mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 054
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 008

Feehan Christine - Mrok 21 - Dark Peril

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Feehan Christine - Mrok 21 - Dark Peril.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 322 stron)

Tłumaczy: franekM Tłumaczy: franekM

Tłumaczy: franekM Rozdział 1 Byłem półżywy przez tysiąc lat. Straciłem nadzieję, że spotkamy się tym razem. Zbyt wiele wieków. Wszystko znika Jak czas i ciemność kradnie kolor i rym. DOMINIC DO SOLANGE Karpaccy mężczyźni bez życiowych partnerek nie śnią. Nie widzą w kolorze i na pewno nie czują mocji. Ból, tak, ale nie uczucia. Więc dlaczego sięgał śnił w ciągu ostatnich kilku latach? Był starożytnym, doświadczonym wojownikiem. Nie miał czasu na marzenia, albo na wyobraźnię. Jego świat był surowy i jałowy, konieczność walki z wrogiem była nieuchronna, był przyjacielem albo członkiem rodziny. W ciągu pierwszych stu lat lub coś koło tego, po wyzbyciu się jego uczuć, robił sobie nadzieję. Gdy mijały wieki, nadzieja na znalezienie jego życiowej partnerki przygasła. Przyjął, że znajdzie ją w następnym życiu i przyjął z jego determinacją zrealizowanie wykonania ostatniego obowiązku wobec jego ludzi. Mimo to był tutaj, starożytny z wielkim doświadczeniem, Dominic z rodu Dragonseeker, rodowodu tak starego jak czas sam, człowiek mądrości, znany wojownik i którego się obawiali — leżał pod żyzną glebą, śniąc. Sny powinny wydawać się niematerialne — i początkowo tak było. Kobieta. Właściwie mgliste wyobrażenie tego jak wygląda. Tak młoda w porównaniu z nim, ale była wojownikiem w jej własnej sprawie. Nie była w jego pojęciu kobietą, którą chciał za partnerkę, ale gdy dorosła przez lata, zdał sobie sprawę z tego jak była dla niego doskonała. Walczył zbyt długo, aby kiedykolwiek oddać swój miecz. Nie znał żadnego innego stylu życia. Obowiązek i poświęcenie zostały zaszczepione w nim do samej kości i potrzebował kobiety, która mogła go zrozumieć. Może to właśnie był sen. Nigdy nie śnił, dopiero kilka lat temu. Nigdy. Sny były uczuciami, a dawno temu utracił swoje. Sny były kolorem, mimo że nie jego.

Tłumaczy: franekM Ale wydawały się kolorami gdy lata ukształtowały kobietę. Była tajemnicą, czystym zwierzęciem, gdy walczyła. Często miała nowe stłuczenia i rany, które pozostawiały blizny na jej miękkiej skórze. Badał ją ostrożnie za każdym razem gdy się spotykali — leczenie jej stało się tradycyjnym pozdrowieniem. Znalazł sobie uśmiechającego się w środku, zastanawiając się jak była całkowitym przeciwieństwem w postrzeganiu siebie jako kobietę. Kilka chwil rozważał dlaczego uśmiecha się wewnątrz. Uśmiechanie było utożsamione ze szczęściem, a nie miał żadnych uczuć, by czuć takie rzeczy, ale jego wspomnienia uczuć były ostrzejsze gdy wyruszył w kierunku końca swojego życia, zamiast przygasać jak oczekiwał. Kiedy bowiem wezwał sen, wyczuł poczucie wygody, samopoczucia i szczęścia. Przez lata stała się dla niego bardziej przejrzysta. Kobieta-Jaguar. Gwałtowny wojownik z dokładnie takimi samymi wartościami lojalność, rodziny i obowiązku, które on posiadał. Nigdy nie zapomniał nocy, tylko tydzień temu, gdy zobaczył jej oczy w kolorze. Przez moment nie mógł oddychać, patrząc na nią ze zdumieniem, wstrząśnięty tym że mógł przypomnieć sobie kolory tak dokładnie, że mógł przypisać rzeczywisty kolor jej kocim oczom. Jej oczy były piękne, świecąc zielenią z nikłymi drobinkami złota i bursztynu, które ciemniały gdy udało mu się wywołać u niej śmiech. Nie śmiała się często albo łatwo, ale kiedy to robiła, czuł, że to jest większe zwycięstwo niż którakolwiek wygrał w bitwie. Gdy sny nadeszły — a nadchodziły tylko kiedy był obudzony — zawsze wydawały się trochę rozmyte. Ale nie mógł się doczekać zobaczenia jej. Był opiekuńczy wobec niej jakby jego lojalność już obróciła się wobec jego wymarzonej kobiecie. Napisał dla jej miłosną piosenkę, mówiąc w niej o wszystkich rzeczach które chciał powiedzieć jego życiowej partnerce. A kiedy odmówiła odpoczynku, położył ją, jej głowę na jego kolanach, głaskając jej gęstą grzywy włosów i śpiewając jej w jego języku. Nigdy nie poczuł się bardziej zadowolonego — albo bardziej kompletny. Poruszył się, zakłócił żyzną glebę która go oblegała. W momencie gdy się poruszył, ból go poraził, tysiące noży rozdzierały go od wewnątrz na zewnątrz. Skażona krew wampira którą rozmyślnie połknął byłą gęsta od pasożytów, i one poruszały się w nim, powielając się, starały się opanować jego ciało, najechać każdą komórkę, każdy organ. I tak często jak oczyścił niektóre zmniejszając ich liczbę, wydawały się pracować mocniej by się mnożyć. Dominic wysyczał swój oddech między zębami gdy zmusił się do powstania. Nie była jeszcze pełnia nocy, a on był starożytnym Karpatianinem z wieloma

Tłumaczy: franekM bitwami i zabiciami w jego imieniu. Z reguły starożytni nie powstawali zanim słońce nie zaszło, ale potrzebował więcej czasu by udać się na zwiad swojego wroga i dostarczyć jego położenie na tej ziemi mitów i legend. Głęboko w jaskini, którą wybrał w amazońskim lesie, przeniósł ziemię łagodnie, pozwalając jej uspokoić się wokół niego gdy się zbudził, chcąc utrzymać obszar możliwie jako niezakłócony. Podróżował tylko wieczorem, jak robił jego rodzaj, słuchając szelestu zła, na szlaku mistrzowskiego wampira, jednego był pewny, wiedział o planach zniszczenia karpackiego gatunku raz na zawsze. Jego ludzie wiedzieli, że wampiry połączyli się pod rządami pięciu. Początkowo grupy były małe i rozproszone, ataki były łatwe do odparcia, ale ostatnio szept spisku wzrósł do ryku, i grupy były większe i bardziej zorganizowane i rozpowszechnione niż za pierwszą myślą. Był pewny, że pasożyty w skażonej krwi są kluczem do identyfikowania wszystkich którzy knuli oddanie wobec pięciu mistrzów. Tyle zebrał przez dni swojej podróży. Sprawdził teorię kilkakrotnie, wpadając na trzech wampirów. Dwaj byli stosunkowo nowi, i żaden nie miał pasożytów i byli łatwi do zabicia dla doświadczonego myśliwego. Ale trzeci był zadowolony jego pytaniami. W momencie gdy zbliżył się na bardzo małą odległość, pasożyty dostały ataku szału z rozpoznania. Słuchał chełpienia się wampira przez większą część nocy, mówiącego mu o ich rozwijających się legionach i jak wysłannicy spotykają się w Amazonce, gdzie mieli sojuszników w mężczyznach - jaguarach i ludzkim społeczeństwie, które nie miało pojęcia, że leżą w łóżku z tymi samymi, których starają się zniszczyć. Mistrzowie wykorzystywali zarówno ludzi jak i mężczyzna - jaguara do polowania i zabijania Karpatian. Dominic zabił wampira, szybko wydobywając serce, i, wołając piorun, by go spalić. Przed opuszczaniem obszaru, podjął dużą ostrożność, by usunąć jakikolwiek ślady jego obecności. Wiedział, że czas kończy się szybko. Pasożyty pracowały ciężko, szepcząc mu, szumiące paskudne pokusy pełną parą, nieubłagane w ich namawianiu go by dołączył do mistrzów. Był starożytnym bez życiowej partnerki i ciemność w nim była już silna. Jego ukochana siostra zniknęła setki lat wcześniej — teraz wiedział, że nie żyje, a jej dzieci są bezpieczne z karpackimi ludźmi. Mógł wykonać to ostatnie zadanie i zakończyć kres jego jałowemu istnieniu z honorem. Powstał z żyznej gleby, odmłodzony jak mógł ktoś z pasożytami we krwi. Jaskinia głęboko pod ziemia powstrzymywała słońce przed dotykaniem jego skóry, ale czuł ją mimo to, wiedząc, że jest tuż poza ciemnością, czekając by go wypalić. Jego skóra piekła i paliła w oczekiwaniu. Przeszedł przez jaskinię z absolutnym zaufaniem. Ruszał się z łatwą, pewnością wojownika, płynąc nad nierówną ziemią w ciemnościach.

