ROZDZIAŁ 1
Panonia, rok 453
Ogromne obozowisko barbarzyńców
przypominało wielkie miasto. Sprawnie
przenoszono je z miejsca na miejsce na
życzenie władcy Ale w słabym świetle
przedświtu tego ranka panował tu
chaos. Setki tysięcy wojowników, ich
wrzeszczących żon i niesfornych dzieci
biegały bezładnie. Setki tysięcy koni,
krów, wołów, owiec i kóz rżały i beczały
w popłochu, aż świt rozbrzmiewał
kakofonią dźwięków. Odór zwierząt
mieszał się z dymem dziesięciu tysięcy
rozdmuchiwanych jednocześnie ognisk.
Służący Priskosa wyciągnął go z
posłania, pewny, że lada chwila stracą
życie w nagłym zamieszaniu, jakie
zapanowało w hordzie barbarzyńców.
Priskos pospieszył po nierównej ziemi,
usiłując nie skręcić sobie nogi w jakiejś
pozostawionej przez wóz koleinie ani nie
wpaść w jakąś dziurę. Podążał za
Ellakiem, nadaremnie usiłując
dotrzymać mu kroku w lekkich
sandałach przeznaczonych do spacerów
po gładkich chodnikach
Konstantynopola. Ellak był żołnierzem,
potomkiem sławnych wojowników, i
dożył męskiego wieku dzięki sile swoich
kończyn i własnej szybkości. Priskos
dostrzegł duży namiot władcy wykonany
ze skór zwierzęcych, z wysokim
środkowym masztem i wnętrzem
zdolnym pomieścić setki ludzi. Usłyszał
zawodzenie i krzyki, i już wiedział, co się
stało w nocy Zwolnił na tyle, by
pozostać wyprostowanym i zachować
godność. Był dyplomatą i - z braku
innych kronikarzy - to on musiał opisać
ten ważny dzień. Ellak, syn władcy,
przyszedł po niego, ponieważ Priskos -
najlepiej wykształcony w wielu
dziedzinach - mógł uratować życie jego
ojcu. Ale lament zapewne oznaczał, że
przybywają za późno.
Priskos ukrywał trwogę.
Barbarzyńcy stawali mu na drodze,
biegali, przepychali się i wpadali we
wściekłość. Potrafili wyczuć strach
niczym psy. Byli doświadczonymi
zabójcami, ćwiczyli się w tym od
urodzenia. Dotarli z najdalszego krańca
Azji do Europy, dokonując brutalnych
podbojów. Kiedy słyszeli krzyk, wypadali
na dwór z mieczami i sztyletami w
rękach. Broń wydawała się ich
nieodłącznym towarzyszem. Dziś, gdyby
któryś z nich wyczuł, że on -
cudzoziemiec - się boi, rozszarpaliby go
na kawałki bez ostrzeżenia.
Ellak wprowadził go do olbrzymiego
namiotu władcy. Priskos niemal o głowę
przewyższał większość barbarzyńców z
odległego Wschodu - niskich i
barczystych, o grubych ramionach i
nogach, i ogorzałych twarzach.
Popatrzył ponad głowami mężczyzn
zagradzajcych wejście do
wewnętrznych pokoi. Władca musiał
tam być. Wojownicy stojący najbliżej
wyciągali już krótkie sztylety i nacinali
sobie głęboko policzki, by krew spływała
im po twarzach jak łzy.
Priskos skierował się w bok i
prześliznął między na wpół oszalałymi
strażnikami. Teraz zobaczy! młodą żonę
władcy, Ildico, przykucniętą na stercie
grubych kobierców w najbardziej
oddalonym kącie. Płakała, ale nikt jej nie
pocieszał. Priskos nie widział nikogo, kto
zwracałby na nią uwagę.
Gdy jeden ze strażników odwrócił
się do towarzyszy, by pokazać, jak
okaleczył sobie twarz, Priskos
przemknął za jego plecami do
wewnętrznych pokoi. Spojrzał na ciało
władcy i zrozumiał, dlaczego młoda żona
wygląda na tak zaszokowaną. Wielki
barbarzyńca, Flagellum Dei, łeżal
rozciągnięty na wznak na miękkim
jedwabnym posłaniu z ustami
otwartymi jak chrapiący pijak. Krew
ciekła mu z nosa i ust, i tworzyła kałużę
u jego głowy.
Priskos podszedł do skulonej ze
strachu Ildico i podniósł ją. Odgarnął jej
z twarzy długie blond włosy.
