Wiesi, niezwykłej i szlachetnej osobie,
którą miałam szczęście poznać,
książkę tę dedykuję
Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w procesie powstawania
„Listy Olafa”. Bogusi Milewskiej za cenne uwagi i wnikliwą analizę tekstu, śp.
Halinie Mickiewicz za podtrzymywanie we mnie zapału do dalszej pracy,
Mariuszowi Wasilewskiemu i Wandzie Moskal za konstruktywną krytykę oraz
Tinie Nawrockiej za projekt okładki.
Szczególnie serdecznie dziękuję także Małgorzacie Pawelczyk za wyrażenie
zgody na użycie nastrojowego zdjęcia Podlasia jej autorstwa.
Rozdział I
Głosy: cienkie, grube i pośrednie zlewały się w jeden melanż, wypełniając
wnętrze małego salonu. Dwadzieścia kobiet w różnym wieku – aż dziwne, że tyle
ich zmieściło się w tak ciasnym pomieszczeniu – w rozleniwionych pozach
rozsiadłe na kanapach, krzesłach, podnóżkach, a nawet na podłodze, miały jedną
rzecz wspólną, oprócz oczywiście posiadania tej samej płci – wszystkie były
samotne: z wyboru, ze zarządzenia losu lub Opatrzności, jak to podkreślały te
wierzące. Najstarsza z nich, siedemdziesięcioletnia, przed miesiącem zdecydowała
się opuścić męża. Poprosiła o ciszę, – „z racji mojego wieku i doświadczenia” –
stanęła na środku pokoju, wyprostowawszy swoją lekko pochyloną, drobną postać
ubraną w dystyngowane beże. Jej twarz, poorana zmarszczkami, obramowana
śnieżnobiałymi, puszystymi włosami miała niezwykle uroczysty wyraz.
– Nigdy nie zapomnę wydłużonej miny tego durnia, mojego męża, kiedy
oznajmiłam, że mam już dość. W pięćdziesiątą rocznicę ślubu rzuciłam fartuchem
o ziemię i wyszłam tak, jak stałam, w szlafroku i kapciach. Biszkopt na tort został
w piekarniku, nawet go nie wyjęłam – wzrokiem tryumfatorki obrzuciła wszystkie
słuchaczki, a zmarszczki wokół ust pogłębiły się od szerokiego uśmiechu,
ukazującego równe, prawdopodobnie sztuczne zęby.
„Zdobyć się na taki wyczyn pod koniec życia? To bohaterstwo.” – Patrzyły
na nią z podziwem. Wiedziały z własnego doświadczenia, jak ciężko jest podjąć
taką decyzję. A w podeszłym wieku? Po wielu latach małżeństwa? Nie
przypuszczały, że jest to w ogóle możliwe.
– I co, gdzie poszłaś? – Wlepiły w nią zafascynowane oczy.
– Wróciłam po kilku godzinach spacerowania po parku. Cholernie zmarzłam,
a i ludzie gapili się na mnie jak na pomyloną. Następnego dnia miałam atak
reumatyzmu, jak nigdy dotąd.
Chwycił je napad śmiechu. Spodziewały się dramatycznej opowieści, a ona
kończy się tak prozaicznie.
– Mąż się ucieszył?
– Obraził. Ale kiedy zaczęłam pakować walizki, ocknął się. Krzyczał, że i
tak wrócę, że bez niego nie dam sobie rady.
Ciągnęłaby jeszcze opowiadanie o tym, jak ułożyło się jej nowe życie,
samej, bez mężczyzny, ale każda z kobiet aż się paliła, aby podzielić się swoją
historią. Przecież po to tu przyszły. Owszem, mogły wysłuchać tych innych, lecz
najważniejsze było wyrzucenie nagromadzonych przez lata własnych bólów i
rozczarowań, których nie otuliła miłosierna zasłona zapomnienia. Pamiętały
wszystkie, nawet najdrobniejsze sprzeczki, kłótnie, obraźliwe słowa. Zaczęły
wykrzykiwać jedna przez drugą. Musiały maksymalnie wykorzystać to spotkanie,
starannie mailowo planowane.
– Cicho, baby. Ja pierwsza mówię, bo to ja założyłam bloga „Samotne, ale
nie w sieci”... – Basia wstała, obciągając na szerokich biodrach niezwykle krótką
miniówę. Zachwiała się w czarnych szpilkach, wbitych na zgrabne nogi o mocnych
łydkach. Czarny, przylegający do ciała T-shirt, uwydatniał szerokie, umięśnione
ramiona. Emanowała z niej siła, niemalże męska. Ta kobieta prawdopodobnie szła
w życiu szeroką drogą, nie oglądając się za siebie czy na boki. Niejedna z
obecnych patrzyła z podziwem, obiecując sobie w duchu brać z niej przykład.
– Pozbyłyśmy się facetów nie po to, aby płakać i oglądać się za portkami.
Tylko my możemy zapewnić sobie szczęście. Piję za wszystkie baby, które
wydostały się z sieci męskich macek! – uniosła kieliszek, a inne uczyniły to samo.
– A teraz niech każda się przedstawi i opowie, jak to się stało, że wybrała
samotność.
W milczeniu słuchały kolejnych opowieści, czasami któraś pociągnęła
nosem lub otarła łzę. Były to niewesołe historie, chociaż starały się podejść do nich
z humorem. Przewijały się w nich awantury, niekończące się raczej rękoczynami –
to już nie te czasy, kiedy kobiety potulnie znoszą przemoc fizyczną. Ta werbalna
potrafi czynić o wiele większe spustoszenia. Na to najbardziej się skarżyły. Żyły
pod jednym dachem z tak zwanymi najbliższymi osobami, a niezmiernie rzadko
lub nigdy nie słyszały miłych, ciepłych słów. W chwilach kryzysów, kiedy
potrzebowały przytulenia, pogłaskania po głowie i kilku komplementów były
„pocieszane” maksymami – „nie histeryzuj”, „powinnaś pójść do psychiatry”, – a
najbardziej nienawidziły zdań zaczynających się od słów: „ty zawsze”.
U Danki drgały nerwowo usta podczas opowiadania o wiecznie
marudzącym, niezadowolonym mężu, któremu do długiej listy wad dołączyła
alkoholizm i niewierność.
– Po kilku latach znoszenie skoków w bok, mając zawsze nadzieję, że tym
razem będzie to ostatni, straciłam cierpliwość i postanowiłam się odegrać.
Znalazłam sobie kochanka, niestety tak brzydkiego, że musiałam się upijać, aby się
z nim przespać. I tak wpadłam w nałóg, a mój mąż nie okazał cienia zazdrości. Po
prostu mu nie zależało – głos opowiadającej załamał się przy ostatnich słowach.
Ciche chichoty, wywołane zabawną historią umilkły. Spoglądały na młodą
kobietę z sympatią, a potem otoczyły ją kołem i jedna przez drugą zaczęły
pocieszać. Nie miały już ochoty na zwierzenia. Wszystkim zrobiło się niezmiernie
smutno i pewnie dołączyłyby się do pochlipywań Danki, gdyby nie Baśka, która
czuwała nad przebiegiem spotkania. Rzuciła hasło wypicia wina, a potem włączyła
telewizor.
– Słuchajcie, co będziemy płakać. Było, minęło, a teraz przed nami nowa
era. Obejrzymy program o dekoracji wnętrz Dagi Pokus. To już trzeci odcinek
zupełnie nowego cyklu. Widziałam te dwa, mówię wam, super, jakby dla nas.
Przerabia domy samotnych kobiet.
– Taka filantropka? Poprzedni program miała o upośledzonych dzieciach.
Urządzała dla nich pokoje. – Danka opanowała się już zupełnie i z przyjemnością
włączyła się do rozmowy. Dekorowanie było jej pasją.
– Coś ty. Takie baby jak ta Daga robią coś dla innych tylko dla rozgłosu, a
nie z serca.
– Cicho, potem pogadamy. Zaczyna się.
Posłusznie zamilkły i zaciekawione wpatrzyły się w ekran. Rozległa się
dynamiczna muzyczka i na ogromnej tęczy zjechała postawna kobieta około
sześćdziesiątki, ubrana w niezwykle barwne, powiewne szaty. W radosnym geście
rozpostarła ramiona, pomiędzy którymi pojawiła się nazwa –
HokusPokusDagaShow.
– Ona tak się nazywa.
– Hokuspokus? – zażartowała jedna z kobiet.
– Tylko Pokus. Dagmara Pokus. Może to ksywa?
Z wytężoną uwagą śledziły, jak Dagmara Pokus weszła do bardzo
zniszczonego domu i zaczęła prezentować wnętrze, podkreślając brzydotę i
beznadziejne urządzenie, co z pewnością nie było miłe dla właścicielki, która
drepcząc obok, próbowała się tłumaczyć zająkliwym głosem, że to z braku
pieniędzy i czasu jest tak źle. W międzyczasie ekipa programu wnosiła różne
narzędzia, drabiny, puszki z farbami. Do Dagmary podszedł szczupły, średniego
wzrostu mężczyzna, schwycił ją za rękę i pociągnął do jednego z pokoi. Reszta
osób zaczęła przesuwać meble i przykrywać je plastikową folią.
– Ja tego faceta znam! – wykrzyknęła Roma, niska szatynka o długich,
prostych włosach i woskowo białej cerze. – Poznałam go…
– Nie przeszkadzaj, potem opowiesz – kobiety zaprotestowały chórem.
Roma posłusznie nie odezwała się podczas całego programu, udając
zainteresowanie tym, co się działo. Ale naprawdę śledziła tylko jego – mężczyznę,
tak niedawno poznanego. Nie mogła oderwać wzroku, zauważyła tyle szczegółów,
które podczas pierwszego spotkania uszły jej uwadze. Chociażby chód, męski,
energiczny, a jednocześnie trochę koci, tak jakby stąpał na palcach. Śmiesznie
gestykulował, zamaszyście, szeroko rozkładając ramiona. Jego uśmiech był
szczery, chwilami może ironiczny, szczególnie gdy zwracał się do szefowej. Roma
niecierpliwie wyglądała końca odcinka i kiedy wreszcie nastał, poderwała się z
fotela.
– No to słuchajcie. Ten facet, który cały czas jest z Dagą…
– Co ty w nim widzisz? Z wyglądu nic specjalnego.
– Pozory mylą. Mówię wam, kompletnie mnie poraził.
– Tak dobrze go znasz?
– Gdzie tam. Widziałam go zaledwie raz, u koleżanki. To u niej był program
tej wariatki, no i zajrzałam z ciekawości. Akurat dom był prawie pusty, bo ekipa
wybrała się na lunch. Został w nim tylko Olaf – tak mu na imię. Od razu
przeszliśmy na „ty”, a potem spojrzał na mnie tak jakoś szczególnie, aż ciepło mi
się zrobiło. Zachęcona zaczęłam go wypytywać o program.
– I co, zarzucił cię plotkami? Tacy z mediów to mają gadane.
– Nie, prawie nic nie mówił. Potem zdałam sobie z tego sprawę. On głównie
słuchał.
Roma na chwilę przymknęła oczy i znieruchomiała. Starała się odtworzyć w
pamięci tę scenę.
Weszła swobodnie do dobrze znanego pokoju, spodziewając się zastać tłum
ludzi, a tymczasem był tam jedynie on. Długo nie zauważał jej obecności, mogła
więc dobrze mu się przypatrzeć. Był pochylony nad starą ramą, dlatego dostrzegła
tylko jego profil, zasłonięty częściowo spadającymi na oczy pasmami
ciemno–blond włosów, w których gdzieniegdzie prześwitywały srebrne nitki. Jedną
ręką przytrzymywał ramę, a drugą wcierał w nią jakiś brunatny płyn, który czerpał
z plastykowego pojemnika. Jego ruchy były spokojne, rozważne. Mężczyzna nagle
odwrócił się i spojrzał prosto na nią. Zmarszczył szerokie, zrośnięte nad nosem
brwi, ale nie w gniewie, tylko… No właśnie, skąd przyszło jej wtedy do głowy, że
to spojrzenie oznaczało coś więcej niż tylko zwykłą ciekawość? Jego piwne oczy
wydawały się zbyt duże w szczupłej twarzy. Ich spojrzenie zdawało się mówić: –
„kto ty jesteś, taka ładna? To nie przypadek, że się spotykamy.” A potem
wywiązała się między nimi rozmowa, z pozoru nic nie znacząca. Przedłużała ją,
wymyślając na siłę pytania dotyczące jego pracy, a on udzielał krótkich i
rzeczowych odpowiedzi. Dopiero po wyjściu z domu przyjaciółki zorientowała się,
że powiedziała temu obcemu mężczyźnie niemalże wszystko, co chciała kiedyś
przekazać mężowi. A przecież Olaf o nic nie pytał.
– On słuchał – powiedziała cicho, jakby do siebie, a nie do otaczających ją
kobiet. Spojrzały po sobie z niedowierzaniem. Mężczyzna, który potrafi słuchać?
Dotychczas nie spotkały takiego.
– A może jest gejem?
– Ma żonę. Zauważyłam obrączkę – westchnęła ciężko, unikając
badawczych, trochę szyderczych spojrzeń nowych znajomych.
„Zadurzyłaś się w żonatym facecie, ty głupia” – zdawały się mówić.
„Nie, nie jestem zakochana. A może jednak? To wtedy, kiedy wypowiedział
te dwa słowa.”
Podała mu rękę na pożegnanie, a on przytrzymał ją dłużej, niż wypadało.
Oblała się rumieńcem i szybko wyszła z pokoju, niemalże uciekła. Czy dwa słowa
mogą zmienić tak wiele?
„Jesteś piękna” – dawno, nawet w marzeniach zrezygnowała z miłości, a tu
tak nagle, jedynie dwa słowa …
Spotkanie dobiegało końca. Kobiety już prawie wszystko wiedziały o sobie,
a w szczególności o swoich związkach. Opisały byłych partnerów w jednoznaczny
sposób: łotry, wygodnisie, egoiści, szubrawcy, pozbawieni odrobiny ludzkich
odruchów. Prawie żadna nie przyznała, że po części rozpad małżeński był z jej
winy. Nagadały się i nagle zapadła cisza. Czy to alkohol, wypity w dużych
ilościach, był temu winien, że ciężko opadły na fotele i kanapy i ponuro zapatrzyły
się przed siebie, myśląc o powrocie do domu, w którym nikt ich nie zapyta – „jak
ci minął dzień?”
1.
Dagmara otworzyła drzwi nowego, szmaragdowego bmw i ogarnęło ją to
samo uczucie radości jak wtedy, kiedy czyniła to po raz pierwszy. Z przyjemnością
i dumą obserwowała zatrzymujących się przychodniów. Mężczyźni obrzucali
pożądliwymi spojrzeniami lśniącą karoserię, omijając ją obojętnym, a wręcz
wrogim wzrokiem.
„Po co babie taki samochód?” – zdawał się mówić.
Kobiety czyniły odwrotnie. Nie zwracając uwagi na auto, chłonęły każdy
szczegół ekstrawaganckiego ubioru Dagi; luźnej, jedwabnej sukienki z
wymalowaną wielką papugą, kapelusza z czarnego welwetu otaczającego głowę
ścisłą obręczą zakończoną fantazyjnym, jaskrawo–pomarańczowym kwiatem.
