1
Początek lata 1277 roku, wschodnia Anglia,
zamek Oxborough - siedziba Fawke'a z Trentu,
hrabiego Oxborough
Ojciec jej nie lubił, ale przecie nigdy, przenigdy nie zrobiłby jej tego.
Nawet gdy tak powtarzała sobie, e to nie mo e być prawda, nie mogła
powstrzymać się od spoglądania na tego mę czyznę. Stał milczący, bez ruchu, a
powietrze wokół niego zdawało się łagodnie wirować. Podświadomie wiedziała,
e on nie wykona adnego gestu, zanim nie oceni wszystkich obecnych w
ogromnej sali zamku Oxborough. Dopiero wówczas zacznie działać.
Miał mroczny wyraz twarzy, ale malował się na niej spokój. Ostre światło
słoneczne, wpadające przez otwarte drzwi wielkiej sali, oświetlało jego
nieruchomą sylwetkę. Przyglądała mu się ukryta w cieniu krętych kamiennych
schodów. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała przyjąć do wiadomości, e w
ogóle tu był, e przyjechał do Oxborough. Ale, niestety, był tu, i nie wyglądało
na to, e ma zamiar wyjechać.
Oczy miał tak błękitne, jak błękitne jest morze w promieniach ostrego
porannego słońca, ale widać w nich było dojrzałość i doświadczenie, jakich
człowiek w jego wieku nie powinien jeszcze mieć. Wzrok jego zdawał się
nieobecny, jakby jakaś część jego osobowości miała pozostać dla innych
niedostępna. Z miejsca, w którym stała, czuła jego siłę, determinację, butę i
wyniosłość. W jej oczach wyglądał jak najlepszy przyjaciel samego diabła.
Chocia nie było wiatru, szary płaszcz z miękkiej tkaniny
Falował wokół ciała mę czyzny. W gęstym, stojącym powietrzu czarny
bicz, okręcony wokół jego nadgarstka, zdawał się szeptać jakieś słowa. Ale
mę czyzna nic wykonał adnego ruchu. Stał nieruchomy, spokojny, Czekał i
obserwował.
Bicz w ręku i ogromny miecz w pochwie przytroczonej do szerokiego
skórzanego pasa były jego jedyną bronią. Ubrany był na szaro, nawet buty
wykonano z miękkiej szarej skóry. Tunikę miał cynowoszarą, utkaną ze
szlachetnej wełny, dopasowana koszulę o nieco jaśniejszym odcieniu, a rzemyki
z szarej skory ściśle oplatały spodnie.
Nic, ojciec nie mógł o tym myśleć. To na pewno nie był człowiek, którego
sprowadził do Oxborough, by oddać mu ją za onę. Hastings nie była
zaniepokojona, Była przera ona. Ma wyjść za tego mę czyznę? On ma zostać
jej mę em, panem i władcą? Nie, to z pewnością nie len człowiek! Ju bardziej
prawdopodobne, e jest wysłannikiem Hadesu czy posłańcem z tajemniczej
mrocznej krainy Avalonu.
Czy ojciec naprawdę chciałby uczynić tego człowieka członkiem swego
rodu? Zostawić mu włości, majątek? Przekazać tytuły, poniewa córka była
jedynym dzieckiem, które spłodził? Jedynym, i do tego dziewczynką, zupełnie
bez znaczenia, jeśli chodzi o realizację jego planów. Z wyjątkiem mał eństwa. Z
wyjątkiem związania jej z mę czyzną, który budził w niej śmiertelne
przera enie.
Czy siary przyjaciel ojca Graelam de Moreton tak e chciał, 'by poślubiła
właśnie lego mę czyznę? Lord Graelam był równie jej przyjacielem. Pamiętała,
jak bawił się z nią, podrzucał do góry, gdy miała nie więcej ni siedem lat. Był
niemal członkiem rodziny. I on te pragnął, eby ten typ został jej mę em?! To
właśnie Graelam - w tej chwili wkraczający do ogromnej zamkowej sali
powiedział, e ten mę czyzna jest godnym zaufania wojownikiem,
szanowanym, powa anym, który honor ceni wy ej ni własne ycie. Hastings
nie bardzo wiedziała, co to znaczy. Naturalnie, nie powinna była tego słyszeć,
ale dwa miesiące temu, skulona za krzesłem ojca, podsłuchała rozmowę. Teraz
ojciec ju nie siadywał przy stole, nie jadał obiadów w wielkiej sali, zajmując
swe pięknie rzeźbione krzesło, obsługiwany przez pazia i giermka, prześciga-
jących się w podawaniu panu najsmaczniejszych kąsków wołowiny. Teraz, le ąc
w łó ku, małymi łykami popijał rosół i modlił się, eby ołądek się nie
zbuntował.
Wydawało się, e płaszcz mę czyzny znowu się poruszył. Hastings z trudem
powstrzymała okrzyk. Mieszkańcy Oxborough stali stłoczeni w wielkiej sali i
przyglądali się obcemu, zastanawiając się, co będzie, kiedy zostanie ich panem.
Czy oka e się porywczy i okrutny? Czy będzie na nich podnosił rękę, gdy mu
się tylko spodoba? Czy będzie smagał batem, tak jak zrobił to jej ojciec, gdy
dowiedział się, e matka zdradziła go z sokolnikiem? Hastings nienawidziła
chłosty.
Gdy płaszcz mę czyzny znów zafalował, rozległ się przenikliwy pisk.
Hastings zasłoniła usta dłonią i skryła się w cieniu schodów.
Mę czyzna wsunął pod płaszcz rękę w rękawicy i wyciągnął z zanadrza
kudłate zwierzątko z puszystym ogonem. Zgromadzeni w wielkiej sali z sykiem
wciągnęli powietrze. Czy by stał przed nimi zaufany przyjaciel diabła? Och nie,
nie, tylko nie to, nie kot!
Była to jednak kuna. Zgrabna, o gęstym ciemnobrązowym futrze, ze
śnie nobiałą łatką pod brodą i na brzuchu. Hastings miała piękne futro uszyte z
konich skór. Mogła pójść o zakład, e ta nigdy nie stanie się okryciem dla
czyichś pleców. Pod opieką tego mę czyzny nic jej nie grozi. Ale po co takiemu
wojownikowi kuna?!
Mę czyzna podniósł zwierzątko na wysokość twarzy, spojrzał mu w oczy,
skinął głową, potem delikatnie wsunął z powrotem za pazuchę.
Hastings uśmiechnęła się bezwiednie. Ten groźny z pozoru mą nie mógł
być naprawdę straszny, skoro przy sercu nosił ulubione zwierzątko.
Graelam de Moreton stanął za obcym i poklepał go dłonią po plecach, tak
jakby ten był tylko człowiekiem, po prostu zwykłym człowiekiem. Mę czyzna
odwrócił się i uśmiechnął. Uśmiech całkowicie go zmienił. Wyglądał teraz
bardzo zwyczajnie, po ludzku, ale ju po chwili znowu przybrał poprzedni
wygląd: kogoś obcego, tajemniczego, z drapie ną kuną za pazuchą.
Obaj byli rosłymi mę ami, wy szymi ni dąb, który Hastings zasadziła trzy
lata temu. Zbyt potę ni, zajmowali równie zbyt du o miejsca, przytłaczali
wszystkich, którzy znaleźli się w pobli u. A jednak nigdy nie bała się Graelama.
Z historii, jakie opowiadał w jej dzieciństwie ojciec, wiedziała, e Graelam był
wojownikiem, którego inni ołnierze omijali wielkim łukiem. Ojciec raz na
własne oczy widział, jak Graelam jednym uderzeniem miecza przeciął
człowieka na pół i z tą samą siłą zabił jeszcze trzech innych. Nigdy wcześniej
nie przyszło jej do głowy, e człowiek w ogóle mo e przecinać na pół innych
ludzi.
− Graelam... -powiedział obcy. Glos miał głęboki i szorstki, przypominający
dźwięk statku ocierającego się o nabrze e podczas sztormu. -Jak to ju .
dawno leniu rąbnąłem pięścią w twoją paskudną gębę, tak e powaliłem cię
na ziemię? Co u ciebie?
− Jak najlepiej. Nie zasługuję na to, co mam, na całe to szczęście, którym Bóg
mnie obdarza, ale codziennie mu za to dziękuję. I ostrzegam cię, nigdy w
obecności mojej ony nie mów, e mam paskudną gębę. Jej się moja twarz
podoba. Jest wprawdzie drobną kobietką, ale broni mnie jak lwica.
− - To musi być wyjątkowa kobieta. Czy wiesz, dlaczego tu jestem? spytał
przybyły.
− Naturalnie - odparł Graelam de Moreton. - Szkoda, e Fawke z Trentu jest
tak powa nie chory. Nie mo e zejść do wielkiej sali, by cię powitać. Powinna
tu być Hastings i pozdrowić cię w imieniu ojca, ale jej nie widzę. Zjemy
kolację, a polem zaprowadzę cię do Fawke'a.
− Chciałbym zobaczyć się z nim ju teraz.
− Dobrze. Graelam skinął głową w stronę rządcy ojca, Torrica, tak chudego, i
Hastings kiedyś powiedziała, e zawsze gdy od morza wieje silny wiatr, boi
się, e Torric połamie. Następnie Graelam ruchem ręki wskazał mę czyźnie,
by ruszył w kierunku krętych kamiennych schodów, które prowadziły do
komnat na córze. - Potem - powiedział - pewnie będziesz chciał poznać jego
córkę.
− Chyba powinienem.
Kiedy obaj znikli ju z jej pola widzenia, Hastings wzięła głęboki oddech.
Przy łó ku ojca decydują się jej losy i przyszłość Oxborough. A mo e ten
mę czyzna się nie zgodzi? Weszła do wielkiej sali. Donośnym głosem zwróciła
się do stojących tam trzydziestu kilku osób: ten człowiek przyjechał zobaczyć
się z lordem Fawke. Przygotujmy się do obiadu.
„Ale kim on jest?" - słyszała ze wszystkich stron. Ludzie szeptali, zasłaniając
sobie usta rękoma, jakby on mógł usłyszeć. Ich twarze na przemian wyra ały to
nieposkromioną ciekawość, to pochmurniały z obawy. Przecie ten człowiek
mógłby prowadzić wojnę przeciwko całemu światu i nikomu nie okazałby
litości.
To Severin z Langthorne, baron Louges - powiedziała głośno. - On, lord
Graelam i ich ludzie zjedzą u nas obiad. MacDear, wróć, proszę, do kuchni i
polewaj pieczeń wieprzową miętowym sosem. Alice, dopilnuj, eby chleb był
ciepły i chrupiący. Allen, przynieś to słodkie wino, które lord Graelam lubi. -
Zamilkła. Wszyscy gapili się na nią pytającym wzrokiem. Uniosła ręce. -
Przypuszczam, e lord Severin przyjechał, by mnie poślubić - dodała.
Była szczerze zdziwiona, e absolutnie nikt, nawet pomywaczki w kuchni,
nie wiedział, kim jest gość i po co przybył. Umiał widać trzymać swe zamiary w
tajemnicy. Wiedziała, e niedawno wrócił z Francji i przekonał się, e jego
starszy brat został zamordowany, posiadłość jest zrujnowana, a chłopstwo
głoduje. Z dobytku nie zostało nic prócz pól spustoszonych przez grasujące w
okolicy bandy.
No tak. Przyjechał poślubić ją, dziedziczkę Oxborough. Domyśliła się tego,
gdy ojciec pytał Graelama, co wie o tym człowieku, co o nim myśli, jak go
ocenia. A Graelam wychwalał go pod niebiosa. Opowiadał, jak król Edward,
kiedy razem byli w Ziemi Świętej, yczył sobie, by Severin jechał po jego
prawicy podczas tych ostatnich walk z Saracenami. Severin na wałach Acre stal
ramię w ramię z Edwardem.
„Nazywają go Severinem" - słyszała. Potem, zacierając stwardniałe dłonie,
Graelam dodał: „To Severin, Szary Wojownik".
− Severin przyjechał, Fawke.
Fawke z Trentu, hrabia Oxborough chciałby lepiej widzieć młodego
człowieka, ale mgła, która przesłaniała mu oczy, stała się jeszcze gęściejsza ni
rano. Nie widział dobrze nawet twarzy swojej córki, co zresztą wcale go nie
martwiło, poniewa dziewczyna była tak podobna do matki, e patrząc na nią,
odczuwał fizyczny ból, zbyt wiele bólu. A teraz jeszcze nadchodziła śmierć. Nie
chciał jej, ale się z nią pogodził. W chwilach takich jak ta wręcz jej pragnął, ale
najpierw musiał załatwić tę sprawę.
− Severin... - rzekł. Wiedział, e glos ma słaby i nienawidził się za to.
Młody człowiek chwycił jego dłoń, uścisnął mocno, zdecydowanie, ale
Fawke nie poczuł bólu. Czuł ciepło i siłę, więź przeszłości z przyszłością,
przyszłością wielu pokoleń. Jego krew będzie płynęła w yłach następnych
pokoleń wojowników.
− Poślubisz moją córkę?
