mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Hieber Leanna Renee - Percy Parker 1 - Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Hieber Leanna Renee - Percy Parker 1 - Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 354 stron)

Hieber Leanna Renee Percy Parker 01 Dziwna i piękna opowieść o Percy Parker Ją nawiedzają głosy umarłych. Jego wybrała starożytna bogini, by chronił świat przed wysłannikami ciemności. Razem muszą zatrzasnąć wrota piekielnej otchłani, połączeni miłością i przeznaczeniem w wiktoriańskim Londynie pełnym ludzi, duchów i demonów… Persefona Parker jest inna. Ma śnieżnobiałe włosy i niesamowity dar… W mrocznym sercu Londynu wznosi się gmach Akademii Ateńskiej. Przekraczając jej próg, dziewiętnastoletnia Persefona lęka się, co ją tam czeka. Nie słyszała o tajemniczym profesorze Alexim Rychmanie, o gęstniejących ciemnościach i budzących grozę nadprzyrodzonych siłach, przeciwko którym wybrańcy tacy jak Alexi trzymają straż. Ma nadzieję, że sklepione kamienne wejście do Akademii to wrota do nowego życia, jakże innego od tego, jakie znała. I zaproszenie do romantycznego i niebezpiecznego tańca na granicy życia i śmierci…

Prolog Londyn, 1867 Londyńskie powietrze było szare. Nikogo to nie dziwiło. Jednak pospolite oko nie umiało dostrzec szczególnej ociężałości atmosfery ani niezwykłej wagi grafitowych chmur. Tego wyjątkowego dnia niebo było brzemienne potężnym wichrem, bowiem Strażnicy musieli znaleźć nowe wcielenia. Nadciągnęli do Londynu i ów obfity w duchy wicher zaczął krążyć po zaułkach miasta, bezlitosny, dociekliwy. Z ulicy w ulicę, rozpychając plebs i wytworne towarzystwo, torując sobie kuksańcami drogę wśród tłumu na targowiskach i pędząc co sił brudnymi uliczkami, duchy szukały swoich wybrańców. W oknie pańskiej posiadłości nagle sama zapłonęła świeca. Cichy okrzyk chłopca przywołał do bawialni matkę. Podobne dźwięki rozlegały się w innych częściach miasta. Oddech, gwałtownie wciągany z zaskoczenia, przechodził w rozbawione chichoty, zanim wyciszyła je powaga. Jeden po drugim wybrańcy zostali pojmani. Szóstka. Piątka... Gdzie jest Czwórka? Aha... Czwórka. Teraz Trójka. Samo, bez opieki, każde z dzieci opuszczało dom i ruszało przed siebie. Dwójka. Szukając ostatniego elementu, największy z posesorów zawahał się, niepewny myśliwy. Chwila zastanowienia.

I wreszcie... najbystrzejszy, najśmielszy, najbardziej obiecujący polów dnia. Jedynka. Gotowe! Westchnienie ulgi. Ohydna londyńska mgla zaczęła powoli rzednąć. Tylko szybujący w górze ptak dostrzegł tych sześcioro przyciąganych ku centrum Londynu. Kluczyli w labiryncie turkoczących powozów, przekraczali ostrożnie kałuże. Nowymi oczami rozglądali się po pełnych wrzawy kupieckich ulicach i statecznych alejach i widzieli osobliwe rzeczy. Wszędzie były duchy. Przepływając przez ściany i okna, fruwały w powietrzu, przechadzały się obok niczego nieświadomych par! Po kolei każda z przejrzystych postaci zwracała się do dzieci, które patrzyły zdziwione i przestraszone, kiedy zjawy w powiewnych łachmanach z różnych epok kłaniały się im z szacunkiem, jakby mijały członków rodziny królewskiej. Prowadzona z różnych krańców miasta, według jakiegoś tajemnego wzoru, grupka wybrańców spotkała się na Moście Westminsterskim. Pozdrowili się milczącym skinieniem głowy albo dygnięciem, zdumieni swoją dziwną dojrzałością. Na młode twarze zakradł się wyraz podniecenia, tłumionego tylko przez zakłopotanie, gdy mierzyli wzrokiem nowych towarzyszy, oceniając ich stroje - od wykwintnej odzieży po skromne sukienki - i pozycję społeczną, najwyraźniej tak różną jak wygląd. Chuda, wysoka dziewczynka z brązowymi, gładko upiętymi włosami rozglądała się, jakby czegoś szukała. Mięła w palcach fałdy płóciennej sukienki i kołysała się na obcasach bucików zapiętych na guziki. To właśnie jej nieśmiały głos przerwał w końcu milczenie: - Witajcie, mam na imię Rebecca. Gdzie jest nasz przywódca? Mocno zbudowany, rumiany chłopak w kaszkiecie i kamizelce, z podwiniętymi do łokci rękawami koszuli wskazał na wylot ulicy. - Witaj, Rebecco. Mam na imię Michael. To on?

