mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Curtis Klause Annette - Krew jak czekolada - Cała

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Curtis Klause Annette - Krew jak czekolada - Cała.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 53 osób, 48 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 218 stron)

14 Tłumaczenie – Bite_Club Team Tłumaczki- Nimel Fanmoon Maciejka17_91 Dori1703 Beta -Averil

16 Prolog Maj Płomienie strzelały wysoko rozświetlając mrok nocy. Iskry zajęły miejsce gwiazd. Zajazd wyglądał jak przedsionek piekła, tak jak wszystko wokół, trawiony przez płomienie. Dwie postacie wybiegły przez wyważone drzwi w kierunku lasu, gdzie czekała Vivian. Ich ubrania upaćkane były sadzą, a ich twarze białe z przerażenia. Mężczyzna, który wypchnął je na zewnątrz powrócił do środka budynku. Kolejne okno eksplodowało. Trzy budynki i stajnia były już w płomieniach. Przerażone konie rżały poganiane przez garstkę nastolatków. Na wzgórzach zachodniej Wirginii, wiele kilometrów od najbliższego miasta próżno było czekać przyjazdu straży pożarnej. Kobieta stojąca za Vivian zawodziła łkając: - Zrobili to specjalnie. Chcieli nas wykurzyć.... - Zabierz ją do ciężarówki – odezwał się męski głos – ja przyprowadzę drugi samochód. - Uważaj na snajperów – odpowiedział kobiecy głos – mogą na nas czekać, gdy będziemy wyjeżdżać. - Kieruj się do Maryland. Spotkamy się u Rudy’ego. Vivian poczuła, że ktoś ściska jej ramię. Jej matka, Esme, z trudem łapała powietrze. - Zaprowadziłam ciocię Persie do samochodu. - Gdzie jest twój ojciec? – spytała. - Wrócił do środka z Gabrielem i Buckym – odpowiedziała łkając i krztusząc się. - Ivan! – Esme chciała biec w kierunku domu, ale Vivian powstrzymała ją.

17 - Nie! Nie możesz tam iść! Nie zostawiaj mnie. Esme próbowała się wyrwać, ale w wieku piętnastu lat Vivian była już podobnego wzrostu. - Nie możesz go wyprowadzić! Przysięgał bronić stada! - Muszę być przy nim! To także moi ludzie! – błagała Esme. „Co ja narobiłam?”- pomyślała Vivian- „Gdybym tylko ich powstrzymała, nie doszłoby do tego. Gdybym tylko powiedziała ojcu, że nie potrafią nad sobą panować”. Dwie postacie nadeszły zza rogu budynku. Bucky położył na ziemi młodą dziewczynę, niewiele starszą od Vivian. Gabriel przytrzymywał wrzeszczącą kobietę. Ogień w końcu osiągnął swój cel – dach domu zapadł się z głuchym łoskotem i wybuchem iskier. - Tato! – krzyknęła Vivian. Ale było już za późno... Tłumaczenie i beta – Dori1703

18 Rozdział 1 Rok później Przełom maja i czerwca - Mamo, znowu walczyłaś! – powiedziała Vivian rzucając matce oskarżające spojrzenie. Esme siedziała na fotelu z jedna nogą przerzuconą przez oparcie i uśmiechała się szeroko. Rana na jej policzku nadal krwawiła. - Wyglądasz strasznie. - Pewnie tak, ale powinnaś zobaczyć jak urządziłam tę zdzirę – odpowiedziała Esme – wyrwałam jej z głowy garść blond kudłów. Vivian westchnęła sięgając po opatrunek. „Zniszczy taką piękną twarz”- pomyślała. - Nie możecie po prostu odpuścić - Astrid rywalizowała z Esme, odkąd ta przeprowadziła się z córką ponad rok wcześniej. – Nie możecie? - Rafe dzwonił i pytał się o ciebie – Esme zignorowała jej pytanie. Vivian przewróciła oczami. Tego jej jeszcze było trzeba. Czy on nie łapie subtelnych aluzji? Esme spojrzała wyczekująco na córkę. - Myślałam, że to z nimi dziś wyszłaś- Rafem i jego kumplami.

19 - Myliłaś się. – Vivian mimowolnie wzdrygnęła się na tę myśl. Jeśli tych pięciu młodych samców nadal będzie się tak zachowywać narażą resztę stada. - Więc gdzie byłaś? – Vivian odwróciła się, aby opuścić salon. Od kiedy to jej matkę obchodzi to gdzie ona przebywa? - W dole rzeki, przy skałach – rzuciła przez ramię. - I co tam robiłaś? - Nic. – wychodząc usłyszała warknięcie frustracji. Dlaczego Esme zawsze musiała nagabywać ją o Piątkę? Nie mogła zrozumieć, że Vivian nie chce mieć z nimi nic wspólnego? Poczuła znajomy ucisk w gardle. Zeszłoroczny pożar był ich winą. Ich i Axela. Wewnętrzna strona drzwi od jej pokoju poryta była rowkami. Wysunęła pazur i zaznaczyła kolejny. Zeszłej wiosny Axelowi coraz bardziej odbijało i wygadywał jakieś głupstwa. Razem z Piątką przechwalał się opowiadając o nocnych wizytach w mieście, o tym jak skradali się w ciemnościach i straszyli ludzi. Z początku wydawało się jej się to zabawne, dlatego namówiła ich, aby zabrali ją ze sobą. Jednak po szkole rozeszły się plotki niosące ze sobą dozę paniki. Gdy Vivian stwierdziła, że powinni przestać, reszta ekipy ją wyśmiała. Potem Axel zaczął wychodzić na nocne eskapady sam, i nie opowiadał już, co robił. Vivian odchodziła od zmysłów z niepokoju. „Byłam w nim zakochana” – pomyślała zdejmując legginsy – „Rafe myślał, że jestem jego dziewczyna, ale rzuciłabym go w ułamku sekundy dla Axela. Jaka byłam głupia...” Widziała, że jego zachowanie wymyka się spod kontroli i nic nie zrobiła. Powinna była powiedzieć ojcu, co robili- nawet jeśli oznaczałoby to karę również dla niej. Ale przecież nie kabluje się na najlepszych kumpli prawda? Bomba wybuchła w Walentynki, gdy Axel udał się samemu do miasta i zabił dziewczynę za budynkiem szkoły. Vivian nadal czuła gniew na myśl o tym co zrobił. „Jak mógł ją zabić za to, że dała mu kosza – myślała – przecież mógł być ze mną”...