− O enię się z nią - odparł Severin. - I dziękuję, e to właśnie mnie wybrałeś.
− Mówiłem ci, Severinie, e Hastings jest kobietą urodziwą. Będzie ci się
podobała, tak jak i ty się jej spodobasz.
Fawke z Trentu wyczuł, e młody mę czyzna skamieniał, słuchając jogo
dalszych, wypowiadanych ledwie słyszalnym głosem słów, lecz mówił dalej:
− Pragnę, ebyś przyjął moje nazwisko. Nie mam syna, a nic chcę, eby mój
ród wygasł. Przeka ę ci wszystkie włości, cały majątek, będziesz odbierał
moją dziesięcinę, będziesz pańciu moich ludzi. Będziesz bronił trzech miast,
zostaniesz właścicielem większości terenów w tych miastach, otrzymasz
lenno jeszcze z trzech innych posiadłości. Jestem prawie tak bogaty jak król
Edward, któremu powiedziałem, e zaledwie nieźle mi się wiedzie, poniewa
nie chcę, eby nało ył na mnie większe podatki i ebym musiał zmniejszyć
moją armię. No jak, poślubisz moją córkę?
− Nie mogę przyjąć twojego nazwiska, Fawke z Trentu.
− Severinie, nie musisz wyrzekać się własnego nazwiska -wyjaśnił Graelam.
To nazwisko z tradycjami i nadal będziesz je dumnie nosił. Po prostu dodasz
rodowe nazwisko Trent do własnego i tytuł hrabiowski do twojego obecnego
tytułu. Zostaniesz Severinem z Langthorne-Trent, baronem Louges, hrabią
Oxborough. Król Edward ju wyraził zgodę i błogosławi waszemu
związkowi.
To powinno go zadowolić, pomyślał Fawke, ałując, i nie widzi wyraźnie
twarzy młodego mę czyzny. Lecz jego głos był głęboki, silny, a Graelam
zapewniał, e Severin pochodzi ze zdrowego rodu.
− Moja córka urodzi wiele dzieci. Jest zbudowana jak jej matka - powiedział. -
Jest te młoda, ma zaledwie osiemnaście lal. Musisz mieć synów, Severinie,
wielu synów. Dzięki nim oba nasze rody przetrwają.
Severin nagle pomyślał o Marjorie. Doskonale pamiętał jej wspaniałe,
srebrzyście błyszczące włosy, ywe błękitne oczy, lśniące, gdy się śmiała, i
ciemniejące, prawie czarne w chwilach rozkoszy. Stopniowo jednak jej obraz
stawał się coraz mniej wyraźny. Ju dawno wydano ją za mą . Była przeszło-
ścią, i nie pozwoli, by myśl o niej go prześladowała.
− Graelam powiedział mi, e twoja córka ma na imię Hastings - rzekł do
Fawke'a. - To trochę dziwne imię zarówno dla kobiety, jak i mę czyzny.
Fawke próbował się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy odmówiły
posłuszeństwa. Poczuł, e ogarnia go wielka słabość, e zaraz zapadnie w sen, a
jednak udało mu się powiedzieć:
− Wszystkie pierworodne córki w naszym rodzie noszą to imię dla
upamiętnienia zwycięstwa nad Normanami i uczczenia naszego przodka,
Damona z Trentu, który otrzymał ziemie od króla Wilhelma w podzięce za
lojalność i męstwo oraz stuosobowy oddział, który wspomógł wojska
Wilhelma. - Opuścił powieki. Wyglądał, jakby ju nie ył. - Przyjdź do mnie,
gdy będziesz gotowy do podjęcia decyzji. Nie zwlekaj - dodał ledwie
słyszalnie.
− Za dwie godziny.
Graelam dał znak Severinowi, by wraz z nim opuścił izbę. Skinął głową
kobiecie, która weszła i usiadła przy Fawke'u z Trentu, by czuwać nad nim
podczas snu.
− Jeśli uda się nam znaleźć Hastings, załatwimy sprawę w ciągu tych dwóch
godzin - rzekł Graelam. - Zwykle zajmuje się w swoim ogrodzie ziołami.
Musimy załatwić to jeszcze dzisiaj. Obawiam się, e Fawke nie do yje ranka.
− Jak sobie yczysz. Trist jest głodny. Nakarmię go, zanim obdarzę Hastings
swoim nazwiskiem. - Severin wło ył rękę za pazuchę i wyciągnął kunę.
Podniósł zwierzątko do twarzy i potarł policzkiem miękkie futerko. - O nie,
nie próbuj zjeść mojej rękawicy, Trist. Dam ci kawałek wieprzowiny. - Pod-
niósł wzrok na Graelama. - Te zwierzęta jadają prawie wyłącznie szczury,
myszy i kurczaki, ale kiedy w zeszłym roku zostałem pojmany w pobli u
Rouen i wtrącony do lochu Louisa z Mellifont, miał więcej szczurów, ni
potrzeba do wykarmienia stada kun. Nawet nie musiał polować. Po prostu
czekał, a któryś podejdzie blisko, wtedy rzucał się na niego i zjadał. Gdy
udało mi się uciec, Trist przestał jadać szczury. Obawiałem się, e zagłodzi
się na śmierć, ale zdecydował się jeść jajka i wieprzowinę. Dziwne, ale
prze ył i nawet przybiera na wadze.
− Kilka minut temu wysunął głowę powiedział Graelam. -Wydawało mi się, e
nie był zadowolony z pobytu w komnacie Fawke'a z Trentu. Szybko schował
się z powrotem.
− Pamięta zapach choroby i śmierci z lochu. Niewielu z nas uszło stamtąd z
yciem.
− No có , teraz za to mo e jeść tyle wieprzowiny, ile tylko chce. - Graelam
zatrzymał się na chwilę na krętych kamiennych schodach. - Severinie, znam
Fawke'a i Hastings prawie od dziesięciu lat. Hastings była mądrą
dziewczynką i wyrosła na wspaniałą pannę. Zna się na ziołach, jest bystra i
delikatna, zupełnie inna ni jej matka. Doskonale wywią e się ze swej roli
dziedziczki Oxborough. Musisz dać mi słowo, e będziesz ją dobrze
traktował.
− Wystarczy, e ją poślubię - odrzekł Severin zimnym głosem. - Obronie ją
przed tymi krwio erczymi rabusiami, którzy tylko czekają na śmierć starego
lorda, by napaść na gród i porwać ją, To wszystko, co mogę obiecać. No,
jeszcze i to, e spłodzę z nią synów.
− Gdyby nie mał eństwo z Hastings, musiałbyś stać się czyimś wasalem. Nadal
byłbyś baronem Louges, ale musiałbyś patrzeć, jak twoja ziemia marnieje, bo
nie ma kto na niej pracować.
− Ju zmarniała.
− Będziesz miał pieniądze, by temu zaradzić. Gdy Hastings zostanie twoją
oną, dopilnuje wszystkiego w Oxborough, gdy ty będziesz odwiedzał swoje
inne włości.
− Moja matka nie była w stanie niczego dopilnować. Kiedy przybyłem do
Langthorne, siedziała brudna i głodna, bała się wyjść na słońce. Chyba mnie
nawet nie poznała. Jest obłąkana, Graelamie. Nie potrafiła utrzymać
Langthorne. Nie potrafiła zrobić nic, tylko jęczała i tarzała się we własnych
ekskrementach. Czemu miałbym po Hastings spodziewać się czegoś więcej?
Po jakiejkolwiek kobiecie? Co miałeś na myśli, mówiąc, e jest inna ni jej
matka?
− Jej matka była niewierna. Fawke dowiedział się, e sypia z sokolnikiem.
Zachłostał ją na śmierć. Hastings jest inna. -Przypomniał sobie dziewczynę,
którą Severin chciał poślubić, tę Marjorie. Kiedyś dawno z wyraźną tęsknotą
opowiadał 0 niej. Czy o niej miał równie złe zdanie?
− Zobaczymy...
Severin był człowiekiem twardym, ale uczciwym, przynajmniej w stosunku
do innych mę czyzn. Graelam wiedział, e nic więcej nie mo e zrobić. Tęsknił
ju za oną i synami. Chciał wyjechać zaraz po ślubie tych dwojga. Miał cichą
nadzieję, e Hastings zaakceptuje wybór ojca, chocia , na dobrą sprawę, nie
miało to większego znaczenia.
2
Zamek Sedgewick
Richard de Luci popatrzył na poplamioną wymiocinami pościel swojej ony.
Niechby to był całun, pomyślał. Kiedy ta przeklęta baba wreszcie umrze?
Kobieta jęknęła, a ciało jej wygięło się w łuk. Ból wykrzywił jej zwiotczałą
twarz. Otwierała i zamykała usta, z trudem łapiąc powietrze.
Chciał ją udusić, ale obok niego stał ksiądz, a cztery słu ące kręciły się koło
łó ka chorej. Równie giermek nie opuszczał dusznej izby od trzech godzin.
Richard wiedział, e Severin z Langthorne musi ju zbli ać się do Oxborough.
Wiedział o umowie i o tym, e król Edward Wyraził zgodę i udzielił
błogosławieństwa. Ale gdyby Richard miał Hastings, nawet błogosławieństwo
samego papie a nic by nie pomogło. Zwycięzcą będzie ten, który ją poślubi.
Zacisnął pięści. Czemu nie wsypał całej porcji białego proszku do wina?
Taka dawka powaliłaby ją natychmiast, zamiast spowodować- wymioty. ona
nie le ałaby w łó ku przez półtora dnia.
Gdyby narzekała na smak wina, po prostu rozkazałby je wypić, a w razie
potrzeby wlałby jej do gardła. Ale ona odmawiała jedną z tych swoich nie
kończących się modlitw i sączyła napój, do którego wsypał cudowny biały
proszek, wsunięty mu w rękę przez Cygankę. W zamian Richard dał jej
czerwoną jedwabną chustkę, którą ofiarował onie w dniu ślubu, siedem lal
temu.
Co będzie, jeśli ona nie umrze?! Zacisnął dłonie tak mocno, e a mu
kłykcie zbielały. Suka! Odszuka tę Cygankę i poder nie jej gardło.
Znowu jęknęła i pochyliła się do przodu.
Nie ruszaj się, dziecko. Lady Joan, proszę le eć spokojnie. - Ksiądz uło ył
ją na łó ku.
Teraz oddychała cię ko, próbując nabrać powietrza do płuc Richard miał
nadzieję, e jej się nie uda. e zadławi się na śmierć własnymi wymiocinami.
„Cholera jasna, pospiesz się" – chciał wrzasnąć.
Nagle okazało się, e Joan nie yje. Ostatni haust powietrza uwiązł jej w
gardle, usta pozostały lekko rozchylone, szeroko otwarte oczy utkwiła w twarzy
mę a.
To ju koniec, mój panie - powiedział ksiądz. Zamknął oczy lady Joan i
usiłował zamknąć jej usta, ale wargi wcią się rozchylały. Podniósł się i
przykrył jej głowę prześcieradłem. - Ju po wszystkim - dodał. - Biedna pani
bardzo cierpiała z powodu nie ytu ołądka, ale teraz jest ju z Bogiem. Jej
nieśmiertelna dusza uwolniła się od cielesnego bólu. Tak mi przykro, mój panie.
Richard de Luci uświadomił sobie, e ksiądz oczekuje na jego słowa lub
jakiś gest. Ale co miałby uczynić? Rzucić się na chude ciało zmarłej i jęczeć z
rozpaczy?
− Przygotujcie ją do pogrzebu i uprzątnijcie tę izbę - polecił słu ebnicom ony.
Potem zmusił się i na chwilę pochylił głowę nad zmarłą, ale zaraz wybiegł z
izby, tratując niemal swoją małą córeczkę, Eloise, która przykucnęła w
pobli u drzwi. Dziewczynka schowała się za krzesłem. Chocia raz jej nie
zauwa ył.
Ta suka w końcu umarła! Był wolny. Przechodząc szybkim krokiem przez
hol, krzyknął na ludzi. Miał tak niewielu rycerzy na swoich usługach, ale ju
niedługo będzie ich więcej, ni mógłby zliczyć. Musi się tylko pospieszyć. Ten
przeklęty Severin z Langthorne pewnie jest ju blisko, bardzo bliska
Oxborough.
W niespełna godzinę później Richard wyjechał z Zamku Sedgewick na koniu
gotowym mknąć siedemnaście mil do zamku Oxborough na wybrze u Morza
Północnego.
Ma poślubić diabła w szarym płaszczu. Za dwie godziny. Musi więc wrócić
do zamku, wziąć kąpiel i pozwolić ubrać się w tę piękną szafranową, cudnie
haftowaną suknię jedwabną, którą Agnes przygotowywała dla niej, odkąd
Hastings skończyła dwanaście lat.
Nie, jeszcze nie teraz! Jechała na Marelli, swojej siwej klaczy z białą
gwiazdą na czole. Zastanawiała się, czy ten mę czyzna, który zdawał się nie
uznawać innych kolorów oprócz szarego, nie zechce odebrać jej Marelli. Nie
u ywała siodła, na ruchliwy łeb klaczy zało yła uzdę, zanim wyprowadziła ją ze
stajni dobudowanej do grubego muru obronnego zewnętrznych obwarowań.