Niejedna kończyła oględziny wykrzykując: – „ach to ta od programu!” Niektóre z
dziką satysfakcją zauważały, że gwiazda roztyła się ostatnio i pewnie stąd te luźne
szaty. Jej twarz też się postarzała i nawet mistrzowsko wykonany makijaż nie mógł
zakryć zmarszczek.
A potem podchodziły z prośbą o autograf i Daga chętnie je rozdawała.
Lubiła być zauważona. Wsiadła do pachnącego nowością wnętrza, zapięła lśniący
pas i ruszyła, żegnana zazdrosnymi lub pełnymi podziwu spojrzeniami. Powoli
jechała przez osiedle Kabaty. Wprowadziła się tutaj kilka lat temu i nigdy nie
żałowała decyzji. Obszerne mieszkanie na ostatnim piętrze z wyjściem na taras i z
widokiem na Las Kabacki było jej oazą spokoju, przystanią, do której z ulgą
wracała po całodziennej gonitwie. Zajechała do podziemnego garażu, starannie
parkując Titanica: tak nazwała samochód, na przekór zabobonnym ostrzeżeniom
przed słynnym imiennikiem, z którym wiadomo, co się stało.
– Samochód to nie statek – odparowywała.
Kupiła go w momencie, kiedy zdawało się jej, że rzeczywiście utonie w
morzu rozpaczy. To wtedy Tomek ją zostawił i robiła wszystko, żeby się
pocieszyć. Zobaczyła samochód w katalogu i bez zastanowienia zamówiła u
dealera. Nie mogła doczekać się telefonu z radosną nowiną, że już jest! Stan
upojnego oczekiwania pomagał zapomnieć o obecnej sytuacji. Kiedy w salonie
bmw wreszcie ujrzała auto, serce zabiło jej podobnie jak przy pierwszym
pocałunku z Tomaszem.
– Jaki piękny! I ten kolor, po prostu bajka! Mój cudny Titanic! –
wykrzyknęła na głos i podskoczyła z radości jak mała dziewczynka.
– Nie boi się pani tej nazwy? – Sprzedawcę rozśmieszyła jej reakcja.
– Jestem obecnie na dnie morza, mogę wyłącznie wypłynąć na powierzchnię
i ten samochód mi w tym pomoże!
I tak rzeczywiście się stało. Od tego momentu przestała łykać środki
uspakajające, zaczęła lepiej spać i życie potoczyło się w miarę normalnie, chociaż
czasami, szczególnie wieczorem, nachodziły ją momenty załamań.
*
Dagmara wjechała windą na czwarte piętro i wyciągnęła klucze z
jaskrawożółtej torebki.
– Mam cię! – usłyszała niski, męski głos i jakieś ręce zasłoniły jej twarz.
– Aaa! – wydała z siebie przeraźliwy okrzyk, starając się wyrwać
napastnikowi.
Usłyszała śmiech. Odwróciła się i zobaczyła Olafa.
– Aleś mnie nastraszył. Co tu robisz?
– Zapomniałaś, zorganizowana kobieto, że mieliśmy się spotkać dziś o
piątej? Czekam na ciebie już od godziny.
– O Boże, rzeczywiście. Ale dlaczego nie zadzwoniłeś?
– Na szczęście miałem przy sobie książkę, a w biurze powiedzieli mi, że
pojechałaś do domu. Cierpliwie czekałem na boginię i otóż i ona. Czas zaostrza
tylko apetyt. Przez tę całą godzinę wyobrażałem sobie, jak będziesz ubrana,
uczesana, jak…
– I co, rozczarowałeś się? – Dagmara kokieteryjnie wykonała półobrót,
przykładając od niechcenia rękę do kapelusza i próbując w ten sposób zwrócić
szczególną uwagę na ten element ubioru.
– Zachwycająca jak zwykle – Olaf obrzucił ją spojrzeniem znawcy. – Ten
kapelusz, gdzieś go kupiła? A suknia? O sandałki już nie pytam.
Dagmara otworzyła drzwi i wprowadzając gościa do wnętrza, trajkotała z
upodobaniem, w jakich sklepach nabyła wszystkie części garderoby. Olaf
przysłuchiwał się w milczeniu, wpatrzony z uśmiechem w kobietę, którą znał od
tak dawna. Wiedział, że nic nie wprawi ją w lepszy humor niż kilka pochwał na
temat wyglądu.
„Dlaczegóż więc jej tego nie powiedzieć?” – zwłaszcza, że czekała ich
poważna rozmowa i będzie lepiej, gdy Daga zbyt szybko nie straci dobrego
samopoczucia. A zresztą lubił ludziom mówić komplementy, szczególnie
kobietom, gdyż przyjmowały je z taką wdzięcznością! Wypowiadał je szczerze,
gdyż niemalże zawsze potrafił zauważyć coś godnego uwagi.
– Siadamy? Czego się napijesz? A swoją drogą też wyglądasz niczego sobie.
Podoba mi się ta marynarka. Nowa?
– Może być jakiś sok z wodą i lodem. Cholerny upał. Marynarka to prezent
od Aldony. A ty idealnie wpasowałaś się w pogodę z tym tropikalnym kostiumem.
Dagmara wyszła do kuchni, a on rozsiadł się na kanapie i leniwym
spojrzeniem obrzucił wnętrze salonu, które znał niemalże na pamięć, podobnie jak
całe mieszkanie.
– Od lat nic tu nie zmieniłaś.
– Szewc bez butów chodzi – zaśmiała się, wnosząc na srebrnej tacy dwie
wysokie szklanki i dzbanek pełen soku.
– A jednak je lubię, chociaż nie raz chciałam w nim zmienić to i owo.
Szczególnie… kiedy... jak wiesz, wtedy miałam ochotę wyrzucić wszystko i kupić
wyłącznie łóżko i stół. – Dagmara nagle spochmurniała i usiadła na kanapie obitej
materiałem w tęczowe koła.
– Coś ty. Ty i Zen? To nie dla twojej bogatej natury – zaśmiał się trochę
sztucznie.
Chciał jak najszybciej zapobiec rozgadaniu Dagmary na temat rozwodu,
gdyż to na pewno wprowadziłoby ją w wisielczy nastrój.
– Tak uważasz? Bogata natura – tego mi jeszcze nikt nie powiedział. –
Uśmiech zadowolenia przywrócił na jej do niedawna zasępionej twarzy łagodny,
czuły wyraz, odmładzający ją o prawie dziesięć lat.
– Wiesz, Olaf, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Ten cały show, sława i
uznanie nie dają mi tyle radości, co twoja przyjaźń.
– Zawsze do usług. – Pocałował ją w rękę. – Zaczerwienił się i spuścił
wzrok. Poczuł się trochę niekomfortowo. Wyjął z plecaka laptopa i położył na
stole.
– Masz tu całą korespondencję z ostatniego tygodnia. Posortowałem na:
beznadziejne, mogą być, dobre, bardzo dobre i super. Trzeba przyznać, że niektóre
kobiety przeżyły niesamowite rzeczy.
– Pokaż te super.
Pochylili się nad ekranem komputera. Na wyrazistej twarzy Dagmary od
razu było widać, czy historia przypadła jej do gustu czy nie.
– O, ta jest dobra – jaskrawofioletowym paznokciem stuknęła w laptopa.
– Inne są lepsze, przeczytaj.
– Nie, tę bierzemy. Lesbijki i geje są na topie. Ludzie masami będą to
oglądać. No, już sobie wyobrażam te komentarze – jedne zachwycone, a w innych
oplują mnie i obrzucą zgniłymi jajami. Ale najważniejsze, żeby się interesowali,
bez znaczenia, w jaki sposób. To zwiększa oglądalność, która ostatnio drastycznie
spadła. – Usta Dagmary wygięły się w żałosną podkówkę jak u małego dziecka tuż
przed wybuchem płaczu. Ostre, ostrzegawcze spojrzenie Olafa przywróciło ją do
równowagi.
– Aha, willa jest z lat siedemdziesiątych – kontynuowała z udawaną
swobodą, walcząc z nieposłusznymi łzami spływającymi powoli po upudrowanych
policzkach. – O tu, zobacz, pisze, że ma olbrzymią łazienkę.
– Dziwne jak na gierkowską epokę. A więc urządzi się tej kobiecie łazienkę,
ale na dwie osoby. Może nawiąże jakiś romans? Zaraz, a może ma już kogoś? Nie
pisze o tym? – końcowe dwa zdania wymówiła już normalnie, bez tak ostatnio
częstego rozczulanie się nad sobą.
– Niestety nie.
– No, jeśli jest sama to można by ogłosić, że czeka na miłość, tym razem
zgodną z jej orientacją, którą całe życie musiała ukrywać. Widziałam taką
fantastyczną łazienkę w Elle Decor. Trochę się przerobi, podpyta tę Romę, jakie
kolory najlepiej lubi, rzuci się hasło: – „szukam miłości, tym razem prawdziwej”,
albo…
– Kobieto mego życia, gdzie jesteś? – wtrącił Olaf trochę ironicznie.
– O, to nawet lepsze. Ale hasło to sprawa drugorzędna. Trzeba się
skontaktować z tą babką i przedstawić jej pomysł. Daję ci na to tydzień.
– Jak zwykle projekt na wczoraj.
– Jak zwykle wywiążesz się znakomicie. I za to cię cenię. Za talent.
– Tylko za to?
Trochę melancholijnie spojrzała na niego i pokiwała głową.
– Po co mam ci prawić komplementy? Było, minęło. Może i dobrze, jestem
dla ciebie za stara.
– Och, od razu za stara. Kobieta jest jak dobre wino. A ty, przyznaję, jesteś
tym dobrze wysezonowanym. Cheval Blanc, rocznik tysiąc dziewięćset
pięćdziesiąty drugi.
Dagmara pokraśniała z zadowolenia. Takiego komplementu jeszcze nie
słyszała. Ten mężczyzna zadziwiał ją na każdym kroku. Ponownie nalała do
szklanki wody z sokiem, wpatrując się z zamyśleniem w kostkę lodu wypływającą
na powierzchnię.
„Jest jak ja samotna, z pozoru zimna i trzymająca się twardo, ale z czasem
coraz bardziej topniejąca, aż przyjdzie czas, kiedy już i z niej i z mojej zaciętości
nic nie zostanie. Zacznę wtedy…”
Zacisnęła mocno dłoń obejmującą szkło i całą siłą woli zatrzymała myśl, nie
pozwalając jej się rozwinąć. Wiedziała aż nadto dobrze, że tego typu rozważania
trzeba zabijać w zalążku.
2.
Witam Pani Romo,
Przyznaję, że po przeczytaniu Pani listu byłem bardzo wzruszony. Udawanie
przez lata kogoś, kim się nie jest, musi być okropne. Nareszcie ma Pani to za sobą.
Cieszę się, że poznam Panią właśnie w tym momencie życia, kiedy uzyskała Pani
wolność. Wczoraj rozmawiałem z Dagmarą Pokus i mam dobrą wiadomość. Z
dwustu propozycji, które nadesłano do naszego biura, Pani oferta została wybrana.
Gratulacje!
Po wnikliwym zapoznaniu się z Pani historią podjęliśmy decyzję o
przebudowie łazienki w Pani domu. Przez najbliższy tydzień będę pracował nad
projektem. W związku z tym pragnąłbym Panią spotkać możliwie jak najszybciej,
aby omówić szczegóły wystroju nowego pomieszczenia.
Proszę o przesłanie dokładnych wymiarów i planu łazienki.
Pozdrawiam serdecznie
Olaf Popiel – kierownik artystyczny HokusPokusDagaShow
„W związku z tym pragnąłbym Panią spotkać możliwie jak najszybciej, aby
omówić szczegóły przebudowy nowego pomieszczenia.”– Roma wlepiła wzrok w
ekran komputera, czytając jeszcze raz ostatnie zdanie, jakby nie dowierzała swoim
oczom.
– Oliwia, cudownie! Zostałam wybrana!
– Co się stało? – Oliwia weszła do pokoju matki.
– Czytaj – Roma wskazała na maila od Olafa.
Oliwia przebiegła oczami treść listu. Jej twarz, niemalże kopia matczynej,
nagle spochmurniała.
– Mam nadzieję, że nie opowiedziałaś, jak było i jest naprawdę?
– To jest wyłącznie nasza tajemnica. Nie bój się – Roma przytuliła córkę.
Dziewczyna pozwoliła się trzymać w uścisku, lecz nie potrafiła się rozluźnić.
Roma to wyczuła.
– No już dobrze. To było dawno temu. Nie myślmy o tym.
– Masz rację – Oliwia wyswobodziła się z objęć Romy, na pozór spokojna.
Tylko jej błyszczące, trochę załzawione oczy świadczyły o przed chwilą przebytym
wzruszeniu.
– Powiedz lepiej, coś ty nakłamała, żebym cię nie wsypała, kiedy ten facet
przyjdzie. A w ogóle do czego ci to potrzebne? – delikatne, jak pomalowane
cienkim pędzelkiem czarne brwi Oliwi uniosły się na białym czole w nieme znaki
zapytania.
– Nie martw się. To nic groźnego. Po prostu chciałam coś zmienić w domu, a
nie mam na to kasy. Wymyśliłam, że jestem lesbijką i mąż mnie opuścił.
– Czyś ty oszalała?! – Duże, szare oczy Oliwi aż poczerniały z wściekłości. –
Przecież to pójdzie na całą Polskę. A na uczelni będę miała kompletny obciach.
Matka – lesba. Wszyscy będą mnie podejrzewać o to samo. Jak mogłaś mi coś
takiego zrobić?
– Nie pomyślałam o tym. Przepraszam – Roma spojrzała na córkę błagalnym
wzrokiem.
– Możesz to odwołać?
– Spotkam się z Olafem i z nim pogadam. Albo, może na czas programu
zmienię imię i nazwisko? Nikt się nie domyśli, że jestem twoją matką. Przecież
jeszcze żadna koleżanka z uniwerku cię nie odwiedziła.
– Ty masz dobrze, pracujesz w domu, masz trzy kumpele na krzyż. A ja?
Wchodzę w nowe układy. Dlaczego ci tak zależy na tym programie?
– Podoba mi się Olaf.
Na delikatnej twarzy dziewczyny wystąpił rumieniec, wydatne usta
wykrzywiły się w grymasie. Jej tak ładna twarz stała się w jednej chwili
odpychająca.
– Może lepiej, abyś była lesbijką. Chcesz wprowadzić do tego domu faceta?
No to wtedy ja się wynoszę. – Obrzuciła matkę pełnym nienawiści spojrzeniem i
wyszła trzaskając drzwiami.
Ta rozmowa nie powinna wzburzyć Romy, gdyż przez ostatni rok bardzo
rzadko potrafiła normalnie rozmawiać z córką. Lecz tym razem został poruszony
temat od wielu lat pozornie zapomniany.
„Muszę pomyśleć o sobie. Przecież już tak niezmiernie długo jestem sama.
Najlepszy okres życia poświęciłam wyłącznie dziecku.”
Witam Panie Olafie,
Siadła do pisania listu, nie myśląc o córce.
„Trzeba z tym raz na zawsze skończyć. Zamknąć stary rozdział, jak zamyka
się skrzynię z niepotrzebnymi ubraniami.”
Dziękuję za maila. Ogromnie się ucieszyłam z takiego wyróżnienia. Możemy
się spotkać jeszcze w tym tygodniu? Piątek wieczór, siódma?
