mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

Dodd Christina - Rycerz 1 - Rycerz swojej pani

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Dodd Christina - Rycerz 1 - Rycerz swojej pani.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 450 stron)

Dodd Christina Rycerz swojej pani Młodej i pięknej, choć nad wiek poważnej i dumnej lady Alisoun, dziedziczce potężnego zamku i pokaźnych dóbr ziemskich, zagraża niebezpieczeństwo – ktoś czyha na jej życie. Kobieta postanawia znaleźć rycerza, który będzie ją chronił. Wybiera „żywą legendę” – sir Davida z Radcliffe, który jednak okazuje się odbiegać od jej wyobrażeń. To człowiek zmęczony życiem, pozbawiony majątku, zaszczytów i nadziei na odmianę losu. Alisoun zatrudnia go jednak, wciąż licząc na to, że jego imię odstraszy wrogów. Wkrótce ma się okazać, jak znacząco jej decyzja wpłynie na los ich obojga.

R O Z D Z I A Ł 1 Średniowieczna Anglia Northumbria, 1252 Widziałem całą rzecz od początku do końca i błagam was, odnotujcie, że nie ma wśród żywych zbyt wiełu, którzy mogliby powiedzieć to samo. Większość ludzi słuchających tej opowieści twierdzi, że to legenda, romantyczna historia, jedna z tych, które kobiety wymyślają ku swojej uciesze. Przysięgam wam, że sam wszystko widziałem, a cokolwiek o tym słyszeliście, jest prawdą. Powiem więcej, cokolwiek słyszeliście, nie jest nawet połową prawdy. Pierwsze, co pamiętam, to piknik. Och, miały miejsce i inne wydarzenia, lecz ja byłem jeszcze chłopcem, paziem w domu ladyAlisoun. Spałem razem z innymi paziami, uczyłem się i modliłem razem z nimi, a raz na miesiąc z trudem skrobałem list do mych dziadków, który ladyAlisoun zawsze czytała. Mówiła, że robi to, aby zobaczyć, czy poczyniłem postępy w naukach u księdza. Wtedy jej wierzyłem, lecz teraz podejrzewam, że prawda była inna - chciała się przekonać, czy dobrze mi pod jej opieką. I było mi dobrze, chociaż nasz kontakt ograniczał się do odbywającej się raz w miesiącu dyskusji o mo- 2

ich postępach w zdobywaniu umiejętności giermka. Wiedziałem, że mogę zostać giermkiem. Było nimi wielu dorosłych mężów i młodzianów. Jednak moje aspiracje sięgały wyżej. Pragnąłem zostać szlachetnym rycerzem. Był to największy zaszczyt, jaki mógł mnie spotkać, moje największe marzenie i wyzwanie, a ja skupiłem cały wysiłek na nauce. Tak więc dopiero ten fatalny piknik zaalarmował mnie, że coś złego dzieje się w domu łady Alisoun. Pierwszy krzyk rozległ się niedługo po południowym posiłku, kiedy młodzi mężczyźni i kobiety z wioski i zamku rozeszli się po lesie otaczającym łąkę. Byłbym wśród nich, lecz paziowie pełnili służebną funkcję wobec wszystkich, mnie zaś rozkazano, abym pomagał służkom powkładać wszystkie rzeczy z powrotem do koszyków, podczas gdy mężczyźni odpoczywali leniwie po obfitej uczcie. Tak czy inaczej, ktoś - nie wiem kto - zawołał: - Porwano lady Edlynl Ten okrzyk od razu zwrócił moją uwagę, gdyż piętnastoletnia (cztery lata starsza ode mnie) ladyEdlyn była miła, piękna... i całkowicie nieświadoma mego istnienia. Uwielbiałem ją. Okrzyk zwrócił również uwagę łady Alisoun. Wstała szybko. Bardzo szybko! Nikt, kto mieszkał poza George's Cross, nie mógł pojąć wagi tych słów, lecz na łące natychmiast zapadła cisza. Oczy wszystkich skierowały się ku wysokiej postaci lady Alisoun i wyrażały niepokój wywołany jej gwałtowną reakcją. Lady Alisoun nigdy nie robiła niczego szybko, lecz z namaszczeniem i spokojnie. Każdego dnia wsta- wała o świcie, brała udział w mszy, spożywała posiłek i przystępowała do wypełniania codziennych 6

obowiązków. Każdego roku obchodziła święto Trzech Króli, pościła przed Wielką Nocą, doglądała kocenia się owiec wiosną, zaś jesienią jeździła do Lancaster. Była panią, naszą panią, tą, która wy- znaczała rytm naszego życia. W moich ustach brzmi to tak, jakby była stara - cóż, dla mnie taka właśnie była - chociaż patrząc wstecz, zdaję sobie sprawę, że nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia cztery wiosny łub dwadzieścia pięć. Jednak wcale nie wyglądała staro. Wyglądała cudnie i właśnie dlatego ten jeden pośpieszny, gwałtowny ruch stał się dla nas tak wymowny. Trzy służki wyłoniły się z lasu i podbiegły ku niej, jakby przyciągane mocą magnetytu. - Mężczyzna... jakiś mężczyzna! On ją porwał! Któraś z głupich wieśniaczek wrzasnęła przeraźliwie, a lady Alisoun odwróciła się, obrzucając ją twardym spojrzeniem. Od razu zapadła cisza. Lady Alisoun oczekiwała stosownego zachowania od wszystkich mieszkańców jej włości. Jej wola była zwykłe spełniana. Wtedy zwróciła się do dziewcząt: - Kto ją porwał? - Jakiś mężczyzna - wydyszała jedna z nich. Lecz Heath, pierwsza służąca milady, przepchnęła się do przodu i walnęła dziewczynę w ramię. - Gadaj. Co za mężczyzna? -Obcy. Usłyszałem, jak osobista pokojówka lady Alisoun, kobieta nosząca pod sercem dziecko, wypowiada prostą modlitwę. - Obcy mężczyzna uprowadził łady Edlyn? - zawołał sir Wałter. Nawet nie wstał z miejsca, by zadać to pytanie, nie wykazał cienia niepokoju, a ja po raz kolejny zrozu- 7

