Rozdział 14
Donna zaczęła płakać zaraz po wyjściu na parking.
Becca dołączyła do niej. W całej tej histerii tylko Peter zachował milczenie. Czym więcej
Donna płakała, w tym większą obie wpadały panikę, jakby karmiły się nią nawzajem.
Dziewczyny płakały tak bardzo, że były niemal na granicy hiperwentylacji. Spojrzałam na
Edwarda i uniosłam brwi. Wyglądał nijak. W końcu posłałam mu szturchańca. Powiedział
bezgłośnie:
- Która z nich?
- Dziewczynka - odpowiedziałam mu podobnie.
Uklęknął przy nich. Donna usadowiła się na zderzaku jego Hummera układając sobie
ostrożnie Beckę na kolanach. Edward uklęknął przodem do nich.
- Pozwól mi zabrać Beckę na mały spacer.
Donna zamrugała zdziwiona, jakby słyszała go i widziała, ale nie rozumiała, o co mu
chodziło. Sięgnął po Beckę i zaczął odciągać ją od matczynych ramion. Ręce Donny
poluźniły się bezwładne, ale dziewczynka krzycząc przytuliła się do matki. Edward dosłownie
musiał podważyć jej małe palce. A kiedy była już wolna od matki, Becka odwróciła się i
przytuliła do niego, wtulając twarz w jego ramię. Spojrzał na mnie ponad głową dziewczynki.
Mrugnęłam do niego porozumiewawczo. Nie zadawał zbędnych pytań. Po prosu udał się
kierunku chodnika, znajdującego się na obrzeżach parkingu. Gdy szedł, powoli kołysał
dziewczynką, uspokajając ją. Donna miała twarz zasłoniętą rękoma. Pochylała się do przodu,
aż jej twarz i ręce dotknęły kolan. Jej szloch przypominał zawodzenie. Cholera. Spojrzałam
na Petera. Przyglądał się jej. Na jego twarzy malował się wstręt i zakłopotanie. Wiedziałam,
że w tej chwili, był bardziej dorosły niż wtedy, kiedy zastrzelił zabójcę swojego ojca. Jego
matka była na granicy histerii, ale on nie był. Był jedną z tych osób, które trzymają się kupy
w sytuacjach kryzysowych. Moim zdaniem to było cholernie nieuczciwe.
- Peter, czy możesz nas zostawić same na chwilę?
Pokręcił głową.
- Nie.
Westchnęłam, po czym wzruszyłam ramionami.
- Dobrze, tylko się nie wtrącaj.
Uklękłam przodem do Donny dotykając jej trzęsących się ramion.
- Donna, Donna! - Nie było odpowiedzi. Nic się nie zmieniło. Zapowiadał się długi dzień.
Chwyciłam ją za krótkie włosy i pociągnęłam jej głowę do góry. To bolało, ale tak miało być.
- Spójrz na mnie, ty samolubna suko.
Peter ruszył do przodu. Wycelowałam w niego palec.
- Ani kroku.
Cofnął się lekko, ale nie odszedł dalej. Na jego twarzy rysował się gniew i czujność. Byłam
pewna, że przeszkodziłby mi, gdybym posunęła się za daleko. Niezależnie od tego, co
powiedziałam mu wcześniej.
Ale nie musiałam tego robić. To nią wstrząsnęło. Jej oczy były szeroko otwarte, cal od moich.
Jej twarz była cała zalana łzami. Oddech wciąż miała urywany, ale patrzyła na mnie, słuchała
mnie. Powoli puściłam jej włosy. Zawiesiła na mnie swój wzrok. Przyglądała mi się z
okropną fascynacją na twarzy, jakbym zrobiła jej coś okrutnego. To była prawda.
- Twoja mała córeczka właśnie widziała najgorszą rzecz w swoim życiu. Już się uspakajała,
robiła postępy, dopóki ty nie wpadłaś w histerię. Jesteś jej matką. Jesteś jej siłą, jej obrońcą.
Gdy zobaczyła cię taką, to ją przeraziło.
- Ja nie chciałam...Nic na to nie mogłam poradzić...
- Nie wciskaj mi gówna o tym co czujesz albo jak bardzo ci jest przykro. Jesteś jej matką.
Ona jest dzieckiem. Masz trzymać się jakoś, dopóki mała będzie w pobliżu, żeby nie
wiedziała jak się rozklejasz. Czy to jest jasne?
Zamrugała na mnie.
- Nie wiem, czy potrafię to zrobić.
- Możesz to zrobić i zrobisz.
Spojrzałam w górę, ale nie dostrzegłam jeszcze Edwarda. To dobrze.
- Jesteś dorosła, Donna. Na Boga. I będziesz się tak zachowywała.
Wyczuwałam jak Peter nam się przygląda i zapamiętuje wszystko, by pomyśleć o tym
później. Zapamięta sobie tę małą scenkę i będzie myślał o niej. Mogłam to wyczuć.
- Masz dzieci? - zapytała i wiedziałam, do czego zmierza.
- Nie - odpowiedziałam.
- Więc jakim prawem mówisz mi jak mam wychowywać moje? - Była zła. Wyprostowała się
krótkimi ruchami wycierając twarz. Siedząc na zderzaku była wyższa ode mnie klęczącej na
ziemi. Spojrzałam w jej zagniewane oczy i powiedziałam prawdę.
- Miałam osiem lat, kiedy zmarła moja matka, a ojciec nie mógł sobie z tym poradzić.
Dostaliśmy telefon od miejscowego policjanta, który powiedział, że ona nie żyje. Mój ojciec
upuścił telefon i zaczął płakać. Nie, to nie był płacz, to był lament. Wziął mnie za rękę i
poszedł kilka przecznic dalej do domu mojej babci, płacząc i prowadząc mnie za rękę. W tym
czasie, kiedy szliśmy do mojej babci, mijaliśmy tłum sąsiadów, zadających pytanie, co się
stało. Byłam jedyną, która się odwróciła do nich i powiedziała: ' Moja mamusia nie żyje '.
Mój ojciec został otoczony przez grono swojej rodziny, a ja zostałam sama stojąc tam bez
pocieszenia, bezradna, ze łzami na mojej twarzy, pośród rozmawiających między sobą
sąsiadów o tym, co się stało.
Donna spojrzała na mnie, a na jej twarzy malowało się coś bliskiego przerażeniu.
- Przykro mi - powiedziała głosem, który stał się miękki i utracił swój gniew.
- Nie współczuj mi, Donno, ale bądź matką dla własnej córki. Trzymajcie się razem. Ona
potrzebuje teraz twojego pocieszenia. Później, gdy będziesz sama, lub z Tedem, możesz się
rozkleić, ale proszę, nie przed dziećmi. To odnosi się również do Petera.
Spojrzała na niego. Stał tam patrząc na nas. Zaczerwieniła się zawstydzając się w końcu.
Skinęła głową zbyt szybko, a następnie się wyprostowała.
Widać było jak zbiera się sama w sobie. Wzięła moje ręce, ściskając je.
- Przykro mi z powodu twojej straty i przepraszam za dzisiaj. Nie czuję się zbyt dobrze w
pobliżu przemocy. Jeśli jest to wypadek, odcinam się. Bez względu na krew, mam się dobrze.
Serio. Ale po prostu nie mogę znieść przemocy.
Wyciągnęłam delikatnie dłonie z jej uścisku. Nie byłam pewna, czy jej wierzyć, ale
powiedziałam:
- Cieszy mnie to, Donno. Pójdę po... Teda i Beckę.
Skinęła głową.
- Dziękuję.
Wstałam kiwając głową. Poszłam po żwirze w kierunku w którym udał się Edward.
Przez to wszystko trochę mniej lubiłam Donnę, ale teraz już wiedziałam, dlaczego Edward
uciekł od tej rodziny. Donna nie czuła się dobrze otoczona przemocą. Jezu, gdyby tylko
wiedziała, co i kogo sobie wzięła do łóżka. Dostałaby histerii na całe życie.
Edward szedł wzdłuż chodnika, aby przystanąć przed jednym z wielu małych domów.
Wszystkie miały z przodu ogrody, były zadbane i rozmyślnie zaplanowane. To przypomniało
mi Kalifornię, gdzie każdy cal ziemi jest używany do czegoś, ponieważ ziemia jest tam
luksusem. Albuquerque nie wyglądało na tak zatłoczone, a mimo to jardy ziemi były
zapchane. Edward nadal trzymał Beckę na rękach. Dziewczynka patrzyła na coś, na co on
wskazywał. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, gdy zobaczyła coś dwa domy dalej. Napięcie, z
którego nie zdawałam sobie sprawy, opadło z moich ramion i pleców. Kiedy się odwróciła,
mogłam dostrzec jej całą twarz. Zobaczyłam kwiat bzu schowany w jednym z jej warkoczy.
Jasne lawendowe kwiaty nie pasowały do żółtych wstążek i sukienki, ale hej, to było słodkie
jak diabli. Kiedy mnie zobaczyła jej uśmiech delikatnie osłabł. Była bardzo duża szansa na to,
że nie będę należała do ulubieńców Becki. Prawdopodobnie ją przestraszyłam. Oh, no cóż.
Edward postawił ją na ziemi, i ruszyli w moim kierunku. Uśmiechała się do niego,
wymachując delikatnie jego ręką.
Odwzajemnił jej uśmiech, który wydawał się być prawdziwy.
Nawet jak dla mnie wyglądało to szczerze. Można było uwierzyć, że Becka uwielbiała go, jak
ojca. Jak, do cholery, miałby zniknąć z ich życia bez spieprzenia go Becce? Peter będzie
zadowolony, gdy Ted się więcej nie pojawi, a Donna ... była dorosła. Becka nie była. Cholera.
Edward uśmiechnął się do mnie i powiedział wesołym głosem Teda - Jak leci?
- Po prostu super - powiedziałam.
Uniósł brwi i na ułamek sekundy jego oczy zmieniły się z cynicznych na wesołe tak szybko,
że przyprawiło mnie to o zawroty głowy.
- Donna i Peter czekają na nas.
Edward odwrócił się, więc dziewczynka była między nami. Spojrzała na mnie, a jej
spojrzenie było pytające i zamyślone. - Pobiłaś złego pana - powiedziała.
- Tak - odparłam.
- Nie wiedziałam, że dziewczyny też tak mogą.
To sprawiło, że aż zabolały mnie zęby. - Dziewczyny mogą robić co chcą, w tym chronić
siebie i bić złych facetów.
- Ted powiedział, że zrobiłaś krzywdę temu panu, ponieważ mówił o mnie niemiłe rzeczy.
Spojrzałam na Edwarda, ale jego twarz była tak pogodna dla tej dziewczynki, więc nic mi to
nie dało.
- To prawda - powiedziałam.
- Ted powiedział, że pobiłaś kogoś, by mnie chronić i on zrobiłby tak samo.
Napotkałam jej duże brązowe oczy i skinęłam głową. - Tak, zgadza się.
Wtedy się uśmiechnęła i to było piękne, jak słońce przedzierające się przez chmury.
Wyciągnęła wolną ręką w moją stronę, a ja wzięłam ją. Edward i ja wróciliśmy na parking,
trzymając dziecko za ręce, podczas gdy mała szła między nami w pół podskakując. Wierzyła
w Teda, a Ted powiedział jej, że mogła wierzyć we mnie, i tak zrobiła. Najdziwniejsze było
to, że zraniłam kogoś po to, by ją chronić. Zabiłabym, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.
Spojrzałam na Edwarda i przez chwilę patrzył na mnie spod maski. Patrzyliśmy na siebie
nawzajem ponad dzieckiem, a ja nie wiedziałam co robić. Nie wiedziałam, jak mam nas
wszystkich wyciągnąć z tego bałaganu, w który on nas wpakował.
Becca powiedziała - Rozhuśtajcie mnie.
Edward odliczył - Raz, dwa, trzy - i rozhuśtał ją, zmuszając mnie do huśtania jej drugim
ramieniem. Przeszliśmy sporą część parkingu, kołysząc Beckę między nami. Dziewczynka
śmiała się pełna szczęścia.
Posadziliśmy ją śmiejącą się przodem do matki. Donna była opanowana i uśmiechała się.
Byłam z niej dumna. Becka spojrzała na mnie, rozpromieniona. - Mama mówi, że jestem zbyt
duża na takie huśtanie, ale ty jesteś silna, prawda?
Uśmiechnęłam się do niej, ale kiedy odpowiadałam na pytanie spojrzałam na Edwarda:
- Tak, jestem.
Rozdział 15
Donna i Edward pożegnali się czule, ale przyzwoicie. Peter przewrócił oczami i skrzywił się
jakby zrobili o wiele więcej niż w połowie niewinny pocałunek. Byłby onieśmielony, gdyby
mógł ich zobaczyć wcześniej tulących się na lotnisku. Becca pocałowała Edwarda w policzek,
chichocząc. Peter wszystko zignorował i wsiadł do auta najszybciej jak mógł, jakby się
obawiał, że „Ted” mógłby chcieć go przytulić.
Edward machał im dopóki samochód nie skręcił w Lomos i zniknął z zasięgu wzroku, a
następnie zwrócił się do mnie. Wszystko co zrobił, to spojrzał na mnie, ale to wystarczyło.
- Wsiadajmy do auta i włączmy klimatyzację zanim upiekę cię, za to co się do cholery dzieje,
- powiedziałam.
Otworzył samochód. Wsiedliśmy. Włączył silnik i klimatyzację, mimo iż powietrze nie miało
jeszcze czasu by się ochłodzić. Siedzieliśmy w kosztownym szumie jego silnika, z gorącym
powietrzem dmuchającym na nas i ciszą wypełniającą samochód.
- Liczysz do dziesięciu? - zapytał.
- Spróbuj do tysiąca, a będziesz bliżej.
- Pytaj. Wiem, że chcesz.
- W porządku, pomińmy tyradę o tym, że wciągasz Donnę i jej dzieci w swój bałagan i
przejdźmy do tego, kim, do cholery, jest Riker i dlaczego nasłał swoich zbirów by was
upomnieć?
- Po pierwsze, to bałagan Donny i to ona mnie w niego wciągnęła. - Niedowierzanie musiało
być widoczne na mojej twarzy, ponieważ kontynuował, - Ona i jej przyjaciele są członkami
towarzystwa amatorów archeologii, które stara się zachować rdzenno amerykańskie miejsca
w okolicy. Czy wiesz jak odbywają się wykopaliska archeologiczne?
- Trochę. Wiem, że stosują sznurek i etykiety do oznaczenia gdzie znaleziono dany obiekt,
robią zdjęcia, rysunki, coś podobnego jak ty z martwym ciałem zanim je przeniesiesz.
- Wierzyłem, że znajdziesz perfekcyjne porównanie, - powiedział z uśmiechem. - Poszedłem
tam z Donną i dziećmi w weekend. Używają dziwacznych szczoteczek do zębów i malutkich
pędzelków delikatnie czyszczących z całego kurzu, lub stomatologicznego wydłubywacza.
- Wiem, masz punkt, - powiedziałam.
- Łowcy naczyń obierają cel, na którym przeprowadzono już badania albo czasami taki, który
nie został jeszcze odkryty i przyprowadzają spychacze i koparki by wydobyć jak najwięcej w
jak najkrótszym czasie.
Gapiłam się na niego. - Ale to niszczy więcej, niż mogą ewentualnie wydobyć i jeśli
przenosisz obiekt na swój teren, zanim zostanie zarejestrowany rejestrowany, to traci wiele ze
swej wartości historycznej. Chodzi mi o znaleziony brud, który może pomóc go datować. To
co zostaje znalezione w pobliżu obiektu może wprawnemu obserwatorowi powiedzieć wiele.
- Łowcy garnków nie dbają o historię. Biorą to, co znajdą i sprzedają prywatnym
kolekcjonerom i dealerom, którzy nie są zbyt wybredni co do tego, jak obiekt został
znaleziony. Teren, na którym Donna była z wolontariatem miał nalot.
- Poprosiła cię, byś na to spojrzał - powiedziałam.
- Nie doceniasz jej. Ona i jej znajomi parapsychologowie są zdania, że mogą przekonać
Rikera, ponieważ są dość pewni, że to jego ludzie stoją za tym.
Westchnęłam. - Nie lekceważę jej, Edwardzie.
- Ona i jej przyjaciele nie rozumieli, jak złym człowiekiem jest Riker. Niektóre naprawdę
duże grupy łowców garnków zatrudniają ochroniarzy, oddziały najemników, aby pomogli
zająć się krwawiącymi sercami, a nawet miejscowym prawem. Riker jest podejrzany o
spowodowanie śmierci dwóch lokalnych policjantów. To jedna z przyczyn, dlaczego tak
gładko wszystko poszło w restauracji. Wszyscy lokalni policjanci wiedzą, że Riker jest
podejrzewany o bycie szczytowym głównym mordercą, nie robi tego osobiście, ale najmuje
kogoś.
Uśmiechnęłam się niemiłym uśmiechem. - Zastanawiam się, jak wiele mandatów on i jego
ludzie otrzymali od czasu kiedy to się stało.
- Tyle, że jego adwokat wzniósł pozew o nękanie. Nie ma żadnego dowodu, że ludzie Riker'a
byli w to zaangażowani, tylko fakt, że policjanci zostali zabici przy wykopaliskach, które
częściowo zostały zrównane z ziemią i naoczny świadek, który widział samochód z
miejscową tablicą, która mogłaby należeć do jednego z jego samochodów.
- Czy świadek wciąż jest pośród żywych? - Zapytałam.
- Jej, szybko łapiesz.
- Zakładam, iż to oznacza, że nie.
- Zaginął, - powiedział Edward.
- Więc dlaczego przyszedł później po Donnę i jej dzieci?
- Ponieważ dzieci były z nią, kiedy ona i jej grupa uformowali protestacyjną linię
ochraniającą teren, znajdującą się na gruntach prywatnych, na których Riker dostał
zezwolenie na kopanie. Była ich rzecznikiem.
- Głupia, nie powinna zabierać dzieci.
- Jak mówiłem, Donna nie rozumiała, jak złym człowiekiem był Riker.
- I co się stało?
- Jej grupa została sponiewierana, zwymyślana, pobita. Uciekli. Donna miała podbite oko.
- Co Ted z tym zrobił? - Patrzyłam na jego twarz, z rękoma skrzyżowanymi na brzuchu.
Wszystko co mogłam zobaczyć to jego profil, ale to wystarczyło. Nie podobało mu się, że
Donna została ranna. Może tylko przez to, że należała do niego, sprawa męskiej dumy, czy
może ... może coś więcej.
- Donna poprosiła mnie, bym porozmawiał z mężczyznami.
- Zakładam, że chodzi o dwójkę mężczyzn, których umieściłeś w szpitalu. Wydaje mi się, iż
pamiętam jak pytałeś Harolda czy dwóch facetów jest jeszcze w szpitalu.
Edward skinął głową. - Tak.
- Tylko dwóch w szpitalu, ani jednego w grobie. Musiałeś się potknąć.
- Nie mogłem zabić nikogo, bez wiedzy Donny, więc zrobiłem przykład z jego dwóch ludzi.
- Niech zgadnę. Jednym z nich był człowiek, który zafundował Donnie podbite oko.
Edward uśmiechnął się radośnie. - Tom.
- A ten drugi?
- Popchnął Petera i groził mu, że złamie mu rękę.
Potrząsnęłam głową. Powietrze zaczęło się schładzać, i podniosła mi się gęsia skórka,
pomimo kurtki, a może to nie z zimna. - Drugi facet ma złamaną rękę?
- Między innymi - powiedział Edward.
- Edward, spójrz na mnie.
Odwrócił się i posłał mi zimne spojrzenie błękitnych oczu.
- Szczerze, czy troszczysz się o tę rodzinę? Czy zabijesz, by ją chronić?
- Zabiję by się zabawić, Anito.
Potrząsnęłam głową i pochyliłam się zbliżając się do niego, na tyle blisko, by studiować jego
twarz, spróbować zmusić go do wyjawienia tajemnic. - Nie żartuje, Edwardzie, powiedz mi
prawdę, jesteś na poważnie z Donną?
- Spytałaś mnie, czy ją kocham i powiedziałem, nie.
Potrząsnęłam ponownie głową. - Cholera, nie unikaj odpowiedzi. Nie sądzę, że ją kochasz.
Nie sądzę, byś był do tego zdolny, ale coś czujesz. Nie wiem dokładnie co, ale coś. Czy
czujesz coś do tej rodziny, do nich wszystkich?
Jego twarz była pusta, i nie mogłam jej odczytać. Tylko na mnie patrzył. Chciałam go
spoliczkować, krzyknąć i wygłosić tyradę, dopóki nie przebiłabym się przez maskę do
czegokolwiek, co byłoby pod spodem. Nasze relacje były jasne, zawsze widziałam na czym
polegały, nawet jeśli miał zamiar mnie zranić. Ale teraz, nieoczekiwanie, nie byłam pewna
niczego.
- Mój Boże, martwisz się o nich. - Osunęłam się z powrotem na mój fotel, bezsilna. Nie
byłabym bardziej zdziwiona gdyby wyrosła mu druga głowa. To byłoby dziwne, ale nie tak
bardzo.
- Jezusie, Mario i Józefie, Edwardzie, troszczysz się o nich wszystkich.
Odwrócił wzrok. Edward, lodowaty zimny zabójca, odwrócił wzrok. Nie mógł lub nie chciał
spotkać mojego wzroku. Wrzucił bieg i zmusił mnie do zapięcia pasa.
Pozwoliłam mu wyjechać z parkingu w ciszy, ale gdy zatrzymaliśmy się przy znaku stop,
czekając na wolny przejazd w Lomos, musiałam coś powiedzieć. - Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem- powiedział. - Nie kocham Donny.
- Ale - powiedziałem.
Skręcił powoli w główną ulicę. - Ona sobie nie radzi. Wierzy we wszystko co jest związane z
nurtem new age. Ma głowę do biznesu, ale ufa wszystkim. Jest do niczego pośród przemocy.
Widziałaś ją dzisiaj. - Bardzo mocno koncentrował się na jeździe, rękoma trzymając w
napięciu kierownicę tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. - Becca jest taka jak ona, ufająca,
słodka, ale ... tak sądzę. Oboje dzieci są twardsze od Donny.
- Muszą być - powiedziałam, i nie mogłam powstrzymać dezaprobaty obecnej z moim głosie.
- Wiem, wiem - powiedział. - Znam Donnę, wiem wszystko na jej temat. Usłyszałem każdy
szczegół od kołyski do chwili obecnej.
- Czy to cię nudzi? - Zapytałam.
- Niektóre z nich, - powiedział ostrożnie.
- Ale nie wszystko - odpowiedziałam.
- Nie, nie wszystko.
- Czy mówisz, że kochasz Donnę? - Musiałam zapytać.
- Nie, nie, nic takiego nie powiedziałem.
Wpatrywałam się w jego twarz tak intensywnie, że nie zauważyłabym gdybyśmy jechali po
odległej stronie księżyca. W tej chwili nie liczyło się nic poza twarzą Edwarda i jego głosem.
- To co mówisz ?
- Mówię, że czasami, kiedy odgrywasz rolę zbyt długo, możesz się wciągnąć w część I, i staje
się ona bardziej realna niż miała być. - Widziałam coś takiego w jego twarzy, czego nigdy
wcześniej nie ujrzałam, niepokój, niepewność.
- To znaczy, że masz zamiar poślubić Donnę? Będziesz mężem i ojcem? Spotkania komitetu
rodzicielskiego i cała reszta?
- Nie, nie mówię tego. Wiesz, że nie mogę się z nią ożenić. Nie mogę żyć z nią i dwójką
dzieci i ukrywać dwadzieścia cztery godziny na dobę tego czym jestem. Tak dobrym aktorem
nie jestem.
- A wiec co mówisz? - Zapytałam.
- Mówię ... Mówię, że część mnie, mała część mnie pragnie tego.
Patrzyłam na niego z otwartymi ustami. Edward, nadzwyczajny zabójca, nieumarły doskonały
łowca, nie chciał jakiejś rodziny, ale pragnął być częścią akurat tej. Wdowa wierząca w nurt
new age, jej nadąsany nastoletni syn i mała dziewczynka, przy której Rebecca z Farmy
Sunnybrook jest nudna. Tego pragnął Edward.
Kiedy wiedziałam, że mogłam myśleć logicznie, powiedziałam: - Co zamierzasz zrobić?
- Nie wiem.
Nie mogłam wymyślić nic pomocnego, co mogłabym powiedzieć, więc uciekłam się do
poczucia humoru, mojej ostatniej osłony. - Tylko proszę, powiedz mi, że nie mają psa i płotu.
Uśmiechnął się. - Nie ma ogrodzenia, ale mają psa, właściwie dwa psy.
- Jakiej rasy? - Zapytałam.
Uśmiechnął się i spojrzał na mnie, chcąc zobaczyć moją reakcję. - Maltańczyki. Nazywają się
Peeka i Boo.
- O cholera, Edwardzie, żartujesz sobie ze mnie.
- Donna chciała uwiecznić psy na zdjęciach z zaręczyn.
Wpatrywałam się w niego, wyraz mojej twarzy wydawał się go bawić. Roześmiał się. -
Cieszę się, że tu jesteś, Anito, ponieważ nie znam żadnej innej osoby, której bym się przyznał
do tego.
- Czy zdajesz sobie sprawę, że twoje życie osobiste jest teraz bardziej skomplikowane, niż
moje? - Powiedziałam.
- Teraz wiem, że jestem w tarapatach - powiedział. Zakończyliśmy to lżejszym, żartobliwym
tonem, ponieważ czuliśmy się komfortowo w ten sposób. Edward zwierzył mi się z
osobistych problemów. W ten sposób zwrócił się do mnie o pomoc w tym temacie.
I nawet będąc tym, kim byłam, postarałabym mu się pomóc. Miałam nadzieję, że chociaż
rozwiążemy sprawę okaleczeń i morderstw. Mam na myśli, że przemoc i śmierć to były nasze
specjalności. W kwestiach osobistych nie miałam w sobie tyle optymizmu.
