ISBN 978-83-7686-570-6
Wy da niepierw sze, Wy daw nic two Ja gu ar,
War sza wa 2017
Ad resdo ko re spon den cji:
Wy daw nic twoJa gu ar Sp. z o.o.
ul. Ka zi mie rzow ska52 lok. 104
02-546 War sza wa
www.wy daw nic two-ja gu ar.pl
youtu be.com/wy daw nic two ja gu ar
in sta gram.com/wy daw nic two ja gu ar
fa ce bo ok.com/wy daw nic two ja gu ar
snap chat:ja gu ar_k siaz ki
Wy da niepierw sze w wer sji e-book
Wy daw nic twoJa gu ar, War sza wa 2015
Skład wer sjielek tro nicz nej:
kon wer sja.vir tu alo.pl
Spis treści
De dy ka cja
Mapa
Mot to
Pro log
Roz dział 1. Jak ma rio net ka
Roz dział 2. Lu kra sta
Roz dział 3. Chło pak z far my
Roz dział 4. Na ra da wo jen na
Roz dział 5. Na wie dzo ne stry chy
Roz dział 6. Nie wiel ka zmia na tra sy
Roz dział 7. Oj ciec boga
Roz dział 8. Mar twi więź nio wie
Roz dział 9. Ko wa dło bólu
Roz dział 10. Po ko na ny i ste ro wa ny
Roz dział 11. Kosz mar bez koń ca
Roz dział 12. Zmien no kształt ny
Roz dział 13. Krew i śli na
Roz dział 14. Wię zień Ko ba lo sów
Roz dział 15. Ha nieb na śmierć
Roz dział 16. Moż li wo ści są dwie
Roz dział 17. Ziem na wiedź ma
Roz dział 18. Pla ny Gri mal kin
Roz dział 19. Ostat nia zima
Roz dział 20. Miej sce po mię dzy
świa ta mi
Roz dział 21. Kro pla kwa su
Roz dział 22. Tru ci zna
Roz dział 23. Zie mia krzyk nę ła
Roz dział 24. Bia ły sznu rek
Roz dział 25. Wil cze mię so
Roz dział 24. Ni g dzie nie jest
bez piecz nie
Roz dział 27. Trup w wor ku
Roz dział 28. Obiet ni ca
Roz dział 29. Bóg Rzeź nik
Roz dział 30. Noc ny atak
Roz dział 31. Lu stra
Roz dział 32. Zi mo wy dom
Roz dział 33. Krą gły Bo chen
Roz dział 34. Ru nę ła jak drze wo
Roz dział 35. Za pła ka ny chło piec
Glo sa riusz świa ta Ko ba lo sów
Dla Ma rie
Na prze ciw nas staje
mroczna armia, większa
niźli sama kobaloska
machina wojenna,
i znacznie potężniejsza niż
straszliwe stwory
bitewne, które stworzyli
Ko ba lo si.
W jej skład wchodzą
bowiem także
wspierający ją bogowie –
bóstwa takie jak Golgoth,
Władca Zimy, który
z radością zniszczy
wszelką zieleń tego
świata, tworząc lodowe
szlaki, wiodące ich
wojowników do
zwy cię stwa.
– Gri mal kin
G
PROLOG
od zi nę po zmroku Jenny
rozpoczęła wspinaczkę po
długich kręconych schodach,
wiodących na najwyższą
z wschodnich wieżyczek. Była
tro chę zdy sza na, lecz nie spra wił tego
wyłącznie wysiłek towarzyszący
wdra py wa niu się na stro me stop nie.
Denerwowała się. Pociły jej się
dło nie, ko la na mia ła mięk kie. Strych,
na któ ry zmie rza ła, na wie dzał duch.
Ona sama zaledwie rozpoczęła
naukę – trzeba jeszcze wielu lat, by
została prawdziwym stracharzem.
