mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Feehan Christine - Mrok 2 - Mroczne Pożądanie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Feehan Christine - Mrok 2 - Mroczne Pożądanie.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 195 stron)

Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13 Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

Rozdział 1 Rzeka krwi. I ocean bólu na którym się unosił. Czy kiedyś przestanie boleć? Rany,  oparzenia i szyderczy śmiech, który zapowiadał, że będzie cierpiał męki całą wieczność. Nie  mieściło mu się w głowie, ze jest aż tak bezradny, nie mógł uwierzyć, że pozbawiono go  niewiarygodnej mocy i doprowadzono do tak rozpaczliwego stanu. Raz po raz wysyłał w noc  telepatycze wołanie, ale nikt z bliskich nie przyszedł mu na pomoc. Konał. Gdzie oni byli? Jego  pobratymcy? Przyjaciele? Dlaczego nie przybywali na jego wołanie? Czy to spisek? Zostawili go z  premedytacją na pastwę oprawców, którzy dźgali go nożami i przypiekali pochodniami? Zdradził  go ktoś, kogo znał, ale pamięć go zawodziła. Prześladowcy w jakiś sposób porazili go tak, że nie mógł się poruszyć, nawet struny  głosowe odmawiały mu posłuszeństwa. Był całkowicie bezradny i bezbronny, gdy śmiertelnicy  rozrywali jego ciało na strzępy. Słyszał ich szyderstwa, czuł ich wściekłość, kiedy nie chciał  pokazać po sobie, jak straszliwie cierpi i ze jest świadom ich obecności. Pragnął śmierci. Oczami  zimnymi jak lód wpatrywał się w ich twarze; miał wzrok drapieżnika przysięgającego zemstę.  Doprowadzał ich do szaleństwa, ale nie chcieli zadać mu śmiertelnego ciosu. Czas przestał mieć znaczenie, a świat się skurczył, ale w pewnej chwili odczuł czyjąś  obecność. Kontakt był niezwykle delikatny; to była kobieta, młoda kobieta. Nie miał pojęcia w jaki  sposób udało mu się z nią połączyć, ale ich umysły zlały się w jedno – dzieliła z nim cierpienie,  każde oparzenie, każdy cios nożem, pozbawiający go życiodajnej krwi. Próbował przypomnieć  sobie kim ona jest. Musiała być kimś bliskim skoro mogła dzielić jego myśli. Była tak samo  bezradna jak on, odczuwała ból tak jak on, konała tak jak on. Usiłował odciąć się od kobiety, żeby  oszczędzić jej cierpienia, ale był za słaby, nie zdołał zablokować przed nią własnych myśli. Jej cierpienie uderzyło w niego jak potężny cios. Był Karpatianinem. Jego obowiązkiem  było chronić życie kobiety, nawet kosztem własnego. Nie mogąc tego zrobić, czuł jeszcze większą  rozpacz. Przechwytywał myślami jej obraz: drobna, zwijająca się z bólu i próbująca nie oszaleć z  tego bólu. Wydawała mu się kimś obcym, a jednak widział ją w kolorze, co mu się nie zdarzyło od  stuleci. Nie potrafił zesłać snu ani na siebie ani na nią, żeby obojgu oszczędzić cierpienia. Mógł  tylko wyłapywać fragmenty jej myśli, kiedy rozpaczliwie usiłowała wzywać pomocy, kiedy  próbowała zrozumieć, co się z nią dzieje. Krople krwi zaczęły się sączyć porami skóry. Czerwonej krwi. Wyraźnie widział, że jego  krew jest czerwona. To oznaczało coś ważnego, ale był zdezorientowany i nie wiedział dlaczego to  takie istotne. Jego umysł zaczynał zasnuwać się mgłą. Nie mógł przypomnieć sobie, w jaki sposób  udało im się go pojmać. Usiłował „zobaczyć” Karpatianina który go zdradził, ale jego obraz nie  chciał pojawić się ponownie w jego myślach. Został już tylko ból. Okropny, niekończący się ból.  Nie mógł wydobyć z siebie głosu, nawet wtedy, kiedy umysł rozpadł mu się na milion  kawałeczków, aż wreszcie nie pamiętał już nawet kogo, ani co tak bardzo starał się chronić. Shea O'Halloran leżała na łóżku, lampa dawała tylko tyle światła, żeby dało się czytać.  Pochłaniała stronę za stroną medycznego pisma, zapamiętując treć w zaledwie kilka sekund; tak  samo jak zawsze, od dziecka. Kończyła właśnie staż. Była najmłodszą stażystką w historii szpitala;  była zmęczona. Czytała szybko, chcąc trochę odpocząć. Ból chwycił ją niespodziewanie, uderzając  z taką gwałtownością, że spadła z łóżka i zwinęła się w kłębek. Usiłowała wołać o pomoc,  czołgając się w stronę telefonu, ale bezradnie skuliła się na podłodze. Jej skóra pokryła się potem,  przez pory skóry zaczęła się sączyć szkarłatna krew. Nigdy w życiu nie doświadczyła takiego bólu,  zupełnie jakby ktoś kroił jej ciało nożem, przypiekał ją. I trwało to całymi godzinami, całymi  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

dniami, nie wiedziała jak długo. Nikt nie przyszedł na pomoc, bo i skąd, była sama, trzymała się na  uboczu i nie miała przyjaciół. Wreszcie, kiedy ból rozdzierał ją tak, jakby wycięto w jej piersi  otwór wielkości dłoni, straciła przytomność. Kiedy myślał już, że oprawcy podarują mu śmierć, poznał czym naprawdę jest piekło. Ból, z  którego skręcają się wnętrzności. Złe twarze nad nim. Kołek wbity tuż nad sercem. A więc teraz to  wszystko się skończy. Musiało się skończyć. Drewno wywierciło wielką dziurę w jego ciele. Młot  ciężko opadał na kołek, wbijając go coraz głębiej. Ból był nie do wytrzymania, niewyobrażalny.  Kobieta dzieląca z nim myśli straciła przytomność, dla nich obojga było to dobrodziejstwem. Nadal  czuł każde uderzenie, wielki kołek, który rozdzierał mu ciało i przebijał wnętrzności. Krew tryskała  jak gejzer, a on był coraz słabszy. Czuł, jak opuszczają go życiowe siły, był pozbawiony mocy,  pewny że umrze. Pragnął śmierci. Nie mógł się jej doczekać. Ale nie była mu przeznaczona.  Karpatianina nie tak łatwo unicestwić. Należał do nieśmiertelnych. Miał wolę, która nie pozwalała  mu umrzeć, nawet jeśli ciało błagało o zakończenie cierpienia. Odszukał ich wzrokiem, tych dwóch śmierteników. Byli zalani jego krwią, czerwień plamiła  ich ubrania. Zebrał resztki sił i pochwycił ich spojrzenia swoim hipnotyzującym wzrokiem. Gdyby  mógł tylko wystarczająco długo podtrzymać kontakt wzrokowy i obrócić zło, które ich przepełnia,  przeciwko nim samym... Jeden nagle zaklął i odciągnął towarzysza na bok. Szybko przewiązali mu  oczy, nie mogąc znieść ogromu cierpienia i obietnicy zemsty, bojąc się jego siły, chociaż teraz był  bezbronny. Śmiali się, skuwając go łańcuchami w trumnie i stawiając ją pionowo. Usłyszał swój  rozdzierający krzyk, ale krzyczał tylko w myślach, gdy ciągle szydząc zamykali go w trumnie.  Zmusił się do milczenia. Nie mogli go słyszeć, ale to nie miało dla niego znaczenia. Została mu  jeszcze odrobina godności, odrobina szacunku dla samego siebie. Nie pokonają go. Był  Karpatianinem. Słyszał jak ziemia uderza o drewno, kiedy uwięzili go w ścianie piwnicy. Słyszał  każde uderzenie łopaty. Ciemność była całkowita, cisza jak obezwładniający cios. Zaczął odczuwać głód. Czas mijał nie odmierzając niczego. Głód rósł, aż stał się całym jego  światem. Cierpienie. Głód. Nic poza nimi nie istniało. Po jakimś czasie przekonał się, że potrafi znów zapaść w sen, ale powrót tego daru nic dla  niego nie znaczył. Niczego nie pamiętał. Spał. Budził się tylko wtedy, kiedy jakieś ciekawskie  stworzenie zapędziło się zbyt blisko. Teraz takie było jego życie. Przejmujące cierpienie przy  każdym uderzeniu serca. Oszczędzanie siły, żeby zdobyć pożywienie. Źródła pożywienia były  nieliczne. Nawet owady unikały tego mrocznego miejsca i uwięzionej w nim złowrogiej istoty. Przez długie godziny na jawie szeptał swoje imię. Bo miał imię. Był rzeczywisty. Istniał.  Żył w piekle. Żył w mroku. Godziny zmieniały się w miesiące, a potem w lata. Nie było nadziei,  ukojenia, żadnego ratunku. Nie było końca. Tylko ciemność, okropny ból, straszliwy głód. Czas  mijał, nic nie znacząc. Nadgarstki miał skute, więc nie mógł się ruszać, ale za każdym razem, kiedy jakieś  stworzenie zbliżyło się na tyle, żeby go obudzić, zaczynał drapać w ścianę trumy z wątłą nadzieją,  że się z niej uwolni. Wracała mu siła umysłu, więc stopniowo mógł wabić do siebie ofiary, ale bylo  ich tylko tyle, że zdołał przetrwać. Nie mógł odzyskać mocy, nie uzupełniając straconej krwi. Pod  ziemią nie było stworzeń na tyle dużych, żeby mu ją zapewnić. Za każdym razem, kiedy się budził i  poruszał, krew zaczynała sączyć się z jego ran. Jego ciało nie chciało się zagoić. To był cykl,  paskudny, obrzydliwy, który mógł trwać całą wieczność. A potem zaczęły pojawiać się sny. Budził się z nich wygłodniały. Śniła mu się kobieta.  Poznawał ją, wiedział, ze gdzieś żyje, nieskuta kajdanami, niepogrzebana żywcem pod ziemią,  wolna. Była tuż poza zasięgiem jego myśli, a jednak czuł się tak, jakby w każdej chwili mógł jej  prawie dosięgnąć. Dlaczego do niego nie przychodziła? Nie umiał przywołać żadnej twarzy,  przeszłości, wiedział tylko, ze ona gdzieś tam chodzi po ziemi. Wzywał ją. Prosił. Błagał. Wściekał  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

się. Gdzie się podziała? Dlaczego nie chciała po niego przyjść? Dlaczego pozwalała, żeby cierpiał,  kiedy sama jej obecność w jego myślach mogłaby mu przynieść ulgę? Co tak strasznego zrobił, że  zasłużył sobie na podobny los? Pojawił się gniew. A nawet nienawiść. W mężczyźnie zrodził się potwór, śmiertelnie  niebezpieczny, karmił się bólem, zyskiwał nieugiętą wolę. Pięćdziesiąt lat, sto – jakie to miało  znaczenie, gdy dla zemsty zawędruje aż do samych wrót piekieł? Przecież już był w piekle. Ona na pewno do niego przyjdzie. Z całych sił starał się ją odszukać. A kiedy już ją  znajdzie, stanie się cieniem jej myśli, aż pozna ją na tyle, że będzie umiał zmusić ją, by zrobiła, co  on chce. A wtedy ona do niego przyjdzie, a on będzie mógł się zemścić. Za każdym razem, kiedy się budził, cierpiał głód, aż wreszcie ból i głód stały się jednością.  A jednak koncentrowanie się na odnalezieniu tej kobiety oszczędziło mu nieco cierpienia.  Koncentrował się tak bardzo, że potrafił na krótką chwilę odciąć się od bólu. Najpierw były to  jedynie sekundy. Potem minuty. Za każdym razem, kiedy się budził, zmuszał się, żeby jej szukać;  nie miał przeciez nic innego do roboty. Miesiące. Lata. Nie miało to dla niego znaczenia. Nie  będzie mu przecież umykała wiecznie. Kiedy po raz pierwszy dotknął jej umysłu, po tak wielu, po tysiącach bezowocnych prób,  ogarnęło go tak ogromne zdumienie, że natychmiast stracił kontakt. Pośpiech, gorączka zachwytu jaką spowodowało dotknięcie jej eksplodowała w jego  zakopanym głęboko w ożywczej ziemi ciele jaskrawoczerwoną jak krew strugą, odprowadzając w  nicość resztę sił. Spał ożywczym, uzdrawiającym snem regenerując nadwątlone siły. Może tydzień. Miesiąc.  Nie odczuwał potrzeby mierzenia upływającego czasu. Znalazł kierunek, wiedział w którą stronę  podążać, pomimo że ona była tak daleko od niego. Dzieliło ich tak wiele kilometrów, że siła którą  wkładał w próby dotarcia do niej przez czas i przestrzeń wymagała od niego wyniszczająco  poteżnej koncentracji. Jacques próbował dotknąć jej umysłu, gdy tylko otworzył czy po regenerującym śnie. Tym  razem był przygotowany na obrazy, które mógł zobaczyć w jej głowie. Krew. Malutka, szeroko  otwarta klatka piersiowa. Pulsujące serca. Jej ręce głęboko zanurzone wewnątrz krwawiącej,  ogromnej jamy. W pokoju oprócz niej byli też inni ludzie. Kierowała ich poczynaniami, ich  ruchami za pomocą swojego umysłu. Wydawali się zupełnie nieświadomi tego, co z nimi robi. Jej  uwagę całkowicie pochłaniało potworne zadanie, które wykonywała. Niezmierna łatwość, z jaką  zapewniała sobie posłuszeństwo innych sugerowała, że używa tego sposobu dość często. Żywe  obrazy jakie przesuwały się przed jego oczami były tak straszne i okrutne, że prawda uderzyła w  niego z mocą lawiny. Ona była częścią zdrady, której padł ofiarą, była jedną z tych, którzy go  torturowali. Nieomal przerwał kontakt z jej umysłem, gdy nagle szarpnął nim nieposkromiony ból.  Ze zdziwieniem zrozumiał, że ona cierpi z powodu tego co robi. Strasznie cierpi. Ciało które  torturowała było takie maleńskie. Prawda była przerażająca, to było ciało dziecka. Sala operacyjna była słabo oświetlona, jedynie na ciało leżące na stole padały snopy  jasnego, nawet oślepiającego światła z lamp jarzeniowych. Dr. O'Halloran była przyzwyczajona do  tego widoku, a półmrok wpływał na nią kojąco. Jej niezwykle, nadnaturalnie wyczulony słuch wyłapał fragmenty rozmowy dobiegającej zza  ściany pokoj; pielęgniarki pocieszały rodziców chłopca. ­ Jesteście szczęściarzami bo dzisiejszej nocy dyżur ma dr. O'Halloran. Jest najlepszym  chirurgiem w naszym szpitalu. Ma dar, powołanie. Naprawdę. Gdy inni nie widzą już żadnych  możliwości, ona się nie poddaje. Nigdy. Zawsze walczy do końca. Chłopiec nie mógł trafić w  lepsze ręce. ­ Ale on wygląda tak biednie, tak spokojnie. ­ To był głos przestraszonej, zrozpaczonej  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

