R O Z D Z I A Ł
Suffolk, 1806
- Madeline, rozumiem, że dopiero co wróciłaś
do domu z podróży zagranicznej i zasługujesz na od
poczynek, ale obawiam się, że to nie będzie możliwe.
Madeline de Lacy, markiza Sheridan, przyszła księż
na Magnus nadgryzła pierwszy od czterech lat kęs
prawdziwej angielskiej wołowiny i obdarzyła rozanie-
lonym uśmiechem buldogowatego angielskiego dżen
telmena o czerstwej cerze siedzącego po przeciwnej
stronie stołu.
- Dlaczegóż to, papciu?
- Zagrałem o ciebie w pikietę i zabrakło mi szczę
ścia.
Wybałuszyła na niego oczy. Odkładając starannie
nóż i widelec, popatrzyła na oniemiałego lokaja, któ
ry zastygł jak posąg, nalewając Madeline poranną
kawę.
- Dziękuję, Heaton. Postaw karafkę z wodą na sto
liku. Zawołamy cię, jeśli będziesz nam potrzebny.
Kiedy lokaj wyszedł, odwróciła wzrok na ojca i po
wtórzyła, by uniknąć wszelkich nieporozumień:
- Przegrałeś mnie w karty.
Jadł dalej, lśniące srebrne sztućce pobrzękiwały
mu w dłoniach.
1
5
- Nie ma sensu owijać w bawełnę. Musisz znać ca
łą prawdę. Jesteś taka twarda. I rozsądna. Zawsze to
powtarzałem. Bardzo się z tego cieszę.
- Może mógłbyś mi podać szczegóły tego niezwy
kłego zakładu - powiedziała, udowadniając po raz
kolejny swój rozsądek.
- Nie dopisało mi szczęście, nie wiedziałem, że ma
pika, co oczywiście równało się...
- Nie to miałam na myśli - przerwała Madeline. -
Dlaczego grałeś o mnie?
- No cóż, on to zaproponował.
- On, czyli...
- Pan Knight.
- A ty wyraziłeś zgodę, gdyż...
- Przegrałem cały nasz majątek i wszystkie posia
dłości. Zostałaś tylko ty.
- Tak więc, zmuszony sytuacją zaryzykowałeś
wszystko, co posiadamy, i swoje jedyne dziecko? -
upewniła się zdumiona tym racjonalnym wyjaśnie
niem ojca.
- Tak, wtedy wydawało mi się, że to jedyne możli
we wyjście.
Uniosła brwi. Po śmierci matki przed siedemna
stu laty Madeline przestała żyć pod kloszem; za
miast tego przyszło jej stawić czoło niezliczonym ka
tastrofom spowodowanym przez jej ojca. W wieku
dwunastu lat umiała już zarządzać domem, plano
wać przyjęcia i tuszować wszelkie problemy towa
rzyskie.
Na coś takiego nie była jednak przygotowana. Mi
mo to serce biło jej miarowym naturalnym rytmem,
ręce spoczywały spokojnie na kolanach, na czole nie
pojawiła się nawet jedna zmarszczka. Już wcześniej
musiała sobie radzić z klęskami na miarę potopu;
wszystkie zresztą wynikały z beztroski jej ojca. Dlate-
6
go teraz nie mogła ulec emocjom i zachowała olim
pijski spokój.
- Dlaczego?
- Bo w razie jego wygranej majątek pozostałby
w twoich rękach, no powiedzmy, w rękach twojego
męża. - Magnus przeżuwał z namysłem. - To prawie
to samo, co oddanie ci majątku w posagu.
- Tyle, że gdyby to był posag, znałabym zapewne
mojego męża i mogłabym wyrazić zgodę na ślub. -
Istniała pewna szansa, że ojciec uzna te racje, choć
Madeline szczególnie na to nie liczyła.
- Owszem, ale co by to była za różnica? Już raz się
przecież zaręczyłaś. Kochałaś go. A skończyło się
całkowitym fiaskiem. Jak on się nazywał? Ten ciem
nowłosy, z tymi irytująco wszędobyłskimi oczyma? -
Wbijając wzrok w sufit zdobiony cherubinami, Ma
gnus pogłaskał się po podbródku. - Jak go zwał, tak
go zwał, nadawał się dla ciebie sto razy lepiej niż pan
Knight, a jednak go rzuciłaś. Londyn po prostu onie
miał ze zdziwienia na co najmniej osiem sekund -
dodał ze śmiechem. - Aż do tamtej pory nie miałem
pojęcia, że można cię wyprowadzić z równowagi. No
przypomnij mi wreszcie, kto to był.
Na fasadzie spokoju, za którą skryła się Madeleine,
pojawiła się pierwsza rysa. Dziewczyna zacisnęła dło
nie w pięści.
- Gabriel Ansell, hrabia Champion.
- Oczywiście. Wielkie nieba! Nigdy tego nie zapo
mnę! Jaka ty byłaś wspaniała w tym swoim gniewie!
Przypominałaś mi matkę w chwilach, gdy dostawała
napadu furii!
Madeline nie chciała tego słuchać. Nie lubiła, gdy
przypominano jej o ataku wściekłości, utracie kontro
li nad emocjami i o tym wszystkim, co stało się póź
niej. W końcu, właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu
7
odrzuciła wszelkie zasady. Wyjechała za granicę, by
zapomnieć i nie powróciła aż do chwili, gdy cała spra
wa nie poszła w zapomnienie. Nigdy potem nie myśla
ła już o Gabrielu. Ledwo pamiętała jego imię.
- Matka była dokładnie taka jak ty. Zawsze roz
sądna i rozważna, z wyjątkiem tych krótkich chwil,
gdy traciła kontrolę nad emocjami. Wtedy rozpęty
wały się burze z piorunami. - Odwrócił się do drzwi.
- Jeszcze łososia! - krzyknął.
Madeline podniosła dzwonek leżący przy jej łokciu.
W drzwiach natychmiast stanął kamerdyner. Heaton
bez wątpienia pobiegł już do kuchni, by podzielić się
tą niezwykłą wiadomością z resztą domostwa. Made
line popatrzyła spokojnie na Uppingtona.
- Jego wysokość życzy sobie jeszcze łososia - po
wiedziała.
Wszystko, byłe tylko zatkać mu usta i nie pozwolić
mówić o Gabrielu. O lordzie Campion.
Uppington skłonił się przed Madeline. Spiesząc,
by jak najprędzej sprostać sytuacji, krzywo zapiął
surdut.
- Aye, milady - odparł usłużnie i napełnił ich talerze.
Madeline skierowała całą uwagę na posiłek. Mniej
odporną kobietę rewelacje Magnusa pozbawiłyby
z pewnością apetytu, lecz gdyby Madeline rezygno
wała z jedzenia za każdym razem, gdy ojciec stawiał
na szalę ich majątek, wyglądałaby jak kościotrup.
A nie sądziła, żeby to było rozsądne.
- Czym jeszcze mogę służyć, milady? - spytał Up
pington.
- Dziękuję... na razie - odparła, choć uświadomi
ła sobie, że powinna raczej prosić o kij do krykieta,
lub jakikolwiek twardy przedmiot, którym mogłaby
zbić swego ojca. Było jednak stanowczo za późno.
Zdawała sobie doskonale z tego sprawę, w przeciw-
nym wypadku nie omieszkałaby spróbować. Była
zresztą znana z dobrego zamachu.
- Przegrałeś również królewską tiarę, papo?
- Nie. Nie była przecież moja. - Magnus wyraźnie
się spłoszył. - Tiara należy do ciebie, przecież zosta
niesz księżną. Tiarę widać nawet na portrecie ślub
nym twojej matki. Elizabeth we własnej osobie wró
ciłaby na ziemię i straszyłaby mnie po nocach, gdy
bym sprzedał tiarę.
Królewska tiara należała niegdyś do jednej z ante
natek Elizabeth, damy dworu królowej Elżbiety, która
otrzymała ją w darze dziękczynnym za ocalenie życia
królowej. Ze szczerego złota, wysadzana drogimi ka
mieniami, tiara miała zarówno wartość handlową, jak
i sentymentalną. Królowa zdecydowała również, że ty
tuł książęcy odziedziczy najstarsze dziecko w rodzinie,
niezależnie od płci. I tak, przez ostatnie dwieście dwa
dzieścia lat byłi, rzecz jasna, książęta Magnus. Trafiały
się też jednak księżne Magnus, dziewczęta urodzone
jako pierwsze w rodzinie, kobiety z własnym tytułem.
Nie mogła się powstrzymać.
- Przysięgasz, że tiara jest bezpieczna?
Prychnął.
- Przysięgam, a książęta... i księżne Magnus za
wsze dotrzymują słowa.
Madeline to się jednak nie udało.
- Nie wiem, jak sobie bez ciebie radziłem. - Ma
gnus poklepał ją lekko po ramieniu. - Co będziemy
dziś robić? To dobry dzień na polowanie. Albo może
wolałabyś pojechać do wioski i odwiedzić naszą sta
rą guwernantkę, pannę Watting.
- Watling - poprawiła Margaret. - Wolałabym się
dowiedzieć czegoś więcej o zakładzie.
- A cóż jeszcze chciałabyś wiedzieć? - spytał,
szczerze zdziwiony.
9
- Może na przykład, jak się nazywa mój przyszły
maż. Czy też mam zostać jego nałożnicą?
- Nałożnicą? - powtórzył z oburzeniem Magnus. -
Dobry Boże, czy ty naprawdę uważasz, że jestem cał
kowicie wyzuty z przyzwoitości i rozsądku?
Madeline powstrzymała się od odpowiedzi.
- Oczywiście, że nie nałożnicą. Ślub albo nic.
- Co za ulga. - Spokój, jaki malował się na twarzy
ojca, który był przecież zupełnym bankrutem zarów
no pod względem finansowym, jak i towarzyskim,
wprawiał ją w autentyczne zdumienie. - Czy ja go
znam?
- Nie, to Amerykanin, a przynajmniej pochodzi
z kolonii.
- Myślałam, że kolonie wygrały wojnę o niepodle
głość - odparła sucho Madeline.
Magnus zbył tę uwagę machnięciem ręki.
- To przejściowa sprawa. Rodzina Knighta przyby
ła w zeszłym roku do Londynu. Knight zdobył sobie
prawdziwą sławę w klubach. Musiałem z nim zagrać.
Nie mogłem się powstrzymać.
Na tym właśnie polegał problem. Magnus nie po
trafił się przeciwstawić żadnej pokusie związanej
z hazardem.
- Ma diabelne szczęście w kartach - dodał, marsz
cząc czoło.
I nie powiedział już nic, jakby jego słowa wyjaśnia
ły wszelkie ewentualne wątpliwości Madeline.
Gdyby ktoś nie znał Magnusa, mógłby go uznać,
że jako ojciec jest prawdziwym potworem. Madeline
wiedziała jednak, co o nim sądzić. Magnus kochał ją
tak mocno, jak tylko pozwalała mu na to jego płytka
osobowość, co nie znaczyło jednak, że potrafił wy
krzesać z siebie autentyczne zainteresowanie jej ży
ciem. Brakowało mu też poczucia odpowiedzialno-
10
ści. Na szczęście Madeline była zawsze silną kobietą,
a co więcej, odznaczała się zawsze niespotykaną
ostrożnością i rozwagą.