Przejechała obok Beamisa, mistrza rzemiosła wojennego. Podlegało mu trzech
rycerzy wraz z giermkami i pięćdziesięciu ołnierzy. Mieszkali w barakach
wzniesionych wzdłu murów. Beamis uniósł rękę w powitalnym geście. Miał
zamiar ją zawołać, ale płatnerz Squibes przykuł jego uwagę.
Hastings pozwoliła klaczy przebiec przez gromadę mę czyzn, kobiet i dzieci,
a tak e zwierząt zgromadzonych na wałach. Lekko ścisnęła jej boki piętami, gdy
przeje d ała przez bramę z podniesioną kratą, wykutą w grubych na osiem stóp
murach otaczających zamek. Brama prowadziła do zwodzonego mostu nad
głęboką fosą wykopaną przez pradziadka Hastings przed stu laty. Tu był jeszcze
jeden mur, ju nie tak gruby jak mury przy zewnętrznych wałach.
Dwie mile dalej, u ujścia wąskiej rzeki Marksby, wpadającej do Morza
Północnego, le ało Oxborough, niewielkie miasto handlowe, bronione przez
rycerzy z rodu Oxborough od ponad dwustu lat. Większość terenów nale ała do
ojca. Za niecałe dwie godziny miasto stanie się więc własnością Severina z
Langthorne.
Mury okalające miasto nie były tak grube jak te wokół zamku, ale otaczały
ogromny teren. Zaraz za nimi rósł pas drzew, potem droga łagodnie opadała,
prowadząc do miasta. Powietrze było czyste i słodkie. Hastings nie chciała
odwiedzać nikogo ze swych przyjaciół, nie zamierzała z nikim rozmawiać, ale
musiała się zatrzymać, gdy niedaleko stanowisk łuczników Ellen, córka piekarza
Thomasa, zamachała do niej energicznie.
− Chłodno dzisiaj - powiedziała, klepiąc Marellę po pysku. - Tata mówi, e
wieczorem znad morza nadciągnie burza.
− Nie wiedziałam, e twój ojciec wychylił nos z pieca -odparła Hastings, a
Ellen uprzejmie się roześmiała.
Była urodziwą szesnastolatką z ładnymi zębami i jasną kar-nacją.
− Wychodzi, eby kichnąć, gdy wymiecie cały popiół z pieców. Czy dzisiaj
jest twój ślub, Hastings?
− Tak - odparła Hastings. Jeszcze godzinę temu nikt nic nie wiedział. Teraz
wiedziała Ellen, a to znaczy, e wszyscy w Oxborough byli ju
powiadomieni.
− Słyszałam, e on wygląda wspaniale. Ten mę czyzna, który ubiera się tylko
na szaro. Pewnie jest przystojny i elegancki, jak przystało na wielkiego
wojownika.
Hastings uśmiechnęła się. Patrzyła, jak ona złotnika chlusnęła pomyjami z
górnego okna, słyszała czyjeś przekleństwo.
− Muszę wracać. Nie mam czasu - powiedziała po chwili.
− To pędź, Hastings - odparła Ellen i odsunęła się.
Hastings jechała wzdłu długiego muru, machała ręką do ludzi swojego ojca,
stojących wysoko na wałach. Puściła konia w dół, w kierunku wybrze a. Woda
w morzu była ciemna i niespokojna; fale uderzały w skupisko czarnych skał u
stóp zamku Oxborough.
Powietrze było tak ostre, e prawie raniło płuca. Sól, którą było przesycone,
paliła skórę. Wiatr rozwiewał włosy dziewczyny i smagał jej policzki. Kilka
osób przechadzało się nad morzem, biegły ku wodzie, gdy fala oddalała się od
brzegu, tylko po to, by uciekać na suchy piasek, gdy znowu się zbli ała.
Ostrygojady, kuliki i brodźce krwawodziobe skrzeczały i krą yły nad jej
głową. Zapomniała zabrać dla nich resztki jedzenia.
Musiała wracać. Naprawdę nie było ju czasu. Głęboko wciągnęła powietrze,
zastanawiając się, kiedy znowu będzie mogła tu przyjechać i cieszyć się
uczuciem wolności płynącym od morza, czuć w płucach słone powietrze,
słuchać wiatru wyjącego między skałami.
Tuggle wziął lejce, gdy Hastings zsunęła się z grzbietu Marelli. Swoim
niskim, ciepłym głosem powiedział:
− Pan jest gotowy. Ciebie nie było, ale nie złościł się ani nie klął, mówił
cichym głosem, a i tak ka dy wiedział, e nie jest zadowolony. Zapytał lorda
Graelama, czy mo e wolałaś uciec, ni go poślubić. Lord Graelam zapewnił
go, e nie jesteś idiotką.
− Dlaczego komuś przychodzi do głowy, e uciekłabym z własnego domu?
Dziękuję, Tuggle. Proszę, wytrzyj dobrze Marellę.
Czy by za nią tęsknił, dostrzegł jej nieobecność? Miała trochę czasu dla
siebie, prawie godzinę. Zebrała spódnicę w rękę i pobiegła w kierunku
drewnianych drzwi, prowadzących do wielkiej sali zamkowej. Były szeroko
otwarte, eby wpuścić trochę ciepła. Wsunęła się do środka i zatrzymała na
chwilę, by przyzwyczaić oczy do panującego wewnątrz mroku.
Stał dokładnie na wprost niej, jakby wiedział, e wejdzie w tej właśnie
chwili. Dłonie w rękawicach wsparł na biodrach.
− To ty jesteś Hastings z Trentu, dziewczyna, z którą mam się o enić?
Myślała, e połknie własny język. W głowie miała pustkę, była zdumiona i
przera ona ostrością jego niskiego, zimnego głosu. Nagle kuna wystawiła łepek
zza jego pazuchy. Hastings bezwiednie uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę.
− Daj spokój, on nie zawsze jest przyjaźnie nastawiony. Mo e cię ugryźć.
Ale Trist nie ugryzł dziewczyny, która wkrótce miała zostać oną jego pana.
Podniósł wy ej łepek, gdy głaskała miękkie, gęste futro, bielutkie pod brodą.
Potem, równie nagle jak wyjrzał, skrył się za pazuchą Severina.
− Jestem Hastings - oznajmiła. Strach gdzieś prysnął. Jeśli takie małe
zwierzątko się go nie bało, ona te nie powinna. -A ty jesteś Severin z
Langthorne. Ojciec wybrał cię na mojego mę a.
− Tak. Śmierdzisz koniem, masz brudną suknię, twoje włosy wyglądają, jakby
ktoś cię poczochrał, a potem byle jak próbował uczesać. Idź do swojej
komnaty i zrób coś z sobą. Ceremonia zaślubin odbędzie się przy ło u
twojego ojca, gdy tylko będziesz gotowa. - Po tych słowach odwrócił się na
pięcie.
− Bardzo było mi miło cię poznać! - krzyknęła za nim. - Mo e poprosisz lorda
Graelama, by cię nauczył, jak nale y zachowywać się wobec dam?
Zatrzymał się i stał przez chwilę, nawet nie drgnąwszy, a potem powoli
odwrócił się i spojrzał na nią.
− Najpierw musisz udowodnić, e nie jesteś taka jak twoja matka. Dopiero
wtedy będę traktował cię jak damę. Teraz idź. Twój widok nie cieszy moich
oczu. - Znów się odwrócił.
Serce biło jej jak młotem. A tu nagle kuna wysunęła łepek zza kołnierza
Severina. Gapiła się na nią, przekręcając główkę w prawo i lewo. Wyglądała tak
zabawnie, e Hastings roześmiała się. Severin odwrócił się błyskawicznie i
przeszył ją wzrokiem.
− Twój widok równie mnie nie cieszy - powiedziała. Odrzuciła na plecy długi
warkocz i zaczęła wchodzić po oświetlonych słońcem stopniach. - Nie lubię
szarego! - krzyknęła, gdy zapewne ju nie mógł jej słyszeć.
Rozległ się śmiech. Czy by śmiał się Severin z Langthorne? Nie, to był
Graelam de Moreton.
Stała przy ło u ojca, który le ał z zamkniętymi oczami, oddychając szybko,
płytko.
− Ojcze, jestem. Ju czas. Spojrzał na nią. Drgnął i krzyknął:
− Jesteś tu, och, Janet! Jesteś. Jak się tu znalazłaś? Jak?!
− Jestem Hastings, ojcze, nie Janet. Jestem jej córką. Twoją córką.
Oblał go pot, blade ciało stało się lepkie. Oddychał cię ko. Hastings
wiedziała, e przez zamglone oczy nie mo e dobrze jej widzieć. Z bławatków,
nazywanych przez znachorów uśmierzaczem bólu, zrobiła napar do
przemywania mu oczu. To przyniosło choremu chwilową ulgę, ale nie
poprawiło zdolności widzenia. Wzrok miał nadal przyćmiony mleczną mgłą, z
ka dym dniem widział gorzej.
Odwrócił się do ściany, nie powiedziawszy słowa. Hastings nie odrywała od
niego oczu.
− Ojciec Carreg ju przyszedł - rzekł stojący obok niej Graelam de Moreton.
− A czy pan młody ju jest? - spytała.
− Tak, jestem tu.
Odwróciła się i ujrzała, e jest ubrany tak samo jak poprzednio, na szaro.
Odło ył tylko bicz i miecz. Kuna uło yła mu się na ramionach, gdzie wyglądała
jak puszysty kołnierz.
− Teraz wyglądasz lepiej - orzekł, patrząc jej prosto w twarz, potem przesunął
wzrok na jej piersi i jeszcze ni ej, na brzuch.
− Nie chcę - powiedziała do Graelama, skubiąc palcami rękaw jego
aksamitnego kubraka. - Naprawdę nie chcę! Ja go nie znam. Kim on jest?
Jaki on jest? Czy naprawdę nie ma innego wyjścia?
− Zwracaj się do mnie, pani, poniewa za kilka minut będziesz do mnie
nale eć. Staniesz się moja, tak jak i wszystko inne, nawet suknia, którą
nosisz, i buty, które masz na nogach.
− Ale ja cię nie znam! Wolałabym trochę poczekać.
− Wiesz, e to niemo liwe. - Wzruszył ramionami. - Musimy się pobrać, zanim
twój ojciec umrze. Jest wielu chciwych mę czyzn, którzy gotowi są porwać
cię i zmusić do poślubienia. Będziesz bezpieczna tylko jako moja ona.
Słyszała to ju wiele razy, z wielu ust. Ojciec wspomniał na przykład o
Richardzie de Luci. Ten naprawdę budził grozę. Spotkała go przypadkowo na
turnieju dwa lata temu.
− Richard de Luci jest onaty - przypomniała. - On mi nie zagra a.
− ona go nie powstrzyma - powiedział Severin beznamiętnym, szorstkim
głosem. - Poza tym sądzę, e ona ju nie yje.
− Wychłostam cię, tak jak wychłostałem twoją matkę, jeśli nie zrobisz tego, co
ci ka ę. No, prędzej. Czekam.
Wszyscy spojrzeli na Fawke'a z Trentu. Udało mu się unieść i oprzeć na
łokciu. Patrzył to na córkę, to na Severina z Langthorne.
− Zaczynajcie. Mój koniec ju bliski. Musicie się pobrać, by ratować włości i
zapewnić ciągłość rodu.
A ja w ogóle się nie liczę, pomyślała Hastings. Ojciec nie zwracał na nią
uwagi od chwili, gdy zachłostał matkę na śmierć. Dzięki niani nie widziała tego,
ale słyszała krzyki matki.
Zwil yła wargi językiem.
− Jestem gotowa - oznajmiła. Wyciągnęła rękę, a Severin ujął jej dłoń.
Ojciec Carreg sprawił się szybko. Gdy odczytywał łacińskie słowa z
pergaminu, który sam sporządził, rzucał wzrokiem na Severina i Fawke'a z
Trentu. W pewnym momencie przyspieszy! czytanie i Hastings uświadomiła
sobie, e opuścił cześć tekstu. Lord wydał ostatnie tchnienie w chwili, gdy
kapłan wygłaszał słowa błogosławieństwa. Duchowny odetchnął z ulgą i otarł
pot z czoła.
− Udzieliłem mu ostatniego namaszczenia - rzekł zwracając się do Hastings. -
Teraz pomodlę się za jego duszę. Po egnajcie się z nim.
− No, to po wszystkim - powiedział Severin. Pochylił się i zamknął Fawke'owi
oczy, które i tak od tygodni niewiele widziały. Hastings rozglądała się ze
zdumieniem. Ojciec le ał martwy, a ona była zamę na. Co miała mu
powiedzieć na po egnanie? Dziękuję ci, ojcze, e wydałeś mnie za
człowieka, który mo e okazać się równie gwałtowny jak ty? Delikatnie
dotknęła palcami jego policzka i odsunęła się od łó ka
Kuna poruszyła się, wyciągnęła, kudłatym ogonem przejechała Severinowi
po twarzy. Potem zastygła w bezruchu a z jej gardła wydobywały się ciche
popiskiwania
− To śmierć — powiedział Graelam. — Kuna boi się zapachu śmierci.