Dziwiła się sama sobie, czemu
właściwie przyjęła na siebie tak
wiel kie brze mię.
Było zimno, z nozdrzy ulatywały
jej obłoczki pary. Krok za krokiem
zmu sza ła się do dal szej wspi nacz ki.
W dłoni ściskała lampę; jedną
kieszeń napełniła solą, drugą
żelazem. Dodatkowo obwiązała
się w pasie srebrnym łańcuchem,
a wspierała na jarzębinowej
lasce. Była gotowa na każdy atak ze
stro ny Mro ku.
Aby rozprawić się z duchami,
należy z nimi porozmawiać –
spróbować przekonać je, by odeszły
w Światło – ale Jenny wolała nie
ryzykować. Kto wie, z czym może się
zetknąć w tej mroźnej, północnej
krainie, tak daleko od Hrabstwa?
Może okazać się, że tutejsze duchy są
zupełnie inne. Z pełnymi
kieszeniami i bronią w dłoni czuła
się pew niej.
W końcu dotarła do solidnych
drewnianych drzwi i spróbowała je
otworzyć jednym z ośmiu wielkich
kluczy z ciężkiego pęku.
Poszczęściło jej się: choć zamek
chodził opornie, drugi klucz
za dzia łał.
Drzwi zaskrzypiały na
zardzewiałych zawiasach, a gdy
Jenny przyciągnęła je do siebie,
dolna krawędź ze zgrzytem
przesunęła się po kamiennej
posadzce. Drewno napuchło od
wilgoci – wyraźnie od wielu lat ich
nie otwie ra no.
Odetchnęła głęboko, by się
uspokoić, i przekroczyła próg. Była
siódmą córką siódmej córki,
wrażliwą na Mrok; natychmiast
wyczuła w pobliżu coś
niebezpiecznego. Uniosła wysoko
lampę, przyglądając się otoczeniu:
niewielkie pomieszczenie,
drewniana boazeria pokryta
plamami grzyba, stół i dwa krzesła
pod grubą warstwą kurzu. Tuż przed
sobą widziała kolejne drzwi, bez
wąt pie nia wio dą ce do głów nej izby.
Zadrżała. Było tak zimno, że
ucieszyła się, iż ma na sobie kożuch.
Ale najgorszy okazał się smród.
Nigdy chyba nie zetknęła się
z podobnym. Kiedyś, jeszcze
w Hrabstwie, spacerowała po
plaży zatoki Morecombe
i postanowiła sprawdzić, na co gapi
się tłum ludzi. Fale wyrzuciły na
brzeg ławicę ryb; martwe od kilku
dni, cuchnęły pod niebiosa. Teraz
czuła coś podobnego, ale
połączonego z odorem żywego
stworzenia, trochę jak w stajni
pełnej spoconych koni i zasikanych
trocin. Wkrótce wyczuła też trzeci
składnik: nutę spalonego mięsa,
smak siar ki na ję zy ku.
W żółtym świetle lampy ujrzała
wielkiego pająka, siedzącego
wysoko na ścianie nad
wewnętrznymi drzwiami. Kiedy
podeszła bliżej, umknął szybko,
chro niąc się w gę stej sie ci w ką cie.
Drzwi nie miały zamka – jedynie
metalową klamkę. Nacisnęła ją
i spróbowała otworzyć pchnięciem.
Nie ustąpiły. Spróbowała zatem
pociągnąć je ku sobie. Tym razem
po szło gład ko.
Zmysły ostrzegały ją przed
zbliżającym się zagrożeniem ze
stro ny Mro ku.
Lam pa oświetliła
pomieszczenie, które niegdyś było
bogato zdobioną komnatą, teraz
zaniedbaną i zniszczoną przez
wilgoć. Trzy wielkie kominki
w ścianach przypominały
potworne paszcze, za
przerdzewiałymi metalowymi
kratami piętrzyły się sterty
popiołu. Z sufitu kapała woda
wprost na zardzewiały kandelabr.
