego, żeby
oszczędzić kuzyna. Myślałam, że mnie chciałeś, że mnie
adorowałeś.
- To prawda. Zrozum, to że cię kocham i adoruję nie
znaczy, że jestem ślepy. Ale nie o to chodzi. To, co zrobi
łem, domaga się zadośćuczynienia. Powininem mu to jakoś
wynagrodzić, żeby nie musiał zaczynać poszukiwania żony
od początku. W liście do twojego ojca podpowiedziałem
mu to i owo.
- Co masz na myśli?
- Nie powiem ci. Nie mogę, dopóki się nie przekonam,
że moje spostrzeżenia były słuszne - uśmiechnął się do
niej. - Za dużo myślałem o tobie, o twoim nagim ciele
pode mną, żeby skrupulatnie księgować wszystko, czego
się domyślałem. Ale jest nadzieja, że twój ojciec zrewi
dował słuszność moich sądów. Kochanie, czepek masz
przekrzywiony. Może byś się trochę ogarnęła, bo dojeż
dżamy do Claybourn.
Na chwilę powstrzymał jej ciekawość, odwołując się do
próżności. Patrzył, jak wyciąga niewielkie zwierciadełko.
Była tak piękna, że przyprawiała go o dreszcze. Miała
piękne ciało, przynajmniej te części, które dzisiaj widział
i dotykał. Poprzedniej nocy chciał patrzeć w jej twarz,
kiedy kochali się po raz pierwszy, ale była tak zawstydzo
na, że pozwolił zgasić lampę. Wrażenie, jakie na nim
wywierała, zadziwiało go. Nigdy przedtem żadna tak na
niego nie działała. Wiedział, że jest niemożliwa, zepsuta,
próżna i tak arogancka jak on sam, ale to się nie liczyło.
52
Chciał jej. Pomimo Douglasa, pomimo wszystko, chciał
jej i miał ją.
A teraz będzie musiał z nią żyć.
Będzie musiał dawać jej przyjemność. Myśl o oziębłej
żonie była nie do zniesienia.
A najgorsze było to, że będzie musiał zapłacić za to
Douglasowi.
Niedobrze, skonstatował, kiedy powóz wtaczał się już na
długi, wąski podjazd w Claybourn Hall. Jednak trzeba przy
znać, że odkąd poznał Melisandę ani razu nie pomyślał
o Teresie, swojej przewrotnej kochance. Patrzył na swoją
żonę. Była blada i ściskała dłonie.
Miał nadzieję, ze ojciec na nią nakrzyczy. Wtedy wkro
czy on, Tony, jej obrońca, pan i mąż. A potem dojdą z diu
kiem do porozumienia w innej sprawie.
Boulogne, Francja
Douglas wygrał w pikietę. Nawet nie bardzo musiał
oszukiwać. Belesain tak się upił, że pewnie i tak nie zdołał
by odebrać swojej wygranej. Dał Douglasowi klucz i po
wiedział, że ma wyjaśnić tej dziwce w małym pokoiku, by
go zadowoliła. Powiedział, że dziewczyna lubi groźby i tro
chę bólu. A potem cholerny zapity głupiec uznał, że będzie
mu towarzyszył.
- Ze względu na to - tłumaczył, wdrapując się na trzecie
piętro - że mała nie została jeszcze do końca przeszkolona.
Douglas przyglądał się, jak otwiera drzwi i wchodzi
do środka.
Nic nie mówiąc, wszedł za nim. Pokój był prawie pusty,
poza łóżkiem, toaletką i małym dywanikiem na środku pod
łogi. Na środku pokoju stała kobieta. Czy to właśnie była
Janinę Daudet?
Generał skrzywił się i machnął na nią ręką. - Roz
bierz się.
Kobieta zawahała się, a następnie zrobiła, co kazał.
Douglas oczekiwał osoby młodszej, sam nie wiedział dla
czego. Nie, nie jest już dziewczynką, pomyślał przygląda-
53
R O Z D Z I A Ł 1 Northcliffe Hall, niedaleko New Romney w Anglii Maj 1803r. - Widziałam ją dziś w nocy! Ducha Dziewicy! - Sinjun, naprawdę? Przysięgniesz, że widziałaś ducha? Po dwóch pełnych grozy westchnięciach nastąpiły ner wowe okrzyki przestrachu i zarazem podniecenia. - Tak, to na pewno była ona. - Powiedziała ci, że jest dziewicą? Mówiła coś? Nie bałaś się? Była cała biała? Jęczała? Wyglądała bardziej jak żywa czy jak umarła? Głosy coraz bardziej cichły, oddalając się od drzwi, ale wciąż jeszcze słyszał westchnienia i chichoty. Douglas Sherbrooke, hrabia Northcliffe, dokładnie za mknął drzwi i podszedł do biurka. Przeklęty duch! Czy Sherbrooke'owie mają po wieczne czasy znosić te niepraw dopodobne bajdy o nieszczęsnej młodej lady? Rzucił okiem na starannie ułożone papiery, westchnął, usiadł i popatrzył przed siebie. Zmarszczył brwi. Ostatnimi czasy często marszczył brwi. Nie dawali mu spokoju, ani na dzień, ani na godzinę. Każ dego dnia znosił istne gradobicie grzecznych, ale upartych wariacji na wciąż ten sam, nudny temat. Musi wziąć sobie żonę i spłodzić hrabiowskiego dziedzica. Jest coraz starszy, jego męskość słabnie z minuty na minutę, a on tymczasem trwoni bezcenne nasienie, z którego mają się przecież zro- 5
dzić przyszli Sherbrooke'owie. Winien w prawowitym związku obdarzać nim swą żonę, a nie rozrzucać po śmiet nikach świata, przed czym przestrzega Biblia. Na świętego Michała skończy trzydzieści lat, przypo minali wujowie i ciotki, kuzyni i podstarzali domownicy, którzy znali go od chwili, gdy drąc się wniebogłosy wyszedł z łona matki. Przyjaciele-prześmiewcy, kiedy już raz uczepili się tego tematu, nie przestawali wygła szać swoich impertynencji. Marszczył wtedy brwi, tak jak teraz, i mówił, że skończy trzydzieści lat na przy szłego, nie na tego świętego Michała. W tym roku bę dzie miałdopiero dwudzieste dziewiąt urodziny, a teraz ma dwadzieścia osiem lat. Na litość boską, przecież do piero maj, do września daleko. Właściwie to niedawno zaczął dwudziesty ósmy rok, przyzwyczaja się do tego, że już nie ma lat dwudziestu siedmiu. Cóż to znowu za „poważny wiek"! Hrabia spojrzał na stojący na kominku pozłacany zegar z brązu. Gdzie się podziewa Ryder? Niech go szlag, prze cież braciszek wie, że spotykają się w pierwszy wtorek każdego kwartału w tym właśnie pokoju w Northcliffe Hall, dokładnie o trzeciej. Fakt, że hrabia zapoczątkował te kwar talne spotkania dopiero po wystąpieniu z armii przed dzie więcioma miesiącami, wkrótce po podpisaniu pokoju w Amiens, nie usprawiedliwiał spóźnienia Rydera na trze cie z kolei spotkanie. Należała mu się nagana, niezależnie od tego, że Leslie Danvers, służący Douglasa, młodzian pilny, acz o irytującej pamięci, przypominał swemu panu o spotkaniu zaledwie godzinę wcześniej. Hrabia zapomniał o gniewie na widok wpadającego do pokoju Rydera, przewianego wiatrem, pachnącego skórą, koniem i morzem, pełnego życia młodzieńca szczerzącego białe zęby. Prawie się nie spóźnił, było dopiero pięć po trzeciej. Ryder również zbliżał się do „poważnego wieku" - miał już prawie dwadzieścia sześć lat. Powinni się trzymać razem. - Boże, Douglas, co za piękny dzień! Jeździłem z Dorot hy po klifach, co za uczucie! Mówię ci! - Ryder usiadł, 6 skrzyżował obleczone w skórę nogi i błysnął białymi zęba mi w uśmiechu. Douglas huśtał nogą. - Udało ci się utrzymać na koniu? Ryder uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale w jego oczach czaiło się coś niewyraźnego. Miał wygląd człowieka nasy conego, wygląd, do jakiego hrabia zaczynał się powoli przyzwyczajać i dlatego westchnął. - No cóż - po chwili ciszy odezwał się Ryder - jeżeli upierasz się na te kwartalne spotkania, muszę się do nich przygotowywać. - Ale Dorothy Blalock? - To cieplutka, słodko pachnąca wdówka, braciszku. W dodatku wie, jak zadowolić mężczyznę, dobrze wie. I nie wpadnie. Moja Dorotka jest na to za sprytna. - Przyznaję, dobrze siedzi na koniu - stwierdził Douglas. - Och, jest jeszcze kilka rzeczy, na których dobrze sie dzi. Douglas z całej siły powstrzymywał się od uśmiechu. Był przecież hrabią, głową potężnego rodu Sherbrooke'ow. Nawet teraz, pomimo całego sprytu Dorothy, mógł gdzieś rosnąć kolejny Sherbrooke. - Przejdźmy do następnych punktów - powiedział, ale Ryder nie dał się zwieść. Zauważył grymas brata i roze śmiał się. - Przejdźmy. - Wstał i nalał sobie brandy. Podniósł ka rafkę w stronę brata. - Nie, dziękuję.- Douglas wpatrywał w leżącą przed nim kartkę. - Jeśli chodzi o stan na ten kwartał, masz czterech zdrowych synów i cztery zdrowe córki. W zimie zmarł biedny Danielek. Noga Amy chyba nie ucierpiała po upad ku. Czy to wszystko? - W sierpniu urodzi mi się kolejne dziecko. Matka jest zdrowa i silna. Douglas westchnął. - Doskonale, jak się nazywa? - Zapi sał i podniósł głowę. - Teraz już wszystko? Ryder spochmurniał i dopił resztę brandy. - Nie, w ze szłym tygodniu Benny zmarł na zimnicę. 7
- Nic nie mówiłeś. Ryder wzruszył ramionami. - Nie miał jeszcze roku, ale był taki mądry. Wiedziałem, że jesteś zajęty. Wybrałeś się w podróż do Londynu, do Ministerstwa Wojny. Pogrzeb był cichy, tak życzyła sobie jego matka. - To przykre - powtórzył Douglas i zmarszczył brwi. Ryder nie lubił, kiedy brat marszczył brwi. - Ale jeżeli dziecko ma się urodzić w sierpniu, dlaczego mi nie powie działeś ostatnim razem? Odpowiedź była prosta. - Jego matka mi nie powiedzia ła. Bała się, że nie zechcę już z nią spać. - Przerwał i przez wykuszowe okno patrzył na wschodni trawnik. - Głupia dziewka. Nie domyśliłbym się, chociaż powinienem był się domyślać. Jest już bardzo gruba, może nawet będzie miała bliźniaki. - Odwrócił się od okna i pociągnął z butelki. - Zapomniałem o Nancy. Douglas odłożył kartkę. - Jakiej Nancy? - Nancy Arbuckle, córce sukiennika z Rye. Spodzie wa się chyba w listopadzie. Bardzo płakała, ale po wiedziałem jej, że nie musi się martwić. Sherbroo- ke'owie zawsze dbają o swoje potomstwo. Może nawet wyjdzie za kapitana statku. Nie przeszkadza mu, że jest w ciąży z innym. - No proszę - Douglas wziął nową kartkę i uniósł głowę - utrzymujesz siedmioro dzieci i ich matki i za płodniłeś kolejne dwie kobiety, które mają urodzić jeszcze w tym roku. - Chyba to tak będzie. Z tym że mogą być bliźniaki, a Nancy może wyjdzie za kapitana. - Nie potrafisz utrzymać ptaszka w spodniach? - Nie bardziej niż ty. - Doskonale, ale wychodź z kobiety, zanim wstrzyk niesz jej nasienie. O dziwo Ryder się spłonił. - Nie panuję nad sobą. To żadne usprawiedliwienie, ale jak raz już tam wejdę, to nie mogę wyjść. - Patrzył na brata spode łba. - Nie jestem taką cholerną oziębłą rybą jak ty. Ty wyszedłbyś nawet z anioła. Zawsze tak trzeźwo myślisz, nic cię nie wytrąca z równo wagi? Nie chcesz czasami po prostu walić i nie myśleć o konsekwencjach? - Nie. Ryder westchnął. - No cóż, ja nie jestem aż tak zdyscyp linowany. Nadal masz tylko dwójkę? - Nie. Mały zmarł, kiedy byłem w Londynie. Została tylko Cynthia, słodka mała, ma już cztery latka. - Przykro mi. - To była tylko kwestia czasu. Lekarze wciąż to powta rzali. Pojechałem do Londynu nie tylko po to, żeby spotkać się z lordem Averym w Ministerstwie Wojny, ale żeby zobaczyć się z Elizabeth. Pisała o dziecku. Miał zbyt małe płuca. - Douglas wydarł czystą kartkę papieru i po prawiał liczby. - Drogo nas kosztuje twoja żądza - powie dział - bardzo drogo. - Dajże spokój. Jesteś pioruńsko bogaty, ja też. Nasz stryjeczny dziad Brandon byłby zadowolony, że to, co po nim dostałem, spożytkowuję w tak zacny sposób. Miał osiemdziesiątkę i jeszcze mu się chciało, przynajmniej tak mi mówił. Wychwalał się pod niebiosa. - Ciągle powtarzasz, że odpowiadamy za swoje bękarty, i zgadzam się z tobą. Zgadzam się także, żeby wszystkie spisywać, dzięki czemu o żadnym nie zapomnimy. Byłby z ciebie świetny generał! Szkoda, że musiałeś sprzedać pa tent w randze majora. Ryder śmiał się po cichu, kiedy drzwi pokoju otworzyły się. Podniósł głowę i zobaczył nieśmiało wchodzącego naj młodszego z braci. - A niech mnie, jeśli to nie Tysen! Wejdź braciszku, prawie kończymy spotkanie. Douglas już powiedział, że ptaszek wierci mi dziury w kieszeni. Właśnie kończy ob liczenia, ale niewielkie to liczby, zwłaszcza jak człowiek weźmie sobie do serca, że ma iść i rozmnażać się. - Jakie spotkanie? - zapytał Tysen Sherbrooke, wchodząc do pokoju. - Jakie obliczenia? Co znowu za ptaszek? Ryder rzucił okiem na Douglasa, a ten wzruszył tylko ramionami i usiadł z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Ktoś, kto nie znał go tak dobrze jak