− Dopilnuj, eby ojca ubrano i przygotowano do pogrzebu - polecił Severin,
zwracając się do Hastings. - Potem zejdź do wielkiej sali, zjemy obiad.
Poproszę o jeszcze trochę wieprzowiny dla Trista. Zdaje mi się, e smakuje
mu mięso przygotowane przez waszego kucharza.
− Mój panie, powiedziałem ju ludziom, e od tej chwili jesteście Severinem z
Langthorne-Trent, baronem Louges i hrabią Oxborough - powiadomił ojciec
Carreg.
− To, jak się nazywam, ma niewielkie znaczenie. Teraz jestem ich panem. To
wystarczy. - Odwrócił się i wyszedł z sypialni. Kuna umilkła dopiero za
drzwiami.
− Ufam mu — powiedział Graelam i wziął Hastings w ramiona. - To porządny
człowiek.
− Ojciec nie yje.
− Tak, ale miał dobre ycie, Hastings. ył, jak chciał. Był moim przyjacielem.
Będziemy go opłakiwać.
− Czy muszę iść do łó ka z tym człowiekiem tej nocy, zaraz po śmierci ojca?
− Nie. Porozmawiam z Severinem. Zostawi cię dzisiaj w spokoju. Ale
pamiętaj, Hastings, musisz wypełnić swój obowiązek. On jest mę czyzną,
wojownikiem, a teraz jeszcze panem Oxborough. Musi wpuścić w ciebie
swoje nasienie, by przypieczętować wasz związek. Tak to ju jest.
Rozumiesz, prawda?
− Lubię tę kunę.
− O tak. Trist to przebiegła sztuka, jest mądrzejszy od wielu ludzi, których
znam. Wszędzie jeździ z Severinem, który mówił mi, e pogłaskałaś Trista, a
on cię nie ugryzł. Mnie przez całe miesiące nie pozwalał zbli yć ręki do
siebie. No dobrze. Teraz słu ące ubiorą Fawke'a do trumny, a my zejdziemy
do wielkiej sali. To twoja weselna uczta. Niech tradycji stanie się zadość.
− Ile lat ma Severin?
− Jest młody. Ma ze dwadzieścia pięć lat, jak sądzę. Nie jest takim
trzydziestojednoletnim staruchem jak ja.
Hastings obejrzała się. Dwie kobiety przygotowywały się do mycia zwłok.
− egnaj, ojcze - szepnęła i zwróciła się do Graelama: -Gdy byłam mała, matka
mówiła mi, e ojciec cieszył się, kiedy się urodziłam, bo byłam pierworodną
córką i mógł mnie nazwać Hastings. Ale nie miał synów. Myślę, e dlatego
znienawidził mnie.
− Chodź! - ponaglił ją Graelam, nie wiedząc, jak zareagować na te słowa.
3
Podczas długiego wieczoru kuna wielokrotnie spoglądała na Hastings, ale
się do niej nie zbli yła. Cały czas kręciła się blisko Severina, pozostając w
zasięgu jego ręki.
Hastings nie dawała po sobie poznać, e dobiegają ją ciche słowa
rozmówców. Sączyła wino i wpatrywała się w groszek na swoim talerzu, gdy
nagle Severin pochylił się ku niej.
− Graelam mówi, e nie chcesz, abym się dzisiaj do ciebie zbli ał. - Były to
pierwsze słowa, z którymi się do niej zwrócił od momentu krótkiej rozmowy
po śmierci ojca.
Zacisnęła palce na pucharze - cynowym, zimnym i tak szarym jak gruba
opaska, którą Severin miał na ramieniu. Zastanawiała się, po co ją nosi.
Nie umiała wyobrazić sobie, e ten obcy człowiek dotyka jej, posiada ją, bo
ma do tego prawo. Wiedziała, e Severin mo e zrobić wszystko, co mu się tylko
podoba. Był mę em; miał prawo do decydowania o yciu i śmierci swojej ony.
Czy ojciec nie zakatował matki? Ojciec Carreg pewnie go nawet za to nie
zganił.
− Tak - odparła w końcu. - Chcę zostać taka, jaka jestem tak długo, jak to tylko
mo liwe.
− Zatem daję ci dzisiejszą noc.
− Jutro odbędzie się pogrzeb ojca. Jutrzejsza noc to chyba równie za
wcześnie.
− Jutro trzeba to zrobić.
− Nie słyszę zapału w twym głosie...
− Bo nie czuję go - odparł. Przeciągnął się i podrapał po szyi. - Jestem
zmęczony. Ponaglałem ludzi i siebie, eby przybyć do Oxborough za ycia
twojego ojca. eby ostudzić swe zapały, przespałem się po drodze z kilkoma
dziewkami. Teraz, widząc ciebie, nie wierzę, byś potrafiła mnie rozpalić.
Wielce prawdopodobne jest, e będziesz le ała, patrząc przed siebie pustym
wzrokiem, zimna jak lód, a to dla mnie adna przyjemność. Śpij w swoim
ło u, Hastings. Ale jutro, bez względu na to, czy chcę cię brać, czy nie, to się
musi stać. Niebezpieczeństwo nie minie, dopóki nie pozbawię cię
dziewiczego wianka i nie zostawię nasienia w twoim łonie.
Hastings popatrzyła na Trista, który uło ył się na ramieniu Severina - lśniący,
z brzuszkiem pełnym jedzenia.
− Jest gruby.
− To prawda, za mało poluje. Jeszcze nie zapomniał cię kich czasów w Rouen,
ale będzie lepiej.
− Lord Graelam opowiedział mi o twojej niewoli i wyjaśnił, dlaczego Trist jada
wieprzowinę.
− Nie powinien. To nie twoja sprawa.
− Najwyraźniej on jest innego zdania. Skoro zostaliśmy mał eństwem, czy nie
powinniśmy wiedzieć o sobie więcej?
Popatrzył na swój drewniany talerz, na którym le ała gruba pajda chleba z
kawałkami mięsa. Gęsty sos zakrzepł. Dostrzegł, e ona równie niewiele
zjadła, ale nie obeszło go to.
− Jeśli o mnie chodzi, to po prostu jesteś moją oną. Nale ysz do mnie, a zatem
będę cię bronił, tak jak będę bronił wszystkiego, co stanowi moją własność.
Do tej pory nale ała do ojca. Trzymała się z dala, cichutko się krzątała, dbała
o jego wygodę, ale była przecie równie córką swojej matki i dlatego traktował
ją z pogardą. Słyszała kiedyś, jak jedna z kobiet opowiadała damę Agnes, e
matka Hastings klęła, gdy urodziła córkę, chocia właśnie córce mo na było dać
na imię Hastings, a tym samym zachować tradycję. Janet pragnęła dziedzica,
poniewa wiedziała, e Fawke zmusi ją do kolejnych cią , a urodzi mu syna.
Pokochała jednak córkę. Hastings była tego tak pewna jak niczego innego na
świecie. Tak, matka kochała ją bardzo a po kres swych dni. Hastings otrząsnęła
się ze wspomnień. Spojrzała na mę a, jeszcze jednego człowieka, dla którego jej
bezpieczeństwo było tylko obowiązkiem.
− Powiedziałeś, e spałeś z kobietami, zanim tu przyjechałeś. Nie rozumiem
tego.
Uniósł czarną brew.
− A co tu rozumieć? Przecie jestem mę czyzną. Chciałem przy tobie
zachować zimną krew.
Poniewa najedzona kuna le ała na jego ramieniu, a Hastings mogła nie bać
się mę czyzny trzymającego ufne zwierzątko, powiedziała:
− Kiedy miałam piętnaście lat, pocałował mnie syn złotnika. Podobało mi się
to. Przypuszczam, e powinnam się nim nacieszyć, zanim za ciebie wyszłam.
Ramię musiało mu drgnąć, poniewa kuna uniosła łepek, gotowa natychmiast
uskoczyć. Severin wziął głęboki oddech, uspokajająco pogładził łepek
zwierzęcia. Kuna uspokoiła się.
Nadział na nó kawał wołowiny, przez chwilę patrzył na mięso, jakby
zastanawiał się, czy nie jest zatrute, potem wło ył je do ust. uł powoli.
− Nie jesteś potulna, a ona powinna być taka. Będziesz siedziała cicho.
Będziesz mi posłuszna. Nie będziesz kpiła ze mnie w ywe oczy, eby mnie
rozzłościć.
− Nie kpię z ciebie, ja tylko artuję. Być mo e jest trochę ironii w moich
słowach, ale nie zrozum mnie źle, mój panie. Zapewniano mnie, e jesteś
silnym i sprawnym wojownikiem, godnym podziwu obrońcą. Zgadzam się z
tym, zgadzam się nawet na to, ebyś był moim mę em, poniewa nie mam
wyboru. Nie będę jednak śmieciem, nie pozwolę się tak traktować. Nawet
ojciec, który nie miał dla mnie adnych ciepłych uczuć, tego po mnie nie
oczekiwał.
− Mą to nie ojciec.
Czuła się tak, jakby waliła głową w mur.
− Nie - powiedziała cichym głosem. - Zapewne masz rację.
− Nie płaczesz po śmierci ojca.
− Płakałam nad nim przez ostatnie dwa miesiące. Nie potrafiłam go uratować.
Mogłam tylko ul yć jego cierpieniom, lecz on nie chciał przyjąć ode mnie
niczego.
− Naprawdę umiesz leczyć?
− Czasem mi się udaje, a czasem choroba jest silniejsza i moje wysiłki idą na
marne.
Lord Graelam odchrząknął i uniósł się z krzesła.
− Słuchajcie wszyscy. Wypijmy za nowych państwa Oxborough.
Biesiadnicy wypili i radowali się, ale była to radość sztuczna. Nikt nie znał
człowieka, który został nagle nowym panem. Większość zebranych, Hastings
wiedziała o tym, niepokoiła się o nią. Nawet Beamis i rycerze jej ojca trzymali
się na uboczu, chocia zauwa yła, e teraz czuli się nieco swobodniej wśród
rycerzy Severina.
Opuściła wielką salę najszybciej, jak się dało. Dzisiaj ostatnia noc wolności,
ostatnia noc, którą ma dla siebie. Damę Agnes, niania matki Hastings i jej samej,
towarzyszyła swej podopiecznej do małej komnaty sypialnej.
− To wielka uprzejmość ze strony pana - powiedziała - e zostawia cię samą
dzisiejszej nocy. Ale jutro, mój mały kwiatuszku, musisz się zgodzić, eby
cię wziął. Będę się modliła, by nie sprawił ci wielkiego bólu, ale wiadomo, za
pierwszym razem zawsze trochę boli. Pamiętaj, by le eć spokojnie. Pozwól
mu zrobić, co do niego nale y. Później porozmawiamy o innych sprawach.
O jakich innych sprawach? - zastanawiała się Hastings.
− Wiem, co zrobi - odparła. - Słyszałam, e niektóre kobiety nawet to lubią.
Matka na pewno lubiła robić to z sokolnikiem; przecie chętnie chodziła do
jego ło a.
− Nie jesteś swoją matką. Ona czuła się nieszczęśliwa, a lord Fawke nie dał jej
szansy, by okazała skruchę. To była wielka tragedia.
− Matka chciała wrócić do ojca? Damę Agnes zacisnęła usta.
− Matka nie yje od wielu lat. Ojciec równie zmarł. Nie czują ju bólu.
Powiedz mi, Agnes, o co chodziło. Chyba powinnam wiedzieć.
− Stój spokojnie - poprosiła stara kobieta.
Hastings podniosła ręce i przesuwała się to w tę, to w inną stronę, a Agnes
zsunęła z niej cenną jedwabną szatę.
− Zachowasz ją dla swojej córki - powiedziała. - Mnie ju pewnie nie będzie.
Kto uszyje jej ślubną szatę?
− Na pewno ty! Z ka dym dniem lepiej poznaję zioła. Zobaczysz, ju niedługo
potrafię wyleczyć zarazę, mo e nawet znajdę lek na starość.
Damę Agnes uśmiechnęła się. Hastings lubiła jej uśmiech, chocia stara
kobieta prawie nie miała zębów.
− Zostań taka, jaka jesteś, Hastings. Wprawdzie kobieta powinna się nagiąć do
tego, czego po niej oczekują, o tym musisz pamiętać, ale mimo to mo e
zachować cząstkę siebie dla siebie samej. O naszym nowym panu nic nie
wiemy, ale przecie to tylko mę czyzna, a jak długo yję, nigdy nie sły-
szałam, eby jakiś mę czyzna potrafił długo ukrywać swój prawdziwy
charakter.
− Podoba mi się jego kuna.
− Kuna... Dziwny towarzysz jak na rycerza. No, kwiatuszku, teraz pomogę ci
zało yć nocną szatę. Nale ała do twojej matki, a ja zachowałam ją dla ciebie.
− Po co mam się w nią ubierać? On dziś nie przyjdzie. Dał słowo.
− A tak, zapomniałam. To załó zwykłą koszulę. Dobre dziecko. No, idź spać.