- Już dobrze - szepnął. - Odszedł, nic
więcej nie możesz tu zrobić. Chodź -
uspokajał ją, pocieszał, mówił tak, żeby
nic nie powiedzieć. Ildico była siódmą
żoną władcy i mimo swej urody jeszcze
prawie dzieckiem. Sprowadzono ją z
germańskiego plemienia, by poślubiła
zdobywcę. Rozumiała łacinę równie
dobrze jak swój ojczysty gocki, ale
Priskos nie wiedział, jakie języki znają
strażnicy, więc ograniczył się do
niewielu słów. Pomógł jej wyjść na
świeże powietrze w blask
wschodzącego słońca. Była słaba i blada
jak trup. Miał nadzieję odprowadzić ją
gdzieś z dala od tłumu, zanim jakiś
wojownik zacznie podejrzewać, że
śmierć władcy to jej wina. Ignoranci
często byli podejrzliwi i nawet gdy ktoś
ginął od uderzenia pioruna, uważali, że
mogła to być czyjaś sprawka.
Zauważył kilka służących, grupkę
krewniaczek, które przybyły z Ildico na
jej wesele. Stały nieopodal, zalęknione.
Przekazał im dziewczynę. Oddaliły się z
nią szybko od tłoczącej się ciżby.
Priskos patrzył jeszcze za nimi, by
się upewnić, że wdowa po władcy nie
zostanie zatrzymana, gdy silne ręce
chwyciły go brutalnie za ramiona.
Odwrócił głowę, żeby zobaczyć, kto to.
Ledwo ich rozpoznał, choć widywał te
twarze, ilekroć przychodził na spotkanie
z władcą. Obaj mieli świeże żałobne
rany na policzkach, więc krew spływała
im aż po brodach. Zachowywali się
inaczej niż ostatniej nocy, gdy Priskos
siedział z nimi, śmiał się i pił, świętując
ślub ich pana.
Dwaj mężczyźni zawlekli go do
namiotu władcy, gdzie tłum
wojowników się rozstąpił, żeby ich
wpuścić do wewnętrznych pokoi.
Ciała nikt jeszcze nie ruszył. Nad
zwłokami stał Ardaryk, król Gepidów, i
Onegesius, najbardziej zaufany
przyjaciel Attyli. Ardaryk przyklęknął i
wziął dzban, z którego władca pił wino
przed śmiercią.
- Oto wino nalewane mu przez Ildico
w nocy - oznajmił.
Onegesius podniósł leżący obok
władcy kielich.
- Od tygodni chorował i krwawił z
nosa - przypomniał Priskos. - Może jego
stan się pogorszył, gdy spał, i udławił się
własną krwią. Na to wygląda,
nieprawdaż?
Ardaryk parsknął pogardliwie.
- Nie umiera się od krwotoku z nosa.
Całe życie walczył. Odniósł wiele ran i
jakoś nie wykrwawił się na śmierć.
Został otruty.
Priskos wytrzeszczył oczy.
- Tak sądzisz? - zapytał,
zaszokowany.
- Owszem - przytaknął Ardaryk. - I
myślałem o tobie. Cesarz Teodozjusz
przysłał cię do nas cztery lata temu z
ambasadorem Maksyminem. Waszego
tłumacza, Wigilasa, przyłapano na
knuciu spisku na życie Attyli. Zamiast
kazać zgładzić was wszystkich, Attyla
odesłał was z powrotem do waszego
cesarza, do Konstantynopola. Może
popełnił błąd. I może nie tylko Wigilas
przybył zabić władcę.
Onegesius napełnił kielich Attyli i
wyciągnął rękę z naczyniem.
- Dowiedź, żeś go nie otruł. Wypij
to.
- Nie wiem, czy wino jest zatrute,
czy nie - odrzekł Priskos. - Jeśli dolano
do niego czegoś, a ja je wypiję, nie
dowiedzie to, że jestem trucicielem. Z
całą pewnością nie byłem tu z władcą i
jego żoną w ich noc poślubną. Jedyne,
co osiągniesz, to uśmiercenie również i
mnie.
- Twój strach świadczy przeciwko
tobie. - Onegesius sięgnął wolną ręką ku
rękojeści miecza.
Priskos wziął kielich.
- Jeśli umrę, pamiętajcie, że jestem
niewinny. - Podniósł wino do ust i wypił.
Inni czekali i obserwowali go
uważnie. Ellak podszedł bliżej.
- I co, Priskosie?
