mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 482
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 229

Harris Charlaine - Aurora Teagarden 8 - Zabita na smierc

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Harris Charlaine - Aurora Teagarden 8 - Zabita na smierc.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 182 stron)

SPIS TREŚCI PROLOG ROZDZIAŁ 1 ROZDZIAŁ 2 ROZDZIAŁ 3 ROZDZIAŁ 4 ROZDZIAŁ 5 ROZDZIAŁ 6 ROZDZIAŁ 7 ROZDZIAŁ 8 ROZDZIAŁ 9 ROZDZIAŁ 10 ROZDZIAŁ 11 ROZDZIAŁ 12 ROZDZIAŁ 13

Dziękuję za rady cudownym ludziom, takim jak John Ertl, Kate Buker, wielebny Gary Nowlin i Michael Silverling. Może nie zawsze poprawnie wykorzystałam ich wiedzę i rady, ale to wyłącznie moja wina. Szczególne podziękowania dla Ann Hilgeman i wszystkich innych prawdziwych Uppity Women, Wyniosłych Kobiet.

Tytuł oryginału Poppy Done To Death Copyright © 2003 by Charlaine Harris Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Replika, 2016 Wszelkie prawa zastrzeżone Redakcja Joanna Pawłowska Korekta Anna Dudkiewicz Projekt okładki Dorota Bylica Konwersja publikacji do wersji elektronicznej Dariusz Nowacki Wydanie I ISBN: 978-83-7674-372-1 Wydawnictwo Replika ul. Wierzbowa 8, 62-070 Zakrzewo tel./faks 061 868 25 37 replika@replika.eu www.replika.eu

PROLOG Nie zwróciłam właściwie najmniejszej uwagi na ostatnią rozmowę, którą przeprowadziłam ze swoją przyrodnią bratową, Poppy Queensland. Lubiłam Poppy – w miarę – jednak gdy zadzwoniła, moim podstawowym odczuciem była irytacja. Byłam od niej tylko pięć lat starsza, ale Poppy sprawiała, że czułam się jak wiktoriańska babcia, a gdy powiedziała, że musi odwołać nasze plany, poczułam dużą… urazę. Czy to nie wydaje się zrzędliwe? – Słuchaj – powiedziała Poppy. Jak zwykle głos miała rozkazujący i podekscytowany. Poppy zawsze sprawiała, że jej życie wydawało się ważniejsze i bardziej ekscytujące niż czyjekolwiek (moje, na przykład). – Spóźnię się dziś rano, więc nie czekajcie na mnie. Spotkamy się na miejscu. Zajmijcie mi krzesło. Później ustaliłam, że Poppy zadzwoniła do mnie około dziesiątej trzydzieści, ponieważ byłam już prawie gotowa, żeby wyjść z domu i pojechać najpierw po nią, a potem po Melindę. Poppy i Melinda to żony moich przyrodnich braci. Ponieważ nową rodzinę nabyłam będąc już zdecydowanie dorosłą osobą, nie mieliśmy wspólnej historii i potrzebowaliśmy sporo czasu, żeby poczuć się ze sobą swobodnie. Na ogół Poppy i Melindę przedstawiałam jako swoje bratowe, żeby uniknąć skomplikowanych wyjaśnień. W naszym małym miasteczku w Georgii, w Lawrenceton, najczęściej nie trzeba było nic wyjaśniać. Lawrenceton jest stopniowo pochłaniane przez rozlewającą się Atlantę, ale ogólnie nadal znamy swoje rodzinne historie. Z przenośną słuchawką przyciśniętą do ucha zerknęłam w lustro łazienkowe, żeby sprawdzić, czy równo nałożyłam róż na policzki. Jednak byłam zbyt skupiona na myśli, że ta zmiana planów była niewytłumaczalna i irytująca. – Wszystko w porządku? – zapytałam, sądząc, że może mały Chase się rozchorował, albo wybuchł bojler. Z pewnością tylko coś naprawdę ważnego mogłoby powstrzymać Poppy przed przyjściem na to spotkanie Uppity Women, bo tego ranka Poppy miała zostać przyjęta do klubu. W życiu kobiety z Lawrenceton było to znaczące wydarzenie. Poppy, choć się tu nie urodziła, mieszkała w Lawrenceton odkąd miała dziesięć lat, i z całą pewnością rozumiała, jaki spotkał ją zaszczyt. Nawet mojej matki nigdy nie zaproszono do Uppity Women, choć babcia była członkinią. O mojej matce zawsze uważano, że jest zbyt skupiona na swojej firmie. (Przynajmniej tak mi to tłumaczyła). Bardzo starałam się nie pysznić z powodu własnego członkostwa. Nieczęsto

zdarzało mi się zrobić coś, co sprawiało, że moja odnosząca sukcesy i autorytatywna matka spoglądała na mnie z podziwem. Sądzę, że matka pracowała tak ciężko, by zdobyć sobie pozycję w biznesie zdominowanym przez mężczyzn, że nie widziała pożytku w próbie przystąpienia do organizacji zrzeszającej głównie kobiety zajmujące się domem. Takie właśnie były warunki, gdy poświęciła się pracy mającej zapewnić byt jej rodzinie – mnie. Teraz sprawy miały się inaczej. Jednak do Uppity Women można było zostać przyjętą przed ukończeniem czterdziestego piątego roku życia albo wcale. Jaka miała być członkini Uppity Women? Cechy nie były zasadniczo określone. Generalnie wiadomo było, o co chodzi. Trzeba było wykazywać zdrowy rozsądek i wysoką odporność. Trzeba było być inteligentną, a przynajmniej bystrą. Trzeba było być rozmowną, choć nie był to wymóg konieczny. Nie można było mieć zbyt poważnego stosunku do tego, kim się było: Żydem, czarnym czy prezbiterianinem. Nie trzeba było mieć pieniędzy, ale należało się wysilić i odpowiednio ubierać na spotkania. (Można by pomyśleć, że organizacja wspierająca niezależne kobiety będzie naprawdę elastyczna w kwestii stroju, ale nie w tym przypadku). Nie trzeba było być zupełnie miłą. Południowy standard bycia miłym wygląda tak: nigdy nie jesteś o nic posądzana, nie przyglądasz się zbyt otwarcie mężom innych kobiet, pisujesz liściki z podziękowaniami i jesteś grzeczna dla starszych. Musisz się szczerze przykładać do wychowania swoich dzieci. I dbasz o to, żeby twoja rodzina odpowiednio się odżywiała. Są jeszcze inne, poboczne aspekty tej „miłości”, ale to były wymogi ogólne. Poppy balansowała na krawędzi bycia wystarczająco „miłą” dla klubu, a skoro do Uppity Women należała kobieta przed czterdziestką, ledwie uniewinniona od zarzutu zamordowania swojego męża, to o czymś to świadczyło. Wzdrygnęłam się. Teraz trzeba było pomyśleć o pozytywach. Przynajmniej nie musiałyśmy nosić kapeluszy, jak Uppity Women w latach pięćdziesiątych. Chyba strzeliłabym sobie w głowę. W niczym nie wyglądam tak głupio, niezależnie od tego, czy włosy zaczeszę w dół (są długie i bardzo poskręcane), czy w górę (przez co moja głowa robi się ogromna). Cieszyłam się, że kościół episkopalny nie wymagał już od kobiet noszenia kapeluszy i woalek podczas niedzielnych nabożeństw. Co tydzień musiałabym wyglądać jak idiotka. Wyłączyłam się na moment i nie dosłyszałam, co powiedziała Poppy. – Co? Co takiego? – spytałam.

