Dla Nataschy, Swietlany,
Tatjany, Ivany…
I wszystkich
wykorzystywanych,
maltretowanych i
zniewolonych kobiet na
świecie.
Piątek, 21 grudnia 2001
Zlatko i Goran skończyli zmianę
i swoim wysłużonym, czternastoletnim
oplem kadetem wracali do Seckbach,
gdzie wspólnie wynajmowali maleńkie
mieszkanie składające się z dwóch
spartańsko urządzonych pokoi.
Pracowali w firmie przewozowej
w Höchst. Rano dowozili do szkół
i ośrodków niepełnosprawne dzieci
i młodzież. Od czasu do czasu wozili też
seniorów, wycieczki szkolne
i uczestników wyjazdów integracyjnych
z różnych firm. Praca, którą ta dwójka
mieszkających we Frankfurcie
Chorwatów wykonywała od 1992 roku,
stanowiła spełnienie ich marzeń.
Dzisiejsza jazda była dla nich ostatnim
zadaniem w tym roku, bo następnego
dnia, z samego rana, mieli wracać do
Chorwacji, do domu. Czekali na to
niecierpliwie już od tygodni.
Zatrzymali się na światłach. Za
oknami wył lodowaty, wieczorny wiatr.
Goran odwrócił głowę w prawo
i spojrzał na zewnątrz.
– Tak przy okazji… Kończę z tym.
Nie chcę tego ciągnąć – oznajmił.
– O czym ty gadasz? – Zlatko
popatrzył na przyjaciela z zaskoczeniem.
– Doskonale wiesz, o co chodzi.
Chcę się ożenić, mieć rodzinę,
normalnie żyć… A nie mogę, dopóki
siedzę w tym interesie. Rozmawiałem
już z szefem.
– Serio? I co ci powiedział? –
Zlatko się zaniepokoił.
– A co mógł powiedzieć? – Goran
wzruszył ramionami. – Stwierdził, że to
moja decyzja, wypłacił mi pensję,
życzył szczęścia. I tyle.
– Że co?! – Zlatko
z niedowierzaniem potrząsnął głową. –
Nie, nie wierzę! Nie da ci, ot tak,
zerwać z tym wszystkim. Nie ma mowy.
Nikogo nie puszcza po dobroci.
Goran sięgnął do wewnętrznej
kieszeni skórzanej kurtki i wyjął
kopertę. Podał ją przyjacielowi.
– Weź i sam przelicz. Dwa i pół
tysiąca marek, wszystko zgodnie
z umową.
– Dlaczego wcześniej mi nie
powiedziałeś?!
– Bo byś próbował mnie
przekonywać, żebym tego nie robił.
Sorry, stary, ale ja już dłużej po prostu
tak nie pociągnę.
– Nie rozumiem cię. Przecież
siedzimy w tym interesie, od kiedy
trafiliśmy do Frankfurtu. Co się z tobą
stanie? Co będziesz robił? Jakąkolwiek
znajdziesz robotę, dostaniesz najwyżej
połowę tego, co ci wpada teraz!
– I mam to gdzieś. Tak czy inaczej,
nie zamierzam tego ciągnąć. Może
zostanę w Chorwacji. Rozmawiałem już
z kuzynem. Znajdzie mi jakąś pracę.
– Odbiło ci. Nie możesz tak z marszu
wszystkiego rzucić. A o mnie
pomyślałeś? Wydawało mi się, że
jesteśmy kumplami.
– Bo jesteśmy, i tego nic nie zmieni.
Ale nie potrafiłbym spojrzeć Sanyi
w oczy, gdybym dalej to robił. Już teraz
mam z tym problem. Chcę się ożenić,
mieć dzieci… Czwórkę, może nawet
piątkę. Sanya zresztą też.
– Jakoś nie mogę uwierzyć, że szef
tak po prostu dał ci odejść. Wszystkie
zlecenia robiliśmy razem.
– Powiedział, że nie muszę się
niczym przejmować, bo ma już kogoś na
moje miejsce. Zdziwiłbym się, gdyby
musiał długo szukać.
– Jak tam chcesz, to twoja decyzja.
Skoro nie potrzebujesz już kasy, to droga
wolna. Ja w każdym razie potrzebuję.