Do czekającej na moście gromadki zbliżał się wysoki, dobrze ubrany młodzieniec o charakterystycznej urodzie. Ciemna czupryna prowadziła układy z wiatrem, dmącym mu prosto w twarz o ostrych rysach. Oczy, pozbawione wieku, nawet jeszcze ciemniejsze od włosów, płonęły. Czarny surdut sprawiał wrażenie, że to już nie dzieciak, a mężczyzna. Nowo przybyły podszedł bliżej. Ukłonił się, pewny siebie. Jego obecność zniewalała... i budziła jakieś złe przeczucia. Dźwięcznym, aksamitnym głosem, głębokim jak wody Tamizy, powiedział: - Witajcie. Jestem Alexi Rychman. To chyba najdziwniejszy dzień w moim życiu. - Zerknął na stojącą obok chudą szatynkę, która natychmiast się zaczerwieniła. - A ja Rebecca. Czuję dokładnie to samo. Alexi spokojnie odpowiadał na ich spojrzenia, nakłaniając wszystkich po kolei do przedstawiania się. - Elijah - oznajmił szczupły blondynek o ostrych rysach i niesamowicie błękitnych oczach. Miał na sobie atłasowe ubranie w prążki, które wyglądało zbyt zawadiacko, jeśli nie wręcz dandysowato na tak młodym chłopcu. Elijah był najwyraźniej najbogatszy z nich wszystkich. - Josephine - z miękkim francuskim akcentem przedstawiła się śliczna śniada brunetka, ubrana według najnowszej mody. Twarz dziewczynki otaczały dwa pasma białych włosów. - Michael - wtrącił rumiany chłopak o olśniewającym, zaraźliwym uśmiechu. - Lucretia Marie 0'Shannon Connor - rozległ się nieśmiały głos z irlandzką wymową. Jego posiadaczka wlepiała wzrok w kamienie bruku. Ciemnoblond włosy opadały na przestraszoną buzię. Prosta perkalowa sukienka świadczyła o niezamożnym domu. - Słucham? - Wąska, kanciasta twarz Elijaha jeszcze bardziej się wyciągnęła, o ile to możliwe. - Chyba możecie mówić do mnie Jane, jeśli to coś ułatwi - wymamrotała dziewczynka, wzruszając ramionami. Nadal na nikogo nie patrzyła.