Na posadzce Jenny dostrzegła
szczątki wspaniałych dawniej
kobierców, które obecnie
zamieniły się w szmaty – mokre,
brud ne i sple śnia łe.
Na glejej uwagę przyciągnęło coś
nieoczekiwanego: cztery sofy
pośrodku pokoju ustawione
w kwadrat, zwrócone do wewnątrz
ku ciemnej, okrągłej dziurze,
mającej około dziesięciu stóp
średnicy. Obramowano ją
kamieniami, na których ktoś
zostawił kieliszek z winem –
wyglądał, jakby najlżejsze
muśnięcie miało go strącić w dół,
w ciem ność.
Jen ny podeszła do kamiennego
kręgu i unosząc nad nim lampę,
spojrzała w głąb czarnej dziury.
Przypominała studnię. Czyżby
czer pa no z niej wodę?
Na gle uświadomiła sobie, że to,
co widzi, jest nieprawdopodobne:
to prze cież nie mo gła być stud nia.
Sta ła na strychu, na szczycie
wieży, pod stopami miała wiele
pomieszczeń. Bezpośrednio pod
nimi mieściły się pałacowe
kuchnie, a dalej, na najniższym
poziomie, druga co do wielkości
sala tronowa, w której książę
Stanisław, władca tej krainy,
udzielał audiencji, zwoływał
na ra dy i wy da wał wy ro ki.
Dzień czy dwa wcześniej
oprowadzano ją po tej części
zamku, gdyby zatem ów mroczy szyb
przebiegał przez pomieszczenia
w dole aż do ziemi, w każdej z sal
musiałaby dostrzec kolistą,
kamienną konstrukcję
przypominającą komin.
Z pew no ścią by to za uwa ży ła...
W pomieszczeniu panowała
cisza, zakłócana jedynie
stłumionym odgłosem kroków
Jenny po mokrym dywanie
i kapaniem wody na kandelabr.
Teraz jednak dziewczyna usłyszała
coś nowego, ciurkanie, jak gdyby
wlewano wodę do niewielkiego
na czy nia.
Wbi ławzrok w kieliszek. Powoli
wypełniał się czerwonym winem,
cienki strumyk uderzał o szkło, ale nie
dostrzegła żadnego widocznego
źródła. Czyżby nalewała je
nie wi dzial na ręka?
W sekundę później
charakterystyczny metaliczny
zapach wypełnił jej nozdrza;
pojęła, że myliła się co do płynu
w kieliszku. To nie było wino, tylko
krew.
Z zalęknioną fascynacją Jenny
patrzyła, jak naczynie wypełnia się
powoli. Krew sięgnęła krawędzi,
po czym polała się na kamień.
Kropelki zaczęły parować, od
gwałtownego smrodu dziewczynę
ogarnęły mdłości, aż zgięła się wpół.
Na jej oczach krew w kieliszku
za czę ła bul go tać.
A potem naczynie przewróciło
się i spa dło w ciem ność.
Jen nydoliczyła do dziesięciu, ale
nie usłyszała plusku ani w ogóle
niczego. Szyb zdawał się nie mieć
dna.
W pokoju panowały wilgoć
i ziąb, teraz jednak zdawało się, że
robi się cieplej. Z kręgu mokrych
ka mie ni wy pły wa ła para.
Jen ny czuła, że
niebezpieczeństwo jest blisko,
włoski na karku zjeżyły jej się,
palce mrowiły. Te reakcje
świadczyły o tym, że na strychu kryje
się coś znacznie gorszego niż zwykła
nieszczęsna dusza, którą trzeba
odesłać w Światło. Jenny miała
nadzieję, że dowiedzie odwagi
i talentu niezbędnych u stracharza.
