mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 657
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 744

Deveraux Jude - Miłość i magia 1 - Na zawsze

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Deveraux Jude - Miłość i magia 1 - Na zawsze.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 274 stron)

Jude Deveraux Na zawsze ; '^Iifefe.. -W. O p , / " Sit- ili|8§i-f przełożyła Lidia Rafa BAOBAB

Kobieta, pochylona nad dziewczynką, zadawała jej pytania. Jak spędziła dzień? Co robiła? Czy mówiła prawdę? Co do­ kładnie widziała? Kogo spotkała? Czy dowiedziała się dziś cze­ goś nowego? Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak typowa scenka rozgry­ wająca się w tysiącach domów, a jednak dawało się zauważyć różnicę. Pokój urządzono z prostotą i surowością. Nie było tu żadnych mięciutkich przytulanek, lalek ani zabawek. W oknach tkwiły żelazne kraty. Na biurku leżały starannie ułożone książki i papie­ ry, a na nich ołówki. Na półkach niewielkiej szafki z książkami zamiast dziecięcych tytułów zebrano literaturę na temat dru­ idów, run i symboli. Sporo było też historycznych książek o ko­ bietach, które przez wieki podbijały kraje i rządziły narodami. Na ścianach zawieszono przeróżnego rodzaju broń: zabytko­ wą i nowoczesną, noże, miecze, strzelby i pistolety. Przedmioty ułożono ze szczególną dbałością o symetrię, w koła, trójkąty, kwadraty i romby. Nad wąskim łóżkiem dziecka wisiało ogromne malowidło przedstawiające reprodukcję karty tarota - karty śmierci. Po kilku minutach wypytywania kobieta, jak co wieczór, usia­ dła na krześle obok łóżka i zaczęła opowiadać dziewczynce histo­ rię na dobranoc. Każdego wieczoru była to ta sama opowieść. Ko­ bieta powtarzała wszystko słowo w słowo, bo chciała, żeby mała dokładnie ją zapamiętała i jak najwięcej się z niej nauczyła. - Dawno, dawno temu żyły sobie dwie siostry- zaczęła jak za­ wsze. - Jedna miała na imię Heather, druga Beatrice. Tak na­ prawdę nie były rodzonymi siostrami. Ojciec Heather zmarł, kie­ dy dziewczynka skończyła dwanaście lat, a mama Beatrice, gdy ta miała ledwo dwa latka. Od śmierci żony ojciec Beatrice żył sa­ motnie. Kiedy dziewczynki miały trzynaście lat, ich rodzice się Jude Deveraux K Na zawsze

pobrali. Beatrice wraz z ojcem wprowadziła się do domu, który bogaty tatuś Heather pozostawił w spadku żonie i jedynej córce. Choć różnica wieku dziewczynek wynosiła zaledwie trzy mie­ siące, jednak w niczym nie były do siebie podobne. Nieprzyjazne siostrom dusze, a takich w małym miasteczku nie brakowało, utrzymywały, że Heather dostała od losu wszystko, a Beatrice nic. Rzeczywiście, sprawy właśnie tak wyglądały. Heather była piękna, mądra, utalentowana, a po praprapra- babce odziedziczyła nawet pewną zdolność jasnowidzenia. Nie było to nic wielkiego i nikt nie uważał jej za dziwaczkę, ale to wystarczało, by stała się najbardziej pożądaną osobą na przyję­ ciach i w towarzystwie. Gdy zamknęła oczy i przez chwilę po­ trzymała człowieka za rękę, umiała przepowiedzieć, co dobre­ go czeka go w życiu. Złe wiadomości zawsze zachowywała dla siebie. Beatrice była zupełnie przeciętna. Obdarzona średnią inteli­ gencją, nie posiadała żadnego talentu, a już z pewnością nie miała zdolności parapsychicznych. W szkole wszyscy uwielbiali Heather, Beatrice zaś ignorowali. W ostatniej klasie szkoły średniej Heather pojechała z klasą na wycieczkę do Francji i wróciła zupełnie odmieniona. Ta przyja­ zna, otwarta, pogodna dziewczyna, która chętnie umawiała się z chłopakami, teraz zaczęła zamykać się w swoim pokoju i godzi­ nami przesiadywać w samotności. Odrzucała zaproszenia i prze­ stała spotykać się ze znajomymi. Zrezygnowała z występów w szkolnym teatrze, rzuciła lekcje śpiewu, a chłopców omijała z daleka, jak gdyby byli jej największymi wrogami. Postronni obserwatorzy chwalili pilność Heather, Beatrice jed­ nak uważała jej zachowanie za dziwaczne. Dlaczego siostra, któ­ ra miała wszystko to, o czym ona mogła tylko pomarzyć, sama z tego rezygnowała? Pewnego dnia zapytała Heather, co się stało. - Chłopcom nie można ufać. Nie potrafią przyzwoicie się za­ chować - odparła tajemniczo Heather, po czym wróciła do swo­ jego pokoju i zamknęła się na klucz. Beatrice zdziwiła taka odpowiedź, bo sama nigdy nie chciała, żeby chłopcy przyzwoicie się zachowywali, ale trzeba przyznać, Jude Deveraux <• Na zawsze

że do tej pory nikt nigdy nie próbował się z nią umówić. Chłop­ cy mówili, że jest dziwaczna. Pewnego dnia Beatrice postanowiła sprawdzić, o co chodzi. Upewniwszy się, że Heather jest sama, wpadła z płaczem do do­ mu, krzycząc, że ich ukochaną mamusię potrącił samochód cię­ żarowy i właśnie wykrwawia się na śmierć. Zgodnie z przewidy­ waniami Heather chwyciła kluczyki od samochodu ojca, wybie­ gła z domu i z piskiem opon i łzami w oczach pognała do szpita­ la. Oczywiście w pośpiechu nie zamknęła na klucz swojego po­ koju. Beatrice wiedziała, że ma dużo czasu, żeby sprawdzić, cóż takiego interesującego znajduje się w sypialni siostry. Po godzinie poszukiwań nie znalazła niczego ciekawego ani no­ wego, a znała w tym pokoju każdy zakamarek. Wiedziała nawet, że siostra trzyma pamiętnik pod obluzowaną klepką w podłodze. Jedynym nowym przedmiotem było lustro. Beatrice domyśla­ ła się, że siostra kupiła je w Paryżu w jakimś sklepie z antykami. Ach, te francuskie stroje, wokół tylu przystojnych Francuzów, a Heather pewnie cały czas buszowała po sklepach z antykami! To do niej podobne, pomyślała Beatrice. Choć uważnie się przyjrzała, nie dostrzegła w lustrze niczego wyjątkowego. Zła, że nie zdołała przechytrzyć siostry, westchnę­ ła i głośno zapytała: - Ciekawe, kiedy wróci? Ledwo wypowiedziała te słowa, zobaczyła w lustrze Heather siedzącą za kierownicą samochodu. Pędziła do domu. Widać by­ ło, że jest wściekła. Beatrice zupełnie się tym nie przejęła. Już dawno nauczyła się postępować z siostrą. Heather należała do tych naiwnych głupców, którzy potrafią kochać, a takimi ludźmi łatwo manipulować. Wystarczy odebrać im to, co kochają, lub tylko zagrozić, że się odbierze, by stali się niewolnikami. Patrząc w lustro, Beatrice rozumiała, dlaczego Heather spę­ dza tak dużo czasu w swoim pokoju. Co widziała? - Pokaż mojego ojca - rozkazała Beatrice i w tej samej chwili w lustrze ukazał się ojciec, w łóżku ze swoją piękną sekretarką. Beatrice parsknęła śmiechem. Zawsze wiedziała, że ojciec poślu­ bił tę głupią matkę Heather tylko dla pieniędzy, które odziedzi­ czyła po mężu. Jude Deveraux -, Na zawsze