Słyszysz? Nadciąga burza, a ty lubisz burze nadchodzące znad morza. Niech
ci przyniesie dobre sny.
Damę Agnes pochyliła się, przykryła Hastings ciepłym, wełnianym pledem
pod samą brodę i pocałowała w policzek. Pogłaskała jej bujne włosy.
− Jesteś śliczna. Masz piękne kasztanowe włosy; takie same miała twoja
matka. A te cudne zielone oczy są chyba zieleńsze ni mchy w Pevensey
Swamp. Zostałaś moją panią. Powiem słu ebnym, e odtąd, kiedy cię
zobaczą, powinni zło yć ci ukłon, a nie wołać cię po imieniu, tak jak to robili
od czasu, gdy byłaś maluśką kruszyną.
1 Początek lata 1277 roku, wschodnia Anglia, zamek Oxborough - siedziba Fawke'a z Trentu, hrabiego Oxborough Ojciec jej nie lubił, ale przecie nigdy, przenigdy nie zrobiłby jej tego. Nawet gdy tak powtarzała sobie, e to nie mo e być prawda, nie mogła powstrzymać się od spoglądania na tego mę czyznę. Stał milczący, bez ruchu, a powietrze wokół niego zdawało się łagodnie wirować. Podświadomie wiedziała, e on nie wykona adnego gestu, zanim nie oceni wszystkich obecnych w ogromnej sali zamku Oxborough. Dopiero wówczas zacznie działać. Miał mroczny wyraz twarzy, ale malował się na niej spokój. Ostre światło słoneczne, wpadające przez otwarte drzwi wielkiej sali, oświetlało jego nieruchomą sylwetkę. Przyglądała mu się ukryta w cieniu krętych kamiennych schodów. Nie chciała na niego patrzeć, nie chciała przyjąć do wiadomości, e w ogóle tu był, e przyjechał do Oxborough. Ale, niestety, był tu, i nie wyglądało na to, e ma zamiar wyjechać. Oczy miał tak błękitne, jak błękitne jest morze w promieniach ostrego porannego słońca, ale widać w nich było dojrzałość i doświadczenie, jakich człowiek w jego wieku nie powinien jeszcze mieć. Wzrok jego zdawał się nieobecny, jakby jakaś część jego osobowości miała pozostać dla innych niedostępna. Z miejsca, w którym stała, czuła jego siłę, determinację, butę i wyniosłość. W jej oczach wyglądał jak najlepszy przyjaciel samego diabła. Chocia nie było wiatru, szary płaszcz z miękkiej tkaniny Falował wokół ciała mę czyzny. W gęstym, stojącym powietrzu czarny bicz, okręcony wokół jego nadgarstka, zdawał się szeptać jakieś słowa. Ale mę czyzna nic wykonał adnego ruchu. Stał nieruchomy, spokojny, Czekał i obserwował. Bicz w ręku i ogromny miecz w pochwie przytroczonej do szerokiego skórzanego pasa były jego jedyną bronią. Ubrany był na szaro, nawet buty
wykonano z miękkiej szarej skóry. Tunikę miał cynowoszarą, utkaną ze szlachetnej wełny, dopasowana koszulę o nieco jaśniejszym odcieniu, a rzemyki z szarej skory ściśle oplatały spodnie. Nic, ojciec nie mógł o tym myśleć. To na pewno nie był człowiek, którego sprowadził do Oxborough, by oddać mu ją za onę. Hastings nie była zaniepokojona, Była przera ona. Ma wyjść za tego mę czyznę? On ma zostać jej mę em, panem i władcą? Nie, to z pewnością nie len człowiek! Ju bardziej prawdopodobne, e jest wysłannikiem Hadesu czy posłańcem z tajemniczej mrocznej krainy Avalonu. Czy ojciec naprawdę chciałby uczynić tego człowieka członkiem swego rodu? Zostawić mu włości, majątek? Przekazać tytuły, poniewa córka była jedynym dzieckiem, które spłodził? Jedynym, i do tego dziewczynką, zupełnie bez znaczenia, jeśli chodzi o realizację jego planów. Z wyjątkiem mał eństwa. Z wyjątkiem związania jej z mę czyzną, który budził w niej śmiertelne przera enie. Czy siary przyjaciel ojca Graelam de Moreton tak e chciał, 'by poślubiła właśnie lego mę czyznę? Lord Graelam był równie jej przyjacielem. Pamiętała, jak bawił się z nią, podrzucał do góry, gdy miała nie więcej ni siedem lat. Był niemal członkiem rodziny. I on te pragnął, eby ten typ został jej mę em?! To właśnie Graelam - w tej chwili wkraczający do ogromnej zamkowej sali powiedział, e ten mę czyzna jest godnym zaufania wojownikiem, szanowanym, powa anym, który honor ceni wy ej ni własne ycie. Hastings nie bardzo wiedziała, co to znaczy. Naturalnie, nie powinna była tego słyszeć, ale dwa miesiące temu, skulona za krzesłem ojca, podsłuchała rozmowę. Teraz ojciec ju nie siadywał przy stole, nie jadał obiadów w wielkiej sali, zajmując swe pięknie rzeźbione krzesło, obsługiwany przez pazia i giermka, prześciga- jących się w podawaniu panu najsmaczniejszych kąsków wołowiny. Teraz, le ąc w łó ku, małymi łykami popijał rosół i modlił się, eby ołądek się nie zbuntował.
Wydawało się, e płaszcz mę czyzny znowu się poruszył. Hastings z trudem powstrzymała okrzyk. Mieszkańcy Oxborough stali stłoczeni w wielkiej sali i przyglądali się obcemu, zastanawiając się, co będzie, kiedy zostanie ich panem. Czy oka e się porywczy i okrutny? Czy będzie na nich podnosił rękę, gdy mu się tylko spodoba? Czy będzie smagał batem, tak jak zrobił to jej ojciec, gdy dowiedział się, e matka zdradziła go z sokolnikiem? Hastings nienawidziła chłosty. Gdy płaszcz mę czyzny znów zafalował, rozległ się przenikliwy pisk. Hastings zasłoniła usta dłonią i skryła się w cieniu schodów. Mę czyzna wsunął pod płaszcz rękę w rękawicy i wyciągnął z zanadrza kudłate zwierzątko z puszystym ogonem. Zgromadzeni w wielkiej sali z sykiem wciągnęli powietrze. Czy by stał przed nimi zaufany przyjaciel diabła? Och nie, nie, tylko nie to, nie kot! Była to jednak kuna. Zgrabna, o gęstym ciemnobrązowym futrze, ze śnie nobiałą łatką pod brodą i na brzuchu. Hastings miała piękne futro uszyte z konich skór. Mogła pójść o zakład, e ta nigdy nie stanie się okryciem dla czyichś pleców. Pod opieką tego mę czyzny nic jej nie grozi. Ale po co takiemu wojownikowi kuna?! Mę czyzna podniósł zwierzątko na wysokość twarzy, spojrzał mu w oczy, skinął głową, potem delikatnie wsunął z powrotem za pazuchę. Hastings uśmiechnęła się bezwiednie. Ten groźny z pozoru mą nie mógł być naprawdę straszny, skoro przy sercu nosił ulubione zwierzątko. Graelam de Moreton stanął za obcym i poklepał go dłonią po plecach, tak jakby ten był tylko człowiekiem, po prostu zwykłym człowiekiem. Mę czyzna odwrócił się i uśmiechnął. Uśmiech całkowicie go zmienił. Wyglądał teraz bardzo zwyczajnie, po ludzku, ale ju po chwili znowu przybrał poprzedni wygląd: kogoś obcego, tajemniczego, z drapie ną kuną za pazuchą. Obaj byli rosłymi mę ami, wy szymi ni dąb, który Hastings zasadziła trzy lata temu. Zbyt potę ni, zajmowali równie zbyt du o miejsca, przytłaczali
wszystkich, którzy znaleźli się w pobli u. A jednak nigdy nie bała się Graelama. Z historii, jakie opowiadał w jej dzieciństwie ojciec, wiedziała, e Graelam był wojownikiem, którego inni ołnierze omijali wielkim łukiem. Ojciec raz na własne oczy widział, jak Graelam jednym uderzeniem miecza przeciął człowieka na pół i z tą samą siłą zabił jeszcze trzech innych. Nigdy wcześniej nie przyszło jej do głowy, e człowiek w ogóle mo e przecinać na pół innych ludzi. − Graelam... -powiedział obcy. Glos miał głęboki i szorstki, przypominający dźwięk statku ocierającego się o nabrze e podczas sztormu. -Jak to ju . dawno leniu rąbnąłem pięścią w twoją paskudną gębę, tak e powaliłem cię na ziemię? Co u ciebie? − Jak najlepiej. Nie zasługuję na to, co mam, na całe to szczęście, którym Bóg mnie obdarza, ale codziennie mu za to dziękuję. I ostrzegam cię, nigdy w obecności mojej ony nie mów, e mam paskudną gębę. Jej się moja twarz podoba. Jest wprawdzie drobną kobietką, ale broni mnie jak lwica. − - To musi być wyjątkowa kobieta. Czy wiesz, dlaczego tu jestem? spytał przybyły. − Naturalnie - odparł Graelam de Moreton. - Szkoda, e Fawke z Trentu jest tak powa nie chory. Nie mo e zejść do wielkiej sali, by cię powitać. Powinna tu być Hastings i pozdrowić cię w imieniu ojca, ale jej nie widzę. Zjemy kolację, a polem zaprowadzę cię do Fawke'a. − Chciałbym zobaczyć się z nim ju teraz. − Dobrze. Graelam skinął głową w stronę rządcy ojca, Torrica, tak chudego, i Hastings kiedyś powiedziała, e zawsze gdy od morza wieje silny wiatr, boi się, e Torric połamie. Następnie Graelam ruchem ręki wskazał mę czyźnie, by ruszył w kierunku krętych kamiennych schodów, które prowadziły do komnat na córze. - Potem - powiedział - pewnie będziesz chciał poznać jego córkę. − Chyba powinienem.
Kiedy obaj znikli ju z jej pola widzenia, Hastings wzięła głęboki oddech. Przy łó ku ojca decydują się jej losy i przyszłość Oxborough. A mo e ten mę czyzna się nie zgodzi? Weszła do wielkiej sali. Donośnym głosem zwróciła się do stojących tam trzydziestu kilku osób: ten człowiek przyjechał zobaczyć się z lordem Fawke. Przygotujmy się do obiadu. „Ale kim on jest?" - słyszała ze wszystkich stron. Ludzie szeptali, zasłaniając sobie usta rękoma, jakby on mógł usłyszeć. Ich twarze na przemian wyra ały to nieposkromioną ciekawość, to pochmurniały z obawy. Przecie ten człowiek mógłby prowadzić wojnę przeciwko całemu światu i nikomu nie okazałby litości. To Severin z Langthorne, baron Louges - powiedziała głośno. - On, lord Graelam i ich ludzie zjedzą u nas obiad. MacDear, wróć, proszę, do kuchni i polewaj pieczeń wieprzową miętowym sosem. Alice, dopilnuj, eby chleb był ciepły i chrupiący. Allen, przynieś to słodkie wino, które lord Graelam lubi. - Zamilkła. Wszyscy gapili się na nią pytającym wzrokiem. Uniosła ręce. - Przypuszczam, e lord Severin przyjechał, by mnie poślubić - dodała. Była szczerze zdziwiona, e absolutnie nikt, nawet pomywaczki w kuchni, nie wiedział, kim jest gość i po co przybył. Umiał widać trzymać swe zamiary w tajemnicy. Wiedziała, e niedawno wrócił z Francji i przekonał się, e jego starszy brat został zamordowany, posiadłość jest zrujnowana, a chłopstwo głoduje. Z dobytku nie zostało nic prócz pól spustoszonych przez grasujące w okolicy bandy. No tak. Przyjechał poślubić ją, dziedziczkę Oxborough. Domyśliła się tego, gdy ojciec pytał Graelama, co wie o tym człowieku, co o nim myśli, jak go ocenia. A Graelam wychwalał go pod niebiosa. Opowiadał, jak król Edward, kiedy razem byli w Ziemi Świętej, yczył sobie, by Severin jechał po jego prawicy podczas tych ostatnich walk z Saracenami. Severin na wałach Acre stal ramię w ramię z Edwardem.