miałem, jak bardzo go nie lubię. Mimo dumnej miny nie był nikim więcej jak tylko rycerzem wyniesionym przez lady Alisoun do funkcji zarządcy. Mial zapewnić bezpieczeństwo jej posiadłościom, lecz tego dnia z trudem wyplątał się z objęć kobiety, by okazać choć odrobinę szacunku. Rozejrzawszy się dookoła, dostrzegła tę samą niechęć malującą się w oczach wszystkich obecnych. Wstrzymaliśmy oddech, oczekując reprymendy z ust lady Alisoun. Być może była uosobieniem damy, lecz kilkoma starannie dobranymi słowami umiała doprowadzić dorosłego mężczyznę do płaczu. Jednak tym razem tego nie uczyniła. Po prostu popatrzyła na sir Waltera swymi dziwnej barwy ocza- mi, oceniając go w myślach. Pewnie zastanawiacie się, skąd to wiedziałem, łecz wiedziałem, tak samo jak sir Walter, bowiem ów przysadzisty niegodziwiec z nizin tak szybko zerwał się na równe nogi, że jego kobieta przewróciła się i uderzyła głową w kamień. Dobrze jej tak. Ladacznica. Gdy tylko wstał, nastąpił ogromny tumułt. Sir Walter natychmiast zorganizował pościg, kierując wieśniaków w różne części lasu, żeby szukali lady Edlyn. Ja też chciałem iść. Podskakiwałem na jednej nodze, machałem ręką, w końcu nawet się odezwałem, łecz on odmówił mi zaszczytu wzięcia udziału w poszukiwaniach. Przywdział na usta obrzydliwy, szyderczy uśmiech i powiedział, że powinienem zostać z kobietami. Nie lubił mnie, uważał bowiem, że nie wiem, gdzie jest moje miejsce. A ja wiedziałem, gdzie ono jest. Owszem, nie przestrzegałem tej reguły, ale wiedziałem, gdzie moje miejsce. Sir Walter nalegał, by osobiście ruszyć wraz z tropicielami ku miejscu, dokąd uprowadzono lady 8

Edlyn. Mieli duże szanse, żeby ją odnaleźć. Sir Walter pragnął wziąć udział w akcji poszukiwawczej, aby zrobić wrażenie na łady Alisoun. Kiedy wyznaczeni ludzie rozbiegli się na wszystkie strony, a ich okrzyki powoli ucichły, lady Alisoun odesłała kobiety z małymi dziećmi do zamku, gdzie mogły się bezpiecznie schronić. Wyznaczyła też do ich obrony kilku pozostałych uzbrojonych mężczyzn. Wielki i niezbyt rozgarnięty Ivo próbował spierać się z nią w tej kwestii. Nie chciał jej opuszczać, lecz lata posłuszeństwa pozostawiły piętno, więc już po chwili zostałem z lady Alisoun sam. Usiadła na kocu rozpostartym na środku łąki. Nosiła białe szaty z niebieskimi łamówkami. Strój był niezbyt praktyczny, lecz tego dnia służyła jako symboł dla swoich poddanych. Była boginią ziemi, a zarazem Dziewicą Maryją w jednej osobie, rozsiewającą nadzieję, że po dwóch łatach suszy nadcho- dzące lato okaże się obfite w plony. Biała chusta odwinęła się do tyłu, ukazując pod spodem niebieski czepek. Przez białe luźne cotte* widać było niekiedy długą błękitną koszulę. Gdy podciągnęła luźne białe rękawy, te szybko opadły, przy czym dało się spostrzec ich niebieską podszewkę. Nikt nie myślał o niej, że jest ładna czy coś w tym guście. Ona po prostu była naszą panią. Siedziała wyprostowana, ze spokojnym obliczem, położywszy dłonie na podotku. Nic nie powiedziałem, ona również; zacząłem ponownie uprzątać bałagan, jaki zostawiły po sobie dwie setki biesiadników, którzy uroczyście obchodzili nadejście wiosny. Pognieciona trawa wydzielała * Cotte - luźna spodnia suknia damska, noszona pod szatą wierzchnią, od pasa poszerzana klinami (przyp. red.). 6

dookoła intensywny zapach. Na ziemi walały się poprzewracane kosze, a ich zawartość już zaczęły pożerać wygłodniałe mrówki. Przez kilka chwil lady Alisoun ignorowała mnie, a ja niemalże zapomniałem o niej. W końcu miałem jedenaście lat i znalazłem się tu pośród obfitości pozostawionej strawy. A nie była to strawa zwykła, codzienna. Wszystkie białogłowy wyciągnęły ze spiżarni ostatnie najlepsze zapasy na tę specjalną okazję i przygotowały miodowy chleb, słodkie przysmaki i pitny miód. Z początku zacząłem podjadać trochę nieśmiało, jedynie próbując i wkładając resztę z powrotem do kosza. Jednak niebawem zaczęty nadlatywać ptaki, zbiegły się inne stworzenia z lasu, zwabione wonią jedzenia i nieobecnością uczestników biesiady. Więc gdybym ja tego nie zjadł, zrobiłyby to zwierzaki. Oczywiście to dosyć bałamutne rozumowanie, lecz, jakem już wspomniał, miałem dopiero jedenaście lat. Nieoczekiwanie lady Alisoun spytała: - Czy pamiętasz moją kotkę? Właśnie maczałem palce w garnuszku miodu, którego zawartość wpychałem sobie w usta, więc jej pytanie nieco mnie zaskoczyło. Musiałem wyraźnie okazać przeszywające mnie poczucie winy, jednakże ona wcale mnie nie skarciła. Poczekała, aż obliżę pałce, przełknąłem i w końcu zdobyłem się na odpowiedź. - Tak, pamiętam. - Lady Alisoun milczała, więc nałożyłem pokrywę na garnek i ośmieliłem się po- wiedzieć coś jeszcze. - To była śliczna kocia. - Pamiętasz, jak zawsze przynosiła mi myszy i kładła je u mych stóp? - Lady Alisoun wzdrygnęła się. - A ja musiałam okazać wdzięczność, zabierając je z ziemi i zanosząc do spiżarni. 7

