Gorące autorskie podziękowania dla:
-
knującego Saszego za pokreślenie cnót
Holgi;
-
Michaiła Czernihowskiego - za kosy,
szable, ręczniki i inne nocne zabawy
-
Andrieja Ulanowa - za męską
solidarność;
-
Eleny Bespałowej - za to co czarno-
białe i kolorowe
-
Anny Polańskiej - za wsparcie moralne i
techniczne
-
oraz Falka, Ryski, Paśki, Westy, Fudżi
za bezcenne informacje empiryczne!
W trakcie pisania tej książki nie
ucierpiał żaden szypoński zając, a
wyłącznie nerwy hodowcy-konsultanta
Niły Łozowenko-Ursu.
Pajęczyna losów nie ma ani jednej
niepotrzebnej nici i nawet ta najbardziej
wąska ścieżka gdzieś prowadzi. Tylko
Holga wie, ile razy świat znalazł się na
skraju zagłady przez jeden ruch
szczurzego ogona - a ile razy został
przez niego uratowany.
Księga bogów, rozdział 23
ROZDZIAŁ 1
Samotny szczur jest nieszczęśliwy i
niknie w oczach.
Traktat „O stworach ziemi, wody i
niebios”
Babka Szuła odeszła na niebiańskie
drogi w nocy, we śnie. Znalazła ją
sąsiadka, która wpadła pożyczyć kubek
mąki. Staruszka była już blada i zimna,
leżała z rękoma wyciągniętymi na
kołdrze i z jakiegoś powodu wyglądała
na bardzo zadowoloną. Ni to sama
Holga raczyła odprowadzić ją w
ostatnią podróż, ni to przyszłość, która
przywidziała jej się przed śmiercią -
bo w końcu po tamtej stronie nie ma
czasu i cała pajęczyna losów widoczna
jest jak na dłoni -
tak bardzo się Szuli nie spodobała, że z
radością zamieniła ją na Dom Wieczny.
Sąsiadka podniosła raban, przybiegły
babki-przyjaciółki i zaczęły rzeczowy
lament, natychmiast roznosząc smutną
wieść po wiesce. Nie minęło nawet pięć
łuczyw, a już czyściutka i przebrana
nieboszczka leżała w ściągniętej ze
strychu i wytartej z pajęczyn trumnie, a
węzełek z tym co uskładała „na
pochówek” przekazano Cyce i Mikhowi,
którzy zgłosili się do wykopania mogiły
oraz sklecenia klatki nad grób. Modlik,
którym babka również nie zapomniała, z
szacunkiem czyścił piaskiem posąg
Bogini, żeby i Szuli zrobić przyjemność
z okazji mszy i przed Holgą nie było
wstyd. Nad wieską unosił się aromat
serowych placków, głównego dania
stypowego. Każda gospodyni starała się
jak mogła, żeby goście sięgali właśnie
po jej poczęstunek - podobno z
racuszkami-naścieżkami z domu
wychodziły drobne problemy i im
więcej goście zjedzą, tym więcej ich
wyjdzie. Do ciasta sypano mak, suszone
śliwki, winogrona, a co bogatsi nawet
pchali do środka miedki.
Oczywiście wcale nie każdemu
wychodziły takie frykasy - tym co
przyniósł Kołaj można było co najwyżej
gwoździe wbijać, ale jakie by nie były -
nadal oznaka szacunku dla nieboszczki.
Bo w wiesce to prawie każdy każdemu
krewny. Nawet Świstak się wybrał na
pogrzeb, chociaż kompletnie nie potrafił
sobie przypomnieć z którego pokolenia
ciotką była dla niego Szuła.
Do południa wszystko było już lepiej
lub gorzej załatwione i wiesczanie
zebrali się przy osieroconym domu
babki. Niechaj Sawrianie swoich
nieboszczyków trzymają w izbach po
dwie doby i oddychają trupem. Bo na co
tu czekać? Skoro dusza odleciała z
ostatnim tchnieniem, to ciało również
trzeba możliwie szybko sprzątnąć, żeby
przypadkiem nie wlazł do środka kto
inny, niezbyt przyjazny. Mówią, że u
białowłosych przez te ich durne
obyczaje żywe trupy po ulicach chadzają
razem z żywymi i nie idzie ich odróżnić,
póki nie zaczynają śmierdzieć.