Edward nie należał do świata, w którym byłaby obok kobieta, która miała parę psów zabawek
o nazwie Peeka i Boo. Edward ani teraz, ani nigdy nie byłby taki, taki cukierkowaty. Donna
była. To się nie mogło udać. To po prostu nie mogło zadziałać. Ale po raz pierwszy zdałam
sobie sprawę, że gdyby Edward miał serce, to chciałby je komuś oddać. Przypomniała mi się
scena z Czarnoksiężnika z krainy Oz, gdzie Dorota i Strach na wróble uderzali w pierś
Blaszanego drwala i usłyszeli nierówne echo. Blacharz zapomniał umieścić serca. Edward
wyrwał swoje własne serce lata temu i zostawił je na podłodze. Wiedziałam o tym. Po prostu
nigdy nie widziałam, żeby Edward ubolewał z powodu tej straty. I myślę, że dopóki nie
pojawiła się Donna Parnell, również o tym nie wiedział.
Rozdział 16
Podjechaliśmy z Edwardem do okienka drive-up, ale nie chciał się zatrzymywać. Wydawało
się, że chciał jak najszybciej dotrzeć do Santa Fe. Przez to, że rzadko był niecierpliwy, nie
kłóciłam się z nim. Zasugerowałam, że mógłby pojechać na myjnię samochodową, podczas
gdy ja jadłam frytki i cheeseburgera. Nie odezwał się słowem, tylko wjechał do jednej z
automatycznych myjni stojących przy autostradzie. Gdy byłam mała, uwielbiałam
obserwować, jak piana spływała po szybach i jak poruszały się wielkie szczotki. Nadal miało
to dla mnie swoisty urok, ale już nie czułam tego dreszczyku, jaki odczuwałam mając 5 lat.
Dzięki myjni samochodowej miałam piękny widok przez wszystkie okna. Brudne okna
wywoływały u mnie delikatną klaustrofobię. Skończyłam jeść zanim opuściliśmy
Albuquerque. Sączyłam swój napój gazowany, podczas gdy wyjechaliśmy z miasta i
skierowaliśmy się w stronę gór. Nie były to czarne góry, ale inne pasmo, które wyglądało
„normalnie”. Były poszarpane i skaliste, z wstęgą światła lśniącą u ich podnóża.
- O co chodzi z tym pokazem świateł? – Zapytałam.
- Z czym? – Zdziwił się Edward.
- Blask, co to jest?
Poczułam, jak jego uwaga odwraca się od drogi, ale nadal nosił okulary przeciwsłoneczne i
nie mogłam zobaczyć, gdzie skierował się jego wzrok.
- Domy. Słońce odbija się od okien w domach.
- Nigdy nie widziałam, żeby światło słoneczne tak błyszczało w oknach.
- Albuquerque jest na wysokości 7000 stóp . Powietrze jest rzadsze, niż to, do którego
przywykłaś. Światło przez to wyprawia dziwne rzeczy.
Przyglądałam się lśniącym oknom, jak ułożonej z biżuterii linii otaczającej góry.
- To jest piękne.
Obrócił całą głowę. Tym razem wiedziałam, że naprawdę na to patrzył.
- Skoro tak mówisz.
Po tym przestaliśmy rozmawiać. Edward nigdy niepotrzebnie nie gadał i najwidoczniej teraz
nie miał nic do powiedzenia. Mój mózg cały czas przetwarzał to, że Edward był zakochany.
Albo tak bliski temu, jak prawdopodobnie mógłby kiedykolwiek być. To było po prostu zbyt
dziwne. Nie mogłam myśleć o żadnej przydatnej rzeczy, aby zacząć rozmowę, więc
patrzyłam przez okno, dopóki nie przyjdzie mi coś konstruktywnego do powiedzenia. Miałam
przeczucie, że zapowiadała się długa i cicha przejażdżka do Santa Fe.
Wzgórza były bardzo okrągłe pokryte suchą, brązową trawą. Czułam to samo, co w chwili,
gdy wysiadłam w Albuquerque z samolotu - pustkę. Wydawało mi się, że góry są niedaleko,
dopóki nie dostrzegłam krowy stojącej na jednej z nich. Wyglądała na niewielką.
Wystarczająco małą, bym ją zakryła dwoma wyciągniętymi palcami. A to znaczyło, że
wzgórza były w rzeczywistości małymi górami i nie znajdowały się tak blisko drogi, jak się
wydawało. Było późne popołudnie, albo wczesny wieczór, w zależności jak się na to
spojrzało. Nadal było jasno, ale mimo światła dziennego, można było już poczuć
nadchodzący zmierzch. Dzień wymykał się, jak kawałek cukierka zbyt długo ssany. Nie
ważne, jak jasne było światło słoneczne, czułam napierającą ciemność. Częściowo był to mój
nastrój – zakłopotanie zawsze sprawiało, że stawałam się pesymistką – ale również był to
wrodzony talent do wyczuwania nadchodzącej nocy. Byłam egzekutorką wampirów i
wyczuwałam smak nocy w bryzie tak samo, jak czułam napór brzasku na ciemność. Kiedyś
były czasy, gdy moje życie zależało od nadchodzącego świtu. Nic tak nie udoskonala
umiejętności, jak doświadczenie bliskiej śmierci.
Światło słoneczne delikatnie zaczęło się poddawać ciemności, gdy w końcu poczułam, że
mam dość ciszy. Nadal nie miałam nic ważnego do powiedzenia w sprawie jego życia
osobistego, ale było jeszcze śledztwo. Zostałam tu zaproszona, aby pomóc w wyjaśnieniu
zbrodni, a nie by bawić się w Dear Abby , więc może gdybym się skoncentrowała na zbrodni,
wszystko będzie w porządku.
- Czy jest coś w kwestii śledztw, czego mi nie powiedziałeś? Cokolwiek, co sprawi że się
wkurzę na to, że wcześniej o tym nie wiedziałam.
- Zmiana tematu? – Zapytał.
- Nie wiedziałam, że był jakiś temat - odparłam.
- Wiesz o co mi chodziło.
- Tak, wiem o co ci chodziło. – Westchnęłam. Zanurzyłam się w fotelu na tyle, na ile
pozwalał mi pas bezpieczeństwa. Ręce skrzyżowałam na brzuchu. Mowa mojego ciała nie
była przyjazna. Ja również. – Nie mam nic więcej do powiedzenia w sprawie Donny, nic
pomocnego.
- Więc koncentrujesz się na pracy, - powiedział.
- Ty mnie tego nauczyłeś, - odparłam, - ty i Dolph. Patrz i myśl o ważnych rzeczach. Ważne
rzeczy mogą doprowadzić do twojej śmierci. Donna i jej dzieciaki nie stanowią zagrożenia
życia, więc odkładam ich na później.
Uśmiechnął się jego normalnym uśmiechem, uśmiechem mówiącym, że on coś wie, a ja nie.
Ale nie zawsze oznaczało to, że on coś wiedział, a ja nie. Czasami robił to, by mnie
zirytować. Tak jak teraz.
- Wydawało mi się, że powiedziałaś, że mnie zabijesz, jeśli nie przestanę spotykać się z
Donną.
Potarłam szyją o drogie siedzenie i starałam się zmniejszyć napięcie, które się gromadziło się
u podstawy mojej czaszki. Może jednak zostałam tu zaproszona, by bawić się w Dear Abby,
przynajmniej częściowo. Cholera.
- Masz rację, Edwardzie. Ne możesz po prostu odejść. To by źle wpłynęło na psychikę Becki.
Ale nie możesz wiecznie umawiać się z Donną. Zacznie pytać o datę ślubu i co jej wtedy
powiesz?
- Nie wiem - odparł.
- Cóż, ja również. Więc porozmawiajmy o sprawie. Przynajmniej w tym temacie mamy
pewien kierunek.
- Mamy? –Pytając zerknął na mnie.
- Wiemy, że zależy nam na powstrzymaniu okaleczeń i morderstw, prawda? – Zapytałam.
- Tak - odparł.
- Cóż, to więcej, niż wiemy w sprawie Donny.
- Czy próbujesz mi powiedzieć, że mam nie przestawać widywać się z nią? – Zapytał, a na
usta wrócił mu ten piekielny uśmieszek. Wyglądał na zadowolonego z siebie.
- Mówię, że nie wiem, co, do cholery, chcę, żebyś zrobił. Nie wspominajmy o tym, co
powinieneś zrobić. Dajmy sobie z tym spokój, dopóki nie wymyślę czegoś genialnego.
- W porządku - odparł.
- Świetnie - powiedziałam. – A teraz wracając do pytania, które zadałam. Czego mi nie
powiedziałeś w kwestii zbrodni, a uważasz, że powinnam o tym wiedzieć?
- Nie umiem czytać w myślach, Anito. Nie wiem, co chcesz wiedzieć.
- Nie bądź cwany, Edwardzie. Po prostu wyłóż karty na stół. Nie chcę mieć więcej
niespodzianek podczas tego wyjazdu, nie od ciebie.
Przez dłuższą chwilę był cicho i pomyślałam, że nie miał zamiaru mi odpowiedzieć. Więc go
ponagliłam.
- Edward, mówię poważnie.
- Myślę - powiedział.
Poruszył się na siedzeniu napinając i rozluźniając mięśnie, jakby starał się pozbyć napięcia.
Wydaje mi się, że nawet dla niego ten dzień był stresujący. Ciężko sobie wyobrazić, że coś
mogło poważnie zestresować Edwarda. Zawsze mi się wydawało, że szedł przez życie z
doskonałym Zen socjopaty i nic go tak naprawdę nie dręczyło. Myliłam się. Nie miałam racji
w wielu kwestiach.
Wróciłam do oglądania okolicy. Krowy pasły się wystarczająco blisko drogi, by można było
zobaczyć ich kolor i rozmiar. Jeżeli nie należały do rasy Jersey, Guernsey albo Black Angus,
to ich nie rozpoznawałam. Obserwowałam dziwne krowy, stojące pod niemożliwym kątem na
stromych zboczach i czekałam, aż Edward skończy myśleć.
Zmierzch zdawał się tu trwać bardzo długo, jakby światło dnia poddawało się powoli,
zmagając się, by pozostać i nie dopuścić do nadejścia ciemności. Może było to spowodowane
moim samopoczuciem, ale nie oczekiwałam ze zniecierpliwieniem nadejścia ciemności.
Wrażenie było takie, jakbym mogła wyczuć wśród tych opuszczonych wzgórz coś, co czekało
na noc. Coś, co nie mogło poruszać się za dnia. Mogła to być moja bujna wyobraźnia, ale
mogłam mieć rację. To była ta trudna strona zdolności paranormalnych: czasami masz rację, a
czasami nie. Czasami twój własny niepokój, albo strach, mogą zatruć twoje myślenie i
sprawić, że, prawie dosłownie zobaczysz ducha, którego nie ma. Był oczywiście sposób, by
się tego dowiedzieć.
- Czy jest gdzieś miejsce, gdzie mógłbyś zjechać z głównej drogi?
- Dlaczego? – Spojrzał na mnie.
- Ja… wyczuwam coś i chcę się przekonać, czy sobie tego nie wymyśliłam.
Nie kwestionował tego. Gdy pojawił się najbliższy zjazd, skorzystał z niego. Wjechaliśmy na
boczną drogę. Była pokryta kurzem i żwirem, i pełno na niej było wybojów. Zawieszenie
Hammera wybierało wyboje na drodze, jakbyśmy wygodnie jechali po jedwabiu spływając w
dół wzgórza. Niewielkie pagórki odcięły nas od autostrady, ale droga przed nami była bardzo
płaska, ukazując nam niczym nie zakłócony widok na szosę prowadzącą wprost na odległe
wzgórza. Po obu stronach drogi było kilka małych domków. Większa ich liczba była trochę
dalej, z małym kościołem po jednej stronie, jakby był częścią domów, ale równocześnie nie.
Na strzelistej wierzy był krzyż i z góry założyłam, że wewnątrz znajdował się dzwon. Ale
byliśmy za daleko, żeby być tego pewnym.
Miasteczko, jeżeli nim było, z góry wyglądało na ubogie, ale nie opuszczone. Byli tam ludzie
i patrzyli na nas. Na nasze szczęście okolica była pusta, a droga prowadziła do miasta.
- Zatrzymaj samochód - powiedziałam.
Byliśmy tak daleko od najbliższego domu, jak mogliśmy być bez zawracania.
Edward zjechał na pobocze. Po obu stronach auta uniosły się tumany kurzu osiadając na
czystym lakierze, jak suchy puder.
- Nie macie tu za wiele deszczu, prawda?
- Nie - odparł.
Ktoś inny wdałby się w szczegóły, ale nie Edward. Nawet pogoda nie była dobrym tematem.
Chyba, że była powiązana z pracą.
Wysiadłam z auta i odeszłam kawałek w suchą trawę. Szłam, dopóki nie mogłam wyczuć
Edwarda i samochodu. Gdy spojrzałam za siebie, byłam kilkanaście metrów od auta. Edward
stał na progu od strony kierowcy ze skrzyżowanymi ramionami na dachu samochodu, z
odsuniętym kapeluszem, by mógł oglądać przedstawienie. Nie sądzę, by była inna osoba,
która nie zadałaby chociaż jednego pytania, co zamierzałam zrobić. Byłoby ciekawie, jeśli po
wszystkim zadałby jakiekolwiek pytanie.
Ciemność zawisła, jak miękka jedwabna tkanina, otaczając skórę i żywe światło. Zmierzch
był delikatny i komfortowy, obejmujący ciemnością. Lekki wiatr przemknął po otwartym
terenie i zatańczył w moich włosach. Wszystko było w porządku, było przyjemne.
Wyobraziłam to sobie? Pozwoliłam by problemy Edwarda i mnie zaprzątnęły głowę? Czy
może to wspomnienie o ocalałych ofiarach w ich pokoju szpitalnym sprawiło, że widziałam
cienie?
Niewiele brakowało, a bym się odwróciła i wróciła do auta, ale nie zrobiłam tego. Nic nie
szkodziło sprawdzić, czy była to sprawka mojej wyobraźni, ale jeżeli nie… Odwróciłam się i
patrzyłam w przeciwną stronę niż auto oraz odległe domy i spojrzałam w pustkę. Oczywiście
nie była całkowicie pusta. Trawa poruszała się na wietrze. Brzmiała na bardzo suchą, jak
kukurydza jesienią tuż przed zbiorami. Ziemia była pokryta cienką warstwą bladego,
czerwono-brązowego żwiru z prześwitującym bledszym kurzem. Ziemia roztaczała się do
miejsca, w którym dochodziła do wzgórz, a potem wznosiła się do góry, wprost w
ciemniejące niebo. Nie opuszczona, tylko odludna.
Wzięłam oczyszczający wdech. Wypuściłam go i zrobiłam dwie rzeczy na raz: opuściłam
moją osłonę i rozłożyłam szeroko ręce. Sięgnęłam na zewnątrz tym zmysłem, który
posiadałam - magią, jeśli podoba ci się to słowo. Mnie nie. Wypuściłam tą moc, która pomaga
mi ożywiać zmarłych zmieszaną z wilkołakami. Sięgnęłam po tą czekająca obecność, którą
wyczułam, lub wydawało mi się, że wyczułam.
Tam, jak ryba szarpiąca się na mojej żyłce. Odwróciłam się i stanęłam twarzą do drogi. To
było tam, kierując się w stronę Santa Fe. To - nie umiałam znaleźć lepszego określenia.
Czułam jego radość z nadchodzącej nocy i wiedziałam, że nie mogło się poruszać w świetle
dziennym. I wiedziałam, że było wielkie, nie fizycznie, ale psychicznie, ponieważ nie byliśmy
blisko tego czegoś, a ja wyczułam je wiele kilometrów stąd. Jak wiele, nie umiałam
powiedzieć, ale daleko. Zbyt daleko, by je normalnie wyczuć. Nie odniosłam wrażenia, że
było złe. Ale to nie oznaczało, że takie nie było. Po prostu nie uważało siebie za złe. W
przeciwieństwie do ludzi, nadnaturalne istoty są raczej dumne z bycia złymi. Tolerowali swój
złośliwy charakter, ponieważ cokolwiek to było, nie było to ludzkie. To nie było materialne.
Duch, energia, wybierz sam, ale było tam i nie miało żadnej fizycznej skorupy. Unosiło się
nie skrępowane niczym. Nie, nie unosiło się luźno… Coś we mnie uderzyło. Nie fizycznie,
ale jakby potrąciła mnie paranormalna ciężarówka. Siedziałam w trawie na tyłku próbując
oddychać, jakby ktoś uderzył mnie w klatkę piersiową i pozbawił mnie całego powietrza.
Usłyszałam jak Edward biegł do mnie, ale nie byłam w stanie się odwrócić. Byłam zbyt zajęta
ponowną nauką oddychania. Uklęknął obok mnie z bronią w ręku.
- Co się stało?
Patrzył na ciężki zmierzch, nie na mnie, szukając, rozglądał się za niebezpieczeństwem.
Okulary zniknęły, a jego twarz była bardzo poważna, gdy szukał czegoś, do czego mógłby
strzelić. Uścisnęłam jego ramię trzęsąc głową i starając się odezwać. Gdy w końcu nabrałam
powietrza, by coś powiedzieć, powiedziałam tylko:
- Cholera, cholera, cholera!
Nie było to zbyt pomocne, ale byłam przestraszona. W większości sytuacji, gdy jestem tak
przerażona, robi mi się zimno. Doznaję szoku. Ale nie w przypadku paranormalnego gówna.
Gdy coś idzie nie tak z „magią”, nigdy nie doznaję wstrząsu lub nie robi mi się zimno. Jestem
ciepła. To jak ciarki, ciepło, jakbym włożyła palce do kontaktu. Cokolwiek „to” było,
wyczuło mnie i odcięło. Rozłożyłam dookoła siebie tarczę, jakbym opatulała się płaszczem
przed zamiecią, ale na szczęście to się wycofało.
Ale jeżeli to uderzenie mocy było tylko ostrzeżeniem, to to coś mogłoby mnie pociąć,
poszatkować i podać na toście, jeżeli miałoby na to ochotę. Ale nie chciało. Byłam
szczęśliwa. Przerażona. Ale dlaczego to nie chciało mnie bardziej zranić? W jaki sposób
wyczułam to z takiej odległości i jak to wyczuło mnie? Moim największym darem jest śmierć.
Czy to oznaczało, że czymkolwiek „to” było, było martwe, albo miało coś wspólnego ze
śmiercią? A może to jedna z tych moich paranormalnych umiejętności, przed pojawieniem
których moja nauczycielka, Marianne, mnie ostrzegała. Boże, miałam nadzieję, że nie. Nie
potrzebowałam więcej dziwnego gówna w moim życiu. Miałam go wystarczająco wiele.
Zmusiłam się, by przestać bezsensownie przeklinać.
- Schowaj broń, Edwardzie. Jestem cała. Poza tym, nie ma tu nic do zastrzelenia, ani nic do
zobaczenia.
Wsunął rękę pod moje ramię i podniósł mnie, zanim byłam na to gotowa. Byłabym
szczęśliwa, gdybym mogła chwilę posiedzieć. Oparłam się na nim, a on ruszył w stronę auta.
Potknęłam się i w końcu odezwałam.
- Zatrzymaj się, proszę.
Edward mnie podtrzymał. Nadal z bronią w ręku przeszukiwał ciemność. Powinnam była
wiedzieć, że nie schowa broni. Była jego przytulanką – czasami.
Znowu mogłam oddychać i gdyby Edward przestał mnie wlec, może byłabym w stanie iść
sama. Strach opadł, bo był bezużyteczny. Spróbowałam użyć trochę „magii”, ale nie byłam
wystarczająco dobra. Uczyłam się rytualnej magii, ale byłam początkująca. Moc to nie
wszystko. Musisz wiedzieć, co z nią zrobić. Tak jak z zabezpieczoną bronią. Może służyć za
przycisk do papieru, chyba że wiesz, co z nią zrobić.
Wślizgnęłam się do auta i zamknęłam drzwi, zanim Edward otworzył swoje.
- Powiedz mi co się stało, Anito.
Spojrzałam na niego.
- Mam pełne prawo, by tylko na ciebie popatrzeć i się uśmiechnąć.
Coś przemknęło przez jego twarz, zmarszczka, zamęt, ale szybko wróciła jego perfekcyjna
obojętność.
- Masz rację. Byłem kochającym sekrety sukinsynem i masz pełne prawo odwdzięczyć się za
to. Ale to ty powiedziałaś, że musimy skończyć z tymi cholernymi zawodami i musimy
rozwiązać tą sprawę. Skończę z tym, jeśli ty to zrobisz.
- Zgoda. - Kiwnęłam głową.
- Więc - powiedział.
- Odpal samochód i zabierz nas stąd.
Jakoś nie podobało mi się siedzenie na prawie pustynnej drodze w ledwie nastałym zmroku.
Chciałam być w ruchu. Czasami ruch daje ci iluzję, że coś robisz.
Edward odpalił samochód, nawrócił na poboczu i ruszył w stronę autostrady.
- Mów.
- Nigdy nie byłam w tej okolicy. Z tego co wiem i co wyczułam, to coś jest tu od zawsze,
jakieś lokalne straszydło.
- Co wyczułaś?
- Coś potężnego. Coś, co jest wiele kilometrów stąd, w kierunku Santa Fe. Coś, co w jakiś
sposób może być powiązane ze śmiercią, a to mogłoby wyjaśnić, dlaczego odpowiedziało na
wezwanie tak intensywnie. Będę musiała znaleźć dobre lokalne medium, by zapytać, czy to
coś jest tutaj od zawsze.
- Donna będzie znała jakieś medium. Czy są dobrzy, nie umiem powiedzieć i nie jestem
pewien czy ona również.
- Od tego zaczniemy - powiedziałam. Otuliłam się pasem bezpieczeństwa, obejmując się. –
Znasz jakiś lokalnych animatorów, nekromantów, kogokolwiek, kto pracuje ze zmarłymi?
Jeżeli to coś jest połączone z moimi mocami, to zwykłe medium może tego nie wyczuć.
- Nie znam żadnego, ale popytam.
- Dobrze.
Z powrotem byliśmy na autostradzie. Noc była bardzo ciemna, jakby ciężkie chmury pokryły
niebo. W porównaniu z ciemnością światła samochodu wydawały się bardzo żółte.
- Uważasz, że to cokolwiek-to-jest ma coś wspólnego z okaleczeniami? – Zapytał.
- Nie wiem.
- Nie wiesz cholernie dużo - odparł zrzędliwie.
- Taki jest problem z paranormalnym gównem. Czasami nie jest zbyt pomocne.
- Nigdy wcześniej nie widziałem, żebyś robiła coś takiego, co właśnie zrobiłaś. Nienawidzisz
mistycznych pierdół.
- Tak, ale muszę zaakceptować to kim jestem, Edwardzie. Te mistyczne pierdoły to część tego
kim i czym jestem. Nie mogę od tego uciekać, bo taka jestem. Nie można się schować przed
samym sobą, nie na zawsze i nawet nie możesz przed sobą uciec. Ożywiam zmarłych,
Edwardzie. Dlaczego miałoby być szokiem to, że mam również inne zdolności?
- Nie jest - odparł.
Rzuciłam na niego okiem, ale on obserwował drogę i nie byłam w stanie wyczytać nic z jego
twarzy.
- Nie jest - powiedziałam.
- Wezwałem cię jako wsparcie nie dlatego, że jesteś dobrym strzelcem, ale dlatego, że wiesz
więcej o nadnaturalnych rzeczach, niż ktokolwiek inny, kogo znam i komu ufam.
Nienawidzisz ludzi ze zdolnościami paranormalnymi i mediów, bo jesteś jedną z nich, ale
nadal radzisz sobie z rzeczywistością, a to sprawia, że różnisz się od pozostałych.
- Mylisz się, Edwardzie. Widziałam dziś duszę unoszącą się w tamtym pomieszczeniu. To
było prawdziwe, tak jak broń w twojej kaburze. Ludzie ze zdolnościami paranormalnymi,
czarownice, medium, wszyscy radzą sobie z rzeczywistością. To nie jest ta sama
rzeczywistość, w której ty żyjesz, ale jest prawdziwa, Edwardzie, bardzo, bardzo realna.
Nic na to nie odpowiedział. Pozwolił ciszy wypełnić auto, a ja byłam zadowolona z tej ciszy,
bo byłam zmęczona, strasznie, przeraźliwie zmęczona. Zorientowałam się, że używanie
nadnaturalnych mocy czasami wykańczało mnie o wiele bardziej, niż praca fizyczna.
Każdego dnia biegam cztery mile, podnoszę ciężary, uczę się Kenpo i Judo, i nic z tego nie
zmęczyło mnie tak bardzo, jak stanie na otwartej przestrzeni i otworzenie się na to coś.
Nigdy nie śpię w aucie, bo nie ufam kierowcy, że nie spowoduje wypadku i mnie nie zabije.
Taka jest prawda, dlaczego nie sypiam w autach, nie ważne co mówię głośno. Moja mama
zginęła w wypadku samochodowym i ja od tamtej pory nigdy nie zaufałam całkowicie
samochodom.
Usadowiłam się na siedzeniu, starając się znaleźć wygodne miejsce na głowę. Nagle zrobiłam
się bardzo zmęczona. Tak zmęczona, że piekły mnie oczy. Zamknęłam je tylko po to, by
sobie odpoczęły, a sen wciągnął mnie, jakby naciskała na mnie ręka. Mogłam z tym walczyć,
ale tego nie zrobiłam. Potrzebowałam odpoczynku i to teraz, albo wkrótce byłabym gówno
warta. I ta myśl przemknęła mi w głowie, gdy pozwoliłam sobie się zrelaksować, bo ufałam
Edwardowi. Naprawdę mu ufałam. Spałam wtulona w fotel do momentu, aż samochód się nie
zatrzymał.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział Edward.
Zmusiłam się by usiąść, zdrętwiała, ale wypoczęta.
- Gdzie?
- W domu Teda.
Siedziałam na wprost domu Teda? Domu Edwarda. W końcu miałam się dowiedzieć, gdzie
mieszka Edward. Miałam poznać i odkryć niektóre jego tajemnice. Jeśli nie zginę, poznanie
sekretów Edwarda mogłoby sprawić, że ta wycieczka była tego warta. Gdybym została zabita,
miałam zamiar wrócić i nawiedzać Edwarda. I dowiedzieć się, czy mogłam sprawić, by,
mimo wszystko, zobaczył duchy.