- No, myślę - roześmiał się Elijah. W oczach Alexiego pojawił się błysk gniewu. - Przez całe życie uważałem, że zostanę uczonym. A wygląda na to, że jakieś siły wyższe mają inne plany. Nie sądzę, żeby ktoś z was wiedział, co powinniśmy zrobić? Wszyscy przecząco pokręcili głowami, równie wstrząśnięci swoim odmienionym przeznaczeniem jak i on. - Pozwólcie, że zadam dziwne pytanie. - Ton Alexiego był ostrożny. - Czy ktoś z was, przypadkiem... zaczął widywać duchy? - Tak! - krzyknęli zgodnym chórem, czując ulgę, że jeśli to obłęd, nie są w nim osamotnieni. - A słyszycie, co one mówią? - Nie - brzmiała jednogłośna odpowiedź. - Ja też nie. Dzięki Bogu, bo nigdy nie mielibyśmy spokoju. - Alexi westchnął. - Cóż, chyba już lepiej zbadać sprawę do końca. Ja... widziałem kaplicę. Ale nigdy w niej nie byłem i nie mam pojęcia, gdzie ona jest. Rebecca, nadal się rumieniąc, podsunęła: - Myślę... myślę, że kruk może nas poprowadzić. Kołujący nad nimi czarny ptak wyraźnie czekał. Nowi Strażnicy spojrzeli w górę i skinęli głowami, po czym ruszyli przez pełne gwaru i krzątaniny serce miasta. Kruk wylądował przed dostojną budowlą z czerwonego piaskowca, z napisem: „Akademia Ateńska". Ukazała się im znienacka, wciśnięta zaskakująco pomiędzy o wiele mniej ciekawe domy. Zamknięte na głucho okiennice kilku pięter mówiły, że w środku nie ma ani wykładowców, ani uczniów. W końcu trwały jeszcze letnie wakacje. A jednak gmach nie świecił pustkami. Okupowały go duchy. Kiedy otworzyły się szerokie drewniane drzwi, właśnie duchy wskazały przybyszom drogę. Jakby wszystko tutaj tylko na nich czekało. Przepuściwszy pozostałych, Alexi jeszcze zwlekał z wejściem. Przypatrywał się bacznie temu, co wyglądało na zwyczajną szkołę, z klasami i rozległymi holami, w nadziei że znajdzie dalsze wskazówki. Kiedy wreszcie stanął w drzwiach

kaplicy, świece na ołtarzu buchnęły jasnym płomieniem. Dziewczynki gwałtownie wciągnęły oddech. Uniósł dłoń i świece zgasły. Zmarszczył brwi. Uważał się za zwolennika naukowych metod i dowodów. Takie zjawisko przeczyło jego wiedzy o realnym świecie. Biała, jasna kaplica była pusta, tylko wysoko, nad skromnym ołtarzem, widniał wizerunek gołębicy. Nagle w powietrzu zrobiła się dziura. Czarny punkt rósł, aż przybrał kształt prostokąta. Tajemnicze wejście rozwarło się z szelestem rozdzieranego papieru. Bez wątpienia prowadziło do miejsca dziwniejszego niż cokolwiek, co w życiu widzieli. Dzieci zbliżyły się w milczeniu. - To musi być święta przestrzeń tylko dla nas - cicho zasugerował Michael. Zajrzawszy do środka, dostrzegł schody, które wiodły gdzieś w dół, skąd przyzywało ich światło. Alexi zacisnął zęby i stanowczym krokiem ruszył naprzód. Pozostali podążyli za nim. Znaleźli się w okrągłej sali otoczonej korynckimi kolumnami. Tonęła w półmroku, jakby była miejscem na granicy czasu, snem. Witraż nad ich głowami przedstawiał już nie gołębicę, ale jakiegoś innego ptaka, wielkiego i płomiennego. Na kamieniu pod witrażem wyryte było pióro z jakąś inskrypcją. Alexi głośno odczytał: - „W ciemnościach wrota. W połączonych duszach krąg ognia. Nieśmiertelna siła w śmiertelnych sercach. Sześcioro, by uciszyć zmarłych, którzy nie znaleźli spokoju. Sześcioro, by osłonić żywych, którzy nie znajdują spokoju". W tej samej chwili zapłonął krąg błękitnego ognia. Wszyscy gwałtownie wciągnęli oddech. Tylko Alexi z zaciekawieniem przyglądał się niebieskiej pożodze i rozważał, jakim cudem coś podobnego w ogóle jest możliwe: na wysokości kilku cali od posadzki płomienie otaczały ich idealnym kołem. I w ogóle nie grzały. - Popatrz! - krzyknęła Rebecca, wskazując jego ręce. Był tak zajęty rozważaniami nad chemicznym składem dziwnego zjawiska, że nie zauważył wijących się błękitnych smużek,