– Nic ważnego – odparła Poppy. – Wszystko z nami w porządku; po prostu muszę coś załatwić, zanim przyjadę. Zobaczymy się później. – Jasne – zgodziłam się pogodnie. – Co zakładasz na spotkanie? Melinda prosiła, żebym spytała, bo Poppy miała skłonność do ekstrawagancji w sposobie ubierania się.. Ale miałam marne szanse, żeby namówić ją, by się przebrała, jak wytknęłam Melindzie. Nie wiem więc w sumie, po co przeciągałam tę rozmowę. Może miałam poczucie winy, że jej nie słuchałam, chociaż krótko. Może gdybym słuchała jej uważnie, skończyłoby się to inaczej. Może nie. – Och, chyba tę oliwkową sukienkę i sweter. I brązowe czółenka. Naprawdę, ten, kto wymyślił rajstopy, powinien się smażyć w piekle. Nie pozwalam Johnowi Davidowi wchodzić do pokoju, gdy je ubieram. Wijąc się w próbach ich naciągnięcia, czuję się jak kretynka. – Zgadzam się. Cóż, zatem widzimy się na spotkaniu. – Nawet nie była jeszcze ubrana, zauważyłam. – Okay, trzymajcie z Melindą rodzinny sztandar, dopóki nie przyjadę. To było dziwne, ale prawie dobre, mieć sztandar rodzinny do trzymania, nawet jeśli moje uczestnictwo w tej rodzinie było nieco sztuczne. Moja dawno rozwiedziona matka, Aida Brattle Teagarden, cztery lata temu wyszła za wdowca Johna Queenslanda. Teraz Melinda i Poppy były jej synowymi, jako żony dwóch synów Johna: Averego i Johna Davida. Lubiłam wszystkich Queenslandów, chociaż z pewnością byli zwartą grupą. Może starszy syn Johna, Avery, nie był moim ulubieńcem. Ale Melinda, jego żona i matka dwojga małych Queenslandów, była mi coraz bliższa. Początkowo bardziej spodobała mi się Poppy. Była zabawna, błyskotliwa, miała oryginalny i żywy umysł. Ale Melinda, znacznie bardziej prozaiczna i okazjonalnie popadająca w ponury nastrój, poprawiała swoje notowania, podczas gdy Poppy i jej sposób życia zaczęły mnie zniechęcać. Melinda była dojrzała i skoncentrowana, i przełamywała swoją nieśmiałość, żeby wyrażać własne opinie. Nie była też już tak bardzo przytłoczona przez moją matkę. Poppy, która nie bała się niczego, ryzykowała, i to bardzo. Nieprzyjemnie ryzykowała. Zatem, chociaż lubiłam towarzystwo Poppy – rozśmieszyłaby nawet diabła – poniekąd trzymałam się od niej na dystans, obawiając się zażyłości, przez którą jej utrata byłaby jeszcze boleśniejsza. Szczerze, to uważałam, że ona i John David rozstaną się w ciągu następnego

roku. To, co się stało, było znacznie gorsze.

ROZDZIAŁ 1 Melinda usiadła obok mnie przy stole najbliżej drzwi. Przez całe spotkanie trzymałyśmy miejsce dla Poppy, ale ta się nie pokazała. Pomieszczenie pełne było członkiń Uppity Women i wszystkie odwróciły się w naszą stronę, gdy wywołano imię Poppy, a my musiałyśmy powiedzieć, że jej nie ma. Pozostałe kobiety zobaczyły bardzo niską osobę w wieku trzydziestu kilku lat, z porażającą ilością brązowych włosów i parą okularów w cudownej, zielonej oprawce, i wyższą, bardzo szczupłą brunetkę w tym samym wieku, o wąskiej i przyjemnej twarzy. (Ja byłam tą niższą). Jestem pewna, że wszystkie pozostałe panie, które sięgały wzrokiem tak daleko, widziały, że miałyśmy takie same miny, połączenie uprzejmych uśmiechów i ponurych oczu. Osobiście miałam zamiar przypiec Poppy na gorących węglach. Przewodnicząca Uppity Women, Teresa Stanton, rzuciła nam bazyliszkowe spojrzenie. – Wobec tego będziemy kontynuować naszą dyskusję o książce – powiedziała Teresa głosem ostrym i oficjalnym. Teresa, agresywnie wypielęgnowana, miała włosy obcięte na wysokości podbródka. Przesuwały się w przód, gdy ruszała głową, jak teraz, kiedy zerknęła do planu. Jej włosy zawsze robiły to, co im kazała, w ostrym kontraście do moich. Byłam pewna, że włosy Teresy były zastraszone. Podczas dyskusji o książce, Melinda i ja siedziałyśmy w grobowym milczeniu, starałyśmy się jednak sprawiać wrażenie zainteresowanych i pogrążonych w głębokich rozmyślaniach. Nie wiem, jaką politykę miała Melinda, ja jednak zamierzałam siedzieć cicho, żeby nie ściągać na siebie dalszej uwagi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, po okrągłych stołach, przy których siedziały dobrze ubrane, inteligentne kobiety, i uznałam, że jeśli żadnej z nich żaden krewny nigdy nie sprawił zawodu, to były szczęściarami. Ostatecznie co się właściwie stało? Jakaś kobieta nie pojawiła się na ważnym wydarzeniu towarzyskim. To z pewnością nie była taka znowu rzadkość. Wymamrotałam tę uwagę do Melindy pomiędzy dyskusją literacką a lunchem, a ona spojrzała na mnie rozszerzonymi, ciemnymi oczami. – Masz rację – powiedziała z nagłą ulgą. – Jednak po tym wszystkim zajrzymy do niej. Nie