brat, mógłby pomyśleć, że jest zdenerwowany, a nie rozbawiony. - Bracie - zwrócił się do niego - Tysen chce zostać pastorem. Musi rozumieć męskie słabości, czyli nie owija jąc w bawełnę, żądzę. Tysenie, to nasze kwartalne spot kanie mające na celu ustalenie dokładnej liczby bękartów Sherbrooke'ow. Tysen gapił się na nich przez chwilę, po czym zwrócił błędny wzrok na Douglasa. - Waszych czego? - Słyszałeś - powiedział Ryder. - Masz już prawie dwadzieścia jeden lat. Czas, żebyś zaczął przychodzić na nasze spotkania. Co o tym sądzisz, Douglasie? Nie chcemy przecież mieć gdzieś nieznanych bękartów, czyż nie? Po myśl o naszej reputacji. I jak chłopcze, zapłodniłeś którąś z miejscowych? Tysen wyglądał jak tknięty apopleksją. - Oczywiście że nie! Nie mógłbym zrobić czegoś tak niecnego! Będę pas torem, Bożym człowiekiem, pasterzem wiodącym bogoboj ną trzódkę i... Ryder wywrócił oczami. - Przestań, proszę! Aż się wierzyć nie chce, że Sherbrooke może coś takie go mówić i jeszcze w to wierzyć. Rzygać się chce. Co za szkoda, że jesteś taki, na jakiego wyglądasz, ale nie wolno tracić nadziei, zwłaszcza jak się jest optymistą. - Czy wszyscy optymiści są tacy pożądliwi? - krzyknął na cały pokój Douglas. Ryder roześmiał się, a Tysen stał oniemiały. Wiedział, że jego bracia to ludzie światowi, że robią rzeczy, o jakich on boi się nawet myśleć, ale cóż to za żarty? Spotkanie w celu policzenia bękartów? Z kroplami potu na czole zaczął się wycofywać w stronę drzwi. - Uśmiechnij się chociaż - powiedział Douglas. - Pastor też może mieć poczucie humoru. - Och tak - wykrztusił Tysen - mogę się uśmiechnąć... oczywiście... ale... - Dokończże - ton Rydera zdradzał lekceważenie. - Nie dokończyłeś żadnego zdania. Powtarzasz się. - No cóż, człowiek Boży może kochać na różne spo soby. Ja też mogę kochać damę, i w rzeczy samej ko cham. - Jezu! - Ryder odwrócił się rozbawiony. - Napijesz się brandy Douglas? - Niedobrze mi się robi - odpowiedział Douglas - i pe wnie nie utrzymałbym tej brandy, więc nie. - Zrobiło mu się trochę żal Tysena, stojącego tak z płonącymi cze rwienią policzkami. - Co to za dzierlatka? Wybranka przy szłego pastora to na pewno nie żadna aktoreczka ani panna sklepowa? - Nie - mówił Tysen w zachwycie zgoła nie pastorskim. - Nazywa się Melinda Beatrice Hardesty i jest córką Sir Thomasa Hardesty. Ryder zaklął. - Znam tę dziewuchę. Jest głupia, wdzię czy się, zachowuje jakby była Bóg wie kim i nie ma piersi. Ma za to wodniste oczy, kościste łokcie i dwa imiona. To już przekracza ludzkie pojęcie, dwa imiona! I jej rodzice używają obydwu! - Będzie doskonałą żoną człowieka Bożego! - Tysen byłby dalej bronił swej bogini, ale przerwał widząc, że Douglas podnosi się z fotela. Impertynencje Rydera poszły w niepamięć wobec wyrazu twarzy najstarszego z braci, niepokojąco podobnego do wyrazu twarzy ich nieżyjącego ojca. Tysen zaczął się wycofywać, powolutku, powolutku, aż poczuł za plecami zamknięte drzwi. Douglas starał się mówić bardzo łagodnie. - Powiadasz, że w wieku dwudziestu lat zdecydowałeś, że kochasz dzie wczynę równą ci urodzeniem i majątkiem? Mówimy o ro dzinie Hardesty z Blaston, tak? - Tak - odpowiedział Tysen - Mam prawie dwadzieścia jeden. - Młody głupek. - Ryder beznamiętnie strzepnął kurz z rękawa. - Za miesiąc mu przejdzie. Pamiętasz, Douglas, jak wydawało ci się, że chcesz córkę tego diuka? Kiedy to mogło być? Jakieś trzy lata temu kochałeś się w niej po uszy. Byłeś w domu, bo ranili cię w ramię. Jak miała na imię? Melisanda? Tak...
Douglas machnął ręką, żeby go uciszyć. - Rozmawiałeś z Sir Thomasem? - zwrócił się do najmłodszego brata. - Oczywiście że nie - odpowiedział Tysen. - Ty jesteś głową rodziny. _ . " - Pamiętaj o tym. Obiecaj mi, że nie będziesz się oświa dczał tylko dlatego, że się do ciebie uśmiecha czy pokazuje kawałek nogi. Dziewczęta rodzą się i od razu wiedzą, jak usidlić niczego nieświadomych mężczyzn, dlatego musisz uważać. Zgoda? Tysen pokiwał głową. - Ale nie Melinda Beatrice - do dał szybko. - Ona jest miła i szczera, ma w sobie słodycz i dobroć, będzie pasterką mojej trzódki, towarzyszką życia. Ona nigdy... - Przerwał widząc, że bracia za chwilę wy buchną niepohamowanym śmiechem. Zacisnął usta, zmar szczył brwi i stał sztywno jak kołek - Właściwie nie po to tu przyszedłem. Są tu ciocia Mildred i wuj Albert i pragną z tobą mówić. - A! Kazanie. Pewnie przekupiłeś służącą, żeby pójść mnie szukać i uciec przed ich sokolim wzrokiem? - Tak - Tysen czekał, aż Douglas przestanie się zżymać. - Tak, masz rację co do ich wizyty - zaczął z namasz czeniem. - Słyszałem, jak mówili o najstarszej córce mar kizy Dacre, Juliette, diamencie pierwszej próby, jak się wy raziła ciocia Mildred, akurat dla ciebie. Douglas milczał jak grób. - Daj ci Boże sto lat życia! - krzyknął Ryder. - Szanuję cię i niebu jestem wdzięczny, że to ty jesteś czwartym hrabią Northcliffe, szóstym wicehrabią Hammersmith, dziewiątym baronem Sanderleigh i celem ich wszystkich ataków! - Ja także cię szanuję, Douglasie - dodał Tysen. - Jesteś doskonałym hrabią, wicehrabią i baronem. Wuj Albert i ciocia Mildred z pewnością mają takie samo zdanie. Cała rodzina czeka, aż się ożenisz i... - Boże, ty też! Nie ma dla mnie nadziei. - Douglas podniósł się z krzesła. - Tysenie, twa wdzięczność mnie ocali. Módl się za mnie, braciszku. Ryder, spotkanie zostało odroczone. Będę chyba musiał zamienić słówko z Tinke- rem, żeby dobrze zaszył ci rozporek. 12 - Biedny Tinker będzie przerażony. - Cóż, wolę nie prosić o to żadnej ze służących, mijało by się to z celem. Założę się, że gdyby to była któraś z mło dszych, złamałbyś naszą umowę. - Biedny Douglas - powiedział za nim Ryder. - O jakiej umowie on mówił? - zainteresował się Tysen. - Przyrzekliśmy sobie kiedyś, że nie dotkniemy żadnej z naszych służących. Jak się już odkochasz i zaczniesz zno wu myśleć, przyrzekniesz to samo. Tysen postanowił nie sprzeczać się z bratem. Był ponad to - on, przyszły pastor, którego myśli i czyny z ducha są, a nie z ciała. Zresztą, o ile pamiętał, nigdy nie udało mu się wygrać z braćmi, dlatego powiedział tylko: - Ta dziew czyna jest pewnie niebrzydka. - Wszystkie są śliczne ze spódnicą na głowie - powie dział na odchodnym Ryder. Na hiszpańskim stole z ciemnego mahoniu leżała Sinjun. Skrzyżowała ramiona i obojętnie pogwizdywała z cicha. Przestała, kiedy zobaczyła, że Ryder ją widzi, i spytała głosem pozbawionym emocji: - I jak się udało spotkanie? - Trzymaj język za zębami, mała. - To prawda, jestem młoda, ale nie głupia. - Dosyć. - Jak się mają twoje ukochane maleństwa? - Bardzo dobrze, dziękuję. - Milczę jak grób. - Uśmiechnęła się, pocałowała go i pobiegła w stronę kuchni, gwiżdżąc jak chłopak. R O Z D Z I A Ł Hrabia tym razem nie bez powodu marszczył brwi. De nerwował się, bo wewnętrzne przeczucie mówiło mu, że coś się wydarzy, coś, co mu się spodoba. Nienawidził ta kich odczuć, sprawiały, że czuł się bezbronny. Nie mógł ich 2 13
jednak ignorować. Rząd był w rozsypce, a przeklęty głu piec Addington ze strachu trząsł się jak galareta - pewnie stąd to drapanie w trzewiach, nic innego jak obawa przed Napoleonem. Bał się inwazji jak wszyscy Anglicy z południowego wy brzeża, chociaż wiedział, że jest mało prawdopodobna - Anglia panowała nad Kanałem. Jednak tylko głupiec nie doceniałby geniuszu militarnego Napoleona i jego żelaznej woli zniszczenia wszystkiego, co angielskie. Zeskoczył z grzbietu Gartha, swego ogiera, i poszedł w stronę klifu. Spienione, białe fale z łoskotem rozbijały się o skały. Wciągnął do płuc słone powietrze, poczuł na twarzy wilgotne, siekące kropelki. Ostre podmuchy wiatru targały mu włosy, sprawiały, że do oczu na pływały łzy. Dzień był szary i pochmurny. Nawet wytę żając wzrok nie mógł dostrzec Francji. Przy dobrej pogodzie widział stąd Boulogne i niewyraźną linię wybrzeża w okolicach Calais. Zmrużył oczy i wpatrywał się w szarość. Chmury przepływały jedna za drugą, ale nie przerzedzały się, było ich coraz więcej. Nie odwrócił się, kiedy usłyszał, że ktoś nadjeżdża i zatrzymuje konia tuż przy nim. - Wiedziałam, że tu jesteś. To twoja świątynia dumania. Odwrócił się i uśmiechnął do młodszej siostry siedzącej okrakiem na Fanny, swojej klaczce. - Chyba będę musiał porzucić utarte ścieżki. Nie widziałem cię na śniadaniu ani na obiedzie. Kara za jakieś przewinienie? - Och nie, straciłam poczucie czasu. Czytałam. - Urwa ła, lekko ześliznęła się z siodła i podeszła do niego - wyso ka, szczupła dziewczyna o długich nogach i nieokiełzna nych blond włosach, otaczających jej głowę gęstwiną lo ków. Rano włosy te z pewnością przytrzymywała wstążka, ale teraz dawno nie było już po niej śladu. Miała mocno niebieskie oczy, tak przejrzyste jak dzień był szary, oczy, z których wyzierało poczucie humoru i żywa inteligencja. Wszyscy Skerbrooke'owie mieli takie oczy i gęste, jasne włosy, chociaż włosy Sinjun były jeszcze jaśniejsze i roz świetlone słońcem. Wszyscy poza nim. 14 Kiedy był dzieckiem, niania staruszka oświadczyła mu radośnie, że ma oczy ciemne jak grzech. Smagły, ogorzały - przypominał pogańskiego Celta, z włosami czarnymi ni czym wódz zastępów piekieł. Był jeszcze mały, kiedy podsłuchał, jak ojciec oskarżał matkę o to, że przyprawiła mu rogi. Syn nie przypominał żadnego znanego Sherbrooke'a. Przypominał sobie, że mat ka gęsto się tłumaczyła ze swojej - jak się wyraziła - po myłki przy wydawaniu na świat dziedzica. Ryder lubił po wtarzać, że to przez ten całkiem nie-Sherbrooke'owy wy gląd wszyscy okazywali mu posłuszeństwo, taki był groźny i wymagający. Ale kiedy patrzył na siostrę, wcale nie był groźny i wy magający. Tak jak on, miała na sobie spodnie z koźlęcej skóry, luźną białą koszulę i jasnobrązową kamizelkę. Wie dział, że gdyby matka zobaczyła ją w takim stroju, roz- wrzeszczałaby się jak na widok zjawy. Matka zawsze z ja kiegoś powodu krzyczała. - Co czytałaś? - Nieważne. Znowu się martwisz, prawda? - Ktoś musi bo nasz rząd nie bardzo się przejmuje obroną. Napoleon ma najlepiej wyszkolonych i zaprawio nych w boju żołnierzy w całej Europie, a oni bardzo chcą nas pobić. - To prawda, że Fox wróci i przegoni Addingtona? - Podobno jest chory, a nie przyszedł jeszcze od powiedni moment na wyrugowanie Addingtona. To liberał i człowiek nierozważny, tak samo jak Addington, ale przynajmniej jest przywódcą i nie jest taki nie zdecydowany. Wiesz na ten temat chyba tyle co ja. - Przyzwyczaił się już do nad wiek rozwiniętej siostry - może to niezbyt fortunne określenie - raczej do jej erudycji, obeznania ze sprawami i tematami, które powinny ją interesować dopiero za wiele, wiele lat, zagadnieniami, które u większości dam i dżentelmenów wywoływały tylko znudzone ziewnięcia. Rozumiała go lepiej niż bracia i matka, lepiej niż całe konstelacje kuzynów Sherbrooke'ow. Bardzo ją kochał. 15