które ulatywały z jego dłoni i spływały do kręgu. Znowu rozległ się szelest rozdzieranego papieru, tym razem o wiele głośniejszy. W progu nowych wrót stanęła niemożliwa do opisania post|ć. Alexi zapomniał o błękitnych płomieniach i niepojętym fakcie, że to on jest ich źródłem. Zapomniał o swoich burzliwych logicznych rozmyślaniach. Mógł tylko patrzeć, oszołomiony. Jego umysł, ciało i serce eksplodowały nieznanymi uczuciami. Kobieta była wysoka, gibka, jaśniała blaskiem mocy i miłości. Rysy miała doskonałe niczym posąg, a włosy złociste. Nie, to był połyskliwy brąz. Nie, głęboka czerwień... Przechodziła z jednej barwy w drugą, oszałamiając nieziemską urodą, jakby promieniowała wszystkimi kolorami naraz. Powłóczyste warstwy zwiewnej tkaniny spowijały idealne ciało, mieniły się różnymi odcieniami. Oczy nieznajomej, kryształowe światła, lśniły i przyciągały. Nie mogła być nikim innym, tylko istotą boską. Przemówiła. W jej głosie rozbrzmiewało echo wszystkich żywiołów, gwiezdna orkiestra. - Moi najmilsi. Nie mam wiele czasu, ale muszę pasować was na Strażników. Czynię to od pradawnych czasów, odkąd wasz krąg rozpoczął Wielkie Dzieło. Nie będziecie pamiętać tych, którzy przyszli przed wami. I niczego, co was poprzedzało. Ale przeszłość was wywyższa. Jesteście bohaterami swojej epoki. Zostaliście wybrani, bo wasze śmiertelne serca są odważne i silne. Nie było dotąd bardziej przełomowych czasów niż to stulecie, tu, w tym mieście. Wasz świat wypełniają nowe idee, nowa nauka, nowe spojrzenie na Boga i ludzkość... a co najważniejsze, na duchy. Nigdy tyle o nich nie mówiono. Wy jesteście tymi, którzy muszą stawić im czoło. Zwróciła spojrzenie na Alexiego, a on wstrzymał oddech. W jej oczach jak klejnoty błysnęły łzy. Zamieniły się najpierw w rubiny, potem w szmaragdy, potem w szafiry, aż spłynęły po idealnie pięknych policzkach i zanim zniknęły, zadzwoniły o kamienną posadzkę. Odruchowo wyciągnął dłoń, by ich dotknąć, chociaż stojąca we wrotach kobieta była zbyt daleko.

- Alexi, jesteś przywódcą. W tobie żyje to, co pozostało z mojej prawdziwej miłości, uskrzydlona potęga i światło: -pierwszy Feniks pradawnych czasów. Zamordowany przez zawistny Mrok, spalony żywcem. Jego wielka moc została strzaskana, ale nie unicestwiona. Ogień, buchający ci z rąk, jest twoją bronią. Przed wiekami użyto go przeciw tobie, ale teraz panujesz nad tym żywiołem. Zostałeś z niego odrodzony. Moja miłość nadal w tobie żyje, szlachetny Alexi. Stoczysz bój z Mrokiem, niosąc wieczny płomień naszej zemsty. - Odwróciła się ku pozostałym i płuca Alexiego odzyskały zdolność oddychania. - Moc, która w was zamieszkała, pochodzi od wielkich istot dawnych dni: muz, sił Piękna. Odważyły się pójść za pokonanym Feniksem, jego wierne czcicielki, by powstrzymać chaotyczny Mrok przed wtargnięciem do tego świata. Wy jesteście nową Strażą. I to zadanie należy do was. - Strażą? - powtórzyła niepewnie Rebecca. - Tak, to właśnie będziecie robić: strzec żywych przed umarłymi błąkającymi się po ziemi, których teraz widzicie, a nie możecie usłyszeć. Macie pilnować równowagi pomiędzy tą i tamtą stroną. Na tym polega Wielkie Dzieło. Nieokiełznany Mrok zechce zawładnąć waszym miastem i jego okolicami. I zawładnie, jeśli nie pokonacie jego emisariuszy. Wytrwajcie, walka będzie straszliwa. Mrok spróbuje zerwać pieczęcie na granicy światów. Jednak byście mogli stawić temu czoło, musi wypełnić się przepowiednia. Dołączy do was ktoś siódmy. Przyjdzie równa wam towarzyszka i obudzi nowy świt. Nagle wyrocznia drgnęła, jakby czymś ugodzona. Alexi rzucił się ku niej, chcąc ją bronić albo pocieszać, sam nie wiedział, ale boska zjawa wyciągnęła rękę i stanął jak wryty. - Musicie wiedzieć, że nadejście siódmej oznacza wojnę. Żadne z dzieci nie zdołało powstrzymać dreszczu grozy, mimo że nie do końca pojmowały znaczenie tych słów. - Kim jesteś? - zapytał Alexi. W jego głosie dźwięczała tęsknota, której nie potrafił ukryć.

