ROZDZIAŁ 1
Anglia, rok 1840.
Lady Charlotta Dalrumple, Miss Pamela
Lockhart i Miss Hannah Setterington
Mają dość nieudanych wysułków
Zapraszają do odwiedzenia
Znakomitej Akademii Guwernantek
będącej rezłtltatcm-ich zdecydowania ,-by
wziąć swoje losy-we-własnc ręce
oferującej najlepsze usługi guwernantek, towa
rzyszek i nauczycielek, mogące zaspokoić
wszelkie wymagania.
Usługi będą dostępne od l marca 1840 rokit.
od jutra •
Adorna, wicehrabina Ruskin, zerknęła na ozdobny
napis na trzymanej w dłoni wizytówce, po czym prze
niosła wzrok na wysoki dom z piaskowca. W świetle
przesłoniętego chmurami, marcowego słońca budy
nek, choć nieco odrapany, wyglądał szacownie. Ta
dzielnica Londynu w latach młodości Adorny była
bardzo modna i jeszcze nadal wiele dobrych rodzin
zamieszkiwało w tej okolicy. Świadomość tego faktu
podtrzymywała jej nadzieję.
7
Hrabina wsunęła wizytówkę do notatnika, wspię
ła się po schodach i sięgnęła do dzwonka.
Drzwi otworzyły się niemal natychmiast.
Stal w nich lokaj w wypudrowanej peruce i sięga
jących kolan pludrach. Oszacował ją jednym wnikli
wym spojrzeniem. I skłonił się tak nisko, że aż za
trzeszczał jego wykrochmaiony gorset.
Czym mogę pani służyć? - zapytał z akcentem, któ
rego nie powstydziłaby się sama królowa Wiktoria.
- Jestem wicehrabina Ruskin.
Po wyrazie jego twarzy poznała, że jej nazwisko
wiele mu mówi. Cóż, w końcu jej uroda i bogactwo
znane były w całej Anglii od lat.
Cofając się o krok, lokaj rzekł:
- Lady Ruskin, wszyscy czujemy się zaszczyceni pa
ni wizytą w znakomitej Akademii Guwernantek pan
ny Setterington.
Kiedy weszła do środka, uśmiechnęła się do nie
go z zainteresowaniem, jaki okazywała każdemu
mężczyźnie, bez względu na jego wiek i pozycję spo
łeczną, i zapytała:
-A ty jak się nazywasz?
Rumieniec w jednej chwili zaczerwienił policzki
lokaja.
- Jestem Cusheon, milady.
- Cusheon. Co za czarujące imię.
Kąciki warg starego sługi leciutko uniosły się
do góry.
- Dziękuję, milady.
- Wreszcie się uśmiechnąłeś. Wiedziałam, że po
trafisz. Cusheon, chciałam porozmawiać z właścicie
lami tego domu.
Na znak dany przez lokaja podbiegł młody, płowo
włosy posługacz, by wziąć kapelusz i płaszcz Adorny. Wi
cehrabina palcem slarła smugę brudu z policzka chłopca.
8
- Jesteś bardzo podobny do mojego syna, gdy byl
w twoim wieku - zauważyła. - Cały w mące.
- Pomagałem kucharce piec ciasto - wyjaśnił
chłopiec.
- Wyntcr też to robił - przyznała i pozwoliła się
chłopcu oddalić.
Tyle zmian spotkało ją w ostatnim czasie.
- Panna Hannah Setterington właśnie towarzyszy
hrabinie - powiedział Cusheon. - Jeśli jednak pani
pozwoli, sprawdzę, czy już zakończyły spotkanie.
- Dziękuję.
Gdy lokaj równym krokiem przemierzał hol, Ador-
na zaczęła się przyglądać otoczeniu. Chociaż meble
były niemodne, wszystkie błyszczały, wypolerowane
i pachnące woskiem. Imponujące. Doskonale utrzy
mane. To ją nieco uspokoiło.
Lokaj zastukał w masywne, podwójne drzwi i, sły
sząc przyzwolenie, wszedł do środka. Wrócił niemal
natychmiast.
-Panna Setterington i hrabina zakończyły rozmo
wę. Proszę pozwolić za mną.
Kiedy podeszli do pokoju, w którym mieściło się
biuro, wyszła stamtąd wiekowa dama, przesłonięta
gęstą woalką, wsparta na ramieniu wysokiej kobiety.
- Panno Setterington - zwróciła się staruszka
do swej młodej towarzyszki - jestem zachwycona da
mą do towarzystwa, którą pani dla mnie znalazła. Pro
szę pamiętać, że ma pani we mnie stałą klientkę.
Zdumiona Adorna badawczo przyjrzała się wyso
kiej kobiecie w czarnej sukni. To była panna Sette
rington? Nie spodziewała się, że właścicielka szkoły
okaże się tak młoda. Jednak jej swoboda i znakomi
te maniery świadczyły o zdobytym doświadczeniu
w kontaktach z ludźmi. Panna Setterington przeka
zała hrabinę pod opiekę Cusheona.
- Dziękuję, milady. Zawsze jesteśmy do pani dyspo
zycji. - Z uśmiechem dygnęła i zwróciła się do Adorny:
- Gdyby zechciała pani przejść do mojego gabinetu...
Adorna udała się za panną Setterington do do
skonale wyposażonej biblioteki. Na kominku buzo
wał ogień, puszyste dywany pokrywały podłogę,
a oprawione w skórę książki pięknie prezentowały
się na półkach-
- Sądziłam że znam każdego utytułowanego
mieszkańca Anglii, ale nie przypominam sobie tej
hrabiny - zauważyła Adorna.
- Lady Temperly wiele czasu spędza za granicą -
odparła panna Setterington. - Dlatego właśnie
miała kłopoty ze znalezieniem damy do towarzy
stwa.
- Lady Temperly. - Nazwisko rzeczywiście było
znajome. - Nie, nie wydaje mi się, żebym kiedykol
wiek miała okazję ją wcześniej spotkać. - A jednak
Adorna miała wrażenie, że niedawno musiała słyszeć
jakieś plotki na jej temat.
Panna Setterington wskazała gościowi krzesło
przy delikatnym biureezku z orzechowego drewna.
Adorna usiadła.
Na doskonale utrzymanym biurku znajdował się
kałamarz z atramentem, nóż do papieru i cały stos
dobrze zaostrzonych piór. Na blacie leżały pliki róż
nego rodzaju dokumentów. Podczas gdy panna Set
terington okrążała biurko, by zająć miejsce naprze
ciw Adorny, ta przeczytała kilka nagłówków. Marki
za Winokur, głosił jeden, baronowa Rand - drugi.
Świadomość, że nie był3 pierwszą osobą korzystają
cą z usług znakomitej Akademii Guwernantek, była
kojąca.
- Naturalnie liczę na pani dyskrecję, panno Sette
rington.
10
Panna Setterington usiadła za biurkiem i sięgnęła
po czystą kartkę papieru.
- Oczywiście, milady.
- Potrzebna mi guwernantka. - Adorna uniosła
rękę, powstrzymując słowa panny Setterington. -
Ale nie żadna zwyczajna guwernantka. Znalazłam
się w dość niecodziennej sytuacji i kobieta, którą wy
najmę, musi mieć niezłomne zasady moralne.
- To będzie lady Charlotta Dalrumple - bez na
mysłu odparła panna Setterington.
Adorna bacznie jej się przyjrzała, zastanawiając
się, czy ma do czynienia z idiotką.
- Wątpi pani w moją odpowiedź, która wydaje się
nieprzemyślana - odparła niezrażona panna Sette
rington - ale gdybym miała w dwóch zdaniach opisać
lady Charlotte Dalrumple, byłyby to sformułowania,
których właśnie pani użyła. Podejrzewam, że pośred
nio słyszała pani o niej, bo o sukcesach jej podopiecz
nych było głośno w towarzystwie. W ciągu dziewięciu
lat pracy jako guwernantka miała sześcioro trudnych
uczniów i znakomicie przygotowała ich do debiutu
w towarzystwie. Z pewnością słyszała pani o młodym
lordzie Marchancie, który myślał wyłącznie o swawo
lach i protestował przeciwko konieczności złożenia
pokłonu przed królową.
- O tak! - Adorna naprawdę słyszała tę historię
i po raz pierwszy od dwóch tygodni dostrzegła pro
myk nadziei. - To była lady Charlotta Dalrumple?
Wydaje mi się, że lord nazywał swoją guwernantkę
panną Pedantką.
-Jej referencje z innycli miejsc są równic wyśmie
nite. - Panna Setterington zanurzyła pióro w kała
marzu i napisała na teczce Wicehrabim Ruskin. -
Jedną z jej podopiecznych była panna Adler, a także
lady Cromble.
11
Iskierka nadziei zgasła.
- Lady Charlotte przygotowuje młode damy
i dżentelmenów do pokazania się w towarzystwie.
Moje... to znaczy... ci, których chciałam powierzyć jej
opiece, nie są młodzieżą.
- Lady Charlotta nie chce poświęcać się wyłącz
nie edukowaniu młodzieży.
- Dlaczego?
-Zawołamyją na rozmowę i wówczas będzie mo
gła pani sama ją o to zapytać. - Panna Setterington
uniosła dzwonek. Na jego dźwięk natychmiast poja
wił się Cusheon, którego poprosiła o przyprowadze
nie lady Charlotty Dalrumple oraz o herbatę.
Kiedy lokaj się oddalił, Adorna uśmiechnęła się
wdzięcznie, z trudem kryjąc ciekawość.
- Skoro czekamy, może mogłaby mi pani coś
opowiedzieć o tej znakomitej Akademii Guwer
nantek.
Adorna zauważyła, że panna Setterington spraw
nie zamaskowała wyraz... może niepokoju?... podno
sząc się z krzesła.
- Z ochotą, ale może usiądziemy sobie wygodniej.
Adorna zasiadła w fotelu przy kominku, a pan
na Setterington postawiła w pobliżu mały stoliczek.
- Tak jest dużo przytulniej - stwierdziła, zajmując
miejsce naprzeciwko Adorny. - Kiedyś nazywałyśmy
ją po prostu Szkołą Guwernantek. - Oparła ręce
na kolanach i uśmiechnęła się z taką satysfakcją, że
Adorna pomyślała, iż musiała mylnie zinterpretować
jej poprzednie zaniepokojenie. - To wspólne przed
sięwzięcie lady Charlotty Dalrumple, panny Pameli
Lockhart i moje.
Hrabina wskazała dłonią leżące na biurku papiery.
- Mają panie wielu klientów, jak na tak nową pla
cówkę.
12
- Szczerze mówiąc, mamy wieloletnie doświad
czenie. Zapewniamy guwernantki i osoby towarzy
szące ludziom starszym, a także na tańce, do gry
na fortepianie i do haftowania. Kiedy się rozwinie
my, same będziemy kształcić naszych wychowaw
ców. Wkrótce, jeżeli ktoś w towarzystwie będzie po
trzebował takich usług, pomyśli o Akademii Gu
wernantek.
Pomysł był tak świeży, a jednocześnie tak logiczny
i prosty, że Adorna zdumiała się, iż nikt dotąd o tym
nie pomyślał.
- Takie przedsięwzięcie jest trudnym zadaniem
dla trzech kobiet. Czy nie zastanawiały się panie
nad pomocą jakiegoś mężczyzny?
Uśmiech panny Setterington zgast.
- Wszystkie jesteśmy niezamężne, a wie pani, jak
ludzie potrafią plotkować.
Adorna była tematem plotek przez całe swoje życie.
- Wiem doskonale - przyznała.
- Obawiam się, że męska ingerencja mogłaby zo
stać niewłaściwie zinterpretowana - mówiła dalej
panna Setterington. - Nie, same odniesiemy sukces.
- Bardzo mi pani przypomina moją ciotkę Jane.
Jest słynną artystką i nie przyjmuje do wiadomości
plotek, rozpowiadanych przez ograniczonych ludzi.
Panna Setterington wygładziła spódnicę.
- Może więc nie mamy się czym przejmować.
- O nie. Przedsięwzięcie pań już zostało źle przy
jęte. Moi przyjaciele wygłosili wiele niepochlebnych
uwag, kiedy dostaliśmy wizytówki.
Panna Setterington zwróciła spojrzenie ciemnych
oczu na Adornę.
- Niepochlebnych?
Adorna potarła dłonią czoło, usiłując sobie przy
pomnieć szczegóły.
, ,
- Mówili, że pomysł jesl absurdalny, nie do pomy
ślenia, niewiarygodny. - Ściągnęła rękawiczki. - Ale
moi przyjaciele to już nie ci sami ludzie, co kiedyś.
- Naprawdę?
-Słuchając tego, co mówią dzisiaj, nikt by nie po
myślał, że niegdyś tańczyli na balach do białego ra
na. - Adorna uśmiechnęła się na wspomnienie roz
licznych skandalicznych wydarzeń z przeszłości. -
Szczerze mówiąc, gdybym nie była tak zdesperowa
na, postąpiłabym właściwie i szukała guwernantki
z polecenia którejś z moich przyjaciółek.
- Cieszymy się, że nie zrobiła pani tego - zapew
niła ją panna Setterington.
Adorna również była z tego zadowolona. Nie
miaia najmniejszych złudzeń, że nawet najbliższa
przyjaciółka nie potrafiłaby zachować w tajemnicy
tej delikatnej sprawy.
Panna Setterington wyrwała ją z tych rozmyślań.
- A oto i herbata, a wraz z nią lady Charlotta,
Lady Charlotta Dalrumple? Adorna nie mogła
w to uwierzyć, kiedy spojrzała na młodą kobietę, któ
ra weszła do gabinetu, dźwigając ciężką, srebrną tacę.
Panna Setterington scharakteryzowała lady Char
lotte jako osobę niezłomna, o silnych zasadach mo
ralnych.
Młoda kobieta sprawiała wrażenie zbyt drobnej, że
by być niezłomna i silną. Nic miała więcej niż dwadzie
ścia dwa lata, była zgrabna, o bujnym biuście i szczu
płej talii. Miała ładną drobną twarz. Jej włosy o barwie
ognistej miedzi, rozdzielone byty przedziałkiem po
środku głowy i zebrane z tyłu w siatkę z czarnej nici.
Dopiero kiedy dziewczyna postawiła na stoliku
tacę, pełną malutkich herbatniczków, i zwróciła
spojrzenie swych zimnych, zielonych oczu na Ador-
14
nę, wicehrabina zrozumiała, dlaczego panna Sette
rington tak bardzo ją polecała.
Lady Charlotta wydawała się pozbawiona ludz
kich uczuć i potrzeb, zdolna wykonać swoje zadanie
nie bacząc na niesprzyjające okoliczności.
Tak. Mogła dać sobie radę.
- Miło mi panią poznać, lady Ruskin.
Mówiła cichym, doskonale opanowanym głosem,
a jej dygnięcie było wręcz modelowe, co nie uszło
uwagi Adorny. Młoda kobieta nie usiadła, czekając
na zezwolenie, i kiedy wicehrabina patrzyła na jej
wyprostowaną sylwetkę, poczuła pragnienie, by trzy
mać lady Charlotte na stojąco w nieskończoność.
Wyciągnęła w końcu do niej rękę. Uścisk dłoni la
dy Charlotty był mocny i ciepły i gdy Adorna przytrzy
mała jej rękę w swojej, dziewczyna nie zmieszała się.
Adorna podejrzewała, że niewiele mogło poru
szyć tę kobietę.
- Proszę usiąść, lady Charlotto. Napijmy się herbaty.
Lady Charlotta usiadła, ale tak sztywno wyprosto
wana, że Adorna gotowa była się założyć, iż ani
na moment nie dotknęła plecami oparcia krzesła.
Gdy panna Setterington nalewała herbatę, Ador
na powiedziała:
- Panna Setterington wspomniała, że ma pani
dziewięcioletnią praktykę, ale wygląda pani zbyt
młodo, by lak długo pracować.
- Rozpoczęłam pracę mając siedemnaście lat.
Panna Setterington dysponuje moimi referencjami
i może je pani pokazać.
A więc lady Charlotta miała teraz dwadzieścia
sześć lat. Wyglądała na mniej, była świeża i urodzi
wa, a jednocześnie silna i śmiała. Tak, tak, istotnie
mogłaby się nadawać.
15
- Powiedziano mi też, że jest pani ową sławną
panną Pcdantką, która przygotowuje młodzież
do debiutu w towarzystwie. Dlatego zastanawiałam
się, czy zechciałaby pani zająć się moimi wnukami.
Robbie ma dziesięć lat, a Leila osiem. Ale skoro wo
li pani pracę z młodzieżą...
- Dziesięć i osiem. Robbie i Leila. Śliczne imiona.
- Lady Charlotta uśmiechnęła się i po raz pierwszy
Adorna zobaczyła, jak twarz dziewczyny łagodnieje.
Zaraz jednak powrócił wyraz chłodu. - Chcąc odpo
wiedzieć na pani pytanie, milady, muszę wyznać, że
znużył mnie już nieustabilizowany tryb życia. Jestem
kobietą zorganizowaną i zdyscyplinowaną. Pragnę
wieść zorganizowane, zdyscyplinowane życie. Dlacze
go mam wędrować z jednego miejsca w drugie, ucząc
młodych mężczyzn i młode kobiety zawiłości tańca,
zasad zachowania przy stole, flirtu i gry na fortepia
nie, a w nagrodę za moje niezwykłe sukcesy otrzymy
wać odprawę, gdy już dłużej mnie nie potrzebują? Nie
twierdzę, milady, że pani wnuki nie nabędą tych umie
jętności. Chcę jedynie powiedzieć, że jeśli zacznę je
uczyć wcześniej, będę miała szansę nauczenia ich tak
że innych rzeczy. Geografii, historii, języków obcych...
Ale chyba chłopiec ma już jakiegoś nauczyciela?
- Jeszcze nie. - Adorna przyjęła oferowaną her
batę i podzieliła się najmniejszym ze swoich zmar
twień. - Moje wnuki przez całe życie mieszkały
za granicą.
- Za granicą? - Lady Charlotta pytająco uniosła brwi.
Adorna zignorowała to pytanie o szczegóły.
- Moje wnuczęta są... obawiam się... bardzo... nie
okrzesane.
Panna Setterington sprawiała wrażenie zaskoczo
nej takim stwierdzeniem, lecz lady Charlotta nie wy
dawała się zbita z tropu:
16
- Ależ naturalnie, że muszą być nieokrzesane.
Brak stabilizujących, angielskich wpływów działał
na ich niekorzyść. Podejrzewam, że starsze dziecko,
chłopiec, jest trudniejszy.
- Właściwie nie. Leila jest... - Na samą myśl o tym
dzikim dziecku Adornie zabrakło słów.
Lady Charlotta skinęła głową.
- Wymagania towarzyskie stawiane dziewczynce
są bardzo wygórowane, a swoboda ograniczona.
Prawdopodobnie wnuczka się buntuje.
Jej przenikliwość zdumiała Adornę, która zaczęła
rozumieć, w jaki sposób guwernantce udało się
ujarzmić tak wielu opornych młodych ludzi.
- Tak, jest zbuntowana. I podejrzewam, że jest
zła, iż musiała opuścić dom.
- Czy jest coś, czym lubiła się tam zajmować i co
mogłaby robić tutaj, a co pomogłoby jej się przysto
sować?
- Jeździła konno, i to bardzo dobrze, ale nie
w damskim siodle i za nic nie pozwala się posadzić
na koniu inaczej niż okrakiem. Twierdzi, że siedzenie
bokiem to głupota.
- A co lubi robić chłopiec?
- Lubi rzucać nożem. W moje francuskie tapety.
- Dlaczego? - zapytała panna Setterington.
- Bo namalowane na nich róże stanowią wyśmie
nity cel.
Trzeba było przyznać Charlotcie, że nie okazała
ani odrobiny rozbawienia.
- Jest więc biegły w rzucaniu nożem.
- Doskonały - ponuro przyznała Adorna. - Jako
ich guwernantka, lady Charlotto, będzie im pani
musiała wyjaśnić nasze oczekiwania wobec dzieci,
pomóc się przystosować, nauczyć ich dobrych ma
nier i, tak jak pani wspomniała, czytania i pisania i...
17
- Adorna zaczerpnęła tchu - wszystko to musi zo
stać zrobione szybko.
Lady Charlotta spokojnie upiia lyk herbaty.
- Jak szybko?
- Pod koniec sezonu wydaję przyjęcie na cześć ro
dziny królewskiej z Sereminy, podczas ich oficjalnej
wizyty w Anglii, w którym uczestniczyć będą królew
skie dzieci. Moje wnuki też będą musiały być obecne.
Panna Setterington odstawiła filiżankę, która po
brzękiwała na spodeczku.
- To tylko trzy miesiące.
- No właśnie. Wyjaśnijmy sobie wszystko, lady
Ruskin- Jeśli w ciągu trzech miesięcy nauczę pani
wnuki zachowywać się jak na cywilizowane angiel
skie dzieci przystało, zatrzyma mnie pani jako ich
guwernantkę do czasu pierwszego balu Leili.
-Tak.
- To oznacza dziesięć lat.
- Owszem, ale już pierwsze trzy miesiące wysta
wią pani cierpliwość na ciężką próbę.
Na wargach lady Charlotty pojawił się cień wynio
słego uśmieszku.
- Z całym szacunkiem, lady Ruskin, sądzę że je
stem w stanie poradzić sobie z dwójką małych dzieci.
Adorna wiedziała, że powinna powiedzieć wszyst
ko. Powinna. Ale przecież lady Charlotta i tak nie
długo wszystkiego się dowie, a Adorna tak bardzo jej
potrzebowała... A poza tym, poczuła chęć zmazania
tego chełpliwego uśmieszku z twarzy dziewczyny.
Wiedziała, w jaki sposób uspokoić wyrzuty sumie
nia i uczyniła to, oferując lady Charlotcie niezwykle
wysokie wynagrodzenie.
I tutaj panna Setterington pokazała, co jest war
ta, żądając za pośrednictwo prowizji w takiej wyso
kości, że Adorna na chwilę zaniemówiła.
18
- Czy to gwarantuje całkowitą dyskrecję? - upew
niła się.
- To gwarantuje wszystko.
Adorna wstała, a obie jej rozmówczynie poszły
w jej ślady.
- Lady Charlotto, o jedenastej przyślę po panią
powóz. Jedziemy do Surrey, więc po południu bę
dziemy już na miejscu.
Lady Ruskin wydawało się, że Lady Charlotta ze
sztywniała jeszcze bardziej.
- Nie mogę się doczekać tej podróży, milady - po
wiedziała, po czym dygnęła, gdy Adorna opuszczała
gabinet.
