mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 657
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 744

Deveraux Jude - Endenton 2 - Kuzynki

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :914.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Deveraux Jude - Endenton 2 - Kuzynki.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

ROZDZIAŁ 1 Nigdy nie wyjdę za Davida Tredwella! Ariel Weatherly spojrzała w lustro i przećwiczyła jesz­ cze raz mowę, którą miała wygłosić przed matką: - Mam dwadzieścia cztery lata i sama wybiorę sobie męża. Nie, pomyślała, niedobrze. - Wybrałam już mężczyznę, za którego chcę wyjść, i zrobię to. Tak lepiej. Dużo lepiej. Pod wpływem nagłego impulsu Ariel potargała sobie włosy. Podobało jej się to, co zobaczyła. Ktoś zapukał do drzwi. - Proszę - powiedziała. - Twoja matka prosi cię na dół. Pokojówka rzuciła spojrzenie przez ramię, by upewnić się, że pani Weatherly nie było w pobliżu. - Fajna fryzura - rzuciła i zamknęła drzwi. Ariel złapała szczotkę, wygładziła włosy i uśmiechnęła się. Nie była jeszcze pewna, ale chyba miała pomysł, jak wywinąć się od małżeństwa z Davidem, wyjść za mężczyznę, którego naprawdę kocha, i nie zostać wydziedziczoną. Z uśmiechem na ustach wyszła z pokoju i ruszyła na dół schodami. Żeby tylko Sara się zgodziła. Jeżeli się nie zgodzi... Ale Ariel nie mogła teraz o tym myśleć. Wiedziała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, żeby kuzynka przystała na ten plan.

ROZDZIAŁ 2 Sara przeczytała list Ariel dwukrotnie. Nie wierzyła włas­ nym oczom. Jak zawsze, list był napisany wiecznym piórem które - Sara była pewna - kosztowało połowę jej rocznej pensji. Ale to nie ekstrawagancja ją zaszokowała, do tego była przyzwyczajona. Ariel chciała zamienić się z Sarą miejscami. - Ona chce być mną? - wyszeptała z niedowierzaniem Sara, kładąc list na kolanie. Czyż nie byłoby cudownie całymi dniami siedzieć bezczynnie i wymyślać przebiegłe intrygi? Albo w ogóle wymyślać cokolwiek. Czas, żeby robić coś innego, niż tylko wypełniać zadania, które co chwila wymyśla twój szef z ego wielkości kuli ziemskiej? Sara bardzo przywiązała się do swej kuzynki przez te wszystkie lata, ale to nie oznaczało, że przestała być zazdrosna. Siedząc w swoim maleńkim, nowojorskim mieszkaniu, z no­ gami do góry, wyczerpana po kolejnym dniu biegania na każde zawołanie szefa, Sara wyjrzała przez okno na ceglany mur po drugiej stronie ulicy. Stać ją było na lepsze mieszkanie, ale przez całe życie ledwo wiązała koniec z końcem i teraz wolała mieć pieniądze w banku, niż je wydawać. Poza tym bez przerwy mówiła szefowi, że odchodzi. Jeżeli zrezygnuje z pracy, ile czasu upłynie, zanim znajdzie nową posadę? Ale to, że prowa­ dziła życie tak, jakby jutro miała wszystko stracić, wcale nie zmieniało faktu, że zazdrościła kuzynce wielkiego domu ze służbą i wycieczek na zakupy do Nowego Jorku. Jakbym się czuła, gdyby ktoś uszył sukienkę specjalnie dla mnie? - za­ stanawiała się Sara. Spojrzała ponownie na list. Jude Deveraux Kuzynki

„Tylko na chwilę", napisała Ariel. „Na jakiś czas". Sara uśmiechnęła się, czytając te słowa. Biedna Ariel, taka zepsuta, wszystko zawsze dostawała na tacy. Nie miała pojęcia, jak wygląda praca dla kogoś takiego jak R.J. Brompton. Oczywiście cały ten pomysł był niedorzeczny, ale miło po­ marzyć. Tak naprawdę list Ariel otworzył Sarze oczy na praw­ dę, którą trzymała w tajemnicy nawet przed samą sobą: bardzo chciała zobaczyć Arundel w Karolinie Północnej. Nie zwiedzić, jak turysta, ale poznać od środka. Chciała sama wyrobić sobie zdanie o tym mieście. Jej ojciec mówił, że Arundel to „środek piekła", ale Ariel nie mogła się nachwalić zalet rodzinnego miasta. Sara wiedziała, że ma tam krewnych, ale nigdy ich nie poznała. Była pewna, że - z uwagi na dawne spory - gdyby pojawiła się u nich jako Sara Jane Johnson, nie zostałaby ciepło przyjęta. Ale jeżeli pozna ich jako Ariel i pokaże im, że nie jest taka jak rodzina ojca? Pokochają ją czy znienawidzą? Poznawanie ludzi w Arundel brzmiało dobrze w teorii, ale tak naprawdę Sara bała się tego miejsca. Przez siedemnaście lat to „co nam zrobili" było ulubionym tematem rozmów jej ojca - jeśli niekończące się monologi można uznać za rozmowę. Sara wielokrotnie słuchała, jak jej matka dorastała, będąc „częścią rodziny" w Arundel, mieście, które - zdaniem jej ojca - było centrum snobizmu na ziemi. - Właśnie tam powstaje snobizm i emanuje na cały świat - powiedział. - Jak promienie ze słońca? - spytała, gdy była jeszcze mała i wciąż sądziła, że ojciec mówi do niej. - Nie, raczej jak rozprzestrzeniająca się choroba - odparł. Powiedział Sarze, że jej matka miała błękitną krew, należała do elity, do Czterystu*, ale zakochała się w nim i to był jej * Czterystu angielskich purytanów, z których wywodzili się pasażerowie statku Mayflower (przyp. tłum.). Jude Deveraux Kuzynki

koniec. Jego rodzina była biedna jak mysz kościelna, jak dzierżawcy w dawnych czasach, mówił, chcąc dodać swym przodkom szlachetności. - Ale rodzina twojej matki nie mogła znieść ludzi, którzy zarabiali na życie pracą własnych rąk. Dziadek Sary wydziedziczył córkę po tym, jak uciekła z uko­ chanym. Matka zginęła w wypadku samochodowym, gdy Sara miała trzy lata, a ojcu udało się wreszcie zapić na śmierć, gdy miała siedemnaście. Spojrzała znowu na list. Kiedy poznała Ariel, kończyła pierwszy rok college'u. Sie­ działa wtedy w czytelni po całej nocy zakuwania do egzami­ nów. Nie kąpała się od trzech dni, a jej włosy zwieszały się w tłustych strąkach wokół twarzy. Ubrana była w dresowe spodnie i poplamiony podkoszulek, stopy wbiła w znoszone trampki. Nie znaczyło to, że Sara kiedykolwiek biegała albo wykonywała inne ćwiczenia. Wyczuła obecność Ariel, zanim ją zobaczyła. Gdy podniosła wzrok znad książki, w czytelni zapadła cisza, a wszyscy wpat­ rywali się w dziewczynę, która stanęła w drzwiach. Wyglądała ślicznie w swej prostej sukience, która - Sara gotowa była się założyć - kosztowała więcej, niż ona wydała na wszystkie swoje ubrania. Ku zdumieniu Sary podeszła prosto do niej. - Możemy porozmawiać? - spytała. Czując się jak brudna niezdara, Sara wykrztusiła: - Oczywiście. - I wyszła za elegancką nieznajomą na ze­ wnątrz. Zastanawiała się, czy nie chce zlecić jej koszenia traw­ nika. Często kosiła trawniki i przycinała żywopłoty, opiekowała się też dziećmi sąsiadów. Młoda kobieta usiadła ostrożnie na kamiennej ławce pod kwitnącym dereniem. Patrzyła przez chwilę na Sarę, po czym oznajmiła jej, że są kuzynkami. - Powiedziano mi, że jesteśmy do siebie podobne - dodała Ariel.