Na to wspomnienie mogłem się tylko uśmiechnąć. - Tęsknię za nią - powiedziała. Tapestry zdechła kilka tygodni wcześniej, lecz nie zwróciłem na to większej uwagi. Przecież w zamku roiło się od kotów i psów, więc jeśli chciałem przytulić jakiegoś futrzaka, to w każdej chwili któryś z nich byt w zasięgu ręki. Lecz lady Alisoun była kimś wyjątkowym dla Tapestry, a ja właśnie zrozumiałem, że również Tapestry była wyjątkową istotą dla lady Alisoun. Wsunąwszy garnuszek miodu do koszyka, wytarłem lepkie palce w tunikę i zastanowiłem się, co mądrego by tu powiedzieć. Lady Alisoun nie czekała na moje słowa. - Czy słyszałeś, jak umarła? Słyszałem. Z obrzydzeniem wspomniałem, że ktoś mógł być aż tak okrutny. Poczułem ogarniającą mnie furię. Ten człowiek zadał ogromne cierpienie również mojej lady. Tym razem wbiła we mnie wzrok. - Czy słyszałeś, co się stało z Tapestry? - Tak, miłady. - Otarłem nos rękawem, po czym wróciłem do swego zajęcia przy koszykach, mamro- cząc: - Ktoś obdarł ją żywcem ze skóry i przybił gwoździami do bramy zamku. - Sir Walter uznał za przypadek, że była to moja ulubiona kotka. Znieruchomiałem, wpatrując się w nią. - A nie był? Przecie gdyby ktoś wiedział, że to pani kotka, musiałby to być ktoś z nas, mieszkańców zamku, a nikt z nas niczego takiego by nie uczynił, milady. Przyjęła moje zapewnienie skinieniem głowy. - Nie, to nie był nikt z mieszkańców, lecz ktoś, kto jednak dobrze mnie zna. Tak sobie myślę... - Rozej- rzała się, spoglądając na ścianę drzew. - Bo gdy Edlyn poszła do lasu, miała na sobie moją pelerynę. 11

Nie udało mi się wymyślić odpowiedzi. Nic nie przychodziło mi do głowy. Zdawałem sobie sprawę tylko z jednego: ladyAlisoun i ja byliśmy w tym miejscu zupełnie sami. Zamek George's Cross znajdował się jakieś dwie miłe na południe i wschód. Milady by-la w niebezpieczeństwie. W istocie siedziała na wierzchołku pagórka, wystawiona na niebezpieczeńtwo, pewnie jako pokusa dla złoczyńcy, który mógłby ją napaść, a ja byłem jej jedynym opiekunem. Zawsze marzyłem, by bronić zagrożonej damy, wszelako żywiłem nadzieję, że do wykonania tego zadania będę miał łepszą broń niźli garnek miodu. Ptaki przestały śpiewać. W krzakach zaszeleściło. Zerwałem się na nogi, trzymając w ręku grubą gałąź. Z łasu wybiegł jakiś mężczyzna, kierując się prosto ku ladyAlisoun. Skoczyłem, by stanąć między nimi, z zamiarem obrony milady, lecz sir Walter odepchnął mnie na bok uderzeniem w głowę. Zaszumiało mi w uszach. - Precz mi z drogi, mały bękarcie - usłyszałem. Z trudem wstałem, gotów drapać i gryźć, tak jak to zwykle czyniłem, gdy ktoś wytykał mi pochodzenie, jednak zatrzymał mnie chłodny ton głosu lady Alisoun. - Już nigdy więcej nie nazwiesz go w ten sposób, sir Walterze. Stanąłem w oczekiwaniu. Miałem nadzieję, że on się przeciwstawi. Lecz nie uczynił tego. Odpowiedział po prostu: - Oczywiście że nie, miłady, skoro to wywołuje twe niezadowolenie. Jednakowoż przynoszę ważne wie- ści! Znaleźliśmy ją. Zabrzmiało to tak, jakby dokonał czegoś wspaniałego, a w istocie gdyby wcześniej należycie wyko- nywał swe obowiązki, lady Edlyn w ogóle nie zosta- 1 2

