mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Harris Joanne - Ewangelia wedlug Lokiego

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Harris Joanne - Ewangelia wedlug Lokiego.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 99 osób, 55 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 197 stron)

Tytuł oryginału: The Gospel of Loki Ilustracje oraz projekt okładki: Wojciech Chomiński Redakcja: Iwona Szustowicz Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski Korekta: Elżbieta Steglińska, Renata Kuk Copyright © Frogspawn Limited 2014 All rights reserved. First published by Gollancz, London. © for this edition by MUZA SA, Warszawa 2015 © for the Polish translation by Ewa Spirydowicz ISBN 978-83-287-0095-6 Wydawnictwo Akurat Warszawa 2015 Wydanie I

Anouchce wciąż i wciąż

Spis treści GŁÓWNE POSTACIE WSTĘP KSIĘGA PIERWSZA Światłość LEKCJA PIERWSZA Ogień i lód LEKCJA DRUGA Asowie i Wanowie LEKCJA TRZECIA Krew i woda LEKCJA CZWARTA Witamy serdecznie LEKCJA PIĄTA Cegła i kielnia LEKCJA SZÓSTA Koń i pułapka LEKCJA SIÓDMA Fryzjerstwo i kosmetyka LEKCJA ÓSMA Dawniej i dziś LEKCJA DZIEWIĄTA Młot i obcęgi LEKCJA DZIESIĄTA Igła z nitką KSIĘGA DRUGA Cień LEKCJA PIERWSZA Złoto LEKCJA DRUGA Jabłka LEKCJA TRZECIA Stopy LEKCJA CZWARTA Miłość LEKCJA PIĄTA Małżeństwo LEKCJA SZÓSTA Druhny LEKCJA SIÓDMA Sława LEKCJA ÓSMA Słońce Północy LEKCJA DZIEWIĄTA Świat Zewnętrzny LEKCJA DZIESIĄTA Pióra LEKCJA JEDENASTA Okup KSIĘGA TRZECIA Zachód Słońca LEKCJA PIERWSZA Śmierć LEKCJA DRUGA Oszustwo LEKCJA TRZECIA Placek LEKCJA CZWARTA Przeznaczenie LEKCJA PIĄTA Imiona LEKCJA SZÓSTA Łzy LEKCJA SIÓDMA Imiona II LEKCJA ÓSMA Sąd

LEKCJA DZIEWIĄTA Jad LEKCJA DZIESIĄTA Kara LEKCJA JEDENASTA Ucieczka LEKCJA DWUNASTA Sen KSIĘGA CZWARTA Zmierzch LEKCJA PIERWSZA Heidi LEKCJA DRUGA Angie LEKCJA TRZECIA Ciemność LEKCJA CZWARTA Ida LEKCJA PIĄTA Wyrównane rachunki LEKCJA SZÓSTA Wyrównane rachunki II EPILOG PRZEPOWIEDNIA WYROCZNI PODZIĘKOWANIA

GŁÓWNE POSTACIE Spotkacie się z nimi na kartach tej książki. Zanim zaczniecie – jedna rada: nie ufajcie żadnemu z nich. Bogowie (czyli Znani i Lubiani) Odyn – znany też jako Jednooki, Wszechojciec, Stary, Generał, Dowódca Asów. Wie, jak sprzedać siebie (i innych). Za odpowiednią opłatą gotów rzucić (i rzucił) własnego brata wilkom na pożarcie. Frigg – żona Odyna, Czarodziejka, macocha Thora. Thor – Gromowładny. Lubi się bić. Nie przepada za niżej podpisanym. Sif – jego żona. Świetne włosy. Też nie moja fanka. Balder – bóg pokoju. Tak, wiem. Znany jako Balder Sprawiedliwy. Przystojny, wysportowany, lubiany. Wygląda na zarozumialca? Też miałem takie wrażenie. Bragi – bóg poezji. Trzy słowa: uwaga na lutnie. Idun – żona Bragiego. Lubi owoce. Freja – bogini pożądania. Próżna, małostkowa i wyrachowana. Frej – Żniwiarz. Brat bliźniak wyżej wymienionej. W sumie w porządku, ale szaleje za blondynkami. Mani – Księżyc. Ma superwóz. Sol – Słońce. Ma superwóz. Sigyn – dwórka Frei, moja kochająca żona. Prawdopodobnie najbardziej wkurzająca kobieta w Dziewięciu Światach. Heimdall – Strażnik. Nie lubimy się. Uwziął się na niżej podpisanego. Hoder – ślepy brat Baldera. Jest lepszym strzelcem, niż ktokolwiekby przypuszczał. Mimir – Mądry. Wuj Odyna. Najwyraźniej nie dość mądry. Honir – Milczek. Wiecznie gada. Njörd – Ojciec Frei i Freja. Bóg morza. Ładne stopy. Mąż Skadi. Skadi – Śnieżna Łowczyni. Nie przepadamy za sobą. Nigdy nie słyszała o wybaczeniu. Kręcą ją więzy. I węże. Aegir – bóg burzy, mąż Ran. Ran – pani topielców. O dziwo, lubi imprezować. Tyr – bóg wojny. Dzielny, ale głupi. Pozostali (demony, potwory, dziwadła i inni) Niżej podpisany – narrator. Znany także jako bóg oszustwa, Ojciec Kłamstw, Loki, Szczęściarz,

Ogień, Psia Gwiazda, i pod wieloma innymi epitetami, których nie warto wspominać. Raczej nie cieszy się popularnością. Hel – jego córka, pani Królestwa Śmierci. Jormungand – Wąż Świata, także potomekniżej podpisanego. Fenris – znany również jako Fenio, także synalek. Jakwyżej. Angrboda – czyli Angie. Matka powyższej trójki. No dobra, okazuje się, że nie jestem z natury monogamistą. Dvalin – kowal. Jeden z synów Ivaldiego. Brokk– kowal. Lubi szyć. Thiassi – wódz. Ojciec Skadi. Zainteresowania: łowienie w przeręblu, tortury, podróże. Thialfi – fan. Roskva – fanka. Gullveig-Heid – Czarownica, zbuntowana z rodu Wanów. Pani Run, zmiennokształtna pierwszej klasy. Chciwa, mądra i zawzięta. Moje ulubione cechy… Lod Surt – pan Chaosu, czy jak tam określić władcę czegoś, co z definicji nie ma formy ani władcy.