ROZDZIAŁ 3 Ariel miała wyrzuty sumienia, bo okłamała kuzynkę, ale wiedziała, że inaczej nie mogła postąpić. Gdyby powie­ działa Sarze prawdę, dziewczyna nawet by nie pomyślała o za­ mianie miejsc. I czyż nie było prawdą, że w miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone? Ariel miała tylko nadzieję, że kuzynka jej wybaczy, gdy dowie się, że zrobiła to wszystko z miłości. To zaczęło się ponad rok temu, w czasie jednej z podróży do Nowego Jorku, które odbywały z matką w celu odnowienia garderoby. Ariel musiała uczestniczyć w jakimś nudnym, cha­ rytatywnym przyjęciu z mnóstwem ludzi, którzy chcieli poka­ zać, jak bardzo są bogaci. Przez pierwszą godzinę Ariel brała udział w banalnych kon­ wersacjach i słuchała ludzi, którzy mówili jej, jak niezwykłe wydaje im się Arundel. Ich ton sugerował, że nie potrafili sobie wyobrazić, jak można mieszkać w miejscu, gdzie nie można zamówić jedzenia przez telefon, ale i tak, mimo wszystko, to było urocze małe miasteczko. „Takie czyste" - mówili. Gdy tylko rodzicielka zwróciła swe sokole oko w inną stronę, Ariel przekupiła kelnera dwudziestodolarówką, by zamienił jej aprobowane przez matkę piwo imbirowe na szampana. Kiedy powoli sączyła boski napój, zobaczyła jego. Jego. Dla Ariel była to jedna z tych chwil, gdy czas stanął w miejscu. Gdy ujrzała mężczyznę, który wszedł do pokoju, wiedziała, że spog­ ląda na swoją przyszłość. Patrzyła na jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek pokocha. R.J. Brompton. Oczywiście wiedziała, kim jest - Sara przy­ syłała jej fotografie i wycinki z gazet. Ale zdjęcia nie pokazy- Jude Deveraux 9 Kuzynki

wały tak naprawdę tego, jaki był. Jego obecność była wręcz namacalna. Roztaczał wokół siebie magiczną aurę. W czasie wszystkich wycieczek z matką nigdy nie spotkała nikogo takie­ go jak R.J. Brompton. Sara opisywała go w samych negatywach. Mówiła, że zmu­ szał ją do pracy ponad siły i nie przyznawał podwładnej żad­ nego prawa do życia osobistego. Niejeden raz musiała wskaki­ wać w dżinsy i koszulkę i jechać w środku nocy do jego mieszkania, żeby coś znaleźć albo napisać dla niego jakiś list. Mówiła, że jej zdaniem on nigdy nie sypiał. Gdy Ariel tak stała i patrzyła, jak on ściska dłonie gości, raz po raz zerkając na blondynkę uwieszoną u jego ramienia, wie­ działa, że pewnego dnia R.J. Brompton będzie należał do niej. Przebudziła się z transu, by spojrzeć w oczy kobiety, która z nim przyszła. Patrzyła na Ariel w sposób, który miał powiedzieć dziewczynie, żeby dała sobie spokój, że R.J. należał do niej. Ariel tylko się uśmiechnęła. Wiedziała od Sary, że R.J. zmieniał partnerki częściej niż buty. W następnym tygodniu inna głupiut­ ka blondynka - albo ruda, wszystko jedno - będzie patrzyła na niego z uwielbieniem w oczach. Przez całe przyjęcie Ariel pozostawała w zasięgu wzroku R.J. Za każdym razem, gdy spoglądał w jej stronę, odwracała się tak, by myślał, że patrzyła na kogoś za jego plecami. Ale on nie dał się oszukać. Po godzinie wreszcie do niej podszedł i mimo że udawała, iż go nie widzi, jej serce biło jak oszalałe. Gdyby nie miała tych wszystkich wiadomości od Sary, odwróciłaby się i uśmiechnęła do R.J. Sara nie wiedziała, co przyciągało do niego kobiety, ale miał ich na pęczki. Bez przerwy opowiadała historie o dziewczynach, które dla niego robiły z siebie kom­ pletne idiotki. Sara mówiła, że musiała wyprowadzać je za drzwi, niektóre całe we łzach, a potem zawsze posyłała im kwiaty i uprzejmy liścik, który mówił: „było miło, dziękuję". Ariel była zbyt mądra, żeby podejść do R.J. i przedstawić się. Jeżeli można polować na kogoś przez całe, trzygodzinne przyję- Jude Deveraux Kuzynki

cie i nadal go ignorować, to Ariel właśnie to robiła. Paplała radośnie z grupką starych, bogatych mężczyzn, którzy próbo­ wali zajrzeć jej w dekolt, jednocześnie nie spuszczając oczu z R.J. Dokładnie w chwili, w której on opuszczał towarzystwo osoby, z którą rozmawiał, Ariel odsuwała się dalej od niego. Grali w kotka i myszkę - i bardzo im się to podobało. Pod koniec przyjęcia Ariel poczuła, że R.J. zbliża się coraz bardziej, a ona nie ma już dokąd uciec. Wiedziała też, że będzie miała tylko jedną szansę, by wywrzeć na nim wrażenie. Ale nie wiedziała, co on lubił! Ma słodko się wdzięczyć? Czy być chłodna i wynio­ sła jak Grace Kelly w „Złodzieju w hotelu"? Dla R.J. Ariel stanie się, kimkolwiek on zechce. Ale najpierw będzie musiała dowiedzieć się, co sprawi, że będzie pragnął jej dłużej niż dwa tygodnie. Gdy zaczął ją osaczać, Ariel wiedziała, że musi go powstrzy­ mać. Ale jak? W świecie biznesu uchodził za człowieka, który dostawał to, czego chciał. Słyszała z więcej niż jednego źródła, jak nazywano go bezwzględnym. Ariel rozglądała się desperacko dokoła. Może powinna pójść do toalety? Ale wiedziała, że gdy wyjdzie, on wciąż tu będzie bez względu na to, czy Ariel będzie gotowa czy nie. Gdy zobaczyła matkę, uśmiechnęła się. Bezwzględna to za łagodne określenie, by opisać jej matkę. Wiedząc, że R.J na nią patrzy, Ariel przedefilowała przez pokój w sposób, w jaki - taką miała nadzieję - chodziły królowe piękności, uwodzicielki i wyniosłe damy. Gdy stanęła obok matki wiedziała, że wystarczy, by szepnęła kilka słów, a pani Weatherly utrzyma R.J. z dala od córki lepiej niż gromada wilków. Miała rację. Idąc do toalety, rzuciła spojrzenie przez ramię i zobaczyła, jak matka bojowym krokiem podchodzi do R.J. Bromptona. Wyglądał na zaskoczonego i Ariel wiedziała, że osiągnęła swój cel. Gdy wróciła na salę piętnaście minut później, R.J. już wyszedł z przyjęcia. Czy straciła jedyną szansę? Nie, była Jude Deveraux Kuzynki