Tłumaczy: franekM Gdy zaczął wspinaczkę na powierzchnię, pomyślał o niej — jego życiowej partnerce, kobiecie z jego snów. Nie była oczywiście jego prawdziwą życiową partnerką, bo jeśli by była dostrzegałby dokładnie kolory, nie tylko jej oczy. Zobaczyłby różne odcienie zieleni w lesie deszczowym, ale wszystko wokół niego pozostawało zabarwione szarością. Czy znalezienie pociechy z nią było oszustwem? Śpiewanie jej o jego miłości do jego życiowej partnerki krętactwem? Tęsknił za nią, potrzebując wyczarować ją czasami by przetrwać noc kiedy jego krew płonęła i był jedzony od wewnątrz na zewnątrz. Pomyślał o jej miękkiej skórze, uczuciu, które wydawało się niezwykłe, gdy był jak dąb, stwardniałe żelazo, jego skóra była tak twarda. Gdy zbliżył się do wyjścia jaskini, mógł zobaczyć, światło rozlewające się do tunelu i jego ciało się skuliło, w automatycznej reakcji po wiekach życia w nocy. Kochał noc, choćby nie wiem gdzie był, albo na jakim kontynencie. Księżyc był przyjacielem, gwiazdy często były wzorem do naśladowania dla niego. Był na nieznanym terenie, ale wiedział że bracia De La Cruz patrolowali las deszczowy mimo, że było ich pięciu to był bardzo duży teren, a oni byli bardzo mało rozprzestrzenieni. Odnosił wrażenie że pięciu którzy rekrutowali pomniejsze wampiry przeciwko Karpatom, rozmyślnie wybrali teren De La Cruz jako ich centralę. Bracia Malinov i De La Cruz rośli razem, byli więcej niż przyjaciółmi, żądając pokrewieństwa. Byli uważani przez karpackich ludzi jako dwie z najpotężniejszych rodzin, przez wielu za niezrównanych wojowników. Dominic myślał, o ich osobowościach, i koleżeństwie zamienionym w rywalizację. To miało sens, że bracia Malinov postanowili ustalić swoją centralę pod nosem tych samych którzy uknuli teoretyczny sposób by usunąć ród Dubrinskych jako władców karpackich ludzi, a następnie, w końcu, przysięgli ich oddanie wobec księcia. Bracia Malinov zostali najgorszymi i najbardziej nieubłaganymi wrogami braci De La Cruz. Logiczny sposób rozumowania Dominica został potwierdzony przez wampira, którego zabił w Karpatach, bardzo rozmowny pomniejszy wampir, który przechwalał się wszystkim, co wiedział. Dominic szedł swoją drogą, nie biorąc jeńców, by tak rzec, zaskoczony tym jak pasożyty były takim fantastycznym systemem ostrzegawczym. To nigdy nie przyszło do głowy braci Malinov, że jakikolwiek Karpatianin ośmielić się przyjąć krew i samemu najechać ich obóz. Idąc bliższy do wejście jaskini, został uderzony przez hałas po raz pierwszy, odgłos ptaków i małp i nieustannego brzęczenia owadów mimo ciągłego deszczu. Było gorąco, i para tak naprawdę uniosła się do góry z podłogi zaraz poza jaskinią, ponieważ wilgoć lała się z nieba. Drzewa wisiały na spuchniętych

Tłumaczy: franekM brzegach rzeki, ich systemy korzeniowe były wielkimi sękatymi klatkami, gęste wąsy wijące się ponad podstawą tworzyły fale drewnianych płetw. Dominic był nieczuły na deszcz albo gorąco; mógł wyregulować swoją własną temperaturę by czuć się wygodnie. Ale te trzydzieści stopni lub coś koło tego u wejścia do jego jaskini względnego bezpieczeństwa pod grubym baldachimem będą piekłem, i nie móc się tego doczekać. Podróżowanie na słońcu, nawet w innej formie, bolała, i nawet z uczuciem szkła szarpiącego jego wnętrzności na strzępów, miał wystarczająco dużo problemów. To było trudne dla nie sięgnąć snu. W jej towarzystwie, ból zelżał i szept w jego głowie ustał. Stałe szmery, pasożytów pracujących na jego akceptację mistrzów i ich planu, męczyły. Sen dał mu pociechę mimo że wiedzenia że jego życiowa partnerka nie była rzeczywista. Wiedział, że powoli wykreował swoją życiową partnerkę w jego umyśle — nie jej wygląd, ale jej cechy, cechy, które były dla niego ważne. Potrzebował kobiety, która była lojalny poza wszystkim innym, kobiety, która pilnowałaby ich dzieci gwałtownie, która stanęłaby z nim choćby nie wiem co ich zaatakowało, jednej chciał jej u jego boku, i on nie musiałby się martwić, że nie może chronić siebie albo ich dzieci. Potrzebował kobiety która, gdy byliby tylko we dwoje, będzie przestrzegać jego wskazówek, który która byłaby kobieca i delikatna we wszystkich rzeczach, gdy nie była w walce. I chciał tej jej strony wyłącznie dal siebie. To było samolubne, może, ale nigdy nie miał niczego dla siebie, i jego kobieta była tylko dla niego. Nie chciał by inni mężczyźni zobaczyli ją w sposób w jaki on ja widział. Nie chciał by patrzała na innych mężczyzn. Była tylko dla niego, i może tym był naprawdę sen — budujący idealną kobietę w jego umyśle, gdy wiedział, że nigdy nie będziesz żadnej mieć. Wiedział doskonale o jej walczących umiejętnościach. Dostrzegł blizny po bitwach. Szanował ją i podziwiać, gdy chodził z nią, ale naprawdę nie mógł dostrzec jej wizerunku na długo. W snach podchodziła do niego, ochraniana przez ciężki welon, ich wymiana obrazów była więcej niż słowa. Zabrało kawał czasu, by ukazać im siebie inaczej niż wojowników. Budowali zaufanie między nimi powoli — i lubił to w niej. Nie dawała swojej lojalności łatwo, gdy jednak to zrobiła, oddawała ją całkowicie. I to było dla niego. Co więcej znalazł siebie uśmiechającego się w środku przy takiej śmiesznej fantazji w jego wieku. To musi być oznaka jej pogarszając się mentalności. Starości. Ale jak mógł za nią zatęsknił, jeśli nie mógł sprowadzić jej do siebie. Wyglądała na bliższą tam w gorącym lesie, z deszczem schodzącym w

Tłumaczy: franekM srebrzystych taflach. Zasłona wilgoci przypomniała mu, że z pierwszy razu gdy dał sobie radę ze spojrzeniem przez te opary w jego śnie i dostrzegł jej twarz tak wyraźnie. Skradła mu oddech. Wyglądała na tak przerażoną jakby rozmyślnie sama się ujawniła — w końcu zaryzykowała, ale stała drżąc, czekając na niego, by wydał nad nią wyrok. W tym momencie poczuł się bliższy rzeczywistej miłości, niż kiedykolwiek wcześniej. Spróbował porównać uczucie do tego co czuł do swojej siostry, Rhiannon, we wczesnych dniach kiedy wszyscy się cieszyli, a on wciąż miał swoje uczucia. Utrzymał wspomnienia miłości przez te wszystkie wieki, ale teraz, kiedy potrzebował poczuć jego sen, by pójść walcząc, uczucie różniło się całkowicie. Uczucie. Obracał słowo na okrągło w swoim umyśle. Co to oznaczało? Wspomnienia? Czy rzeczywistość? Niby dlaczego jego wspomnienia były nagle tak ostre, tu w lesie? Poczuł zapach deszczu, wdychając ten zapach, i nie było skraju przyjemności w uczuciu. To było irytujące, prawie złapać uczucie, a jednak mu się wymknęło. To nie było poprosto produktem ubocznym przyjęcia krwi wampira — śnił znacznie wcześniejszy. I sny miały miejsce gdy nie spał. Podejrzewał, wszystkie rzeczy które nie miały sens. Nie był mężczyzną podatny na sny albo fantazje, a ta mityczna kobieta stawała się zbyt wielką częścią jego życia — dla niego. Podstępem skłoniła go do myślenia, że była prawdziwą życiową partnerką — rzeczywistą zamiast mitem — ale tu w ziemi gdzie mity i legendy ożywały, prawie mógł przekonać siebie, że jest prawdziwa. Ale nawet gdyby była, to było daleko za późno. Ciągły ból rzucający się z pazurami na jego żołądek powiedział mu, że jego czas przebiegał zgodnie z naturalną koleją rzeczy i musiał zrealizować swój plan infiltrowania obozu nieprzyjaciela, zyskując ich plany, przesyłać informację do Zacariasa De La Cruz, a następnie zabijać tyle wampiry ile zdoła zanim polegnie. Postanowił wyjść walcząc za jego ludzi. Przemienił się, przybrać formę Pai nieba — harpii. Ptak był większy niż normalny, a harpie były już dużymi ptakami. Jego rozpiętość skrzydeł miała dobre siedem stóp, jego szpony były ogromne. Forma pomogła chronić go gdy wszedł w światło słoneczne przed wejściem do względnego schronienia baldachimu. Wyskoczył z ziemi i w światło. Mimo ulewnego deszczu, mało ważny że świat wybuchł nad nim. Dym uniósł się do góry z ciemnych piór, odlewając formę ptaka. Doznał oparzeń i jego ciało pozostało spustoszony z bliznami, mimo że złagodnieją z czasem, ale nigdy nie zapomni bólu. To zostawi piętno w jego kościach. Ostro wessał swój oddech, zmuszał się do rozłożenia jego skrzydeł i wzrośnięcia w kierunku tej szkaradnej palącej się masy gorąca. Deszcz zaskwierczał nad