Więcej na: www.ebook4all.pl WSTĘP Opowieść mą przedstawiam wam Najszczerzej jak potrafię. Z wielkiego drzewa powstał świat I osiem na dodatek. Dobra. Już dość. To wersja oficjalna. Przepowiednia wyroczni, którą Odyn, Wszechojciec, usłyszał od głowy Mimira Mądrego. W trzydziestu sześciu zwrotkach przedstawia historię Dziewięciu Światów, od „niech stanie się jasność” po Ragnarok, Zmierzch Bogów. Zręczne, nie powiem. Cóż, to, co macie w ręku, nie jest wersją oficjalną, tylko moją. A pierwsze, co musicie zrozumieć, to to, że tak naprawdę nie ma początku. Ani końca, skoro już o tym mowa. Choć oczywiście i jeden, i drugi powracają bezustannie. Niezliczone początki i końce, splecione tak ciasno, że nie sposób ich od siebie odróżnić, proroctwa, mity, legendy, baśnie i kłamstwa – z tego utkany jest jeden kobierzec; zwłaszcza z kłamstwa, ma się rozumieć. Wiedzieliście, że to powiem, ja, Ojciec i Matka Kłamstwa. Ale tym razem będzie to przynajmniej opowieść tak prawdziwa jak to, co nazywacie historią. Historia. Czyli wersja wydarzeń według Starego, którą wszyscy mają bez mrugnięcia uznać za jedyną słuszną. Cóż, może jestem cyniczny, ale tak się składa, że wiem, iż historia to nic innego jak nić i kołowrotek. Do tego wszystko się sprowadza. A czy dana historia staje się hitem, czy tylko mitem – zależy od tego, jaksię ją opowiada. I kto to robi. Większość tego, co uważamy za historię, pochodzi z jednego źródła – przepowiedni wyroczni. To stary tekst, spisany w starym języku, i przez wieki stanowił nasze jedyne źródło wiedzy. Od samego początku aż do końca Stary i wyrocznia to sobie zaplanowali. Jeszcze bardziej mnie wkurza, że zrozumieliśmy, co to naprawdę znaczy, gdy było już za późno. Ale do tego jeszcze dojdziemy. Mówi się „niech sobie gadają”, ale odpowiednimi słowami można stworzyć cały świat i zostać jego królem. Królem albo nawet bogiem – i tym samym wracamy do Starego, mistrza bajarzy, pana run, ojca poezji, kronikarza dni pierwszych i ostatnich. Kreacjoniści się zaklinają, że każde słowo jego wersji jest prawdziwe. No cóż, licentia poetica to kolejne imię Odyna. Oczywiście miał ich wiele. Ja także. A ponieważ to nie jest jego historia, tylko moja, zacznijmy tym razem ode mnie. Inni mieli okazję przedstawić swoją wersję. Teraz moja kolej. Nazwę ją Lokabrenna, w tłumaczeniu – Ewangelia według Lokiego. Loki to ja. Loki, pan ognia, nierozumiany, ulotny, przystojny, skromny bohater tego akurat steku kłamstw. Nie traktujcie tego zbyt poważnie, uwierzcie, jest tu tyle samo prawdy, co w wersji oficjalnej, ale, pozwolę sobie zauważyć, więcej humoru. Do tej pory historia przedstawiała mnie w, że tak powiem, mało

korzystnym świetle. Teraz moja kolej. Niech stanie się Światłość.

KSIĘGAPIERWSZA Światłość I nastał wtedy pierwszy wiek, Ymira czas epoki. Nie było mórz, nie było ziem, Spowity świat był mrokiem. Przepowiednia wyroczni

LEKCJAPIERWSZA Ogień i lód Nie ufaj przeżuwaczom… Lokabrenna WSZYSCY ZRODZILIŚMY SIĘ Z LODU I OGNIA. Chaosu i Ładu. Światła i mroku. Na początku – albo w dawnych czasach – ogień wydobywał się z dziury w lodzie, niosąc zamęt, nieład i zmianę. Zmiana nie zawsze jest korzystna, ale nieunikniona. I tam zaczęło się życie takie, jakie znamy – tam, gdzie ogień Świata Podziemnego przebił lody Świata Nadziemnego. Bo wcześniej nie było Świata Środkowego, czyli Midgardu. Nie było bogów, nie było ludzi, nie było przyrody. Wtedy były tylko Chaos i Ład, czyste, nieskażone. Jednak ani Chaos, ani Ład nie są specjalnie gościnne. Idealny Ład jest nieruchomy, zamarznięty, niezmienny i sterylny. Całkowity Chaos jest nieujarzmiony; gwałtowny i niszczycielski. Obszar pomiędzy – powiedzmy sobie szczerze, letnia woda – stanowił idealne miejsce narodzin nowego życia, które powstało między skutym lodem Światem Nadziemnym i wulkanami wybuchającymi pod nim. Tak brzmi wersja oficjalna, a wyrocznia ją potwierdza. Ze spotkania Ładu i Chaosu zrodził się olbrzym imieniem Ymir, ojciec olbrzymów lodu, i krowa Audhumla, która takdługo zlizywała sól z lodu, aż wyszedł z niego pierwszy człowiek, Buri. Z tego, jakzakładam, wynika, że to krowa była czynnikiem sprawczym wszystkiego, co nastąpiło później – wojny, nieszczęść, końca światów. Lekcja pierwsza – nigdy nie ufaj przeżuwaczom. I teraz tak – synowie Buriego i Ymira nienawidzili się od samego początku, niedługo więc trwało, zanim stanęli do walki. Trzej wnukowie Buriego, synowie Bora – Odyn, Wili i We – w końcu zabili starego Ymira, a z jego ciała, czy raczej z tego, co z niego zostało, stworzyli Świat Środkowy, Midgard – z jego kości powstały skały, z ciała – ziemia, z krwi – rzeki. Jego czaszka stała się firmamentem, mózg – chmu​rami, jego brwi dzielą świat wewnętrzny od zewnętrznego. Oczywiście, nie sposób potwierdzić tej – powiedzmy sobie szczerze – mało prawdopodobnej historii. Zniknęli wszyscy potencjalni świadkowie, poza Odynem, Starym, jedynym, który przeżył tamtą wojnę; Odynem, który był architektem i kronikarzem owych czasów, zwanych dzisiaj dawnym wiekiem; jedynym (poza mną), który słyszał tamtą brzemienną w skutki przepowiednię głowy Mimira, gdy światy były jeszcze nowe i świeże. Uznajcie mnie za cynika, bardzo proszę. Ale jak dla mnie to wszystko zbyt dobrze do siebie pasuje. Wersja oficjalna przebiegu wydarzeń pomija sporo szczegółów, na które kreacjoniści chętnie przymykają oko. Ja mam jednak pewne wątpliwości – poczynając od tej olbrzymiej krowy – jednaknawet w dzisiejszych czasach trzeba ważyć słowa, dając wyraz takim uczuciom. W pewnym okresie choćby sugestia, że wersja wydarzeń Odyna jest raczej metaforyczna niż dosłowna, skończyłaby się zarzutami herezji i sporą dawką dyskomfortu dla niżej podpisanego. Dlatego przezornie zachowywałem dla siebie sceptyczne uwagi. Ale właśnie tak religie i historie wędrują w świat – nie za sprawą bitew i podbojów, lecz dzięki

poezji, metaforze i pieśni przechodzą z pokolenia na pokolenie, spisywane przez uczonych i skrybów. Tak właśnie jakieś pięćset lat później zawitała do nas nowa religia, z nowym bogiem, i zajęła nasze miejsce. Nie sprawiła tego wojna, ale księgi, słowa i opowieści. Jakkolwiekby było, gdy wszystko przemija, zostają właśnie słowa. Słowa są w stanie zniszczyć wiarę, wywołać wojnę, zmienić bieg historii. Opowieść sprawia, że serce bije szybciej, opowieść obala mury i pokonuje górskie szczyty – tak naprawdę opowieść ożywia nawet zmarłych. I dlatego król opowieści został królem bogów; pisanie historii i jej tworzenie dzieli zaledwie grubość kartki. Nie żebyśmy mieli słów pod dostatkiem, kiedy Odyn walczył z olbrzymami lodu. Nie było wtedy run, którymi można by cokolwiek zapisać, nie było niczego poza skałami, na których można by cokolwiek zanotować. Ale metafora czy nie, oto w co wierzę; świat powstał za sprawą zmiany, która jest sługą Chaosu, i tylko dzięki zmianie wciąż istnieje. Podobnie jak niżej podpisany. Szczerze mówiąc, przetrwałem, przystosowując się do okoliczności. Jest taki gatunek zająca, który zimą zmienia sierść na białą, żeby w śniegu stać się niewidoczny. Drzewa jesienią gubią liście, by przetrwać chłody. Wszystkie żywe istoty – bogowie także – postępują w ten sposób, zmieniają swój wygląd w zależności od pory roku, pory świata. To zjawisko trzeba jakoś nazwać. Najlepiej byłoby je nazwać jednym z moich imion. Niech będzie – rewolucja.