Musiała nauczyć się radzić sobie
Ty tuł ory gi na łu:The Dark Army Re dak cja:Pa weł Ga bryś-Ku row ski Ko rek ta:Ka ro li na Wą sow ska Skład i ła ma nie: Ekart Ty po gra fiana okład ce i stro nie ty tu ło wej w wy da niu pol skim: Mag da le na Za wadz ka/Au reu sart Co py ri ght© Jo seph De la ney, 2016 Co veril lu stra tion co py ri ght © Two Dots, 2016 In te rioril lu stra tions co py ri ght © Da vid Wy att, 2014 Pu bli shed by ar ran ge ment with Ran dom Ho use Chil dren’s Pu bli shers UK, a di vi sion of The Ran dom Ho use Gro up Li mi ted. Co py ri ghtfor the Po lish edi tion © 2017 by Wy daw nic two Ja gu ar Sp. z o.o.
ISBN 978-83-7686-570-6 Wy da niepierw sze, Wy daw nic two Ja gu ar, War sza wa 2017 Ad resdo ko re spon den cji: Wy daw nic twoJa gu ar Sp. z o.o. ul. Ka zi mie rzow ska52 lok. 104 02-546 War sza wa www.wy daw nic two-ja gu ar.pl youtu be.com/wy daw nic two ja gu ar in sta gram.com/wy daw nic two ja gu ar fa ce bo ok.com/wy daw nic two ja gu ar snap chat:ja gu ar_k siaz ki Wy da niepierw sze w wer sji e-book Wy daw nic twoJa gu ar, War sza wa 2015 Skład wer sjielek tro nicz nej:
kon wer sja.vir tu alo.pl
Spis treści De dy ka cja Mapa Mot to Pro log Roz dział 1. Jak ma rio net ka Roz dział 2. Lu kra sta Roz dział 3. Chło pak z far my Roz dział 4. Na ra da wo jen na Roz dział 5. Na wie dzo ne stry chy Roz dział 6. Nie wiel ka zmia na tra sy Roz dział 7. Oj ciec boga
Roz dział 8. Mar twi więź nio wie Roz dział 9. Ko wa dło bólu Roz dział 10. Po ko na ny i ste ro wa ny Roz dział 11. Kosz mar bez koń ca Roz dział 12. Zmien no kształt ny Roz dział 13. Krew i śli na Roz dział 14. Wię zień Ko ba lo sów Roz dział 15. Ha nieb na śmierć Roz dział 16. Moż li wo ści są dwie Roz dział 17. Ziem na wiedź ma Roz dział 18. Pla ny Gri mal kin Roz dział 19. Ostat nia zima Roz dział 20. Miej sce po mię dzy świa ta mi
Roz dział 21. Kro pla kwa su Roz dział 22. Tru ci zna Roz dział 23. Zie mia krzyk nę ła Roz dział 24. Bia ły sznu rek Roz dział 25. Wil cze mię so Roz dział 24. Ni g dzie nie jest bez piecz nie Roz dział 27. Trup w wor ku Roz dział 28. Obiet ni ca Roz dział 29. Bóg Rzeź nik Roz dział 30. Noc ny atak Roz dział 31. Lu stra Roz dział 32. Zi mo wy dom Roz dział 33. Krą gły Bo chen
Roz dział 34. Ru nę ła jak drze wo Roz dział 35. Za pła ka ny chło piec Glo sa riusz świa ta Ko ba lo sów
Dla Ma rie
Na prze ciw nas staje mroczna armia, większa niźli sama kobaloska machina wojenna, i znacznie potężniejsza niż straszliwe stwory bitewne, które stworzyli Ko ba lo si. W jej skład wchodzą bowiem także wspierający ją bogowie – bóstwa takie jak Golgoth, Władca Zimy, który z radością zniszczy wszelką zieleń tego świata, tworząc lodowe szlaki, wiodące ich
wojowników do zwy cię stwa. – Gri mal kin
G PROLOG od zi nę po zmroku Jenny rozpoczęła wspinaczkę po długich kręconych schodach, wiodących na najwyższą z wschodnich wieżyczek. Była tro chę zdy sza na, lecz nie spra wił tego wyłącznie wysiłek towarzyszący wdra py wa niu się na stro me stop nie. Denerwowała się. Pociły jej się dło nie, ko la na mia ła mięk kie. Strych, na któ ry zmie rza ła, na wie dzał duch. Ona sama zaledwie rozpoczęła