może znowu wywinąć nam czegoś takiego. Widzicie? Melinda potraktowała to osobiście, a jest znacznie bardziej zrównoważona ode mnie. Po tym, jak Teresa zamknęła spotkanie, wymknęłyśmy się z jadalni tak szybko, jak pozwalała na to grzeczność. Zaczaiła się jednak na nas pani Stewart, która głębokim, południowym głosem zapytała, gdzie podziewa się Poppy. Mogłyśmy tylko pokręcić głowami i wymamrotać kulawe przeprosiny. Pani Stewart miała siedemdziesiąt pięć lat, białe włosy, ważyła może ze sto funtów i była absolutnie przerażająca. Jej urażone spojrzenie jasno przekazało nam wiadomość, że zostałyśmy uznane winnymi współudziału. – Zdaje się, że będziemy musiały wymienić z nią nieco więcej niż kilka słów – zauważyła Melinda, gdy wsiadłyśmy do mojego volvo. Nie sprzeciwiłam się. W gruncie rzeczy myślałam o tym samym. – O tak – zgodziłam się ponuro. Byłam tak skoncentrowana na planowaniu wymiany zdań z Poppy, że nie byłam w stanie rozkoszować się czystym, chłodnym listopadowym dniem, a listopad to jeden z moich ulubionych miesięcy. Jeśli minęłyśmy kogoś, komu należało pomachać, to tego nie zauważyłyśmy. – Nie sądzę, żeby miała tak znowu dużo pracy przy domu – nagle odezwała się Melinda à propos niczego. Kiwnęłam jednak głową, nadążając za jej myślą. Poppy nie chodziła już do pracy, miała jedno dziecko, i nawet nie za dobrze zajmowała się domem, choć starannie dbała o syna. Powinna dawać sobie radę z tym, co ma na talerzu, jak ujęłaby to moja matka. Jak niejasno się tego spodziewałam, gdy zajechałyśmy do Poppy i zobaczyłyśmy jej samochód stojący na podjeździe, Melinda przestraszyła się. – Roe, ty idź – powiedziała. – Ja mogę się tak wkurzyć, że od razu wypomnę jej całą masę innych rzeczy. Wymieniłyśmy znaczące spojrzenia, jedne z tych, które wystarczają za całą rozmowę. Wysunęłam nogi z samochodu. Zauważyłam coś na ziemi u swoich stóp, dwa długie pasma dekoracyjnego materiału. – A niech to szlag – powiedziałam, ciesząc się, że słyszy mnie tylko Melinda. Wrzuciłam je do samochodu, żeby mogła je obejrzeć, i pomaszerowałam do drzwi frontowych. Mentalnie byłam gotowa na spotkanie z niedźwiedziem.

– Poppy! – krzyknęłam, naciskając klamkę. Drzwi się otworzyły. Nie były zamknięte. Ponieważ wiedziałam już, że Poppy miała rano towarzystwo, nie zaniepokoiło mnie to. Weszłam do holu i znowu zawołałam. Jednak w domu panowała cisza. Moosie, kot Poppy, przyszedł zobaczyć, co się dzieje. W porównaniu z moją kocicą Madeleine, która wyglądała jak piłka do koszykówki, sprawiał wrażenie bladego sylfa. Kot zamiauczał przejęty i pobiegł do kuchni i z powrotem. Nigdy nie widziałam, żeby Moosie zachowywał się tak nerwowo. To był pieszczoszek Poppy, pozbawiony pazurów półsyjam, którego adoptowała ze schroniska. Moosie nie wychodził na zewnątrz, jedynie przez szklane, przesuwne drzwi na tyłach domu, prowadzące do ogrodu ogrodzonego płotem wysokości sześciu stóp. Po tym, jak Moosie kilka razy otarł się o moje kostki, zauważyłam, że coś się jakby kleją. Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że moje rajstopy były czymś poplamione. – Moosie, w coś ty wlazł? – zapytałam. Przez myśl przeszło mi kilka nieprzyjemnych możliwości. Kot zaczął się energicznie myć, liżąc ciemną plamę na boku. Nie wyglądał na rannego ani nic, tylko, cóż… kociego. – Gdzie jest Poppy? – spytałam. – Gdzie twoja mamusia? – Wiem, że to okropne, ale gdy jest się samemu ze zwierzętami, to tak się robi. Poppy i John David oprócz kota mieli ludzkie dziecko, Chase’a, ale kot był z nimi dłużej. – Hej, Poppy! – wrzasnęłam w górę schodów. Może po wyjściu gościa brała prysznic. Ale dlaczego miałaby to robić? Nawet dla Poppy opuszczenie tak ważnego spotkania było niezwykłe. A jeśli jak zwykle błaznowała… Zacisnęłam wargi, żeby pohamować złość. Weszłam na schody, cały czas nawołując Poppy. Opuściła spotkanie Uppity Women, opuściła lunch i, do diaska, chciałam wiedzieć dlaczego. Główna sypialnia wyglądała tak, jakby Poppy właśnie z niej wyszła. Łóżko było zasłane i leżał na nim jej płaszcz kąpielowy. Na podłodze spoczywały domowe pantofle Poppy. Na toaletce leżała szczotka do włosów, a na niej czerwonozłoty włos. – Poppy? – zawołałam, tym razem mniej pewnie. Drzwi do łazienki były szeroko otwarte i widziałam kabinę prysznicową. Ściana była sucha. Minęło trochę czasu, odkąd Poppy się myła. W wielkim lustrze wiszącym nad podwójną umywalką zobaczyłam swoje odbicie. Wyglądałam na przestraszoną. Okulary zsunęły mi się po nosie, który nie jest szczególnie wydatny. Dziś założyłam te w zielonych oprawkach, żeby pasowały do brązowego żakietu i tabaczkowego płaszcza, i poświęciłam chwilę na refleksję,