Rozdział 17
Ceglany dom wyglądał na stary i autentyczny. Nie żebym była ekspertem, ale wyczuwało się,
że stoi tam od wieku. Rozładowywaliśmy mój bagaż z tyłu Hummera, ale miałam widok na
większą cześć domu. Domu Edwarda. Nigdy się nawet nie łudziłam, że zobaczę, gdzie
mieszkał. Był jak Batman. Jechał do miasta, ratował twoją dupę, a potem znikał i nigdy tak
naprawdę nie oczekiwałeś zaproszenia, aby zobaczyć jego kryjówkę Nietoperza.
Teraz stałam tutaj przed nią. Super.
Nie tak ją sobie wyobraziłam.
Sądziłam, że to może będzie nowoczesny blok w mieście z mieszkaniami własnościowymi.
Może w Los-Angeles.
Ten skromny ceglany dom wyłaniający się z ziemi nie był tym, o czym myślałam.
To była część jego sekretnej tożsamości, jego 'Tedości'. Ale nadal mieszkał tu Edward i na
pewno istniał jeszcze jakiś powód, dlaczego Tedowi się tu podobało. Zaczynałam myśleć, że
tak naprawdę to w ogóle nie znałam Edwarda. Światło nad drzwiami frontowymi było
włączone. Musiałam się odwrócić, aby przywyknąć do niego po ogarniającej nas nocy.
Patrzyłam na prawo czekając, aż moje oczy przystosują się. Miałam dwie myśli: jedna - kto
włączył światło, druga - drzwi były niebieskie. Drzwi były pomalowane na intensywnie
bogaty niebiesko-fioletowy kolor. Dostrzegłam również okno znajdujące się blisko drzwi.
Wyglądało na to, że było pomalowane takimi samymi intensywnymi kolorami.
Widziałam już to na lotnisku, ale z większą ilością kwiatów i dodatkiem fuksji.
Zapytałam: - O co chodzi z tymi niebieskimi drzwiami i wykończeniami?
- Może tak mi się podobało. - Odpowiedział.
- Odkąd tutaj jestem, widziałam już wiele drzwi pomalowanych na niebiesko lub turkusowo
na wielu domach. O co tu chodzi?
- Jesteś bardzo spostrzegawcza.
- Mniejsza o mnie. Teraz mi to wyjaśnij.
- Oni uważają, że wiedźmy nie mogły przekroczyć progu drzwi pomalowanych na niebiesko
lub zielono.
Wybałuszyłam oczy. - Oni w to wierzą?
- Wątpię, czy większość z tych ludzi, którzy malują swoje drzwi jeszcze w to wierzy, ale chcą
się stać częścią stylu lokalnego.
Domyślam się, że większość ludzi, którzy to robią, nawet nie pamięta, że za tym zwyczajem
kryje się folklor.
- Jak postawienie latarni z dyni w Halloween, żeby odstraszyć gobliny. - Powiedziałam.
- Dokładnie.
- A skoro jestem tak spostrzegawcza, to kto włączył światło na ganku?
- Bernardo lub Olaf.
- Twoje kolejne wsparcie. - Powiedziałam.
- Tak.
- Nie mogę się doczekać, żeby ich poznać.
- W duchu współpracy i już bez niespodzianek, Olaf nie za bardzo lubi kobiety.
- Masz na myśli, że jest gejem?
- Nie i uznanie go za geja prawdopodobnie oznaczało by walkę. Proszę więc, nie rób tego.
Gdybym wiedział, że będę dzwonił po ciebie, w ogóle nie dzwoniłbym po niego. Was dwoje
w tym samym domu, w tej samej sprawie równa się... pieprzona katastrofa.
- To niesprawiedliwe. Myślisz, że nie możemy udawać dla siebie miłych.
- To niemal pewne. - Powiedział.
Drzwi otworzyły się i nasza rozmowa nagle została ucięta. Zastanawiałam się, czy powinnam
bać się Olafa. Człowiek w drzwiach nie wyglądał na Olafa, ale w takim razie jak powinien
wyglądać Olaf?
Mężczyzna miał mniej więcej sześć stóp wzrostu. Trudno było powiedzieć ile dokładnie,
gdyż jego dolna część ciała była całkowicie przykryta białym prześcieradłem, które ściskał
jedną ręką w pasie.
Prześcieradło rozlewało się wokół jego stóp jak suknia, ale od pasa w górę był bynajmniej
typowy. Był szczupły, muskularny i miał bardzo ładne mięśnie brzucha. Nawet był opalony
na piękny brąz, choć zapewne to była zasługa jego naturalnego koloru skóry, ponieważ był
Indianinem. O tak, był nim. Włosy sięgały mu do pasa opadając kaskadą na jedno ramie,
zasłaniając część jego twarzy. Były ciężkie i czarne, rozczochrane od snu, choć było za
wcześnie, aby być w łóżku. Jego trójkątna twarz była delikatna i o pełnych ustach z
dołeczkiem w brodzie. Czy to będzie rasistowskie jeśli powiem, że jego rysy twarzy były
bardziej białe, niż indiańskie? A może to po prostu była prawda?
- Możesz już zamknąć usta. - Powiedział Edward blisko mojego ucha.
Zamknęłam je. – Przepraszam. - Mruknęłam. Jaka żenada. Zazwyczaj nie reaguję tak na
mężczyzn, a przynajmniej nie na takich, których nie znałam. Co ze mną było dzisiaj nie tak?
Mężczyzna przełożył sobie prześcieradło przez wolne ramię tak, aby odsłonić stopy i móc
zejść ze schodów bez potknięcia. - Przepraszam, spałem. Inaczej zapewne wyszedłbym
wcześniej, żeby wam pomóc.
Wydawał się czuć zupełnie swobodnie w swoim prześcieradle, choć pewnie musiał włożyć
sporo wysiłku w to, aby mieć je wciąż owinięte wokół ręki i żeby trzymało się na miejscu,
gdy chwytał walizkę.
- Bernardo Spotted-Horse, Anita Blake.
Trzymał prześcieradło prawą ręką. Wyglądał na zakłopotanego, gdy upuścił walizkę i
ponowił przerzucanie wszystkiego z powrotem do drugiej ręki. Prześcieradło obsunęło się z
przodu, a ja musiałam szybko odwrócić głowę, bo oblałam się rumieńcem. Ciemność
powinna to ukryć. Niejasno machnęłam za sobą ręką.
- Uściśniemy sobie ręce później, kiedy będziesz miał na sobie ubranie.
Edward się odezwał. - Zawstydzasz ją.
Świetnie, wszyscy zauważyli.
- Przepraszam. - Powiedział Bernardo. – Szczerze.
- Zajmiemy się bagażem. – Powiedziałam. - Idź się ubrać.
Poczułam za sobą czyjąś obecność. Nie byłam pewna skąd to wiedziałam, ale byłam
przekonana, że nie był to Edward.
- Jesteś nieśmiała. Z opisów Edwarda spodziewałem się wielu rzeczy, ale nie nieśmiałości.
Odwróciłam się powoli. Stał za blisko, naruszając jak jasna cholera moją przestrzeń osobistą.
Spojrzałam na niego. - Więc czego się spodziewałeś? Dziwki Babilonu?
Byłam zakłopotana i czułam się nieswojo, a to zawsze sprawia, że staję się zła. Słychać było
gniew w moim głosie.
Jego uśmieszek lekko przygasł. - Nie chciałem cię obrazić.
Gdy to mówił podniósł rękę do góry, jakby chciał dotknąć moich włosów.
Cofnęłam się do tyłu by nie mógł tego zrobić. - O co chodzi z tą dotykowo-macającą
zagrywką?
- Widziałem sposób w jaki na mnie patrzyłaś, gdy stanąłem w drzwiach. - Powiedział.
Czułam gromadzące się ciepło na mojej twarzy, ale tym razem się nie odwróciłam.
- Jeśli wychodzisz zza drzwi wyglądając jak dziewczyna z rozkładówki, to nie wiń mnie za
gapienie się na ciebie. Ale nie licz na nic więcej. Jesteś miłym dla oka ciachem, ale fakt, że
dajesz do zrozumienia, że jesteś pociągający seksualnie nie schlebia żadnemu z nas. Albo
jesteś dziwką, albo myślisz, że ja nią jestem. W to pierwsze jestem w stanie uwierzyć. A co
do tego drugiego wiem, że to nie prawda. - Teraz to ja podeszłam do niego, naruszając jego
przestrzeń. Rumieniec minął, zostawiając mnie bladą i wściekłą. - Więc spadaj.
Teraz to on wyglądał na niepewnego. Cofnął się, podnosząc prześcieradło tak wysoko jak
tylko mógł i ukłonił się. Gest był staromodny i uprzejmy, jakby wcześniej już go wykonywał i
takie miał mięć znaczenie. To był miły widok, gdy jego włosy rozlewały się dookoła, ale
widziałam już lepsze. Może nie przez ostatnie sześć miesięcy, ale widziałam lepsze.
Podniósł się, a jego twarz była poważna. Wyglądał szczerze. - Istnieją dwa rodzaje kobiet,
które kręcą się wokół mężczyzn takich jak ja i Edward wiedząc, czym się zajmujemy.
Pierwsze to dziwki i nieważne ile mają broni. W drugim przypadku chodzi tylko o interesy.
Nazywam je Madonnami, ponieważ nigdy z nikim nie sypiają. Starają się być jednym z
chłopaków. - Uśmiech wrócił mu na usta. - Wybacz mi moje rozczarowanie, że jesteś jednym
z facetów. Jestem tutaj już od dwóch tygodni i zaczyna mi doskwierać samotność.
Potrząsnęłam głową. - Dwa tygodnie, biedne dziecko. - Przecisnęłam się obok niego i
chwyciłam swoją walizkę. Spojrzałam na Edwarda. - Następnym razem poinformuj mnie o
słabościach innych.
Podniósł rękę w geście przysięgi skautów. - Nigdy nie widziałem, żeby Bernardo tak się
zachował przy pierwszym spotkaniu z kobietą. Przysięgam.
Moje oczy zwęziły się, ale spojrzałam mu w oczy i uwierzyłam mu.
- W takim razie, czym zasłużyłam sobie na taki honor?
Wziął moją walizkę, ale się nie uśmiechnął. - Trzeba było widzieć swoją twarz, kiedy zszedł
po schodach w prześcieradle. - Zaśmiał się i to było bardzo męskie. - Nigdy nie widziałem cię
tak zawstydzonej.
Bernardo pojawił się obok nas. - Naprawdę, szczerze, nie chciałem świecić przed tobą
golizną. Ja po prostu sypiam nago, więc zarzuciłem na siebie co było pod ręką.
- Gdzie jest Olaf? - Zapytał Edward.
- Dąsa się za to, że ją tu ściągnąłeś.
- Super. – Powiedziałam. - Jeden z was myśli, że jest Lothario, a drugi nie chce ze mną
rozmawiać. Jest po prostu doskonale.
Odwróciłam się i udałam się za Edwardem w stronę domu. Bernardo zawołał za nami. - Nie
wyciągnij błędnych wniosków względem Olafa, Anito. On lubi kobiety w swoim łóżku, ale w
przeciwieństwie do mnie nie jest zbyt wybredny co do sposobu, w jaki one tam trafiają. Na
twoim miejscu byłbym bardziej ostrożny z nim niż ze mną.
- Edward. - Powiedziałam.
Był już prawie w drzwiach. Odwrócił się i spojrzał na mnie.
- Czy Bernardo ma rację? Czy Olaf jest dla mnie niebezpieczny?
- Mogę powiedzieć mu o tobie to, co powiedziałem mu o Donne.
- A mianowicie? - Zapytałam.
Wciąż staliśmy w drzwiach. - Powiedziałem mu, że jeśli tylko ją tknie to go zabiję.
- Jeśli przyjdziesz mi z pomocą, to on nigdy nie będzie ze mną pracował i nie będzie mnie
szanował. - Powiedziałam.
Edward skinął głową. - To prawda.
Westchnęłam. - Sama się tym zajmę.
Bernardo przesunął się za mną bliżej niż bym chciała. Użyłam niby przypadkowo mojego
bagażu, aby przesunął się krok lub dwa do tyłu.
- Olaf siedział w więzieniu za gwałt.
Spojrzałam na Edwarda i pozwoliłam, aby dostrzegł niedowierzanie na mojej twarzy. - Czy
on mówi poważnie?
Edward tylko skinął głową. Jego twarz zmieniła się w zwykłą maskę. - Powiedziałem ci w
samochodzie, że nie zaprosiłbym go gdybym wiedział, że będziesz pomagać przy tej sprawie.
- Ale nie wspominałeś nic o gwałcie. - Powiedziałam.
Wzruszył ramionami. - Powinien był to zrobić.
- Co jeszcze powinnam wiedzieć o dobrodusznym Olafie?
- To wszystko. - Popatrzył prze ze mnie na Bernardo. - Czy myślisz jeszcze o czymś innym o
czym powinna wiedzieć?
- Tylko o tym, że chełpi się gwałtem i co mógłby jej zrobić.
- No dobra. – powiedziałam. - Wiem o co obu wam chodziło. Mam tylko jedno pytanie.
Edward tylko spojrzał na mnie wyczekująco, a Bernardo powiedział: - Strzelaj.
- Jeżeli zabiję jedną osobę z twojego wsparcia, czy będę wisiała ci kolejną przysługę?
- Nie, jeśli na to sobie zasłuży.
Rzuciłam torbę na progu. - Cholera, Edwardzie, jeśli lokujesz mnie razem z innymi
popierdolonymi szaleńcami i będę musiała się bronić, będę winna ci przysługi dopóty, dopóki
nie znajdziemy się w grobie.
Odezwał się Bernardo: - Mówisz poważnie. Ty naprawdę zabiłaś jego ostatnie wsparcie.
Rzuciłam okiem na niego. - Tak, mówię poważnie. I chcę zgody na to, że jeśli Olaf będzie
leciał do mnie z łapami, nie będę winna żadnego funta ciała Edwardowi.
- Kogo zabiłaś? - Zapytał Bernardo.
- Harley'a. - Odpowiedział Edward.
- Cholera, naprawdę?
Podeszłam do Edwarda naruszając jego przestrzeń i próbując odczytać przeszłość z tych
pustych, błękitnych oczu.
- Chcę zgody na zabicie Olafa, gdyby nie utrzymał rąk przy sobie, bez przymusu
wyświadczenia ci kolejnej przysługi.
- A jeśli ci jej nie dam? - Zapytał niskim głosem.
- Podrzucisz mnie do hotelu, ponieważ nie zostanę w domu razem z chwalącym się
gwałcicielem, którego nie mogę zabić. Edward patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, potem
lekko mi się ukłonił. – Zgoda. Na tak długo jak będzie w tym domu. Poza domem bawcie się
grzecznie.
Spierałabym się, ale prawdopodobnie to było wszystko, co mogłam uzyskać. Edward był
bardzo opiekuńczy co do swojego wsparcia, a odkąd byłam jednym z nich, mogłam docenić
jego postawę. Wzięłam torbę z podłogi i powiedziałam: - Dziękuję. A teraz, gdzie jest mój
pokój?
- Oh, wpasuje się idealnie. - Powiedział Bernardo. Było w jego głosie coś, co kazało mi
spojrzeć na jego twarz.
Jego przystojne oblicze zmieniło się na puste i bez wyrazu, pozostawiając jego
ciemnobrązowe oczy niczym wypalone dziury na twarzy. To tak, jakby zrzucił maskę i dał mi
zajrzeć w jego wnętrze, bo pokazałam mu, że jestem na tyle potworem by sobie z tym
poradzić. Może nim byłam. Ale wiedziałam jedną rzecz: Olaf czy Bernardo, żadnego z nich,
lepiej nie nachodzić we śnie.
Rozdział 18
Na odległej ścianie umieszczony był wąski i biały kominek. Odcień miał tak samo jednolity
jak ściany. Nad kominkiem wisiała czaszka jakiegoś zwierzęcia. Powiedziałabym, że jelenia,
ale ta czaszka była cięższa, a rogi długie i kręte. Nie jelenia, ale czegoś blisko
spokrewnionego i nie z tego kraju. Na wąskim gzymsie leżały dwa kły i mniejsza, zwierzęca
czaszka. Niska, biała kanapa stała przed kominkiem. Po jednej stronie znajdował się duży
fragment matowego marmuru, z małą białą lampką z porcelany na nim. W niewielkiej niszy
nad lampą znajdował się ogromny kawałek białego kryształu. Pod odległą ścianą pomiędzy
dwiema parami drzwi znajdował się czarny lakierowany stół. Kolejną, większą lampę
postawiono na stole. Dwa krzesła ustawiono naprzeciw siebie przed kominkiem. Ozdobione
rzeźbionymi herbami ze skrzydlatymi lwami na poręczach i nogach. Oprawione w czarną
skórę, wyglądały trochę na egipskie.
- Twój pokój jest w tą stronę, - powiedział Edward.
- Nie - powiedziałam: - Długo czekałam, aby zobaczyć twój dom. Nie pospieszaj mnie.
- Mogę zanieść twój bagaż do twojego pokoju, podczas gdy ty będziesz zwiedzać?
- Radź sobie sam, - powiedziałam.
- Jakaś ty łaskawa, - rzekł, z dodatkową odrobiną sarkazmu w głosie.
- Nie ma o czym mówić, - odpowiedziałam.
Edward podniósł obie moje walizki, i powiedział: - Chodź, Bernardo. Ubierz się.
- Nam nie pozwoliłeś się rozglądać na własną rękę, - powiedział Bernardo.
- Nie pytaliście.
- To jedna z przyjemności bycia dziewczyną, a nie facetem, - stwierdziłam. - Jeśli jestem
ciekawa, po prostu pytam.
Wyszli przez oddalone drzwi, aczkolwiek pokój był na tyle mały, że "daleko" było pojęciem
względnym. Drewno leżało obok kominka w wyblakłym tkanym koszyku, z prawie białych
trzcin. Pobiegłam ręką w dół po gładkim, chłodnym, czarnym marmurowym stoliku, który
znajdował się najbliżej kominka. Na stole stał czarny wazon pełen czegoś, co wyglądało albo
jak małe dzikie kwiaty lub duże rudbeki owłosione (http://pl.wikipedia.org/wiki/Rudbekia).
Ciemne złoto żółte z brązowym centrum tak naprawdę nie pasowały do niczego w tym
pokoju. Nawet dywan Nawaho, który leżał na większej części podłogi, był w odcieniach
czerni, bieli i szarości. We wnęce między drzwiami stało więcej kwiatów. Nisza była na tyle
duża, że mogła być oknem, poza tym, że nie przypominała niczego takiego. Kwiaty rozlewały
się z wnęki/alkowy/niszy jak fale złoto-brązowej wody. Ogromny, niesforny bukiet.
Kiedy Edward wrócił do pokoju, bez Bernardo, ja siedziałam na białej kanapie z
wyciągniętymi nogami pod stolikiem do kawy. Miałam ręce zaplecione na brzuchu i starałam
się sobie wyobrazić trzaskający ogień i zimno zimowego wieczora. Ale kominek był zbyt
czysty, za bardzo nieskazitelny.
Usiadł obok mnie, potrząsając głową. - Zadowolona?
Skinęłam głową.
- Co o tym sądzisz?
- Nie jest to uspokajające pomieszczenie, - powiedziałam, - i na miłość boską spójrz na te
wszystkie wolne miejsca na ścianie. Dodaj kilka obrazów.
- Podoba mi się tak, jaki jest. - Rozsiadł się na kanapie obok mnie, wyciągnął nogi, z rękoma
na brzuchu. Naśladował mnie, ale nawet to nie mogło zrujnować mojego nastroju. Chciałam
zobaczyć każdy pokój szczegółowo przed wyjazdem. Mogłabym starać się być obojętna, ale
nie przejmowałam się tym, nie przy Edwardzie. Przekroczyliśmy tym granice naszej dziwnej
przyjaźni. Naprawdę nie starałam się grać Królowej wzgórza przy Edwardzie. Fakt, że on
wciąż ze mną grał, powodowało tylko, że wyglądał głupio. miałam nadzieję, że granie według
tych reguł zakończyło się już dla nas.
- Może dam ci obraz na Boże Narodzenie, - stwierdziłam.
- Nie kupujemy prezentów świątecznych dla siebie na wzajem, - odrzekł Edward.
Oboje wpatrywaliśmy się w kominek, wyobrażając sobie tą sytuację. - Może zacznę. Jedno z
tych wielkookich dzieci lub pajac na aksamicie.
- Nie zawieszę go, jeśli mi się nie spodoba.
Spojrzałam na niego. - Chyba, że jest od Donny.
Zrobił się nieoczekiwanie bardzo cichy. - Tak.
- Donna dodała kwiaty, czyż nie, - powiedziałam.
- Tak, - odpowiedział.
- Białe lilie czy może orchidee, ale nie dzikie kwiaty, nie w tym pokoju.
- Myśli, że rozjaśnią to miejsce.
- Och, robią to, - rzekłam.
Westchnął.
- Może powiem jej, jak bardzo kochasz te zdjęcia psów z kart do gry w pokera i może kupi ci
kilka odbitek.
- Nie uwierzy w to, - powiedział.
- Nie, ale założę się, że wymyślę coś takiego, że w to uwierzy, a ty będziesz tego bardzo
nienawidził.
Patrzył na mnie. - Nie zrobisz tego.
- Mogłabym.
- To brzmi jak wstęp się do szantażu. Czego chcesz?
Wpatrywałam się w niego, studiując tę pustą twarz. - A więc przyznajesz, że Donna i jej ekipa
są dla Ciebie na tyle ważni, że szantaż mógłby się udać.
On tylko spojrzał na mnie z tymi bezlitosnymi oczyma, ale pusta twarz tym razem nie
wystarczyła. Szczelina w jego zbroi była wystarczająco duża, by przejechać przez nią
samochodem. - Są zakładnikami, Edwardzie, jeśli ktokolwiek kiedykolwiek o tym pomyśli.
Patrzył z dala ode mnie, zamykając oczy. - Czy naprawdę myślisz, że mówisz mi coś o czym
już nie myślałem?
- Przepraszam, masz rację. To jak uczyć ojca dzieci robić.
- Co? - Odwrócił się, na wpół śmiejąc się.
Wzruszyłam ramionami. - Po prostu stare powiedzenie. Oznacza, że mówię komuś to, czego
wcześniej się od niego dowiedziałam.
- Czego cię nauczyłem? - zapytał, wesołość zniknęła, oblicze stało się poważne.
- Nie możesz sobie przyznać wszystkich zasług. Śmierć mojej matki rozpoczęła tę lekcję
wcześnie, lecz dowiedziałam się, że jeśli zależy nam na ludziach, oni mogą umrzeć. Jeśli inni
ludzie dowiedzą się, iż troszczysz się o kogoś, mogą wykorzystać tą osobę przeciwko tobie.
Pytasz, dlaczego nie umawiam się z ludźmi. Zakładnicy, Edwardzie. Moje życie jest zbyt,
cholera, brutalne ażeby za mięso armatnie posłużyły osoby bliskie i drogie mojemu sercu.
Nauczyłeś mnie tego.
- A teraz złamałem zasady, - powiedział, miękkim głosem.
- Tak, - odpowiedziałam.
- W jakiej sytuacji stawia to Richarda i Jean-Claude’a? - zapytał.
- Och, , że czujesz się niekomfortowo i teraz twoja kolej.
- Wystarczy odpowiedzieć na pytanie.
Myślałam o tym przez sekundę lub dwie, a następnie odpowiedziałam zgodnie z prawdą,
wiele czasu podczas ostatnich sześciu miesięcy myśląc o tym , o nich. - Jean-Claude nie jest
więc mięsem armatnim. Jeśli spotkałam kiedykolwiek kogoś, kto wie jak o siebie zadbać, to
jest nim Jean-Claude. Uważam, że nie można przeżyć czterystu lat nie mając w sobie
zdolności przetrwania.
- A Richard? - Edward przyglądał się mojej twarzy kiedy zapytał, studiował mnie tak jak ja
często studiuje jego i po raz pierwszy zastanawiałam się, czy moja twarz była pusta częściej
niż wyrażała cokolwiek, jakbym ukrywała moje emocje, moje myśli, nawet kiedy nie miało to
znaczenia. Jak można naprawdę wiedzieć, co pokazuje własna twarz?
- Richard mógłby przeżyć postrzał z dubeltówki w klatkę piersiową gdyby śrut nie był
srebrny. Czy możesz powiedzieć to samo o Donnie? - Było to dosadne, może zbyt dosadne,
ale zgodne z prawdą.
Przymknął oczy jakby zaciągając zasłony, ukrywając się, przyczajając. Stał się pusty. Z takim
wyrazem na twarzy mordował, choć czasem kiedy zabił przybierał najbardziej radosny wyraz
twarzy, jaki kiedykolwiek widziałam.
- Powiedziałaś mi, że skupiają się wokół twojego człowieczeństwa. Chcesz powiedzieć, że ty
skupiasz się wokół ich potworności? - zapytał.
Spojrzałam w tą tak ostrożną, nieczytelną twarz i skinęłam głową. - Tak, zajęło mi trochę
czasu, aby zdać sobie z tego sprawę i jeszcze więcej by to zaakceptować. Straciłam
wystarczająco dużo osób w moim życiu, Edwardzie. Jestem tym zmęczona. Szanse są bardzo
duże, że obaj chłopcy mnie przeżyją. - Powstrzymałam go, zanim zdążył coś powiedzieć. -
Wiem, że Jean-Claude nie żyje. Zaufaj mi. Prawdopodobnie lepiej niż ty.
- Wyglądacie bardzo poważnie. Rozmawiacie o śledztwie? - Bernardo wszedł do pokoju
mając na sobie niebieskie jeansy i nic więcej. Związał wszystkie włosy z tyłu w luźny
warkocz. Szedł boso do nas, powodując ścisk w moich piersiach. Był to jeden z ulubionych
sposobów chodzenia Richarda po domu. Wkładał tylko buty i koszulę do wyjścia lub gdy
zbliżało się towarzystwo.