Dociera do ciebie, że jeśli zostaniesz
w Chorwacji, to praktycznie stracimy ze
sobą kontakt?
– O rany, nie przesadzaj.
Powiedziałem tylko, że mogę tam zostać.
To nie znaczy, że zakotwiczę na stałe już
teraz. Może za kilka miesięcy albo za
rok, a może w ogóle… Mam dość
oszczędności, żeby przez jakiś czas
sobie radzić.
– Masz nierówno pod sufitem. Ale
niech będzie. Jesteś dorosły, wiesz, co
robisz.
– Wiem. Długo nad tym myślałem.
– I mówisz mi to wszystko dzień
przed powrotem do domu… – Zlatko
skrzywił się z urazą. – Jesteś
skończonym idiotą, że rezygnujesz
z takiej kasy.
– Niech ci będzie, jestem idiotą. Ale
spróbuj zrozumieć, kocham Sanyę.
– To twoje życie.
Weszli do bloku, w którym setki
ludzi mieszkały obok siebie, zachowując
przy tym anonimowość. Wjechali windą
na szóste piętro i otworzyli drzwi
mieszkanka. Spakowane walizki czekały
już na nich od poprzedniego wieczoru.
Z szafki obok zlewozmywaka wyjęli po
butelce piwa, włączyli telewizor.
Popijając, rozmawiali o nadchodzącej
przerwie świątecznej i o tym, co będą
robili przez najbliższe trzy tygodnie
w zniszczonym przez wojnę domową
Osijeku. Urodzili się w tym mieście,
wychowali i razem chodzili do szkoły.
Zaraz po wybuchu zamieszek uciekli do
Niemiec, lecz nigdy się tu nie
zadomowili. To była obca kultura
i zupełnie inne życie. Mieli niewielu
znajomych, a cały ich czas wypełniała
praca.
Otworzyli trzy puszki ravioli,
podgrzali zawartość w starym garnku na
małej kuchence gazowej i zjedli
pierożki, przegryzając je kabanosami
i pajdami białego chleba. Potem zapalili
papierosy. Popijając piwo i śliwowicę,
oglądali wiadomości z Chorwacji.
Goran podrapał się po brzuchu.
– Może wyskoczymy do Milanu? –
zaproponował.
– Lepiej nie. – Zlatko pokręcił
głową. – Musimy ruszać z samego rana.
– Tylko jedno piwko, najwyżej dwa.
I nie dłużej, jak do dziesiątej.
– Niech ci będzie. Ale jak już, to od
razu. – Zlatko wstał, włożył buty
i kurtkę.
Goran wyszedł do mikroskopijnej
łazienki. Pojawił się po chwili. Kiedy
chciał narzucić kurtkę, ktoś zadzwonił.
Zaskoczony spojrzał na przyjaciela.
Bardzo rzadko miewali gości. Ten
podniósł słuchawkę domofonu, lecz nikt
się nie odezwał. Za to rozległ się
dzwonek do drzwi. Zlatko spojrzał przez
wizjer i widząc znajomą twarz, wpuścił
gościa do środka.
– Cześć – powiedział. – Właź.
Chcesz śliwowicy?
– Chętnie.
– Siadaj. Coś się stało? Czy też
przyjechałeś nam życzyć przyjemnego
urlopu?
– To też – odparł niewysoki,
ciemnowłosy mężczyzna
o przenikliwych, brązowych oczach.
Miał na sobie czarny skórzany płaszcz
i skórzane rękawiczki. Nie zdejmując
ich, usiadł na jednym z krzeseł. Zlatko
i Goran ścisnęli się na ławie po drugiej
stronie stołu i napełnili alkoholem trzy
literatki. – Ale nie tylko. Szef faktycznie
przesyła serdeczne życzenia. – Wypił
śliwowicę i mówił dalej: – I prosił,
żebym przekazał wam coś na drogę,
w podziękowaniu za świetną robotę
w tym roku. Troszkę gotówki nikomu
jeszcze nie zaszkodziło, tym bardziej że
Goran nie będzie już z nami pracował.
Ale szef nie jest zły. Nikt nie rozumie tej
decyzji lepiej od niego.
Mówiąc to, sięgnął pod marynarkę.
Zlatko i Goran spojrzeli na niego
wyczekująco.