Charlotta i Hannah słuchały dobiegającego z ko
rytarza odgłosu oddalających się kroków lady Ru
skin. Nawet kiedy drzwi za wicehrabiną się zamknę
ły, dziewczyny zwlekały, chcąc mieć absolutną pew
ność, że naprawdę już poszła.
I wtedy Hannah wrzasnęła z radości. Objąwszy
Charlotte w talii, zaczęła z nią wirować po pokoju
w przypływie szalonej radości.
Charlotta zaśmiała się głośno.
Nagle z głębi domu dobiegł je tupot nóg i do po
koju wpadła Jady Tempcrly. W rękach trzymała wo-
alkę, odkrywszy twarz - młodej, przystojnej kobiety.
- Udało nam się? - spytała, z trudem łapiąc od
dech.
-Udało się. Udało! - zawołała wesoło Hannah.
- Wynajęła Charlotte? I zapłaci prowizję?
-Tak, Pamelo! Sto funtów!
Panna Pamela Lockhart podrzuciła welon do gó
ry i przyłączyła się do pląsów.
1"
Kiedy opanowany i pełen godności Cusheon wkro
czył do gabinetu, dziewczęta zatrzymały sie bez tchu.
- Jeśli panie są gotowe - powiedział - z radością
podam coś do wzniesienia toastu.
- O tak, dziękujemy, Cusheon. - Hannah błysz
czącymi oczami przyglądała się staremu lokajowi,
ścierającemu kurz z butełki brandy, otwierającemu
ją i nalewającemu trochę trunku do trzech kielisz
ków. - Proszę, poczęstuj się także. Nigdy byśmy tego
nie zrobiły bez twojej pomocy.
Cusheon z ukłonem spełnił prośbę Hannah.
- Dziękuję pani. Obaj z kucharzem mamy nadzie
ję, że przedsięwzięcie pań się powiedzie. W naszym
wieku trudno byłoby nam szukać nowej pracy.
- Powiedzie się. Jestem pewna - rzekła Pamela.
- Ja też jestem pewien, proszę pani. - Cusheon
uniósł swój kieliszek i upił łyk.
Kobiety poszły w jego ślady.
- Za prawdziwą lady Temperly - powiedziała Han
nah. - Niech Bóg ma w opiece jej szlachetną duszę.
- Na zdrowie- - Charlotta upiła łyk i skrzywiła się.
- Nienawidzę brandy.
- Wypij jednak - rzuciła Hannah. - Jest dobra
na krew.
Pamela roześmiała się.
- Mówisz jak jakaś babcia, a ty nie jesteś ani sta
ra, ani nie masz wnuków.
Tym razem Hannah wykrzywiła twarz.
-Jesteście pewne, że ta mistyfikacja była koniecz
na? - zapytała Charlotta.
Hannah i Pamela wymieniły znaczące spojrzenia
i wspólnie zapewniły przyjaciółkę, że postąpiły słusznie.
- Po prostu stworzyłyśmy wrażenie sukcesu, aby
rozwiać ewentualne wątpliwości naszego pierwszego
klienta.
20
- Rozpoczynamy nowy interes i musi nam się po
wieść, bo inaczej stracimy ten dom. Przecież wiesz.
Lady Temperly zostawiła mi go, ale nie mam pie
niędzy na jego utrzymanie. Chcesz, żebym go sprze
dała?
- Nie, ale...
- Wykorzystujemy daną nam szansę. - Hannah
otoczyła ramieniem Charlotte i podeszła z nią do ko
minka. - Jako właścicielki znakomitej Akademii Gu
wernantek przekażemy naszą wiedzę uczącym się tu
dziewczętom i skłonimy przedstawicieli londyńskiej
socjety do płacenia nam prowizji w zamian za udo
stępnienie usług naszych podopiecznych.
Charlotta opadła na fotel.
- Ale nie jesteśmy tymi, za które się podajemy.
- Ależ jesteśmy. Ty jesteś lady Charlotta Dalrum-
ple, czyli panna Pedantka, znana ze swoich sukcesów
wychowawczych w pracy z młodzieżą. Ona jest pan
ną Hannah Setterington, damą do towarzystwa stale
podróżującej lady Temperly, która zmarła parę mie
sięcy temu. - Pamela wypięła pierś do przodu. - A ja
jestem panną Pamelą Lockhart... a raczej będę nią,
gdy tylko zrzucę to ubranie.
Charlotta ciągle nie wyglądała na przekonaną.
- Charlotto, mam dziesięcioletnie doświadczenie
w pracy z dziećmi - rzekła poważnie Pamela. - Han
nah naprawdę była towarzyszką lady Temperly. Mamy
kwalifikacje, żeby zrobić to, co zaplanowałyśmy.
- Kiedy znajdziemy zatrudnienie dla siebie i zgro
madzimy trochę pieniędzy, będziemy mogły pomóc
innych kobietom, które, tak jak my, nie mają gdzie
się podziać, gdy upłynie okres ich zatrudnienia. To
naprawdę warte tego drobnego oszustwa.
- Tak. - Charlotta wyprostowała ramiona. - Wszy
scy skorzystają na naszym sukcesie.
21
- No właśnie. Pewna jestem, że twoje przygnębie
nie spowodowane jest... - Hannah przerwała w pól
słowa.
Pamela nie wytrzymała.
-Czym?
Charlotta upiła łyk znienawidzonej brandy i wyja
śniła:
-Tym, że moje nowe miejsce pracy będzie w Surrey.
- O nie... - Pamela usiadła z wrażenia na tabore
cie. - Jakby nie było całej Anglii!
- To nie ma znaczenia - zaprzeczyła Charlotta,
chociaż wszystkie wiedziały, że to nieprawda. - Jak
zwykle, zrobię to, co do mnie należy, i wszystko bę
dzie w porządku.
R O Z D Z I A Ł 2
Powiew chłodnego, świeżego powietrza uderzył
Charlotte w twarz. Otwarty powóz zaczął się staczać
po wyboistej drodze. Wdychała zapach North Downs
w Surrey. Przede wszystkim pachniało tu różami,
oplatającymi starą altankę, i letnimi popołudniami,
spędzanymi z książką na gałęzi ulubionego orzecha...
Pachniało domem.
Charlotta miała nadzieję, że już nigdy w życiu nie
poczuje zapachu Surrey.
- Czy to pani pierwsza podróż do North Downs?
Charlotta zwróciła się ku swojej nowej pracodaw-
czyni i poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Choć nikt
jej nigdy tego nie mówił, wiedziała, że mężczyźni na
dal walczą o względy owdowiałej lady Ruskin. Jej
ogromne błękitne oczy patrzyły otwarcie i szczerze.
Była milą towarzyszką dwugodzinnej podróży z Lon-
22
dynu. Charlotta nie mogła uwierzyć, że wicehrabi-
na jest babką dwojga wnucząt.
Nie buntowała się przeciwko takiemu rozwojowi
wypadków - bo Charlotta uważała, że walka z wyro
kami losu to strata czasu - ciekawa była jednak, jaki
to Bóg sprowadził Adornę w progi nowozałożonej
szkoły.
- Wychowałam się niedaleko stąd, milady - odpo
wiedziała spokojnie.
- To pani musi być spokrewniona z Dalrum-
ple'ami z Porterbridge Hall...
Charlotta zdawała sobie sprawę, że ta rozmowa
była nieunikniona, ale poczuła gorycz, kiedy wyznała:
- Hrabia Porterbridge jest moim wujem.
Lady Ruskin skinęła głową.
- Tak sobie myślałam, że musi pani być z tych
Dalrumple'ów. - Ujęła dłoń Charlotty i uścisnęła ją.
- Pani ojciec, niech spoczywa w pokoju, był poprzed
nim hrabią. Mój mąż znał go i twierdził, że był nie
zwykle dystyngowanym dżentelmenem.
Słysząc tak miłe wspomnienia o ojcu, Charlotta
poczuła ból, który pospiesznie ukryta.
- Przyjemnie jest wrócić po tylu latach.
Po dziewięciu - dodała w myślach - od daty kata
strofalnych siedemnastych urodzin, które zaważyły
na moim życiu.
- Tak. Surrey jest miłe i niezbyt odległe od Lon
dynu. Kupiliśmy tu z Ruskinem posiadłość wkrótce
po narodzinach naszego syna, żeby mógł wzrastać
w zdrowym, wiejskim klimacie. Auslinpark Manor to
spokojne miejsce.
Kiedy to mówiła, zza zakrętu wyjechała w ich kie
runku jednokonna bryczka. Woźnica skręcił gwałtow
nie, chcąc uniknąć zderzenia. Szarpnięcie rzuciło lady
Ruskin na drzwi powozu, a Charlotte na lady Ruskin.
23
Przytroczony z tylu kufer podróżny Charlotty niebez
piecznie się zachybotai, a podręczna torba potoczyła
się pod jej stopy. Bryczka przemknęła obok.
Stangret Skeets zjechał z drogi na trawiaste pobo
cze, zatrzymał konie i zwrócił się do lady Ruskin:
- Bardzo przepraszam, milady. Nic się pani nie
stało?
Również Charlotta wymruczała słowa przeprosin,
wyplątując się z frędzli szala lady Ruskin.
- Wasze przeprosiny nie mają sensu, więc prze
stańcie oboje. - W głosie lady Ruskin pojawiła się
cierpka nuta. Skinieniem dłoni nakazała Skeetsowi
jechać dalej. Kiedy powóz znów potoczył się po dro
dze, Adorna odezwała się ponownie: - Niektórzy lu
dzie mają więcej pieniędzy niż rozsądku. Chociaż,
prawdę powiedziawszy, lady Charlotto, takie wyda
rzenia należą do rzadkości w tej okolicy,
- Lady Ruskin, zwykle nie używam mojego tytułu.
Proszę mnie nazywać po prostu Charlotta, a dla
dzieci będę panną Dalrumple.
Lady Ruskin uścisnęła dłoń dziewczyny, patrząc
na nią ciepło.
- Dziękuję, moja droga. A ty nazywaj mnie Ador
na. Wszyscy tak się do mnie zwracają.
Charlotta wcale nie przewidywała takiego rozwo
ju wypadków, ale podejrzewała, że w najbliższym
otoczeniu wicehrabiny niewiele działo się tak, jak
powinno.
- Milady, doceniam pani uprzejmą propozycję,
ale taka bezpośredniość może być fałszywie inter
pretowana jako brak szacunku z mojej strony.
- Mów więc tak do mnie w domu.
-1 nie przy dzieciach...
- Dobrze, także nie przy dzieciach, chociaż oba
wiam się, że one nie pojmują zawiłości etykiety.
24
^m^^^^^m
- Adorna westchnęła. - Widzisz, dzieci wychowały
się w El Sahar.
- El Bahar - powtórzyła zafascynowana Charlot
ta. Ten kraj, leżący na wschód od Egiptu i na połu
dnie od Turcji, kojarzył się jej z wielbłądami prze
mierzającymi wydmy, z Beduinami i arabskimi noca
mi. Nie umiała sobie wyobrazić angielskich dzieci
dorastających w takim otoczeniu, i po raz pierwszy
zrozumiała, dlaczego Adorna nazwała swoje wnuki
„nieokrzesanymi".
- Skąd się tam wzięły? I w jaki sposób wróciły
do domu?
- Zapytaj raczej, w jaki sposób mój syn Wynter
tam się znalazł.
Adorna miała taką smutną minę, że Charlotta za
pragnęła ją pocieszyć. A więc Adorna straciła syna.
Co za tragedia.
- Wynter? - spytała.
Przed jej oczami stanął obraz, który wymazała
z pamięci po opuszczeniu Porterbridge. Młody chło
pak Wynter na tańcach w wiosce, wysoki blondyn,
tak przystojny, że na jego widok dziewczęta omdle
wały. Ciotka Piper stwierdziła pogardliwie, że wyda
je mu się, iż jest młodym Byronem. Charlotta pomy
ślała, że istotnie przypominał Byrona, z puklem ja
snych włosów opadającym na czoło, z ciemną opra
wą oczu, i z ognistym lub chmurnym spojrzeniem.
Dwunastoletnia Charlotta rozpaczliwie się w nim za
kochała, ale starszy od niej o dwa lata chłopiec na
wet jej nie zauważał. Od tamtego czasu już go nie wi
działa.
- Wynter... jest twoim synem? - zapytała Charlotta.
- Znałaś go?
- Wydaje mi się, że kiedyś go spotkałam. Sądzi
łam jednak, że...
25
- Że uciekł z domu. To prawda. Źle zniósł śmierć
swojego ojca - odpowiedziała Adorna. - Jak może
wiesz, wicehrabia Ruskin był ode mnie o wiele starszy.
Charlotta powoli zaczęła sobie przypominać róż
ne plotki. Wicehrabia Ruskin był zręcznym człowie
kiem interesu. Arystokracja gardziła ludźmi tego ro
dzaju. Ale kiedy Ruskin był już w podeszłym wieku,
wyświadczył wielką przysługę królestwu i król, zało
żywszy, że tak stary człowiek nie będzie miał już
dzieci, nadał mu tytuł. I właśnie ten tytuł szlachecki
wicehrabia Ruskin natychmiast przekazał swojemu
synowi, którego spłodził, poślubiwszy piękną, mło
dziutką arystokratkę Adornę.
W chwili śmierci wicehrabia Ruskin miał dziewięć
dziesiąt lat, a jego małżeństwo z Adorna było źródłem
ciągłego skandalu. Jednak Ruskin i Adorna byli tak
bogaci, że nikt nie miał odwagi ich lekceważyć.
- Mój mąż żył długo i szczęśliwie, ale opuścił nas
nazajutrz po piętnastych urodzinach Wyntcra. Wyn-
ter był zrozpaczony. Po pogrzebie bił się z jakimiś
chłopcami.
To Charlotta również zapamiętała. Jej kuzyn Or-
ford, najbardziej oślizla istota na świecie, wrócił
do domu krwawiąc, ale z triumfalnym uśmieszkiem
na twarzy, a po zniknięciu Wyntera nieprzyjemnie
chichotał.
Adorna wyjrzała przez okno powozu.
- Następnego dnia Wynter przepadł.
Charlotta widziała jedynie skraj kapelusza Ador-
ny, ale w jej głosie usłyszała ból.
- Wyruszył na poszukiwanie przygód. - Kapelusz
zakołysał się, gdy Adorna pokiwała smutno głową,
jakby wciąż dziwiła się lekkomyślności syna. - No
i znalazł je. Po wielu awanturach został sprzedany ja
ko niewolnik przewodnikowi karawany.
26
Charlotta nie wiedziała, czy chce jej się śmiać, czy
płakać. Ten młody Adonis został niewolnikiem? Nie
zwróciła uwagi na następny powóz, który przejechał
obok nich.
- Wielkie nieba, milady, czy wiedziałaś, co się
z nim działo potem?
- Adorno - sprostowała wicehrabina. - Nic nie
wiedziałam. Stewart, kuzyn mojego męża, wytropił
go w Arabii, potem znów zgubił ślad. Minęły lata bez
wieści. Wiedziałam jednak, że żyje.
Jeszcze jeden powóz przemknął obok, i choć Char
lotta niemal go nie zauważyła, Adorna zmarszczyła
brwi. Potem zwróciła oczy w stronę guwernantki.
- Ciocia Jane mówi, że jestem romantyczką, lecz
wiem, że kiedy umiera ktoś, kogo kochamy, czujemy,
jak pęka zasłona, oddzielająca nasz świat od zaświa
tów. Podejrzewam, Charlotto, że oceniasz mnie jak
moja ciotka.
- Nie. Nie zgadzam się z twoją ciotką,
- Nie myślałam, że cię polubię - Adorna położy
ła dłoń na ramieniu dziewczyny. - Bałam się, że oka
żesz się sztywna i wyniosła. Ale w głębi duszy jesteś
wrażliwą osobą, prawda?
Charlotta była wrażliwa w młodości, teraz jednak
uważała się za wyleczoną z tej słabości.
- Chciałaś chyba powiedzieć „rozsądną".
Adorna uśmiechnęła się i skinęła głową, lecz za
nim Charlotta zdążyła znów otworzyć usta, dostrze
gła przez okno znajomy obraz - stojący na skrzyżo
waniu dróg drogowskaz do Wcsford Villagc.
Wesford Village. Charlotta miała nadzieję, że dom
Adorny znajduje się na drugim krańcu North Downs,
daleko od Porterbridge Hall, wuja Shelby'ego, ciotki
Piper i wszystkich kuzynów. Ale los sprzysiągł się
przeciwko niej.
27
A kiedy okoliczna szlachta odkryje, że lady Char-
lolta Dalrumple powróciła,- O nie! To będzie jak
wetknięcie kija w mrowisko.
Adorna rozejrzała się, zobaczyła znak i zapewniła
Charlotte, że Austinpark Manor jest już niedaleko,
nie musi się więc martwić, że będzie zupełnie odcię
ta od świata.
- Nigdy by mi to nic przyszło do głowy.
Adorna obdarzyła ją uśmiechem, który każdego
mężczyznę roztopiłby na miejscu.
- Oczywiście, że nie, moja droga. Należysz do ko
biet, którym rozrywki nie są potrzebne do szczęścia.
-Ja... to prawda. - Szczera prawda, tylko że w ustach
Adorny ta cnota zabrzmiała jak przygana. - Milady... to
znaczy Adorno... musisz mi opowiedzieć, co się stało
z twoim synem i w jaki sposób twoje wnuki wróciły
do ciebie. Dzieci muszą być załamane taką stratą.
Adorna pokręciła przecząco głową.
- Tb nie one są załamane; one raczej załamują innych.
Czyżby dzieci nie były zdruzgotane śmiercią ojca?
Na drodze pojawił się kolejny powóz. Woźnica za
ciął konie batem, a te pomknęły na złamanie karku.
Charlotta rozpoznała herb na powozie; nigdy nie
mogłaby go zapomnieć. Jej twarz stężała.
- Dziwne - odezwała się Adorna. - To byl lord
i lady Howard.
- No właśnie - szepnęła Charlotta.
Adorna poklepała ją po ręce.
-Naturalnie. Przypominam sobie. Jakie to musi być
dla ciebie okropne. Wydawało mi się, że jechali z Au
stinpark Manor i że ona bije go kapeluszem! W domu
nie powinno być nikogo, poza... - Oczy Adorny zrobiły
się okrągłe z przerażenia, odruchowo zacisnęła dłoń
na koronkach wokół szyi. - Powiedz mi, że nie zaprosił
nikogo, kiedy mnie nie było.
28
-Kto?
- Nie ośmieliłby się. Dałam mu wyraźne instrukcje...
- Jakie?
Adorna wychyliła się do przodu.
- Pospiesz się, Skeets!
Powóz przejechał przez bramę i znalazł się
na drodze wiodącej przez łąkę. Skeets posłusznie po
pędził konie. Piasek strzelał spod kopyt.
Charlotta niewiele z tego wszystkiego rozumiała.
Mijali szereg ogromnych starych drzew, którymi wy
sadzona była aleja. W dali dostrzegła skrzące się
błękitem jezioro, marmurową altanę i ogród pełen
złotych, fioletowych i różowych kwiatów. Kiedy po
konali zakręt, pojawił się ceglano-kamienny mur
okalający Austinpark Manor. Dom wtapiał się
w otoczenie, zrastając się z ziemią i wznosząc ku
niebu.
Kiedy pojawił się następny powóz, zmierzający
w ich stronę, Adorna wykrzyknęła:
- Ależ to pan Morden z tą swoją straszną żoną!
Och, mam nadzieje, że nie popsuł wszystkiego.
Dom zniknął za kępą drzew, po czym ukazał się
znowu tuż przed nimi, gdy powóz skręcił.
Na schodach przed budynkiem stał mężczyzna.
Nawet z tej odległości Charlotta mogła ocenić, że był
wysoki i barczysty. Powóz podjechał bliżej. I wtedy
pomyślała, że to musi być albo nowy mąż Adorny, al
bo jakiś jej krewny. Charlotta nie mogła oderwać
wzroku od jego włosów. Miał długie jak u barbarzyń
cy, jasne loki. Równic jasne, jak włosy Adorny.
Kiedy powóz się zatrzymał, mężczyzna się
uśmiechnął.
Miał bose stopy.
Niemożliwe - pomyślała Charlotta.
- Kto to jest? - spytała ostrożnie.
29
- Mój syn. Mój syn Wynter, który wrócił z zaświa
tów, żeby mnie prześladować.
R O Z D Z I A Ł 3
- Myślałam, że nie żyje - Charlotta nigdy nie mó
wiła bez namysłu i ta chwilowa utrata kontroli po
winna była przestrzec ją przed wpływem, jaki Wynter
będzie miał na jej życie.
Patrzyła, jak Adorna wchodzi po schodach i bie
rze w objęcia syna, pytając jednocześnie:
- Kochany chłopcze, co znów zmalowałeś?
Pochyli! się, żeby złożyć na jej policzku pocałunek.
- Powiedziałem tylko panom, że powinni krócej
trzymać swoje kobiety - odparł z obcym akcentem
i tak cicho, że Charlotta musiała się wysilać, by go
usłyszeć.
Poczuła się rozczarowana.
- Wynter, jak mogłeś powiedzieć coś takiego w obec
ności pani Morden. Ma o sobie bardzo wysokie mnie
manie, a Mordenowie są lak bogaci i mają taką pozycję
towarzyską, iż może sobie myśleć, co jej się podoba.
Zastanowi! się.
- Prawdę powiedziawszy, najbardziej obraziła się
lady Howard. Żmija, która flirtowała ze mną w obec
ności swojego mężczyzny.
Charlotta udawała, że nie słyszy.
- W tym kraju kobiet nie trzyma się w odosobnie
niu - rzekła Adorna. - Flirt też jest dozwolony.
- Czy to właściwe zachowanie? - zapytał.
- Nie wtedy, gdy któraś ze stron pozostaje
w związku małżeńskim, ale...
30
- Jakie „ale"? Jeśli coś jest niewłaściwe, to jest,
;uż. - Odwrócił się do Charlotty, która z pomocą
ikeetsa wysiadła z powozu i zabierała torbę podróż
ną. - A co pani sądzi?
Charlotta sądziła, że mężczyzna, który chodzi bo
so, ma włosy jak kobieta i nie potrafi zapiąć guzików
przy koszuli pod szyją, nie powinien wydawać opinii
o innych, ale wpojone w nią dobre maniery nie po
zwoliły jej powiedzieć tego głośno. Zaplotła ręce
na piersiach i rzekła tylko:
- To, co sądzę ja czy pan, nie ma znaczenia. Liczy
się jedynie uprzejme traktowanie gości.