„Nazywają go Severinem" - słyszała. Potem, zacierając stwardniałe dłonie, Graelam dodał: „To Severin, Szary Wojownik". − Severin przyjechał, Fawke. Fawke z Trentu, hrabia Oxborough chciałby lepiej widzieć młodego człowieka, ale mgła, która przesłaniała mu oczy, stała się jeszcze gęściejsza ni rano. Nie widział dobrze nawet twarzy swojej córki, co zresztą wcale go nie martwiło, poniewa dziewczyna była tak podobna do matki, e patrząc na nią, odczuwał fizyczny ból, zbyt wiele bólu. A teraz jeszcze nadchodziła śmierć. Nie chciał jej, ale się z nią pogodził. W chwilach takich jak ta wręcz jej pragnął, ale najpierw musiał załatwić tę sprawę. − Severin... - rzekł. Wiedział, e glos ma słaby i nienawidził się za to. Młody człowiek chwycił jego dłoń, uścisnął mocno, zdecydowanie, ale Fawke nie poczuł bólu. Czuł ciepło i siłę, więź przeszłości z przyszłością, przyszłością wielu pokoleń. Jego krew będzie płynęła w yłach następnych pokoleń wojowników. − Poślubisz moją córkę? − O enię się z nią - odparł Severin. - I dziękuję, e to właśnie mnie wybrałeś. − Mówiłem ci, Severinie, e Hastings jest kobietą urodziwą. Będzie ci się podobała, tak jak i ty się jej spodobasz. Fawke z Trentu wyczuł, e młody mę czyzna skamieniał, słuchając jogo dalszych, wypowiadanych ledwie słyszalnym głosem słów, lecz mówił dalej: − Pragnę, ebyś przyjął moje nazwisko. Nie mam syna, a nic chcę, eby mój ród wygasł. Przeka ę ci wszystkie włości, cały majątek, będziesz odbierał moją dziesięcinę, będziesz pańciu moich ludzi. Będziesz bronił trzech miast, zostaniesz właścicielem większości terenów w tych miastach, otrzymasz lenno jeszcze z trzech innych posiadłości. Jestem prawie tak bogaty jak król Edward, któremu powiedziałem, e zaledwie nieźle mi się wiedzie, poniewa
nie chcę, eby nało ył na mnie większe podatki i ebym musiał zmniejszyć moją armię. No jak, poślubisz moją córkę? − Nie mogę przyjąć twojego nazwiska, Fawke z Trentu. − Severinie, nie musisz wyrzekać się własnego nazwiska -wyjaśnił Graelam. To nazwisko z tradycjami i nadal będziesz je dumnie nosił. Po prostu dodasz rodowe nazwisko Trent do własnego i tytuł hrabiowski do twojego obecnego tytułu. Zostaniesz Severinem z Langthorne-Trent, baronem Louges, hrabią Oxborough. Król Edward ju wyraził zgodę i błogosławi waszemu związkowi. To powinno go zadowolić, pomyślał Fawke, ałując, i nie widzi wyraźnie twarzy młodego mę czyzny. Lecz jego głos był głęboki, silny, a Graelam zapewniał, e Severin pochodzi ze zdrowego rodu. − Moja córka urodzi wiele dzieci. Jest zbudowana jak jej matka - powiedział. - Jest te młoda, ma zaledwie osiemnaście lal. Musisz mieć synów, Severinie, wielu synów. Dzięki nim oba nasze rody przetrwają. Severin nagle pomyślał o Marjorie. Doskonale pamiętał jej wspaniałe, srebrzyście błyszczące włosy, ywe błękitne oczy, lśniące, gdy się śmiała, i ciemniejące, prawie czarne w chwilach rozkoszy. Stopniowo jednak jej obraz stawał się coraz mniej wyraźny. Ju dawno wydano ją za mą . Była przeszło- ścią, i nie pozwoli, by myśl o niej go prześladowała. − Graelam powiedział mi, e twoja córka ma na imię Hastings - rzekł do Fawke'a. - To trochę dziwne imię zarówno dla kobiety, jak i mę czyzny. Fawke próbował się uśmiechnąć, ale mięśnie twarzy odmówiły posłuszeństwa. Poczuł, e ogarnia go wielka słabość, e zaraz zapadnie w sen, a jednak udało mu się powiedzieć: − Wszystkie pierworodne córki w naszym rodzie noszą to imię dla upamiętnienia zwycięstwa nad Normanami i uczczenia naszego przodka, Damona z Trentu, który otrzymał ziemie od króla Wilhelma w podzięce za lojalność i męstwo oraz stuosobowy oddział, który wspomógł wojska
Wilhelma. - Opuścił powieki. Wyglądał, jakby ju nie ył. - Przyjdź do mnie, gdy będziesz gotowy do podjęcia decyzji. Nie zwlekaj - dodał ledwie słyszalnie. − Za dwie godziny. Graelam dał znak Severinowi, by wraz z nim opuścił izbę. Skinął głową kobiecie, która weszła i usiadła przy Fawke'u z Trentu, by czuwać nad nim podczas snu. − Jeśli uda się nam znaleźć Hastings, załatwimy sprawę w ciągu tych dwóch godzin - rzekł Graelam. - Zwykle zajmuje się w swoim ogrodzie ziołami. Musimy załatwić to jeszcze dzisiaj. Obawiam się, e Fawke nie do yje ranka. − Jak sobie yczysz. Trist jest głodny. Nakarmię go, zanim obdarzę Hastings swoim nazwiskiem. - Severin wło ył rękę za pazuchę i wyciągnął kunę. Podniósł zwierzątko do twarzy i potarł policzkiem miękkie futerko. - O nie, nie próbuj zjeść mojej rękawicy, Trist. Dam ci kawałek wieprzowiny. - Pod- niósł wzrok na Graelama. - Te zwierzęta jadają prawie wyłącznie szczury, myszy i kurczaki, ale kiedy w zeszłym roku zostałem pojmany w pobli u Rouen i wtrącony do lochu Louisa z Mellifont, miał więcej szczurów, ni potrzeba do wykarmienia stada kun. Nawet nie musiał polować. Po prostu czekał, a któryś podejdzie blisko, wtedy rzucał się na niego i zjadał. Gdy udało mi się uciec, Trist przestał jadać szczury. Obawiałem się, e zagłodzi się na śmierć, ale zdecydował się jeść jajka i wieprzowinę. Dziwne, ale prze ył i nawet przybiera na wadze. − Kilka minut temu wysunął głowę powiedział Graelam. -Wydawało mi się, e nie był zadowolony z pobytu w komnacie Fawke'a z Trentu. Szybko schował się z powrotem. − Pamięta zapach choroby i śmierci z lochu. Niewielu z nas uszło stamtąd z yciem. − No có , teraz za to mo e jeść tyle wieprzowiny, ile tylko chce. - Graelam zatrzymał się na chwilę na krętych kamiennych schodach. - Severinie, znam
Fawke'a i Hastings prawie od dziesięciu lat. Hastings była mądrą dziewczynką i wyrosła na wspaniałą pannę. Zna się na ziołach, jest bystra i delikatna, zupełnie inna ni jej matka. Doskonale wywią e się ze swej roli dziedziczki Oxborough. Musisz dać mi słowo, e będziesz ją dobrze traktował. − Wystarczy, e ją poślubię - odrzekł Severin zimnym głosem. - Obronie ją przed tymi krwio erczymi rabusiami, którzy tylko czekają na śmierć starego lorda, by napaść na gród i porwać ją, To wszystko, co mogę obiecać. No, jeszcze i to, e spłodzę z nią synów. − Gdyby nie mał eństwo z Hastings, musiałbyś stać się czyimś wasalem. Nadal byłbyś baronem Louges, ale musiałbyś patrzeć, jak twoja ziemia marnieje, bo nie ma kto na niej pracować. − Ju zmarniała. − Będziesz miał pieniądze, by temu zaradzić. Gdy Hastings zostanie twoją oną, dopilnuje wszystkiego w Oxborough, gdy ty będziesz odwiedzał swoje inne włości. − Moja matka nie była w stanie niczego dopilnować. Kiedy przybyłem do Langthorne, siedziała brudna i głodna, bała się wyjść na słońce. Chyba mnie nawet nie poznała. Jest obłąkana, Graelamie. Nie potrafiła utrzymać Langthorne. Nie potrafiła zrobić nic, tylko jęczała i tarzała się we własnych ekskrementach. Czemu miałbym po Hastings spodziewać się czegoś więcej? Po jakiejkolwiek kobiecie? Co miałeś na myśli, mówiąc, e jest inna ni jej matka? − Jej matka była niewierna. Fawke dowiedział się, e sypia z sokolnikiem. Zachłostał ją na śmierć. Hastings jest inna. -Przypomniał sobie dziewczynę, którą Severin chciał poślubić, tę Marjorie. Kiedyś dawno z wyraźną tęsknotą opowiadał 0 niej. Czy o niej miał równie złe zdanie? − Zobaczymy...
Severin był człowiekiem twardym, ale uczciwym, przynajmniej w stosunku do innych mę czyzn. Graelam wiedział, e nic więcej nie mo e zrobić. Tęsknił ju za oną i synami. Chciał wyjechać zaraz po ślubie tych dwojga. Miał cichą nadzieję, e Hastings zaakceptuje wybór ojca, chocia , na dobrą sprawę, nie miało to większego znaczenia. 2 Zamek Sedgewick Richard de Luci popatrzył na poplamioną wymiocinami pościel swojej ony. Niechby to był całun, pomyślał. Kiedy ta przeklęta baba wreszcie umrze? Kobieta jęknęła, a ciało jej wygięło się w łuk. Ból wykrzywił jej zwiotczałą twarz. Otwierała i zamykała usta, z trudem łapiąc powietrze. Chciał ją udusić, ale obok niego stał ksiądz, a cztery słu ące kręciły się koło łó ka chorej. Równie giermek nie opuszczał dusznej izby od trzech godzin. Richard wiedział, e Severin z Langthorne musi ju zbli ać się do Oxborough. Wiedział o umowie i o tym, e król Edward Wyraził zgodę i udzielił błogosławieństwa. Ale gdyby Richard miał Hastings, nawet błogosławieństwo samego papie a nic by nie pomogło. Zwycięzcą będzie ten, który ją poślubi. Zacisnął pięści. Czemu nie wsypał całej porcji białego proszku do wina? Taka dawka powaliłaby ją natychmiast, zamiast spowodować- wymioty. ona nie le ałaby w łó ku przez półtora dnia. Gdyby narzekała na smak wina, po prostu rozkazałby je wypić, a w razie potrzeby wlałby jej do gardła. Ale ona odmawiała jedną z tych swoich nie kończących się modlitw i sączyła napój, do którego wsypał cudowny biały proszek, wsunięty mu w rękę przez Cygankę. W zamian Richard dał jej czerwoną jedwabną chustkę, którą ofiarował onie w dniu ślubu, siedem lal temu.
Co będzie, jeśli ona nie umrze?! Zacisnął dłonie tak mocno, e a mu kłykcie zbielały. Suka! Odszuka tę Cygankę i poder nie jej gardło. Znowu jęknęła i pochyliła się do przodu. Nie ruszaj się, dziecko. Lady Joan, proszę le eć spokojnie. - Ksiądz uło ył ją na łó ku. Teraz oddychała cię ko, próbując nabrać powietrza do płuc Richard miał nadzieję, e jej się nie uda. e zadławi się na śmierć własnymi wymiocinami. „Cholera jasna, pospiesz się" – chciał wrzasnąć. Nagle okazało się, e Joan nie yje. Ostatni haust powietrza uwiązł jej w gardle, usta pozostały lekko rozchylone, szeroko otwarte oczy utkwiła w twarzy mę a. To ju koniec, mój panie - powiedział ksiądz. Zamknął oczy lady Joan i usiłował zamknąć jej usta, ale wargi wcią się rozchylały. Podniósł się i przykrył jej głowę prześcieradłem. - Ju po wszystkim - dodał. - Biedna pani bardzo cierpiała z powodu nie ytu ołądka, ale teraz jest ju z Bogiem. Jej nieśmiertelna dusza uwolniła się od cielesnego bólu. Tak mi przykro, mój panie. Richard de Luci uświadomił sobie, e ksiądz oczekuje na jego słowa lub jakiś gest. Ale co miałby uczynić? Rzucić się na chude ciało zmarłej i jęczeć z rozpaczy? − Przygotujcie ją do pogrzebu i uprzątnijcie tę izbę - polecił słu ebnicom ony. Potem zmusił się i na chwilę pochylił głowę nad zmarłą, ale zaraz wybiegł z izby, tratując niemal swoją małą córeczkę, Eloise, która przykucnęła w pobli u drzwi. Dziewczynka schowała się za krzesłem. Chocia raz jej nie zauwa ył. Ta suka w końcu umarła! Był wolny. Przechodząc szybkim krokiem przez hol, krzyknął na ludzi. Miał tak niewielu rycerzy na swoich usługach, ale ju niedługo będzie ich więcej, ni mógłby zliczyć. Musi się tylko pospieszyć. Ten przeklęty Severin z Langthorne pewnie jest ju blisko, bardzo bliska Oxborough.