W załączniku znajdzie pan dokładny plan łazienki. Willa nic się nie zmieniła
od czasu budowy, więc może pan sobie wyobrazić, jak wygląda. A łazienka jest
najgorsza ze wszystkich pomieszczeń.
Mój numer komórki i adres….
Roma na moment przestała pisać. Podając namiary, poczuła się już związana
z tym mężczyzną.
„Czy dobrze robię? Może Oliwia ma rację?” – ogarnął ją nagły niepokój.
3.
– Kochani, zebraliśmy się po to, by omówić nowy projekt – Dagmara rzuciła
specyficzne spojrzenie, które zawsze przybierało uroczysty charakter, kiedy miała
coś zaanonsować podwładnym, tym razem zgromadzonym wokół dużego stołu w
jednym z pomieszczeń studia.
– Będzie to łazienka. Na dwie osoby. Urządzimy ją tak; narożna wanna,
prawdopodobnie jacuzzi, obszerna kabina prysznicowa, dwie umywalki, wieszak z
podgrzewaczem na ręczniki, no i oczywiście ubikacja z bidetem, pewnie
oddzielona ścianką działową, a może tylko parawanem. Olaf pokaże wam plany i
wstępny rysunek. Kolory i szczegóły wykończenia zostaną przedyskutowane z
właścicielką już jutro.
– Co to za babka? Dlaczego właśnie ona? – posypały się pytania.
– Nazywa się Roma Głowacka. Mieszka w dosyć obskurnej willi na
Bielanach. Mąż opuścił ją stosunkowo niedawno, kiedy mu powiedziała, że jest
lesbijką.
– Oj, czuję, że posypią się maile z atakami. – Aniela, malarka, spojrzała po
zebranych, a na jej twarzy widać było wyraz dezaprobaty.
– I o to chodzi! Program nabiera rumieńców, gdy są jakiś reakcje!
Piotrek, Szymek, Aniela i Olaf – członkowie ekipy DagaShow spojrzeli po
sobie porozumiewawczo. Wiedzieli, że Daga stara się zdobyć publiczność za
wszelką cenę.
Olaf otworzył laptopa, podłączył go do drukarki i po chwili wręczył
każdemu po kopi planu i szkicu łazienki.
– No, niezły. Masz łeb do projektowania. – Aniela przesłała uśmiech
Olafowi. – Świetny pomysł z tym artystycznym szkłem na kabinę.
– Projekt jest w porządku. Trzeba będzie jeszcze przedyskutować drobne
szczegóły, ale to już po spotkaniu z właścicielką. Spotykamy się w poniedziałek,
kiedy Olaf już będzie po wywiadzie z Romą. Lecę. – Dagmara pospiesznie
pakowała notes i komórkę do torebki, nerwowo zasuwała zamek, jakby zamierzała
uciec przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Zdecydowanym ruchem zarzuciła
torbę na ramię i po chwili stukot jej szpilek rozległ się głośnym echem po
korytarzu.
Olaf skierował kroki na pobliski parking, gdzie stała jego dosyć wysłużona
honda. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę Pragi – Północ. Na szczęście nie
było jeszcze korków i w miarę szybko jechał Aleją Solidarności. Szosa żarzyła się
białością południowego słońca, krajobraz centrum został za nim w tyle i zaczęła
pojawiać się swojska zabudowa Pragi, złożona z mieszaniny starych,
rozsypujących się kamienic i tych odnowionych, nie do poznania urodziwych.
Twarz Olafa rozjaśniła się na ich widok. Kochał tę dzielnicę.
Wszedł do bramy zatęchłej od wilgoci i moczu miejscowych pijaczków. Po
zniszczonych schodach wbiegł na trzecie piętro. Na ostatnim stopniu siedział
skulony mężczyzna, trzymający butelkę taniego wina. Olaf pochylił się nad
pijakiem i potrącił go lekko.
– Może tak do domu, panie Żurek?
Mężczyzna drgnął i podniósł głowę, ukazując obrzękłą, niezwykle szpetną
twarz.
– Stara da po mordzie. Posiedzę, nie będę nikomu przeszkadzać.
Olaf wszedł do mieszkania i po chwili wyniósł koc i małą poduszkę. Podał ją
pijakowi.
– Bóg zapłać – mężczyzna pociągnął nosem, jakby miał zamiar się
rozpłakać. – Jest pan dobrym człowiekiem.
Olaf nie usłyszał ostatnich słów. Zamknął drzwi na dwa zamki i ciemnym
korytarzem wszedł do obszernego salonu. Położył torbę z laptopem na dużym stole
o masywnym blacie i rzeźbionych nogach. Poszedł do kuchni, wyjął z lodówki
wczorajszą zupę. Nie chciało mu się jej odgrzewać w tym upale. Nalał ją do miski,
wrócił do salonu i spokojnie zabrał się do jedzenia. Była to jego ulubiona chwila –
spożywanie lekkiego posiłku po powrocie z pracy. Mógł wtedy do woli nacieszyć
się ekstrawaganckim otoczeniem przypominającym dom Dagi. Nic dziwnego, że
tak dobrze się rozumieli. Mieli po prostu prawie takie same gusty, jeśli chodzi o
wykończenie wnętrz. Pozorna zbieranina sprzętów z różnych epok tworzyła
harmonijną całość. Na tle nieskazitelnie białych ścian meble, pomalowane na szaro
niebiesko, ze złotymi przetarciami wyglądały jak wystawione w muzeum dzieła
sztuki. Soczyście żółta podłoga dodawała ciepłych blasków całemu otoczeniu,
odbijającego się w tafli wielkiego lustra o barokowej, pozłacanej ramie.
Olaf odsunął krzesło i przeszedł do kuchni. W przeciwieństwie do salonu
była urządzona bardzo nowocześnie; szafki pokryte ciemnym fornirem, beżowe
kafelki nad granitowym blatem o zielonkawych przebłyskach i metalicznie
wykończone: lodówka, zmywarka i kuchenka mikrofalowa. Z przyjemnością
nastawił maszynkę do kawy, prezent od Aldony na ostatnie urodziny.
– O Boże, to już czterdzieste – mimowolnie przeczesał dłonią lekko
siwiejące włosy.
Wziął ostrożnie filiżankę z cappuccino i rozsiadł się wygodnie na wielkiej,
obitej szarą skórą kanapie. Sięgnął po telefon stojący na małym stoliku. Wykręcił
numer.
– Donia, jestem już w domu.
– Jak minęło spotkanie? U mnie wszystko w porządku. Pogoda na szczęście
cudowna i zbiory powinny być rekordowe – z zapałem opowiadała o swoim
gospodarstwie, a on słuchał, nie przerywając. Nie przeszkadzało mu, że nie miał
szansy podzielić się wrażeniami ostatniego dnia.
Od kilkunastu lat ich „wspólne” życie tak wyglądało. Aldona mieszkała na
zapadłej, podlaskiej wsi, a on, miłośnik Warszawy, nie potrafił się zdecydować na
dołączenie do żony. Takie rozwiązanie było najlepsze. Oboje kochali swoje
otoczenie i oddawali się z pasją zawodom. Widywali się raz na dwa tygodnie albo
rzadziej, kiedy Olaf był na planie. Za to codziennie do siebie dzwonili i pisali
maile. Ona krótkie, a on obszerne, jakby chciał nadrobić braki w rozmowach.
Przynajmniej na piśmie mógł spokojnie opisać wszystkie przemyślenia i nikt mu
nie przerywał. Potrafił też wyrazić miłość do żony, do ukochanej Doni, jak ją
pieszczotliwie nazywał.
Poznał ją jeszcze na studiach, kiedy po drugim roku architektury postanowił
spędzić wakacje w jakimś bardzo ustronnym miejscu. Załadował zdezelowanego
malucha sprzętem do biwakowania, konserwami, zupami w proszku i ruszył na
wyprawę na Bagna Biebrzańskie, dziki teren na Podlasiu, gdzie włócząc się nawet
przez kilka dni, można było spędzić czas w zupełnej samotności. Kiedy po kilku
godzinach wjechał w krajobraz wschodniej Polski, poczuł przypływ podróżniczego
podniecenia. Mijał pola gęsto poprzeplatane chabrami i makami, małe, drewniane
chatki otoczone walącymi się płotami, poczerniałe ze starości krzyże przydrożne,
kapliczki udekorowane wstęgami i sztucznymi kwiatami. Zjechał z głównej szosy
w kierunku wsi Wilenia. Był już blisko celu podróży i nie mógł doczekać się
widoku bagien. Wyobraził je sobie jako rozległe, mroczne trzęsawiska, rzadko
porośnięte wielkimi drzewami.
„Jak chodzić po takim terenie? Wystarczy chwila nieuwagi i bagnisko
wchłonie człowieka”.
Gdy dotarł do wsi, starsi ludzie siedzący na przydomowych, wąskich
ławkach obrzucali jego samochód zaciekawionym, trochę niechętnym wzrokiem.
„Znowu jakiś obcy. Narobi zamieszania i będzie z tego nieszczęście” –
zdawały się mówić ich spojrzenia.
Nagle przedziwny widok przykuł jego uwagę do tego stopnia, że zatrzymał
samochód. Środkiem drogi kłusował rosły koń, a za nim niezdarnie podążał młody
łoś! Siedząca na oklep szczupła dziewczyna o jasnych, splecionych w warkocz
włosach energicznymi uderzeniami bosych stóp zachęcała wierzchowca do
szybszego biegu. Z pobliskich chałup wybiegło kilku wyrostków.
– Aldona, daj się przejechać! – wołali za nią, ale dziewczyna nawet nie
odwróciła głowy w ich kierunku.
Zaintrygowany Olaf ruszył maluchem i zaczął powoli podążać za dziwną
parą.
„Ciekawe, jaką ma twarz?” – uporczywie wpatrywał się w dziewczynę.
A ona, jakby wyczuwając natarczywość jego wzroku, wyhamowała konia z
kłusa do stępa, przerzuciła warkocz do przodu, odwróciła się i rzuciła zaciekawione
spojrzenie w stronę Olafa. Uczuł ciepło w okolicy serca, ręce zadrżały na
kierownicy. Wpił wzrok w błękitne jak niezapominajki oczy amazonki, badawczo
mierzące jego twarz. Dziewczyna uderzyła wierzchowca gołymi piętami i koń
przeszedł w galop. Mały łoszak jak posłuszny pies w niezdarnym cwale ruszył za
nimi, a tuman kurzu przesłonił widok. Olaf dodał gazu, starając się nie zgubić z
oczu dziwnej pary. Nagle tętent ucichł i pył wzbity końskimi i łosiowymi kopytami
zaczął opadać. Dziewczyna zatrzymała się przed ostatnim domem, trochę odległym
od reszty zabudowań. Lekko zeskoczyła z konia, złapała go za uzdę i przez otwartą
bramę wprowadziła do obejścia. Łoszak podążył za nią.
Olaf również przystanął, zdjął ręce z kierownicy. Nie chciał już jechać dalej.
Czuł, że kres podróży jest właśnie w tym miejscu, przy tym poczerniałym ze
starości drewnianym domku, w którego oknach o pomalowanych na niebiesko
okiennicach w ciasnym rządku stały krwistoczerwone pelargonie. Wysiadł z
samochodu i nie namyślając się, wkroczył na teren zagrody. Na podwórzu nie
znalazł tajemniczej dziewczyny. Koń prawdopodobnie był już w stajni, tylko łoś
leniwie skubał rosnące przy płocie mlecze. Na widok Olafa uniósł głowę i rzucił
mu niechętne, spłoszone spojrzenie.
„Spodobała ci się moja pani? Nic ci do niej, ona jest moja.”
– Lusia, Lusia! – Na ganku stała ta sama dziewczyna, trzymając w ręku
wiadro.
Łoszak zestrzygł uszami i szybko ruszył z miejsca, o mało nie przewracając
Olafa.
– Ostrożnie, nie tak szybko, ty żarłoku. – Dziewczyna zaśmiała się. Ziarno
rozsypało się dookoła, a zwierzak rzucił się na nie łapczywie, starannie zlizując z
desek pojedyncze nasiona.
– Pan do kogo? – Dopiero teraz go zauważyła.
– Właściwie nie wiem. I może bez pana. Olaf jestem. – Podszedł i wyciągnął
rękę.
Mógł wreszcie dobrze się jej przyjrzeć. Mocno błękitne oczy były otoczone
długimi, jasnymi rzęsami. Szerokie, jasne brwi odcinały się słonecznymi łukami na
mocno opalonej, usianej piegami twarzy. Mały, zgrabny nos był nimi szczególnie
gęsto pokryty. Dziewczyna była średniego wzrostu, szczupła, a jej zgrabne, gibkie
ciało robiło wrażenie niezwykle silnego.
– Aldona – oddała uścisk i szybko opuściła dłoń. Małe, ślicznie skrojone usta
rozchyliły się w nieśmiałym uśmiechu.
– Wiem. Dzieciaki wykrzykiwały twoje imię. Jechałem za tobą. Po raz
pierwszy widziałem coś takiego, dziewczyna na koniu, a obok łoś.
– A, to Lusia, moja ulubienica. Wilki zaatakowały ją i jej matkę. Klempę
trzeba było dobić, a Lusię udało się odratować. Przywiązała się do mnie jak pies –
dziewczyna mówiła z lekkim, wschodnim akcentem. Pogłaskała śmieszny łeb
zwierzęcia, a łoszak zaczął trącać jej twarz, odwzajemniając pieszczotę.
– Sama znalazłaś ją na bagnach?
– Nie, tato ją przyniósł. Jest leśniczym.
– A ty dobrze znasz okolicę?
– No pewnie. Nazywają mnie królewną bagien – zaśmiała się. – Ojciec
zabierał mnie tam, gdy byłam jeszcze dzieckiem.
– Będziesz moją przewodniczką?
– Donia, a z kim tak rozmawiasz? – Z wnętrza domu rozległ się głos
kobiecy.
Aldona niepewnie spojrzała na chłopca.
– Wejdź do środka. Przedstawię cię babci.
Olaf podążył za dziewczyną.
– Boże, jak tu pięknie! – Nie potrafił powstrzymać okrzyku zachwytu.
Duża izba była niemalże wierną kopią starego dworku. Jedynie wystawa
rzeźb twórców ludowych, stojąca na długiej półce umieszczonej nad małym
okienkiem nie harmonizowała z dziewiętnastowiecznymi antykami. Olaf rozglądał
się z zaciekawieniem. Skromna z zewnątrz chata nie zapowiadała takiego wnętrza.
– Cieszę się, że ci się podoba. – Malutka, szczupła pani w już podeszłym
wieku, ale trzymająca się niezwykle prosto, przez co trudno było ją zaliczyć do
staruszek, wyciągnęła rękę do Olafa.
– Mirka.
– Olaf – nie potrafił wykrztusić nic więcej. Po raz pierwszy starsza osoba
przedstawiła mu się po imieniu. I to gdzie? W tej zapadłej dziurze. Zaskoczył go
też jej ubiór. Kobieta miała na sobie dresy, a na nogach adidasy! Przyjrzał się jej
uważnie i dopiero teraz zauważył niezwykłe podobieństwo wnuczki do babci. W
drobnej, usianej piegami twarzy z ciepłą życzliwością spoglądały na niego błękitne
oczy otoczone drobnymi zmarszczkami, układającymi się w idące do góry skośne
promyki.
– Aldona jest do pani bardzo podobna.
– Wszyscy tak mówią. Ale nie mów mi pani. Nie lubię tego. Mam na imię
Mirka.