- Mylisz się - powiedziała. - Z pewnością wiele wi działeś podczas podróży do Londynu w zeszłym tygodniu i rozmawiałeś z nimi wszystkimi. Nie powiedziałeś mi je szcze, jakie nastroje panują w Ministerstwie Wojny. Wiem, że kazałeś rozdać broń wszystkim mężczyznom na naszych farmach i niektórym z wiosek i nie przestajesz z nimi ćwiczyć. - Zachichotała jak mała dziewczynka, którą w gruncie rzeczy była. - To było takie śmieszne, jak pan Dalton udawał, że bije żabojadów tym powykrzywianym patykiem! - Najlepiej mu idzie krycie się i wycofywanie. Powinie nem raczej przeszkolić jego żonę. Takiego żołnierza Fran cuzi baliby się jak ognia. Oczy Sinjun pociemniały, kiedy wypaliła niespodziwa- nie: - Wczoraj wieczorem widziałam Dziewicę. - Podsłuchałem, jak opowiadałaś o tym swoim przyja ciółkom. Publika bardzo przejęta, ale naiwna do bólu. Moja droga, to nonsens i dobrze o tym wiesz. Pewnie najadłaś się rzepy na kolację i miałaś przywidzenia. - Czytałam w bibliotece. - Tak? Proszę cię żebyś nie mówiła matce, jeżeli przy padkiem były to moje greckie sztuki. Jej reakcja mogłaby być gwałtowna. Uśmiechnęła się. - Twoje greckie sztuki przeczytałam dwa lata temu. Uderzył się dłonią w czoło. - Powinienem był wiedzieć. - Najbardziej interesująca wydała mi się Lizystrata, cho ciaż nie rozumiem, dlaczego żony spodziewały się, że ich mężowie przestaną walczyć tylko dlatego, że im za groziły, że... - Wiem, co zrobiły - przerwał jej, ubawiony i przerażo ny zarazem. Zmierzył ją wzrokiem, zastanawiając się, czy nie powinien udzielić jej braterskiego napomnienia lub choćby zaprotestować przeciwko niestosownym lekturom. Zanim jednak zdołał cokolwiek wymyślić, Sinjun zaczęła z namysłem: - Kiedy szłam na górę około północy, zoba czyłam światło pod drzwiami komnaty hrabiny, obok two jej. Otworzyłam drzwi najciszej jak umiałam i zobaczyłam 16 ją. Stała obok łoża, cała w bieli, tak jak ją opisują. Była bardzo piękna, z prostymi włosami do pasa, tak jasnymi, że prawie białymi. Odwróciła się, spojrzała na mnie i znikła. Przysięgłabym, że chciała coś przedtem powiedzieć. - Wszystko przez rzepę - stwierdził Douglas. - Zapom niałaś, że ją jadłaś. Nie wierzę w ducha, żaden inteligentny człowiek nie wierzy. - Nie widziałeś jej, dlatego tak mówisz. I nie ufasz ko biecie, która mówi ci szczerą prawdę. Wolisz wszystko zło żyć na rzepę. - Rzepa, Sinjun, rzepa. - Doskonale, ale ja ją widziałam. - Dlaczego widują ją tylko kobiety? Sinjun wzruszyła ramionami. - Nie wiem, czy pokazy wała się tylko kobietom. Wszyscy hrabiowie, którzy o niej w przeszłości pisali, tak twierdzili, ale kto wie? Z doświad czenia wiem, że panowie nie są skłonni do przyznania, że istnieją rzeczy niewytłumaczalne. Nie chcą ryzykować, że zostaną uznani za głupców. - Wiesz z doświadczenia, tak? - podjął Douglas sardo nicznym tonem. - Więc utrzymujesz, że Dziewica stała przy łożu, opłakując swoją nietkniętą dziewiczość i wie dząc, że jej małżonek nigdy nie przyjdzie? A ona nigdy nie stanie się żoną i matką? - Może. - Bardziej prawdopodobne jest to, że w ciągu roku po nownie wyszła za mąż, urodziła szesnaścioro dzieci jak każda dobra szesnastowieczna kobieta, a potem zmarła jako siwa i bezzębna staruszka. - Nie jesteś romantyczny. - Sinjun odwróciła się, pa trząc za jastrzębiem bujającym w obłokach na szerokich skrzydłach. Uśmiechnęła się do brata oszałamiającym uśmiechem, który go zadziwiał. Była małą dziewczynką, zaledwie piętnastolatką, ale ten cudowny, naturalny uśmiech zapowiadał kobietę, jaką miała się stać. Zdał sobie sprawę, że go przeraża. - Widziałam ją i inni też ją widzieli. Wiesz, że istniała kiedyś młoda dama. której mąż trzy godzinyjjo ślubie . \ l 7
został zamordowany, a ona zabiła się. kiedy się o tym dowiedziała. Miała zaledwie osiemnaście lat i nie po trafiła wyobrazić sobie życia bez niego, tak bardzo go kochała. Tę tragedię spisał ze szczegółami Audley Sher- brooke, pierwszy hrabia Northcliffe. Nawet ojciec raz o tym napisał. - Wiem, ale możesz być pewna, że ja o tym nie napiszę. To wszystko sprawa histeryzujących kobiet. Wieczne męki Dziewicy skończą się wraz ze mną. Nasi przodkowie z całą pewnością spisywali swoje historie podczas długich zim, żeby rozerwać czymś siebie i do mowników. Sinjun tylko potrząsnęła głową i dotknęła rękawa jego płaszcza: - Nie ma sensu się z tobą sprzeczać. Mówiłam ci już? Dwie moje przyjaciółki, Eleonora i Lucy Wiggins, kochają się w tobie. Szepczą, chichoczą i mówią, że jakbyś tylko się do nich uśmiechnął, zemdlałyby.- Po tym dziew częcym wyznaniu dorzuciła: - Jesteś urodzonym przywód cą, zarówno tu, jak i w wojsku. A ja naprawdę widziałam Dziewicę. - Mam nadzieję, że co do mnie masz rację. A jeśli chodzi o ciebie, za dużo rzepy i sprośnych greckich sztuk. A Eleonora i Lucy za kilka lat będą wzdychały i mdlały za Ryderem. - Musisz - uniosła brwi - zmusić Rydera, żeby ich nie próbował uwieść. Są takie głupie. Umilkła, bo widziała, że myśli Douglasa są zajęte czymś innym. Myślał o tym, że będzie bronił swego dziedzictwa jak jego przodek, baron Sanderleigh, który ocalił Northcliffe (przed purytańskimi armiami Cromwella i zdołał go prze konać o poparciu rodu, a potem przekonał o tym samym króla Karola II. Kolejne pokolenia Sherbrooke'ow dopro wadziły do perfekcji misterną sztukę przebiegłości, dzięki której oni sami i ich ziemie wychodziły nietknięte z dzie jowych nawałnic. Dawali królom i ministrom kochanki suto obdarzone urodą i mądrością, przodowali w dyploma cji i służyli w armii. Powiadano, że królowa Anna kochała 18 się w generale z rodu Sherbrooke'ow. Jakkolwiek było, obrastali w bogactwa, a Northcliffe pozostawało bezpieczne. Potrząsnął głową i odsunął się od krawędzi klifu. Po deszczach ziemia mogła się osunąć. Ostrzegł Sinjun i zno wu pogrążył się w rozmyślaniach. - Nie dadzą ci spokoju. - Wiem - powiedział, nie próbując udawać ignoran cji. - Mają rację, do diabła, a ja byłem upartym głupcem Muszę się ożenić i zapłodnić żonę. W wojsku widziałem, jak kruche jest ludzkie życie. Bardziej niż skrzydła motyla. - Tak, i to właśnie twoje dziecko musi być przyszłym hrabią Northcliffe. Bardzo kocham Rydera, tak jak i ty, ale on nie chce tytułu. On chce się śmiać i bawić, a nie ślęczeć nad księgami rachunkowymi z komornikiem na karku albo wysłuchiwać narzekań dzierżawców na przeciekające da chy. Nie dba o pompę, zaszczyty i ukłony. Ma niepoważny charakter. - Skrzywiła się i potrząsnęła głową, kopiąc czub kiem buta w skałę. - To znaczy niepoważny, jeśli idzie o te wszystkie hrabiowskie sprawy. W innych sprawach ma bar dzo poważny. - Cóż to znaczy? Sinjun uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami. Nagle Douglas zrozumiał, że podjął decyzję. Co wię cej, wiedział już, kogo poślubi. To Ryder podsunął mu ten pomysł podczas spotkania. Dziewczyna, która wpa dła mu w oko trzy lata temu, piękna i pełna wdzięku lady Melisanda, córka księcia Beresfordu. Pragnęła go, płakała, kiedy odjeżdżał i obrzucała go wyzwiskami za to, co uważała za zdradę. Trzy lata temu nie był wolny, był w armii i chciał ocalić Europę i Anglię przed Na poleonem. Teraz chciał ocalić już tylko Northcliffe i ród Sher brooke'ow. - Ma na imię Melisanda i dwadzieścia jeden lat - powie dział głośno - Jest córką Edouarda Chambersa, diuka Bere sfordu. Spotkałem ją, kiedy miała osiemnaście lat, ale wte- 19
dy nie miałem zamiaru się żenić. Byłem w domu tylko z powodu tego zranionego ramienia. Może już dawno wy szła za mąż i ma dzieci. Była taka piękna, dziarska i bez troska. Ma stare, dobre nazwisko, które podupadło dopiero za czasów jej dziada. Trzy lata temu nie miała wielkiego posagu, ale nie dbam o to, wezmę ją w jednej koszuli. Jej brat to kanalia, nawet teraz słynie w Londynie z rozrzutno ści. To drań i utracjusz, przegrywa każdą gwineę, jaka mu wpadnie do ręki. Zanosi się na to, że będzie ostatnim z rodu Chambersów. - To szlachetnie z twojej strony, że nie dbasz o posag. Matka ciągle powtarza, że to jedyna podstawa małżeństwa. Może twoja Melisanda czekała na ciebie. Ja bym czekała. Może nikt się z nią nie ożenił, bo nie miała posagu, choć jest córką diuka i w dodatku tak piękną. A może jest już wdową? Może jej mąż był słaby i zmarł? To rozwiązałoby wszystkie problemy. Douglas uśmiechnął się pod nosem, ale był zadowolony, że może zwierzyć się ze swoich myśli i planów siostrze. Tak, podobała mu się kiedyś Melisanda. Fascynowała go jej beztroska, intrygowały sprytne gierki. Bardzo chciał wziąć ją do łoża, słyszeć jak szepcze mu do ucha, zobaczyć po dziw w jej oczach. - Jeżeli Melisanda jest wolna, nie będziesz musiał tracić czasu i szukać w Londynie narzeczonej - dodała cichutko Sinjun. - Masz rację. - Wstał i otrzepał bryczesy. - Zaraz napi szę do jej ojca. Jeżeli Melisanda jest wolna - Boże, to brzmi jakby była klaczą na sprzedaż! - będę mógł natychmiast wyruszyć do Harrogate i wziąć ślub. Myślę, że ją polubisz. - Polubię, jeżeli ty ją lubisz. Co innego matka, ale to nie ma znaczenia. Douglas pokiwał tylko głową. - Masz rację. Wiesz, że tylko ona nigdy mnie nie naciskała, żebym się ożenił i za pewnił dziedzica? - To dlatego, ze nie chce rozstać się z pozycją pani Northclifee. Wdowi domek Sherbrooke'ow jest uroczy, ale ona nie ma ochoty w nim zamieszkać. 20 - Czasami mnie przerażasz, młoda damo. - Musnął jej poplątane przez wiatr włosy i ujął pod brodę. - Porządna z ciebie dziewczyna. Spokojnie przyjęła te ciepłe gesty, a potem powiedziała: - Zastanawiałam się, dlaczego Dziewica pojawiła się akurat teraz. Pewnie wiedziała, że planujesz małżeństwo. Może jej przybycie to znak, może chce ostrzec ciebie albo Melisandę przed jakimś niebezpieczeństwem? - Bzdura - stwierdził hrabia. - Ale i tak dobra z ciebie dziewczyna, choć czasem masz za dużo wyobraźni. - Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie - Horacy - niż się śniło waszym filozofom. - Pozwól, że ci odpowiem: „Spoczywaj w pokoju, du chu udręczony." - Czasami trudno z tobą wytrzymać. - Jesteś zła, bo cię przeszekspirowałem? W przypływie dobrego humoru kuksnęła go w ramię. - Jesteś bardzo przyziemny. Ale może to się zmieni po ślubie. Douglas pomyślał o wszechogarniającej namiętności, ja kiej miał zamiar się oddawać sypiając z Melisanda. - Niekiedy, moja droga - wykrzywił się do niej - masz także zadziwiająco dużo intuicji. Hrabia nie marszczył brwi, wracając do Northcliffe Hall. Wszystko się uda, gwiazdy mu sprzyjają jak wielu pokole niom pierworodnych Sherbrooke'ow. Zawsze tak będzie, szczęście Sherbrooke'ow nigdy go nie zawiodło... Przerwał, stojąc w wielkim holu obok siostry i kamer dynera, Hollisa. Lady Lydia, ich matka, rozkazywała, żeby Joan natychmiast zjawiła się na górze, przebrała się i przy najmniej próbowała wyglądać jak młoda dama, pomimo tego, co kładą jej w głowę starsi bracia, zachęcający głupią dziewczynę nie wiadomo do czego. - Spodziewamy się gości, jak sądzę? - Douglas posłał siostrze porozumiewawcze spojrzenie. - Tak, i jeżeli Algernonowie - wiesz, jaka jest Almeria - jeżeli zobaczy to dziecko w bryczesach i z włosami jak, jak... 21