- Ten Knight jest stary czy młody? To zawodowy
hazardzista czy kupiec?
- No cóż. Na pewno nie jest wart pierworodnej
córki księcia z prawem do tytułu, ale przecież trudno
znaleźć kogokolwiek, kto mógłby się z nami równać.
Nawet twoja matka, niech spoczywa w spokoju, była
tylko córką markiza.
- A więc to dżentelmen? Na tyle, rzecz jasna,
na ile Amerykanin może być dżentelmenem.
- Wyjątkowy. Świetnie się ubiera, nosi płaszcze
od Wortha, tabakierę z masy perłowej, ma kamieni
cę przy Berkeley Square, poza tym jest niezwykle po
pularny wśród dam. - Magnus otarł żółtko z wąsów.
- Mówi z tym przeklętym akcentem, ale ludzie go
szanują.
- To znaczy, że potrafi zrobić właściwy użytek ze
swoich pięści. - Madeline zinterpretowała trafnie
ostatni komentarz.
- Potrafi boksować. Zabójczy lewy sierpowy.
Świetna obrona. Starego Oldfielda stłukł na kwaśne
jabłko, a Oldfield umie się bić.
Madeline w spokoju dokończyła posiłek, ani
na chwilę nie przestając intensywnie myśleć. Nie mia
ła najmniejszego zamiaru wychodzić za mąż za kogo
kolwiek. Jeden jedyny raz podjęła ryzyko miłości
i skończyło się to katastrofą. Uniosła wzrok. Magnus
patrzył na nią zmartwiony, ze zmarszczonym czołem.
- Słuchaj, Mad, jeśli naprawdę nie chcesz wycho
dzić za tego Amerykanina, nie musisz. Mam plan...
Madeline dobrze znała plany swego ojca, które za
wsze wiązały się z hazardem i pociągały za sobą roz
liczne katastrofy.
11
- Wielkie nieba! Nie! - krzyknęła. Natychmiast
zdała sobie jednak sprawę, że jej nietaktowna uwaga
mogła podziałać na jej ojca jak czerwona płachta
na byka. - Ja też mam plan - dodała. Pojadę do Lon
dynu i wyjaśnię panu Knightowi, że nasz ślub byłby
po prostu absurdalny.
R O Z D Z I A Ł
- Wygląda na to, że Red Robin podupadł od cza
su, gdy byłiśmy tutaj po raz ostatni - powiedziała
panna Eleanor de Lacy, towarzyszka Madeline i jej
kuzynka, wyglądając z okna luksusowego, świetnie
resorowanego powozu. Głos zadrżał jej lekko.
Marcowa obietnica poranka przyblakła wraz z na
pływającą znad oceanu mgłą, w której rozmazały się
również światła migające w oknach gospody. Made
line zdołała jednak dostrzec, że dziedziniec zajazdu
jest bardzo brudny i zaniedbany. A jednak stangret
nie pomstował na stajennych, co znaczyło, że nieźle
obchodzą się z końmi.
I właśnie ta sprawa była najważniejsza. Chodziło
o to, by zadbać o konie tak, żeby mogły następnego
ranka wyruszyć do Londynu.
- Mogliśmy odbyć tę wyprawę w jeden dzień, gdy
by nie to, że wyruszyliśmy tak późno.
- Musiałyśmy spakować odpowiednie ubrania -
odparła Eleanor, która mimo swego trudnego poło
żenia za wszelką cenę próbowała zachować spokój. -
2
12
Pan Knight wysłucha eleganckiej damy chętniej niż
jakiegoś oberwańca, a tak byś właśnie wyglądała,
gdybyśmy nie zadbały o nasze interesy.
Dwudziestoczteroletnia Eleanor była piękna,
znacznie ładniejsza niż Madeline. Z czarnymi lśnią
cymi włosami, porcelanową cerą i omdlewającym
spojrzeniem niebieskich oczu Eleanor wyglądała jak
księżniczka z bajki. Madeline miała dokładnie ten
sam kolor włosów, lecz cerę smagłą, co wynikało z jej
braku respektu dla kapeluszy i czepków; jej niebie
skie oczy nie mdlały, tylko skakały. A jednak sądzo
no, że kuzynki wyglądają identycznie, szczególnie
gdy obie były ubrane w ciemne kostiumy podróżne,
tak jak tego wieczoru.
Niestety, wczesne dzieciństwo spędzone w ubó
stwie, strata matki i niefortunne drugie małżeństwo
ojca ukształtowało charakter Eleanor, która stała się
nieśmiała i niepewna siebie.
Jednak Madeline bardzo ją kochała.
- Głowa do góry - szepnęła teraz, klepiąc ją lekko
po ramieniu. - Pomyśl o tej oberży przemytników
w Portugalii. - Madeline podała rękę lokajowi i ze
szła ze stopnia schodków powozu.
- Och, masz oczywiście rację - przytaknęła Ele
anor. - Tyle że po tamtej gospodzie od początku nie
oczekiwałyśmy zbyt wiele.
- I otrzymałyśmy dokładnie to, czego się spodzie
wałyśmy.
W drzwiach zaniedbanej gospody wymieniły prze
lotny uśmiech. Trudno byłoby zresztą zareagować
inaczej na wspomnienie koszmarnej nocy spędzonej
w towarzystwie pluskiew, ze świadomością, że w każ
dej chwili ucztujące na dole francuskie wojsko może
je wziąć do niewoli. I choć kuzynki miały zupełnie
odmienne osobowości, świetnie się rozumiały. Spę-
dziwszy razem cztery lata w warunkach tak niebez
piecznych, że nieznanych niemalże żadnemu Angli
kowi którejkolwiek z płci, nie rozstając się przez ten
czas ani na chwilę, czuły, że łączące ich więzy uległy
wzmocnieniu.
Dickie Driscoll, stangret Madeline, pod którego
eskortą przejechały niemal całą Europę, natych
miast do niej podszedł.
- Nie wygląda to za dobrze, panno Madeline.
- Tak, ale jest za ciemno i za daleko, żeby jechać
dalej. - Madeline zerknęła na powóz. Zajechała
pod gospodę w prawdziwie książęcym stylu -
w świetnie resorowanym powozie, z dwoma forysia-
mi, dwoma lokajami i najlepszym stangretem jej oj
ca - Dickiem, który miał zapewnić jej bezpieczeń
stwo. On i naładowany pistolet wetknięty do czarnej,
aksamitnej torebki.
Poklepała Dickiego po ramieniu.
- Weź chłopców, idź do kuchni i poproś o ciepły
posiłek. Do Londynu mamy cztery godziny drogi.
Wyruszymy o świcie.
Kobiety weszły do izby. Głośny śpiew i odór nie
mytych ciał przeraził Eleanor, ale Madeline chwyci
ła ją za ramię i popchnęła głębiej do środka.
Pan Forsyth, oberżysta pospieszył w ich kierunku,
przedzierając się przez siny, papierosowy dym.
- Milady. - Ukłonił się nisko i zaczął bardzo szyb
ko mówić, zasłaniając je przed ciekawskimi spojrze
niami zebranych. - Jak dobrze panią widzieć po tylu
latach! Czy mogę prosić, by udała się pani jak naj
szybciej do prywatnego salonu?
- lak, proszę. - Madeline wykręciła głowę i po
patrzyła na stoliki oblężone przez mężczyzn, jakich
pamiętała z licznych podróży, twardych, chciwych
ludzi, lubujących się w bijatykach i rozpuście.
14
- Tędy. - Forsyth chwycił szybko świecę i popro
wadził obie damy wąskim korytarzem.
Nie chciał, by zatrzymywały się dłużej w sali ogól
nej, co zdaniem Madeline świadczyło o jego zdro
wym rozsądku.
- Zajmiesz się moimi ludźmi, Forsyth?
- Oczywiście, pani. Może pani jak zawsze polegać
na mnie i na mojej żonie. - Popatrzył za siebie wzro
kiem męczennika. - Obiecali, że rano ich już nie bę
dzie, ale dla mnie to trochę za późno. Córkę schowa
łem w zamkniętej sypialni, i proszę wybaczyć, łaskawa
pani, nie chodzi o to, że chcę pouczać tak szacowną
damę, jak się powinna zachować, ale muszę panią pro
sić, milady, o pozostanie w salonie. A potem, po kola
cji, proszę się udać prosto do pokoju przy bocznym
wejściu i zamknąć dokładnie drzwi.
- Czy to niezbyt mile widziani goście? - zaryzyko
wała Eleanora.
- Nie mogłem im odmówić, poza tym bardzo do
brze płacą, ale są tu już cztery dni i zrobili wszędzie
straszny chlew. - Otworzył drzwi na oścież i cofnął
się, by kobiety mogły wejść do środka.
Przed kominkiem, w którym buzował wesoły
ogień, stało wygodne krzesło i ława. Jeśliby tylko pa
ni Forsyth postawiła na stole dobrą kolację, wszystko
byłoby bez zarzutu.
- Co masz na myśli, mówiąc, że nie mogłeś im od
mówić, Forsyth? - Madeline ruszyła w kierunku
ognia, ciągnąc za sobą Eleanor.
- Pracują dla pana Thurstona Rumbelowa, tego
dżentelmena, który wynajął na cały rok Chalice Hall.
Mają dopilnować, żeby w Grze Stulecia nie wydarzy
ło się nic złego.
Madeline odwróciła się do Forsytha.
- W Grze Stulecia? A cóż to takiego?
15
- Nie słyszała pani, milady? - zapytał, zadowolo
ny, że ma okazję rozgłosić tak smakowitą plotkę. -
O niczym innym się przecież nie mówi.
- Nie było mnie w kraju - odparła ponuro Made-
line.
- Hazard. Wspaniała pikieta! Bardzo ekskluzywny
dom gry. Gracze muszą mieć zaproszenia i wpłacić
dziesięć tysięcy funtów kaucji. Bywają tam znane
osobistości i hazardziści. Ambasadorowie, kupcy,
szlachcice francuscy skazani na banicję. Mówią, że
nawet szlachta i arystokracja. Nawet książęta. Ja my
ślę, że przyjedzie też następca tronu, ale inni się ze
mną nie zgadzają.
Arystokracja? Nawet książęta? Książętami byłi bra
cia Prinney, paru innych dziedziczących tytuł już
od wielu pokoleń, a także ojciec Madeline, książę Ma
gnus. Poczuła, że ma serce w żołądku. Ojciec mówił
jej przecież, że ma plan, jak ocalić ją przed Knightem.
Świadoma konsternacji Madeline, Eleanor pomo
gła jej zdjąć płaszcz, kapelusz i rękawiczki.
- Nie znam tego pana Rumbelowa - powiedziała.
Pan Forsyth zapalił kandelabr.
- Pan Rumbelow to bogaty dżentelmen, skoro stać
go na wynajęcie Chalice Hall, musi mieć chyba for
tunę. To największy dom w okolicy.
- Ale kim jest? - Madeline rozsiadła się wygod
niej. - Skąd pochodzi?
