Grzegorz Gortat
SŁOWIK
MOSKIEWSKI
Humphreyowi Bogartowi i Charlesowi
Bukowskiemu,
którzy już spotkali Czerwonego Wróbla
Osoby
Al Niczyj - Amerykanin polskiego
pochodzenia
Towa - I sekretarz PZPR
Walerian Pipkow vel Halloween -
totumfacki I sekretarza Maks Samojed
vel Garota - ochroniarz I sekretarza
Bronisław Cudny vel Bezkostny -
ochroniarz I sekretarza Anastazja
Muraszewa Koropotkina - zasłużona
artystka ZSRR
Irena Zajcewa - woźna w Domu Partii
Cyrano - premier rządu
Zygmunt Łatka - cenzor z ulicy Mysiej
Nina - aktorka scen warszawskich
Roman Utang - dyrektor Zakładu
Badawczo-Rozwojowego Technik
Sadowniczych John Cabot - ambasador
USA
Dederko - recepcjonista w Hotelu
Central
Niedonosek - pracownik Zakładu
Badawczo-Rozwojowego Technik
Sadowniczych Bruce Lee - Amerykanin
chińskiego pochodzenia
Jerzy Putrament - literat
Mr. Eat Shit - nieprzypadkowy
Amerykanin
Leopold Tyrmand - literat
Awierkij Aristow - ambasador ZSRR
Wiaczesław Draczenko - sekretarz
prasowy ambasady radzieckiej
Kazimierz Bogucki vel Fryderyk
Kompot - warszawiak z Pragi Irmina
Surmacz - porucznik MO
oraz inni
Bóg w swej mądrości muchę uczynił,
lecz nie wyjawił, z jakiej przyczyny.
Ogden Nash
Przedstawione postacie i wydarzenia są
od początku do końca produktem
wyobraźni autora, zatem wszelkie
podobieństwo do osób kiedykolwiek
żyjących jest dziełem przypadku, cała
zaś odpowiedzialność za takie ich
ukazanie spada na poczucie humoru niżej
podpisanego, które dojrzewało w
ciekawych czasach państwowego
komunizmu, gdy absurd i rzeczywistość
zamieniały się maskami.
Autor
1.
Nawet amerykański łaps do wynajęcia
stawia sobie pytania o sens życia.
Wszystko z winy słabej konstrukcji
psychicznej. No i przez książki.
Spałem snem sprawiedliwego, kiedy
przyplątał mi się znajomy koszmar. Tym
razem dla odmiany obok Ricka
występowała Susan Sparky:
- To było wczoraj, Rick. Na rogu
Trzydziestej Czwartej i Szóstej Alei.
Przerwała, żeby sięgnąć po papierosa.
Dziwne, Rick wywnioskował
przytomnie. Do wczoraj nie paliła.
Cisza przeciągała się. Zrozumiał, że to,
co Susan Sparky ma do powiedzenia, nie
chce jej przejść przez gardło.
- Mów dalej, Susan Sparky - zachęcił.
- Dochodziła północ. Tylko on i ja. W
holu apartamentowca poza nami żywej
duszy.
Portier schował nos w gazetę.
Rozumiesz?
Skinął głową.
- Nie chciałam tego. Wierzysz mi?
Przytaknął bez słowa. Susan Sparky była
damą najwyżej w piętnastu procentach.
Ale przy Cozzym każda kobieta ma
prawo uważać się za damę.
- Czego oczekujesz?
- Załatw go.
Nie znosił mokrej roboty. Grubasa
Cozzy’ego nie lubił jeszcze bardziej.
Pech w tym, że mam swoje zasady,
pomyślał Rick.
- Jestem prywatnym detektywem, Susan
Sparky. Mokra robota to nie moja
specjalność.
Zaśmiała się. Zapachniało jej ulubioną
pastą do zębów.
- Nie zależy mi na głowie grubasa. Chcę
jego klejnotów.
Zimny pot spłynął Rickowi po plecach i
zmoczył gumę bawełnianych slipów.
Nieźle wdepnąłem, pomyślał. Milczał.
- Dobrze zapłacę.