- Tak. Na pustyni kości źle potraktowanego gościa
bieleją na słońcu. - Patrzył poza nią, jakby miał
przed oczami lotne piaski i palące słońce. Nagłe chrząk
nięcie, które rozległo się za jego plecami, przywołało go
do rzeczywistości. Przesunął się na bok, robiąc przejście
dla Charlotty, i beznamiętnym głosem dodał: - A skoro
mowa o gościach, mamo, to jeden czeka na ciebie.
Adorna stanęła twarzą w twarz ze starannie ubra
nym dżentelmenem.
- Lord Bucknell! Drogi lordzie Bucknell, co za nie
spodzianka! Jak zwykle bardzo miła, ale nie miałam
pojęcia, że... i nie zastał mnie pan w domu... Ale spo
tkał pan mojego syna? - W jej głosie dźwięczało zakło
potanie, jednak na jej ustach błąkał się uśmiech.
Lord Bucknell wyszedł z cienia. Był to postawny,
przystojny mężczyzna koło pięćdziesiątki, o przypró
szonych siwizną włosach. Ujął jej dłonie w swoje,
jakby wiedział, że nie powinien tego czynić, lecz nie
mógł się powstrzymać.
- Tak, spotkałem pani syna. Spore zaskoczenie,
po tylu latach... Musi być pani bardzo szczęśliwa, la
dy Ruskin. Wiem, że jego nieobecność byta dla pani
ogromnie bolesna.
31
- To prawda. - Roześmiała się. - Mówiłam panu
jednak, że on żyje.
- Mówiła pani, -Jego sztywny uśmiech ostro kon
trastował z ciepłem Adorny. Być może krępowała go
obecność Wyntera.
Gdy tylko Charlotta postawiła nogę na weran
dzie, Wynter, jak jakiś czujny drapieżca, powtórnie
skupił na niej uwagę. Przyglądał się jej t nieskrywa
ną ciekawością, jakby była zwierzęciem w zoo.
Nie zniżyła się do tego, aby pójść w jego ślady, ale
nic odwróciła oczu. Nic nie mogło zawstydzić Char-
lotty; im szybciej Wynter się o tym dowie, tym mniej
nieporozumień będzie ich czekało.
Bardzo wyrósł podczas swojej zagranicznej włó
częgi, był od niej o głowę wyższy. Jego potężna syl
wetka przesłaniała jej widok, starała się jednak sku
pić wzrok na obliczu Wyntera.
Jego twarz mogłaby stanowić doskonały model
geometryczny, pełen wszelkiego rodzaju kątów. Czo
ło miało postać niemal prostokąta, nos był ostry, trój
kątny. Długa blizna zaczynała się przy kąciku oka
i przecinała prostą linią prawy policzek. Słońce El Ba
ham opaliło tę twarz na brąz i rozjaśniło pasma wło
sów. Nadał miał niezwykle ciemne brwi i rzęsy. Za
uważyła też, że nie pozwalał już sobie na opuszczanie
powiek w wyrazie byronowskiego zamyślenia. Spoglą
dał na świat z bezpośrednim, niemal bezczelnym zain
teresowaniem, które u niejednego mogło spowodo
wać zakłopotanie.
- Mamo, czy ona spełnia nasze warunki?
Zwrócił się z tym pytaniem do Adorny, jakby
Charlotta była niewidzialna. Oczywiście, szlachetnie
urodzeni zachowywali się tak wobec swoich służą
cych, ale guwernantki nie zaliczały się do służby.
Zwłaszcza Charlotta, mająca lak duży staż pracy, za-
32
siugiwała na szacunek. Najwyraźniej jednak Wynte
rowi obca była wszelka subtelność.
- Mamo? - ponaglił Wynter.
- Słucham? - Adorna nadal trzymała w dłoniach
cc lorda Bucknella i nie zwracała zbytniej uwagi
na to, co dzieje się na werandzie. -Tak, jest idealna.
- Jest bardzo młoda i bardzo ładna.
Lata spędzone na pustyni wyraźnie nauczyły go
mówienia wprost.
Charlotta zacisnęła dłonie na rączce torby i ode
zwała się cierpkim tonem:
- Młodość i uroda nie stanowią przeszkody, żeby
być skutecznym.
- Nie? Jeszcze zobaczymy.
Policzki nabiegły jej krwią. Powtarzała sobie, że nie
ma najmniejszego powodu, by się denerwować. W każ
dej nowej pracy, na początku, ktoś odnosił się do niej
z rezerwą czy wręcz pogardą. Ale żeby ten człowiek,
ten prostak, tak otwarcie wątpił w jej umiejętności...
Zacisnęła zęby.
Adorna pospiesznie przystąpiła do prezentacji.
- Panno Dalrumple, pozwolę sobie przedstawić
pani mojego syna Wyntera, wicehrabiego Ruskina.
Wyntcrze, to panna Dalrumple, guwernantka...
A może raczej ekspert w dziedzinie dobrego zacho
wania.
Lord Bucknell zakasłał, co Charlotta zinterpreto
wała jako krytykę. Ale nie przejęła się tym. Całą jej
uwagę pochłaniał bowiem Wynter, lord Ruskin.
Charlotta, zdecydowana zachowywać się normalnie
pomimo osobistych docinków, niedomówień i zu
chwałej lustracji, grzecznie dygnęła.
- Miło mi pana poznać, milordzie.
Lord Wynter patrzył na nią z głupawym wyrazem
twarzy.
33
- Co mam zrobić? - rzucił pytanie w przestrzeń.
Reagując instynktownie, Charlotta postawiła tor
bę na podłodze.
- Kłania się pan i powtarza: „Miło mi panią po
znać, panno Dalrumple".
- Ale ma pani jakiś tytuł.
- "tylko dlatego, że mój ojciec był hrabią. A po
za tym, przesadne używanie tytułu uważane jest za to
warzyską niezręczność. Nawet damy dwom zwracają
się do jej wysokości królowej Wiktorii „madam".
- Rozumiem. - Skłonił się uprzejmie. - Tak?
- Doskonale.
-1 powinienem powiedzieć - ujął jej dłoń, pochy
lił się nad nią, po czym spojrzał Charlotcie prosto
w oczy i wyrecytował: - „Miło mi panią poznać, pan
no Dalrumple".
W tym momencie zrozumiała, że bawi się jej
kosztem. Świetnie wiedział, jak ma się zachować.
Nie podobał jej się ten człowiek. Nie podobał jej się
zupełnie, ale jeśli był podobny do innych ojców, z któ
rymi miała do czynienia, to więcej go nie zobaczy.
Wtedy Wynter uniósł jej dłoń i przesunął wzdłuż
swojego policzka.
Odrosły na brodzie zaczepiły o bawełnianą tkani
nę rękawiczek Charlotty. Szybko spojrzała na Ador-
nę i lorda Bucknella, ale ta para pogrążona była
w rozmowie. Szarpnęła rękę, a kiedy Wynter ja pu
ścił, rzekła:
-Jeśli pan pozwoli, milordzie, chciałabym skryty
kować pańskie zachowanie.
Wyprostował się, nie spuszczając z niej oczu.
- Bardzo proszę.
- Ten gest przytulenia damskiej dłoni do policzka
nie jest przyjęty w angielskim towarzystwie. Może le
piej by było, gdyby pan zrezygnował z takich gestów
34
do czasu, aż odzyska pan wyczucie tego, co wypada,
a co nie.
Wyprostował się.
-Wydaje mi się, że mojemu poczuciu przyzwoito
ści niczego nie brakuje.
Spojrzała na niego i zobaczyła to, co widzieli
w nim inni; dumnego i potężnego człowieka, bywałe
go w świecie.
- Ale to nie są angielskie obyczaje.
- Sądzi pani, że to Anglicy ustalili zasady przy
zwoitości dla wszystkich?
- Naturalnie.
Rozbawiony Wynter roześmiał się z całego serca.
- Jesteś cudowna, zachwycająca jak światło księ
życa. Bez ciebie moje życie było jałowe i zimne, jak
noc na pustyni, gdy słychać niekończące się zawo
dzenie lodowatego, porywistego wiatru.
Charlotta chciała odpowiedzieć, by wykazać, iż ten
niepohamowany potok słów był niedelikatny i niewła
ściwy. Kiedy jednak Wynter uniósł głowę, a jego włosy
opadły do tyłu, w jednym uchu dostrzegła złoty kolczyk.
Nic nie mogłoby jej bardziej zaszokować.
Kolczyk. Kolczyk w uchu lorda. Jedynie kobiety
z pospólstwa i Cyganie nosili kolczyki.
- Wejdźcie oboje do środka - zawołała pogodnie
Adorna, oparta na ramieniu lorda Bucknella. - Wie
le godzin spędziłyśmy z Charlotta w podróży, więc
należy się nam herbata.
Wynter kroczył za Charlotta, zmierzającą w stro
nę drzwi. Dziewczyna słyszała za plecami odgłos bo
sych stóp stąpających po kamiennych schodach.
W głowie miała zamęt. Czy Beduini więzili Wyntera
i silą przekłuli mu ucho? Czy go torturowali, nie da
wali wody? Żaden Anglik dobrowolnie nie zgodziłby
się na przekłucie ucha.
35
Lord Bucknel i Adorna zagłębili się juz w ciem
nym wnętrzu domu, kiedy Wynter okrążył Charlotte
i skłonił się przed nią powtórnie. Znów dostrzegła
kolczyk. 1 zrozumiała, że nawet jeśli założono mu go
wbrew jego woli, to przecież teraz byl w Anglii. Nie
musiał go nosić.
Zanim Charlotte weszła do domu, Wynter poło
ży! jej rękę na ramieniu, a gdy dziewczyna przystanę
ła, zbliżył się. W jego cichym glosie wyraźniej za
brzmiał obcy akcent.
- Lady.,, panno... Charlotto- - Próbował każdego
słowa, jakby w zmieszaniu, po czym nagle uśmiech
ną! się zadowolony, pełen nieprzyzwoitego, uwodzi
cielskiego uroku. - Panno lady Charlotto, uczciwość
nakazuje mi poinformować panią, że nie uniosłem
dłoni łady Howard do swojego policzka, bo nie je
stem zainteresowany wrażeniem, jakie wywrzeć by
mógł jej dotyk na mojej skórze.
Nie myślała o Akademii Guwernantek, o uprzej
mości, o szacunku dla pracodawcy, pochodzącego
z wyższych sfer, kiedy wyprostowała się i spojrzała
prosto w jego szydercze oblicze.
- Mnie zaś, lordzie Ruskin, uczciwość nakazuje
poinformować pana, że nie jestem zainteresowa
na pana wrażeniami. Jeśli zaś wyobraża pan sobie, że
do moich obowiązków będzie należeć godzenie się
na pański dotyk, proszę mi to powiedzieć od razu,
abym zdążyła znaleźć Skeetsa i mogła z nim wrócić
do Londynu.
36
R O Z D Z I A Ł T
- Do diabła! Gorąca dziewczyna z tej panny lady
Charlotty Dalrumple! - Jej lodowate spojrzenie
i wściekle oburzenie rozbawiły Wyntera. Zręcznie
dal krok do tyłu i nisko się przed nią skłonił.
- Będzie tak, jak sobie życzysz, o najjaśniejsze ze
słońc.
Lord Bucknell chrząkną! znacząco, co robił czę
sto od chwili swojego przybycia. Kiedy Wynter spoj
rzał w jego stronę, ten odwrócił wzrok z wyraźnym
zmieszaniem.
Lord nie aprobował zachowania syna Adorny. Ale
to byl dom Wyntera. Tutaj Wyntera się nie oceniało.
Z obojętnością, której się nauczył u boku szejka
Barakaha, młodzieniec skiną! głową lordowi Buck-
nellowi i dal znak Charlotcie, żeby weszła do środka.
Zawahała się, wyczuwając ryzyko wiążące się z przy
jęciem jego oferty pracy. Ale zlekceważyła podszep
ty instynktu.
Rozbawiła go jej naiwność. Na dźwięk jego śmie
chu obejrzała się w jego stronę. Ich spojrzenia się
spotkały.
W tym momencie Adorna zawołała:
- Chodź, Charlotto.
Wynter musiał przyznać z niechęcią, że jeśli Char
lotte zostanie guwernantką jego dzieci, będzie chro
niona. Nie rozumiał, dlaczego pociąga go jej surowa
mina i sztywny gorset. Żyl jednak tak długo wśród
Beduinów, że przyswoił sobie ich fatalistyczną posta
wę i był w stanie zaakceptować tę fascynację. I to po
mimo wynikającej z angielskiego wychowania pew
ności, że jedynie łajdak próbowałby zdobyć laką ko-
>ietę.
37
Kiedy Adorna przedstawiała Charloitę lordowi
Bucknellowi, ten ukłonił się pospiesznie i niedbale.
Zachowanie Bucknella zdumiało Wynlera. Od
chwili przybycia przed paroma godzinami lord Buek-
nell zachowywał się niezwykle poprawnie, a teraz na
gle zlekceważył gościa. Wyntcr gotów był przyznać,
że może nie do końca wyczuwa złożoność hierarchii
społecznej angielskiego społeczeństwa, był jednak
pewien, że jego matka nie traktowałaby guwernant
ki z taka. serdecznością, gdyby to nic mieściło się
w etykiecie.
Wydawało się, że Charlotty nie obeszło zachowa
nie Bucknella, jakby już wielokrotnie musiała znosić
podobną sytuację.
- Ma pani piękny dom, lady Ruskin - powiedzia
ła, patrząc na bezmiar wypolerowanych parkietów
w salonie, na ścianę pełną okien, wychodzących
na taras i ogród, na portrety, półki pełne książek
i wzorzyste dywany.
- Tak wyglądał Austinpark Manor, kiedy go ujrza
łam po raz pierwszy. Zmieniłam tu bardzo niewiele.
Nie poprawia się doskonałości. - Adorna wskazała
stolik i fotele, ustawione wokół kominka. Służące
rozstawiały na stole półmiski z ciastkami. - Tutaj na
pijemy się herbaty. Chociaż świeci słońce, powietrze
nadal jest jeszcze chłodne.
Zerknąwszy na lorda Bucknella, demonstracyj
nie studiującego tytuły na grzbietach książek, stoją
cych długimi rzędami na regałach, Charlotta powie
działa:
- Z przyjemnością napiłabym się herbaty, lady Ru-
skin, ale naprawdę wolałabym najpierw poznać dzieci,
- Tak, z pewnością musisz je poznać. - Z ust Ador-
ny wyrwało się lekkie westchnienie. - Nalegam jed
nak, abyś przedtem się posiliła.
3S
Uśmiech Wyntera zniknął. Jego syn, Robbie,
ażał pobyt w Anglii za fascynującą przygodę, ale
ila wściekała się i błagała, żeby ją zabrać do domu.
Z powrotem do El Bahar, który opuścili właśnie ze
względu na nią.
Dziewczynka tego nie rozumiała. Jak niby miała
rozumieć? Była jego córką i dotychczas doświadcza-
a jedynie swobody, jeżdżąc konno, podróżując z ka-
awanami i wydając rozkazy tubylcom. Gdy tylko
Wynter zaczynał się buntować przeciwko regułom
angielskiego społeczeństwa, wystarczyło, aby pomy
ślał o Leili, i już wiedział, że postąpił słusznie.
Kilku lokajów wnosiło bagaże z powozu. Nagle
Charlotta krzyknęła:
- Poczekajcie! Ta torba będzie mi potrzebna!
Wynter przyglądał się z zainteresowaniem, jak
guwernantka odbiera swój bagaż od lokaja. Torba
była ciężka, mocno wypchana. Przysunął się bliżej,
"osławiła ją pod ścianą i pozwoliła, aby służąca po
mogła jej zdjąć okrycie. Wydawało się, że dziewczy
na ma to wszystko, czego oczekiwała matka: była
zimna, z dystansem, pozbawiona uczuć. Nie mógł so
bie wyobrazić, by taka kobieta poradziła sobie
z dzieckiem równie wybuchowym jak Leila. Jeśli
Charlotta nie poradzi sobie z Leilą, będzie to ozna
czało, że jest bezużyteczna.
Charlotta rozwiązała wstążkę pod brodą i zdjęta
kapelusz. Wynter byl oczarowany.
- Mój Boże, kobieto - huknął - dlaczego mi nie
powiedziałaś, że jesteś ruda?
Charlotta zamarła z rękoma uniesionymi ku górze.
Wynter ujął dwoma palcami kosmyk włosów, któ
ry wysunął się z jej koka.
- Nigdy w życiu nie widziałem niczego takiego.
Przy takim ogniu człowiek może rozgrzać sobie ręce.
39
Nagle dotarł do niego zdławiony śmiech matki.
Pospiesznie podeszła do fotela.
Charlotta oddala kapelusz służącej, po czym
chwyciła go za rękę w nadgarstku i odepchnęła.
- Milordzie, takie swobodne komentarze na temat
wyglądu innych łudzi uważane są za niestosowne.
- Po cóż więc kobieta odsłania swoje wdzięki, je
śli mężczyźnie nie wolno się nimi zachwycać?
- Nie odsłaniam swoich wdzięków! Moje rude wło
sy są... - Wzięła głęboki oddech. - Może pan zachwy
cać się urokiem dam, ale... nieco powściągliwiej.
Palce Charlotty, zaciśnięte na ręce Wyntera, drża
ły. Po kolorach, które pojawiły się na jej bladej twarzy,
mógł zauważyć, że dziewczyna czuła się nieswojo. Jed
nak doskonale panowała nad sobą. Wynter ciekaw
byl, kiedy i z jakiego powodu nauczyła się tej sztuki.
- Pozwolę więc sobie tylko dodać, że kolor pani
włosów bardzo mi odpowiada.
-Tak już lepiej, jednak ze względu na nasze wza
jemne stosunki pracodawca-pracownik najlepiej by
było, gdyby mi pan zaoszczędził komplementów.
- Ale to mi się nie podoba.
Puściła jego rękę.
- Żeby sprostać towarzyskim regułom, czasami
trzeba zrobić coś, co się człowiekowi nie podoba.
Skrzywił się.
- To pamiętam.
Wygładziła dłońmi suknię.
- Nie sądzę, żeby pan zrobił taką uwagę wobec
kobiety z pustyni.
- Żadnej kobiety z pustyni nie mógłbym tak oglą
dać. Tylko małe dziewczynki mogą odkrywać głowy.
Zaintrygował ją.
- Chce pan powiedzieć, że kobiety naprawdę trzy
mane są w haremie?
40
Żony jego przyjaciół zadawały podobne pytania,
ale robiły to pogardliwym tonem. Charlotta była za
fascynowana, i to do tego stopnia, że zapomniała
o masce obojętności.
- Żony bogatych mężczyzn, mieszkających w mie-
ie, trzymane są w haremach - wyjaśni). - Ja żyłem
wśród Bcduinów, pustynnych wędrowców. Nasze żo
ny krążą pośród nas, mają jednak zasłonięte głowy.
- Czy pana żona... - Charlotta zawahała się. - Żo
ny? Czy musiały mieć zasłonięte głowy?
- Moja żona - powiedział z naciskiem - miała za
kryta głowę, zwykle również twarz. Ale ja również je
zasłaniałem. Słońce i piasek są bezlitosne.
Może za tym powściągliwym zachowaniem Char
lotty kryla się awanturnicza dusza? - pomyślał.
- Chodźcie i siadajcie, moi drodzy - zawołała Ador-
na.
Na twarzy Charlotty pojawiło się najpierw zasko
czenie, a potem zakłopotanie, kiedy zauważyła, że
wszyscy na nią patrzą.
- Proszę mi wybaczyć, milordzie. Nie miałam pra
wa pana wypytywać.
- Czy to następna zasada, jaką powinienem po
znać? Że Anglicy nie mogą pytać o prawdę?
- Nie! Wcale nie o to mi chodziło. Pomyślałam je
dynie, że chciał się pan napić herbaty i nie byl to wła
ściwy moment na takie rozmowy.
- Porozmawiamy więc później. - Odwrócił się
, zanim zdążyła odpowiedzieć, zasiadł w najwięk
szym fotelu.
Adorna zajęła miejsce przy złoconej tacy z herba
tą. Bucknell podbiegi do niej jak posłuszny pies
na glos pana. Charlotta nadal się wahała.
- Charlolto - Adorna skinęła ręką w stronę stoją-
cej obok sofy' - czy mogłabyś mi pomóc?
41
Gdy dziewczyna zbliżyła się do hrabiny, ta nalała
herbatę.
- O ile dobrze pamiętam, lordzie Bucknell, pije
pan herbatę z mlekiem. - Podaia filiżankę Charlot-
cic, która z kolei przekazała ją Bucknellowi. - A ty,
Wynter, z cukrem?
Charlotła podała filiżankę Wynterowi, nie pa
trząc mu w oczy.
- Naleję teraz dla ciebie, Charlotte, a ty tymcza
sem, czy mogłabyś podać Wynterowi ciasteczka mig
dałowe? Jako dziecko bardzo je lubił.
Wynter wziął dwa ciasteczka, dzielnie powstrzy
mując się, by nie zjeść wszystkich, prosto ?, półmiska.
Charlotta byłaby przerażona. Może nawet przerazi
łaby się tak bardzo, że porzuciłaby maskę zimnego
opanowania, odsłaniając prawdziwe oburzenie?
Chociaż kusiła go taka prowokacja, pamiętał o pod
stawowych zasadach zachowania przy stole w angiel
skim towarzystwie.
- Może kanapkę, lordzie Bucknell? - Kiedy od
mówił, Adorna zaproponowała: - To może spróbuje
pan makowca?
Bucknell przyjął kawałek ciasta.
Adorna nałożyła na talerz kanapki, kawałki ma
kowca i ciasta z czarnymi porzeczkami i podała go
siedzącej obok Charlotcie.
- Damy są zbyt delikatnymi istotami, aby odczu
wać coś tak pospolitego jak głód, ale obie z Charlot
te czujemy potrzebę zjedzenia czegoś.
Wynter roześmiał się i nawet Charlotta uśmiech
nęła się lekko, ściągając rękawiczki.
Tymczasem lord Bucknell pokiwał głową.
- Słuszna uwaga. Bardzo słuszna. Angielskie nie
wiasty nie są podobne do waszych dzikusek, mój
chłopcze.
42
Nadal uśmiechając się, Wynter zapytał:
- Jakich dzikusek? Takich jak moja żona?
Bucknell drgnął- Jego spojrzenie powędrowało
w stronę Wyntera pełne jeśli nic zgrozy, to przerażenia.
- To było bardzo nieprzemyślane z mojej strony,
milordzie. Proszę mi wybaczyć. - Bucknell spojrzał
na Adornę. - Droga lady Ruskin, byłem zaskoczony,
napotkawszy w posiadłości Wyntera. Przyznaję, że
nie śledzę plotek, ale nie słyszałem najmniejszej
wzmianki o jego powrocie.