bardzo pewna siebie. Ariel uśmiechała się przez resztę wieczo­ ru, bo już wiedziała, co zrobić ze swoim życiem: chciała wyjść za mąż za szefa swojej kuzynki. Po tej nocy życie uległo zmianie. Ariel zaczęła planować, w jaki sposób dostać to, czego pragnęła najbardziej na świecie. Najpierw musiała poznać swój obiekt, więc poszła do biblioteki i zaczęła poszukiwania. Spędziła całe miesiące, czytając i wyci­ nając artykuły dotyczące R.J. Pisała setki listów do kuzynki, w których zachęcała ją do snucia opowieści o pracy i szefie. Wysyłałaby co dzień do Sary maile, ale matka nie wierzyła w Internet. Ariel była przekonana, że matka obawiała się, iż córka odkryje, że ludzie rozbierają się, uprawiają seks i sprawia im to przyjemność. Postawiła sobie za punkt honoru, by Ariel pozostała dziewicą, oczekując na noc poślubną z Davidem - noc, którą matki obojga planowały od chwili, gdy Ariel i David przyszli na świat w dwutygodniowym odstępie czasu. David, jak zawsze, pracował dla Ariel jako zwierzę pociągo­ we. Ponieważ to on miał kontakt ze światem zewnętrznym, Ariel kazała mu sprawdzić R.J. w Internecie i to on przyniósł jej sto pięćdziesiąt stron wydruków. Zamówił na swoją pocztę codzienne wiadomości na temat R.J. i dostarczał Ariel kopie. - Media bardziej interesują się jego kobietami niż tym, w jaki sposób zarabia na życie - powiedział David, patrząc na zdjęcie R.J. - Kto by pomyślał, że taki stary i brzydki facet może poderwać te wszystkie laski. Ariel wyrwała mu zdjęcie z dłoni. - On ma tylko czterdzieści dwa lata i wcale nie jest brzydki - powiedziała, patrząc na niego wilkiem. - Czterdzieści dwa? Jest wystarczająco stary, żeby być na­ szym ojcem, więc... - Dla twojej informacji, ty i ja nie mamy wspólnego ojca. Poza tym musiałby być nastolatkiem, by spłodzić dwójkę takich dwudziestoczterolatków jak my. - Spłodzić - powiedział David z uśmiechem. - Cóż za Jude Deveraux Kuzynki

urocze słowo. - Leżał rozciągnięty na jej łóżku, kręcąc na palcu pluszowego dziobaka. Ariel zabrała od niego zabawkę. David wrócił do Arundel po skończeniu college'u dwa lata temu, ale nie wydawał się zagrożony koniecznością znalezienia pracy. Pomimo protestów matki studiował ogrodnictwo. Jego rodzi­ cielka spędziła długie godziny z matką Ariel, pijąc niezliczone filiżanki herbaty i szlochając, że jej ukochany syn kształcił się po to, by zostać farmerem. - Dlaczego nie może zostać lekarzem albo prawnikiem? Dlaczego farmerem? - jęczała. Zdaniem Ariel, przy zamożno­ ści Davida nie miało żadnego znaczenia, co chłopak studiował. - Nie masz czegoś do roboty? - spytała, ale wiedziała, że ich matki określiły obowiązkową ilość czasu, jaką mieli ze sobą spędzać. Gdyby nie poddali się temu zarządzeniu, ich życie stałoby się nie do zniesienia. David i Ariel zawarli cichą umowę, że dadzą matkom to, czego chciały, i dlatego chłopak leżał teraz na jej łóżku, niemal odrywając ucho pluszowego pancernika. - Moglibyśmy pójść popluskać się w zatoce - zapropo­ nował. - Doszły mnie plotki, że robiłeś to dwa tygodnie temu z jed­ ną dziewczyną, która mieszka koło młyna. - Stare zakłady przędzalni bawełny były nieczynne od czterdziestu lat, ale wciąż dzieliły miasto na dwie części. Maleńkie domy, wybudo­ wane dla pracowników młyna, stanowiły teraz historyczne za­ bytki, ale to nie zmieniało faktu, że stały tam, gdzie stały. - Zazdrosna? - O co? - spytała, przeglądając najnowsze wiadomości na temat R.J. Ariel spojrzała na Davida. Leżał rozciągnięty w po­ przek łóżka, długi, szczupły, pełen męskiej energii i pomyślała, że Sarze pewnie by się spodobał. Ariel uważała, że Sara, mimo sarkazmu i pozy „twardej dziewczyny", była bardzo wrażliwa. Tak, dumała, Sara i David mogą świetnie do siebie pasować. - Mama chce, żebym zaprosił cię na tańce w przyszłą sobotę. Robimy to, co zwykle? Jude Deveraux Kuzynki

„To, co zwykle" oznaczało, że David zaprosi jakąś inną dziewczynę, a Ariel będzie go kryła. Tak naprawdę, przez ostatnie pół roku David umawiał się tylko z jedną dziewczyną i Ariel zaczynała myśleć, że to coś poważnego. Miała na imię Britney i pochodziła z najgorszej części miasta, z jakiej można pochodzić. Jej ojciec jeździł ciężarówką po całych Stanach, a matka sprzątała cudze domy. Gdyby matka Davida dowie­ działa się o Britney, prawdopodobnie wylądowałaby w szpitalu z zawałem i zostałaby tam, dopóki David nie zgodziłby się rzucić dziewczyny. Nic takiego nie powiedział, ale Ariel za­ czynała podejrzewać, że prawdziwym powodem, dla którego David nie podjął pracy w innym stanie i wciąż był w miastecz­ ku, była właśnie Britney. Chłopak przewrócił się na brzuch i spojrzał na nią. - O co chodzi z tobą i z tym całym Bromptonem? - Zamierzam za niego wyjść. - Ariel i David mieli przed sobą niewiele sekretów. Razem siedzieli w tym więzieniu, więc równie dobrze mogli być przyjaciółmi. - Świetnie! - ocenił. - Powiedziałaś już matce? - Nie. Pozwolę tobie powiedzieć twojej matce, żeby ona powiedziała mojej. David znowu przewrócił się na plecy i podrzucił w powietrze pluszowego kangura. - A może ty i ja się pobierzemy, przeprowadzimy do innego stanu i weźmiemy rozwód? Oczywiście, jeśli po zamieszkaniu ze mną wciąż będziesz chciała rozwodu. Ariel sięgnęła po zeszyt z wycinkami i usiadła koło Davida na łóżku. - Wiem, myślisz, że ja żartuję, ale podoba mi się ten mężczy­ zna. Jest starszy, ale nie za stary. Najlepsze jest to, że jest bogaty i wpływowy, więc może spodoba się matce. Jeżeli nie, będzie mógł mnie utrzymywać, kiedy ona mnie wydziedziczy. - Mogłabyś znaleźć pracę, wiesz? - A co mogłabym robić? Sprzątać domy, jak matka Britney? Jude Deveraux Kuzynki