- To naprawdę tajemniczy człowiek, ten Rumbe
low. - Pan Forsyth dołożył do ognia. Ale jest na pew
no hojny, z pełną sakwą. Nie żałował grosza na swój
interes, zamawiał całe beczki wina i piwa, kupował
wszystko u miejscowych kupców, zamiast posyłać
po nich do Londynu. Płacił wiejskim dziewczynom
za pomoc przy sprzątaniu - dom jest wynajęty już
od lat, i chociaż nie jestem wcale zadowolony z tego,
16
że ulokował tu tych ludzi, to muszę przyznać, że za
wsze płaci z górką za wszystkie szkody.
- Jakiś enigmatyczny dżentelmen żąda dziesięciu
tysięcy dolarów kaucji za wstęp do kasyna, a gracze
chcą mu je zapłacić, nie wiedząc nawet, kim jest,
i powierzają mu tak ogromne pieniądze? - Madeli-
ne uśmiechnęła się z wyższością godną sfinksa. -
Nigdy nie pojmę wiary, z jaką hazardziści traktują
honor.
Pan Forsyth był najwyraźniej speszony. Podobnie
jak wszyscy inni pragnął wierzyć w bajeczki o łatwych
pieniądzach.
- Ale... - wyjąkał - on zaprasza również ich rodziny.
- Naprawdę? - spytała mocno zdziwiona Madeline.
- Tak, ich żony, córki i synów. Obiecuje im rozryw
ki, polowanie, taniec. Jutro przyjeżdża orkiestra. Bę
dzie prawdziwe przyjęcie, jakiego nie widzieliśmy
od lat - odparł Forsyth z zachęcającym uśmiechem.
Madeline wprawiła Forsytha w zakłopotanie, choć
oberżysta nie ponosił żadnej odpowiedzialności
za jej problemy.
- To dobrze - powiedziała łagodnie. - Co pani
Forsyth poda na kolację?
- Nic specjalnego - odparł z ulgą Forsyth, bo mu
simy tu wyżywić całkiem spory tłum, ale będzie
na pewno gulasz jagnięcy z białym pieczywem i krą
żek sera. Może do tego wino z korzeniami?
- Owszem, dziękuję. - Madeline zaczekała, by Forsyth
wyszedł z pokoju, i skoczyła na równe nogi. - Ten
książę to papa! - wykrzyknęła i zaczęła przemierzać
nerwowo pokój.
- Nie możesz być przecież tego pewna - powie
działa Eleanor najbardziej uspokajającym tonem,
na jaki ją było stać.
- Jeśli nie on, to kto?
17
- Ktoś inny, bo skąd by Magnus wziął dziesięć ty
sięcy funtów?
- Papcio twierdził, że wpadł na jakiś pomysł, któ
ry być może rozwiąże sytuację. A on tak naprawdę
zna się tylko na hazardzie.
- 1 na łamaniu serc - dokończyła cicho Eleanor.
Madeline uniosła brwi. Eleanor bardzo rzadko
mówiła to, co myślała, a o Magnusie wyrażała się za
wsze z najwyższym szacunkiem.
- Trochę to melodramatyczne - powiedziała Ma
deline.
- Możliwe, ale Magnus ranił cię przecież wielo
krotnie swoją obojętnością. Przecież ty jesteś jak
żółw, który wysuwa głowę ze skorupy tylko wtedy,
kiedy nic mu nie grozi.
- Czyżbyś uważała mnie za tchórza? - spytała Ma
deline, wyraźnie zdziwiona.
- Och, kochanie, miałam na myśli wyłącznie twój
stosunek do miłości. - Eleanor przygryzła wargi. -
Ale muszę cię prosić o wybaczenie. Nie mam prawa
wyrażać się w ten sposób o twoim ojcu. Dzięki jego
wspaniałomyślności mogłyśmy być razem przez tyle
lat... - Oburzenie Eleanor wróciło jednak z całą mo
cą. - Jednak... przegrać w pikietę własne dziecko...
Wstyd i hańba!
- Ale nie powiedziałaś mu tego prosto w oczy,
prawda? Och nie - dodała szybko, widząc zmieszaną
minę Eleanor. - On to z pewnością potraktuje jak
wyzwanie i zjawi się w kasynie.
Nie wiedziała, jak się ustosunkować do oskarżeń
Eleanor o tchórzostwo. Nigdy nie sądziła, że jest za
bezpieczona przed miłością. W końcu nie dalej jak
przed czterema laty całe swoje serce oddała mężczyź
nie, uważanego powszechnie za łowcę posagów.
Z pewnością można to było uznać za akt odwagi. Mi-
mo to poczuła się trochę onieśmielona i zażenowana,
a nie byłoby po temu powodu, gdyby opinia Eleanor
nie miała choćby najmniejszego uzasadnienia.
- Zapomnij, co mówiłam. Nie miałam prawa wy
rażać się o tobie w taki sposób.
- Już zapomniałam.
Niewątpliwie puściłaby uwagę kuzynki w niepa
mięć, gdyby nie wiedziała, że Eleanor kieruje się wy
łącznie troską o jej dobro, troską wynikającą z czegoś
znacznie głębszego niż zwykłe więzy krwi. Eleanor
i Madeline były sobie bliższe niż siostry, ponieważ
mogły polegać wyłącznie na sobie. A teraz Madeline
zdała sobie sprawę, że nie pojmowała głębi umysłu
Eleanor.
Z jadalni dobiegał do nich przytłumiony hałas.
- Kim jest ten cały Rumbelow i dlaczego musi naj
mować takich prostaków, by zadbali o jego interes?
- Nie mam pojęcia, ale być może jest to mężczy
zna godzien szacunku. - Eleanor rozłożyła obie pe
leryny przed kominkiem.
- Wielu hazardzistów to mężczyźni godni szacun
ku, dopóki nie stracą całego majątku i nie muszą
uciekać przed wierzycielami. - Madeline pogładziła
z roztargnieniem włosy. - Ciekawa jestem, czy i ja
znajdę się wśród nich.
- Może lord Campion mógłby nam jakoś pomóc -
zasugerowała Eleanor.
Na dźwięk tego nazwiska Madeline wstrzymała
oddech.
-Nie.
- Zawsze myślałam, że pojedzie za tobą na koniec
świata - powiedziała Eleanor z nietypowym dla sie
bie uporem.
- Nie zrobił tego.
- Nie mógł. Odcięły go wojska napoleońskie.
19
- Zawsze go lubiłaś. - Zabrzmiało to jak oskarżenie.
-Owszem, lubiłam. Był miły i uprzejmy. -
W oczach Eleanor błysnął gniew. - Ty jednak go ko
chałaś!
- Ale już go nie kocham. I dlaczego w ogóle roz
mawiamy o Gabrielu? Z tego, co wiem, jest żonaty,
ma trójkę dzieci i spodziewa się czwartego - powie
działa z udaną wesołością.
- Nie - odparła Eleanor z zadziwiającą pewnością.
Madeline zresztą sama w to nie wierzyła, choćby
dlatego, że nie mogłaby sobie nawet wyobrazić takiej
sytuacji.
- Za każdym razem, gdy widziałam was razem, ca
łowaliście się i... Maddie, naprawdę obawiałam się
poważnie o twoją cnotę.
Madeline skrzywiła się.
- Kiedy byłiście razem, pragnęłaś go tak bardzo,
że niemal czułam w powietrzu zapach namiętności.
- Co ty możesz wiedzieć o namiętności? - zażarto
wała nieśmiało Madeline.
- Wiem, że jestem sztywna i pruderyjna, ale na
prawdę nie lubiłam przebywać wtedy w twoim towa
rzystwie. Występowałam w charakterze twojej przy-
zwoitki, a ty próbowałaś się mnie pozbyć pod jakimś
absurdalnym pretekstem, bo chciałaś się przemknąć
do ogrodu i całować. - Eleanor uniosła z oburze
niem podbródek. - Obawiam się zresztą, że robiłaś
również inne rzeczy...
- Bardzo mi przykro, nie powinnam była w ten
sposób postępować - odparła Madeline, którą ogar
nęły nagle wyrzuty sumienia. Eleanor nigdy się
na nic nie skarżyła.
- Nie oczekuję przeprosin, mówię ci tylko, dlacze
go sądzę, że powinnaś odnaleźć lorda Campion
i prosić go o pomoc.
20
- Nie. - Eleanor nie znała całej prawdy; gdyby ją
znała, z pewnością nie uznałaby tego rodzaju postę
powania za właściwe. - Nie mogę go o nic prosić.
Musimy mu po prostu życzyć jak najlepiej, i to
wszystko.
- Ja życzę.
- I same stawić czoło sytuacji. - Myślenie o Ga
brielu nie mogło jej w niczym pomóc. Madeline po
łożyła ręce na stole i wpatrzyła się w ogień. - Papa
musi spłacić dziesięć tysięcy dolarów długu lub od
dać jego równowartość, a została mu już tylko jed
na wartościowa rzecz.
Eleanor straciła równowagę.
- Królewska tiara! - wykrzyknęła.
- Matka kazała mu przysiąc, że nigdy jej nie utraci.
- Madeline położyła rękę na sercu. - Nie mogę mu po
zwolić, żeby ją przehandlował. Naprawdę nie mogę.
- Oczywiście, że nie - wsparła ją natychmiast Ele
anor. - Musimy coś zrobić, by go powstrzymać.
- Owszem. Ale pan Remington Knight już czeka
i wywoła skandal, jeśli się nie zjawię w stosownym
czasie.
- I zdołasz go przekonać, że wasze małżeństwo to
niefortunny pomysł?
- Potrafię być przekonująca i głupio by było pod
dać się bez walki.
- Mogłabym tam pojechać sama i jakoś cię uspra
wiedliwić.
Madeline wiedziała, że Eleanor nie znosi samot
nych podróży. Nie znosiła również nowych znajomo
ści, a już ponad wszystko awantur, a musiała zdawać
sobie sprawę, że pan Knight urządzi najprawdopo
dobniej tego typu scenę.
- To naprawdę niezwykle odważne z twojej strony
- powiedziała ze szczerym podziwem. - Ale być mo-
21
że będę musiała... - Olśniewający pomysł nadszedł
zupełnie niespodziewanie i Madeline wyprostowała
plecy tak gwałtownie, że omal nie zerwała sznuró
wek gorsetu. - Nie, nie tak powinnaś postąpić.
- Chyba muszę. - Eleanor popatrzyła na Madeli
ne z podniesionym czołem. - Obiecuję, że spiszę się
jak najlepiej. Tyle już dla mnie zrobiłaś.
- 1 zamierzam zrobić jeszcze więcej. - Madeline
była tak podniecona, że z trudem dobywała głos. -
Uczynię cię księżną.
R O Z D Z I A Ł
Eleanor wolno podniosła się z miejsca.
- Co... ty... mówisz?
- Pojedziesz do Londynu zamiast mnie - jako ja.
Eleanor zrobiła krok do tyłu i omal się nie prze
wróciła.
- Mam się przedstawić jako Madeline de Lacy
mężczyźnie, którego masz poślubić? Przecież to wy
kluczone! Co by to dało? Nie mogłabym zrobić cze
goś podobnego!