- Nic nie czuję. Smakuje jak wino.
- Gorzko? Cierpko?
- Jak każde wino, słodko jak owoce,
ale z kilkoma kroplami octu.
Ardaryk powąchał kielich, wziął
trochę wina na palec i położył sobie
kroplę na języku. Skinął głową do
Onege-siusa, rzucił kielich na dywan
obok ciała władcy i wyszedł.
- Nie został otruty - zawołał do
wojowników. - Zmarł na skutek
choroby.
Priskos opuścił za Ardarykiem
komnatę i utorował sobie drogę przez
kłębiący się tłum wojowników. Z
wyrazem cierpienia na zakrwawionych
twarzach wyglądali przerażająco. Ci
ludzie nie robili nic innego poza
zabijaniem. Walczyli, jedli i czasami
nawet spali na koniach. Na przestrzeni
mniej więcej trzech pokoleń podbili
tereny od trawiastych obszarów za
Wołgą do Galii. Tego ranka ich
największy wódz został im odebrany Kto
mógł wiedzieć, co z żalu i gniewu
uczynią obcemu z innego kraju?
Priskos szedł szybko ze spuszczoną
głową, nie patrząc na żadnego z
wojowników zmierzających do namiotu
władcy. Dotarł do swojej kwatery i
przygotował ołtarz z rzędem płonących
świec, by pomodlić się za duszę Attyli.
Ostatecznie Attyla słuchał jego i innych
Rzymian, gdy nauczali o
chrześcijaństwie. Spotkał się też z
papieżem Leonem I w Mantui i zawarł z
nim porozumienie. Coś mogło zasiać
ziarno wiary w jego umyśle. W każdym
razie, najlepiej było go opłakiwać w
najbardziej widoczny sposób. Priskos na
wszelki wypadek zwymiotował i wypił
dużo wody, po czym znów
zwymiotował. To go uspokoiło.
Późnym popołudniem wyszedł ze
swojego małego namiotu i udał na
środek obozowiska. Zobaczył, że namiot
władcy zwinięto. Niedaleko oczyszczono
olbrzymi teren i ustawiono na nim coś
białego. Podszedł i dotknął tkaniny.
Wprawiła go w podziw.
Olbrzymi namiot uszyty był w
całości z białego jedwabiu. Materiał
poruszał się i wydymał na wietrze, kiedy
Priskos zbliżył się do wejścia i zajrzał do
środka. Pośrodku stał katafalk, a na nim
spoczywało ciało władcy w jaskrawym i
kosztowym, purpurowoczerwonym
stroju - kolory były odpowiednie dla
wielkiego wodza. W rękę wsunięto mu
broń najwyższej jakości inkrustowaną
złotem i wysadzaną klejnotami.
Wokół katafalku krążyli jeźdźcy,
najlepsi wojownicy władcy, nierzadko
przywódcy własnych plemion i narodów.
Jeździli w kółko, śpiewając o wyczynach
Atylli i jego zwycięstwach, krew
spływała im po pokaleczonych
policzkach niczym łzy. Śpiewali, że był
największym wodzem, człowiekiem,
który zasłużył nie tylko na blade łzy
kobiet, lecz także na czerwone łzy
wojowników. Priskos widział, jak krew
wsiąka im w brody i kapie z podbródków
na ubrania i końskie grzywy.
Ukląkł przodem do władcy i dotknął
czołem ziemi, żeby wojownicy zobaczyli,
że okazuje mu szacunek na swój
sposób. Potem wrócił do siebie.
Pozostawał tam przez następne trzy dni
i pisał o życiu Attyli jako wodza Hunów i
jego śmierci w noc poślubną. Goście,
którzy odwiedzali Priskosa, relacjonowali
przebieg wielkich uroczystości
żałobnych. Kilku wspominało o
rywalizacji między Elłakiem, najstarszym
synem, i Dengizekiem, drugim pod
względem wieku, oraz urazie Ernaka,
trzeciego syna, którego dwaj starsi
bracia zdawali się lekceważyć. Jeszcze
inni opowiadali o oburzeniu Ardaryka, że
trzech synów nie może żyć w zgodzie
przynajmniej do pogrzebu ojca.
Priskos wybrał się do białego
namiotu czwartego dnia, by obejrzeć
przygotowania do pogrzebu władcy.
Wszystko odbywało się w ognistym
blasku stu płonących lamp. Słudzy Attyli
umieścili go w trzech trumnach.