matki.  ­ Dr O'Halloran znana jest z tego, że potrafi czynić cuda. Naprawdę. Uwierzcie w to. Nie  odejdzie dopóki go nie uratuje. Wiemy, że dzięki niej chłopiec przeżyje. Shei O'Halloran nic nie mogło teraz oderwać od pacjenta. W końcu pielęgniarka obiecała  rodzicom chłopca, że ona go uratuje. Jednak jego klatka piersiowa była zdruzgotana a organy  wewnętrzne przypominały krwawe puzzle, więc było to wyczerpujące zadanie. Tym bardziej że  ostatnie czerdzieści osiem godzin spędziła nad swoją pracą badawaczą a jej ciało rozpaczliwie  krzyczało o sen. Zablokowała wszystkie mogące ją rozpraszać głosy i dzwięki i skoncentrowała się  wyłącznie na tym, co miała do zrobienia. Nie mogła stracić tego chłopca. Nie mogła. To było dla  niej takie proste. Nigdy nie dawała sobie innej możliwości, wyboru, nie dopuszczała innej myśli do  swojego umysłu. Miała wspaniały zespół ludzi, współpracujących z nią niczym doskonale  naoliwiona maszyna. Nigdy nie musiała patrzeć na narzędzia, które jej podawali. Po prostu  wiedzieli czego w danej chwili potrzebuje. Jeśli mogła ratować pacjentów gdy wysiłki innych nie  dawały rezultatów, to tylko dlatego, że nie działała sama.  Pochyliła się niżej nad leżącym ciałem chłopca. Odepchnęła wszystko poza pragnieniem  przywrócenia chłopcu życia. Kiedy pielęgniarka podawała jej potrzebne instrumenty, coś uderzyło  w jej świadomość. Ból trafił w nią, ogarniał, przepływał strumieniami przez jej ciało niczym języki  ognia. Tylko raz w życiu, kilka lat wcześniej, doświadczyła takiego cierpienia. Nigdy nie  zrozumiała co się z nią wtedy działo, co było z nią nie tak. Wtedy ból zniknął po strasznych  dwudziestu czterech godzinach. Teraz, kiedy życie chłopca wisiało na cieniuteńkim włosku,  zależało od jej umiejętności i przytomności umysłu, nie mogła pozwolić sobie na luksus omdlenia.  Cierpienie ogarnęło ją, skręcało ją od środka, wypychało powietrze z płuc. Shea walczyła o  odzyskanie kontroli nad swoim umysłem. Lata ćwiczeń aby móc utrzymać myśli pod ścisłym  nadzorem opłaciły się w tym momencie. Jak robiła zawsze w podobnych sytuacjach, zmusiła umysł  do odrzucenia bólu, wzięła głęboki oddech i wróciła do operacji. Pielęgniarka znajdująca się najbliżej niej zwróciła uwagę na jej dziwne zachowanie. Jednak  złożyła to na karb szoku, jakiego doktor doznała na widok uszkodzeń ciała chłopca. Pracowała z dr.  O'Halloran bardzo długo, podziwiała ją, wręcz uwielbiała, ale jeszcze nigdy nie była świadkiem  sytuacji która wyprowadziła by panią doktor z równowagi. Shea stała nieruchomo przez kilka  uderzeń serca, i miała nadzieję, że pielęgniarka nie zwróciła uwagi na jej nietypowe zachowanie.  Ręce jej drżały, cała zlana była potem. Pielęgniarka automatycznie otarła jej czoło, z przerażeniem  zauważając plamki krwi na trzymanej w ręku tkaninie. Kropelki krwi sączyły się z porów skóry.  Wytarła czoło po raz kolejny, wciskając szmatkę wraz z innymi zakrwawionymi kawałkami tkanin  do kosza. Nigdy wcześniej nie widziała nic podobnego. Shea ponownie skupiła uwagę na pacjencie. Pielęgniarka szybko zrezygnowała z  rozmyślania nad nadprzyrodzonym zjawiskiem, którego właśnie była świadkiem, bo jej myśli zajęła  dr. O'Halloran, odsuwając wszystkie pytania na bok.  Shea ciągle czuła obecność czegoś nieznanego w swoim umyśle, czuła ciemność, która na  jedno uderzenie serca pokonywała niechęć do niej. Potem znikła. Ponownie jej uwaga całkowicie  skupiła się na chłopcu i jego straszliwie pogniecionych narządach wewnętrznych w zdruzgotanej  klatce piersiowej. On nie mógł odejść. Nie mogła na to pozwolić. ­ Słyszysz mnie chłopcze? Jestem  tu z tobą i nie pozwolę ci odejść – obiecała szeptem. Wiedziała, zawsze wiedziała. Tak jakby jakaś  jej część była połączona z pacjentem, utrzymywała go przy życiu do czasu, kiedy nowoczesne leki  nie zaczynały działać. Jacques spał jakiś czas. Nie miało dla niego znaczenia jak długi był to okres. Głód i ból  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

czekały na niego. Zdradliwe serce i dusza kobiety czekały.  Miał wieczność na zebranie sił, bo ona  nie mogła przed nim uciec. Nie teraz, kiedy odnalazł mentalną ścieżkę, którą podążały jej myśli.  Spał snem nieśmiertelnych, jego płuca i serce zatrzymały się na czas, kiedy pozostawał w ziemi.  Jego ciało było oddzielone od ożywczej ziemi, tak bardzo potrzebnej do uzdrowenia, jedynie cienką  warstwą drewna. Albo aż. Gdy tylko się budził zaczynał cierpliwie drapać ściany trumny. Gdyby  tylko mógł dosięgnąć ziemi. W końcu udało mu się zrobić maleńką dziurkę, przez którą mógł  dosięgnąć gruntu. Teraz mógł cierpliwie czekać. Ona i tak nie miała szans na ucieczkę. Była jego  przeznaczeniem. Polował na nią. Dzień czy noc, pora nie miała znaczenia. W swoim zamknięciu  nie odróżniał słońca od księżyca. Żył chwilą obecną, próbując załagodzić stale obecny głód, i  przyszłością. Żył dla zemsty i kary, żeby zmienić jej życie w piekło na jawie. Był w tym doskonały.  Potrafił tego dokonać biorąc jej umysł w posiadanie na zaledwie kilka sekund, co jakiś czas. Dla  niej było to nieprawdopodobne. Była taka skomplikowana. Były w jej umyśle rzeczy o tak małym  znaczeniu dla niego, że zasypiał, ale jednocześnie czasem nie nadążał, żeby ją zrozumieć. W tym czasie była przerażona. Mógł smakować jej strach. Czuł jej serce walące tak mocno,  że jego własne wpasowywało się w ten straszny rytm. Mimo tego jej umysł zachował jasność i  spokój, szybko i błyskotliwie analizując otrzymywane informacje.  Przetwarzała je w takim tempie,  że czasem tracił wątek. Dwóch obcych polowało na nią. Szydziło z niej. Często widział obraz  siebie. Grube włosy wiszące w strąkach wokół zniszczonej twarzy, ciało brutalnie potraktowane  przez czyjeś ręce. Wyraźnie widział wyniszczone tkanki i mocno zarysowane ścięgna. Przez  moment w jej umyśle zabłysło wrażenie smutku. Stracił kontakt. Shea niegdy nie zapomniała ich twarzy, oczu, zapachu potu. Wyższy z nich nie mógł  odwrócić od niej wzroku. ­ Kim jesteś? ­ Patrzyła na nich szeroko otwartymi oczami, niewinnie, całkowicie  nieszkodliwie. Wiedziała że wygląda młodo i bezradnie, zbyt delikatnie, aby myśleli o niej jako o  zagrożeniu. ­ Jeff Smith – powiedział szorstko wyższy. Pożerał ją wzrokiem. ­ To jest Don Wallace, mój  partner. Pojedziesz z nami i odpowiesz na kilka pytań. ­ Czy ja czegoś od was chciałam? Jestem lekarzem, panowie. Nie mogę tak po prostu rzucić  wszystkiego w kąt i wyjść. Za godzinę mam ważną operację. Możemy porozmawiać jak skończę  dyżur. Wallace uśmiechnął się do niej. Uważał, że wygląda uroczo. Jego wygląd przywodził jej na  myśl rekina. Żarłoczną bestię. ­ Nie możemy tego zrobić. Jest pewna grupa osób, którym bardzo zależy na pani  odpowiedziach. ­ zaśmiał się miękko a pot pokrył jego ciało. Uwielbiał sprawiać ból. Świadomość  tego sprawiła, że Shea poczuła zimno w całym ciele. Dziewczyna była szczęśliwa, że solidne biurko dzieliło ją od mężczyzn. Dbając o pozory z  obojętnym wyrazem twarzy, powoli wyłączyła komputer wpisująć komendę zniszczenia wszystkich  danych i chwyciła klucz do pokoju. Potem zabrała pamiętnik mamy i wsunęła go do torebki.  Zdziwiła się  jak łatwo i naturalnie się zachowuje. ­ Jesteście pewni, że jestem właściwą osobą? ­ Shea O'Halloran, twoja matka to Margaret „Maggie” O'Halloran z Irlandii? ­ Jeff Smith  mówił dalej. ­ Urodziłaś się w Rumunii, ojciec pozostaje nieznany. ­ Usłyszała szyderczą nutę w  jego głosie. Spojrzała z pełną mocą swych szmaragdowych oczu na człowieka, pod jej zimnym  wzrokiem zaczął tracić spokój, w końcu opanowało go pożądanie. Smith był o wiele bardziej  podatny niż jego partner. Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

­ Czy próbuje mnie pan zdenerwować, panie Smith? Jestem kim jestem, a mój ojciec nie ma  nic do tego. ­ Nie? ­ Wallace podszedł bliżej biurka. ­ Nie potrzebujesz krwi? Pożądasz jej? Nie pijesz  jej? ­ Jego oczy płonęły nienawiścią.   Shea wybuchnęła niepochamowanym śmiechem. Jego dźwięk był miękki, melodyjny tak  seksowny, że chciałoby się go słuchać wiecznie. Smith przejechał językiem po wargach. ­ Nie pijesz krwi? ­ W jego głosie dało się słyszeć nutkę nadziei. Wallace zgromił go spojrzeniem. ­ Nie patrz jej w oczy – warknął. ­ Powinieneś o tym wiedzieć. Brwi Shei podskoczyły w górę. Znów zaśmiała się leciutko, delikatnie zapraszając Smitha,  aby do niej dołączył. ­ Czasami potrzebuję transfuzji. Niezbyt często. Słyszeliście kiedyś słowo „hemofilia”?  Panowie, marnujecie mój czas. ­ Jej głos obniżył się stając się miękki, uwodzący. ­ Naprawdę  powinniście już wyjść. Smith podrapał się po głowie z zażenowaniem. ­ Może naprawdę to nie tej kobiety szukamy. Spójrz na nią. Jest lekarzem. Zupełnie  niepodobna do reszty. Tamci są wysocy, silni, ciemnowłosi. A ona? Delikatna, drobna i do tego  ruda. I może chodzić w słońcu. ­ Zamknij pysk – huknął Wallace – Jest jedną z nich. Powinniśmy ją zakneblować. Wpływa  na ciebie mocą swojego głosu. ­ Jego oczy ślizgały się po niej, lustrowały jej ciało. ­ Może mówić –  uśmiechnął się bestialsko. ­ Zaraz pozna co to strach. Już czas. Będziesz współpracować po dobroci  lub zmuszę cię do tego. Ja wolałbym tą drugą opcję. ­ Będę współpracować. Tylko czego chcecie ode mnie? ­ Udowodnij że jesteś wampirem – syknął Wallace. ­ Żartujesz? Wampiry nie istnieją. Nie ma czegoś takiego – prowokowała go, chcąć uzyskać  informacje z innego źródła, niż te dostępne dla niej, nawet jeśli oznaczało to kontakt z takimi  ludźmi, jak ci dwaj. ­ No, ja poznałem kilka. ­ Wallace uśmiechnął się diabelsko. ­ Możliwe, że twojego  przyjaciela, lub dwóch. Rzucił na biurko kilka fotografii, jego wzrok zmuszał ją do spojrzenia na  zdjęcia. Niemal mogła odczuć jego podniecenie. Utrzymując niezainteresowany wyraz twarzy Shea sięgnęła po zdjęcia. Żołądek zwinął się w  supeł a wnętrzności obróciły o 180 stopni. Dzięki wielogodzinnym treningom zdołała utrzymać się  na nogach. Fotografie były ponumerowane, wszystkie osiem. Każda z ofiar miała zawiązane oczy,  zakneblowane usta i kajdany na rękach i znajdowała się na różnym etapie tortur.  Don Wallace był  katem. Dotknęła palcem zdjęcia numer dwa. Chłopiec, nie więcej niż ośmioletni. Szybko, zanim łzy pociekły spod zmrużonych powiek, przerzuciła fotografię. Numer siedem  to był mężczyzna z grzywą czarnych włosów – natarczywy mężczyzna z jej snów. Nie dało się  zaprzeczyć. Stuprocentowa pewność. Tak dobrze znała każdy kąt, każdą płaszczyznę jego twarzy,  pięknie wycięte usta, mroczne, wyraziste oczy, długie włosy. Promieniował cierpieniem. Przez  moment poczuła jego ból, dominujące cierpienie ciała i umysłu, doznała jego uczuć­ nienawiści i  przejmującego głodu. Pogłaskała kciukiem miejsce, gdzie znajdowała się twarz mężczyzny,  delikatnie, nieomal z miłością. Opiekuńczo. Poczuła przyrost bólu i nienawiści, głód zdawał się  promieniować, wypełniać całe pomieszczenie. Emocje były dla niej zbyt silne, zbyt obce dla jej  natury. Miała niesamowite uczucie, że ktoś lub coś, dzieli z nią myśli. Zdezorientowana upuściła  fotografię na biurko. ­ To byliście wy dwaj kilka lat temu w Europie? „Zabójcy wampirów”, nieprawdaż?  Zamordowaliście niewinnych ludzi – Shea spokojnie wypowiedziała słowa oskarżenia. Don Wallace nie zaprzeczył. Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