- Oczywiście, że byś mogła. - Madeline uścisnęła
entuzjastycznie Eleanor. - Jesteśmy do siebie po
dobne, a ja od czterech lat nie pokazywałam się w to
warzystwie.
- Ja natomiast nigdy "w nim nie bywałam i nie za
mierzam brać udziału w takiej maskaradzie - odpar
ła Eleanor.
3
22
- Przecież musisz tylko zająć pana Knighta przez
parę dni, a ja tymczasem wyperswaduję papciowi ten
szalony pomysł. - Madeline widziała wyraźnie, że nie
udało się jej przekonać Eleanor, a przecież musiała
ją namówić na realizację swojego planu. - Byłabyś
wspaniałą hrabiną, o wiele lepszą niż ja.
- Ale jestem okropnym tchórzem - oponowała
Eleanor. - Nie umiem rozmawiać z mężczyznami.
- Nonsens. Musisz po prostu nabrać wprawy.
- Wprawy? Przecież kiedy tylko przychodzi mi
rozmawiać z mężczyzną, zaczynam się jąkać. A sko
ro pan Knight myśli, że weźmiecie ślub, może nawet
zacząć ze mną... flirtować.
- Nawet więcej! - Madeline chwyciła Eleanor
za rękę, powstrzymując ją od ucieczki. - Żartuję. Wy
starczy, że spojrzysz na niego tymi swoimi błękitnymi
oczyma i od razu owiniesz go sobie dookoła palca.
- I kto tu wygaduje głupstwa? Kiedy przyjedziesz
do Londynu, powiesz wszystkim, że to był tylko żart?
Pan Knight na pewno się obrazi i będzie strasznie zły.
- Nie tak, jak wówczas, gdy w ogóle się nie zjawię.
A tobie przygoda na pewno dobrze zrobi.
Eleanor zaczęła wyłamywać sobie palce.
- Nie wiedziałabym, jak się zachować.
- Za każdym razem, gdy ogarną cię wątpliwości,
pomyśl: „A co zrobiłaby Madeline w takiej sytu
acji?". I zrób to.
- Nie mogę.... poza tym, co by było, gdyby rozpo
znał mnie któryś z tych hazardzistów. Przecież wy
szłabym na oszustkę!
- To raczej ja wyszłabym na oszustkę! Wyślę cię
powozem razem z Dickiem Driscollem i służącymi.
Będziesz wspaniała.
- Dickie Driscoll się nie zgodzi.
- Dickie Driscoll zrobi dokładnie to, co mu każę.
23
- Nie mam odpowiedniego stroju.
W tym punkcie Madeline musiała się z nią zgo
dzić. Eleanor ubierała się w ascetycznie skrojone
suknie z ciemnych materiałów. I wcale nie z tego po
wodu, że Madeline domagała się od swojej towa
rzyszki tak skromnego wyglądu. O nie! Sama
Eleanor uznała, że taki właśnie strój będzie dla niej
odpowiedni.
Widząc, że kuzynka się waha, Eleanor zaczęła for
sować swoje stanowisko.
- Musisz przyznać, że nie zdołamy zrealizować te
go planu. Najlepiej będzie, jeśli zakradniesz się jakoś
do Chalice Hall, wyperswadujesz ojcu ten szalony
pomysł, a ja tymczasem pojadę do Londynu i uspra
wiedliwię cię przed panem Knightem.
- Masz rację. Niedobrze by było, gdyby nagle Ma
deline de Lacy pojawiła się w dwóch miejscach jed
nocześnie. Pan Knight będzie bardziej skłonny wyba
czyć nam to oszustwo, jeśli nie zrobimy z niego głup
ca na oczach wszystkich. Obie jesteśmy wysokie
i szczupłe. Weźmiesz zatem moje ubranie, a ja two
je. Pojadę do Chalice Hall i zatrudnię się tam w cha
rakterze służącej. Przebranie jest znakomite, bo nikt
nie zwraca uwagi na służące.
- Towarzyszyłam ci przez pięć lat - zaczęła Ele
anor mocno poirytowanym tonem. - Przez te lata
brałam udział w najróżniejszych awanturach, ale ten
pomysł jest naprawdę nie do przyjęcia. Ja nie mogę
zostać księżną, a ty z pewnością nie możesz zostać
służącą.
- Co? - Madeline była absolutnie zdeterminowa
na, by postawić na swoim. - Czy trudno jest być da
mą do towarzystwa?
- Zupełnie nie, jeśli jest się z natury skromnym
i cichym. - Eleanor usiadła na ławce. - Jeśli nie czu-
je się potrzeby, by wyrażać na każdy temat własne
opinie. Oczywiście nie należy mieć skłonności
do rozstawiania wszystkich po kątach i komendero
wania ludźmi.
Madeline popatrzyła na nią z góry.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że jestem apo
dyktyczna?
- Droga kuzynko! Wreszcie mnie zrozumiałaś!
Co najgorsze, Eleanor wcale nie zamierzała być
złośliwa. Odczytała po prostu trafnie charakter Ma
deline i oczekiwała, że Madeline zaakceptuje jej dia
gnozę.
Lecz Madeline wcale nie miała takiego zamiaru.
- Naprawdę potrafię być służącą.
Eleanor natychmiast pojęła swój błąd.
- Nie chciałam cię prowokować...
- Ale sprowokowałaś. Wiem, że czasem zachowu
ję się jak tyran...
Eleanor schyliła głowę, by ukryć rozbawienie. Nie
stety, bez powodzenia.
- Ale staram się nie być niemiła.
- Wcale ci tego nie zarzucam. Po prostu... oczywi
ście zawsze w jakimś słusznym celu... lubisz rządzić.
Madeline zesztywniała. Gabriel użył tego samego
sformułowania. Wypowiedział te słowa cichym, zło
wieszczym głosem. Dodał jeszcze, że Madeline musi
nabrać szacunku dla opinii innych ludzi, a także dla
ich zdolności. Stwierdził, że depcze bezwzględnie
ludzkie uczucia. Ale przecież nie mówił prawdy!
Z pewnością się mylił!
- Myślę, że gdybyś dobrała sobie odpowiednią eki
pę, udałoby ci się zawojować świat. - Pochwyciwszy
kątem oka wyraz twarzy Madeline, natychmiast
zmieniła ton. - Co się stało?
- Nic. A cóż by się miało stać?
25
Nic, z wyjątkiem tego, że zanim wróciła do Anglii,
uwierzyła, że rany w jej sercu już się zabliźniły. Teraz
jednak, na miejscu, uświadomiła sobie aż nadto wy
raźnie, że Gabriel jest na tej samej wyspie. Wiedzia
ła, że podróż na spotkanie z nim nie zajęłaby jej wię
cej niż jeden dzień. Zaczęła więc rozpamiętywać
i stała się trochę przewrażliwiona.
- Jesteś taka blada i... - Eleanor położyła dłoń
na czole Madeline. - Nie masz gorączki. Jesteś
po prostu zmęczona. Szkoda, że nie przedłużyłyśmy
odpoczynku o jeden dzień.
- Nie przesadzaj, Ellie. Nic mi nie jest. - W cią
gu ostatnich trzech lat odbywały znacznie bardziej
wyczerpujące i dłuższe podróże, lecz ten nagły po
wrót do domu wyprowadził je z równowagi. Tak, to
musiało być to. Bo z jakiej innej przyczyny Madeli
ne śniłaby o Gabrielu pierwszej nocy spędzonej
w kraju? - Tak więc wszystko ustalone. Ja będę da
mą do towarzystwa, a ty księżną.
- Nie - odparła Eleanor z rozpaczą w głosie. -
Proszę cię, Madeline.
Z korytarza dobiegły je głosy. Jakaś kobieta i pan
Forsyth mówili coś jednocześnie podniesionym tonem.
Zadowolona z pretekstu do przerwania dyskusji,
Madeline podniosła się z miejsca.
- Zdaje się, że inni goście są zbyt wytworni, żeby
przebywać w oberży. Zapewne pan Forsyth poprosi,
abyśmy zechciały im udostępnić swój salon. - Zaj
miesz się tym, kuzynko? - spytała przekornie.
- Proszę... - szepnęła Eleanor, wstając.
Pan Forsyth otworzył drzwi i modnie ubrana ko
bieta w średnim wieku odsunęła go na bok i wtargnę
ła do środka.
- Nazywam się lady Tabard, jestem żoną hrabiego
Tabarda. Przepraszam za naruszenie prywatności
26
państwa, ale ten wspólny pokój jest stanowczo zbyt...
powszechnie dostępny. Ufam, że wyrazicie panie
zgodę na to, bym mogła wraz z córką towarzyszyć pa
niom w ich salonie?
Madeline ukłoniła się grzecznie.
- Oto markiza Sheridan i przyszła księżna Ma
gnus.
- Wielkie nieba... - Lady Tabard przyłożyła rękę
do piersi, a jej oczy zrobiły się zupełnie okrągłe.
Madeline zauważyła z satysfakcją, że lady Tabard
jest pod wrażeniem i z pewnością okaże Eleanor na
leżny szacunek.
- Jaśnie pani na pewno z przyjemnością się zgodzi.
- Popatrzyła niewinnie na Eleanor. - Prawda, lady
Eleanor?
Lady Tabard wyjrzała na korytarz.
- Chodź tu, dziecko, pokaż się nam - powiedziała
rozkazującym tonem.
Jej córka weszła do środka. Lord Magnus nazwał
by ją niewątpliwie diamentem najwyższej próby
i miałby niewątpliwie rację. Nie miała więcej niż
osiemnaście lat, była drobną blondynką obdarzoną
urodą tak niezwykłą, że przy niej Madeline i Eleanor
musiały usunąć się w cień. Dziewczyna miała jednak
nieco pochylone plecy, a na jej twarzy malowały się
wyraźne oznaki zmęczenia.
Eleanor zerknęła na Madeline, która spytała ją bez
głośnie: „Jak ja się zachowuję w takich sytuacjach?".
Madeline przyglądała się z zainteresowaniem we
wnętrznej walce, jaką najwyraźniej toczyła ze sobą
jej kuzynka. W końcu, jak zwykle, Eleanor poddała
się woli Madeline.
- Pan Forsyth zaraz przyniesie kolację - powiedzia
ła Eleanor, wskazując stół. - Proszę do nas dołączyć.
- Panie Forsyth! - zawołała Madeline.
27
Pan Forsyth wszedł do środka i złożył jej sztywny
ukłon.
- Pani raczy wybaczyć, milady.
- Nie ma tu niczego do wybaczania - odparła we
soło Madeline. - Czy może pan przynieść dwa do
datkowe nakrycia?
- Jak pani sobie życzy. - Rzucając lekko poiryto
wane spojrzenie lady Tabard, pospieszył, by dokoń
czyć przygotowywanie kolacji.
- Co za prostak! Nawet nie zaczekał i nie pomógł
mi przy garderobie.