Bliżej ganka stały ciężarna Fessa i dwie
wiesczanki z niemowlakami na rękach -
uznawano, że przenoszony obok trup
zabiera ze sobą zołzy, nocne krzyki i
inne dziecięce choroby. Trochę dalej
kłębili się chłopcy z woreczkami
sproszkowanej gorczycy - pójdzie w
ruch dopiero w drodze powrotnej, ale
dla wieskowych dzieciaków pogrzeb to
święto jak każde inne, bo i zebranie, i
uczta, i pieśni... Tyle, że nie można się
śmiać, więc chłopcy tylko szturchali
jeden drugiego łokciami i puszczali
oczka.
Jako ostatni wrócili z cmentarza spoceni
i umorusani ziemią robotnicy. Obaj
mieli koszule zawiązane w pasie, twarze
czerwone z wysiłku, więc babki zaczęły
syczeć z irytacją: co to za bezeceństwa
przez obliczem śmierci? Macie się
natychmiast opłukać i ubrać! Bierzcie
przykład ze swojego gospodarza - cały
czyściutki, można już jego samego
zakopywać i w oczach ma czarną
rozpacz...
Właściciel majątku rzeczywiście
wyglądał wyjątkowo smutno. Musiał ze
zgrzytaniem zębów zrezygnować z
interesu, który mógł przynieść mu sto
złotów zysku - albo trzysta straty.
Partner Świstaka nie miał żadnego
zabezpieczenia, a jedynie ryzykowny
plan, tak bezczelny, że miał szansę
zadziałać. Ale gospodarz nie odważył
się wziąć w nim udziału bez akceptacji
Widzącej. W końcu takich durni, co za
setkę skoczą na główkę do bezdennego
oczka w całym Rintarze znajdzie się
ledwo parę sztuk. Nie miał również
ochoty radzić się Wędrowca -
sprawa była nie do końca legalna i
lepiej żeby nie dowiedział się o niej
namiestnik. Tak więc pozostawało mu
tylko sapać z rozpaczą i liczyć
uciekające korzyści w oczekiwaniu na
wyniesienie ciała babki Szuły.
Swoją drogą, ciekawe, gdzie się
podziała ta wredna dziewucha?!
* * *
W nocy Żar ukradł Cyganom gitarę, za
co teraz dostawał koszmarną burę.
Niestety, Cyganie wyjechali jeszcze
przed świtem i było zdecydowanie za
późno na to, by gonić ich z
przeprosinami, na co nalegała Ryska.
Tak więc przyjaciele musieli ruszyć
własną drogą, cierpiąc z powodu
wyrzutów sumienia, którego dziewczyna
jak zwykle miała tyle, że starczyłoby na
całą ich trójkę.
- Ty mi powiedz - gorączkowała się,
nieświadomie kopiąc Miłkę po bokach,
przez co krowa cały czas przyśpieszała
kroku i ostatecznie przeszła w kłus. - Po
co ci ona w ogóle?!
Złodziej sam nie bardzo potrafił
odpowiedzieć na to pytanie, więc mógł
tylko rozkładać ręce z poczuciem winy.
Potrafił poszczypać struny w
nieskomplikowanej melodyjce, ale
faktycznie, po co komu w drodze gitara,
jeśli nie jest minstrelem? Tylko wali po
plecach i brzdąka kiedy nie trzeba.
Na Cyganów trafili poprzedniego dnia,
mijając tabor w chwili, gdy ten właśnie
wyruszał w podróż i trójka jeźdźców
dosłownie została wciągnięta w barwny
korowód. Smagłe kobiety o białych
zębach otoczyły Ryskę, uśmiechając się
szeroko i trajkocząc w niezrozumiałym
języku, jak stado srok. Dziewczyna z
przerażeniem przycisnęła do piersi
węzełek z pieniędzmi, po raz pierwszy
żałując, że nie ma za pazuchą szczura
obronnego. Zresztą, Cyganki wcale nie
miały zamiaru jej okradać, po prostu
bawiła je zagubiona i zaczerwieniona
wiesczanka na krowie pstrokatej niczym
kołdra uszyta z resztek.
- Heeej no śliczna! - mruknęła śpiewnie
starsza kobieta, ubrana nawet
jaskrawiej, niż te młode, podzwaniając
bransoletami na zwinnych i ruchliwych
jak węże rękach. - Czemu chowasz
oczy? Przecież masz je szczególne,
szczęście przynoszą! Nie wierzysz? Ale
ja prawdę mówię! Na którego chłopaka
spojrzą, ten szczęśliwy! Jak chcesz to ci
powróżę, kto to szczęście będzie miał?