Tłumaczy: franekM nim, plując i sycząc jak rozjuszony kot gdy duży ptak salwował się ucieczką, skrzydła trzepotały mocno by uzyskać wysokość, by zabrać go w drzewa. Światło niemal go oślepiło, i wewnątrz orła, skurczył się z dala od promieni, jakkolwiek rozproszonych przez deszcz. To wydawało się zająć całe wieki by pokonać trzydzieści stóp, mimo że ptak był w drzewach prawie natychmiast. To zajęło mu kilka chwil gdy zdał sobie sprawę, że słońca nie było już bezpośrednio na jego piórach. Odgłosy syczenia i plucia po raz kolejny ustąpiły miejsca wołaniu ptaków i małp, tym razem w ostrym alarmie. Pod nim, jeżozwierz upuścił figi które jadł gdy cień orła minął go w górze. Dwie samice czepiaka, pijące sfermentowane owoce, podniosły na niego wzrok. Amazoński las deszczowy przechodził przez osiem granic, poprzez rozchodzące się kraje ze swoimi własnymi formami żywych organizmów. Jedwabisty mrówkojad wspinał się w gałęziach drzewa zatrzymał się by wpatrywać się w niego z ostrożnym wzrokiem. Jasne czerwone i niebieskie ary wykrzyknęły ostrzeżenia gdy przeleciał nad nimi, ale zignorował je, rozwijając jego krąg coraz szerzej, obejmując coraz większy teren. Orzeł poruszał się bez szelestu przez las, tak wysoko jak pozwoliły baldachimy, bez pojawiania się, obejmując mile. Potrzebował schronienia poskręcanych gałęzi i ciężkich liści zasłaniających światło. Oczami harpii mógł zobaczyć coś tak małego jak cal z ponad dwustu jardów. Mógł rzucić się z prędkością do pięćdziesięciu mil na godzinę gdyby był w otwartym terenie, i opuścić się z oszałamiającą się prędkością w miarę potrzeby. Teraz, wzrok był głównym powodem dla wybrania formy orła. Spostrzegł, setka żab i jaszczurek rozrzuconych wzdłuż gałęzi i pni, obok których przeleciał. Węże zwinęły się w kłębach wzdłuż poskręcanych konarów, ukrywając się wśród kwiatów skropionych rzęsiście deszczem. Margaj krył się bardziej w głębi liści wysokiego drzewa Kopok, jego duże oczy przymocowały się do ofiary. Orzeł zanurkował niżej, badając wyrośniętą roślinność. Bloki wapienia leżały w połowie pochowane w szczątkach, rozrzuconych do około jakby przez umyślną rękę. Lej krasowy mienił się niebieską wodą, świadcząc o obecności podziemnej rzeki. Orzeł kontynuował rozwijanie jego koła, przekraczając coraz więcej mil, do czasu gdy znalazł to czego szukał. Ptak usiadł wysoko w gałęziach wysokiego drzewa na skraju sztucznej polany. Duży budynek ze stali i śrub został przyniesione w kawałkach i skonstruowały parę lat temu. Zarośla wokół niego był zachęcające, Zapewne by go ukryć, ale nie było dość czasu dla lasu, by zająć utracony teren.

Tłumaczy: franekM Coś wyrwało dziurę przez metal od zewnątrz, i ogień wybuchł. Zapach dymu nie mógł zamaskować gnijącego smrodu gnijących ciał, przyprawiać go o dreszcze nawet głęboko w formy ptaka. Wampir. Zapach tam był, mimo że wyblakły, jakby wiele powstań minęło od czasu, gdy nieumarły odwiedzić to miejsce. Mimo to, zawodzenie martwych wzrastało z okolicznej ziemi. Właściwie jedna strona budynku została uczerniona i dziura udzieliła mignięcia wnętrza. Bardzo niedawna bitwa, miała tu miejsce może w ciągu ostatnich paru godzin. Bystre oczy orła mogły zobaczyć meble wywrócone do środka, biurko i dwie klatki. Ciało leżało na podłodze, nieruchome. Dwóch mężczyzn — ludzi, był pewny, — stali na zewnątrz budynku w bojowym szyku, z dużymi pistoletami przypiętymi do swoich ramion. Jeden przechylił butelkę wody do swoich ust a następnie cofnął się do względnego schronienia drzwi, próbując uniknąć ciągłego deszczu. Drugi stał stoicko, woda go przemaczała, gdy powiedział kilka słów do pierwszego strażnika ruszył dookoła budynku. Obydwaj patrzyli czujnie, a wartownik w drzwiach osłaniał jego lewą nogę, jakby był ranny. Orzeł patrzył, nieruchomo, ukryty w gęstych, poskręcanych gałęziach i parasolu wzrastającym powyżej. Nie trwało długo gdy pojawił się trzeci człowiek, wychodząc z lasu. Nagi, miał masywny tors z krępymi nogami i silnie umięśnionymi nogami. Niósł innego mężczyznę na ramieniu. Krew płynęła w dół jego ramienia i pleców mimo że nie można było powiedzieć czy pochodziła od nieprzytomnego człowieka , czy od niego. Zatoczył się tuż zanim sięgnął po drzwi, ale strażnik nie pomógł mu. Za to, stał z boku, wylot lufy jego broni ledwie się podniósł, ale dość by sięgnąć nowoprzybyłych. Mężczyzna-Jaguar. Zmiennokształtny. Nie było wątpliwości w umyśle Dominica. Ktoś zaatakował ten obiekt i zrobił pokaźną ilość uszkodzenia. Oczywiście ludzki strażnik nieufnie odnosił się do człowieka-jaguara, ale pozwolił im wejść do budynku. Drugi strażnik trzymał się na uboczu i osłaniał dwóch zmiennokształtny, jego palec znajdowały się na spuście. Wyraźnie był niespokojny rozejm między dwoma gatunkami. Dominic wiedział, że mężczyźni-Jaguary są bliscy wymarcia. Zobaczył ich upadek kilka stuleci temu i wiedział, że to jest nieuniknione. W tym czasie, Karpatianie próbowali ostrzec ich przed tym co nadchodzi. Czasy się zmieniły i gatunek musiał się rozwinąć aby przeżywać, ale ludzie-jaguary odmówili przyjęcia rady. Chcieli trzymać się dawnych zwyczajów, żyć w głębi lasów, znajdować partnerki, zapładniać je i ruszać dalej. Byli dzicy i wybuchowi, nigdy nie zdolni do uspokojenia się.

Tłumaczy: franekM Kilku Mężczyzn-Jaguara z którymi Dominic spędził czas, mieli ogromne emocje i wyższości. Traktowali wszystkie inne gatunki jak osoby jak niższego gatunku, a ich kobiety były traktowane jako coś niewiele więcej niż inkubatory dla ich potomstwa. Rodzina królewska miała długą historię okrucieństwa i nadużycia wobec ich kobiet i żeńskich dzieci, praktyka którą inni mężczyźni postrzegali jako przykład i nią podążali. Było kilku rzadkich mężczyzn-Jaguara, którzy spróbowali przekonać innych, że musieli cenić ich kobiety i dzieci, a nie traktując je jak własność, ale byli uznawani za zdrajców i byli odrzucani i wyśmiewani —albo gorzej, zabijani. W końcu Karpatianie pozostawili samym sobie Ludzi-Jaguara, wiedząc, że gatunek był ostatecznie skazany. Brodrick Dziesiąty, rządził czarnymi jaguarami, prowadził mężczyzn jak jego ojciec i jego przodkowie przed nim. Był uznawany za trudnego, brutalnego człowieka, odpowiedzialnego za rzeź całych wsi, pół-ras które uznawał za niezdolnego do życia. Mówiono że rzekome sprzymierzył się z braćmi Malinov, a także ze społeczeństwem ludzi którzy poświęcili się unicestwieniu wampirów. Dominic potrząsnął swoją głową na ironię. Ludzie nie mogli dostrzec różnic między Karpatianami, a wampirami, i ich tajne stowarzyszenie zostało przesiąknięte przez tych których chcieli zniszczyć. Malinovs używali obu gatunków w ich walce z Karpatami. Do tej pory, wilkołaki nie opowiedziały się po żadnej ze stron, pozostając całkowicie neutralne, ale istniały, ponieważ Manolito De La Cruz znalazł spośród jego życiową partnerkę. Dominic rozłożył swoje skrzydła i przysunął się, dostrajając jego słuch łapać rozmowę wewnątrz budynku. „Kobieta nie żyje, Brodrick. Skoczyła z klifu. Nie mogliśmy jej zatrzymać." Było znużenie i wstręt w głosie. Drugi głos, napełniony bólem, dodał, „Nie możemy pozwolić sobie na utratę więcej z naszych kobiet. " Trzeci głos był cichszy, warknięciem czystej mocy, ogłuszający absolutną władzą, którą niósł. „Co powiedziałeś? " Głos przekazał wyraźną groźbę, jakby sam pomysł któregokolwiek z jego tematu które miał na myśl w jakiś sposób dokonywał zdrady. „On potrzebuje lekarza, Brodrick," pierwszy głos pośpiesznie interweniując.