Nie zdążyli powiedzieć choćby
słowa, bo kule przebiły im czoła,
następne dosięgły serc. Wystrzały były
niemal bezgłośne – cichsze nawet niż
odgłos korka wyciąganego z butelki
szampana. Chorwaci znieruchomieli na
ławie, z głowami odrzuconymi do tyłu
i wytrzeszczonymi oczyma.
Mężczyzna z kamienną twarzą
schylił się nad Goranem i Zlatkiem,
przeszukał ich, znalazł kopertę
z pieniędzmi i notatnik z listą nazwisk,
który nie powinien trafić w ręce policji.
Kiedy się upewnił, że niczego nie
przeoczył, spojrzał na zwłoki dwójki
przyjaciół i z kpiącym uśmiechem
powiedział:
– Szerokiej drogi. Zarezerwowałem
wam miejsca leżące.
Następnie wyszedł z mieszkania
i zjechał windą na dół, gdzie jego
partner czekał w samochodzie. Mógł
wracać. Wykonał zadanie.
23 grudnia 2001 do 21 grudnia
2002
Śledztwo w sprawie dwóch
zamordowanych Chorwatów prowadził
wydział zabójstw K11 z Frankfurtu.
Julia Durant i jej współpracownicy,
Frank Hellmer, Peter Kullmer i Doris
Seidel nie brali w nim udziału, bo akurat
zajmowali się poszukiwaniami
siedemnastoletniej dziewczyny, która
zniknęła dwa miesiące wcześniej.
Niestety, mimo intensywnej pracy
przeszło dwudziestoosobowej grupy
operacyjnej nie udało się natrafić na
żaden ślad nastolatki. Jednak coraz
więcej poszlak świadczyło o tym, że
dziewczyna padła ofiarą przestępstwa,
bo z zeznań nielicznych świadków
wynikało, że po raz ostatni była
widziana pod dyskoteką, kiedy wsiadała
do samochodu na zagranicznych
numerach rejestracyjnych. W toku
śledztwa udało się jeszcze ustalić, że
rok przed zniknięciem Sabine zaczęła
się prostytuować. Finansowała w ten
sposób swój wystawny styl życia,
o którym rodzice – jak twierdzili – nie
mieli pojęcia. Pojawili się świadkowie,
którzy mieli ją widzieć w dzielnicy
czerwonych latarni w Amsterdamie, lecz
nie udało się potwierdzić tych
rewelacji. Ale mogło być i tak, że
dziewczyna w międzyczasie zmieniła
teren działalności. Na razie nie
wiadomo było nawet, czy żyje. Śledztwo
musiało toczyć się dalej, choć znacznie
straciło na tempie. Przyśpieszenie
mogłoby nastąpić w chwili odnalezienia
zwłok… Na tym etapie sprawa została
odebrana Julii Durant i jej zespołowi
i trafiła do krajowego urzędu policji
kryminalnej, który miał ją dalej badać.
Również w sprawie morderstwa
Zlatka i Gorana, mimo rocznych
intensywnych działań, nie natrafiono na
żaden ślad sprawcy bądź sprawców. Na
podstawie przebiegu zbrodni
i opracowanego profilu
psychologicznego zabójcy udało się
ustalić jedynie, że Chorwatów
prawdopodobnie zastrzelił zawodowiec.
Wskazywał na to między innymi fakt, że
ofiary otrzymały po dwa strzały, po
jednym w głowę i w pierś, przy czym
morderca musiał siedzieć niecały metr
od nich. Odciski palców odnalezione na
miejscu zbrodni nie należały do żadnej
z osób skatalogowanych w policyjnych
bazach danych. Poza tymi należącymi do
zabitych mężczyzn w domu
zabezpieczono ślady linii papilarnych
tylko jednej jeszcze osoby,
pozostawione, zgodnie z opinią
Centralnego Laboratorium
Kryminalistycznego, przez kobietę.
Specjalista od daktyloskopii wyjaśnił,
że usytuowanie odcisków wskazuje na
okazjonalne trójkąciki, jakie urządzali
sobie w mieszkaniu Chorwaci. Poza tym
zamordowani prowadzili spokojny,
niezwracający uwagi tryb życia i nie
utrzymywali z nikim kontaktów
towarzyskich. Codziennie pojawiali się
w pracy, gdzie byli zatrudnieni jako
kierowcy autobusów i busów. Wśród
współpracowników uchodzili za osoby
bezkonfliktowe, pomocne i słowne. Byli
bardzo lubiani przez szefa i pozostałą
część załogi. Jednak nikt nie potrafił
niczego powiedzieć o ich życiu
prywatnym.