Zewnętrzną i największą zrobiono z
żelaza. Do niej włożono trumnę z litego
srebra. Trzecia była z czystego złota.
Trumny wypełniała zdobiona klejnotami
broń pokonanych przez Attylę królów.
Wielki wódz podporządkował sobie sto
azjatyckich plemion: pobił Alanów,
Ostrogotów, Ormian, Burgundów,
opanował Bałkany, Trację, Scytię i Galię.
Zajął Mantuę, Mediolan i Weronę oraz
większość północnej Italii. Zwyciężył
legiony stolic zachodniego i
wschodniego cesarstwa rzymskiego.
W trzech trumnach znalazły się też
zapierające dech w piersiach stosy
błyszczących klejnotów i lśniącego złota,
w których odbijały się płomienie lamp.
Same trumny warte były majątek.
Priskos nie mógł się pozbyć myśli, że
wewnętrzną wykonano
prawdopodobnie z płaconego corocznie
Attyli przez Cesarstwo
Wschodniorzymskie trybutu w
wysokości dwóch tysięcy stu funtów
złota. Nie potrafił też zignorować
błysków wewnątrz -zieleni szmaragdów,
krwistej czerwieni rubinów i głębokiego
błękitu szafirów. Wzrok przyciągały
ogniste granaty, indygowe lazuryty,
żółte bursztyny i zielone jadeity.
Gdy zapadła noc, przed namiotem
zmarłego zgromadziła się grupa tysiąca
jeźdźców wybranych z oddziału
osobistej ochrony Attyli. Zamknięto
wieka trumien i dźwignięto je na wielki
ośmiokołowy wóz, którym
transportowano największe ciężary.
Jeźdźcy odjechali w ciemności, żadna
pochodnia nie oświetliła ich drogi.
Kilka tygodni później Priskos
przygotowywał karawanę osłów do
długiej podróży powrotnej na dwór
cesarza Marcjana.
Dopiero po miesiącu dotrze do
pałaców w Konstantynopolu, ale już
teraz chętnie poszedłby tam na
czworakach. Po południu w obozie
wybuchło następne zamieszanie. Ludzie
pokazywali palcami w dal i krzyczeli w
wielu językach. Priskos poszedł
sprawdzić, co się dzieje.
Elitarny konny oddział pogrzebowy
wracał do obozowiska Hunów. Pędzili
galopem i kurz był widoczny na równinie
dużo wcześniej niż sylwetki jeźdźców.
Ardaryk, Onegesius i trzech synów
Attyli - Ellak, Dengizek i Ernak - oraz
wodzowie podległych plemion zebrali
się na skraju obozu, żeby ich powitać.
Wojownicy zatrzymali się, zsiedli z koni i
pokłonili zgromadzonym. Ci
odpowiedzieli tym samym. Ellak,
najstarszy spadkobierca Attyli, podszedł
do Mozhu - dowódcy oddziału
pogrzebowego - i położył mu rękę na
ramieniu.
- Mów.
- Zabraliśmy władcę do odległego
miejsca w zakolu rzeki, gdzie podróżni
rzadko się zapuszczają - odrzekł tamten.
-Zbudowaliśmy kryptę głęboką na
dwóch mężczyzn, z pochyłym wejściem,
i znieśliśmy trumny na dno. Potem
zasypaliśmy kryptę i przejście.
Przeprowadziliśmy nasze konie po
tamtym terenie tak wiele razy, że nie
sposób dokładnie określić, gdzie
pochowano naszego władcę. Potem
zmieniliśmy kierunek rzeki tak, że
zawsze będzie płynęła nad grobowcem
władcy.
Ellak uściskał Mozhu. Potem wszedł
na zaprzężony w woły wóz i wygłosił
mowę dziękczynną do tysiąca
mężczyzn, którzy towarzyszyli jego ojcu
w bitwie i strzegli go po śmierci. Zanim
zeskoczył na ziemię, zawołał:
- Teraz ich zabijcie.
Jeźdźcy zostali otoczeni przez
wojowników. Priskosowi wydawało się,
że oddział złożony z tysiąca wojów znika
niczym pływacy wciągani pod wodę
podczas powodzi - tu jakaś głowa szła w
dół, tam kilka głów. Tonęli pod ciężarem
całej armii. Żaden członek oddziału
pogrzebowego nie stawiał oporu ani nie
próbował ponownie dosiąść konia, by
uciec. Priskos nie wiedział, czy to
dlatego, że ich egzekucja była
zaskoczeniem, czy też dlatego, że mieli
świadomość, iż każdy, kto zna miejsce
wiecznego spoczynku Attyli, musi
umrzeć.