Nie zdążyła zadać więcej pytań, bo usłyszała, że do domu wra­ ca macocha. Beatrice musiała zejść na dół i udawać, że cieszy się na jej widok. Musiała nawet udać, że myślała, iż potrąciła ją cię­ żarówka. Zawsze umiała przekonać macochę o swojej miłości. Dwa dni po tym, jak Beatrice odkryła tajemnicę lustra, He­ ather powiesiła się w piwnicy. Podobno weszła na odwrócone do góry dnem wiadro i założyła sobie pętlę na szyję. W miasteczku zapanowała rozpacz. Beatrice po raz pierwszy w życiu przez chwilę czuła na sobie uwagę mieszkańców, o któ­ rej zawsze tak marzyła. Wkrótce jednak zauważyła, że ludzie pa­ trzą na nią i szepczą coś za jej plecami, więc poprosiła lustro, by pokazało jej przyszłość. Okazało się, że grabarz dojrzał na nad­ garstkach Heather, czerwone ślady i podejrzewa, iż są to otarcia od sznura. Wyglądało to tak, jakby Heather, stając na wiadrze, miała związane ręce. Beatrice zobaczyła w lustrze siebie - skuta kajdankami wsia­ dała do policyjnego wozu. Następnego dnia znikła i nikt znajomy więcej jej nie widział. W wieku lat siedemnastu rozpoczęła życie uciekinierki, które miało się nigdy nie skończyć. W ciągu swego krótkiego życia Beatrice poznała siłę pieniędzy. Oboje z ojcem byli biedni. Nieraz widziała, jak kłamał, oszukiwał i pożyczał, by zdobyć ładne ubranie, i jak ukradł szybki wóz, by bogata wdowa wzięła go za odpowiedniego kandydata na męża. Tak, była zasadnicza różnica między nią, dorastającą w nędzy, a Heather, która wychowała się w dostatku. Przez kilka kolejnych lat Beatrice z pomocą lustra gromadziła majątek. Szybko odkryła, że lustro może pokazać wszystko, co tylko chciała wiedzieć, przeszłość i przyszłość. Ale co ją mogła obchodzić przeszłość? Czy fakt, że ojciec wypchnął kiedyś mat­ kę przez okno, miał dla niej jakiekolwiek znaczenie? Interesowa­ ły ją wyłącznie wyniki giełdowe, to, które akcje pójdą w górę. W końcu zainwestowała sporą gotówkę w ogromny teren w Camwell w stanie Connecticut i zamieszkała w niewielkim do­ mu na obrzeżach swojej posiadłości. W tym miejscu historia odwróciła swój bieg. Wiesz, lustro cza­ sami lubi zwodzić. Pokazuje przyszłość, ale nigdy nie komentuje Jude Deveraux « Na zawsze

i nie ocenia, czy to, co się wydarzy, jest dobre, czy złe. Zęby się tego dowiedzieć, trzeba patrzeć daleko w przód. Beatrice, która korzystała z lustra wyłącznie po to, by robić pieniądze, nie mia­ ła o tym pojęcia. Teraz miała dwadzieścia sześć lat i była bardzo bogata, ale wciąż pozostawała dziewicą. Ponieważ patrząc w lustro, nigdy nie wybiegała zbyt daleko w przyszłość, nie wiedziała, że wizje są dostępne tylko dla dziewicy. Heather dobrze o tym wiedziała. Mówiłam ci, że była rozsąd­ ną dziewczyną, prawda? Pewnego dnia, sprawdzając w lustrze notowania giełdowe, Be­ atrice zerknęła przez okno na piękny wiosenny dzień i szepnęła: - Ciekawe, czy w moim życiu pojawi się kiedyś jakiś mężczyzna? W tym samym momencie z tafli lustra znikły tabele giełdowe i Beatrice ujrzała, jak kocha się z przystojnym mężczyzną pod kwitnącą gruszą. Ponieważ do tej pory zdążyła już zaspokoić swoją żądzę pieniędzy, piękny młodzieniec poruszył jej zmysły. Jeszcze tego samego dnia wyszła z domu i tak długo krążyła po okolicy, aż odnalazła gruszę, która ukazała jej się w lustrze. Od tej chwili przesiadywała całymi dniami pod drzewem, czekając, aż spełni się wizja. Niestety, w tym czasie nie zaglądała do lustra, co okazało się dla niej zgubne. Gdyby choć raz zapytała je o swoją przyszłość, dowiedziałaby się jakie będą skutki tej schadzki. Rankiem czwartego dnia zjawił się przystojny młody człowiek. Przemierzał autostopem Stany Zjednoczone, jak wielu jego ró­ wieśników. Owego dnia szczęście mu nie sprzyjało, nikt nie chciał go podwieźć. Chłopak był głodny, spragniony i zły, gdy na­ gle, wychodząc zza zakrętu, ujrzał kwitnącą gruszę, a pod nią dziewczynę z koszykiem pełnym jedzenia. Zatrzymał się. Kiedy już napełnił żołądek, zaczął się z nią kochać. Tymczasem z Beatrice stało się coś dziwnego. Choć od dawna marzyła o tym, by poznać smak miłości, teraz chciała jedynie jak najszybciej wrócić do domu i zabrać się za zarabianie pieniędzy. Akt miłosny wydał jej się grubo przereklamowany, więc poprzysięgła sobie, że już nigdy więcej tego nie zrobi. Wyrwawszy się z objęć mężczyzny, czym prędzej pobiegła do domu, do ukochanego lustra. Jude Deveraux g Na zawsze