Obserwowałam bardzo przystojnego mężczyznę idącego w moim kierunku, ale tak naprawdę
nie widząc go. Widziałam Richarda, tęskniłam za nim. Westchnęłam i starałam się usiąść
wyprostowana na kanapie. To chyba intuicja, ale obstawiałam, że Edward nie miał odwagi od
serca rozmawiać przy Bernardo, przynajmniej nie na temat Donny.
Edward także się wyprostował. - Nie, nie rozmawialiśmy o tej sprawie, - powiedział.
Bernardo patrzył od jednego z nas do drugiego z zabawnym uśmiechem na ustach. Ale jego
oczy nie pasowały. Nie podobała mu się poważna atmosfera, to że nie rozmawialiśmy o
śledztwie i to, że nie był w temacie. Ja bym zapytała. Edward by mi nie odpowiedział, ale
mimo to zadałabym pytanie. Czasami dobrze być dziewczyną.
- Mówiłeś, że masz akta spraw z Santa Fe, - powiedziałam.
Edward skinął głową, wstając. - Przyniosę je do jadalni. Bernardo, pokaż jej drogę.
- Z wielką przyjemnością, - rzekł.
Edward powiedział: - Traktowanie Anity jak dziewczyny byłoby błędem, Bernardo.
Wkurwiłoby mnie, gdybym musiał zastąpić cię pod koniec gry. - To mówiąc, Edward
wyszedł przez drzwi po prawej stronie. Nie było zraszania nocnym powietrzem i brzęczeniem
owadów, zanim zamknął za sobą drzwi.
Bernardo spojrzał na mnie, potrząsając głową. - Nigdy nie słyszałem, żeby Edward o
jakiejkolwiek kobiecie mówił w taki sposób, jak mówi o tobie.
Zdumiona uniosłam brwi. - To znaczy?
- Niebezpieczna. Mówi o tobie, jakbyś była niebezpieczna. - Mądrość ujawniła się w jego
brązowych oczach, inteligencja, ukrywająca się za wyglądem i czarującym uśmiechem.
Inteligencja, która znikała, kiedy przybierał twarz potwora. Po raz pierwszy pomyślałam, że,
lekceważenie go może być błędem. Był czymś więcej niż tylko bronią do wynajęcia. Ile
więcej to się okaże.
- Co, niby mam powiedzieć, że jestem niebezpieczna?
- Jesteś? - zapytał, nadal patrząc na mnie z intensywnością.
Uśmiechnęłam się do niego. - No cóż, będziesz musiał iść przodem.
Przechylił głowę na bok. - Dlaczego nie pójdziemy razem, ramię w ramię?
- Ponieważ korytarz jest zbyt wąski, czyż nie mam racji?
- Nie mylisz się, ale czy naprawdę sądzisz, że strzelę ci w plecy? - Rozłożył szeroko ręce i
odwrócił się powoli wokoło. - Czy wyglądam na uzbrojonego? - Uśmiechał się czarująco, gdy
ponownie stanął ze mną twarzą w twarz.
Nie kupiłam tego. - Dopóki nie sprawdzę twoich gęstych włosów i spodni, nie będę miała
pewności, że jesteś nieuzbrojony.
Uśmiech zbladł odrobinę. - Większość ludzi nie myśli o włosach. - Co oznaczało, że miał tam
coś ukryte. Gdyby był naprawdę nieuzbrojony, droczyłby się i zaoferował możliwość
przeszukania.
- To musi być nóż. Włosy nie są wystarczająco gęste, by ukryć broń, nawet Derringera, -
powiedziałam.
Sięgnął za głowę i wyciągnął cienkie ostrze, które wplótł we włosy. Trzymał je, następnie
odwracał rękojeścią, tam i z powrotem, tańcząc pomiędzy długimi smukłymi palcami.
- Czy to nie jest stereotyp etniczny, że jesteś dobry w nożach? - spytałam.
Roześmiał się, ale to nie było zabawne. Po raz kolejny obrócił ostrze w ręce, i to mnie spięło.
Nadal stałam za kanapą, ale wiedziałam, że gdyby był naprawdę dobry, nigdy bym nie
zdążyła się zasłonić lub wyciągnąć broni w tym samym czasie. Był po prostu zbyt cholernie
blisko.
- Mogę obciąć włosy i założyć garnitur, ale dla większości ludzi nadal będę Indianinem. Jeśli
nie możesz tego zmienić, równie dobrze możesz to zaakceptować. - Wsunął nóż z powrotem
we włosy, dzięki czemu wyglądy gładko i lekko. Ja musiałbym korzystać z pomocy lustra, a
nawet wtedy prawdopodobnie odcięłabym połowę swoich włosów.
- Nadal działasz w Korporacyjnej Ameryce (Korporacyjna Ameryka jest nieformalnym
wyrażenie opisujące świat korporacji w Stanach Zjednoczonych nie własność rządową.
Oznacza to, finansowych i ideologicznych egoizmu, chciwości, odporność na należności i
odpowiedzialnego promowania counter-socjalistycznych własny interes kosztem rządu i
konkurentów. "Corporate America" jest powszechnie używane zamiennie z wyrażeniem "
Wall Street ".)? - zapytałam.
- Tak, - powiedział.
- Więc teraz nie zrobisz zbiorowych rzeczy.
- Wciąż gram w Korporacyjnej Ameryce. Ochraniam ważniaków, którzy chcą mięśniaka na
pokaz. Coś egzotycznego robi wrażenie na znajomych, pokazuje jakimi są grubymi rybami.
- Wywijasz nożami na rozkaz? - Zapytałam.
Wzruszył ramionami. - Nieraz.
- Mam nadzieję, że dobrze płacą, - stwierdziłam.
Uśmiechnął się. - Albo dobrze płacą, albo nie robię tego. Mogę być ich symbolicznym
Indianinem, ale jestem bogatym symbolicznym Indianinem. Jeśli jesteś tak dobra, jak Edward
uważa, że jesteś, byłabyś lepsza w pracy ochroniarza ode mnie.
- Dlaczego? - Zapytałam.
- Ponieważ większość ochranianych chce, aby ich ochroniarz nie rzucał się w oczy. Oni nie
chcą nikogo krzykliwego czy egzotycznego. Jesteś ładna, jak ładna dziewczyna z sąsiedztwa,
ale nie przesadnie piękna.
Zgodziłam się z nim, ale powiedziałam - Och, zapunktowałeś tym u mnie.
- Całkiem jasno mi powiedziałaś, że nie mam u ciebie szans, więc dlaczego miałbym
zawracać sobie głowę kłamstwami?
Musiałem się uśmiechnąć. - Masz punkt.
- Mogłabyś być ciemniejsza dla własnej korzyści, ale możesz uchodzić za białą - stwierdził
Bernardo.
- Nie uchodzę, Bernardo. Jestem biała. Moja mama po prostu pochodziła z Meksyku.
- Masz skórę po ojcu? - zapytał.
Skinęłam głową. - Tak, co z tego?
- Nikt cię przez to nigdy nie drażnił, prawda?
Myślałam o tym. Moja macocha spieszyła z komentarzami do obcych, iż nie jestem jej. Nie,
nie zostałam przyjęta. Byłam jej pasierbicą. Ja i Kopciuszek. Naprawdę niedelikatni z nich
pytali: - Kim była jej matka?
Judith zawsze szybko odpowiadała, - Jej matka była Meksykanką.- Aczkolwiek w ostatnich
czasach była hiszpanko-amerykanką. Nikt nie mógł zarzucić, Judith politycznej
niepoprawności w kwestii rasy. Moja matka umarła na długo przed tym, nim ludzie zaczęli
się martwic czy poprawność polityczna jest w modzie. Gdy ktoś pytał, ona zawsze z dumą
mówiła: - Meksykanka. Jeśli to było wystarczająco dobre dla mojej matki, to było
wystarczająco dobre dla mnie.
Ja tych wspomnień nie podzielam. I tak naprawdę nigdy nie dzieliłam ich z moim ojcem. Nie
chodziło o to, by otwierać się przed nieznajomym. Wybrałam inne wspomnienie, które nie
bolało aż tak bardzo. - Byłam raz zaręczona, dopóki jego matka nie dowiedziałam się, że
moja mama była Meksykanką. Był blondynem z niebieskimi oczami, typowy przedstawiciel
WASP. Mojej przyszłej teściowej nie spodobało się, że zaciemniłabym ich drzewo
genealogiczne. To był zwięzły, beznamiętny sposób by powiedzieć bardzo bolesne rzeczy. On
był moją pierwszą miłością, moim pierwszym kochankiem. Sądziłam, że był dla mnie
wszystkim, ale ja nie byłam wszystkim dla niego. Nigdy nie pozwoliłam sobie tak całkowicie
oddać się komuś, wcześniej ani później. Jean-Claude i Richard nadal płacili rachunki za tą
pierwszą miłość.
- Czy myślisz o sobie jako o białej?
Skinęłam głową. - Tak. Teraz spytaj mnie, czy myślę, że jestem wystarczająco biała?
Bernardo spojrzał na mnie. - Jesteś wystarczająco biała?
- Nie, według niektórych ludzi.
- Dla kogo?
- To nie twój cholerny interes.
Rozłożył ręce. - Przepraszam, nie wiedziałem ze nadepnąłem na odcisk.
- Tak, wiedziałeś, - powiedziałam.
- Tak sądzisz?
- Tak, - powiedziałam. - Myślę, że jesteś zazdrosny.
- O co?
- Że ja mogę się wpasować, a ty nie.
Otworzył usta i emocje wypłynęły na jego twarz jak woda, gniew, wesołość, zaprzeczenie.
Wreszcie pozostał przy uśmiechu, ale nie był szczęśliwy. - Naprawdę jesteś suką, nie?
Przytaknęłam. - Nie ciągnij za mój łańcuch, a nie będę ciągnąć za twój.
- Zgoda - powiedział. Błysnął szerszym uśmiechem. - Teraz, pozwól mi eskortować swój
liliowo biały tyłek do jadalni.
Potrząsnęłam głową. - Prowadź, wysoki, ciemny i potężny, tak długo, jak mogę obserwować
twój tyłek, będziemy chodzić po korytarzach.
- Tylko jeśli obiecasz powiedzieć mi, jak podobał ci się widok.
Rozszerzyłam oczy. - Myślisz ze skrytykuje twój tyłek?
Pokiwał głową i uśmiechał się radośnie.
- Jesteś tak wielkim egoistą czy po prostu chcesz mnie zawstydzić?
- Zgadnij.
- Oba, - powiedziałam.
Uśmiech poszerzył się. - Jesteś tak mądra na jaką wyglądasz.
- Po prostu rusz się, Romeo. Edward nie lubi czekać.
- Cholernie bezpośrednia.
Szliśmy krótkim korytarzem, on prowadził, ja szłam za nim. Dodał do swojego kroku
płynności i tak, oglądałam pokaz. To chyba intuicja, ale mogłabym się założyć, że Bernardo
faktycznie zapytałby mnie o recenzję, prawdopodobnie głośno w obecności innych osób.
Dlaczego, gdy masz pewność co do typowania, nigdy nie ma nikogo wokół by się założyć?
Rozdział 19
W jadali było więcej ciemnych belek i więcej ścian w kolorze złamanej bieli. Jeśli krzesła
były wskazówką, to stół był czarny i srebrny. Ale stół był przykryty obrusem, który wyglądał
jak kolejny pled Nawaho, tyle, że w tym przypadku był kolorowy. Ponure czerwone paski
mieszały się z czarnymi i białymi. Na środku stołu stał także czarny, metalowy świecznik z
czerwonymi świecami. Miło było widzieć coś kolorowego, czego nie dodała Donna. Lata
trwało zanim złamałam fiksację Jean-Cladue’a na punkcie dekoracji w kolorze czarnym i
białym. Ale przez to, że byłam tylko przyjaciółką Edwarda, jego wystrój wnętrz nie był moją
sprawą.
W rogu był kominek, prawie identyczny jak ten w salonie, różniący się jedynie tym, że został
ozdobiony czarnymi fragmentami drewna. Można by to nazwać obramowaniem kominka, ale
nie wystawało wystarczająco. Prawdziwa obudowa została udekorowana czerwonymi
świecami w każdym rozmiarze i kształcie. Niektóre z nich były ustawione bezpośrednio na
kominku, niektóre były w czarnych, metalowych świecznikach. Były też dwie okrągłe.
Zostały one ustawione na pewnego rodzaju świeczniku, na który nabija się świece, aby
utrzymać je w miejscu. Lustro w srebrnej ramie, wyglądające na antyk, wisiało za świecami
tak, że gdy te się paliły, widać było ich odbicie. Dziwne. Nie pomyślałabym, że Edward lubił
blask świec. W pokoju nie było okna, tylko wyprofilowane drzwi prowadzące na drugą
stronę. Ściany były całe białe i zupełnie puste. Brak dekoracji sprawił, że pokój wydawał się
bardziej klaustrofobiczny, niż powinien.
Mężczyzna pojawił się w odległych drzwiach. Musiał się schylić, by nie uderzyć łysą głową
w futrynę. Był wyższy niż Dolph, który miał 6,8 stopy wzrostu (około 207 cm), co oznaczało,
że ten mężczyzna był najwyższą osobą, jaką kiedykolwiek widziałam. Jedynymi włosami na
jego głowie były gęste, czarne brwi oraz cień zarostu na pliczkach i brodzie. Miał na sobie
interesująco opięte spodnie od męskiej piżamy. Były czarne i wyglądały na atłasowe. Na
nogach miał płaskie kapcie z rodzaju tych, które wydawały się, że zaraz spadną. Olaf,
ponieważ kto inny mógłby to być, poruszał się w tych pantoflach tak, jakby stanowiły część
jego ciała. Po tym, gdy się pochylił, by przejść przez drzwi, poruszał się jak dobrze
naoliwiona maszyna. Mięśnie falowały mu pod bladą skórą. Był wysoki i nie było na nim
grama tłuszczu. Całe jego ciało było twarde, szczupłe i umięśnione. Przeszedł dookoła stołu
w naszą stronę, a ja, bez zastanowienia, ruszyłam w przeciwną. Tak by dzielił nas stół.
Zatrzymał się. Ja stanęłam. Patrzyliśmy się na siebie ponad stołem. Bernardo stał na końcu
stołu, najbliżej drzwi i obserwował nas. Wyglądał na zmartwionego. Prawdopodobnie
zastanawiał się, czy powinien przyjść mi z pomocą, gdybym tego potrzebowała. Albo może
nie podobał mu się poziom napięcia w pokoju. Nie wiedziałam.
Czy gdybym się nie ruszyła w chwili, gdy on wszedł do pomieszczenia, to napięcie byłoby
mniejsze? Możliwe. Ale dawno temu nauczyłam się ufać swojemu przeczuciu, a ono
powiedziało mi, że mam zostać poza zasięgiem. Ale mogłam spróbować być miła.
- Ty musisz być Olaf. Nie usłyszałam twojego nazwiska. Ja jestem Anita Blake.
Jego ciemnobrązowe oczy były głęboko osadzone na jego twarzy niczym bliźniacze jaskinie,
jakby nawet w świetle dnia znajdowały się w cieniu. Tylko na mnie patrzył. Jakbym się w
ogóle nie odezwała. Spróbowałam znowu. Jestem bardzo nieustępliwa.
- Halo, ziemia do Olafa.
Obserwowałam jego twarz, ale nawet nie mrugnął, jakby w żaden sposób nie zauważył moich
słów. Gdyby nie piorunował mnie wzrokiem, powiedziałabym, że mnie ignorował.
Zerknęłam na Bernardo, ale cały czas widziałam wielkiego faceta po drugiej stronie stołu.
- O co chodzi, Bernardo? On mówi, prawda?
- Mówi. – Bernardo przytaknął.
Zwróciłam całą swoją uwagę na Olafa.
- Po prostu nie masz zamiaru się do mnie odzywać, o to chodzi?
Patrzył na mnie gniewnie.
- Sądzisz, że karą dla mnie będzie to, że nie usłyszę twojego dźwięcznego głosu? Większość
mężczyzn strasznie papla. Cisza to miła odmiana. Dzięki, że jesteś uprzejmy, Olaf, kochanie.
– Ostatnie słowo wypowiedziałam sylabami.
- Nie jestem twoim kochaniem. – Głos był głęboki i pasował do tej ogromnej klatki
piersiowej. Pod czystą angielszczyzną krył się gardłowy akcent, prawdopodobnie niemiecki.
- To mówi. Uspokój się moje serce.
Olaf zmarszczył brwi.
- Nie zgodziłem się na włączenie cię do śledztwa. Nie potrzebujemy pomocy od kobiety.
Żadnej kobiety.
- Cóż, Olaf, złotko, potrzebujecie czyjejś pomocy, bo wasza trójka nie doszła do niczego w
sprawie cholernych okaleczeń.
- Nie nazywaj mnie tak. – Rumieniec złości zawędrował z jego szyi na twarz.
- Jak? Złotko?
Kiwnął głową.
- Wolisz najdroższy, skarbie, koteczku?
Jego twarz zmieniła kolor z różowej na czerwoną i nadal ciemniała.
- Nie używaj tych czułych słówek w stosunku do mnie. Nie jestem niczyim skarbem.
Byłam przygotowana, by powiedzieć kolejną zjadliwą uwagę, ale to mnie powstrzymało i
pomyślałam o czymś lepszym.
- To przykre.
- O czym ty mówisz?
- To przykre, że nie jesteś niczyim skarbem.
Kolor, który powoli znikał z jego twarzy, teraz stał się ciemniejszy, prawie jakby się rumienił
ze wstydu.
- Czy jest ci mnie żal?
Jego głos podniósł się nieznacznie. Nie krzyczał, ale warczał, jak pies przed ugryzieniem. Im
bardziej się emocjonował, tym akcent stawał się wyraźniejszy. Bardzo niemiecki, bardzo
nizinny. Babcia Blake pochodziła z Baden-Baden, na granicy między Niemcami a Francją, ale
dziadek wujeczny Otto pochodził z Hamburga. Nie miałam stu procentowej pewności, ale
akcent był prawie taki sam.
- Każdy powinien być czyimś skarbem - powiedziałam łagodnie.
Nie byłam zła. Drażniłam go, ale widziałam, że nie powinnam. Na swoje usprawiedliwienie
miałam to, że cała ta gadka o gwałcie sprawiła, że się go bałam i to mi się nie podobało. Więc
robiłam coś, co było bardzo męskie. Ciągnęłam bestię za ogon, by poczuć się odważną.
Głupia. W chwili, gdy zdałam sobie z tego sprawę, starałam się powstrzymać.
- Nie jestem głupcem, a to oznacza, że nie jestem niczyim skarbem. - Wymawiał każde słowo
spokojnie, ale jego akcent był wystarczająco intensywny, by po nim chodzić.
Zaczął się powoli przesuwać wzdłuż stołu z napiętymi mięśniami, jak jakiś wielki drapieżny
kot. Odchyliłam żakiet z lewej strony pokazując mu broń. Zatrzymał się, a jego twarz
wyrażała furię.
- Zacznijmy od początku, Olaf - powiedziałam. – Edward i Bernardo powiedzieli mi, jaki z
ciebie wielki, zły facet i to sprawiło, że jestem nerwowa, przez co zaczęłam się bronić. A gdy
to robię, to staje się wrzodem na tyłku. Przepraszam za to. Udawajmy, że nie byłam taka
przemądrzała, a ty wielki i zły, i zacznijmy od nowa.
Znieruchomiał. Tylko to słowo pasowało. Drżące napięcie jego mięśni zelżało, jak woda
spływająca po wzgórzu. Ale nie odeszło, tylko zostało odepchnięte. Miałam jakieś pojęcie o
postępowaniu Olafa. Działał na wielkich, mrocznych zasobach furii. A przez przypadek było
to skierowane przeciwko kobietom. Wściekłość musiała mieć jakieś ujście, albo zmieniłby się
w jednego z tych ludzi, którzy wjeżdżają autami w okna restauracji i zaczynają strzelać do
nieznajomych.
- Edward bardzo upierał się przy tym, byś tu była. Ale nic co powiesz nie sprawi, że mi się to
spodoba. – Gdy się uspakajał, jego słowa traciły akcent.
Kiwnęłam głową.
- Jesteś z Hamburga?
Mrugnął oczami i na moment zdziwienie zastąpiło posępność.
- Co?
- Czy pochodzisz z Hamburga?
Zdawał się myśleć o tym przez sekundę albo dwie, a potem kiwnął głową.
- Wydawało mi się, że rozpoznałam akcent.
Gniewne spojrzenie wróciło z pełną siłą.
- Jesteś ekspertką od akcentów? – Zapytał z sarkazmem.
- Nie. Mój wuj Otto pochodził z Hamburga.
Znowu mrugnął, a jego gniew opadł delikatnie.
- Nie jesteś Niemką. – Powiedział to pewnie.
- Rodzina mojego ojca jest; z Baden-Baden, na obrzeżach Schwarzwaldu, ale wuj Otto był z
Hamburga.
- Powiedziałaś, że tylko twój wuj miał taki akcent.
- Do moich narodzin większość rodziny, poza moją babcią, była tu tak długo, że zatracili
akcent, ale nie wuj Otto.
- Ale już nie żyje. – Było to w połowie pytanie w połowie stwierdzenie.
Przytaknęłam.
- Jak zmarł?
- Babcia Blake mówi, że ciotka Gertrude zadręczyła go na śmierć.
Jego usta drgnęły.
- Kobiety mogą stać się tyranami, jeżeli mężczyzna na to pozwoli. – Jego głos był teraz
odrobinę bardziej miękki.
- Taka jest prawda o kobietach i mężczyznach. Jeżeli jeden z partnerów jest słaby, drugi
przejmuje dowodzenie.
- Natura brzydzi się próżnią, - wtrącił Bernardo. Spojrzeliśmy na niego. Nie wiem, co
zobaczył na naszych twarzach, ale podniósł ręce i odparł – Przepraszam, że przeszkodziłem.
Wróciliśmy z Olafem do patrzenia na siebie. Teraz był wystarczająco blisko, że mogłabym
nie być w stanie wyciągnąć Browninga na czas. Ale gdybym się odsunęła, wszystkie moje
starania, by załagodzić sytuację, stałyby się bezużyteczne. Albo poczułby się znieważony,
albo uznałby to za moją słabość. Żadna reakcja nie byłaby pomocna. Więc stałam w miejscu i
starałam się nie wyglądać na tak spiętą, jak się czułam, ponieważ nieważne jak spokojny był
mój głos, w środku byłam przerażona. Miałam jedną możliwość, żeby to zadziałało. Gdybym
to zawaliła, to reszta mojej wizyty tutaj przypominałaby zbrojny obóz, a mieliśmy rozwiązać
sprawę, a nie walczyć między sobą.
- Jesteś albo liderem, albo spełniasz rozkazy, - powiedział Olaf. – Kim ty jesteś?
- Pójdę za kimś, jeśli jest tego wart.
- A kto decyduje, Anito Blake, kto jest tego wart?
- Ja. - Musiałam się uśmiechnąć.
Jego usta znowu drgnęły.
- A jeśli Edward przekaże mi kontrolę, czy pójdziesz za mną?
- Ufam osądom Edwarda, więc tak. Ale pozwól, że zapytam o to samo. Czy pójdziesz za mną,
jeśli to mnie Edward przekaże kontrolę?
Wzdrygnął się.
- Nie.
- Dobrze, wiemy na czym stoimy.
- To znaczy? – Zapytał.
- W pewnym sensie jestem skoncentrowana na celu, Olaf. Przyjechałam tu, by rozwiązać
kwestie zbrodni i zamierzam to zrobić. Jeśli to znaczy, że będę musiała przyjmować od ciebie
rozkazy, niech tak będzie. Jeśli Edward mnie przekaże pałeczkę, a tobie się to nie spodoba, to
zwróć się z tym do niego.
- Jak każda kobieta zrzucasz odpowiedzialność na barki mężczyzny.
Policzyłam do dziesięciu i wzruszyłam ramionami.
- Mówisz tak, jakby twoje zdanie coś dla mnie znaczyło, Olaf. Nic mnie nie obchodzi, co o
mnie sądzisz.
- Kobiety zawsze interesuje, co o nich myślą mężczyźni.
Zaśmiałam się.
- Wiesz, zaczęłam się czuć znieważona, ale teraz jesteś zabawny. – Naprawdę tak myślałam.
Nachylił się nade mną, używając swojego wzrostu, by mnie zastraszyć. Robił wrażenie, ale
odkąd pamiętam, zawsze byłam tą najmniejszą.
- Nie pójdę z tym do Edwarda. Przyjdę z tym do ciebie. A może nie masz jaj, by stawić mi
czoła? – Zaśmiał się srogo. – Och, zapomniałem, ty nie masz jaj.
Sięgnął po mnie błyskawicznym ruchem. Wydaje mi się, że chciał mnie obmacać, ale nie
czekałam, by się tego dowiedzieć. Rzuciłam się do tyłu wyciągając Browninga, zanim mój
tyłek dotknął podłogi. Przez to, że sięgnęłam po broń, nie mogłam złagodzić uderzenia.
Upadłam ciężko i całym kręgosłupem poczułam wstrząs.
Skądś wyciągnął nóż tak długi, jak jego przedramię. Ostrze kierowało się na dół, a Browning
nie był dokładnie wymierzony w jego klatkę piersiową. To mogły być zawody, kto pierwszy
przeleje krew, ale prawie pewne było, że oboje byśmy krwawili. Wszystko zwolniło do tej
jednej krystalicznej wizji, jakbym miała cały czas na świecie, by wymierzyć broń, uniknąć
ostrza. Ale jednocześnie wszystko działo się za szybko. Zbyt szybko, by to powstrzymać lub
zmienić.
- Przestańcie! Zastrzelę tego, kto pierwszy przeleje krew. – Głos Edwarda przemknął przez
pokój.
Zamarliśmy w połowie ruchu. Olaf mrugnął i czas wrócił do normalnego biegu.