Lady Tabard rzuciła pelerynę na krzesło, odsłania
jąc piękną, wyszywaną złotem suknię z marszczonym
przodem. Jej twarz okalały włosy uczesane według
najnowszej mody. Podejrzenia Madeline wzbudził
ich czarny kolor. Pasta do butów czy sadza? A może
jakiś okropny środek chemiczny, który brzydko
pachniał i niszczył skórę? Rozglądając się dookoła,
lady Tabard zmarszczyła wąski, prosty nos i pogardli
wie wydęła chrapki. Miała małe, niemal niezauwa
żalne usta, i minę świadczącą o ogromnej pewności
siebie.
Lady Tabard wskazała młodą kobietę, zdejmującą
właśnie czepek.
- Lady Eleanor... czy też może powinnam się
do pani zwracać „wasza miłość".
- Obie formy będą odpowiednie - zareagowała
szybko Madeline.
Mówiła prawdę. Do Madeline, księżnej z własnym
tytułem można się było zwracać „wasza miłość". Pa
nie i panowie z towarzystwa czynili tak, by jej schle
bić, wyrazić szacunek lub też sarkastycznie... Pamię
tała o tej ostatniej przyczynie, choć przysięgła sobie
solennie, że nie będzie myślała o Gabrielu.
28
ChristinaDood Skandalistka
R O Z D Z I A Ł Suffolk, 1806 - Madeline, rozumiem, że dopiero co wróciłaś do domu z podróży zagranicznej i zasługujesz na od poczynek, ale obawiam się, że to nie będzie możliwe. Madeline de Lacy, markiza Sheridan, przyszła księż na Magnus nadgryzła pierwszy od czterech lat kęs prawdziwej angielskiej wołowiny i obdarzyła rozanie- lonym uśmiechem buldogowatego angielskiego dżen telmena o czerstwej cerze siedzącego po przeciwnej stronie stołu. - Dlaczegóż to, papciu? - Zagrałem o ciebie w pikietę i zabrakło mi szczę ścia. Wybałuszyła na niego oczy. Odkładając starannie nóż i widelec, popatrzyła na oniemiałego lokaja, któ ry zastygł jak posąg, nalewając Madeline poranną kawę. - Dziękuję, Heaton. Postaw karafkę z wodą na sto liku. Zawołamy cię, jeśli będziesz nam potrzebny. Kiedy lokaj wyszedł, odwróciła wzrok na ojca i po wtórzyła, by uniknąć wszelkich nieporozumień: - Przegrałeś mnie w karty. Jadł dalej, lśniące srebrne sztućce pobrzękiwały mu w dłoniach. 1 5
- Nie ma sensu owijać w bawełnę. Musisz znać ca łą prawdę. Jesteś taka twarda. I rozsądna. Zawsze to powtarzałem. Bardzo się z tego cieszę. - Może mógłbyś mi podać szczegóły tego niezwy kłego zakładu - powiedziała, udowadniając po raz kolejny swój rozsądek. - Nie dopisało mi szczęście, nie wiedziałem, że ma pika, co oczywiście równało się... - Nie to miałam na myśli - przerwała Madeline. - Dlaczego grałeś o mnie? - No cóż, on to zaproponował. - On, czyli... - Pan Knight. - A ty wyraziłeś zgodę, gdyż... - Przegrałem cały nasz majątek i wszystkie posia dłości. Zostałaś tylko ty. - Tak więc, zmuszony sytuacją zaryzykowałeś wszystko, co posiadamy, i swoje jedyne dziecko? - upewniła się zdumiona tym racjonalnym wyjaśnie niem ojca. - Tak, wtedy wydawało mi się, że to jedyne możli we wyjście. Uniosła brwi. Po śmierci matki przed siedemna stu laty Madeline przestała żyć pod kloszem; za miast tego przyszło jej stawić czoło niezliczonym ka tastrofom spowodowanym przez jej ojca. W wieku dwunastu lat umiała już zarządzać domem, plano wać przyjęcia i tuszować wszelkie problemy towa rzyskie. Na coś takiego nie była jednak przygotowana. Mi mo to serce biło jej miarowym naturalnym rytmem, ręce spoczywały spokojnie na kolanach, na czole nie pojawiła się nawet jedna zmarszczka. Już wcześniej musiała sobie radzić z klęskami na miarę potopu; wszystkie zresztą wynikały z beztroski jej ojca. Dlate- 6
go teraz nie mogła ulec emocjom i zachowała olim pijski spokój. - Dlaczego? - Bo w razie jego wygranej majątek pozostałby w twoich rękach, no powiedzmy, w rękach twojego męża. - Magnus przeżuwał z namysłem. - To prawie to samo, co oddanie ci majątku w posagu. - Tyle, że gdyby to był posag, znałabym zapewne mojego męża i mogłabym wyrazić zgodę na ślub. - Istniała pewna szansa, że ojciec uzna te racje, choć Madeline szczególnie na to nie liczyła. - Owszem, ale co by to była za różnica? Już raz się przecież zaręczyłaś. Kochałaś go. A skończyło się całkowitym fiaskiem. Jak on się nazywał? Ten ciem nowłosy, z tymi irytująco wszędobyłskimi oczyma? - Wbijając wzrok w sufit zdobiony cherubinami, Ma gnus pogłaskał się po podbródku. - Jak go zwał, tak go zwał, nadawał się dla ciebie sto razy lepiej niż pan Knight, a jednak go rzuciłaś. Londyn po prostu onie miał ze zdziwienia na co najmniej osiem sekund - dodał ze śmiechem. - Aż do tamtej pory nie miałem pojęcia, że można cię wyprowadzić z równowagi. No przypomnij mi wreszcie, kto to był. Na fasadzie spokoju, za którą skryła się Madeleine, pojawiła się pierwsza rysa. Dziewczyna zacisnęła dło nie w pięści. - Gabriel Ansell, hrabia Champion. - Oczywiście. Wielkie nieba! Nigdy tego nie zapo mnę! Jaka ty byłaś wspaniała w tym swoim gniewie! Przypominałaś mi matkę w chwilach, gdy dostawała napadu furii! Madeline nie chciała tego słuchać. Nie lubiła, gdy przypominano jej o ataku wściekłości, utracie kontro li nad emocjami i o tym wszystkim, co stało się póź niej. W końcu, właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu 7
odrzuciła wszelkie zasady. Wyjechała za granicę, by zapomnieć i nie powróciła aż do chwili, gdy cała spra wa nie poszła w zapomnienie. Nigdy potem nie myśla ła już o Gabrielu. Ledwo pamiętała jego imię. - Matka była dokładnie taka jak ty. Zawsze roz sądna i rozważna, z wyjątkiem tych krótkich chwil, gdy traciła kontrolę nad emocjami. Wtedy rozpęty wały się burze z piorunami. - Odwrócił się do drzwi. - Jeszcze łososia! - krzyknął. Madeline podniosła dzwonek leżący przy jej łokciu. W drzwiach natychmiast stanął kamerdyner. Heaton bez wątpienia pobiegł już do kuchni, by podzielić się tą niezwykłą wiadomością z resztą domostwa. Made line popatrzyła spokojnie na Uppingtona. - Jego wysokość życzy sobie jeszcze łososia - po wiedziała. Wszystko, byłe tylko zatkać mu usta i nie pozwolić mówić o Gabrielu. O lordzie Campion. Uppington skłonił się przed Madeline. Spiesząc, by jak najprędzej sprostać sytuacji, krzywo zapiął surdut. - Aye, milady - odparł usłużnie i napełnił ich talerze. Madeline skierowała całą uwagę na posiłek. Mniej odporną kobietę rewelacje Magnusa pozbawiłyby z pewnością apetytu, lecz gdyby Madeline rezygno wała z jedzenia za każdym razem, gdy ojciec stawiał na szalę ich majątek, wyglądałaby jak kościotrup. A nie sądziła, żeby to było rozsądne. - Czym jeszcze mogę służyć, milady? - spytał Up pington. - Dziękuję... na razie - odparła, choć uświadomi ła sobie, że powinna raczej prosić o kij do krykieta, lub jakikolwiek twardy przedmiot, którym mogłaby zbić swego ojca. Było jednak stanowczo za późno. Zdawała sobie doskonale z tego sprawę, w przeciw-
nym wypadku nie omieszkałaby spróbować. Była zresztą znana z dobrego zamachu. - Przegrałeś również królewską tiarę, papo? - Nie. Nie była przecież moja. - Magnus wyraźnie się spłoszył. - Tiara należy do ciebie, przecież zosta niesz księżną. Tiarę widać nawet na portrecie ślub nym twojej matki. Elizabeth we własnej osobie wró ciłaby na ziemię i straszyłaby mnie po nocach, gdy bym sprzedał tiarę. Królewska tiara należała niegdyś do jednej z ante natek Elizabeth, damy dworu królowej Elżbiety, która otrzymała ją w darze dziękczynnym za ocalenie życia królowej. Ze szczerego złota, wysadzana drogimi ka mieniami, tiara miała zarówno wartość handlową, jak i sentymentalną. Królowa zdecydowała również, że ty tuł książęcy odziedziczy najstarsze dziecko w rodzinie, niezależnie od płci. I tak, przez ostatnie dwieście dwa dzieścia lat byłi, rzecz jasna, książęta Magnus. Trafiały się też jednak księżne Magnus, dziewczęta urodzone jako pierwsze w rodzinie, kobiety z własnym tytułem. Nie mogła się powstrzymać. - Przysięgasz, że tiara jest bezpieczna? Prychnął. - Przysięgam, a książęta... i księżne Magnus za wsze dotrzymują słowa. Madeline to się jednak nie udało. - Nie wiem, jak sobie bez ciebie radziłem. - Ma gnus poklepał ją lekko po ramieniu. - Co będziemy dziś robić? To dobry dzień na polowanie. Albo może wolałabyś pojechać do wioski i odwiedzić naszą sta rą guwernantkę, pannę Watting. - Watling - poprawiła Margaret. - Wolałabym się dowiedzieć czegoś więcej o zakładzie. - A cóż jeszcze chciałabyś wiedzieć? - spytał, szczerze zdziwiony. 9
- Może na przykład, jak się nazywa mój przyszły maż. Czy też mam zostać jego nałożnicą? - Nałożnicą? - powtórzył z oburzeniem Magnus. - Dobry Boże, czy ty naprawdę uważasz, że jestem cał kowicie wyzuty z przyzwoitości i rozsądku? Madeline powstrzymała się od odpowiedzi. - Oczywiście, że nie nałożnicą. Ślub albo nic. - Co za ulga. - Spokój, jaki malował się na twarzy ojca, który był przecież zupełnym bankrutem zarów no pod względem finansowym, jak i towarzyskim, wprawiał ją w autentyczne zdumienie. - Czy ja go znam? - Nie, to Amerykanin, a przynajmniej pochodzi z kolonii. - Myślałam, że kolonie wygrały wojnę o niepodle głość - odparła sucho Madeline. Magnus zbył tę uwagę machnięciem ręki. - To przejściowa sprawa. Rodzina Knighta przyby ła w zeszłym roku do Londynu. Knight zdobył sobie prawdziwą sławę w klubach. Musiałem z nim zagrać. Nie mogłem się powstrzymać. Na tym właśnie polegał problem. Magnus nie po trafił się przeciwstawić żadnej pokusie związanej z hazardem. - Ma diabelne szczęście w kartach - dodał, marsz cząc czoło. I nie powiedział już nic, jakby jego słowa wyjaśnia ły wszelkie ewentualne wątpliwości Madeline. Gdyby ktoś nie znał Magnusa, mógłby go uznać, że jako ojciec jest prawdziwym potworem. Madeline wiedziała jednak, co o nim sądzić. Magnus kochał ją tak mocno, jak tylko pozwalała mu na to jego płytka osobowość, co nie znaczyło jednak, że potrafił wy krzesać z siebie autentyczne zainteresowanie jej ży ciem. Brakowało mu też poczucia odpowiedzialno- 10