Ponieważ straciła dziewictwo, lustro niczego jej nie pokazało. Biedna Beatrice. Lustro, które było jej jedyną miłością, nagle ją zdradziło. Zareagowała wybuchem takiej wściekłości, że stojące na stole lustro aż się zachwiało i omal nie spadło na podłogę. Przez następne tygodnie Beatrice chorowała i nie mogła się wyleczyć. Wprawdzie miała więcej pieniędzy, niż była w stanie wydać, ale dopiero teraz uświadomiła sobie, że bardziej niż pie­ niądze kocha władzę. Zaczęła więc się zastanawiać, jak ją odzy­ skać. Nadal miała lustro... Wprawdzie sama nie mogła z niego czytać, ale może ktoś zrobiłby to za nią? Wtedy przekonała się, że za pieniądze można mieć wszystko. Bez problemu znalazła człowieka, który zgodził się porywać dla niej młode dziewice. Beatrice sadzała je przed lustrem. Gdy oka­ zywało się, że dziewczynka niczego nie widzi, po prostu się jej pozbywała. Nie mogła przecież odesłać jej do rodziców. W końcu, po roku poszukiwań, znalazła dziewczynkę, która potrafiła czytać w lustrze, ale widziała dużo mniej wyraźnie, niż niegdyś ona sama. - Powiedz, kto może zobaczyć więcej od ciebie? - zaatakowa­ ła wystraszone dziecko. Dziewczynka pomyślała, że jeśli się jeszcze bardziej postara- a od patrzenia w lustro i tak już bolała ją głowa - znajdzie kogoś, kto zadowoli „czarownicę", jak w duchu nazywała Beatrice. Uf­ na, ale niezbyt bystra dziewczynka wierzyła, że wtedy czarowni­ ca odeśle ją do domu, co stale obiecywała. Całymi dniami mała patrzyła w lustro i pytała, aż pewnego ra­ zu lustro odpowiedziało wyraźną wizją. Beatrice zanotowała każde słowo. Lustro miało przemówić do dziewczynki, którą Beatrice porwie w sklepie. Dziecko dokładnie opisało, jak będzie wyglądać porwa­ na, co będzie robić, gdzie znajduje się sklep i jak Beatrice przechy­ trzy matkę. Opowiedziało o wszystkim, co widziało w lustrze. Na­ wet o tym, że Beatrice oznaczy klatkę piersiową dziewczynki. - Mam ją oznaczyć? - zdziwiła się Beatrice, po czym wzruszy­ ła ramionami. Właściwie czemu nie? Beatrice „odesłała" dziecko, które i tak za dużo wiedziało, i zrobiła to, co kazało jej lustro. Jude Deveraux •, n Na zawsze

Dopiero podczas znakowania rozwrzeszczanego bachora zo­ rientowała się, że porwała chłopca. Wpadła w furię. Dziewczynka, która przekazała informacje od lustra, nie mogła już dokładniej opisać wizji. Tym razem Beatrice postanowiła się zabezpieczyć - wsadziła bezużytecznego chłopca do metalowej klatki, na wypadek gdyby jeszcze kiedyś go potrzebowała, po czym zaczęła się zastana­ wiać, co zrobić. Myślała przez cały dzień i w końcu przyszło jej do głowy, że chłopczyk musi mieć siostrę. Czyż lustro nie powie­ działo, że akcja doprowadzi ją do dziewczynki, która będzie po­ trafiła odczytywać wizje? Ale jak porwać tę siostrę? Wystarczyła jedna wyprawa do Nowego Jorku, by się przekonać, że rodzice chłopca cały czas są pod dozorem policji. Beatrice była zupełnie zwyczajną kobietą, toteż nikt nie zwró­ cił na nią uwagi. Miała dopiero dwadzieścia siedem lat, ale od ciągłego pochylania się nad lustrem garbiła się jak staruszka. Dołączyła do grupy pokojówek i wśliznęła się do luksusowego budynku wejściem dla służby. Szybko zorientowała się, która z kobiet pracuje u rodziców porwanego chłopczyka. Bez trudu zdołała pozbyć się ich stałej pokojówki. Włożyła jej uniform i weszła do mieszkania. Dopiero w windzie dowiedzia­ ła się, że chłopiec, którego porwała, był jedynakiem. Na chwilę wpadła w panikę, sądząc, że lustro ją okłamało, ale szybko się opanowała. Przyszło jej do głowy, że matka pewnie jest w ciąży. Urodzi dla niej dziecko. Ta dziewczynka na pewno będzie umia­ ła czytać w lustrze. Beatrice weszła więc do ich mieszkania i powiedziała, że jej kuzynka, pokojówka, która do tej pory dla nich pracowała, bar­ dzo kocha chłopca i jest zbyt przygnębiona jego zniknięciem, by dalej móc tu przychodzić. Ojciec chłopca przyjrzał się Beatrice podejrzliwie, ale kiwnął głową, pozwalając jej zostać. Wygląda­ ło na to, że przeczuwa, iż nowa pokojówka ma mu coś do powie­ dzenia, i był ciekaw, co od niej usłyszy. Dalej poszło łatwo. Kiedy skończyła sprzątać- wcale się przy tym nie popisała - okazja sama się nadarzyła. Beatrice wręczyła ojcu chłopca karteczkę. W liściku napisane było, dokąd wraz z żoną ma się udać nazajutrz rano. Jude Deveraux •, 1 Na zawsze

Następnego dnia samolot z rodzicami chłopca na pokładzie wylądował na prywatnym lotnisku Beatrice. Mężczyznę, z które­ go nie było żadnego pożytku, natychmiast zlikwidowała. Samo­ lot został rozebrany na części i spalony, a potem zakopany. Ko­ bieta, która rzeczywiście spodziewała się dziecka, przetrzymy­ wana była w stosunkowo dobrych warunkach, czego zresztą ni­ gdy nie doceniała. Po rozwiązaniu dołączyła do męża. W końcu Beatrice została sama ze śliczną małą dziewczynką. Wychowywała dziecko, otaczając je luksusem i zapewniając naj­ wyższy komfort. Zgodnie z przewidywaniami dziewczynka wi­ działa wizje w lustrze tak wyraźnie, jakby oglądała telewizję. Beatrice wiedziała, że choć sama nie potrafi czytać w lustrze, ma w ręku skarb. Jej plan miał tylko jeden słaby punkt. Otóż po­ rwany przez nią chłopczyk jakimś cudem zdołał uciec z metalo­ wej klatki, w której go zamknęła. Kto mógł przypuszczać, że ta­ kie małe dziecko okaże się na tyle sprytne, by otworzyć tak skomplikowany zamek? Przez kilka miesięcy po ucieczce chłopca Beatrice uważnie śle­ dziła prasę i telewizję, szukając wzmianek na temat samotnego dziecka, które znaleziono wałęsające się po lasach w stanie Con­ necticut. Chłopczyk był pogryziony przez kleszcze i z wysoką go­ rączką trafił prosto do szpitala. Kiedy Beatrice upewniła się, że dzieciak nie pamięta, co się z nim działo, uspokoiła się i znów za­ jęła się dziewczynką, która teraz należała już tylko do niej. Dała jej na imię Boadicea, na cześć wojowniczej królowej, bo­ haterki, o której Heather napisała niegdyś pracę. Dziewczynka okazała się wyjątkowo inteligentna. Wkrótce widziała w lustrze rzeczy, o jakich Beatrice nawet nie śniła, z czasem więc za po­ średnictwem małej znów mogła używać lustra. Tym razem cho­ dziło jej nie tylko o pieniądze, ale i o zdobycie władzy. Mogła ma­ nipulować ludźmi i przejmować kontrolę nad firmami. Przede wszystkim jednak lustro pomagało jej w poszukiwaniu magicznych przedmiotów. Beatrice pragnęła bowiem osiągnąć nieśmiertelność. Postanowiła, że jeśli ktoś ma ją zdobyć, będzie to właśnie ona. Tę oto historię opowiadała dziewczynce. Przez wiele lat wszystko szło dobrze. Beatrice zgromadziła wokół siebie całą Jude Deveraux 13 Na zawsze

armię ludzi, którzy żyli jedynie po to, by spełniać jej rozkazy. Mia­ ła nad nimi władzę i odkryła tajemnicę nieśmiertelności. Zgroma­ dziła już sześć z dziewięciu niezbędnych przedmiotów, kiedy na­ gle w lustrze mignęła drobna, chuda dziewczyna o blond włosach i niebieskich oczach. Na lewej ręce miała dziewięć pieprzyków. To ona miała doprowadzić Beatrice do upadku. Od tej pory jedynym celem Beatrice było zniszczenie tej dziewczyny.