Zamiast odpowiedzi, kobieta posłała mu smutny uśmiech. - Alexi, najdroższy, mam nadzieję, że ją rozpoznasz, kiedy się pojawi. I że ona rozpozna ciebie. Czekaj na nią, ale strzeż się. Ona nie przyniesie rozwiązania, nadejdzie zagubiona, wystraszona. Mimo mojej opieki znajdzie się w niebezpieczeństwie, będzie szukać schronienia. Grożą wam pułapki, zdrada, zwodzenie na manowce. Bądźcie ostrożni, moi drodzy. Serca śmiertelników są omylne. Szukajcie siódmej z rozwagą, bo jeśli błędnie wybierzecie, nadejdzie koniec waszego świata. - A znaki... na pewno będą jakieś znaki?! - Chłopiec, który przedstawił się jako Michael, nie potrafił powstrzymać rozpaczliwych pytań. - I kiedy ona nadejdzie? Skąd mamy wiedzieć, jak i z czym walczyć? - Do bitwy z knowaniami Mroku powiedzie was wewnętrzny instynkt. Ale nie zawsze będziecie walczyć. Jesteście nadal sobą. Wasze życie i myśli nie ulegną zmianie, chociaż wzbogacą się dzięki duchom, które w was zamieszkały. Teraz wszyscy posiadacie jakąś szczególną moc. Spojrzała na Josephine i nazwała ją Artystką. Potem zwróciła się do Jane-Uzdrowicielki i do Rebecki-Intuicji. Mi-chaelowi nadała miano Serca, Elijahowi - Pamięci. Na koniec zaś Alexiemu - miano Mocy. - A znaki, wieszczące jej nadejście...? Szukajcie wrót. Takich jak te. One są wskazówką. Ale nie przekraczajcie ich progu - przestrzegła, wiodąc wokół bolesnym spojrzeniem. -Doprawdy, nie chcielibyście się tu znaleźć. Ujrzycie te wrota -wspólnie, wszyscy, na pewno, gdy nadejdzie pora. Nie wiem, kiedy to będzie. Jestem potężna, jednak tylko wielki Kosmos jest wszechmocny. Tam, gdzie przebywam, za nieznanymi ma- pom wodami, czas płynie inaczej. Nie martwcie się, siódma zostanie postawiona na waszej drodze. Ale gdy już się pojawi, nie będziecie mieli wiele czasu. Rozpęta się straszliwa nawałnica. Nagle z ciemnych wrót dobiegł dźwięk mrożący krew w żyłach. Kobieta trwożnie zerknęła za siebie. - Jak się nazywasz? - nalegał Alexi, desperacko próbując dowiedzieć się czegoś więcej.