- Klejnoty? Masz na myśli...? - upewnił
się. W sprawach tak delikatnej materii
mężczyzna musi mieć stuprocentową
pewność.
- Dołożę premię. Dzienna stawka razy
cztery. Tylko przynieś mi je na tacy.
Widok nie na moje nerwy, pomyślał.
Poczuł rewolucję w żołądku i wzrokiem
poszukał toalety.
- Co byś powiedziała na plastikową
torbę od Wal Marta?
Susan Sparky machnęła dłonią o
wypielęgnowanych paznokciach.
Spędzała dużo czasu w salonie
piękności.
- Jak wolisz. To ty jesteś
profesjonalistą.
Tu mnie ma, żachnął się Rick. Był
prywatnym detektywem i miał licencję
na wykonywanie zawodu. Musiał
zarobić na prowadzenie biura,
sekretarkę i przynajmniej jeden posiłek
dziennie. Chcąc nie chcąc musi zająć się
Cozzym. Dwieście dolców za pół
godziny to nienajgorszy bilans. W końcu
całe parszywe życie, sprowadza się do
wybierania mniejszego zła.
W tym momencie zbudziłem się. Rick
Blaine vel Philip Marlowe vel Sam
Spade wyparował w promieniach
warszawskiego słońca jak butelka
szkockiej w sobotni wieczór. To tylko
sen, uspokoiłem się trąc oczy. Dawniej z
tych koszmarów byłby chociaż
wymierny pożytek. W sam raz pomysł na
scenariusz. Może na książkę. Teraz
szkoda fatygi. Bogart nie wystąpi w
nowym filmie, a Julienne-Anne na
zawsze zniechęciła mnie do literatury.
Otworzyłem balkonowe drzwi w
wynajmowanym mieszkaniu na
czternastym piętrze wieżowca u zbiegu
Tamki i Kopernika. Pachniało wiosną.
Pałac Kultury i Nauki przesłaniał
spory szmat nieba. Poczułem się jak w
Nowym Jorku za szkolnych lat.
Włączyłem radio: cudzoziemcowi lekcji
polskiego nigdy za dużo. Miękki baryton
zachwalał w latynoskim rytmie uroki
Kuby gorącej jak wulkan. Kalendarz
ścienny informował, że jest sobota,
dwudziestego kwietnia sześćdziesiątego
trzeciego roku, słońce wstało o czwartej
dwadzieścia dziewięć. Za to ja o
jedenastej. Minął tydzień, a wciąż nie
mogę się przestawić. W Warszawie
jedenasta, w Kalifornii ósma
wieczorem. Jedyna pociecha, że świat w
zasadzie wspiera się na solidnych
fundamentach postępu. W 1861 roku
opatentowano WC spłukiwane wodą. W
1870
roku 15. poprawka do konstytucji dała
czarnym prawa wyborcze. W 1878 roku
nowojorczycy pierwszy raz mogli kupić
mleko w butelkach, osiem lat później
Ameryka dostała coca colę.
Tyle że w 1920 roku na mocy 19.
poprawki kobiety w Ameryce uzyskały
prawo głosu. Na tym z grubsza polega
problem: ledwo świat zrobi krok do
przodu, to cofa się o dwa.
Henryk VIII, stary podagryk z
hemoroidami, sześć razy zmieniał żonę.
Gdyby Marilyn Monroe pożyła dłużej,
pewnie by wyrównała rekord Tudora.
Cztery wieki po Henryku role się
odwróciły. Weźmy Julienne-Anne i
mnie. Kiedy w kwietniu
sześćdziesiątego drugiego stało się
jasne, że darmozjady przyznające
Pulitzera kolejny raz olały kandydaturę
Kerouaca, Julienne-Anne na znak
protestu zerwała z dotychczasowym
życiem. Dwa tygodnie przed ślubem
wyrzuciła zaręczynowy pierścionek -
prezent ode mnie -
i wydała się za doktora Strassera.
Doktor Strasser ma zerowe pojęcie o
literaturze. Jest lekarzem od zwierząt.
Zakłada gumową rękawiczkę i grzebie
krowie pod ogonem. Ogląda końskie
gówno pod mikroskopem, szukając
robali, zanim pośle chabetę na szafot.