Tylko w jednej knajpie, której
klientela składała się w głównej mierze
z Chorwatów, bywalcy coś niecoś
wiedzieli na temat zabitych, lecz
niewiele to dało. Zlatko i Goran często
wpadali tam na piwo, zawsze we
dwójkę. Nigdy nie towarzyszyli im
znajomi. Z nikim też nie rozmawiali
o swoim życiu, więc tajemnica, którą
skrywali, wciąż pozostawała
nierozwiązana. Każdy ślad sprawdzany
przez śledczych okazywał się ślepą
uliczką, a jednak nie dawało się
wyjaśnić ich śmierci inaczej jak jakimś
mrocznym sekretem, dla kogoś
wystarczająco niebezpiecznym, by
zlecić ich zamordowanie. Niezależnie
od hipotezy, jaką przyjmowała policja,
szybko się okazywało, że nie znajduje
ona potwierdzenia w faktach. Po sześciu
miesiącach bezowocnego śledztwa
sprawę przejął kolejny zespół, który
również do niczego nie doszedł. Po roku
od odnalezienia zwłok dwójki
Chorwatów dochodzenie zostało
zawieszone w oczekiwaniu na nowe
informacje. Pracownicy wydziału
zabójstw K11 zajęli się aktualnymi
sprawami, których nie brakowało.
Cztery osoby zaginione w ciągu jednego
miesiąca, w tym jedno dziecko, do tego
zwłoki zmasakrowane tak, że nie sposób
ich było zidentyfikować, znalezione przy
stopniu wodnym w Greisheim…
Specjaliści z Instytutu Medycyny
Sądowej oceniali, że leżały tam
przynajmniej od roku. Dwaj mężczyźni
o nieposzlakowanej opinii padli ofiarą
zaplanowanego morderstwa
przeprowadzonego przez zawodowca,
przy czym nie znaleziono nawet cienia
motywu. Pewnego dnia akta śledztwa
znów trafią na czyjeś biurko, bo przecież
musiał istnieć powód owej śmierci. Jaką
zatem tajemnicę Goran i Zlatko zabrali
ze sobą do grobu? Może jeszcze uda się
ją wyjaśnić. Kiedyś.
Poniedziałek, 3 listopada 2003
Maria Volescu, dwudziestoletnia
Mołdawianka o rumuńskich korzeniach
rozmawiała z trzema równie młodymi
koleżankami. Nie była wysoka, za to –
choć bardzo szczupła – miała wybitnie
kobiecą figurę o wyraźnie
zarysowanych, choć nie przesadnych
krągłościach. Do tego długie blond
włosy, zielone oczy i pełne usta. Kiedy
się śmiała, co zdarzało się nad wyraz
rzadko – właściwie tylko po alkoholu –
pokazywała piękne, lśnące bielą zęby,
przywodzące na myśl reklamę pasty do
zębów. Ze wszystkich dziewcząt
i kobiet, z którymi mieszkała
i pracowała, była najpiękniejsza i często
ścigały ją pożądliwe spojrzenia
mężczyzn. Jednak należała niemal na
wyłączność do jednego z nich i tylko
w wyjątkowych wypadkach mógł ją
posiąść ktoś inny.
Maria trzymała w dłoni papierosa,
kiedy podszedł do niej Carlos,
wysportowany i bardzo umięśniony
trzydziestolatek.
– Zgaś peta – powiedział
rozkazującym tonem. – Jedziemy na
zakupy.
Dziewczyna bez słowa zdusiła
niedopałek, zarzuciła na ramiona
skórzaną kurtkę podbitą futerkiem
i poprawiła biały sweterek, który wraz
z bardzo obcisłymi jasnoniebieskimi
dżinsami podkreślał jej figurę. Na
koniec wsunęła stopy w jasnobrązowe
sportowe buty i spojrzała na Carlosa.