Uśmiechnęła się smutno, jaśniejące oczy raz jeszcze zmieniły barwę. - To nie ma znaczenia. Nosimy tyle imion przez wieki... każdy z nas. - Rozejrzała się po gromadce dzieci, aż jej wzrok znowu spoczął na Alexim. - Bądźcie ostrożni, zwłaszcza ty, mój najdroższy. Słuchajcie waszych instynktów i się nie rozstawajcie. Nadciąga wojna. Nie jest tak, jak myślicie. Piekło nie znajduje się w dole, ono nas otacza, coraz silniej napiera. I wkrótce tu wtargnie. Kiedy to się stanie, siódma będzie z wami albo umrze na próżno. - Umrze?! - krzyknął Alexi. Wyglądało, że to nie koniec zapowiadanych okropności. Kobieta znowu się uśmiechnęła, mądrze, smutno. - Trzeba umrzeć, żeby odzyskać życie. - Posłała Alexiemu pocałunek i już jej nie było. Święta przestrzeń zniknęła. Oszołomione dzieci znalazły się z powrotem w pustej kaplicy. W przytłaczającym milczeniu, jedno za drugim, wyszły na cichą londyńską uliczkę i wymieniły przestraszone spojrzenia. Nie oglądając się na pozostałych, Alexi ruszył przed siebie. W powietrzu dawało się wyczuć coś gorzkiego, jakiś znak, że rozsądniej jest się nie rozstawać, ale nim szarpały emocje, których nie umiał odczytać. Zawstydzony własną bezradnością, nie potrafił stanąć przed nowymi przyjaciółmi. Rebecca pobiegła za nim, nawet wołała go po imieniu. Nie zatrzymał się. Dudniło mu w głowie. Pragnął zamknąć się gdzieś na trzy spusty, żeby powróciły dawne zwyczajne dni, kiedy mógł spokojnie zgłębiać sekrety nauki. Ale przecież wyrocznia - bogini - wyznaczyła mu zadanie do wypełnienia. Miał być przywódcą. Nowa siła, która rozpływała się po jego ciele, nie była w stanie uciszyć wewnętrznego wzburzenia. Kręciło mu się w głowie, serce biło jak młotem. Wracał do swojej rodzinnej posiadłości, w ciągu jednego popołudnia przemieniony z chłopca w mężczyznę marzącego o kobiecie z innego świata.

I to był jego pierwszy błąd. W domu Alexi zastał chaos. Zupełnie jakby jakaś gniewna ręka z impetem uderzyła w hol i schody. U ich stóp leżała jego starsza siostra Alexandra; fałdy tafty, nienaturalnie wykręcone ciało. Babcia, jak zawsze w pięknym koronkowym żabocie, pochylała nad wnuczką surową twarz i przyciskała dłoń do serca. - Alexandra! - krzyknął Alexi, rzucając się do nich. Bał się dotknąć siostry, żeby nie zrobić jej większej krzywdy. Dziewczyna cicho jęczała, spoglądając przerażonym wzrokiem to na babcię, to na niego. Była sparaliżowana od pasa w dół. - Co się stało? - Coś strasznego - wydyszała chrapliwie stara pani Rychman z ciężkim rosyjskim akcentem. - Jakaś siła... Och, nie potrafię tego opisać. Przewaliło się tędy Zło. - Nagle jej oczy rozbłysły. Zawsze wykazywała budzącą lęk wiedzę. - Jesteś jakiś inny - powiedziała i dalej mówiła już po rosyjsku: - Ognisty ptak... w tym rzecz. Nadchodzą ciemności, mój chłopcze. A ty musisz je rozświetlić swoim ogniem. - Wciągnęła z drże- niem powietrze i osunęła się na ścianę. Nigdy więcej już nie odetchnęła. Alexiemu krew odpłynęła z twarzy. Czy mógł, uzbrojony w nową moc, zapobiec temu wszystkiemu? Czyżby klęska towarzyszyła mu od samego początku? Chciał zostać człowiekiem nauki, a nie... tym, kimkolwiek teraz był. Jak miał przewodzić innym, skoro nawet nie potrafił uwierzyć w to, co widział i słyszał? Był śmiertelnikiem, to jasne, takim samym jak jego poprzednicy. Zbliżająca się walka nie będzie łatwa. Ale ta potężna nieznajoma, ta tajemnicza siódma... Może to jego bogini powróci?