Po wszystkim ciała członków
oddziału pogrzebowego przysypano
ziemią tam, gdzie upadły. Ich dowódcy
mówili o ich wierności, honorze i
odwadze. Priskosowi zdawało się, że
Hunowie uważają masakrę za naturalną i
nieuniknioną część śmierci wielkiego
wodza. To tylko pojedyncze
ROZDZIAŁ 1 Panonia, rok 453 Ogromne obozowisko barbarzyńców przypominało wielkie miasto. Sprawnie przenoszono je z miejsca na miejsce na życzenie władcy Ale w słabym świetle przedświtu tego ranka panował tu chaos. Setki tysięcy wojowników, ich wrzeszczących żon i niesfornych dzieci biegały bezładnie. Setki tysięcy koni, krów, wołów, owiec i kóz rżały i beczały w popłochu, aż świt rozbrzmiewał kakofonią dźwięków. Odór zwierząt mieszał się z dymem dziesięciu tysięcy
rozdmuchiwanych jednocześnie ognisk. Służący Priskosa wyciągnął go z posłania, pewny, że lada chwila stracą życie w nagłym zamieszaniu, jakie zapanowało w hordzie barbarzyńców. Priskos pospieszył po nierównej ziemi, usiłując nie skręcić sobie nogi w jakiejś pozostawionej przez wóz koleinie ani nie wpaść w jakąś dziurę. Podążał za Ellakiem, nadaremnie usiłując dotrzymać mu kroku w lekkich sandałach przeznaczonych do spacerów po gładkich chodnikach Konstantynopola. Ellak był żołnierzem, potomkiem sławnych wojowników, i dożył męskiego wieku dzięki sile swoich kończyn i własnej szybkości. Priskos
dostrzegł duży namiot władcy wykonany ze skór zwierzęcych, z wysokim środkowym masztem i wnętrzem zdolnym pomieścić setki ludzi. Usłyszał zawodzenie i krzyki, i już wiedział, co się stało w nocy Zwolnił na tyle, by pozostać wyprostowanym i zachować godność. Był dyplomatą i - z braku innych kronikarzy - to on musiał opisać ten ważny dzień. Ellak, syn władcy, przyszedł po niego, ponieważ Priskos - najlepiej wykształcony w wielu dziedzinach - mógł uratować życie jego ojcu. Ale lament zapewne oznaczał, że przybywają za późno. Priskos ukrywał trwogę. Barbarzyńcy stawali mu na drodze,
biegali, przepychali się i wpadali we wściekłość. Potrafili wyczuć strach niczym psy. Byli doświadczonymi zabójcami, ćwiczyli się w tym od urodzenia. Dotarli z najdalszego krańca Azji do Europy, dokonując brutalnych podbojów. Kiedy słyszeli krzyk, wypadali na dwór z mieczami i sztyletami w rękach. Broń wydawała się ich nieodłącznym towarzyszem. Dziś, gdyby któryś z nich wyczuł, że on - cudzoziemiec - się boi, rozszarpaliby go na kawałki bez ostrzeżenia. Ellak wprowadził go do olbrzymiego namiotu władcy. Priskos niemal o głowę przewyższał większość barbarzyńców z odległego Wschodu - niskich i
barczystych, o grubych ramionach i nogach, i ogorzałych twarzach. Popatrzył ponad głowami mężczyzn zagradzajcych wejście do wewnętrznych pokoi. Władca musiał tam być. Wojownicy stojący najbliżej wyciągali już krótkie sztylety i nacinali sobie głęboko policzki, by krew spływała im po twarzach jak łzy. Priskos skierował się w bok i prześliznął między na wpół oszalałymi strażnikami. Teraz zobaczy! młodą żonę władcy, Ildico, przykucniętą na stercie grubych kobierców w najbardziej oddalonym kącie. Płakała, ale nikt jej nie pocieszał. Priskos nie widział nikogo, kto zwracałby na nią uwagę.