Urwała, a Sinjun spytała niewinnie: - Jak Meduza, mamo? - Jak zbuntowana wiedźma z jednego z tych twoich za kurzonych tomisk. Idziemy. Douglas, proszę cię, żebyś nie nazywał siostry tym głupim przezwiskiem w obecności Al- gernonów. - Wiesz, że Algernonowie znaczy „wąsacze"? Tak na zywano Williama de Percy, który nosił brodę, kiedy inni panowie gładziutko się golili i... - Dość - przerwała hrabina Northcliffe, wyraźnie wzbu rzona - przestań się mądrzyć, młoda damo. Tyle razy ci powtarzam, że panowie nie lubią mądrych kobiet. To ich irytuje i sięgają po butelkę. I nie chcę już więcej słyszeć twego bezsensownego przezwiska. Nazywasz się Joan Elaine Winthrop Sherbrooke. - Ale mnie się podoba Sinjun, mamo. - Sinjun czuła, jak palce matki zaciskają się na jej ramieniu. - Ryder mnie tak nazwał, kiedy miałam dziesięć lat. - Cicho - ucięła matka, nie przeczuwając, że już wkrót ce to nie ona będzie gospodynią Nortel iffe Hall - Nie jesteś świętym Janem ani świętą Joanną. Sinjun to przy domek dla mężczyzny. To Tysen postanowił, ze jesteś Joanną d'Arc... - A potem postanowił zrobić z niej męczennicę i stąd święty Jan, czyli Sinjun. - Tak czy siak, dość tego, Douglas nic nie powiedział. Prawdziwe imię siostry led wo pamiętał i nie miał wątpliwości, że matka będzie musia ła pogodzić się z przydomkiem córki. Poszedł do biblioteki napisać list do diuka Beresfordu. Nie miał zamiaru rozgłaszać swoich planów aż do czasu, kiedy diuk je zaaprobuje. Melisanda oczywiście też. Wiedział, że Sinjun go nie wyda, ufał tej małej bardziej niż braciom. Jakby nie było, ona nigdy się nie upijała. Lubił imię Sinjun, ale nie chciał przeciwstawiać się ży czeniu matki. Nabożnie wyznawała zasady, które przy prawiały go o mdłości, czasami była skąpa i złośliwa w stosunku do służących, własnych dzieci i sąsiadów. 22 Bóg obdarzył ją intelektem zmokłej kury, pulchnymi kształtami i różowymi policzkami. Jej twarz okalały mi sterne pukle przypominające kiełbaski, i miała co naj mniej dwa nadliczbowe podbródki. Bez ustanku rozpra wiała o obowiązku i trudach zrodzenia czworga dzieci. Niekiedy tak go denerwowała, że nie był pewien, czy ją kocha. Ojciec przed śmiercią wyznał mu, że ledwo ją znosił. Czy Sinjun miała rację? Czy matka nie angażowała się w matrymonialną nawałnicę, bo nie chciała jego przyszłej żonie oddać panowania nad domem? Bezskutecznie usiło wał wyobrazić sobie Melisandę, jak dogląda gospodarstwa w Northcliffe, jak domaga się, żeby matka oddała jej klu cze. Wzruszył ramionami. To bez znaczenia. I cóż jest takiego złego w zwykłym przydomku? R O Z D Z I A Ł Clayhourn Hall, Wetherby New Harrogate, Anglia - Trudno w to uwierzyć, papo - odezwała się wreszcie Alexandra cichym, nienaturalnym głosem. Nie mogła ode rwać oczu od kartki papieru, którą ojciec położył na biurku. - Na pewno chodzi o hrabiego Northcliffe? To on pragnie poślubić Melisandę? Douglas Sherbrooke? - Bez wątpienia - powiedział Lord Edouard, diuk Beres fordu. - Biedny głupiec. - Wziął list w swoje smukłe palce i przeczytał go najmłodszej córce na głos. Kiedy skończył i spojrzał na nią, wydało mu się, że jest nieco rozstrojona. Wyglądała blado, ale może to tylko ostre światło wpadające przez okna biblioteki. - Twoja siostra pewnie będzie bardzo uradowana, zwła szcza po tym, jak cztery miesiące temu Oglethorpe się rozmyślił. To jak balsam na jej urażoną dumę. A jeśli o mnie chodzi, cóż, powinienem chyba płakać ze szczęścia. 3 23
Jego pieniądze są jak zbawienie, że nie wspomnę o przy zwoitym zapisie. Alexandra oglądała stwardniały paznokieć na swoim kciuku. - Melisanda powiedziała mi, że trzy lata temu odmówiła Sherbrooke'owi. Błagał ją o rękę, ale ona uwa żała, że to zbyt niepewna partia. Powiedziała, że wprawdzie jest hrabią, ale to za mało, zwłaszcza że jego ojciec jeszcze wtedy żył, a on sam upierał się, że będzie nadal służył w wojsku. Gdyby zginął, jej nie zostałoby nic, bo po śmierci ojca hrabią zostałby młodszy brat. Stwierdziła, że być ubogą żoną to zupełnie co innego niż być ubogą i piękną córką. Diuk uniósł brwi do góry. - Melisanda tak powiedziała? Alexandra pokiwała głową i odwróciła się od ojca. Pode szła do wielkiego okna, którego zasłon nigdy nie zaciągano, niezależnie od pogody. Diuk lubił rozkoszować się pięk nym widokiem, pomimo niekończących się narzekań żony. Promienie słońca niszczyły dywan, a pieniędzy na nowy nigdy nie było. Diuk nie zwracał uwagi na to gadanie. Ale xandra powiedziała wolno: - A teraz jest hrabią i chce się z nią ożenić. - Tak, a ja udzielam swojego pozwolenia i szybko doj dziemy do porozumienia co do zapisu. Dzięki Bogu, jest bogatym człowiekiem. Sherbrooke'owie zawsze mądrze gospodarowali swoimi pieniędzmi, nigdy nie wydawali po nad miarę i nie wchodzili w alianse, które nie byłyby dla nich korzystne. Oczywiście, małżeństwo z Melisanda nie przyniesie mu złamanego grosza, to jasne. Wręcz przeciw nie, będzie musiał słono za nią zapłacić, już moja w tym głowa. Musi mu na niej zależeć, skoro pisze. Po takim czasie mogłaby być już dwakroć za mężem. Na obronę twojej siostry muszę powiedzieć, że jej konsekwencja równa się dumie. - Tak sądzę. O ile pamiętam, to był bardzo miły czło wiek. Uprzejmy i miły. - Wartogłowy młody głupiec, i to wszystko - powie dział diuk - Dziedzic Northcliff, który nie chciał się wy przedać. Ale teraz to bez znaczenia, jest hrabią i to 24 wszystko zmienia. Wszyscy Sherbrooke'owie od czasów Noego byli torysami, a ten pewnie nie jest inny. Statecz ny i zrównoważony jak Justin Sherbrooke, jego ojciec. Ale teraz nie ma co o tym mówić. Muszę widzieć się z twoją siostrą. Przerwał i patrzył na profil córki. Czysta i niewinna, pomyślał, ale w pochylonej głowie, w szarych, jasnych oczach kryła się siła. Miała prosty, cienki nos, wysokie kości policzkowe, a zaokrąglony podbródek sprawiał wra żenie uległości. Dobrze wiedział, że to tylko wrażenie, ale ona nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest w niej stal, nawet kiedy się z nim kłóciła. Bujne, tycjanowskie włosy nosiła zebrane do tyłu, pokazując maleńkie uszy. Uważał, że są urocze, tak jak i ona cała. Nie miała olśniewającej urody Melisandy, swojej starszej siostry, ale i tak dla niego była śliczna. Pozbawiona próżności, nie okazująca złych humorów, dobra i w dodatku niegłupia. Odpowiedzialne dziecko, które nigdy nie zawiodłoby tatusia i wiedziało, co to jest obowiązek wobec rodziny. Widział, że coś ją zmart wiło, ale nie wiedział co. - Tobie pierwszej o tym powiedziałem, bo chciałem, żebyś wyraziła swoją opinię. Twoja matka uważa, że jesteś cicha i w cieniu siostry, ale ja wiem, że tak nie jest. Dlatego chcę usłyszeć twoje zdanie o tym małżeństwie. Patrzył na nią uważnie. Czyżby lekko zadrżała, słysząc jego słowa? Zmarszczył brwi, myśląc, że pewnie matka znowu porównywała ją do siostry. - Czy coś cię dręczy, kochanie? - Och nie, tylko... - O co chodzi? Wzruszyła ramionami. - Zastanawiam się, czy Melisan da będzie go teraz chciała. Ma ochotę na kolejny sezon w Londynie. Wiesz, że w przyszłym tygodniu mamy je chać. Może wolałaby rozejrzeć się trochę za innymi pana mi. Mówiła mi, że bardzo lubi zaloty. Nazwała Ogelthorpa ropuchą bez kręgosłupa i stwierdziła, że bardzo jej ulżyło, kiedy mamusia namówiła go, żeby się wycofał, zanim się zadeklarował, że tak powiem. 25
Diuk westchnął. - Tak, co do niego miała rację, ale nie 0 tym mowa. Alex, wiesz, że na moją decyzję w dużym stopniu rzutują pieniądze. Nasza rodzina już od lat nie pławi się w zbytku, a wydatki na sezon w Londynie - dom, nowe suknie dla twojej siostry i matki - to ba jońskie sumy. Miałem zamiar wydać te pieniądze, bo nie widziałem innego wyjścia. Ale teraz mogę otrzymać za pis bez Londynu i bez wydatków. - Diuk zdawał sobie sprawę, że jeżeli Melisanda nie pojedzie, nie pojedzie także Alexandra, a miał to być jej pierwszy londyński sezon. No cóż, koszt... Przeciągnął dłonią po swoich kasztanowatych włosach. Co robić? Mówił dalej, bardziej do siebie niż do córki. - I jeszcze Reginald, mój dzie dzic, który ma dwadzieścia pięć lat i zna każdą lon dyńską spelunkę. Gra, jest po uszy zadłużony u swojego krawca i szewca, i traci ostatnie pieniądze na „świecideł ka", jak nazywa prezenty dla swoich kochanek. Mój Boże, gdybyś zobaczyła bransoletę z rubinami, którą kupił dla jakiejś tancereczki! - potrząsnął głową. - Alex, jestem w pułapce, i to już od dawna. Dobrze wiesz, że próbowałem wprowadzić oszczędności, ale spróbuj to wytłumaczyć matce! Oświadczyła, że obiad musi się składać z co najmniej trzech dań. To samo Melisanda. Ty rozumiesz w jakiej jesteśmy sytuacji, ale co z tego. 1 Reginald, ten darmozjad. Alex, prawdę mówiąc nie wierzę, że jego charakter się zmieni. Ucichł. Teraz przyszło ocalenie, nadzieja. Nie pozwoli Melisandzie tego zmarnować. Nie przechyli swojej ślicznej główki mówiąc, że nie jest zainteresowana. Jeżeli spróbuje mu się przeciwstawić, przekona ją kilka dni odosobnienia o chlebie i wodzie. - Co o tym myślisz? Nie zależy ci na sezonie, praw da? Jesteś taka rozsądna, rozumiesz, że nie mamy pie niędzy... Alex uśmiechnęła się tylko. - Dobrze, papo. Melisanda jest taka piękna, olśniewająca, wesoła, taka naturalna. Gdy byśmy pojechały do Londynu, i tak nikt by na mnie nawet nie spojrzał. Nie szkodzi, że nie pojedziemy. Mówię praw- 26 dę. Bałam się wyjazdu, tych wszystkich strasznych dam... Jeżeli zmarszczą brwi, to po tobie - tak powiada mama. Są inne rzeczy poza późnymi śniadaniami, rautami i tań cami do siódmych potów. Lista „innych rzeczy" nie była długa. - Jak Melisanda będzie już żoną hrabiego, spełni swój obowiązek względem ciebie. Jako hrabina Northcliffe za bierze cię do siebie, żebyś mogła spotkać odpowiedniego młodego człowieka. Tak się należy i tak się stanie. Tak właśnie znajduje się mężów. - Papo, młodzi panowie nie bardzo się do mnie garną. - Nonsens. W sąsiedztwie nie ma ich zbyt wielu, a ci, którzy są, tracą resztkę rozumu widząc Melisandę. To bez znaczenia. Jesteś kochaną, bystrą dziewczyną, która ma głowę do czegoś więcej niż wstążki i ozdoby... - Jak się nie jest diamentem, trzeba kultywować inne ogrody, papo. - Parafrazujesz monsieur Woltera? Alexandra uśmiechnęła się. - Tak, ale to prawda. Po co owijać w bawełnę? - Ty też jesteś bardzo ładna. Chyba nie chcesz obrazić swoich wspaniałych włosów? Mają taki sam kolor jak moje. Uśmiechnęła się znowu, a diuk pomyślał, że wszystko się uda. Hrabia Northcliffe właśnie zaproponował, że za jednym zamachem ocali go od nieuniknionej ka tastrofy finansowej i uwolni od starszej córki. Serce i sakiewkę każdego ojca taka perspektywa napawałaby radością. - Wierzę, że Melisanda zdecyduje się tym razem na Douglasa Sherbrooke'a - powiedziała Alexandra. - Jak mówiłam, to miły człowiek i zasługuje na to, co chce. - W palcach mięła rąbek bladożółtej sukni z muślinu i pa trzyła w dół. - Zasługuje na szczęście. Może Melisanda będzie o niego dbała i uczyni go szczęśliwym. Diuk skrzywił się i pomyślał, że z tym może być różnie. Pożycie Melisandy z mężczyzną wyobrażał sobie jako serię szczęśliwych wspólnych chwil, aż do chwili, kiedy ów mę- 27