­ A teraz mamy ciebie. ­ Jeśli wampiry są takimi silnymi stworzeniami, jak daliście radę zabić tak wiele z nich? ­  sarkazm kapał z jej słów. ­ Ich mężczyźni są bardzo zaborczy – Wallace zaśmiał się szorstko. ­ Nie lubią innych.  Potrzebują kobiet i nie chcą się nimi dzielić. Tak, są silni. Nie ważne jak bardzo cierpią, nie mówią  nic, ani słowa. To w pewnym sensie jest dobre, ponieważ potrafią zahipnotyzować głosem. Ale ty  będzie mówić. Będziemy z tobą do samego końca. Czy wiesz, że gdy wampir umiera poci się  krwią? ­ Na pewno bym o tym wiedziała, gdybym była wampirem. Nigdy w życiu nie pociłam się  krwią. Zobaczmy, czy mam rację. Wampiry tropią nie tylko ludzi, ale także siebie wzajemnie.  Mężczyzna zdradzi innego, ponieważ rozpaczliwie potrzebują kobiet. Do tej pory byłam  przekonana, ze porywają kobiety i zmieniają je w wampiry. ­ sarkastycznie odhaczała każdą  wymienioną pozycję na palcach ręki. ­ Chcesz mnie przekonać, że jestem jednym z tych  fantastycznych stworzeń, których głos ma taką moc, że potrafi silnego mężczyznę zmusić do  posłuszeństwa – celowo wskazała ręką Jeffa Smith'a. ­ Panowie, powtarzam że jestem lekarzem.  Codziennie ratuję komuś życie i nigdy w życiu nie wyssałam kogoś z krwi. ­ Spojrzała na  Wallace'a.­ Ty jednakże bezsprzecznie torturowałeś i okaleczałeś człowieka, zanim go  zamordowałeś. I najwidoczniej czerpałeś z tego ogromną przyjemność. Nie wierzę że wy dwaj  jesteście policjantami lub jesteście związani z żadną praworządną organizacją. To wy jesteście  potworami. ­ Zwróciła swe szmaragdowe oczy na Jeffa i zapytała uwodzicielskim głosem. ­ Czy  naprawdę uważasz, że stanowię dla ciebie zagrożenie? Wydawało mu się, że jej spojrzenie go obejmuje, zapadał się w nie. To co mówiła było tak  oczywiste i proste. Spojrzał na Wallace'a. Nigdy wcześniej nie patrzył w tak zimną twarz. ­ Nie, oczywiście że nie jesteś żadnym zagrożeniem, ani dla mnie, ani dla nikogo innego. ­ Cholera Jeff, zabierzmy ją stąd i pokażmy prawdziwe piekło – warknął Wallace, wściekły  na towarzysza za stawiania oporu. Szmaragdowe oczy prześlizgnęły się po ciele Smith'a, skupiając się na jego wzroku,  hipnotyzując go. Mogła poczuć jego fantazje, oczywiście wszystkie dotyczyły jej. Karmiła go  obrazami, podsycając pożądanie. Od wielu lat, gdy tylko zdała sobie sprawę ze swoich zdolności,  uczyła się manipulować myślami innych. Doświadczenie bardzo jej się przydało w obecnej sytuacji,  w chwili niebezpieczeństwa. ­ Don, dlaczego oni nie przemieniają ludzkich kobiet? To miałoby sens. I dlaczego wampiry  zamiast po prostu zniknąć, pomagają nam? Opuściliśmy tamtą okolicę w wielkim pośpiechu i nigdy  nie powiedziałeś mi, co wtedy potoczyło się źle. ­ Smith zadawał pytania z nutką podejrzenia w  głosie. ­ Próbujesz powiedzieć, że jeden z wampirów pomaga wam w waszej kampanii przeciwko  swojemu gatunkowi i dlatego odnosicie takie sukcesy? ­ Shea zapytała z drwiną i niedowierzaniem  w głosie. ­ On był groźny, mściwy. Nienawidził dzieci, ale szczególnie gardził tym tutaj – Smith  wskazał na fotografię mężczyzny z długimi, czarnymi włosami. ­ Chciał, żeby był torturowany i  spalony, żeby zaznał bólu. ­ Zamknij się – Wallace podniósł głos. ­ Kończmy z tym. Ona jest warta 100 tys dolarów dla  towarzystwa. Chcą poddać ją badaniom. Shea zaśmiała się. ­ Jeśli naprawdę jestem jednym z tych mitycznych wampirów, powinnam być warta o wiele,  wiele więcej dla waszej „komisji badań”. Potwierdzenie jej słów wyraźnie widoczne było na twarzy Wallace'a. Gdy Smith odwrócił  się do towarzysza, Shea wykonała swój plan. Wyskoczyła przez otwarte okno, wylądowała gładko  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

na stopach i pobiegła przed siebie. Nie miała ze sobą zadnych przedmiotów osobistych, żadnej  pamiątki. Była zaniepokojona zaistniałą sytucją i żałowała jedynie książek, które straciła. Kiedy dotarł do niego jej strach, Jacques odczuł ogromną potrzebę chronienia jej. Impuls był  silny, równie silny jak pragnienie zemsty. Cokolwiek kiedyś zrobił, nie mógł zasługiwać na tak  straszliwą karę. Kolejny raz zapadł w sen, ale był to pierwszy raz od miesięcy, kiedy nie wypełniał  jej ciała swoim straszliwym bólem lub opanowując jej myśli w ciągu kilku sekund nie sprawiał, że  odczuwała jego mroczny gniew i obietnicę zemsty. Tym razem nie mógłby jej skrzywdzić. Tylko  on miał prawo zapuszczać strach w głąb jej umysłu, w jej kruche, drżące ciało. Spoglądała na jego  zdjęcie z mieszaniną zakłopotania i żalu. Czy myślała, że on nie żyje i to jego cholerna dusza  polowała na nią? Co się działo w głowie tej zdradzieckiej kobiety? Czas biegł bez końca. Budził się, gdy jakaś żywa istota zabłąkała się w pobliżu. Drapał  pazurami w rozkładającym się powoli drewnie. W końcu opaska, którą miał zawiązane oczy zgniła  i opadła z jrgo głowy. Nie miał pojęcia jak długo był tutaj. Nie żeby to miało jakieś znaczenie,  sprawiało jakąś różnicę. Ciemność była ciemnością. Izolacja, osamotnienie. Jedynym  towrzarzyszem była kobieta w jego myślać. Ta, która go opusciła i zdradziła. Kiedyś zawołał ją,  rozkazał, zeby przyszła do niego. Wystraszył ją. Błagał. Na domiar złego potrzebował jej. Był  obłąkany, ale akceptował ten fakt. Ale to odosobnienie uczyniło go kompletnie szalonym. Bez jej  dotyku stracił wszystko. Jedynie myśl o zemście trzymała go przy życiu. To był powód do  przetrwania. Potrzebował tej kobiety równie mocno, jak jej nienawidził, brzydził się nią. Pomimo  ze ich związek był toksyczny dla obojga, potrzebował chwil partnerstwa i przyjaźni, które mu  dawała. Fizycznie była teraz bliżej niego, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie dzielił ich ocean.  Wcześniej mógł ledwie przekroczyć tę odległość. Ale teraz była o wiele bliżej. Ponowił wysiłki,  wzywał ją godzinami, próbował wybudzić z odrętwienia. Kiedy głód i ból ucichły, stały się jedynie wspomnieniem, dotknął jej umysłu. Intrygowała  go. Była inteligentna, genialna nawet. Jej procesy myślowe pracowały jak maszyna, przetwarzała  informacje z niesamowitą prędkością. Wydawało się, że potrafi odsunąć na bok wszystkie emocje,  zastanawiał się, czy w ogóle odczuwa jakieś. Podziwiał jej umysł, wzorce, sposób w jaki potrafiła  skupić się wyłącznie na pracy. Prowadziła badania nad chorobami. Wyglądało, że ma obsesję na  punkcie znalezienia lekarstwa. Być może dlatego najczęściej znajdowała się w słabo oświetlonym  pokoju, zalanym krwią z rękami schowanymi głęboko w ciało. Cele, chodź prostolinijnie, nie  usprawiedliwiały obrzydliwości których się dopuszczała. Była w stanie nie spać przez długi czas.  Czuł jej potrzeby, ale ona była tak skoncentrowana na tym co robiła, że wydawała się nie słyszeć  rozpaczliwego wołania swojego ciała. Nie odczuwał w jej życiu śmiechu, radości. Nie było też  nikogo bliskiego jej sercu. To było niezwykłe. Jacques był pewnien, że znajdzie kogoś, komu  mogłaby się zwierzyć z kłopotów, trosk i problemów którymi ją nękał. Jednak nie było nikogo  takiego. Całkowicie poświęciła się pracy. Oczywiście że nie tolerowałyby innego mężczyzny w jej  życiu, zniszczyłby każdego kto śmieliłby się jej tknąć. Swoją zazdrość tłumaczył tym, że gdyby  ktoś wzbudził jej zaufanie, jego życie znalazłoby się w ogronym niebezpieczeństwie. Często  odczuwał do niej niechęć a jednocześnie jej myśli pociągały go, intrygowały. Była dla niego  wszystkim, zbawicielem i katem jednocześnie. Bez jej obecności, bez możliwości dotknięcia jej  umysłu mógł stać się niepoczytalny, niebezpieczny i doskonale zdawał sobie z tego sprawę.  Bezwiednie brała udział w jego życiu, dawała coś na kształt przyjaźni, pomagała koncentrować się  na potrzebach, była celem. Przez nią był zamknięty pod ziemią, stworzyła potwora przed którym  nigdy i nigdzie nie mogła być bezpieczna. Jego siła rosła, potężniała z każdym dotknięciem jej  umysłu. Kolejny raz znalazł ją może rok później. Nie wiedział dokładnie ile czasu upłynęło, ale nie  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

miało to żadnego znaczenia. Jej serce ze strachu mało nie wyskoczyło z piersi i to on był powodem  przerażenia. Być może ten ogrom jej emocji go obudził. Rozdzierał go ból, ogarniał głód, nie mógł  znaleźć wystarczająco sił w płucach by odetchnąć a gorączkowe tętno krwi zadziwiająco pasowało  do jej. Bała się o swoje życie. Ktoś na nią polował. Może ci, którym kiedy pomogła go ująć teraz  zwrócili się przeciwko niej. Czekał, gromadził siły, odrzucał ból i głód, latami dopieszczając  nienawiść i gniew. Nikt inny nie mógł jej krzywdzić. Należała do niego. Tylko on mógł decydować  jak długo będzie trwało jej życie i jaką śmiercią umrze, nikt więcej. Gdyby mógł zobaczyć wroga  jej oczami zniszczyłby go, zabił. Odczuwana złość była tak silna, że napawała go zdumieniem. Obraz był jasny i wyraźny. Była w swojego rodzaju schronieniu, ubrania i meble były  porozrzucane dookoła niej, jakby miała tu miejsce jakaś walka, lub ktos szukał czegoś w wielkim  pośpiechu. Biegła przez pomieszczenia chwytając, zdawałoby się przypadkowe, przedmioty, które  akurat wpadły jej w ręce. Zobaczył falujące rude kosmyki, jedwabiście miękkie, prawie żywe.  Chciał dotknąć tych włosów, zanurzyć w nie palce, ukryć w nich twarz. Owinąć je wokół jej białej  szyi i dusić. Nagle obraz zniknął i osunął się wyczerpany i bezradny w głąb swojego więzienia,  niezdolny do pomocy, do ratowania jej. Nie mógł nawet zobaczyć czy jej bezpieczna. Znowu  poczuł odurzające cierpienie, narastający głód. Dodał te odczucia do długu, który miała wobec  niego. Pozostawał w ciszy, zwolnił bicie swojego serca do delikatnego jak uderzenia motylich  skrzydełek rytmu, tak aby wystarczyło mu sił do myślenia. Gromadził siły na ostateczną próbę.  Jeśli ona przeżyje do tego czasu, zabierze ją ze sobą tam, gdzie nigdy więcej jej życie nie będzie  narażone na niebezpieczeństwo. Jej życie i smierć będą należały do niego. Chodź do mnie, chodź tu  do mnie. Karpaty. Odosobniona, dzika okolica gdzie powinnaś być, gdzie jest twój dom, twoi ludzie.  Chodź do mnie. Wysłał wiadomość. Wypełnił jej myśli koniecznością i przymusem. To było  najsilniejsze, co był w stanie osiągnąć, jedyne co mógł dla niej zrobić nie narażając dodatkowo  swojego życia na niebezpieczeństwo. Stało się.   Znów ją odnaleźli. Po raz kolejny musiała uciekać, by ratować życie. Tym razem  postanowiła być ostrożniejsza, gdyż wiedziała że będą ją ścigać. Miała sporo pieniędzy ukrytych w  różnych miejscach, samochód z napędem na cztery koła i przyczepę campingową, więc w razie  konieczności mogła spać tam, gdzie się zatrzymała. Podstawowe dokumenty zawsze trzymała  razem, więc zgarnęła je do torby. Dokąd tym razem? W którym miejscu będzie bezpieczna?  Prowadziła szybko, uciekając od tych, którzy ją ścigali, od tych, którzy patrzyli na nią jak nie na  człowieka lecz zwierzę, potwora. Zdawała sobie sprawę że czas ucieka. Zaczynała słabnąć.  Choroba zbierała swoje żniwo, a ona nie była ani kroku bliżej odnalezienia lekarstwa niż na  początku badań. Domyślała się, że odziedziczyła tę chorobę po ojcu. Nigdy go nie spotkała, gdyż  porzucił jej matkę jeszcze zanim się urodziła. Czytała pamiętnik matki wiele razy. Ale dla niej  mężczyzna, który skradł miłość jej matki, jej życie, był tylko cieniem, nie realną osobą. Ojciec,  którego w najmniejszym stopniu nie obchodziła ani ona, ani jej matka. Spotkam go dziś wieczorem. Ja tylko go zobaczyłam, wiedziałam, że to ten jedyny. Wysoki,  przystojny, z hipnotyzującym spojrzeniem. Jego głos to napiękniejsza melodia, jaką kiedykolwiek  słyszałam. Wiem, że on czuje do mnie to samo. Wiem, że tak jest. To nie powinno mieć miejsca –  on jest żonaty – ale dla nas nie ma innej możliwości. Nie możemy żyć oddzielnie. Rand. Takie nosi  imię – nietutejsze, obce jak on, jak jego wymowa. Karpaty to jego dom. Jak mogłam żyć bez niego  wcześniej? Jego żona, Noelle, dwa miesiące temu urodziła chłopca. Wiem, że był zawiedziony,  rozczarowany. Z jakiegoś nieznanego mi powodu chciałby mieć córkę. On jest ze mną cały czas w  moich myślach, a mimo to czuję się samotna, opuszczona. Mówi do mnie, szepcze, że mnie kocha.  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