David spojrzał na nią w sposób, który mówił wyraźnie, że przeholowała. - No dobrze, przepraszam. Jestem pewna, że Britney jest bardzo miłą osobą i że lubisz ją nie tylko z powodu imponujące­ go rozmiaru stanika. - Potrafisz być złośliwą małą suką, wiesz? - To powiedz matce, że nie możesz wyjść za kogoś takiego jak ja. David, wzdychając, odwrócił się na bok i wyjął zeszyt z jej rąk, żeby spojrzeć na zdjęcia R.J. - Będziesz miała brzydkie dzieci, oczywiście, o ile męż­ czyzna w tym wieku może to w ogóle jeszcze robić. - Jego kobiety wydają się szczęśliwe. - On kupuje im brylanty, a one udają orgazmy. Co prawda nie sądzę, żebyś wiedziała cokolwiek o orgazmach. A może wiesz? Gdy Ariel nie odpowiedziała, David wyciągnął rękę i po­ klepał ją po ramieniu. - No, Ariel, nie jest aż tak źle. Ja nie jestem taki zły. Ludzie w innych krajach często zawierają aranżowane małżeństwa. Nie będzie tak źle. Obiecuję. Ariel spojrzała na niego spode łba. - Zmuszanie kogoś, by poślubił osobę, której nie kocha, jest potworne. Przez całe życie nigdy nie dzwoni ci w uszach, gdy się całujecie! Przez całe życie nie czujesz mrowienia w całym ciele, gdy on na ciebie patrzy! Całe lata... David ziewnął. - Znowu czytałaś romansidła? Słuchaj, lepiej już pójdę. - Britney cię wzywa? - spytała Ariel złośliwie. W pewien sposób była zazdrosna. Zazdrościła mu, że miał kogoś w swoim życiu, a ona tylko zeszyt z wycinkami. - Tak - odpowiedział, uśmiechając się lubieżnie. Ariel odwróciła wzrok. Tak bardzo pragnęła, by był przy niej mężczyzna, którego kochała. Jude Deveraux Kuzynki

David wstał z łóżka i podszedł do niej. Przez chwilę trzymał ręce luźno opuszczone wzdłuż ciała, jakby nie wiedział, co z nimi zrobić. - Ty zostań tutaj, mała - powiedział, wyciągając dłoń, by dotknąć jej ramienia, ale Ariel odsunęła się gwałtownie. - Ariel - powiedział miękko. - Ja rozumiem. Pewnie nie wierzysz, ale rozumiem. To nie ja stanowię problem, po prostu chcesz mieć wybór. Chcesz sama wybrać, za kogo wyjdziesz. - Wybór - powiedziała. - To słowo nie istnieje w moim życiu. - Może ty i ja moglibyśmy... - Przerwał i wpatrzył się szeroko otwartymi oczami w jej zeszyt. Podniósł go, podszedł do okna i przyjrzał się z bliska ziarnistemu zdjęciu, wyciętemu z gazety. - Wiesz, kto to jest, prawda? - Kto jest kto? - spytała. Wskazał palcem na kobietę stojącą niedaleko R. J. Ariel znała mężczyznę, który stał u jej boku. To był Charley Dunkirk, stary, bogaty facet, który wprowadził R.J. w interesy i wciąż był jego najlepszym przyjacielem. - To Susie Edwards. - A kim jest ta Susie Edwards? - Zapomniałem, że ty żyjesz we własnym maleńkim świe­ cie. Jej zdjęcie wisi na korytarzu w liceum. Odkąd skończyła trzy lata, wygrywała wszystkie konkursy piękności w trzech hrabstwach aż do czasu, gdy uciekła z Arundel po skończeniu liceum. Pojechała do Nowego Jorku, zmieniła imię na Katlyn i wyszła za jednego z najbogatszych ludzi świata. Ariel spojrzała na zdjęcie. Prawda, kobieta była ładna, ale w sposób, który mówił, że miała co najmniej pół tuzina liftin­ gów i całe dnie spędzała u kosmetyczki. - Ona jest z Arundel? I jest żoną najlepszego przyjaciela R.J.? Hm... - Ariel musiała przemyśleć te nowiny. Intuicja jej podpowiadała, że to właśnie dzięki tej kobiecie dostanie się do R.J. Już dawno zdecydowała, że im mniej Sara wie o jej Jude Deveraux Kuzynki

planach, tym lepiej, co niestety oznaczało, że nie mogła prosić kuzynki o żadne rady. Ariel najbardziej pragnęła zwabić R.J. na swój teren, do Arundel. Jeżeli jej plan podszycia się pod kuzyn­ kę miał się powieść, Sara musiała być blisko Ariel, gdy będą udawały siebie nawzajem. Ariel wiedziała, że będzie potrzebo­ wała pomocy przy pracy dla R.J., dlatego chciała mieć Sarę przy sobie. Ale jak zwabić R.J. - Sara jechała wszędzie tam, gdzie on - do maleńkiego Arundel? Ariel położyła rękę na ramieniu Davida, podniosła na niego oczy i obdarzyła swym najpiękniejszym, błagalnym uśmiechem. - O nie, nic z tego - powiedział. - Nie zamierzam ci w tym pomagać. Kiedy uciekniesz z tym mężczyzną, ja będę niewin­ nym, porzuconym niedoszłym panem młodym. Chcę, żeby nasze matki były przekonane, że ja nic złego nie zrobiłem. Na pewno nie chcę, żeby którakolwiek z nich myślała, że ci w tym pomagałem. - Davidzie, kochany - powiedziała słodko - nie miałbyś ochoty na filiżankę herbatki? Moglibyśmy ją wypić i jednocześ­ nie odbyć długą, miłą pogawędkę. - Będę tego żałował - mruknął, siadając na pokrytym per- kalem krześle. Ariel uśmiechnęła się i zaczęła mówić. David był tak za­ dowolony, widząc ją znowu szczęśliwą, że został na całe po­ południe. W końcu David jej pomógł. Przez swoją dziewczynę, Brit- ney, i jej kontakty w „tamtej części miasta" znalazł człowieka, który przesyłał Susie Edwards - alias Katlyn Dunkirk - infor­ macje o Arundel. David zdobył adres pani Dunkirk i Ariel napisała do niej list, pytając, czy mogłyby się spotkać, gdyby kiedykolwiek zawitała w te okolice. Zgodnie z nadzieją Ariel odpowiedź nadeszła wkrótce wraz z datą i nazwą restauracji w Raleigh. Wyznaczonego dnia Ariel udało się, z pomocą Davida, uciec Kuzy