W niespełna godzinę później Richard wyjechał z Zamku Sedgewick na koniu gotowym mknąć siedemnaście mil do zamku Oxborough na wybrze u Morza Północnego. Ma poślubić diabła w szarym płaszczu. Za dwie godziny. Musi więc wrócić do zamku, wziąć kąpiel i pozwolić ubrać się w tę piękną szafranową, cudnie haftowaną suknię jedwabną, którą Agnes przygotowywała dla niej, odkąd Hastings skończyła dwanaście lat. Nie, jeszcze nie teraz! Jechała na Marelli, swojej siwej klaczy z białą gwiazdą na czole. Zastanawiała się, czy ten mę czyzna, który zdawał się nie uznawać innych kolorów oprócz szarego, nie zechce odebrać jej Marelli. Nie u ywała siodła, na ruchliwy łeb klaczy zało yła uzdę, zanim wyprowadziła ją ze stajni dobudowanej do grubego muru obronnego zewnętrznych obwarowań. Przejechała obok Beamisa, mistrza rzemiosła wojennego. Podlegało mu trzech rycerzy wraz z giermkami i pięćdziesięciu ołnierzy. Mieszkali w barakach wzniesionych wzdłu murów. Beamis uniósł rękę w powitalnym geście. Miał zamiar ją zawołać, ale płatnerz Squibes przykuł jego uwagę. Hastings pozwoliła klaczy przebiec przez gromadę mę czyzn, kobiet i dzieci, a tak e zwierząt zgromadzonych na wałach. Lekko ścisnęła jej boki piętami, gdy przeje d ała przez bramę z podniesioną kratą, wykutą w grubych na osiem stóp murach otaczających zamek. Brama prowadziła do zwodzonego mostu nad głęboką fosą wykopaną przez pradziadka Hastings przed stu laty. Tu był jeszcze jeden mur, ju nie tak gruby jak mury przy zewnętrznych wałach. Dwie mile dalej, u ujścia wąskiej rzeki Marksby, wpadającej do Morza Północnego, le ało Oxborough, niewielkie miasto handlowe, bronione przez rycerzy z rodu Oxborough od ponad dwustu lat. Większość terenów nale ała do ojca. Za niecałe dwie godziny miasto stanie się więc własnością Severina z Langthorne.
Mury okalające miasto nie były tak grube jak te wokół zamku, ale otaczały ogromny teren. Zaraz za nimi rósł pas drzew, potem droga łagodnie opadała, prowadząc do miasta. Powietrze było czyste i słodkie. Hastings nie chciała odwiedzać nikogo ze swych przyjaciół, nie zamierzała z nikim rozmawiać, ale musiała się zatrzymać, gdy niedaleko stanowisk łuczników Ellen, córka piekarza Thomasa, zamachała do niej energicznie. − Chłodno dzisiaj - powiedziała, klepiąc Marellę po pysku. - Tata mówi, e wieczorem znad morza nadciągnie burza. − Nie wiedziałam, e twój ojciec wychylił nos z pieca -odparła Hastings, a Ellen uprzejmie się roześmiała. Była urodziwą szesnastolatką z ładnymi zębami i jasną kar-nacją. − Wychodzi, eby kichnąć, gdy wymiecie cały popiół z pieców. Czy dzisiaj jest twój ślub, Hastings? − Tak - odparła Hastings. Jeszcze godzinę temu nikt nic nie wiedział. Teraz wiedziała Ellen, a to znaczy, e wszyscy w Oxborough byli ju powiadomieni. − Słyszałam, e on wygląda wspaniale. Ten mę czyzna, który ubiera się tylko na szaro. Pewnie jest przystojny i elegancki, jak przystało na wielkiego wojownika. Hastings uśmiechnęła się. Patrzyła, jak ona złotnika chlusnęła pomyjami z górnego okna, słyszała czyjeś przekleństwo. − Muszę wracać. Nie mam czasu - powiedziała po chwili. − To pędź, Hastings - odparła Ellen i odsunęła się. Hastings jechała wzdłu długiego muru, machała ręką do ludzi swojego ojca, stojących wysoko na wałach. Puściła konia w dół, w kierunku wybrze a. Woda w morzu była ciemna i niespokojna; fale uderzały w skupisko czarnych skał u stóp zamku Oxborough. Powietrze było tak ostre, e prawie raniło płuca. Sól, którą było przesycone, paliła skórę. Wiatr rozwiewał włosy dziewczyny i smagał jej policzki. Kilka
osób przechadzało się nad morzem, biegły ku wodzie, gdy fala oddalała się od brzegu, tylko po to, by uciekać na suchy piasek, gdy znowu się zbli ała. Ostrygojady, kuliki i brodźce krwawodziobe skrzeczały i krą yły nad jej głową. Zapomniała zabrać dla nich resztki jedzenia. Musiała wracać. Naprawdę nie było ju czasu. Głęboko wciągnęła powietrze, zastanawiając się, kiedy znowu będzie mogła tu przyjechać i cieszyć się uczuciem wolności płynącym od morza, czuć w płucach słone powietrze, słuchać wiatru wyjącego między skałami. Tuggle wziął lejce, gdy Hastings zsunęła się z grzbietu Marelli. Swoim niskim, ciepłym głosem powiedział: − Pan jest gotowy. Ciebie nie było, ale nie złościł się ani nie klął, mówił cichym głosem, a i tak ka dy wiedział, e nie jest zadowolony. Zapytał lorda Graelama, czy mo e wolałaś uciec, ni go poślubić. Lord Graelam zapewnił go, e nie jesteś idiotką. − Dlaczego komuś przychodzi do głowy, e uciekłabym z własnego domu? Dziękuję, Tuggle. Proszę, wytrzyj dobrze Marellę. Czy by za nią tęsknił, dostrzegł jej nieobecność? Miała trochę czasu dla siebie, prawie godzinę. Zebrała spódnicę w rękę i pobiegła w kierunku drewnianych drzwi, prowadzących do wielkiej sali zamkowej. Były szeroko otwarte, eby wpuścić trochę ciepła. Wsunęła się do środka i zatrzymała na chwilę, by przyzwyczaić oczy do panującego wewnątrz mroku. Stał dokładnie na wprost niej, jakby wiedział, e wejdzie w tej właśnie chwili. Dłonie w rękawicach wsparł na biodrach. − To ty jesteś Hastings z Trentu, dziewczyna, z którą mam się o enić? Myślała, e połknie własny język. W głowie miała pustkę, była zdumiona i przera ona ostrością jego niskiego, zimnego głosu. Nagle kuna wystawiła łepek zza jego pazuchy. Hastings bezwiednie uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę.
− Daj spokój, on nie zawsze jest przyjaźnie nastawiony. Mo e cię ugryźć. Ale Trist nie ugryzł dziewczyny, która wkrótce miała zostać oną jego pana. Podniósł wy ej łepek, gdy głaskała miękkie, gęste futro, bielutkie pod brodą. Potem, równie nagle jak wyjrzał, skrył się za pazuchą Severina. − Jestem Hastings - oznajmiła. Strach gdzieś prysnął. Jeśli takie małe zwierzątko się go nie bało, ona te nie powinna. -A ty jesteś Severin z Langthorne. Ojciec wybrał cię na mojego mę a. − Tak. Śmierdzisz koniem, masz brudną suknię, twoje włosy wyglądają, jakby ktoś cię poczochrał, a potem byle jak próbował uczesać. Idź do swojej komnaty i zrób coś z sobą. Ceremonia zaślubin odbędzie się przy ło u twojego ojca, gdy tylko będziesz gotowa. - Po tych słowach odwrócił się na pięcie. − Bardzo było mi miło cię poznać! - krzyknęła za nim. - Mo e poprosisz lorda Graelama, by cię nauczył, jak nale y zachowywać się wobec dam? Zatrzymał się i stał przez chwilę, nawet nie drgnąwszy, a potem powoli odwrócił się i spojrzał na nią. − Najpierw musisz udowodnić, e nie jesteś taka jak twoja matka. Dopiero wtedy będę traktował cię jak damę. Teraz idź. Twój widok nie cieszy moich oczu. - Znów się odwrócił. Serce biło jej jak młotem. A tu nagle kuna wysunęła łepek zza kołnierza Severina. Gapiła się na nią, przekręcając główkę w prawo i lewo. Wyglądała tak zabawnie, e Hastings roześmiała się. Severin odwrócił się błyskawicznie i przeszył ją wzrokiem. − Twój widok równie mnie nie cieszy - powiedziała. Odrzuciła na plecy długi warkocz i zaczęła wchodzić po oświetlonych słońcem stopniach. - Nie lubię szarego! - krzyknęła, gdy zapewne ju nie mógł jej słyszeć. Rozległ się śmiech. Czy by śmiał się Severin z Langthorne? Nie, to był Graelam de Moreton.
Stała przy ło u ojca, który le ał z zamkniętymi oczami, oddychając szybko, płytko. − Ojcze, jestem. Ju czas. Spojrzał na nią. Drgnął i krzyknął: − Jesteś tu, och, Janet! Jesteś. Jak się tu znalazłaś? Jak?! − Jestem Hastings, ojcze, nie Janet. Jestem jej córką. Twoją córką. Oblał go pot, blade ciało stało się lepkie. Oddychał cię ko. Hastings wiedziała, e przez zamglone oczy nie mo e dobrze jej widzieć. Z bławatków, nazywanych przez znachorów uśmierzaczem bólu, zrobiła napar do przemywania mu oczu. To przyniosło choremu chwilową ulgę, ale nie poprawiło zdolności widzenia. Wzrok miał nadal przyćmiony mleczną mgłą, z ka dym dniem widział gorzej. Odwrócił się do ściany, nie powiedziawszy słowa. Hastings nie odrywała od niego oczu. − Ojciec Carreg ju przyszedł - rzekł stojący obok niej Graelam de Moreton. − A czy pan młody ju jest? - spytała. − Tak, jestem tu. Odwróciła się i ujrzała, e jest ubrany tak samo jak poprzednio, na szaro. Odło ył tylko bicz i miecz. Kuna uło yła mu się na ramionach, gdzie wyglądała jak puszysty kołnierz. − Teraz wyglądasz lepiej - orzekł, patrząc jej prosto w twarz, potem przesunął wzrok na jej piersi i jeszcze ni ej, na brzuch. − Nie chcę - powiedziała do Graelama, skubiąc palcami rękaw jego aksamitnego kubraka. - Naprawdę nie chcę! Ja go nie znam. Kim on jest? Jaki on jest? Czy naprawdę nie ma innego wyjścia? − Zwracaj się do mnie, pani, poniewa za kilka minut będziesz do mnie nale eć. Staniesz się moja, tak jak i wszystko inne, nawet suknia, którą nosisz, i buty, które masz na nogach. − Ale ja cię nie znam! Wolałabym trochę poczekać.
− Wiesz, e to niemo liwe. - Wzruszył ramionami. - Musimy się pobrać, zanim twój ojciec umrze. Jest wielu chciwych mę czyzn, którzy gotowi są porwać cię i zmusić do poślubienia. Będziesz bezpieczna tylko jako moja ona. Słyszała to ju wiele razy, z wielu ust. Ojciec wspomniał na przykład o Richardzie de Luci. Ten naprawdę budził grozę. Spotkała go przypadkowo na turnieju dwa lata temu. − Richard de Luci jest onaty - przypomniała. - On mi nie zagra a. − ona go nie powstrzyma - powiedział Severin beznamiętnym, szorstkim głosem. - Poza tym sądzę, e ona ju nie yje. − Wychłostam cię, tak jak wychłostałem twoją matkę, jeśli nie zrobisz tego, co ci ka ę. No, prędzej. Czekam. Wszyscy spojrzeli na Fawke'a z Trentu. Udało mu się unieść i oprzeć na łokciu. Patrzył to na córkę, to na Severina z Langthorne. − Zaczynajcie. Mój koniec ju bliski. Musicie się pobrać, by ratować włości i zapewnić ciągłość rodu. A ja w ogóle się nie liczę, pomyślała Hastings. Ojciec nie zwracał na nią uwagi od chwili, gdy zachłostał matkę na śmierć. Dzięki niani nie widziała tego, ale słyszała krzyki matki. Zwil yła wargi językiem. − Jestem gotowa - oznajmiła. Wyciągnęła rękę, a Severin ujął jej dłoń. Ojciec Carreg sprawił się szybko. Gdy odczytywał łacińskie słowa z pergaminu, który sam sporządził, rzucał wzrokiem na Severina i Fawke'a z Trentu. W pewnym momencie przyspieszy! czytanie i Hastings uświadomiła sobie, e opuścił cześć tekstu. Lord wydał ostatnie tchnienie w chwili, gdy kapłan wygłaszał słowa błogosławieństwa. Duchowny odetchnął z ulgą i otarł pot z czoła. − Udzieliłem mu ostatniego namaszczenia - rzekł zwracając się do Hastings. - Teraz pomodlę się za jego duszę. Po egnajcie się z nim.