Ma dziwną chorobę krwi i nie może wychodzić na słońce. Ma twarde zasady. Kiedy się kochaliśmy to było wspaniałe uczucie. Miałam go w swoich  myślach, tak samo jak w swoim ciele. Jest między nami ogromna więź i pewnie dlatego możemy  porozumiewać się mentalnie. Ale ja wiem, że jest coś jeszcze; coś co powoduje u niego niedpartą  potrzebę picia mojej krwi. Napisałam to w czasie, kiedy nie mogłam o tym mówić. To brzmi  okropnie, strasznie, nieludzko, ale jego usta dotykające mojego ciała są tak zmysłowe, moja krew w  jego ciele. Nie mogę wyrazić jak mocno go kocham. Wydaje mi się, że chciałby abym stała się taka  jak on. Jego język tak szybko leczy rany. Widziałam to, to jest jak cud. On jest cudem. Jego żona, Noelle, zna mnie. Rozmawiała ze mną, powiedziała że nigdy nie pozwoli mu  odejść. Jest niebezpieczna, wiedziałam, że to prawda, groziła mi, chciała mojej śmierci. Byłam  przerażona. Jej oczy płonęły czerwienią, zęby błyskały niczym u dzikiego zwierza. Na szczęście  Rand przybył, zanim zdążyła mnie skrzywdzić. Był wściekły, czułam to.  Wiedziałam, że mówiąc  że mnie kocha, mówił prawdę. Jestem tego pewna, po tym, jak jej to oznajmił. Jego uczucie było  powodem, dla którego chciał od niej odejść. Jak mocno ona mnie nienawidzi. Jestem taka szczęśliwa! Jestem w ciąży! On jeszcze nie nie wie. Nie widziałam się z nim od  dwóch nocy, ale jestem pewna że mnie nie zostawił. Żona nie pozwala mu odejść. Chciałabym  urodzić dziewczynkę, dla niego. Marzy o tym, a ja dam mu to czego pragnie i Noelle stanie się  tylko złym wspomnieniem. Powinnam czuć się winna, ale nie potrafię. Jesteśmy sobie  przeznaczeni, wiem o tym. Gdzie on jest? Dlaczego nie przychodzi gdy go tak bardzo potrzebuję?  Dlaczego nie słyszę go w swoich myślach. Shea ciągle płacze. Lekarzy fascynują wyniki jej krwi. Codziennie potrzebuje transfuzji.  Boże, jak ja jej nienawidzę. Przez nią jeszcze żyję, chodzę po tym świecie. Wiem, że on umarł. W  dniu kiedy Noelle przyjechała zobaczyć się ze mną nie wrócił z nią do domu. Został, spędziliśmy  kilka cudownych godzin. Powiedział, że ją zostawi. Wierzę, że próbował. Zbyt łatwo zniknął z  mojego życia, z moich myśli. Rodzice myśleli że mnie wykorzystał i uciekł na wiadomość o  dziecku, ale ja wiedziałam, że odszedł na zawsze. Czułam jego ogromne cierpienie, smutek i żal.  Wiem, że gdyby tylko mógł, przyszedłby do mnie. Nie zdążył zobaczyć swojej córki, nawet nie  wiedział że przyjdzie na świat. Chciałam do niego dołączyć, ale Shea.... Jeśli zamordowała go jego  żona, czego jestem pewna, bo wiem że byłaby do tego zdolna, nam również groziło  niebezpieczeństwo. Przecież jakaś jego część żyła w naszym dziecku. Przeniosłyśmy się do Irlandii. Moi rodzice zmarli więc odziedziczyłam po nich spadek.  Chciałam zostawić im Sheę, ale na to było już za późno. Nie mogę połączyć się z ukochanym, nie  teraz, kiedy tak wiele osób zadaje dziwne pytania o nasze dziecko. Boję się, że  będą próbowali ją  zabić. Ona jest taka podobna do niego. Słońce parzy jej skórę, do życia potrzebuje krwi. Lekarze  szepczą i niej i patrzą na nas jak na dziwadła. Boję się. Wiem, że powinnyśmy zniknąć. Nie mogę  pozwolić nikomu skrzywdzić twojej córki, Rand. Boże pomóż mi, chcę odejść. Nie potrafię żyć bez  ciebie. Gdzie jesteś? Czy Noelle zabiła cię, tak jak przysięgała? Jak mam żyć sama? Tylko to  dziecko trzyma mnie prz życiu. Ale już niedługo kochany, dołączę do ciebie. Będziemy razem na  zawsze. Shea powoli wzięła głęboki wdech. Odpowiedź na wszystkie pytania była zawarta na  kartach pamiętnika. Potrzebuje krwi, inaczej umrze. Odziedziczyła dziwną chorobę po ojcu. Matka  napisała, że Rand pił jej krew kiedy się kochali. Jak wielu ludzi było prześladowanych tylko  dlatego, że do tej pory jeszcze nikt nie znalazł lekarstwa? Wiedziała jak to jest brzydzić się sobą,  odczuwać strach przed całym światem. Musiała znaleźć lekarstwo, jeśli nie dla siebie, to żeby  pomóc innym. Musiała. Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

Jacques spał długo, czekając na powrót sił. Budził się tylko, żeby się pożywić i sprawdzić,  czy ona żyje i jak daleko się znajduje. Kontrolował emocje tak, aby nie tracić zbyt wiele krwi.  Potrzebował teraz wszystkich sił. Czuł ją, była tak blisko, w odległości zaledwie kilku mil.  Dwukrotnie „zobaczył” pokój jej oczami. Przygotowywała się do wyjazdu, robiąc tę całą gamę  rzeczy, jakie kobieta robi przed opuszczeniem domu. Potem budził się już w regularnych odstępach  czasu, wypijał krew zwierząt zwiększając swoją siłę. Nękał ją, nawiedzał w snach, dotykał umysłu,  budził, kiedy jej ciało rozpaczliwie domagało się snu. Była taka krucha, zagłodzona. Pracowała  dniami i nocami, a jej umysł był pełen pytań i odpowiedzi. Ignorował to wszystko, budził ją, kiedy  była zmęczona, gdyż to dawało mu szansę utrzymywania jej pod kontrolą.  Był cierpliwy, bo miał dużo czasu na naukę. Czuł, że jest coraz bliżej, ale nie pośpieszał,  tego co nadchodziło nieuchronnie. Jego siła rosła z upływem czasu. Ze swojej ciemnej mogiły czaił  się na nią, każdy dotyk umysłu pogłębiał łączącą ich zależność i sprawiał, że uczucia stawały się  coraz silniejsze, wręcz namacalne. Nie wiedział, co zrobi z nią gdy wpadnie w jego ręce. Nie mógł  tak od razu pozbawić ją życia. Spędził tak dużo czasu w jej świadomości, że momentami stawali się  jednością. Odczuwał jej prawdziwe cierpienie tak ogromne, że musiał pogrążyć się we śnie, by  emocje nie pochłoneły krwi, płynącej w jego żyłach. Shea zasnęła przed komputerem z głową opartą na stercie papierów. Nawet w tym stanie jej  umysł pracował. Jacques odkrył wiele szczegółów na jej temat, jak chociażby to, że miała  fotograficzną pamięć. Z jej umysłu uczył się rzeczy które kiedyś znał, lecz zapomniał, lub  całkowicie nowych. Zanim zaczął ją niepokoić dużo czasu spędził poznając ją. Była dla niego  jedyny źródłem wiedzy o otaczającym ich świecie. Zawsze była sama, w przebłyskach wspomnień  z dzieciństwa widział jej izolację. Czuł jakby ją znał od zawsze, tak jak jeszcze żadnej innej osoby  wcześniej. Jej umysł pełen był tabel i dat, wzorów chemicznych i nazw narzędzi chirurgicznych.  Nigdy nie przejmowała się tym, jak wygląda. Zaskoczyło go to, gdyż nie spodziewał się czegoś  takiego po kobiecie. Istniała dla niej tylko praca, odrzucała wszystko inne. Jacques skoncentrował się i wysłał wiadomość: przyjdź do mnie. Nie pozwól, żeby cokolwiek  stanęło ci na przeszkodzie. Czekam na ciebie. Włożył w to przesłanie całą zebraną siłę, by zapadło  głęboko w jej umysł. Kilkakrotnie w ciągu ostatnich miesięcy probował ją zmusić, by przyszła do  jego więzienia w otoczeniu ciemnych lasów. Za każdym razem zatrzymywało ją przekonanie, że  musi dokończyć pracę. Teraz jednak był pewien, że rozkaz ma wystarczającą siłę, by zmusić ją do  całowitego posłuszeństwa. Czuła jego dotyk, obecność, lecz nie miała pojęcia jak silna jest łącząca  ich więź. Myślała o nim w kategoriach snu, lub raczej koszmaru. Na samą myśl o tym, jak go  postrzega na jego ustach zagościł uśmiech. W błysku białych zębów nie było jednak radości, lecz  obietnica brutalności i prześladowania. Shea ocknęła się gwałtownie, zamrugała, lekko nieświadoma tego, gdzie się znajduje.  Rozejrzała się po pokoju, jej notatki pokrywały całe pomieszczenie, włączony komputer cicho  szumiał, a dokumenty na których zasnęła byly lekko wymięte – w końcu nie powinny służyć jako  poduszka. Znowu przesladował ją ten sen. Czy to się nigdy nie skończy? Mężczyzna z koszmaru  wydawał jej się znajomy. Ta gęsta grzywa czarnych jak atrament włosów i ten okrutny grymas  odciśnięty wokół zmysłowych ust. W przeciągu kilku pierwszych lat nie mogła dostrzec oczu,  jakby były pod czymś ukryte. Dopiero ostatnie kilka lat w mrocznych głębiach odnajdowała  zagrożenie. Shea odgarnęła włosy. Poczula maleńkie kropelki potu na czole. Na moment poczuła  dezorientację, taką jaką odczuwała po wybudzeniu się ze snu, w ktorym na jedno uderzenie serca  coś dotykało jej myśli, a potem powoli, z wyraźnym wstrętem uwalniało ją. Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

Wiedziała że ją ścigają. Podczas gdy sny były tylko koszmarami, fakt że ktoś na nią polował  był prawdą. Nigdy o tym nie zapomniała. Nie będzie bezpieczna dopóki nie znajdzie lekarstwa dla  siebie i garstki innych ludzi chorych na tę samą chorobą. Gonili ją jak jakieś nie myślące i nie  odczuwające zwierzę. Dla myśliwych nie miało znaczenia, że biegle władała szescioma językami,  że jest wysoko wykwalifikowanym chirurgiem i codziennie ratowała ludzkie życia. Słowa na papierze leżącym przed nią stawały się niewyraźne, aby w końcu zlać się w jedną  plamę. Jak dawno ostatni raz się wyspała? Westchnęła ciężko, przeczesała dłońmi ciężkie, sięgające  talii, miękkie rude włosy. Odsuwając opadające na twarz kosmyki, pociągnęła jeden z nich  przypadkowo. Kolejny raz zabrała się za przeglądanie symptomów swojej choroby. Swoje prywatne  zapiski. Była niska, bardzo delikatna, wątła prawie. Wygladała młodo prawie jak nastolatka,  starzała się wolniej niż normalni ludzie. Miała ogromne, jaskrawozielone oczy, a jej głos był miękki  i uwodzący. Kiedy wykładała wielu studentów było tak zafascynowanych brzmieniem jej głosu, że  zapamiętywali każde słowo, które wypowiadała. Jej zmysły były wyczulone znacznie bardziej, niż  u innych przedstawicieli ludzkiej rasy, słyszała i odczuwała wszystko o wiele intensywniej. Barwy  były dla niej jaskrawsze i potrafiła rejestrować szczegóły niezauważalne dla innych. Umiała  porozumiewać się ze zwierzętami, skakać wyżej i biegać szybciej niż większość lekkoatletów.  Bardzo młodo nauczyła się, że lepiej dla niej, jeśli nikt nie wie o jej zdolnościach.  Wstała, przeciągnęła się. Było z nią coraz gorzej. Każda minuta, każde uderzenie serca  nieubłagalnie odliczało czas który jej pozostał. Gdzieś pośród tabel i wykresów na papierze była  odpowiedź na wszystkie jej pytania. Nawet jeśli dla niej było już za późno nadal mogła pomóc  takim jak ona, znajdującym się w izolacji, której ona doświadczała przez całe swoje życie. Posiadała wiele zdolności ale płaciła za nie straszliwą cenę. Cierpiała ból, słońce paliło jej  delikatną skórę. Ale z drugiej strony widziała w ciemnościach tak dobrze, jak inni w biały dzień. Jej  ciało odrzucało większość pokarmów, ale najgorsze było to, że potrzebowała krwi każdego dnia.  Obojętnie jakiej. Każda się nadawała. Na szczęście do względnego zaspokojenia wystarczała jej  zwierzęca posoka. Ale czasami desperacko jej ciało potrzebowało ludzkiej krwi. Tylko w nagłych  przypadkach, kiedy była bliska śmierci pozwalała sobie na transfuzję. Niestety jej osobliwa choroba  wymagała od niej wypicia tej krwi. Shea rzuciła się by otworzyć okno. Wdychała noc, słuchała szeptu wiatru niosącego głosy  lisów, świstaków, zajęcy i jeleni.  Płacz sowy nad straconą zdobyczą, pisk nietoperza wysyłającego  gwałtowne wezwanie krwi do jej żył. Należała tu. Po raz pierwszy podczas samotnego życia  poczuła coś na kształt spokoju. Wyszła na ganek. Jej wygodne niebieskie dżinsy i buty trekkingowe  były odpowiednie, ale cienka koszulka nie chroniła jej przed chłodem. Zakładając bluzę i pakując  torbę Shea wybiegła w noc. Miejsce wydawało jej się dziwnie znajome. Zmarnowała tak wiele  czasu. Miesiąc temu odkryła lecznicze właściwości ziemi, ale od zawsze wiedziała o uzdrawiającej  mocy swojej śliny. Uprawiała ogród, hodowała warzywa i zioła. Uwielbiała pracować w ziemi.  Któregoś dnia zraniła się dość głęboko i paskudnie, ale ziemia odebrała cały ból, dając jej ulgę, a  nacięcie zabliźniło się jeszcze zanim skończyła pracę.  Zaczęła błądzić bez celu, kręcąc się wkoło. Zapragnęła, żeby jej matka mogła poczuć spokój  tego miejsca. Biedna Maggie. Była taka młoda i niedoświadczona. Na pierwszych wakacjach  spotkała mrocznego mężczyznę, który wykorzystał ją i porzuciła. Shea potrząsnęła głową gdy  poczuła łzy zbierające się pod powiekami. Matka dokonała swojego wyboru. Jeden mężczyzna,  który stał się sensem jej życia wykluczył z niego wszystko inne – jej ciało, krew a nawet jej  dziecko. Shea nie była zła, próbowała żyć, choć przychodziło jej to z trudem. Tylko Rand.  Mężczyzna, który porzucił ją bez ostrzeżenia. Ten sam który przenosił w swojej krwi tę straszną  chorobę. Jego córka musiała się z tego powodu ukrywać do końca świata i Maggie o tym wiedziała.  Jednak jej matka nie zamierzała się dowiedzieć, nie pytała jakim koszmarom jej córka będzie  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