łaby porwana. Lady Alisoun doskonale o tym wiedziała, on zresztą również, bo gdy zmierzyła go twar- dym spojrzeniem, aż się zaczerwienił. - Żyje - dodał nieco mniej wylewnie. - Mam nadzieję. - Wstała, ignorując jego wyciągniętą do pomocy dłoń. - Przez wzgląd na ciebie. - Rozległo się wołanie dobiegające z jednej strony łasu. Miłady ruszyła w tamtym kierunku. - Czy źle z nią? - Nie... - odchrząknął. - Nie tak źle. Spoglądał za nią, jakby nie mógł się zdecydować, co dalej począć, a wtedy ja podążyłem jej śladem, przeskakując pozostałości po pikniku, on zaś po- szedł za nami. Usiłował mnie chwycić i przesunąć za siebie, gdy szliśmy krętą ścieżką przez gęste zaro- śla, lecz okazałem się zbyt zwinny. Skacząc w bok, zdołałem nawet wyprzedzić lady Alisoun i od tego momentu do końca naszej wędrówki torowałem jej drogę, siniaczyłem ręce, odpychając grube gałęzie zwisające z drzew i pomagając jej przejść po nierównym gruncie. Zabiegając o jej uwagę, sir Walter odezwał się donośnym głosem. - Tak jak się obawiałaś, pani, jakiś mężczyzna uprowadził ją, gdy bawiła się w grupie z innymi. - Mówił coraz głębszym, bardziej kategorycznym tonem. - A jest już za duża na takie głupoty. Powinna zasiadać razem z kobietami. W jednej chwili rozpoznałem jego taktykę. Raz czy dwa razy sam próbowałem tego samego! Zwalić winę na kogoś innego i zamącić całą sprawę. Lecz nie wiedział, że ladyAlisoun nie akceptowała takiej metody. - Kiedy zażyczę sobie twej rady w kwestii oddanych pod moją kuratelę szlachetnie urodzonych dziewcząt, na pewno cię o nią poproszę, sir Walterze. 13

Zbyt szybko puściła odgiętą gałąź, która smagnęła go prosto w twarz. - Piękny strzał, milady - mruknąłem, lecz ona udawała, że nie słyszy. Pośpiesznie ruszyła w kierunku podniesionych głosów, które rozległy się gdzieś niedaleko przed nami. Sir Walter nawet nie odczytał jej aluzji. Przedzierał się przez leśnie poszycie niczym niedźwiedź wypłoszony z legowiska. Zresztą ryczał również jak zwierzę. - Milady, ja nalegam... - Później, sir Walterze. - Lecz wiesz, pani, co myślę. - Udało mu się ją wyprzedzić, w końcu stanął między nią i mną. - Gdybyś ich nie przyjęła do siebie, to nic takiego by się nie zdarzyło. Widziałem, co się stało dalej. LadyAlisoun - nasza cicha, spokojna lady Alisoun - zacisnęła pięści. Po chwili rozluźniła palce. Podniecony, gwałtownie wypuściłem wstrzymywane powietrze. Czy już wspomniałem, że była wysoką kobietą? No więc była wysoka i smukła, czasami używała tego wzrostu. Teraz wyprostowała się i popatrzyła sir Walterowi prosto w oczy. - Już o tym mówiliśmy. Moja ocena sir Waltera spadła jeszcze niżej, gdy nie przestawał ględzić, stosując ten typowo męski, wyniosły ton. -1 znasz, pani, me przekonanie. To jest wbrew prawu człowieczemu i Bożemu, by stawać pomiędzy... - Twe przekonanie mnie nie interesuje. - Starannie cedziła każde słowo. - Jeśli sądzisz, że nie umiesz pogodzić sumienia z moimi uczynkami, to jesteś wolnym człowiekiem i dobrym rycerzem. Mogę pole- cić twe służby innym szlachetnie urodzonym, którym zapewne mógłbyś okazać więcej szacunku. 14

Jego czerwona twarz pobladła, wybałuszył oczy. - Milady! Mieszkam w George's Cross od ponad dwudziestu lat i jestem twym opiekunem od śmierci twych rodziców. - Z tych powodów nie chciałabym cię tracić. Poruszał bezgłośnie wargami, które były niemal niewidoczne pośród gęstego zarostu. Jego szeroka pierś unosiła się i opadała, żyłka na jego czole pul- sowała szybkim rytmem. Ta wyższość, która tak mnie złościła, teraz zniknęła, gdy w końcu pojął, że jego pozycja niebezpiecznie się zachwiała. Nikt nie ośmielał się rugać pani na zamku George's Cross. - Później zawiadomisz mnie o swej decyzji - powiedziała. Nie miałem czasu nawet na to, by zachichotać, gdy spoza któregoś dębu wybiegła rozchełstana Heath. Ujrzawszy lady Alisoun, zatrzymała się z poślizgiem, wzbijając tuman kurzu. Przywołując ją gestem, ruszyła z powrotem. - Chwalić Boga, milady, ona cię wola. Alisoun podciągnęła nieco szatę i poszła za nią. Nie pobiegła - w tamtych czasach szlachetnie urodzone damy nie biegały, gdyż byłoby to oznaką braku ogłady - lecz stawiała tak długie kroki, że niemal natychmiast zrównała się ze znacznie niższą Heath. Miałem niemal pewność, że wiem, gdzie wszyscy się zebrali, więc pognałem skrótem, który spostrzegłem między drzewami. Lecz z jakiegoś powodu - chyba po to, by zatriumfować - odwróciłem się, by spojrzeć na sir Waltera. Wyraz jego oblicza mógłby zamienić kamień w bryłę lodu. Wyglądał tak, jakby chciał kogoś udusić, a patrzył właśnie na plecy oddalającej się lady Alisoun. 12

I wtedy poprzysiągłem sobie, że bez względu na wszystko będę obrońcą mojej lady. Słowa dotrzymałem. I to właśnie jest najlepsza część całej historii. W każdym razie dotarłem do porośniętych mchem głazów akurat w momencie, gdy Heath i lady Alisoun wynurzyły się z lasu. Starsze dzieci siedziały na drzewach, żeby lepiej wszystko widzieć. Po- śród panującego chaosu mieszkańcy wioski i służący wyciągali szyje. Wszyscy coś mówili, tak więc wokół rozlegał się głośny szmer rozmów. - Przejście dla milady! - zawołała Heath. Zapadła cisza. Ludzie odsunęli się na boki. Podbiegłem i już po chwili znalazłem się tuż za piecami lady Alisoun. Wszyscy kiwali głowami, składali ukłony, czasami czyjaś dłoń dotykała jej szaty, jakby milady była ikoną wyniesioną z kościoła na procesję w dniu święta. Jak już wspomniałem, była symbolem bezpieczeństwa i dobrobytu George's Cross. To brzemię wzięła na siebie w wieku łat trzynastu, gdy jej rodzice umarli na biegunkę. Teraz uśmiechała się do zgromadzonych, tu i tam kierując słowo pokrzepienia i pociechy. Obecnie już nie spotyka się tak łaskawych dam. W końcu dotarła do grupki służących, które przyklękły obok zapłakanej postaci, owiniętej w jej-Ali- soun - własną pelerynę. - Ona tu jest - powiedziała Heath do płaczącej dziewczyny. - Lady Edlyn, ona już tu jest. Lady Edlyn nawet nie spojrzała, tylko od razu rzuciła się w objęcia lady Alisoun. Tak impulsywne zachowanie mnie zaskoczyło. Lady Alisoun dawała mi poczucie bezpieczeństwa i stabilności, lecz ja nigdy, przenigdy tak spontanicznie nie szukałbym u niej pociechy. Lady Alisoun aż 16