W jej oczach ani na chwilę nie pojawił
się wyraz jakichkolwiek emocji. Bez
słowa ruszyła za nim w stronę wyjścia,
gdzie czekał drugi mężczyzna. Mischa
był kierowcą. Razem z Carlosem
i jeszcze dwoma innymi ochroniarzami
pilnował jej i pozostałych dziewczyn.
Razem zeszli do garażu. Maria zajęła
miejsce na tylnym siedzeniu czarnego
mercedesa 300 SE z przyciemnionymi
szybami. Z zewnątrz nie dawało się
zobaczyć, kto siedzi w środku. Od
Dla Nataschy, Swietlany, Tatjany, Ivany… I wszystkich wykorzystywanych, maltretowanych i zniewolonych kobiet na świecie.
Piątek, 21 grudnia 2001 Zlatko i Goran skończyli zmianę i swoim wysłużonym, czternastoletnim oplem kadetem wracali do Seckbach, gdzie wspólnie wynajmowali maleńkie mieszkanie składające się z dwóch spartańsko urządzonych pokoi. Pracowali w firmie przewozowej w Höchst. Rano dowozili do szkół i ośrodków niepełnosprawne dzieci i młodzież. Od czasu do czasu wozili też seniorów, wycieczki szkolne i uczestników wyjazdów integracyjnych z różnych firm. Praca, którą ta dwójka mieszkających we Frankfurcie Chorwatów wykonywała od 1992 roku,
stanowiła spełnienie ich marzeń. Dzisiejsza jazda była dla nich ostatnim zadaniem w tym roku, bo następnego dnia, z samego rana, mieli wracać do Chorwacji, do domu. Czekali na to niecierpliwie już od tygodni. Zatrzymali się na światłach. Za oknami wył lodowaty, wieczorny wiatr. Goran odwrócił głowę w prawo i spojrzał na zewnątrz. – Tak przy okazji… Kończę z tym. Nie chcę tego ciągnąć – oznajmił. – O czym ty gadasz? – Zlatko popatrzył na przyjaciela z zaskoczeniem. – Doskonale wiesz, o co chodzi. Chcę się ożenić, mieć rodzinę, normalnie żyć… A nie mogę, dopóki siedzę w tym interesie. Rozmawiałem
już z szefem. – Serio? I co ci powiedział? – Zlatko się zaniepokoił. – A co mógł powiedzieć? – Goran wzruszył ramionami. – Stwierdził, że to moja decyzja, wypłacił mi pensję, życzył szczęścia. I tyle. – Że co?! – Zlatko z niedowierzaniem potrząsnął głową. – Nie, nie wierzę! Nie da ci, ot tak, zerwać z tym wszystkim. Nie ma mowy. Nikogo nie puszcza po dobroci. Goran sięgnął do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki i wyjął kopertę. Podał ją przyjacielowi. – Weź i sam przelicz. Dwa i pół tysiąca marek, wszystko zgodnie
z umową. – Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?! – Bo byś próbował mnie przekonywać, żebym tego nie robił. Sorry, stary, ale ja już dłużej po prostu tak nie pociągnę. – Nie rozumiem cię. Przecież siedzimy w tym interesie, od kiedy trafiliśmy do Frankfurtu. Co się z tobą stanie? Co będziesz robił? Jakąkolwiek znajdziesz robotę, dostaniesz najwyżej połowę tego, co ci wpada teraz! – I mam to gdzieś. Tak czy inaczej, nie zamierzam tego ciągnąć. Może zostanę w Chorwacji. Rozmawiałem już z kuzynem. Znajdzie mi jakąś pracę. – Odbiło ci. Nie możesz tak z marszu
wszystkiego rzucić. A o mnie pomyślałeś? Wydawało mi się, że jesteśmy kumplami. – Bo jesteśmy, i tego nic nie zmieni. Ale nie potrafiłbym spojrzeć Sanyi w oczy, gdybym dalej to robił. Już teraz mam z tym problem. Chcę się ożenić, mieć dzieci… Czwórkę, może nawet piątkę. Sanya zresztą też. – Jakoś nie mogę uwierzyć, że szef tak po prostu dał ci odejść. Wszystkie zlecenia robiliśmy razem. – Powiedział, że nie muszę się niczym przejmować, bo ma już kogoś na moje miejsce. Zdziwiłbym się, gdyby musiał długo szukać. – Jak tam chcesz, to twoja decyzja.