20 Musiał być z trakcie przemiany, gdy zobaczył go jeden z uczniów. Axel go nie zauważył, a chłopak uciekł i doniósł na niego glinom. Piątka zdecydowała się mu pomóc – zabili kolejną dziewczynę, gdy ten siedział w areszcie. Nie powiadomili Vivian o swoich planach. Musieli wiedzieć, że nie pozwoliłaby im tego zrobić. „Bo tak bym właśnie postąpiła” – pomyślała, ale nie była tego pewna. W jaki sposób chłopiec miałby być porośnięty futrem? W jaki sposób człowiek mógłby zadać takie rany? - pytał policjantów obrońca Axela. Kolejne zabójstwo, gdy Axel był za kratami przekonało ich, że po mieście grasuje dzikie zwierzę. Axel musiał właśnie odkryć ciało, spanikował i uciekł z miejsca zbrodni. Zarzuty zostały oddalone. Ale niektórzy mieszkańcy uwierzyli w zeznanie świadka o wilku przemieniającym się w chłopca i pewnej nocy podpalili zajazd oraz przylegające do niego budynki. W XVI wieku jej przodkowie uciekli z Francji do Nowego Świata przed polowaniami na wilkołaki i pod koniec wieku osiedlili się w Luizjanie. W XIX wieku w Nowym Orleanie trojaczki z Verdun złamały zakaz pożywiania się ludźmi i stado musiało w pośpiechu przeprowadzić się do zachodniej Wirginii, gdzie przyłączyli się do nich niemieccy wysiedleńcy z Pensylwanii. W zeszłym roku zakazany instynkt znowu zwyciężył. Stado musiało opuścić wzgórza zamieszkiwane przez nich przez ponad sto lat i przenieść się na obrzeża Maryland. Pięć rodzin i wymieszani członkowie wprowadziło się do wiktoriańskiego domu wujka Rudy’ego w Riverwiev. Jeśli dopisałoby im szczęście nikt by za nimi nie podążał i mogliby zacząć wszystko od nowa. Dom przy Sion Road zaczął pustoszeć, gdy inni znajdowali pracę i miejsce do zamieszkania. W końcu pozostali jedynie Vivian, Esme i wujek Rudy. Vivian pomyślała, że razem z Esme mogłyby zastanowić się, co będzie dalej, ale ostatnio całemu stadu jakby odbiło – wliczając w to jej matkę. Po śmierci ponad połowy stada nikt już nie znał swojego miejsca. Ich przetrwanie zależało od wmieszania się w społeczeństwo, dopóki nie zdecydują gdzie osiedlą się na stałe, ale z różnych błahych powodów w czasie spotkań stado zamieniało się w górę fruwającego futra. Potrzebowali przywódcy, ale nie mogli się porozumieć, kto miałby nim zostać. „Wmieszać się. Ta, jasne. Gdybym jeszcze to potrafiła” pomyślała.

21 Zeszłego lata zamknęła się w pokoju i głównie spała, ale w godzinach porannych, gdy reszta stada zbierała się w salonie, aby dzielić się problemami, słyszała zza ściany rozpaczliwy szloch matki za kimś, kto już nigdy nie wróci do domu. Gdy we wrześniu rozpoczął się rok szkolny Vivian zaczęła nawet regularnie jadać, a Esme znalazła pracę jako kelnerka w lokalnym barze ‘U Tooleya’. Jak na ironię szkoła pozwalała jej jakoś przetrwać dzień - najpierw zajęcia, później odrabianie zadań domowych. Zaczęła też przypatrywać się grupkom dzieciaków na boisku. Na początku myślała „po co mam nawiązywać znajomości z ludźmi, którzy zabiliby mnie, gdyby wiedzieli kim jestem? Co jeśli stracę przy nich kontrolę?” Ale myśl o nawiązaniu znajomości z człowiekiem nie opuszczała jej. Wtedy też dotarło do niej, że nawet nie wiedziała, jak się nawiązuje przyjaźnie. Odkąd tylko pamięta była otoczona członkami stada. Dorastała z dzieciakami ze stada. Nigdy nie musiała szukać towarzystwa, o zawsze ktoś był przy niej. Ale teraz stado musiało się rozdzielić. Oczywiście zawsze pozostawała Piątka, ale na chwilę obecną nie mogła się już z nimi przyjaźnić. Oni patrzyli na nią, jak na kobietę- rywalizowali o jej względy sposobem rozumianym w stadzie, czyli poprzez walkę. Tylko taki sposób zwrócenia na siebie uwagi znali. „Chcę innych przyjaciół”, pomyślała, ale najwyraźniej „inni” nie chcieli jej. „Co ze mną jest nie tak?” zastanawiała się stojąc w t-shircie przed dużym lustrem. Chyba nic takiego, co mogłaby zobaczyć. Figurę odziedziczyła po matce – była wysoka, miała długie nogi, pełne piersi, wąska talię i lekko zaokrąglone biodra. Jej skóra zawsze była lekko złocista, zarówno w zimie jak i latem, a długie brązowe włosy spływały falami na plecy. Dlaczego więc dziewczyny przestawały mówić, gdy tylko do nich podchodziła, i odpowiadały półsłówkami na jej pytania kończąc tym samym rozmowę, którą chciała rozpocząć? Czy była zbyt ładna? Czy to możliwe, że postrzegały ją jako zagrożenie? Była piękną loup-garou, wiedziała o tym, bo Piątka zabiegała o jej względy, ale jak postrzegały ją ludzkie oczy?