się cofnęła i zachwiała pod ciężarem, po czym powściągliwie, jakby sama nie była pewna własnych odczuć, objęła łady Edlyn, która jeszcze bardziej się tuliła, jakby pragnęła odpocząć w jej ramionach i znowu poczuć się bezpiecznie. Zebrałem w sobie całą odwagę i powiedziałem: - Milady, nie powinnaś tu przebywać. To niebezpieczne. - Bezpieczne. - Tuż obok zjawił się sir Walter, czerwony i zdyszany. Lecz lady Alisoun w zamyśleniu uniosła wzrok i odezwała się tylko do mnie. - Masz słuszność. Natychmiast wracamy do zamku, gdzie już nic nam nie zagrozi. Od tamtej pory minęło dużo czasu. Przeżyłem bardzo wiele, lecz żadne inne słowa nie wywołały u mnie takiego miłego dreszczyku, jak właśnie te: „Masz słuszność". Gdyby tylko mógł, sir Walter by mnie udusił. - Milady, mówisz do chłopca. To ja jestem twym strażnikiem i stwierdzam, że nigdzie na naszej ziemi nie ma żadnego zagrożenia. Zanim lady Alisoun zdołała go zganić za kwestionowanie jej słów, lady Edlyn wywinęła się z jej objęć i stanęła na wprost niego. - Ten człowiek, który mnie porwał, uderzył mnie! - Odrzuciła do tyłu kaptur, uniosła z szyi warkocze i pokazała siniaka wielkości pięści. - Uderzył mnie - powtórzyła - a gdym się obudziła, niósł mnie jak worek wełny. Gdym się szamotała, śmiał się i bił mnie znowu... - Potarła zbitą pupę. - A gdy tu doszedł. .. zrzucił mnie na ziemię... tak mocno że... zabrakło mi tchu i... Próbowała wszystko opowiedzieć, lecz górę wzięły łzy. 17

- Dosyć! - powiedział sir Walter. - Zostałaś napadnięta, pani, ałe on już uciekł, a porwał cię dlatego, że wziął cię za łady Alisoun. Nastała cisza, na wszystkich twarzach widać było przerażenie. Zadowolony z wywołanego wrażenia, sir Walter mówił dalej: - Widzieliśmy ślady na ziemi. Miał tutaj konia. Gdyby nie ujrzał był twarzy łady Edłyn, byłby ją po- rwał, bo myślał, że to nasza pani. - Musimy natychmiast wracać do zamku -powiedziała stanowczo lady Alisoun. Wszyscy gremialnie ruszyli w drogę przez las. Wszyscy z wioski oraz służący lady Alisoun szli tuż obok i dookoła niej, tworząc żywą tarczę. Poruszaliśmy się w milczeniu, jedynie od czasu do czasu tu i ówdzie rozlegały się szepty i tłumione okrzyki strachu. Gdy wyszliśmy na wolną przestrzeń przed zam- kiem, rozległo się zbiorowe westchnienie ulgi. Ja zaś bardzo poważnie potraktowałem swoją nową rolę obrońcy mojej pani i rozejrzałem się dookoła. W celu poprawy możliwości obronnych zamku już przed wielu laty wykarczowano część lasu, który niegdyś dochodził do samej budowli. Masywne zewnętrzne mury wiły się po pagórkowatej wyniosłości nad brzegiem morza. Wioska znajdowała się w niecce poniżej. Między wioską i zamkiem rozpościerały się zielone pastwiska, na których gdzieniegdzie spoczywały ogromne głazy. Właśnie na nich skupiłem uwagę. Czy to możliwe, by ktoś ukrył się pośród tych wielkich kamieni? Nie wiedziałem i wcale nie pragnąłem się dowiedzieć. Szedłem bardzo blisko za plecami lady Alisoun i lady Edlyn, co raz depcząc im po piętach, aby jeszcze żwawiej podążały do opuszczonego zwodzonego mostu. W końcu lady Edlyn 18