Olaf zaczerwienił się z zakłopotania. On, tak zazwyczaj śmiały, nie wiedział,
jak dalej zagaić rozmowę.
– Babciu, Olaf chce zobaczyć bagna. Poprosił mnie na przewodnika.
– Znalazłeś najlepszą osobę w całej okolicy. Nikt, może z wyjątkiem mojego
zięcia, nie zna tak dobrze tutejszych terenów. – Mirka z czułością spojrzała na
wnuczkę.
Olaf spędził w biebrzańskiej chacie całe lato. W krótkim czasie stał się
niemalże członkiem rodziny, składającej się tylko z trzech osób: Aldony, jej ojca –
Irka i babci. Matka dziewczyny umarła przy porodzie. Dokładnie poznał bagna,
całymi dniami włócząc się po nich, wpatrzony w przewodniczkę. Podziwiał ją na
każdym kroku. Za dzielność, obszerną wiedzę nie tylko o przyrodzie, ale o ludziach
zamieszkujących Podlasie. Miała niezwykły dar opowiadania i Olaf, tak zwykle
elokwentny, słuchał jej jak zaczarowany, nie bardzo mając ochotę na zwierzenia.
Jego życiowe doświadczenia wydawały mu się tak nudne! Urodził się i wychował
w Warszawie, co roku jeździł z rodzicami nad morze. Był typowym mieszczuchem
i wiejskie życie było mu zupełnie obce. Zdumiewał się, że Aldona znała
wszystkich mieszkańców Wileni, umiała opowiedzieć o nich mnóstwo historii.
Przechadzka przez wieś była długim spotkaniem towarzyskim, okazją do
zamienienia z każdym chociażby kilku słów. Urzekła go bezpośredniość tych
rozmów. Dziewczyna miała niezmierną łatwość obcowania z różnego rodzaju
typami, począwszy od wioskowej inteligencji, a skończywszy na miejscowych
pijaczkach. Rodzice Aldony nie byli „tutejsi”. Pochodzili z Lublina, gdzie oboje
ukończyli leśnictwo. Osiedleniem się na Podlasiu zrealizowali marzenia. Babcia
przyjechała do Wileni po śmierci matki Aldony. Nie od razu nawiązała kontakt z
autochtonami. Boczyli się na początku, kręcąc nosem na inność Mirki, która w
dresach i adidasach wybierała się na poranny jogging przez budzącą się do życia
wieś.
– O, znowu ta wariatka, co biega – komentowali, rzucając niechętne
spojrzenia spoza szydełkowych firanek, zasłaniających małe, niedomykające się ze
starości okna.
Z czasem i „wariatka” i jej syn, a potem wnuczka podbili serca tubylców.
Mirka swoją chęcią niesienia pomocy, Irek – życzliwością, a Aldona urokiem.
Dwa miesiące pobytu nad Biebrzą upłynęły niezmiernie szybko. Olaf musiał
wracać na studia do Warszawy, a Aldona do Siedlec na drugi rok rolnictwa.
– Pokażę ci miejsce, którego jeszcze nie znasz.
Następnego dnia ruszyli w kierunku Czerwonego Bagna. Początkowo
przemierzali podmokły las porośnięty olchą i brzozami, aż wyszli na teren pokryty
kobiercem turzyc, przeplecionych bagiennymi kwiatami. Dzięki lekcjom Aldony
znał już ich nazwy i ta wiedza sprawiała mu radość, jakby po drodze spotykał
dobrych znajomych. Ostrożnie stawiał stopy, starając się nie nadepnąć na te
bagienne cuda, wśród których najulubieńszymi były storczyki. Kwiaty o tej nazwie
niegdyś kojarzył wyłącznie z tymi z fotografii w albumach i zawsze podziwiał ich
niezwykłą urodę, marząc, że może spotka je w tropikalnej dżungli.
Przygotowywany przez dziewczynę do pierwszej wędrówki po bagnach, przy
wzmiance o aż dwudziestu gatunkach storczyków, z radości mocniej zabiło mu
serce.
Pierwszy widok bagna rozczarował go. Ta rozległa, zielona łąka, wprawdzie
ładna, nie była ani na jotę tym niebezpiecznym trzęsawiskiem, które sobie
wyobraził. Wprawdzie trudno było po nim chodzić i nieraz wpadał w wodę stojącą
pomiędzy kępami turzyc, lecz nie zapadał się po pas, przerażony, że zaraz zostanie
wciągnięty przez mokradło. Gorączkowo rozglądał się, szukając wzrokiem
wymarzonych storczyków, ale nie mógł dojrzeć ani jednego.
– Przecież stoisz koło aż dwóch gatunków. A tych różowych – storczyk
krwisty, taka jest jego nazwa – jest cała masa – Aldona wskazała ręką na
niepozorny kwiatek.
Pochylił się nad nim, usiłując uśmiechem pokryć rozczarowanie. Chciał go
zerwać, aby przyjrzeć się jemu bliżej, lecz dziewczyna powstrzymała go
okrzykiem.
– Wszystkie storczyki na bagnach są pod ochroną, a tu nad Biebrzą jest ich
najwięcej w całej Europie.
Spojrzał na różowe, drobne kwiatki zbite w kolbę na końcu dosyć grubej
łodygi, a gdy Aldona podała mu lupę, schylił się i przez kilka minut wpatrywał się
w nie z coraz większym zainteresowaniem.
Las się skończył i rozpoczął się trudny marsz przez torfowisko. Gałązkami
brzozy oganiali się od komarów i końskich much, ale i tak nie uniknęli bolesnych
ukąszeń. Z nadzieją wpatrywali się w widniejące na horyzoncie pasmo pagórków,
jak most na rzece rozciągających się pośrodku olbrzymich połaci bagien. Gdy po
kilku godzinach do nich dotarli, Olaf z ulgą poczuł suchy grunt pod nogami i
ciekawie rozejrzał się po zupełnie innym środowisku. Stąpali po niskiej, suchej
trawie przeplecionej masą żółtych kwiatków rozchodnika. Przystanęli na
najwyższym wzniesieniu, przy samotnej, rozłożystej sośnie i zrzucili plecaki. Przed
nimi rozciągała się sięgająca aż po horyzont równina bagien. Rosnące w kępach
wysokie turzyce falowały na wietrze, przypominając do złudzenia wzburzone
morze. W promieniach zachodzącego słońca ich kolor z zielonego zmienił się w
rdzawy. Oparli się o pień sosny, ogarniając zachwyconym spojrzeniem krajobraz
dookoła. Kula słoneczna opadała coraz niżej, a kora rozrzuconych z rzadka brzózek
zabłysła złotem. Odczekali aż do zmierzchu, po czym, nadal milcząc, zaczęli
zbierać patyki i gałęzie na ognisko.
Płomienie szybko ogarnęły suche drewno, w górę wystrzelając snopami
iskier. Usiedli blisko siebie, wpatrzeni w ogień. Podnieśli głowy i spojrzeli na
siebie.
– Kocham cię. Zostań moją żoną – ton jego głosu nie był proszący, jakby był
pewien pozytywnej odpowiedzi.
Zamiast niej usłyszał dziwny, zawodzący jęk, roznoszący się po niebotycznej
przestrzeni tak potężnie, że wydał się niezmiernie bliski. Oboje poderwali się na
równe nogi.
– Młody wilk – Aldona objaśniła przyciszonym głosem, w którym znać było
wzruszenie.
Po pierwszym skowycie nastąpił drugi, przypominający skargę dziecka. I
nagle rozległo się przejmujące wycie. Długie, wdzierające się w duszę
rozpaczliwym zawodzeniem. Do niego dołączyło się następne i następne. Potężny
chór na kilka głosów opiewał piękno bagien. Zakończył się diabolicznym
chichotem jednego z wilków. Wszystko ucichło tak raptownie jak sen, z którego
nagle się budzimy.
– Zostanę. – Dziewczęce ręce zawisły na jego szyi i poczuł ciepłe usta na
swoich wargach.
Oboje ukończyli studia, wykorzystując każdą przerwę w nauce na bycie
razem, zawsze spędzając wakacje letnie na Podlasiu. Podczas nich Olaf nauczył się
jeździć konno i prawie codziennie wypuszczali się w dzikie tereny. Kilkakrotnie
odwiedzali samotną sosnę, świadka ich pierwszego pocałunku, lecz już nigdy nie
usłyszeli chóru wilków, chociaż spędzili w tym miejscu niejedną noc. Po uzyskaniu
dyplomów wzięli ślub w małym wiejskim kościółku, a do wesela przygrywała im
kapela kurpiowska. Olaf dostał pracę w biurze projektów w jednej z najlepszej firm
w Warszawie. Aldona wytrzymała przy mężu zaledwie rok. Przez ten czas
usiłowała znaleźć sobie różne zajęcia, które jednak nie wciągnęły ją na tyle, aby
zapomnieć o rodzinnych stronach. Pewnego letniego dnia Olaf wrócił z pracy i
zastał na stole wazonik z bukietem polnych kwiatów oraz kartkę :
Duszę się tutaj. Musiałam wrócić do Wileni.
Kocham, Donia
Na nic zdały się namowy i obietnice, że będą częściej wyjeżdżać nad
Biebrzę. Aldona na stałe osiedliła się w Wileni, a na ziemiach należących do babci
i ojca założyła hodowlę borówek amerykańskich. Miała też krowę rasy Jersey,
stadko kur zielononóżek, kilka owiec i oczywiście konia. Stary już nie żył, ale
zastąpił go młody arab wychowany przez Aldonę od źrebaka. Nie odstępował jej
jak pies, przy każdej okazji wtulając pod jej ramię śliczny łeb o jedwabistych,
mięciutkich chrapach. Była tak szczęśliwa, że Olaf nie miał serca namawiać ją do
powrotu. Z czasem przyzwyczaił się do związku na odległość, podtrzymywanego
codziennymi rozmowami telefonicznymi i sporadycznymi spotkaniami. I teraz,
siedząc na kanapie w ukochanym salonie, słuchał jej długiej relacji na temat
borówek, mleka, warzyw oraz która sąsiadka spodziewa się dziecka, a która już
urodziła. Może tak żywe zainteresowanie innymi pokrywały jej niespełnione
marzenia o własnym potomstwie? Po dwukrotnym poronieniu i śmierci
kilkumiesięcznego synka zrezygnowali z prób posiadania dzieci, a na adopcję nie
mogli się zdecydować.
– Dobrze jest, jak jest – wmawiali sobie.
I rzeczywiście tak było. Tęsknili za sobą, ciesząc się z każdej rozmowy
telefonicznej i wyczekując spotkań. Znajomi i przyjaciele zazdrościli im idealnego
małżeństwa, bez kłótni i szarzyzny borykania się z codziennością.
Po rozmowie z żoną Olaf pokręcił się trochę po mieszkaniu, wyjrzał przez
okno na szare, ponure podwórko, aż w końcu przeszedł do gabinetu pełniącego też
rolę sypialni i zasiadł do projektu. Musiał go dopiąć na ostatni guzik, aby go dobrze
zaprezentować Romie. Wiedział z doświadczenia, że właściciel na ogół nie miał
wiele do gadania, że wszystko zależało od Dagmary. Po kilku godzinach rysunki
były gotowe. Olaf z ulgą wyłączył komputer, wziął szybki prysznic i rzucił się na
łóżko. Nie miał już sił sięgnąć do ulubionej książki, którą zawsze czytał przed
zaśnięciem. Był to „Błękitny zamek” Lucy Maud Montgomery. Z wyjątkiem
Aldony i Mirki nikomu nie przyznawał się do tej lektury, wstydząc się, szczególnie
przed kolegami, „babskich” upodobań. Nie wiedział, co w książce najbardziej mu
się podobało? Czy zamiłowanie głównych bohaterów do życia na łonie natury, tak
przypominające ich wspólne przygody na Bagnach Biebrzańskich? Czy po prostu
opis pięknej miłości ludzi, którzy są zawsze razem, a w jego małżeństwie właśnie
to się nie spełniło. Miłość tak, ale ta wieczna rozłąka…
4.
Olaf stał przed pokaźnym domem, przypominającym prymitywną bryłą
architekturę lat siedemdziesiątych. Widać było na nim ślady unowocześnień okresu
postkomunistycznego, które nie zmieniły brzydoty całości.
Roma wyszła na ganek tuż po pierwszych dźwiękach dzwonka.
– Dzień dobry – starała się nadać głosowi swobodny ton, lecz ciągłe
poprawianie fryzury zdradzało jej zdenerwowanie.
Olaf intensywnie wpatrywał się w kobietę.
– My przecież się znamy.
– O, tak. – Roma zaśmiała się, nienaturalnie. – U koleżanki zmienialiście
sypialnię. Wpadłam do niej, gdy tam byłeś. Malowałeś starą ramę i od razu
przeszliśmy na ty.
Olaf doskonale pamiętał tę kobietę. Urzekła go urodą. Tylko nie mógł sobie
przypomnieć, o czym wtedy rozmawiali?
„Szkoda, że lesbijka. A może to lepiej?”
Weszli do środka. Mężczyzna rozejrzał się z zawodowego przyzwyczajenia.
Powinien powiedzieć komplement, ale nie potrafił znaleźć ani jednej ładnej rzeczy,
o której mógłby coś miłego napomknąć.
– Wiem, że jest tu ohydnie. – Roma wybawiła go z sytuacji. – Przez
ostatnich kilka lat starałam się coś w domu przerobić, ale zupełnie nie mam
pomysłu jak. Przedtem jakiekolwiek przeróbki były niemożliwe. Mój eksmąż…. –
umilkła i zaczerwieniła się.
– Pokaż łazienkę. Przesłałaś nam jej wymiary i zdjęcia. Zrobiłem roboczy
projekt, ale jeszcze możemy dużo zmienić.
– Oto i ona, wejdź.
Pomieszczenie miało jedyną zaletę – rozmiar i tym samym idealnie
nadawało się na zrealizowanie wszystkich pomysłów Olafa.
Wrócili do salonu, mężczyzna otworzył laptopa.
– To łazienka dla dwóch osób. Narożne, obszerne jacuzzi, a dwie umywalki i
duża kabina prysznicowa będą wykonane z przepięknego szkła.
– Ale czy dla dwóch osób to trochę nie na wyrost? Nie zamierzam szukać
partnera.
– To nie partnerki tym razem? – W głosie Olafa nie było czuć kpiny, raczej
życzliwe zrozumienie.
– Och, ja … No może, ale nie tak szybko. Mam coś wprawdzie na oku, ale
moja córka, ona o niczym nie wie. Dowie się dopiero w czasie programu.
Oboje pochylili się nad laptopem i Olaf rzeczowym tonem objaśniał
szczegóły rozwiązań. Wyjął z torby kilka różnych kafelków i bez trudu nakłonił
Romę do swoich ulubionych. Tym razem kobieta milczała, wsłuchana w brzmienie
głosu rozmówcy. Było jej wszystko jedno, jak przerobią łazienkę. Na pewno będzie
sto razy ładniejsza, nawet gdyby odnowili tylko ściany. Przecież nie dla niej
wymyśliła ten cały cyrk. Będzie się widywała z tym cudownym mężczyzną
przynajmniej przez najbliższy dwa tygodnie. A potem?
„Zdobędę go.”
– Mamo, zaprosiłam koleżankę – głos Oliwii obudził Romę z marzeń.