żczyzna ośmieli się czegoś jej odmówić, a wtedy... Tego wolał sobie nie wyobrażać. To w końcu nie będzie już jego sprawa. Ale za hrabiego Northcliffe na pewno będzie się modlił po zadzierzgnięciu małżeńskiego węzła. - Przyprowadzę Melisandę, papo. Diuk patrzył za nią, kiedy wychodziła z biblioteki. Działo się coś dziwnego. Dobrze ją znał, była jego ulu bienicą, oczkiem w głowie i sercem jego serca. Przy pomniał sobie jak nagle spoważniała, jak drżały jej ręce. Przyszło mu do głowy, że może... może ona pragnie hrabiego za męża? Odrzucił zaraz tę myśl, potrząsnął głową. Nie, trzy lata temu Alexandra miała zaledwie piętnaście lat i była dziewczynką nieśmiałą aż do bólu, z ciasno splecionymi włosami w kolorze kasztanu, jesz cze po dziecinnemu pulchną. Była o wiele za młoda, żeby czuć cokolwiek do hrabiego Northcliffe. A jeżeli nawet, to było tylko i wyłącznie dziewczęce zauroczenie, nic więcej. Zastanawiał się, czy mądrze postępuje, ale wiedział, że nie ma wyboru. Bogowie podsunęli mu w darze ru maka, więc nie miał zamiaru pozwolić mu uciec do innej stajni, z pewnością mniej na to zasługującej i nie tak potrzebującej. Jeżeli nawet Alexandra czuła coś do księcia, to szkoda, ale nie zmieni, nie ma zamiaru zmie niać z tego powodu planu. Hrabia chciał Melisandę i bę dzie ją miał. Diuk usiadł, oczekując na przybycie star szej córki. Rozmowa pomiędzy nimi przebiegała dokładnie tak, jak się tego spodziewał. Słysząc co ojciec ma jej do powiedzenia, Melisanda wpa dła w furię. Wyglądała niewiarygodnie pięknie, zresztą jak zwykle. Policzki pokrył jej rumieniec, a oczy - ciemno- błękitne jak wody jeziora w Patley Bridge u schyłku lata - rzucały iskry. Gęste, ciemniejsze niż bezgwiezdne niebo włosy lśniły nawet w przyćmionym świetle biblioteki, a lo ki fruwały wokół twarzy. Wzięła głęboki wdech i prawie wykrzyczała: - To śmieszne! Wyobraża sobie, że po trzech latach wystarczy skinąć palcem, po trzech latach, a ja bez 28 słowa pobiegnę do niego i pozwolę mu robić ze mną, co mu się żywnie podoba! Diuk rozumiał jej furię. Urażono jej dumę, a Chamber- sowie słynęli z dumy: głębokiej, szerokiej i trwałej. Wiedział jak postępować z córką, dlatego mówił bardzo powoli, a jego głos przepełniało współczucie i zrozumie nie. - Przykro mi, że zranił cię przed trzema laty. Nie próbuj zmieniać przeszłości, znam prawdę. Wiem, że jest inna niż te bajki, którymi karmisz swoją łatwowierną siostrę. Ale teraz tamto się nie liczy, choć na pewno pamiętasz, co miało miejsce. Hrabia rozmawiał wtedy ze mną przed wyjazdem i wytłumaczył się, jak wtedy uznałem, należycie. Jak sama widzisz, do ciebie należy ostatnie słowo, ty jedyna mu się podobasz i tylko twojej ręki pragnie. Melisanda była bez wątpienia najpiękniejszym stworze niem, jakie kiedykolwiek widział. Nawet teraz zastana wiał się, jak udało mu się spłodzić takie cudo. Była wyjątkowa i dlatego od urodzenia psuto ją i rozpiesz czano. A dlaczego by nie? - pytała żona. Czyż nie za sługuje na karesy i wszystko, czego tylko zapragnie? Była taka piękna, tak absolutnie doskonała, zasługiwała na to. Judith na pewno powie, że Melisanda powinna dostać księcia, co najmniej księcia, a nie jakiegoś tam byle hrabiego, chociaż akurat ten należał do najbogat szych ludzi w całej Anglii. Ale księcia na ulicy nie znajdziesz, i nawet wliczając stojących nad grobem i młodzieniaszków ledwie pod wąsem, niezbyt ich wielu. Ojciec patrzył na córkę i ważył słowa, które zadowoliły by jej próżność. - Ale i tak - powiedziała po chwili milczenia - i tak za wiele oczekuje. Ojcze, ja go nie chcę. Odpisz jego Lordow- skiej Aroganckiej Mości, że jest mi wstrętny, tak, właśnie wstrętny i tyle. Jest tak samo odrażający jak ta ropucha Oglethorpe. Nie chcę go, wyjdę za innego. - Przerwała i przycisnęła białe dłonie do policzków. - Mój Boże, a jeże li on uzna, że trzy lata temu złamał mi serce? Jeżeli przyj dzie mu do głowy, że to dlatego nie chcę go poślubić? 29
Może pomyśli, że za nim tęskniłam'? Ojcze, to nie do znie sienia! Nie mogę tego znieść, co robić? Diuk westchnął po kilkakroć. Ta nieszczęsna duma, pomyślał. Cóż, odziedziczyła po nim dumę wielu pokoleń. Nagle o czymś pomyślał, aż uśmiechnął się do swoich myśli. - Biedaczysko - powiedział z żałością i potrząsnął głową. Melisanda spojrzała na ojca nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi. - Co za biedaczysko? - Hrabia Northcliffe, ma się rozumieć. Ten mężczyzna pragnie cię od trzech lat, bez wątpienia wycierpiał więcej niż możemy sobie wyobrazić. Pragnął cię, ale czuł, że musi poświęcić się dla Anglii. Honor nakazywał mu spełnić to, co uważał za swój święty obowiązek. Nie splamił honoru, pomimo uczucia do ciebie. Nie możesz go za to winić. Teraz próbuje odbudować swoje szczęście, tęskni za tobą. Kłania się przed tobą nisko i błaga, żebyś zapomniała o przeszłości i łaskawym okiem raczyła wej rzeć na jego niedolę. - Diuk nie zamierzał informować córki, że hrabia odszedł z armii jakieś osiem czy dziewięć miesięcy wcześniej. Nawet Melisanda zwątpiłaby o jego uczuciu, gdyby się dowiedziała, że niemal rok zwlekał z oświadczynami. - Był bardzo rozstrojony - powoli powiedziała Melisan da. - Był naprawdę rozstrojony, kiedy mówił o swoim ab surdalnym obowiązku. - Jest hrabią Northcliffe, a jego dom to jedna z najpięk niejszych rezydencji w Anglii - Tak, to prawda. - Ma bogactwa i stanowisko. Szanuje go rząd, podobno konferuje z Ministerstwem Wojny, nawet z Addingtonem. - Diuk przerwał, a potem dodał: - Męż czyzna na takim stanowisku pragnie mieć żonę piękną i nie nagannie wychowaną, zdolną sprostać rozlicznym obowią zkom towarzyskim. O ile pamiętam, jest to mężczyzna bar dzo przystojny i bardzo mile widziany na salonach. - Jest bardzo czarny, za czarny. Musi być bardzo owło siony. Nie lubię takich mężczyzn, ale to hrabia. 30 - Trzy lata temu dość ci się podobał. - Być może, ale byłam wtedy młoda. Wtedy był bardzo surowy, teraz pewnie jeszcze bardziej. Rzadko się śmiał, był o wiele za poważny. Nawet uśmiechał się rzadko. - Był poważnie ranny. - Tak, ale nie potrafił docenić moich dowcipów. Wtedy nie zwracałam na to uwagi. - Moja droga, jakże mógł być aż tak surowy, skoro cię admirował? To dawało się zauważyć. - Diuk mówił praw dę, ale wiedział też, że jeżeli hrabia pozostałby dłużej w to warzystwie jego córki, zasłona spadłaby z jego oczu. Miał szczery zamiar jak najszybciej ich pobłogosławić. - Nie aż tak jak uczucie do ojczyzny! - Teraz będzie kochał ciebie, swą żonę, a nie kraj. Meli- sando, inteligentna z ciebie dziewczyna, przy tak zakocha nym mężu na pewno wszystko ułoży się po twojej myśli. Jakże błyszczałabyś w londyńskim towarzystwie w należ nej ci roli hrabiny Northcliffe! Diuk wiedział, że ziarno zostało posiane, podlane i na wiezione. Może nawet odrobinę za bardzo nawiezione. Teraz musiał czekać, aż jego trud przyniesie owoce. Za stanawiał się, czy by jej nie postraszyć, ale wiedział, że wtedy na złość odmówi. Melisanda siedziała zamyślona, co w innej sytuacji bardzo by go zdziwiło. Marszczyła doskonałą brew - zazwyczaj nie pozwalała sobie na to, to ujmowało jej urody. Wyglądała zadziwiająco ludzko. Dzięki Bogu już wkrótce inny mężczyzna będzie się martwił jej nastroja mi, humorami i scenami, które przyprawiały go o nie strawność. Ale ten mężczyzna wraz z całym dobro dziejstwem inwentarza pojmie za żonę jedną z najpięk niejszych kobiet w całej Anglii. Diuk zastanawiał się, czy to wystarczy. Lubił hra biego, uważał, że to porządny młody człowiek. Pewnie teraz, kiedy był zdrowy, uśmiechał się od czasu do czasu. Dostanie nagrodę, która ucieszyłaby serce każ dego mężczyzny. A on utrzyma swój statek na powierzchni wody. 31
R O Z D Z I A Ł T - Jak myślisz, Alex? Powinnam wyjść za Douglasa Sher- brooke'a? Dlaczego ludzie upierają się, żeby pytać innych o zdanie, zastanawiała się Alexandra, patrząc na siostrę. Dlaczego akurat jej zwierzają swoje najskrytsze zamiary, żądając rad, których i tak nie biorą pod uwagę? Uniosła do góry brodę i powiedziała: - Sądzę, że Douglas Sherbroke zasługuję na najpiękniejszą kobietę świata. To zatrzymało na chwilę Melisandę, która chodziła w kó łko po pokoju niczym młody źrebak, zatopiona w myślach: - Co powiedziałaś? - Sądzę, że Douglas Sherbrooke... - Słyszałam! Jeżeli zdecyduję się na to małżeństwo, spe łnię twoje życzenie, tak? Alexandra z namysłem popatrzyła na siostrę, po czym powiedziała: - Mam nadzieję, że Douglas Sherbrooke bę dzie tak uważał. Melisanda była już prawie przekonana do swojej przy szłej pozycji hrabiny Northcliffe, kiedy do pokoju wpadła matka, jej wysokość lady Judith, z wypiekami na chudej twarzy i wymachiwała gniewnie rękami. - Ojciec powiada, że wkrótce masz wyjść za hrabiego, może nawet w przyszłym tygodniu! Powiada, że nie poje dziemy do Londynu, że nie będzie po co! Jest niemożliwy! Co zrobimy? - Mamo, wiesz, że nie mamy za dużo pieniędzy. Londyn kosztowałby papę majątek - zauważyła łagodnie Alexandra. - Nonsens! Zawsze tak się wykręca. Chcę jechać do Londynu. A jeżeli o ciebie chodzi, moja droga, musisz zna leźć sobie męża, a oni nie rosną w tym twoim piekielnym ogródku! Kiedy twoja siostra wybierze już sobie jakiegoś dżentelmena, inni zrozumieją, że po niej jesteś ty. Przenio są uczucia z twojej siostry na ciebie. Mówiłam już, że oj- 32 ciec nigdy nie ma na nic pieniędzy, ale zawsze jakieś się znajdują, poza pieniędzmi dla waszego nieszczęsnego bra ta, któremu nie starcza funduszy, żeby żyć w Londynie jak na młodego dżentelmena przystało. To wstyd i mówiłam już o tym jego wysokości! Lady Judith nabrała oddechu. - Co powiedział papa? - Alexandra skorzystała z krót kiej chwili przerwy. - Kazał mi pilnować swoich spraw, jeśli cię to intere suje, moja droga. Alexandra zastanawiała się, dlaczego ojciec powie dział o małżeńskich planach matce. Pewnie z jakiegoś powodu musiał. Usiadła i obserwowała, jak Melisandę i matkę ogarnia furia. Zawsze tak było, jeżeli którejś z nich nie udawało się dostać tego, czego chciała. Wstała i niezauważona wyszła z brzoskwiniowej sy pialni siostry. Wiedziała, że Melisanda zgodzi się wyjść za hrabiego. Wiedziała też, że w dniu ślubu będzie się chciała znaleźć na innym kontynencie, nie widzieć i nie czuć. Będzie musiała się z tym zmierzyć w milczeniu, które było jej jedyną bro nią. Trzeba będzie się uśmiechać, złożyć młodej parze ży czenia, a przedtem patrzeć, jak wypowiadają słowa małżeń skiej przysięgi. W osiemnastym roku życia Alexandra pojęła, że życie może na jednym talerzu naszykować dania nie do prze łknięcia. Northcliffe Hall Douglas nie wierzył własnym oczom. Patrzył na list diu ka Beresfordu i na niewielką, naprędce nagryzmoloną kar teczkę od lorda Avery'ego. Posłaniec czekał na odpowiedź w kuchni, racząc się piwem. Jeszcze raz wziął do ręki list od diuka -jowialny w tonie, pełen szczęścia i gratulacji. Ślub miał się odbyć w przy szłym tygodniu w Claybourn Hall, w starym normańskim kościółku w Wetherby. Za siedem dni diuk stanie się jego 33
dumnym teściem i zgarnie parę ładnych groszy do swojej kieszeni. Wziął list od lorda Avery'ego. Miał jak najszybciej je chać do Etaples we Francji, przebrany za napoleońskiego żołnierza, i tam czekać na instrukcje niejakiego Georgesa Cadoudala. Miał uratować jakąś Francuzkę przetrzymywa ną wbrew jej woli przez napoleońskiego generała. I to wszystko, żadnych nazwisk, żadnych szczegółów. Jeżeli te go nie zrobi, Anglia straci szansę wyeliminowania Napole ona. Lord Avery liczy na niego, Anglia liczy na niego. W zakończeniu lord napisał jeszcze: „Jeżeli nie uratujesz tej przeklętej dziewuchy, Cadoudal powiada, że nie będzie dalej ciągnął swego planu. Upiera się przy Tobie, nie chce powiedzieć dlaczego. Może Ty wiesz, spotkaliście się kiedyś. Musisz jechać i to zrobić. Los Anglii jest w Twoich rękach". Douglas usiadł na krześle i roześmiał się. - Muszę wziąć ślub i muszę jechać do Francji - roześmiał się jeszcze głośniej. Ma jechać do Francji i ratować kochankę Cadoudala czy być panem młodym w Claybourn Hall? Przestał się śmiać. Zmarszczył czoło. Czy choć raz życie nie mogłoby być prostsze? Czy musi odpowiadać za losy Anglii? Do diabła z tym. Pomyślał o przywódcy roj al i stycznych szuanów, Geor ges'ie Cadoudalu. Ostatni raz próbował zniszczyć Napole ona w grudniu 1800 roku. W wyniku wybuchu w Paryżu zginęły dwadzieścia dwie osoby, a dobrze ponad pięć dziesiąt zostało rannych, ale ze świty Napoleona nikt nie ucierpiał. Cadodual był niebezpiecznym człowiekiem, namiętnym i z całego serca nienawidzącym Napoleona. Pragnął powrotu Burbonów na tron francuski i poza tym nic się dla niego nie liczyło, ani ludzkie życie, ani pienią dze. Ale najwidoczniej życie tej dziewczyny cenił wyso ko, skoro, żeby ją uratować, rzucał na szalę plany związa ne z Anglią. Rzeczywiście, znali się. Kilka lat temu Douglas spotkał go w trakcie jednej z misji, zresztą udanej. Ale dlaczego to 34 on miał ratować jego kochankę, pozostanie zagadką do cza su wyjazdu do Francji, o ile w ogóle tam pojedzie. Rząd angielski popierał plany kolejnego zamachu, którego nie będzie, dopóki kochanka Georges'a pozostaje w niewoli. Kiedy Hollis, od trzydziestu lat kamerdyner Sherbro- oke'ow, mężczyzna o aparycji para Anglii, bezgłośnie wszedł do biblioteki, Douglas z początku go nie zauważył. Wiele lat temu, kiedy był młodym, zapalczywym kogutem, dumnym i przepełnionym poczuciem własnej wartości, któryś z przyjaciół zażartował, że jest bardziej podobny do Hollisa niż do własnego ojca. Douglas rozgniótł go jak robaka. Hollis dyskretnie chrząknął. Douglas podniósł na niego wzrok w niemym pytaniu. - Właśnie przybył pański kuzyn, lord Rathmore. Zabro nił mi panu przeszkadzać, ale nie ignoruje się przecież obe cności lorda. - Oczywiście. Tony'ego nie da się nie zauważyć. Za stanawiam się, czego też jego lordowska mość może chcieć? Z pewnością nie przyjechał naciskać na mnie w sprawie małżeństwa. - Prawdopodobnie nie, milordzie. Jeżeli można, jego wysokość wygląda na nieco przygnębionego. Być może jest chory, choć nie jest to choroba ciała, raczej duszy. Gdybym miał zgadywać, znając skłonności jego lordowskiej mości, chodzi o płeć piękną... - Popatrzył w jakiś odległy punkt i dodał: - Zazwyczaj chodzi o płeć piękną, niezależnie od skłonności. - A niech to! - Douglas wstał zza biurka. - Pójdę do niego. - Spojrzał jeszcze raz na dwa listy. Posłaniec chwilę zaczeka. Musiał się zastanowić, rozważyć wszystkie moż liwości. Potrzebował czasu. Zresztą, Anthony Colin St.John Parish, wicehrabia Rathomore, był synem ciotecznej siostry jego matki i nie widzieli się już pół roku. Widok kuzyna nie nastrajał zbyt radośnie. Wyglądał pod le, dokładnie tak jak mówił Hollis. Douglas zamknął za sobą drzwi niewielkiego pokoju na klucz. Bez ceregieli przystąpił do rzeczy. 35