Jedyna powieść, jaką przeczytał w
dorosłym życiu, to Grzęzawisko
Sinclaira. Niestrawne dziełko o
rzeźniach w Chicago. Dla końskiego
doktora lektura obowiązkowa. Z
Kerouaca pan Strasser nie przeczytał ani
linijki. Ale ma serdecznego przyjaciela,
którego kumpel ma kumpla, który z
Kerouakiem przejechał pół Ameryki
autobusem linii Greyhound. Julienne-
Anne dowiedziała się o tym i straciła
dla Strassera głowę. Portret Kerouaca
od czterech lat wisi nad jej łóżkiem,
obok fotografii Siedzącego Byka i torby
uszytej z pary jej dziewiczych dżinsów.
Jasne, że ludzie mają większe
zmartwienia. Na przykład, jak nie dać
się wyrolować karaluchom i za ich
przykładem przetrwać wojnę atomową.
Albo jak przez tydzień zrzucić
trzydzieści funtów.
Wyszorowałem zęby pastą Crest,
otworzyłem nowe pudełko płatków
owsianych Quaker Oats. Policzyłem:
zostało osiem pudełek. Do końca pobytu
w Polsce nie muszę się faszerować
klajstrowatą owsianką tutejszej
produkcji.
W samych gatkach siedziałem przy stole,
wsuwałem płatki z mlekiem i
przeglądałem wczorajsze gazety.
Normalny dzień pracy amerykańskiego
korespondenta polonijnego dziennika.
Śledzę na bieżąco wydarzenia w Polsce
i za granicą.
Bezpośredni telefon
między szefami rządów ZSRR i USA
ZAŁOŻENIE BEZPOŚREDNIEGO
TELEFONU MIĘDZY SZEFAMI ZSRR
I USA REDUKUJE RYZYKO
WYBUCHU WOJNY NA SKUTEK
BRAKU KOMUNIKACJI W
OKRESACH KRYZYSU
MAROKO NIE CHCE
AMERYKAŃSKICH BAZ
Słoneczny piątek dniem intensywnych
prac w polu
ŁUNA-4 Z KAŻDĄ GODZINĄ DALEJ
OD ZIEMI, BLIŻEJ KSIĘŻYCA.
SREBRNY
GLOB - ZAGADKĄ DO
ROZWIĄZANIA
Budowlani stolicy pokonali zimę. Mimo
sześciu całkowicie martwych zimowych
tygodni budowniczowie z pojedynku z
mrozem wyszli zwycięsko. Wszystkie
przedsiębiorstwa budowlane w
Warszawie znacznie przekroczyły swoje
plany.
Wypiła butelkę jodyny, bo chciała
nastraszyć męża
LIKWIDACJA BAND
KONTRREWOLUCYJNYCH NA
KUBIE
W CIĄGU 20 LAT LICZBA
DŁUGOWIECZNYCH W ZSRR
ZWIĘKSZYŁA SIĘ Z 4,5
DO 8 MLN
Kennedy usiłuje zapobiec strajkowi
kolejarzy
Władysław Gomułka na spotkaniu z
aktywem partyjnym stolicy apeluje o
wydajniejszą pracę załóg
Zadzwonił telefon. Zignorowałem.
Chuck miał rację. Uprzedzał, że w
Polsce mogą mnie spotkać dziwne
przygody.
Telefon nie przestawał terkotać. Dzwoń,
ja swoje wiem. Wymiatając resztę
płatków z talerza, doczytałem do końca
artykulik z „Przekroju”: „Mimo
nieustających wysiłków władz i
rozbudowy zaplecza technicznego, nadal
jedynie co dziesiąty mieszkaniec
Warszawy posiada aparat telefoniczny.
W niektórych rejonach stolicy na
założenie telefonu trzeba czekać do
siedmiu lat”. W świetle powyższego pan
Bończak-Kiryński, drugi flet Filharmonii
Narodowej i właściciel mieszkania na
Tamce, nie dobił nawet do półmetka.