Tłumaczy: franekM Dominic patrzył gdy duży mężczyzna ubrany w luźne dżinsy i rozpiętą koszulę wyszedł z budynku. Jego włosy były długie, kudłate i bardzo grube. Dominic wiedział natychmiast, że patrzy na Brodrick, władcę Mężczyzn-Jaguara. Jego Książę zarządził, że Karpatianie powinni pozostawić ten gatunek swojemu własnemu losowi, w innym wypadku Dominic skłaniałby się do zabicia mężczyzny tam gdzie stanął. Brodrick był odpowiedzialny bezpośrednio za śmierć niezliczonych mężczyzn, kobiet i dzieci. Zostali pożarty przez zło, pijany od na jego własnej mocy i przekonania, że był lepszy od wszystkich innych. Brodrick patrzał na dwóch strażników pogardliwie. „Co do cholery robicie w drzwiach? Powinieneś wykonać waszą pracę. " Drugi strażnik trzymał swoją broń wycelowaną w kierunku Brodrick właśnie wtedy, gdy dwóch ludzkich mężczyzn ruszyło w kierunku przeciwnego koła, jeden który osłaniał się w drzwiach kulejąc, potwierdzając przekonania Dominica, że był ranny. Brodrick zmarszczył brwi w górę na deszcz, pozwalając mu lać się na jego twarz. Splunął ze wstrętem i tropił wokół z boku budynku, gdzie był ogień. Przykucając, przeszukał teren. Był w tym dokładny, pochylając się obwąchał, wykorzystując wszystkie zmysły, by wpaść na trop jego wroga. Nagle oparł się na swoich piętach, usztywniając. „ Kevin, chodź tutaj," zawołał. Mężczyzna-Jaguar, który niósł rannego pośpieszył na zewnątrz, boso ale w dżinsach i wciągnął T-shirt na naprężoną klatkę piersiową. „Co jest? " „Czy przyjrzałeś się dobrze temu kto się włamał i uwolnić Annabelle? " Kevin potrząsnął swoją głową. „ On jest piekielnym strzelcem. Pozbył się dwóch strażników, kule były tak blisko siebie że wszyscy myśleli, że był tylko jedno strzał. " „Nie ma jakichkolwiek śladów. Żadnych. Gdzie do diabła był? I jak znalazł to miejsce i jak wysadził budynek by uwolnić Annabelle? Nie było żadnych okien. " Kevin rzucił okiem w kierunku strażników. „Czy myślisz że ktoś im pomógł? " „Co się tam stało? "Brodrick wskazał gestem w kierunku lasu. Kevin wzruszył ramionami. „ Ścigaliśmy Annabelle. Biegła lasem w kierunku rzeki. Pomyśleliśmy, że może to jest jej mężczyzna, człowiek, o którym mówiła, że przyjdzie ją uratować. Nie potrzebowaliśmy broni by z nim walczyć, więc

Tłumaczy: franekM obydwaj przemieniliśmy się. Przenosiliśmy się szybciej przez las niż Annabelle, nawet gdyby się przemieniła." To było logiczne myślenie, przyznał Dominic ze swojej wysokiej pozycji nad nimi, ale stracili kobietę. Brodrick potrząsnął swoją głową. „ Jak Brada został ranny? I gdzie Tonio? " Kevin westchnął. „Znaleźliśmy jego ciało tuż przy tamtym brzegu jaskiń. Kotłował się z innym kotem. Brad klęknął przy nim, i następna rzecz, którą zobaczyłem to, że znalazł się na ziemi i zostaliśmy przygnieceni. Nie miałem żadnej broni i przesunąłem się próbując go okrążyć dookoła i znaleźć spluwę, ale nie mogłem znaleźć jakichkolwiek śladów. " Brodrick zaklął. „To ona. Zrobiła to. Wiem, że to była ona. Dlatego nie znalazłeś jakichkolwiek śladów. Poszła do drzew." Żaden nie powiedział kim była. Dominic chciał wiedzieć kim była tajemnicza kobieta, której oczywiście nienawidzili — i obawiali się, kim — może być. Ktoś z kim nie miał by nic przeciwko się spotkaniu. Czterech z pięciu braci De La Cruz miało życiowe partnerki. Czy nieuchwytna kobieta mogłaby być jedną z ich życiowych partnerek? To było możliwe, ale w to wątpił. Bracia De La Cruz nie pragnęliby swoich kobiet w bitwie. Byli ludźmi ze strasznie ochronnymi naturami, a przychodzą do tej części świata tylko zwiększyli ich dominujące usposobienia. Mieli osiem krajów do patrolu, a bracia Malinov wiedzieli że jest niemożliwe by przeszukać każdy cal lasu deszczowego. Oni by nigdy, bez względu na okoliczności, nie wysłali ich kobiety w pojedynkę. Nie, to musiał być ktoś inny. Orzeł rozłożył swoje masywne skrzydła i wzniósł się w powietrze. Słońce zaczynało przygasać, dając mu trochę więcej wygodny, ale szept pasożytów stał się głośniejszy, kusząc, spychając jego głód do wygłodniałego poziomu, do czasu gdy ledwie mógł rozumować logicznie. To była tylko forma ptaka, która trzymała jego zdrowie psychiczne gdy próbował dostosować do wzrastającego poziomu męczarni. Gdy noc stała się bliższa, pasożyty przyszły z niemrawych do czynnych, kłujący przy jego narządy, gdy krew wampira paliła jak kwas. Musiał się pożywić, ale stanie się coraz bardziej zaniepokojony, że złapie go obłęd i nie znajdzie dość siły by opierać się pokusie zabicia podczas karmienia. Każde powstanie budził żarłoczny głód, i za każdym razem gdy się żywił, pasożyty stały się głośniejsze, popychając do morderstwa, domagając się by poczuł przypływ mocy, pędu władzy, zapowiadając słodki chłód jego krwi, wrażliwość euforii, która usunie każdy ból z jego zmęczonego ciała.

Tłumaczy: franekM Przestrzegał cienia baldachimu gdy rozwinął swoje poszukiwanie, zmierzając do miejsca bitwy, mając nadzieję, że orzeł mógł dostrzec coś co ludzie minęli. Znalazł wejście do jaskini, bardzo małe i wykonane z wapienia, ale nie wydawało się zakrzywiać do tyłu w podziemny założony labirynt tuneli jak robiły mile systemu jaskini . Były tylko trzy alkowy i każda wykazywała sztukę Majów na ścianach. Wszystkie trzy jaskinie wykazywały dowody okupacji, jakkolwiek krótkiej, ale w agresywny sposób. Były suche miejsca krwi w każdej z nich. Wzbił się w niebo jeszcze raz, z niejasny niepokój w jego wnętrznościach. To go martwiło. Zobaczył przerażające miejsca bitwy, tortury i śmierć. Był karpackim wojownikiem, i jego brak uczucia dobrze mu służyć. Bez życiowej partnerki utrzymującej w równowadze ciemność w nim, potrzebował braku uczucia by pozostać zdrowym psychicznie przez tysiąc lat dostrzegając okrucieństwa i deprawacje. Już widok krwi w tej jaskini, i wiedzy, że kobiety były tam sprowadzony przez mężczyzn-jaguarów, by wykorzystywali je jak chcieli, wzbudziło w nim odrazę. A to nigdy nie powinno się zdarzać. Uczenie, może. Intelektualna reakcja była dopuszczalna, i honor w nim podniósłby się by poczuł odrazę do takiego zachowania. Ale fizyczna reakcja była — całkowicie nie do przyjęcia. Ale... Niepewny, Dominic rozwinął swoje poszukiwania obejmować klify nad rzeką. Deszcz nie ustąpił, zyskując na sile, przekręcając świat do srebrzystej szarości. Nawet z chmurami jako nakryciem, poczuł, jak jasne gorąco najeżdża na niego gdy wpadł na otwarty drugi brzeg rzeki. Ciało leżało zmięte i martwe w wodzie, złapane na skałach, poobijane i zapomniane. Długie, gęste włosy leżały rozłożone jak wodorosty morskie, i jedno ramię został wciśnięty w szczelinę między dwoma głazami. Leżała twarzą do góry, jej martwe oczy wpatrujące się w niebo, lejący deszcz ponad na nią i spływał wzdłuż jej twarzy jakby wybuchła płaczem. Przeklinając, Dominic okrążył dookoła, a następnie się opuścił. Nie mógł zostawić jej w ten sposób. Po prostu nie mógł. To nie było ważne ilu ludzi widział martwych. Nie zostawił jej, rozbitej lalki bez żadnego honoru albo szacunku dla kobiety jaką była. Z tego co zrozumiał z rozmowy między Brodrick a Kevinem, miała rodzinę, męża, który ją kochał. Ona — i oni — zasłużył na więcej niż jej ciało poturbowane przez wodę, pozostawione by spuchło i rozłożyć się i stać się pożywieniem dla ryby i mięsożerców, które ją zjedzą. Ptak usiadł na głazie tuż nad jej ciałem, i przesunął się, przykrywając jego skórę ciężką peleryną, kaptur pomagał chronić jego szyję i twarz gdy przykucnął nisko