− No, to po wszystkim - powiedział Severin. Pochylił się i zamknął Fawke'owi oczy, które i tak od tygodni niewiele widziały. Hastings rozglądała się ze zdumieniem. Ojciec le ał martwy, a ona była zamę na. Co miała mu powiedzieć na po egnanie? Dziękuję ci, ojcze, e wydałeś mnie za człowieka, który mo e okazać się równie gwałtowny jak ty? Delikatnie dotknęła palcami jego policzka i odsunęła się od łó ka Kuna poruszyła się, wyciągnęła, kudłatym ogonem przejechała Severinowi po twarzy. Potem zastygła w bezruchu a z jej gardła wydobywały się ciche popiskiwania − To śmierć — powiedział Graelam. — Kuna boi się zapachu śmierci. − Dopilnuj, eby ojca ubrano i przygotowano do pogrzebu - polecił Severin, zwracając się do Hastings. - Potem zejdź do wielkiej sali, zjemy obiad. Poproszę o jeszcze trochę wieprzowiny dla Trista. Zdaje mi się, e smakuje mu mięso przygotowane przez waszego kucharza. − Mój panie, powiedziałem ju ludziom, e od tej chwili jesteście Severinem z Langthorne-Trent, baronem Louges i hrabią Oxborough - powiadomił ojciec Carreg. − To, jak się nazywam, ma niewielkie znaczenie. Teraz jestem ich panem. To wystarczy. - Odwrócił się i wyszedł z sypialni. Kuna umilkła dopiero za drzwiami. − Ufam mu — powiedział Graelam i wziął Hastings w ramiona. - To porządny człowiek. − Ojciec nie yje. − Tak, ale miał dobre ycie, Hastings. ył, jak chciał. Był moim przyjacielem. Będziemy go opłakiwać. − Czy muszę iść do łó ka z tym człowiekiem tej nocy, zaraz po śmierci ojca? − Nie. Porozmawiam z Severinem. Zostawi cię dzisiaj w spokoju. Ale pamiętaj, Hastings, musisz wypełnić swój obowiązek. On jest mę czyzną,
wojownikiem, a teraz jeszcze panem Oxborough. Musi wpuścić w ciebie swoje nasienie, by przypieczętować wasz związek. Tak to ju jest. Rozumiesz, prawda? − Lubię tę kunę. − O tak. Trist to przebiegła sztuka, jest mądrzejszy od wielu ludzi, których znam. Wszędzie jeździ z Severinem, który mówił mi, e pogłaskałaś Trista, a on cię nie ugryzł. Mnie przez całe miesiące nie pozwalał zbli yć ręki do siebie. No dobrze. Teraz słu ące ubiorą Fawke'a do trumny, a my zejdziemy do wielkiej sali. To twoja weselna uczta. Niech tradycji stanie się zadość. − Ile lat ma Severin? − Jest młody. Ma ze dwadzieścia pięć lat, jak sądzę. Nie jest takim trzydziestojednoletnim staruchem jak ja. Hastings obejrzała się. Dwie kobiety przygotowywały się do mycia zwłok. − egnaj, ojcze - szepnęła i zwróciła się do Graelama: -Gdy byłam mała, matka mówiła mi, e ojciec cieszył się, kiedy się urodziłam, bo byłam pierworodną córką i mógł mnie nazwać Hastings. Ale nie miał synów. Myślę, e dlatego znienawidził mnie. − Chodź! - ponaglił ją Graelam, nie wiedząc, jak zareagować na te słowa. 3 Podczas długiego wieczoru kuna wielokrotnie spoglądała na Hastings, ale się do niej nie zbli yła. Cały czas kręciła się blisko Severina, pozostając w zasięgu jego ręki. Hastings nie dawała po sobie poznać, e dobiegają ją ciche słowa rozmówców. Sączyła wino i wpatrywała się w groszek na swoim talerzu, gdy nagle Severin pochylił się ku niej.
− Graelam mówi, e nie chcesz, abym się dzisiaj do ciebie zbli ał. - Były to pierwsze słowa, z którymi się do niej zwrócił od momentu krótkiej rozmowy po śmierci ojca. Zacisnęła palce na pucharze - cynowym, zimnym i tak szarym jak gruba opaska, którą Severin miał na ramieniu. Zastanawiała się, po co ją nosi. Nie umiała wyobrazić sobie, e ten obcy człowiek dotyka jej, posiada ją, bo ma do tego prawo. Wiedziała, e Severin mo e zrobić wszystko, co mu się tylko podoba. Był mę em; miał prawo do decydowania o yciu i śmierci swojej ony. Czy ojciec nie zakatował matki? Ojciec Carreg pewnie go nawet za to nie zganił. − Tak - odparła w końcu. - Chcę zostać taka, jaka jestem tak długo, jak to tylko mo liwe. − Zatem daję ci dzisiejszą noc. − Jutro odbędzie się pogrzeb ojca. Jutrzejsza noc to chyba równie za wcześnie. − Jutro trzeba to zrobić. − Nie słyszę zapału w twym głosie... − Bo nie czuję go - odparł. Przeciągnął się i podrapał po szyi. - Jestem zmęczony. Ponaglałem ludzi i siebie, eby przybyć do Oxborough za ycia twojego ojca. eby ostudzić swe zapały, przespałem się po drodze z kilkoma dziewkami. Teraz, widząc ciebie, nie wierzę, byś potrafiła mnie rozpalić. Wielce prawdopodobne jest, e będziesz le ała, patrząc przed siebie pustym wzrokiem, zimna jak lód, a to dla mnie adna przyjemność. Śpij w swoim ło u, Hastings. Ale jutro, bez względu na to, czy chcę cię brać, czy nie, to się musi stać. Niebezpieczeństwo nie minie, dopóki nie pozbawię cię dziewiczego wianka i nie zostawię nasienia w twoim łonie. Hastings popatrzyła na Trista, który uło ył się na ramieniu Severina - lśniący, z brzuszkiem pełnym jedzenia.
− Jest gruby. − To prawda, za mało poluje. Jeszcze nie zapomniał cię kich czasów w Rouen, ale będzie lepiej. − Lord Graelam opowiedział mi o twojej niewoli i wyjaśnił, dlaczego Trist jada wieprzowinę. − Nie powinien. To nie twoja sprawa. − Najwyraźniej on jest innego zdania. Skoro zostaliśmy mał eństwem, czy nie powinniśmy wiedzieć o sobie więcej? Popatrzył na swój drewniany talerz, na którym le ała gruba pajda chleba z kawałkami mięsa. Gęsty sos zakrzepł. Dostrzegł, e ona równie niewiele zjadła, ale nie obeszło go to. − Jeśli o mnie chodzi, to po prostu jesteś moją oną. Nale ysz do mnie, a zatem będę cię bronił, tak jak będę bronił wszystkiego, co stanowi moją własność. Do tej pory nale ała do ojca. Trzymała się z dala, cichutko się krzątała, dbała o jego wygodę, ale była przecie równie córką swojej matki i dlatego traktował ją z pogardą. Słyszała kiedyś, jak jedna z kobiet opowiadała damę Agnes, e matka Hastings klęła, gdy urodziła córkę, chocia właśnie córce mo na było dać na imię Hastings, a tym samym zachować tradycję. Janet pragnęła dziedzica, poniewa wiedziała, e Fawke zmusi ją do kolejnych cią , a urodzi mu syna. Pokochała jednak córkę. Hastings była tego tak pewna jak niczego innego na świecie. Tak, matka kochała ją bardzo a po kres swych dni. Hastings otrząsnęła się ze wspomnień. Spojrzała na mę a, jeszcze jednego człowieka, dla którego jej bezpieczeństwo było tylko obowiązkiem. − Powiedziałeś, e spałeś z kobietami, zanim tu przyjechałeś. Nie rozumiem tego. Uniósł czarną brew. − A co tu rozumieć? Przecie jestem mę czyzną. Chciałem przy tobie zachować zimną krew.
Poniewa najedzona kuna le ała na jego ramieniu, a Hastings mogła nie bać się mę czyzny trzymającego ufne zwierzątko, powiedziała: − Kiedy miałam piętnaście lat, pocałował mnie syn złotnika. Podobało mi się to. Przypuszczam, e powinnam się nim nacieszyć, zanim za ciebie wyszłam. Ramię musiało mu drgnąć, poniewa kuna uniosła łepek, gotowa natychmiast uskoczyć. Severin wziął głęboki oddech, uspokajająco pogładził łepek zwierzęcia. Kuna uspokoiła się. Nadział na nó kawał wołowiny, przez chwilę patrzył na mięso, jakby zastanawiał się, czy nie jest zatrute, potem wło ył je do ust. uł powoli. − Nie jesteś potulna, a ona powinna być taka. Będziesz siedziała cicho. Będziesz mi posłuszna. Nie będziesz kpiła ze mnie w ywe oczy, eby mnie rozzłościć. − Nie kpię z ciebie, ja tylko artuję. Być mo e jest trochę ironii w moich słowach, ale nie zrozum mnie źle, mój panie. Zapewniano mnie, e jesteś silnym i sprawnym wojownikiem, godnym podziwu obrońcą. Zgadzam się z tym, zgadzam się nawet na to, ebyś był moim mę em, poniewa nie mam wyboru. Nie będę jednak śmieciem, nie pozwolę się tak traktować. Nawet ojciec, który nie miał dla mnie adnych ciepłych uczuć, tego po mnie nie oczekiwał. − Mą to nie ojciec. Czuła się tak, jakby waliła głową w mur. − Nie - powiedziała cichym głosem. - Zapewne masz rację. − Nie płaczesz po śmierci ojca. − Płakałam nad nim przez ostatnie dwa miesiące. Nie potrafiłam go uratować. Mogłam tylko ul yć jego cierpieniom, lecz on nie chciał przyjąć ode mnie niczego. − Naprawdę umiesz leczyć?
− Czasem mi się udaje, a czasem choroba jest silniejsza i moje wysiłki idą na marne. Lord Graelam odchrząknął i uniósł się z krzesła. − Słuchajcie wszyscy. Wypijmy za nowych państwa Oxborough. Biesiadnicy wypili i radowali się, ale była to radość sztuczna. Nikt nie znał człowieka, który został nagle nowym panem. Większość zebranych, Hastings wiedziała o tym, niepokoiła się o nią. Nawet Beamis i rycerze jej ojca trzymali się na uboczu, chocia zauwa yła, e teraz czuli się nieco swobodniej wśród rycerzy Severina. Opuściła wielką salę najszybciej, jak się dało. Dzisiaj ostatnia noc wolności, ostatnia noc, którą ma dla siebie. Damę Agnes, niania matki Hastings i jej samej, towarzyszyła swej podopiecznej do małej komnaty sypialnej. − To wielka uprzejmość ze strony pana - powiedziała - e zostawia cię samą dzisiejszej nocy. Ale jutro, mój mały kwiatuszku, musisz się zgodzić, eby cię wziął. Będę się modliła, by nie sprawił ci wielkiego bólu, ale wiadomo, za pierwszym razem zawsze trochę boli. Pamiętaj, by le eć spokojnie. Pozwól mu zrobić, co do niego nale y. Później porozmawiamy o innych sprawach. O jakich innych sprawach? - zastanawiała się Hastings. − Wiem, co zrobi - odparła. - Słyszałam, e niektóre kobiety nawet to lubią. Matka na pewno lubiła robić to z sokolnikiem; przecie chętnie chodziła do jego ło a. − Nie jesteś swoją matką. Ona czuła się nieszczęśliwa, a lord Fawke nie dał jej szansy, by okazała skruchę. To była wielka tragedia. − Matka chciała wrócić do ojca? Damę Agnes zacisnęła usta. − Matka nie yje od wielu lat. Ojciec równie zmarł. Nie czują ju bólu. Powiedz mi, Agnes, o co chodziło. Chyba powinnam wiedzieć. − Stój spokojnie - poprosiła stara kobieta.
Hastings podniosła ręce i przesuwała się to w tę, to w inną stronę, a Agnes zsunęła z niej cenną jedwabną szatę. − Zachowasz ją dla swojej córki - powiedziała. - Mnie ju pewnie nie będzie. Kto uszyje jej ślubną szatę? − Na pewno ty! Z ka dym dniem lepiej poznaję zioła. Zobaczysz, ju niedługo potrafię wyleczyć zarazę, mo e nawet znajdę lek na starość. Damę Agnes uśmiechnęła się. Hastings lubiła jej uśmiech, chocia stara kobieta prawie nie miała zębów. − Zostań taka, jaka jesteś, Hastings. Wprawdzie kobieta powinna się nagiąć do tego, czego po niej oczekują, o tym musisz pamiętać, ale mimo to mo e zachować cząstkę siebie dla siebie samej. O naszym nowym panu nic nie wiemy, ale przecie to tylko mę czyzna, a jak długo yję, nigdy nie sły- szałam, eby jakiś mę czyzna potrafił długo ukrywać swój prawdziwy charakter. − Podoba mi się jego kuna. − Kuna... Dziwny towarzysz jak na rycerza. No, kwiatuszku, teraz pomogę ci zało yć nocną szatę. Nale ała do twojej matki, a ja zachowałam ją dla ciebie. − Po co mam się w nią ubierać? On dziś nie przyjdzie. Dał słowo. − A tak, zapomniałam. To załó zwykłą koszulę. Dobre dziecko. No, idź spać. Słyszysz? Nadciąga burza, a ty lubisz burze nadchodzące znad morza. Niech ci przyniesie dobre sny. Damę Agnes pochyliła się, przykryła Hastings ciepłym, wełnianym pledem pod samą brodę i pocałowała w policzek. Pogłaskała jej bujne włosy. − Jesteś śliczna. Masz piękne kasztanowe włosy; takie same miała twoja matka. A te cudne zielone oczy są chyba zieleńsze ni mchy w Pevensey Swamp. Zostałaś moją panią. Powiem słu ebnym, e odtąd, kiedy cię zobaczą, powinni zło yć ci ukłon, a nie wołać cię po imieniu, tak jak to robili od czasu, gdy byłaś maluśką kruszyną.