Ryska, która na samym początku
odruchowo wbiła wzrok w ziemię, teraz
zamknęła oczy i zaczęła desperacko
potrząsać głową. Cyganki jeszcze
chwilę bawiły się jej kosztem, ale w
końcu zostawiły w spokoju, na
odchodnym wkładając we włosy żółty
kwiat o postrzępionych płatkach, który
znalazła dopiero rano, wymięty i
zwiędły.
Za to Żar od razu odnalazł wspólny
język z naczelnikiem taboru, smagłym
kędzierzawym młodzieńcem w
jaskrawej niebieskiej koszuli i
spodniach tak niesamowicie szerokich,
jak gdyby uszyto je z dwóch spódnic.
Przez cztery łuczywa świeżo poznani
przyjaciele jechali obok siebie,
prowadząc gorącą dyskusję na temat
tego, jak najlepiej maluje się krowy
(obaj wybuchnęli przykrym śmiechem na
naiwne pytanie Ryski, po co to w ogóle
komu potrzebne), a w trakcie
wieczornego postoju przeszli od słów
do dzieła, realizując dawne marzenie
Świstaka - zrobili z Miłki czarnulkę. W
tej postaci krowa wydawała się
znacznie chudsza i bardziej gniewna,
chociaż wytrzeszczone oczy były oznaką
zdumienia, a nie złości.
Ryska nie znalazła specjalnej różnicy
pomiędzy lewą stroną, którą malował
Żar i prawą, którą zajął się Cygan, ale
po zmianach na krowie nie dało się
siadać w jasnych spodniach.
- A co będzie, jak deszcz ją zmoczy?
Cygan z paskudnym chichotem odparł, że
najważniejsze, by deszcz nie trafił się w
dzień targowy. A następnie Żar uciekł z
nim do ogniska wypić za wyniki pracy, a
obudził się z gitarą, którą delikatnie tulił
do piersi pod kocem.
Widząc, że słowami nic tu nie wskóra,
Ryska sięgnęła po zakazaną strategię:
- Alku! Powiedz mu!
Ale białowłosy skrzywił się i odwrócił
do pobocza, jakby nie usłyszał prośby.
Dziewczyna niepokoiła się
zachowaniem Sawrianina coraz
bardziej. Po pierwsze, w ciągu ostatnich
trzech dni towarzysze usłyszeli od niego
ledwo co poł setki słów, a i te wynikały
z głębokiej konieczności. Na wszelkie
próby wciągnięcia do podróżnej
pogawędki odburkiwał
półsłówkami albo w ogóle zbywał je
milczeniem, jak teraz. Po drugie...
- O, patrzcie, karczma! - Żar spróbował
zmienić temat.
- Może wpadniemy na piwko?
- Nie mam ochoty - odparł Alk sucho i
zgodne z przewidywaniami.
Ryska stłumiła smutne westchnienie. Od
czasu rozmowy z pustelnikiem przeklęty
Sawrianin nic nie jadł. Nie potrafiła
zmusić się by zacząć go namawiać,
ostatecznie zdrowy dorosły facet,
przecież nie można karmić go łyżeczką
do wtóru bajek, jakby był kapryśnym
maluchem.
- Faktycznie, człowiek może miesiąc
przeżyć bez jedzenia.
- Żar złośliwie wypomniał Alkowi jego
własne słowa. - A skoro tak, to po co je
marnować?
Sawrianin znowu nie odpowiedział i
Ryska nabrała ochoty, by szturchnąć go i
w ten sposób wywołać jakąś reakcję.
Ostatecznie jednak weszli do tej
karczmy i zamówili piwo. Żar wziął dla
siebie dwa kufle na raz - do końca
wiosny pozostawał jeszcze tydzień, ale
słońce parzyło w najlepszych tradycjach
lata. Dziewka służebna nie
zastanawiając się długo rozstawiła kufle
na różnych krańcach stołu i Alk
odruchowo wziął „swój” i upił łyka.
- Mogliśmy poczekać do Zającogrodu -
zauważył z niezadowoleniem. - Zostało
parę łuczyw.