spod czujnego oka matki na tyle długo, by zjeść lunch z panią Dunkirk w Raleigh. Ariel wiedziała wszystko o tej kobiecie, gdy tylko ją zoba­ czyła. Mimo całej jej biżuterii (brylantowy naszyjnik w porze lunchu?), starannego akcentu (rodzaj francusko-angielskiej kom­ binacji) i wartego pięć tysięcy dolarów kostiumu (w Raleigh?!) Ariel poznałaby ją wszędzie. Roztaczała wokół siebie aurę dziewczyny z drugiej strony młyna, której żaden czas ani pie­ niądze nie mogły zatrzeć. Kobieta była bardzo zdenerwowana, bez przerwy paliła i zbyt wiele mówiła. Na koniec obie dostały to, co chciały. Pani Dunkirk powie­ działa, że jej mąż mówił coś o kupnie wyspy, którą chciał zamienić w „plac zabaw dla miliarderów". Równie dobrze mogła to być wyspa w pobliżu Arundel. Mówiąc to, zgasiła poplamionego szminką papierosa i posłała Ariel spojrzenie, które miało mówić, że, bez względu na jej pochodzenie, wyszła za Duże Pieniądze. Pani Dunkirk powiedziała, że zwróci uwagę męża na jedną z wielu wysp leżących na wybrzeżu Karoliny Północnej, jeżeli Ariel skłoni swoją matkę, by mianowała ją Mrs. Arundel na jesiennym festiwalu. Ariel musiała powstrzymywać się całą siłą woli, by nie wytknąć jej wulgarności takiego pomysłu, ale wiedziała, skąd pani Dunkirk pochodzi. Dziewczyny z młyna nigdy nie zostawały Miss Arundel, nieważne, jak śliczne miały buzie. Matka Ariel była Miss Arundel, ona sama też. Żeby przekonać matkę do występu w tak plebejskim stylu - pomyślała Ariel - będę musiała albo podać jej narkotyki, albo dać jej to, czego pragnie najbardziej na świecie: wyjść za Davida. Ariel uśmiechnęła się do pani Dunkirk i wyraziła zgodę, nie dając po sobie znać, jakie myśli kłębiły się w jej głowie. Powiedziała, że to cudowny pomysł, by ukoronować Mrs. Arundel, a kto lepiej nadaje się, by nosić ten tytuł, jeśli nie osoba, która odniosła w życiu taki sukces. Pani Dunkirk zgasiła Jude Deveraux Kuzynki

kolejnego papierosa i ruszyła do czekającej na nią limuzyny. Ariel pomachała jej na pożegnanie, myśląc, że pochodzenia nie da się ukryć. Nawet tego jednego, jedynego razu, gdy spotkała Sarę osobiście, a kuzynka nie kąpała się chyba od tygodni, i tak roztaczała wokół siebie aurę, po której od razu można było poznać, kim była jej matka. Co prawda krew Sary została rozcieńczona przez jej rozpustnego ojca, ale krew rodziny Am- blerów była silniejsza i to w kuzynce było widać na pierwszy rzut oka - dokładnie tak samo, jak było widać pochodzenie pani Dunkirk. Ariel wiedziała, że gdyby David poznał jej myśli, nazwałby ją snobką, ale nic jej to nie obchodziło. W innej epoce David na pewno zostałby socjalistą. Gdy Ariel wróciła do domu, była już w pełni przygotowana, by rozpocząć realizację swojego planu i zdobyć mężczyznę, którego kochała. Ale najpierw musiała powiedzieć Davidowi, co ona i Sara zamierzały zrobić. On będzie, oczywiście, protes­ tował i powie jej, że to się nigdy nie uda, ale Ariel wiedziała, że i tak w końcu zgodzi się jej pomóc. Jej plan nie miał szans powodzenia bez jego udziału, bo David ją znał. Naprawdę ją znał. Nie tak jak matka, której tylko zależało na tym, żeby Ariel była odpowiednio ubrana i nie przynosiła jej wstydu w towarzy­ stwie. David był inny. Jeden fałszywy ruch Sary i on od razu będzie wiedział, że dziewczyna nie jest tą osobą, za którą się podaje. David zgodzi się pomóc, Ariel była tego pewna. A jej plan się powiedzie. Co do tego także nie miała żadnych wątpliwości.

ROZDZIAŁ 4 Kiedy Sara wreszcie dotarła do sypialni Ariel, była tak zmęczona, że marzyła tylko o tym, żeby wpełznąć pod kołdrę i zasnąć. Ale nie mogła, bo łóżko Ariel było usłane całą menażerią dziwacznych pluszowych zwierzaków. Sarze przy­ pomniało się, że Ariel kazała jej zapamiętać jakąś zasadę na temat tych zabawek, ale była zbyt zmęczona, by teraz ją sobie przypomnieć. Obie kuzynki spędziły razem prawie trzy tygodnie w Nowym Jorku. Ariel wolałaby mieć więcej czasu, ale tylko tyle udało jej się uzyskać od matki. - I tak musiałam kłamać jak z nut, żeby wydębić te trzy tygodnie - powiedziała. - Oczywiście z pomocą Davida. Ko­ chany David. - Kiedy to mówiła, kąciki jej ust opadły w dół, jakby przełknęła coś gorzkiego. Ponieważ kuzynki pisywały do siebie od lat, Sara uważała, że zna Ariel dobrze, ale już pierwszego dnia okazało się, że nie znała jej wcale. Może dlatego, że Ariel dorastała w izolacji, ale Sara wkrótce przekonała się, że nie czekało ją nic z tego, na co miała nadzieję. Nie było dziewczęcych chichotów do rana ani polegiwania godzinami w piżamie w sobotnie poranki. Sara była pewna, że Ariel nie zdawała sobie z tego sprawy, że kiedy opisywała swoją matkę, to jakby mówiła o sobie. Upłynął prawie tydzień, zanim Sara odkryła, że Ariel zauważyła, jak bardzo podobna staje się do matki i postanowiła zrobić wszyst­ ko, by do tego nie dopuścić. Ale bez względu na to, jak bardzo Ariel próbowała z tym walczyć, było w niej coś eleganckiego, co sprawiało, że gdy szła, odwracały się za nią wszystkie głowy. Po niecałej dobie Sara zrozumiała, że są tematy, których nie Jude Deveraux Kuzynki