- No dobrze, Tony. Co się stało? Tony Parish z trudem oderwał wzrok od niewątpliwie pasjonujących widoków za oknem i spojrzał na kuzyna. Wyprostował się i próbował wydusić choć cień uśmiechu. Nie bardzo mu się to udawało, ale Douglas docenił wysiłek. - Co się stało? - powtórzył. - Hollis ci powiedział? - Tak. - Ten człowiek powinien zostać przeklętym księdzem. - Po prostu nie jest ślepy. I bardzo cię lubi. Dalej, mów. - A niech cię, dobrze, skoro tak się upierasz. Już nie jestem zaręczony. Nie mam narzeczonej. Zostałem zdra dzony i jestem sam. Dlatego przyjechałem. Czyżby Hollis nigdy się nie mylił? Douglas pytał dalej: - Teresa Carleton zerwała z tobą? - Oczywiście że nie. Nie bądź kpem. Ja zerwałem. Odkryłem, ze sypia z moim przyjacielem. Ha, przyjacie lem! Przeklęty skurwysyn! Ta kobieta miała mnie po ślubić, mnie, miała zostać moją żoną! Starannie ją wy brałem, dbałem jak o najpiękniejszy kwiat, traktowałem z szacunkiem, co najwyżej całowałem i to z zamknięty mi ustami, wierz mi, a ona przez cały ten czas była kochanką mojego przyjaciela. Tego się nie da opisać, to niewiarygodne. - Trzeba zacząć od tego, że i tak nie była już dziewicą - zauważył Douglas. - To wdowa. Jak sądzę, ty nie ze rwałeś z jej powodu ze swoimi dawnymi kochankami, a niektóre z nich z pewnością są przyjaciółkami Teresy. - Nie o to chodzi i dobrze o tym wiesz. - Być może nie dla ciebie, ale... - Douglas przerwał. - To znaczy, że wszystko skończone? Jesteś wolny? Ze rwałeś na dobre czy chcesz opatrzyć rany? - Zerwałem i mógłbym zabić tę kobietę za jej perfidne postępowanie! Robić ze mnie rogacza! Ze mnie! - Jeszcze nie była twoją żoną. - Fakt pozostaje faktem. Nie zniosę tego, nie mogę nawet o tym myśleć. Jak kobieta mogła mi zrobić coś takiego? 36 Kuzynek, pomyślał Douglas, ma o sobie bardzo wysokie mniemanie, jak zresztą większość ludzi. O ile wiedział, nigdy przedtem nie zwiodła go żadna kobieta. To Tony zawsze był tym, który się wycofywał, roześmiany i bez troski jak Ryder. Aż spotkał Teresę Carleton, młodą wdo wę, która z bliżej nie znanych powodów oczarowała go tak, że oświadczył się zanim minął tydzień, a potem zagrała z nim w jego własną grę. Musiał czuć się okropnie, nad szarpnięto jego poczucie własnej godności. - Nie mogę teraz wrócić do Londynu, Mógłbym ją spot kać, a wtedy nie ręczę za siebie. Muszę odpocząć na wsi, aż odzyskam równowagę i kontrolę nad własnym umysłem, aż będę mógł się powstrzymać przed spoliczkowaniem tej szmaty. Mogę tu jakiś czas pomieszkać? Douglasowi zaświtała w głowie pewna myśl, rozwiąza nie jego problemów. - Tony, możesz tu mieszkać o końca świata, spijać moją francuską brandy, a nawet spać w moim hrabiowskim łożu. Możesz robić, na co tylko przyjdzie ci ochota. - Douglas podszedł do kuzyna i wykrzywiony niczym idiota potrząsał jego dłonią. - Tony, możesz uratować mi życie. Niebo sta nie przed tobą otworem, jeżeli się zgodzisz. Tony Parish patrzył na kuzyna i uśmiechał się szczerze. - Powiesz mi, czego ode mnie oczekujesz, jak sądzę?- po wiedział. - Oczywiście, wybierzmy się na przejażdżkę i wszystko ci opowiem. Tony nadal się uśmiechał. Słuchał Douglasa z coraz wię kszym zainteresowaniem. Jego twarz wyrażała kolejno za ciekawienie, zaskoczenie, a kiedy Douglas skończył swój wywód uśmiechnął się, wzruszył ramionami i stwierdził tylko: - Dlaczego nie? Claybourn Hall No właśnie, dlaczego nie, myślał Tony Parish pięć dni później, wpatrując się rozszerzonymi źrenicami w stojące przed nim zjawisko. W życiu nie widział piękniejszej ko- 37
biety. Każdy rys jej twarzy podkreślał inny, a wszystkie razem były doskonałe. Żadna z jego byłych czy obecnych kochanek, nawet eks-narzeczona Teresa Carlton, do pięt nie dorastała tej nieskazitelnej piękności. Zawsze sądził, że najpiękniejsze są kobiety jasnowłose, subtelne i pocią gające. Ale na Boga, nie miał racji. Miała czarne, gęste włosy i niewiarygodnie błękitne, lekko uniesione w kąci kach oczy, ocienione rzęsami długimi jak wieczna pokuta. Jej skóra była biała, delikatna i gładka, nos cienki, a usta pełne i kuszące. Pocił się, patrząc na doskonale wyrzeź bione ciało. Czuł, że łapie go skurcz w brzuchu. Wiedział, że pobladł. Patrzył na nią, nie mogąc oczu oderwać i wi dział, że leciutko się uśmiecha. Wreszcie odezwała się do niego. - Wicehrabia Rathmore? To pan jest kuzynem hrabiego Northcliffe, nieprawdaż? Skinął głową jak oszołomiony matołek i ucałował po daną mu dłoń. Pomyślał że wie, jak na niego podziałała. Wie, że jest pod wrażeniem i będzie próbowała nim manipulować. Nie szkodzi. Nagle poczuł, że jej palce zginają się lekko w jego dłoni. Czyżby też trochę się spodobał? Okaże się. Wiedział, że musi odzyskać pewność siebie, którą zabrała mu Teresa Carleton. Musi odzyskać mistrzostwo. Jeżeli tylko zechce, to piękne stworzenie będzie jego... Naraz otrzeźwiał. Miała na imię Melisanda, a on przyje chał tu poślubić ją w imieniu swego kuzyna, Douglasa She- rbrooke'a. Etapłes, Francja Douglas znalazł się w samym centrum przygotowań do napoleońskiej inwazji na Anglię, choć właściwie ca le wybrzeże, od Boulonge poprzez Dunkierkę aż do Os tendy, wrzało. Jakby się dobrze zastanowić, to było to najbezpieczniejsze miejsce w całej Francji, zwłaszcza dla angielskiego szpiega. Nie było straży, ludzie prze- 38 chodzili, patrzyli, rozmawiali, słuchali, a nawet szki cowali przebieg prac. Douglas' z podziwem patrzył na tysiące mężczyzn bez. wytchnienia pracujących w do kach, na plażach i w portach, budujących statki, które miały zawojować Anglię. Obok robotników widać było żołnierzy, ale o ile mógł stwierdzić, nie mieli zbyt wiele do roboty. Douglas ubrany był w mundur szeregowca, trzy dni temu lśniący nowością, a teraz już odpowiednio uwalany i wygnieciony. Czekając na przybycie Cadoudala, roz glądał się tu i tam, i przysłuchiwał w miejscowych tawer nach żołnierzom ze świeżego poboru i wąsatym oficerom. Mógł tylko czekać. Jego francuski był nieskazitelny, a maniery odpowiednie do noszonego munduru - bratał się z poborowymi, wspólnie narzekali i z pewnej odległości, z szacunkiem przysłuchiwali się rozmowom oficerów. Wszyscy rozprawiali o mającej nastąpić inwazji na Anglię - zaledwie dwa tygodnie wcześniej Napoleon wizytował jednostki wzdłuż wybrzeża, zapewniając ludzi, że już wkrótce przekroczą ten śmierdzący rów i nauczą angiels kich kupców i bankierów, kto panuje na lądzie i morzu. Piękne słowa, myślał Douglas. Czy ten Napoleon naprawdę sądzi, że angielskie chłopstwo powita go jak wybawcę, o ile w ogóle uda mu się przepłynąć kanał i znaleźć się w Dover? Po dwóch dniach zaczęło mu się nudzić. Instrukcje od Cadoudala przekazał mu jednonogi żebrak cuchnący ni czym zgniła kapusta. Przysunął się do niego i wcisnął w kieszeń grubą kopertę, a następnie uciekł, zanim Dou glas zdążył o cokolwiek go zapytać. List przeczytał dwa razy, starając się zapamiętać bardzo zawiłe polecenia. Przestudiował wszystkie dołączone papiery i dokumenty i aż potrząsnął głową na samą myśl o tym, jakich to skomplikowanych wyczynów żąda od niego Cadoudal. Cóż za arogancja! Georges Cadoudal nie odznaczał się roz wagą, a często bywał bezczelny, jednocześnie bystry i nieudolny. Ostatnio nie wiodło mu się najlepiej, a porażka goniła porażkę. 39
Z pewnością całe godziny strawił obmyślając plan rato wania tej przeklętej dziewczyny, Janinę Daudet. Niestety, to właśnie Georges był mózgiem spisku mającego na celu uprowadzenie Napoleona i osadzenie na tronie hrabiego d'Artois, młodszego brata Ludwika XIV. On też miał w swoim posiadaniu ponad milion franków od angielskiego rządu i właśnie z tych powodów lord Avery tak bardzo chciał spełnić jego żądania. Oczywiście, Cadoudal nie mógł ryzykować i osobiście ratować dziewczyny. Wiedział, że Douglas jest ekspertem od generała Honoriusza Belesaina - to dlatego prosił właśnie o niego i wierzył, że plan się powiedzie. Douglas zastanawiał się, czy Georges wie, że generał cieszy się, oględnie mówiąc, bardzo złą sławą jeśli chodzi o kobiety. A niech to. Następnego ranka założył bryczesy i czarny płaszcz. W Bolonii stanie się oficjalnym funkcjonariuszem z Paryża, wysłanym osobiście przez Bonapartego dla doglądania przygotowań do inwazji. Modlił się gorąco, żeby papiery dostarczone przez Cadoudala były w porządku. Za te bajoń skie sumy, jakie dostawał z Anglii, mógł sobie pozwolić na najlepszych fałszerzy. Douglas wolał uniknąć przyłapania i egzekucji. Dokładnie w samo południe dostojny oficjalny funkcjo nariusz skierował swe kroki w stronę rezydencji generała Honoriusza Belesaina w Bolonii. Trafił bez trudu, był to bowiem największy dom w mieście, należący do mera. Generał bawił u gościnnego gospodarza od dobrych trzech miesięcy. Dziwnym trafem, od tego też czasu nikt nie wi dywał mera. Douglas wiedział o Belesainie prawie wszystko. Nic nie mogło go zaskoczyć. Doskonały taktyk, kompetentny admi nistrator - choć szczegółami zajmowali się adiutanci - od znaczał się równą podłością w stosunku do jeńców, jak i swoich żołnierzy. Lubił młodziutkie dziewczyny i uważał się za świetnego żołnierza i kochanka. Douglas wiedział też, że jego udręczona żona skryła się wraz z czwórką dzie ci w odległym Lyonie. General należał do mężczyzn raczej korpulentnych, ale uważał, że wygląda niczym młody bóg. 40 Nie panował nad sobą, bardzo szybko i często ze śmiertel nym skutkiem tracił hamulce, co z przerażeniem odkrywali żołnierze i młode kochanki. Jeśli chodzi o sprawy alkowy, nie odznaczał się galanterią, nawet kiedy był szczególnie dobrze usposobiony. Po miłosnych igraszkach często upijał się do nieprzytomności. Trzypiętrowy, pomalowany na żółto dom mera był to gmach duży i prostokątny, porośnięty gęstym bluszczem. Stał nieco na uboczu, a po obu stronach długiego podjazdu rosły wielkie dęby, wczesnym latem pokryte bujnym lis towiem. Mer był zamożnym człowiekiem. A może już nie był. Co najmniej dwunastu ludzi patrolowało teren przed wejściem. Spojrzał w górę, zastanawiając się, w którym z pokoi na trzecim piętrze jest przetrzymywana Janinę Daudet. Ciekawe, czy generał już ją zgwałcił? Na pewno tak. Niby kto miałby go powstrzymać? Modlił się, żeby nie odgrywał z nią swoich perwersyjnych sztuczek. Czy wie dział, kim jest Janinę? Cóż, Belesain był najbardziej aroganckim i perwersyjnym przywódcą, o jakim Douglas słyszał. W dużym holu przywitał go adiutant o nazwisku Grillon. Elegancki w swoim szkarłatnym mundurze, pławił się w poczuciu własnej ważności. Jednak widać było, że cze goś się obawia. Twarzą w twarz z nieznajomym nie czuł się pewnie, ale kiedy znał zawodników i reguły gry, potrafił rozdawać kuksańce. Douglasowi niepewność Grillona spra wiała przyjemność. W holu wejściowym naliczył jeszcze czterech żołnierzy. - Monsieur Lapalisse. Oczywiście wiecie, kim jestem. Pragnę widzieć się z generałem. - Douglas rozglądał się wokoło, wiedząc, że porucznik bacznie mu się przygląda. Próbował przybrać wyniosły wyraz twarzy, ale w tym nie był zbyt dobry. W kącie dostrzegł pajęczynę. - Monsieur - powiedział wreszcie Grillon. - Gdyby zechciał pan chwilkę zaczekać. Poinformuję generała o pańskim przyjeździe i... 41