- A znasz tego całego Matiuchę? -
Czekając na zamówioną kaszę, Ryska
podgryzała darmowe żytnie sucharki ze
stojącej na środku stołu miski. Sądząc z
warstwy okruszków na dnie, naczynia
nikt nie wytrząsał, ani nie mył już od
miesiąca. Ale w podróży dziewczyna
zdążyła przyzwyczaić się do karczem i
podawanego tam jedzenia, więc nie
wymagała od nich za wiele.
Przynajmniej nie musiała sama gotować.
- Znaczy tego, do którego jest weksel?
- Znajdę. - Alk również zgarnął kilka
sucharków, ale na tym jego śniadanie się
skończyło.
Nawet nie dopił piwa, tylko pociągnął
jeszcze parę łyków i odstawił kufel
czekając, aż towarzysze skończą posiłek.
Żar zerkał na kufel Sawrianina z żalem.
Po kim innym dopiłby bez specjalnego
wstrętu, ale w tym wypadku przecież
można się otruć po takim gadzie.
Wszystkie dobre uczucia w rodzaju
współczucia czy chęci pomocy
odskakiwały od białowłosego jak suchy
groch od ściany. Alk chyba celowo robił
wszystko, by za jego trumną szły
wyłącznie trupojady.
* * *
Procesja ruszyła z powrotem. Baby już
nie wyły, tylko łkały i z poczuciem
dobrze spełnionego obowiązku smarkały
w wąskie białe ręczniki, wiszące na
szyjach. Chłopcy, zamykający pochód,
garściami rozrzucali gorczycę, żeby za
ludźmi nie ruszyła śmierć z cmentarza.
Jak na złość wiatr wiał w plecy, więc
każdy kichnął przynajmniej raz. Starosta
Przybłocia w ogóle nie mógł przestać -
szedł tuż przed dziećmi.
A pod wieskową bramą stali goście -
piątka na krowach i jeden na nietoperzu.
Brama była otwarta, ale przybyli
uprzejmie zatrzymali się w odległości
kilku kroków, czekając na zaproszenie.
Czyli nie rozbójnicy - starosta nieco
odetchnął. Mimo to wiesczanie się
zaniepokoili - idący przodem
wyhamowali, przy czym ci z tyłu
naturalnie zaczęli się przepychać i
łańcuch ścisnął się w tłum.
- Witajcie, szanowni! - zawołał wesoło
jeden z gości. Hej, przecież to tsarski
kurier - w nowym czerwonym kubraku,
brodę zapuścił i tylko z głosu go idzie
poznać. - Gdzie wy łazicie? Święto
jakieś? Na trzy wieszki pachnie
poczęstunkiem, a w wiesce żywej
Gorące autorskie podziękowania dla: - knującego Saszego za pokreślenie cnót Holgi; - Michaiła Czernihowskiego - za kosy, szable, ręczniki i inne nocne zabawy - Andrieja Ulanowa - za męską solidarność; -
Eleny Bespałowej - za to co czarno- białe i kolorowe - Anny Polańskiej - za wsparcie moralne i techniczne - oraz Falka, Ryski, Paśki, Westy, Fudżi za bezcenne informacje empiryczne! W trakcie pisania tej książki nie ucierpiał żaden szypoński zając, a wyłącznie nerwy hodowcy-konsultanta Niły Łozowenko-Ursu. Pajęczyna losów nie ma ani jednej
niepotrzebnej nici i nawet ta najbardziej wąska ścieżka gdzieś prowadzi. Tylko Holga wie, ile razy świat znalazł się na skraju zagłady przez jeden ruch szczurzego ogona - a ile razy został przez niego uratowany. Księga bogów, rozdział 23 ROZDZIAŁ 1 Samotny szczur jest nieszczęśliwy i niknie w oczach. Traktat „O stworach ziemi, wody i niebios” Babka Szuła odeszła na niebiańskie drogi w nocy, we śnie. Znalazła ją
sąsiadka, która wpadła pożyczyć kubek mąki. Staruszka była już blada i zimna, leżała z rękoma wyciągniętymi na kołdrze i z jakiegoś powodu wyglądała na bardzo zadowoloną. Ni to sama Holga raczyła odprowadzić ją w ostatnią podróż, ni to przyszłość, która przywidziała jej się przed śmiercią - bo w końcu po tamtej stronie nie ma czasu i cała pajęczyna losów widoczna jest jak na dłoni - tak bardzo się Szuli nie spodobała, że z radością zamieniła ją na Dom Wieczny. Sąsiadka podniosła raban, przybiegły babki-przyjaciółki i zaczęły rzeczowy lament, natychmiast roznosząc smutną