musiała stawić czoła.  Shea pochyliła się i chwyciła garść ziemi, patrząc jak przesypuje się między palcami. Czy  Noelle, kobieta którą jej matka nazywała jego żoną, żywiła taką samą obsesję do Randa, jak on do  Maggie? Stwierdzenie zabrzmiało bardziej prawdopodobnie niżby chciała, żeby brzmiało. Shea  nigdy nie dopuszczała myśli, że mogłaby popełnić takie same błędy, jak jej matka. Nigdy nie  pragnęła mężczyzny tak bardzo, ze mogłaby zaniedbać dziecko lub popełnić samobójstwo. Śmierć  jej matki była bezsensowną tragedią, zostawiła Sheę w zimnym i okrutnym świecie bez miłości i  opieki. Maggie wiedziała, że jej córka potrzebuje krwi, wszystko było opisane w jej pamiętniku,  każdy przeklęty dzień. Shea zacisnęła pięść tak mocno, że aż pobielały jej kostki. Maggie wiedziała  o uzdrawiających właściwościach śliny Randa na długo przed tym, zanim porzuciła córkę i odebrała  sobie życie.  Shea uzdrawiała się niezliczoną ilość razy w dzieciństwie, kiedy matka patrzyła  nieprzytomnym wzrokiem przez okno. Półżywa, nigdy nie słyszała płaczu dziecka, które upadło  ucząc się chodzić, biegać czy robiąc cokolwiek innego. Odkryła możliwość uzdrowiania małych  ranek i zadrapań za pomocą śliny. To było jeszcze zanim zrozumiała, że jest wyjatkowa. Matka  była niczym wyprany z emocji robot, poświęcała dziecku miminum czasu i opieki, której Shea tak  potrzebowała. Maggie odebrała sobie życie w dniu osiemnastych urodzin swojej córki. Głośny  krzyk wydarł się z zaciśniętego gardła Shei. Jakby nie było wystarczająco wiedzieć, że potrzebuje  krwi do życia, to jeszcze żyła ze świadomością że jej własna matka nie potrafiła jej pokochać. Siedem lat później rodzaj szaleństwa ogarnął Europę. Na początku wydawało się nawet  zabawne. Przez wieczność niewykształceni i zabobonni ludzie szeptali o istnieniu wampirów w  regionie, skąd pochodził jej ojciec.  Stało się dla niej jasne, że chroba krwi, prawdopodobnie wywodząca się z Karpat była  podstawą do tworzenia legend o wampirach. Istniało prawdopodobieństwo że ci których przez  wieki prześladowano jako wampiry, po prostu cierpieli na tę samą chrobę co ona i jej ojciec. Shea  była podekscytowana możliwością spotkania z takimi jak ona.  Wkrótce potem wpółczesne „wampiry” rozpełzły się po całej Europie niczym robactwo.  Mordowano, głównie mężczyzn,  w rytualny sposób, przebijając serce kołkiem. To było  obrzydliwe, odrażające i przerażające. Naukowcy dyskutowali nad racjonalnymi przesłankami,  sugerującymi istnienie wampirów. Powstawały komitety do badań i eliminowania podejrzanych  osobników. Dowody napływające z niektórych wcześniejszych źródeł w połączeniu z próbkami  krwi dzieci płci żeńskiej, takimi jak ona, wywołałby mnóstwo dodatkowych pytań. Bała się, że  morderstwa w Europie mogą doprowadzić morderców do niej. Zresztą, już na nią polowali. Była  zmuszona opuścić swój kraj, porzucić dobrze płatną pracę i zaniechać badań. Jak ktoś żyjący w  dobie komputerów i postępu mógł wierzyć w taki nonsens jak istnienie wampirów? Uosabiała się z  zamordowanymi ludźmi, jako że cierpieli na taką samą chorobę krwi, jak ona. Była lekarzem,  naukowcem ale zawiodła ich wszystkich tylko dlatego, że bała się ujawnić swoje badania. Jej  słabość wkurzała ją. Była inteligentna, genialna nawet. Mogła upublicznić zdobyte informacje już  dawno temu. Jak wielu takich jak ona umrze tylko dlatego, że brakło jej odwagi i samozaparcia do  kontynuacji badań. Poczucie winy i strach karmiły jej obłęd kiedy pogrążyła się w wyczerpujących  eksperymentach. Zebrała wszystko co mogła znaleźć, plotki, hipotetyczne dowody, stare  tłumaczenia i najnowsze artykuły. Rzadko jadła, nie pamiętała o transfuzjach, praktycznie nie spała  ciągle poszukując brakującego elementu układnaki, który dałby jej ścieżkę, jakiś punkt zaczepienia.  Badała swoje krew i ślinę bez końca, po spożyciu krwi zwierzęcej i po transfuzji.  Niechętnie spaliła pamiętnik, mimo że każde słowo było wyryte głęboko w jej pamięci.  Strata zabolała ją bardziej, niżby się mogło wydawać. Na szczęście nie miała kłopotów  finansowych. Suma na koncie bankowym była dość pokaźna, po matce odziedziczyła  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

nieruchomości, które wynajęła razem ze swoim mieszkaniem, co dawało jej stały dochód. Żyła dość  oszczędnie i mądrze inwestowała zarobione pieniądze. Przelała całą sumę na konto w Szwajcarii i  ustaliła kilka fałszywych tras w różne miejsca na świecie. Gdy tylko znalazła się w pobliżu Karpat, poczuła się dziwnie. Spokojniejsza, ale z nową  chęcią do życia. Rósł też niepokój, ale po raz pierwszy w życiu czuła, jakby znajdowała się w  domu, własnie tutaj. Rośliny, drzewa, cała przyroda – czuła się jej nieodłączną częścią, była z nimi  związana w jakiś magiczny sposób. Kochała oddychać nocnym powietrzem, brodzić w wodzie,  czuć ziemię przesypującą się między palcami.  Shea poczuła zapach królika, uspokoiła się, jej ciało rozluźniło się. Mogła usłyszeć bicie  serca, strach gryzonia. Zwierzę wyczuwało zagrożenie czającego się gdzieś w pobliżu drapieżnika.  Lis. Wyłapała delikatny szelest futerka przesuwającego się w zaroślach. Czuła się wspaniale mogąc  czuć i słyszeć i nie obawiać się reakcji tych, którzy tego nie odczuwali. Nietoperz zniżał się lotem  kołowym polując na owady. Shea uniosła twarz ku rozgwieżdzonemu niebu i oglądając wybryki  skrzydlatego kolegi czerpała z tego ogromną przyjemność i ukojenie. Ruszyła szybkim krokiem  przed siebie, licząc że ruch pozwoli jej zrzucić choć na chwilę brzemię które dźwigała na barkach. Wróciła do swojej chatki, którą nazywała domem i w ciągu ostatnich kilku miesiący  powracała do niej, jak do oazy spokoju. Okiennice blokowały dopływ światła w ciągu dnia, a  generator dawał wystarczająco mocy do oświetlenia i pracy komputera. Nowocześniejsza kuchnia i  łazienka były punktem pierwszym na liście jej priorytetów. Pomału uzupełniała bibliotekę, zbierała  wszystko czego mogła potrzebować do opieki nad pacjentami. Żywiła nadzieję, że nie będzie tego  potrzebowała, gdyż im mniej ludzi wiedziało o jej umiejętnościach tym był bezpieczniejsza, i  mogła więcej czasu poświęcić badaniom nad chorobą. Ale zawsze na pierwszym miejscu była  lekarzem, dopiero potem naukowcem. Shea weszła do gęstego lasu, dotykała z czcią grubych pni drzew. Zawsze miała zapas krwi  pod ręką. Używała swoich hakerskich umiejętności aby płacąc za nią zachować anonimowość. Z  tego powodu zmuszona była do comiesięcznych wyjazdów do jednej z trzech wiosek znajdujących  się w odległości nocnej podróży od jej chatki. Ostatnio była coraz słabsza, zmęczenie powodowało,  że nawet siniaki nie chciały się goić. Narastał w niej głód, pustka błagała o wypełnienie. Czuła, że  jej życie dobiega końca. Ziewnęła, tak strasznie potrzebowała snu. Normalnie nigdy nie spała w  nocy, odpoczywała gdy słońce stało wysoko na niebie i obezwładniało jej ciało. Była kilometry od  domu, w głębokim lesie, wysoko w najdalszej części gór. Często chodziła w tę stronę zwracając  uwagę na otoczenie. W tej chwili była nerwowa, niemal przytłaczała ją potrzeba czegoś. Czuła że  powinna być gdzie indziej, ale nie miała pojęcia gdzie. Kiedy analizowała swoje przeczucia,  zrozumiała, że życie popycha ją do działania. Chciała zawrócić w stronę domu, ale jej stopy same niosły ją w górę ścieżki. W górach były  wilki, często słyszała w nocy ich śpiew. W ich głosach była ogromna radość, ich pieśń była  urzekająca. Mogła dotykać umysłów zwierząt kiedy tylko chciała, ale nigdy nie próbowała tego z  takimi dzikimi i nieprzewidywalnymi stworzeniami jak wilki. Co więcej ich nocna pieśń sprawiała,  że chciałaby je spotkać. Podążała naprzód przyciągana niczym magnes. Wszystko inne przestało  mieć jakiekolwiek znaczenie, ważne było tylko aby iść w górę, w coraz ciemniejszy, dzikszy  bardziej opuszczony teren. Powinna czuć strach, ale im bardziej oddalała się od domu, tym  pilniejsza była potrzeba pójścia dalej. Bezmyślnie podniosła ręce, przetarła skronie i czoło, gdyż czuła osobliwe brzęczenie w  głowie. Dziwny głód pożerał ją od środka, był inny, obcy. Kolejny raz miała dziwne wrażenie że  dzieli z kimś myśli i że przejmujące pragnienie nie należało do niej. Jakiś czas później weszła w  świat ze swoich snów. Ogony mgły otulały pnie drzew, unosiły się nad ziemią. Nagle powietrze  zgęstniało a temperatura spadła o kilka stopni.  Shea zadrżała, szybko uniosła i opuściła kilkakrotnie ręce. Jej stopy same odnalazły ścieżkę  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