Rozdział pierwszy arci jeszcze raz przejrzała swoje podanie o pracę, zastana­ wiając się, czy na pewno napisała prawdę i czy aby za bar­ dzo nie popuściła wodzy wyobraźni. Matka zawsze mawiała, że jej fantazja to rodzinne przekleństwo. - Pewnie odziedziczyłaś ją po ojcu - zwykła komentować Jer- lene Monroe, kiedy córka zrobiła coś, czego ona nie rozumiała. - Kimkolwiek był - mruczał pod nosem wuj Vem. A potem zaczynali się kłócić. Kiedy dochodzili do momentu, gdzie wuj Vern wykrzykiwał, że siostrzenica wcale nie miała buj­ nej wyobraźni, tylko po prostu najzwyczajniej w świecie kłama­ ła, aż jej się z uszu dymiło, Darci po cichutku wychodziła z poko­ ju i zaszywała się gdzieś z książką. Darci mieszkała w pięknym Nowym Jorku, niedawno ukoń­ czyła świetny college, a teraz ubiegała się o najlepszą pracę, jaką można sobie wyobrazić. I dostanę ją, powtórzyła sobie w duchu, przyciskając do piersi zwiniętą gazetę. Zastosuję Prawdziwą Per­ swazję i na pewno dostanę tę pracę, pomyślała. - Dobrze się czujesz? - zapytała z jankeskim akcentem stojąca przed nią kobieta. - Wspaniale. - Darci uśmiechnęła się ciepło.- A pani? - Prawdę mówiąc, czuję się trochę jak idiotka. No wiesz, wy­ obrażasz to sobie?- zapytała, machając taką samą gazetą, jaką trzymała Darci. Była wysoka, dużo wyższa od Darci i w porów­ naniu z nią wręcz gruba, ale większość ludzi uważała, że Darci jest chudzielcem. - Jest szczupła, zgodnie z obowiązująca modą - powtarzała często matka Darci. - Jerlene! - oburzała się wtedy jej siostra Thelma. - Całe życie karmisz ją tylko galaretkami i płatkami z cukrem. Zagłodzisz dziewczynę na śmierć. Słysząc takie uwagi, matka Darci wpadała w gniew i wylewała D Jude Deveraux -ta Na zawsze

z siebie potoki żalu, uskarżając się na trudy samotnego macie­ rzyństwa. - Przecież to nie ty ją wychowujesz, tylko sąsiedzi- wtrącał wuj Vern i zaczynała się prawdziwa kłótnia. Darci uśmiechnęła się do stojącej przed nią kobiety. - Moim zdaniem to cud- powiedziała. Miała bardzo delikatną urodę: duże szeroko rozstawione błękitne oczy, mały nosek i ró­ żowe usta. Mierzyła zaledwie sto pięćdziesiąt osiem centyme­ trów, a ważyła tak mało, że wszystkie ubrania na niej wisiały. Krótką czarną spódniczkę spięła w pasie dużą agrafką. - Chyba nie sądzisz, że dostaniesz tę robotę, co?- zapytała sto­ jąca przed nią kobieta. - Właśnie że tak- odparła Darci, biorąc głęboki oddech.- Wie­ rzę w pozytywne myślenie. Jeśli człowiek jest mocno przekona­ ny, że może coś osiągnąć, wtedy mu się to uda. Tak uważam. Kobieta otworzyła szeroko usta, żeby coś powiedzieć, ale osta­ tecznie tylko się uśmiechnęła. - No dobra. A na czym według ciebie polega ta praca? Na pew­ no nie chodzi o seks, bo za dużo płacą. Chyba nie narkotyki, przecież nie dawaliby ogłoszenia do prasy. Jak myślisz, czego naprawdę chcą? Darci mrugnęła do kobiety. Ciotka Thelma wyprała w mydle jej jedyny kostium, który kupiła na wyprzedaży, ale wyjęła go z pralki przed płukaniem. „Wiesz, jaka to oszczędność?"- wyja­ śniła siostrzenicy. Może to i dobry sposób na oszczędzanie pieniędzy, ale teraz mydło, które zaschło na rękawach żakietu bez podszewki, po­ twornie drapało Darci w nagie ramiona, bo różowa marszczona bluzeczka była bez rękawów. - Myślę, że szukają asystentki- odparła Darci, nie rozumiejąc jej pytania. Kobieta parsknęła śmiechem. - Uważasz, że ktoś będzie płacił sto tysięcy kawałków rocznie zwykłej asystentce? I że to ty dostaniesz tę pracę. Właściwie dla­ czego? Bo w to wierzysz, tak? Zanim Darci zdążyła odpowiedzieć, do rozmowy wtrąciła się stojąca za nią inna kobieta. Jude Deveraux j c Na zawsze

- Daj jej spokój, dobrze? Skoro myślisz, że nie dostaniesz tej posady, to po co, u diabła, tu sterczysz? Darci nie pochwalała takiego języka i już miała coś powie­ dzieć, kiedy odezwała się jeszcze jedna dziewczyna z kolejki. - Czy ktoś się orientuje, co to za praca? Czekam już cztery go­ dziny i niczego się jeszcze nie dowiedziałam. - Cztery?!- prycrmęła inna.- Ja sterczę tu od sześciu godzin! - A ja czekam tu przez całą noc!- krzyknęła kobieta zajmująca miejsce na przedzie kolejki, pół ulicy dalej. Po tych słowach wszystMe zaczęły się przekrzykiwać, a ponie­ waż kolejka ciągnęła się przez cztery ulice, zrobił się potworny hałas. Darci nie brała udziału w spekulacjach na temat prawdziwej natury pracy, o którą się wszystkie starały, bo w głębi duszy wie­ działa, że posadę dostanie właśnie ona. To była odpowiedź na jej modlitwy. Przez ostatnie cztery lata, czyli przez całe studia w college'u, co wieczór błagała Boga, by pomógł jej rozwiązać problem z Putnamem. Kiedy poprzedniego wieczoru zobaczyła w gazecie ogłoszenie, wiedziała, że właśnie sobie to wymodliła. - Z pewnością masz odpowiednie kwalifikacje- zauważył wuj Vern, kiedy pokazała mu ogłoszenie. Na jego twarzy pojawił się złośliwy uśmieszek, który Darci znała aż za dobrze. - Nie pojmuję, dlaczego matka pozwoliła ci iść do tej dziwacz­ nej szkoły- powtórzyła jak zwykłe ciotka Thelma.- Trzeba było wybrać jakąś normalną szkołę dla sekretarek. Znalazłabyś sobie prawdziwą pracę, przynajmniej do ślubu, potem nie będzie ci potrzebna. - Ja - zaczęła Darci, ale urwała. Już dawno zrozumiała, że wszelkie próby wyjaśnienia czegokolwiek są kompletnie bezsen­ sowne. Po prostu pozwoliła wujowi i ciotce się wygadać, po czym udała się do swojego przerobionego z garderoby pokoiku i zajęła się lekturą. Lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, dlate­ go najchętniej czytywała książki popularnonaukowe. Wuj Vern miał rację. Ogłoszenie zredagowano tak, jakby autor szukał właśnie Darci. „Obsługa komputera nie jest konieczna. Wymagana dyspozycyj­ ność (podróże) i brak zobowiązań rodzinnych. Kandydatka musi Jude Deveraux 1 1 Na zawsze