Skoro nie potrzebujesz już kasy, to droga wolna. Ja w każdym razie potrzebuję. Dociera do ciebie, że jeśli zostaniesz w Chorwacji, to praktycznie stracimy ze sobą kontakt? – O rany, nie przesadzaj. Powiedziałem tylko, że mogę tam zostać. To nie znaczy, że zakotwiczę na stałe już teraz. Może za kilka miesięcy albo za rok, a może w ogóle… Mam dość oszczędności, żeby przez jakiś czas sobie radzić. – Masz nierówno pod sufitem. Ale niech będzie. Jesteś dorosły, wiesz, co robisz. – Wiem. Długo nad tym myślałem. – I mówisz mi to wszystko dzień przed powrotem do domu… – Zlatko
skrzywił się z urazą. – Jesteś skończonym idiotą, że rezygnujesz z takiej kasy. – Niech ci będzie, jestem idiotą. Ale spróbuj zrozumieć, kocham Sanyę. – To twoje życie. Weszli do bloku, w którym setki ludzi mieszkały obok siebie, zachowując przy tym anonimowość. Wjechali windą na szóste piętro i otworzyli drzwi mieszkanka. Spakowane walizki czekały już na nich od poprzedniego wieczoru. Z szafki obok zlewozmywaka wyjęli po butelce piwa, włączyli telewizor. Popijając, rozmawiali o nadchodzącej przerwie świątecznej i o tym, co będą robili przez najbliższe trzy tygodnie
w zniszczonym przez wojnę domową Osijeku. Urodzili się w tym mieście, wychowali i razem chodzili do szkoły. Zaraz po wybuchu zamieszek uciekli do Niemiec, lecz nigdy się tu nie zadomowili. To była obca kultura i zupełnie inne życie. Mieli niewielu znajomych, a cały ich czas wypełniała praca. Otworzyli trzy puszki ravioli, podgrzali zawartość w starym garnku na małej kuchence gazowej i zjedli pierożki, przegryzając je kabanosami i pajdami białego chleba. Potem zapalili papierosy. Popijając piwo i śliwowicę, oglądali wiadomości z Chorwacji. Goran podrapał się po brzuchu. – Może wyskoczymy do Milanu? –
zaproponował. – Lepiej nie. – Zlatko pokręcił głową. – Musimy ruszać z samego rana. – Tylko jedno piwko, najwyżej dwa. I nie dłużej, jak do dziesiątej. – Niech ci będzie. Ale jak już, to od razu. – Zlatko wstał, włożył buty i kurtkę. Goran wyszedł do mikroskopijnej łazienki. Pojawił się po chwili. Kiedy chciał narzucić kurtkę, ktoś zadzwonił. Zaskoczony spojrzał na przyjaciela. Bardzo rzadko miewali gości. Ten podniósł słuchawkę domofonu, lecz nikt się nie odezwał. Za to rozległ się dzwonek do drzwi. Zlatko spojrzał przez wizjer i widząc znajomą twarz, wpuścił
gościa do środka. – Cześć – powiedział. – Właź. Chcesz śliwowicy? – Chętnie. – Siadaj. Coś się stało? Czy też przyjechałeś nam życzyć przyjemnego urlopu? – To też – odparł niewysoki, ciemnowłosy mężczyzna o przenikliwych, brązowych oczach. Miał na sobie czarny skórzany płaszcz i skórzane rękawiczki. Nie zdejmując ich, usiadł na jednym z krzeseł. Zlatko i Goran ścisnęli się na ławie po drugiej stronie stołu i napełnili alkoholem trzy literatki. – Ale nie tylko. Szef faktycznie przesyła serdeczne życzenia. – Wypił śliwowicę i mówił dalej: – I prosił,
żebym przekazał wam coś na drogę, w podziękowaniu za świetną robotę w tym roku. Troszkę gotówki nikomu jeszcze nie zaszkodziło, tym bardziej że Goran nie będzie już z nami pracował. Ale szef nie jest zły. Nikt nie rozumie tej decyzji lepiej od niego. Mówiąc to, sięgnął pod marynarkę. Zlatko i Goran spojrzeli na niego wyczekująco. Nie zdążyli powiedzieć choćby słowa, bo kule przebiły im czoła, następne dosięgły serc. Wystrzały były niemal bezgłośne – cichsze nawet niż odgłos korka wyciąganego z butelki szampana. Chorwaci znieruchomieli na ławie, z głowami odrzuconymi do tyłu