22 Chłopcy oglądali się za nią, dostrzegała ich spojrzenia na korytarzach, ale żaden z nich nie podszedł do niej, aby porozmawiać. Rozumiała, że niektórzy chłopcy są nieśmiali, ale gdzie się podziali ci pewni siebie? Rówieśnicy, niezależnie od płci – unikali jej. Czy dostrzegali nieokiełznaną część jej natury? Widzieli jakąś dzikość w jej spojrzeniu? A może to jej zęby były zbyt ostre? Ciężko jest nie być wilkiem, pomyślała. Tęskniła za górami, gdzie ludzie byli daleko, a stado trzymało się razem i rzadko musiała udawać kogoś innego. „Nie obchodzi mnie to – pomyślała odwracając się – nadal mam stado i niedługo znowu będziemy się przeprowadzać”. Oszukiwała samą siebie. Stado było w rozsypce, a pośród tych ludzi była wilczą loup-garou – równoznaczne z „niechcianą outsaiderką”. „Ale polubiliby mnie, gdyby spędzili ze mną trochę czasu. Oni po prostu mnie nie znają” – myślała. Położyła się na łóżku unosząc nogi w górę i podpierając biodra dłońmi. Naprężyła mięśnie wyciągając palce u stóp w kierunku sufitu. Poczuła się prawie jak w trakcie przemiany. „Jestem silna” wyszeptała. „Mogę biegać od zmierzchu aż po świt. Mogę wykopać dziurę w niebie”. Jednakże po chwili zwinęła się w kłębek w nagłym przypływie bólu. Tęskniła za ojcem. Za jego radą i wsparciem. Z miejsca, w którym leżała, widziała ścianę z niedokończonym freskiem. Zaczęła go malować, aby poczuć się bardziej „u siebie”. Ciemne barwy, nakładane warstwa po warstwie, tworzyły obraz leśnej głuszy rozświetlonej światłem księżyca. Było też nieco czerwieni – krew. Jej przodkowie przemierzali leśne szlaki w blasku księżyca. Według legendy poprzez rytualna ofiarę i sakrament otworzyli swoje dusze dla boga lasu, który przyjął kształt wilka. Za ich oddanie, jego towarzyszka, Księżyc, wręczyła im podarunek – możliwość bycia więcej niż człowiekiem – mogli zrzucić z siebie skóry upolowanych zwierząt i przemienić swoją. Nie potrzebowali już noży i strzelb, bo mogli użyć kłów. Ich potomkowie nadal noszą w sobie bestię poddaną Księżycowi.

23 W centralnej części fresku miała namalować siebie wśród przodków, ale nie potrafiła. Chwytała pędzel i odkładała go. Ciągle powracał do niej sen dotyczący tego obrazu. Była w ciemnym lesie i niegdzie nie widziała stada. Biegła coraz szybciej i szybciej, próbując się wydostać, ale nagle pojawiały się jakieś kształty. Otaczały ją, a ona nie mogła się przemienić. Czuła ich szorstkie futro ocierające się o jej nagą skórę i zawsze budziła się z płaczem. Przez jakiś czas ogarnęła ją na tym punkcie obsesja i stworzyła dziesiątki mniejszych obrazów i szkiców. Większość z nich ukryła na dnie szafy, ale jeden z nich dojrzał jej nauczyciel sztuki. Myślał, że jest jedną z tych zakręconych artystek z niezwykle rozwiniętą wyobraźnią. Wielki Księżycu, pomyślała, narobiłby z gacie ze strachu, gdyby wiedział, że moje „wyobrażenia” są prawdziwe. Namówił ją, aby przekazała swoją pracę redakcji szkolnej gazetki. Na początku rozbawił ją ten pomysł, ale… dlaczego nie? Ku jej zdziwieniu praca została zamieszczona. Vivian uśmiechnęła się. Może teraz ludzie mnie zaakceptują? – pomyślała chwytając plecak. – Zostawię to wydanie na stole. Czy Esme rozpozna moja pracę? Będzie ze mnie dumna? Magazyn był błyszczący i nadal pachniał atramentem. Przewracając strony w poszukiwaniu swojego szkicu zastanawiała się, kogo jeszcze raca została zamieszczona. Znalazła. Na stronie obok zauważyła wiersz. Spojrzała podejrzliwie. Jakiś gówniany wierszyk mógł umniejszyć wartość jej dzieła, sprawić, że wyjdzie na tandetne. To co przeczytała sprawiło, że zamarła. „Przemiana w wilka”. Czytała dalej. Korsarze lasu, Porzućcie waszą skórę Waszą bladą, lubiącą ciepło Słabość Korsarze lasu Wymieńcie waszą skórę Na ciemnobrązowe futro I kojący komfort Pentagram płonie

24 W waszych oczach I delikatne uczucie Wilczego przekleństwa Ściska wasze serca I przejmujący ból Przeszywa wasze uda A chrzęst kości Zwiastuje nadchodzącą przemianę Piraci ciał Odrzućcie w tył waszą głowę By zaśpiewać księżycową pieśń Leśne ścieżki są mroczne A noc długa Zadrżała w szoku. On wie! On wie, co jest na obrazie! Gniew odsunął podekscytowanie. Kim w ogóle jest ten Aiden Teague? Skąd zna ścieżki lasu? Może powinna odszukać chłopaka, który pisze o chrzęście kości i sprawdzić, czy można go zaaprobować? A jeśli nie? Powinna nasłać na niego Piątkę? Zaśmiała się cicho, ukazując ostre, białe zęby. Tłumaczenie i beta – Dori1703