należy poruszać, jak na przykład jej ojciec-pijak. Sara tak bardzo chciała zrzucić z ramion ten ciężar, wreszcie zwierzyć się komuś z wszystkich tajemnic życia z ojcem - ale wydawało się, że Ariel nie może znieść tematu alkoholizmu. Żeby po­ wstrzymać Sarę przed dalszymi zwierzeniami, Ariel posyłała jej lodowate spojrzenie. Sara usiadła później przed lustrem i ćwiczyła „spojrzenie". Ale to, co przychodziło Ariel naturalnie, było prawie nieosiąga­ lne dla Sary. - Chyba trzeba wychować się w rodzinie królewskiej, żeby móc posyłać takie spojrzenia - wymamrotała do siebie. Następ­ nego dnia wypróbowała je na Ariel. Miała nadzieję, że uda jej się zmrozić Ariel tak samo, jak kuzynka zmroziła ją. Ariel zachichotała. - Kiedy tak robisz, wyglądasz prawie jak moja matka. - Sara miała ogromną ochotę powiedzieć kuzynce, że to ją naśladowa­ ła, ale tego nie zrobiła. Ariel chciała, żeby obie całymi dniami siedziały w maleńkim mieszkanku Sary i uczyły się, jak udawać siebie nawzajem. Przede wszystkim Sara musiała zapamiętać drzewa genealogi­ czne najstarszych rodzin Arundel. - Obowiązkowo musisz wiedzieć, kto należy do jakiej ro­ dziny. Sara powiedziała, że to niezwykle interesujące i bardzo żału­ je, że nie ma czasu nauczyć się tego wszystkiego na pamięć, ale musi iść do pracy. Na wzmiankę o pracy Ariel zaczęła zadawać jej tysiące pytań o R.J. Sara wiedziała, że kuzynka jest przekonana, iż uda jej się oszukać R.J., jednak Sara nie sądziła, żeby dał się nabrać na tę zamianę choćby przez dziesięć sekund. Ale z Ariel nie było dyskusji. Mimo że Ariel wyglądała jak dama z przeszłości, cała wymuskana, delikatna i idealnie wychowana, Sara wkrótce przekonała się, że kuzynka ma wolę ze stali. Kiedy Ariel coś postanowiła, nic nie mogło zmienić jej decyzji. Jude Deveraux Kuzynki

Dopiero kiedy RJ. powiedział Sarze, że chce, aby pojechała z nim w delegację do Arundel, dziewczyna zrozumiała, do jakiego stopnia Ariel była zdeterminowana. Kiedy usłyszała jego słowa, poczuła się tak oszołomiona, że myślała, iż nogi odmówią jej posłuszeństwa. Kilka minut wcześniej w biurze złożył wizytę stary przyjaciel R.J., Charley Dunkirk, i R.J. dał mu tyle whisky, że gość był zbyt pijany, by wyjść o własnych siłach. Sara chciała powiedzieć R.J., co myśli o zgubnych skutkach alkoholu, ale już dawno zauważyła, że szef przekręcał każde jej słowo, więc nauczyła się siedzieć cicho. Przez godzinę po tym, jak powiedział jej, że jadą do Arundel, Sara nie mogła wykrztusić słowa. Udało się jej! - tylko ta jedna myśl kołatała się w jej głowie. Jakimś cudem Ariel tego dokona­ ła. Jak?! - zastanawiała się Sara. Ariel mieszkała w małym, miasteczku, a R.J. trząsł biznesowym światem wielkiego mias­ ta, on i Donald Trump* byli kumplami. W jaki sposób taka małomiasteczkowa dziewczyna jak Ariel sprawiła, że R.J. tań­ czył, jak ona zagrała? Dwa poranki później Sara została obudzona o czwartej nad ranem przez rozdzierający uszy dźwięk dzwonka. Nieprzytom­ na, otworzyła drzwi i ujrzała na progu Ariel z odźwiernym za plecami. Sara była zbyt zaspana, by powiedzieć cokolwiek, gdy kuzynka kazała wnieść swoje sześć walizek (wszystkie oryginalny Louis Vuitton) do jej mieszkania. Ariel zdjęła rękawiczki i rozejrzała się po mieszkaniu. Sara wciąż próbowała zetrzeć sen z powiek, ale widziała, że Ariel uznała trzydzieści metrów kwadratowych jej mieszkania za żałosne, ale postanowiła być uprzejma. Ariel uśmiechnęła się, położyła dłonie na ramionach kuzynki i ucałowała ją w oba policzki, zupełnie jak we francuskim filmie. Wydawała się nie zdawać sobie sprawy, że jest czwarta rano, a Sara niedługo musi iść do pracy. * Donald Trump (ur. w 1946 r.) amerykański miliarder (przyp. tłum.). Jude Deveraux Kuzynki

Dla Sary następne trzy tygodnie były piekłem. W biurze miała R.J., w domu Ariel. R.J. wyjaśnił, że chce pojechać do Arundel, żeby obejrzeć jakąś maleńką wysepkę u wschodniego wybrzeża Karoliny Północnej. Nazywała się Wyspa Króla i nie cieszyła się popularnością wśród turystów, ponieważ nie było na niej plaży. Ale Charley Dunkirk zamierzał kupić większą część wyspy i zamienić ją w ekskluzywny kurort, dlatego chciał, żeby J.R. obejrzał to miejsce i wyraził swoją opinię. Sara spytała szefa, czy chce, żeby zebrała wstępne materiały na temat wyspy, ale R.J. powiedział, że sam się tym zajmie. Chciał, żeby odwołała wszystkie spotkania - co w praktyce oznaczało, że on siedział na kanapie i bawił się Internetem, a ona użerała się z rozwścieczonymi ludźmi, którzy byli z nim umówieni. W wyniku tego wszystkiego Sarze znowu przybyło pracy. Ponieważ nie miała prawie żadnych sekretarskich umiejętności, R.J. używał jej jako chodzącego kalendarza. Oczekiwał, że dziewczyna będzie pamiętała, gdzie on sam powinien być w każ­ dej minucie dnia, gdzie znajdowały się należące do niego przedmioty i, oczywiście, miała dbać, by wszystko działało. Pewnego dnia Sara musiała na czworakach i ze śrubokrętem w dłoni naprawiać obrotowe krzesło szefa. Gdy zaproponował, że nadal będzie w nim siedział, gdy ona pracowała, obdarzyła go najlepszą imitacją lodowatego spojrzenia Ariel, na jaką potrafiła się zdobyć. R.J. zamrugał parę razy powiekami, wstał i, chichocząc, poszedł w drugi kąt pokoju. Uwielbiał zamawiać przez Internet elektroniczne gadżety, ale nie chciało mu się czytać instrukcji, więc Sara musiała dojść, jak to, co akurat zamówił, działało, a później mu wytłumaczyć. Często kupował gadżety podwójnie, drugi oferując Sarze, ale ona nigdy nie przyjęła podarunku. Jej filozofia mówiła, że jeżeli ktoś daje ci prezent, na pewno chce czegoś w zamian. A ona nie chciała mieć wobec R.J. jakichkolwiek długów. W domu Sara musiała radzić sobie z Ariel. Jude Deveraux Kuzynki