LEKCJADRUGA Asowie i Wanowie Nie ufaj mędrcowi. Lokabrenna ŚWIATY WIECZNIE SIĘ ZMIENIAJĄ. Ciągłe przypływy i odpływy są częścią ich natury. I dlatego w dawnych czasach Midgard był mniejszy niż dzisiaj, rozrósł się podczas wojny zimowej, potem znowu skurczył, a następnie – ponownie rozkwitł, gdy Odyn położył na nim rękę. Zawsze takbyło, od zarania dziejów – odwieczna zmiana między Ładem a Chaosem. A pośrodku tkwił Yggdrasil, oś dzieląca światy, niektórym znany jako Jesion Świata, innym – jako Ogier Odyna. Cały Stary – zawsze musi gdzieś wcisnąć swoje imię, choć to drzewo (o ile to naprawdę drzewo) zasadzono na długo przed tym, zanim Ymir w ogóle pojawił się w ślepiu Audhumli. Niektórzy twierdzą, że Yggdrasil to tylko jedna wielka kosmiczna metafora. Jego korzenie jakoby tkwiły w Zaświatach, Świecie Podziemnym, w Kotle Rzek, gdzie wody wrą efemerycznym życiem zrodzonym z pierwotnego źródła – Snu. Najwyższe gałęzie to gwiazdy, widoczne na niebie w bezchmurne noce. Nie było miejsca, przez które nie przechodziłby ten Jesion; istniał nawet w Chaosie, gdzie węże i demony bezustannie starały się go zniszczyć. Ratatosk, wiewiórka, skacząc z gałęzi na gałąź, roznosiła nowiny po wszystkich światach – podobnie jak Odyn Jednooki, ma się rozumieć, pierwszy kolekcjoner informacji, które potem analizował i rozprowadzał. Niektórzy podejrzewają, że Stary i Ratatosk to jedna i ta sama osoba; faktycznie, Odynowi bardzo zależało na gromadzeniu i rozpowszechnianiu informacji. Tak właśnie, jak zapewne wiecie, zrodziła się jego legenda, i dzięki temu przetrwała tak długo. Dlatego to Odyn pierwszy spostrzegł, że nadchodzi zmiana, że nasze wpływy maleją, że zbliża się początekkońca. Bo wszystko musi się kiedyś skończyć – to oczywiste. Wszystko umiera – nawet światy, nawet bogowie, nawet wasz niżej podpisany. Od chwili powstania światów Ragnarok, Zmierzch Bogów, był wpisany w każdą żywą komórkę, wpisany w nią runami bardziej złożonymi niż te, które znamy. Życie i śmierć to jedno, a Chaos i Ład to nie dwie przeciwstawne siły, ale jedna, potężna kosmiczna moc, zbyt ogromna, byśmy mogli ją pojąć. Mówię wam to, żebyście zrozumieli, jak kończy się ta opowieść, czyli nie najlepiej dla nas wszystkich. Zaczyna się optymistycznie, ale te światy, które dla siebie stworzyliśmy, to tylko zamki na piasku, znikające z wieczornym przypływem. Z nami było podobnie. Odyn o tym wiedział, a mimo to budował dalej. Cóż, niektórzy nigdy się nie nauczą. A zatem… Stworzywszy światy ze szczątków Ymira (metaforycznie czy nie), Odyn i synowie Bora rozdzielali tery​toria. Olbrzymi lodu wzięli sobie krainy zewnętrzne, skutą lodem Północ. Olbrzymi skał wybrali góry, przecinające, jak kręgosłup, krainę środkową. Ludzie zamieszkali w dolinach i na równinach, w Midgardzie. Krasnoludy (Robale, jak o nich mówiliśmy) zeszli w Podziemia i tam szukali cennych kruszców. Inne mroczne stworzenia – wilkołaki, czarownice, bezimienne

istoty, zrodzone w rzece Sen – powędrowały do Żelaznego Lasu, który pokrywał południowe połacie krainy środkowej, a dalej przechodził w bagna, rozlewiska, by w końcu połączyć się z Morzem. Niebo także miało określone terytoria. Słońce i Księżyc – jeśli wierzyć Odynowi, okruchy ognia z palenisk Chaosu – ścigały się po niebie w rydwanach, wiecznie usiłując się wyprzedzić. W nocy płonęły niezliczone gwiazdy; nieme, spokojne, uporządkowane. Jeśli chodzi o bogów – bo do tego czasu Odyn zdążył nadać sobie status boski – zamieszkali w Asgardzie, cytadeli, której wieże nikły w chmurach, połączonej z Midgardem Bif-rostem, wąskim, długim mostem z ka​- mieni, które w słońcu mieniły się tęczowo. Oczywiście wtedy nie byli do końca bogami. Jeszcze nie. Inne plemię, Wanowie, także rościło sobie pretensje do boskości. Wanowie to potomkowie olbrzymów ognia, zrodzonych z odłamków Chaosu i Rozpusty, mieli jednak moce, których ród Odyna – Asowie – ani nie pojmował, ani nie potrafił użyć. Co więcej, Wanowie posiadali runy, dzięki którym mogli spisać swoją wersję historii; runy, które odpowiednio użyte mogły dać ich plemieniu wieczne miejsce w pamięci. Od samego początku Odyn, który miał takie właśnie ambicje, pożądał owych tajemniczych run – liter tajemnego alfabetu – i mocy, którą ze sobą niosły. JednakWanowie, jakmożna się było spodziewać, nie mieli ochoty się dzielić swoją wiedzą. Nastąpiła seria potyczek. Asowie, choć mniej liczni, byli o wiele lepszymi strategami, za to Wanowie, mający po swojej stronie runy i magię, ciągle stawiali opór. Stary próbował negocjacji, obiecywał złoto za runy, i przez chwilę wydawało się, że dojdą do porozumienia. Wanowie wysłali do Asgardu posła, by omówić warunki ugody – Gullveig-Heid, Czarownicę, gotową odebrać bogom całe złoto, do ostatniej bryłki. Była kochanką Ognia; czarownicą, jak wszyscy w rodzie Wanów zmiennokształtną; oczytaną w runach; wróżbitką, panią magii. Trochę ich przerażała, tak myślę, może poza Odynem, który obserwował popis jej umiejętności z rosnącym zdumieniem i zazdrością. Objawiła się im jako przepiękna kobieta, od stóp do głów spowita w złoto. Złoto lśniło w jej rozpuszczonych włosach, złote były pierścienie na jej dłoniach i stopach. Stanowiła ucieleśnienie pożądania – i gdy weszła do sali, nawet Odyn jej zapragnął. Pokazała mu runy odwiecznego pisma, wytatuowane na jej dłoniach, pokazała, jak zapisuje nimi swoje imię na kawałku kamienia, pokazała, co jeszcze może dzięki nim zrobić, i obiecała, że go nauczy – za odpowiednią cenę. Bo Gullveig niczego nie dawała za darmo. Chciwość leżała w jej naturze. Ceną za pokój z Wanami było złoto, całe złoto Asów. W przeciwnym razie, zastrzegła, Wanowie posłużą się magią – czyli runami – żeby zrównać Asgard z ziemią. I wtedy zmieniła postać – z pięknej kobiety stała się przerażającą, szczerbatą staruchą, roześmiała się im w twarz i zawołała: – No to jak, chłopcy? Co wybieracie? Złotą ślicznotkę czy jadowitą żmiję? Uprzedzam, że obie mają zęby, i to niekoniecznie tam, gdzie się spodziewacie! Asowie, którzy nigdy nie słynęli z subtelności, nie posiadali się z oburzenia. Nie dość, że Wanowie ich urazili, przysyłając kobietę, to jeszcze bezczelną i dumną (cechy, które osobiście szanuję i podziwiam). Odyn i jego ludzie nie wytrzymali, stracili resztki rozumu, chwycili Gullveig i cisnęli ją do wielkiego paleniska w sali biesiadnej. Zapomnieli jednak, że jest dzieckiem Ognia. Płomienie nie mogły jej skrzywdzić. Zmieniła postać na ognistą i śmiała im się w twarz, ślubując zemstę. Trzy razy próbowali ją spalić, zanim durnie w końcu poszli po rozum do głowy, ale wtedy było już jasne, że szanse na pokój rozwiały się jakdym. Fortuna jednak kołem się toczy, a Odyn dopiero się rozgrzewał. Im więcej wiedział o runach, tym bardziej ich pragnął, tym większa była jego frustracja. Bo Gullveig pokazała mu, że to coś