i wytrzeszczonymi oczyma. Mężczyzna z kamienną twarzą schylił się nad Goranem i Zlatkiem, przeszukał ich, znalazł kopertę z pieniędzmi i notatnik z listą nazwisk, który nie powinien trafić w ręce policji. Kiedy się upewnił, że niczego nie przeoczył, spojrzał na zwłoki dwójki przyjaciół i z kpiącym uśmiechem powiedział: – Szerokiej drogi. Zarezerwowałem wam miejsca leżące. Następnie wyszedł z mieszkania i zjechał windą na dół, gdzie jego partner czekał w samochodzie. Mógł wracać. Wykonał zadanie. 23 grudnia 2001 do 21 grudnia 2002
Śledztwo w sprawie dwóch zamordowanych Chorwatów prowadził wydział zabójstw K11 z Frankfurtu. Julia Durant i jej współpracownicy, Frank Hellmer, Peter Kullmer i Doris Seidel nie brali w nim udziału, bo akurat zajmowali się poszukiwaniami siedemnastoletniej dziewczyny, która zniknęła dwa miesiące wcześniej. Niestety, mimo intensywnej pracy przeszło dwudziestoosobowej grupy operacyjnej nie udało się natrafić na żaden ślad nastolatki. Jednak coraz więcej poszlak świadczyło o tym, że dziewczyna padła ofiarą przestępstwa, bo z zeznań nielicznych świadków wynikało, że po raz ostatni była
widziana pod dyskoteką, kiedy wsiadała do samochodu na zagranicznych numerach rejestracyjnych. W toku śledztwa udało się jeszcze ustalić, że rok przed zniknięciem Sabine zaczęła się prostytuować. Finansowała w ten sposób swój wystawny styl życia, o którym rodzice – jak twierdzili – nie mieli pojęcia. Pojawili się świadkowie, którzy mieli ją widzieć w dzielnicy czerwonych latarni w Amsterdamie, lecz nie udało się potwierdzić tych rewelacji. Ale mogło być i tak, że dziewczyna w międzyczasie zmieniła teren działalności. Na razie nie wiadomo było nawet, czy żyje. Śledztwo musiało toczyć się dalej, choć znacznie straciło na tempie. Przyśpieszenie
mogłoby nastąpić w chwili odnalezienia zwłok… Na tym etapie sprawa została odebrana Julii Durant i jej zespołowi i trafiła do krajowego urzędu policji kryminalnej, który miał ją dalej badać. Również w sprawie morderstwa Zlatka i Gorana, mimo rocznych intensywnych działań, nie natrafiono na żaden ślad sprawcy bądź sprawców. Na podstawie przebiegu zbrodni i opracowanego profilu psychologicznego zabójcy udało się ustalić jedynie, że Chorwatów prawdopodobnie zastrzelił zawodowiec. Wskazywał na to między innymi fakt, że ofiary otrzymały po dwa strzały, po jednym w głowę i w pierś, przy czym
morderca musiał siedzieć niecały metr od nich. Odciski palców odnalezione na miejscu zbrodni nie należały do żadnej z osób skatalogowanych w policyjnych bazach danych. Poza tymi należącymi do zabitych mężczyzn w domu zabezpieczono ślady linii papilarnych tylko jednej jeszcze osoby, pozostawione, zgodnie z opinią Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego, przez kobietę. Specjalista od daktyloskopii wyjaśnił, że usytuowanie odcisków wskazuje na okazjonalne trójkąciki, jakie urządzali sobie w mieszkaniu Chorwaci. Poza tym zamordowani prowadzili spokojny, niezwracający uwagi tryb życia i nie utrzymywali z nikim kontaktów