Tłumaczy: franekM i złapał jej nadgarstek. Był silny i nie miał trudności z wyciąganiem jej z wody w jego ramiona. Jej głowa zwisła z powrotem na jej szyi, i zobaczył, jak stłuczenia psuły jej skórę i znaczyły jej szyję. Były koła, siniaczące jej nadgarstki i kostki. Co więcej został wstrząśnięty przez swoją reakcję. Smutek połączony z wściekłością. Smutek był tak ciężki tak w jego sercu, że powoli zagłuszył wściekłość. Nabrał tchu i go wypuścił. Czy czuł czyjeś emocje? Pasożyty rozwinęły uczucia wokół niego, pomagając wysokiemu wampirowi otrzymać terror jaki odczuwała jego ofiara — z adrenaliny krwi którą dostarczyły? To było możliwy, ale nie mógł wyobrazić sobie, że wampir może odczuwać smutek. Dominic niósł kobietę do lasu, każdy krok podnosił smutek. W momencie gdy doszedł do drzew, zwietrzył krew. To musiało być gdzie miała miejsce druga bitwa i Brad został zraniony. Znalazł miejsce gdzie trzeci Mężczyzna-Jaguar zrzucił swoje ubranie i poszedł na polowaniu, mając nadzieję okrążyć i zabrać strzelca. Było niewiele śladów pokazujących, że przeszedł jaguar, niewielki kawałek futra i częściowy ślad który napełnił deszcz, ale to nie było dugo wcześniej nim znalazł ciało kota. Była tu bitwa, między dwoma kotami. Ślady zmarłego kota były pogrubiałe, i rozchodziły się dalej osobno, wskazując, że był większy. Ale bardziej niewielki kot oczywiście był wytrawnym wojownikiem; ale zabił przez ugryzienie czaszki po zaciętej walce. Liście zostały zmoczone we krwi i było jej więcej na ziemi. Dominic wiedział, że jaguary wrócą by spalić ciało kot, tak więc po ostrożnym przestudiowaniu ziemi, by zapamiętać ślady zwycięskiego jaguara w pamięci, przeniósł kobietę do najbardziej miękkiego miejsca jakie mógł znaleźć. Wapienia grota pokryta splątanymi winoroślami kwiatów była jej znakiem, ale otworzył ziemię głęboko i dał jej miejsce odpoczynku. Gdy gleba zamknęła się nad kobietą, wymruczał modlitwę śmierci w jego ojczystym języku, prosząc o spokój dla jej duszy, by została przywitana w następnym życiu, jak również prosząc Ziemię by przyjęła jej ciało i powitała jej ciało i kości. Pozostał tam przez moment gdy promienie słońca odszukały go przez nakrycie baldachimu i deszczu, paląc przez jego ciężką pelerynę podnosząc pęcherze na jego skórze. Pasożyty zareagowały, przekręcając się i wrzeszcząc w jego głowie, tnąc masywnie jego wnętrzności, które spowodowały że jego płuca krwawiły. Wypchnął niektóre z nich ze swojego ciała przez swoje por. Stwierdził, że gdyby nie zmniejszył ich liczby, szepty stałyby się głośniejsze i męczarni nie można by było ignorować. Musiał spalić zwijające się zmutowane

Tłumaczy: franekM robaki zanim wślizną się w ziemie i spróbują znaleźć drogę z powrotem do ich mistrzów. Przeniósł roślinność na ziemi przykrywając wszystkie znaki grobu. Mężczyźni- Jaguara wrócą by usunąć wszelkie ślady ich gatunku, ale jej nie znajdą. Będzie odpoczywać z dala od ich zasięgu. To było wszyscy, co mógł jej dać. Z cichym westchnieniem, Dominic sprawdził jeden ostatni raz, upewniając się, że miejsce wybrane przez niego wyglądało nieskazitelne, a następnie przemienił się jeszcze raz, przybierając formę orła. Musiał znaleźć miejsce gdzie zwycięski jaguar poszedł. To nie zabrało dużo czasu by bystre oczy orła zaobserwowały jego zdobycz kilka mil od miejsca bitwy. Po prostu podążył dźwiękami lasu, żywe istoty przestrzegały siebie przed drapieżnikiem który znajdował się w pobliżu. Orzeł prześliznął się bezgłośnie przez gałęzie drzewa i usadowił się na szerokim konarze, wysoko nad poszyciem. Małpy zawyły i wrzasnęły ostrzeżenia, wzywając do siebie, od czasu do czasu rzucając gałązkami w dół w dużego kota w cętki, przedzierającego się przez zarośla w kierunku jakimś nieznanym celu. Jaguar był samicą, jej grube futro było poznaczone ciemnymi cętkami i, mimo deszczu, krwią. Kulała, nieznacznie wlokąc jej tylnią nogę, gdzie szarpane rany wydawały się najgorsze. Jej głowa była pochylona w dół, ale wyglądała niezwykle groźnie, cętki prześlizgiwały się między liśćmi tak ukradkowo że chwilami, nawet z niezwykłym wzrokiem orła, nie był w stanie dostrzec jej między poszyciem roślinności. Poruszała się w całkowitej ciszy, ignorując małpy i ptaki, idąc w równym tempie, jej mięśnie płynęły pod grubym futrem. Dominicem był tak zaintrygowany przez jej zacięty upór w podróżowaniu mimo jej poważnych ran, że zajęło mu kilka minut zanim zdał sobie sprawę, że okropne szepty w jego umyśle znacznie złagodniały. Za każdym razem gdy pozbywał się pasożytów, to dawało mu jakąś ulgę, nigdy nie zmusił ich do przerywania ich ciągłej napaści na jego mózg; ale teraz, niemal milczały. Ciekawy, wzbił się w niebo, okrążając w górze, zostając w baldachimie by nie dopuścić ostatnich promieni słońca. Zauważył, że im dalej był od jaguara, tym głośniejszy stawał się szept. Pasożyty przerwały działania gdy podchodził do niej bliżej, ale kłucie odłamków szkła w jego wnętrznościach wciąż pozostało, i przez krótki czas miał wytchnienie od brutalnego bólu. Jaguar kontynuował drogę stale do głębszy lasu, z dala od rzeki i w głąb. Noc zapadła a mimo to podróżowała. Stwierdził, że nie może jej zostawiać, że nie miał zamiaru ją zostawić. Zaczął utożsamiać z nią dziwne uspokojenie

Tłumaczy: franekM pasożytów, jak również jeszcze dziwniejszym uczuciem. Wściekłość ustąpiła nieubłaganemu smutkowi i bólowi. Jego serce było tak ciężkie, że ledwie mógł funkcjonować gdy ruszył w górze. Gdy, pojawiły się duże bloki wapienia, do połowy pochowany w glebie. Resztki wielkiej świątyni Majów, leżały popękane i porozbijane, drzewa i winorośle niemal pozacierały to co zostało z imponującej struktury. Rozrzucone przez parę następnych mil były pozostałościami starożytnej cywilizacji. Majowie byli rolnikami, uprawiającymi ich złote zboże w lesie deszczowym, szepcząc z szacunkiem do jaguara i budynku świątyń łączących się z niebem, ziemią i krainą cieni. Dostrzegł lej krasowego, i pod nim chłodną wodę rzeki podziemnej którą zauważył wcześniej wieczorem. Jaguar kontynuował bez przerwy do czasu, gdy nie przyszła do kolejnego miejsca Majów, mimo że było używane do niedawna. Gruby wzrost splątanych winorośli i drzew zagłuszył je niemal dwadzieścia lat wcześniej, ale wyraźnie były tu nowocześniejsze domy. Generator, dawno temu zardzewiał i został zawinięty w bujne liany i pędy zieleni, i leżał na boku. Ziemia płakała od wspomnień bitew i rzezi, które miały tu miejsce. Smutek był teraz tak ciężki, że Dominic musiał mu ulżyć. Harpia poleciała przez odległość baldachimu z dala od jaguara i pozostała nieruchoma, tylko patrząc, gdy jaguar pokonywał swoją drogę całkowicie przez pole bitwy, jakby została połączona ze zmarłymi którzy tam polegli. Rozdział 2 Moje życie było bólem, moja rodzina mi wyrwana. Moja wściekłość podtrzymuje mnie na duchu. Straciłam nadzieję. Łzy opadały do lasu deszczowego, serce krwawiło krwią-ziemi. Mój ojciec mnie zdradził. Ledwie mogłam sobie poradzić. SOLANGE DO DOMINICA Deszcz padał stale, czyniąc nieszczęsne gorąco gorszym, niepohamowana ulewa, żadna mżawka, ale ściana oślepiającego, nieskończenie długiego deszczu. Ptaki ukryły się wśród gęstych, poskręcanych gałęzi, wysoko w