że kolory jesieni naprawdę do mnie pasują. Cóż, o sobie myśleć mogłam kiedykolwiek, ale teraz powinnam się skupić. Zeszłam po schodach szybciej, niż się po nich wspięłam. Melinda, czekająca w moim volvo, będzie się zastanawiać, co się ze mną stało. Ja jednak zastanawiałam się, dlaczego ogrzewanie działa pełną parą w ten chłodny, ale nie zimny dzień, i dlaczego pomimo wysiłków pieca czuję zimny powiew. Wymamrotałam kilka mało kobiecych wyrazów, krocząc w stronę kuchni, jakkolwiek „kroczenie” to nie do końca adekwatne słowo, gdy ma się cztery stopy i jedenaście cali wzrostu. Moosie przemykał mi między nogami i od czasu do czasu wyrywał do przodu. W kuchni panował bałagan; choć była duża i jasna, mnóstwo było w niej naczyń, okruchów, przesyłek pocztowych, butelek dla dziecka, kluczyków samochodowych i rozpisek spotkań Gildii Ołtarzowej kościoła St. James – innymi słowy, normalna kuchnia. Po mojej lewej stronie, dzieląc pomieszczenie na połowę, znajdował się bufet, umiejscowiony tak, by Poppy i John David mogli podczas jedzenia wyglądać na zewnątrz. Stał na nim kubek kawy. Dotknęłam go palcem. Zimny. Nad bufetem widziałam otwarte szklane drzwi. To stąd płynęło chłodne powietrze. Do kuchni wpadał ostry, wschodni wiatr. Zaczęła mi mrowieć skóra na głowie. Przeszłam przez wąski przesmyk między końcem bufetu a lodówką i spojrzałam w prawo. Poppy leżała na podłodze, tuż przy drzwiach na zewnątrz. Z jednej wąskiej stopy spadło jej brązowe czółenko. Sweter i spódnica były pokryte plamami. Na szklanych drzwiach zasychała krew. Słyszałam radio grające w sąsiednim domu. Dźwięk przesączał się przez wysokie ogrodzenie. Słyszałam, jak ktoś chlapie się w basenie: Cara Embler, pływająca codziennie, dopóki jej basen kompletnie nie zamarzał. Poppy, która śmiała się z Cary stosującej tak twardy reżim, już nigdy nie będzie się śmiała. Proces życia toczący się w okolicznych domach, w domu na Swanson Lane zamarł. Moosie usiadł przy żałosnym, koszmarnym ciele Poppy. „Rrrru”, zamruczał. Przytulił się do jej boku. Jego miska, stojąca na macie koło bufetu, była pusta. Nagle poczułam, że muszę uciekać od tej podmiejskiej kuchni i jej koszmarnej tajemnicy. Wypadłam z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Miałam przelotny impuls, żeby zabrać ze sobą Moosie’ego, ale w tej sekundzie zajmowanie się nim przerastało moje możliwości. Dopadłam

chodnika przy krawężniku, gdzie czekała Melinda. Biegnąc, pokazałam znak „telefon”, kciuk przy uchu, mały palec przy ustach. Zanim dopadłam samochodu, Melinda włączyła swoją komórkę. – Dziewięćset jedenaście – wysapałam. Melinda spojrzała na mnie ostro, ale wybrała numer i podała mi telefon. Wspominałam, że Melinda ma wyczucie? – Czego dotyczy zgłoszenie? – odezwał się w słuchawce odległy głos. – Jestem na Swanson Lane osiemset osiem – powiedziałam. – Mówi Aurora Teagarden. Moja bratowa została zamordowana. Wiedziałam teraz, czym pobrudziło się futro Moosiego. Próbował obudzić Poppy, może po to, żeby go nakarmiła. Nigdy nie przypomniałam sobie reszty tej rozmowy. Gdy upewniłam się, że jadą, wcisnęłam przycisk kończący połączenie i chciałam wyjaśnić wszystko Melindzie. Jednak zamiast tego pomyślałam o głębokich ranach na dłoniach Poppy, ranach, które powstały, gdy broniła swojego życia, i pochyliłam się tak, bym wymiotując, nie trafiła w samochód, swoją sukienkę i telefon. ◆ ◆ ◆ Po raz szósty albo siódmy tłumaczyłam uważnie, dlaczego Melinda i ja pojechałyśmy do domu Poppy. Ponieważ policja miejska natychmiast zajęła dom, Melinda i ja pojechałyśmy prosto na komendę, a stamtąd zadzwoniłam do Select Realty, firmy mojej matki. To była trudna rozmowa, przez komórkę i w miejscu publicznym, ale trzeba było ją przeprowadzić. Jej mąż, John, miał już jeden zawał. Matka bardzo się bała kolejnego, a wieści o jego ulubionej synowej mogły do niego doprowadzić. Matka miała rację, że się tym przejmowała, a zanim skończyłyśmy rozmawiać, jeszcze przybyło jej zmartwień. – Kto powie Johnowi Davidowi? – zapytała. – Powiedz mi, że to nie musi być John. John David był młodszym synem Johna i mężem Poppy. – A gdzie on jest? Wiesz może? – spytałam. Policja zadawała mi to pytanie z dużym naciskiem. Jeśli Johna Davida nie było w siedzibie jego firmy w Atlancie, to nie wiedziałam, gdzie się mógł podziewać. Przez kilka pierwszych lat małżeństwa był przedstawicielem farmaceutycznym, ale ostatnio dostał posadę w siedziby firmy, w dziale public relations. John David zawsze był dobry w pokazywaniu atrakcyjnej strony świata.

– John David? Pewnie w pracy. Jest czternasta w poniedziałek, gdzie mógłby być? – Masz pod ręką numer do niego i adres? Słyszałam dźwięk przewracanych kartek w wizytowniku. Podała mi numer, a ja zapisałam go na skrawku papieru i podałam go policjantce siedzącej za biurkiem. – To ten sam numer – powiedziała detektyw, a ja skinęłam głową. – Zgodzą się, żebyś mu powiedziała? – spytała matka. – Chyba policja go o tym powiadomi – odparłam. – O ile go znajdą. – Co masz na myśli? – Ja już im dałam ten numer. Dzwonili tam i od ludzi z pracy dowiedzieli się, że John David wyszedł dziś wcześnie. Przed południem. – No to gdzie może być? – Pewnie też chcieliby to wiedzieć – mruknęłam, zastanawiając się, kogo jeszcze trzeba będzie poinformować. – To zabije Johna – powiedziała moja matka po długiej chwili. Praktycznie słyszałam, jak myśli. – Auroro, muszę kończyć, zanim dowie się o tym w jakiś inny sposób. Wiesz, zaraz ktoś zadzwoni do domu i powie mu, że wokół domu Johna Davida jest mnóstwo radiowozów. Zaraz! Roe, gdzie jest dziecko? Moja twarz musiała się gwałtownie zmienić, bo detektyw poderwała się, odpychając krzesło na kilka stóp. – Nie wiem, gdzie jest dziecko – odpowiedziałam głucho. Nie mogłam uwierzyć, że zapomniałam o chłopcu. Chase miał zaledwie jedenaście miesięcy. – Nie wiem. Może Melinda… Okręciłam się na twardym krześle, szukając swojej jedynej bratowej. Zaraz potem wstałam. Detektyw coś powiedziała, ale nie słuchałam jej, bo rozglądałam się za Melindą, obcasami stukając po linoleum. Była w gabinecie detektywa Arthura Smitha, którego znałam aż za dobrze. Wsadziłam głowę do środka. – Roe? – powiedziała z lękiem. – Gdzie jest dziecko? Gdzie Chase? Popatrzyła na mnie nieprzytomnie. – John David dziś rano podrzucił go do mnie. Moja siostra zajęła się moją dwójką i Chase’em, żebyśmy Poppy i ja… – A potem jej twarz znowu się skurczyła.