być młoda, zdrowa, chętna do współpracy. 100 ooo dolarów rocz­ nie, plus opieka medyczna, dentystyczna. Możliwość podwyżki. Zgłoszenia osobiste od 8.00. 21 West 17 Street, pokój IA." - Uważasz, że będzie się nadawała do tej pracy?- zapytała po­ przedniego wieczoru ciotka Thelma.- TU jest napisane: brak zo­ bowiązań rodzinnych, a przecież jedyne, co nasza Darci posiada, to właśnie rodzina. - Ze strony matki- dokończył z uśmiechem wyższości wuj Vern. Ciotka Thelma nie była tak kłótliwa jak jej siostra, matka Dar­ ci, więc tylko zacisnęła usta, sięgnęła po pilota od telewizora i zmieniła kanał z Discovery, który oglądała Darci, na QVC. Ciot­ ka Thelma znała życiorysy wszystkich prezenterów z kanałów z zakupami. Mawiała, że kanały z zakupami sprawiają, że nawet w tak ogromnym i ruchliwym mieście jak Nowy Jork czuje się jak w domu. Często zwierzała się Darci w zaufaniu, że popełniła błąd, wyjeżdżając z Putnam, że nie powinna była wychodzić za mąż za ambitnego mężczyznę ani dziesięć lat temu przeprowa­ dzać się do Indianapolis. A kiedy przed trzema laty szef prze­ niósł Verna do Nowego Jorku, żeby nadzorował ekipę wyjątko­ wo leniwych spawaczy, powinna była zaprotestować. Pojechała z nim jednak i od tej pory cały czas cierpi, bo szczerze nie znosi tego miasta. Czekając na swoją kolej, Darci próbowała nie słuchać pełnych złości rozmów, które toczyły się wokół niej. Zamknęła oczy i skoncentrowała się na wyobrażaniu sobie, jak przyszły szef oznajmia, że do tej pracy jest idealna. Z czasem wśród oczekujących w kolejce kobiet zaczęło krążyć coraz więcej pogłosek. Wpuszczono je do budynku, następnie do poczekalni, w końcu dotarły do pokoju, w którym odbywały się rozmowy kwalifikacyjne. Prowadziły do niego ciężkie drewniane drzwi. To, co działo się w środku, w pokoju, nadal pozostawało ta­ jemnicą, prawdopodobnie dlatego, że żadna z pań nie chciała umniejszać swoich szans na otrzymanie tak atrakcyjnej propozycji. Dochodziła czwarta po południu, kiedy Darci wreszcie we­ szła do budynku. W drzwiach poczekalni stała kobieta, która wpuszczała do środka dokładnie tyle osób, ile stało tam krze­ seł. Od początku było wiadomo, że mężczyzn nie brano pod Ju.de Deveraux -yj Na zawsze

uwagę. Owszem, kilku weszło na górę, ale bardzo szybko opuszczali budynek. - A nie mówiłam?- odezwała się kobieta stojąca niedaleko Darci.- Seks. Chodzi o seks. - A co ty możesz takiego mieć, co byłoby warte sto kawałków rocznie?- zapytała inna, zdejmując pantofel i rozcierając stopę. - Nieważne, co mam, ważne, jaki potrafię zrobić z tego użytek. - Chyba potrafiłaś- parsknęła któraś z tyłu kolejki. Przez chwilę Darci zdawało się, że tym razem wybuchnie bój­ ka. Gdyby te słowa padły w Putnam, jej rodzinnym miasteczku w stanie Kentucky, na pewno doszłoby do rękoczynu. Już dawno zauważyła, że kobiety z północy walczyły na słowa, nie na pięści. - Byłoby grzeczniej, gdyby jedna drugiej dała w nos - stwier­ dziła raz jej matka, kiedy przypadkiem podsłuchała kłótnię jan- keskich dziewczyn. - Następna!- odezwała się ostro pilnująca porządku kobieta, kiedy drewniane drzwi otworzyły się i z pokoju wyszła dziewczy­ na, która wcześniej rozmawiała z Darci. Na jej pytające spojrze­ nie odparła jedynie wzruszeniem ramion, jak gdyby chciała po­ wiedzieć, że nie wie, czy zrobiła dobre wrażenie. Darci wstała. Nagle zakręciło jej się w głowie. Od rana nie mia­ ła nic w ustach. - Zjedz solidne śniadanie- powiedziała rano ciotka Thelma, wręczając jej grzankę i plastikowy kubek ciepłej pepsi:- Owoce są zdrowsze od tych płatków, którymi karmi cię matka. Zanim ruszysz szukać pracy, powinnaś wypić coś ciepłego, najlepiej ka­ wę z cukrem- dodała z troską. Darci wydało się, że nie jadła od wieków. Wzięła kilka głębo­ kich wdechów, wyprostowała się i z trudem powstrzymując się przed wsunięciem dłoni pod żakiet i podrapaniem swędzących ramion, ruszyła w stronę otwartych drzwi. Ogromne okna w pokoju były tak brudne, że prawie zupełnie zasłaniały widok na budynki po drugiej stronie ulicy. Na podło­ dze, pod oknami piętrzył się stos metalowych krzeseł, lecz więk­ szość z nich nie nadawała się do siedzenia. Na środku stało wielkie dębowe biurko, jakich pełno w każ­ dym sklepie z używanymi meblami. Za biurkiem na metalowym Jude Deveraux f« Na zawsze

krześle siedział mężczyzna, a nieco dalej, po jego lewej strome, kobieta. Miała około pięćdziesięciu lat, ubrana była w ładny bliź­ niak i długą bawełnianą spódnicę. Na jej szyi i dłoniach połyski­ wało złoto i brylanty. Twarz miała zupełnie zwyczajną, w tłumie nikt nie zwróciłby na nią uwagi. Wyjątkiem były jej brązowe oczy. Darci nigdy nie spotkała kogoś o tak intensywnym spojrze­ niu. Kobieta patrzyła na wchodzącą do pokoju Darci i nawet nie mrugnęła. Darci tylko raz na nią spojrzała, bo jej uwagę przyciągnął czło­ wiek siedzący za biurkiem. Był to najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała. Może nie tak piękny jak gwiazdor fil­ mowy, ale dokładnie w jej typie. Na pewno był od niej starszy, trochę po trzydziestce. „Nie zdobędziesz w ten sposób ojca, nawet jeśli wyjdziesz za mąż za starszego faceta"- powtarzała jej nieraz matka, ale to nie zmieniało skłonności Darci do mężczyzn po trzydziestce. „Skoro ma być po trzydziestce, równie dobrze może być po siedemdziesiątce". - Taką filozofię wyznawała Jerlene, która jednocześnie każdego roku wiązała się z mężczyznami młodszy­ mi od poprzedniego. - Proszę, niech pani usiądzie- odezwał się mężczyzna. Jego głos wydał się Darci uroczy, taki głęboki i niski. Wyglądał na wysokiego, to znaczy, gdyby wstał, na pewno był­ by wysoki. Miał wspaniałe, gęste czarne włosy, nad uszami lekko przyprószone siwizną. Zupełnie jak lwia grzywa, pomyślała Dar­ ci, wpatrując się w niego wytrzeszczonymi oczami, aż zaczęły łza­ wić. Bała się zamrugać, w obawie że mężczyzna zniknie i okaże się, że wcale nie istniał, tylko był wytworem jej wyobraźni. Oprócz pięknych włosów miał mocno zarysowaną szczękę i dołeczek w brodzie- zupełnie jak Cary Grant, pomyślała- zgrabne małe uszy- u mężczyzny zawsze zwracała uwagę na uszy- i głęboko osadzone niebieskie oczy. Niestety, oczy te zda­ wały się należeć do kogoś, kto dźwigał na swoich barkach cały świat. A może po prostu był zmęczony zadawaniem setek pytań całej armii kobiet. - Czy mógłbym zobaczyć pani podanie?- zapytał, wyciągając rękę nad biurkiem. Jude Deveraux *« Na zawsze