Tłumaczy: franekM baldachimie w nadziejach na ulgę. Rzekotki drzewne były rozrzucone wzdłuż pni i gałęzi gdy jaszczurki użyły liści jako parasoli. Powietrze pozostało nieruchome i duszne na poszyciu lasu, ale w górze w baldachimie, deszcz wydawał się zacinać, przemaczając wiele istot które tam żyły. Przez szary deszcz i wilgotne gorąco, jaguar poruszał się cicho, przez gnijącą roślinność i powalone drzewa i przez koronkowe liście olbrzymich paproci wypuszczających się z każdego wyobrażalnego pęknięcia albo szczeliny. Mały strumień, którym szła prowadził z szerokiej, szybkiej rzeki na zewnętrznych brzegach lasu deszczowego do głębokiego wnętrza. Kroczyła tą drogą dwa razy na rok przez minione dwudziestolecie, pokonując jej drogę z powrotem, tam gdzie to wszystko się zaczęło, pielgrzymka, gdy była znużona i potrzebowała przypomnieć sobie dlaczego to robiła to co zrobiła. Jakkolwiek las się zmienił, ilekolwiek nowych drzew się pojawiło, znała drogę nieomylnie. Kwiaty wybuchały jaskrawymi kolorami, oblegały wszelkie pnie, zakręcając wokół gałęzi, płatki były przemoczone i cieknące, rojący się od jaskrawego piękna przez różne odcienie zieleni, które malowały las deszczowy. Ale warkocze korzeni pojawiał się, wybuchały — z olbrzymich drzew, które dziurawiły baldachim — dominował poszycie. Poskręcane, skomplikowane kształty stanowiły pożywienie, ale też oparcie dla największych drzew w lesie deszczowym. Systemy korzeniowe były masywne i przechodziły we wszystkie kształty, płetw, klatek i mrocznych, poskręcanych labiryntów dostarczających schronienie żywym istotom, wystarczająco zrozpaczonym, by stawić czoło warstwom owadów zamieszkujących warstwy liści i rozpadu, dzieląc przestrzeń z małymi nietoperzami, które zamieszkiwały olbrzymiej sieci korzeni imponującego drzewa Kapok. Wysoko nad jaguarem, podążając za nim, leciała wielka harpia, znacznie większa niż normalnie, ciemne skrzydła rozrzucił szeroko, dobre siedem stóp. Poruszył się w ciszy, dotrzymując jej kroku na niebie, wijąc się łatwo przez labirynt odgałęzień. Z dwoma drapieżnikami na polowaniu, zwierzęta przykucnęły, drżąc żałośnie. Orzeł spojrzał w dół, ignorując apetyczny wzrok leniwca i grupy małp które badał postęp jaguara przez plątaninę roślinności na poszyciu daleko poniżej. Korzenie wiły się w poprzek podłoża, poszukując substancji odżywczych i powodują, że ziemia była masą czasami nieprzebytych przeszkód. Owiniętych wokół masywnych pni były tysiąc roślin pnących, rozmaitej natury, używając drzew jako drabin do słońca. Zdrewniałe liany, łodygi a nawet korzenie roślin pnących wisiały jak masywne liny albo skręcały się, drzewo do drzewa, dostarczając dróg w powietrzu dla zwierząt. Liany, robiły pętle i przekręcały się

Tłumaczy: franekM do plątaniny, pełnej szczelin i rowków, idealne do schronienia dla zwierząt chroniących się po pniach i w odgałęzieniach. Jaguar zawahał się, świadomy dużego podróżującego z nią drapieżcy. Noc opadała szybko a jednak wielki ptak kontynuował podążenie tropem jej trasy, czasami sunąc w leniwych kołach nad jej głową a kolejnym razem nurkując przez drzewa, wzbijając w górę faunę i florę w harmideru, jak szalonej i tak głośnej, że jaguar ryczał ostrzeżenie. Zdecydowała się ignorować ptaka i kierować się jej instynktami, wyruszając w kierunku jej celu. Wzgórza i stoki zostały podziurawione słodkowodnymi strumieniami i potokami płynącymi przez kamienie i roślinność, gdy pędziły w kierunku większych rzek. Rzeki białej wodny, ciężkiej od osadów, pojawiały się w kolorze śmietankowej kawy. Bogatej od życia, woda była domem rzadkich delfinów rzecznych. Woda czarnej-wody wyglądała na przejrzystą i może bardziej zapraszającą, zabarwiona czerwono-brązowo i zatruta przez taniny sączące się pod ziemię z gnijących roślin. Jaguar wiedział, by polować w bogatych wodach białych rzek, łatwo wyrzucając rybą na brzeg, gdy była głodna. Kleszcze i pijawki wyroiły się w górę, spotykając gorąco i deszcz z gorączką i z potrzebą krwi, szukając jakiejkolwiek stałocieplnej ofiary. Jaguar zignorował nieznośne zwierzęta ssące krew, które zostały przyciągnięte do jej ciepła i otwartych ran na jej lewym boku. Grzmot zagrzmiał, trzęsąc drzewami, złowieszczy znak kłopotów. Leniwiec poruszył się z nieskończoną powolnością, jego zielone pokryte algami futro, pomagało mu wmieszać się w liści drzew, które obecnie jadł. Ale jaguar był bardzo świadomy tego nad swoją głową, ponieważ była świadoma stworzeń w lesie — świadoma harpii śledzącej każdy jej ruch, wysoko na niebie, mimo kończącej się nocy. Zamiast ją martwić, niezwykła obecność uspokoiła ją, uspokajała narastający strach i kompletne znużeniem, gdy jaguar posuwać się z trudem stale przez labirynt roślinności. Plątanina lian stała się gęstsza gdy jaguar posuwał się cicho przez wzniesienia, nad opadłymi polanami i przez baldachimy liście ociekających wodą. Ruszając się z pełnym zapewnieniem, morze plamek płynących w grubym futrze mimo jej oczywistego utykania. Odgłos wody był ogłuszający gdy zbliżyła się do stoków gdzie woda wybuchała z brzegu i opadała do rzeki poniżej. Gdy wielki kot przechodził przez las, a drapieżca płynął po niebie, małpy i ptaki wezwały ostrzeżenie do pekari, jeleni, tapirów i ptactwa, że drapieżnik może rozważać posiłek. Małpy wrzasnęły bojaźliwie, wzywając do siebie. Ugryzienie jaguara mogło spowodować pęknięcie ich czaszek jak orzecha. Zdolna chodzić po drzewach albo pływać z jednakową umiejętnością, mogła polować na lądzie,

Tłumaczy: franekM w drzewach albo w wodzie. Harpia łatwo mogła wyrwać ofiarę z gałęzi, opuszczając się cicho z dogodnego miejsca by schwycić nieuważną ofiarę. Sznury mięśnia pomarszczyły powierzchnię pod lśniącym, cętkowanym futrem jaguara. Jej grzbiet znaczyło więcej cętek niż u lamparta, a jej skóra miała kolor zarówno koloru dnia jak i cieni nocy, pozwalając jej poruszyć się przez las tak cicho jak zjawa. Złote ślady plamiły plamami, jakoś uważał jej futro za mapę nocnego nieba i uważał ją za skarb. Poruszyła się z szlachetność mimo jej oczywistego urazów, skradanie się było jej dziedziną, wzbudzając szacunek wśród wszystkich innych mieszkańców lasu. Zmuszona do ostrożności i zasadzek, miała wysuwane i chowane pazury i wzrok sześciokrotnie lepiej niż człowiek. Zwierzęta zadrżały gdy je mijała, wzywając ostrzeżenia i patrząc z ostrożnym wzrokiem, ale kontynuowała wspinaczkę, okrążając wąski pasa ziemi tak skąpo przykrywający powierzchnię wodospadu, wiedząc z minionych podróży, że pokryty roślina cienki most był podstępnym niebezpieczeństwem, czekającym na nieroztropnych by umieścili zły krok. Poszła bardziej okrężną drogą, przepychając swoje przejście przez ciemny gąszcz plątaniny winorośli i korzeni, do ciemniejszego wnętrza. Czarne pióra skrzydeł i pleców harpii pokryły łupki. Biały płaszczem został pokryta takim samym jak czarny, a czarny kołnierz potężnego drapieżcę, tak ze szara głowa wyróżniała się z podwójnych piór wspinających się po niej. Czarno- białe pasiaste pokrycie nóg prowadziło do ogromnych szponów niemal rozmiar pazurów szpakowatego grizzly. Z jego skrzydłami rozłożonymi szeroko, wydawała się niepodobieństwem, że potężny drapieżnik może manewrować przez zaciśnięte konary baldachimu, z powiązanymi i poskręcanymi odgałęzieniami i wiszącymi lianami, ale orzeł robił to z majestatyczną łatwością, dotrzymując kroku drapieżnikowi na ziemi. Jaguar kontynuowany posuwanie się przez las, i jej utykanie stał się wyraźniejsze, gdy spróbowała złagodzić wagę jej zranionego lewego boku. Pokryta skorupą krew zaczęła spływać z rozpryskiem wody na jej skórze, w dół jej nogi, do kropli na poszyciu. Jaguar trzymał takie samo stałe tempo, z głową pochyloną w dół, jej boki dźwigały się gdy ruszyła z rosnącym bólem przez pokrywę sieci korzeni i winorośli, zdecydowana dojść do jej celu. Niebo nad baldachimem okazało się ciemniejsze i ostatecznie deszcz się zmniejszył. Nietoperze wzbiły się w powietrze i poszycie ożywiło od miliona owadów. Kontynuowała poruszanie się, tkając jej przejście przez drzewa. Dwa razy musiała wznieść się na drogę w drzewach, używając odgałęzień by nie zareagować na szybką wodę. Umiała pływać ale była wyczerpana i deszcz powiększył brzegi nawet najmniejszych strumieni, więc całe poszycie wydawało