25 Rozdział 2 Poranek był ciepły i słoneczny, a nad ogródkiem sąsiadów unosił się zapach róż. Vivian była zadowolona, że ubrała szorty, bo po południu na pewno będzie gorąco. „Nie zostało już wiele szkoły. Ciekawe, co będę robić latem? – pomyślała – Miejmy nadzieję, że wyprowadzać się. Wyniosę się z tego miejsca”. - Cześć Viv. Smukła, muskularna postać ukazała się nagle zza kamiennego słupa zaskakując Vivian. „Rafe” Odpowiedziała w ich zwyczajowym powitaniu, nie zatrzymując się. Gdyby nie bujała w obłokach, wyczułaby go. Rafe dołączył do niej. Zauważyła, że zapuścił wąsy i bródkę. Przeczesał dłonią długie, brązowe włosy i wlepił wzrok w pakunek zawinięty w gazetę, którą trzymał pod ramieniem. – Idziesz do szkoły? – zapytał. - Wyobraź sobie, że niektórzy tak robią. Piątka najczęściej włóczyła się w okolicy szkoły lub rzeki aż do obiadu. - Łuuuu!!!! Dwóch nastolatków zeskoczyło z przydrożnego drzewa. Przeklęła w duchu swoją nieostrożność – powinna była wiedzieć, że pozostali są w pobliżu. Bliźniacy, Willem i Finn, wyglądali na zadowolonych z siebie. Willem objął ja w pasie i uścisnął po przyjacielsku. - Chyba cię nie wystraszyliśmy? – zapytał, najwidoczniej mając nadzieję, że tak. - Ale z ciebie szczeniak – powiedziała Vivian odsuwając jego rękę. Lubiła go bardziej niż Finna. Był bardziej uroczy i przewidywalny niż jego brat, ale jego gesty straciły swoją niewinność w czasie ostatnich kilku lat.

26 Finn uśmiechnął się sardonicznie. Teraz już spodziewała się reszty, nie była więc zaskoczona widokiem Gregory’ego - kościstego, jasnowłosego kuzyna bliźniaków – wychodzącego zza kolejnego drzewa, i Ulfa przeskakującego biały płot. Trząsł się ze śmiechu wykonując jakieś dziwne gesty dopóki Rafe nie przywołał go kuksańcem do porządku. Wszyscy ubrani byli w swoje codzienne „uniformy”, czyli ciężkie buty, ciemne jeansy, t-shirty ukazujące ich tatuaże. Rafe podwinął rękawy koszulki, żeby szpanować bicepsami. Moi ochroniarze – pomyślała Vivian. - Widziałem twoją matkę zeszłej nocy. Wchodziła z Gabrielem do Tooley’a. Chyba miała na niego ochotę- powiedział Rafe uśmiechając się złośliwie. Vivian zjeżyła się, ale nie zamierzała mu odpowiedzieć. - Astrid była niedaleko i wyglądała na nieźle wkurzoną – dodał. - Hej! Odczep się od mojej mamy – wykrzyknął Ulf. „Więc to o niego walczyły- pomyślała Vivian. O Gabriela. To obrzydliwe. On ma 24 lata!” Ale z tego co zauważyła, ma o sobie niezmiernie wysokie mniemanie. Rafe wyciągnął spod ramienia pakunek, a Ulf zaczął chichotać. Rafe pociągnął za sznurek przy paczce. Gdy zerknął na Vivian jego oczy były barwy bardziej czerwonej, niż brązowej, a wredny uśmieszek tylko upewnił ją w przekonaniu, że Rafe coś knuje. - Vivian, chciałbym ci podarować moje serce – powiedział całkiem poważnie, ale niemal natychmiast zaczął się śmiać. – jednakże, ponieważ byłoby to dla mnie wielce niewygodne, przyniosłem ci czyjeś. Rozwinął gazetę i coś zakrwawionego potoczyło się po chodniku. - Rafe! – rozejrzała się gwałtownie, czy żaden z sąsiadów tego nie widział. – Co ty do diabła robisz?! Piątka zanosiła się śmiechem. Vivian wyrwała Rafe’owi gazetę i próbowała sprzątnąć ten „bajzel”.

27 - Oddaję ci moje serce… - wysapał, krztusząc się ze śmiechu. Gdzie mogłaby to schować? Gdzie jest ciało? Przyjrzała się sercu i nagle… - Rafe, ty kretynie! To owcze serce! Piątka wyła ze śmiechu. Vivian nie wiedziała czy przepełnia ja złość, czy ulga. - Byliście w magazynie wujka Rudy’ego, tak? Wujek Rudy był właścicielem rzeźni przy Safeway. Nie doczekawszy się odpowiedzi cisnęła pakunek prosto w twarz Rafe’a. Tylko pogorszyła sytuacje – teraz mieli już łzy w oczach. Odwróciła się i odeszła, ale oni i tak podążali kilkadziesiąt metrów za nią i co chwilę słyszała wybuchy śmiechu. Mama uważa, że Piątka dostała nauczkę. Ta, jasne. – pomyślała Vivian. Gdy Axel wrócił z więzienia jej ojciec szybko wymierzył sprawiedliwość. Karą za narażenie stada jest śmierć. Vivian nie mogła uratować Axel, ale wybłagała życie dla Piątki – To tylko dzieci. Zabili, aby chronić sekret stada. Nigdy więcej już tego nie zrobią. Ivan Gandillion jako karę wyznaczył im przejście Próby Kłów, czyli otrzymanie fizycznej kary udzielonej im przez przemienionych członków stada – zostali przez nich mocno pogryzieni, i mimo że leczyli rany przez kilka tygodni, niektórzy uważali, że kara była zbyt łagodna. Może mieli rację. Od tamtej pory Vivian już nigdy nie zaufała Piątce. Dochodziła pora lunchu, gdy przypomniała sobie, że miała odnaleźć Aidena Teague’a. „Muszę sobie obejrzeć tego pisarzynę- pomyślała. – Sprawdzić, dlaczego pisze o rzeczach, o których nie powinien wiedzieć. To i tak będzie lepsze niż siedzenie przy pustym stoliku. Od czego powinnam zacząć?” Zdecydowała, że zapyta nauczyciela sztuki, który był jednym z opiekunów gazetki. -A tak, znam go. Jest z dziesiątej klasy- powiedział pan Anthony, strzepując z rąk pył kredowy. - Gdzie mogę go znaleźć? - Musiałabyś zaczekać jeszcze pół godziny, aż druga część uczniów przyjdzie na lunch. Zazwyczaj kręci się z przyjaciółmi przy drugim końcu boiska pod tymi łukami.