Pognałam z powrotem do telefonu, który głupio zostawiłam na biurku. – Chase jest u Melindy – przekazałam matce, ledwie stojąc na nogach z ulgi. – Rano przywiózł go John David. – Czyli John David dziś rano był w mieście. Przynajmniej tyle wiemy. – Matka była już pewna bezpieczeństwa Chase’a i zajęła się innymi konsekwencjami. – Posłuchaj mnie, Roe, masz numer mojej komórki. – Miałam go wytatuowanego w mózgu. – Zadzwoń do mnie, gdy tylko się dowiesz, gdzie jest John David. Muszę jechać do twojego ojczyma. Pomyślałam, że matka lubiła nazywać Johna moim ojczymem i robiła to przy każdej możliwej okazji. W końcu byłam już po trzydziestce, gdy John, wdowiec, ożenił się z nią. Przyjaźniliśmy się, zanim zaczął się spotykać z moją matką, i miałam wobec niego różne obowiązki i odczucia. Z pewnością nigdy nie nazwałam go „tatą”. Rozłączyłam się i popatrzyłam na kobietę, która przyjmowała moje zeznania. Nazywała się Cathy Trumble i nigdy wcześniej jej nie spotkałam. Detektyw Trumble była przysadzista i siwiejąca, z łatwą do utrzymania fryzurą z kręconych włosów i ostrymi, jasnymi oczami za okularami bez oprawki. Chyba była prawdziwą profesjonalistką; nie miałam pojęcia, jakie wrażenie robią na niej informacje, które jej przekazałam – śmierć Poppy Queensland, nieobecność mojego przyrodniego brata – czy cokolwiek. Jakbym mówiła do kawałka stali nierdzewnej. – Jak to się stało, że nie ma pani swojego biura? – spytałam. Krążyłam we własnym świecie, podczas gdy detektyw Trumble wpisywała dane do komputera. Trochę ją zaskoczyło moje pytanie. W siedzibie sił policyjnych hrabstwa Sparling znajdowało się biuro szeryfa, komenda policji miejskiej i areszt. W budynku detektywi mieli własne boksy. – Właśnie zostałam zatrudniona – wyjaśniła. Wydawało się, że niechętnie odpowiedziała na to pytanie. Przypomniałam sobie artykuł Sally Allison w miejscowej gazecie, że hrabstwo musi zwiększyć budżet na policję ze względu na wzrost populacji, co bezpośrednio wpływa na zwiększenie przestępczości. Okay, czyli detektyw Cathy Trumble była tego rezultatem. – Gdzie pani mieszka? – spytałam, starając się zachować formy towarzyskie. Skoro moja matka zajmowała się obrotem nieruchomościami, to pytanie było niejako naturalne. – Od jak dawna planowała pani ten lunch z siostrami? – zapytała stanowczo. Okay, nie będziemy najlepszymi przyjaciółkami.

– To moje bratowe – wyjaśniłam to po raz milionowy. – Od miesiąca planowałyśmy pójść na spotkanie Uppity Women. Melinda została przyjęta trzy miesiące temu, a ja jestem członkinią od około pół roku. – A Poppy? – Och, dwa razy przyszła jako nasz gość. Ale dziś miała zostać przyjęta. Ktoś umarł i zrobił jej miejsce – wyjaśniłam. Jasne oczy przytrzymały moje spojrzenie. Czułam się jak królik oślepiony reflektorami samochodu. – Ktoś umarł? – powtórzyła. Po raz pierwszy pożałowałam, że to nie Arthur mnie przesłuchuje. – Cóż, żeby się dostać do Uppity Women – w zasadzie to Klub Czytelniczy i Towarzyski Uppity Women, ale wszyscy używają nazwy Uppity Women – trzeba zająć wakat, bo niepisane prawo stanowi, że członkiń jest trzydzieści – wyjaśniłam. – Trzeba zostać nominowanym, a jeśli głosowanie jest na tak, dostaje się na listę. Lista jest ograniczona do pięciu osób. Gdy umiera jakaś członkini, osoba, która jest na szczycie tej listy, zajmuje jej miejsce. Dla mnie umarła Etheline Plummer. – Rozumiem – mruknęła z niedowierzaniem detektyw Trumble. Sprawiała wrażenie, jakby była nieco oszołomiona. – Więc kiedy dwa tygodnie temu zmarła Linda Burdine Buckle – kontynuowałam – przyszła kolej na Poppy. Otarłam policzki wilgotną chusteczką. – Czym zajmuje się Uppity Women? – spytała detektyw Trumble, choć wydawało się, że nie chce usłyszeć odpowiedzi. – Cóż, rozmawiamy o polityce lokalnej, a potem decydujemy, w jaki sposób zajmować się lokalnymi kwestiami. Nasze przedstawicielki są na każdym spotkaniu rady miejskiej i każdym spotkaniu rady szkoły, i zdają raporty do klubu. Decydujemy, kogo poprzemy w prawyborach i jak to zrobimy. Potem mamy dyskusję o książce, którą przeczytałyśmy, a potem jemy lunch. Nie wydawało mi się to niczym nadzwyczajnym, ale Trumble jakby westchnęła i spojrzała na swoje biurko. – Zatem macie w programie punkty dotyczące polityki, literatury i kwestii towarzyskich… Kiwnęłam głową. – Czytacie wszystkie, co? Książki z Klubu Oprah Winfrey? Na przykład „Nostalgię anioła”?