Tłumaczy: franekM się wybuchać wodą. Przez cały czas, orzeł dotrzymywał jej towarzystwa, dając jej siłę by kontynuować jej podróż. Szła większość nocy do czasu gdy nie podeszła do pierwszego znaku który rozpoznała, rozbita pozostałość starożytnej świątyni, imponującej mimo ruin łączących się z niebem, razem ziemi i krainy cieni. Posąg jaguara chroniący pozostałości, zrobiony z wapienia warknął na nią, oczy otworzyły się szeroko i wpatrywał się, uznając ją za godną. Teraz, wyczerpana i zbyt znużoną, nie czuła się bardzo godna. Upokorzyła swoją głowę i wymknęła się za posągiem, po raz pierwszy opuszczając swoją brodę, unikając wpatrujących się w nią oczu, gdy przeszła cicho obok starożytnych kamieni i przeszła bardziej w głąb zarośniętych szczątków. Jeszcze parę mil i noc będzie wyglądała na bardziej ponurą, drzewa na bliższe siebie. Roślinność wiła się wzdłuż każdego pnia i podnosiła każdą dostępną przestrzeń, tłocząc się tak blisko, że wymagało wysiłku by doprowadzić do przejścia przez rozbite bloki wapienia, które zostały rozsypane do około i na wpół zasypane w grubym pokryciu roślinności, która kiedyś była usunięta. Drzewa dawno temu zajęły miejsca gdzie ziemia została oczyszczona, by zrobić miejsce dla małej wsi i gospodarstw. Zboże już dawno zniknęło, ale jaguar zapamiętał to, rządy jaskrawozielonych łodyg podnoszących ich głowy do słońca i deszcz pośród okolicznego lasu. Kabaczki i fasola rosły wzdłuż rządów, gdy jej ludzie wrócili do dawnych zwyczajów, używając takiej samej mieszanki kukurydzy, proszku wapienia i wody dla ich mąki, jak robili ich przodkowie, w tym samym miejscu. Mogła poczuć krew, płynącą jak wielka podwodna rzeka pod jej stopami, płynąc, mocząc na stałe ziemię. Jej przodkowie tu umarli — A następnie tedy, dwadzieścia lata temu, jej rodzina i przyjaciel. Na zawsze zapamięta odgłosy ich krzyków, zapamięta przerażenie i strach przed prawdziwym złem. W górze, krzyk harpii wysłał śpiące małpy do fali wycia, dźwięk brzęczał przez las, ale hałas uspokoił ją. Orzeł, Pan nieba, wylądował w baldachimie, złożył jego skrzydła i spojrzeć w dół na jaguara. Zauważyła jego obecność z winą w jej głowy, spoglądając do góry do grubego baldachimu. To było niezwykłe dla wielkiego drapieżnika by polować wieczorem, i powinno ją to poruszyć. Coś niezwykłego w tym lesie, gdzie legendy i koszmary ożywały, a spacer nocą sprawiał ze czułą się niespokojna, ale była świadoma dziwnego towarzystwa ptaka.

Tłumaczy: franekM Jaguar i orzeł wpatrywały się w siebie kawał czasu, żadne nie mrugało, żadne nie oddało pola. Jaguar studiował drapieżnika nieba, trochę zastanawiając się co to oznaczało, gdy dzienny myśliwy przeprawadzał się wieczorem w zbliżającym się deszczu. Była zbyt znużona, by długo się zainteresowania nad odpowiedzią, i była pierwszy która rozbiła kontakt wzrokowy. Tu, w ruinach dwóch wiosek zabitych, gdzie jękliwe duchy zawyły o zemstę, nie było miejscem by znalazła odpoczynek, którego tak potrzebowała. Kontynuowała swoja podróż, wybieranie jej przejścia przez rozbite kamienie i do połowy-zasypane fundamenty do wysokiego drzewa Kapok, gdzie usiadł orzeł. Majestatycznie ptak wzniósł się w powietrze, okrążył ruiny Majów i opadł niżej patrząc chmurnie na to co został z fundamentów bardziej niedawnego zamieszkania. Bystre oczy zbadały grunt gdy poleciał w górę, następnie zanurzył się jeszcze niżej, niemal muskając jaguara przed nagłym wzrostem, olbrzymia rozpiętość skrzydeł zwracając dużego drapieżcę do baldachimu. Jaguar czuł, bicie tych potężnych skrzydeł, gdy podszedł tak blisko niej. Podniosła swoją głowę i popatrzyła do czasu gdy orzeł nie był niewidoczny, jej jedyna reakcja zanim wdrapała się na drzewo, używając jej pazurów by wesprzeć jej wspinaczkę. Stanęła na moment patrząc na puste niebo, czując się absolutnie i całkowicie samotną, jej smutek był ciężkim brzemieniem. Nie mogła pozwolić sobie na odczuwanie smutek. Potrzebowała tej podróży by przywołać gniew; nie, nie gniew —to nie wystarczy, by dostarczać jej energii, gdy była sama i wyczerpana i zraniona. Musiała być wściekła, broń udoskonalona przed lata walki ze złem, walcząc za kobiety, które nigdy nie mogły walczyć dla siebie. Znalazła odprężenie w szerokim konarze i ułożyła swoje obolałe ciało, ukrywając się przed niekończącym się długim deszczem, i ułożyła swoją głowę na łapach, opuszczając wzrok na szczątki jej wsi. Ruiny oddaliły się i wpatrywała się w zniszczenia tego co kiedyś było jej domem. Zarośnięcie krzewami znikło w jej umyśle, a święte miejsce nie było już nasiąkniętym krwią cmentarzem, ale osadą życia z czterema domkami i polem uprawnym i warzywnikiem. Od razu mogła usłyszeć odgłos śmiechu, dzieci grających na oczyszczonej ziemi, kopiąc piłkę. Jej młodsi bracia, Avery i Adam, obydwaj byli tak bardzo podobni do jej ukochanego ojczyma. Był tak wysoki i przystojny, jego twarz zawsze się uśmiechała, podnosząc ją wysoko w powietrze i kręcił nią w górze, sprawiając, że czuła tak jak księżniczka, tam pośrodku lasu deszczowego. Była jej najlepsza przyjaciółka, Marcy, jak również brat Marcya, Phin, wysoki, poważny chłopiec, który uwielbiał czytać. Marcy zawsze mogła go namówić by

Tłumaczy: franekM zagrał z nimi z jej wygrywającym uśmiechem i dużymi zielonymi oczami. Ich rodzice... Jaguar mrugnął, próbując przypomnieć sobie imiona rodziców Marcy i Phina. Jak mogła zapomnieć? Nigdy nie zapomniałaby tych ludzi. Była jedyną osobą która przeżyła by zapamiętać ich istnienie. Wzburzona, wstała, jej boki dźwigały się, dysząc, zwiesiła język gdy walczyła ze swoim ociężałym mózgiem, by przypomnieć sobie dwoje ludzi, którzy byli tak dobrzy dla wszystkich w niewielkim gospodarstwie rolnym. Annika i Joseph. Oddychając z trudem, jeszcze raz usiadła na gałęzi. Trzeci dom należał do cioci Audrey, młodszej siostry jej matki, i jej córek Juliette i małej Jasmine, jej najmłodszej kuzynki. Była bliziutko z Juliette ponieważ różnica ich wieki nie przekraczała wieku i chodziły między dwoma domami przez cały czas. Czwarta konstrukcja utrzymała większość dzieci — czterech chłopców i dwie dziewczynki, wszyscy osieroceni przez parę, Benet i Rachela, którzy ich przyjęli i wychowywali Żyli i pracowali i bawili się głęboko w lesie, daleko od innych cywilizacji, i zostali nauczeni ukrywać się w jaskiniach znajdujących się obok i podziemnych tunelach. Niestety jaskinie znajdowały się często pod wodą, i musieli uważać by nigdy nie znaleźć się w potrzasku w środku, gdy tunele został zalany. Ale wciąż, co parę dni ich rodzice prowadziliby ćwiczenia, śpiesząc się, nie oglądanie się, przechodząc przez wody nie zostawić żadnych dróg. Phin był najstarszy z nich, i często szła za nim, zasypując go gradem pytań o świat zewnętrzny i dlaczego czasami musieli ukryć się tak cicho. Miał smutną minę, i opuścił swoją rękę na czubek jej głowy i powiedziałby jej jak wyjątkowa. I że wszyscy muszą jej strzec. Jaguar westchnął. Deszcz padał i podniosła swoją twarz, pozwalając kroplom spłukać łzy z jej pyska. Nie było dobrze płakać za przeszłością. Nie mogła zmienić tego co się zdarzyło; mogła tylko starać się by innych nie czuli jej bólu i straty. Gdy spojrzała na ruiny, śmiech dzieci obrócił się w krzyk, gdy mężczyźni wylali się z dżungli, a z nimi, wielkie koty, pazury rozdzierały i darły, rozdzierając gardła chłopców. Adam i Avery znaleźli się w potrzasku na polu uprawnym. Trzech z nich bawiło się w chowanego, aż tu wielcy mężczyźni-jaguary oblegali ich. Zmiażdżyli głowy jej braci bez litości, rozpryskując mózgi i krew na ziemi i depcząc pola uprawne. Próbowała biec, ale została pochwycona przez jednego z wielkich brutali i zabrana na polanę, gdzie Phin i jej ojciec walczyli, starając się zapobiec temu by mężczyźni nie wyciągnęli jej matki z domu.