wieść po wiesce. Nie minęło nawet pięć łuczyw, a już czyściutka i przebrana nieboszczka leżała w ściągniętej ze strychu i wytartej z pajęczyn trumnie, a węzełek z tym co uskładała „na pochówek” przekazano Cyce i Mikhowi, którzy zgłosili się do wykopania mogiły oraz sklecenia klatki nad grób. Modlik, którym babka również nie zapomniała, z szacunkiem czyścił piaskiem posąg Bogini, żeby i Szuli zrobić przyjemność z okazji mszy i przed Holgą nie było wstyd. Nad wieską unosił się aromat serowych placków, głównego dania stypowego. Każda gospodyni starała się jak mogła, żeby goście sięgali właśnie po jej poczęstunek - podobno z racuszkami-naścieżkami z domu
wychodziły drobne problemy i im więcej goście zjedzą, tym więcej ich wyjdzie. Do ciasta sypano mak, suszone śliwki, winogrona, a co bogatsi nawet pchali do środka miedki. Oczywiście wcale nie każdemu wychodziły takie frykasy - tym co przyniósł Kołaj można było co najwyżej gwoździe wbijać, ale jakie by nie były - nadal oznaka szacunku dla nieboszczki. Bo w wiesce to prawie każdy każdemu krewny. Nawet Świstak się wybrał na pogrzeb, chociaż kompletnie nie potrafił sobie przypomnieć z którego pokolenia ciotką była dla niego Szuła. Do południa wszystko było już lepiej
lub gorzej załatwione i wiesczanie zebrali się przy osieroconym domu babki. Niechaj Sawrianie swoich nieboszczyków trzymają w izbach po dwie doby i oddychają trupem. Bo na co tu czekać? Skoro dusza odleciała z ostatnim tchnieniem, to ciało również trzeba możliwie szybko sprzątnąć, żeby przypadkiem nie wlazł do środka kto inny, niezbyt przyjazny. Mówią, że u białowłosych przez te ich durne obyczaje żywe trupy po ulicach chadzają razem z żywymi i nie idzie ich odróżnić, póki nie zaczynają śmierdzieć. Bliżej ganka stały ciężarna Fessa i dwie wiesczanki z niemowlakami na rękach - uznawano, że przenoszony obok trup
zabiera ze sobą zołzy, nocne krzyki i inne dziecięce choroby. Trochę dalej kłębili się chłopcy z woreczkami sproszkowanej gorczycy - pójdzie w ruch dopiero w drodze powrotnej, ale dla wieskowych dzieciaków pogrzeb to święto jak każde inne, bo i zebranie, i uczta, i pieśni... Tyle, że nie można się śmiać, więc chłopcy tylko szturchali jeden drugiego łokciami i puszczali oczka. Jako ostatni wrócili z cmentarza spoceni i umorusani ziemią robotnicy. Obaj mieli koszule zawiązane w pasie, twarze czerwone z wysiłku, więc babki zaczęły syczeć z irytacją: co to za bezeceństwa przez obliczem śmierci? Macie się
natychmiast opłukać i ubrać! Bierzcie przykład ze swojego gospodarza - cały czyściutki, można już jego samego zakopywać i w oczach ma czarną rozpacz... Właściciel majątku rzeczywiście wyglądał wyjątkowo smutno. Musiał ze zgrzytaniem zębów zrezygnować z interesu, który mógł przynieść mu sto złotów zysku - albo trzysta straty. Partner Świstaka nie miał żadnego zabezpieczenia, a jedynie ryzykowny plan, tak bezczelny, że miał szansę zadziałać. Ale gospodarz nie odważył się wziąć w nim udziału bez akceptacji Widzącej. W końcu takich durni, co za setkę skoczą na główkę do bezdennego
oczka w całym Rintarze znajdzie się ledwo parę sztuk. Nie miał również ochoty radzić się Wędrowca - sprawa była nie do końca legalna i lepiej żeby nie dowiedział się o niej namiestnik. Tak więc pozostawało mu tylko sapać z rozpaczą i liczyć uciekające korzyści w oczekiwaniu na wyniesienie ciała babki Szuły. Swoją drogą, ciekawe, gdzie się podziała ta wredna dziewucha?! * * * W nocy Żar ukradł Cyganom gitarę, za co teraz dostawał koszmarną burę. Niestety, Cyganie wyjechali jeszcze