„Czy mógłbym?" - zdumiała się Darci. Nie „proszę pokazać papiery", tylko „czy mógłbym". Co za uprzejmość! Jak gdyby prosił o pozwolenie. Darci z uśmiechem podała podanie i usia­ dła. Czekając, aż skończy czytać, wsunęła dłonie pod kolana i machając nogami rozglądała się po pokoju, ale kiedy trafiła na wzrok siedzącej po jego lewej stronie kobiety, natychmiast prze­ stała się kręcić. W jej oczach było coś, co lekko wytrąciło Darci z równowagi. - Ładny dzień, prawda? - zagadnęła Darci, ale na twarzy ko­ biety nie pojawił się żaden znak, wskazujący na to, że usłyszała jej słowa, mimo iż przez cały czas przeszywała dziewczynę wzro­ kiem. - Ma pani dwadzieścia trzy lata? - zapytał mężczyzna. -Tak. - Ukończyła pani college? - Przyglądał jej się uważnie. Jego spojrzenie zdradzało, że zupełnie jej nie wierzy. Darci już dawno do tego przywykła. Nie rozumiała, dlaczego tak się dzieje, ale widząc jej prany w domu kostium i rozwiane włosy, często wąt­ pili w to, czy aby na pewno jest absolwentką college'u. - Kolegium Rozwojowe dla Młodych Panien im. Manna- po­ wiedziała. - To bardzo stara szkoła. - Obawiam się, że nie znam. Gdzie się mieści? - Wszędzie- wyjaśniła. - To szkoła korespondencyjna. - Ach tak, rozumiem. - Mężczyzna odłożył jej podanie.- Dar­ ci, niech nam pani coś o sobie opowie. - Pochodzę z Putnam w stanie Kentucky. Spędziłam tam całe życie. Nigdy nie byłam dalej niż osiemdziesiąt kilometrów od Putnam, dopiero dwa tygodnie temu przeprowadziłam się do Nowego Jorku. Dopóki nie znajdę pracy, będę mieszkać z siostrą mojej mamy i jej mężem. - A kim chcesz zostać, kiedy... - urwał w pół zdania, ale Dar­ ci wiedziała, o co zamierzał zapytać. „Kim chcesz zostać, kiedy dorośniesz?" Darci była tak drobna, że ludzie często brali ją za podlotka. - A co pani studiowała? - Nic konkretnego - odparła beztrosko. - Wszystkiego po tro­ chu. Lubię się uczyć. - Nie doczekawszy się żadnej reakcji, doda­ ła pokornie: - Nie znam się na komputerach. Jude Deveraux 9 n Na zawsze

- Nie szkodzi - powiedział mężczyzna. - Darci, proszę powie­ dzieć, czy ma pani chłopaka? W głowie Darci odezwał się dzwonek alarmowy. Czyżby tak szybko się zdradziła? Czy ten piękny mężczyzna zauważył, że wpadł jej w oko? Może myśli, że szukając sumiennej pracowni­ cy, trafił na jakąś kochliwą maniaczkę, która całymi dniami bę­ dzie go zamęczać. - Och tak - powiedziała pogodnie. - Jestem zaręczona, nieba­ wem wyjdę za mąż. Za Putnama. On... - Nazywa się tak samo jak pani miasto? - Tak, jest jego właścicielem. - Darci próbowała się roześmiać w wyrafinowany wielkomiejski sposób, jak jej się wydawało.- Wprawdzie w Putnam nie ma wiele do posiadania, ale to, co jest, należy do Putnama i jego rodziny. Miasto jest ich własnością. To znaczy, fabryki. Oczywiście, mam na myśli fabryki. - Fabryki? A ile ich jest? - Jedenaście. Dwanaście - poprawiła się, a po namyśle doda­ ła: - Nie, zdaje się, że piętnaście. Tak, ojciec Putnama inwestuje kolosalne pieniądze. - Kolosalne - powtórzył mężczyzna, pochylając nieco głowę. Darci nie miała pewności, ale zdawało się jej, że lekko się uśmiechnął. Kiedy podniósł wzrok, znów był zupełnie poważny. - Skoro zamierza pani wyjść bogato za mąż, nie potrzebuje pani pracy. - Ależ potrzebuję!- zaprotestowała gorąco. - Widzi pan - za­ częła, ale urwała i zagryzła dolną wargę. Matka zawsze jej po­ wtarzała, że nie każdemu trzeba wszystko o sobie mówić. „Zo­ staw sobie trochę tajemnic" - mawiała. Darci czuła, że właśnie teraz nadeszła pora, żeby zostawić so­ bie trochę tajemnic. Zdaje się, że nie zaszkodzi też dodać odro­ binkę fantazji. - Zanim Putnam coś odziedziczy, minie wiele lat. Na począt­ ku będziemy musieli sami jakoś sobie radzić. Przyjechałam do Nowego Jorku, żeby odłożyć jak najwięcej pieniędzy, potem wrócę do mojego ukochanego domu i poślubię mężczyznę, któ­ rego kocham - wyrecytowała jednym tchem, za plecami krzyżu­ jąc palce prawej ręki. Jude Deveraux «•• Na zawsze