Wynter przerwał mu spokojnie:
- Przybyłem zaledwie dwa tygodnie temu i nie
czułem potrzeby rozpuszczania jakichkolwiek plotek
na ten temat.
- Ależ naturalnie, naturalnie. - Bucknell patrzył
na Wyntera coraz bardziej zmieszany, a jego oschły
głos stawał się coraz bardziej oschły. - Zwykle jednak
takie wieści szybko rozchodzą się po całej Anglii.
- Mama jest zdania, że lepiej będzie dla moich
dzieci, jeśli zapoznają się z regułami tutejszego za
chowania, zanim zaryzykujemy ich konfrontację
z angielską socjetą. Dlatego staramy się zachować
dyskrecję. - Rzucił Adornie rozbawione spojrzenie.
- Prawie anonimowość. Przysięgam, mamo, kiedy
byłem w mieście, to Howard mnie rozpoznał i wpro
sił się do domu.
- Howard często cierpi na brak pieniędzy - dodał
Bucknell. - Gdyby nie śmiesz... eeee... oryginalne
poglądy Wyntera, Howard i jego towarzystwo trzeba
by było siłą wyrzucać z domu.
Wynter udał, że nie słyszał przejęzyczenia Bucknella.
- Mam nadzieję, moja droga, że podczas pobytu
w Londynie nie musiałaś odwiedzać swojej firmy. -
Bucknell mówił do Adorny, ale uwaga wyraźnie wy
mierzona była w Wyntera.
43
- Nie - odparła Adorna. - Wynter przejął zarzą
dzanie nia, korzystając z pomocy kuzyna Stewarta,
- Nigdy nic powinnaś .się parać takimi plebejski-
mi zajęciami. - Bucknell drażnił się z Wynterem,
ośmielony wyraźnym dobrym humorem lorda. - La
dy Ruskin jest delikatnym kwiatem.
Wynter z trudem się pohamował.
- Chyba pan jej zupełnie nie zna, jeśli pan w to
wierzy.
Bucknell, stateczny starszy pan, żachnął się, ura
żony przez młodego byczka.
Nagłe u szczytu schodów rozległ się szybki tupot
nóg i głośny okrzyk.
- Tato! - Wołanie LeiJi odbijało się echem w dłu
gim korytarzu na piętrze. - laaaatooooo!
Wynter wyobraził sobie, że dziewczynka zjeżdża
po poręczy schodów.
- Nie idź tam. - Robbie krzyczał równie głośno,
jak siostra, wyobrażając sobie, że jego reprymenda
usprawiedliwia taki wrzask. - Będziesz miała potem
kłopoty.
AJe lżejszy tupot bucików dziewczynki zdystanso
wał się od mocnego stąpania brata i córka Wyntera,
ślizgając się i wymachując rękami, wpadła do salonu.
Była chuda, istna kupka kości, powiązanych skórą
i mięśniami, i wysoka, wyższa niż większość dzieci
w jej wieku. Ciemne włosy, odziedziczone po matce,
miała zaplecione z tyłu głowy. Jej skóra połyskiwała
pięknym, oliwkowym odcieniem. Chociaż dziewczyn
ka wyglądała na zawstydzoną, w jej wielkich, błysz
czących oczach czaiło się licho, a ciemnoczerwoną
sukienkę pokrywał pył, którego jeszcze godzinę temu
tam nie było.
Wynter wyciągnął ku niej ramiona.
- Chodź, mój słodki ciężarze!
44
Rzuciła się na niego. W tej samej chwili zdyszany
Rohbie pojawił się w drzwiach.
- Próbowałem ją zatrzymać! - Wysoki i barczysty
chłopiec, o włosach równie ciemnych jak u siostry,
zdradzał już oznaki przyszłej męskiej urody. Wskazał
palcem na siostrę, przytuloną do ojca, i powiedział
łamiącym się głosem: - Znowu była na poddaszu
i zrobiła tam okropny bałagan.
- Nie opowiadaj takich rzeczy - zganił go Wynter
i skinieniem ręki przywołał syna. Chłopiec podszedł
i usiadł mu na kolanach.
A potem cała trójka odmieńców zaczęła się przy
glądać przedstawicielom angielskiej socjety.
Adorna patrzyła na swojego syna i wnuki z uczu
ciem zarazem miłości, jak i rozpaczy. Bucknell nie
potrafi! ukryć swojej niechęci, co było do przewidze
nia. A Charlotta....
Po raz pierwszy od chwili, gdy Wynter ją spotkał,
jej oczy nie miały chłodnego wyrazu. Patrzyła na je
go dzieci... oceniająco.
- Ta pani jest guwernantką, którą wam obiecała
babcia - powiedział obojętnym tonem. - Nazywa się
panna lady Charlotta, jest mądra i piękna, co może
cie sami zobaczyć, i będzie was uczyła.
Charlotta spojrzała na Leilę i uśmiechnęła się.
Potem przyjacielsko skinęła głową Robbiemu.
- Tak się cieszę, że mogę was poznać. Zawsze
przyjemnie jest zawierać nowe przyjaźnie.
- Miło mi panią poznać, panno lady Charlollo -
odezwała się dziewczynka. - Jednak żadne nie wsta
ło i nic ukłoniło się.
Adorna już miała je upomnieć, lecz Charlotta ją
biegła:
- Robbie, gdybyś mógł podać mi moją torbę, to
poszukam prezentów, które wam przywiozłam.
45
Chłopiec poderwał się natychmiast i złapał torbę
podróżna, którą Charłotta przezornie postawiła
w salonie.
Leiła przywarła do ojca. Podczas ostatnich mie
sięcy poznała zbyt wicJu nowych ludzi, zmagała się
ze zbyt wiełoma nowymi doświadczeniami i czasem
ogarniała ja. fala nieśmiałości. Pojawiały się też wy
buchy złości. W nocy śniły się jej koszmary, ale Char
łotta nie musiała tego jeszcze wiedzieć.
Kiedy Robbie podał jej torbę, wskazała mu miej
sce koło siebie. Gdy usiadł, otworzyła torbę i wycią
gnęła z niej drewnianą, mniej więcej trzydziestocen-
tymetrową rzeźbę konia. Doskonały artysta uformo
wał wypolerowane drewno; zwierzę zdawało się być
w ruchu, z uniesionymi kopytami, rozwianą grzywą
i ogonem.
-To prezent dla Leili - poinformowała zebranych
Charłotta.
Powtórnie sięgnęła do torby i wydobyła z niej
przedmiot wyglądający jak cienki, niespełna dziesię-
ciocentymetrowy trzonek.
Wynler wiedział od razu, co to jest. Charłotta by
ła mądra. Niebezpiecznie mądra. Musiał to zapa
miętać.
Adorna jęknęła cichutko i ukryła twarz w dło
niach- Robbie zmarszczył brwi i ostrożnie wziął trzo
nek z rąk guwernantki.
Tylko chwilę zabrało chłopcu rozszyfrowanie za
gadki.
- Tato! Zobacz! Scyzoryk! Mogę go nosić ze sobą
i mogę nim rzucać... - Przerwał i zerknął ostrożnie
na swoją babkę. - Ale nie w domu.
- Będziemy więc 6viczyć na dworze, tak? - zapyta
ła Charłotta. - Będziemy na to mieli czas na space
rach. Mam nadzieję, że pokażesz mi, jak się nim rzuca,
46
a Leila zaprezentuje, jak się jeździ konno. - Odwróci
ła się w stronę dziewczynki, która nie odrywała wzro
ku od wyrzeźbionego konia. - Leilo, twoja babcia opo
wiadała mi, jaka z ciebie wspaniała amazonka.
Leila łypnęła podejrzliwie na Charlotte.
- Owszem. Ale nie będę jeździć w damskim siodle.
- Ojej - Charłotta podniosła konia i pogłaskała
go. - Nie wiedziałam, że nie umiesz jeździć na dam
skim siodle.
- Umiem! - Oburzona Leila zerwała się z kolan
ojca. - Tylko nie chcę!
Robbie, pochłonięty bez reszty otwieraniem ko
lejnych ostrzy scyzoryka, nawet nie spojrzał na sio
strę, gdy zapytał:
- Skąd wiesz? Nigdy nawet nie spróbowałaś.
Zanim Leila wybuchnęła gniewem, Charłotta
wstała.
- Dziewczynki wszystko potrafią, Robbie. Leilo,
chodź i weź konia.
Leila przemaszerowała przez pokój, podniosła
rzeźbę i przytuliła do piersi.
- Jest piękny - rzekła zachwycona. - Dziękuję,
panno lady Charlotto.
- Dziewczynki mają także lepsze maniery, niż
chłopcy - zauważyła Charłotta.
Robbie zrozumiał sugestię.
- Dziękuję, panno lady Charlotto - wyrecytował.
- Bardzo proszę. Robbie, czy możesz zanieść mo
ją torbę do pokoju? Jeśli pani pozwoli, lady Ruskin,
ta dwójka zaprowadzi mnie do mojej sypialni.
- Tak. Oczywiście. Zgadzam się - słabym głosem
powiedziała Adorna,
Charłotta ujęła jedną ręką dłoń Robbiego, drugą
wzięła za rękę Leilę. Kiedy cała trójka wychodziła
z salonu, Wynter usłyszał, jak Charłotta mówi:
47
- Czy wiecie, że siedzenie w damskim siodle jest
trudniejsze niż w męskim?
Wynter wstał, podszedł do drzwi, wyszedł i Z rę
koma opartymi na biodrach patrzył za oddalającymi
się dziećmi i guwernantką, Charlotta z taką łatwo
ścią pokierowała tą krnąbrną dwójką, że nawet nie
zdali sobie sprawy z manipulacji.
Doskonale się nadawała. Tak, była naprawdę wy
śmienita.
R O Z D Z I A Ł 5
Parę minut później Charlotta pokręciła głową
na widok niepohamowanego łobuziaka, ubranego
w jej suknię, rękawiczki do łokcia i pelerynkę.
Leiła uśmiechnęła się i założyła okulary guwer
nantki. Zza szkieł jej oczy wyglądały na ogromne. Za
mrugała, gdyż świat wokół niej nagle się wykrzywił.
- Co to jest? - zapytał Robbie, wyciągając
z otwartej torby Charlofty długie pudełko.
- Podaj mi, to ci pokażę. Czy umiesz dodawać
i odejmować?
- Tak, proszę pani - w głosie Robbbiego słychać
było silniejszy akcent niż u jego ojca, ale posługiwał
się bezbłędną angielszczyzną. - Umiem leż mnożyć
i dzielić.
Charlotta unosła brwi.
- To bardzo dobrze. Nie wiedziałam. Kto cię
uczył?
- Mój tato. Tatuś jest... był człowiekiem zarządza
jącym interesami w naszym plemieniu i powtarzał, że
w świecie handlu trzeba umieć wszystko, żeby zdobyć
szacunek partnera.
48
Charlotta spojrzała w dól, wyciągając suwak z pu
dełka.
- Twój tato jest bardzo mądrym człowiekiem. -
Zaczęła przesuwać poszczególne drewniane części
suwaka, pełne cyfr i znaków. - Chyba się ucieszysz,
gdy ci powiem, że kiedy opanujesz sztukę posługiwa
nia się suwakiem logarytmicznym, będziesz mógł wy
konywać skomplikowane rachunki, nie korzystając
z kartki papieru i ołówka.
Robbic zmarszczył czoło.
- Ale ja nigdy nie używam papieru i ołówka.
Wszystko liczę w głowie, jak mój tatuś.
Charlotta była zaskoczona. - Duże liczby też? Ta
kie jak... sześćset trzydzieści dwa razy cztery tysiące
czterysta osiemnaście?
- Dwa miliony siedemset dziewięćdziesiąt dwa ty
siące sto siedemdziesiąt sześć.
- Nie, niemożliwe, żebyś to policzył w głowie. Wi
dzisz, poprawna odpowiedź to... - Charlotta szybko
operowała suwakiem. - Dwa miliony siedemset dzie
więćdziesiąt dwa tysiące sto siedemdziesiąt sześć! -
Spojrzała na chłopca. - Jak to zrobiłeś?
- Tato mnie nauczył.
- Tato cię naucz)'!? - Zdumiona Charlotta zaczę
ła się zastanawiać, czy to odcięcie od cywilizowanego
świata mogło tak wyostrzyć wrodzone zdolności. -
Obaj macie niezwykły talent!
W tym momencie Leila wpadła na umywalkę i por
celanowa miska oraz dzbanek spadły na podłogę. Miska
pękła. Woda się rozlała. Lcila wybuchnęla płaczem.
- To hylo bardzo głupie - skomentował kochany
raciszek.
Charlotta podniosła się niespiesznie i podeszła
o Leili, siedzącej na podłodze i trzymającej się
łydkę.
49
- Pochlapałaś się? - Zdjęła dziewczynce z nosa
swoje okulary i schowała je do kieszeni.
- Tak. Na dodatek się uderzyłam.
- AJe niezbyt mocno. TU jest ścierka; chodź, wy
trzemy wodę. Czy umiesz mnożyć, jak twój brat?
- Nie. - Leila niechętnie wzięła ścierkę i zaczęta
wycierać podłogę. - Umiem tylko pomnożyć sto
przez tysiąc.
- Tb też robi wrażenie. - Charlotta uklękła koło
dziewczynki i przystąpiła do skuteczniejszego wycie
rania. - Czy wasz tato nauczył was czytać?
- Umiem czytać - oświadczył Robbie.
-Nie umiesz. - Leila mówiła z silniejszym akcen
tem niż jej ojciec. - Czasami tylko uda ci się rozpo
znać jakieś litery.
- Ale jestem lepszy od ciebie.
~ Umiem czytać! Tylko po prostu nie chcę.
Charlotta postawiła miskę i pozbierała kawałki
porcelany.
- Ale ja potrafię czytać i mam książkę, która po
winna ci się spodobać.
- Jeśli będę musiała ją czytać, to na pewno mi
się nie spodoba - buntowniczo zakomunikowała
Leila.
- Nie. Tb ja ci ją będę ezytać - zawołała Charlotta,
bez cienia wyrzutów sumienia zastawiając pułapkę.
Wstała z podłogi i podeszła do swojej torby po
dróżnej. Większa część zawartości rozrzucona była
po podłodze. Ubrania, które zapakowała na wypa
dek, gdyby służba nie przyniosła jej kufrów, tablica
do pisania, podręczny sekretarzyk z papierem, pióra
mi i starannie wybranymi książkami. Podniosła jeden
z oprawionych w zieloną skórę tomów i rozejrzała się
po przestronnej, słonecznej sypialni, której okna wy
chodziły na wschód.
50
- Chodźcie, dzieci. - Charlotta poprowadziła je
na kanapę przy oknie i usiadła na środku, aby Rob
bie i Leila mogli usadowić się po jej bokach. Podczas
gdy dzieciaki toczyły wojnę o poduszki, na których
można byto się oprzeć, Charlotta uważnie przyjrzała
się pokojowi.
Nie znajdował się on w tym skrzydle domu, gdzie
zwykle położone były pomieszczenia dla guwernan
tek, nianiek i dzieci. Ten elegancko umeblowany,
wytapetowany na zielono pokój znajdował się
na pierwszym piętrze. Po obu stronach łóżka poło
żono dwa ogromne, puszyste dywany, przy kominku
ustawiono dwa fotele i sofę - luksus, jakiego Char
lotta nie doświadczyła od czasu opuszczenia domu
wuja.
Gdyby tylko wiedziała, czemu to zawdzięcza.
Z jakiegoś powodu czulą się przekupywana.
Dzieci dobrze znały matematykę, kiepsko czytały,
były nieokrzesane, buntownicze i bardzo inteligent
ne. A więc jeszcze wiele mogły się nauczyć.
- Co to za książka? - zapytała Leila.
-To nowość. Dopiero ją przeczytałam i mówiono
mi, że mają się ukazać następne historie - Charlotta
pogładziła skórzaną okładkę swojego nowego, naj
cenniejszego nabytku. -To „Baśnie z 1001 nocy".
- A o czym? - Robbie wziął do ręki suwak loga
rytmiczny i zaczął nim sprytnie manipulować.
Charlotta podejrzewała, że gdyby go teraz zosta
wiła, szybko opanowałby tę umiejętność, której taj
niki ona sama zgłębiała kiedyś z takim trudem.
Otwierając książkę, powiedziała:
- To historia o bardzo mądrej damie i o baśniach,
które opowiada.
- Mama też opowiadała nam baśnie - odezwał się
Robbie. - Leila nie pamięta mamy.
51
Charlotta nie wiedziała, czy postępuje właściwie,
ale nie potrafiła opanować ciekawości:
-He Leila miała wtedy lat?
-Trzy, a ja siedem. - Usta cJHopca zadrżały przez
chwilę, ale się opanował. - Pamiętam ją.
- Wasza mama żyje w twoim sercu - powiedziała
łagodnie Charlotta.
- Co to znaczy? - zainteresowała się Leiła.
- Ona chce powiedzieć, że nadal mogę ja. widzieć,
kiedy zamknę oczy. - W głosie Robbiego dźwięczało
zniecierpliwienie, ale Charlotta podejrzewała, że
udawane. - Mama była niska i gruba i stale się
do mnie uśmiechała.
- Czy do mnie też się uśmiechała? - spytała Leila.
- Do ciebie też.
- Lubiła mnie - z triumfem stwierdziła Leila. -
A gdzie jest twoja mama, panno lady Charlotto?
Charlotta zawahała się. ale nie zwróciła dziewczyn
ce uwagi, że niewłaściwie ją tytułuje. Owszem, dziw
nie to brzmiało, lecz miało wdzięk, a poza tym błędem
byłoby podważanie tego, co nakazał im ojciec.
- Moja mama także nie żyje. - Uprzedziła następ
ne pytanie: - Mój ojciec także. Umarli, kiedy miałam
jedenaście lat. Byli ze mną dłużej, niż wasza mania
z wami. Miałam szczęście.
- Szczęście - powtórzyła Leila.
Charlotta oparła dłoń na białej kartce papieru,
zadrukowanej wyraźnymi, czarnymi literami.
- To co, zaczniemy czytać?
*
-Naprawdę nie znam się na matematyce. - Wyn-
ter wbił tępy wzrok w grubą księgę rachunkową, któ
rą jego kuzyn Stewart rozłoży! przed nim, po czym
52
podniósł oczy na grupę ubranych na czarno dżentel
menów, siedzących wokół długiego stołu. Wszystko
to działo się w londyńskim biurze firmy przewozowej
Ruski nów.
- Możecie mi to wytłumaczyć?
Kątem oka dostrzegł, że palce Stewarta zaciskają
się na brzegu skórzanej okładki. Pan Hodges poczer
wieniał na twarzy i wyglądał tak, jakby za chwilę miał
dostać apopleksji. Pan Read zwijał w rolkę leżące
przed nim dokumenty. Sir Drakely gładził wąsy, usi
łując ukryć skrzywienie ust. A pan Shilbottle zaczął
f s i ę dusić w napadzie kaszlu.
Wynter szeroko otworzy! oczy i przeniósł wzrok
na Stewarta.
- Jest z tym jakiś problem?
Kończący za tydzień pięćdziesiąt siedem lat Ste
wart wygląda! na swój wiek. A to za sprawą pochylo
nej, wysokiej, chudej sylwetki, przerzedzonych wło
sów i cienkich, zaciśniętych warg. Ale we wspomnie
niach Wyntera kuzyn właściwie zawsze wygląda! po
dobnie. Po prostu urodził się stary.
- Ależ nie ma żadnego problemu, kuzynie - po
wiedział łagodnie Stewart. Chodzi tylko o to, że...
trudno jest na poczekaniu udzielać lekcji arytmetyki.
Gdybyś powiedział mi wcześniej...
Wynter, celowo odgrywając rolę głupka, uśmiechną!
się promiennie do członków kierownictwa swojej firmy.
- Ale możecie mi opowiedzieć o zyskach. Tb
wszystko, co mnie tak naprawdę obchodzi. I możecie
mnie poinformować, co się dzieje w firmie. Przecież
chyba po to tu jesteście?
Drakeły zerknął na pobielałe palce Stewarta
i zdecydował, iż czas przejąć inicjatywę.
- Tak, tak, oczywiście, że po to tu jesteśmy. Cho
dzi tylko o to, że twoja matka nieco bardziej sie in-
5 3
teresowała funkcjonowaniem firmy i sądziliśmy, że
ty też... Twój ojciec także się interesował!
- Czy był dobry z matematyki? - zapytaj Wynter.
Drakely był zaszokowany pytaniem.
- Byt.., lord Ruskin byl...
ShilbottJe, sześćdziesięcioletni dżentelmen o twa
rzy jak z waty, postanowił się wtrącić:
- Wszyscy wiedzieli, że lordowi Ruskinowi wystar
czyło jedno spojrzenie na rząd obliczeń, aby je zrozu
mieć. Jego lordowska mość sam kierował swoją fir
mą. Kiedy blisko pięćdziesiąt lat temu przystąpiłem
do niej jako dostawca węgla, znał każdego z nazwiska
i sprawowanej funkcji. Był też pierwszym człowie
kiem, który poznał się na moich możliwościach i dal
mi szansę. Twój ojciec był święty, chłopcze.
- Święty... - Wynter doskonałe pamiętał wizyty
w biurze i swojego sprytnego i złośliwego ojca, i wie
dział, źe dopiero po śmierci mógł awansować na święte
go, i to tylko w oczach tych, którzy byli podatni na iluzję.
- Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił o mo
im staruszku. Ale nawet jeśli przed laty trochę zdumie
wał swoimi umiejętnościami, to czasy się zmieniły.
- No pewnie. - Hodges poklepał się po brzuchu
wypychającym jedwabną kamizelkę. - Przystąpiłem
do firmy wkrótce po tym, kiedy stery przejęła lady Ru
skin. Bardzo opłakiwała stratę męża i syna. Ty' oczywi
ście żyłeś, ale twoja matka o tym nie wiedziała.
Wszyscy zgromadzeni przy stole wbili wzrok
w Wyntera.
Wynter patrzył łagodnie, zastanawiając się jedno
cześnie, który z tych żarliwych wielbicieli matki ko
rzystał z okazji i ją okradał.
Hodges tymczasem kontynuował swoją opowieść.
- Było wtedy paru łobuzów, gotowych wykorzy
stać sytuację, ale twoja matka wykiwała ich. - Uniósł
54
palec wskazujący. - Nie ma tak pusto w głowie...
eeee... to znaczy nie jest takim delikatnym kwiatem
kobiecości, jakby się wydawało. Ci łajdacy niczego
nie podejrzewali, dopóki nie znaleźli się przed obli
czem sędziego!