- Nie zwykłem czekać - Douglas lustrował młodzieńca od stóp do głów. - Proszę mnie natychmiast zaanonsować. A najlepiej idźmy od razu. Grillon zawahał się, po czym zrobił zwrot. Generała bo lała głowa. Głupiec, poprzedniej nocy znowu przeholował i płacił teraz za to. Nie wiedział, kiedy dokładnie miał przy jechać ten przeklęty biurokrata, ale powinien zdawać sobie sprawę, że z pewnością wtedy, kiedy miał na to najmniejszą ochotę. Generał denerwował się, bo nikt z rządu go o tym nie poinformował. Do diaska z nim. Stał przy zabałaganionym biurku z oczyma zimnymi jak lód, wyprostowany i ze zmarszczonym czołem. Kiedy Grillon i Douglas weszli, wyprostował się jeszcze ba rdziej, ale Douglas nie dał się nabrać. Generał się bał. Doskonale, pomyślał Douglas, wchodząc do ob szernego salonu z miną władcy świata. Lekko skłonił głowę i płynną francuszczyzną zauważył grzecznie: - Przyjemny dziś dzień. - W rzeczy samej - odpowiedział generał, nieco wytrą cony z równowagi. - Poinformowano mnie, że jest pan z komitetu wojennego Napoleona, ale nie bardzo rozu miem. Napoleon był tu niedawno i wyraził zadowolenie z postępu prac. - Komitet to ciało tak amorficzne. - Douglas znowu starał się przybrać lekceważący wyraz twarzy. - Nie jestem przedstawicielem komitetu. Jestem osobistym hm... wywia dowcą Napoleona. Generał zesztywniał: - Wywiadowcą? Czyżby do Napoleona jakimś cudem doszły wieści o śmierci dwóch żołnierzy, których kazał w zeszłym tygo dniu wychłostać? A może usłyszał o pobiciu tej dziewczy ny? Miała jakichś wyżej postawionych krewnych. Cholera z nią. Wyrywała się, ale przecież wiedział, że go chce, mała suka. Wziął ją może trochę nieoględnie, ale dojdzie do sie bie i jeszcze będzie go prosiła o więcej. Nie mogła się oprzeć sile jego umysłu i wdzięku, tak samo jak tamta na górze, którą trzymał w maleńkim pokoiku tuż przy swojej sypialni. 42 Belesain podziwiał Napoleona na polu walki, ale niena widził jego hipokryzji i burżuazyjnego zadęcia. Musi być ostrożny. Stojący przed nim człowiek był nikim więcej jak tylko biurokratą, zerem z kupką siana w miejscu mózgu. Ale niech go szlag, ma władzę, i dlatego on, Belesain, musi z nim wejść w układ. Jeżeli to się nie uda, trzeba go będzie zabić. Na drogach pełno przecież złodziei i skurwysynów wszelkiej maści. - Tak - powiedział Douglas. - Jak pan bez wątpienia wie, Napoleon zawsze uważał, że należy kontrolować plany i ludzi, którzy je realizują. Syzyfowa praca. - Oczywiście ma pan papiery? - Jak najbardziej. O trzeciej po południu Douglas przechadzał się u boku generała po obozowisku na plaży. Belesain nie znosił tej wymuszonej grzeczności wobec biurokratów, udawanej współpracy z człowiekiem, którego w równym stopniu bał się, co nienawidził. Próbował onieśmielić Douglasa, zigno rować go zachowując się, jakby wszystko wiedział i pocią gał za wszystkie sznurki. Douglas tylko się uśmiechał. Kola cję tego wieczoru jedli razem z najwyższymi rangą oficera mi Belesaina, w jadalni mera. Zanim skończyli, większość z nich była już pijana. Przed północą trzech odniesiono na kwatery, a zanim minęła pierwsza Douglas czekał na okazję. Modlił się, żeby nikt nie odkrył w nim angielskiego szpiega. Nie chciał umierać. W Anglii czekała na niego młoda żona, słodka Melisanda. Nie wypuści jej z łoża, aż poczną przyszłego dziedzica Sherbrooke'ow. Kiedy generał zaprosił go do gry w pikietę, Douglasowi serce mocniej zabiło. - A o co gramy? - wypytywał, strze pując drobinki kurzu z czarnego płaszcza. Generał zaproponował franki. Douglas okazał lekkie zniecierpliwienie tak banalną sta wką. Tak wykwintny i inteligentny człowiek, za jakiego uważa generała, z pewnością wymyśli coś bardziej intere sującego... bardziej hm... podniecającego? General pomyślał chwilę i uśmiechnął się. Był już kom pletnie pijany. Zatarł ręce, a oczy mu błyszczały, kiedy 43
powiedział: - Tak, zwycięzca naszej małej gry zabawi się z małą łajdaczką, która tu ze mną mieszka. Na imię jej Janinę i potrafi zadowolić mężczyznę. Douglas przystał na to z wystudiowaną obojętnością. R O Z D Z I A Ł Clayboum Hall Alexandra nie wierzyła własnym oczom. Stała nierucho mo jak głaz przy włoskim biurku Melisandy, na którym choć raz było coś poza konstelacjami buteleczek z pach- nidłami. Miała na sobie szlafrok, a włosy splecione w wa rkocz przerzuciła przez ramię. Wpatrywała się w niewielką karteczkę i zamykała oczy, próbując znaleźć jakieś wy jaśnienie... - Miałaś nadzieję, że to się stanie. Może tak, może nie. Milczała, patrzyła. I stało się. Me- lisanda i Anthony Parish, wicehrabia Rathmore, uciekli po przedniej nocy do Gretna Green*. Alexandra powoli uniosła świstek papieru, na którym jej siostra niedbale nagryzmo liła kilka zdań. Słowa mające zmienić ich życie, słowa, w których roiło się od błędów, bo Melisanda nigdy nie zaprzątała sobie głowy nauką. Alexandra była spokojna. Czuła, że to jeszcze nie wszystko, że wydarzy się coś jeszcze. Będzie musiała zanieść ten liścik ojcu. Będzie mu siała wyznać, iż przeczuwała, co się dzieje pomiędzy tymi dwojgiem. Czuła do siebie obrzydzenie. Wiedziała, że jest zazdros na i małostkowa, że nie zasługuje na nic. Diuk przeczytał list, starannie odłożył go na biurko i pod szedł do okna. Patrzył w dal, na trawnik i cztery przecha- Gretna Green - wieś w Szkocji, przy granicy z Anglią, do której uciekali narzeczeni, by się pobrać bez zgody rodziców. 5 44 dzające się przed domem pawie, trzy gęsi i kozę. Alexan d r e wydawało się, że minęły wieki, zanim się odwrócił i zamyślony spojrzał na młodszą córkę. Uśmiechnął się do niej, naprawdę się uśmiechnął i - ku jej zdziwieniu - powiedział łagodnie: - Stało się, nic już na to nie po radzimy. Ostatecznie, nie była to aż taka niespodzianka. Nie jestem zaskoczony. Tony zostawił mi bardziej obszerny list. Zobaczymy. - Papo, ja wiedziałam. Wiedziałam, ale chciałam... Ojciec odchrząknął i pogroził jej palcem. - Ty także zdawałaś sobie sprawę z planów lorda Rathmore, moja droga? - Nie że pojadą do Gretna Green, ale że odmówią ślu bu... Papo, nie mogę cię okłamywać. Ale nie wiedziałam, że ty też... Alexandra wyłamywała sobie palce, a jej rozpacz roz broiłaby serce każdego kochającego rodzica. Jej wina była coraz większa. Diuk patrzył na nią przez chwilę, a potem powiedział: - Tak, wiedziałem że Tony pragnie Melisandy, a ona jego. Nigdy przedtem nie widziałem, żeby dwoje ludzi tak szybko przypadło sobie do gustu. Tony to dzielny młodzieniec - inteligentny, dowcipny, obdarzony urodą - co szczególnie cenią sobie niewiasty. Cóż więcej, jest prawie tak bogaty jak hrabia Northcliffe i bez wątpienia zaoferuje mi odprawę większą niż proponowana przez jego rywala. W liście zapewnia mnie o tym. Wyobrażam sobie, jak bardzo czuje się winny, z pewnością bardziej niż ty czy ja. Czyż nie zdradził swego kuzyna zabierając jego wybran kę? Nienawidzi sam siebie za to, co zrobił, ale nie ma odwrotu. Świadomość budzi się po czynach. Ale pomimo tej nieszczęsnej ucieczki wicehrabia jest człowiekiem ho noru. Wkrótce przywiezie tu Melisandę. Ta mała flirciarka nie chce przyjechać. Wie, że zawiodła matkę i boi się, że oberwie solidną burę, ale mąż zmusi ją do przyjazdu. - Diuk uśmiechnął się do siebie. - Tony'ego Parisha żadna kobieta nie zdoła owinąć sobie wokół palca, choćby była tak piękna, że zęby bolą od samego patrzenia. Przywiezie ją tu, choćby nie wiem jak płakała, zarzekała się i błagała. 45
- Papo, ja się domyślałam, naprawdę... - Stała czekając na słowa ostrej krytyki. Diuk podniósł rękę córki do ust. - Żałuję jedynie, że ten nieodpowiedzialny czyn wiąże się z takim zamie szaniem. Żaden ojciec nie chce, żeby jego dziecko za chowało się tak niestosownie, zwłaszcza jeśli chodzi o córkę diuka. - Umilkł, a jego twarz wyrażała różne przeciwstawne uczucia. - Tak bardzo pragniesz hrabiego? - zapytał nagle. - To też odgadłeś? Boże, niczego nie potrafię ukryć! - Jesteś moją córką. Znam cię i kocham. - Kocham go od trzech lat, ale teraz... teraz nie będzie nawet moim szwagrem. Spojrzała na ojca z bólem i strapieniem w oczach. - Przed chwilą otrzymałem list od twojego brata. Alex, powiem ci prawdę. Nawet odprawa od Tony'ego nie uratuje tej rodziny. Twój brat opuścił Anglię w niesławie. Pisze, że jest w drodze do Ameryki. Zostawił ogromne długi, które doprowadzą mnie do bankructwa. Nawet hojność Tony'ego nie pomoże. Nie wiedziałem, co robić, biłem się z myślami, ale... może jest nadzieja. Odwrócił się i wyszedł z biblioteki, zostawiając Alexan dre, która nie mogła wykrztusić ani słowa. Za godzinę Tony Parish i młoda wicehrabina mieli przy być do Claybourn Hall. Melisanda dąsała się, choć podobał jej się iście królewski strój, w którym miała wystąpić. Jej mąż uśmiechał się pod nosem. Tonem nie cierpiącym sprzeciwu poinformował ją, że muszą wrócić do domu i na prawić swą winę. Prosiła, błagała, wiedziała, że w domu może oberwać po nosie. Posunęła się nawet do płaczu, wsparta na jego ramieniu. Zauważył głośno, że leje piękne krokodyle łzy, czym doprowadził ją do szewskiej pasji. Ro ześmiał się, a ona z wściekłością rzuciła w niego szczotką, która po prostu odrzucił w jej stronę. Zaszokowana zamilk ła, a on wyszedł z pokoju, nakazując jej za dziesięć minut zjawić się na dole. Kolejna szczotka uderzyła w drzwi. Zeszła na dół po jedenastu minutach, a on zmarszczył brwi 46 i spojrzał na zegarek. Nic nie powiedział. Posłuchała go. Z czasem przyzwyczai się do posłuszeństwa bez urządzania scen i awantur. I nie będzie się spóźniała. Pojechali powozem, który Tony wynajął ze stajni w po bliżu Harrogate i którym uciekali do Gretna Green. To był drugi dzień ich małżeństwa. Za chwilę miał spotkać się z teściem, który niewątpliwie ma ochotę udusić go gołymi rękami.. Ale musiał wrócić, Właśnie tak trzeba było po stąpić, nie było wyboru. Zresztą napisał diukowi, że wróci omówić sprawę odprawy. Uśmiechnął się do swojej pięknej żony i nawet nie pró bował ukryć, jak bardzo jej pragnie. Wystarczyło, że do tknął jej dłoni, a już chciał ją całą. Chciał jej, kiedy krzy czała na niego rozpłomieniona złością. Siedziała tak blisko, że nie mógł się powstrzymać. - Zdejmij pelisę. Melisanda miotały zmienne uczucia; poczucie winy, za żenowanie i wściekłość na męża, który nie traktował jej z należytym szacunkiem - przecież rzucił w nią szczotką! - Co powiedziałeś? - Powiedziałem, żebyś zdjęła pelisę. - Zimno mi. - Nie szkodzi. Zmarszczyła brwi i rozpięła guziki. Pomógł jej zdjąć i odrzucił pelisę na drugie siedzenie. Leciutko pieścił czubkami palców jej podbródek. Pocałował ją, nie roz chylając ust. - Tony! - Cii. Ściągnij czepek, bo nie mogę cię pocałować z tą bzdurą na głowie. Gniecie twoje piękne włosy. Twoje czar ne jak przepastna noc włosy. Chcę je czuć w dłoniach. Polecenie okraszono komplementem, więc Melisanda posłusznie zdjęła czepek i rzuciła na pelisę. - Dobrze - długie palce Tony'ego ruszyły na podbój rzędu guzików na staniku żony. Oburzona Melisanda uderzyła go w rękę. - Tony! W śro dku dnia! W powozie! Przestań, na miły Bóg, tak nie moż na, nie możesz... 47