znacznie więcej niż możliwość spisania historii. Runy to kawałki samego Chaosu, pełne jego Ognia, jego energii. W tych szesnastu symbolach zawierał się język Chaosu, a wraz z nim niewyobrażalna moc. Moc zmiany światów; moc tworzenia, budowania, rządzenia, podbijania. Posiadając runy i taką władzę, Wanowie powinni bez trudu pokonać Odyna i jego buntowników, oni jednak mieli Chaos we krwi i zabrakło wśród nich prawdziwego przywódcy. Tymczasem Asami dowodził Odyn, którego okrucieństwo niemal dorównywało jego przebiegłości. Wojna trwała wiele dziesięcioleci; raz jedni zyskiwali przewagę, raz drudzy. W trakcie działań wojennych Midgard spłonął do cna, a Asgard popadł w ruinę. Gullveig zdała sobie sprawę, że wojna z Asami nie ma sensu i odeszła. Wraz grupką renegatów osiadła w górach. Nie miała najmniejszego zamiaru dzielić się runami z Odynem i jego dworem, zwróciła się więc do olbrzymów lodu, zamieszkujących Północ, i z nimi związała swój los. Olbrzymi lodu, pochodzący w prostej linii od Ymira, to gwałtowne plemię. Nienawidzili Asów, którzy wygnali ich na północne rubieże i odebrali im ojcowiznę – nowy świat, stworzony z Ymira. Wanów nienawidzili niemal równie gorąco, ale szanowali Chaos, którego ogień buzował w ich żyłach, kiedy więc usłyszeli o propozycji Gullveig, przyjęli ją z zapałem. W przeciwieństwie do Asów uznawali matriarchat i bez problemu podporządkowali się kobiecej władzy. Gullveig podzieliła się z nimi runami i magią; w zamian za to nauczyli ją tego, co sami wiedzieli o polowaniu, rybołówstwie, broni, żeglowaniu i o tym wszystkim, co jest niezbędne, by przeżyć na ponurej Północy. Pod rządami Gullveig olbrzymi lodu rośli w siłę. Było ich wielu, a Asów i Wanów – nie. Wznosili fortece w górach i strażnice wbite głęboko w skały. Rzeźbili doliny w lodowcach, przebijali drogi przez góry. Niektórzy przenieśli się z północnych rubieży do Żelaznego Lasu, rzut kamieniem od równiny Ida, na której wznosił się Asgard. Dzięki runom Gullveig mogli zmieniać postać. Jako wilki i orły polowali i szpiegowali wrogów. Atakowali po równo Asów i Wanów, z dnia na dzień nabierając śmiałości, aż w końcu Generał zrozumiał, że jeśli nie połączą sił, i Asowie, i Wanowie ulegną, pokonani przez nowego, nieoczekiwanego wroga. Jednak po tylu latach wojen jedna strona nie ufała drugiej za grosz. Jak zatem mogli liczyć na utrzymanie pokoju, nie wierząc sobie nawzajem? Odyn wpadł na, zdawałoby się, proste rozwiązanie. – Wymieńmy zakładników – zaproponował. – Wasi ludzie, ich wiedza, w zamian za naszych. Możemy się uczyć od siebie wzajemnie tylko wtedy, jeśli będziemy współpracować. Jeśli jedna strona zdradzi, druga ma zakładników, z którymi może zrobić, co zechce. Wydawało się, że to rozsądny pomysł. Wanowie zgodzili się na wymianę. Mieli dać Odynowi runy, on zaś obiecał nauczyć ich sztuki wojennej i wysłać przywódców, którzy pokażą, ile znaczą porządeki dyscyplina. I takpo wielu dyskusjach Wanowie zgodzili się wysłać do Asgardu Njörda, Pana Morza, i jego dzieci, Freja i Freję. W zamian dostali Mimira Mądrego, wuja Odyna, zarazem dobrego przyjaciela i powiernika, oraz przystojnego młodzieńca imieniem Honir (zwanego Milczkiem w nadziei, że pewnego dnia pojmie aluzję), którego Odyn wybrał nie ze względu na jego umiejętności, ale przeciwnie – ich brak. Honir był tym, którego miało mu najmniej brakować, gdy nastąpi nieuniknione. Przez pewien czas układ się sprawdzał. Goście zdradzili Generałowi tajemnicę run – szesnastu liter starożytnego alfabetu. Najpierw nauczyli go czytać i pisać, i tym samym zapewnili mu miejsce w historii. Potem przyszła kolej na poznanie magicznej strony run – ich nazw, ich poezji, ich znaczenia. Każdy z Wanów miał specjalną runę, która kontrolowała jego postać; z niej