Gdy jeden ze strażników odwrócił się do towarzyszy, by pokazać, jak okaleczył sobie twarz, Priskos przemknął za jego plecami do wewnętrznych pokoi. Spojrzał na ciało władcy i zrozumiał, dlaczego młoda żona wygląda na tak zaszokowaną. Wielki barbarzyńca, Flagellum Dei, łeżal rozciągnięty na wznak na miękkim jedwabnym posłaniu z ustami otwartymi jak chrapiący pijak. Krew ciekła mu z nosa i ust, i tworzyła kałużę u jego głowy. Priskos podszedł do skulonej ze strachu Ildico i podniósł ją. Odgarnął jej z twarzy długie blond włosy. - Już dobrze - szepnął. - Odszedł, nic
więcej nie możesz tu zrobić. Chodź - uspokajał ją, pocieszał, mówił tak, żeby nic nie powiedzieć. Ildico była siódmą żoną władcy i mimo swej urody jeszcze prawie dzieckiem. Sprowadzono ją z germańskiego plemienia, by poślubiła zdobywcę. Rozumiała łacinę równie dobrze jak swój ojczysty gocki, ale Priskos nie wiedział, jakie języki znają strażnicy, więc ograniczył się do niewielu słów. Pomógł jej wyjść na świeże powietrze w blask wschodzącego słońca. Była słaba i blada jak trup. Miał nadzieję odprowadzić ją gdzieś z dala od tłumu, zanim jakiś wojownik zacznie podejrzewać, że śmierć władcy to jej wina. Ignoranci
często byli podejrzliwi i nawet gdy ktoś ginął od uderzenia pioruna, uważali, że mogła to być czyjaś sprawka. Zauważył kilka służących, grupkę krewniaczek, które przybyły z Ildico na jej wesele. Stały nieopodal, zalęknione. Przekazał im dziewczynę. Oddaliły się z nią szybko od tłoczącej się ciżby. Priskos patrzył jeszcze za nimi, by się upewnić, że wdowa po władcy nie zostanie zatrzymana, gdy silne ręce chwyciły go brutalnie za ramiona. Odwrócił głowę, żeby zobaczyć, kto to. Ledwo ich rozpoznał, choć widywał te twarze, ilekroć przychodził na spotkanie z władcą. Obaj mieli świeże żałobne rany na policzkach, więc krew spływała
im aż po brodach. Zachowywali się inaczej niż ostatniej nocy, gdy Priskos siedział z nimi, śmiał się i pił, świętując ślub ich pana. Dwaj mężczyźni zawlekli go do namiotu władcy, gdzie tłum wojowników się rozstąpił, żeby ich wpuścić do wewnętrznych pokoi. Ciała nikt jeszcze nie ruszył. Nad zwłokami stał Ardaryk, król Gepidów, i Onegesius, najbardziej zaufany przyjaciel Attyli. Ardaryk przyklęknął i wziął dzban, z którego władca pił wino przed śmiercią. - Oto wino nalewane mu przez Ildico w nocy - oznajmił. Onegesius podniósł leżący obok
władcy kielich. - Od tygodni chorował i krwawił z nosa - przypomniał Priskos. - Może jego stan się pogorszył, gdy spał, i udławił się własną krwią. Na to wygląda, nieprawdaż? Ardaryk parsknął pogardliwie. - Nie umiera się od krwotoku z nosa. Całe życie walczył. Odniósł wiele ran i jakoś nie wykrwawił się na śmierć. Został otruty. Priskos wytrzeszczył oczy. - Tak sądzisz? - zapytał, zaszokowany. - Owszem - przytaknął Ardaryk. - I myślałem o tobie. Cesarz Teodozjusz przysłał cię do nas cztery lata temu z
ambasadorem Maksyminem. Waszego tłumacza, Wigilasa, przyłapano na knuciu spisku na życie Attyli. Zamiast kazać zgładzić was wszystkich, Attyla odesłał was z powrotem do waszego cesarza, do Konstantynopola. Może popełnił błąd. I może nie tylko Wigilas przybył zabić władcę. Onegesius napełnił kielich Attyli i wyciągnął rękę z naczyniem. - Dowiedź, żeś go nie otruł. Wypij to. - Nie wiem, czy wino jest zatrute, czy nie - odrzekł Priskos. - Jeśli dolano do niego czegoś, a ja je wypiję, nie dowiedzie to, że jestem trucicielem. Z całą pewnością nie byłem tu z władcą i
jego żoną w ich noc poślubną. Jedyne, co osiągniesz, to uśmiercenie również i mnie. - Twój strach świadczy przeciwko tobie. - Onegesius sięgnął wolną ręką ku rękojeści miecza. Priskos wziął kielich. - Jeśli umrę, pamiętajcie, że jestem niewinny. - Podniósł wino do ust i wypił. Inni czekali i obserwowali go uważnie. Ellak podszedł bliżej. - I co, Priskosie? - Nic nie czuję. Smakuje jak wino. - Gorzko? Cierpko? - Jak każde wino, słodko jak owoce, ale z kilkoma kroplami octu. Ardaryk powąchał kielich, wziął