Gdybym miał mu coś doradzać, to
radziłbym czteroletni kontrakt na tournee
dookoła świata zamiast miesiąca
wojażowania po salach koncertowych
Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
Zdążyłem wciągnąć spodnie, kiedy coś
ciężkiego uderzyło w drzwi wejściowe.
Posypały się w drzazgi. Kiepska
stolarka.
Do pewnych rzeczy człowiek się
przyzwyczaja. W biurze w Oakland
wstawiam nowe drzwi średnio raz na
kwartał.
- Paszport! - zażądał najstarszy z całej
trójki.
Przypominał mi wuja George’a. Od
przejścia na emeryturę wuj George
dorabia sobie w Halloween jako żywy
eksponat na wystawach sklepowych.
- Czemu to nie odbieramy telefonu? -
Halloween zdjął marynarkę i rzucił na
krzesło.
Był uzbrojony od pasa po pachy.
- Niby jak? Przeciągnięcie linii jest
wstępnie planowane na rok
sześćdziesiąty siódmy
- zacytowałem Bończaka-Kiryńskiego.
Otworzył paszport i przyjrzał mi się
uważnie. Pod przezroczystą skórą
twarzy widziałem każdą żyłkę.
- Mogę już mu przypierdolić? - odezwał
się drugi. Szerokie plecy, krótka szyja,
niskie ruchliwe czoło, długie ręce.
Halloween schował paszport do
kieszeni spodni i zniknął w przedpokoju.
Jak na kościotrupa poruszał się
zadziwiająco szybko.
Po chwili był z powrotem.
- A to? Co to niby jest? - Podsunął mi
pod oczy rękę z telefonem.
- Telefon. Wczoraj jeszcze nie było.
- Mogę już? - dopraszał się tamten.
Krótkie grube palce miał jakby
stworzone do zabaw z garotą.
Trzeci skończył przetrząsać szafę i
oglądał szpargały na biurku. Poruszał się
niezbornie, jakby zamiast solidnych
kości miał podróbki z gumy.
- Wycinki z gazet - zameldował tonem
kaprala składającego raport na
porannym apelu. - Liczebność Polski
pod koniec 1962 roku. 50-lecie Teatru
Polskiego. Opóźnienia w krajowej
produkcji spowodowane wyjątkowo
ostrą zimą. Repertuar stołecznych kin.
Niedobór toalet publicznych w
Warszawie - wyliczał Bezkostny.
- Szpieg - podsumował Garota.
- Na co to wam? - spytał Halloween.
- Piszę artykuły o Polsce. Jestem
korespondentem amerykańskiego
Grzegorz Gortat SŁOWIK MOSKIEWSKI Humphreyowi Bogartowi i Charlesowi Bukowskiemu, którzy już spotkali Czerwonego Wróbla Osoby
Al Niczyj - Amerykanin polskiego pochodzenia Towa - I sekretarz PZPR Walerian Pipkow vel Halloween - totumfacki I sekretarza Maks Samojed vel Garota - ochroniarz I sekretarza Bronisław Cudny vel Bezkostny - ochroniarz I sekretarza Anastazja Muraszewa Koropotkina - zasłużona artystka ZSRR Irena Zajcewa - woźna w Domu Partii Cyrano - premier rządu Zygmunt Łatka - cenzor z ulicy Mysiej
Nina - aktorka scen warszawskich Roman Utang - dyrektor Zakładu Badawczo-Rozwojowego Technik Sadowniczych John Cabot - ambasador USA Dederko - recepcjonista w Hotelu Central Niedonosek - pracownik Zakładu Badawczo-Rozwojowego Technik Sadowniczych Bruce Lee - Amerykanin chińskiego pochodzenia Jerzy Putrament - literat Mr. Eat Shit - nieprzypadkowy Amerykanin
Leopold Tyrmand - literat Awierkij Aristow - ambasador ZSRR Wiaczesław Draczenko - sekretarz prasowy ambasady radzieckiej Kazimierz Bogucki vel Fryderyk Kompot - warszawiak z Pragi Irmina Surmacz - porucznik MO oraz inni Bóg w swej mądrości muchę uczynił, lecz nie wyjawił, z jakiej przyczyny. Ogden Nash Przedstawione postacie i wydarzenia są od początku do końca produktem
wyobraźni autora, zatem wszelkie podobieństwo do osób kiedykolwiek żyjących jest dziełem przypadku, cała zaś odpowiedzialność za takie ich ukazanie spada na poczucie humoru niżej podpisanego, które dojrzewało w ciekawych czasach państwowego komunizmu, gdy absurd i rzeczywistość zamieniały się maskami. Autor 1. Nawet amerykański łaps do wynajęcia stawia sobie pytania o sens życia. Wszystko z winy słabej konstrukcji psychicznej. No i przez książki.