czerpali swoją siłę i panowali nad runami, każdy na swój własny niepowtarzalny sposób. Tę nowo zdobytą wiedzę Odyn przekazywał pozostałym Asom, każdemu wyznaczając runę zgodną z jego lub jej charakterem. I takThor, syn Odyna, dostał Thúris, kolczastą runę siły i ochrony. Sif, żona Thora, otrzymała Ár, runę dobrobytu i płodności; Tyr, dowódca Odynowych wojsk – Týr, runę wojownika; Balder Jasny, najmłodszy syn Odyna – Fé, złotą runę powodzenia. Sam Odyn zachował dla siebie dwie – Kaen, runę ognia, i Raedo, runę wędrowca. Na pierwszy rzut oka niepozorna, dawała mu jednak dostęp do miejsc, w które nie zapuszczał się nikt inny, nawet do Krainy Umarłych i pogranicza Pandemonium. Tymczasem Mimir i Honir grali na zwłokę – szpiegowali, poznawali tajemnice Wanów, i zarazem rozsiewali fałszywe informacje o Odynie, Asach i ich taktyce. Mimir był, owszem, sprytny, ale nie na tyle, by zwyciężyć w tej rozgrywce. A Honir wyglądał na bystrego, ale ilekroć otwierał usta (a czynił to dość często) – tylekroć potwierdzał, czego Wanowie już się domyślali – że nie grzeszy rozumem. Oczywiście idioci wszystko schrzanili. Powinni się domyślić, co ich czeka. W tamtych czasach Odyn nie był jeszcze przebiegłym mistrzem intryg, którym stanie się w przyszłości. Ale już wtedy był bezwzględny, gotów poświęcić nawet przyjaciół, by dostać to, czego chciał. Wiedział, że wysyłając ich do obozu wroga na przeszpiegi, niejako podpisał na nich wyrok śmierci. Nie zapominajcie o tym, gdy zacznie się wam wydawać, że Stary stoi po jasnej stronie mocy. I nigdy nie odwracajcie się do niego plecami, chyba że macie na sobie zbroję. Koniec końców Wanowie stracili cierpliwość. Zaczęli podejrzewać nowych przyjaciół. A Honir, który nigdy nie słynął z dyskrecji, ciągle mówił za dużo. Wreszcie do nich dotarło, że Odyn zyskał na tym układzie zdecydowanie więcej; poznał tajemnicę run, właściwie nie dając im nic w zamian; dostali durnia, szpiega i mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Oczywiście wtedy było już za późno na renegocjowanie warunków. I tak Wanowie z zemsty schwytali Mimira, obcięli mu głowę i wysłali z nią Honira do Asgardu. Jednak Stary wziął głowę i dzięki swoim nowym umiejętnościom sprawił, że zaczęła mówić. I tak cała wiedza Mimira trafiła do Generała. A Odyn Okrutny stał się Odynem Mądrym, szanowanym, niekwestionowanym i ukochanym przez wszystkich, nie licząc może głowy Mimira, którą przechowywał w chłodnym strumieniu, uchodzącym do rzeki Sen. Jednak Odyn zapłacił za poświęcenie wuja. Najpierw swoim okiem – za część zaklęcia, utrzymującego Mimira przy życiu. A reszta, no cóż. O tym później. Na razie niech wam wystarczy tyle: nigdy nie ufaj wyroczni. I nigdy nie zlecaj mędrcowi zadania dla oszusta. Gdybym już wtedy przebywał w Asgardzie, ukradł​bym Wanom runy, nie straciłbym głowy i oszczędził nam wszystkim mnóstwa nieprzyjemności. Mądrość to nie wszystko. Przetrwanie wymaga odrobiny sprytu, Chaosu, forteli. Cechy, które mam (pozwolę sobie stwierdzić) w nadmiarze. Szpiegując na rzecz Asów, byłbym w swoim żywiole. I nauczyłbym ich jednej czy dwóch sztuczek, o których nawet Wanowie nie mają pojęcia. Mimir Mądry nie był dość mądry. Honir Milczek nie trzymał języka za zębami. A Odyn powinien był od samego początku wiedzieć, że Ład idealny się nie ugnie; istnieje, póki nie pęknie, i dlatego tak rzadko trwa przez dłuższy czas. Generał nie miał wtedy o tym pojęcia. Potrzebował wówczas przyjaciela; przyjaciela, który nie przejmując się zbytnio zasadami moralnymi, zdołałby poradzić sobie na dnie, podczas gdy Odyn zasiadałby na tronie, utrzymując Ład, nieosiągalny… Mówiąc krótko – potrzebował mnie.

LEKCJATRZECIA Krew i woda Nigdy nie ufaj krewnemu. Lokabrenna NIE TWIERDZĘ, ŻE ODYN STWORZYŁ ŚWIATY. Nawet sam Odyn tego nie twierdzi. Światy się kończyły i odradzały już tyle razy, że nikt nie wie, co było na początku. Generał natomiast bez wątpienia miał wpływ na ich wygląd. Dlatego mieszkańcy Midgardu uważali go za boga, a mając za sobą Asgard i runy, Stary nie próżnował ani przez chwilę. Od plaż Morza po brzeg rzeki Sen panował nad wszystkim, a jego rywale, olbrzymi skał i buntowniczy olbrzymi lodu, no cóż, jeśli mu nie ulegli, to przynajmniej obserwowali w gniewnym milczeniu jego tryumfalny wzlot. Jednak władza oznacza odpowiedzialność, a ta z kolei – strach. Strach zaś niesie ze sobą przemoc. A przemocy towarzyszy Chaos… I tu na scenę wchodzi niżej podpisany. Czas zająć się mną. Wcześniej, ma się rozumieć, istniałem w Chaosie, w świecie Pandemonium. Chaos w najczystszej postaci, Chaos dziki, Chaos nieskażony. Chaos, w którym niepodzielnie panuje Nieład w pierwotnej formie, w postaci lorda Surta, Niszczyciela, Ojca Magii, Pana Zmiany, pierwotnego źródła Ognia. Wanowie to jedynie jego bękarty, żywiący się okruchami magii ze stołu lorda Surta. Ale ja to Ogień ucieleśniony, prawowity syn Chaosu, szczęśliwy i wolny. Cóż, może nie do końca wolny. I chyba nawet nie do końca szczęśliwy. Lord Surt to zazdrosny władca, bezlitosny i zaborczy. Nie sposób przemówić mu do rozsądku, którego z natury mu brakuje. Równie dobrze można by apelować do wybuchającego wulkanu, burzy z piorunami, epidemii ospy. Byliśmy bezkształt​ni, niewinni, wrodzy wszystkiemu, co znajdowało się za granicami naszego świata, i tacy, według Surta, mieliśmy pozostać; Chaos idealny, nieskażony formą, cudownie wolny od wszelkich praw – ludzi, bogów, fizyki. Ja jednak byłem buntownikiem. Bunt leży przecież w mojej naturze. I ciekawiły mnie inne światy, te za naszymi granicami; światy, w których Ład i Chaos się zderzały i czasami istniały równolegle, gdzie istoty trwały w tej samej formie, żyły i umierały, nie zaznawszy Ognia. Oczywiście słyszałem już o bogach. Zwaśnione stronnictwa – w każdym razie większość – odłożyły na bokdawne urazy i zamieszkały w Asgardzie. Nie był to łatwy rozejm. Część Wanów nie uznała zwierzchnictwa Odyna i odeszła. Jedni się udali do Gullveig na Północy. Drudzy związali się z olbrzymami, inni zeszli do Świata Podziemnego, jeszcze inni czmychnęli do lasów Krainy Wewnętrznej i ukryli się pod postaciami zwierząt. Tym samym stare runy rozsypały się na wszystkie strony, rozdzielone pomiędzy wrogów, sponiewierane, zdziczałe jak zapomniane zboże. Oczywiście z czasem to rozproszenie odbiło się na Chaosie. Runy czerpią moc z Ognia. Ilekroć Asowie i Wanowie posługiwali się odrobiną kradzionej magii, ilekroć zmieniali postać, rzucali zaklęcie na wroga, ilekroć zamaczali choćby palec w rzece Sen czy spisywali jakąś historię, czy