– Hm, nie. – A jaka to była książka w tym miesiącu? – „Wzniosłe i śmieszne: prądy ekonomiczne Południowego Wschodu”. Autorką jest profesor z Uniwersytetu w Georgii. Miała przyjechać do nas i zrobić wykład, ale złapała grypę. Przeczytałam każde słowo, choć nie było to łatwe. Spojrzenie, jakim obrzuciła mnie Trumble, mogłoby zamrozić jezioro. – Czy mogłaby mi pani powiedzieć, co robiła pani, powiedzmy, od wczorajszego wieczora do dzisiejszego ranka? – poprosiła detektyw głosem twardym pod pozorami uprzejmości. – Poprzedni wieczór nic pani nie da – powiedziałam zaskoczona, że w ogóle przyjęła taki kurs. – Została zabita dziś rano. – Skąd pani to wie? – Trumble pochyliła się ze spojrzeniem ostrym i uważnym. – Z całej masy rzeczy. Po pierwsze, dziś rano z nią rozmawiałam. Potem jej ubranie. Miała na sobie odpowiednie rzeczy. – Odpowiednie rzeczy? – Na spotkanie. Poppy zazwyczaj ubierała się nieco ekstrawagancko jak na Lawrenceton, a Melinda i ja ostrzegłyśmy ją, że w tym zgromadzeniu musi wyglądać jak matrona, przynajmniej dopóki jej nie poznają. Chciałam więc sprawdzić, co miała zamiar na siebie włożyć. Powiedziała mi. I w tym właśnie stroju ją znalazłam. Trumble kiwnęła głową. Dobrze. Tego rodzaju fakty lubiła. – Tak więc dziś rano wstałam o szóstej trzydzieści, wzięłam prysznic, wypiłam kawę, przeczytałam gazetę, odebrałam telefon od Melindy… – Wyciągnęłam głowę w stronę boksu, gdzie Arthur „przesłuchiwał” Melindę. – Rozmawiałyśmy może z pięć minut. Ubrałam się. Potem zadzwoniłam do weterynarza, żeby umówić się na wizytę z moim kotem, i zadzwoniłam do Searsa, bo kostkarka do lodu w mojej lodówce szwankuje, i zadzwoniłam do pracy, żeby się dowiedzieć, czy jest już grafik na ten miesiąc, i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Sally, żeby zaprosić ją gdzieś z okazji jej urodzin. Detektyw Trumble wpatrywała się we mnie. – Wszystkie te telefony wykonała pani dziś rano? – Cóż, tak. To mój poranek na telefony. – Poranek na telefony. Rany, ale lubiła powtarzać. – Tak, poranek na telefony. Zazwyczaj w poniedziałki pracuję po południu, więc rano

załatwiam wszystkie telefony. Mam listę. Lekko pokręciła głową, jakby strząsała krople deszczu. – Okay – powiedziała. – Która mogła być godzina, gdy skończyła pani dzwonić? – Chwileczkę… Gabinet weterynaryjny działa od ósmej trzydzieści, więc pewnie zaczęłam mniej więcej o tej godzinie. – Choć trudno było w to uwierzyć, znowu pożałowałam, że nie przesłuchuje mnie Arthur. Znał Lawrenceton i znał mnie, i nie przykładałby do tego aż takiej wagi. – Widzi pani, oni wcale nie chcą zajmować się Madeleine, więc umówienie wizyty zajmuje trochę czasu. Chociaż nowa recepcjonistka i tak jest lepsza od poprzedniej. – Madeleine. Nie jestem słodką idiotką – przynajmniej nie wydaje mi się, żeby tak było. Po prostu często się zamyślam – zaczynało mnie więc trochę męczyć, że jestem traktowana jak głupia. – Moja kotka, Madeleine. Musiała iść do weterynarza. – Pani kotka jest kłopotliwa? Zaświtało nam porozumienie. Może też ma kota? Pomyślałam o Moosie’em i tym, kto się nim zajmował. Nie powinien wychodzić z domu. Byłam gotowa się założyć, że policjanci go wypuścili. Byłam zła na siebie, że nie powiedziałam im, że zanim Poppy go adoptowała, miał usunięte pazury, więc nie był kotem, który mógłby żyć na dworze. Wyjaśniłam to pani detektyw. Ku mojemu zaskoczeniu zaraz zadzwoniła do śledczych. Gdy się rozłączyła, wyglądała na zatroskaną. – Nasza ekipa, która przeszukuje to miejsce, mówi, że nikt nie widział kota. – Och, nie. To okropne. Ten kot nie ma pazurów; nie da sobie rady sam. – Powiem ludziom z wozów patrolowych, żeby go szukali, i dam znać do schroniska na wypadek, gdyby ktoś go przyniósł. Proszę zostawić mi przed wyjściem jego opis. A teraz wróćmy do tego ranka. Mówiła pani, że pani bratowa zadzwoniła później, gdy załatwiła już pani wszystkie telefony? – Tak. Telefon zadzwonił, gdy szykowałam się do wyjścia. Poppy powiedziała, że razem z Melindą mamy jechać same, że spotkamy się na miejscu. – I nie podała żadnego powodu? – Nie. – Zawahałam się. – Powiedziała, że ma coś do załatwienia i sprawiała wrażenie, jakby było to coś nieoczekiwanego, ale nic poza tym. – Była tam ta chwila, gdy się wyłączyłam, ale to była kwestia mojego nieczystego sumienia, detektyw Trumble nie musiała o tym wiedzieć. Teraz nic nie dało się z tym zrobić. – Po prostu powiedziała, że musi coś