schowaną pomiędzy kłodami zwalonych drzew. Była zdumiona jak dała radę przejść przez las tak  cicho, instynktownie unikając leżących pod nogami suchych gałązek i luźnych kamieni. Delikatny  głos przebił się przez jej myśli: Gdzie jesteś? Dlaczego tak uparcie odmawiasz przyjścia do mnie?  Zabrzmiało to jak jadowity syk wściekłości. Zatrzymała się przerażona, przycisnęła obie ręce do  głowy. To był głos z jej koszmarów, mówił do niej, rozbrzmiewał w jej głowie, straszył we śnie i  niepokoił całymi godzinami ja jawie. Czasem wydawało jej się że oszalała.  Podeszła do perliście szemrzącego strumyka. Kropelki wody rozpryskiwały się w powietrzu,  błyszcząc całą gamą kolorów. Matowe i błyszczące kamienie torowały ścieżkę przez kryształowo  przejrzystą wodę. Strumień okazał się lodowato zimny, kiedy pochyliła się i włożyła doń palce.  Chłód podziałał na nią kojąco. Coś zmuszało ją do ruchu. Najpierw jedna stopa, potem druga.  Wiedziała, że to było szaleństwo oddalać się tak od domu, zwłaszcza że długo nie spała. Przez  chwilę wydawało jej się, że lunatykuje. Zatrzymała się na skraju małej polanki i wpatrywała się w  granatowoczarne niebo ozdobione tysiącem małych, lśniących punkcików. Nie zdawała sobie  sprawy, że się porusza dopóki nie znalazła się po drugiej stronie polany w kępie grubych drzew.  Gałąź wplątała jej się we włosy i zmusiła do zatrzymania. Miała ciężką głowę i zamglone myśli.  Desperacko potrzebowała być w jakimś miejscu, ale nie wiedziała gdzie. Słuch nie pomagał,  chociaż gdyby jakiś człowiek lub zwierzę potrzebowało pomocy lub miało kłopoty, usłyszałaby.  Zaciągnęła się nocnym, zimnym powietrzem. To szaleństwo, mogła się zgubić i zostać spalona  przez słońce. Zapłaciłaby za swoją głupotę wysoką cenę. Zaczęła śmiać się sama z siebie. Szła dalej przyciągana przez coś lub kogoś, pozwalając  ciału wybierać drogę. Prawie nieistniejąca ścieżka plątała się pomiędzy drzewami i krzewami jeżyn.  Potrzeba narastała, a ona podążała za nią zastanawiając się w jaki sposób dała się oderwać od  badań. Drzewa rzucały długie cienie na dróżkę. Przeszła przez pustą polanę a tempo jej marszu  wzrastało wraz ze zbliżającym się celem. Na końcu łąki kilka z rzadka rozrzuconych drzew  spoglądało na położony u ich stóp stary budynek. Nie była to maleńka chałupka, ale ogromny dom,  teraz poczerniały i pokruszony ze starości. Las chciwie zagarniał to, co kiedyś należało do niego.  Szła wzdłuż granicy budynku, coś przyprowadziło ją tutaj, ale nie mogła zrozumieć  dlaczego. Miejsce to było pełne nieznanej siły, ale nie wiedziała jak i po co jej użyć. Posuwała się  dalej a ciało zdradzało oznaki niepokoju i czuła bezlitosny ucisk w głowie, jakby była na granicy  wielkiego odkrycia. Przykucnęła, pozwoliła swoim dłoniom delikatnie rozgarniać ziemię. Raz.  Dwa. Poczuła pod palcami drewno ukryte pod ziemią. Oddech uwiązł jej w gardle, puls  przyspieszył z podniecenia. Była pewna że znalazła coś ważnego. Delikatnie odsuwała kolejne  warstwy ściółki, gdy jej oczom ukazały się ogromne drzwi z solidnym, metalowym uchwytem.  Musiała użyć całej siły by je unieść, po czym usiadła na kilka minut by żeby złapać oddech i  uspokoić się na tyle, by móc spojrzeć w dół. Rozklekotane, przegniłe i popękane ze starości schody  prowadziły do dużego pomieszczenia. Po chwili wahania zeszła ostrożnie, choć jej umysł wysyłał  ostrzeżenie za ostrzeżeniem. Ściany lochu zbudowane były z ziemi i kruszonych kamieni. Widać  było, że nikt nie niepokoił tego miejsca od lat. Zrobiła się czujna, przeszukiwała otoczenie  przebiegając oczami po każdym ciemnym zakamarku. Jednak nic się nie działo i to ją zaskoczyło,  przerażało. Panowała głucha cisza. Żadne nocne stworzenie, żaden owad nie poruszał się w  pomieszczeniu, ani jedna gąsiennica nie pełzała w ziemi.  Jej ręka jakby z własnej inicjatywy zaczęła prześlizgiwać się wzdłuż ścian. Nic. Shea  chciała wyjść, instynkt nakazywał jej uciekać. Potrząsnęła głową, nie mogła tak po prostu opuścić  tego miejsca, pomimo przerażenia, którym ją napawało. Na jeden straszny moment puściła wodze  wyobraźni i poczuła czyjść wzrok na sobie, mroczny i okrutny. Uczucie było tak realne, że rzuciła  się do wyjścia. Zawróciła jednak, zdecydowana uciekać gdy tylko poczuje się zagrożona. Palcami  odszukała drewno ukryte pod glinianym poszyciem ściany. Zaciekawiona badała powierzchnię. Coś było celowo ukryte w tym miejscu. Upływający  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

czas nie uformowałby z ziemi takiego kopca. Nie mogąc się powstrzymać odgarniała pełne garście  ziemi i luźnych kamyków dopóki nie odkryła długiego, zmurszałego pasa drewna. Kolejne drzwi?  Wysokie na sześć stóp, może więcej. Kopała usilnie, niedbale odrzucając kępy ziemi za siebie.  Nagle jej palce natrafiły na coś upiornego. Cofnęła się przeskakując odgarniętą ziemię, kiedy  martwe truchło upadło jej pod stopy. Martwy szczur. Setki osuszonych ciałek. Przerażona patrzyła  na zmurszałe znalezisko. Pozostała glina pomału osuwała się, aż w końcu skrzynia przewróciła się,  i część wieka odpadła. Shea w mgnieniu oka pokonała drogę do schodów. Przerażenie uskrzydliło  ją, dodało sił. Ciśnienie w głowie potęgowało się, aż z jej ust wydarł się krzyk bólu. Przyklękła i  powoli zaczęła wspinać się na rozklekotane schody prowadzące w wypełnioną mgłą noc. Na pewno to nie była trumna. Kto mógł zakopać ciało w pozycji pionowej w ścianie w taki  sposób. Coś – osobliwa ciekawość, jakiś przymus któremu nie mogła się oprzeć, skłoniło jej stopy  do przeniesienia ciała w kierunku skrzyni. Naprawdę nie chciała tam iść, ale nie mogła się tez  zatrzymać. Ręka jej drżała kiedy sięgała ostrożnie do gnijącego wieka. Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

Rozdział 2 Shea zamarła, przez moment nie była w stanie nabrać powietrza w płuca ani myśleć. Czy  odpowiedź na jej pytania znajdowała się przed nią, w całkowitym upodleniu? Czy to coś, tak  zniszczone torturami było jej przyszłością? Czy los zafunduje jej podobny koniec? Zamknęła oczy  próbując choć na chwilę odciąć się od koszmarnej rzeczywstości. Cóż za okrutni ludzie byli w  stanie dopuścić się czegoś takiego. Łzy płynęły po jej policzkach na samą myśl o bólu, o cierpieniu  jakiemu poddawane było to stworzenie przed śmiercią. Powinna wykorzystać zdolności które  posiadała do znalezienia lekarstwa ta tę chorobę by pomóc takim jak ona. Wzięła głęboki wdech, otworzyła oczy i spojrzała przed siebie. Z przerażeniem zdała sobie  sprawę, że on musiał być żywy kiedy oprawcy zamykali go w trumnie i zamurowywali w ścianie.  Drapał w drewno próbując zrobić w nim jakiś otwór. Shea z trudem tłumiła szloch, czuła się  związana z zamrodowanym nieszczęśnikiem. Jego ciało nosiło ślady tysięcy ciosów zadanych  nożem. Drewniany kołek, tak gruby jak ludzka pięść, przechodził na wylot przez ciało w pobliżu  serca. Ktokolwiek dopuścił się tych okropności musiał znać anatomię ludzkiego ciała. Wciągnęła  powietrze zbulwersowana. Co on musiał wycierpieć? Jego ręce i kostki w dalszym ciągu były skute  kajdanami a gnijące i brudne szmaty okrywały pasami ciało. Z sarkazmem pomyślała o mumiach.  Jej naukowa część umysłu natychmiast zaczęła analizować możliwości zbadania ciała.  Niemożliwością było określenie jaki czas temu zmarł. Według stanu piwnicy i trumny mogłaby  próbować odgadywać w przybliżeniu, ale ciało nie zaczęło się jeszcze rozkładać. Linie cierpienia  ciągle znaczyły rysy jego twarzy. Skóra była szara a kości i ścięgna wyraźnie się pod nią  odznaczały. Znaki świadczące o tym co przeszedł były odbite na jego twarzy, tak surowej i  bezlitosnej. Patrząc zdała sobie sprawę, że zna tego mężczyznę. Był w jej snach.  Chociaż było to nieprawdopodobne, wiedziała, że nie mogła się pomylić. Widziała go  wystarczająco często. I był to ten sam mężczyzna co na fotografii, którą pokazał jej Don Wallace.  Mimo całego absurdu, wszystko co się działo było prawdą. Czuła się związana z tym człowiekiem.  Czuła, że za wszelką cenę powinna mu pomóc, ratować go. Cierpienie rosło, promieniowało. Shea  czuła się tak, jakby jakaś jej część była zamknięta w tej trumnie. Delikatnie, drżącymi palcami Shea dotknęła jego brudnych, kruczoczarnych włosów. Musiał  chorować na tę samą rzadką chorobę krwi, co ona. Jak wielu podobnych do nich będzie ściganych,  prześladowanych, torturowanych i wreszcie mordowanych za coś na co nie mieli wpływu? ­  Przepraszam – szepnęła miękko. ­ Zawiodłam nas wszystkich. Powolny świst powietrza stanowił jedyne ostrzeżenie. Powieki z wolna podnosiły się i nagle  ze zdumieniem przeradzającym się w grozę, zdała sobie sprawę, ze patrzy w oczy płonące  nienawiścią. W przypływie siły jedna z obręczy pękła i wolną ręką chwycił ją za gardło. Uchwyt  był silny, czuła się jak w imadle. Był zbyt silny by mogła mu się wyrwać, chwyt pozbawiał ją  oddechu, nie mogła więc wołać o pomoc. Wszystko wokół zaczęło wirować, tańczyły biało czarne  cienie. Miała tylko tyle czasu i świadomości by poczuć ubolewanie nad tym, że nie dała rady mu  pomóc. Czuła tylko palący ból, gdy zębami rozszarpywał jej krtań. Niech to się szybko skończy. Nie  walczyła, wiedziała, że to nie ma najmniejszego sensu. Ktoś z jakiegokolwiek powodu znęcał się  nad tym stworzeniem, sprawił mu wiele bólu za który jej przyszło zapłacić. Już dawno pogodziła  się z myślą o śmierci. Może nie dokładnie takiej, ale jednak. Była przerażona ale jednocześnie  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

ogarniał ją dziwny spokój. Gdyby tylko mogła w jakiś sposób przekazać mu to ukojenie, zrobiłaby  to. Przytłaczało ją poczucie winy, że nie zdołała znaleźć lekarstwa. Ale było coś jeszcze, coś  podstawowego, dlaczego do tej pory żyła. Potrzeba ocalenia go. Wiedziała, że on musi żyć. I była  gotowa poświęcić swoje życie dla niego. Shea czuła się oszołomiona i bardzo słaba. Głowa pulsowała bólem, a gardło było tak  okaleczone, że bała się wykonać najmniejszy nawet ruch. Zmarszczyła brwi próbując rozpoznać  miejsce w którym się znajdowała. Słyszała własny jęk. Leżała na ziemi, jedną rękę coś blokowało,  coś trzymało ją za nadgarstek. Szarpnęła, chcąc uwolnić rękę i przyciągnąć ją bliżej ciała, ale uścisk  obręczy groził zgruchotaniem jej kruchych kości. Na powracające wspomnienia o tym co zaszło,  serce jej podskoczyło a wolną ręką sięgnęła do krtani. Jej szyja była obrzmiała, a gardło  pokaleczone i rozdarte. W ustach i na języku czuła dziwny, jakby metaliczno rdzawy posmak.  Straciła zbyt dużo krwi i szybko zdała sobie z tego sprawę. Pulsujące ciśnienie sprawiało, że jej  głowa rozpadała się na tysiące drobnych elemantów. Dotarło do niej, że to stworzenie było  odpowiedzialne za wdzieranie się do jej umysłu. Zwilżyła delikatnie usta. Przesunęła się w tył tak  by ulżyć obolałemu ramieniu. Spojrzała i ze zdumieniem zrozumiała, że ta obręcz to były jego  palce otaczające jej nadgarstek. Gdyby tylko spróbowała uwolnić rękę zmiażdżyłby jej kości. Jęk  bezwiednie wydarł się z jej ust. Tak bardzo chciała wierzyć, że to tylko senny koszmar. Okradając  się ze złudzeń odwróciła głowę tak, by móc spojrzeć na niego. Ruch, pomimo że nieznaczny, wywołał falę tak intesywnego bólu, że odebrał jej na chwilę  oddech. Odruchowo walczyła, być mieć szansę na ucieczkę z tego miejsca. Spojrzenie jego oczu,  czarnych jak noc paliło ją. Niepohamowana nienawiść, jadowita nienawiść z samego dna duszy  koncentrowały się w tym wzroku. Jego palce otaczały, miażdżyły jej nadgarstek, przyciągając ją i  powodując płacz z bólu jaki emanował z poszarpanego gardła przy każdym ruchu.  ­ Czekaj – jej czoło uderzyło o bok trumny – jeśli mnie skrzywdzisz, nie będę mogła ci  pomóc. ­ Podniosła głowę, by móc spojrzeć w ciemne studnie jego oczu. ­ Jestem wszystkim co  masz, rozumiesz to? ­ Zmusiła się by wytrzymać spojrzenie mrocznego wzroku. Ogień i lód  jednocześnie. Miał najbardziej przerażające oczy jakie kiedykolwiek spotkała. ­ Nazywam się Shea  O'Halloran i jestem lekarzem. ­ powtórzyła te słowa we wszystkich znanych jej językach, ale  zrezygnowała pod palącym spojrzeniem, w którym nie było ani grama litości. Bezduszne zwierzę. Złapane w pułapkę. Ranne. Zagubione. Niebezpieczny drapieżnik  zniszczony tak, że wydawał się być pustą, bezbronną skorupą.  ­ Pomogę ci, jeśli mi pozwolisz. ­ Szeptała śpiewnie, tak jakby naprawdę mówiła do  ogromnego zwierzęcia. Używała całej moc swojego głosu, hipnotyzowała go, koiła i łagodziła. ­  Potrzebuję sprzętu i transportu dla ciebie. Rozumiesz? Pochyliła się nad nim, wolną ręką delikatnie dotykając jego poharatanej klatki piersiowej. Świeża  krew sączyła się z miejsca w którym tkwił kołek. Wyciekała z wielu innych ran,które wyglądały  jakby były zrobione bardzo niedawno. Na jego nadgarstku zauważyła świeże rozdarcie i była  pewna, że nie widziała go tam wcześniej.  ­ Boże, musisz straszliwie cierpieć! Nie ruszaj się. Nie mogę usunąć tego kołka tutaj,  musimy znaleźć się w moim domu. Inaczej się wykrwawisz. ­ Zadziwiająco jego skóra przybierała  zdrowszego koloru.  Stworzenie wolno rozluźniało chwyt na jej nadgarstku, ale jednocześnie czujne spojrzenie  nie opuszczało jej twarzy. Sięgnął ręką w dół i zaczął drapać ziemię, powiększając przy tym swoje  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