choćby ryli swoje imię na pniu zwalonego drzewa, tylekroć Chaos dygotał z oburzenia, a mnie zżerała ciekawość. Co to za istoty, których wpływu doświadczałem aż tutaj, tyle światów dalej? Jakim cudem czułem ich obecność? I czy oni w ogóle wiedzieli o moim istnieniu? Tymczasem w Asgardzie pozostałych dwadzieścioro czworo bogów pozostało w zniszczonej wojną cytadeli; rozdarci banalną rywalizacją, wiecznie skłóceni, stanowili łatwy cel dla każdego, komu marzył się status boski. Widziałem ich, głównie poprzez ich sny, małe i nic nieznaczące, które jednakzmuszały mnie do myślenia. Może już wtedy jakaś cząstka mnie wiedziała, jak bardzo potrzebują przyjaciela, jak bardzo mógłbym im pomóc, gdyby tylko odłożyli na bokswoje głupie, żałosne uprzedzenia. W tamtych czasach Generał chętnie przemieszczał się po różnych światach dzięki runie wędrowca. Niewidzące oko, poświęcone dla run, widziało o wiele więcej niż to widzące. Stary miał obsesję na punkcie zdobywania wiedzy i badania kolejnych miejsc. W Śnie był wielkim podróżnikiem – Sen to rzeka, która opływa nasze brzegi, tocząc wody wzdłuż samej Śmierci, oddzielającej ten świat od kolejnego. Często wpatrywał się w naszą krainę z brzegu, szepcząc zaklęcia pod nosem i mrużąc ślepe oko. Nie wyglądał zbyt imponująco – wysoki mężczyzna po pięćdziesiątce z niesforną siwą czupryną i przepaską na oku. Ale już wtedy wyczuwałem w nim coś niezwykłego. Po pierwsze, znał magię – pierwotny ogień, wykradziony z Chaosu, nazwany później magią, który ludzie otaczali zabobonnym podziwem i lękiem. Widziałem otaczające go kolory, jego aurę, którą zostawiał za sobą, unikatową jak odcisk palca. Była to szeroka smuga błękitu, odcinająca się od szarości skał i śniegu. Zapamiętałem ją z jego snów, potężniejszych, bardziej śmiałych niż wszystkich innych. I niemal go słyszałem, jego miękki, kuszący głos, jego słowa: – Loki, synu Laufeya, synu Farbauti, Ogniu… W Pandemonium nie przywiązywaliśmy większej wagi do imion. Oczywiście miałem je – wszystko ma – ale wtedy mną nie władały. Jeśli chodzi o moją rodzinę, cóż, właściwie demony nie mają rodziny. Moim ojcem był piorun, a matką – kupka suchych gałązek (nie, tym razem to nie jest metafora), co, mówiąc szczerze, nie stanowi najlepszego materiału na rodziców. W każdym razie Ognia nie sposób kontrolować; jest dziki i nieprzewidywalny. Nie usprawiedliwiam się, ale kłopoty to moja specjalność. Surt powinien o tym wiedzieć; Odyn także. Obaj dostali tylko to, na co sobie zasłużyli. Oczywiście nie pozwalano opuszczać Chaosu, ale byłem młody i ciekawy. Tyle razy widziałem Starego, jak wpatruje się w nasze królestwo, ze Snu i innych obszarów, posługując się swoją prymitywną magią. Szczerze mówiąc, było mi go niemal żal; tak jak człowiekowi przy ognisku żal żebraka, który usiłuje ogrzać się przy płomyku zapałki. Tylko że ten żebrak miał majestatyczny wygląd, mimo łachmanów i mimo że dygotał z zimna. Sam wygląd zdradzał, że wcześniej czy później zostanie królem. Podziwiałem jego arogancję; intrygowało mnie, jak osiągnie swój cel. I tak, tamtego dnia, wbrew woli Surta, wbrew wszelkim prawom Chaosu, porzuciłem aspekt Ognia i stawiłem się w jego świecie. W pierwszej chwili byłem zdezorientowany. W nowej postaci doświadczałem zbyt wielu doznań jednocześnie, wszystkich po raz pierwszy. Widziałem kolory, czułem śnieg, zapach siarki, i zobaczyłem twarz mężczyzny naprzeciwko, od stóp do głów spowitego magią. Mogłem przybrać dowolną postać – zwierzęcia albo ptaka, albo po prostu płomienia. Ja jednak, tak się złożyło, wybrałem postać, którą być może znacie, młodzieńca o rudych włosach, z tym nie​- określonym czymś w sobie. Mężczyzna przez chwilę przyglądał mi się ze zdumieniem (i, pozwolę sobie zauważyć,

podziwem). Wiedziałem, że przez ludzką postać dostrzega we mnie dziecko Ognia. Demona, jak wolicie, choć takmiędzy nami, różnica między bogiem a demonem zależy od punktu widzenia. – Jesteś prawdziwy? – zapytał w końcu. Cóż, to akurat rzecz względna. Do pewnego stopnia wszystko jest prawdziwe, rozumiecie, nawet (a może zwłaszcza) sny. Jednaknie potrafiłem rozmawiać. W Chaosie to niepotrzebne. Nie spodziewałem się też mocy, z jaką odczuwałem fizyczność; odgłosy (wiatr, chrzęst śniegu pod nogami, kroki zająca gdzieś na zboczu niedalekiego wzgórza), widoki; kolory; zimno; strach… Strach tak, to chyba był strach. To pierwsze uczucie, którego naprawdę doznałem. Chaos w najczystszej formie jest pozbawiony uczuć, działa, kierując się wyłącznie instynktem. Chaos w najczystszej formie nie myśli. I dlatego przybiera kształt tylko w obliczu zagrożenia, znajdując go w myślach wroga, w jego najskrytszych lękach. Niemniej stanowiło to ciekawe doświadczenie – acz nieco klaustrofobiczne – trwać w jednej fizycznej postaci, poddać się wynikającym z tego ograniczeniom; czuć zimno, być niemal oślepiony blaskiem, doświadczać tych wszystkich wrażeń. Na próbę poruszyłem rękami i odważyłem się odezwać. Udało się. Mimo to z perspektywy czasu nie mogę oprzeć się myśli, że gdybym naprawdę chciał się wtopić w otoczenie, wymyśliłbym sobie jakieś ubranie. Zadrżałem. – Na Goga i Magoga, ależ zimno. Chyba mi nie powiesz, że ludzie osiedlają się tutaj z własnej woli? Przewiercał mnie spojrzeniem jednego oka, błękitnego, zimnego, niezbyt przyjaznego. Zerknąłem na aurę za jego plecami; nie było w niej strachu, tylko spryt i czujność. – Jesteś Loki, prawda? – zagaił. Wzruszyłem nowymi ramionami. – Czymże jest imię? Czy róża byłaby mniej dziewicza i różowa, gdyby nazywała się inaczej? A skoro już rozmawiamy, czy mógłbyś łaskawie pożyczyć mi coś do ubrania… Zrobił to – dał mi spodnie i koszulę, które wyjął z plecaka, a które dość mocno cuchnęły kozą. Włożyłem je, krzywiąc się od zapachu, a mój nowy znajomy przedstawił się jako Odyn, jeden z synów Bora. Oczywiście znałem go ze słyszenia i z daleka obserwowałem jego karierę. Podglądałem sny. Nie byłem pod jakimś szczególnym wrażeniem, ale jego ambicja i bezwzględność stanowiły pewien potencjał. Zaczęliśmy rozmawiać. Opowiadał o swojej pozycji Generała w Asgardzie. Pięknymi słowami malował obraz niebiańskiego fortu i jego mieszkańców, opowiadał o światach do zdobycia, o bezcennych nagrodach, a potem poruszył temat sojuszu przeciwko olbrzymom, zbuntowanym Wanom, Gullveig-Heid i wodzom, którzy zagnieździli się na Obrzeżach. Nie mogłem powstrzymać śmiechu. – Nie sądzę. – Dlaczego nie? Wyjaśniłem, że lord Surt nie jest raczej typem sprzymierzeńca. – Ksenofob to mało powiedziane; nie sposób wyrazić słowami jego nienawiści do obcych. W dodatku wasza forma życia zrodziła się z lodu. Poza tym nie ma szans, żebyś skłonił go do sojuszu z kimś, kto zjawił się na świecie nago, w krowiej ślinie.