Przez chwilę mężczyzna intensywnie jej się przyglądał, Darci także nie spuszczała z niego wzroku. Jeśli chodzi o kobietę, to nie odezwała się ani słowem. Trudno powiedzieć, czy w ogóle mrugała, w każdym razie Darci tego nie zauważyła. - Kocha pani tego człowieka, więc nie będzie mogła podróżo­ wać. A poza tym ma pani krewnych w Nowym Jorku. Kiedy wy­ jedzie pani na kilka tygodni, będzie pani za nimi tęsknić. - Nie! Nieprawda! - zaprotestowała nieco zbyt szybko Darci. Nie chciała, żeby mężczyzna uznał, że jest niewdzięczna, po tym co ciotka i wuj dla niej zrobili. - Oni - zaczęła - oni żyją swoim życiem. Kocham ich, ale wiem, że poradzą sobie beze mnie. A moja mama... - Co miała powiedzieć? Że matka ma nowego faceta, o dwanaście lat młodszego od siebie? I że prawdopodob­ nie nawet nie zauważy zniknięcia córki?- Moja mama także ma własne życie. Kluby, działalność dobroczynna i tym podobne sprawy. - Nie była pewna, czy miejscowy bar w Putnam można uznać za klub. - A ten młody człowiek? Darci przez chwilę nie wiedziała, o kogo chodzi. - Ach, Putnam. No cóż, ma sporo zajęć. Chce, żebym przez rok -już miała powiedzieć: „cieszyła się wolnością", co wcale nie byłoby dalekie od prawdy - chce, żebym miała jeszcze je­ den rok dla siebie, zanim zaczniemy wspólną podróż przez ży­ cie i miłość. Darci bardzo spodobało się to ostatnie określenie, ale zauwa­ żyła, że usta mężczyzny uniosły się w ledwo dostrzegalnym gry­ masie, jak gdyby za chwilę miał się rozchorować. Już sama nie wiedziała, gdzie popełniła błąd, była jednak pewna, że wypadła fatalnie. Wzięła głęboki oddech. - Ja naprawdę potrzebuję tej pracy - powiedziała cicho. - Bę­ dę dla pana ciężko pracować. - Jej głos brzmiał prosząco, wręcz błagalnie, ale nie mogła się opanować. Mężczyzna odwrócił się w stronę swojej towarzyszki. - Coś jeszcze? - zapytał. Kobieta nieznacznie pokręciła głową. Mężczyzna znowu spojrzał na Darci. - Dziękuję, panno... - po­ wiedział, kładąc podanie Darci na stercie innych. - Panno... - Monroe - podpowiedziała Darci.- Nie jesteśmy spokrewnione. Jude Deveraux 99 Na zawsze

Mężczyzna spojrzał na nią pytająco, więc dodała: - Z tą drugą. - Ach, rozumiem. Z aktorką. - Nawet nie próbował udawać, że żart był zabawny. Cały czas miał poważną minę. - Jak pani wi­ dzi, mamy mnóstwo zgłoszeń. Zadzwonimy, jeśli będziemy chcieli jeszcze raz z panią porozmawiać. Zostawiła pani swój nu­ mer telefonu? - Tak, tylko proszę nie dzwonić między ósmą a dziesiątą. Wuj Vern ogląda wtedy telewizję i nie lubi... - Urwała. Powoli wsta­ ła i zatrzymała się, by jeszcze raz spojrzeć na mężczyznę.- Ja na­ prawdę potrzebuję tej pracy- powtórzyła. - Tak jak one wszystkie, panno Monroe - powiedział i odwró­ cił się w stronę swojej towarzyszki. Darci domyśliła się, że roz­ mowa jest skończona. Wychodząc z pokoju, całą siłą woli starała się trzymać prosto. Spojrzała w pełne nadziei oczy kobiet, które siedziały w niewiel­ kiej poczekalni. W odpowiedzi na ich milczące pytanie wzruszy­ ła tylko ramionami, tak jak jej poprzedniczki. Nie miała pojęcia, jak jej poszło. Kiedy już była na ulicy, sięgnęła do torebki po port­ fel. Ile jedzenia można kupić za siedemdziesiąt pięć centów? Czasami w warzywniakach przeceniają stare banany, których nie udało się sprzedać w ciągu dnia. Ruszyła przed siebie z wysoko uniesioną głową i wyprostowa­ nymi rarnionami. A może jednak dostanie tę pracę? Dlaczego by nie? W końcu ma kwalifikacje, prawda? Szukają kogoś, kto po­ siada niewiele umiejętności, a ona z pewnością odpowiada opi­ sowi z ogłoszenia. Uśmiechnęła się i przyspieszyła kroku. W my­ ślach planowała już, jak zareaguje, kiedy ten piękny mężczyzna zadzwoni, żeby ją poinformować, że dostała pracę. - Już wiem, jak się zachowam. Wytwornie - powiedziała na głos. - Będę wytworna i zaskoczona. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Chciała jak najszybciej wrócić do domu i rozwiązać swój problem metodą Prawdziwej Perswazji. Adam dał znak, by pilnująca porządku kobieta przez chwilę nie wpuszczała kandydatek. Chciał rozprosto­ wać kości i trochę się rozruszać. Podszedł do okna i ścisnął rę­ ce za plecami. Jude Deveraux n<* Na zawsze

- To bez sensu - stwierdził. - Żadna z nich się nie nadaje. I co ja mam robić? Szukać w podstawówkach? - Ta ostatnia kłamała - powiedziała cicho jego towarzyszka. Adam odwrócił się. - Która? Ta gąska z Kentucky? Biedactwo. Ten jej kostium wy­ glądał, jakby prała go w potoku. A poza tym ma chłopaka. I to bogatego. Uważasz, że to kłamstwo? Te fabryki, które rzekomo posiada jego rodzina? Pewnie ma dwudziestoletniego pick-upa i wozi w nim strzelbę. - Kłamała - powtórzyła kobieta, patrząc na Adama. Adam już dawno zauważył, że Helen brzydzi się tradycyjnymi metodami komunikacji międzyludzkiej i że nie lubi rozmawiać. Wolała używać swojego umysłu. Ileż to razy słyszał od niej: „A nie mówiłam?" Kiedy później się nad tym zastanawiał, zwy­ kle przypominał sobie jedno krótkie stwierdzenie, które wszyst­ ko wyjaśniało. Tym razem Helen aż dwukrotnie powtórzyła to samo zdanie, więc musiało być naprawdę ważne. Mimo zmęczenia Adam jed­ nym susem doskoczył do biurka, wziął leżące na stercie papie­ rów podanie i podał swej towarzyszce. Patrząc przed siebie, wzięła dokument i przesunęła po nim dłonią. Nie czytała, tylko dotykała papieru. Skrzywiła usta w lekkim uśmiechu, a po chwi­ li uśmiechała się naprawdę szeroko. - To stek kłamstw - powiedziała z zadowoleniem, patrząc na Adama. - Nie ma chłopaka, ciotki ani wuja? Nie potrzebuje pracy? Właściwie w którym miejscu kłamie? Helen machnęła tylko ręką. Pytania były mało istotne. - Nie jest tym, kim się wydaje, za kogo sama się ma, ani tym, za kogo tyją uważasz. Adam z trudem panował nad sobą. Nie znosił zawiłego, za­ gadkowego sposobu, w jaki wysławiali się jasnowidzący. Czyta kobieta nie mogłaby choć raz po prostu powiedzieć, o co jej chodzi? Helen jak zwykle odczytała myśli Adama i bardzo ją to rozba­ wiło. Lubiła go dlatego, że jej zdolności wcale go nie przerażały. Większość ludzi bała się, że jasnowidząca pozna ich najbardziej Jude Deveraux 04 Na zawsze