Ćwiczyły codziennie przez dwie godziny, zanim Sara wyszła do pracy, a po jej powrocie - do północy. Obie były świetnymi aktorkami. Sara miała za sobą lata profesjonalnego szkolenia, a Ariel przez dwadzieścia cztery lata kłamała swojej matce - co wychodziło na to samo. W końcu odważyły się na małe improwizacje w miejscach publicznych. Gdy wychodziły z budynku, jedna z dziewcząt musiała włożyć chustkę i ciemne okulary, żeby nikt się nie zorientował, jak bardzo są do siebie podobne, ale kiedy tylko znalazły się na ulicy, próbowały zamieniać się rolami. Ich ulubioną scenką było udawanie, że Sara jest bogatą snobką, a Ariel jej zapracowaną asystentką. Doszły w tym do takiej perfekcji, że pewnego dnia Sara powiedziała: - Doprawdy, Ariel, czy ty niczego nie potrafisz zrobić dob­ rze? - Ariel zaniemówiła, bo Sara powiedziała to zupełnie jak jej matka i... musiały przerwać scenkę. - Byłam tak podobna do twojej matki, że ogarnęła cię obez­ władniająca tęsknota za domem? - spytała Sara. - Ależ nie - odpowiedziała Ariel. - Byłaś... - Wtedy zdała sobie sprawę, że Sara żartuje, i spojrzała na kuzynkę w osłupie­ niu. Potem obie się roześmiały i Sara zaczęła myśleć, że może ich plan ma szanse powodzenia. Sara powiedziała Ariel, że marzy o odpoczynku od R.J., ale tak naprawdę z całego serca pragnęła poznać Davida. Wspięła się na wyżyny swego kunsztu aktorskiego, gdy, udając, że nic jej to nie obchodzi, zapytała: - Och, tak, a co z Davidem? Chyba powinnaś mi coś o nim opowiedzieć. Wydawało się, że Ariel nie przywiązuje do osoby Davida żadnej wagi. Powiedziała mu, że zamierzają zamienić się miejs­ cami, więc chłopak o wszystkim wiedział, ale Sara chciała dowiedzieć się jak najwięcej o przystojnym narzeczonym ku­ zynki, tak samo, jak ona musi wiedzieć wszystko o R.J. Kiedy Ariel nie chciała mówić o Davidzie, Sara pomyślała, że kuzynka Jude Deveraux Kuzynki

jest zazdrosna, ale gdy już raz zaczęła opowiadać, nie można było jej powstrzymać. Po całych dniach słuchania o Davidzie Sara doszła do wniosku, że jego osobowość musi być jeszcze lepsza niż wygląd - o ile to w ogóle możliwe. Był uprzejmy, rozsądny, inteligentny i zawsze chętny do pomocy. Innymi słowy miał te wszystkie cechy, których brakowało R.J. Próbowała powie­ dzieć Ariel, jakim dupkiem jest jej szef, ale kuzynka nie chciała słuchać. Przez chwilę Sara myślała, że może Ariel uknuła ten plan z zamianą miejsc, bo należała do tych powierzchownych kobiet, które durzyły się w R.J., ale doszła do wniosku, że to niemożliwe. Ariel chciała po prostu uciec od matki i zobaczyć, jak żyje się w prawdziwym świecie. Co do R.J., jeśli Ariel darzyła go jakimikolwiek romantycznymi uczuciami po tym wszystkim, co o nim usłyszała, to w pełni zasłużyła na to, co ją czekało. Dwa dni przed wyjazdem do Arundel Ariel powiedziała Sarze, że chce, aby ona także pojechała na Wyspę Króla. Spokój, z jakim Ariel mówiła o wyspie, pokazywał, jak dalece wczuła się w role Sary. Gdy pierwszy raz Sara powiedziała kuzynce, że przyjaciel R.J. myśli o kupnie Wyspy Króla, Ariel dostała szału. - On jest wariatem, jeśli myśli, że uda mu się dobić targu z tymi ludźmi! - zawołała i zaczęła przemierzać pokój szybkim krokiem. - Czy R.J. nie pytał nikogo z Arundel, co to za ludzie? - „Nikogo" oznaczało elitę Arundel, ludzi, do których Sara miała wkrótce należeć. - Nie znasz ich - mówiła Ariel roz­ trzęsionym głosem. - Ludzie na wyspie są straszni. Krążą o nich okropne historie. Turyści, którzy tam jeżdżą, znikają. Miesz­ kańcy mówią, że utonęli, ale każdy, kto mieszka w pobliżu Arundel, zna prawdę. - Ach - odrzekła Sara, tłumiąc ziewnięcie. Czy nie oglądała tego w nocnym kinie? Od przyjazdu Ariel nie miała okazji się wyspać i coraz trudniej było jej się skoncentrować. Jude Deveraux Kuzynki

Ariel uspokoiła się dopiero po dłuższej chwili i Sara myślała, że kuzynka porzuciła te dziecięce lęki przed Wyspą Króla, ale dopiero przed wyjazdem okazało się, jak bardzo się myliła. Czas zamiany był tuż tuż i Ariel znowu zaczęła mówić o strachu przed maleńką wyspą. - Ty i David musicie tam z nami pojechać. Nie możecie zostawić mnie i R.J. samych. Musisz przekonać R.J., żeby zabrał was ze sobą. Sara nie chciała prosić R.J. o przysługę. Mówiła, przekony­ wała, błagała, nawet uciekła się do płaczu, ale Ariel była niewzruszona. Sara nawet myślała, żeby się wycofać, ale wtedy już pragnęła tej zamiany tak samo jak Ariel. Może ona i David tak bardzo przypadną sobie do gustu, że Sara będzie mogła wyjść za niego i stać się częścią społeczno­ ści, której tak bardzo nienawidził jej ojciec? Na myśl o niena­ wiści ojca wobec Arundel Sara musiała się uśmiechnąć. Nienawidził ich, bo go do siebie nie wpuścili. Wiedziała, że gdyby ojciec jej matki przyjął go z otwartymi rękoma, dał dom i pracę, ojciec by ich uwielbiał. Miałby jakąś szansę w życiu, ale on wszystko pogmatwał. Sara nie chciała stracić jednej jedynej szansy na spotkanie naprawdę przyzwoitego mężczyzny. Koledzy z pracy próbowali umawiać się na ran­ dki przez Internet, ale jak na razie Sara nie widziała żadnych sukcesów. Ariel dała Sarze szansę na stanie się częścią spo­ łeczności, do której inaczej nigdy nie miałaby wstępu, i po­ znanie mężczyzn, wśród nich Davida, którzy w normalnych okolicznościach nie wpuściliby dziewczyny takiej jak Sara do swojego świata. Ale bez względu na to, co mówiła, Sara nie mogła wpłynąć na Ariel, by kuzynka zmieniła zdanie co do wspólnej wyprawy na Wyspę Króla. Ariel zgodziła się kontynuować maskaradę tylko i wyłącznie pod warunkiem, że Sara poprosi R.J., żeby Ariel i David mogli jechać z nimi. - Będzie potrzebował przewodnika - tłumaczyła Ariel Jude Deveraux Kuzynki