ści. Na szczęście Madeline była zawsze silną kobietą, a co więcej, odznaczała się zawsze niespotykaną ostrożnością i rozwagą. - Ten Knight jest stary czy młody? To zawodowy hazardzista czy kupiec? - No cóż. Na pewno nie jest wart pierworodnej córki księcia z prawem do tytułu, ale przecież trudno znaleźć kogokolwiek, kto mógłby się z nami równać. Nawet twoja matka, niech spoczywa w spokoju, była tylko córką markiza. - A więc to dżentelmen? Na tyle, rzecz jasna, na ile Amerykanin może być dżentelmenem. - Wyjątkowy. Świetnie się ubiera, nosi płaszcze od Wortha, tabakierę z masy perłowej, ma kamieni cę przy Berkeley Square, poza tym jest niezwykle po pularny wśród dam. - Magnus otarł żółtko z wąsów. - Mówi z tym przeklętym akcentem, ale ludzie go szanują. - To znaczy, że potrafi zrobić właściwy użytek ze swoich pięści. - Madeline zinterpretowała trafnie ostatni komentarz. - Potrafi boksować. Zabójczy lewy sierpowy. Świetna obrona. Starego Oldfielda stłukł na kwaśne jabłko, a Oldfield umie się bić. Madeline w spokoju dokończyła posiłek, ani na chwilę nie przestając intensywnie myśleć. Nie mia ła najmniejszego zamiaru wychodzić za mąż za kogo kolwiek. Jeden jedyny raz podjęła ryzyko miłości i skończyło się to katastrofą. Uniosła wzrok. Magnus patrzył na nią zmartwiony, ze zmarszczonym czołem. - Słuchaj, Mad, jeśli naprawdę nie chcesz wycho dzić za tego Amerykanina, nie musisz. Mam plan... Madeline dobrze znała plany swego ojca, które za wsze wiązały się z hazardem i pociągały za sobą roz liczne katastrofy. 11
- Wielkie nieba! Nie! - krzyknęła. Natychmiast zdała sobie jednak sprawę, że jej nietaktowna uwaga mogła podziałać na jej ojca jak czerwona płachta na byka. - Ja też mam plan - dodała. Pojadę do Lon dynu i wyjaśnię panu Knightowi, że nasz ślub byłby po prostu absurdalny. R O Z D Z I A Ł - Wygląda na to, że Red Robin podupadł od cza su, gdy byłiśmy tutaj po raz ostatni - powiedziała panna Eleanor de Lacy, towarzyszka Madeline i jej kuzynka, wyglądając z okna luksusowego, świetnie resorowanego powozu. Głos zadrżał jej lekko. Marcowa obietnica poranka przyblakła wraz z na pływającą znad oceanu mgłą, w której rozmazały się również światła migające w oknach gospody. Made line zdołała jednak dostrzec, że dziedziniec zajazdu jest bardzo brudny i zaniedbany. A jednak stangret nie pomstował na stajennych, co znaczyło, że nieźle obchodzą się z końmi. I właśnie ta sprawa była najważniejsza. Chodziło o to, by zadbać o konie tak, żeby mogły następnego ranka wyruszyć do Londynu. - Mogliśmy odbyć tę wyprawę w jeden dzień, gdy by nie to, że wyruszyliśmy tak późno. - Musiałyśmy spakować odpowiednie ubrania - odparła Eleanor, która mimo swego trudnego poło żenia za wszelką cenę próbowała zachować spokój. - 2 12
Pan Knight wysłucha eleganckiej damy chętniej niż jakiegoś oberwańca, a tak byś właśnie wyglądała, gdybyśmy nie zadbały o nasze interesy. Dwudziestoczteroletnia Eleanor była piękna, znacznie ładniejsza niż Madeline. Z czarnymi lśnią cymi włosami, porcelanową cerą i omdlewającym spojrzeniem niebieskich oczu Eleanor wyglądała jak księżniczka z bajki. Madeline miała dokładnie ten sam kolor włosów, lecz cerę smagłą, co wynikało z jej braku respektu dla kapeluszy i czepków; jej niebie skie oczy nie mdlały, tylko skakały. A jednak sądzo no, że kuzynki wyglądają identycznie, szczególnie gdy obie były ubrane w ciemne kostiumy podróżne, tak jak tego wieczoru. Niestety, wczesne dzieciństwo spędzone w ubó stwie, strata matki i niefortunne drugie małżeństwo ojca ukształtowało charakter Eleanor, która stała się nieśmiała i niepewna siebie. Jednak Madeline bardzo ją kochała. - Głowa do góry - szepnęła teraz, klepiąc ją lekko po ramieniu. - Pomyśl o tej oberży przemytników w Portugalii. - Madeline podała rękę lokajowi i ze szła ze stopnia schodków powozu. - Och, masz oczywiście rację - przytaknęła Ele anor. - Tyle że po tamtej gospodzie od początku nie oczekiwałyśmy zbyt wiele. - I otrzymałyśmy dokładnie to, czego się spodzie wałyśmy. W drzwiach zaniedbanej gospody wymieniły prze lotny uśmiech. Trudno byłoby zresztą zareagować inaczej na wspomnienie koszmarnej nocy spędzonej w towarzystwie pluskiew, ze świadomością, że w każ dej chwili ucztujące na dole francuskie wojsko może je wziąć do niewoli. I choć kuzynki miały zupełnie odmienne osobowości, świetnie się rozumiały. Spę-
dziwszy razem cztery lata w warunkach tak niebez piecznych, że nieznanych niemalże żadnemu Angli kowi którejkolwiek z płci, nie rozstając się przez ten czas ani na chwilę, czuły, że łączące ich więzy uległy wzmocnieniu. Dickie Driscoll, stangret Madeline, pod którego eskortą przejechały niemal całą Europę, natych miast do niej podszedł. - Nie wygląda to za dobrze, panno Madeline. - Tak, ale jest za ciemno i za daleko, żeby jechać dalej. - Madeline zerknęła na powóz. Zajechała pod gospodę w prawdziwie książęcym stylu - w świetnie resorowanym powozie, z dwoma forysia- mi, dwoma lokajami i najlepszym stangretem jej oj ca - Dickiem, który miał zapewnić jej bezpieczeń stwo. On i naładowany pistolet wetknięty do czarnej, aksamitnej torebki. Poklepała Dickiego po ramieniu. - Weź chłopców, idź do kuchni i poproś o ciepły posiłek. Do Londynu mamy cztery godziny drogi. Wyruszymy o świcie. Kobiety weszły do izby. Głośny śpiew i odór nie mytych ciał przeraził Eleanor, ale Madeline chwyci ła ją za ramię i popchnęła głębiej do środka. Pan Forsyth, oberżysta pospieszył w ich kierunku, przedzierając się przez siny, papierosowy dym. - Milady. - Ukłonił się nisko i zaczął bardzo szyb ko mówić, zasłaniając je przed ciekawskimi spojrze niami zebranych. - Jak dobrze panią widzieć po tylu latach! Czy mogę prosić, by udała się pani jak naj szybciej do prywatnego salonu? - lak, proszę. - Madeline wykręciła głowę i po patrzyła na stoliki oblężone przez mężczyzn, jakich pamiętała z licznych podróży, twardych, chciwych ludzi, lubujących się w bijatykach i rozpuście. 14
- Tędy. - Forsyth chwycił szybko świecę i popro wadził obie damy wąskim korytarzem. Nie chciał, by zatrzymywały się dłużej w sali ogól nej, co zdaniem Madeline świadczyło o jego zdro wym rozsądku. - Zajmiesz się moimi ludźmi, Forsyth? - Oczywiście, pani. Może pani jak zawsze polegać na mnie i na mojej żonie. - Popatrzył za siebie wzro kiem męczennika. - Obiecali, że rano ich już nie bę dzie, ale dla mnie to trochę za późno. Córkę schowa łem w zamkniętej sypialni, i proszę wybaczyć, łaskawa pani, nie chodzi o to, że chcę pouczać tak szacowną damę, jak się powinna zachować, ale muszę panią pro sić, milady, o pozostanie w salonie. A potem, po kola cji, proszę się udać prosto do pokoju przy bocznym wejściu i zamknąć dokładnie drzwi. - Czy to niezbyt mile widziani goście? - zaryzyko wała Eleanora. - Nie mogłem im odmówić, poza tym bardzo do brze płacą, ale są tu już cztery dni i zrobili wszędzie straszny chlew. - Otworzył drzwi na oścież i cofnął się, by kobiety mogły wejść do środka. Przed kominkiem, w którym buzował wesoły ogień, stało wygodne krzesło i ława. Jeśliby tylko pa ni Forsyth postawiła na stole dobrą kolację, wszystko byłoby bez zarzutu. - Co masz na myśli, mówiąc, że nie mogłeś im od mówić, Forsyth? - Madeline ruszyła w kierunku ognia, ciągnąc za sobą Eleanor. - Pracują dla pana Thurstona Rumbelowa, tego dżentelmena, który wynajął na cały rok Chalice Hall. Mają dopilnować, żeby w Grze Stulecia nie wydarzy ło się nic złego. Madeline odwróciła się do Forsytha. - W Grze Stulecia? A cóż to takiego? 15
- Nie słyszała pani, milady? - zapytał, zadowolo ny, że ma okazję rozgłosić tak smakowitą plotkę. - O niczym innym się przecież nie mówi. - Nie było mnie w kraju - odparła ponuro Made- line. - Hazard. Wspaniała pikieta! Bardzo ekskluzywny dom gry. Gracze muszą mieć zaproszenia i wpłacić dziesięć tysięcy funtów kaucji. Bywają tam znane osobistości i hazardziści. Ambasadorowie, kupcy, szlachcice francuscy skazani na banicję. Mówią, że nawet szlachta i arystokracja. Nawet książęta. Ja my ślę, że przyjedzie też następca tronu, ale inni się ze mną nie zgadzają. Arystokracja? Nawet książęta? Książętami byłi bra cia Prinney, paru innych dziedziczących tytuł już od wielu pokoleń, a także ojciec Madeline, książę Ma gnus. Poczuła, że ma serce w żołądku. Ojciec mówił jej przecież, że ma plan, jak ocalić ją przed Knightem. Świadoma konsternacji Madeline, Eleanor pomo gła jej zdjąć płaszcz, kapelusz i rękawiczki. - Nie znam tego pana Rumbelowa - powiedziała. Pan Forsyth zapalił kandelabr. - Pan Rumbelow to bogaty dżentelmen, skoro stać go na wynajęcie Chalice Hall, musi mieć chyba for tunę. To największy dom w okolicy. - Ale kim jest? - Madeline rozsiadła się wygod niej. - Skąd pochodzi? - To naprawdę tajemniczy człowiek, ten Rumbe low. - Pan Forsyth dołożył do ognia. Ale jest na pew no hojny, z pełną sakwą. Nie żałował grosza na swój interes, zamawiał całe beczki wina i piwa, kupował wszystko u miejscowych kupców, zamiast posyłać po nich do Londynu. Płacił wiejskim dziewczynom za pomoc przy sprzątaniu - dom jest wynajęty już od lat, i chociaż nie jestem wcale zadowolony z tego, 16