28 - Jak wygląda? - Ehh, no nie wiem. Wysoki, o cygańskich rysach. Cokolwiek by to znaczyło – pomyślała. Nauczyciel musiał dostrzec wyraz jej twarzy. - No wiesz, miłośnik lat 60-tych, jeansy i dużo koralików. Wygląda jak hipis z MTV. O czym ten facet bredzi??? - Już wiem! – dodał – Dziś ma ubraną niebiesko-żółtą koszulę w kwiaty. Rozbawiła mnie. Posłuchaj, muszę coś przegryźć, więc wychodząc zamknij drzwi. - Oczywiście. Dobrze, że zabrała ze sobą jedzenie. Relaksowała się jedząc kanapkę na parapecie okiennym. I czekała… Dzieciaki rozmawiały ze sobą, wygłupiały się i opalały. Niektórzy faceci zdjęli koszulki. Złociste torsy na widoku - było na co popatrzeć… Gdy zabrzmiał dzwonek pierwsza grupa uczniów niechętnie pozbierała swoje rzeczy i udała się do klas, by ustąpić miejsca drugiej. Spóźnię się na francuski – pomyślała Vivian. Nieważne. Nauczyciel mnie uwielbia - mam idealny akcent. Zgniotła w dłoniach puste torebkę po jedzeniu i uważnie obserwowała arkady zakończone zdobionymi łukami. Zauważyła dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich miał ciemne włosy do ramion i nosił kwiecistą koszulę. To musi być on. Po chwili dołączył do nich inny chłopak, potem dziewczyna. Śmiali się stojąc pod daszkiem – ich twarze skrywał cień. W takim razie, to musisz być ty, pisarzyno – pomyślała Vivian, ale nie widziała go wyraźnie. Musiała podejść, by przyjrzeć mu się lepiej. „Dlaczego w ogóle mnie to obchodzi? - myślała, idąc w kierunku wyjścia na boisko - Bo chcę wiedzieć kto wkracza na moje terytorium”. Może ten chłopak był jednym z loup- garou, lecz z innego stada? A może po prostu wie zbyt wiele? Zaśmiała się w głos na tę jakże melodramatyczną myśl. Jakiś pryszczaty dziesiątoklasista spojrzał na nią podejrzliwie. Na zewnątrz było gorąco, więc zdjęła koszulkę ukazując bluzkę na ramiączkach.

29 „Powinnam tylko na niego zerknąć czy coś powiedzieć? – zastanawiała się. „Och, uwielbiam twoje wiersze!”. Poczuła się jakby grała w jakieś niecne gierki. Dodała trochę kołysania do swojego kroku. „Może sprawię, że to on się odezwie”. Pierwszy spojrzał na nią chłopak po lewej- krzepki blondyn o poczciwej twarzy. Jego oczy nieznacznie pojaśniały, gdy zauważył, że Vivian idzie w ich kierunku. Nie mogła się oprzeć- mrugnęła, a on natychmiast się zaczerwienił. Jakież to proste… Drugi chłopak o asymetrycznej fryzurze nadal „nadawał”, ale dziewczyna spojrzała na nią i zmarszczyła nos. Miała krótkie ciemne włosy i była dosyć drobna. Dziewczyny jej podobne ubierały czarne pończochy nawet w tak upalne dni. Jeśli spojrzy na mnie w ten sposób jeszcze raz, pożałuje – obiecała sobie Vivian. I wtedy właśnie Aiden Teague odwrócił się, aby spojrzeć, co przyciągnęło uwagę jego znajomych. Promienie słońca stworzyły refleksy tęczy przez kryształowy kolczyk w jego uchu. Aiden powoli uśmiechnął się, a Vivian zatrzymała się niczym porażona piorunem. Wiedziała, że się gapi, ale nie mogła na to nic poradzić. Jego twarz była cudowna, a oczy jednocześnie rozmarzone i rozbawione, jak gdyby obserwowanie życia sprawiało mu niemałą przyjemność. Wydawał się spokojny, nie krzykliwy jak Piątka - te wieczne podminowane, jazgoczące, podenerwowane, kłócące się, sapiące i walczące stworzenia, które tak wiele od niej wymagały. Dostrzegła jego wysoką sylwetkę i długie palce u dłoni i przeszło jej przez myśl, że spodobałby się jej ich dotyk. - Czy ja cię znam? – zapytał zdezorientowany czekając na odpowiedź. Tłumaczenie i beta – Dori1703

30 Rozdział 3 Vivian powiedziała pierwszą rzecz, jaka przyszła jej do głowy. - Podobał mi się twój wiersz z gazetki. Nie wierzę, że to głupie zdanie wyszło z moich ust, pomyślała. - O, dzięki.- Odpowiedział chłopak, nadal wyglądając na zdziwionego. Nie jest wilkołakiem, ze smutkiem stwierdziła Viv. Jednak inna rzecz nie dawała jej spokoju. Jak mogła tak reagować na nie-łaka? Jego zapach, pot i mydło, były czysto ludzkie. Weź się w garść, dziewczyno.- Kolejny raz próbowała narzucić sobie opanowanie. - Twój wiersz umieszczono obok mojego rysunku. Ucieszyło mnie, że nie okazał się śmieciem. Blond chłopak towarzyszący poecie, roześmiał się. - Zamknij się Quince.- Rzucił w jego stronę Teague, ale sam uśmiechnął się szeroko. - To był jakiś widok lasu, prawda? - Dzieciak ze śmieszną fryzurą dołączył się do rozmowy.- Spoko. Ciemnowłosa dziewczyna położyła Adenowi dłoń na ramieniu. - Bingo na nas czeka. - Poczekaj, Kelly. - Chłopak delikatnie zdjął jej rękę, na co dziewczyna posępnie zmarszczyła czoło.- Świetny obraz.- Odezwał się ponownie do Vivian.- Jakbyś czytała w moich myślach. - To samo pomyślałam o twoim utworze.- Odpowiedziała wilkołaczyca. Jej odpowiedź była dość śmiała, ale chciała zbadać dokładniej tą kwestię. Wzięła rękę chłopaka i odwróciła ją spodem do góry, przejechała paznokciem wzdłuż całej długości- aż do palców. Nie wyrwał dłoni. - Co masz zamiar zrobić? Przepowiedzieć mi fortunę? -Tak.- Odpowiedziała. Wyciągnęła z kieszeni długopis. I gdy chłopak nadal wyglądał na zahipnotyzowanego jej poczynaniami, zapisała mu swój numer telefonu. Pod wpływem kaprysu dorysowała pięcioramienną gwiazdę.