przed świtem i było zdecydowanie za późno na to, by gonić ich z przeprosinami, na co nalegała Ryska. Tak więc przyjaciele musieli ruszyć własną drogą, cierpiąc z powodu wyrzutów sumienia, którego dziewczyna jak zwykle miała tyle, że starczyłoby na całą ich trójkę. - Ty mi powiedz - gorączkowała się, nieświadomie kopiąc Miłkę po bokach, przez co krowa cały czas przyśpieszała kroku i ostatecznie przeszła w kłus. - Po co ci ona w ogóle?! Złodziej sam nie bardzo potrafił odpowiedzieć na to pytanie, więc mógł tylko rozkładać ręce z poczuciem winy. Potrafił poszczypać struny w
nieskomplikowanej melodyjce, ale faktycznie, po co komu w drodze gitara, jeśli nie jest minstrelem? Tylko wali po plecach i brzdąka kiedy nie trzeba. Na Cyganów trafili poprzedniego dnia, mijając tabor w chwili, gdy ten właśnie wyruszał w podróż i trójka jeźdźców dosłownie została wciągnięta w barwny korowód. Smagłe kobiety o białych zębach otoczyły Ryskę, uśmiechając się szeroko i trajkocząc w niezrozumiałym języku, jak stado srok. Dziewczyna z przerażeniem przycisnęła do piersi węzełek z pieniędzmi, po raz pierwszy żałując, że nie ma za pazuchą szczura obronnego. Zresztą, Cyganki wcale nie miały zamiaru jej okradać, po prostu
bawiła je zagubiona i zaczerwieniona wiesczanka na krowie pstrokatej niczym kołdra uszyta z resztek. - Heeej no śliczna! - mruknęła śpiewnie starsza kobieta, ubrana nawet jaskrawiej, niż te młode, podzwaniając bransoletami na zwinnych i ruchliwych jak węże rękach. - Czemu chowasz oczy? Przecież masz je szczególne, szczęście przynoszą! Nie wierzysz? Ale ja prawdę mówię! Na którego chłopaka spojrzą, ten szczęśliwy! Jak chcesz to ci powróżę, kto to szczęście będzie miał? Ryska, która na samym początku odruchowo wbiła wzrok w ziemię, teraz zamknęła oczy i zaczęła desperacko potrząsać głową. Cyganki jeszcze
chwilę bawiły się jej kosztem, ale w końcu zostawiły w spokoju, na odchodnym wkładając we włosy żółty kwiat o postrzępionych płatkach, który znalazła dopiero rano, wymięty i zwiędły. Za to Żar od razu odnalazł wspólny język z naczelnikiem taboru, smagłym kędzierzawym młodzieńcem w jaskrawej niebieskiej koszuli i spodniach tak niesamowicie szerokich, jak gdyby uszyto je z dwóch spódnic. Przez cztery łuczywa świeżo poznani przyjaciele jechali obok siebie, prowadząc gorącą dyskusję na temat tego, jak najlepiej maluje się krowy (obaj wybuchnęli przykrym śmiechem na
naiwne pytanie Ryski, po co to w ogóle komu potrzebne), a w trakcie wieczornego postoju przeszli od słów do dzieła, realizując dawne marzenie Świstaka - zrobili z Miłki czarnulkę. W tej postaci krowa wydawała się znacznie chudsza i bardziej gniewna, chociaż wytrzeszczone oczy były oznaką zdumienia, a nie złości. Ryska nie znalazła specjalnej różnicy pomiędzy lewą stroną, którą malował Żar i prawą, którą zajął się Cygan, ale po zmianach na krowie nie dało się siadać w jasnych spodniach. - A co będzie, jak deszcz ją zmoczy? Cygan z paskudnym chichotem odparł, że
najważniejsze, by deszcz nie trafił się w dzień targowy. A następnie Żar uciekł z nim do ogniska wypić za wyniki pracy, a obudził się z gitarą, którą delikatnie tulił do piersi pod kocem. Widząc, że słowami nic tu nie wskóra, Ryska sięgnęła po zakazaną strategię: - Alku! Powiedz mu! Ale białowłosy skrzywił się i odwrócił do pobocza, jakby nie usłyszał prośby. Dziewczyna niepokoiła się zachowaniem Sawrianina coraz bardziej. Po pierwsze, w ciągu ostatnich trzech dni towarzysze usłyszeli od niego ledwo co poł setki słów, a i te wynikały z głębokiej konieczności. Na wszelkie