naukę – trzeba jeszcze wielu lat, by została prawdziwym stracharzem. Dziwiła się sama sobie, czemu właściwie przyjęła na siebie tak wiel kie brze mię. Było zimno, z nozdrzy ulatywały jej obłoczki pary. Krok za krokiem zmu sza ła się do dal szej wspi nacz ki. W dłoni ściskała lampę; jedną kieszeń napełniła solą, drugą żelazem. Dodatkowo obwiązała się w pasie srebrnym łańcuchem, a wspierała na jarzębinowej lasce. Była gotowa na każdy atak ze stro ny Mro ku. Aby rozprawić się z duchami, należy z nimi porozmawiać – spróbować przekonać je, by odeszły
w Światło – ale Jenny wolała nie ryzykować. Kto wie, z czym może się zetknąć w tej mroźnej, północnej krainie, tak daleko od Hrabstwa? Może okazać się, że tutejsze duchy są zupełnie inne. Z pełnymi kieszeniami i bronią w dłoni czuła się pew niej. W końcu dotarła do solidnych drewnianych drzwi i spróbowała je otworzyć jednym z ośmiu wielkich kluczy z ciężkiego pęku. Poszczęściło jej się: choć zamek chodził opornie, drugi klucz za dzia łał. Drzwi zaskrzypiały na zardzewiałych zawiasach, a gdy
Jenny przyciągnęła je do siebie, dolna krawędź ze zgrzytem przesunęła się po kamiennej posadzce. Drewno napuchło od wilgoci – wyraźnie od wielu lat ich nie otwie ra no. Odetchnęła głęboko, by się uspokoić, i przekroczyła próg. Była siódmą córką siódmej córki, wrażliwą na Mrok; natychmiast wyczuła w pobliżu coś niebezpiecznego. Uniosła wysoko lampę, przyglądając się otoczeniu: niewielkie pomieszczenie, drewniana boazeria pokryta plamami grzyba, stół i dwa krzesła pod grubą warstwą kurzu. Tuż przed sobą widziała kolejne drzwi, bez
wąt pie nia wio dą ce do głów nej izby. Zadrżała. Było tak zimno, że ucieszyła się, iż ma na sobie kożuch. Ale najgorszy okazał się smród. Nigdy chyba nie zetknęła się z podobnym. Kiedyś, jeszcze w Hrabstwie, spacerowała po plaży zatoki Morecombe i postanowiła sprawdzić, na co gapi się tłum ludzi. Fale wyrzuciły na brzeg ławicę ryb; martwe od kilku dni, cuchnęły pod niebiosa. Teraz czuła coś podobnego, ale połączonego z odorem żywego stworzenia, trochę jak w stajni pełnej spoconych koni i zasikanych trocin. Wkrótce wyczuła też trzeci
składnik: nutę spalonego mięsa, smak siar ki na ję zy ku. W żółtym świetle lampy ujrzała wielkiego pająka, siedzącego wysoko na ścianie nad wewnętrznymi drzwiami. Kiedy podeszła bliżej, umknął szybko, chro niąc się w gę stej sie ci w ką cie. Drzwi nie miały zamka – jedynie metalową klamkę. Nacisnęła ją i spróbowała otworzyć pchnięciem. Nie ustąpiły. Spróbowała zatem pociągnąć je ku sobie. Tym razem po szło gład ko. Zmysły ostrzegały ją przed zbliżającym się zagrożeniem ze stro ny Mro ku. Lam pa oświetliła