31 - Co to jest?- Spytał Quince.- jesteś Żydówką, albo coś? - Nieee.- Cicho odpowiedział Aiden.- To pentagram. - Więc ona jest czarownicą.- Rzuciła sucho Kelly. Nie, moi drodzy, pomyślała Vivien. Nie oglądacie dostatecznie wielu nocnych filmów. Osoba, która znajduje na swojej dłoni pentagram staje się ofiarą wilkołaka. - Jesteś czarownicą?- Spytał poeta, mrugając oczami. Usłyszał odpowiedź udzieloną chropowatym głosem. - Czemu sam się nie przekonasz? - Przez chwilę trzymała dłonie nad symbolem, który uczynił chłopaka jej. Czuła jak w jej sercu rośnie niepokojąca odpowiedź, ale nie mogła stracić nas sobą kontroli. Odchodziła już od nich, gdy usłyszała z tyłu że Kelly podnosi głos, ale nie fatygowała się słuchaniem. Czy to była jego dziewczyna? Mógł wybrać lepiej. Znacznie lepiej. Całe popołudnie jej myśli wracały do osoby Aidena, jakby był melodią, której nie mogła wybić sobie z głowy. Po jakimś czasie uznała to za niepokojące. Co ja jestem, zboczeniec? Pytała samą siebie. On jest tylko człowiekiem, na litość Księżyca. To tylko gra, zabawa. Vivien wmawiała sobie to cały czas. Chciała tylko się przekonać czy jest w stanie go usidlić. Ale wiedziała, że to nie o to chodzi. Pragnęła dowiedzieć się, co siedzi w głowie chłopaka, że udało mu się napisać taki wiersz i co on sam w sobie ma, że zapiera jej dech. Gdy dotarła po szkole do domu, drzwi były otwarte. Gabriel, powód ostatniej walki jej matki, właśnie wychodził. Stał w drzwiach, blokując je i nie dając dziewczynie przejść. T- shirt ściśle przylegał do smukłej klatki piersiowej. - Cześć, Viv.- Rzucił.- Dobrze wyglądasz.- Miał huczący głos, pobrzmiewał w nim ton leniwej burzy. Zainteresowanie w jego oczach sprawiło, że młoda dziewczyna miała ochotę splunąć. - Zachowaj to dla Esme. Wilkołak potarł podbródek i uśmiechnął się szeroko. Zauważyła białe blizny na jego palcach prawej dłoni. Fragment kolejnego znamienia widoczny był na gardle. - Nie widujemy cię u Tooleya.- Powiedział, całkiem ignorując gniew dziewczyny. Spojrzała na niego.

32 - Jestem za młoda, aby pić. Zaczął wodzić wzrokiem po Vivien. Czuła, że jej szorty są za krótkie, a koszulka zbyt obcisła. Rejestrowała kroplę potu, która spłynęła między jej piersiami. - Prawie mnie nabrałaś. Gapiła się na niego wyzywająco. Zachowywała pozory opanowania, wargi nawet jej nie drżały. Przez chwile zapadła cisza, a Vivien mogła jasno czytać mu z twarzy. Sięgnął po nią. Ona odskoczyła. Wtedy młodzieniec zaśmiał się i odsunął na bok. Niezwłocznie wilkołaczyca wsunęła się do domu, zatrzaskując za sobą drzwi, by nie oglądać aroganckiego męskiego oblicza. - Mamo!- Wrzasnęła głośno. Esme wysunęła głowę z jadalni. - Jak długo on tu był? - Tylko kilka minut.- Udzieliła odpowiedzi starsza kobieta. Wyglądała na zadowoloną z siebie.- Wpadł, by mnie zaprosić na późnego drinka. - Do cholery, mamo. On ma 24 lata. - Więc? - Ty masz prawie 40. - Cóż, zgadza się.- Uśmiech na twarzy Esme nie zmniejszył się. - Nie uważasz, że to trochę niesmaczne? Starsza z kobiet wyrzuciła ręce w powietrze, w geście bezradności. - Na boga, nie przyślę przecież o nim poważnie. - Och, cudowanie. Teraz jest twoim Chłopcem Zabawką. Esme uśmiechnęła się. - Chłopakiem.- Zatańczyła na schodach i skierowała się na górę. Vivien podążała za nią, po czym zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju, w którym się schroniła. Ruby poszedł do baru Tooleya zaraz po pracy, więc na obiedzie były tylko matka z córką. Vivien cały czas rozmyślała o wizycie Gabriela. Wspominała ojca, którego obraz nadal tkwił silnie w jej umyśle. Rodzice byli tacy szczęśliwi ze sobą, rozważała. Zerknęła na matkę. Myślała, że ta dzieli jej ból i stratę. Ale Esme zachowywała się jak durna czternastolatka.