Spłoszona spojrzała na córkę.
– Kochanie, chcę ci przedstawić pana Olafa.
– Oliwia. – Córka Romy spoglądała spode łba na przybysza, nie podając mu
ręki. Za to jej koleżanka uśmiechnęła się promiennie.
– To pan występuje w DagaShow! Poznałam pana od razu!
Oliwia zaplotła ręce na piersiach i ostentacyjnie wbiła wzrok w okno. Jej
koleżanka wdała się w rozmowę z Olafem i dopiero zniecierpliwiona Roma
przerwała konwersację.
– Idźcie na górę, a ja tu z panem muszę uzgodnić szczegóły.
– Do widzenia. Na pewno będę oglądać następny program. – Dziewczyna
Beata Gołembiowska Lista Olafa Tom 1 Podlaska Saga
© Copyright by Beata Gołembiowska & e-bookowo Grafika na okładce: Małgorzata Pawelczyk Projekt okładki: Tina Nawrocka Korekta: Patrycja Żurek ISBN 978-83-7859-620-2 Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl Kontakt: wydawnictwo@e-bookowo.pl Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione Wydanie I 2015 Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa
Wiesi, niezwykłej i szlachetnej osobie, którą miałam szczęście poznać, książkę tę dedykuję
Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi w procesie powstawania „Listy Olafa”. Bogusi Milewskiej za cenne uwagi i wnikliwą analizę tekstu, śp. Halinie Mickiewicz za podtrzymywanie we mnie zapału do dalszej pracy, Mariuszowi Wasilewskiemu i Wandzie Moskal za konstruktywną krytykę oraz Tinie Nawrockiej za projekt okładki. Szczególnie serdecznie dziękuję także Małgorzacie Pawelczyk za wyrażenie zgody na użycie nastrojowego zdjęcia Podlasia jej autorstwa.
Rozdział I Głosy: cienkie, grube i pośrednie zlewały się w jeden melanż, wypełniając wnętrze małego salonu. Dwadzieścia kobiet w różnym wieku – aż dziwne, że tyle ich zmieściło się w tak ciasnym pomieszczeniu – w rozleniwionych pozach rozsiadłe na kanapach, krzesłach, podnóżkach, a nawet na podłodze, miały jedną rzecz wspólną, oprócz oczywiście posiadania tej samej płci – wszystkie były samotne: z wyboru, ze zarządzenia losu lub Opatrzności, jak to podkreślały te wierzące. Najstarsza z nich, siedemdziesięcioletnia, przed miesiącem zdecydowała się opuścić męża. Poprosiła o ciszę, – „z racji mojego wieku i doświadczenia” – stanęła na środku pokoju, wyprostowawszy swoją lekko pochyloną, drobną postać ubraną w dystyngowane beże. Jej twarz, poorana zmarszczkami, obramowana śnieżnobiałymi, puszystymi włosami miała niezwykle uroczysty wyraz. – Nigdy nie zapomnę wydłużonej miny tego durnia, mojego męża, kiedy oznajmiłam, że mam już dość. W pięćdziesiątą rocznicę ślubu rzuciłam fartuchem o ziemię i wyszłam tak, jak stałam, w szlafroku i kapciach. Biszkopt na tort został w piekarniku, nawet go nie wyjęłam – wzrokiem tryumfatorki obrzuciła wszystkie słuchaczki, a zmarszczki wokół ust pogłębiły się od szerokiego uśmiechu, ukazującego równe, prawdopodobnie sztuczne zęby. „Zdobyć się na taki wyczyn pod koniec życia? To bohaterstwo.” – Patrzyły na nią z podziwem. Wiedziały z własnego doświadczenia, jak ciężko jest podjąć taką decyzję. A w podeszłym wieku? Po wielu latach małżeństwa? Nie przypuszczały, że jest to w ogóle możliwe. – I co, gdzie poszłaś? – Wlepiły w nią zafascynowane oczy. – Wróciłam po kilku godzinach spacerowania po parku. Cholernie zmarzłam, a i ludzie gapili się na mnie jak na pomyloną. Następnego dnia miałam atak reumatyzmu, jak nigdy dotąd. Chwycił je napad śmiechu. Spodziewały się dramatycznej opowieści, a ona kończy się tak prozaicznie. – Mąż się ucieszył? – Obraził. Ale kiedy zaczęłam pakować walizki, ocknął się. Krzyczał, że i tak wrócę, że bez niego nie dam sobie rady. Ciągnęłaby jeszcze opowiadanie o tym, jak ułożyło się jej nowe życie, samej, bez mężczyzny, ale każda z kobiet aż się paliła, aby podzielić się swoją historią. Przecież po to tu przyszły. Owszem, mogły wysłuchać tych innych, lecz najważniejsze było wyrzucenie nagromadzonych przez lata własnych bólów i rozczarowań, których nie otuliła miłosierna zasłona zapomnienia. Pamiętały wszystkie, nawet najdrobniejsze sprzeczki, kłótnie, obraźliwe słowa. Zaczęły wykrzykiwać jedna przez drugą. Musiały maksymalnie wykorzystać to spotkanie, starannie mailowo planowane.
– Cicho, baby. Ja pierwsza mówię, bo to ja założyłam bloga „Samotne, ale nie w sieci”... – Basia wstała, obciągając na szerokich biodrach niezwykle krótką miniówę. Zachwiała się w czarnych szpilkach, wbitych na zgrabne nogi o mocnych łydkach. Czarny, przylegający do ciała T-shirt, uwydatniał szerokie, umięśnione ramiona. Emanowała z niej siła, niemalże męska. Ta kobieta prawdopodobnie szła w życiu szeroką drogą, nie oglądając się za siebie czy na boki. Niejedna z obecnych patrzyła z podziwem, obiecując sobie w duchu brać z niej przykład. – Pozbyłyśmy się facetów nie po to, aby płakać i oglądać się za portkami. Tylko my możemy zapewnić sobie szczęście. Piję za wszystkie baby, które wydostały się z sieci męskich macek! – uniosła kieliszek, a inne uczyniły to samo. – A teraz niech każda się przedstawi i opowie, jak to się stało, że wybrała samotność. W milczeniu słuchały kolejnych opowieści, czasami któraś pociągnęła nosem lub otarła łzę. Były to niewesołe historie, chociaż starały się podejść do nich z humorem. Przewijały się w nich awantury, niekończące się raczej rękoczynami – to już nie te czasy, kiedy kobiety potulnie znoszą przemoc fizyczną. Ta werbalna potrafi czynić o wiele większe spustoszenia. Na to najbardziej się skarżyły. Żyły pod jednym dachem z tak zwanymi najbliższymi osobami, a niezmiernie rzadko lub nigdy nie słyszały miłych, ciepłych słów. W chwilach kryzysów, kiedy potrzebowały przytulenia, pogłaskania po głowie i kilku komplementów były „pocieszane” maksymami – „nie histeryzuj”, „powinnaś pójść do psychiatry”, – a najbardziej nienawidziły zdań zaczynających się od słów: „ty zawsze”. U Danki drgały nerwowo usta podczas opowiadania o wiecznie marudzącym, niezadowolonym mężu, któremu do długiej listy wad dołączyła alkoholizm i niewierność. – Po kilku latach znoszenie skoków w bok, mając zawsze nadzieję, że tym razem będzie to ostatni, straciłam cierpliwość i postanowiłam się odegrać. Znalazłam sobie kochanka, niestety tak brzydkiego, że musiałam się upijać, aby się z nim przespać. I tak wpadłam w nałóg, a mój mąż nie okazał cienia zazdrości. Po prostu mu nie zależało – głos opowiadającej załamał się przy ostatnich słowach. Ciche chichoty, wywołane zabawną historią umilkły. Spoglądały na młodą kobietę z sympatią, a potem otoczyły ją kołem i jedna przez drugą zaczęły pocieszać. Nie miały już ochoty na zwierzenia. Wszystkim zrobiło się niezmiernie smutno i pewnie dołączyłyby się do pochlipywań Danki, gdyby nie Baśka, która czuwała nad przebiegiem spotkania. Rzuciła hasło wypicia wina, a potem włączyła telewizor. – Słuchajcie, co będziemy płakać. Było, minęło, a teraz przed nami nowa era. Obejrzymy program o dekoracji wnętrz Dagi Pokus. To już trzeci odcinek zupełnie nowego cyklu. Widziałam te dwa, mówię wam, super, jakby dla nas. Przerabia domy samotnych kobiet.
– Taka filantropka? Poprzedni program miała o upośledzonych dzieciach. Urządzała dla nich pokoje. – Danka opanowała się już zupełnie i z przyjemnością włączyła się do rozmowy. Dekorowanie było jej pasją. – Coś ty. Takie baby jak ta Daga robią coś dla innych tylko dla rozgłosu, a nie z serca. – Cicho, potem pogadamy. Zaczyna się. Posłusznie zamilkły i zaciekawione wpatrzyły się w ekran. Rozległa się dynamiczna muzyczka i na ogromnej tęczy zjechała postawna kobieta około sześćdziesiątki, ubrana w niezwykle barwne, powiewne szaty. W radosnym geście rozpostarła ramiona, pomiędzy którymi pojawiła się nazwa – HokusPokusDagaShow. – Ona tak się nazywa. – Hokuspokus? – zażartowała jedna z kobiet. – Tylko Pokus. Dagmara Pokus. Może to ksywa? Z wytężoną uwagą śledziły, jak Dagmara Pokus weszła do bardzo zniszczonego domu i zaczęła prezentować wnętrze, podkreślając brzydotę i beznadziejne urządzenie, co z pewnością nie było miłe dla właścicielki, która drepcząc obok, próbowała się tłumaczyć zająkliwym głosem, że to z braku pieniędzy i czasu jest tak źle. W międzyczasie ekipa programu wnosiła różne narzędzia, drabiny, puszki z farbami. Do Dagmary podszedł szczupły, średniego wzrostu mężczyzna, schwycił ją za rękę i pociągnął do jednego z pokoi. Reszta osób zaczęła przesuwać meble i przykrywać je plastikową folią. – Ja tego faceta znam! – wykrzyknęła Roma, niska szatynka o długich, prostych włosach i woskowo białej cerze. – Poznałam go… – Nie przeszkadzaj, potem opowiesz – kobiety zaprotestowały chórem. Roma posłusznie nie odezwała się podczas całego programu, udając zainteresowanie tym, co się działo. Ale naprawdę śledziła tylko jego – mężczyznę, tak niedawno poznanego. Nie mogła oderwać wzroku, zauważyła tyle szczegółów, które podczas pierwszego spotkania uszły jej uwadze. Chociażby chód, męski, energiczny, a jednocześnie trochę koci, tak jakby stąpał na palcach. Śmiesznie gestykulował, zamaszyście, szeroko rozkładając ramiona. Jego uśmiech był szczery, chwilami może ironiczny, szczególnie gdy zwracał się do szefowej. Roma niecierpliwie wyglądała końca odcinka i kiedy wreszcie nastał, poderwała się z fotela. – No to słuchajcie. Ten facet, który cały czas jest z Dagą… – Co ty w nim widzisz? Z wyglądu nic specjalnego. – Pozory mylą. Mówię wam, kompletnie mnie poraził. – Tak dobrze go znasz? – Gdzie tam. Widziałam go zaledwie raz, u koleżanki. To u niej był program tej wariatki, no i zajrzałam z ciekawości. Akurat dom był prawie pusty, bo ekipa
wybrała się na lunch. Został w nim tylko Olaf – tak mu na imię. Od razu przeszliśmy na „ty”, a potem spojrzał na mnie tak jakoś szczególnie, aż ciepło mi się zrobiło. Zachęcona zaczęłam go wypytywać o program. – I co, zarzucił cię plotkami? Tacy z mediów to mają gadane. – Nie, prawie nic nie mówił. Potem zdałam sobie z tego sprawę. On głównie słuchał. Roma na chwilę przymknęła oczy i znieruchomiała. Starała się odtworzyć w pamięci tę scenę. Weszła swobodnie do dobrze znanego pokoju, spodziewając się zastać tłum ludzi, a tymczasem był tam jedynie on. Długo nie zauważał jej obecności, mogła więc dobrze mu się przypatrzeć. Był pochylony nad starą ramą, dlatego dostrzegła tylko jego profil, zasłonięty częściowo spadającymi na oczy pasmami ciemno–blond włosów, w których gdzieniegdzie prześwitywały srebrne nitki. Jedną ręką przytrzymywał ramę, a drugą wcierał w nią jakiś brunatny płyn, który czerpał z plastykowego pojemnika. Jego ruchy były spokojne, rozważne. Mężczyzna nagle odwrócił się i spojrzał prosto na nią. Zmarszczył szerokie, zrośnięte nad nosem brwi, ale nie w gniewie, tylko… No właśnie, skąd przyszło jej wtedy do głowy, że to spojrzenie oznaczało coś więcej niż tylko zwykłą ciekawość? Jego piwne oczy wydawały się zbyt duże w szczupłej twarzy. Ich spojrzenie zdawało się mówić: – „kto ty jesteś, taka ładna? To nie przypadek, że się spotykamy.” A potem wywiązała się między nimi rozmowa, z pozoru nic nie znacząca. Przedłużała ją, wymyślając na siłę pytania dotyczące jego pracy, a on udzielał krótkich i rzeczowych odpowiedzi. Dopiero po wyjściu z domu przyjaciółki zorientowała się, że powiedziała temu obcemu mężczyźnie niemalże wszystko, co chciała kiedyś przekazać mężowi. A przecież Olaf o nic nie pytał. – On słuchał – powiedziała cicho, jakby do siebie, a nie do otaczających ją kobiet. Spojrzały po sobie z niedowierzaniem. Mężczyzna, który potrafi słuchać? Dotychczas nie spotkały takiego. – A może jest gejem? – Ma żonę. Zauważyłam obrączkę – westchnęła ciężko, unikając badawczych, trochę szyderczych spojrzeń nowych znajomych. „Zadurzyłaś się w żonatym facecie, ty głupia” – zdawały się mówić. „Nie, nie jestem zakochana. A może jednak? To wtedy, kiedy wypowiedział te dwa słowa.” Podała mu rękę na pożegnanie, a on przytrzymał ją dłużej, niż wypadało. Oblała się rumieńcem i szybko wyszła z pokoju, niemalże uciekła. Czy dwa słowa mogą zmienić tak wiele? „Jesteś piękna” – dawno, nawet w marzeniach zrezygnowała z miłości, a tu tak nagle, jedynie dwa słowa … Spotkanie dobiegało końca. Kobiety już prawie wszystko wiedziały o sobie,
a w szczególności o swoich związkach. Opisały byłych partnerów w jednoznaczny sposób: łotry, wygodnisie, egoiści, szubrawcy, pozbawieni odrobiny ludzkich odruchów. Prawie żadna nie przyznała, że po części rozpad małżeński był z jej winy. Nagadały się i nagle zapadła cisza. Czy to alkohol, wypity w dużych ilościach, był temu winien, że ciężko opadły na fotele i kanapy i ponuro zapatrzyły się przed siebie, myśląc o powrocie do domu, w którym nikt ich nie zapyta – „jak ci minął dzień?” 1. Dagmara otworzyła drzwi nowego, szmaragdowego bmw i ogarnęło ją to samo uczucie radości jak wtedy, kiedy czyniła to po raz pierwszy. Z przyjemnością i dumą obserwowała zatrzymujących się przychodniów. Mężczyźni obrzucali pożądliwymi spojrzeniami lśniącą karoserię, omijając ją obojętnym, a wręcz wrogim wzrokiem. „Po co babie taki samochód?” – zdawał się mówić. Kobiety czyniły odwrotnie. Nie zwracając uwagi na auto, chłonęły każdy szczegół ekstrawaganckiego ubioru Dagi; luźnej, jedwabnej sukienki z wymalowaną wielką papugą, kapelusza z czarnego welwetu otaczającego głowę ścisłą obręczą zakończoną fantazyjnym, jaskrawo–pomarańczowym kwiatem. Niejedna kończyła oględziny wykrzykując: – „ach to ta od programu!” Niektóre z dziką satysfakcją zauważały, że gwiazda roztyła się ostatnio i pewnie stąd te luźne szaty. Jej twarz też się postarzała i nawet mistrzowsko wykonany makijaż nie mógł zakryć zmarszczek. A potem podchodziły z prośbą o autograf i Daga chętnie je rozdawała. Lubiła być zauważona. Wsiadła do pachnącego nowością wnętrza, zapięła lśniący pas i ruszyła, żegnana zazdrosnymi lub pełnymi podziwu spojrzeniami. Powoli jechała przez osiedle Kabaty. Wprowadziła się tutaj kilka lat temu i nigdy nie żałowała decyzji. Obszerne mieszkanie na ostatnim piętrze z wyjściem na taras i z widokiem na Las Kabacki było jej oazą spokoju, przystanią, do której z ulgą wracała po całodziennej gonitwie. Zajechała do podziemnego garażu, starannie parkując Titanica: tak nazwała samochód, na przekór zabobonnym ostrzeżeniom przed słynnym imiennikiem, z którym wiadomo, co się stało. – Samochód to nie statek – odparowywała. Kupiła go w momencie, kiedy zdawało się jej, że rzeczywiście utonie w morzu rozpaczy. To wtedy Tomek ją zostawił i robiła wszystko, żeby się pocieszyć. Zobaczyła samochód w katalogu i bez zastanowienia zamówiła u dealera. Nie mogła doczekać się telefonu z radosną nowiną, że już jest! Stan upojnego oczekiwania pomagał zapomnieć o obecnej sytuacji. Kiedy w salonie bmw wreszcie ujrzała auto, serce zabiło jej podobnie jak przy pierwszym pocałunku z Tomaszem.