Spałem snem sprawiedliwego, kiedy przyplątał mi się znajomy koszmar. Tym razem dla odmiany obok Ricka występowała Susan Sparky: - To było wczoraj, Rick. Na rogu Trzydziestej Czwartej i Szóstej Alei. Przerwała, żeby sięgnąć po papierosa. Dziwne, Rick wywnioskował przytomnie. Do wczoraj nie paliła. Cisza przeciągała się. Zrozumiał, że to, co Susan Sparky ma do powiedzenia, nie chce jej przejść przez gardło. - Mów dalej, Susan Sparky - zachęcił. - Dochodziła północ. Tylko on i ja. W
holu apartamentowca poza nami żywej duszy. Portier schował nos w gazetę. Rozumiesz? Skinął głową. - Nie chciałam tego. Wierzysz mi? Przytaknął bez słowa. Susan Sparky była damą najwyżej w piętnastu procentach. Ale przy Cozzym każda kobieta ma prawo uważać się za damę. - Czego oczekujesz? - Załatw go.
Nie znosił mokrej roboty. Grubasa Cozzy’ego nie lubił jeszcze bardziej. Pech w tym, że mam swoje zasady, pomyślał Rick. - Jestem prywatnym detektywem, Susan Sparky. Mokra robota to nie moja specjalność. Zaśmiała się. Zapachniało jej ulubioną pastą do zębów. - Nie zależy mi na głowie grubasa. Chcę jego klejnotów. Zimny pot spłynął Rickowi po plecach i zmoczył gumę bawełnianych slipów. Nieźle wdepnąłem, pomyślał. Milczał.
- Dobrze zapłacę. - Klejnoty? Masz na myśli...? - upewnił się. W sprawach tak delikatnej materii mężczyzna musi mieć stuprocentową pewność. - Dołożę premię. Dzienna stawka razy cztery. Tylko przynieś mi je na tacy. Widok nie na moje nerwy, pomyślał. Poczuł rewolucję w żołądku i wzrokiem poszukał toalety. - Co byś powiedziała na plastikową torbę od Wal Marta? Susan Sparky machnęła dłonią o wypielęgnowanych paznokciach.
Spędzała dużo czasu w salonie piękności. - Jak wolisz. To ty jesteś profesjonalistą. Tu mnie ma, żachnął się Rick. Był prywatnym detektywem i miał licencję na wykonywanie zawodu. Musiał zarobić na prowadzenie biura, sekretarkę i przynajmniej jeden posiłek dziennie. Chcąc nie chcąc musi zająć się Cozzym. Dwieście dolców za pół godziny to nienajgorszy bilans. W końcu całe parszywe życie, sprowadza się do wybierania mniejszego zła. W tym momencie zbudziłem się. Rick Blaine vel Philip Marlowe vel Sam
Spade wyparował w promieniach warszawskiego słońca jak butelka szkockiej w sobotni wieczór. To tylko sen, uspokoiłem się trąc oczy. Dawniej z tych koszmarów byłby chociaż wymierny pożytek. W sam raz pomysł na scenariusz. Może na książkę. Teraz szkoda fatygi. Bogart nie wystąpi w nowym filmie, a Julienne-Anne na zawsze zniechęciła mnie do literatury. Otworzyłem balkonowe drzwi w wynajmowanym mieszkaniu na czternastym piętrze wieżowca u zbiegu Tamki i Kopernika. Pachniało wiosną. Pałac Kultury i Nauki przesłaniał spory szmat nieba. Poczułem się jak w Nowym Jorku za szkolnych lat.