nie wytrzymała, odwróciła się i trzepnęła mnie po głowie, łecz ja tylko się uśmiechnąłem i podszedłem jeszcze bliżej. Ivo i jego ludzie ruszyli od strony otwartej bramy, a gdy ujrzeli to mieszkańcy wioski, małymi grupkami rzucili się biegiem przed siebie. Byli owładnięci strachem, pragnęli jak najszybciej znaleźć się w domach i zablokować drzwi. Zanim minęliśmy most, w naszej grupie pozostali już tylko służący z zamku oraz kilku uzbrojonych mężczyzn. Lady Alisoun stanęła i zaczekała, aż większość łudzi znajdzie się w zamku. Jeszcze raz zawołała do nich z podziękowaniem i uniosła rękę w geście pożegnania... Wtem coś świsnęło w powietrzu i ją uderzyło. Nie widziałem co, jedynie usłyszałem. Najpierw brzęk, głuchy odgłos ciosu, który pchnął ją na drew- nianą bramę, a potem odgłos rozdzieranego materiału, gdy łady Alisoun zachwiała się po zadanym ciosie. Ujrzałem natomiast sir Waltera, który poruszał się z szybkością, jakiej nigdy bym się po nim nie spo- dziewał. Doskoczył do lady Alisoun, przytrzymał ją za ramiona i wciągnął do bramy, wrzeszcząc na uzbrojonych strażników, by natychmiast zamykali te przeklęte wrota. Po czym położył ją na trawie i wybiegł poza ogrodzenie, znikając mi z oczu. Lady Alisoun uniosła rękę, a ja patrzyłem przerażony na strzałę, która przebiła ostrym metalowym grotem zwisający rękaw. Piórkowe lotki napędzone siłą łuku nie mogły przedrzeć się na wylot, i to właśnie wytrąciło moją panią z równowagi. Teraz strzała zwisała bezwładnie z rękawa. Nasze spojrzenia spotkały się, a wtedy ona mrugnęła do mnie. Nigdy przedtem nie widziałem jej tak oszołomionej i pomyślałem... ech, sam nie wiem, co 16

pomyślałem. Po prostu zrozumiałem, że wreszcie ktoś musi się nią zaopiekować. Tak więc przykląkłem, wsunąłem ramię pod jej głowę i położyłem ją delikatnie na moich kolanach. Zapewne nie było jej wygodnie, gdyż podówczas byłem strasznie chudy i kościsty, łecz ona wes- tchnąwszy, przymknęła oczy, jakby mój dotyk przyniósł ukojenie. - Ktoś chciał mnie ustrzelić - powiedziała spokojnie, lecz w jej głosie słychać było drżenie. Tymczasem wszystkie kobiety zebrały się wokół lady Alisoun; powrócili także mężczyźni wraz z sir Walterem. Otworzyła powieki i od razu stało się jasne, że jej chwilowa słabość już minęła. Przygwoździła wzro- kiem sir Waltera. - Czy mieszkańcy wioski są atakowani? - Nie, milady. - Sir Walter uniósł jej rękę i wyszarpnął strzałę. - Strzelono tylko raz, do ciebie, pani. Uniósł strzałę i pokazał wszystkim obecnym, a oni - jakby się umówili - podnieśli tumult. Kobiety za- częły zawodzić, mężczyźni tupali, przestępowałi z nogi na nogę niczym niecierpliwe konie, chętne rzucić się w wir walki. Zadowolony z reakcji, jaką wywołał, sir Walter wysłał żołnierzy w poszukiwaniu złoczyńcy. Poko- jówka lady Alisoun utorowała sobie drogę wśród tłumu i po chwili przyklękła tuż obok nas. Była urodziwą kobietą, która zapewne przybyła do zamku z innych włości łady Alisoun, gdy ta zapragnęła wyuczyć Heath na swoją pierwszą służącą. Już wcześniej słyszałem plotki pokojówek, jakoby lady Alisoun przygarnęła ją z litości, gdyż dziewczyna była brzemienna, a nie miała męża, lecz ja nie zwracałem na to uwagi. Wiedziałem jedno: Philippa była dla 20

mnie dobra, a teraz lubiłem ją jeszcze bardziej, gdyż pierwszą swą myśl kierowała ku naszej pani. -Alisoun? - Przesunęła lekko dłonie po całej jej postaci. - Czy cię trafili? Sir Walter nie odszedł jeszcze daleko, gdy usłyszał pytanie pokojówki. Zawrócił więc. - Strzała przebiła rękaw, głupia dziewucho. - Uniósł tkaninę i przecisnął gruby paluch przez dziurę. - Nie widzisz? Philippa trzymała rękę swojej pani i po chwili przez jej długie palce popłynęła cieniutka strużka krwi. Sir Walter aż krzyknął, zaś Philippa podwinęła wyżej rękaw lady Alisoun. - Głupia dziewucho? Sam jesteś głupi. Pani jest ranna. I wtedy lady Alisoun zrobiła rzecz niezwykłą. Zdrowym ramieniem chwyciła za kołnierz tuniki Philippy, aby przyciągnąć bliżej do siebie jej głowę. Nie pojąłem sensu ich rozmowy, ale usłyszałem i zapamiętałem słowa, w końcu zaś zrozumiałem wszystko. Lady Alisoun powiedziała: - Muszę to zrobić. A Philippa odparła szeptem: - To ja sprowadziłam na ciebie to nieszczęście. - Nawet nie waż się mnie przepraszać! Lady Alisoun powiedziała to nieco zbyt głośno. Wystraszona spojrzała na sir Waltera, który ciekawie nastawiał ucha. Jeszcze bardziej ściszyła głos. - To nie chodzi o ciebie, lecz o niego. Nigdy nie pozwoliłam, by ktokolwiek mnie zastraszał i nie mam zamiaru tego zmieniać. Przysięgłam, że będę cię chronić. I dotrzymam słowa. Pojadę do Lancaster i najmę legendarnego sir Davida z Radcliffe. 18