– Jaki piękny! I ten kolor, po prostu bajka! Mój cudny Titanic! – wykrzyknęła na głos i podskoczyła z radości jak mała dziewczynka. – Nie boi się pani tej nazwy? – Sprzedawcę rozśmieszyła jej reakcja. – Jestem obecnie na dnie morza, mogę wyłącznie wypłynąć na powierzchnię i ten samochód mi w tym pomoże! I tak rzeczywiście się stało. Od tego momentu przestała łykać środki uspakajające, zaczęła lepiej spać i życie potoczyło się w miarę normalnie, chociaż czasami, szczególnie wieczorem, nachodziły ją momenty załamań. * Dagmara wjechała windą na czwarte piętro i wyciągnęła klucze z jaskrawożółtej torebki. – Mam cię! – usłyszała niski, męski głos i jakieś ręce zasłoniły jej twarz. – Aaa! – wydała z siebie przeraźliwy okrzyk, starając się wyrwać napastnikowi. Usłyszała śmiech. Odwróciła się i zobaczyła Olafa. – Aleś mnie nastraszył. Co tu robisz? – Zapomniałaś, zorganizowana kobieto, że mieliśmy się spotkać dziś o piątej? Czekam na ciebie już od godziny. – O Boże, rzeczywiście. Ale dlaczego nie zadzwoniłeś? – Na szczęście miałem przy sobie książkę, a w biurze powiedzieli mi, że pojechałaś do domu. Cierpliwie czekałem na boginię i otóż i ona. Czas zaostrza tylko apetyt. Przez tę całą godzinę wyobrażałem sobie, jak będziesz ubrana, uczesana, jak… – I co, rozczarowałeś się? – Dagmara kokieteryjnie wykonała półobrót, przykładając od niechcenia rękę do kapelusza i próbując w ten sposób zwrócić szczególną uwagę na ten element ubioru. – Zachwycająca jak zwykle – Olaf obrzucił ją spojrzeniem znawcy. – Ten kapelusz, gdzieś go kupiła? A suknia? O sandałki już nie pytam. Dagmara otworzyła drzwi i wprowadzając gościa do wnętrza, trajkotała z upodobaniem, w jakich sklepach nabyła wszystkie części garderoby. Olaf przysłuchiwał się w milczeniu, wpatrzony z uśmiechem w kobietę, którą znał od tak dawna. Wiedział, że nic nie wprawi ją w lepszy humor niż kilka pochwał na temat wyglądu. „Dlaczegóż więc jej tego nie powiedzieć?” – zwłaszcza, że czekała ich poważna rozmowa i będzie lepiej, gdy Daga zbyt szybko nie straci dobrego samopoczucia. A zresztą lubił ludziom mówić komplementy, szczególnie
kobietom, gdyż przyjmowały je z taką wdzięcznością! Wypowiadał je szczerze, gdyż niemalże zawsze potrafił zauważyć coś godnego uwagi. – Siadamy? Czego się napijesz? A swoją drogą też wyglądasz niczego sobie. Podoba mi się ta marynarka. Nowa? – Może być jakiś sok z wodą i lodem. Cholerny upał. Marynarka to prezent od Aldony. A ty idealnie wpasowałaś się w pogodę z tym tropikalnym kostiumem. Dagmara wyszła do kuchni, a on rozsiadł się na kanapie i leniwym spojrzeniem obrzucił wnętrze salonu, które znał niemalże na pamięć, podobnie jak całe mieszkanie. – Od lat nic tu nie zmieniłaś. – Szewc bez butów chodzi – zaśmiała się, wnosząc na srebrnej tacy dwie wysokie szklanki i dzbanek pełen soku. – A jednak je lubię, chociaż nie raz chciałam w nim zmienić to i owo. Szczególnie… kiedy... jak wiesz, wtedy miałam ochotę wyrzucić wszystko i kupić wyłącznie łóżko i stół. – Dagmara nagle spochmurniała i usiadła na kanapie obitej materiałem w tęczowe koła. – Coś ty. Ty i Zen? To nie dla twojej bogatej natury – zaśmiał się trochę sztucznie. Chciał jak najszybciej zapobiec rozgadaniu Dagmary na temat rozwodu, gdyż to na pewno wprowadziłoby ją w wisielczy nastrój. – Tak uważasz? Bogata natura – tego mi jeszcze nikt nie powiedział. – Uśmiech zadowolenia przywrócił na jej do niedawna zasępionej twarzy łagodny, czuły wyraz, odmładzający ją o prawie dziesięć lat. – Wiesz, Olaf, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Ten cały show, sława i uznanie nie dają mi tyle radości, co twoja przyjaźń. – Zawsze do usług. – Pocałował ją w rękę. – Zaczerwienił się i spuścił wzrok. Poczuł się trochę niekomfortowo. Wyjął z plecaka laptopa i położył na stole. – Masz tu całą korespondencję z ostatniego tygodnia. Posortowałem na: beznadziejne, mogą być, dobre, bardzo dobre i super. Trzeba przyznać, że niektóre kobiety przeżyły niesamowite rzeczy. – Pokaż te super. Pochylili się nad ekranem komputera. Na wyrazistej twarzy Dagmary od razu było widać, czy historia przypadła jej do gustu czy nie. – O, ta jest dobra – jaskrawofioletowym paznokciem stuknęła w laptopa. – Inne są lepsze, przeczytaj. – Nie, tę bierzemy. Lesbijki i geje są na topie. Ludzie masami będą to oglądać. No, już sobie wyobrażam te komentarze – jedne zachwycone, a w innych oplują mnie i obrzucą zgniłymi jajami. Ale najważniejsze, żeby się interesowali, bez znaczenia, w jaki sposób. To zwiększa oglądalność, która ostatnio drastycznie
spadła. – Usta Dagmary wygięły się w żałosną podkówkę jak u małego dziecka tuż przed wybuchem płaczu. Ostre, ostrzegawcze spojrzenie Olafa przywróciło ją do równowagi. – Aha, willa jest z lat siedemdziesiątych – kontynuowała z udawaną swobodą, walcząc z nieposłusznymi łzami spływającymi powoli po upudrowanych policzkach. – O tu, zobacz, pisze, że ma olbrzymią łazienkę. – Dziwne jak na gierkowską epokę. A więc urządzi się tej kobiecie łazienkę, ale na dwie osoby. Może nawiąże jakiś romans? Zaraz, a może ma już kogoś? Nie pisze o tym? – końcowe dwa zdania wymówiła już normalnie, bez tak ostatnio częstego rozczulanie się nad sobą. – Niestety nie. – No, jeśli jest sama to można by ogłosić, że czeka na miłość, tym razem zgodną z jej orientacją, którą całe życie musiała ukrywać. Widziałam taką fantastyczną łazienkę w Elle Decor. Trochę się przerobi, podpyta tę Romę, jakie kolory najlepiej lubi, rzuci się hasło: – „szukam miłości, tym razem prawdziwej”, albo… – Kobieto mego życia, gdzie jesteś? – wtrącił Olaf trochę ironicznie. – O, to nawet lepsze. Ale hasło to sprawa drugorzędna. Trzeba się skontaktować z tą babką i przedstawić jej pomysł. Daję ci na to tydzień. – Jak zwykle projekt na wczoraj. – Jak zwykle wywiążesz się znakomicie. I za to cię cenię. Za talent. – Tylko za to? Trochę melancholijnie spojrzała na niego i pokiwała głową. – Po co mam ci prawić komplementy? Było, minęło. Może i dobrze, jestem dla ciebie za stara. – Och, od razu za stara. Kobieta jest jak dobre wino. A ty, przyznaję, jesteś tym dobrze wysezonowanym. Cheval Blanc, rocznik tysiąc dziewięćset pięćdziesiąty drugi. Dagmara pokraśniała z zadowolenia. Takiego komplementu jeszcze nie słyszała. Ten mężczyzna zadziwiał ją na każdym kroku. Ponownie nalała do szklanki wody z sokiem, wpatrując się z zamyśleniem w kostkę lodu wypływającą na powierzchnię. „Jest jak ja samotna, z pozoru zimna i trzymająca się twardo, ale z czasem coraz bardziej topniejąca, aż przyjdzie czas, kiedy już i z niej i z mojej zaciętości nic nie zostanie. Zacznę wtedy…” Zacisnęła mocno dłoń obejmującą szkło i całą siłą woli zatrzymała myśl, nie pozwalając jej się rozwinąć. Wiedziała aż nadto dobrze, że tego typu rozważania trzeba zabijać w zalążku. 2.
Witam Pani Romo, Przyznaję, że po przeczytaniu Pani listu byłem bardzo wzruszony. Udawanie przez lata kogoś, kim się nie jest, musi być okropne. Nareszcie ma Pani to za sobą. Cieszę się, że poznam Panią właśnie w tym momencie życia, kiedy uzyskała Pani wolność. Wczoraj rozmawiałem z Dagmarą Pokus i mam dobrą wiadomość. Z dwustu propozycji, które nadesłano do naszego biura, Pani oferta została wybrana. Gratulacje! Po wnikliwym zapoznaniu się z Pani historią podjęliśmy decyzję o przebudowie łazienki w Pani domu. Przez najbliższy tydzień będę pracował nad projektem. W związku z tym pragnąłbym Panią spotkać możliwie jak najszybciej, aby omówić szczegóły wystroju nowego pomieszczenia. Proszę o przesłanie dokładnych wymiarów i planu łazienki. Pozdrawiam serdecznie Olaf Popiel – kierownik artystyczny HokusPokusDagaShow „W związku z tym pragnąłbym Panią spotkać możliwie jak najszybciej, aby omówić szczegóły przebudowy nowego pomieszczenia.”– Roma wlepiła wzrok w ekran komputera, czytając jeszcze raz ostatnie zdanie, jakby nie dowierzała swoim oczom. – Oliwia, cudownie! Zostałam wybrana! – Co się stało? – Oliwia weszła do pokoju matki. – Czytaj – Roma wskazała na maila od Olafa. Oliwia przebiegła oczami treść listu. Jej twarz, niemalże kopia matczynej, nagle spochmurniała. – Mam nadzieję, że nie opowiedziałaś, jak było i jest naprawdę? – To jest wyłącznie nasza tajemnica. Nie bój się – Roma przytuliła córkę. Dziewczyna pozwoliła się trzymać w uścisku, lecz nie potrafiła się rozluźnić. Roma to wyczuła. – No już dobrze. To było dawno temu. Nie myślmy o tym. – Masz rację – Oliwia wyswobodziła się z objęć Romy, na pozór spokojna. Tylko jej błyszczące, trochę załzawione oczy świadczyły o przed chwilą przebytym wzruszeniu. – Powiedz lepiej, coś ty nakłamała, żebym cię nie wsypała, kiedy ten facet przyjdzie. A w ogóle do czego ci to potrzebne? – delikatne, jak pomalowane cienkim pędzelkiem czarne brwi Oliwi uniosły się na białym czole w nieme znaki zapytania. – Nie martw się. To nic groźnego. Po prostu chciałam coś zmienić w domu, a nie mam na to kasy. Wymyśliłam, że jestem lesbijką i mąż mnie opuścił. – Czyś ty oszalała?! – Duże, szare oczy Oliwi aż poczerniały z wściekłości. –
Przecież to pójdzie na całą Polskę. A na uczelni będę miała kompletny obciach. Matka – lesba. Wszyscy będą mnie podejrzewać o to samo. Jak mogłaś mi coś takiego zrobić? – Nie pomyślałam o tym. Przepraszam – Roma spojrzała na córkę błagalnym wzrokiem. – Możesz to odwołać? – Spotkam się z Olafem i z nim pogadam. Albo, może na czas programu zmienię imię i nazwisko? Nikt się nie domyśli, że jestem twoją matką. Przecież jeszcze żadna koleżanka z uniwerku cię nie odwiedziła. – Ty masz dobrze, pracujesz w domu, masz trzy kumpele na krzyż. A ja? Wchodzę w nowe układy. Dlaczego ci tak zależy na tym programie? – Podoba mi się Olaf. Na delikatnej twarzy dziewczyny wystąpił rumieniec, wydatne usta wykrzywiły się w grymasie. Jej tak ładna twarz stała się w jednej chwili odpychająca. – Może lepiej, abyś była lesbijką. Chcesz wprowadzić do tego domu faceta? No to wtedy ja się wynoszę. – Obrzuciła matkę pełnym nienawiści spojrzeniem i wyszła trzaskając drzwiami. Ta rozmowa nie powinna wzburzyć Romy, gdyż przez ostatni rok bardzo rzadko potrafiła normalnie rozmawiać z córką. Lecz tym razem został poruszony temat od wielu lat pozornie zapomniany. „Muszę pomyśleć o sobie. Przecież już tak niezmiernie długo jestem sama. Najlepszy okres życia poświęciłam wyłącznie dziecku.” Witam Panie Olafie, Siadła do pisania listu, nie myśląc o córce. „Trzeba z tym raz na zawsze skończyć. Zamknąć stary rozdział, jak zamyka się skrzynię z niepotrzebnymi ubraniami.” Dziękuję za maila. Ogromnie się ucieszyłam z takiego wyróżnienia. Możemy się spotkać jeszcze w tym tygodniu? Piątek wieczór, siódma? W załączniku znajdzie pan dokładny plan łazienki. Willa nic się nie zmieniła od czasu budowy, więc może pan sobie wyobrazić, jak wygląda. A łazienka jest najgorsza ze wszystkich pomieszczeń. Mój numer komórki i adres…. Roma na moment przestała pisać. Podając namiary, poczuła się już związana z tym mężczyzną.