Włączyłem radio: cudzoziemcowi lekcji polskiego nigdy za dużo. Miękki baryton zachwalał w latynoskim rytmie uroki Kuby gorącej jak wulkan. Kalendarz ścienny informował, że jest sobota, dwudziestego kwietnia sześćdziesiątego trzeciego roku, słońce wstało o czwartej dwadzieścia dziewięć. Za to ja o jedenastej. Minął tydzień, a wciąż nie mogę się przestawić. W Warszawie jedenasta, w Kalifornii ósma wieczorem. Jedyna pociecha, że świat w zasadzie wspiera się na solidnych fundamentach postępu. W 1861 roku opatentowano WC spłukiwane wodą. W 1870 roku 15. poprawka do konstytucji dała
czarnym prawa wyborcze. W 1878 roku nowojorczycy pierwszy raz mogli kupić mleko w butelkach, osiem lat później Ameryka dostała coca colę. Tyle że w 1920 roku na mocy 19. poprawki kobiety w Ameryce uzyskały prawo głosu. Na tym z grubsza polega problem: ledwo świat zrobi krok do przodu, to cofa się o dwa. Henryk VIII, stary podagryk z hemoroidami, sześć razy zmieniał żonę. Gdyby Marilyn Monroe pożyła dłużej, pewnie by wyrównała rekord Tudora. Cztery wieki po Henryku role się odwróciły. Weźmy Julienne-Anne i mnie. Kiedy w kwietniu sześćdziesiątego drugiego stało się
jasne, że darmozjady przyznające Pulitzera kolejny raz olały kandydaturę Kerouaca, Julienne-Anne na znak protestu zerwała z dotychczasowym życiem. Dwa tygodnie przed ślubem wyrzuciła zaręczynowy pierścionek - prezent ode mnie - i wydała się za doktora Strassera. Doktor Strasser ma zerowe pojęcie o literaturze. Jest lekarzem od zwierząt. Zakłada gumową rękawiczkę i grzebie krowie pod ogonem. Ogląda końskie gówno pod mikroskopem, szukając robali, zanim pośle chabetę na szafot. Jedyna powieść, jaką przeczytał w dorosłym życiu, to Grzęzawisko Sinclaira. Niestrawne dziełko o
rzeźniach w Chicago. Dla końskiego doktora lektura obowiązkowa. Z Kerouaca pan Strasser nie przeczytał ani linijki. Ale ma serdecznego przyjaciela, którego kumpel ma kumpla, który z Kerouakiem przejechał pół Ameryki autobusem linii Greyhound. Julienne- Anne dowiedziała się o tym i straciła dla Strassera głowę. Portret Kerouaca od czterech lat wisi nad jej łóżkiem, obok fotografii Siedzącego Byka i torby uszytej z pary jej dziewiczych dżinsów. Jasne, że ludzie mają większe zmartwienia. Na przykład, jak nie dać się wyrolować karaluchom i za ich przykładem przetrwać wojnę atomową. Albo jak przez tydzień zrzucić
trzydzieści funtów. Wyszorowałem zęby pastą Crest, otworzyłem nowe pudełko płatków owsianych Quaker Oats. Policzyłem: zostało osiem pudełek. Do końca pobytu w Polsce nie muszę się faszerować klajstrowatą owsianką tutejszej produkcji. W samych gatkach siedziałem przy stole, wsuwałem płatki z mlekiem i przeglądałem wczorajsze gazety. Normalny dzień pracy amerykańskiego korespondenta polonijnego dziennika. Śledzę na bieżąco wydarzenia w Polsce i za granicą. Bezpośredni telefon
między szefami rządów ZSRR i USA ZAŁOŻENIE BEZPOŚREDNIEGO TELEFONU MIĘDZY SZEFAMI ZSRR I USA REDUKUJE RYZYKO WYBUCHU WOJNY NA SKUTEK BRAKU KOMUNIKACJI W OKRESACH KRYZYSU MAROKO NIE CHCE AMERYKAŃSKICH BAZ Słoneczny piątek dniem intensywnych prac w polu ŁUNA-4 Z KAŻDĄ GODZINĄ DALEJ OD ZIEMI, BLIŻEJ KSIĘŻYCA. SREBRNY