– Ale moglibyśmy pertraktować – zaczął Odyn. – Surt nie pertraktuje. To pierwotna siła. Sprowadza Ład we wszelkich możliwych formach do cząsteczek podstawowych. Nienawidzi was wszystkich równo, od najpotężniejszego władcy po najmniejszą mrówkę. Obrażacie go, żyjąc i myśląc. Nie przekonasz go. Nie namówisz. Jedyne, co możesz zrobić, jeśli masz choć odrobinę oleju w głowie, to schodzić mu z drogi. Odyn się zamyślił. – A jednakty przyszedłeś. – I tu mnie masz. Byłem ciekaw. Oczywiście, że nie rozumiał. Najbardziej zbliżał się do Chaosu za sprawą jego brata – Snu. Prymitywni ludzie zawsze wyobrażają sobie bogów na swoje podobieństwo; w najlepszym wypadku widzą ich jako wojowników z mentalnością małego watażki. Choć inteligentny, Odyn, widziałem to wyraźnie, nigdy nie pojmie, nie ogarnie skali i wielkości Chaosu – a przynajmniej nie do Zmierzchu Bogów, Końca Światów, a wtedy będzie już za późno. – Zapanuję nad światami – powiedział. – Mam władzę, złoto i runy. Mam najlepszych wojowników, o jakich słyszały wszelkie światy. Mam Księżyc i Słońce. Mam bogactwa podziemnych ludów… – Lorda Surta to nie interesuje – wpadłem mu w słowo. – Zrozum, mówimy o Chaosie. Nie ma formy, ładu, zasad. Nic nie trwa w tym samym aspekcie fizycznym. To wszystko, na czym ci tak bardzo zależy: złoto, broń, kobiety, wojny, widziałem je w twoich snach, dla niego nie znaczą nic. W oczach Surta to tylko kosmiczne śmiecie, kawałki drewna na fali oceanu. – Chwilowo daj sobie spokój z Surtem – poradził. – Może rzeczywiście masz rację, jeśli chodzi o niego. Ale ty? Moim zdaniem ktoś taki jakty byłby dla nas cennym nabytkiem. – Na pewno. Co z tego będę miał? – Cóż, po pierwsze wolność. Wolność i mnóstwo okazji. – Wolność? Litości. Myślisz, że nie jestem wolny? Zaprzeczył ruchem głowy. – Mimo że jest tyle światów do odkrycia, do stworzenia, ty musisz tkwić w jednym miejscu przez cały czas. Jesteś tylko więźniem tego całego Surta, kimkolwiekjest. Usiłowałem tłumaczyć: – Chaos jest źródłem tworzenia, wszystko inne to tylko okruchy. Kto chciałby zamieszkać w śmietniku? – Lepiej być królem w rynsztoku niż niewolnikiem w pałacu – zauważył. Jak widzicie, już wtedy czarował tym swoim giętkim językiem. A potem snuł opowieści o światach, które odwiedził: o Midgardzie zamieszkanym przez ludzi, gdzie Asowie już zaczynali cieszyć się czcią boską; o mieszkańcach Świata Podziemnego, którzy w pocie czoła wydobywają z wnętrza ziemi złoto i klejnoty; o Yggdrasilu, Drzewie Świata, z korze​niami głęboko w Zaświatach, z koroną w chmurach Asgardu; o olbrzymach lodu, o Morzu, o krainach hen, daleko. To wszystko tylko czeka na zdobywcę, opowiadał; wszystko takie nowe, gotowe do spalenia. To wszystko może być moje, ale mogę też wrócić do Chaosu i przez całą wieczność pucować buty Surta… – Czego ode mnie chcesz? – zapytałem. – Twoich talentów – odparł. – Wanowie dali mi wiedzę, ale nawet runy to nie wszystko.

Stworzyłem ten świat z krwi i z lodu. Dałem mu zasady i sens istnienia. Teraz muszę chronić to, co stworzyłem, albo przyglądać się, jak ponownie pogrąża się w anarchii. Jednak Ład nie przetrwa sam z siebie, jego prawa są zbyt surowe, zbyt nieugięte. Ład jest jak lód, który spowija życie bezruchem. Teraz, gdy znowu zapanował pokój między Asami i Wanami, lód powróci. Nadejdzie stagnacja. Moje królestwo pogrąży się w mroku. Nie mogę sobie pozwolić na łamanie własnych praw i dlatego chcę mieć u boku kogoś, kto, w razie potrzeby, złamie je za mnie. – Pytam ponownie: co dostanę w zamian? Uśmiechnął się pod nosem i odparł: – Uczynię cię bogiem. Bogiem. Cóż, znacie przepowiednię. Odyn już nieśmiało zbierał hołdy za stworzenie światów i narodziny ludzkości. A zatem: Jesion, olcha – drewna moc, Taksię narodził człowiek. Ktoś tchnął duszę, ktoś dał język, Ktoś też dał mu ogień. Zakłada się powszechnie, że tym trzecim, który dał ogień, był niżej podpisany. Cóż, rzeczywiście zdarzało mi się robić różne rzeczy, ale nie wezmę na siebie winy za ludzi ani za cokolwiek z nimi związanego. Nie mam pojęcia, skąd się wzięli, ale na pewno nie za sprawą kilku gałązeki niżej podpisanego. Bez względu na to, co przepowiednia miała na myśli, nie można tego traktować dosłownie. To jednak popularna legenda, która zresztą ugruntowała reputację Odyna jako tatusia nas wszystkich. Na razie jednakwróćmy do mojej opowieści o boskości, którą obiecał mi Odyn. No cóż… Ma trochę racji, jeśli chodzi o Chaos, pomyślałem. Bycie samodzielną jednostką ma jednak pewne zalety. W Pandemonium na zawsze miałem być jedynie iskrą w palenisku, żarem, kroplą w morzu stopionych marzeń. W nowym świecie Odyna mógłbym zostać, kim tylko zapragnę: sprawcą zmian, Ogniem, cudotwórcą. Bogiem. Co rzeczywiście brzmiało bardzo kusząco, ale… – Oczywiście, nie mógłbyś nigdy wrócić – dodał. O tym też myślałem. Miał rację. Może i w Chaosie nie ma zasad jako takich, ale prawa to co innego. Wiedziałem, że władcy Pandemonium dopadną tych, co je łamią. Mimo wszystko… – Niby jakmieliby się dowiedzieć? Sam powiedziałeś, że jestem tylko kroplą w morzu. – Och, przydałby się dowód twojej dobrej woli – stwierdził Odyn. – Spójrz na to z mojej strony. Wystarczająco trudno będzie mi wytłumaczyć obecność nowego boga innym Asom. Muszę być pewien twojej lojalności, zanim otworzę przed tobą bramy Asgardu. – Oczywiście – mruknąłem. Litości, pomyślałem. Lojalność, honor, prawda, dobra wola – to wszystko elementy Ładu. Dzieci Chaosu ani ich nie potrzebują, ani nie rozumieją. Ale Stary jakimś cudem wiedział, co chodzi mi po głowie. – Nie chcę, żebyś dawał mi słowo – zaznaczył. – Ale muszę mieć jakąś gwarancję. Symbol