rany. Oczywiście. Ziemia. Zaczęła mu pomagać, zagarniając pełnymi garściami glebę i okładając  go całego, na każdej z ran. Było ich tak wiele. Po obłożeniu kilku leżał już spokojnie, nieruchomo,  zbierając energię, a jego spojrznie było ciągle uważne. Nigdy nie mrugął ani nie dostrzegła w jego  oczach nawet śladu wahania. Shea nerwowo spojrzała w kierunku wyjścia z piwnicy. Dużo czasu upłynęło kiedy leżała  nieprzytomna. Niedłuo będzie wschód słońca. Pochyliła się nad leżącm, gładziła jego czarne włosy  delikatnie z dziwną tkliwością. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu odczuwała współczucie dla  wymizernowanego stworzenia i nie było to uczucie jakim lekarz darzy pacjenta. Chciała żeby żył.  Musiał żyć. Musiała znaleźć sposób, by ulżyć mu w okrutnym cierpieniu. ­ Potrzebuję kilku rzeczy. Pośpieszę się jak tylko się da i wrócę, obiecuję. ­ Podniosła się z  kolan i ruszyła w kierunku schodów. Poruszył się tak szybko że wyglądał jak zamazana plama. Zacisnął ręce dookoła jej szyi,  szarpnął tak, że upadła na niego. Zanurzył zęby w jej odsłoniętym gradle. Rozdzierał go ból.  Pożywiał się łapczywie niczym dzikie zwierzę pozbawione samokontroli. Zmagała się z bólem,  martwiła daremnością jego działań. Zabijał jedyną osobę, która mogła mu pomóc, ocalić go. Jej  ręka odnalazła jego czarne włosy. Zanurzyła palce w brudnej, gęstej grzywie, pozostawiając je tam  nawet wtedy, gdy niemal martwa upadła obok niego. Ostatnią rzeczą jaką słyszała zanim zemdlała,  było bicie jego serca. Co dziwne jej własne serce próbowało dostosować się do tego miarowego,  silnego rytmu. Panowała cisza, gdy charczący oddech przywrócił jej ciało do życia. Potwór przyglądał się  tępo jej smukłemu, bezwładnemu ciału. Stał się dużo silniejszy i pomału wracała również  świadomość. Jednak ból również rósł, przelewał się przez jego ciało, pochłaniał go. Uniósł wolną  rękę, wgryzł się w nadgarstek i trzymał krwawiącą ranę tuż nad jej ustami przez jakiś czas. Nie był  pewnien, co działo się dookoła gdyż siła bólu prawie odbierała mu świadomość. Spał tak długo, że  nie pamiętał niczego ze swojego życia oprócz szarości i cieni. Teraz oczy bolały go od jasności  otaczających go kolorów. Uciekał od tego kalejdoskopu barw. Ból rósł z każdą sekundą a nieznane  mu emocje zalewały jego umysł, aż w końcu zatonął w nich. Shea budziła się wolno z twarzą w brudnej ziemi.  Jej gardło było obolałe  i pulsowało, tak  samo słodkie, jak miedziana powłoka otaczająca jej usta. Była chora, miała zawroty głowy i  instynktownie zdawała sobie sprawę, że słońce stoi wysoko na niebie. Jej ciało było niczym z  ołowiu. Gdzie się znajdowała? Jej cialo było zimne a ją ogarnęła dezorientacja. Podciągnęła się na  kolana, ale chcąc uniknąć omdlenia musiała opuścić głowę. Jeszcze nigdy w życiu nie byla taka  słaba, bezsilna i bezbronna. To było przerażające uczucie. Świadomość wróciła z ogromną siłą.  Zaczęła czołgać się wzdłuż brudnej podłogi. Przywarła plecami do ściany i poprzez dzielącą ich  szerokość pokoju ze strachem patrzyła na trumnę. Wyglądał jak martwy. Serce nie biło i płuca nie  pracowały. Cofnęła się i zatykajac usta trzęsącą się ręką starała się powstrzymać szloch i uciec. Nie  zamierzała pozostawać blisko niego, nie ważne czy był martwy czy nie. Nie ważne jak bardzo  racjonalny był pomysł, by uciekać jak naszybciej, nie mogła zmusić się do opuszczenia piwnicy.  Coś w niej nie pozwalało jej odejść, zostawić go. Czuła, że musi znaleźć sposób by mu pomóc. Może myliła się co do tej choroby krwi? Może coś takiego jak wampiry istniało naprawdę?  Używał zębów, były ostre i musiały wydzielać jakąś substancję przeciwzakrzepową. Była też  pewna, że w jego ślinie znajdują się substancje lecznicze. Przetarła stłuczoną skroń. Konieczność  niesienia mu pomocy była dla niej najważniejsza, przytłaczała ją intensywnością, była prawie jak  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

obsesja. Ktoś wcześniej torturował tego mężczyznę i czerpał satysfakcję z jego cierpienia. Zadali  mu tak dużo bólu jak tylko mogli, a na końcu zakopali go żywcem w trumnie. Bóg jeden wie, jak  długo znosił te straszliwe męki. Musiała mu pomóc, nie ważne jaką cenę będzie musiała zapłacić.  To było nieludzkie rozważać pozostawienie go tutaj w takim stanie. To było ponad jej siły. Z westchnieniem zmusiła się by wstać i czekała aż piwnica przestanie wirować oparta o  ścianę. Człowiek czy wampir, nie mogła tak po prostu odejść. Cierpiał tak straszliwy ból, że stracił  świadomość. Został uwięziony w świecie agonii i szaleństwa. ­ Oczywiście tym razem nikt nie  grzebie ci w mózgu – wyszeptała głośno. Wiedziała, że uczucie które ją opanowało było więcej niż  zwykłym współczuciem wobec pacjenta. Coś niesamowicie silnego w niej zobowiązywało ją do  pomocy. W dziwny sposób ten mężczyzna towarzyszył jej od wielu lat. Był w jej umyśle przez  wszystkie dni, mówił do niej, dzielił z nią myśli, błagał by przyszła i pomogła mu. A ona zostawiła  go tutaj, w miejscu pełnym cierpienia i szaleństwa, bo nie wierzyła że istnieje naprawdę. Kolejny  raz go nie zawiedzie. Słońce stało w najwyższym punkcie nieba. Jeśli słońce wpływało na niego podobnie jak na nią prawdopodobnie spał teraz głębokim  snem i nie obudzi się aż do zachodu. Miała do wyboru kolejny atak gdy się obudzi lub marsz przez  las w pełnym, zabójczym słońcu. Znalazła swoją torbę i wyciągnęła okulary przeciwsłoneczne.  Przejście przez łąkę było niczym piekło. Nawet w okularach słońce raziło jej oczy,  powodując łzawienie i ograniczając widoczność. Nie widząc wyraźnie ziemi pod stopami  kilkakrotnie się przewracała. Słońce uderzało w nią nieustająco. W cieniu lasu drzewa dawały  nieznaczną ulgę. Kiedy dotarła do swojej chatki nie miała kawałeczka skóry, który nie byłby  jasnoczerwony i pokryty pęcherzami. W domu od razu zbadała stan gardła i szyi, poszarpane rany i ogromne siniaki, znaczące  ślady jego palców. Wyglądała groteskowo, jak ogromny, pobity i sponiewierany homar.  Posmarowała całe ciało aloesowym kremem, potem jak naszybciej zebrała zgromadzone  instrumenty, przyrządy i liny i wrzuciła wszystko do ciężarówki. Szyby w samochodzie były  przyciemniane, ale przeciez musiała osłonić go w drodze do auta. Zawróciła więc po koc. Fala  zawrotów głowy rzuciła ją na kolana. Była bardzo słaba i natychmiast potrzebowała transfuzji. Jeśli  chciała go uratować, najpierw musiała pomóc sobie. Straciła dużo cennego czasu na wędrówkę do  domu, i nie chciała marnować go więcej.  Jednak nie mając wyboru zaczęła podawać sobie jedną z  porcji krwi, które trzymała w zapasie. Wydawało jej się, że to trwa wieczność, każda minuta  zdawała się ciągnąć godzinami i dawała jej czas na nerwy i zamartwianie się. Czy trumna nie jest za blisko wejścia do piwnicy? Dlaczego nie sprawdziła? Jeśli tak jest,  słońce go dosięgnie i spłonie żywcem w czasie gdy ona zajmowała się likwidowaniem  drugorzędnych niedogodności. Boże, dlaczego o tym zapomniała? Głowa jej pękała, gardło paliło  żywym ogniem, ale przede wszystkim była przerażona. Nie chciała ponownie czuć jego ręki  ściskającej jej gardło. Nie chciała myśleć, że przez jej nieuwagę słońce może go dosięgnąć. Myśli  sprawiały jej psychiczny ból, dręczyły ją.  Po skończonej transfuzji Shea szybko przygotowała chatkę tak, by mogła w niej  przeprowadzić operację. Wyjęła narzędzia konieczne do usunięcia kołka i pozszywania rany. Potem  przygotowała krew dla niego. Działała szybko, nie mogła pozwolić sobie na myślenie o tym, co ją  czeka zanim dotrze do ruin. Słońce już znikało za górami gdy parkowała ciężarówkę na wprost wejścia do piwnicy. Za  pomocą wyciągarki opuściła linę do środka. Wzięła głęboki oddech i przerażona tym, co może  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

zastać zaczęła schodzić po rozpadających się i zmurszałych schodach. Natychmiast poczuła  uderzenie palącego wzroku. Serce łomotnęło jej w piersi, ale zmusiła się do wykonania kolejnych  kroków dopóki nie stanęła w jego zasięgu. Patrzył na nią niczym drapieżnik na swą ofiarę. Obudził  się sam, ciągle uwięziony. Strach, ból i nieznośny głód pochwyciły go w swe szpony. Patrzył na nią  w niemym oskarżeniu, że złością i mroczną obietnicą odwetu. ­ Posłuchaj mnie, spróbuj zrozumieć – była tak zdesperowana, że używała nawet języka  migowego. ­ Muszę przenieść cię do samochodu. To będzie bolało, wiem o tym. Jeśli jesteś  podobny do mnie środki przeciwbólowe nie zadziałają – zaczęła się jąkać pod naporem jego  wzroku. ­ Zobacz – powiedziała. ­ Ja ci tego nie zrobiłam. Staram się jak mogę, żeby ci pomóc. Oczy nakazywały jej podejść do niego. Podniosła drżącą rękę do włosów. ­ Zamierzam cię  związać, więc kiedy zaczepię linę do....­ ucichła i przygryzła wargę. Nie patrz na mnie w taki  sposób. To i tak jest dla mnie bardzo trudne. Zbliżyła się do niego ostrożnie. Każdy krok kosztował ją wiele odwagi, tak, że gdy stanęła  przed nim został jej tylko strach. Mógł poczuć jej przerażenie, słyszał szalone bicie jej serca. Lęk  był widoczny w jej oczach, w głowie, jeszcze zanim zbliżyła się do niego. Nie było zbyt trudne dla  niego sprawić, by uległa. Ból czynił ją słabą, podatną. Gromadził energię. Zdziwiło go trochę że  wróciła pomimo strachu który odczuwała. Jej palce były przyjemnie chłodne gdy dotykała jego  skórę, uspokajała go głaszcząc ciemne, brudne włosy. ­ Zaufaj mi, wiem że proszę o wiele, ale to jest wszystko czego potrzebuję. Oczy podobne do czarnego lodu nawet na chwilę nie opuściły jej twarzy. Pomału, starając  się go nie zaalarmować Shea okładała obszar dookoła drewnianego kołka poskładanymy  ręcznikami. Miała nadzieję, że próba poruszenia go nie zabije. Okryła go kocem aby chronić go  przed słońcem. Patrzył na nią, pozornie obojętny, ale czujny, gotowy do uderzenia gdyby tylko  wyczuł taką potrzebę. Kiedy zabezpieczyła go w trumnie tak, by zminimalizować wstrząsy i  krwawienie złapał jej nadgarstek niczym w imadło. Poczuła jakby ten uścisk był jej znany i bliski. Zdjęcia które dwa lata wcześniej pokazywali jej Don Wallace i Jeff Smith pokazywały  związanego mężczyznę z przesłoniętymi oczami i zakneblowanego. Nie mogła zaprzeczyć, że to  stworzenie wyglądał dokładnie tak, jak mężczyzna z jej snów i ten z fotografii. Ale logika  zaprzeczała, gdyż nie mógłby przecież przeżyć siedem lat zamknięty w piwnicy. Były jakieś  łachmany w trumnie. Ale czy był tam knebel? Kajdanki? Żołądek wywinął jej koziołka. Pojęła, że  nawet dla bezpieczeństwa nie mogła zaswiązać mu oczu. Nie wolno jej było powtórzyć żadnego  działania, jakie wcześniej wykonywali oprawcy.  Jego skołtunione włosy był bardzo długie,  opadały splatane wokół twarzy. Ogarnęła ją przemożona chęć odgarnięcia ich z policzków. Chciała  dotknąć delikatnie, niczym muśnięcie motylich skrzydełek, jego twarzy, by odegnać demony  ostanich siedmiu lat lekką pieszczotą. ­ Dobra, zostawię ci wolne ramiona – powiedział kojąco. Czekanie w nieruchomości na  decyzję jaką podejmie było niezwykle trudne, tym bardziej, że cały czasu czuła jego wzrok na  swojej twarzy. Trwało to niemal wieczność. Złość która go ogarniała była niemal namacalna. Z  każdą upływającą sekundą jej odwaga malała i malała. Poważnie wątpiła czy jest do końca  świadomy, a nawet jeśli tak, to czy jest zdrowy psychicznie. Niechętnie, palec po palcu, uwolnił ją. Nie popełniła drugi raz tego samego błędu próbując  dotknąć jego ramienia. Bardzo ostrożnie zaczepiła linę do uchwytu trumny. ­ Muszę przykryć ci tym oczy. Wprawdzie słońce zachodzi, ale nadal jest zbyt jasno dla  ciebie. Tylko to położę, możesz zdjąć w każdym momencie. ­ W tej chwili położyła płótno na jego  twarzy. Odrzucił je natychmiast, zaciskając jednocześnie palce na jej nadgarstku w niemym  ostrzeżeniu. Miał ogromną siłę, niewiele brakło by pogruchotał jej kości, ale miała wrażenie, że nie  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