GLOB - ZAGADKĄ DO ROZWIĄZANIA Budowlani stolicy pokonali zimę. Mimo sześciu całkowicie martwych zimowych tygodni budowniczowie z pojedynku z mrozem wyszli zwycięsko. Wszystkie przedsiębiorstwa budowlane w Warszawie znacznie przekroczyły swoje plany. Wypiła butelkę jodyny, bo chciała nastraszyć męża LIKWIDACJA BAND KONTRREWOLUCYJNYCH NA KUBIE W CIĄGU 20 LAT LICZBA
DŁUGOWIECZNYCH W ZSRR ZWIĘKSZYŁA SIĘ Z 4,5 DO 8 MLN Kennedy usiłuje zapobiec strajkowi kolejarzy Władysław Gomułka na spotkaniu z aktywem partyjnym stolicy apeluje o wydajniejszą pracę załóg Zadzwonił telefon. Zignorowałem. Chuck miał rację. Uprzedzał, że w Polsce mogą mnie spotkać dziwne przygody. Telefon nie przestawał terkotać. Dzwoń, ja swoje wiem. Wymiatając resztę
płatków z talerza, doczytałem do końca artykulik z „Przekroju”: „Mimo nieustających wysiłków władz i rozbudowy zaplecza technicznego, nadal jedynie co dziesiąty mieszkaniec Warszawy posiada aparat telefoniczny. W niektórych rejonach stolicy na założenie telefonu trzeba czekać do siedmiu lat”. W świetle powyższego pan Bończak-Kiryński, drugi flet Filharmonii Narodowej i właściciel mieszkania na Tamce, nie dobił nawet do półmetka. Gdybym miał mu coś doradzać, to radziłbym czteroletni kontrakt na tournee dookoła świata zamiast miesiąca wojażowania po salach koncertowych Niemieckiej Republiki Demokratycznej.
Zdążyłem wciągnąć spodnie, kiedy coś ciężkiego uderzyło w drzwi wejściowe. Posypały się w drzazgi. Kiepska stolarka. Do pewnych rzeczy człowiek się przyzwyczaja. W biurze w Oakland wstawiam nowe drzwi średnio raz na kwartał. - Paszport! - zażądał najstarszy z całej trójki. Przypominał mi wuja George’a. Od przejścia na emeryturę wuj George dorabia sobie w Halloween jako żywy eksponat na wystawach sklepowych.
- Czemu to nie odbieramy telefonu? - Halloween zdjął marynarkę i rzucił na krzesło. Był uzbrojony od pasa po pachy. - Niby jak? Przeciągnięcie linii jest wstępnie planowane na rok sześćdziesiąty siódmy - zacytowałem Bończaka-Kiryńskiego. Otworzył paszport i przyjrzał mi się uważnie. Pod przezroczystą skórą twarzy widziałem każdą żyłkę. - Mogę już mu przypierdolić? - odezwał się drugi. Szerokie plecy, krótka szyja, niskie ruchliwe czoło, długie ręce.
Halloween schował paszport do kieszeni spodni i zniknął w przedpokoju. Jak na kościotrupa poruszał się zadziwiająco szybko. Po chwili był z powrotem. - A to? Co to niby jest? - Podsunął mi pod oczy rękę z telefonem. - Telefon. Wczoraj jeszcze nie było. - Mogę już? - dopraszał się tamten. Krótkie grube palce miał jakby stworzone do zabaw z garotą. Trzeci skończył przetrząsać szafę i oglądał szpargały na biurku. Poruszał się niezbornie, jakby zamiast solidnych
kości miał podróbki z gumy. - Wycinki z gazet - zameldował tonem kaprala składającego raport na porannym apelu. - Liczebność Polski pod koniec 1962 roku. 50-lecie Teatru Polskiego. Opóźnienia w krajowej produkcji spowodowane wyjątkowo ostrą zimą. Repertuar stołecznych kin. Niedobór toalet publicznych w Warszawie - wyliczał Bezkostny. - Szpieg - podsumował Garota. - Na co to wam? - spytał Halloween. - Piszę artykuły o Polsce. Jestem korespondentem amerykańskiego