pomieszczenie, które niegdyś było bogato zdobioną komnatą, teraz zaniedbaną i zniszczoną przez wilgoć. Trzy wielkie kominki w ścianach przypominały potworne paszcze, za przerdzewiałymi metalowymi kratami piętrzyły się sterty popiołu. Z sufitu kapała woda wprost na zardzewiały kandelabr. Na posadzce Jenny dostrzegła szczątki wspaniałych dawniej kobierców, które obecnie zamieniły się w szmaty – mokre, brud ne i sple śnia łe. Na glejej uwagę przyciągnęło coś nieoczekiwanego: cztery sofy
pośrodku pokoju ustawione w kwadrat, zwrócone do wewnątrz ku ciemnej, okrągłej dziurze, mającej około dziesięciu stóp średnicy. Obramowano ją kamieniami, na których ktoś zostawił kieliszek z winem – wyglądał, jakby najlżejsze muśnięcie miało go strącić w dół, w ciem ność. Jen ny podeszła do kamiennego kręgu i unosząc nad nim lampę, spojrzała w głąb czarnej dziury. Przypominała studnię. Czyżby czer pa no z niej wodę? Na gle uświadomiła sobie, że to, co widzi, jest nieprawdopodobne: to prze cież nie mo gła być stud nia.
Sta ła na strychu, na szczycie wieży, pod stopami miała wiele pomieszczeń. Bezpośrednio pod nimi mieściły się pałacowe kuchnie, a dalej, na najniższym poziomie, druga co do wielkości sala tronowa, w której książę Stanisław, władca tej krainy, udzielał audiencji, zwoływał na ra dy i wy da wał wy ro ki. Dzień czy dwa wcześniej oprowadzano ją po tej części zamku, gdyby zatem ów mroczy szyb przebiegał przez pomieszczenia w dole aż do ziemi, w każdej z sal musiałaby dostrzec kolistą, kamienną konstrukcję
przypominającą komin. Z pew no ścią by to za uwa ży ła... W pomieszczeniu panowała cisza, zakłócana jedynie stłumionym odgłosem kroków Jenny po mokrym dywanie i kapaniem wody na kandelabr. Teraz jednak dziewczyna usłyszała coś nowego, ciurkanie, jak gdyby wlewano wodę do niewielkiego na czy nia. Wbi ławzrok w kieliszek. Powoli wypełniał się czerwonym winem, cienki strumyk uderzał o szkło, ale nie dostrzegła żadnego widocznego źródła. Czyżby nalewała je nie wi dzial na ręka? W sekundę później
charakterystyczny metaliczny zapach wypełnił jej nozdrza; pojęła, że myliła się co do płynu w kieliszku. To nie było wino, tylko krew. Z zalęknioną fascynacją Jenny patrzyła, jak naczynie wypełnia się powoli. Krew sięgnęła krawędzi, po czym polała się na kamień. Kropelki zaczęły parować, od gwałtownego smrodu dziewczynę ogarnęły mdłości, aż zgięła się wpół. Na jej oczach krew w kieliszku za czę ła bul go tać. A potem naczynie przewróciło się i spa dło w ciem ność. Jen nydoliczyła do dziesięciu, ale
nie usłyszała plusku ani w ogóle niczego. Szyb zdawał się nie mieć dna. W pokoju panowały wilgoć i ziąb, teraz jednak zdawało się, że robi się cieplej. Z kręgu mokrych ka mie ni wy pły wa ła para. Jen ny czuła, że niebezpieczeństwo jest blisko, włoski na karku zjeżyły jej się, palce mrowiły. Te reakcje świadczyły o tym, że na strychu kryje się coś znacznie gorszego niż zwykła nieszczęsna dusza, którą trzeba odesłać w Światło. Jenny miała nadzieję, że dowiedzie odwagi i talentu niezbędnych u stracharza. Musiała nauczyć się radzić sobie