chce zrobić jej krzywdy. Wyznaczał jasnę granicę co akceptował a czego nie. ­ Dobra, dobra poczekaj, muszę pomyśleć. Żadnego materiału – oblizała powoli wargi,  potem zęby. Jego mroczny wzrok delikatnie śledził jej język, by potem powrócić do jasnozielonych  oczu. Patrzył. Uczył się. ­ Wiem, możesz włożyć okulary na czas, kiedy będziesz na słońcu. ­ Z  tymi słowami założyła delikatnie ciemne szkła na jego nos. Palcami dotknęła jego włosów w  delikatniej pieszczocie. ­ Przepraszam, to może boleć. Shea ostrożnie zrobiła krok w tył. Najgorsze było to, że światło ją oślepiało. Kolejny krok. Z  jego ust wyrwał się cichy warkot, błysnęły białe zęby. Odskoczyła na ułamek sekndy przed tym, jak  jego ramię wystrzeliło z oślepiającą prędkością. Paznokcie wyryły głębokie bruzdy w jej ręce.  Krzyknęła, ale pobiegła dalej, dopóki nie dotarła do przegniłych schodów. Światło uderzyło ją, oślepiło, przesyłało fale strasznego bólu przez jej głowę. Shea zmrużyła  oczy i biegiem wpadła do samochodu. Odpaliła silnik i włączyła wyciągarkę. Nie chciała patrzeć na  jego twarz w tej chwili. Teraz była jedną z tych, którzy znęcali się nad nim, torturowały go. Łzy  płynęły jej po twarzy. Udawała, że to z powodu światła. Podświadomie wiedziała, że jego atak był  spowodowany strachem, że mogłaby go opuścić, zostawić na pewną śmierć. Nagle wyciągarka się zatrzymała. Shea wysiadła, obiegła samochód, otworzyła klapę i  zobaczyła, że lina wróciła na swoje miejsce. Łatwo poszło przetransportowanie trumny na pakę  auta. Shea potrzebowała okularów by móc prowadzić, ale nie mogła się zmusić by podejść do  niego, jeśli nie było absolutnej konieczności. Teraz mógł cierpieć tak ogromny ból, że zabiłby ją,  zanim spróbowałaby cokolwiek powiedzieć. I nie mogła go za to winić. Droga do chatki zabrała jej znacznie więcej czasu niż powinna, gdyż łzy i obrzęk oczu  sprawił że widziała bardzo niewiele. Prowadziła wolno, starając się unikać w miarę możliwości  kamieni i korzeni na drodze. Jednak nawet z napędem na cztery koła bylo to nieosiągalne. Shea  klęła od czasu do czasu aż zaparkowała ciężarówkę niemal na ganku swojego domu. ­ Proszę nie łap mnie i nie zjadaj żywcem – powtarzała te słowa monotnnie, niczym litanię  lub modlitwę. Jeszcze raz rozdarłby jej gardło i nie byłaby już nigdy w stanie pomóc komukolwiek.  Biorąc głęboki wdech otworzyła klapę, podjeżdzając wózkiem pod auto. Nie patrząc na niego  spuściła trumnę na nosze i wwiozła do domu. Nigdy nie wydał z siebie żadnego dźwięku, nie płakał, nie jęczał, nie wyrzucał z siebie steku  przekleństw. Umierał w cierpieniu. Potwierdzała to cienka powłoka potu pokrywająca całe ciało i  szkarłatne krople na czole. Białe linie wokół ust odzwierciedlały ostry ból, widoczny też w jego  oczach, gdy już był na tyle bezpieczny, że mogła zdjąć mu okulary. Shea była wyczerpana, ramiona miała obolałe i słabe. Chciała poświęcić chwilę na  odpoczynek, oparła się o ścianę walcząc z falami zawrotów głowy. Jego oczy odnalazły jej twarz,  wpatrywał się w nią. Nienawidziła tej ciszy, głównie dlatego iż wiedziała, że jego oprawcy chcieli  by krzyczał. Nie dał im tej satysfakcji. Jednak milczeniem sprawiał, że czuła się jedną z nich.  Zdawała sobie też sprawę, że kazdy ruch jest dla niego męką. Pracując szybko położyła go na noszach obok stołu operacyjnego. ­ Dobra. Zamierzam wyjąć cię z tej skrzyni. ­ Potrzebowała dżwięku, nawet własnie głosu,  pomimo że on nie rozumiał ani słowa. Probowała już wesz wszystkich znanych jej językach, ale nie  odezwał się nawet słowem. Wyglądał na inteligentnego, mądrość była widoczna w jego oczach. Nie  ufał jej, to pewne, ale istniała szansa, że wierzy w jej dobre intencje. Ujmując najostrzejszy nóż pochyliła się nad nim. Natychmiast złapał ją za nadgarstek  unieruchamiając ją. Pod wpływem jego dotyku serce w niej stanęło. Jednak nie zrozumiał.  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

Zamknęła oczy przygotowując się na ból zadany zębami rozrywającymi jej gardło. Kiedy to nie  następowało spojrzała na niego oczekując nienawistnego wzroku. Przyglądał się długiej bliźnie na jej ramieniu. Jego oczy pomału zwężały się, powieki na  wpół opadły. Obrócił jej dłonią powoli w jedną, potem w drugą stronę zafascynowany długą linią  krwi biegnącą od nadgarstka aż po łokieć. Niecierpliwie szarpnęła chcąc się uwolnić. Zacisnął palce  przytrzymując ją ale nie patrzył jej w twarz. Podniósł jej rękę w kierunku swoich ust. Na ten gest  serce jej stanęło. Czuła jego ciepły oddech na skórze. Dotknął jej delikatnie, niemal z czcią, długą  wilgotną pieszczotą, która odwracała uwagę od skaleczenia. Jego język był twardy a jednocześnie  aksamitnie delikatny, dotykał jej rany z czułością. Emocje które wysyłał przebiegały spiralą ciepła  przez jej ciało. Intuicja podpowiadała jej, że on chce naprawić zniszczenia jakich dokonał na jej ciele.  Mrugnęła, niezdolna uwierzyć, że usiłował uleczyć jej niewielką ranę, podczas gdy jego ciało było  tak straszliwie wyniszczone. Gest był tak wzruszający, że łzy wezbrały jej się pod powiekami. W  odpowiedzi przebiegła palcami po gęstej grzywie włosów. ­ Musimy się śpieszyć. Znowu  krwawisz. Puścił ją niechętnie. Shea przecięła liny. ­ Jest dobrze, możesz krzyczeć jeśli chcesz – paplała bez sensu. Wieczność zajęło jej  usunięcie kajdanków. Nawet z nożycami i piłą do metalu nie była wystarczająco silna. Kiedy jego  nadgarstki były wreszcie wolne, uśmiechnęła się do niego triumfalnie. ­ Teraz nie ma czasu na  przecinanie reszty – odciągnęła ciężkie łańcuchy na bok ujawniając poczerniałe, zwęglone ciało na  nogach i piersiach. Shea klęła, wściekła na świat za istnienie takiego zła. ­ Jestem całkowicie pewna, że ci którzy ci to zrobili znaleźli też mnie. Chcieli  przeprowadzać jakieś eksprymenty. Prawdopodobnie mamy taką samą chorobę krwi. ­ Jedna obręcz  opadła z kostki. ­ Ona jest bardzo rzadka, wiesz? Jakiś czas temu fanatycy zebrali się razem i  ogłosili że tacy jak my są wampirami. Ale domyślam się że to już wiesz. ­ dodała przepraszająco. Kiedy ostatnia obręcz opadła na ziemię odrzuciła na bok nożyce i piłę.  ­ Twoje zęby są o wiele bardziej rozwinięte niż moje – z tymi słowami powiodła językiem  po zębach, upewniając się, że nie są dokładnie tacy sami, po czym zaczęła odsuwać na bok kawałki  drewnianej trumny. ­ Póki co nie rozumiesz co do ciebie mówię. W pewnie sposób jest to nawet  wygodne. Bo wiesz, jakoś nie mogę sobie wyobrazić gryzienia kogoś. Ochyda. Wystarczająco  potworne jest to, ze potrzebuję dodatkowej krwi do życia. Teraz muszę rozciąć tę resztę ubrań na  tobie i pozbyć się ich. Jego ubrania były całkowicie przegniłe. Nigdy wczesniej nie widziała tak zmaltretowanego  ciała. ­ Cholera by ich wzięła – Shea wolno przełknęła ślinę patrząc na rozległość obrażeń. ­ Jak  mogli zrobić coś takiego? I jakim cudem ty jeszcze żyjesz? ­ Otarła pot z czoła przedramieniem  zanim pochyliła się nad nim kolejny raz. ­ Muszę przenieść cię na stół. Wiem, że sprawi ci to  mnóstwo bólu, ale to jedyne wyjście. Zrobił coś niesamowitego. Kiedy przejęła ciężar jego ciała na swoje ramiona próbując go  przesunąć, w przypływie szaleństwa i siły sam prześlizgnął się na stół. Krew lśniła na jego czole i  szkarłatnymi strugami ciekła po twarzy. Przez moment Shea nie mogła się poruszyć. Drżała, odwróciła głowę ukrywając łzy. Nie  mogła znieść jego cierpienia. ­ Niedługo to wszystko się skończy. ­ Upłynęła chwila zanim jego  wzrok zmusił ją do podniesienia głowy. ­ Zamierzam cię uderzyć. Tylko w ten sposób stracisz  przytomność i da się to zrobić. Jeśli narkoza nie zadziała, przyłożę ci w głowę. ­ Wiedziała że musi  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13

to zrobić i co to oznacza. Nie chciała znęcać się nad nim tak, jak tamci. Delikatnie dotknął palcem jej policzka, ocierając łzę. Przyglądał się przejrzystej kropli przez  dłuższą chwilę po czym podniósł dłoń do ust. Patrzyła na ten osobisty gest, zastanawiając się  dlaczego jej serce topnieje w sposób, jakiego nie doświadczyła nigdy wcześniej. Shea umyła dokładnie ręce, założyła sterylne rękawiczki i maskę chirurgiczną. Kiedy jemu  również chciała założyć ją na twarz, odsunął jej rękę blokując ruch nadgarstka z delikatnym  warknięciem i błyskiem kłów.  To samo powtórzyło się, gdy chciała wbić mu igłę w żyłę.  Spojrzenie spod przymrużonych powiek paliło ją. Potrząsnęła głową w przypływie rozpaczy. ­ Proszę, nie zmuszaj mnie do zrobienia czegoś, czego nie chcę. Nie jestem rzeźnikiem. Nie  chcę zrobić tego w taki sposób. ­ Starała się by jej głos brzmiał pewnie i stanowczo. ­ Nie zrobię  tego. ­ Patrzyli sobie w oczy tocząc walkę bez słów. Jego czarne oczy przepalały ją na wskroś,  domagały się posłuszeństwa; jego wściekłość niemal gotowała się pod skórą i lada chwila groziła  wybuchem. Bezwiednie przebiegła językiem po spierzchniętych wargach i zazgrzytała zębami ze  złości. Satysfakcja pojawiła się w jego lodowato czarnych oczach gdy opadł na stół pewien  zwycięstwa. ­ Do diabła z tobą i twoim oślim uporem – Shea odkażała ciało dookoła kołka, położyła  opaski, cały czas marząc by mieć obok siebie doświadczoną pielęgniarkę i duży drewniany młotek.  ­ Niech ich cholera weźmie, za to co ci zrobili. ­ Zacisnęła zęby i pociągnęła z całą siłą na jaką  mogła się zdobyć. Poruszył się, rozrywając mięśnie. Wiedziała że straszliwie cierpi. Kołek ani  drgnął. ­ Szlag. Cholera jasna. Mówiłam że nie dam rady tego zrobić kiedy jesteś przytomny.  Mówiłam. Złapał kołek i wyciągnął ze swojego ciała. Krew bluzgała strumieniem, zalewała ją. Shea  wyczuwała jedynie ciszę. Pracowała tak szybko, jak tylko mogła, aby zszyć każde źródło  krwawienia. Nie patrzyła na niego, całą uwagę poświęcając pracy. Była wręcz pedantyczna.  Działała metodycznie, w szybkim tempie naprawiając zniszczenia. Nie dopuszczała do siebie  żadnych emocji. Jej ciało mechanicznie wykonywało kolejne czynności, podczas gdy umysł miała  zajęty zupełnie czymś innym. Lub kimś. Jacques wiedział, że była nieświadoma tego, że utrzymuje go przy życiu swoim umysłem.  Wyglądało że jest tak zajęta, ze nieświadomie łączy się z jego myślami. Jak mógł tak źle o niej  myśleć? Ból był prznikliwy, ale z jej umysł ściśle połączony z jego chronił jego swiadomość przed  kolejnym roztrzaskaniem. Dwukrotnie potrzebowała dodatkowego światła, godzinami zszywając rany. Założyła tak  wiele szwów w środku i na zewnątrz  rany po kołku, ale nie poprzestała na tym. Umyła i opatrzyła  każde pchnięcie nożem. Na najmniejszą ranką założyła jeden szew, na największą aż czterdzieści  dwa. Trwało to i trwało aż noc zamknęła się wokół nich. Palce jej zdrętwiały a oczy bolały z  wysiłku. Ze stoickim spokojem weszła na stół operacyjny, by obłożyć pokiereszowane ciało ziemią  połączoną z jej śliną, myśląc że było to przeciwne wszystkim naukom wyniesionym ze szkoły  medycznej. Wyczerpana, ledwie widząc na oczy zdjęła maskę i rękawiczki i spojrzała na efekty swojej  pracy. Potrzebował krwi. Jego oczy były bliskie szaleństwa z bólu.  ­ Potrzebujesz transfuzji – powiedziała utrudzona, podbródkiem wskazując na aparaturę.  Czarne oczy patrzyły na nią nieustannie. Wzruszyła ramionami, zbyt zmęczona by toczyć z nim  Nieoficjalne tłumaczenie: Jenny13