mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 797
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 882

Gromyko Olga - Rok Szczura 2 - Wędrowniczka

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Gromyko Olga - Rok Szczura 2 - Wędrowniczka.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 1164 stron)

Gorące autorskie podziękowania dla: - knującego Saszego za pokreślenie cnót Holgi; - Michaiła Czernihowskiego - za kosy, szable, ręczniki i inne nocne zabawy - Andrieja Ulanowa - za męską solidarność; -

Eleny Bespałowej - za to co czarno- białe i kolorowe - Anny Polańskiej - za wsparcie moralne i techniczne - oraz Falka, Ryski, Paśki, Westy, Fudżi za bezcenne informacje empiryczne! W trakcie pisania tej książki nie ucierpiał żaden szypoński zając, a wyłącznie nerwy hodowcy-konsultanta Niły Łozowenko-Ursu. Pajęczyna losów nie ma ani jednej

niepotrzebnej nici i nawet ta najbardziej wąska ścieżka gdzieś prowadzi. Tylko Holga wie, ile razy świat znalazł się na skraju zagłady przez jeden ruch szczurzego ogona - a ile razy został przez niego uratowany. Księga bogów, rozdział 23 ROZDZIAŁ 1 Samotny szczur jest nieszczęśliwy i niknie w oczach. Traktat „O stworach ziemi, wody i niebios” Babka Szuła odeszła na niebiańskie drogi w nocy, we śnie. Znalazła ją

sąsiadka, która wpadła pożyczyć kubek mąki. Staruszka była już blada i zimna, leżała z rękoma wyciągniętymi na kołdrze i z jakiegoś powodu wyglądała na bardzo zadowoloną. Ni to sama Holga raczyła odprowadzić ją w ostatnią podróż, ni to przyszłość, która przywidziała jej się przed śmiercią - bo w końcu po tamtej stronie nie ma czasu i cała pajęczyna losów widoczna jest jak na dłoni - tak bardzo się Szuli nie spodobała, że z radością zamieniła ją na Dom Wieczny. Sąsiadka podniosła raban, przybiegły babki-przyjaciółki i zaczęły rzeczowy lament, natychmiast roznosząc smutną

wieść po wiesce. Nie minęło nawet pięć łuczyw, a już czyściutka i przebrana nieboszczka leżała w ściągniętej ze strychu i wytartej z pajęczyn trumnie, a węzełek z tym co uskładała „na pochówek” przekazano Cyce i Mikhowi, którzy zgłosili się do wykopania mogiły oraz sklecenia klatki nad grób. Modlik, którym babka również nie zapomniała, z szacunkiem czyścił piaskiem posąg Bogini, żeby i Szuli zrobić przyjemność z okazji mszy i przed Holgą nie było wstyd. Nad wieską unosił się aromat serowych placków, głównego dania stypowego. Każda gospodyni starała się jak mogła, żeby goście sięgali właśnie po jej poczęstunek - podobno z racuszkami-naścieżkami z domu

wychodziły drobne problemy i im więcej goście zjedzą, tym więcej ich wyjdzie. Do ciasta sypano mak, suszone śliwki, winogrona, a co bogatsi nawet pchali do środka miedki. Oczywiście wcale nie każdemu wychodziły takie frykasy - tym co przyniósł Kołaj można było co najwyżej gwoździe wbijać, ale jakie by nie były - nadal oznaka szacunku dla nieboszczki. Bo w wiesce to prawie każdy każdemu krewny. Nawet Świstak się wybrał na pogrzeb, chociaż kompletnie nie potrafił sobie przypomnieć z którego pokolenia ciotką była dla niego Szuła. Do południa wszystko było już lepiej

lub gorzej załatwione i wiesczanie zebrali się przy osieroconym domu babki. Niechaj Sawrianie swoich nieboszczyków trzymają w izbach po dwie doby i oddychają trupem. Bo na co tu czekać? Skoro dusza odleciała z ostatnim tchnieniem, to ciało również trzeba możliwie szybko sprzątnąć, żeby przypadkiem nie wlazł do środka kto inny, niezbyt przyjazny. Mówią, że u białowłosych przez te ich durne obyczaje żywe trupy po ulicach chadzają razem z żywymi i nie idzie ich odróżnić, póki nie zaczynają śmierdzieć. Bliżej ganka stały ciężarna Fessa i dwie wiesczanki z niemowlakami na rękach - uznawano, że przenoszony obok trup

zabiera ze sobą zołzy, nocne krzyki i inne dziecięce choroby. Trochę dalej kłębili się chłopcy z woreczkami sproszkowanej gorczycy - pójdzie w ruch dopiero w drodze powrotnej, ale dla wieskowych dzieciaków pogrzeb to święto jak każde inne, bo i zebranie, i uczta, i pieśni... Tyle, że nie można się śmiać, więc chłopcy tylko szturchali jeden drugiego łokciami i puszczali oczka. Jako ostatni wrócili z cmentarza spoceni i umorusani ziemią robotnicy. Obaj mieli koszule zawiązane w pasie, twarze czerwone z wysiłku, więc babki zaczęły syczeć z irytacją: co to za bezeceństwa przez obliczem śmierci? Macie się