R O Z D Z I A Ł 2 - Czy to ty jesteś sir David z Radcliffe? Z otępienia wyrwał go melodyjny kobiecy głos. Jednocześnie poczuł, jak ktoś trąca go czubkiem buta w plecy. Ostrożnie rozchylił powieki. W polu widzenia ujrzał wysokie, żółte drzewa. Zamrugał, a drzewa zmieniły się w słomę, która leżała na podłodze dookoła jego głowy. Jęknął i wtedy sobie przypomniał. Piwiarnia Sybili. Cały ranek spędzony z twarzą w kuflu spie- nionego napoju, a potem błogosławiony, pijacki niebyt. Znowu zamknął oczy. Właśnie tutaj chciał zostać. - Powtarzam. Czy to ty jesteś sir David z Radcliffe? A może umarłeś? Zapytaniu towarzyszyło kopnięcie w żebra. Zanim zdążył się pohamować, jednym płynnym ruchem obrócił się i chwycił obutą w trzewik stopę. - Jeszcze nie umarłem, ale ty umrzesz, jeśli nie przestaniesz mnie kopać. Stojąca nad nim wysoka, smukła postać nie wrzasnęła, nie zamachała rękami, ani też ze strachu nie wstrzymała oddechu. Po prostu poruszyła się, żeby odzyskać równowagę oraz zatrzymała gestem dwóch ludzi, którzy pilnowali drzwi. Zamruczeli coś pod nosem i się cofnęli, obrzucając go gniewnym spojrzeniem, ona zaś powtórzyła cierpliwie: - Czy to ty jesteś sir David z Radcliffe? Chyba był już do niczego. Nawet jej nie przestraszył. Mocniej ścisnął trzymaną stopę, lecz zaraz ją 22

puścił. Ukrył twarz w dłoniach, potarł nimi pulsujące czoło. Wszyscy święci, bolały go nawet włosy. - Jeśli powiem, że tak, pójdziesz sobie? Równie nieustępliwa jak głód, który go obudził, spytała: - Czy jesteś Davidem z Radcliffe, pierwszym rycerzem samego króla? Poczuł, jak ogarnia go fala gniewu, równie gwałtowna jak burza na Morzu Irlandzkim. Poderwał się na nogi. - Już nie jestem! - krzyknął jej prosto w twarz. Spoglądała nań spokojnie i chłodno oczami tak szarymi jak zimowa mgła. - Nie jesteś już sir Davidem, czy nie jesteś już pierwszym rycerzem króla? Odgarnął z czoła postrzępione kosmyki, jęknął i zatoczył się do tyłu, siadając ciężko na ławie. Ta kobieta umiała doprowadzić człowieka do obłędu. - Nie jestem pierwszym rycerzem króla. - Ale jesteś tym legendarnym najemnikiem, który ocalił naszego monarchę, gdy Francuzi zrzucili go z konia, i który trzymał w szachu tuzin rycerzy wroga, podczas gdy król dosiadł wierzchowca i zdołał uciec? - Piętnastu. -Co? - Trzymałem w szachu piętnastu rycerzy. - Bolały go wszystkie mięśnie. Bardzo powoli odchylił się do tyłu, aż jego plecy znalazły oparcie na krawędzi stołu. Z precyzją kosztującą go wiele dodatkowego cierpienia, uniósł ręce i położył z tyłu na deskach. Wyprostował nogi, wbił pięty w podłogę pokrytą warstwą pyłu i słomy, przygarbił się nieco i dopiero wtedy dokładniej przyjrzał się swej dręczycielce. 20

Była wysoka. Mogłaby stanąć boso obok króla i spoglądać z góry na jego powiększającą się łysinę. I była delikatna. Wątpił, żeby jej blada skóra kiedykolwiek zaznała słońca, a smukłe palce do- świadczyły fizycznej pracy. No i była bogata. Suknia z białego aksamitu pięknie uwydatniała jej kształty, zaś białe futerko, którym obszyto stójkę, a także długie, dopasowane rękawy przewyższały wartością cały jego majątek. Jeszcze raz poczuł gorzki smak klęski. Wszystko, na co pracował przez całe życie, legło w gruzach, a teraz prosto w oczy zaglądało mu nieszczęście. Jego córka na tym ucierpi. Ucierpią też jego ludzie. A on nie może ich uratować. Legendarny najemny rycerz, David z Radcliffe, w końcu musiał się poddać. Spuścił głowę, spoglądając na palce stóp. Z każdym oddechem w jego piersi rozbrzmiewał bolesny charkot, przywodząc wspomnienie dziecięcych łez. - Mam dla ciebie propozycję, jeśli jesteś Davi-dem z Radcliffe - powiedziała kobieta. Czy ona nigdy nie dawała za wygraną? - Tak, zaprawdę jestem Davidem. - Bardzo dobrze. - Niechlujnej karczmarce kazała przynieść dwa piwa, sama zaś usiadła na ławie przy innym stole. - Potrzebny mi najemny rycerz. - Po co? - Usatysfakcjonuje mnie jedynie najlepszy wojownik. - Szlachetnie urodzona dama wzięła podany jej kubek i utkwiła wzrok w jego zawartości. - Co miałbym robić? - Mężczyzna sięgnął po drugi kubek, lecz Sybila cofnęła rękę. - Najpierw zapłać rachunek, dopiero potem dostaniesz więcej - powiedziała. - Dasz mi więcej, zanim zapłacę rachunek. 24

Uśmiechnęła się szyderczo. - A jak nie, to co? Z udawanym rozbawieniem odparł: - A jak nie, to już nigdy więcej nie przyjdę tu na piwo. Uzbrojeni mężczyźni, którzy pilnowali drzwi, parsknęli śmiechem, a Sybila poczerwieniała ze złości. Ruchem szybkim jak błyskawica chlusnęła mu zawartością kubka prosto w twarz. Ocierając piwo, patrzył, jak kobieta pośpiesznie się wycofuje. Zrozumiała, że posunęła się za daleko. Kobiety, nawet te wyzwolone, które miały własne gospody, nie mogły traktować pasowanego rycerza w tak pozbawiony szacunku sposób. Wstał i ruszył ku niej. - Wybacz mi, panie - zawołała przestraszona, gdy stanął nad nią i chwycił jej nadgarstek. - To przez to, że tak łatwo wpadam w złość. Proszę, panie, nie czyń mi krzywdy. Jestem biedną starą kobietą, mam dziecko na utrzymaniu. Zawahał się. Natychmiast wyczuła jego słabość. - To dziewczynka - dodała. Czując wstręt do samego siebie, puścił ją i zbliżył twarz do jej twarzy. - Mała dziewczynka - jęknęła. Od tego jęczenia zaczęło mu pulsować w głowie. - Przynieś mi piwo. I to szybko. - Tak, panie. Natychmiast. - Dygnęła pośpiesznie. Jednak ledwie się odwrócił i zrobił dwa kroki, usłyszał za plecami jej stłumiony głos: - Tchórzliwy gnój. Wykonał zwrot, lecz zanim zdołał złapać ją za ramiona i potrząsnąć jak workiem, stojąca tuż 22