33 - Nie kochałaś taty?- Spytała w końcu. Starsza z kobiet wyglądała na zdziwioną tym pytaniem. - Tak, kochałam go. - To czemu się tak zachowujesz? - Rok to długi czas, Vivien. Jestem zmęczona płakaniem. Jestem samotna. Czasami potrzebuję mężczyzny w łóżku. Vivien gwałtownie złapała swój talerz i poszła do blatu kuchennego. Czy jej matka nie może mówić do niej jak do córki? Zeskrobała resztki jedzenia do śmietnika, rysując głośno nożem po porcelanie. - Uważaj na naczynia!- Krzyknęła Esme. To już brzmi bardziej matczynie, doszła do wniosku Viv. Godzinę później Vivien leżała na łóżku w swoim pokoju, ucząc się chemii. Zadzwonił telefon. Podniosła go z podłogi, spodziewając się że usłyszy zaraz głos kogoś z Piątki. Ale to okazał się być Aiden. - Na uniwersytecie będzie darmowy koncert w ten weekend.- Zaczął. - Niedzielne popołudnie. Może chciałabyś.. jechać? Dziewczyna zamknęła oczy i oblizała wargi. - Być może. Kto gra? Chłopak wymienił jakąś nieznaną jej nazwę, ale z entuzjazmu w męskim głosie wywnioskowała, że to jedna z jego ulubionych kapel. - Będę musiała sprawdzić, czy moja rodzina czegoś nie planuje. Powiem ci jutro.- Nie było potrzeby pokazywać jaka jest chętna.- Nie, nie martw się. Znajdę cię. Vivien rozłączyła się po chwili i położyła na łóżku, wyciągając się wygodnie. Czy powinna jechać, czy powinna kontynuować tą znajomość? Cień zasnuł jej przyjemne myśli. Jakby poszli na randkę, on mógłby ją pocałować. Czy będzie bezpieczny, gdy podejdzie do niej blisko, a ona poczuje jego zapach? Esme wyszła ze swojej sypialni. Ubrana była w obcisłą czarną sukienkę, która była jej kelnerskim strojem. - Kto dzwonił?- Spytała mimochodem, zakładając kolczyki.

34 - Chłopak ze szkoły. Esme zatrzymała się. - Och! - Zaprosił mnie na koncert. - Jeden z nich zaprosił cię?- Wyraz twarzy kobiety był kombinacją odrazy i niedowierzania.- Nie pozwolę ci na to. Vivien zdenerwowała się. - Nie możesz mi mówić, z kim mam się umawiać albo nie umawiać. Esme położyła ręce na biodrach. - Nie umawiaj się, jeśli nie możesz się sparować- jak mówi stare porzekadło. Człowiek i wilkołak nie są biologicznie w stanie rozmnożyć się. - Idę z nim na koncert, nie dawać mu dziecko.- Sapnęła jej córka.- I nie mów mi, że wilki wchodzą w związki tylko gdy chcą mieć potomstwo. Wiem lepiej jak to wygląda. - Jesteś bardzo wygadana, dziewczyno.- Powiedziała matka i odeszła. Teraz Vivian już była pewna, że pójdzie. Czemu tak się tym przejmowała? Mimo wszystko był człowiekiem, niekompletnym, niemal bezwłosym, na zawsze skazanym na życie w jednej formie. Jaka szkoda, pomyślała i nagle zapragnęła się zmienić. Podobnie jak wszyscy z jej gatunku, w czasie pełni księżyca zew krwi był zbyt silny by się sprzeciwiać i musiała się wtedy zmienić. Teraz księżyc wyglądał jakby był w siódmym miesiącu ciąży, ale dziewczyna poczuła przemożną potrzebę przemiany. Chciała biec i cieszyć się pędem. Przekradła się przez podwórko, potem przez wąską ścieżkę w lesie, przez strumień, w górę na nasyp, w dół, aż do szerokiej, trawiastej łąki, rozciągającej się wzdłuż brzegu rzeki. Trawa była już wysoka. Gdzieniegdzie na tyle wyrosła, że mogła spokojnie zakryć dziecko. Vivian wciągnęła powietrze, nie wyczuwając w nim szczęśliwie ludzkiej woni. Niżej na rzece był nasyp ze skał. Gigantyczne poszarpane kamienie wystawały ze spiętrzonej wody. Za nimi też, wśród wysokiej trawy, Vivian rozebrała się powoli. Długie

35 źdźbła igrały na jej nagiej skórze, muskając pośladki i nogi. Wiatr owiał nagie sutki, które pod wpływem chłodu stwardniały. Dziewczyna radośnie zaśmiała się, zrzucając majtki. Śmiech zmienił się w jęk, gdy poczuła pierwsze rwanie w kościach. Napięła uda i brzuch do przemiany, i chwyciła nocne powietrze niczym kochanka, a jej palce wydłużyły się, podobnie jak paznokcie. Krew w żyłach wydawała się wrzeć, Vivian czuła gorąco, jak z pożądania. Noc, słodka noc. Ekscytujący zapach królika, wilgotnej ziemi i moczu wypełnił powietrze. Ramiona i nogi przybierały nowy kształt. Targnął nią krótki skurcz, gdy ilość mięśni na kobiecym ciele nagle podwoiła się, a po chwili twarz wykrzywiła się w grymasie. Szczęka wydłużyła się i wypełniła ostrymi kłami. Przez chwilę Vivian czuła krótki ból kręgosłupa, ale po chwili przyszedł spokój. Przemiana dokonała się. Była stworzeniem znacznie większym i silniejszym niż przeciętny wilk. Jej palce i nogi były zbyt długie, jej uszy zbyt duże, a w oczach miała ogień. Wilk był tylko częściowo dopasowanym porównaniem. Ci, którzy preferowali podejście naukowe, zamiast wilczego mitu, mówili że rasa Vivian wywodzi się od czegoś starszego, pewnego ssaka, który chodził po ziemi, dopóki meteoryt nie zniszczył niemal całego gatunku. Vivian rozciągnęła się i przykucnęła na ziemi, wąchając wspaniałe powietrze. Czuła jakby jej ogon był w stanie zmiatać gwiazdki z nieba. Będę wyła dla ciebie, ludzki chłopcze, pomyślała. Będę polowała na ciebie w mojej dziewczęcej formie, ale świętowała to jako wilk. I pobiegła wzdłuż rzeki, do slumsów miasta i z powrotem, pod miłosiernym wczesnoletnim księżycem.