Mówiący to mężczyzna najwyraźniej byl w Ador-
nie zakochany, a po uśmiechach pozostałych dżen
telmenów sądząc, oni także pozostawali pod uro
kiem tej kobiety. Dzięki Bogu za talent Adorny
do zaćmiewania męskich umysłów swoim czarem,
pomyślał Wynter; dzięki temu zdołała ocalić rodzin
ny majątek.
Zastanawiało go jednak co innego; czy żadnemu
nich nie przyszło na myśl, że on, Wynter, nie miał
pstro w głowie, jak na to wyglądał? Czy napraw
dę wierzyli, że pobyt w Arabii nadwerężył jego inte
ligencję? Wyglądało na to, że wszyscy Anglicy uwa
żali, iż trzeba ukończyć Oksford, ubierać się na czar
no i oddychać angielskim powietrzem, żeby rozu
mieć, jak się robi interesy. Mógł ich poinformować,
że interesy wszędzie robi się tak samo, bez względu
na położenie geograficzne. Ale nie powiedział tego.
Niech odkrywają prawdę na własne ryzyko.
- Istotnie, moja matka jest klejnotem połyskują
cym barwą i kolorem na bezkresnej tutejszej pustyni.
Odziani w czarne fraki dżentelmeni niespokojnie
poruszyli się na krzesłach. Wynter z trudem stłumi!
uśmiech. Anglicy byli tacy przyziemni; wystarczyło,
że wysławiał się kwieciście, a płoszyli się jak panny.
Poezja okazywała się bardzo przydatnym narzę
dziem. Dostarczała mu sporo rozrywki.
- Ale oczywiście lady Ruskin pragnie całkowicie
zdać się na mnie i zachęca mnie do przejęcia zarzą
dzania firmą. Bez niepotrzebnych wskazówek. -
Wynter wstał. Pozostali natychmiast poderwali się
ROZDZIAŁ 1 Anglia, rok 1840. Lady Charlotta Dalrumple, Miss Pamela Lockhart i Miss Hannah Setterington Mają dość nieudanych wysułków Zapraszają do odwiedzenia Znakomitej Akademii Guwernantek będącej rezłtltatcm-ich zdecydowania ,-by wziąć swoje losy-we-własnc ręce oferującej najlepsze usługi guwernantek, towa rzyszek i nauczycielek, mogące zaspokoić wszelkie wymagania. Usługi będą dostępne od l marca 1840 rokit. od jutra • Adorna, wicehrabina Ruskin, zerknęła na ozdobny napis na trzymanej w dłoni wizytówce, po czym prze niosła wzrok na wysoki dom z piaskowca. W świetle przesłoniętego chmurami, marcowego słońca budy nek, choć nieco odrapany, wyglądał szacownie. Ta dzielnica Londynu w latach młodości Adorny była bardzo modna i jeszcze nadal wiele dobrych rodzin zamieszkiwało w tej okolicy. Świadomość tego faktu podtrzymywała jej nadzieję. 7
Hrabina wsunęła wizytówkę do notatnika, wspię ła się po schodach i sięgnęła do dzwonka. Drzwi otworzyły się niemal natychmiast. Stal w nich lokaj w wypudrowanej peruce i sięga jących kolan pludrach. Oszacował ją jednym wnikli wym spojrzeniem. I skłonił się tak nisko, że aż za trzeszczał jego wykrochmaiony gorset. Czym mogę pani służyć? - zapytał z akcentem, któ rego nie powstydziłaby się sama królowa Wiktoria. - Jestem wicehrabina Ruskin. Po wyrazie jego twarzy poznała, że jej nazwisko wiele mu mówi. Cóż, w końcu jej uroda i bogactwo znane były w całej Anglii od lat. Cofając się o krok, lokaj rzekł: - Lady Ruskin, wszyscy czujemy się zaszczyceni pa ni wizytą w znakomitej Akademii Guwernantek pan ny Setterington. Kiedy weszła do środka, uśmiechnęła się do nie go z zainteresowaniem, jaki okazywała każdemu mężczyźnie, bez względu na jego wiek i pozycję spo łeczną, i zapytała: -A ty jak się nazywasz? Rumieniec w jednej chwili zaczerwienił policzki lokaja. - Jestem Cusheon, milady. - Cusheon. Co za czarujące imię. Kąciki warg starego sługi leciutko uniosły się do góry. - Dziękuję, milady. - Wreszcie się uśmiechnąłeś. Wiedziałam, że po trafisz. Cusheon, chciałam porozmawiać z właścicie lami tego domu. Na znak dany przez lokaja podbiegł młody, płowo włosy posługacz, by wziąć kapelusz i płaszcz Adorny. Wi cehrabina palcem slarła smugę brudu z policzka chłopca. 8 - Jesteś bardzo podobny do mojego syna, gdy byl w twoim wieku - zauważyła. - Cały w mące. - Pomagałem kucharce piec ciasto - wyjaśnił chłopiec. - Wyntcr też to robił - przyznała i pozwoliła się chłopcu oddalić. Tyle zmian spotkało ją w ostatnim czasie. - Panna Hannah Setterington właśnie towarzyszy hrabinie - powiedział Cusheon. - Jeśli jednak pani pozwoli, sprawdzę, czy już zakończyły spotkanie. - Dziękuję. Gdy lokaj równym krokiem przemierzał hol, Ador- na zaczęła się przyglądać otoczeniu. Chociaż meble były niemodne, wszystkie błyszczały, wypolerowane i pachnące woskiem. Imponujące. Doskonale utrzy mane. To ją nieco uspokoiło. Lokaj zastukał w masywne, podwójne drzwi i, sły sząc przyzwolenie, wszedł do środka. Wrócił niemal natychmiast. -Panna Setterington i hrabina zakończyły rozmo wę. Proszę pozwolić za mną. Kiedy podeszli do pokoju, w którym mieściło się biuro, wyszła stamtąd wiekowa dama, przesłonięta gęstą woalką, wsparta na ramieniu wysokiej kobiety. - Panno Setterington - zwróciła się staruszka do swej młodej towarzyszki - jestem zachwycona da mą do towarzystwa, którą pani dla mnie znalazła. Pro szę pamiętać, że ma pani we mnie stałą klientkę. Zdumiona Adorna badawczo przyjrzała się wyso kiej kobiecie w czarnej sukni. To była panna Sette rington? Nie spodziewała się, że właścicielka szkoły okaże się tak młoda. Jednak jej swoboda i znakomi te maniery świadczyły o zdobytym doświadczeniu w kontaktach z ludźmi. Panna Setterington przeka zała hrabinę pod opiekę Cusheona.
- Dziękuję, milady. Zawsze jesteśmy do pani dyspo zycji. - Z uśmiechem dygnęła i zwróciła się do Adorny: - Gdyby zechciała pani przejść do mojego gabinetu... Adorna udała się za panną Setterington do do skonale wyposażonej biblioteki. Na kominku buzo wał ogień, puszyste dywany pokrywały podłogę, a oprawione w skórę książki pięknie prezentowały się na półkach- - Sądziłam że znam każdego utytułowanego mieszkańca Anglii, ale nie przypominam sobie tej hrabiny - zauważyła Adorna. - Lady Temperly wiele czasu spędza za granicą - odparła panna Setterington. - Dlatego właśnie miała kłopoty ze znalezieniem damy do towarzy stwa. - Lady Temperly. - Nazwisko rzeczywiście było znajome. - Nie, nie wydaje mi się, żebym kiedykol wiek miała okazję ją wcześniej spotkać. - A jednak Adorna miała wrażenie, że niedawno musiała słyszeć jakieś plotki na jej temat. Panna Setterington wskazała gościowi krzesło przy delikatnym biureezku z orzechowego drewna. Adorna usiadła. Na doskonale utrzymanym biurku znajdował się kałamarz z atramentem, nóż do papieru i cały stos dobrze zaostrzonych piór. Na blacie leżały pliki róż nego rodzaju dokumentów. Podczas gdy panna Set terington okrążała biurko, by zająć miejsce naprze ciw Adorny, ta przeczytała kilka nagłówków. Marki za Winokur, głosił jeden, baronowa Rand - drugi. Świadomość, że nie był3 pierwszą osobą korzystają cą z usług znakomitej Akademii Guwernantek, była kojąca. - Naturalnie liczę na pani dyskrecję, panno Sette rington. 10 Panna Setterington usiadła za biurkiem i sięgnęła po czystą kartkę papieru. - Oczywiście, milady. - Potrzebna mi guwernantka. - Adorna uniosła rękę, powstrzymując słowa panny Setterington. - Ale nie żadna zwyczajna guwernantka. Znalazłam się w dość niecodziennej sytuacji i kobieta, którą wy najmę, musi mieć niezłomne zasady moralne. - To będzie lady Charlotta Dalrumple - bez na mysłu odparła panna Setterington. Adorna bacznie jej się przyjrzała, zastanawiając się, czy ma do czynienia z idiotką. - Wątpi pani w moją odpowiedź, która wydaje się nieprzemyślana - odparła niezrażona panna Sette rington - ale gdybym miała w dwóch zdaniach opisać lady Charlotte Dalrumple, byłyby to sformułowania, których właśnie pani użyła. Podejrzewam, że pośred nio słyszała pani o niej, bo o sukcesach jej podopiecz nych było głośno w towarzystwie. W ciągu dziewięciu lat pracy jako guwernantka miała sześcioro trudnych uczniów i znakomicie przygotowała ich do debiutu w towarzystwie. Z pewnością słyszała pani o młodym lordzie Marchancie, który myślał wyłącznie o swawo lach i protestował przeciwko konieczności złożenia pokłonu przed królową. - O tak! - Adorna naprawdę słyszała tę historię i po raz pierwszy od dwóch tygodni dostrzegła pro myk nadziei. - To była lady Charlotta Dalrumple? Wydaje mi się, że lord nazywał swoją guwernantkę panną Pedantką. -Jej referencje z innycli miejsc są równic wyśmie nite. - Panna Setterington zanurzyła pióro w kała marzu i napisała na teczce Wicehrabim Ruskin. - Jedną z jej podopiecznych była panna Adler, a także lady Cromble. 11
Iskierka nadziei zgasła. - Lady Charlotte przygotowuje młode damy i dżentelmenów do pokazania się w towarzystwie. Moje... to znaczy... ci, których chciałam powierzyć jej opiece, nie są młodzieżą. - Lady Charlotta nie chce poświęcać się wyłącz nie edukowaniu młodzieży. - Dlaczego? -Zawołamyją na rozmowę i wówczas będzie mo gła pani sama ją o to zapytać. - Panna Setterington uniosła dzwonek. Na jego dźwięk natychmiast poja wił się Cusheon, którego poprosiła o przyprowadze nie lady Charlotty Dalrumple oraz o herbatę. Kiedy lokaj się oddalił, Adorna uśmiechnęła się wdzięcznie, z trudem kryjąc ciekawość. - Skoro czekamy, może mogłaby mi pani coś opowiedzieć o tej znakomitej Akademii Guwer nantek. Adorna zauważyła, że panna Setterington spraw nie zamaskowała wyraz... może niepokoju?... podno sząc się z krzesła. - Z ochotą, ale może usiądziemy sobie wygodniej. Adorna zasiadła w fotelu przy kominku, a pan na Setterington postawiła w pobliżu mały stoliczek. - Tak jest dużo przytulniej - stwierdziła, zajmując miejsce naprzeciwko Adorny. - Kiedyś nazywałyśmy ją po prostu Szkołą Guwernantek. - Oparła ręce na kolanach i uśmiechnęła się z taką satysfakcją, że Adorna pomyślała, iż musiała mylnie zinterpretować jej poprzednie zaniepokojenie. - To wspólne przed sięwzięcie lady Charlotty Dalrumple, panny Pameli Lockhart i moje. Hrabina wskazała dłonią leżące na biurku papiery. - Mają panie wielu klientów, jak na tak nową pla cówkę. 12 - Szczerze mówiąc, mamy wieloletnie doświad czenie. Zapewniamy guwernantki i osoby towarzy szące ludziom starszym, a także na tańce, do gry na fortepianie i do haftowania. Kiedy się rozwinie my, same będziemy kształcić naszych wychowaw ców. Wkrótce, jeżeli ktoś w towarzystwie będzie po trzebował takich usług, pomyśli o Akademii Gu wernantek. Pomysł był tak świeży, a jednocześnie tak logiczny i prosty, że Adorna zdumiała się, iż nikt dotąd o tym nie pomyślał. - Takie przedsięwzięcie jest trudnym zadaniem dla trzech kobiet. Czy nie zastanawiały się panie nad pomocą jakiegoś mężczyzny? Uśmiech panny Setterington zgast. - Wszystkie jesteśmy niezamężne, a wie pani, jak ludzie potrafią plotkować. Adorna była tematem plotek przez całe swoje życie. - Wiem doskonale - przyznała. - Obawiam się, że męska ingerencja mogłaby zo stać niewłaściwie zinterpretowana - mówiła dalej panna Setterington. - Nie, same odniesiemy sukces. - Bardzo mi pani przypomina moją ciotkę Jane. Jest słynną artystką i nie przyjmuje do wiadomości plotek, rozpowiadanych przez ograniczonych ludzi. Panna Setterington wygładziła spódnicę. - Może więc nie mamy się czym przejmować. - O nie. Przedsięwzięcie pań już zostało źle przy jęte. Moi przyjaciele wygłosili wiele niepochlebnych uwag, kiedy dostaliśmy wizytówki. Panna Setterington zwróciła spojrzenie ciemnych oczu na Adornę. - Niepochlebnych? Adorna potarła dłonią czoło, usiłując sobie przy pomnieć szczegóły. , ,
- Mówili, że pomysł jesl absurdalny, nie do pomy ślenia, niewiarygodny. - Ściągnęła rękawiczki. - Ale moi przyjaciele to już nie ci sami ludzie, co kiedyś. - Naprawdę? -Słuchając tego, co mówią dzisiaj, nikt by nie po myślał, że niegdyś tańczyli na balach do białego ra na. - Adorna uśmiechnęła się na wspomnienie roz licznych skandalicznych wydarzeń z przeszłości. - Szczerze mówiąc, gdybym nie była tak zdesperowa na, postąpiłabym właściwie i szukała guwernantki z polecenia którejś z moich przyjaciółek. - Cieszymy się, że nie zrobiła pani tego - zapew niła ją panna Setterington. Adorna również była z tego zadowolona. Nie miaia najmniejszych złudzeń, że nawet najbliższa przyjaciółka nie potrafiłaby zachować w tajemnicy tej delikatnej sprawy. Panna Setterington wyrwała ją z tych rozmyślań. - A oto i herbata, a wraz z nią lady Charlotta, Lady Charlotta Dalrumple? Adorna nie mogła w to uwierzyć, kiedy spojrzała na młodą kobietę, któ ra weszła do gabinetu, dźwigając ciężką, srebrną tacę. Panna Setterington scharakteryzowała lady Char lotte jako osobę niezłomna, o silnych zasadach mo ralnych. Młoda kobieta sprawiała wrażenie zbyt drobnej, że by być niezłomna i silną. Nic miała więcej niż dwadzie ścia dwa lata, była zgrabna, o bujnym biuście i szczu płej talii. Miała ładną drobną twarz. Jej włosy o barwie ognistej miedzi, rozdzielone byty przedziałkiem po środku głowy i zebrane z tyłu w siatkę z czarnej nici. Dopiero kiedy dziewczyna postawiła na stoliku tacę, pełną malutkich herbatniczków, i zwróciła spojrzenie swych zimnych, zielonych oczu na Ador- 14 nę, wicehrabina zrozumiała, dlaczego panna Sette rington tak bardzo ją polecała. Lady Charlotta wydawała się pozbawiona ludz kich uczuć i potrzeb, zdolna wykonać swoje zadanie nie bacząc na niesprzyjające okoliczności. Tak. Mogła dać sobie radę. - Miło mi panią poznać, lady Ruskin. Mówiła cichym, doskonale opanowanym głosem, a jej dygnięcie było wręcz modelowe, co nie uszło uwagi Adorny. Młoda kobieta nie usiadła, czekając na zezwolenie, i kiedy wicehrabina patrzyła na jej wyprostowaną sylwetkę, poczuła pragnienie, by trzy mać lady Charlotte na stojąco w nieskończoność. Wyciągnęła w końcu do niej rękę. Uścisk dłoni la dy Charlotty był mocny i ciepły i gdy Adorna przytrzy mała jej rękę w swojej, dziewczyna nie zmieszała się. Adorna podejrzewała, że niewiele mogło poru szyć tę kobietę. - Proszę usiąść, lady Charlotto. Napijmy się herbaty. Lady Charlotta usiadła, ale tak sztywno wyprosto wana, że Adorna gotowa była się założyć, iż ani na moment nie dotknęła plecami oparcia krzesła. Gdy panna Setterington nalewała herbatę, Ador na powiedziała: - Panna Setterington wspomniała, że ma pani dziewięcioletnią praktykę, ale wygląda pani zbyt młodo, by lak długo pracować. - Rozpoczęłam pracę mając siedemnaście lat. Panna Setterington dysponuje moimi referencjami i może je pani pokazać. A więc lady Charlotta miała teraz dwadzieścia sześć lat. Wyglądała na mniej, była świeża i urodzi wa, a jednocześnie silna i śmiała. Tak, tak, istotnie mogłaby się nadawać. 15
- Powiedziano mi też, że jest pani ową sławną panną Pcdantką, która przygotowuje młodzież do debiutu w towarzystwie. Dlatego zastanawiałam się, czy zechciałaby pani zająć się moimi wnukami. Robbie ma dziesięć lat, a Leila osiem. Ale skoro wo li pani pracę z młodzieżą... - Dziesięć i osiem. Robbie i Leila. Śliczne imiona. - Lady Charlotta uśmiechnęła się i po raz pierwszy Adorna zobaczyła, jak twarz dziewczyny łagodnieje. Zaraz jednak powrócił wyraz chłodu. - Chcąc odpo wiedzieć na pani pytanie, milady, muszę wyznać, że znużył mnie już nieustabilizowany tryb życia. Jestem kobietą zorganizowaną i zdyscyplinowaną. Pragnę wieść zorganizowane, zdyscyplinowane życie. Dlacze go mam wędrować z jednego miejsca w drugie, ucząc młodych mężczyzn i młode kobiety zawiłości tańca, zasad zachowania przy stole, flirtu i gry na fortepia nie, a w nagrodę za moje niezwykłe sukcesy otrzymy wać odprawę, gdy już dłużej mnie nie potrzebują? Nie twierdzę, milady, że pani wnuki nie nabędą tych umie jętności. Chcę jedynie powiedzieć, że jeśli zacznę je uczyć wcześniej, będę miała szansę nauczenia ich tak że innych rzeczy. Geografii, historii, języków obcych... Ale chyba chłopiec ma już jakiegoś nauczyciela? - Jeszcze nie. - Adorna przyjęła oferowaną her batę i podzieliła się najmniejszym ze swoich zmar twień. - Moje wnuki przez całe życie mieszkały za granicą. - Za granicą? - Lady Charlotta pytająco uniosła brwi. Adorna zignorowała to pytanie o szczegóły. - Moje wnuczęta są... obawiam się... bardzo... nie okrzesane. Panna Setterington sprawiała wrażenie zaskoczo nej takim stwierdzeniem, lecz lady Charlotta nie wy dawała się zbita z tropu: 16 - Ależ naturalnie, że muszą być nieokrzesane. Brak stabilizujących, angielskich wpływów działał na ich niekorzyść. Podejrzewam, że starsze dziecko, chłopiec, jest trudniejszy. - Właściwie nie. Leila jest... - Na samą myśl o tym dzikim dziecku Adornie zabrakło słów. Lady Charlotta skinęła głową. - Wymagania towarzyskie stawiane dziewczynce są bardzo wygórowane, a swoboda ograniczona. Prawdopodobnie wnuczka się buntuje. Jej przenikliwość zdumiała Adornę, która zaczęła rozumieć, w jaki sposób guwernantce udało się ujarzmić tak wielu opornych młodych ludzi. - Tak, jest zbuntowana. I podejrzewam, że jest zła, iż musiała opuścić dom. - Czy jest coś, czym lubiła się tam zajmować i co mogłaby robić tutaj, a co pomogłoby jej się przysto sować? - Jeździła konno, i to bardzo dobrze, ale nie w damskim siodle i za nic nie pozwala się posadzić na koniu inaczej niż okrakiem. Twierdzi, że siedzenie bokiem to głupota. - A co lubi robić chłopiec? - Lubi rzucać nożem. W moje francuskie tapety. - Dlaczego? - zapytała panna Setterington. - Bo namalowane na nich róże stanowią wyśmie nity cel. Trzeba było przyznać Charlotcie, że nie okazała ani odrobiny rozbawienia. - Jest więc biegły w rzucaniu nożem. - Doskonały - ponuro przyznała Adorna. - Jako ich guwernantka, lady Charlotto, będzie im pani musiała wyjaśnić nasze oczekiwania wobec dzieci, pomóc się przystosować, nauczyć ich dobrych ma nier i, tak jak pani wspomniała, czytania i pisania i... 17