obok dama chwyciła pukiel włosów karczmarki, rzucając ją na kolana. - Naucz się szanować wyższych stanem od ciebie, kobieto, gdyż w przeciwnym razie będziesz się z tego tłumaczyć przed obliczem sądu. - Ja nie wiedziałam, że go faworyzujesz, pani. Słysząc te bezczelne słowa, David chciał bezczelną kobietę uderzyć, ale dama zachowała spokój. - Sam król go faworyzuje. To powinno wystarczyć osobom twego pokroju. Sybila już otworzyła usta, żeby zakwestionować to stwierdzenie, gdy ujrzała w obliczu damy coś, co kazało jej zamilknąć. Ukłoniła się głęboko, zniżając czoło do samej ziemi, a gdy się wyprostowała, skórę miała ubrudzoną pyłem z podłogi. - Tak, milady. Jak pani sobie życzy. Tylko ciężko jest biednej wdowie patrzeć, jak stary żołdak i piwożłop odbiera jej dziecku chleb. - Mam złoto i zapłacę - powiedziała zimno dama. Karczmarka i rycerz znieruchomieli i utkwili w niej wzrok. - Złoto. - Potrząsnęła sakiewką, w której zabrzęczały monety. - Zapłacę jego rachunek. - Spojrzała mu w oczy. - I zapłacę twoje honorarium. Obietnica złota przemawiała do Davida jak nic innego na świecie. Do karczmarki zapewne też, gdyż szybko wyprostowała się i pobiegła do stojącego na palenisku, bulgoczącego kociołka. - Jeśli szybko nie dobijemy targu - ostrzegł David - to ona przyniesie nam po misce tej parszywej strawy, a to nie wyjdzie nam na dobre. Ponownie spojrzał na damę i zobaczył jej zdeterminowaną minę oraz zaciśnięte szczęki. Nie by- 26

ła takim delikatnym kwiatem, jakim się wydawała na pierwszy rzut oka. Pomyślał, że powinien zapytać, dlaczego odszukała go osobiście, bez pomocy męża czy rodziny. Z natury był podejrzliwy, więc zaczął się zastanawiać, czy nie chciała wykorzystać go w jakimś konflikcie między klanami. - Czego chcesz? - spytał wprost. - Ochrony. - Twoich włości? Zamku? - Mnie samej. Rozeźlił się, że złoto tak szybko mu ucieka. - Nie będę wchodził między ciebie i twojego męża. - Wcale o to nie proszę. - Przed kim innym może chcieć ochrony kobieta taka jak ty? A mąż ochroni cię przed całą resztą. Splotła dłonie na wysokości talii. - Jestem wdową. Znowu otaksował ją wzrokiem i nagle zrozumiał, co chciała mu przez to powiedzieć. - Bogatą wdową. - Od niedawna? - Interesuje cię posada, którą proponuję? Ta odpowiedź była jednocześnie reprymendą za jego ciekawość, lecz wcale o to nie dbał. - Nęka cię niechciany zalotnik? - próbował odgadnąć. Patrzyła na niego nieruchomym, zimnym wzrokiem. Wyraźnie nie chciała zaspokoić jego ciekawości. Dobrze. I tak wkrótce sam dowie się wszystkiego. Kobiety nie umieją utrzymać tajemnicy, a ta dama, mimo całego opanowania, z pewnością była kobie- tą. Potarł zarost na policzku, a wtedy pył zebrany z podłogi pozostał mu na dłoni. - Jestem legendą, a legendy są kosztowne. 24

- Nikogo innego nie chcę. Wymienił ogromną sumę trzech funtów angielskich. Skinęła głową. - Za każdy miesiąc - dodał szybko. - W porządku. Znowu się jej przyjrzał. Wcześniej nie uważał jej za głupią, lecz przecież powinien był wiedzieć le- piej. Wszystkie kobiety są głupie, lecz tak samo głupi są mężczyźni, którzy myślą, że mogą zarobić taką fortunę siłą przebrzmiałej reputacji. - Za jeden miesiąc z góry. Otworzyła sakiewkę, odliczyła złote monety i potrzymała przed jego oczami. - Czy to dostateczna gwarancja mych dobrych intencji? Skoro ona tego nie wiedziała, dlaczego on miałby jej powiedzieć? Była dobrze ubrana, traktowała go jak nędznego robaka, miała przybocznych strażników, którzy nie spuszczali z niej wzroku... tak, była zamożna, więc bez niczyjej szkody mógłby przecież uszczknąć odrobinę tego bogactwa dla siebie, prawda? Ostrożnie objął palcami pieniądze, zaciskając jednocześnie monety oraz jej dłoń. Poczuł delikatne ciało, a także przyjemny chłód złota. Pomyślał, z jaką łatwością mógłby ją złamać, i jak bardzo po- trzebował tych pieniędzy. Cofnął rękę i potarł, aby pozbyć się swędzenia, jakby to mogło wyzwolić go od nieuczciwych myśli. - To nie mnie szukasz. - Ruszył do drzwi, gdy właśnie weszła Sybila z misami pełnymi parującej strawy. Ze szczególnym upodobaniem ją minął. - Hej - zaskrzeczała. - Wracaj no tu. Milady, ja chcę moich pieniędzy. 28