36 Rozdział 4 O godzinie ósmej duży salon w domu Vivian był pełny. Stado rozsiadło się w pomieszczeniu, tworząc nierówny półokrąg przed kominkiem. Zajęli wszystkie krzesła, kanapę, a nawet podłogę. Byli tu wszyscy, z wyjątkiem Astrid, która wylegiwała się na siedzeniu przy wykuszowym oknie z przodu domu, oraz Piątką, która wałęsała się od pod oknem, dokuczając sobie i wymieniając figlarne ciosy . W kręcącym się tłumie było niewielu młodych. Sporo z nich wyjechało po tym jak zaczęły się kłopoty, i już nie wróciło. Vivian poczuła ukłucie samotności. To wszystko co po nas pozostanie , pomyślała, patrząc na większość dojrzałych wiekowo sąsiadów . I nikt w pobliżu tego nie czuje. Nawet jej mama. Dziewczyna zwinęła się jeszcze bardziej w swoim fotelu. Astrid śmiała się z wygłupów chłopaków. Kiedy poruszała głową, jej rude włosy płonęły na tle zielonych zasłon. Ze swoimi ostrymi rysami twarzy i pulchnymi kształtami, przypominała Vivian bardziej lisa niż wilka. Gabriel przechadzał się niespokojnie przed kominkiem. Nagle Astrid przeniosła na niego wzrok, czekając by i on na nią zerknął. Mrugnęła leniwie. Mężczyzna uśmiechnął się powolnie i lekko; zadowolona z siebie rudowłosa usiadła wygodniej na poduszce. Matka Viv również zauważyła tą wymianę spojrzeń. - Suka- Mruknęła, po czym przechyliła się ponad siedzącą córką, by poskarżyć się Renacie Wagner. Zrobiwszy to, przeniosła spojrzenie na Gabriela i znacząco oblizała wargi. Renata roześmiała się. - Przestań, Esmé. Vivian odwróciła wzrok, zakłopotana . - Czy możemy prosić o ciszę?- Krzyknął Rudy.

37 Jenny Garnier wzdrygnęła się i przyciągnęła bliżej siebie dziecko. Od kiedy straciła męża w pożarze, stała się bardzo surowa. Rudy sięgnął ze swojego miejsca przez oparcie kanapy, by uspokajająco uścisną jej ramię. Każdy patrzył w jego stronę wyczekująco. No, prawie każdy. Willem i Finn rechotali i puszczali sobie „oczka”, siedząc po obu stronach Ulfa. Ten wyglądał na spanikowanego i niepewnego swych kompanów. Rafe zaś zagłębił się w opowiadanie Gregory'emu jakie to duże piersi mają niektóre dziewczyny. Ojciec Rafe'a, Lucien, spojrzał na syna z przepaści wygodnego fotela. - Skończ to- Warknął i podniósł znacząco pięść. Chłopak spojrzał na niego, a gdy ten tylko odwrócił się plecami, pokazał mu środkowy palec. - Wypłacenie ubezpieczenia powinno przejść- Zaczął Rudy, gdy wokół zrobiło się cicho. Krótka chwila szeptów. - Mamy teraz dużo do zrobienia, rzeczy które od dawna chcieliśmy. Z ust Vivian wyrwał się krótki skowyt oburzenia. To była wiadomość na którą czekali, a Rudy jej nic wcześniej nie powiedział. A jadali ze sobą śniadania... - A zabawne jest to- Kontynuował męski głos.- Że nie mielibyśmy pieniędzy, gdyby szeryf Wilson nie szczędził wysiłków, by ukryć dowody że ogień został podłożony. - Trzy razy „hip-hip-hura” na cześć szeryfa Wilsona- Zawołała Bucky Dideron, wywołując falę śmiechu. Rudy zrobił ruch ręką, uciszając ich - Dobrze, dobrze. Dalej. Moi agenci sprawdzili niektóre rentowne nieruchomości. Nadszedł czas, by zdecydować się dokąd uda się stado. - I kto nas poprowadzi- Wtrącił Gabriel. Vivian zirytowała się, widząc na twarzy matki uśmiech. Nie było sekretem kogo poprze.

38 Podobnie jak siostra Gabriela i ośmioletnie trojaczki, które poderwały się i entuzjastycznie pokiwały głowami. Viv miała ochotę walnąć je w twarz. Zanim jednak poddała się świerzbieniu pięści, Gabriel pochylił się i coś cicho wyszeptał w ich stronę, tak że grupka usiadła spokojnie. Stary Orlando Griffinn odezwał się drżącym głosem. - Rudy, jesteś kimś, kto pociągnął to wszystko w całość. Wziąłeś nas, kiedy byliśmy bezdomni, pomogłeś nam osiąść w nieznanym miejscu, znaleźć prawników i agentów. Byłeś dobrym liderem, od kiedy tu przybyliśmy- Wskazał na niego ręką poznaczoną bliznami.- Głosuje na ciebie jako naszego lidera, również po przeprowadzce. - Dziękuję za twoje poparcie, ale nie idę z wami. - Rudy!- Zawołała zszokowana Esmé . Rudy zamyślił się na moment. I spokojnie zaczął mówić. - Moje życie jest tutaj. Nie pomogłem tak dobrze jak bym mógł i te rzeczy mogą zdarzyć się ponownie, ale teraz nadszedł czas dla was ,aby pójść dalej, a do tego potrzebny jest wam inny typ lidera niż ja, mający tylko pragnienie przeżycia. - Zbyt dużo zakładasz- Zawołała Astrid od strony wykusza. Rudy zmarszczył czoło. - Co masz na myśli? - Co, jeśli my nie chcemy iść? Vivian była zdumiona, że Astrid nie został natychmiast uciszona . - Musicie odejść- Orzekł Rudy.- To nie jest miejsce dla stada. Mieszka tu zbyt wiele ludzi, zbyt blisko siebie. A między nimi- wielu z nas. Prędzej czy później ktoś popełni błąd i tym razem może to oznaczać nasz koniec . Spójrzcie na tych chłopców- Wskazał na piątkę.- Nie mów mi, że mają dość zdrowego rozsądku, by trzymać się z dala od kłopotów ." - Oni są tylko chłopcami- Powiedziała Astrid, uśmiechając się pobłażliwie do Piątki. - A może on ma rację- Odezwał się Lucien Dafoe.- Może nadszedł czas na zmianę zasad. Może nadszedł czas na polowanie, a nie na bycie upolowanym. To moje zdanie. - Znamy twoje zdanie- Rzuciła Ciocia Persia, uzdrowicielka starszych .