że ulokował tu tych ludzi, to muszę przyznać, że za wsze płaci z górką za wszystkie szkody. - Jakiś enigmatyczny dżentelmen żąda dziesięciu tysięcy dolarów kaucji za wstęp do kasyna, a gracze chcą mu je zapłacić, nie wiedząc nawet, kim jest, i powierzają mu tak ogromne pieniądze? - Madeli- ne uśmiechnęła się z wyższością godną sfinksa. - Nigdy nie pojmę wiary, z jaką hazardziści traktują honor. Pan Forsyth był najwyraźniej speszony. Podobnie jak wszyscy inni pragnął wierzyć w bajeczki o łatwych pieniądzach. - Ale... - wyjąkał - on zaprasza również ich rodziny. - Naprawdę? - spytała mocno zdziwiona Madeline. - Tak, ich żony, córki i synów. Obiecuje im rozryw ki, polowanie, taniec. Jutro przyjeżdża orkiestra. Bę dzie prawdziwe przyjęcie, jakiego nie widzieliśmy od lat - odparł Forsyth z zachęcającym uśmiechem. Madeline wprawiła Forsytha w zakłopotanie, choć oberżysta nie ponosił żadnej odpowiedzialności za jej problemy. - To dobrze - powiedziała łagodnie. - Co pani Forsyth poda na kolację? - Nic specjalnego - odparł z ulgą Forsyth, bo mu simy tu wyżywić całkiem spory tłum, ale będzie na pewno gulasz jagnięcy z białym pieczywem i krą żek sera. Może do tego wino z korzeniami? - Owszem, dziękuję. - Madeline zaczekała, by Forsyth wyszedł z pokoju, i skoczyła na równe nogi. - Ten książę to papa! - wykrzyknęła i zaczęła przemierzać nerwowo pokój. - Nie możesz być przecież tego pewna - powie działa Eleanor najbardziej uspokajającym tonem, na jaki ją było stać. - Jeśli nie on, to kto? 17
- Ktoś inny, bo skąd by Magnus wziął dziesięć ty sięcy funtów? - Papcio twierdził, że wpadł na jakiś pomysł, któ ry być może rozwiąże sytuację. A on tak naprawdę zna się tylko na hazardzie. - 1 na łamaniu serc - dokończyła cicho Eleanor. Madeline uniosła brwi. Eleanor bardzo rzadko mówiła to, co myślała, a o Magnusie wyrażała się za wsze z najwyższym szacunkiem. - Trochę to melodramatyczne - powiedziała Ma deline. - Możliwe, ale Magnus ranił cię przecież wielo krotnie swoją obojętnością. Przecież ty jesteś jak żółw, który wysuwa głowę ze skorupy tylko wtedy, kiedy nic mu nie grozi. - Czyżbyś uważała mnie za tchórza? - spytała Ma deline, wyraźnie zdziwiona. - Och, kochanie, miałam na myśli wyłącznie twój stosunek do miłości. - Eleanor przygryzła wargi. - Ale muszę cię prosić o wybaczenie. Nie mam prawa wyrażać się w ten sposób o twoim ojcu. Dzięki jego wspaniałomyślności mogłyśmy być razem przez tyle lat... - Oburzenie Eleanor wróciło jednak z całą mo cą. - Jednak... przegrać w pikietę własne dziecko... Wstyd i hańba! - Ale nie powiedziałaś mu tego prosto w oczy, prawda? Och nie - dodała szybko, widząc zmieszaną minę Eleanor. - On to z pewnością potraktuje jak wyzwanie i zjawi się w kasynie. Nie wiedziała, jak się ustosunkować do oskarżeń Eleanor o tchórzostwo. Nigdy nie sądziła, że jest za bezpieczona przed miłością. W końcu nie dalej jak przed czterema laty całe swoje serce oddała mężczyź nie, uważanego powszechnie za łowcę posagów. Z pewnością można to było uznać za akt odwagi. Mi-
mo to poczuła się trochę onieśmielona i zażenowana, a nie byłoby po temu powodu, gdyby opinia Eleanor nie miała choćby najmniejszego uzasadnienia. - Zapomnij, co mówiłam. Nie miałam prawa wy rażać się o tobie w taki sposób. - Już zapomniałam. Niewątpliwie puściłaby uwagę kuzynki w niepa mięć, gdyby nie wiedziała, że Eleanor kieruje się wy łącznie troską o jej dobro, troską wynikającą z czegoś znacznie głębszego niż zwykłe więzy krwi. Eleanor i Madeline były sobie bliższe niż siostry, ponieważ mogły polegać wyłącznie na sobie. A teraz Madeline zdała sobie sprawę, że nie pojmowała głębi umysłu Eleanor. Z jadalni dobiegał do nich przytłumiony hałas. - Kim jest ten cały Rumbelow i dlaczego musi naj mować takich prostaków, by zadbali o jego interes? - Nie mam pojęcia, ale być może jest to mężczy zna godzien szacunku. - Eleanor rozłożyła obie pe leryny przed kominkiem. - Wielu hazardzistów to mężczyźni godni szacun ku, dopóki nie stracą całego majątku i nie muszą uciekać przed wierzycielami. - Madeline pogładziła z roztargnieniem włosy. - Ciekawa jestem, czy i ja znajdę się wśród nich. - Może lord Campion mógłby nam jakoś pomóc - zasugerowała Eleanor. Na dźwięk tego nazwiska Madeline wstrzymała oddech. -Nie. - Zawsze myślałam, że pojedzie za tobą na koniec świata - powiedziała Eleanor z nietypowym dla sie bie uporem. - Nie zrobił tego. - Nie mógł. Odcięły go wojska napoleońskie. 19
- Zawsze go lubiłaś. - Zabrzmiało to jak oskarżenie. -Owszem, lubiłam. Był miły i uprzejmy. - W oczach Eleanor błysnął gniew. - Ty jednak go ko chałaś! - Ale już go nie kocham. I dlaczego w ogóle roz mawiamy o Gabrielu? Z tego, co wiem, jest żonaty, ma trójkę dzieci i spodziewa się czwartego - powie działa z udaną wesołością. - Nie - odparła Eleanor z zadziwiającą pewnością. Madeline zresztą sama w to nie wierzyła, choćby dlatego, że nie mogłaby sobie nawet wyobrazić takiej sytuacji. - Za każdym razem, gdy widziałam was razem, ca łowaliście się i... Maddie, naprawdę obawiałam się poważnie o twoją cnotę. Madeline skrzywiła się. - Kiedy byłiście razem, pragnęłaś go tak bardzo, że niemal czułam w powietrzu zapach namiętności. - Co ty możesz wiedzieć o namiętności? - zażarto wała nieśmiało Madeline. - Wiem, że jestem sztywna i pruderyjna, ale na prawdę nie lubiłam przebywać wtedy w twoim towa rzystwie. Występowałam w charakterze twojej przy- zwoitki, a ty próbowałaś się mnie pozbyć pod jakimś absurdalnym pretekstem, bo chciałaś się przemknąć do ogrodu i całować. - Eleanor uniosła z oburze niem podbródek. - Obawiam się zresztą, że robiłaś również inne rzeczy... - Bardzo mi przykro, nie powinnam była w ten sposób postępować - odparła Madeline, którą ogar nęły nagle wyrzuty sumienia. Eleanor nigdy się na nic nie skarżyła. - Nie oczekuję przeprosin, mówię ci tylko, dlacze go sądzę, że powinnaś odnaleźć lorda Campion i prosić go o pomoc. 20
- Nie. - Eleanor nie znała całej prawdy; gdyby ją znała, z pewnością nie uznałaby tego rodzaju postę powania za właściwe. - Nie mogę go o nic prosić. Musimy mu po prostu życzyć jak najlepiej, i to wszystko. - Ja życzę. - I same stawić czoło sytuacji. - Myślenie o Ga brielu nie mogło jej w niczym pomóc. Madeline po łożyła ręce na stole i wpatrzyła się w ogień. - Papa musi spłacić dziesięć tysięcy dolarów długu lub od dać jego równowartość, a została mu już tylko jed na wartościowa rzecz. Eleanor straciła równowagę. - Królewska tiara! - wykrzyknęła. - Matka kazała mu przysiąc, że nigdy jej nie utraci. - Madeline położyła rękę na sercu. - Nie mogę mu po zwolić, żeby ją przehandlował. Naprawdę nie mogę. - Oczywiście, że nie - wsparła ją natychmiast Ele anor. - Musimy coś zrobić, by go powstrzymać. - Owszem. Ale pan Remington Knight już czeka i wywoła skandal, jeśli się nie zjawię w stosownym czasie. - I zdołasz go przekonać, że wasze małżeństwo to niefortunny pomysł? - Potrafię być przekonująca i głupio by było pod dać się bez walki. - Mogłabym tam pojechać sama i jakoś cię uspra wiedliwić. Madeline wiedziała, że Eleanor nie znosi samot nych podróży. Nie znosiła również nowych znajomo ści, a już ponad wszystko awantur, a musiała zdawać sobie sprawę, że pan Knight urządzi najprawdopo dobniej tego typu scenę. - To naprawdę niezwykle odważne z twojej strony - powiedziała ze szczerym podziwem. - Ale być mo- 21
że będę musiała... - Olśniewający pomysł nadszedł zupełnie niespodziewanie i Madeline wyprostowała plecy tak gwałtownie, że omal nie zerwała sznuró wek gorsetu. - Nie, nie tak powinnaś postąpić. - Chyba muszę. - Eleanor popatrzyła na Madeli ne z podniesionym czołem. - Obiecuję, że spiszę się jak najlepiej. Tyle już dla mnie zrobiłaś. - 1 zamierzam zrobić jeszcze więcej. - Madeline była tak podniecona, że z trudem dobywała głos. - Uczynię cię księżną. R O Z D Z I A Ł Eleanor wolno podniosła się z miejsca. - Co... ty... mówisz? - Pojedziesz do Londynu zamiast mnie - jako ja. Eleanor zrobiła krok do tyłu i omal się nie prze wróciła. - Mam się przedstawić jako Madeline de Lacy mężczyźnie, którego masz poślubić? Przecież to wy kluczone! Co by to dało? Nie mogłabym zrobić cze goś podobnego! - Oczywiście, że byś mogła. - Madeline uścisnęła entuzjastycznie Eleanor. - Jesteśmy do siebie po dobne, a ja od czterech lat nie pokazywałam się w to warzystwie. - Ja natomiast nigdy "w nim nie bywałam i nie za mierzam brać udziału w takiej maskaradzie - odpar ła Eleanor. 3 22