natychmiast opłukać i ubrać! Bierzcie przykład ze swojego gospodarza - cały czyściutki, można już jego samego zakopywać i w oczach ma czarną rozpacz... Właściciel majątku rzeczywiście wyglądał wyjątkowo smutno. Musiał ze zgrzytaniem zębów zrezygnować z interesu, który mógł przynieść mu sto złotów zysku - albo trzysta straty. Partner Świstaka nie miał żadnego zabezpieczenia, a jedynie ryzykowny plan, tak bezczelny, że miał szansę zadziałać. Ale gospodarz nie odważył się wziąć w nim udziału bez akceptacji Widzącej. W końcu takich durni, co za setkę skoczą na główkę do bezdennego

oczka w całym Rintarze znajdzie się ledwo parę sztuk. Nie miał również ochoty radzić się Wędrowca - sprawa była nie do końca legalna i lepiej żeby nie dowiedział się o niej namiestnik. Tak więc pozostawało mu tylko sapać z rozpaczą i liczyć uciekające korzyści w oczekiwaniu na wyniesienie ciała babki Szuły. Swoją drogą, ciekawe, gdzie się podziała ta wredna dziewucha?! * * * W nocy Żar ukradł Cyganom gitarę, za co teraz dostawał koszmarną burę. Niestety, Cyganie wyjechali jeszcze

przed świtem i było zdecydowanie za późno na to, by gonić ich z przeprosinami, na co nalegała Ryska. Tak więc przyjaciele musieli ruszyć własną drogą, cierpiąc z powodu wyrzutów sumienia, którego dziewczyna jak zwykle miała tyle, że starczyłoby na całą ich trójkę. - Ty mi powiedz - gorączkowała się, nieświadomie kopiąc Miłkę po bokach, przez co krowa cały czas przyśpieszała kroku i ostatecznie przeszła w kłus. - Po co ci ona w ogóle?! Złodziej sam nie bardzo potrafił odpowiedzieć na to pytanie, więc mógł tylko rozkładać ręce z poczuciem winy. Potrafił poszczypać struny w

nieskomplikowanej melodyjce, ale faktycznie, po co komu w drodze gitara, jeśli nie jest minstrelem? Tylko wali po plecach i brzdąka kiedy nie trzeba. Na Cyganów trafili poprzedniego dnia, mijając tabor w chwili, gdy ten właśnie wyruszał w podróż i trójka jeźdźców dosłownie została wciągnięta w barwny korowód. Smagłe kobiety o białych zębach otoczyły Ryskę, uśmiechając się szeroko i trajkocząc w niezrozumiałym języku, jak stado srok. Dziewczyna z przerażeniem przycisnęła do piersi węzełek z pieniędzmi, po raz pierwszy żałując, że nie ma za pazuchą szczura obronnego. Zresztą, Cyganki wcale nie miały zamiaru jej okradać, po prostu

bawiła je zagubiona i zaczerwieniona wiesczanka na krowie pstrokatej niczym kołdra uszyta z resztek. - Heeej no śliczna! - mruknęła śpiewnie starsza kobieta, ubrana nawet jaskrawiej, niż te młode, podzwaniając bransoletami na zwinnych i ruchliwych jak węże rękach. - Czemu chowasz oczy? Przecież masz je szczególne, szczęście przynoszą! Nie wierzysz? Ale ja prawdę mówię! Na którego chłopaka spojrzą, ten szczęśliwy! Jak chcesz to ci powróżę, kto to szczęście będzie miał? Ryska, która na samym początku odruchowo wbiła wzrok w ziemię, teraz zamknęła oczy i zaczęła desperacko potrząsać głową. Cyganki jeszcze

chwilę bawiły się jej kosztem, ale w końcu zostawiły w spokoju, na odchodnym wkładając we włosy żółty kwiat o postrzępionych płatkach, który znalazła dopiero rano, wymięty i zwiędły. Za to Żar od razu odnalazł wspólny język z naczelnikiem taboru, smagłym kędzierzawym młodzieńcem w jaskrawej niebieskiej koszuli i spodniach tak niesamowicie szerokich, jak gdyby uszyto je z dwóch spódnic. Przez cztery łuczywa świeżo poznani przyjaciele jechali obok siebie, prowadząc gorącą dyskusję na temat tego, jak najlepiej maluje się krowy (obaj wybuchnęli przykrym śmiechem na

naiwne pytanie Ryski, po co to w ogóle komu potrzebne), a w trakcie wieczornego postoju przeszli od słów do dzieła, realizując dawne marzenie Świstaka - zrobili z Miłki czarnulkę. W tej postaci krowa wydawała się znacznie chudsza i bardziej gniewna, chociaż wytrzeszczone oczy były oznaką zdumienia, a nie złości. Ryska nie znalazła specjalnej różnicy pomiędzy lewą stroną, którą malował Żar i prawą, którą zajął się Cygan, ale po zmianach na krowie nie dało się siadać w jasnych spodniach. - A co będzie, jak deszcz ją zmoczy? Cygan z paskudnym chichotem odparł, że