załatwić – powtórzyłam. Arthur wyszedł ze swojego boksu i skinął na detektyw Trumble, która wstała od biurka i podeszła do niego. Pewnie pomyślała, że nie słyszę, bo grzebię w torebce. – Czy to dobry przykład południowej piękności? – wymamrotała do mojego byłego chłopaka. Spojrzałam w górę i zobaczyłam, że wskazuje na mnie ruchem głowy. – Aurora? – Z zaskoczenia odezwał się nieco głośniej niż zamierzał. – To kretynka. Mózg jej się wytrząsł na wertepach. – Czyli coś ukrywa – powiedział bez wyrazu. Przeklęty Arthur. Zobaczyłam, że z boksu Arthura wychyla się Melinda, dyskretnie dając mi znaki za jego plecami. Na razie nowa pani detektyw jej nie zauważyła, ale zaraz to zrobi. Gwałtownie pokręciłam głową, a gdy Arthur wyciągnął szyję, żeby na mnie spojrzeć, na twarz przywołałam słodki uśmiech. W chwili, gdy poruszyły się moje usta, uświadomiłam sobie, że słodki uśmiech był wysoce nie na miejscu i zaraz się go pozbyłam, próbując zrobić minę, która nie byłaby gorsza. Arthur ruszył między biurkami i krzesłami w stronę miejsca Trumble, i nawet ja widziałam niechęć w jego postawie. Całe jego zachowanie pasowało do człowieka, który właśnie rzucił palenie, ale musiał zwiedzić fabrykę Marlboro. Tą fabryką Marlboro byłam ja. Powinnam być zadowolona, bo Bóg jeden wie, że przez całe lata miałam nadzieję, że Arthur wyzbędzie się skomplikowanych uczuć, jakie do mnie żywił, i najwyraźniej to zrobił. Nie wiedziałam tylko, dlaczego to ja zostałam tą „złą”. Może to była dziecinna myśl i później będę się jej wstydzić. Taką miałam nadzieję. – W co ty pogrywasz? – zapytał bez wstępów. – Arthur, zamordowano moją bratową. W nic nie „pogrywam”. – Mhm. Za każdym razem, gdy zaczynasz się zachowywać jak południowa ekscentryczka, stawiasz zasłonę dymną. Roe, traktuję to naprawdę poważnie. To nie są przelewki. Rozważyłam swoje możliwości. Znowu zerknęłam na Melindę. Wzruszyłam ramionami. Chyba poczuła ulgę. Ciężar zatajenia brałam na swoje barki. – Gdy przyjechałyśmy do Poppy, znalazłyśmy coś na podjeździe – powiedziałam. Spojrzałam w górę. Czy Arthur naprawdę nie mógłby usiąść na miejscu detektyw Trumble,

żebym nie musiała się tak napinać? Spojrzałam na swoje dłonie zaciśnięte na torebce. Pokręciłam głową, żeby rozluźnić kark. – Co takiego znalazłyście? – Smoczek dziecięcy. – Czyj? – spytał Arthur dość łagodnym głosem. Póki na niego nie spojrzałam, mogłabym uwierzyć, że nie jest wściekły. – Nie jestem pewna – odpowiedziałam. – Jesteś. – Nie, nie jestem. – Twoja bratowa, Melinda, też go widziała. – Tak. – I uznałyście, że nam o tym nie powiecie? – Nie – zaprotestowałam. – Po prostu nie mamy pewności, czyj to smoczek. – Sądzę, że macie na to naprawdę dobry pomysł. To była część niemożliwa do wytłumaczenia. Spróbowałam wymyślić, jak to obejść. Miałam przebłysk geniuszu – przynajmniej w tej chwili tak mi się wydawało. – To tylko Binky – powiedziałam. Wyciągnęłam go z torebki i podałam Arthurowi. Obracał go w palcach. To był niebieski Binky, jakich są miliony. – Może nawet należy do jej dziecka – zasugerował. – Mógł wypaść z któregoś samochodu. Melinda wyszła z boksu i przysunęła się odrobinę bliżej, żeby wszystko słyszeć. Wyglądała, jakby jej bardzo ulżyło. Arthur odwrócił się i wyraźnie zirytował na jej widok. Westchnął. – Pani Queensland, czy pani to potwierdza? – spytał. Melinda przytkanęła. – Znalazłyśmy go na podjeździe. Mógł się tam wziąć skądkolwiek. Roe go podniosła po prostu dlatego, że zakładała, że to smoczek Chase’a. Chwała niech będzie Melindzie. Sama nie zrobiłabym tego lepiej. Potem Melinda prawie to zepsuła, rzucając mi triumfujące spojrzenie, które praktycznie krzyczało „ale ukrywamy coś jeszcze!”. Miałam wrażenie, że moja torebka zaczęła dymić, tak gorąca była jej zawartość. – Detektywie, jeśli to wszystko, musimy jechać do rodziny – powiedziałam szybko. – Chase jest u Melindy razem z jej dziećmi, my musimy zobaczyć się z Johnem, a Avery będzie chciał się wszystkiego dowiedzieć.

– Dokąd pojedziecie? Na wypadek, gdybyśmy musieli jeszcze porozmawiać? – Arthur był nieustępliwy. – Najpierw do mojego domu, zajrzeć do dzieci i opiekunki – energicznie odpowiedziała Melinda. Cieszyła się, że wraca na znany grunt, gdzie wiedziała, co jest czym i mogła być normalną, efektywną sobą. – Potem z pewnością pojedziemy do Johna i Aidy. Ma pan numery komórek Roe i mojej, i numery do domów, więc chcielibyśmy się dowiedzieć, gdy tylko coś ustalicie. Następne, co pamiętam, to że wraz z Melindą byłyśmy na parkingu pod komendą, ściskałyśmy się i płakałyśmy. To było niespotykane i może obie poczułyśmy lekką ulgę, gdy rozdzieliłyśmy się, żeby wykopać chusteczki z torebek. – Dowiedzą się – powiedziała Melinda. – Tak. Ale przynajmniej nie od nas. – Nie wiem, dlaczego dzięki temu czuję się lepiej – wyznała Melinda, wydając kilka czkających łkań – ale tak jest. Wiesz, że jeśli Arthur Smith dowie się, że kłamałyśmy, to nas przyciśnie, a Avery nigdy mi nie wybaczy. Ponuro kiwnęłam głową. Jeśli Melinda sądziła, że Avery był najbardziej przerażającym człowiekiem, jakiego znała, to nigdy nie widziała, jak wścieka się moja matka. – Co z nimi zrobimy? Wyciągnęłam z torebki pasma materiału i zagapiłam się na nie. Były diabelnie słodkie. Zostały wyhaftowane przez Poppy, która lubiła pracować z igłą, dla synów Cartlanda (Bubby) Sewella i mojej przyjaciółki Lizanne. Chłopcy, Brandon i Davis, obecnie… cóż, Brandon raczkował, a Davis siadał. Taśmy z zapięciami służyły do zawieszenia smoczka tak, że jeśli dziecko by go upuściło, nie spadłby na podłogę. Można było założyć pasek dziecku na szyję albo przyczepić do klamry fotelika czy gdzieś. Na pasku Brandona było wyszyte jego imię i małe króliczki, a na Davisa piłki futbolowe i jego inicjały. Lizanne była zachwycona, gdy dostała je od Poppy; pamiętałam dzień, gdy otworzyła tę małą paczkę. A ja znalazłam je na podjeździe Poppy. Melinda i ja popatrzyłyśmy po sobie, po czym wepchnęłam je z powrotem do torebki. Pojechałam do domu Melindy i Avery’ego, starając się bardzo uważać, bo miałam świadomość, jaka jestem rozkojarzona. Poczekałam na podjeździe, podczas gdy Melinda pobiegła zajrzeć do dzieci, powiedzieć opiekunce, co się stało i zmienić buty. Czółenka zostały zastąpione starannie wyglansowanymi butami na płaskiej podeszwie.