Tłumaczy: franekM Szloch podszedł w górę, zduszony zawodzący w gardle jaguara, który nie całkiem mogła powstrzymać. Dyszała, jej twarz była zwrócona do nieba, łzy paliły, mieszając się z kroplami deszczu. Adam i Avery nie było z nią, brutalnie odrzuceni na bok, ich ciała rzucili jak śmieci. Zapamiętała oszałamiającego biegu, gdy została włożona pod ramię i ruszyli w pośpiechu przez pole kukurydzy, zboże uderzało ją w twarz, krew kapała wszędzie. Zobaczyła mężczyznę z maczetą który zabił Bena, a następnie czterech chłopców za jego opadłym ciałem, nawet najmłodszy: mały Jake, który miał tylko dwa latka. Rachela odstraszyła ich używających broni, strzelających do mężczyzn trzymając ich z dala od trzech dziewczynek. Jeden z mężczyzn użył śrutówki, i Rachela leżała rozbity i krwawiąca w drzwiach jej domu. Mężczyźni podeptali jej ciało, gdy pociągnęli wyciągnęli krzyczące dziewczynki na zewnątrz. Było tak dużo krwi. Tak dużo. Płynęła czerwona, a następnie czarna i błyszcząca gdy wyjrzał księżyc. Ktoś rozpalił ogień, paląc ich domów i ogrody na ziemię wokół nich. Phin obrócił swoją głowę i patrzał wprost na nią, gdy jeden z mężczyzn-jaguarów wepchnął nóż w jego nerki. Wpatrywali się w siebie, jego usta otwarty w cichym krzyku, dopasowując go do jej ust. Jej zdobywca rzucił ją na ziemię obok zagniecionego ciała Phin i popatrzyła w przerażeniu gdy życie spłynęło z jego oczu. Jej ojczym walczył mężnie, próbując ochronić jej matkę. Straciła z oczu kłute rany w jego klatce piersiowej i plecach. Wielgachny mężczyzna podciął mu gardło, kończąc walkę, a jej matki zostało odciągnięte od domu przez tego samego mężczyznę, krew jej męża pokrywała jego ręce. Uderzał jej matkę ciągle w twarzy i popchnął ją ku mężczyzn przed pójściem do każdego ciała by upewnić się, że żaden mężczyzna albo dziecko płcie męskiej nie pozostało przy życiu. A następnie obrócił się wobec dziewczynek. Wewnątrz jaguara, jej serce waliło, i czuła smak strachu i początki wściekłości. Wściekłość. Sięgnęła jej. Potrzebowała tego. Próbowała rozpaczliwie pozwolić temu ją zalać, gdy okropny człowiek złapał jej gęstą grzywę włosów i pociągnął ją przez krew, do domu gdzie zabrali wszystkie dziewczynki. Musieli udać się na zwiad do małego miasteczka ponieważ mężczyźni poszli szukać Audrey, Juliette i Jasmine. Na szczęście, ich trójki nie było, poszły po zaopatrzenie, wędrując do rzeki by spotkać łódź dostawczą, gdy napastnicy uderzyli. Ich napastnicy byli mężczyznami –jaguara — zmiennokształtnymi szukającymi kobiet, które wciąż mogły się zmieniać do zwierzęcej formy. Wiele robiło jak jej matka, znajdowały ludzkich mężczyzn, który zostawali i je kochali i zakładały z nimi rodziny. Ale to osłabiło gatunek zmiennokształtnych, i teraz coraz mniej kobiet mogło się przemieniać. Pewni z mężczyzn, prowadzonych

Tłumaczy: franekM przez rzadkiego czarnego jaguara, zaczęło zmuszać kobiety do niewoli, zasadniczo używając ich jako inkubatorów. Jakiekolwiek dzieci nie zdolne do przemieniania się mordowano. Solange Sangria spojrzała w dół na ziemię zmoczoną krwią jej przodków — i krwią jej rodziny. Mogła tylko tu wrócić w formie jaguara, niezdolna do stanięcia w obliczu straty w ludzkiej postaci. Mogła płakać, z deszczem moczenie jej twarzy i jej rozdartym sercem, przypominając sobie zaglądanie do oczu tej wielkiej czarnej bestii, wielkich żółto-zielonych oczy ważących ją wartość. Jej ojciec — Brodrick Straszny. Mężczyzna, który siłą skojarzył jej matkę z powodu jej czystej krwi, a następnie, gdy uciekła, bez przerwy je poszukiwał. W końcu ją znalazł i dokonał masakry jej męża i synów i reszty tych zamieszkujących w ich małym miasteczku, dzieci rodziców które uznał za niezdolnych do chodzenia w ich świecie. Na zawsze zapamięta, to nieruchome spojrzenie. Zimne. Bezwzględne. Człowiek, który powinien kochać ją jako jego córka, ale który tylko dostrzegł jej wartość, tylko z tego powodu czy mogła rodzić zmiennokształtnych. Dziewczynki zostały związane a następnie zaczęły się tortury. Jedna po drugiej. Dziewczynki były zmuszone do patrzenia, gdy każda została pocięta małymi cięciem, a następnie większym, w kółko, starając się sprowokować jaguara do pojawiania się, by ochronił dziecko. Jedna po drugiej, gdy żaden kot się nie pojawił, przed innymi, przywódca — jej ojciec — uznał je za bezwartościowe. Dziewczynka została zamordowana, a jej ciało wyrzucono z domu na polanę do innych. Następnie była jej kolej — ostatnia dziewczynka. Człowiek, który ją spłodził pracował nad nią drobiazgowo, używając dużego ostrza, jego lodowata furia rosła, gdy próbował sprowokować jej kota do okazywania się. Ból był straszliwy. Ciął jej nogi do czasu gdy krwawiła, gdy jej matka błagała i walczyła a w końcu przemieniła się do formy samicy jaguara, tylko by zostać znokautowaną i pohamowaną przez mężczyzn. Zabrali jej matkę, zostawiając Solange stającą naprzeciw tych stalowych oczu, bezlitosnego ojca. Nazywany był Brodrick Straszny z ważnej przyczyny. Spędzał godziny na torturowaniu jej, pewny że mogła się przemienić ponieważ zarówno jej matka jak i on byli z najpotężniejsi z rządu ludzi-jaguara. Rodowodów szanowanych przez innych. Niezłomnie ukryła swojego kota przed nim, będąc posłuszną jej matce, wiedząc, że jej ojciec był zły. Przeżyła ból, którym napełniał jej młody umysł dziecięcymi myślami zemsty. Leżała całymi godzinami — doby. Noce i dni zbiegły się razem, a człowiek, który ją spłodził był cierpliwy, obojętny na jej niewygody, robiąc niewielkie cięcia na jej skórze,

Tłumaczy: franekM szturchając ją jakby jego nóż mógł obrać ją z jej ludzkiej skóry i znaleźć jej formę jaguara. Nic nie powiedziała. Na końcu, nie zapłakała. Nawet gdy złapał jej potargane, krwawiące włosy i zrzucił ją z łóżka na podłogi, potrząsając jego głową ze wstrętem. “ Spłodziłem to dziecko, a ona nie nadaje się do niczego" wymówił. “Całkowicie bezwartościowa." Zobaczyła, ogromny pazur przychodzący przy jej gardle by je rozerwać, i nie wzdrygnęła się, nie próbować usunąć się z drogi, wpatrując się wprost w jego oczy wyzywająco. Nigdy nie zapomniała, jak przerażający ból przedarł się przez nią, krew wytrysnęła gdy odrzucił jej ciało nierozważnie na bok, leżące wśród zmarłych na nasiąkniętej krwią ziemi. Solange nie miała pojęcia jak długo leżała nieprzytomny, gdy jednak się obudziła, był dzień. Była spragniona i każda kość w jej ciele miała wrażenie, że jej połamana. Mężczyzn-jaguara nie było i wszędzie dookoła niej były ciała jej przyjaciół i rodziny. Potknęła się na swoich nogach i wędrowała przez to co wyglądało jak rzeźnia. Ziemia była czerwona i wilgotna, a owady już wyroiły się nad ciałami. Nie miała pojęcia dlaczego wciąż żyła gdy jej gardło było rozchełstane a krew skrzepła, lepka i mokra. Podeszła do każdego ciała, próbowała ich zbudzić, ośmioletnia dziewczynka sama w lesie z każdym, kogo znała i kochany martwym — zamordowanym. Pragnienie zawiodło ją do leja krasowego gdzie pod wapieniem płynęła podziemna rzeka. Napiła się i kolejny raz położyła się i ogarnęła ja ciemność. Obudziła się w odgłosach krzyku. Jej serce uderzyło mocno w jej klatce piersiowej i przerażeniu trzymało ją zamarzniętą. Czy wrócili? Czy ten okropny człowiek z jego zimnymi, z tymi martwymi oczami uznającymi ją za bezwartościową? Ciotka Audrey przedarła się przez dżunglę, Juliette była przy jej boku, po szlaku krwi dotarły do leja krasowego. Łzy biegały wzdłuż twarzy Audrey a Jasmine płakała w jej ramionach. Opadła na swoje kolana obok Solange, wciąganie swoją siostrzenicę w uścisk, i cztery płakały w nieskończoność dla każdego, kogo kochały. Jaguar przeciągnął się, łagodząc jej ciężar dla zranionej nogi, mrugając gdy jej oczy bolały a jej serce przekręciło się ze strasznym bólem. Tyle więcej śmierci której nie mogła zapobiec, i była tak zmęczona. Tak bardzo zmęczona. Jak może zachować nienawiść do życia I jak mogła kontynuować podsycanie wściekłość by mogła kontynuować swoją misję? Przede wszystkim, jednak jak pozostać całkowicie, zupełnie samą?