przymierza, że takpowiem. Wzruszyłem ramionami. – Jaki symbol? – zapytałem. – Taki – odparł i nagle poczułem, jak coś przeszyło moje ramię i jednocześnie uderzyło mnie z taką siłą, że upadłem na plecy w śnieg. Zamigotało mi przed oczami. Później dowiedziałem się, że to się nazywa ból, ale już wtedy zdałem sobie sprawę, że nie jestem jego fanem. – Co to, na Pandemonium? Oczywiście pod postacią Ognia nigdy nie doświadczyłem bólu. Pod wieloma względami nadal byłem bardzo niewinny. Jednak nawet wtedy wiedziałem, że mnie zaatakowano, i przyjąłem pierwotną postać, gotów wrócić do Pandemonium. – Nie radzę – mruknął Odyn, widząc, co zamierzam. – Nosisz teraz mój znak. Moją magię. Jesteśmy braćmi, czy ci się to podoba, czy nie. Ponownie przybrałem postać fizyczną i – do cholery! – okazało się, że znowu jestem nagi. – Nie ma mowy, żebym był twoim bratem – prychnąłem. – To braterstwo krwi – wyjaśnił. – Czy raczej braterstwo magii, jeśli takwolisz. Dotknąłem ramienia. Nadal bolało. Teraz jednak na skórze widniało znamię, jakby mieniący się fioletem tatuaż. Ból zanikał, ale znakw kształcie złamanej gałązki, nie. – Co to jest? Odyn przysiadł na głazie. Nie wiedziałem, co mi zrobił, ale pochłonęło to mnóstwo magii. Wyraźnie pobladł, jego twarz stała się niemal bezbarwna. – Powiedzmy, że to dowód twojej lojalności – odparł. – Teraz wszyscy Asowie noszą takie znamię. Wanowie zdradzili nam ich nazwy, nauczyli, jak ich używać. Twoja runa to Kaen, ogień, idealna, moim zdaniem, zważywszy na twój demoniczny charakter. – Nie potrzebuję żadnego znaku – zaprotestowałem. – Te twoje runy – wskazałem fioletowe znamię – to tylko kilka liter z języka Chaosu. Nie potrzebuję ich, żeby robić to, co robię. Sięgam do Chaosu u jego źródła. – Nie w tym świecie, nie w tym ciele. Aspekt determinuje to, co możesz zrobić. – Och. – O tym nie pomyślałem. No jasne, magia w najczystszej postaci istnieje tylko w królestwie Chaosu i Snu. Tutaj musiałem sobie na nią zapracować. Praca. Domyślałem się już, że podobnie jakbólu, jej też będę się starał za wszelką cenę uniknąć. – Tego nie było w naszej umowie – zauważyłem. Ale wiedziałem już, że stary chytry lis mnie załatwił. Kiedy naznaczył mnie runą, część mojej magii zlała się z jego mocą. Gdybym teraz wrócił do Chaosu, poznaliby, że ich zdradziłem. I taknie miałem innego wyjścia, niż przyjąć jego propozycję boskości. – Ty draniu. Wiedziałeś, że takbędzie – mruknąłem. Odyn uśmiechnął się lekko. – A zatem jesteśmy też braćmi w oszustwie. Ale powiedziałem prawdę – zaznaczył. – Nigdy nie zapomnę, co jestem ci dłużny. Nigdy nie uniosę kielicha do ust, nie upewniwszy się, czy masz co pić. Cokolwiek każe ci zrobić twoja gwałtowna natura, zapewniam, że moi ludzie nie podniosą na ciebie ręki. Będziesz dla mnie jak brat. Pod warunkiem że obiecasz mi posłuszeństwo, ma się rozumieć. I co miałem począć? Dałem mu słowo. Nie żeby taka obietnica szczególnie dużo znaczyła, czy to dla demona, czy dla boga. Ale naprawdę mu służyłem. Służyłem mu dobrze, choć przez

połowę czasu sam nie wiedział, czego naprawdę chce. I nawet kiedy wycofał się z umowy… Ale o tym później. Na razie niech wystarczy: nigdy nie ufaj bratu.

LEKCJACZWARTA Witamy serdecznie Nigdy nie ufaj przyjacielowi. Lokabrenna I TAK PRZYBYŁEM DO ASGARDU, gdzie Odyn przedstawił mnie moim nowym przyjaciołom, dwadzieściorgu trojgu pozostałym Asom i Wanom. Wszyscy bez wyjątku eleganccy, wypieszczeni i odkarmieni, w futrach, jedwabiach i brokatach, obwieszeni złotem i klejnotami, i ogólnie biorąc, bardzo z siebie zadowoleni. Zapewne słyszeliście o Asgardzie. W światach aż huczało od opowieści o jego ogromie, wspaniałości, o dwudziestu czterech dworach, po jednym dla każdego bóstwa, o ogrodach, piwnicach, stajniach. Była to cytadela, wzniesiona na skale tak wysoko nad równiną, że zdawała się chmurą na niebie; dom słońca i tęczy, do którego dostać się można jedynie Tęczowym Mostem, łączącym Asgard z Midgardem, Światem Środka. Tak przynajmniej wieść niesie. I rzeczywiście, robił wrażenie. Ale w tamtych czasach był niewielkim skupiskiem drewnianych budynków za palisadą, a jego główną ochronę stanowiła lokalizacja. Z czasem się rozrósł, lecz wtedy ciągle wyglądał jakosiedle pierwszych osadników – bo też tym właśnie był. Spotkaliśmy się na dworze Odyna, ogromnej, ciepłej sali o łukowatym sklepieniu, z długim stołem, dwudziestoma trzema krzesłami i pozłacanym tronem u szczytu. Każdy miał swoje miejsce, tylko ja nie. Powietrze przesycał zapach dymu, potu i piwa. Nikt nie zaproponował mi niczego do picia. Spoglądałem na otaczające mnie zimne twarze i pomyślałem: O nie, w tym klubie nie przyjmują nowych członków. – Oto Loki – przedstawił mnie Stary. – Od dziś jest członkiem naszej rodziny. Powitajmy go więc serdecznie i nie wypominajmy mu niezbyt fortunnego pochodzenia. – Jakiego znowu niefortunnego pochodzenia? – zainteresował się Frej, przywódca Wanów. Pomachałem wszystkim na powitanie i wyznałem, że pochodzę z Chaosu. Sekundę później leżałem na wznak, a dwa tuziny mieczy wycelowano w części ciała, które wolałbym zachować nienaruszone. – Au! – W przeciwieństwie do innych doznań zmysłowych, które stopniowo odkrywałem, ból nie przypadł mi do gustu. Rozważałem, czy to nie jakiś rytuał inicjacyjny, zabawa, a nie poważna sytuacja, ale potem spojrzałem na ich twarze: zmrużone oczy, wyszczerzone zęby… Jasna sprawa, pomyślałem. Naprawdę mnie nie lubią. – Sprowadziłeś do Asgardu demona? – wysapał Tyr, dowódca wojskGenerała. – Oszalałeś? To szpieg. I pewnie też zabójca. Moim zdaniem powinniśmy od razu poderżnąć mu gardło. Odyn zgasił go wzrokiem. – Puść go, kapitanie. – Chyba żartujesz – żachnął się Tyr.