Im więcej czasu spędzałam z Melindą, tym bardziej ją lubiłam, do czego znacząco przyczyniała się jej praktyczna natura. – Gdzie jest Robin? – spytała, gdy parkowałyśmy przed domem mojej matki. – W Austin – wyjaśniłam. – Został nominowany do jakiejś nagrody, więc pojechał na konwent pisarzy kryminałów, gdzie ją przyznają. Pytał, czy chcę jechać, ale… – Wzruszyłam ramionami. – Konwent już się skończył, ale on w drodze powrotnej ma jeszcze spotkania autorskie. Powinien być w domu w środę, akurat, żeby odebrać swoją matkę z lotniska. – Nie chciałaś jechać z nim? – spytała nieśmiało. Mój związek z Robinem Crusoe, który pisał kryminały fikcyjne i oparte na faktach, był na tyle nowy, że rodzina delikatnie podchodziła do wszelkich założeń. – W sumie chciałam – odparłam. – Ale miał się spotkać z masą ludzi, których zna naprawdę dobrze, a ja nie jestem z nim zbyt długo. Kiwnęła głową. Trzeba czuć się w związku naprawdę pewnie, żeby dać się zaciągnąć na potężne „spotkanie z przyjaciółmi”. – Ale jednak zapytał – podsumowała. Teraz ja kiwnęłam głową. Obie wiedziałyśmy, co to oznaczało. ◆ ◆ ◆ To była ostatnia przyjemna chwila tego dnia. Nasza szwagierka umarła okropną śmiercią, pełną przemocy, i nadal nie było wiadomo, gdzie jest John David. Trzeba było zadzwonić do rodziców Poppy. Tego koszmarnego zadania podjął się Avery. Wszyscy mężczyźni Queenslandów byli wysocy i atrakcyjni. Avery z pewnością był najprzystojniejszym księgowym w Lawrenceton, ale jego osobowość nie pasowała do twarzy, która mogłaby być szatańska, gdyby była w niej jakaś iskra. Avery był jednym z tych ludzi, których zawsze określano jako „stabilnych”, czego oczywiście oczekuje się od księgowego. Był starszym bratem, a w liceum był rok przede mną. Nie grał w futbol, jak John David, ale w tenisa; zamiast sprawować obowiązki przewodniczącego klasy, był redaktorem gazety szkolnej. Dodał geny do lokalnej puli, żeniąc się z Melindą, która wychowała się w Groton, kilka mil stąd. Poppy chodziła do liceum w Lawrenceton. Wraz z Johnem Davidem byli pięć lat ode mnie młodsi, co w tamtych czasach znaczyło, że byłam ledwie świadoma ich istnienia. Jej rodzice, którzy późno się jej doczekali, po jej maturze przenieśli się do domu spokojnej starości kilka godzin jazdy stąd. Ojciec Poppy, Marvin Wynn, był miejscowym pastorem luterańskim, a jego

żona, Sandy, pracowała w dziekanacie tutejszego college’u. Gdy Poppy, ich jedyne dziecko, skończyła dziesięć lat, tych prawych ludzi żałowała cała społeczność. Nigdy jednak nie została aresztowana ani nie zaszła w ciążę, które to ponure przypadki były typowe dla dzikich lat nastoletnich. A do czasu, gdy poszła do college’u, osiadła w miarę w związku z Johnem Davidem Queenslandem. To była burzliwa znajomość, zrywali i godzili się częściej, niż dało się zliczyć. W przerwach związku ani Poppy, ani John David nie byli sobie wierni, i możliwe, że gdy byli razem, także nie. Ten wzorzec wydawał się trwać nawet po tym, jak ostatecznie się pobrali, pięć lat po zakończeniu szkoły i na początku karier. Co zdumiewające, Poppy była wspaniałą nauczycielką w szkole podstawowej. Od wielu rodziców słyszałam, jaka była dobra. A John David był w stanie namówić chyba każdego lekarza do kupna leków jego firmy. Gdy Poppy urodziła Chase’a, zdawało się, że życie tych dwojga dzikich dzieciaków się uspokoi. Niezupełnie. Chociaż zawsze lubiłam Poppy i często podziwiałam jej przerażający zwyczaj mówienia, co myślała, nie pochwalałam pewnych aspektów jej małżeństwa. Dla mnie małżeństwo to szansa na uniknięcie sideł samotnego życia i skoncentrowania się na tym, aby naprawdę dobrze działała jedna rzecz. W moim przekonaniu kamieniem węgielnym dla tego była wierność. Muszą istnieć pewne założenia, gdy zgadzasz się związać swoje życie z życiem drugiej osoby, a podstawowym, i być może najważniejszym założeniem ze wszystkich jest to, że ta osoba będzie miała twoją całkowitą uwagę. Poppy miała przynajmniej dwa romanse, o których wiedziałam, a nie byłabym zaskoczona słysząc, że było ich więcej. Starałam się – naprawdę mocno – nie osądzać Poppy, cieszyć się tą jej częścią, którą lubiłam, i ignorować tę, która mnie zniechęcała. Zachowywałam się w taki sposób z kilku powodów. Najważniejszym było to, że byłam z nią związana przez małżeństwo, małżeństwo mojej matki, a żeby rodzina funkcjonowała, trzeba trzymać język za zębami, a swoje opinie zostawiać przed progiem. Ostatnią rzeczą, jakiej bym chciała, to skomplikować życie mojej matce, wywołując niesnaski w naszej nowej rodzinie. Kolejnym powodem była moja próba życia zgodnie z nakazami religii. Gdy spotykałam się z naszym pastorem, Aubrey’em, raz czy dwa skomentował moje gorące pragnienie, by nie spowodować kłopotów, wypowiadając się o zachowaniu innych ludzi. „Musisz bronić tego, w co wierzysz”, powiedział. Cóż, to była prawda. Po co mieć przekonania, skoro się ich nie