Może, tylko może, nie pozabijalibyśmy się dziś wieczorem. Ale miałam broń wymierzoną w
jego klatkę piersiową, a jego ręka trzymająca nóż, była nadal uniesiona. Chociaż nóż nie był
odpowiednim słowem. Bardziej miecz. Skąd on go wyciągnął?
- Rzuć nóż, Olaf - powiedział Edward.
- Niech ona najpierw odłoży spluwę.
Spotkałam jego brązowe oczy i zobaczyłam w nich taką samą nienawiść, jaką widziałam u
porucznika Marksa. Obaj nienawidzili mnie za bycie czymś, czego nie mogłam zmienić:
jeden za wrodzony, dany przez Boga talent, a drugi - bo byłam kobietą. Śmieszne, jak jedna
ślepa nienawiść może być podobna do drugiej.
Trzymałam broń bardzo stabilnie, wymierzoną w jego klatkę piersiową. Pozwoliłam całemu
powietrzu ujść z mojego ciała i czekałam. Czekałam, aż Olaf zadecyduje, co zamierzał zrobić.
Albo zaczęlibyśmy prowadzić śledztwo, albo kopalibyśmy grób. Może dwa, gdyby okazał się
wystarczająco dobry. Wiedziałam, na co bym postawiła, ale również wiedziałam, że głos nie
należał do mnie. Nawet nie do Olafa. Tylko do jego nienawiści.
- Ty rzucisz nóż, a Anita odłoży broń - powiedział Edward.
- Albo mnie zastrzeli, gdy będę nieuzbrojony.
- Nie zrobi tego.
- Teraz się mnie boi - odparł Olaf.
Rozdział 14 Donna zaczęła płakać zaraz po wyjściu na parking. Becca dołączyła do niej. W całej tej histerii tylko Peter zachował milczenie. Czym więcej Donna płakała, w tym większą obie wpadały panikę, jakby karmiły się nią nawzajem. Dziewczyny płakały tak bardzo, że były niemal na granicy hiperwentylacji. Spojrzałam na Edwarda i uniosłam brwi. Wyglądał nijak. W końcu posłałam mu szturchańca. Powiedział bezgłośnie: - Która z nich? - Dziewczynka - odpowiedziałam mu podobnie. Uklęknął przy nich. Donna usadowiła się na zderzaku jego Hummera układając sobie ostrożnie Beckę na kolanach. Edward uklęknął przodem do nich. - Pozwól mi zabrać Beckę na mały spacer. Donna zamrugała zdziwiona, jakby słyszała go i widziała, ale nie rozumiała, o co mu chodziło. Sięgnął po Beckę i zaczął odciągać ją od matczynych ramion. Ręce Donny poluźniły się bezwładne, ale dziewczynka krzycząc przytuliła się do matki. Edward dosłownie musiał podważyć jej małe palce. A kiedy była już wolna od matki, Becka odwróciła się i przytuliła do niego, wtulając twarz w jego ramię. Spojrzał na mnie ponad głową dziewczynki. Mrugnęłam do niego porozumiewawczo. Nie zadawał zbędnych pytań. Po prosu udał się kierunku chodnika, znajdującego się na obrzeżach parkingu. Gdy szedł, powoli kołysał dziewczynką, uspokajając ją. Donna miała twarz zasłoniętą rękoma. Pochylała się do przodu, aż jej twarz i ręce dotknęły kolan. Jej szloch przypominał zawodzenie. Cholera. Spojrzałam na Petera. Przyglądał się jej. Na jego twarzy malował się wstręt i zakłopotanie. Wiedziałam, że w tej chwili, był bardziej dorosły niż wtedy, kiedy zastrzelił zabójcę swojego ojca. Jego matka była na granicy histerii, ale on nie był. Był jedną z tych osób, które trzymają się kupy w sytuacjach kryzysowych. Moim zdaniem to było cholernie nieuczciwe. - Peter, czy możesz nas zostawić same na chwilę? Pokręcił głową. - Nie. Westchnęłam, po czym wzruszyłam ramionami. - Dobrze, tylko się nie wtrącaj. Uklękłam przodem do Donny dotykając jej trzęsących się ramion. - Donna, Donna! - Nie było odpowiedzi. Nic się nie zmieniło. Zapowiadał się długi dzień. Chwyciłam ją za krótkie włosy i pociągnęłam jej głowę do góry. To bolało, ale tak miało być. - Spójrz na mnie, ty samolubna suko. Peter ruszył do przodu. Wycelowałam w niego palec. - Ani kroku. Cofnął się lekko, ale nie odszedł dalej. Na jego twarzy rysował się gniew i czujność. Byłam pewna, że przeszkodziłby mi, gdybym posunęła się za daleko. Niezależnie od tego, co powiedziałam mu wcześniej. Ale nie musiałam tego robić. To nią wstrząsnęło. Jej oczy były szeroko otwarte, cal od moich. Jej twarz była cała zalana łzami. Oddech wciąż miała urywany, ale patrzyła na mnie, słuchała mnie. Powoli puściłam jej włosy. Zawiesiła na mnie swój wzrok. Przyglądała mi się z okropną fascynacją na twarzy, jakbym zrobiła jej coś okrutnego. To była prawda. - Twoja mała córeczka właśnie widziała najgorszą rzecz w swoim życiu. Już się uspakajała, robiła postępy, dopóki ty nie wpadłaś w histerię. Jesteś jej matką. Jesteś jej siłą, jej obrońcą. Gdy zobaczyła cię taką, to ją przeraziło.
- Ja nie chciałam...Nic na to nie mogłam poradzić... - Nie wciskaj mi gówna o tym co czujesz albo jak bardzo ci jest przykro. Jesteś jej matką. Ona jest dzieckiem. Masz trzymać się jakoś, dopóki mała będzie w pobliżu, żeby nie wiedziała jak się rozklejasz. Czy to jest jasne? Zamrugała na mnie. - Nie wiem, czy potrafię to zrobić. - Możesz to zrobić i zrobisz. Spojrzałam w górę, ale nie dostrzegłam jeszcze Edwarda. To dobrze. - Jesteś dorosła, Donna. Na Boga. I będziesz się tak zachowywała. Wyczuwałam jak Peter nam się przygląda i zapamiętuje wszystko, by pomyśleć o tym później. Zapamięta sobie tę małą scenkę i będzie myślał o niej. Mogłam to wyczuć. - Masz dzieci? - zapytała i wiedziałam, do czego zmierza. - Nie - odpowiedziałam. - Więc jakim prawem mówisz mi jak mam wychowywać moje? - Była zła. Wyprostowała się krótkimi ruchami wycierając twarz. Siedząc na zderzaku była wyższa ode mnie klęczącej na ziemi. Spojrzałam w jej zagniewane oczy i powiedziałam prawdę. - Miałam osiem lat, kiedy zmarła moja matka, a ojciec nie mógł sobie z tym poradzić. Dostaliśmy telefon od miejscowego policjanta, który powiedział, że ona nie żyje. Mój ojciec upuścił telefon i zaczął płakać. Nie, to nie był płacz, to był lament. Wziął mnie za rękę i poszedł kilka przecznic dalej do domu mojej babci, płacząc i prowadząc mnie za rękę. W tym czasie, kiedy szliśmy do mojej babci, mijaliśmy tłum sąsiadów, zadających pytanie, co się stało. Byłam jedyną, która się odwróciła do nich i powiedziała: ' Moja mamusia nie żyje '. Mój ojciec został otoczony przez grono swojej rodziny, a ja zostałam sama stojąc tam bez pocieszenia, bezradna, ze łzami na mojej twarzy, pośród rozmawiających między sobą sąsiadów o tym, co się stało. Donna spojrzała na mnie, a na jej twarzy malowało się coś bliskiego przerażeniu. - Przykro mi - powiedziała głosem, który stał się miękki i utracił swój gniew. - Nie współczuj mi, Donno, ale bądź matką dla własnej córki. Trzymajcie się razem. Ona potrzebuje teraz twojego pocieszenia. Później, gdy będziesz sama, lub z Tedem, możesz się rozkleić, ale proszę, nie przed dziećmi. To odnosi się również do Petera. Spojrzała na niego. Stał tam patrząc na nas. Zaczerwieniła się zawstydzając się w końcu. Skinęła głową zbyt szybko, a następnie się wyprostowała. Widać było jak zbiera się sama w sobie. Wzięła moje ręce, ściskając je. - Przykro mi z powodu twojej straty i przepraszam za dzisiaj. Nie czuję się zbyt dobrze w pobliżu przemocy. Jeśli jest to wypadek, odcinam się. Bez względu na krew, mam się dobrze. Serio. Ale po prostu nie mogę znieść przemocy. Wyciągnęłam delikatnie dłonie z jej uścisku. Nie byłam pewna, czy jej wierzyć, ale powiedziałam: - Cieszy mnie to, Donno. Pójdę po... Teda i Beckę. Skinęła głową. - Dziękuję. Wstałam kiwając głową. Poszłam po żwirze w kierunku w którym udał się Edward. Przez to wszystko trochę mniej lubiłam Donnę, ale teraz już wiedziałam, dlaczego Edward uciekł od tej rodziny. Donna nie czuła się dobrze otoczona przemocą. Jezu, gdyby tylko wiedziała, co i kogo sobie wzięła do łóżka. Dostałaby histerii na całe życie. Edward szedł wzdłuż chodnika, aby przystanąć przed jednym z wielu małych domów. Wszystkie miały z przodu ogrody, były zadbane i rozmyślnie zaplanowane. To przypomniało mi Kalifornię, gdzie każdy cal ziemi jest używany do czegoś, ponieważ ziemia jest tam luksusem. Albuquerque nie wyglądało na tak zatłoczone, a mimo to jardy ziemi były zapchane. Edward nadal trzymał Beckę na rękach. Dziewczynka patrzyła na coś, na co on
wskazywał. Jej twarz rozjaśnił uśmiech, gdy zobaczyła coś dwa domy dalej. Napięcie, z którego nie zdawałam sobie sprawy, opadło z moich ramion i pleców. Kiedy się odwróciła, mogłam dostrzec jej całą twarz. Zobaczyłam kwiat bzu schowany w jednym z jej warkoczy. Jasne lawendowe kwiaty nie pasowały do żółtych wstążek i sukienki, ale hej, to było słodkie jak diabli. Kiedy mnie zobaczyła jej uśmiech delikatnie osłabł. Była bardzo duża szansa na to, że nie będę należała do ulubieńców Becki. Prawdopodobnie ją przestraszyłam. Oh, no cóż. Edward postawił ją na ziemi, i ruszyli w moim kierunku. Uśmiechała się do niego, wymachując delikatnie jego ręką. Odwzajemnił jej uśmiech, który wydawał się być prawdziwy. Nawet jak dla mnie wyglądało to szczerze. Można było uwierzyć, że Becka uwielbiała go, jak ojca. Jak, do cholery, miałby zniknąć z ich życia bez spieprzenia go Becce? Peter będzie zadowolony, gdy Ted się więcej nie pojawi, a Donna ... była dorosła. Becka nie była. Cholera. Edward uśmiechnął się do mnie i powiedział wesołym głosem Teda - Jak leci? - Po prostu super - powiedziałam. Uniósł brwi i na ułamek sekundy jego oczy zmieniły się z cynicznych na wesołe tak szybko, że przyprawiło mnie to o zawroty głowy. - Donna i Peter czekają na nas. Edward odwrócił się, więc dziewczynka była między nami. Spojrzała na mnie, a jej spojrzenie było pytające i zamyślone. - Pobiłaś złego pana - powiedziała. - Tak - odparłam. - Nie wiedziałam, że dziewczyny też tak mogą. To sprawiło, że aż zabolały mnie zęby. - Dziewczyny mogą robić co chcą, w tym chronić siebie i bić złych facetów. - Ted powiedział, że zrobiłaś krzywdę temu panu, ponieważ mówił o mnie niemiłe rzeczy. Spojrzałam na Edwarda, ale jego twarz była tak pogodna dla tej dziewczynki, więc nic mi to nie dało. - To prawda - powiedziałam. - Ted powiedział, że pobiłaś kogoś, by mnie chronić i on zrobiłby tak samo. Napotkałam jej duże brązowe oczy i skinęłam głową. - Tak, zgadza się. Wtedy się uśmiechnęła i to było piękne, jak słońce przedzierające się przez chmury. Wyciągnęła wolną ręką w moją stronę, a ja wzięłam ją. Edward i ja wróciliśmy na parking, trzymając dziecko za ręce, podczas gdy mała szła między nami w pół podskakując. Wierzyła w Teda, a Ted powiedział jej, że mogła wierzyć we mnie, i tak zrobiła. Najdziwniejsze było to, że zraniłam kogoś po to, by ją chronić. Zabiłabym, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Spojrzałam na Edwarda i przez chwilę patrzył na mnie spod maski. Patrzyliśmy na siebie nawzajem ponad dzieckiem, a ja nie wiedziałam co robić. Nie wiedziałam, jak mam nas wszystkich wyciągnąć z tego bałaganu, w który on nas wpakował. Becca powiedziała - Rozhuśtajcie mnie. Edward odliczył - Raz, dwa, trzy - i rozhuśtał ją, zmuszając mnie do huśtania jej drugim ramieniem. Przeszliśmy sporą część parkingu, kołysząc Beckę między nami. Dziewczynka śmiała się pełna szczęścia. Posadziliśmy ją śmiejącą się przodem do matki. Donna była opanowana i uśmiechała się. Byłam z niej dumna. Becka spojrzała na mnie, rozpromieniona. - Mama mówi, że jestem zbyt duża na takie huśtanie, ale ty jesteś silna, prawda? Uśmiechnęłam się do niej, ale kiedy odpowiadałam na pytanie spojrzałam na Edwarda: - Tak, jestem. Rozdział 15 Donna i Edward pożegnali się czule, ale przyzwoicie. Peter przewrócił oczami i skrzywił się jakby zrobili o wiele więcej niż w połowie niewinny pocałunek. Byłby onieśmielony, gdyby
mógł ich zobaczyć wcześniej tulących się na lotnisku. Becca pocałowała Edwarda w policzek, chichocząc. Peter wszystko zignorował i wsiadł do auta najszybciej jak mógł, jakby się obawiał, że „Ted” mógłby chcieć go przytulić. Edward machał im dopóki samochód nie skręcił w Lomos i zniknął z zasięgu wzroku, a następnie zwrócił się do mnie. Wszystko co zrobił, to spojrzał na mnie, ale to wystarczyło. - Wsiadajmy do auta i włączmy klimatyzację zanim upiekę cię, za to co się do cholery dzieje, - powiedziałam. Otworzył samochód. Wsiedliśmy. Włączył silnik i klimatyzację, mimo iż powietrze nie miało jeszcze czasu by się ochłodzić. Siedzieliśmy w kosztownym szumie jego silnika, z gorącym powietrzem dmuchającym na nas i ciszą wypełniającą samochód. - Liczysz do dziesięciu? - zapytał. - Spróbuj do tysiąca, a będziesz bliżej. - Pytaj. Wiem, że chcesz. - W porządku, pomińmy tyradę o tym, że wciągasz Donnę i jej dzieci w swój bałagan i przejdźmy do tego, kim, do cholery, jest Riker i dlaczego nasłał swoich zbirów by was upomnieć? - Po pierwsze, to bałagan Donny i to ona mnie w niego wciągnęła. - Niedowierzanie musiało być widoczne na mojej twarzy, ponieważ kontynuował, - Ona i jej przyjaciele są członkami towarzystwa amatorów archeologii, które stara się zachować rdzenno amerykańskie miejsca w okolicy. Czy wiesz jak odbywają się wykopaliska archeologiczne? - Trochę. Wiem, że stosują sznurek i etykiety do oznaczenia gdzie znaleziono dany obiekt, robią zdjęcia, rysunki, coś podobnego jak ty z martwym ciałem zanim je przeniesiesz. - Wierzyłem, że znajdziesz perfekcyjne porównanie, - powiedział z uśmiechem. - Poszedłem tam z Donną i dziećmi w weekend. Używają dziwacznych szczoteczek do zębów i malutkich pędzelków delikatnie czyszczących z całego kurzu, lub stomatologicznego wydłubywacza. - Wiem, masz punkt, - powiedziałam. - Łowcy naczyń obierają cel, na którym przeprowadzono już badania albo czasami taki, który nie został jeszcze odkryty i przyprowadzają spychacze i koparki by wydobyć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Gapiłam się na niego. - Ale to niszczy więcej, niż mogą ewentualnie wydobyć i jeśli przenosisz obiekt na swój teren, zanim zostanie zarejestrowany rejestrowany, to traci wiele ze swej wartości historycznej. Chodzi mi o znaleziony brud, który może pomóc go datować. To co zostaje znalezione w pobliżu obiektu może wprawnemu obserwatorowi powiedzieć wiele. - Łowcy garnków nie dbają o historię. Biorą to, co znajdą i sprzedają prywatnym kolekcjonerom i dealerom, którzy nie są zbyt wybredni co do tego, jak obiekt został znaleziony. Teren, na którym Donna była z wolontariatem miał nalot. - Poprosiła cię, byś na to spojrzał - powiedziałam. - Nie doceniasz jej. Ona i jej znajomi parapsychologowie są zdania, że mogą przekonać Rikera, ponieważ są dość pewni, że to jego ludzie stoją za tym. Westchnęłam. - Nie lekceważę jej, Edwardzie. - Ona i jej przyjaciele nie rozumieli, jak złym człowiekiem jest Riker. Niektóre naprawdę duże grupy łowców garnków zatrudniają ochroniarzy, oddziały najemników, aby pomogli zająć się krwawiącymi sercami, a nawet miejscowym prawem. Riker jest podejrzany o spowodowanie śmierci dwóch lokalnych policjantów. To jedna z przyczyn, dlaczego tak gładko wszystko poszło w restauracji. Wszyscy lokalni policjanci wiedzą, że Riker jest podejrzewany o bycie szczytowym głównym mordercą, nie robi tego osobiście, ale najmuje kogoś. Uśmiechnęłam się niemiłym uśmiechem. - Zastanawiam się, jak wiele mandatów on i jego ludzie otrzymali od czasu kiedy to się stało. - Tyle, że jego adwokat wzniósł pozew o nękanie. Nie ma żadnego dowodu, że ludzie Riker'a
byli w to zaangażowani, tylko fakt, że policjanci zostali zabici przy wykopaliskach, które częściowo zostały zrównane z ziemią i naoczny świadek, który widział samochód z miejscową tablicą, która mogłaby należeć do jednego z jego samochodów. - Czy świadek wciąż jest pośród żywych? - Zapytałam. - Jej, szybko łapiesz. - Zakładam, iż to oznacza, że nie. - Zaginął, - powiedział Edward. - Więc dlaczego przyszedł później po Donnę i jej dzieci? - Ponieważ dzieci były z nią, kiedy ona i jej grupa uformowali protestacyjną linię ochraniającą teren, znajdującą się na gruntach prywatnych, na których Riker dostał zezwolenie na kopanie. Była ich rzecznikiem. - Głupia, nie powinna zabierać dzieci. - Jak mówiłem, Donna nie rozumiała, jak złym człowiekiem był Riker. - I co się stało? - Jej grupa została sponiewierana, zwymyślana, pobita. Uciekli. Donna miała podbite oko. - Co Ted z tym zrobił? - Patrzyłam na jego twarz, z rękoma skrzyżowanymi na brzuchu. Wszystko co mogłam zobaczyć to jego profil, ale to wystarczyło. Nie podobało mu się, że Donna została ranna. Może tylko przez to, że należała do niego, sprawa męskiej dumy, czy może ... może coś więcej. - Donna poprosiła mnie, bym porozmawiał z mężczyznami. - Zakładam, że chodzi o dwójkę mężczyzn, których umieściłeś w szpitalu. Wydaje mi się, iż pamiętam jak pytałeś Harolda czy dwóch facetów jest jeszcze w szpitalu. Edward skinął głową. - Tak. - Tylko dwóch w szpitalu, ani jednego w grobie. Musiałeś się potknąć. - Nie mogłem zabić nikogo, bez wiedzy Donny, więc zrobiłem przykład z jego dwóch ludzi. - Niech zgadnę. Jednym z nich był człowiek, który zafundował Donnie podbite oko. Edward uśmiechnął się radośnie. - Tom. - A ten drugi? - Popchnął Petera i groził mu, że złamie mu rękę. Potrząsnęłam głową. Powietrze zaczęło się schładzać, i podniosła mi się gęsia skórka, pomimo kurtki, a może to nie z zimna. - Drugi facet ma złamaną rękę? - Między innymi - powiedział Edward. - Edward, spójrz na mnie. Odwrócił się i posłał mi zimne spojrzenie błękitnych oczu. - Szczerze, czy troszczysz się o tę rodzinę? Czy zabijesz, by ją chronić? - Zabiję by się zabawić, Anito. Potrząsnęłam głową i pochyliłam się zbliżając się do niego, na tyle blisko, by studiować jego twarz, spróbować zmusić go do wyjawienia tajemnic. - Nie żartuje, Edwardzie, powiedz mi prawdę, jesteś na poważnie z Donną? - Spytałaś mnie, czy ją kocham i powiedziałem, nie. Potrząsnęłam ponownie głową. - Cholera, nie unikaj odpowiedzi. Nie sądzę, że ją kochasz. Nie sądzę, byś był do tego zdolny, ale coś czujesz. Nie wiem dokładnie co, ale coś. Czy czujesz coś do tej rodziny, do nich wszystkich? Jego twarz była pusta, i nie mogłam jej odczytać. Tylko na mnie patrzył. Chciałam go spoliczkować, krzyknąć i wygłosić tyradę, dopóki nie przebiłabym się przez maskę do czegokolwiek, co byłoby pod spodem. Nasze relacje były jasne, zawsze widziałam na czym polegały, nawet jeśli miał zamiar mnie zranić. Ale teraz, nieoczekiwanie, nie byłam pewna niczego. - Mój Boże, martwisz się o nich. - Osunęłam się z powrotem na mój fotel, bezsilna. Nie byłabym bardziej zdziwiona gdyby wyrosła mu druga głowa. To byłoby dziwne, ale nie tak
bardzo. - Jezusie, Mario i Józefie, Edwardzie, troszczysz się o nich wszystkich. Odwrócił wzrok. Edward, lodowaty zimny zabójca, odwrócił wzrok. Nie mógł lub nie chciał spotkać mojego wzroku. Wrzucił bieg i zmusił mnie do zapięcia pasa. Pozwoliłam mu wyjechać z parkingu w ciszy, ale gdy zatrzymaliśmy się przy znaku stop, czekając na wolny przejazd w Lomos, musiałam coś powiedzieć. - Co zamierzasz zrobić? - Nie wiem- powiedział. - Nie kocham Donny. - Ale - powiedziałem. Skręcił powoli w główną ulicę. - Ona sobie nie radzi. Wierzy we wszystko co jest związane z nurtem new age. Ma głowę do biznesu, ale ufa wszystkim. Jest do niczego pośród przemocy. Widziałaś ją dzisiaj. - Bardzo mocno koncentrował się na jeździe, rękoma trzymając w napięciu kierownicę tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. - Becca jest taka jak ona, ufająca, słodka, ale ... tak sądzę. Oboje dzieci są twardsze od Donny. - Muszą być - powiedziałam, i nie mogłam powstrzymać dezaprobaty obecnej z moim głosie. - Wiem, wiem - powiedział. - Znam Donnę, wiem wszystko na jej temat. Usłyszałem każdy szczegół od kołyski do chwili obecnej. - Czy to cię nudzi? - Zapytałam. - Niektóre z nich, - powiedział ostrożnie. - Ale nie wszystko - odpowiedziałam. - Nie, nie wszystko. - Czy mówisz, że kochasz Donnę? - Musiałam zapytać. - Nie, nie, nic takiego nie powiedziałem. Wpatrywałam się w jego twarz tak intensywnie, że nie zauważyłabym gdybyśmy jechali po odległej stronie księżyca. W tej chwili nie liczyło się nic poza twarzą Edwarda i jego głosem. - To co mówisz ? - Mówię, że czasami, kiedy odgrywasz rolę zbyt długo, możesz się wciągnąć w część I, i staje się ona bardziej realna niż miała być. - Widziałam coś takiego w jego twarzy, czego nigdy wcześniej nie ujrzałam, niepokój, niepewność. - To znaczy, że masz zamiar poślubić Donnę? Będziesz mężem i ojcem? Spotkania komitetu rodzicielskiego i cała reszta? - Nie, nie mówię tego. Wiesz, że nie mogę się z nią ożenić. Nie mogę żyć z nią i dwójką dzieci i ukrywać dwadzieścia cztery godziny na dobę tego czym jestem. Tak dobrym aktorem nie jestem. - A wiec co mówisz? - Zapytałam. - Mówię ... Mówię, że część mnie, mała część mnie pragnie tego. Patrzyłam na niego z otwartymi ustami. Edward, nadzwyczajny zabójca, nieumarły doskonały łowca, nie chciał jakiejś rodziny, ale pragnął być częścią akurat tej. Wdowa wierząca w nurt new age, jej nadąsany nastoletni syn i mała dziewczynka, przy której Rebecca z Farmy Sunnybrook jest nudna. Tego pragnął Edward. Kiedy wiedziałam, że mogłam myśleć logicznie, powiedziałam: - Co zamierzasz zrobić? - Nie wiem. Nie mogłam wymyślić nic pomocnego, co mogłabym powiedzieć, więc uciekłam się do poczucia humoru, mojej ostatniej osłony. - Tylko proszę, powiedz mi, że nie mają psa i płotu. Uśmiechnął się. - Nie ma ogrodzenia, ale mają psa, właściwie dwa psy. - Jakiej rasy? - Zapytałam. Uśmiechnął się i spojrzał na mnie, chcąc zobaczyć moją reakcję. - Maltańczyki. Nazywają się Peeka i Boo. - O cholera, Edwardzie, żartujesz sobie ze mnie. - Donna chciała uwiecznić psy na zdjęciach z zaręczyn. Wpatrywałam się w niego, wyraz mojej twarzy wydawał się go bawić. Roześmiał się. -
Cieszę się, że tu jesteś, Anito, ponieważ nie znam żadnej innej osoby, której bym się przyznał do tego. - Czy zdajesz sobie sprawę, że twoje życie osobiste jest teraz bardziej skomplikowane, niż moje? - Powiedziałam. - Teraz wiem, że jestem w tarapatach - powiedział. Zakończyliśmy to lżejszym, żartobliwym tonem, ponieważ czuliśmy się komfortowo w ten sposób. Edward zwierzył mi się z osobistych problemów. W ten sposób zwrócił się do mnie o pomoc w tym temacie. I nawet będąc tym, kim byłam, postarałabym mu się pomóc. Miałam nadzieję, że chociaż rozwiążemy sprawę okaleczeń i morderstw. Mam na myśli, że przemoc i śmierć to były nasze specjalności. W kwestiach osobistych nie miałam w sobie tyle optymizmu. Edward nie należał do świata, w którym byłaby obok kobieta, która miała parę psów zabawek o nazwie Peeka i Boo. Edward ani teraz, ani nigdy nie byłby taki, taki cukierkowaty. Donna była. To się nie mogło udać. To po prostu nie mogło zadziałać. Ale po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że gdyby Edward miał serce, to chciałby je komuś oddać. Przypomniała mi się scena z Czarnoksiężnika z krainy Oz, gdzie Dorota i Strach na wróble uderzali w pierś Blaszanego drwala i usłyszeli nierówne echo. Blacharz zapomniał umieścić serca. Edward wyrwał swoje własne serce lata temu i zostawił je na podłodze. Wiedziałam o tym. Po prostu nigdy nie widziałam, żeby Edward ubolewał z powodu tej straty. I myślę, że dopóki nie pojawiła się Donna Parnell, również o tym nie wiedział. Rozdział 16 Podjechaliśmy z Edwardem do okienka drive-up, ale nie chciał się zatrzymywać. Wydawało się, że chciał jak najszybciej dotrzeć do Santa Fe. Przez to, że rzadko był niecierpliwy, nie kłóciłam się z nim. Zasugerowałam, że mógłby pojechać na myjnię samochodową, podczas gdy ja jadłam frytki i cheeseburgera. Nie odezwał się słowem, tylko wjechał do jednej z automatycznych myjni stojących przy autostradzie. Gdy byłam mała, uwielbiałam obserwować, jak piana spływała po szybach i jak poruszały się wielkie szczotki. Nadal miało to dla mnie swoisty urok, ale już nie czułam tego dreszczyku, jaki odczuwałam mając 5 lat. Dzięki myjni samochodowej miałam piękny widok przez wszystkie okna. Brudne okna wywoływały u mnie delikatną klaustrofobię. Skończyłam jeść zanim opuściliśmy Albuquerque. Sączyłam swój napój gazowany, podczas gdy wyjechaliśmy z miasta i skierowaliśmy się w stronę gór. Nie były to czarne góry, ale inne pasmo, które wyglądało „normalnie”. Były poszarpane i skaliste, z wstęgą światła lśniącą u ich podnóża. - O co chodzi z tym pokazem świateł? – Zapytałam. - Z czym? – Zdziwił się Edward. - Blask, co to jest? Poczułam, jak jego uwaga odwraca się od drogi, ale nadal nosił okulary przeciwsłoneczne i nie mogłam zobaczyć, gdzie skierował się jego wzrok. - Domy. Słońce odbija się od okien w domach. - Nigdy nie widziałam, żeby światło słoneczne tak błyszczało w oknach. - Albuquerque jest na wysokości 7000 stóp . Powietrze jest rzadsze, niż to, do którego przywykłaś. Światło przez to wyprawia dziwne rzeczy. Przyglądałam się lśniącym oknom, jak ułożonej z biżuterii linii otaczającej góry. - To jest piękne. Obrócił całą głowę. Tym razem wiedziałam, że naprawdę na to patrzył. - Skoro tak mówisz. Po tym przestaliśmy rozmawiać. Edward nigdy niepotrzebnie nie gadał i najwidoczniej teraz nie miał nic do powiedzenia. Mój mózg cały czas przetwarzał to, że Edward był zakochany.