- Adorna zaczerpnęła tchu - wszystko to musi zo stać zrobione szybko. Lady Charlotta spokojnie upiia lyk herbaty. - Jak szybko? - Pod koniec sezonu wydaję przyjęcie na cześć ro dziny królewskiej z Sereminy, podczas ich oficjalnej wizyty w Anglii, w którym uczestniczyć będą królew skie dzieci. Moje wnuki też będą musiały być obecne. Panna Setterington odstawiła filiżankę, która po brzękiwała na spodeczku. - To tylko trzy miesiące. - No właśnie. Wyjaśnijmy sobie wszystko, lady Ruskin- Jeśli w ciągu trzech miesięcy nauczę pani wnuki zachowywać się jak na cywilizowane angiel skie dzieci przystało, zatrzyma mnie pani jako ich guwernantkę do czasu pierwszego balu Leili. -Tak. - To oznacza dziesięć lat. - Owszem, ale już pierwsze trzy miesiące wysta wią pani cierpliwość na ciężką próbę. Na wargach lady Charlotty pojawił się cień wynio słego uśmieszku. - Z całym szacunkiem, lady Ruskin, sądzę że je stem w stanie poradzić sobie z dwójką małych dzieci. Adorna wiedziała, że powinna powiedzieć wszyst ko. Powinna. Ale przecież lady Charlotta i tak nie długo wszystkiego się dowie, a Adorna tak bardzo jej potrzebowała... A poza tym, poczuła chęć zmazania tego chełpliwego uśmieszku z twarzy dziewczyny. Wiedziała, w jaki sposób uspokoić wyrzuty sumie nia i uczyniła to, oferując lady Charlotcie niezwykle wysokie wynagrodzenie. I tutaj panna Setterington pokazała, co jest war ta, żądając za pośrednictwo prowizji w takiej wyso kości, że Adorna na chwilę zaniemówiła. 18 - Czy to gwarantuje całkowitą dyskrecję? - upew niła się. - To gwarantuje wszystko. Adorna wstała, a obie jej rozmówczynie poszły w jej ślady. - Lady Charlotto, o jedenastej przyślę po panią powóz. Jedziemy do Surrey, więc po południu bę dziemy już na miejscu. Lady Ruskin wydawało się, że Lady Charlotta ze sztywniała jeszcze bardziej. - Nie mogę się doczekać tej podróży, milady - po wiedziała, po czym dygnęła, gdy Adorna opuszczała gabinet. Charlotta i Hannah słuchały dobiegającego z ko rytarza odgłosu oddalających się kroków lady Ru skin. Nawet kiedy drzwi za wicehrabiną się zamknę ły, dziewczyny zwlekały, chcąc mieć absolutną pew ność, że naprawdę już poszła. I wtedy Hannah wrzasnęła z radości. Objąwszy Charlotte w talii, zaczęła z nią wirować po pokoju w przypływie szalonej radości. Charlotta zaśmiała się głośno. Nagle z głębi domu dobiegł je tupot nóg i do po koju wpadła Jady Tempcrly. W rękach trzymała wo- alkę, odkrywszy twarz - młodej, przystojnej kobiety. - Udało nam się? - spytała, z trudem łapiąc od dech. -Udało się. Udało! - zawołała wesoło Hannah. - Wynajęła Charlotte? I zapłaci prowizję? -Tak, Pamelo! Sto funtów! Panna Pamela Lockhart podrzuciła welon do gó ry i przyłączyła się do pląsów. 1"
Kiedy opanowany i pełen godności Cusheon wkro czył do gabinetu, dziewczęta zatrzymały sie bez tchu. - Jeśli panie są gotowe - powiedział - z radością podam coś do wzniesienia toastu. - O tak, dziękujemy, Cusheon. - Hannah błysz czącymi oczami przyglądała się staremu lokajowi, ścierającemu kurz z butełki brandy, otwierającemu ją i nalewającemu trochę trunku do trzech kielisz ków. - Proszę, poczęstuj się także. Nigdy byśmy tego nie zrobiły bez twojej pomocy. Cusheon z ukłonem spełnił prośbę Hannah. - Dziękuję pani. Obaj z kucharzem mamy nadzie ję, że przedsięwzięcie pań się powiedzie. W naszym wieku trudno byłoby nam szukać nowej pracy. - Powiedzie się. Jestem pewna - rzekła Pamela. - Ja też jestem pewien, proszę pani. - Cusheon uniósł swój kieliszek i upił łyk. Kobiety poszły w jego ślady. - Za prawdziwą lady Temperly - powiedziała Han nah. - Niech Bóg ma w opiece jej szlachetną duszę. - Na zdrowie- - Charlotta upiła łyk i skrzywiła się. - Nienawidzę brandy. - Wypij jednak - rzuciła Hannah. - Jest dobra na krew. Pamela roześmiała się. - Mówisz jak jakaś babcia, a ty nie jesteś ani sta ra, ani nie masz wnuków. Tym razem Hannah wykrzywiła twarz. -Jesteście pewne, że ta mistyfikacja była koniecz na? - zapytała Charlotta. Hannah i Pamela wymieniły znaczące spojrzenia i wspólnie zapewniły przyjaciółkę, że postąpiły słusznie. - Po prostu stworzyłyśmy wrażenie sukcesu, aby rozwiać ewentualne wątpliwości naszego pierwszego klienta. 20 - Rozpoczynamy nowy interes i musi nam się po wieść, bo inaczej stracimy ten dom. Przecież wiesz. Lady Temperly zostawiła mi go, ale nie mam pie niędzy na jego utrzymanie. Chcesz, żebym go sprze dała? - Nie, ale... - Wykorzystujemy daną nam szansę. - Hannah otoczyła ramieniem Charlotte i podeszła z nią do ko minka. - Jako właścicielki znakomitej Akademii Gu wernantek przekażemy naszą wiedzę uczącym się tu dziewczętom i skłonimy przedstawicieli londyńskiej socjety do płacenia nam prowizji w zamian za udo stępnienie usług naszych podopiecznych. Charlotta opadła na fotel. - Ale nie jesteśmy tymi, za które się podajemy. - Ależ jesteśmy. Ty jesteś lady Charlotta Dalrum- ple, czyli panna Pedantka, znana ze swoich sukcesów wychowawczych w pracy z młodzieżą. Ona jest pan ną Hannah Setterington, damą do towarzystwa stale podróżującej lady Temperly, która zmarła parę mie sięcy temu. - Pamela wypięła pierś do przodu. - A ja jestem panną Pamelą Lockhart... a raczej będę nią, gdy tylko zrzucę to ubranie. Charlotta ciągle nie wyglądała na przekonaną. - Charlotto, mam dziesięcioletnie doświadczenie w pracy z dziećmi - rzekła poważnie Pamela. - Han nah naprawdę była towarzyszką lady Temperly. Mamy kwalifikacje, żeby zrobić to, co zaplanowałyśmy. - Kiedy znajdziemy zatrudnienie dla siebie i zgro madzimy trochę pieniędzy, będziemy mogły pomóc innych kobietom, które, tak jak my, nie mają gdzie się podziać, gdy upłynie okres ich zatrudnienia. To naprawdę warte tego drobnego oszustwa. - Tak. - Charlotta wyprostowała ramiona. - Wszy scy skorzystają na naszym sukcesie. 21
- No właśnie. Pewna jestem, że twoje przygnębie nie spowodowane jest... - Hannah przerwała w pól słowa. Pamela nie wytrzymała. -Czym? Charlotta upiła łyk znienawidzonej brandy i wyja śniła: -Tym, że moje nowe miejsce pracy będzie w Surrey. - O nie... - Pamela usiadła z wrażenia na tabore cie. - Jakby nie było całej Anglii! - To nie ma znaczenia - zaprzeczyła Charlotta, chociaż wszystkie wiedziały, że to nieprawda. - Jak zwykle, zrobię to, co do mnie należy, i wszystko bę dzie w porządku. R O Z D Z I A Ł 2 Powiew chłodnego, świeżego powietrza uderzył Charlotte w twarz. Otwarty powóz zaczął się staczać po wyboistej drodze. Wdychała zapach North Downs w Surrey. Przede wszystkim pachniało tu różami, oplatającymi starą altankę, i letnimi popołudniami, spędzanymi z książką na gałęzi ulubionego orzecha... Pachniało domem. Charlotta miała nadzieję, że już nigdy w życiu nie poczuje zapachu Surrey. - Czy to pani pierwsza podróż do North Downs? Charlotta zwróciła się ku swojej nowej pracodaw- czyni i poczuła lekkie ukłucie zazdrości. Choć nikt jej nigdy tego nie mówił, wiedziała, że mężczyźni na dal walczą o względy owdowiałej lady Ruskin. Jej ogromne błękitne oczy patrzyły otwarcie i szczerze. Była milą towarzyszką dwugodzinnej podróży z Lon- 22 dynu. Charlotta nie mogła uwierzyć, że wicehrabi- na jest babką dwojga wnucząt. Nie buntowała się przeciwko takiemu rozwojowi wypadków - bo Charlotta uważała, że walka z wyro kami losu to strata czasu - ciekawa była jednak, jaki to Bóg sprowadził Adornę w progi nowozałożonej szkoły. - Wychowałam się niedaleko stąd, milady - odpo wiedziała spokojnie. - To pani musi być spokrewniona z Dalrum- ple'ami z Porterbridge Hall... Charlotta zdawała sobie sprawę, że ta rozmowa była nieunikniona, ale poczuła gorycz, kiedy wyznała: - Hrabia Porterbridge jest moim wujem. Lady Ruskin skinęła głową. - Tak sobie myślałam, że musi pani być z tych Dalrumple'ów. - Ujęła dłoń Charlotty i uścisnęła ją. - Pani ojciec, niech spoczywa w pokoju, był poprzed nim hrabią. Mój mąż znał go i twierdził, że był nie zwykle dystyngowanym dżentelmenem. Słysząc tak miłe wspomnienia o ojcu, Charlotta poczuła ból, który pospiesznie ukryta. - Przyjemnie jest wrócić po tylu latach. Po dziewięciu - dodała w myślach - od daty kata strofalnych siedemnastych urodzin, które zaważyły na moim życiu. - Tak. Surrey jest miłe i niezbyt odległe od Lon dynu. Kupiliśmy tu z Ruskinem posiadłość wkrótce po narodzinach naszego syna, żeby mógł wzrastać w zdrowym, wiejskim klimacie. Auslinpark Manor to spokojne miejsce. Kiedy to mówiła, zza zakrętu wyjechała w ich kie runku jednokonna bryczka. Woźnica skręcił gwałtow nie, chcąc uniknąć zderzenia. Szarpnięcie rzuciło lady Ruskin na drzwi powozu, a Charlotte na lady Ruskin. 23
Przytroczony z tylu kufer podróżny Charlotty niebez piecznie się zachybotai, a podręczna torba potoczyła się pod jej stopy. Bryczka przemknęła obok. Stangret Skeets zjechał z drogi na trawiaste pobo cze, zatrzymał konie i zwrócił się do lady Ruskin: - Bardzo przepraszam, milady. Nic się pani nie stało? Również Charlotta wymruczała słowa przeprosin, wyplątując się z frędzli szala lady Ruskin. - Wasze przeprosiny nie mają sensu, więc prze stańcie oboje. - W głosie lady Ruskin pojawiła się cierpka nuta. Skinieniem dłoni nakazała Skeetsowi jechać dalej. Kiedy powóz znów potoczył się po dro dze, Adorna odezwała się ponownie: - Niektórzy lu dzie mają więcej pieniędzy niż rozsądku. Chociaż, prawdę powiedziawszy, lady Charlotto, takie wyda rzenia należą do rzadkości w tej okolicy, - Lady Ruskin, zwykle nie używam mojego tytułu. Proszę mnie nazywać po prostu Charlotta, a dla dzieci będę panną Dalrumple. Lady Ruskin uścisnęła dłoń dziewczyny, patrząc na nią ciepło. - Dziękuję, moja droga. A ty nazywaj mnie Ador na. Wszyscy tak się do mnie zwracają. Charlotta wcale nie przewidywała takiego rozwo ju wypadków, ale podejrzewała, że w najbliższym otoczeniu wicehrabiny niewiele działo się tak, jak powinno. - Milady, doceniam pani uprzejmą propozycję, ale taka bezpośredniość może być fałszywie inter pretowana jako brak szacunku z mojej strony. - Mów więc tak do mnie w domu. -1 nie przy dzieciach... - Dobrze, także nie przy dzieciach, chociaż oba wiam się, że one nie pojmują zawiłości etykiety. 24 ^m^^^^^m - Adorna westchnęła. - Widzisz, dzieci wychowały się w El Sahar. - El Bahar - powtórzyła zafascynowana Charlot ta. Ten kraj, leżący na wschód od Egiptu i na połu dnie od Turcji, kojarzył się jej z wielbłądami prze mierzającymi wydmy, z Beduinami i arabskimi noca mi. Nie umiała sobie wyobrazić angielskich dzieci dorastających w takim otoczeniu, i po raz pierwszy zrozumiała, dlaczego Adorna nazwała swoje wnuki „nieokrzesanymi". - Skąd się tam wzięły? I w jaki sposób wróciły do domu? - Zapytaj raczej, w jaki sposób mój syn Wynter tam się znalazł. Adorna miała taką smutną minę, że Charlotta za pragnęła ją pocieszyć. A więc Adorna straciła syna. Co za tragedia. - Wynter? - spytała. Przed jej oczami stanął obraz, który wymazała z pamięci po opuszczeniu Porterbridge. Młody chło pak Wynter na tańcach w wiosce, wysoki blondyn, tak przystojny, że na jego widok dziewczęta omdle wały. Ciotka Piper stwierdziła pogardliwie, że wyda je mu się, iż jest młodym Byronem. Charlotta pomy ślała, że istotnie przypominał Byrona, z puklem ja snych włosów opadającym na czoło, z ciemną opra wą oczu, i z ognistym lub chmurnym spojrzeniem. Dwunastoletnia Charlotta rozpaczliwie się w nim za kochała, ale starszy od niej o dwa lata chłopiec na wet jej nie zauważał. Od tamtego czasu już go nie wi działa. - Wynter... jest twoim synem? - zapytała Charlotta. - Znałaś go? - Wydaje mi się, że kiedyś go spotkałam. Sądzi łam jednak, że... 25
- Że uciekł z domu. To prawda. Źle zniósł śmierć swojego ojca - odpowiedziała Adorna. - Jak może wiesz, wicehrabia Ruskin był ode mnie o wiele starszy. Charlotta powoli zaczęła sobie przypominać róż ne plotki. Wicehrabia Ruskin był zręcznym człowie kiem interesu. Arystokracja gardziła ludźmi tego ro dzaju. Ale kiedy Ruskin był już w podeszłym wieku, wyświadczył wielką przysługę królestwu i król, zało żywszy, że tak stary człowiek nie będzie miał już dzieci, nadał mu tytuł. I właśnie ten tytuł szlachecki wicehrabia Ruskin natychmiast przekazał swojemu synowi, którego spłodził, poślubiwszy piękną, mło dziutką arystokratkę Adornę. W chwili śmierci wicehrabia Ruskin miał dziewięć dziesiąt lat, a jego małżeństwo z Adorna było źródłem ciągłego skandalu. Jednak Ruskin i Adorna byli tak bogaci, że nikt nie miał odwagi ich lekceważyć. - Mój mąż żył długo i szczęśliwie, ale opuścił nas nazajutrz po piętnastych urodzinach Wyntcra. Wyn- ter był zrozpaczony. Po pogrzebie bił się z jakimiś chłopcami. To Charlotta również zapamiętała. Jej kuzyn Or- ford, najbardziej oślizla istota na świecie, wrócił do domu krwawiąc, ale z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy, a po zniknięciu Wyntera nieprzyjemnie chichotał. Adorna wyjrzała przez okno powozu. - Następnego dnia Wynter przepadł. Charlotta widziała jedynie skraj kapelusza Ador- ny, ale w jej głosie usłyszała ból. - Wyruszył na poszukiwanie przygód. - Kapelusz zakołysał się, gdy Adorna pokiwała smutno głową, jakby wciąż dziwiła się lekkomyślności syna. - No i znalazł je. Po wielu awanturach został sprzedany ja ko niewolnik przewodnikowi karawany. 26 Charlotta nie wiedziała, czy chce jej się śmiać, czy płakać. Ten młody Adonis został niewolnikiem? Nie zwróciła uwagi na następny powóz, który przejechał obok nich. - Wielkie nieba, milady, czy wiedziałaś, co się z nim działo potem? - Adorno - sprostowała wicehrabina. - Nic nie wiedziałam. Stewart, kuzyn mojego męża, wytropił go w Arabii, potem znów zgubił ślad. Minęły lata bez wieści. Wiedziałam jednak, że żyje. Jeszcze jeden powóz przemknął obok, i choć Char lotta niemal go nie zauważyła, Adorna zmarszczyła brwi. Potem zwróciła oczy w stronę guwernantki. - Ciocia Jane mówi, że jestem romantyczką, lecz wiem, że kiedy umiera ktoś, kogo kochamy, czujemy, jak pęka zasłona, oddzielająca nasz świat od zaświa tów. Podejrzewam, Charlotto, że oceniasz mnie jak moja ciotka. - Nie. Nie zgadzam się z twoją ciotką, - Nie myślałam, że cię polubię - Adorna położy ła dłoń na ramieniu dziewczyny. - Bałam się, że oka żesz się sztywna i wyniosła. Ale w głębi duszy jesteś wrażliwą osobą, prawda? Charlotta była wrażliwa w młodości, teraz jednak uważała się za wyleczoną z tej słabości. - Chciałaś chyba powiedzieć „rozsądną". Adorna uśmiechnęła się i skinęła głową, lecz za nim Charlotta zdążyła znów otworzyć usta, dostrze gła przez okno znajomy obraz - stojący na skrzyżo waniu dróg drogowskaz do Wcsford Villagc. Wesford Village. Charlotta miała nadzieję, że dom Adorny znajduje się na drugim krańcu North Downs, daleko od Porterbridge Hall, wuja Shelby'ego, ciotki Piper i wszystkich kuzynów. Ale los sprzysiągł się przeciwko niej. 27
A kiedy okoliczna szlachta odkryje, że lady Char- lolta Dalrumple powróciła,- O nie! To będzie jak wetknięcie kija w mrowisko. Adorna rozejrzała się, zobaczyła znak i zapewniła Charlotte, że Austinpark Manor jest już niedaleko, nie musi się więc martwić, że będzie zupełnie odcię ta od świata. - Nigdy by mi to nic przyszło do głowy. Adorna obdarzyła ją uśmiechem, który każdego mężczyznę roztopiłby na miejscu. - Oczywiście, że nie, moja droga. Należysz do ko biet, którym rozrywki nie są potrzebne do szczęścia. -Ja... to prawda. - Szczera prawda, tylko że w ustach Adorny ta cnota zabrzmiała jak przygana. - Milady... to znaczy Adorno... musisz mi opowiedzieć, co się stało z twoim synem i w jaki sposób twoje wnuki wróciły do ciebie. Dzieci muszą być załamane taką stratą. Adorna pokręciła przecząco głową. - Tb nie one są załamane; one raczej załamują innych. Czyżby dzieci nie były zdruzgotane śmiercią ojca? Na drodze pojawił się kolejny powóz. Woźnica za ciął konie batem, a te pomknęły na złamanie karku. Charlotta rozpoznała herb na powozie; nigdy nie mogłaby go zapomnieć. Jej twarz stężała. - Dziwne - odezwała się Adorna. - To byl lord i lady Howard. - No właśnie - szepnęła Charlotta. Adorna poklepała ją po ręce. -Naturalnie. Przypominam sobie. Jakie to musi być dla ciebie okropne. Wydawało mi się, że jechali z Au stinpark Manor i że ona bije go kapeluszem! W domu nie powinno być nikogo, poza... - Oczy Adorny zrobiły się okrągłe z przerażenia, odruchowo zacisnęła dłoń na koronkach wokół szyi. - Powiedz mi, że nie zaprosił nikogo, kiedy mnie nie było. 28 -Kto? - Nie ośmieliłby się. Dałam mu wyraźne instrukcje... - Jakie? Adorna wychyliła się do przodu. - Pospiesz się, Skeets! Powóz przejechał przez bramę i znalazł się na drodze wiodącej przez łąkę. Skeets posłusznie po pędził konie. Piasek strzelał spod kopyt. Charlotta niewiele z tego wszystkiego rozumiała. Mijali szereg ogromnych starych drzew, którymi wy sadzona była aleja. W dali dostrzegła skrzące się błękitem jezioro, marmurową altanę i ogród pełen złotych, fioletowych i różowych kwiatów. Kiedy po konali zakręt, pojawił się ceglano-kamienny mur okalający Austinpark Manor. Dom wtapiał się w otoczenie, zrastając się z ziemią i wznosząc ku niebu. Kiedy pojawił się następny powóz, zmierzający w ich stronę, Adorna wykrzyknęła: - Ależ to pan Morden z tą swoją straszną żoną! Och, mam nadzieje, że nie popsuł wszystkiego. Dom zniknął za kępą drzew, po czym ukazał się znowu tuż przed nimi, gdy powóz skręcił. Na schodach przed budynkiem stał mężczyzna. Nawet z tej odległości Charlotta mogła ocenić, że był wysoki i barczysty. Powóz podjechał bliżej. I wtedy pomyślała, że to musi być albo nowy mąż Adorny, al bo jakiś jej krewny. Charlotta nie mogła oderwać wzroku od jego włosów. Miał długie jak u barbarzyń cy, jasne loki. Równic jasne, jak włosy Adorny. Kiedy powóz się zatrzymał, mężczyzna się uśmiechnął. Miał bose stopy. Niemożliwe - pomyślała Charlotta. - Kto to jest? - spytała ostrożnie. 29
- Mój syn. Mój syn Wynter, który wrócił z zaświa tów, żeby mnie prześladować. R O Z D Z I A Ł 3 - Myślałam, że nie żyje - Charlotta nigdy nie mó wiła bez namysłu i ta chwilowa utrata kontroli po winna była przestrzec ją przed wpływem, jaki Wynter będzie miał na jej życie. Patrzyła, jak Adorna wchodzi po schodach i bie rze w objęcia syna, pytając jednocześnie: - Kochany chłopcze, co znów zmalowałeś? Pochyli! się, żeby złożyć na jej policzku pocałunek. - Powiedziałem tylko panom, że powinni krócej trzymać swoje kobiety - odparł z obcym akcentem i tak cicho, że Charlotta musiała się wysilać, by go usłyszeć. Poczuła się rozczarowana. - Wynter, jak mogłeś powiedzieć coś takiego w obec ności pani Morden. Ma o sobie bardzo wysokie mnie manie, a Mordenowie są lak bogaci i mają taką pozycję towarzyską, iż może sobie myśleć, co jej się podoba. Zastanowi! się. - Prawdę powiedziawszy, najbardziej obraziła się lady Howard. Żmija, która flirtowała ze mną w obec ności swojego mężczyzny. Charlotta udawała, że nie słyszy. - W tym kraju kobiet nie trzyma się w odosobnie niu - rzekła Adorna. - Flirt też jest dozwolony. - Czy to właściwe zachowanie? - zapytał. - Nie wtedy, gdy któraś ze stron pozostaje w związku małżeńskim, ale... 30 - Jakie „ale"? Jeśli coś jest niewłaściwe, to jest, ;uż. - Odwrócił się do Charlotty, która z pomocą ikeetsa wysiadła z powozu i zabierała torbę podróż ną. - A co pani sądzi? Charlotta sądziła, że mężczyzna, który chodzi bo so, ma włosy jak kobieta i nie potrafi zapiąć guzików przy koszuli pod szyją, nie powinien wydawać opinii o innych, ale wpojone w nią dobre maniery nie po zwoliły jej powiedzieć tego głośno. Zaplotła ręce na piersiach i rzekła tylko: - To, co sądzę ja czy pan, nie ma znaczenia. Liczy się jedynie uprzejme traktowanie gości. - Tak. Na pustyni kości źle potraktowanego gościa bieleją na słońcu. - Patrzył poza nią, jakby miał przed oczami lotne piaski i palące słońce. Nagłe chrząk nięcie, które rozległo się za jego plecami, przywołało go do rzeczywistości. Przesunął się na bok, robiąc przejście dla Charlotty, i beznamiętnym głosem dodał: - A skoro mowa o gościach, mamo, to jeden czeka na ciebie. Adorna stanęła twarzą w twarz ze starannie ubra nym dżentelmenem. - Lord Bucknell! Drogi lordzie Bucknell, co za nie spodzianka! Jak zwykle bardzo miła, ale nie miałam pojęcia, że... i nie zastał mnie pan w domu... Ale spo tkał pan mojego syna? - W jej głosie dźwięczało zakło potanie, jednak na jej ustach błąkał się uśmiech. Lord Bucknell wyszedł z cienia. Był to postawny, przystojny mężczyzna koło pięćdziesiątki, o przypró szonych siwizną włosach. Ujął jej dłonie w swoje, jakby wiedział, że nie powinien tego czynić, lecz nie mógł się powstrzymać. - Tak, spotkałem pani syna. Spore zaskoczenie, po tylu latach... Musi być pani bardzo szczęśliwa, la dy Ruskin. Wiem, że jego nieobecność byta dla pani ogromnie bolesna. 31