trochę wina na palec i położył sobie kroplę na języku. Skinął głową do Onege-siusa, rzucił kielich na dywan obok ciała władcy i wyszedł. - Nie został otruty - zawołał do wojowników. - Zmarł na skutek choroby. Priskos opuścił za Ardarykiem komnatę i utorował sobie drogę przez kłębiący się tłum wojowników. Z wyrazem cierpienia na zakrwawionych twarzach wyglądali przerażająco. Ci ludzie nie robili nic innego poza zabijaniem. Walczyli, jedli i czasami nawet spali na koniach. Na przestrzeni mniej więcej trzech pokoleń podbili tereny od trawiastych obszarów za
Wołgą do Galii. Tego ranka ich największy wódz został im odebrany Kto mógł wiedzieć, co z żalu i gniewu uczynią obcemu z innego kraju? Priskos szedł szybko ze spuszczoną głową, nie patrząc na żadnego z wojowników zmierzających do namiotu władcy. Dotarł do swojej kwatery i przygotował ołtarz z rzędem płonących świec, by pomodlić się za duszę Attyli. Ostatecznie Attyla słuchał jego i innych Rzymian, gdy nauczali o chrześcijaństwie. Spotkał się też z papieżem Leonem I w Mantui i zawarł z nim porozumienie. Coś mogło zasiać ziarno wiary w jego umyśle. W każdym razie, najlepiej było go opłakiwać w
najbardziej widoczny sposób. Priskos na wszelki wypadek zwymiotował i wypił dużo wody, po czym znów zwymiotował. To go uspokoiło. Późnym popołudniem wyszedł ze swojego małego namiotu i udał na środek obozowiska. Zobaczył, że namiot władcy zwinięto. Niedaleko oczyszczono olbrzymi teren i ustawiono na nim coś białego. Podszedł i dotknął tkaniny. Wprawiła go w podziw. Olbrzymi namiot uszyty był w całości z białego jedwabiu. Materiał poruszał się i wydymał na wietrze, kiedy Priskos zbliżył się do wejścia i zajrzał do środka. Pośrodku stał katafalk, a na nim spoczywało ciało władcy w jaskrawym i
kosztowym, purpurowoczerwonym stroju - kolory były odpowiednie dla wielkiego wodza. W rękę wsunięto mu broń najwyższej jakości inkrustowaną złotem i wysadzaną klejnotami. Wokół katafalku krążyli jeźdźcy, najlepsi wojownicy władcy, nierzadko przywódcy własnych plemion i narodów. Jeździli w kółko, śpiewając o wyczynach Atylli i jego zwycięstwach, krew spływała im po pokaleczonych policzkach niczym łzy. Śpiewali, że był największym wodzem, człowiekiem, który zasłużył nie tylko na blade łzy kobiet, lecz także na czerwone łzy wojowników. Priskos widział, jak krew wsiąka im w brody i kapie z podbródków
na ubrania i końskie grzywy. Ukląkł przodem do władcy i dotknął czołem ziemi, żeby wojownicy zobaczyli, że okazuje mu szacunek na swój sposób. Potem wrócił do siebie. Pozostawał tam przez następne trzy dni i pisał o życiu Attyli jako wodza Hunów i jego śmierci w noc poślubną. Goście, którzy odwiedzali Priskosa, relacjonowali przebieg wielkich uroczystości żałobnych. Kilku wspominało o rywalizacji między Elłakiem, najstarszym synem, i Dengizekiem, drugim pod względem wieku, oraz urazie Ernaka, trzeciego syna, którego dwaj starsi bracia zdawali się lekceważyć. Jeszcze inni opowiadali o oburzeniu Ardaryka, że
trzech synów nie może żyć w zgodzie przynajmniej do pogrzebu ojca. Priskos wybrał się do białego namiotu czwartego dnia, by obejrzeć przygotowania do pogrzebu władcy. Wszystko odbywało się w ognistym blasku stu płonących lamp. Słudzy Attyli umieścili go w trzech trumnach. Zewnętrzną i największą zrobiono z żelaza. Do niej włożono trumnę z litego srebra. Trzecia była z czystego złota. Trumny wypełniała zdobiona klejnotami broń pokonanych przez Attylę królów. Wielki wódz podporządkował sobie sto azjatyckich plemion: pobił Alanów, Ostrogotów, Ormian, Burgundów, opanował Bałkany, Trację, Scytię i Galię.