Znowu ją pocałował i posadził sobie na kolanach. Prawą ręką sięgnął śmiało pod spódnicę i sunął coraz wyżej, aż poczuł skrawek nagiego, delikatnego ciała po wewnętrznej stronie ud. Płonęła. Wiedział, że ze wstydu, nie z podniece nia. Nie szkodzi. Chciał ją wziąć. Właśnie tu i teraz, w po wozie, siedzącą na jego kolanach, patrzącą mu w twarz. Na samą myśl aż jęknął. Nie przestawała się szarpać, więc powiedział: - Uspokój się. Jesteś moją żoną. Musisz się nauczyć i zobaczysz jak szybko się nauczysz, posłuszeństwa. Pragnę cię i będę cię miał. Zeszłej nocy oszczędzałem cię, bo byłaś dziewicą, ale już wydobrzałaś. Chcę zobaczyć twoje piersi, poczuć je, dotknąć językiem. Podniesiesz tylko spódnicę i wejdę w ciebie. Patrzyła na niego z niedowierzaniem. Nie była w sta nie wykrztusić z siebie słowa. Poprzedniej nocy czuła się, prawdę mówiąc, podle z powodu tego, co zrobili. Pokazała temu przeklętemu hrabiemu, że ani on, ani ojciec nie będą wydawać jej rozkazów. Tony był uro czym galantem, drażnił się z nią i sprawiał, że chciała coraz więcej. Fascynował ją. Był jak żywe srebro. Szyb ko dostrzegła w nim siłę, męski upór i arogancję, ale nie wątpiła, że da sobie z tym radę. W końcu dawała sobie radę z każdym innym dżentelmenem, który trafił na jej teren łowiecki. Bardzo delikatnie wprowadził ją w świat erotyki. Przyszło jej do głowy, że chyba jest bardzo doświad czony, ale nie potrafiła docenić jego kunsztu. Cała pro cedura wydała jej się wyjątkowo krępująca, a ciemność, o którą się modliła, nie zatrzymała go ani na chwilę. Nie zranił jej zbyt mocno, ale co do przyjemności - szczerze wątpiła, czy w ogóle coś takiego istnieje. Stwierdziła, że lubi wyłącznie komplementy, pocałunki i jego uśmiechy, no i może jeszcze kiedy leciutko pieścił językiem koniu szek jej ucha. A teraz chciał wsadzić w nią ten swój męski drąg, kiedy siedziała całkowicie ubrana na jego kolanach. W dodatku w powozie! 48 - Nie - powiedziała bardzo stanowczo. - Nie zrobię tego! Tony tylko się uśmiechnął i dalej pchał paluchy w gó rę, aż dotknął jej kobiecości. Zbladła. Prawą ręką praco wicie rozpinał guziki stanika sukni. Waliła w niego pięś ciami, aż powiedział surowo: - Jesteś moją żoną, ile razy mam ci to przypominać? Wiem, że zeszłej nocy niewiele miałaś przyjemności. Byłaś dziewicą i to dlate go. Krwawiłaś, to dobrze, ale teraz zamierzam ci to wy nagrodzić. Dam ci przyjemność, a ty masz ją przyjąć. A teraz uspokój się i przestań odgrywać przerażoną dzie wicę. Ale ona nadal walczyła, nawet kiedy jeden z jego długich palców wśliznął się w nią. Krzyknęła, a on zdusił ten krzyk pocałunkiem, mając nadzieję, ze powozowy nie usłyszał. - Piękność, cudna dziewica, a przy tym zepsuta - powiedział. - Taką poślubiłem. Nie zrozum mnie źle, nie narzekam. Dobrze poznałem twój charakter jeszcze zanim pierwszy raz dotknąłem tego słodkiego miejsca za twoim lewym uszkiem. Ale wiesz dobrze, że cię wezmę. - Nie! Nie pozwolę! Przestań, co robisz! - O tak, wezmę cię! - zaczął ją pieścić. - Ani myślę przestać. Przekonasz się, że zrobię z tobą, co zechcę. Była zjawiskowo piękna, nawet teraz, kiedy oczy płonęły jej gniewem. Prawdę mówiąc, nie bardzo wiedziała, co ma robić. Próbowała się od niego odsunąć, ale po prostu zadarł jej suknię, halki i koszulę, i położył sobie na kolanach. Oprócz czarnych skórzanych pantofli, sięgających za kola no pończoch i podwiązek była do pasa naga. Popatrzył na nią i uśmiechnął się. - Śliczne - powiedział tylko i dotknął jej bielutkiego brzucha. - Bardzo ładne. Chyba cię zatrzymam, takiej rybki nie wyrzuciłby żaden rybak. - Tony, nie możesz tego zrobić! Ojciec cię wyzwie na pojedynek, uszy ci obetnie, zobaczysz! Nie jestem żadną rybą! 49
- Najdroższa żonko, twój ojciec nie śmiałby mówić mnie, twojemu legalnemu małżonkowi, panu i władcy, jak mam cię zadowalać. A to właśnie mam zamiar zrobić, jeżeli tylko zamkniesz śliczną buźkę i pozwolisz mi działać. Znowu na niego wrzasnęła, żeby w tym momencie zdać sobie sprawę, iż stangret na pewno ją słyszał. Umierała ze wstydu. Czuła się tak upokorzona, że całkiem się uciszy ła. Zaczął pieścić to intymne miejsce, którego dotykał poprzedniej nocy. Nie protestowała wtedy, bo wciąż wy dawała się samej sobie taka podła... Zresztą czuła swoją władzę - uciekła przecież do Gretna Green - i nie zdawa ła sobie sprawy... Nie wiedziała, co on chce zrobić, ale teraz, teraz to co innego. Nie było ciemno jak w kopalni.. Środek dnia, powóz. Patrzył na nią, mówił, dotykał nagie go ciała. To było nie do zniesienia. Nagle poczuła coś, jakby ukłucie, aż jej biodra odskoczyły w górę, dalej od jego palców. Patrzyła na niego nie rozumiejąc. Ten przeklęty skur- czysyn uśmiechał się do niej jak zadufany w sobie władca, tak zadowolony i odprężony, że nie mogła tego znieść. Odrzuciła głowę do tyłu i krzyknęła ile sił w piersiach. Powóz gwałtownie zahamował. Tony nie przestał się uśmiechać. Pomógł jej zejść z ko lan, przygładzić suknię i czekał aż w oknie pojawi się prze rażona twarz stangreta. Człeczyna najpierw spojrzał na Me- lisandę, która natychmiast pojęła, że z pewnością wie, co mąż próbował jej zrobić. - Idź sobie! - krzyknęła na nieboraka. - Idź! - Tak - Tony skrzyżował ręce na piersiach. - Wybacz cie żonie, że was przestraszyła. Czasami damy... zapomi nają się, rozumiecie. Stangret zaczerwienił się jakby zrozumiał i speszony wlazł z powrotem na kozioł. Powóz ruszył naprzód. Tony nic nie mówił. Melisanda próbowała doprowadzić się do porządku. Niezgrabnie jej to szło, wciąż czuła zażenowanie, była 50 wściekła i chciało jej się krzyczeć aż do ochrypnięcia. Ale on siedział jakby nigdy nic, nic nie mówił i znudzony wy glądał przez okno. Znudzony? Wsadziła czepek na głowę, nie dbają,c że ucierpi na tym jej misterna koafiura. Okryła się pelisą i zapięła guziki nie dbając o to, że mylą jej się dziurki. Popatrzył na nią z uśmiechem. - Mellie... - Mellie! Cóż za szkaradne zdrobnienie! Nie podoba mi się, jest ohydne i... - Zamknij się, złotko. - Ale ja... - W jego oczach zobaczyła coś, czego nie widziała przez całe swoje dwudziestojednoletnie życie. Za mknęła się. - Jak już mówiłem, dla ciebie zdradziłem kuzyna, choć nie jest to zdrada, która niszczy duszę. Naprawdę nie znasz Douglasa ani on nie zna ciebie. Boże, gdyby widział, co wyprawiałaś przez ostatnie dni, straciłby wszelkie złudze nia. Pewnie uciekłby gdzie pieprz rośnie, a na pewno nie zabrałby cię do Gretna Green. Wątpię, czy trzy lata temu widziałaś w nim coś więcej niż przystojnego mężczyznę, który adorował twoją urodę. Wyjechał ze względu na ho nor, czuł, że głos obowiązku musi zwyciężyć z głosem ser ca. Będę szczery, on cię nie kocha. Pamiętał, że cię pożą dał, podziwiał, że lubił twoją beztroskę i radość.. Pamiętał jak jesteś piękna, nic więcej. Ale nie kocha cię i nigdy nie kochał. Rodzina bez litości pcha go do ożenku. Jeszcze w tym roku chcą mieć dziedzica. Dzięki tobie odczepiliby się od niego, a on uniknąłby konieczności wyjazdu do Lon dynu i zyskał piękną żonę. Wiedziałem, że będę cię miał, ale brałem wszystkie za i przeciw pod uwagę. Jednego jes tem całkowicie pewien, Douglas zrozumie kiedyś, że od dałem mu wielką przysługę. Jeszcze mi podziękuje. Przy tobie oszalałby. - Tony odwrócił się do żony z bardzo po ważną miną. - Jest dżentelmenem, o wiele większym niż ja. Nigdy by cię nie wziął bez twojej woli, choćbyś go prowo kowała. Zawsze by się wycofał. - Nie wierzę ci - powiedziała. - Douglas Sherbrooke mnie kocha i kochał trzy lata temu. Będzie żałował do 51
końca życia. Będę jego ostatnią miłością. Złamałam mu serce, wychodząc za ciebie. Będzie cię za to nienawidził. Nigdy ci nie wybaczy. - Mam nadzieję, że nie - odpowiedział cichutko Tony. - Ucierpi tylko jego duma. Szybko mu przejdzie, kiedy zobaczy, co muszę robić, żeby utrzymać cię w ryzach. Z wdzięczności będzie mnie po rękach całował. Melisanda wpatrywała się w swoją dłoń odzianą w rękawiczkę. - Mówisz, jakbyś mnie nie szanował. Mówisz, jakbym nie była osobą, którą można kochać i adorować, jakbyś wziął mnie tylko dlatego, żeby oszczędzić kuzyna. Myślałam, że mnie chciałeś, że mnie adorowałeś. - To prawda. Zrozum, to że cię kocham i adoruję nie znaczy, że jestem ślepy. Ale nie o to chodzi. To, co zrobi łem, domaga się zadośćuczynienia. Powininem mu to jakoś wynagrodzić, żeby nie musiał zaczynać poszukiwania żony od początku. W liście do twojego ojca podpowiedziałem mu to i owo. - Co masz na myśli? - Nie powiem ci. Nie mogę, dopóki się nie przekonam, że moje spostrzeżenia były słuszne - uśmiechnął się do niej. - Za dużo myślałem o tobie, o twoim nagim ciele pode mną, żeby skrupulatnie księgować wszystko, czego się domyślałem. Ale jest nadzieja, że twój ojciec zrewi dował słuszność moich sądów. Kochanie, czepek masz przekrzywiony. Może byś się trochę ogarnęła, bo dojeż dżamy do Claybourn. Na chwilę powstrzymał jej ciekawość, odwołując się do próżności. Patrzył, jak wyciąga niewielkie zwierciadełko. Była tak piękna, że przyprawiała go o dreszcze. Miała piękne ciało, przynajmniej te części, które dzisiaj widział i dotykał. Poprzedniej nocy chciał patrzeć w jej twarz, kiedy kochali się po raz pierwszy, ale była tak zawstydzo na, że pozwolił zgasić lampę. Wrażenie, jakie na nim wywierała, zadziwiało go. Nigdy przedtem żadna tak na niego nie działała. Wiedział, że jest niemożliwa, zepsuta, próżna i tak arogancka jak on sam, ale to się nie liczyło. 52 Chciał jej. Pomimo Douglasa, pomimo wszystko, chciał jej i miał ją. A teraz będzie musiał z nią żyć. Będzie musiał dawać jej przyjemność. Myśl o oziębłej żonie była nie do zniesienia. A najgorsze było to, że będzie musiał zapłacić za to Douglasowi. Niedobrze, skonstatował, kiedy powóz wtaczał się już na długi, wąski podjazd w Claybourn Hall. Jednak trzeba przy znać, że odkąd poznał Melisandę ani razu nie pomyślał o Teresie, swojej przewrotnej kochance. Patrzył na swoją żonę. Była blada i ściskała dłonie. Miał nadzieję, ze ojciec na nią nakrzyczy. Wtedy wkro czy on, Tony, jej obrońca, pan i mąż. A potem dojdą z diu kiem do porozumienia w innej sprawie. Boulogne, Francja Douglas wygrał w pikietę. Nawet nie bardzo musiał oszukiwać. Belesain tak się upił, że pewnie i tak nie zdołał by odebrać swojej wygranej. Dał Douglasowi klucz i po wiedział, że ma wyjaśnić tej dziwce w małym pokoiku, by go zadowoliła. Powiedział, że dziewczyna lubi groźby i tro chę bólu. A potem cholerny zapity głupiec uznał, że będzie mu towarzyszył. - Ze względu na to - tłumaczył, wdrapując się na trzecie piętro - że mała nie została jeszcze do końca przeszkolona. Douglas przyglądał się, jak otwiera drzwi i wchodzi do środka. Nic nie mówiąc, wszedł za nim. Pokój był prawie pusty, poza łóżkiem, toaletką i małym dywanikiem na środku pod łogi. Na środku pokoju stała kobieta. Czy to właśnie była Janinę Daudet? Generał skrzywił się i machnął na nią ręką. - Roz bierz się. Kobieta zawahała się, a następnie zrobiła, co kazał. Douglas oczekiwał osoby młodszej, sam nie wiedział dla czego. Nie, nie jest już dziewczynką, pomyślał przygląda- 53