najważniejsze, by deszcz nie trafił się w dzień targowy. A następnie Żar uciekł z nim do ogniska wypić za wyniki pracy, a obudził się z gitarą, którą delikatnie tulił do piersi pod kocem. Widząc, że słowami nic tu nie wskóra, Ryska sięgnęła po zakazaną strategię: - Alku! Powiedz mu! Ale białowłosy skrzywił się i odwrócił do pobocza, jakby nie usłyszał prośby. Dziewczyna niepokoiła się zachowaniem Sawrianina coraz bardziej. Po pierwsze, w ciągu ostatnich trzech dni towarzysze usłyszeli od niego ledwo co poł setki słów, a i te wynikały z głębokiej konieczności. Na wszelkie

próby wciągnięcia do podróżnej pogawędki odburkiwał półsłówkami albo w ogóle zbywał je milczeniem, jak teraz. Po drugie... - O, patrzcie, karczma! - Żar spróbował zmienić temat. - Może wpadniemy na piwko? - Nie mam ochoty - odparł Alk sucho i zgodne z przewidywaniami. Ryska stłumiła smutne westchnienie. Od czasu rozmowy z pustelnikiem przeklęty Sawrianin nic nie jadł. Nie potrafiła zmusić się by zacząć go namawiać, ostatecznie zdrowy dorosły facet,

przecież nie można karmić go łyżeczką do wtóru bajek, jakby był kapryśnym maluchem. - Faktycznie, człowiek może miesiąc przeżyć bez jedzenia. - Żar złośliwie wypomniał Alkowi jego własne słowa. - A skoro tak, to po co je marnować? Sawrianin znowu nie odpowiedział i Ryska nabrała ochoty, by szturchnąć go i w ten sposób wywołać jakąś reakcję. Ostatecznie jednak weszli do tej karczmy i zamówili piwo. Żar wziął dla siebie dwa kufle na raz - do końca wiosny pozostawał jeszcze tydzień, ale

słońce parzyło w najlepszych tradycjach lata. Dziewka służebna nie zastanawiając się długo rozstawiła kufle na różnych krańcach stołu i Alk odruchowo wziął „swój” i upił łyka. - Mogliśmy poczekać do Zającogrodu - zauważył z niezadowoleniem. - Zostało parę łuczyw. - A znasz tego całego Matiuchę? - Czekając na zamówioną kaszę, Ryska podgryzała darmowe żytnie sucharki ze stojącej na środku stołu miski. Sądząc z warstwy okruszków na dnie, naczynia nikt nie wytrząsał, ani nie mył już od miesiąca. Ale w podróży dziewczyna zdążyła przyzwyczaić się do karczem i podawanego tam jedzenia, więc nie

wymagała od nich za wiele. Przynajmniej nie musiała sama gotować. - Znaczy tego, do którego jest weksel? - Znajdę. - Alk również zgarnął kilka sucharków, ale na tym jego śniadanie się skończyło. Nawet nie dopił piwa, tylko pociągnął jeszcze parę łyków i odstawił kufel czekając, aż towarzysze skończą posiłek. Żar zerkał na kufel Sawrianina z żalem. Po kim innym dopiłby bez specjalnego wstrętu, ale w tym wypadku przecież można się otruć po takim gadzie. Wszystkie dobre uczucia w rodzaju współczucia czy chęci pomocy odskakiwały od białowłosego jak suchy

groch od ściany. Alk chyba celowo robił wszystko, by za jego trumną szły wyłącznie trupojady. * * * Procesja ruszyła z powrotem. Baby już nie wyły, tylko łkały i z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku smarkały w wąskie białe ręczniki, wiszące na szyjach. Chłopcy, zamykający pochód, garściami rozrzucali gorczycę, żeby za ludźmi nie ruszyła śmierć z cmentarza. Jak na złość wiatr wiał w plecy, więc każdy kichnął przynajmniej raz. Starosta Przybłocia w ogóle nie mógł przestać - szedł tuż przed dziećmi. A pod wieskową bramą stali goście -

piątka na krowach i jeden na nietoperzu. Brama była otwarta, ale przybyli uprzejmie zatrzymali się w odległości kilku kroków, czekając na zaproszenie. Czyli nie rozbójnicy - starosta nieco odetchnął. Mimo to wiesczanie się zaniepokoili - idący przodem wyhamowali, przy czym ci z tyłu naturalnie zaczęli się przepychać i łańcuch ścisnął się w tłum. - Witajcie, szanowni! - zawołał wesoło jeden z gości. Hej, przecież to tsarski kurier - w nowym czerwonym kubraku, brodę zapuścił i tylko z głosu go idzie poznać. - Gdzie wy łazicie? Święto jakieś? Na trzy wieszki pachnie poczęstunkiem, a w wiesce żywej