towarzyskich. Codziennie pojawiali się w pracy, gdzie byli zatrudnieni jako kierowcy autobusów i busów. Wśród współpracowników uchodzili za osoby bezkonfliktowe, pomocne i słowne. Byli bardzo lubiani przez szefa i pozostałą część załogi. Jednak nikt nie potrafił niczego powiedzieć o ich życiu prywatnym. Tylko w jednej knajpie, której klientela składała się w głównej mierze z Chorwatów, bywalcy coś niecoś wiedzieli na temat zabitych, lecz niewiele to dało. Zlatko i Goran często wpadali tam na piwo, zawsze we dwójkę. Nigdy nie towarzyszyli im znajomi. Z nikim też nie rozmawiali
o swoim życiu, więc tajemnica, którą skrywali, wciąż pozostawała nierozwiązana. Każdy ślad sprawdzany przez śledczych okazywał się ślepą uliczką, a jednak nie dawało się wyjaśnić ich śmierci inaczej jak jakimś mrocznym sekretem, dla kogoś wystarczająco niebezpiecznym, by zlecić ich zamordowanie. Niezależnie od hipotezy, jaką przyjmowała policja, szybko się okazywało, że nie znajduje ona potwierdzenia w faktach. Po sześciu miesiącach bezowocnego śledztwa sprawę przejął kolejny zespół, który również do niczego nie doszedł. Po roku od odnalezienia zwłok dwójki Chorwatów dochodzenie zostało zawieszone w oczekiwaniu na nowe
informacje. Pracownicy wydziału zabójstw K11 zajęli się aktualnymi sprawami, których nie brakowało. Cztery osoby zaginione w ciągu jednego miesiąca, w tym jedno dziecko, do tego zwłoki zmasakrowane tak, że nie sposób ich było zidentyfikować, znalezione przy stopniu wodnym w Greisheim… Specjaliści z Instytutu Medycyny Sądowej oceniali, że leżały tam przynajmniej od roku. Dwaj mężczyźni o nieposzlakowanej opinii padli ofiarą zaplanowanego morderstwa przeprowadzonego przez zawodowca, przy czym nie znaleziono nawet cienia motywu. Pewnego dnia akta śledztwa znów trafią na czyjeś biurko, bo przecież
musiał istnieć powód owej śmierci. Jaką zatem tajemnicę Goran i Zlatko zabrali ze sobą do grobu? Może jeszcze uda się ją wyjaśnić. Kiedyś. Poniedziałek, 3 listopada 2003 Maria Volescu, dwudziestoletnia Mołdawianka o rumuńskich korzeniach rozmawiała z trzema równie młodymi koleżankami. Nie była wysoka, za to – choć bardzo szczupła – miała wybitnie kobiecą figurę o wyraźnie zarysowanych, choć nie przesadnych krągłościach. Do tego długie blond włosy, zielone oczy i pełne usta. Kiedy się śmiała, co zdarzało się nad wyraz rzadko – właściwie tylko po alkoholu – pokazywała piękne, lśnące bielą zęby, przywodzące na myśl reklamę pasty do
zębów. Ze wszystkich dziewcząt i kobiet, z którymi mieszkała i pracowała, była najpiękniejsza i często ścigały ją pożądliwe spojrzenia mężczyzn. Jednak należała niemal na wyłączność do jednego z nich i tylko w wyjątkowych wypadkach mógł ją posiąść ktoś inny. Maria trzymała w dłoni papierosa, kiedy podszedł do niej Carlos, wysportowany i bardzo umięśniony trzydziestolatek. – Zgaś peta – powiedział rozkazującym tonem. – Jedziemy na zakupy. Dziewczyna bez słowa zdusiła niedopałek, zarzuciła na ramiona
skórzaną kurtkę podbitą futerkiem i poprawiła biały sweterek, który wraz z bardzo obcisłymi jasnoniebieskimi dżinsami podkreślał jej figurę. Na koniec wsunęła stopy w jasnobrązowe sportowe buty i spojrzała na Carlosa. W jej oczach ani na chwilę nie pojawił się wyraz jakichkolwiek emocji. Bez słowa ruszyła za nim w stronę wyjścia, gdzie czekał drugi mężczyzna. Mischa był kierowcą. Razem z Carlosem i jeszcze dwoma innymi ochroniarzami pilnował jej i pozostałych dziewczyn. Razem zeszli do garażu. Maria zajęła miejsce na tylnym siedzeniu czarnego mercedesa 300 SE z przyciemnionymi szybami. Z zewnątrz nie dawało się zobaczyć, kto siedzi w środku. Od