Zajął Mantuę, Mediolan i Weronę oraz większość północnej Italii. Zwyciężył legiony stolic zachodniego i wschodniego cesarstwa rzymskiego. W trzech trumnach znalazły się też zapierające dech w piersiach stosy błyszczących klejnotów i lśniącego złota, w których odbijały się płomienie lamp. Same trumny warte były majątek. Priskos nie mógł się pozbyć myśli, że wewnętrzną wykonano prawdopodobnie z płaconego corocznie Attyli przez Cesarstwo Wschodniorzymskie trybutu w wysokości dwóch tysięcy stu funtów złota. Nie potrafił też zignorować błysków wewnątrz -zieleni szmaragdów,
krwistej czerwieni rubinów i głębokiego błękitu szafirów. Wzrok przyciągały ogniste granaty, indygowe lazuryty, żółte bursztyny i zielone jadeity. Gdy zapadła noc, przed namiotem zmarłego zgromadziła się grupa tysiąca jeźdźców wybranych z oddziału osobistej ochrony Attyli. Zamknięto wieka trumien i dźwignięto je na wielki ośmiokołowy wóz, którym transportowano największe ciężary. Jeźdźcy odjechali w ciemności, żadna pochodnia nie oświetliła ich drogi. Kilka tygodni później Priskos przygotowywał karawanę osłów do długiej podróży powrotnej na dwór cesarza Marcjana.
Dopiero po miesiącu dotrze do pałaców w Konstantynopolu, ale już teraz chętnie poszedłby tam na czworakach. Po południu w obozie wybuchło następne zamieszanie. Ludzie pokazywali palcami w dal i krzyczeli w wielu językach. Priskos poszedł sprawdzić, co się dzieje. Elitarny konny oddział pogrzebowy wracał do obozowiska Hunów. Pędzili galopem i kurz był widoczny na równinie dużo wcześniej niż sylwetki jeźdźców. Ardaryk, Onegesius i trzech synów Attyli - Ellak, Dengizek i Ernak - oraz wodzowie podległych plemion zebrali się na skraju obozu, żeby ich powitać. Wojownicy zatrzymali się, zsiedli z koni i
pokłonili zgromadzonym. Ci odpowiedzieli tym samym. Ellak, najstarszy spadkobierca Attyli, podszedł do Mozhu - dowódcy oddziału pogrzebowego - i położył mu rękę na ramieniu. - Mów. - Zabraliśmy władcę do odległego miejsca w zakolu rzeki, gdzie podróżni rzadko się zapuszczają - odrzekł tamten. -Zbudowaliśmy kryptę głęboką na dwóch mężczyzn, z pochyłym wejściem, i znieśliśmy trumny na dno. Potem zasypaliśmy kryptę i przejście. Przeprowadziliśmy nasze konie po tamtym terenie tak wiele razy, że nie sposób dokładnie określić, gdzie
pochowano naszego władcę. Potem zmieniliśmy kierunek rzeki tak, że zawsze będzie płynęła nad grobowcem władcy. Ellak uściskał Mozhu. Potem wszedł na zaprzężony w woły wóz i wygłosił mowę dziękczynną do tysiąca mężczyzn, którzy towarzyszyli jego ojcu w bitwie i strzegli go po śmierci. Zanim zeskoczył na ziemię, zawołał: - Teraz ich zabijcie. Jeźdźcy zostali otoczeni przez wojowników. Priskosowi wydawało się, że oddział złożony z tysiąca wojów znika niczym pływacy wciągani pod wodę podczas powodzi - tu jakaś głowa szła w dół, tam kilka głów. Tonęli pod ciężarem
całej armii. Żaden członek oddziału pogrzebowego nie stawiał oporu ani nie próbował ponownie dosiąść konia, by uciec. Priskos nie wiedział, czy to dlatego, że ich egzekucja była zaskoczeniem, czy też dlatego, że mieli świadomość, iż każdy, kto zna miejsce wiecznego spoczynku Attyli, musi umrzeć. Po wszystkim ciała członków oddziału pogrzebowego przysypano ziemią tam, gdzie upadły. Ich dowódcy mówili o ich wierności, honorze i odwadze. Priskosowi zdawało się, że Hunowie uważają masakrę za naturalną i nieuniknioną część śmierci wielkiego wodza. To tylko pojedyncze