Albo tak bliski temu, jak prawdopodobnie mógłby kiedykolwiek być. To było po prostu zbyt dziwne. Nie mogłam myśleć o żadnej przydatnej rzeczy, aby zacząć rozmowę, więc patrzyłam przez okno, dopóki nie przyjdzie mi coś konstruktywnego do powiedzenia. Miałam przeczucie, że zapowiadała się długa i cicha przejażdżka do Santa Fe. Wzgórza były bardzo okrągłe pokryte suchą, brązową trawą. Czułam to samo, co w chwili, gdy wysiadłam w Albuquerque z samolotu - pustkę. Wydawało mi się, że góry są niedaleko, dopóki nie dostrzegłam krowy stojącej na jednej z nich. Wyglądała na niewielką. Wystarczająco małą, bym ją zakryła dwoma wyciągniętymi palcami. A to znaczyło, że wzgórza były w rzeczywistości małymi górami i nie znajdowały się tak blisko drogi, jak się wydawało. Było późne popołudnie, albo wczesny wieczór, w zależności jak się na to spojrzało. Nadal było jasno, ale mimo światła dziennego, można było już poczuć nadchodzący zmierzch. Dzień wymykał się, jak kawałek cukierka zbyt długo ssany. Nie ważne, jak jasne było światło słoneczne, czułam napierającą ciemność. Częściowo był to mój nastrój – zakłopotanie zawsze sprawiało, że stawałam się pesymistką – ale również był to wrodzony talent do wyczuwania nadchodzącej nocy. Byłam egzekutorką wampirów i wyczuwałam smak nocy w bryzie tak samo, jak czułam napór brzasku na ciemność. Kiedyś były czasy, gdy moje życie zależało od nadchodzącego świtu. Nic tak nie udoskonala umiejętności, jak doświadczenie bliskiej śmierci. Światło słoneczne delikatnie zaczęło się poddawać ciemności, gdy w końcu poczułam, że mam dość ciszy. Nadal nie miałam nic ważnego do powiedzenia w sprawie jego życia osobistego, ale było jeszcze śledztwo. Zostałam tu zaproszona, aby pomóc w wyjaśnieniu zbrodni, a nie by bawić się w Dear Abby , więc może gdybym się skoncentrowała na zbrodni, wszystko będzie w porządku. - Czy jest coś w kwestii śledztw, czego mi nie powiedziałeś? Cokolwiek, co sprawi że się wkurzę na to, że wcześniej o tym nie wiedziałam. - Zmiana tematu? – Zapytał. - Nie wiedziałam, że był jakiś temat - odparłam. - Wiesz o co mi chodziło. - Tak, wiem o co ci chodziło. – Westchnęłam. Zanurzyłam się w fotelu na tyle, na ile pozwalał mi pas bezpieczeństwa. Ręce skrzyżowałam na brzuchu. Mowa mojego ciała nie była przyjazna. Ja również. – Nie mam nic więcej do powiedzenia w sprawie Donny, nic pomocnego. - Więc koncentrujesz się na pracy, - powiedział. - Ty mnie tego nauczyłeś, - odparłam, - ty i Dolph. Patrz i myśl o ważnych rzeczach. Ważne rzeczy mogą doprowadzić do twojej śmierci. Donna i jej dzieciaki nie stanowią zagrożenia życia, więc odkładam ich na później. Uśmiechnął się jego normalnym uśmiechem, uśmiechem mówiącym, że on coś wie, a ja nie. Ale nie zawsze oznaczało to, że on coś wiedział, a ja nie. Czasami robił to, by mnie zirytować. Tak jak teraz. - Wydawało mi się, że powiedziałaś, że mnie zabijesz, jeśli nie przestanę spotykać się z Donną. Potarłam szyją o drogie siedzenie i starałam się zmniejszyć napięcie, które się gromadziło się u podstawy mojej czaszki. Może jednak zostałam tu zaproszona, by bawić się w Dear Abby, przynajmniej częściowo. Cholera. - Masz rację, Edwardzie. Ne możesz po prostu odejść. To by źle wpłynęło na psychikę Becki. Ale nie możesz wiecznie umawiać się z Donną. Zacznie pytać o datę ślubu i co jej wtedy powiesz? - Nie wiem - odparł. - Cóż, ja również. Więc porozmawiajmy o sprawie. Przynajmniej w tym temacie mamy pewien kierunek.
- Mamy? –Pytając zerknął na mnie. - Wiemy, że zależy nam na powstrzymaniu okaleczeń i morderstw, prawda? – Zapytałam. - Tak - odparł. - Cóż, to więcej, niż wiemy w sprawie Donny. - Czy próbujesz mi powiedzieć, że mam nie przestawać widywać się z nią? – Zapytał, a na usta wrócił mu ten piekielny uśmieszek. Wyglądał na zadowolonego z siebie. - Mówię, że nie wiem, co, do cholery, chcę, żebyś zrobił. Nie wspominajmy o tym, co powinieneś zrobić. Dajmy sobie z tym spokój, dopóki nie wymyślę czegoś genialnego. - W porządku - odparł. - Świetnie - powiedziałam. – A teraz wracając do pytania, które zadałam. Czego mi nie powiedziałeś w kwestii zbrodni, a uważasz, że powinnam o tym wiedzieć? - Nie umiem czytać w myślach, Anito. Nie wiem, co chcesz wiedzieć. - Nie bądź cwany, Edwardzie. Po prostu wyłóż karty na stół. Nie chcę mieć więcej niespodzianek podczas tego wyjazdu, nie od ciebie. Przez dłuższą chwilę był cicho i pomyślałam, że nie miał zamiaru mi odpowiedzieć. Więc go ponagliłam. - Edward, mówię poważnie. - Myślę - powiedział. Poruszył się na siedzeniu napinając i rozluźniając mięśnie, jakby starał się pozbyć napięcia. Wydaje mi się, że nawet dla niego ten dzień był stresujący. Ciężko sobie wyobrazić, że coś mogło poważnie zestresować Edwarda. Zawsze mi się wydawało, że szedł przez życie z doskonałym Zen socjopaty i nic go tak naprawdę nie dręczyło. Myliłam się. Nie miałam racji w wielu kwestiach. Wróciłam do oglądania okolicy. Krowy pasły się wystarczająco blisko drogi, by można było zobaczyć ich kolor i rozmiar. Jeżeli nie należały do rasy Jersey, Guernsey albo Black Angus, to ich nie rozpoznawałam. Obserwowałam dziwne krowy, stojące pod niemożliwym kątem na stromych zboczach i czekałam, aż Edward skończy myśleć. Zmierzch zdawał się tu trwać bardzo długo, jakby światło dnia poddawało się powoli, zmagając się, by pozostać i nie dopuścić do nadejścia ciemności. Może było to spowodowane moim samopoczuciem, ale nie oczekiwałam ze zniecierpliwieniem nadejścia ciemności. Wrażenie było takie, jakbym mogła wyczuć wśród tych opuszczonych wzgórz coś, co czekało na noc. Coś, co nie mogło poruszać się za dnia. Mogła to być moja bujna wyobraźnia, ale mogłam mieć rację. To była ta trudna strona zdolności paranormalnych: czasami masz rację, a czasami nie. Czasami twój własny niepokój, albo strach, mogą zatruć twoje myślenie i sprawić, że, prawie dosłownie zobaczysz ducha, którego nie ma. Był oczywiście sposób, by się tego dowiedzieć. - Czy jest gdzieś miejsce, gdzie mógłbyś zjechać z głównej drogi? - Dlaczego? – Spojrzał na mnie. - Ja… wyczuwam coś i chcę się przekonać, czy sobie tego nie wymyśliłam. Nie kwestionował tego. Gdy pojawił się najbliższy zjazd, skorzystał z niego. Wjechaliśmy na boczną drogę. Była pokryta kurzem i żwirem, i pełno na niej było wybojów. Zawieszenie Hammera wybierało wyboje na drodze, jakbyśmy wygodnie jechali po jedwabiu spływając w dół wzgórza. Niewielkie pagórki odcięły nas od autostrady, ale droga przed nami była bardzo płaska, ukazując nam niczym nie zakłócony widok na szosę prowadzącą wprost na odległe wzgórza. Po obu stronach drogi było kilka małych domków. Większa ich liczba była trochę dalej, z małym kościołem po jednej stronie, jakby był częścią domów, ale równocześnie nie. Na strzelistej wierzy był krzyż i z góry założyłam, że wewnątrz znajdował się dzwon. Ale byliśmy za daleko, żeby być tego pewnym. Miasteczko, jeżeli nim było, z góry wyglądało na ubogie, ale nie opuszczone. Byli tam ludzie i patrzyli na nas. Na nasze szczęście okolica była pusta, a droga prowadziła do miasta.
- Zatrzymaj samochód - powiedziałam. Byliśmy tak daleko od najbliższego domu, jak mogliśmy być bez zawracania. Edward zjechał na pobocze. Po obu stronach auta uniosły się tumany kurzu osiadając na czystym lakierze, jak suchy puder. - Nie macie tu za wiele deszczu, prawda? - Nie - odparł. Ktoś inny wdałby się w szczegóły, ale nie Edward. Nawet pogoda nie była dobrym tematem. Chyba, że była powiązana z pracą. Wysiadłam z auta i odeszłam kawałek w suchą trawę. Szłam, dopóki nie mogłam wyczuć Edwarda i samochodu. Gdy spojrzałam za siebie, byłam kilkanaście metrów od auta. Edward stał na progu od strony kierowcy ze skrzyżowanymi ramionami na dachu samochodu, z odsuniętym kapeluszem, by mógł oglądać przedstawienie. Nie sądzę, by była inna osoba, która nie zadałaby chociaż jednego pytania, co zamierzałam zrobić. Byłoby ciekawie, jeśli po wszystkim zadałby jakiekolwiek pytanie. Ciemność zawisła, jak miękka jedwabna tkanina, otaczając skórę i żywe światło. Zmierzch był delikatny i komfortowy, obejmujący ciemnością. Lekki wiatr przemknął po otwartym terenie i zatańczył w moich włosach. Wszystko było w porządku, było przyjemne. Wyobraziłam to sobie? Pozwoliłam by problemy Edwarda i mnie zaprzątnęły głowę? Czy może to wspomnienie o ocalałych ofiarach w ich pokoju szpitalnym sprawiło, że widziałam cienie? Niewiele brakowało, a bym się odwróciła i wróciła do auta, ale nie zrobiłam tego. Nic nie szkodziło sprawdzić, czy była to sprawka mojej wyobraźni, ale jeżeli nie… Odwróciłam się i patrzyłam w przeciwną stronę niż auto oraz odległe domy i spojrzałam w pustkę. Oczywiście nie była całkowicie pusta. Trawa poruszała się na wietrze. Brzmiała na bardzo suchą, jak kukurydza jesienią tuż przed zbiorami. Ziemia była pokryta cienką warstwą bladego, czerwono-brązowego żwiru z prześwitującym bledszym kurzem. Ziemia roztaczała się do miejsca, w którym dochodziła do wzgórz, a potem wznosiła się do góry, wprost w ciemniejące niebo. Nie opuszczona, tylko odludna. Wzięłam oczyszczający wdech. Wypuściłam go i zrobiłam dwie rzeczy na raz: opuściłam moją osłonę i rozłożyłam szeroko ręce. Sięgnęłam na zewnątrz tym zmysłem, który posiadałam - magią, jeśli podoba ci się to słowo. Mnie nie. Wypuściłam tą moc, która pomaga mi ożywiać zmarłych zmieszaną z wilkołakami. Sięgnęłam po tą czekająca obecność, którą wyczułam, lub wydawało mi się, że wyczułam. Tam, jak ryba szarpiąca się na mojej żyłce. Odwróciłam się i stanęłam twarzą do drogi. To było tam, kierując się w stronę Santa Fe. To - nie umiałam znaleźć lepszego określenia. Czułam jego radość z nadchodzącej nocy i wiedziałam, że nie mogło się poruszać w świetle dziennym. I wiedziałam, że było wielkie, nie fizycznie, ale psychicznie, ponieważ nie byliśmy blisko tego czegoś, a ja wyczułam je wiele kilometrów stąd. Jak wiele, nie umiałam powiedzieć, ale daleko. Zbyt daleko, by je normalnie wyczuć. Nie odniosłam wrażenia, że było złe. Ale to nie oznaczało, że takie nie było. Po prostu nie uważało siebie za złe. W przeciwieństwie do ludzi, nadnaturalne istoty są raczej dumne z bycia złymi. Tolerowali swój złośliwy charakter, ponieważ cokolwiek to było, nie było to ludzkie. To nie było materialne. Duch, energia, wybierz sam, ale było tam i nie miało żadnej fizycznej skorupy. Unosiło się nie skrępowane niczym. Nie, nie unosiło się luźno… Coś we mnie uderzyło. Nie fizycznie, ale jakby potrąciła mnie paranormalna ciężarówka. Siedziałam w trawie na tyłku próbując oddychać, jakby ktoś uderzył mnie w klatkę piersiową i pozbawił mnie całego powietrza. Usłyszałam jak Edward biegł do mnie, ale nie byłam w stanie się odwrócić. Byłam zbyt zajęta ponowną nauką oddychania. Uklęknął obok mnie z bronią w ręku. - Co się stało? Patrzył na ciężki zmierzch, nie na mnie, szukając, rozglądał się za niebezpieczeństwem.
Okulary zniknęły, a jego twarz była bardzo poważna, gdy szukał czegoś, do czego mógłby strzelić. Uścisnęłam jego ramię trzęsąc głową i starając się odezwać. Gdy w końcu nabrałam powietrza, by coś powiedzieć, powiedziałam tylko: - Cholera, cholera, cholera! Nie było to zbyt pomocne, ale byłam przestraszona. W większości sytuacji, gdy jestem tak przerażona, robi mi się zimno. Doznaję szoku. Ale nie w przypadku paranormalnego gówna. Gdy coś idzie nie tak z „magią”, nigdy nie doznaję wstrząsu lub nie robi mi się zimno. Jestem ciepła. To jak ciarki, ciepło, jakbym włożyła palce do kontaktu. Cokolwiek „to” było, wyczuło mnie i odcięło. Rozłożyłam dookoła siebie tarczę, jakbym opatulała się płaszczem przed zamiecią, ale na szczęście to się wycofało. Ale jeżeli to uderzenie mocy było tylko ostrzeżeniem, to to coś mogłoby mnie pociąć, poszatkować i podać na toście, jeżeli miałoby na to ochotę. Ale nie chciało. Byłam szczęśliwa. Przerażona. Ale dlaczego to nie chciało mnie bardziej zranić? W jaki sposób wyczułam to z takiej odległości i jak to wyczuło mnie? Moim największym darem jest śmierć. Czy to oznaczało, że czymkolwiek „to” było, było martwe, albo miało coś wspólnego ze śmiercią? A może to jedna z tych moich paranormalnych umiejętności, przed pojawieniem których moja nauczycielka, Marianne, mnie ostrzegała. Boże, miałam nadzieję, że nie. Nie potrzebowałam więcej dziwnego gówna w moim życiu. Miałam go wystarczająco wiele. Zmusiłam się, by przestać bezsensownie przeklinać. - Schowaj broń, Edwardzie. Jestem cała. Poza tym, nie ma tu nic do zastrzelenia, ani nic do zobaczenia. Wsunął rękę pod moje ramię i podniósł mnie, zanim byłam na to gotowa. Byłabym szczęśliwa, gdybym mogła chwilę posiedzieć. Oparłam się na nim, a on ruszył w stronę auta. Potknęłam się i w końcu odezwałam. - Zatrzymaj się, proszę. Edward mnie podtrzymał. Nadal z bronią w ręku przeszukiwał ciemność. Powinnam była wiedzieć, że nie schowa broni. Była jego przytulanką – czasami. Znowu mogłam oddychać i gdyby Edward przestał mnie wlec, może byłabym w stanie iść sama. Strach opadł, bo był bezużyteczny. Spróbowałam użyć trochę „magii”, ale nie byłam wystarczająco dobra. Uczyłam się rytualnej magii, ale byłam początkująca. Moc to nie wszystko. Musisz wiedzieć, co z nią zrobić. Tak jak z zabezpieczoną bronią. Może służyć za przycisk do papieru, chyba że wiesz, co z nią zrobić. Wślizgnęłam się do auta i zamknęłam drzwi, zanim Edward otworzył swoje. - Powiedz mi co się stało, Anito. Spojrzałam na niego. - Mam pełne prawo, by tylko na ciebie popatrzeć i się uśmiechnąć. Coś przemknęło przez jego twarz, zmarszczka, zamęt, ale szybko wróciła jego perfekcyjna obojętność. - Masz rację. Byłem kochającym sekrety sukinsynem i masz pełne prawo odwdzięczyć się za to. Ale to ty powiedziałaś, że musimy skończyć z tymi cholernymi zawodami i musimy rozwiązać tą sprawę. Skończę z tym, jeśli ty to zrobisz. - Zgoda. - Kiwnęłam głową. - Więc - powiedział. - Odpal samochód i zabierz nas stąd. Jakoś nie podobało mi się siedzenie na prawie pustynnej drodze w ledwie nastałym zmroku. Chciałam być w ruchu. Czasami ruch daje ci iluzję, że coś robisz. Edward odpalił samochód, nawrócił na poboczu i ruszył w stronę autostrady. - Mów. - Nigdy nie byłam w tej okolicy. Z tego co wiem i co wyczułam, to coś jest tu od zawsze, jakieś lokalne straszydło.
- Co wyczułaś? - Coś potężnego. Coś, co jest wiele kilometrów stąd, w kierunku Santa Fe. Coś, co w jakiś sposób może być powiązane ze śmiercią, a to mogłoby wyjaśnić, dlaczego odpowiedziało na wezwanie tak intensywnie. Będę musiała znaleźć dobre lokalne medium, by zapytać, czy to coś jest tutaj od zawsze. - Donna będzie znała jakieś medium. Czy są dobrzy, nie umiem powiedzieć i nie jestem pewien czy ona również. - Od tego zaczniemy - powiedziałam. Otuliłam się pasem bezpieczeństwa, obejmując się. – Znasz jakiś lokalnych animatorów, nekromantów, kogokolwiek, kto pracuje ze zmarłymi? Jeżeli to coś jest połączone z moimi mocami, to zwykłe medium może tego nie wyczuć. - Nie znam żadnego, ale popytam. - Dobrze. Z powrotem byliśmy na autostradzie. Noc była bardzo ciemna, jakby ciężkie chmury pokryły niebo. W porównaniu z ciemnością światła samochodu wydawały się bardzo żółte. - Uważasz, że to cokolwiek-to-jest ma coś wspólnego z okaleczeniami? – Zapytał. - Nie wiem. - Nie wiesz cholernie dużo - odparł zrzędliwie. - Taki jest problem z paranormalnym gównem. Czasami nie jest zbyt pomocne. - Nigdy wcześniej nie widziałem, żebyś robiła coś takiego, co właśnie zrobiłaś. Nienawidzisz mistycznych pierdół. - Tak, ale muszę zaakceptować to kim jestem, Edwardzie. Te mistyczne pierdoły to część tego kim i czym jestem. Nie mogę od tego uciekać, bo taka jestem. Nie można się schować przed samym sobą, nie na zawsze i nawet nie możesz przed sobą uciec. Ożywiam zmarłych, Edwardzie. Dlaczego miałoby być szokiem to, że mam również inne zdolności? - Nie jest - odparł. Rzuciłam na niego okiem, ale on obserwował drogę i nie byłam w stanie wyczytać nic z jego twarzy. - Nie jest - powiedziałam. - Wezwałem cię jako wsparcie nie dlatego, że jesteś dobrym strzelcem, ale dlatego, że wiesz więcej o nadnaturalnych rzeczach, niż ktokolwiek inny, kogo znam i komu ufam. Nienawidzisz ludzi ze zdolnościami paranormalnymi i mediów, bo jesteś jedną z nich, ale nadal radzisz sobie z rzeczywistością, a to sprawia, że różnisz się od pozostałych. - Mylisz się, Edwardzie. Widziałam dziś duszę unoszącą się w tamtym pomieszczeniu. To było prawdziwe, tak jak broń w twojej kaburze. Ludzie ze zdolnościami paranormalnymi, czarownice, medium, wszyscy radzą sobie z rzeczywistością. To nie jest ta sama rzeczywistość, w której ty żyjesz, ale jest prawdziwa, Edwardzie, bardzo, bardzo realna. Nic na to nie odpowiedział. Pozwolił ciszy wypełnić auto, a ja byłam zadowolona z tej ciszy, bo byłam zmęczona, strasznie, przeraźliwie zmęczona. Zorientowałam się, że używanie nadnaturalnych mocy czasami wykańczało mnie o wiele bardziej, niż praca fizyczna. Każdego dnia biegam cztery mile, podnoszę ciężary, uczę się Kenpo i Judo, i nic z tego nie zmęczyło mnie tak bardzo, jak stanie na otwartej przestrzeni i otworzenie się na to coś. Nigdy nie śpię w aucie, bo nie ufam kierowcy, że nie spowoduje wypadku i mnie nie zabije. Taka jest prawda, dlaczego nie sypiam w autach, nie ważne co mówię głośno. Moja mama zginęła w wypadku samochodowym i ja od tamtej pory nigdy nie zaufałam całkowicie samochodom. Usadowiłam się na siedzeniu, starając się znaleźć wygodne miejsce na głowę. Nagle zrobiłam się bardzo zmęczona. Tak zmęczona, że piekły mnie oczy. Zamknęłam je tylko po to, by sobie odpoczęły, a sen wciągnął mnie, jakby naciskała na mnie ręka. Mogłam z tym walczyć, ale tego nie zrobiłam. Potrzebowałam odpoczynku i to teraz, albo wkrótce byłabym gówno warta. I ta myśl przemknęła mi w głowie, gdy pozwoliłam sobie się zrelaksować, bo ufałam
Edwardowi. Naprawdę mu ufałam. Spałam wtulona w fotel do momentu, aż samochód się nie zatrzymał. - Jesteśmy na miejscu - powiedział Edward. Zmusiłam się by usiąść, zdrętwiała, ale wypoczęta. - Gdzie? - W domu Teda. Siedziałam na wprost domu Teda? Domu Edwarda. W końcu miałam się dowiedzieć, gdzie mieszka Edward. Miałam poznać i odkryć niektóre jego tajemnice. Jeśli nie zginę, poznanie sekretów Edwarda mogłoby sprawić, że ta wycieczka była tego warta. Gdybym została zabita, miałam zamiar wrócić i nawiedzać Edwarda. I dowiedzieć się, czy mogłam sprawić, by, mimo wszystko, zobaczył duchy. Rozdział 17 Ceglany dom wyglądał na stary i autentyczny. Nie żebym była ekspertem, ale wyczuwało się, że stoi tam od wieku. Rozładowywaliśmy mój bagaż z tyłu Hummera, ale miałam widok na większą cześć domu. Domu Edwarda. Nigdy się nawet nie łudziłam, że zobaczę, gdzie mieszkał. Był jak Batman. Jechał do miasta, ratował twoją dupę, a potem znikał i nigdy tak naprawdę nie oczekiwałeś zaproszenia, aby zobaczyć jego kryjówkę Nietoperza. Teraz stałam tutaj przed nią. Super. Nie tak ją sobie wyobraziłam. Sądziłam, że to może będzie nowoczesny blok w mieście z mieszkaniami własnościowymi. Może w Los-Angeles. Ten skromny ceglany dom wyłaniający się z ziemi nie był tym, o czym myślałam. To była część jego sekretnej tożsamości, jego 'Tedości'. Ale nadal mieszkał tu Edward i na pewno istniał jeszcze jakiś powód, dlaczego Tedowi się tu podobało. Zaczynałam myśleć, że tak naprawdę to w ogóle nie znałam Edwarda. Światło nad drzwiami frontowymi było włączone. Musiałam się odwrócić, aby przywyknąć do niego po ogarniającej nas nocy. Patrzyłam na prawo czekając, aż moje oczy przystosują się. Miałam dwie myśli: jedna - kto włączył światło, druga - drzwi były niebieskie. Drzwi były pomalowane na intensywnie bogaty niebiesko-fioletowy kolor. Dostrzegłam również okno znajdujące się blisko drzwi. Wyglądało na to, że było pomalowane takimi samymi intensywnymi kolorami. Widziałam już to na lotnisku, ale z większą ilością kwiatów i dodatkiem fuksji. Zapytałam: - O co chodzi z tymi niebieskimi drzwiami i wykończeniami? - Może tak mi się podobało. - Odpowiedział. - Odkąd tutaj jestem, widziałam już wiele drzwi pomalowanych na niebiesko lub turkusowo na wielu domach. O co tu chodzi? - Jesteś bardzo spostrzegawcza. - Mniejsza o mnie. Teraz mi to wyjaśnij. - Oni uważają, że wiedźmy nie mogły przekroczyć progu drzwi pomalowanych na niebiesko lub zielono. Wybałuszyłam oczy. - Oni w to wierzą? - Wątpię, czy większość z tych ludzi, którzy malują swoje drzwi jeszcze w to wierzy, ale chcą się stać częścią stylu lokalnego. Domyślam się, że większość ludzi, którzy to robią, nawet nie pamięta, że za tym zwyczajem kryje się folklor. - Jak postawienie latarni z dyni w Halloween, żeby odstraszyć gobliny. - Powiedziałam. - Dokładnie. - A skoro jestem tak spostrzegawcza, to kto włączył światło na ganku? - Bernardo lub Olaf.