- Przecież musisz tylko zająć pana Knighta przez parę dni, a ja tymczasem wyperswaduję papciowi ten szalony pomysł. - Madeline widziała wyraźnie, że nie udało się jej przekonać Eleanor, a przecież musiała ją namówić na realizację swojego planu. - Byłabyś wspaniałą hrabiną, o wiele lepszą niż ja. - Ale jestem okropnym tchórzem - oponowała Eleanor. - Nie umiem rozmawiać z mężczyznami. - Nonsens. Musisz po prostu nabrać wprawy. - Wprawy? Przecież kiedy tylko przychodzi mi rozmawiać z mężczyzną, zaczynam się jąkać. A sko ro pan Knight myśli, że weźmiecie ślub, może nawet zacząć ze mną... flirtować. - Nawet więcej! - Madeline chwyciła Eleanor za rękę, powstrzymując ją od ucieczki. - Żartuję. Wy starczy, że spojrzysz na niego tymi swoimi błękitnymi oczyma i od razu owiniesz go sobie dookoła palca. - I kto tu wygaduje głupstwa? Kiedy przyjedziesz do Londynu, powiesz wszystkim, że to był tylko żart? Pan Knight na pewno się obrazi i będzie strasznie zły. - Nie tak, jak wówczas, gdy w ogóle się nie zjawię. A tobie przygoda na pewno dobrze zrobi. Eleanor zaczęła wyłamywać sobie palce. - Nie wiedziałabym, jak się zachować. - Za każdym razem, gdy ogarną cię wątpliwości, pomyśl: „A co zrobiłaby Madeline w takiej sytu acji?". I zrób to. - Nie mogę.... poza tym, co by było, gdyby rozpo znał mnie któryś z tych hazardzistów. Przecież wy szłabym na oszustkę! - To raczej ja wyszłabym na oszustkę! Wyślę cię powozem razem z Dickiem Driscollem i służącymi. Będziesz wspaniała. - Dickie Driscoll się nie zgodzi. - Dickie Driscoll zrobi dokładnie to, co mu każę. 23
- Nie mam odpowiedniego stroju. W tym punkcie Madeline musiała się z nią zgo dzić. Eleanor ubierała się w ascetycznie skrojone suknie z ciemnych materiałów. I wcale nie z tego po wodu, że Madeline domagała się od swojej towa rzyszki tak skromnego wyglądu. O nie! Sama Eleanor uznała, że taki właśnie strój będzie dla niej odpowiedni. Widząc, że kuzynka się waha, Eleanor zaczęła for sować swoje stanowisko. - Musisz przyznać, że nie zdołamy zrealizować te go planu. Najlepiej będzie, jeśli zakradniesz się jakoś do Chalice Hall, wyperswadujesz ojcu ten szalony pomysł, a ja tymczasem pojadę do Londynu i uspra wiedliwię cię przed panem Knightem. - Masz rację. Niedobrze by było, gdyby nagle Ma deline de Lacy pojawiła się w dwóch miejscach jed nocześnie. Pan Knight będzie bardziej skłonny wyba czyć nam to oszustwo, jeśli nie zrobimy z niego głup ca na oczach wszystkich. Obie jesteśmy wysokie i szczupłe. Weźmiesz zatem moje ubranie, a ja two je. Pojadę do Chalice Hall i zatrudnię się tam w cha rakterze służącej. Przebranie jest znakomite, bo nikt nie zwraca uwagi na służące. - Towarzyszyłam ci przez pięć lat - zaczęła Ele anor mocno poirytowanym tonem. - Przez te lata brałam udział w najróżniejszych awanturach, ale ten pomysł jest naprawdę nie do przyjęcia. Ja nie mogę zostać księżną, a ty z pewnością nie możesz zostać służącą. - Co? - Madeline była absolutnie zdeterminowa na, by postawić na swoim. - Czy trudno jest być da mą do towarzystwa? - Zupełnie nie, jeśli jest się z natury skromnym i cichym. - Eleanor usiadła na ławce. - Jeśli nie czu-
je się potrzeby, by wyrażać na każdy temat własne opinie. Oczywiście nie należy mieć skłonności do rozstawiania wszystkich po kątach i komendero wania ludźmi. Madeline popatrzyła na nią z góry. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że jestem apo dyktyczna? - Droga kuzynko! Wreszcie mnie zrozumiałaś! Co najgorsze, Eleanor wcale nie zamierzała być złośliwa. Odczytała po prostu trafnie charakter Ma deline i oczekiwała, że Madeline zaakceptuje jej dia gnozę. Lecz Madeline wcale nie miała takiego zamiaru. - Naprawdę potrafię być służącą. Eleanor natychmiast pojęła swój błąd. - Nie chciałam cię prowokować... - Ale sprowokowałaś. Wiem, że czasem zachowu ję się jak tyran... Eleanor schyliła głowę, by ukryć rozbawienie. Nie stety, bez powodzenia. - Ale staram się nie być niemiła. - Wcale ci tego nie zarzucam. Po prostu... oczywi ście zawsze w jakimś słusznym celu... lubisz rządzić. Madeline zesztywniała. Gabriel użył tego samego sformułowania. Wypowiedział te słowa cichym, zło wieszczym głosem. Dodał jeszcze, że Madeline musi nabrać szacunku dla opinii innych ludzi, a także dla ich zdolności. Stwierdził, że depcze bezwzględnie ludzkie uczucia. Ale przecież nie mówił prawdy! Z pewnością się mylił! - Myślę, że gdybyś dobrała sobie odpowiednią eki pę, udałoby ci się zawojować świat. - Pochwyciwszy kątem oka wyraz twarzy Madeline, natychmiast zmieniła ton. - Co się stało? - Nic. A cóż by się miało stać? 25
Nic, z wyjątkiem tego, że zanim wróciła do Anglii, uwierzyła, że rany w jej sercu już się zabliźniły. Teraz jednak, na miejscu, uświadomiła sobie aż nadto wy raźnie, że Gabriel jest na tej samej wyspie. Wiedzia ła, że podróż na spotkanie z nim nie zajęłaby jej wię cej niż jeden dzień. Zaczęła więc rozpamiętywać i stała się trochę przewrażliwiona. - Jesteś taka blada i... - Eleanor położyła dłoń na czole Madeline. - Nie masz gorączki. Jesteś po prostu zmęczona. Szkoda, że nie przedłużyłyśmy odpoczynku o jeden dzień. - Nie przesadzaj, Ellie. Nic mi nie jest. - W cią gu ostatnich trzech lat odbywały znacznie bardziej wyczerpujące i dłuższe podróże, lecz ten nagły po wrót do domu wyprowadził je z równowagi. Tak, to musiało być to. Bo z jakiej innej przyczyny Madeli ne śniłaby o Gabrielu pierwszej nocy spędzonej w kraju? - Tak więc wszystko ustalone. Ja będę da mą do towarzystwa, a ty księżną. - Nie - odparła Eleanor z rozpaczą w głosie. - Proszę cię, Madeline. Z korytarza dobiegły je głosy. Jakaś kobieta i pan Forsyth mówili coś jednocześnie podniesionym tonem. Zadowolona z pretekstu do przerwania dyskusji, Madeline podniosła się z miejsca. - Zdaje się, że inni goście są zbyt wytworni, żeby przebywać w oberży. Zapewne pan Forsyth poprosi, abyśmy zechciały im udostępnić swój salon. - Zaj miesz się tym, kuzynko? - spytała przekornie. - Proszę... - szepnęła Eleanor, wstając. Pan Forsyth otworzył drzwi i modnie ubrana ko bieta w średnim wieku odsunęła go na bok i wtargnę ła do środka. - Nazywam się lady Tabard, jestem żoną hrabiego Tabarda. Przepraszam za naruszenie prywatności 26
państwa, ale ten wspólny pokój jest stanowczo zbyt... powszechnie dostępny. Ufam, że wyrazicie panie zgodę na to, bym mogła wraz z córką towarzyszyć pa niom w ich salonie? Madeline ukłoniła się grzecznie. - Oto markiza Sheridan i przyszła księżna Ma gnus. - Wielkie nieba... - Lady Tabard przyłożyła rękę do piersi, a jej oczy zrobiły się zupełnie okrągłe. Madeline zauważyła z satysfakcją, że lady Tabard jest pod wrażeniem i z pewnością okaże Eleanor na leżny szacunek. - Jaśnie pani na pewno z przyjemnością się zgodzi. - Popatrzyła niewinnie na Eleanor. - Prawda, lady Eleanor? Lady Tabard wyjrzała na korytarz. - Chodź tu, dziecko, pokaż się nam - powiedziała rozkazującym tonem. Jej córka weszła do środka. Lord Magnus nazwał by ją niewątpliwie diamentem najwyższej próby i miałby niewątpliwie rację. Nie miała więcej niż osiemnaście lat, była drobną blondynką obdarzoną urodą tak niezwykłą, że przy niej Madeline i Eleanor musiały usunąć się w cień. Dziewczyna miała jednak nieco pochylone plecy, a na jej twarzy malowały się wyraźne oznaki zmęczenia. Eleanor zerknęła na Madeline, która spytała ją bez głośnie: „Jak ja się zachowuję w takich sytuacjach?". Madeline przyglądała się z zainteresowaniem we wnętrznej walce, jaką najwyraźniej toczyła ze sobą jej kuzynka. W końcu, jak zwykle, Eleanor poddała się woli Madeline. - Pan Forsyth zaraz przyniesie kolację - powiedzia ła Eleanor, wskazując stół. - Proszę do nas dołączyć. - Panie Forsyth! - zawołała Madeline. 27
Pan Forsyth wszedł do środka i złożył jej sztywny ukłon. - Pani raczy wybaczyć, milady. - Nie ma tu niczego do wybaczania - odparła we soło Madeline. - Czy może pan przynieść dwa do datkowe nakrycia? - Jak pani sobie życzy. - Rzucając lekko poiryto wane spojrzenie lady Tabard, pospieszył, by dokoń czyć przygotowywanie kolacji. - Co za prostak! Nawet nie zaczekał i nie pomógł mi przy garderobie. Lady Tabard rzuciła pelerynę na krzesło, odsłania jąc piękną, wyszywaną złotem suknię z marszczonym przodem. Jej twarz okalały włosy uczesane według najnowszej mody. Podejrzenia Madeline wzbudził ich czarny kolor. Pasta do butów czy sadza? A może jakiś okropny środek chemiczny, który brzydko pachniał i niszczył skórę? Rozglądając się dookoła, lady Tabard zmarszczyła wąski, prosty nos i pogardli wie wydęła chrapki. Miała małe, niemal niezauwa żalne usta, i minę świadczącą o ogromnej pewności siebie. Lady Tabard wskazała młodą kobietę, zdejmującą właśnie czepek. - Lady Eleanor... czy też może powinnam się do pani zwracać „wasza miłość". - Obie formy będą odpowiednie - zareagowała szybko Madeline. Mówiła prawdę. Do Madeline, księżnej z własnym tytułem można się było zwracać „wasza miłość". Pa nie i panowie z towarzystwa czynili tak, by jej schle bić, wyrazić szacunek lub też sarkastycznie... Pamię tała o tej ostatniej przyczynie, choć przysięgła sobie solennie, że nie będzie myślała o Gabrielu. 28