„Czy dobrze robię? Może Oliwia ma rację?” – ogarnął ją nagły niepokój. 3. – Kochani, zebraliśmy się po to, by omówić nowy projekt – Dagmara rzuciła specyficzne spojrzenie, które zawsze przybierało uroczysty charakter, kiedy miała coś zaanonsować podwładnym, tym razem zgromadzonym wokół dużego stołu w jednym z pomieszczeń studia. – Będzie to łazienka. Na dwie osoby. Urządzimy ją tak; narożna wanna, prawdopodobnie jacuzzi, obszerna kabina prysznicowa, dwie umywalki, wieszak z podgrzewaczem na ręczniki, no i oczywiście ubikacja z bidetem, pewnie oddzielona ścianką działową, a może tylko parawanem. Olaf pokaże wam plany i wstępny rysunek. Kolory i szczegóły wykończenia zostaną przedyskutowane z właścicielką już jutro. – Co to za babka? Dlaczego właśnie ona? – posypały się pytania. – Nazywa się Roma Głowacka. Mieszka w dosyć obskurnej willi na Bielanach. Mąż opuścił ją stosunkowo niedawno, kiedy mu powiedziała, że jest lesbijką. – Oj, czuję, że posypią się maile z atakami. – Aniela, malarka, spojrzała po zebranych, a na jej twarzy widać było wyraz dezaprobaty. – I o to chodzi! Program nabiera rumieńców, gdy są jakiś reakcje! Piotrek, Szymek, Aniela i Olaf – członkowie ekipy DagaShow spojrzeli po sobie porozumiewawczo. Wiedzieli, że Daga stara się zdobyć publiczność za wszelką cenę. Olaf otworzył laptopa, podłączył go do drukarki i po chwili wręczył każdemu po kopi planu i szkicu łazienki. – No, niezły. Masz łeb do projektowania. – Aniela przesłała uśmiech Olafowi. – Świetny pomysł z tym artystycznym szkłem na kabinę. – Projekt jest w porządku. Trzeba będzie jeszcze przedyskutować drobne szczegóły, ale to już po spotkaniu z właścicielką. Spotykamy się w poniedziałek, kiedy Olaf już będzie po wywiadzie z Romą. Lecę. – Dagmara pospiesznie pakowała notes i komórkę do torebki, nerwowo zasuwała zamek, jakby zamierzała uciec przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Zdecydowanym ruchem zarzuciła torbę na ramię i po chwili stukot jej szpilek rozległ się głośnym echem po korytarzu. Olaf skierował kroki na pobliski parking, gdzie stała jego dosyć wysłużona honda. Wsiadł do samochodu i ruszył w stronę Pragi – Północ. Na szczęście nie było jeszcze korków i w miarę szybko jechał Aleją Solidarności. Szosa żarzyła się białością południowego słońca, krajobraz centrum został za nim w tyle i zaczęła
pojawiać się swojska zabudowa Pragi, złożona z mieszaniny starych, rozsypujących się kamienic i tych odnowionych, nie do poznania urodziwych. Twarz Olafa rozjaśniła się na ich widok. Kochał tę dzielnicę. Wszedł do bramy zatęchłej od wilgoci i moczu miejscowych pijaczków. Po zniszczonych schodach wbiegł na trzecie piętro. Na ostatnim stopniu siedział skulony mężczyzna, trzymający butelkę taniego wina. Olaf pochylił się nad pijakiem i potrącił go lekko. – Może tak do domu, panie Żurek? Mężczyzna drgnął i podniósł głowę, ukazując obrzękłą, niezwykle szpetną twarz. – Stara da po mordzie. Posiedzę, nie będę nikomu przeszkadzać. Olaf wszedł do mieszkania i po chwili wyniósł koc i małą poduszkę. Podał ją pijakowi. – Bóg zapłać – mężczyzna pociągnął nosem, jakby miał zamiar się rozpłakać. – Jest pan dobrym człowiekiem. Olaf nie usłyszał ostatnich słów. Zamknął drzwi na dwa zamki i ciemnym korytarzem wszedł do obszernego salonu. Położył torbę z laptopem na dużym stole o masywnym blacie i rzeźbionych nogach. Poszedł do kuchni, wyjął z lodówki wczorajszą zupę. Nie chciało mu się jej odgrzewać w tym upale. Nalał ją do miski, wrócił do salonu i spokojnie zabrał się do jedzenia. Była to jego ulubiona chwila – spożywanie lekkiego posiłku po powrocie z pracy. Mógł wtedy do woli nacieszyć się ekstrawaganckim otoczeniem przypominającym dom Dagi. Nic dziwnego, że tak dobrze się rozumieli. Mieli po prostu prawie takie same gusty, jeśli chodzi o wykończenie wnętrz. Pozorna zbieranina sprzętów z różnych epok tworzyła harmonijną całość. Na tle nieskazitelnie białych ścian meble, pomalowane na szaro niebiesko, ze złotymi przetarciami wyglądały jak wystawione w muzeum dzieła sztuki. Soczyście żółta podłoga dodawała ciepłych blasków całemu otoczeniu, odbijającego się w tafli wielkiego lustra o barokowej, pozłacanej ramie. Olaf odsunął krzesło i przeszedł do kuchni. W przeciwieństwie do salonu była urządzona bardzo nowocześnie; szafki pokryte ciemnym fornirem, beżowe kafelki nad granitowym blatem o zielonkawych przebłyskach i metalicznie wykończone: lodówka, zmywarka i kuchenka mikrofalowa. Z przyjemnością nastawił maszynkę do kawy, prezent od Aldony na ostatnie urodziny. – O Boże, to już czterdzieste – mimowolnie przeczesał dłonią lekko siwiejące włosy. Wziął ostrożnie filiżankę z cappuccino i rozsiadł się wygodnie na wielkiej, obitej szarą skórą kanapie. Sięgnął po telefon stojący na małym stoliku. Wykręcił numer. – Donia, jestem już w domu. – Jak minęło spotkanie? U mnie wszystko w porządku. Pogoda na szczęście
cudowna i zbiory powinny być rekordowe – z zapałem opowiadała o swoim gospodarstwie, a on słuchał, nie przerywając. Nie przeszkadzało mu, że nie miał szansy podzielić się wrażeniami ostatniego dnia. Od kilkunastu lat ich „wspólne” życie tak wyglądało. Aldona mieszkała na zapadłej, podlaskiej wsi, a on, miłośnik Warszawy, nie potrafił się zdecydować na dołączenie do żony. Takie rozwiązanie było najlepsze. Oboje kochali swoje otoczenie i oddawali się z pasją zawodom. Widywali się raz na dwa tygodnie albo rzadziej, kiedy Olaf był na planie. Za to codziennie do siebie dzwonili i pisali maile. Ona krótkie, a on obszerne, jakby chciał nadrobić braki w rozmowach. Przynajmniej na piśmie mógł spokojnie opisać wszystkie przemyślenia i nikt mu nie przerywał. Potrafił też wyrazić miłość do żony, do ukochanej Doni, jak ją pieszczotliwie nazywał. Poznał ją jeszcze na studiach, kiedy po drugim roku architektury postanowił spędzić wakacje w jakimś bardzo ustronnym miejscu. Załadował zdezelowanego malucha sprzętem do biwakowania, konserwami, zupami w proszku i ruszył na wyprawę na Bagna Biebrzańskie, dziki teren na Podlasiu, gdzie włócząc się nawet przez kilka dni, można było spędzić czas w zupełnej samotności. Kiedy po kilku godzinach wjechał w krajobraz wschodniej Polski, poczuł przypływ podróżniczego podniecenia. Mijał pola gęsto poprzeplatane chabrami i makami, małe, drewniane chatki otoczone walącymi się płotami, poczerniałe ze starości krzyże przydrożne, kapliczki udekorowane wstęgami i sztucznymi kwiatami. Zjechał z głównej szosy w kierunku wsi Wilenia. Był już blisko celu podróży i nie mógł doczekać się widoku bagien. Wyobraził je sobie jako rozległe, mroczne trzęsawiska, rzadko porośnięte wielkimi drzewami. „Jak chodzić po takim terenie? Wystarczy chwila nieuwagi i bagnisko wchłonie człowieka”. Gdy dotarł do wsi, starsi ludzie siedzący na przydomowych, wąskich ławkach obrzucali jego samochód zaciekawionym, trochę niechętnym wzrokiem. „Znowu jakiś obcy. Narobi zamieszania i będzie z tego nieszczęście” – zdawały się mówić ich spojrzenia. Nagle przedziwny widok przykuł jego uwagę do tego stopnia, że zatrzymał samochód. Środkiem drogi kłusował rosły koń, a za nim niezdarnie podążał młody łoś! Siedząca na oklep szczupła dziewczyna o jasnych, splecionych w warkocz włosach energicznymi uderzeniami bosych stóp zachęcała wierzchowca do szybszego biegu. Z pobliskich chałup wybiegło kilku wyrostków. – Aldona, daj się przejechać! – wołali za nią, ale dziewczyna nawet nie odwróciła głowy w ich kierunku. Zaintrygowany Olaf ruszył maluchem i zaczął powoli podążać za dziwną parą. „Ciekawe, jaką ma twarz?” – uporczywie wpatrywał się w dziewczynę.
A ona, jakby wyczuwając natarczywość jego wzroku, wyhamowała konia z kłusa do stępa, przerzuciła warkocz do przodu, odwróciła się i rzuciła zaciekawione spojrzenie w stronę Olafa. Uczuł ciepło w okolicy serca, ręce zadrżały na kierownicy. Wpił wzrok w błękitne jak niezapominajki oczy amazonki, badawczo mierzące jego twarz. Dziewczyna uderzyła wierzchowca gołymi piętami i koń przeszedł w galop. Mały łoszak jak posłuszny pies w niezdarnym cwale ruszył za nimi, a tuman kurzu przesłonił widok. Olaf dodał gazu, starając się nie zgubić z oczu dziwnej pary. Nagle tętent ucichł i pył wzbity końskimi i łosiowymi kopytami zaczął opadać. Dziewczyna zatrzymała się przed ostatnim domem, trochę odległym od reszty zabudowań. Lekko zeskoczyła z konia, złapała go za uzdę i przez otwartą bramę wprowadziła do obejścia. Łoszak podążył za nią. Olaf również przystanął, zdjął ręce z kierownicy. Nie chciał już jechać dalej. Czuł, że kres podróży jest właśnie w tym miejscu, przy tym poczerniałym ze starości drewnianym domku, w którego oknach o pomalowanych na niebiesko okiennicach w ciasnym rządku stały krwistoczerwone pelargonie. Wysiadł z samochodu i nie namyślając się, wkroczył na teren zagrody. Na podwórzu nie znalazł tajemniczej dziewczyny. Koń prawdopodobnie był już w stajni, tylko łoś leniwie skubał rosnące przy płocie mlecze. Na widok Olafa uniósł głowę i rzucił mu niechętne, spłoszone spojrzenie. „Spodobała ci się moja pani? Nic ci do niej, ona jest moja.” – Lusia, Lusia! – Na ganku stała ta sama dziewczyna, trzymając w ręku wiadro. Łoszak zestrzygł uszami i szybko ruszył z miejsca, o mało nie przewracając Olafa. – Ostrożnie, nie tak szybko, ty żarłoku. – Dziewczyna zaśmiała się. Ziarno rozsypało się dookoła, a zwierzak rzucił się na nie łapczywie, starannie zlizując z desek pojedyncze nasiona. – Pan do kogo? – Dopiero teraz go zauważyła. – Właściwie nie wiem. I może bez pana. Olaf jestem. – Podszedł i wyciągnął rękę. Mógł wreszcie dobrze się jej przyjrzeć. Mocno błękitne oczy były otoczone długimi, jasnymi rzęsami. Szerokie, jasne brwi odcinały się słonecznymi łukami na mocno opalonej, usianej piegami twarzy. Mały, zgrabny nos był nimi szczególnie gęsto pokryty. Dziewczyna była średniego wzrostu, szczupła, a jej zgrabne, gibkie ciało robiło wrażenie niezwykle silnego. – Aldona – oddała uścisk i szybko opuściła dłoń. Małe, ślicznie skrojone usta rozchyliły się w nieśmiałym uśmiechu. – Wiem. Dzieciaki wykrzykiwały twoje imię. Jechałem za tobą. Po raz pierwszy widziałem coś takiego, dziewczyna na koniu, a obok łoś. – A, to Lusia, moja ulubienica. Wilki zaatakowały ją i jej matkę. Klempę
trzeba było dobić, a Lusię udało się odratować. Przywiązała się do mnie jak pies – dziewczyna mówiła z lekkim, wschodnim akcentem. Pogłaskała śmieszny łeb zwierzęcia, a łoszak zaczął trącać jej twarz, odwzajemniając pieszczotę. – Sama znalazłaś ją na bagnach? – Nie, tato ją przyniósł. Jest leśniczym. – A ty dobrze znasz okolicę? – No pewnie. Nazywają mnie królewną bagien – zaśmiała się. – Ojciec zabierał mnie tam, gdy byłam jeszcze dzieckiem. – Będziesz moją przewodniczką? – Donia, a z kim tak rozmawiasz? – Z wnętrza domu rozległ się głos kobiecy. Aldona niepewnie spojrzała na chłopca. – Wejdź do środka. Przedstawię cię babci. Olaf podążył za dziewczyną. – Boże, jak tu pięknie! – Nie potrafił powstrzymać okrzyku zachwytu. Duża izba była niemalże wierną kopią starego dworku. Jedynie wystawa rzeźb twórców ludowych, stojąca na długiej półce umieszczonej nad małym okienkiem nie harmonizowała z dziewiętnastowiecznymi antykami. Olaf rozglądał się z zaciekawieniem. Skromna z zewnątrz chata nie zapowiadała takiego wnętrza. – Cieszę się, że ci się podoba. – Malutka, szczupła pani w już podeszłym wieku, ale trzymająca się niezwykle prosto, przez co trudno było ją zaliczyć do staruszek, wyciągnęła rękę do Olafa. – Mirka. – Olaf – nie potrafił wykrztusić nic więcej. Po raz pierwszy starsza osoba przedstawiła mu się po imieniu. I to gdzie? W tej zapadłej dziurze. Zaskoczył go też jej ubiór. Kobieta miała na sobie dresy, a na nogach adidasy! Przyjrzał się jej uważnie i dopiero teraz zauważył niezwykłe podobieństwo wnuczki do babci. W drobnej, usianej piegami twarzy z ciepłą życzliwością spoglądały na niego błękitne oczy otoczone drobnymi zmarszczkami, układającymi się w idące do góry skośne promyki. – Aldona jest do pani bardzo podobna. – Wszyscy tak mówią. Ale nie mów mi pani. Nie lubię tego. Mam na imię Mirka. Olaf zaczerwienił się z zakłopotania. On, tak zazwyczaj śmiały, nie wiedział, jak dalej zagaić rozmowę. – Babciu, Olaf chce zobaczyć bagna. Poprosił mnie na przewodnika. – Znalazłeś najlepszą osobę w całej okolicy. Nikt, może z wyjątkiem mojego zięcia, nie zna tak dobrze tutejszych terenów. – Mirka z czułością spojrzała na wnuczkę.