- Twoje kolejne wsparcie. - Powiedziałam. - Tak. - Nie mogę się doczekać, żeby ich poznać. - W duchu współpracy i już bez niespodzianek, Olaf nie za bardzo lubi kobiety. - Masz na myśli, że jest gejem? - Nie i uznanie go za geja prawdopodobnie oznaczało by walkę. Proszę więc, nie rób tego. Gdybym wiedział, że będę dzwonił po ciebie, w ogóle nie dzwoniłbym po niego. Was dwoje w tym samym domu, w tej samej sprawie równa się... pieprzona katastrofa. - To niesprawiedliwe. Myślisz, że nie możemy udawać dla siebie miłych. - To niemal pewne. - Powiedział. Drzwi otworzyły się i nasza rozmowa nagle została ucięta. Zastanawiałam się, czy powinnam bać się Olafa. Człowiek w drzwiach nie wyglądał na Olafa, ale w takim razie jak powinien wyglądać Olaf? Mężczyzna miał mniej więcej sześć stóp wzrostu. Trudno było powiedzieć ile dokładnie, gdyż jego dolna część ciała była całkowicie przykryta białym prześcieradłem, które ściskał jedną ręką w pasie. Prześcieradło rozlewało się wokół jego stóp jak suknia, ale od pasa w górę był bynajmniej typowy. Był szczupły, muskularny i miał bardzo ładne mięśnie brzucha. Nawet był opalony na piękny brąz, choć zapewne to była zasługa jego naturalnego koloru skóry, ponieważ był Indianinem. O tak, był nim. Włosy sięgały mu do pasa opadając kaskadą na jedno ramie, zasłaniając część jego twarzy. Były ciężkie i czarne, rozczochrane od snu, choć było za wcześnie, aby być w łóżku. Jego trójkątna twarz była delikatna i o pełnych ustach z dołeczkiem w brodzie. Czy to będzie rasistowskie jeśli powiem, że jego rysy twarzy były bardziej białe, niż indiańskie? A może to po prostu była prawda? - Możesz już zamknąć usta. - Powiedział Edward blisko mojego ucha. Zamknęłam je. – Przepraszam. - Mruknęłam. Jaka żenada. Zazwyczaj nie reaguję tak na mężczyzn, a przynajmniej nie na takich, których nie znałam. Co ze mną było dzisiaj nie tak? Mężczyzna przełożył sobie prześcieradło przez wolne ramię tak, aby odsłonić stopy i móc zejść ze schodów bez potknięcia. - Przepraszam, spałem. Inaczej zapewne wyszedłbym wcześniej, żeby wam pomóc. Wydawał się czuć zupełnie swobodnie w swoim prześcieradle, choć pewnie musiał włożyć sporo wysiłku w to, aby mieć je wciąż owinięte wokół ręki i żeby trzymało się na miejscu, gdy chwytał walizkę. - Bernardo Spotted-Horse, Anita Blake. Trzymał prześcieradło prawą ręką. Wyglądał na zakłopotanego, gdy upuścił walizkę i ponowił przerzucanie wszystkiego z powrotem do drugiej ręki. Prześcieradło obsunęło się z przodu, a ja musiałam szybko odwrócić głowę, bo oblałam się rumieńcem. Ciemność powinna to ukryć. Niejasno machnęłam za sobą ręką. - Uściśniemy sobie ręce później, kiedy będziesz miał na sobie ubranie. Edward się odezwał. - Zawstydzasz ją. Świetnie, wszyscy zauważyli. - Przepraszam. - Powiedział Bernardo. – Szczerze. - Zajmiemy się bagażem. – Powiedziałam. - Idź się ubrać. Poczułam za sobą czyjąś obecność. Nie byłam pewna skąd to wiedziałam, ale byłam przekonana, że nie był to Edward. - Jesteś nieśmiała. Z opisów Edwarda spodziewałem się wielu rzeczy, ale nie nieśmiałości. Odwróciłam się powoli. Stał za blisko, naruszając jak jasna cholera moją przestrzeń osobistą. Spojrzałam na niego. - Więc czego się spodziewałeś? Dziwki Babilonu? Byłam zakłopotana i czułam się nieswojo, a to zawsze sprawia, że staję się zła. Słychać było gniew w moim głosie.
Jego uśmieszek lekko przygasł. - Nie chciałem cię obrazić. Gdy to mówił podniósł rękę do góry, jakby chciał dotknąć moich włosów. Cofnęłam się do tyłu by nie mógł tego zrobić. - O co chodzi z tą dotykowo-macającą zagrywką? - Widziałem sposób w jaki na mnie patrzyłaś, gdy stanąłem w drzwiach. - Powiedział. Czułam gromadzące się ciepło na mojej twarzy, ale tym razem się nie odwróciłam. - Jeśli wychodzisz zza drzwi wyglądając jak dziewczyna z rozkładówki, to nie wiń mnie za gapienie się na ciebie. Ale nie licz na nic więcej. Jesteś miłym dla oka ciachem, ale fakt, że dajesz do zrozumienia, że jesteś pociągający seksualnie nie schlebia żadnemu z nas. Albo jesteś dziwką, albo myślisz, że ja nią jestem. W to pierwsze jestem w stanie uwierzyć. A co do tego drugiego wiem, że to nie prawda. - Teraz to ja podeszłam do niego, naruszając jego przestrzeń. Rumieniec minął, zostawiając mnie bladą i wściekłą. - Więc spadaj. Teraz to on wyglądał na niepewnego. Cofnął się, podnosząc prześcieradło tak wysoko jak tylko mógł i ukłonił się. Gest był staromodny i uprzejmy, jakby wcześniej już go wykonywał i takie miał mięć znaczenie. To był miły widok, gdy jego włosy rozlewały się dookoła, ale widziałam już lepsze. Może nie przez ostatnie sześć miesięcy, ale widziałam lepsze. Podniósł się, a jego twarz była poważna. Wyglądał szczerze. - Istnieją dwa rodzaje kobiet, które kręcą się wokół mężczyzn takich jak ja i Edward wiedząc, czym się zajmujemy. Pierwsze to dziwki i nieważne ile mają broni. W drugim przypadku chodzi tylko o interesy. Nazywam je Madonnami, ponieważ nigdy z nikim nie sypiają. Starają się być jednym z chłopaków. - Uśmiech wrócił mu na usta. - Wybacz mi moje rozczarowanie, że jesteś jednym z facetów. Jestem tutaj już od dwóch tygodni i zaczyna mi doskwierać samotność. Potrząsnęłam głową. - Dwa tygodnie, biedne dziecko. - Przecisnęłam się obok niego i chwyciłam swoją walizkę. Spojrzałam na Edwarda. - Następnym razem poinformuj mnie o słabościach innych. Podniósł rękę w geście przysięgi skautów. - Nigdy nie widziałem, żeby Bernardo tak się zachował przy pierwszym spotkaniu z kobietą. Przysięgam. Moje oczy zwęziły się, ale spojrzałam mu w oczy i uwierzyłam mu. - W takim razie, czym zasłużyłam sobie na taki honor? Wziął moją walizkę, ale się nie uśmiechnął. - Trzeba było widzieć swoją twarz, kiedy zszedł po schodach w prześcieradle. - Zaśmiał się i to było bardzo męskie. - Nigdy nie widziałem cię tak zawstydzonej. Bernardo pojawił się obok nas. - Naprawdę, szczerze, nie chciałem świecić przed tobą golizną. Ja po prostu sypiam nago, więc zarzuciłem na siebie co było pod ręką. - Gdzie jest Olaf? - Zapytał Edward. - Dąsa się za to, że ją tu ściągnąłeś. - Super. – Powiedziałam. - Jeden z was myśli, że jest Lothario, a drugi nie chce ze mną rozmawiać. Jest po prostu doskonale. Odwróciłam się i udałam się za Edwardem w stronę domu. Bernardo zawołał za nami. - Nie wyciągnij błędnych wniosków względem Olafa, Anito. On lubi kobiety w swoim łóżku, ale w przeciwieństwie do mnie nie jest zbyt wybredny co do sposobu, w jaki one tam trafiają. Na twoim miejscu byłbym bardziej ostrożny z nim niż ze mną. - Edward. - Powiedziałam. Był już prawie w drzwiach. Odwrócił się i spojrzał na mnie. - Czy Bernardo ma rację? Czy Olaf jest dla mnie niebezpieczny? - Mogę powiedzieć mu o tobie to, co powiedziałem mu o Donne. - A mianowicie? - Zapytałam. Wciąż staliśmy w drzwiach. - Powiedziałem mu, że jeśli tylko ją tknie to go zabiję. - Jeśli przyjdziesz mi z pomocą, to on nigdy nie będzie ze mną pracował i nie będzie mnie szanował. - Powiedziałam.
Edward skinął głową. - To prawda. Westchnęłam. - Sama się tym zajmę. Bernardo przesunął się za mną bliżej niż bym chciała. Użyłam niby przypadkowo mojego bagażu, aby przesunął się krok lub dwa do tyłu. - Olaf siedział w więzieniu za gwałt. Spojrzałam na Edwarda i pozwoliłam, aby dostrzegł niedowierzanie na mojej twarzy. - Czy on mówi poważnie? Edward tylko skinął głową. Jego twarz zmieniła się w zwykłą maskę. - Powiedziałem ci w samochodzie, że nie zaprosiłbym go gdybym wiedział, że będziesz pomagać przy tej sprawie. - Ale nie wspominałeś nic o gwałcie. - Powiedziałam. Wzruszył ramionami. - Powinien był to zrobić. - Co jeszcze powinnam wiedzieć o dobrodusznym Olafie? - To wszystko. - Popatrzył prze ze mnie na Bernardo. - Czy myślisz jeszcze o czymś innym o czym powinna wiedzieć? - Tylko o tym, że chełpi się gwałtem i co mógłby jej zrobić. - No dobra. – powiedziałam. - Wiem o co obu wam chodziło. Mam tylko jedno pytanie. Edward tylko spojrzał na mnie wyczekująco, a Bernardo powiedział: - Strzelaj. - Jeżeli zabiję jedną osobę z twojego wsparcia, czy będę wisiała ci kolejną przysługę? - Nie, jeśli na to sobie zasłuży. Rzuciłam torbę na progu. - Cholera, Edwardzie, jeśli lokujesz mnie razem z innymi popierdolonymi szaleńcami i będę musiała się bronić, będę winna ci przysługi dopóty, dopóki nie znajdziemy się w grobie. Odezwał się Bernardo: - Mówisz poważnie. Ty naprawdę zabiłaś jego ostatnie wsparcie. Rzuciłam okiem na niego. - Tak, mówię poważnie. I chcę zgody na to, że jeśli Olaf będzie leciał do mnie z łapami, nie będę winna żadnego funta ciała Edwardowi. - Kogo zabiłaś? - Zapytał Bernardo. - Harley'a. - Odpowiedział Edward. - Cholera, naprawdę? Podeszłam do Edwarda naruszając jego przestrzeń i próbując odczytać przeszłość z tych pustych, błękitnych oczu. - Chcę zgody na zabicie Olafa, gdyby nie utrzymał rąk przy sobie, bez przymusu wyświadczenia ci kolejnej przysługi. - A jeśli ci jej nie dam? - Zapytał niskim głosem. - Podrzucisz mnie do hotelu, ponieważ nie zostanę w domu razem z chwalącym się gwałcicielem, którego nie mogę zabić. Edward patrzył na mnie przez dłuższą chwilę, potem lekko mi się ukłonił. – Zgoda. Na tak długo jak będzie w tym domu. Poza domem bawcie się grzecznie. Spierałabym się, ale prawdopodobnie to było wszystko, co mogłam uzyskać. Edward był bardzo opiekuńczy co do swojego wsparcia, a odkąd byłam jednym z nich, mogłam docenić jego postawę. Wzięłam torbę z podłogi i powiedziałam: - Dziękuję. A teraz, gdzie jest mój pokój? - Oh, wpasuje się idealnie. - Powiedział Bernardo. Było w jego głosie coś, co kazało mi spojrzeć na jego twarz. Jego przystojne oblicze zmieniło się na puste i bez wyrazu, pozostawiając jego ciemnobrązowe oczy niczym wypalone dziury na twarzy. To tak, jakby zrzucił maskę i dał mi zajrzeć w jego wnętrze, bo pokazałam mu, że jestem na tyle potworem by sobie z tym poradzić. Może nim byłam. Ale wiedziałam jedną rzecz: Olaf czy Bernardo, żadnego z nich, lepiej nie nachodzić we śnie. Rozdział 18
Na odległej ścianie umieszczony był wąski i biały kominek. Odcień miał tak samo jednolity jak ściany. Nad kominkiem wisiała czaszka jakiegoś zwierzęcia. Powiedziałabym, że jelenia, ale ta czaszka była cięższa, a rogi długie i kręte. Nie jelenia, ale czegoś blisko spokrewnionego i nie z tego kraju. Na wąskim gzymsie leżały dwa kły i mniejsza, zwierzęca czaszka. Niska, biała kanapa stała przed kominkiem. Po jednej stronie znajdował się duży fragment matowego marmuru, z małą białą lampką z porcelany na nim. W niewielkiej niszy nad lampą znajdował się ogromny kawałek białego kryształu. Pod odległą ścianą pomiędzy dwiema parami drzwi znajdował się czarny lakierowany stół. Kolejną, większą lampę postawiono na stole. Dwa krzesła ustawiono naprzeciw siebie przed kominkiem. Ozdobione rzeźbionymi herbami ze skrzydlatymi lwami na poręczach i nogach. Oprawione w czarną skórę, wyglądały trochę na egipskie. - Twój pokój jest w tą stronę, - powiedział Edward. - Nie - powiedziałam: - Długo czekałam, aby zobaczyć twój dom. Nie pospieszaj mnie. - Mogę zanieść twój bagaż do twojego pokoju, podczas gdy ty będziesz zwiedzać? - Radź sobie sam, - powiedziałam. - Jakaś ty łaskawa, - rzekł, z dodatkową odrobiną sarkazmu w głosie. - Nie ma o czym mówić, - odpowiedziałam. Edward podniósł obie moje walizki, i powiedział: - Chodź, Bernardo. Ubierz się. - Nam nie pozwoliłeś się rozglądać na własną rękę, - powiedział Bernardo. - Nie pytaliście. - To jedna z przyjemności bycia dziewczyną, a nie facetem, - stwierdziłam. - Jeśli jestem ciekawa, po prostu pytam. Wyszli przez oddalone drzwi, aczkolwiek pokój był na tyle mały, że "daleko" było pojęciem względnym. Drewno leżało obok kominka w wyblakłym tkanym koszyku, z prawie białych trzcin. Pobiegłam ręką w dół po gładkim, chłodnym, czarnym marmurowym stoliku, który znajdował się najbliżej kominka. Na stole stał czarny wazon pełen czegoś, co wyglądało albo jak małe dzikie kwiaty lub duże rudbeki owłosione (http://pl.wikipedia.org/wiki/Rudbekia). Ciemne złoto żółte z brązowym centrum tak naprawdę nie pasowały do niczego w tym pokoju. Nawet dywan Nawaho, który leżał na większej części podłogi, był w odcieniach czerni, bieli i szarości. We wnęce między drzwiami stało więcej kwiatów. Nisza była na tyle duża, że mogła być oknem, poza tym, że nie przypominała niczego takiego. Kwiaty rozlewały się z wnęki/alkowy/niszy jak fale złoto-brązowej wody. Ogromny, niesforny bukiet. Kiedy Edward wrócił do pokoju, bez Bernardo, ja siedziałam na białej kanapie z wyciągniętymi nogami pod stolikiem do kawy. Miałam ręce zaplecione na brzuchu i starałam się sobie wyobrazić trzaskający ogień i zimno zimowego wieczora. Ale kominek był zbyt czysty, za bardzo nieskazitelny. Usiadł obok mnie, potrząsając głową. - Zadowolona? Skinęłam głową. - Co o tym sądzisz? - Nie jest to uspokajające pomieszczenie, - powiedziałam, - i na miłość boską spójrz na te wszystkie wolne miejsca na ścianie. Dodaj kilka obrazów. - Podoba mi się tak, jaki jest. - Rozsiadł się na kanapie obok mnie, wyciągnął nogi, z rękoma na brzuchu. Naśladował mnie, ale nawet to nie mogło zrujnować mojego nastroju. Chciałam zobaczyć każdy pokój szczegółowo przed wyjazdem. Mogłabym starać się być obojętna, ale nie przejmowałam się tym, nie przy Edwardzie. Przekroczyliśmy tym granice naszej dziwnej przyjaźni. Naprawdę nie starałam się grać Królowej wzgórza przy Edwardzie. Fakt, że on wciąż ze mną grał, powodowało tylko, że wyglądał głupio. miałam nadzieję, że granie według tych reguł zakończyło się już dla nas. - Może dam ci obraz na Boże Narodzenie, - stwierdziłam.
- Nie kupujemy prezentów świątecznych dla siebie na wzajem, - odrzekł Edward. Oboje wpatrywaliśmy się w kominek, wyobrażając sobie tą sytuację. - Może zacznę. Jedno z tych wielkookich dzieci lub pajac na aksamicie. - Nie zawieszę go, jeśli mi się nie spodoba. Spojrzałam na niego. - Chyba, że jest od Donny. Zrobił się nieoczekiwanie bardzo cichy. - Tak. - Donna dodała kwiaty, czyż nie, - powiedziałam. - Tak, - odpowiedział. - Białe lilie czy może orchidee, ale nie dzikie kwiaty, nie w tym pokoju. - Myśli, że rozjaśnią to miejsce. - Och, robią to, - rzekłam. Westchnął. - Może powiem jej, jak bardzo kochasz te zdjęcia psów z kart do gry w pokera i może kupi ci kilka odbitek. - Nie uwierzy w to, - powiedział. - Nie, ale założę się, że wymyślę coś takiego, że w to uwierzy, a ty będziesz tego bardzo nienawidził. Patrzył na mnie. - Nie zrobisz tego. - Mogłabym. - To brzmi jak wstęp się do szantażu. Czego chcesz? Wpatrywałam się w niego, studiując tę pustą twarz. - A więc przyznajesz, że Donna i jej ekipa są dla Ciebie na tyle ważni, że szantaż mógłby się udać. On tylko spojrzał na mnie z tymi bezlitosnymi oczyma, ale pusta twarz tym razem nie wystarczyła. Szczelina w jego zbroi była wystarczająco duża, by przejechać przez nią samochodem. - Są zakładnikami, Edwardzie, jeśli ktokolwiek kiedykolwiek o tym pomyśli. Patrzył z dala ode mnie, zamykając oczy. - Czy naprawdę myślisz, że mówisz mi coś o czym już nie myślałem? - Przepraszam, masz rację. To jak uczyć ojca dzieci robić. - Co? - Odwrócił się, na wpół śmiejąc się. Wzruszyłam ramionami. - Po prostu stare powiedzenie. Oznacza, że mówię komuś to, czego wcześniej się od niego dowiedziałam. - Czego cię nauczyłem? - zapytał, wesołość zniknęła, oblicze stało się poważne. - Nie możesz sobie przyznać wszystkich zasług. Śmierć mojej matki rozpoczęła tę lekcję wcześnie, lecz dowiedziałam się, że jeśli zależy nam na ludziach, oni mogą umrzeć. Jeśli inni ludzie dowiedzą się, iż troszczysz się o kogoś, mogą wykorzystać tą osobę przeciwko tobie. Pytasz, dlaczego nie umawiam się z ludźmi. Zakładnicy, Edwardzie. Moje życie jest zbyt, cholera, brutalne ażeby za mięso armatnie posłużyły osoby bliskie i drogie mojemu sercu. Nauczyłeś mnie tego. - A teraz złamałem zasady, - powiedział, miękkim głosem. - Tak, - odpowiedziałam. - W jakiej sytuacji stawia to Richarda i Jean-Claude’a? - zapytał. - Och, , że czujesz się niekomfortowo i teraz twoja kolej. - Wystarczy odpowiedzieć na pytanie. Myślałam o tym przez sekundę lub dwie, a następnie odpowiedziałam zgodnie z prawdą, wiele czasu podczas ostatnich sześciu miesięcy myśląc o tym , o nich. - Jean-Claude nie jest więc mięsem armatnim. Jeśli spotkałam kiedykolwiek kogoś, kto wie jak o siebie zadbać, to jest nim Jean-Claude. Uważam, że nie można przeżyć czterystu lat nie mając w sobie zdolności przetrwania. - A Richard? - Edward przyglądał się mojej twarzy kiedy zapytał, studiował mnie tak jak ja często studiuje jego i po raz pierwszy zastanawiałam się, czy moja twarz była pusta częściej
niż wyrażała cokolwiek, jakbym ukrywała moje emocje, moje myśli, nawet kiedy nie miało to znaczenia. Jak można naprawdę wiedzieć, co pokazuje własna twarz? - Richard mógłby przeżyć postrzał z dubeltówki w klatkę piersiową gdyby śrut nie był srebrny. Czy możesz powiedzieć to samo o Donnie? - Było to dosadne, może zbyt dosadne, ale zgodne z prawdą. Przymknął oczy jakby zaciągając zasłony, ukrywając się, przyczajając. Stał się pusty. Z takim wyrazem na twarzy mordował, choć czasem kiedy zabił przybierał najbardziej radosny wyraz twarzy, jaki kiedykolwiek widziałam. - Powiedziałaś mi, że skupiają się wokół twojego człowieczeństwa. Chcesz powiedzieć, że ty skupiasz się wokół ich potworności? - zapytał. Spojrzałam w tą tak ostrożną, nieczytelną twarz i skinęłam głową. - Tak, zajęło mi trochę czasu, aby zdać sobie z tego sprawę i jeszcze więcej by to zaakceptować. Straciłam wystarczająco dużo osób w moim życiu, Edwardzie. Jestem tym zmęczona. Szanse są bardzo duże, że obaj chłopcy mnie przeżyją. - Powstrzymałam go, zanim zdążył coś powiedzieć. - Wiem, że Jean-Claude nie żyje. Zaufaj mi. Prawdopodobnie lepiej niż ty. - Wyglądacie bardzo poważnie. Rozmawiacie o śledztwie? - Bernardo wszedł do pokoju mając na sobie niebieskie jeansy i nic więcej. Związał wszystkie włosy z tyłu w luźny warkocz. Szedł boso do nas, powodując ścisk w moich piersiach. Był to jeden z ulubionych sposobów chodzenia Richarda po domu. Wkładał tylko buty i koszulę do wyjścia lub gdy zbliżało się towarzystwo. Obserwowałam bardzo przystojnego mężczyznę idącego w moim kierunku, ale tak naprawdę nie widząc go. Widziałam Richarda, tęskniłam za nim. Westchnęłam i starałam się usiąść wyprostowana na kanapie. To chyba intuicja, ale obstawiałam, że Edward nie miał odwagi od serca rozmawiać przy Bernardo, przynajmniej nie na temat Donny. Edward także się wyprostował. - Nie, nie rozmawialiśmy o tej sprawie, - powiedział. Bernardo patrzył od jednego z nas do drugiego z zabawnym uśmiechem na ustach. Ale jego oczy nie pasowały. Nie podobała mu się poważna atmosfera, to że nie rozmawialiśmy o śledztwie i to, że nie był w temacie. Ja bym zapytała. Edward by mi nie odpowiedział, ale mimo to zadałabym pytanie. Czasami dobrze być dziewczyną. - Mówiłeś, że masz akta spraw z Santa Fe, - powiedziałam. Edward skinął głową, wstając. - Przyniosę je do jadalni. Bernardo, pokaż jej drogę. - Z wielką przyjemnością, - rzekł. Edward powiedział: - Traktowanie Anity jak dziewczyny byłoby błędem, Bernardo. Wkurwiłoby mnie, gdybym musiał zastąpić cię pod koniec gry. - To mówiąc, Edward wyszedł przez drzwi po prawej stronie. Nie było zraszania nocnym powietrzem i brzęczeniem owadów, zanim zamknął za sobą drzwi. Bernardo spojrzał na mnie, potrząsając głową. - Nigdy nie słyszałem, żeby Edward o jakiejkolwiek kobiecie mówił w taki sposób, jak mówi o tobie. Zdumiona uniosłam brwi. - To znaczy? - Niebezpieczna. Mówi o tobie, jakbyś była niebezpieczna. - Mądrość ujawniła się w jego brązowych oczach, inteligencja, ukrywająca się za wyglądem i czarującym uśmiechem. Inteligencja, która znikała, kiedy przybierał twarz potwora. Po raz pierwszy pomyślałam, że, lekceważenie go może być błędem. Był czymś więcej niż tylko bronią do wynajęcia. Ile więcej to się okaże. - Co, niby mam powiedzieć, że jestem niebezpieczna? - Jesteś? - zapytał, nadal patrząc na mnie z intensywnością. Uśmiechnęłam się do niego. - No cóż, będziesz musiał iść przodem. Przechylił głowę na bok. - Dlaczego nie pójdziemy razem, ramię w ramię? - Ponieważ korytarz jest zbyt wąski, czyż nie mam racji? - Nie mylisz się, ale czy naprawdę sądzisz, że strzelę ci w plecy? - Rozłożył szeroko ręce i
odwrócił się powoli wokoło. - Czy wyglądam na uzbrojonego? - Uśmiechał się czarująco, gdy ponownie stanął ze mną twarzą w twarz. Nie kupiłam tego. - Dopóki nie sprawdzę twoich gęstych włosów i spodni, nie będę miała pewności, że jesteś nieuzbrojony. Uśmiech zbladł odrobinę. - Większość ludzi nie myśli o włosach. - Co oznaczało, że miał tam coś ukryte. Gdyby był naprawdę nieuzbrojony, droczyłby się i zaoferował możliwość przeszukania. - To musi być nóż. Włosy nie są wystarczająco gęste, by ukryć broń, nawet Derringera, - powiedziałam. Sięgnął za głowę i wyciągnął cienkie ostrze, które wplótł we włosy. Trzymał je, następnie odwracał rękojeścią, tam i z powrotem, tańcząc pomiędzy długimi smukłymi palcami. - Czy to nie jest stereotyp etniczny, że jesteś dobry w nożach? - spytałam. Roześmiał się, ale to nie było zabawne. Po raz kolejny obrócił ostrze w ręce, i to mnie spięło. Nadal stałam za kanapą, ale wiedziałam, że gdyby był naprawdę dobry, nigdy bym nie zdążyła się zasłonić lub wyciągnąć broni w tym samym czasie. Był po prostu zbyt cholernie blisko. - Mogę obciąć włosy i założyć garnitur, ale dla większości ludzi nadal będę Indianinem. Jeśli nie możesz tego zmienić, równie dobrze możesz to zaakceptować. - Wsunął nóż z powrotem we włosy, dzięki czemu wyglądy gładko i lekko. Ja musiałbym korzystać z pomocy lustra, a nawet wtedy prawdopodobnie odcięłabym połowę swoich włosów. - Nadal działasz w Korporacyjnej Ameryce (Korporacyjna Ameryka jest nieformalnym wyrażenie opisujące świat korporacji w Stanach Zjednoczonych nie własność rządową. Oznacza to, finansowych i ideologicznych egoizmu, chciwości, odporność na należności i odpowiedzialnego promowania counter-socjalistycznych własny interes kosztem rządu i konkurentów. "Corporate America" jest powszechnie używane zamiennie z wyrażeniem " Wall Street ".)? - zapytałam. - Tak, - powiedział. - Więc teraz nie zrobisz zbiorowych rzeczy. - Wciąż gram w Korporacyjnej Ameryce. Ochraniam ważniaków, którzy chcą mięśniaka na pokaz. Coś egzotycznego robi wrażenie na znajomych, pokazuje jakimi są grubymi rybami. - Wywijasz nożami na rozkaz? - Zapytałam. Wzruszył ramionami. - Nieraz. - Mam nadzieję, że dobrze płacą, - stwierdziłam. Uśmiechnął się. - Albo dobrze płacą, albo nie robię tego. Mogę być ich symbolicznym Indianinem, ale jestem bogatym symbolicznym Indianinem. Jeśli jesteś tak dobra, jak Edward uważa, że jesteś, byłabyś lepsza w pracy ochroniarza ode mnie. - Dlaczego? - Zapytałam. - Ponieważ większość ochranianych chce, aby ich ochroniarz nie rzucał się w oczy. Oni nie chcą nikogo krzykliwego czy egzotycznego. Jesteś ładna, jak ładna dziewczyna z sąsiedztwa, ale nie przesadnie piękna. Zgodziłam się z nim, ale powiedziałam - Och, zapunktowałeś tym u mnie. - Całkiem jasno mi powiedziałaś, że nie mam u ciebie szans, więc dlaczego miałbym zawracać sobie głowę kłamstwami? Musiałem się uśmiechnąć. - Masz punkt. - Mogłabyś być ciemniejsza dla własnej korzyści, ale możesz uchodzić za białą - stwierdził Bernardo. - Nie uchodzę, Bernardo. Jestem biała. Moja mama po prostu pochodziła z Meksyku. - Masz skórę po ojcu? - zapytał. Skinęłam głową. - Tak, co z tego? - Nikt cię przez to nigdy nie drażnił, prawda?