próby wciągnięcia do podróżnej pogawędki odburkiwał półsłówkami albo w ogóle zbywał je milczeniem, jak teraz. Po drugie... - O, patrzcie, karczma! - Żar spróbował zmienić temat. - Może wpadniemy na piwko? - Nie mam ochoty - odparł Alk sucho i zgodne z przewidywaniami. Ryska stłumiła smutne westchnienie. Od czasu rozmowy z pustelnikiem przeklęty Sawrianin nic nie jadł. Nie potrafiła zmusić się by zacząć go namawiać, ostatecznie zdrowy dorosły facet,
przecież nie można karmić go łyżeczką do wtóru bajek, jakby był kapryśnym maluchem. - Faktycznie, człowiek może miesiąc przeżyć bez jedzenia. - Żar złośliwie wypomniał Alkowi jego własne słowa. - A skoro tak, to po co je marnować? Sawrianin znowu nie odpowiedział i Ryska nabrała ochoty, by szturchnąć go i w ten sposób wywołać jakąś reakcję. Ostatecznie jednak weszli do tej karczmy i zamówili piwo. Żar wziął dla siebie dwa kufle na raz - do końca wiosny pozostawał jeszcze tydzień, ale
słońce parzyło w najlepszych tradycjach lata. Dziewka służebna nie zastanawiając się długo rozstawiła kufle na różnych krańcach stołu i Alk odruchowo wziął „swój” i upił łyka. - Mogliśmy poczekać do Zającogrodu - zauważył z niezadowoleniem. - Zostało parę łuczyw. - A znasz tego całego Matiuchę? - Czekając na zamówioną kaszę, Ryska podgryzała darmowe żytnie sucharki ze stojącej na środku stołu miski. Sądząc z warstwy okruszków na dnie, naczynia nikt nie wytrząsał, ani nie mył już od miesiąca. Ale w podróży dziewczyna zdążyła przyzwyczaić się do karczem i podawanego tam jedzenia, więc nie
wymagała od nich za wiele. Przynajmniej nie musiała sama gotować. - Znaczy tego, do którego jest weksel? - Znajdę. - Alk również zgarnął kilka sucharków, ale na tym jego śniadanie się skończyło. Nawet nie dopił piwa, tylko pociągnął jeszcze parę łyków i odstawił kufel czekając, aż towarzysze skończą posiłek. Żar zerkał na kufel Sawrianina z żalem. Po kim innym dopiłby bez specjalnego wstrętu, ale w tym wypadku przecież można się otruć po takim gadzie. Wszystkie dobre uczucia w rodzaju współczucia czy chęci pomocy odskakiwały od białowłosego jak suchy
groch od ściany. Alk chyba celowo robił wszystko, by za jego trumną szły wyłącznie trupojady. * * * Procesja ruszyła z powrotem. Baby już nie wyły, tylko łkały i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku smarkały w wąskie białe ręczniki, wiszące na szyjach. Chłopcy, zamykający pochód, garściami rozrzucali gorczycę, żeby za ludźmi nie ruszyła śmierć z cmentarza. Jak na złość wiatr wiał w plecy, więc każdy kichnął przynajmniej raz. Starosta Przybłocia w ogóle nie mógł przestać - szedł tuż przed dziećmi. A pod wieskową bramą stali goście -
piątka na krowach i jeden na nietoperzu. Brama była otwarta, ale przybyli uprzejmie zatrzymali się w odległości kilku kroków, czekając na zaproszenie. Czyli nie rozbójnicy - starosta nieco odetchnął. Mimo to wiesczanie się zaniepokoili - idący przodem wyhamowali, przy czym ci z tyłu naturalnie zaczęli się przepychać i łańcuch ścisnął się w tłum. - Witajcie, szanowni! - zawołał wesoło jeden z gości. Hej, przecież to tsarski kurier - w nowym czerwonym kubraku, brodę zapuścił i tylko z głosu go idzie poznać. - Gdzie wy łazicie? Święto jakieś? Na trzy wieszki pachnie poczęstunkiem, a w wiesce żywej