- To prawda. - Roześmiała się. - Mówiłam panu jednak, że on żyje. - Mówiła pani, -Jego sztywny uśmiech ostro kon trastował z ciepłem Adorny. Być może krępowała go obecność Wyntera. Gdy tylko Charlotta postawiła nogę na weran dzie, Wynter, jak jakiś czujny drapieżca, powtórnie skupił na niej uwagę. Przyglądał się jej t nieskrywa ną ciekawością, jakby była zwierzęciem w zoo. Nie zniżyła się do tego, aby pójść w jego ślady, ale nic odwróciła oczu. Nic nie mogło zawstydzić Char- lotty; im szybciej Wynter się o tym dowie, tym mniej nieporozumień będzie ich czekało. Bardzo wyrósł podczas swojej zagranicznej włó częgi, był od niej o głowę wyższy. Jego potężna syl wetka przesłaniała jej widok, starała się jednak sku pić wzrok na obliczu Wyntera. Jego twarz mogłaby stanowić doskonały model geometryczny, pełen wszelkiego rodzaju kątów. Czo ło miało postać niemal prostokąta, nos był ostry, trój kątny. Długa blizna zaczynała się przy kąciku oka i przecinała prostą linią prawy policzek. Słońce El Ba ham opaliło tę twarz na brąz i rozjaśniło pasma wło sów. Nadał miał niezwykle ciemne brwi i rzęsy. Za uważyła też, że nie pozwalał już sobie na opuszczanie powiek w wyrazie byronowskiego zamyślenia. Spoglą dał na świat z bezpośrednim, niemal bezczelnym zain teresowaniem, które u niejednego mogło spowodo wać zakłopotanie. - Mamo, czy ona spełnia nasze warunki? Zwrócił się z tym pytaniem do Adorny, jakby Charlotta była niewidzialna. Oczywiście, szlachetnie urodzeni zachowywali się tak wobec swoich służą cych, ale guwernantki nie zaliczały się do służby. Zwłaszcza Charlotta, mająca lak duży staż pracy, za- 32 siugiwała na szacunek. Najwyraźniej jednak Wynte rowi obca była wszelka subtelność. - Mamo? - ponaglił Wynter. - Słucham? - Adorna nadal trzymała w dłoniach cc lorda Bucknella i nie zwracała zbytniej uwagi na to, co dzieje się na werandzie. -Tak, jest idealna. - Jest bardzo młoda i bardzo ładna. Lata spędzone na pustyni wyraźnie nauczyły go mówienia wprost. Charlotta zacisnęła dłonie na rączce torby i ode zwała się cierpkim tonem: - Młodość i uroda nie stanowią przeszkody, żeby być skutecznym. - Nie? Jeszcze zobaczymy. Policzki nabiegły jej krwią. Powtarzała sobie, że nie ma najmniejszego powodu, by się denerwować. W każ dej nowej pracy, na początku, ktoś odnosił się do niej z rezerwą czy wręcz pogardą. Ale żeby ten człowiek, ten prostak, tak otwarcie wątpił w jej umiejętności... Zacisnęła zęby. Adorna pospiesznie przystąpiła do prezentacji. - Panno Dalrumple, pozwolę sobie przedstawić pani mojego syna Wyntera, wicehrabiego Ruskina. Wyntcrze, to panna Dalrumple, guwernantka... A może raczej ekspert w dziedzinie dobrego zacho wania. Lord Bucknell zakasłał, co Charlotta zinterpreto wała jako krytykę. Ale nie przejęła się tym. Całą jej uwagę pochłaniał bowiem Wynter, lord Ruskin. Charlotta, zdecydowana zachowywać się normalnie pomimo osobistych docinków, niedomówień i zu chwałej lustracji, grzecznie dygnęła. - Miło mi pana poznać, milordzie. Lord Wynter patrzył na nią z głupawym wyrazem twarzy. 33
- Co mam zrobić? - rzucił pytanie w przestrzeń. Reagując instynktownie, Charlotta postawiła tor bę na podłodze. - Kłania się pan i powtarza: „Miło mi panią po znać, panno Dalrumple". - Ale ma pani jakiś tytuł. - "tylko dlatego, że mój ojciec był hrabią. A po za tym, przesadne używanie tytułu uważane jest za to warzyską niezręczność. Nawet damy dwom zwracają się do jej wysokości królowej Wiktorii „madam". - Rozumiem. - Skłonił się uprzejmie. - Tak? - Doskonale. -1 powinienem powiedzieć - ujął jej dłoń, pochy lił się nad nią, po czym spojrzał Charlotcie prosto w oczy i wyrecytował: - „Miło mi panią poznać, pan no Dalrumple". W tym momencie zrozumiała, że bawi się jej kosztem. Świetnie wiedział, jak ma się zachować. Nie podobał jej się ten człowiek. Nie podobał jej się zupełnie, ale jeśli był podobny do innych ojców, z któ rymi miała do czynienia, to więcej go nie zobaczy. Wtedy Wynter uniósł jej dłoń i przesunął wzdłuż swojego policzka. Odrosły na brodzie zaczepiły o bawełnianą tkani nę rękawiczek Charlotty. Szybko spojrzała na Ador- nę i lorda Bucknella, ale ta para pogrążona była w rozmowie. Szarpnęła rękę, a kiedy Wynter ja pu ścił, rzekła: -Jeśli pan pozwoli, milordzie, chciałabym skryty kować pańskie zachowanie. Wyprostował się, nie spuszczając z niej oczu. - Bardzo proszę. - Ten gest przytulenia damskiej dłoni do policzka nie jest przyjęty w angielskim towarzystwie. Może le piej by było, gdyby pan zrezygnował z takich gestów 34 do czasu, aż odzyska pan wyczucie tego, co wypada, a co nie. Wyprostował się. -Wydaje mi się, że mojemu poczuciu przyzwoito ści niczego nie brakuje. Spojrzała na niego i zobaczyła to, co widzieli w nim inni; dumnego i potężnego człowieka, bywałe go w świecie. - Ale to nie są angielskie obyczaje. - Sądzi pani, że to Anglicy ustalili zasady przy zwoitości dla wszystkich? - Naturalnie. Rozbawiony Wynter roześmiał się z całego serca. - Jesteś cudowna, zachwycająca jak światło księ życa. Bez ciebie moje życie było jałowe i zimne, jak noc na pustyni, gdy słychać niekończące się zawo dzenie lodowatego, porywistego wiatru. Charlotta chciała odpowiedzieć, by wykazać, iż ten niepohamowany potok słów był niedelikatny i niewła ściwy. Kiedy jednak Wynter uniósł głowę, a jego włosy opadły do tyłu, w jednym uchu dostrzegła złoty kolczyk. Nic nie mogłoby jej bardziej zaszokować. Kolczyk. Kolczyk w uchu lorda. Jedynie kobiety z pospólstwa i Cyganie nosili kolczyki. - Wejdźcie oboje do środka - zawołała pogodnie Adorna, oparta na ramieniu lorda Bucknella. - Wie le godzin spędziłyśmy z Charlotta w podróży, więc należy się nam herbata. Wynter kroczył za Charlotta, zmierzającą w stro nę drzwi. Dziewczyna słyszała za plecami odgłos bo sych stóp stąpających po kamiennych schodach. W głowie miała zamęt. Czy Beduini więzili Wyntera i silą przekłuli mu ucho? Czy go torturowali, nie da wali wody? Żaden Anglik dobrowolnie nie zgodziłby się na przekłucie ucha. 35
Lord Bucknel i Adorna zagłębili się juz w ciem nym wnętrzu domu, kiedy Wynter okrążył Charlotte i skłonił się przed nią powtórnie. Znów dostrzegła kolczyk. 1 zrozumiała, że nawet jeśli założono mu go wbrew jego woli, to przecież teraz byl w Anglii. Nie musiał go nosić. Zanim Charlotte weszła do domu, Wynter poło ży! jej rękę na ramieniu, a gdy dziewczyna przystanę ła, zbliżył się. W jego cichym glosie wyraźniej za brzmiał obcy akcent. - Lady.,, panno... Charlotto- - Próbował każdego słowa, jakby w zmieszaniu, po czym nagle uśmiech ną! się zadowolony, pełen nieprzyzwoitego, uwodzi cielskiego uroku. - Panno lady Charlotto, uczciwość nakazuje mi poinformować panią, że nie uniosłem dłoni łady Howard do swojego policzka, bo nie je stem zainteresowany wrażeniem, jakie wywrzeć by mógł jej dotyk na mojej skórze. Nie myślała o Akademii Guwernantek, o uprzej mości, o szacunku dla pracodawcy, pochodzącego z wyższych sfer, kiedy wyprostowała się i spojrzała prosto w jego szydercze oblicze. - Mnie zaś, lordzie Ruskin, uczciwość nakazuje poinformować pana, że nie jestem zainteresowa na pana wrażeniami. Jeśli zaś wyobraża pan sobie, że do moich obowiązków będzie należeć godzenie się na pański dotyk, proszę mi to powiedzieć od razu, abym zdążyła znaleźć Skeetsa i mogła z nim wrócić do Londynu. 36 R O Z D Z I A Ł T - Do diabła! Gorąca dziewczyna z tej panny lady Charlotty Dalrumple! - Jej lodowate spojrzenie i wściekle oburzenie rozbawiły Wyntera. Zręcznie dal krok do tyłu i nisko się przed nią skłonił. - Będzie tak, jak sobie życzysz, o najjaśniejsze ze słońc. Lord Bucknell chrząkną! znacząco, co robił czę sto od chwili swojego przybycia. Kiedy Wynter spoj rzał w jego stronę, ten odwrócił wzrok z wyraźnym zmieszaniem. Lord nie aprobował zachowania syna Adorny. Ale to byl dom Wyntera. Tutaj Wyntera się nie oceniało. Z obojętnością, której się nauczył u boku szejka Barakaha, młodzieniec skiną! głową lordowi Buck- nellowi i dal znak Charlotcie, żeby weszła do środka. Zawahała się, wyczuwając ryzyko wiążące się z przy jęciem jego oferty pracy. Ale zlekceważyła podszep ty instynktu. Rozbawiła go jej naiwność. Na dźwięk jego śmie chu obejrzała się w jego stronę. Ich spojrzenia się spotkały. W tym momencie Adorna zawołała: - Chodź, Charlotto. Wynter musiał przyznać z niechęcią, że jeśli Char lotte zostanie guwernantką jego dzieci, będzie chro niona. Nie rozumiał, dlaczego pociąga go jej surowa mina i sztywny gorset. Żyl jednak tak długo wśród Beduinów, że przyswoił sobie ich fatalistyczną posta wę i był w stanie zaakceptować tę fascynację. I to po mimo wynikającej z angielskiego wychowania pew ności, że jedynie łajdak próbowałby zdobyć laką ko- >ietę. 37
Kiedy Adorna przedstawiała Charloitę lordowi Bucknellowi, ten ukłonił się pospiesznie i niedbale. Zachowanie Bucknella zdumiało Wynlera. Od chwili przybycia przed paroma godzinami lord Buek- nell zachowywał się niezwykle poprawnie, a teraz na gle zlekceważył gościa. Wyntcr gotów był przyznać, że może nie do końca wyczuwa złożoność hierarchii społecznej angielskiego społeczeństwa, był jednak pewien, że jego matka nie traktowałaby guwernant ki z taka. serdecznością, gdyby to nic mieściło się w etykiecie. Wydawało się, że Charlotty nie obeszło zachowa nie Bucknella, jakby już wielokrotnie musiała znosić podobną sytuację. - Ma pani piękny dom, lady Ruskin - powiedzia ła, patrząc na bezmiar wypolerowanych parkietów w salonie, na ścianę pełną okien, wychodzących na taras i ogród, na portrety, półki pełne książek i wzorzyste dywany. - Tak wyglądał Austinpark Manor, kiedy go ujrza łam po raz pierwszy. Zmieniłam tu bardzo niewiele. Nie poprawia się doskonałości. - Adorna wskazała stolik i fotele, ustawione wokół kominka. Służące rozstawiały na stole półmiski z ciastkami. - Tutaj na pijemy się herbaty. Chociaż świeci słońce, powietrze nadal jest jeszcze chłodne. Zerknąwszy na lorda Bucknella, demonstracyj nie studiującego tytuły na grzbietach książek, stoją cych długimi rzędami na regałach, Charlotta powie działa: - Z przyjemnością napiłabym się herbaty, lady Ru- skin, ale naprawdę wolałabym najpierw poznać dzieci, - Tak, z pewnością musisz je poznać. - Z ust Ador- ny wyrwało się lekkie westchnienie. - Nalegam jed nak, abyś przedtem się posiliła. 3S Uśmiech Wyntera zniknął. Jego syn, Robbie, ażał pobyt w Anglii za fascynującą przygodę, ale ila wściekała się i błagała, żeby ją zabrać do domu. Z powrotem do El Bahar, który opuścili właśnie ze względu na nią. Dziewczynka tego nie rozumiała. Jak niby miała rozumieć? Była jego córką i dotychczas doświadcza- a jedynie swobody, jeżdżąc konno, podróżując z ka- awanami i wydając rozkazy tubylcom. Gdy tylko Wynter zaczynał się buntować przeciwko regułom angielskiego społeczeństwa, wystarczyło, aby pomy ślał o Leili, i już wiedział, że postąpił słusznie. Kilku lokajów wnosiło bagaże z powozu. Nagle Charlotta krzyknęła: - Poczekajcie! Ta torba będzie mi potrzebna! Wynter przyglądał się z zainteresowaniem, jak guwernantka odbiera swój bagaż od lokaja. Torba była ciężka, mocno wypchana. Przysunął się bliżej, "osławiła ją pod ścianą i pozwoliła, aby służąca po mogła jej zdjąć okrycie. Wydawało się, że dziewczy na ma to wszystko, czego oczekiwała matka: była zimna, z dystansem, pozbawiona uczuć. Nie mógł so bie wyobrazić, by taka kobieta poradziła sobie z dzieckiem równie wybuchowym jak Leila. Jeśli Charlotta nie poradzi sobie z Leilą, będzie to ozna czało, że jest bezużyteczna. Charlotta rozwiązała wstążkę pod brodą i zdjęta kapelusz. Wynter byl oczarowany. - Mój Boże, kobieto - huknął - dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś ruda? Charlotta zamarła z rękoma uniesionymi ku górze. Wynter ujął dwoma palcami kosmyk włosów, któ ry wysunął się z jej koka. - Nigdy w życiu nie widziałem niczego takiego. Przy takim ogniu człowiek może rozgrzać sobie ręce. 39
Nagle dotarł do niego zdławiony śmiech matki. Pospiesznie podeszła do fotela. Charlotta oddala kapelusz służącej, po czym chwyciła go za rękę w nadgarstku i odepchnęła. - Milordzie, takie swobodne komentarze na temat wyglądu innych łudzi uważane są za niestosowne. - Po cóż więc kobieta odsłania swoje wdzięki, je śli mężczyźnie nie wolno się nimi zachwycać? - Nie odsłaniam swoich wdzięków! Moje rude wło sy są... - Wzięła głęboki oddech. - Może pan zachwy cać się urokiem dam, ale... nieco powściągliwiej. Palce Charlotty, zaciśnięte na ręce Wyntera, drża ły. Po kolorach, które pojawiły się na jej bladej twarzy, mógł zauważyć, że dziewczyna czuła się nieswojo. Jed nak doskonale panowała nad sobą. Wynter ciekaw byl, kiedy i z jakiego powodu nauczyła się tej sztuki. - Pozwolę więc sobie tylko dodać, że kolor pani włosów bardzo mi odpowiada. -Tak już lepiej, jednak ze względu na nasze wza jemne stosunki pracodawca-pracownik najlepiej by było, gdyby mi pan zaoszczędził komplementów. - Ale to mi się nie podoba. Puściła jego rękę. - Żeby sprostać towarzyskim regułom, czasami trzeba zrobić coś, co się człowiekowi nie podoba. Skrzywił się. - To pamiętam. Wygładziła dłońmi suknię. - Nie sądzę, żeby pan zrobił taką uwagę wobec kobiety z pustyni. - Żadnej kobiety z pustyni nie mógłbym tak oglą dać. Tylko małe dziewczynki mogą odkrywać głowy. Zaintrygował ją. - Chce pan powiedzieć, że kobiety naprawdę trzy mane są w haremie? 40 Żony jego przyjaciół zadawały podobne pytania, ale robiły to pogardliwym tonem. Charlotta była za fascynowana, i to do tego stopnia, że zapomniała o masce obojętności. - Żony bogatych mężczyzn, mieszkających w mie- ie, trzymane są w haremach - wyjaśni). - Ja żyłem wśród Bcduinów, pustynnych wędrowców. Nasze żo ny krążą pośród nas, mają jednak zasłonięte głowy. - Czy pana żona... - Charlotta zawahała się. - Żo ny? Czy musiały mieć zasłonięte głowy? - Moja żona - powiedział z naciskiem - miała za kryta głowę, zwykle również twarz. Ale ja również je zasłaniałem. Słońce i piasek są bezlitosne. Może za tym powściągliwym zachowaniem Char lotty kryla się awanturnicza dusza? - pomyślał. - Chodźcie i siadajcie, moi drodzy - zawołała Ador- na. Na twarzy Charlotty pojawiło się najpierw zasko czenie, a potem zakłopotanie, kiedy zauważyła, że wszyscy na nią patrzą. - Proszę mi wybaczyć, milordzie. Nie miałam pra wa pana wypytywać. - Czy to następna zasada, jaką powinienem po znać? Że Anglicy nie mogą pytać o prawdę? - Nie! Wcale nie o to mi chodziło. Pomyślałam je dynie, że chciał się pan napić herbaty i nie byl to wła ściwy moment na takie rozmowy. - Porozmawiamy więc później. - Odwrócił się , zanim zdążyła odpowiedzieć, zasiadł w najwięk szym fotelu. Adorna zajęła miejsce przy złoconej tacy z herba tą. Bucknell podbiegi do niej jak posłuszny pies na glos pana. Charlotta nadal się wahała. - Charlolto - Adorna skinęła ręką w stronę stoją- cej obok sofy' - czy mogłabyś mi pomóc? 41
Gdy dziewczyna zbliżyła się do hrabiny, ta nalała herbatę. - O ile dobrze pamiętam, lordzie Bucknell, pije pan herbatę z mlekiem. - Podaia filiżankę Charlot- cic, która z kolei przekazała ją Bucknellowi. - A ty, Wynter, z cukrem? Charlotła podała filiżankę Wynterowi, nie pa trząc mu w oczy. - Naleję teraz dla ciebie, Charlotte, a ty tymcza sem, czy mogłabyś podać Wynterowi ciasteczka mig dałowe? Jako dziecko bardzo je lubił. Wynter wziął dwa ciasteczka, dzielnie powstrzy mując się, by nie zjeść wszystkich, prosto ?, półmiska. Charlotta byłaby przerażona. Może nawet przerazi łaby się tak bardzo, że porzuciłaby maskę zimnego opanowania, odsłaniając prawdziwe oburzenie? Chociaż kusiła go taka prowokacja, pamiętał o pod stawowych zasadach zachowania przy stole w angiel skim towarzystwie. - Może kanapkę, lordzie Bucknell? - Kiedy od mówił, Adorna zaproponowała: - To może spróbuje pan makowca? Bucknell przyjął kawałek ciasta. Adorna nałożyła na talerz kanapki, kawałki ma kowca i ciasta z czarnymi porzeczkami i podała go siedzącej obok Charlotcie. - Damy są zbyt delikatnymi istotami, aby odczu wać coś tak pospolitego jak głód, ale obie z Charlot te czujemy potrzebę zjedzenia czegoś. Wynter roześmiał się i nawet Charlotta uśmiech nęła się lekko, ściągając rękawiczki. Tymczasem lord Bucknell pokiwał głową. - Słuszna uwaga. Bardzo słuszna. Angielskie nie wiasty nie są podobne do waszych dzikusek, mój chłopcze. 42 Nadal uśmiechając się, Wynter zapytał: - Jakich dzikusek? Takich jak moja żona? Bucknell drgnął- Jego spojrzenie powędrowało w stronę Wyntera pełne jeśli nic zgrozy, to przerażenia. - To było bardzo nieprzemyślane z mojej strony, milordzie. Proszę mi wybaczyć. - Bucknell spojrzał na Adornę. - Droga lady Ruskin, byłem zaskoczony, napotkawszy w posiadłości Wyntera. Przyznaję, że nie śledzę plotek, ale nie słyszałem najmniejszej wzmianki o jego powrocie. Wynter przerwał mu spokojnie: - Przybyłem zaledwie dwa tygodnie temu i nie czułem potrzeby rozpuszczania jakichkolwiek plotek na ten temat. - Ależ naturalnie, naturalnie. - Bucknell patrzył na Wyntera coraz bardziej zmieszany, a jego oschły głos stawał się coraz bardziej oschły. - Zwykle jednak takie wieści szybko rozchodzą się po całej Anglii. - Mama jest zdania, że lepiej będzie dla moich dzieci, jeśli zapoznają się z regułami tutejszego za chowania, zanim zaryzykujemy ich konfrontację z angielską socjetą. Dlatego staramy się zachować dyskrecję. - Rzucił Adornie rozbawione spojrzenie. - Prawie anonimowość. Przysięgam, mamo, kiedy byłem w mieście, to Howard mnie rozpoznał i wpro sił się do domu. - Howard często cierpi na brak pieniędzy - dodał Bucknell. - Gdyby nie śmiesz... eeee... oryginalne poglądy Wyntera, Howard i jego towarzystwo trzeba by było siłą wyrzucać z domu. Wynter udał, że nie słyszał przejęzyczenia Bucknella. - Mam nadzieję, moja droga, że podczas pobytu w Londynie nie musiałaś odwiedzać swojej firmy. - Bucknell mówił do Adorny, ale uwaga wyraźnie wy mierzona była w Wyntera. 43