_ więc dlaczego nie wybrać twojej kuzynki, która mieszka w Arundel? - I jej chłopaka? - zapytała Sara z niedowierzaniem. - Powiedz mu, że jeśli nas nie zabierze, odejdziesz. W końcu Sara była tak wyczerpana żądaniami R.J. i Ariel, że nie miała już siły protestować. Gdy wyjeżdżała z szefem do Karoliny Północnej, padała ze zmęczenia. Kiedy dojechali do pięknego pensjonatu w Arundel, który zarekomendowała Ariel, Sara czuła pewne wyrzuty sumienia z powodu tego, co zamie­ rzały zrobić R.J., ale wtedy szef rozpoczął swą zwykłą litanię skarg i Sara znowu nie mogła go znieść. Jak komukolwiek mogło nie podobać się tak piękne miejsce? Powiedziała mu, że idzie do łóżka, i wycofała się do swojego pokoju. Ariel już na nią czekała. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, Sara pomyślałaby, że wspięła się przez okno, ale wie­ działa, że Ariel nigdy nie posunęłaby się do takiego czynu. - Zgodził się, prawda? - spytała Ariel, wręczając Sarze obciętą na pazia perukę. Sara pomyślała przez chwilę, co by się stało, gdyby powie­ działa, że nie. Przekazała jednak Ariel zgodę R.J. i dodała, że następnego ranka wszyscy czworo jadą na Wyspę Króla. - I niech Bóg ma nas wszystkich w swojej opiece - zakoń­ czyła Ariel. Chwilę później otworzyła okno. - Przykro mi, ale to jedyny sposób, żeby nikt cię nie zobaczył, jak będziesz opusz­ czała pensjonat. Sara już chciała protestować, ale wyjrzała na zewnątrz i ujrzała stojącego w ciemności Davida, który wznosił ręce do góry tak, jakby chciał ją złapać. Sara miała ochotę włożyć białą suknię, stanąć na parapecie, i paść prosto w jego ramiona. Ariel źle zinterpretowała wyraz twarzy kuzynki. - Tam nie jest tak źle - powiedziała. - Mam na myśli, w domu. Moja mama też nie jest taka zła. Wyspa Króla jest okropna, ale wszystko inne będzie w porządku. Zobaczysz. Zbierz się na odwagę i zrób to. Jude Deveraux Kuzynki

Ariel zachęcała kuzynkę, by zebrała się na odwagę i skoczyła w wyciągnięte ramiona Davida. Kurczę blade, pomyślała sarkastycznie Sara, mam nadzieję, że się na to zdobędę. Stłumiła uśmiech, przybrała zrezygnowa­ ny wyraz twarzy, włożyła perukę i rzuciła się z okna naj- wdzięczniej, jak umiała. Pewnie wyszłoby lepiej, gdyby nie zaczepiła stopą o bluszcz, który porastał mury pensjonatu. Wylądowała do góry nogami, z jedną stopą w roślinie, drugą wierzgającą w powietrzu, górną częścią ciała celując wprost w ramiona Davida. - Doprawdy, Saro! - wysyczała Ariel, wychylając się przez okno. - Wszystkich obudzisz! To by było na tyle, jeżeli chodzi o współczucie ze strony mojej kochanej kuzynki, pomyślała Sara. Chciała zrewanżować się jakąś złośliwą uwagą, ale uścisk ramion Davida odebrał jej mowę. Chłopak pochylił się, by wyplątać stopę Sary z bluszczu, po czym pociągnął ją całą w swe -jakże silne - ramiona, cały czas przepraszając, że nie złapał jej jak należy. Gdy niósł ją do samochodu, Sara oparła głowę na jego ramieniu i pomyślała, że chyba będzie potrafiła mu wiele wybaczyć. - Jak twoja stopa? - spytał, sadzając ją delikatnie na fotelu pasażera. Sara nie wiedziała, co to za auto, ale czuła lekki zapach skórzanych siedzeń. - W porządku - odrzekła, żałując w duchu, że nie ma na sobie, zamiast dresów i koszulki polo, jednej z markowych sukienek Ariel. Przy Davidzie czuła się jak dama. Uśmiechnął się i nawet w ciemności Sara dostrzegła biel jego zębów. Zamknął drzwi po jej stronie, usiadł na miejscu kierow­ cy i włączył silnik. - A więc ty jesteś Sara. - Właściwie to powinnam być Ariel. Może gdy włożę na siebie jej ubrania, będę bardziej do niej podobna. A tak w ogóle, to dziękuję za pomoc. Zwykle nie jestem taka niezdarna. Jude Deveraux Kuzynki

- Przede wszystkim musisz przestać być taka miła. Każdy od razu pozna, że nie jesteś Ariel. Sara roześmiała się i poczuła ulgę. Wiedziała, że Ariel nie kocha Davida, ale nie mogła zrozumieć, dlaczego taki chłopak miałby wytrzymywać humory kuzynki, jeżeli jej nie kochał. Teraz okazało się, że nie kocha, i Sara poczuła ogromną ulgę. - No to może tak: Ty idioto! Gdybyś złapał mnie tak, jak powinieneś, nie zaplątałabym stopy w ten bluszcz! Myślisz, że był trujący? Czy nie sądzisz, że powinniśmy jechać do szpitala? David roześmiał się znowu, a Sara miała ochotę spędzić tak całą noc. - Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - spytał głosem pełnym troski. - Nigdy nie chciałam tego robić, ale... - Wzruszyła ramiona­ mi, żeby pokazać mu, że ma swoje powody. - Czy Ariel zdążyła ci powiedzieć, że R.J. zgodził się, żebyśmy wszyscy czworo pojechali jutro na Wyspę Króla? - Sara nie była pewna, ale chyba David wymruczał pod nosem „R.J.!" - Opowiedz mi o tej wyspie - poprosiła z uśmiechem. - Jest taka zła, jak mówi Ariel? - W Arundel straszy się dzieci nie wilkołakiem, tylko Wy­ spą Króla - powiedział. - Tak naprawdę wody wokół niej są pełne raf i rzeczywiście jest tam parę zatopionych statków, a przez stulecia rozbiło się u jej brzegów kilka okrętów. Tutaj to tradycja wymyślanie historii o mieszkańcach wyspy, którzy wabią załogi statków ku pewnej śmierci. - Cienie Daphne du Maurieur* - powiedziała Sara, czując ulgę, że obawy Ariel okazały się bezpodstawne. Już prawie zaczęła wierzyć w tę paranoję. - W jaki sposób udało ci się przekonać Bromptona, żeby pozwolił Ariel i mnie pojechać z wami? To znaczy, tobie i mnie? * Daphne du Maurieur (1907-1989) - pisarka kornwalijska, autorka mrocz­ nych romansów i makabresek, m.in. opowiadania „Ptaki", na którym Hitchcock oparł swój film (przyp. tłum.). Jude Deveraux Kuzynki