skrywane tajemnice. Adam natomiast sam szukał tajemnic, swo­ ich i innych ludzi, więc nie budziła w nim strachu. - Możesz mi wyjaśnić, o czym mówisz? - Popatrzył na nią bacznie. - To ona. - Ta niedożywiona narzeczona? Ta Mansfield? Helen spojrzała na podanie. - Tu jest napisane Darci T. Monroe, a nie żadna Mansfield. - To był żart. - Adam wiedział, że i tak nie uda mu się tego wy­ jaśnić. Helen potrafiła powiedzieć, czym w danym momencie w przeszłości zajmował się czyjś nieżyjący pradziad, ale wątpli­ we, by kiedykolwiek widziała w telewizji jakiś program lub film. Wziął od niej podanie i jeszcze raz na nie spojrzał, próbując so­ bie przypomnieć drobną dziewczynę, która siedziała przed nim lalka minut wcześniej. Rozmawiał dziś z tyloma kandydatkami, że w końcu wszystkie dokładnie mu się pomieszały. Drobna, delikatna, roztaczająca wokół siebie aurę ubóstwa. Całkiem ładna, jak mały ptaszek. Szczygieł, pomyślał, przypo­ mniawszy sobie jej blond włosy opadające luźno na ramiona i tani kostium. Nie miała rajstop. Pamiętał, że zwrócił uwagę na jej bose stopy w sandałach, bo wydało mu się, że nosi dzie­ cięcy rozmiar. - Nie jestem pewien - zaczął, podnosząc głowę i spoglądając na Helen. Wyraz jej twarzy oznaczał, że wpadła w rodzaj transu i głęboko nad czymś medytuje.- No dobra- westchnął.- Mów, co widzisz. - Ona ci pomoże. Adam czekał, aż kobieta rozwinie tę myśl, ale jej usta skrzywi­ ły się tylko w uśmiechu. Boże, zlituj się! Humor jasnowidzącej! Kobieta zobaczyła coś, co ją rozbawiło. Z doświadczenia wie­ dział, że to może oznaczać jakieś przyjemne wydarzenie, na przykład wygraną na loterii, ale równie dobrze może to być coś mniej sympatycznego, jak choćby utknięcie w śnieżnej zaspie na trzy dni. Jeśli tylko nikt nie zginął, Helen uważała takie wypad­ ki za zabawne. Właściwie to śmieszyły ją wszystkie przygody, które kończyły się pomyślnie. No tak, po co komu telewizor, jeśli w jego głowie pojawiają się takie obrazki? Jude Deveraux 5C Na zawsze

- To wszystko, co masz do powiedzenia? - Adam zacisnął usta. - Tak. - Helen uśmiechnęła się szeroko, co nie zdarzało jej się zbyt często.- Jest głodna. Nakarm ją, a ona ci pomoże. - Mam ją nazywać Azor? - zapytał, siląc się na złośliwość, ale jego ton jeszcze bardziej ją rozśmieszył. - Pora wracać do pracy - stwierdziła, wstając. Spędzała w transie najciemniejsze godziny nocy, patrząc na życie i w przy­ szłość swoich klientów. Wprawdzie go drażniła, ale teraz, kiedy zbierała się do wyj­ ścia, wpadł w panikę. - Jesteś pewna co do niej? Poradzi sobie? Będzie chciała to zrobić? Helen zatrzymała się przed drzwiami, a kiedy na niego spoj­ rzała, jej twarz była zupełnie poważna. - Tworzymy przyszłość. W tej chwili możesz wszystko zepsuć, albo odnieść sukces. Nie potrafię powiedzieć, co z tego wynik­ nie, dopóki nie spotkasz się z tą Mansfield. - Monroe - poprawił ją Adam. Helen lekko się uśmiechnęła. - Pamiętaj, nie wolno ci jej dotykać. - Co takiego? - oburzył się Adam. - Miałbym jej dotykać? Czy ja wyglądam na desperata? To chude biedactwo, pewnie dora­ stała w wiejskiej chacie. Co to za szkoła, o której wspominała? Coś dla panien? Dotykać jej?! Też coś! Wolałbym raczej... Umilkł, bo Helen wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Jej śmiech jeszcze przez chwilę rozbrzmiewał na korytarzu. Adam nigdy nie słyszał, żeby śmiała się na głos. - Nie znoszę jasnowidzów - mruknął, kiedy został sam. Postanowił jeszcze raz przejrzeć podanie. Ciekawe, co znaczy „T", zastanawiał się, z niepokojem kręcąc głową. Za każdym ra­ zem, kiedy do pokoju wchodziła jakaś długonoga piękność, na przykład z Dakoty Południowej, jego serce zaczynało bić szyb­ ciej. Gdyby się okazało, że to ona jest tą właściwą, spędzałby z nią każdą chwilę, wszystkie dnie i noce, razem przeżyliby przygodę. Niestety, gdy piękności opuszczały pokój, spoglądał na Helen, która tylko szyderczo się uśmiechała, bo przecież widziała Jude Deveraux 5 # . Na zawsze

wszystkie jego lubieżne wizje i w milczeniu kręciła głową. Nie, żadna z piękności nie była tą właściwą. Ale żeby ona? Ta Darci T. Monroe- niespokrewniona z tą dru­ gą - nie wyglądała na kogoś, kto mógłby mu pomóc w osiągnię­ ciu celu. Może się i nadawała, no cóż, fizycznie. W to był skłon­ ny uwierzyć. Ale żeby... ? - Do diabła z tym wszystkim - wycedził przez zęby, sięgnął po telefon i wykręcił numer, który podała w zgłoszeniu. Mam jesz­ cze dwa tygodnie, myślał, czekając na połączenie. Może trafię na kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami, pocieszył się, kiedy w te­ lefonie odezwał się kobiecy głos.

Rozdział drugi Darci jeszcze nigdy nie widziała tak pięknego miejsca jak Gaj w Camwell, w stanie Connecticut. Zajazd i tereny wokół niego należały niegdyś do bogatego farmera. Zupełnie jak Mo­ unt Vernon George'a Washingtona, pomyślała, kiedy pierwszy raz ujrzała zabudowania. Dom z dużym gankiem i dużą liczbą okien został wybudowany w 1727 roku. Podłogi wykonano z gru­ bych dębowych desek. Na lewo od recepcji, gdzie od razu się zgłosiła, znajdował się ogromny salon z miękkimi, wygodnymi fotelami i dwiema sofami ustawionymi na wprost masywnego kamiennego kominka. - Jak tu pięknie - szepnęła do młodego chłopaka, który niósł jej malutką walizeczkę. - Będzie pani mieszkać w domku „Kardynał" razem z panem Montgomerym- poinformował, mierząc ją wzrokiem od stóp do głów. - Tak? A czy pan Montgomery często tu bywa? - O ile wiem, jest u nas po raz pierwszy - wyjaśnił, kiedy wy­ szli z budynku i skierowali się na tyły zajazdu. Darci uśmiechnęła się, widząc ukwiecone ścieżki prowadzące do niewielkich domków, ukrytych pod ogromnymi drzewami. - Przyległości - powiedziała cicho. - Słusznie - odparł chłopak z uśmiechem. - Niewielu ludzi zna to słowo. Lubi pani historię? - Lubię wiele rzeczy. Czy pan Montgomery już jest? - Tak, zameldował się kilka godzin temu - powiedział i skrę­ cił ścieżką w lewo. - Wszystkie domki dla gości mają ptasie na­ zwy. Tak między nami, państwa domek służył kiedyś jako lodow- nik. Nie powinienem tego mówić... - ściszył głos. - Niech pani zajrzy pod łóżko. Znajdzie pani drzwi do piwniczki. Dawno temu trzymano tam lód. - A jest tam jakiś strumyk? Żeby lód się nie topił? Jude Deveraux «» Na zawsze