- Nie - odparła Adorna. - Wynter przejął zarzą dzanie nia, korzystając z pomocy kuzyna Stewarta, - Nigdy nic powinnaś .się parać takimi plebejski- mi zajęciami. - Bucknell drażnił się z Wynterem, ośmielony wyraźnym dobrym humorem lorda. - La dy Ruskin jest delikatnym kwiatem. Wynter z trudem się pohamował. - Chyba pan jej zupełnie nie zna, jeśli pan w to wierzy. Bucknell, stateczny starszy pan, żachnął się, ura żony przez młodego byczka. Nagłe u szczytu schodów rozległ się szybki tupot nóg i głośny okrzyk. - Tato! - Wołanie LeiJi odbijało się echem w dłu gim korytarzu na piętrze. - laaaatooooo! Wynter wyobraził sobie, że dziewczynka zjeżdża po poręczy schodów. - Nie idź tam. - Robbie krzyczał równie głośno, jak siostra, wyobrażając sobie, że jego reprymenda usprawiedliwia taki wrzask. - Będziesz miała potem kłopoty. AJe lżejszy tupot bucików dziewczynki zdystanso wał się od mocnego stąpania brata i córka Wyntera, ślizgając się i wymachując rękami, wpadła do salonu. Była chuda, istna kupka kości, powiązanych skórą i mięśniami, i wysoka, wyższa niż większość dzieci w jej wieku. Ciemne włosy, odziedziczone po matce, miała zaplecione z tyłu głowy. Jej skóra połyskiwała pięknym, oliwkowym odcieniem. Chociaż dziewczyn ka wyglądała na zawstydzoną, w jej wielkich, błysz czących oczach czaiło się licho, a ciemnoczerwoną sukienkę pokrywał pył, którego jeszcze godzinę temu tam nie było. Wynter wyciągnął ku niej ramiona. - Chodź, mój słodki ciężarze! 44 Rzuciła się na niego. W tej samej chwili zdyszany Rohbie pojawił się w drzwiach. - Próbowałem ją zatrzymać! - Wysoki i barczysty chłopiec, o włosach równie ciemnych jak u siostry, zdradzał już oznaki przyszłej męskiej urody. Wskazał palcem na siostrę, przytuloną do ojca, i powiedział łamiącym się głosem: - Znowu była na poddaszu i zrobiła tam okropny bałagan. - Nie opowiadaj takich rzeczy - zganił go Wynter i skinieniem ręki przywołał syna. Chłopiec podszedł i usiadł mu na kolanach. A potem cała trójka odmieńców zaczęła się przy glądać przedstawicielom angielskiej socjety. Adorna patrzyła na swojego syna i wnuki z uczu ciem zarazem miłości, jak i rozpaczy. Bucknell nie potrafi! ukryć swojej niechęci, co było do przewidze nia. A Charlotta.... Po raz pierwszy od chwili, gdy Wynter ją spotkał, jej oczy nie miały chłodnego wyrazu. Patrzyła na je go dzieci... oceniająco. - Ta pani jest guwernantką, którą wam obiecała babcia - powiedział obojętnym tonem. - Nazywa się panna lady Charlotta, jest mądra i piękna, co może cie sami zobaczyć, i będzie was uczyła. Charlotta spojrzała na Leilę i uśmiechnęła się. Potem przyjacielsko skinęła głową Robbiemu. - Tak się cieszę, że mogę was poznać. Zawsze przyjemnie jest zawierać nowe przyjaźnie. - Miło mi panią poznać, panno lady Charlollo - odezwała się dziewczynka. - Jednak żadne nie wsta ło i nic ukłoniło się. Adorna już miała je upomnieć, lecz Charlotta ją biegła: - Robbie, gdybyś mógł podać mi moją torbę, to poszukam prezentów, które wam przywiozłam. 45
Chłopiec poderwał się natychmiast i złapał torbę podróżna, którą Charłotta przezornie postawiła w salonie. Leiła przywarła do ojca. Podczas ostatnich mie sięcy poznała zbyt wicJu nowych ludzi, zmagała się ze zbyt wiełoma nowymi doświadczeniami i czasem ogarniała ja. fala nieśmiałości. Pojawiały się też wy buchy złości. W nocy śniły się jej koszmary, ale Char łotta nie musiała tego jeszcze wiedzieć. Kiedy Robbie podał jej torbę, wskazała mu miej sce koło siebie. Gdy usiadł, otworzyła torbę i wycią gnęła z niej drewnianą, mniej więcej trzydziestocen- tymetrową rzeźbę konia. Doskonały artysta uformo wał wypolerowane drewno; zwierzę zdawało się być w ruchu, z uniesionymi kopytami, rozwianą grzywą i ogonem. -To prezent dla Leili - poinformowała zebranych Charłotta. Powtórnie sięgnęła do torby i wydobyła z niej przedmiot wyglądający jak cienki, niespełna dziesię- ciocentymetrowy trzonek. Wynler wiedział od razu, co to jest. Charłotta by ła mądra. Niebezpiecznie mądra. Musiał to zapa miętać. Adorna jęknęła cichutko i ukryła twarz w dło niach- Robbie zmarszczył brwi i ostrożnie wziął trzo nek z rąk guwernantki. Tylko chwilę zabrało chłopcu rozszyfrowanie za gadki. - Tato! Zobacz! Scyzoryk! Mogę go nosić ze sobą i mogę nim rzucać... - Przerwał i zerknął ostrożnie na swoją babkę. - Ale nie w domu. - Będziemy więc 6viczyć na dworze, tak? - zapyta ła Charłotta. - Będziemy na to mieli czas na space rach. Mam nadzieję, że pokażesz mi, jak się nim rzuca, 46 a Leila zaprezentuje, jak się jeździ konno. - Odwróci ła się w stronę dziewczynki, która nie odrywała wzro ku od wyrzeźbionego konia. - Leilo, twoja babcia opo wiadała mi, jaka z ciebie wspaniała amazonka. Leila łypnęła podejrzliwie na Charlotte. - Owszem. Ale nie będę jeździć w damskim siodle. - Ojej - Charłotta podniosła konia i pogłaskała go. - Nie wiedziałam, że nie umiesz jeździć na dam skim siodle. - Umiem! - Oburzona Leila zerwała się z kolan ojca. - Tylko nie chcę! Robbie, pochłonięty bez reszty otwieraniem ko lejnych ostrzy scyzoryka, nawet nie spojrzał na sio strę, gdy zapytał: - Skąd wiesz? Nigdy nawet nie spróbowałaś. Zanim Leila wybuchnęła gniewem, Charłotta wstała. - Dziewczynki wszystko potrafią, Robbie. Leilo, chodź i weź konia. Leila przemaszerowała przez pokój, podniosła rzeźbę i przytuliła do piersi. - Jest piękny - rzekła zachwycona. - Dziękuję, panno lady Charlotto. - Dziewczynki mają także lepsze maniery, niż chłopcy - zauważyła Charłotta. Robbie zrozumiał sugestię. - Dziękuję, panno lady Charlotto - wyrecytował. - Bardzo proszę. Robbie, czy możesz zanieść mo ją torbę do pokoju? Jeśli pani pozwoli, lady Ruskin, ta dwójka zaprowadzi mnie do mojej sypialni. - Tak. Oczywiście. Zgadzam się - słabym głosem powiedziała Adorna, Charłotta ujęła jedną ręką dłoń Robbiego, drugą wzięła za rękę Leilę. Kiedy cała trójka wychodziła z salonu, Wynter usłyszał, jak Charłotta mówi: 47
- Czy wiecie, że siedzenie w damskim siodle jest trudniejsze niż w męskim? Wynter wstał, podszedł do drzwi, wyszedł i Z rę koma opartymi na biodrach patrzył za oddalającymi się dziećmi i guwernantką, Charlotta z taką łatwo ścią pokierowała tą krnąbrną dwójką, że nawet nie zdali sobie sprawy z manipulacji. Doskonale się nadawała. Tak, była naprawdę wy śmienita. R O Z D Z I A Ł 5 Parę minut później Charlotta pokręciła głową na widok niepohamowanego łobuziaka, ubranego w jej suknię, rękawiczki do łokcia i pelerynkę. Leiła uśmiechnęła się i założyła okulary guwer nantki. Zza szkieł jej oczy wyglądały na ogromne. Za mrugała, gdyż świat wokół niej nagle się wykrzywił. - Co to jest? - zapytał Robbie, wyciągając z otwartej torby Charlofty długie pudełko. - Podaj mi, to ci pokażę. Czy umiesz dodawać i odejmować? - Tak, proszę pani - w głosie Robbbiego słychać było silniejszy akcent niż u jego ojca, ale posługiwał się bezbłędną angielszczyzną. - Umiem leż mnożyć i dzielić. Charlotta unosła brwi. - To bardzo dobrze. Nie wiedziałam. Kto cię uczył? - Mój tato. Tatuś jest... był człowiekiem zarządza jącym interesami w naszym plemieniu i powtarzał, że w świecie handlu trzeba umieć wszystko, żeby zdobyć szacunek partnera. 48 Charlotta spojrzała w dól, wyciągając suwak z pu dełka. - Twój tato jest bardzo mądrym człowiekiem. - Zaczęła przesuwać poszczególne drewniane części suwaka, pełne cyfr i znaków. - Chyba się ucieszysz, gdy ci powiem, że kiedy opanujesz sztukę posługiwa nia się suwakiem logarytmicznym, będziesz mógł wy konywać skomplikowane rachunki, nie korzystając z kartki papieru i ołówka. Robbic zmarszczył czoło. - Ale ja nigdy nie używam papieru i ołówka. Wszystko liczę w głowie, jak mój tatuś. Charlotta była zaskoczona. - Duże liczby też? Ta kie jak... sześćset trzydzieści dwa razy cztery tysiące czterysta osiemnaście? - Dwa miliony siedemset dziewięćdziesiąt dwa ty siące sto siedemdziesiąt sześć. - Nie, niemożliwe, żebyś to policzył w głowie. Wi dzisz, poprawna odpowiedź to... - Charlotta szybko operowała suwakiem. - Dwa miliony siedemset dzie więćdziesiąt dwa tysiące sto siedemdziesiąt sześć! - Spojrzała na chłopca. - Jak to zrobiłeś? - Tato mnie nauczył. - Tato cię naucz)'!? - Zdumiona Charlotta zaczę ła się zastanawiać, czy to odcięcie od cywilizowanego świata mogło tak wyostrzyć wrodzone zdolności. - Obaj macie niezwykły talent! W tym momencie Leila wpadła na umywalkę i por celanowa miska oraz dzbanek spadły na podłogę. Miska pękła. Woda się rozlała. Lcila wybuchnęla płaczem. - To hylo bardzo głupie - skomentował kochany raciszek. Charlotta podniosła się niespiesznie i podeszła o Leili, siedzącej na podłodze i trzymającej się łydkę. 49
- Pochlapałaś się? - Zdjęła dziewczynce z nosa swoje okulary i schowała je do kieszeni. - Tak. Na dodatek się uderzyłam. - AJe niezbyt mocno. TU jest ścierka; chodź, wy trzemy wodę. Czy umiesz mnożyć, jak twój brat? - Nie. - Leila niechętnie wzięła ścierkę i zaczęta wycierać podłogę. - Umiem tylko pomnożyć sto przez tysiąc. - Tb też robi wrażenie. - Charlotta uklękła koło dziewczynki i przystąpiła do skuteczniejszego wycie rania. - Czy wasz tato nauczył was czytać? - Umiem czytać - oświadczył Robbie. -Nie umiesz. - Leila mówiła z silniejszym akcen tem niż jej ojciec. - Czasami tylko uda ci się rozpo znać jakieś litery. - Ale jestem lepszy od ciebie. ~ Umiem czytać! Tylko po prostu nie chcę. Charlotta postawiła miskę i pozbierała kawałki porcelany. - Ale ja potrafię czytać i mam książkę, która po winna ci się spodobać. - Jeśli będę musiała ją czytać, to na pewno mi się nie spodoba - buntowniczo zakomunikowała Leila. - Nie. Tb ja ci ją będę ezytać - zawołała Charlotta, bez cienia wyrzutów sumienia zastawiając pułapkę. Wstała z podłogi i podeszła do swojej torby po dróżnej. Większa część zawartości rozrzucona była po podłodze. Ubrania, które zapakowała na wypa dek, gdyby służba nie przyniosła jej kufrów, tablica do pisania, podręczny sekretarzyk z papierem, pióra mi i starannie wybranymi książkami. Podniosła jeden z oprawionych w zieloną skórę tomów i rozejrzała się po przestronnej, słonecznej sypialni, której okna wy chodziły na wschód. 50 - Chodźcie, dzieci. - Charlotta poprowadziła je na kanapę przy oknie i usiadła na środku, aby Rob bie i Leila mogli usadowić się po jej bokach. Podczas gdy dzieciaki toczyły wojnę o poduszki, na których można byto się oprzeć, Charlotta uważnie przyjrzała się pokojowi. Nie znajdował się on w tym skrzydle domu, gdzie zwykle położone były pomieszczenia dla guwernan tek, nianiek i dzieci. Ten elegancko umeblowany, wytapetowany na zielono pokój znajdował się na pierwszym piętrze. Po obu stronach łóżka poło żono dwa ogromne, puszyste dywany, przy kominku ustawiono dwa fotele i sofę - luksus, jakiego Char lotta nie doświadczyła od czasu opuszczenia domu wuja. Gdyby tylko wiedziała, czemu to zawdzięcza. Z jakiegoś powodu czulą się przekupywana. Dzieci dobrze znały matematykę, kiepsko czytały, były nieokrzesane, buntownicze i bardzo inteligent ne. A więc jeszcze wiele mogły się nauczyć. - Co to za książka? - zapytała Leila. -To nowość. Dopiero ją przeczytałam i mówiono mi, że mają się ukazać następne historie - Charlotta pogładziła skórzaną okładkę swojego nowego, naj cenniejszego nabytku. -To „Baśnie z 1001 nocy". - A o czym? - Robbie wziął do ręki suwak loga rytmiczny i zaczął nim sprytnie manipulować. Charlotta podejrzewała, że gdyby go teraz zosta wiła, szybko opanowałby tę umiejętność, której taj niki ona sama zgłębiała kiedyś z takim trudem. Otwierając książkę, powiedziała: - To historia o bardzo mądrej damie i o baśniach, które opowiada. - Mama też opowiadała nam baśnie - odezwał się Robbie. - Leila nie pamięta mamy. 51
Charlotta nie wiedziała, czy postępuje właściwie, ale nie potrafiła opanować ciekawości: -He Leila miała wtedy lat? -Trzy, a ja siedem. - Usta cJHopca zadrżały przez chwilę, ale się opanował. - Pamiętam ją. - Wasza mama żyje w twoim sercu - powiedziała łagodnie Charlotta. - Co to znaczy? - zainteresowała się Leiła. - Ona chce powiedzieć, że nadal mogę ja. widzieć, kiedy zamknę oczy. - W głosie Robbiego dźwięczało zniecierpliwienie, ale Charlotta podejrzewała, że udawane. - Mama była niska i gruba i stale się do mnie uśmiechała. - Czy do mnie też się uśmiechała? - spytała Leila. - Do ciebie też. - Lubiła mnie - z triumfem stwierdziła Leila. - A gdzie jest twoja mama, panno lady Charlotto? Charlotta zawahała się. ale nie zwróciła dziewczyn ce uwagi, że niewłaściwie ją tytułuje. Owszem, dziw nie to brzmiało, lecz miało wdzięk, a poza tym błędem byłoby podważanie tego, co nakazał im ojciec. - Moja mama także nie żyje. - Uprzedziła następ ne pytanie: - Mój ojciec także. Umarli, kiedy miałam jedenaście lat. Byli ze mną dłużej, niż wasza mania z wami. Miałam szczęście. - Szczęście - powtórzyła Leila. Charlotta oparła dłoń na białej kartce papieru, zadrukowanej wyraźnymi, czarnymi literami. - To co, zaczniemy czytać? * -Naprawdę nie znam się na matematyce. - Wyn- ter wbił tępy wzrok w grubą księgę rachunkową, któ rą jego kuzyn Stewart rozłoży! przed nim, po czym 52 podniósł oczy na grupę ubranych na czarno dżentel menów, siedzących wokół długiego stołu. Wszystko to działo się w londyńskim biurze firmy przewozowej Ruski nów. - Możecie mi to wytłumaczyć? Kątem oka dostrzegł, że palce Stewarta zaciskają się na brzegu skórzanej okładki. Pan Hodges poczer wieniał na twarzy i wyglądał tak, jakby za chwilę miał dostać apopleksji. Pan Read zwijał w rolkę leżące przed nim dokumenty. Sir Drakely gładził wąsy, usi łując ukryć skrzywienie ust. A pan Shilbottle zaczął f s i ę dusić w napadzie kaszlu. Wynter szeroko otworzy! oczy i przeniósł wzrok na Stewarta. - Jest z tym jakiś problem? Kończący za tydzień pięćdziesiąt siedem lat Ste wart wygląda! na swój wiek. A to za sprawą pochylo nej, wysokiej, chudej sylwetki, przerzedzonych wło sów i cienkich, zaciśniętych warg. Ale we wspomnie niach Wyntera kuzyn właściwie zawsze wygląda! po dobnie. Po prostu urodził się stary. - Ależ nie ma żadnego problemu, kuzynie - po wiedział łagodnie Stewart. Chodzi tylko o to, że... trudno jest na poczekaniu udzielać lekcji arytmetyki. Gdybyś powiedział mi wcześniej... Wynter, celowo odgrywając rolę głupka, uśmiechną! się promiennie do członków kierownictwa swojej firmy. - Ale możecie mi opowiedzieć o zyskach. Tb wszystko, co mnie tak naprawdę obchodzi. I możecie mnie poinformować, co się dzieje w firmie. Przecież chyba po to tu jesteście? Drakeły zerknął na pobielałe palce Stewarta i zdecydował, iż czas przejąć inicjatywę. - Tak, tak, oczywiście, że po to tu jesteśmy. Cho dzi tylko o to, że twoja matka nieco bardziej sie in- 5 3
teresowała funkcjonowaniem firmy i sądziliśmy, że ty też... Twój ojciec także się interesował! - Czy był dobry z matematyki? - zapytaj Wynter. Drakely był zaszokowany pytaniem. - Byt.., lord Ruskin byl... ShilbottJe, sześćdziesięcioletni dżentelmen o twa rzy jak z waty, postanowił się wtrącić: - Wszyscy wiedzieli, że lordowi Ruskinowi wystar czyło jedno spojrzenie na rząd obliczeń, aby je zrozu mieć. Jego lordowska mość sam kierował swoją fir mą. Kiedy blisko pięćdziesiąt lat temu przystąpiłem do niej jako dostawca węgla, znał każdego z nazwiska i sprawowanej funkcji. Był też pierwszym człowie kiem, który poznał się na moich możliwościach i dal mi szansę. Twój ojciec był święty, chłopcze. - Święty... - Wynter doskonałe pamiętał wizyty w biurze i swojego sprytnego i złośliwego ojca, i wie dział, źe dopiero po śmierci mógł awansować na święte go, i to tylko w oczach tych, którzy byli podatni na iluzję. - Nigdy dotąd nie słyszałem, żeby ktoś tak mówił o mo im staruszku. Ale nawet jeśli przed laty trochę zdumie wał swoimi umiejętnościami, to czasy się zmieniły. - No pewnie. - Hodges poklepał się po brzuchu wypychającym jedwabną kamizelkę. - Przystąpiłem do firmy wkrótce po tym, kiedy stery przejęła lady Ru skin. Bardzo opłakiwała stratę męża i syna. Ty' oczywi ście żyłeś, ale twoja matka o tym nie wiedziała. Wszyscy zgromadzeni przy stole wbili wzrok w Wyntera. Wynter patrzył łagodnie, zastanawiając się jedno cześnie, który z tych żarliwych wielbicieli matki ko rzystał z okazji i ją okradał. Hodges tymczasem kontynuował swoją opowieść. - Było wtedy paru łobuzów, gotowych wykorzy stać sytuację, ale twoja matka wykiwała ich. - Uniósł 54 palec wskazujący. - Nie ma tak pusto w głowie... eeee... to znaczy nie jest takim delikatnym kwiatem kobiecości, jakby się wydawało. Ci łajdacy niczego nie podejrzewali, dopóki nie znaleźli się przed obli czem sędziego! Mówiący to mężczyzna najwyraźniej byl w Ador- nie zakochany, a po uśmiechach pozostałych dżen telmenów sądząc, oni także pozostawali pod uro kiem tej kobiety. Dzięki Bogu za talent Adorny do zaćmiewania męskich umysłów swoim czarem, pomyślał Wynter; dzięki temu zdołała ocalić rodzin ny majątek. Zastanawiało go jednak co innego; czy żadnemu nich nie przyszło na myśl, że on, Wynter, nie miał pstro w głowie, jak na to wyglądał? Czy napraw dę wierzyli, że pobyt w Arabii nadwerężył jego inte ligencję? Wyglądało na to, że wszyscy Anglicy uwa żali, iż trzeba ukończyć Oksford, ubierać się na czar no i oddychać angielskim powietrzem, żeby rozu mieć, jak się robi interesy. Mógł ich poinformować, że interesy wszędzie robi się tak samo, bez względu na położenie geograficzne. Ale nie powiedział tego. Niech odkrywają prawdę na własne ryzyko. - Istotnie, moja matka jest klejnotem połyskują cym barwą i kolorem na bezkresnej tutejszej pustyni. Odziani w czarne fraki dżentelmeni niespokojnie poruszyli się na krzesłach. Wynter z trudem stłumi! uśmiech. Anglicy byli tacy przyziemni; wystarczyło, że wysławiał się kwieciście, a płoszyli się jak panny. Poezja okazywała się bardzo przydatnym narzę dziem. Dostarczała mu sporo rozrywki. - Ale oczywiście lady Ruskin pragnie całkowicie zdać się na mnie i zachęca mnie do przejęcia zarzą dzania firmą. Bez niepotrzebnych wskazówek. - Wynter wstał. Pozostali natychmiast poderwali się