Olaf spędził w biebrzańskiej chacie całe lato. W krótkim czasie stał się niemalże członkiem rodziny, składającej się tylko z trzech osób: Aldony, jej ojca – Irka i babci. Matka dziewczyny umarła przy porodzie. Dokładnie poznał bagna, całymi dniami włócząc się po nich, wpatrzony w przewodniczkę. Podziwiał ją na każdym kroku. Za dzielność, obszerną wiedzę nie tylko o przyrodzie, ale o ludziach zamieszkujących Podlasie. Miała niezwykły dar opowiadania i Olaf, tak zwykle elokwentny, słuchał jej jak zaczarowany, nie bardzo mając ochotę na zwierzenia. Jego życiowe doświadczenia wydawały mu się tak nudne! Urodził się i wychował w Warszawie, co roku jeździł z rodzicami nad morze. Był typowym mieszczuchem i wiejskie życie było mu zupełnie obce. Zdumiewał się, że Aldona znała wszystkich mieszkańców Wileni, umiała opowiedzieć o nich mnóstwo historii. Przechadzka przez wieś była długim spotkaniem towarzyskim, okazją do zamienienia z każdym chociażby kilku słów. Urzekła go bezpośredniość tych rozmów. Dziewczyna miała niezmierną łatwość obcowania z różnego rodzaju typami, począwszy od wioskowej inteligencji, a skończywszy na miejscowych pijaczkach. Rodzice Aldony nie byli „tutejsi”. Pochodzili z Lublina, gdzie oboje ukończyli leśnictwo. Osiedleniem się na Podlasiu zrealizowali marzenia. Babcia przyjechała do Wileni po śmierci matki Aldony. Nie od razu nawiązała kontakt z autochtonami. Boczyli się na początku, kręcąc nosem na inność Mirki, która w dresach i adidasach wybierała się na poranny jogging przez budzącą się do życia wieś. – O, znowu ta wariatka, co biega – komentowali, rzucając niechętne spojrzenia spoza szydełkowych firanek, zasłaniających małe, niedomykające się ze starości okna. Z czasem i „wariatka” i jej syn, a potem wnuczka podbili serca tubylców. Mirka swoją chęcią niesienia pomocy, Irek – życzliwością, a Aldona urokiem. Dwa miesiące pobytu nad Biebrzą upłynęły niezmiernie szybko. Olaf musiał wracać na studia do Warszawy, a Aldona do Siedlec na drugi rok rolnictwa. – Pokażę ci miejsce, którego jeszcze nie znasz. Następnego dnia ruszyli w kierunku Czerwonego Bagna. Początkowo przemierzali podmokły las porośnięty olchą i brzozami, aż wyszli na teren pokryty kobiercem turzyc, przeplecionych bagiennymi kwiatami. Dzięki lekcjom Aldony znał już ich nazwy i ta wiedza sprawiała mu radość, jakby po drodze spotykał dobrych znajomych. Ostrożnie stawiał stopy, starając się nie nadepnąć na te bagienne cuda, wśród których najulubieńszymi były storczyki. Kwiaty o tej nazwie niegdyś kojarzył wyłącznie z tymi z fotografii w albumach i zawsze podziwiał ich niezwykłą urodę, marząc, że może spotka je w tropikalnej dżungli. Przygotowywany przez dziewczynę do pierwszej wędrówki po bagnach, przy
wzmiance o aż dwudziestu gatunkach storczyków, z radości mocniej zabiło mu serce. Pierwszy widok bagna rozczarował go. Ta rozległa, zielona łąka, wprawdzie ładna, nie była ani na jotę tym niebezpiecznym trzęsawiskiem, które sobie wyobraził. Wprawdzie trudno było po nim chodzić i nieraz wpadał w wodę stojącą pomiędzy kępami turzyc, lecz nie zapadał się po pas, przerażony, że zaraz zostanie wciągnięty przez mokradło. Gorączkowo rozglądał się, szukając wzrokiem wymarzonych storczyków, ale nie mógł dojrzeć ani jednego. – Przecież stoisz koło aż dwóch gatunków. A tych różowych – storczyk krwisty, taka jest jego nazwa – jest cała masa – Aldona wskazała ręką na niepozorny kwiatek. Pochylił się nad nim, usiłując uśmiechem pokryć rozczarowanie. Chciał go zerwać, aby przyjrzeć się jemu bliżej, lecz dziewczyna powstrzymała go okrzykiem. – Wszystkie storczyki na bagnach są pod ochroną, a tu nad Biebrzą jest ich najwięcej w całej Europie. Spojrzał na różowe, drobne kwiatki zbite w kolbę na końcu dosyć grubej łodygi, a gdy Aldona podała mu lupę, schylił się i przez kilka minut wpatrywał się w nie z coraz większym zainteresowaniem. Las się skończył i rozpoczął się trudny marsz przez torfowisko. Gałązkami brzozy oganiali się od komarów i końskich much, ale i tak nie uniknęli bolesnych ukąszeń. Z nadzieją wpatrywali się w widniejące na horyzoncie pasmo pagórków, jak most na rzece rozciągających się pośrodku olbrzymich połaci bagien. Gdy po kilku godzinach do nich dotarli, Olaf z ulgą poczuł suchy grunt pod nogami i ciekawie rozejrzał się po zupełnie innym środowisku. Stąpali po niskiej, suchej trawie przeplecionej masą żółtych kwiatków rozchodnika. Przystanęli na najwyższym wzniesieniu, przy samotnej, rozłożystej sośnie i zrzucili plecaki. Przed nimi rozciągała się sięgająca aż po horyzont równina bagien. Rosnące w kępach wysokie turzyce falowały na wietrze, przypominając do złudzenia wzburzone morze. W promieniach zachodzącego słońca ich kolor z zielonego zmienił się w rdzawy. Oparli się o pień sosny, ogarniając zachwyconym spojrzeniem krajobraz dookoła. Kula słoneczna opadała coraz niżej, a kora rozrzuconych z rzadka brzózek zabłysła złotem. Odczekali aż do zmierzchu, po czym, nadal milcząc, zaczęli zbierać patyki i gałęzie na ognisko. Płomienie szybko ogarnęły suche drewno, w górę wystrzelając snopami iskier. Usiedli blisko siebie, wpatrzeni w ogień. Podnieśli głowy i spojrzeli na siebie. – Kocham cię. Zostań moją żoną – ton jego głosu nie był proszący, jakby był pewien pozytywnej odpowiedzi. Zamiast niej usłyszał dziwny, zawodzący jęk, roznoszący się po niebotycznej
przestrzeni tak potężnie, że wydał się niezmiernie bliski. Oboje poderwali się na równe nogi. – Młody wilk – Aldona objaśniła przyciszonym głosem, w którym znać było wzruszenie. Po pierwszym skowycie nastąpił drugi, przypominający skargę dziecka. I nagle rozległo się przejmujące wycie. Długie, wdzierające się w duszę rozpaczliwym zawodzeniem. Do niego dołączyło się następne i następne. Potężny chór na kilka głosów opiewał piękno bagien. Zakończył się diabolicznym chichotem jednego z wilków. Wszystko ucichło tak raptownie jak sen, z którego nagle się budzimy. – Zostanę. – Dziewczęce ręce zawisły na jego szyi i poczuł ciepłe usta na swoich wargach. Oboje ukończyli studia, wykorzystując każdą przerwę w nauce na bycie razem, zawsze spędzając wakacje letnie na Podlasiu. Podczas nich Olaf nauczył się jeździć konno i prawie codziennie wypuszczali się w dzikie tereny. Kilkakrotnie odwiedzali samotną sosnę, świadka ich pierwszego pocałunku, lecz już nigdy nie usłyszeli chóru wilków, chociaż spędzili w tym miejscu niejedną noc. Po uzyskaniu dyplomów wzięli ślub w małym wiejskim kościółku, a do wesela przygrywała im kapela kurpiowska. Olaf dostał pracę w biurze projektów w jednej z najlepszej firm w Warszawie. Aldona wytrzymała przy mężu zaledwie rok. Przez ten czas usiłowała znaleźć sobie różne zajęcia, które jednak nie wciągnęły ją na tyle, aby zapomnieć o rodzinnych stronach. Pewnego letniego dnia Olaf wrócił z pracy i zastał na stole wazonik z bukietem polnych kwiatów oraz kartkę : Duszę się tutaj. Musiałam wrócić do Wileni. Kocham, Donia Na nic zdały się namowy i obietnice, że będą częściej wyjeżdżać nad Biebrzę. Aldona na stałe osiedliła się w Wileni, a na ziemiach należących do babci i ojca założyła hodowlę borówek amerykańskich. Miała też krowę rasy Jersey, stadko kur zielononóżek, kilka owiec i oczywiście konia. Stary już nie żył, ale zastąpił go młody arab wychowany przez Aldonę od źrebaka. Nie odstępował jej jak pies, przy każdej okazji wtulając pod jej ramię śliczny łeb o jedwabistych, mięciutkich chrapach. Była tak szczęśliwa, że Olaf nie miał serca namawiać ją do powrotu. Z czasem przyzwyczaił się do związku na odległość, podtrzymywanego codziennymi rozmowami telefonicznymi i sporadycznymi spotkaniami. I teraz, siedząc na kanapie w ukochanym salonie, słuchał jej długiej relacji na temat borówek, mleka, warzyw oraz która sąsiadka spodziewa się dziecka, a która już urodziła. Może tak żywe zainteresowanie innymi pokrywały jej niespełnione
marzenia o własnym potomstwie? Po dwukrotnym poronieniu i śmierci kilkumiesięcznego synka zrezygnowali z prób posiadania dzieci, a na adopcję nie mogli się zdecydować. – Dobrze jest, jak jest – wmawiali sobie. I rzeczywiście tak było. Tęsknili za sobą, ciesząc się z każdej rozmowy telefonicznej i wyczekując spotkań. Znajomi i przyjaciele zazdrościli im idealnego małżeństwa, bez kłótni i szarzyzny borykania się z codziennością. Po rozmowie z żoną Olaf pokręcił się trochę po mieszkaniu, wyjrzał przez okno na szare, ponure podwórko, aż w końcu przeszedł do gabinetu pełniącego też rolę sypialni i zasiadł do projektu. Musiał go dopiąć na ostatni guzik, aby go dobrze zaprezentować Romie. Wiedział z doświadczenia, że właściciel na ogół nie miał wiele do gadania, że wszystko zależało od Dagmary. Po kilku godzinach rysunki były gotowe. Olaf z ulgą wyłączył komputer, wziął szybki prysznic i rzucił się na łóżko. Nie miał już sił sięgnąć do ulubionej książki, którą zawsze czytał przed zaśnięciem. Był to „Błękitny zamek” Lucy Maud Montgomery. Z wyjątkiem Aldony i Mirki nikomu nie przyznawał się do tej lektury, wstydząc się, szczególnie przed kolegami, „babskich” upodobań. Nie wiedział, co w książce najbardziej mu się podobało? Czy zamiłowanie głównych bohaterów do życia na łonie natury, tak przypominające ich wspólne przygody na Bagnach Biebrzańskich? Czy po prostu opis pięknej miłości ludzi, którzy są zawsze razem, a w jego małżeństwie właśnie to się nie spełniło. Miłość tak, ale ta wieczna rozłąka… 4. Olaf stał przed pokaźnym domem, przypominającym prymitywną bryłą architekturę lat siedemdziesiątych. Widać było na nim ślady unowocześnień okresu postkomunistycznego, które nie zmieniły brzydoty całości. Roma wyszła na ganek tuż po pierwszych dźwiękach dzwonka. – Dzień dobry – starała się nadać głosowi swobodny ton, lecz ciągłe poprawianie fryzury zdradzało jej zdenerwowanie. Olaf intensywnie wpatrywał się w kobietę. – My przecież się znamy. – O, tak. – Roma zaśmiała się, nienaturalnie. – U koleżanki zmienialiście sypialnię. Wpadłam do niej, gdy tam byłeś. Malowałeś starą ramę i od razu przeszliśmy na ty. Olaf doskonale pamiętał tę kobietę. Urzekła go urodą. Tylko nie mógł sobie przypomnieć, o czym wtedy rozmawiali? „Szkoda, że lesbijka. A może to lepiej?”
Weszli do środka. Mężczyzna rozejrzał się z zawodowego przyzwyczajenia. Powinien powiedzieć komplement, ale nie potrafił znaleźć ani jednej ładnej rzeczy, o której mógłby coś miłego napomknąć. – Wiem, że jest tu ohydnie. – Roma wybawiła go z sytuacji. – Przez ostatnich kilka lat starałam się coś w domu przerobić, ale zupełnie nie mam pomysłu jak. Przedtem jakiekolwiek przeróbki były niemożliwe. Mój eksmąż…. – umilkła i zaczerwieniła się. – Pokaż łazienkę. Przesłałaś nam jej wymiary i zdjęcia. Zrobiłem roboczy projekt, ale jeszcze możemy dużo zmienić. – Oto i ona, wejdź. Pomieszczenie miało jedyną zaletę – rozmiar i tym samym idealnie nadawało się na zrealizowanie wszystkich pomysłów Olafa. Wrócili do salonu, mężczyzna otworzył laptopa. – To łazienka dla dwóch osób. Narożne, obszerne jacuzzi, a dwie umywalki i duża kabina prysznicowa będą wykonane z przepięknego szkła. – Ale czy dla dwóch osób to trochę nie na wyrost? Nie zamierzam szukać partnera. – To nie partnerki tym razem? – W głosie Olafa nie było czuć kpiny, raczej życzliwe zrozumienie. – Och, ja … No może, ale nie tak szybko. Mam coś wprawdzie na oku, ale moja córka, ona o niczym nie wie. Dowie się dopiero w czasie programu. Oboje pochylili się nad laptopem i Olaf rzeczowym tonem objaśniał szczegóły rozwiązań. Wyjął z torby kilka różnych kafelków i bez trudu nakłonił Romę do swoich ulubionych. Tym razem kobieta milczała, wsłuchana w brzmienie głosu rozmówcy. Było jej wszystko jedno, jak przerobią łazienkę. Na pewno będzie sto razy ładniejsza, nawet gdyby odnowili tylko ściany. Przecież nie dla niej wymyśliła ten cały cyrk. Będzie się widywała z tym cudownym mężczyzną przynajmniej przez najbliższy dwa tygodnie. A potem? „Zdobędę go.” – Mamo, zaprosiłam koleżankę – głos Oliwii obudził Romę z marzeń. Spłoszona spojrzała na córkę. – Kochanie, chcę ci przedstawić pana Olafa. – Oliwia. – Córka Romy spoglądała spode łba na przybysza, nie podając mu ręki. Za to jej koleżanka uśmiechnęła się promiennie. – To pan występuje w DagaShow! Poznałam pana od razu! Oliwia zaplotła ręce na piersiach i ostentacyjnie wbiła wzrok w okno. Jej koleżanka wdała się w rozmowę z Olafem i dopiero zniecierpliwiona Roma przerwała konwersację. – Idźcie na górę, a ja tu z panem muszę uzgodnić szczegóły. – Do widzenia. Na pewno będę oglądać następny program. – Dziewczyna