Myślałam o tym. Moja macocha spieszyła z komentarzami do obcych, iż nie jestem jej. Nie, nie zostałam przyjęta. Byłam jej pasierbicą. Ja i Kopciuszek. Naprawdę niedelikatni z nich pytali: - Kim była jej matka? Judith zawsze szybko odpowiadała, - Jej matka była Meksykanką.- Aczkolwiek w ostatnich czasach była hiszpanko-amerykanką. Nikt nie mógł zarzucić, Judith politycznej niepoprawności w kwestii rasy. Moja matka umarła na długo przed tym, nim ludzie zaczęli się martwic czy poprawność polityczna jest w modzie. Gdy ktoś pytał, ona zawsze z dumą mówiła: - Meksykanka. Jeśli to było wystarczająco dobre dla mojej matki, to było wystarczająco dobre dla mnie. Ja tych wspomnień nie podzielam. I tak naprawdę nigdy nie dzieliłam ich z moim ojcem. Nie chodziło o to, by otwierać się przed nieznajomym. Wybrałam inne wspomnienie, które nie bolało aż tak bardzo. - Byłam raz zaręczona, dopóki jego matka nie dowiedziałam się, że moja mama była Meksykanką. Był blondynem z niebieskimi oczami, typowy przedstawiciel WASP. Mojej przyszłej teściowej nie spodobało się, że zaciemniłabym ich drzewo genealogiczne. To był zwięzły, beznamiętny sposób by powiedzieć bardzo bolesne rzeczy. On był moją pierwszą miłością, moim pierwszym kochankiem. Sądziłam, że był dla mnie wszystkim, ale ja nie byłam wszystkim dla niego. Nigdy nie pozwoliłam sobie tak całkowicie oddać się komuś, wcześniej ani później. Jean-Claude i Richard nadal płacili rachunki za tą pierwszą miłość. - Czy myślisz o sobie jako o białej? Skinęłam głową. - Tak. Teraz spytaj mnie, czy myślę, że jestem wystarczająco biała? Bernardo spojrzał na mnie. - Jesteś wystarczająco biała? - Nie, według niektórych ludzi. - Dla kogo? - To nie twój cholerny interes. Rozłożył ręce. - Przepraszam, nie wiedziałem ze nadepnąłem na odcisk. - Tak, wiedziałeś, - powiedziałam. - Tak sądzisz? - Tak, - powiedziałam. - Myślę, że jesteś zazdrosny. - O co? - Że ja mogę się wpasować, a ty nie. Otworzył usta i emocje wypłynęły na jego twarz jak woda, gniew, wesołość, zaprzeczenie. Wreszcie pozostał przy uśmiechu, ale nie był szczęśliwy. - Naprawdę jesteś suką, nie? Przytaknęłam. - Nie ciągnij za mój łańcuch, a nie będę ciągnąć za twój. - Zgoda - powiedział. Błysnął szerszym uśmiechem. - Teraz, pozwól mi eskortować swój liliowo biały tyłek do jadalni. Potrząsnęłam głową. - Prowadź, wysoki, ciemny i potężny, tak długo, jak mogę obserwować twój tyłek, będziemy chodzić po korytarzach. - Tylko jeśli obiecasz powiedzieć mi, jak podobał ci się widok. Rozszerzyłam oczy. - Myślisz ze skrytykuje twój tyłek? Pokiwał głową i uśmiechał się radośnie. - Jesteś tak wielkim egoistą czy po prostu chcesz mnie zawstydzić? - Zgadnij. - Oba, - powiedziałam. Uśmiech poszerzył się. - Jesteś tak mądra na jaką wyglądasz. - Po prostu rusz się, Romeo. Edward nie lubi czekać. - Cholernie bezpośrednia. Szliśmy krótkim korytarzem, on prowadził, ja szłam za nim. Dodał do swojego kroku płynności i tak, oglądałam pokaz. To chyba intuicja, ale mogłabym się założyć, że Bernardo
faktycznie zapytałby mnie o recenzję, prawdopodobnie głośno w obecności innych osób. Dlaczego, gdy masz pewność co do typowania, nigdy nie ma nikogo wokół by się założyć? Rozdział 19 W jadali było więcej ciemnych belek i więcej ścian w kolorze złamanej bieli. Jeśli krzesła były wskazówką, to stół był czarny i srebrny. Ale stół był przykryty obrusem, który wyglądał jak kolejny pled Nawaho, tyle, że w tym przypadku był kolorowy. Ponure czerwone paski mieszały się z czarnymi i białymi. Na środku stołu stał także czarny, metalowy świecznik z czerwonymi świecami. Miło było widzieć coś kolorowego, czego nie dodała Donna. Lata trwało zanim złamałam fiksację Jean-Cladue’a na punkcie dekoracji w kolorze czarnym i białym. Ale przez to, że byłam tylko przyjaciółką Edwarda, jego wystrój wnętrz nie był moją sprawą. W rogu był kominek, prawie identyczny jak ten w salonie, różniący się jedynie tym, że został ozdobiony czarnymi fragmentami drewna. Można by to nazwać obramowaniem kominka, ale nie wystawało wystarczająco. Prawdziwa obudowa została udekorowana czerwonymi świecami w każdym rozmiarze i kształcie. Niektóre z nich były ustawione bezpośrednio na kominku, niektóre były w czarnych, metalowych świecznikach. Były też dwie okrągłe. Zostały one ustawione na pewnego rodzaju świeczniku, na który nabija się świece, aby utrzymać je w miejscu. Lustro w srebrnej ramie, wyglądające na antyk, wisiało za świecami tak, że gdy te się paliły, widać było ich odbicie. Dziwne. Nie pomyślałabym, że Edward lubił blask świec. W pokoju nie było okna, tylko wyprofilowane drzwi prowadzące na drugą stronę. Ściany były całe białe i zupełnie puste. Brak dekoracji sprawił, że pokój wydawał się bardziej klaustrofobiczny, niż powinien. Mężczyzna pojawił się w odległych drzwiach. Musiał się schylić, by nie uderzyć łysą głową w futrynę. Był wyższy niż Dolph, który miał 6,8 stopy wzrostu (około 207 cm), co oznaczało, że ten mężczyzna był najwyższą osobą, jaką kiedykolwiek widziałam. Jedynymi włosami na jego głowie były gęste, czarne brwi oraz cień zarostu na pliczkach i brodzie. Miał na sobie interesująco opięte spodnie od męskiej piżamy. Były czarne i wyglądały na atłasowe. Na nogach miał płaskie kapcie z rodzaju tych, które wydawały się, że zaraz spadną. Olaf, ponieważ kto inny mógłby to być, poruszał się w tych pantoflach tak, jakby stanowiły część jego ciała. Po tym, gdy się pochylił, by przejść przez drzwi, poruszał się jak dobrze naoliwiona maszyna. Mięśnie falowały mu pod bladą skórą. Był wysoki i nie było na nim grama tłuszczu. Całe jego ciało było twarde, szczupłe i umięśnione. Przeszedł dookoła stołu w naszą stronę, a ja, bez zastanowienia, ruszyłam w przeciwną. Tak by dzielił nas stół. Zatrzymał się. Ja stanęłam. Patrzyliśmy się na siebie ponad stołem. Bernardo stał na końcu stołu, najbliżej drzwi i obserwował nas. Wyglądał na zmartwionego. Prawdopodobnie zastanawiał się, czy powinien przyjść mi z pomocą, gdybym tego potrzebowała. Albo może nie podobał mu się poziom napięcia w pokoju. Nie wiedziałam. Czy gdybym się nie ruszyła w chwili, gdy on wszedł do pomieszczenia, to napięcie byłoby mniejsze? Możliwe. Ale dawno temu nauczyłam się ufać swojemu przeczuciu, a ono powiedziało mi, że mam zostać poza zasięgiem. Ale mogłam spróbować być miła. - Ty musisz być Olaf. Nie usłyszałam twojego nazwiska. Ja jestem Anita Blake. Jego ciemnobrązowe oczy były głęboko osadzone na jego twarzy niczym bliźniacze jaskinie, jakby nawet w świetle dnia znajdowały się w cieniu. Tylko na mnie patrzył. Jakbym się w ogóle nie odezwała. Spróbowałam znowu. Jestem bardzo nieustępliwa. - Halo, ziemia do Olafa. Obserwowałam jego twarz, ale nawet nie mrugnął, jakby w żaden sposób nie zauważył moich słów. Gdyby nie piorunował mnie wzrokiem, powiedziałabym, że mnie ignorował. Zerknęłam na Bernardo, ale cały czas widziałam wielkiego faceta po drugiej stronie stołu. - O co chodzi, Bernardo? On mówi, prawda?
- Mówi. – Bernardo przytaknął. Zwróciłam całą swoją uwagę na Olafa. - Po prostu nie masz zamiaru się do mnie odzywać, o to chodzi? Patrzył na mnie gniewnie. - Sądzisz, że karą dla mnie będzie to, że nie usłyszę twojego dźwięcznego głosu? Większość mężczyzn strasznie papla. Cisza to miła odmiana. Dzięki, że jesteś uprzejmy, Olaf, kochanie. – Ostatnie słowo wypowiedziałam sylabami. - Nie jestem twoim kochaniem. – Głos był głęboki i pasował do tej ogromnej klatki piersiowej. Pod czystą angielszczyzną krył się gardłowy akcent, prawdopodobnie niemiecki. - To mówi. Uspokój się moje serce. Olaf zmarszczył brwi. - Nie zgodziłem się na włączenie cię do śledztwa. Nie potrzebujemy pomocy od kobiety. Żadnej kobiety. - Cóż, Olaf, złotko, potrzebujecie czyjejś pomocy, bo wasza trójka nie doszła do niczego w sprawie cholernych okaleczeń. - Nie nazywaj mnie tak. – Rumieniec złości zawędrował z jego szyi na twarz. - Jak? Złotko? Kiwnął głową. - Wolisz najdroższy, skarbie, koteczku? Jego twarz zmieniła kolor z różowej na czerwoną i nadal ciemniała. - Nie używaj tych czułych słówek w stosunku do mnie. Nie jestem niczyim skarbem. Byłam przygotowana, by powiedzieć kolejną zjadliwą uwagę, ale to mnie powstrzymało i pomyślałam o czymś lepszym. - To przykre. - O czym ty mówisz? - To przykre, że nie jesteś niczyim skarbem. Kolor, który powoli znikał z jego twarzy, teraz stał się ciemniejszy, prawie jakby się rumienił ze wstydu. - Czy jest ci mnie żal? Jego głos podniósł się nieznacznie. Nie krzyczał, ale warczał, jak pies przed ugryzieniem. Im bardziej się emocjonował, tym akcent stawał się wyraźniejszy. Bardzo niemiecki, bardzo nizinny. Babcia Blake pochodziła z Baden-Baden, na granicy między Niemcami a Francją, ale dziadek wujeczny Otto pochodził z Hamburga. Nie miałam stu procentowej pewności, ale akcent był prawie taki sam. - Każdy powinien być czyimś skarbem - powiedziałam łagodnie. Nie byłam zła. Drażniłam go, ale widziałam, że nie powinnam. Na swoje usprawiedliwienie miałam to, że cała ta gadka o gwałcie sprawiła, że się go bałam i to mi się nie podobało. Więc robiłam coś, co było bardzo męskie. Ciągnęłam bestię za ogon, by poczuć się odważną. Głupia. W chwili, gdy zdałam sobie z tego sprawę, starałam się powstrzymać. - Nie jestem głupcem, a to oznacza, że nie jestem niczyim skarbem. - Wymawiał każde słowo spokojnie, ale jego akcent był wystarczająco intensywny, by po nim chodzić. Zaczął się powoli przesuwać wzdłuż stołu z napiętymi mięśniami, jak jakiś wielki drapieżny kot. Odchyliłam żakiet z lewej strony pokazując mu broń. Zatrzymał się, a jego twarz wyrażała furię. - Zacznijmy od początku, Olaf - powiedziałam. – Edward i Bernardo powiedzieli mi, jaki z ciebie wielki, zły facet i to sprawiło, że jestem nerwowa, przez co zaczęłam się bronić. A gdy to robię, to staje się wrzodem na tyłku. Przepraszam za to. Udawajmy, że nie byłam taka przemądrzała, a ty wielki i zły, i zacznijmy od nowa. Znieruchomiał. Tylko to słowo pasowało. Drżące napięcie jego mięśni zelżało, jak woda spływająca po wzgórzu. Ale nie odeszło, tylko zostało odepchnięte. Miałam jakieś pojęcie o
postępowaniu Olafa. Działał na wielkich, mrocznych zasobach furii. A przez przypadek było to skierowane przeciwko kobietom. Wściekłość musiała mieć jakieś ujście, albo zmieniłby się w jednego z tych ludzi, którzy wjeżdżają autami w okna restauracji i zaczynają strzelać do nieznajomych. - Edward bardzo upierał się przy tym, byś tu była. Ale nic co powiesz nie sprawi, że mi się to spodoba. – Gdy się uspakajał, jego słowa traciły akcent. Kiwnęłam głową. - Jesteś z Hamburga? Mrugnął oczami i na moment zdziwienie zastąpiło posępność. - Co? - Czy pochodzisz z Hamburga? Zdawał się myśleć o tym przez sekundę albo dwie, a potem kiwnął głową. - Wydawało mi się, że rozpoznałam akcent. Gniewne spojrzenie wróciło z pełną siłą. - Jesteś ekspertką od akcentów? – Zapytał z sarkazmem. - Nie. Mój wuj Otto pochodził z Hamburga. Znowu mrugnął, a jego gniew opadł delikatnie. - Nie jesteś Niemką. – Powiedział to pewnie. - Rodzina mojego ojca jest; z Baden-Baden, na obrzeżach Schwarzwaldu, ale wuj Otto był z Hamburga. - Powiedziałaś, że tylko twój wuj miał taki akcent. - Do moich narodzin większość rodziny, poza moją babcią, była tu tak długo, że zatracili akcent, ale nie wuj Otto. - Ale już nie żyje. – Było to w połowie pytanie w połowie stwierdzenie. Przytaknęłam. - Jak zmarł? - Babcia Blake mówi, że ciotka Gertrude zadręczyła go na śmierć. Jego usta drgnęły. - Kobiety mogą stać się tyranami, jeżeli mężczyzna na to pozwoli. – Jego głos był teraz odrobinę bardziej miękki. - Taka jest prawda o kobietach i mężczyznach. Jeżeli jeden z partnerów jest słaby, drugi przejmuje dowodzenie. - Natura brzydzi się próżnią, - wtrącił Bernardo. Spojrzeliśmy na niego. Nie wiem, co zobaczył na naszych twarzach, ale podniósł ręce i odparł – Przepraszam, że przeszkodziłem. Wróciliśmy z Olafem do patrzenia na siebie. Teraz był wystarczająco blisko, że mogłabym nie być w stanie wyciągnąć Browninga na czas. Ale gdybym się odsunęła, wszystkie moje starania, by załagodzić sytuację, stałyby się bezużyteczne. Albo poczułby się znieważony, albo uznałby to za moją słabość. Żadna reakcja nie byłaby pomocna. Więc stałam w miejscu i starałam się nie wyglądać na tak spiętą, jak się czułam, ponieważ nieważne jak spokojny był mój głos, w środku byłam przerażona. Miałam jedną możliwość, żeby to zadziałało. Gdybym to zawaliła, to reszta mojej wizyty tutaj przypominałaby zbrojny obóz, a mieliśmy rozwiązać sprawę, a nie walczyć między sobą. - Jesteś albo liderem, albo spełniasz rozkazy, - powiedział Olaf. – Kim ty jesteś? - Pójdę za kimś, jeśli jest tego wart. - A kto decyduje, Anito Blake, kto jest tego wart? - Ja. - Musiałam się uśmiechnąć. Jego usta znowu drgnęły. - A jeśli Edward przekaże mi kontrolę, czy pójdziesz za mną? - Ufam osądom Edwarda, więc tak. Ale pozwól, że zapytam o to samo. Czy pójdziesz za mną, jeśli to mnie Edward przekaże kontrolę?
Wzdrygnął się. - Nie. - Dobrze, wiemy na czym stoimy. - To znaczy? – Zapytał. - W pewnym sensie jestem skoncentrowana na celu, Olaf. Przyjechałam tu, by rozwiązać kwestie zbrodni i zamierzam to zrobić. Jeśli to znaczy, że będę musiała przyjmować od ciebie rozkazy, niech tak będzie. Jeśli Edward mnie przekaże pałeczkę, a tobie się to nie spodoba, to zwróć się z tym do niego. - Jak każda kobieta zrzucasz odpowiedzialność na barki mężczyzny. Policzyłam do dziesięciu i wzruszyłam ramionami. - Mówisz tak, jakby twoje zdanie coś dla mnie znaczyło, Olaf. Nic mnie nie obchodzi, co o mnie sądzisz. - Kobiety zawsze interesuje, co o nich myślą mężczyźni. Zaśmiałam się. - Wiesz, zaczęłam się czuć znieważona, ale teraz jesteś zabawny. – Naprawdę tak myślałam. Nachylił się nade mną, używając swojego wzrostu, by mnie zastraszyć. Robił wrażenie, ale odkąd pamiętam, zawsze byłam tą najmniejszą. - Nie pójdę z tym do Edwarda. Przyjdę z tym do ciebie. A może nie masz jaj, by stawić mi czoła? – Zaśmiał się srogo. – Och, zapomniałem, ty nie masz jaj. Sięgnął po mnie błyskawicznym ruchem. Wydaje mi się, że chciał mnie obmacać, ale nie czekałam, by się tego dowiedzieć. Rzuciłam się do tyłu wyciągając Browninga, zanim mój tyłek dotknął podłogi. Przez to, że sięgnęłam po broń, nie mogłam złagodzić uderzenia. Upadłam ciężko i całym kręgosłupem poczułam wstrząs. Skądś wyciągnął nóż tak długi, jak jego przedramię. Ostrze kierowało się na dół, a Browning nie był dokładnie wymierzony w jego klatkę piersiową. To mogły być zawody, kto pierwszy przeleje krew, ale prawie pewne było, że oboje byśmy krwawili. Wszystko zwolniło do tej jednej krystalicznej wizji, jakbym miała cały czas na świecie, by wymierzyć broń, uniknąć ostrza. Ale jednocześnie wszystko działo się za szybko. Zbyt szybko, by to powstrzymać lub zmienić. - Przestańcie! Zastrzelę tego, kto pierwszy przeleje krew. – Głos Edwarda przemknął przez pokój. Zamarliśmy w połowie ruchu. Olaf mrugnął i czas wrócił do normalnego biegu. Może, tylko może, nie pozabijalibyśmy się dziś wieczorem. Ale miałam broń wymierzoną w jego klatkę piersiową, a jego ręka trzymająca nóż, była nadal uniesiona. Chociaż nóż nie był odpowiednim słowem. Bardziej miecz. Skąd on go wyciągnął? - Rzuć nóż, Olaf - powiedział Edward. - Niech ona najpierw odłoży spluwę. Spotkałam jego brązowe oczy i zobaczyłam w nich taką samą nienawiść, jaką widziałam u porucznika Marksa. Obaj nienawidzili mnie za bycie czymś, czego nie mogłam zmienić: jeden za wrodzony, dany przez Boga talent, a drugi - bo byłam kobietą. Śmieszne, jak jedna ślepa nienawiść może być podobna do drugiej. Trzymałam broń bardzo stabilnie, wymierzoną w jego klatkę piersiową. Pozwoliłam całemu powietrzu ujść z mojego ciała i czekałam. Czekałam, aż Olaf zadecyduje, co zamierzał zrobić. Albo zaczęlibyśmy prowadzić śledztwo, albo kopalibyśmy grób. Może dwa, gdyby okazał się wystarczająco dobry. Wiedziałam, na co bym postawiła, ale również wiedziałam, że głos nie należał do mnie. Nawet nie do Olafa. Tylko do jego nienawiści. - Ty rzucisz nóż, a Anita odłoży broń - powiedział Edward. - Albo mnie zastrzeli, gdy będę nieuzbrojony. - Nie zrobi tego. - Teraz się mnie boi - odparł Olaf.