Rozdział 1 Londyn, 1888 Młoda kobieta, jakiej Londyn nigdy nie widział, wysiadła z powozu w pobliżu Bloomsbury i spojrzała na potężną fasadę z czerwonego piaskowca. Oszołomiona widokiem romańskiej twierdzy, która odtąd miała być jej domem, wspięła się na frontowe schody w portyku, ciągnąc za sobą torbę podróżną. Szczupła dłoń w rękawiczce pchnęła duże łukowate drzwi. Panna Percy Parker zatrzymała się na chwilę, po czym wkroczyła do środka. W holu Akademii Ateńskiej snuło się kilku młodych ludzi z papierami i książkami w rękach. Na wszystkich twarzach odmalowało się osłupienie, kiedy rozproszone światło jedynego żyrandola ukazało przedziwną drobną postać. Ciemnoniebieskie okulary osłaniały jej lodowatobłękitne oczy przed niepewnymi spojrzeniami, które nerwowo odwzajemniała. Głowa i dekolt były ukryte pod szalem, ale tylko maska mogłaby ukryć widmową bladość twarzy o pięknych rysach. Nagły brzęk kryształowych wisiorków żyrandola przerwał głęboką ciszę. Percy zerknęła do góry i ujrzała chłopca, równie bladego jak ona, unoszącego się wśród gazowych płomyków. Przejrzysty duch spłynął w dół na jej spotkanie. Było jasne, że młodzieńcy o umięśnionych ciałach, którzy niegrzecznie się na nią gapili, są całkowicie nieświadomi jego obecności. Ona sama tylko nieznacznie kiwnęła mu głową,

żeby ktoś nie pomyślał, że jest nie tylko dziwaczna z wyglądu, ale też szalona. Widmowy uczeń przemówił do niej z miękkim szkockim akcentem: - Lepiej porzucić aspiracje, panienko. Nigdy nie będzie panienka jedną z nich. I z pewnością nie jest jedną z nas. Co z panienki za licho? Percy napotkała puste spojrzenie ducha. W jej opalizujących oczach błysnął upór, kiedy słodkim, nieśmiałym głosem powiedziała w przestrzeń: - Czy ktoś byłby łaskaw pokierować mnie do gabinetu przełożonej? - Młodzieniec gapiący się na nią z rozdziawionymi ustami bez słowa wskazał korytarz po lewej stronie. Rzuciwszy mu uprzejme „Dziękuję panu", Percy pospiesznie się oddaliła, umykając przed wścibską ciekawością. Jedynymi dźwiękami, które się za nią niosły, był szelest spódnicy z błękitnej tafty i stukot obcasów o posadzkę holu. „Przełożona, panna Rebecca Thompson", informował wyraźny napis na wielkich drewnianych drzwiach. Percy przez moment łapała oddech, po czym zapukała. Po chwili znalazła się w gabinecie wypełnionym po brzegi książkami. Ostry głos kazał jej spocząć i natychmiast zatonęła w skórzanym fotelu. Za biurkiem siedziała surowa kobieta, ubrana skromnie w szarą wełnianą suknię. W średnim wieku, szczupła, miała wąski nos i wysokie kości policzkowe, które nadawały jej trochę ptasi wygląd. Zaciśnięte wargi wykrzywiał lekki grymas. Brązowe włosy upięte były ciasno na czubku głowy, z jednym niesfornym lokiem pozostawionym na skroni. Szaroniebieskie oczy przeszyły przyciemnione szkła okularów Percy. - Panno Parker, powiadomiono nas, że jest pani niezwykle inteligentną dziewczyną. Zapewne ma pani świadomość, że poprzednie opiekunki, nie wiedząc, co z tym fantem począć, uznały, że najlepiej będzie panią gdzieś wysłać. Nie zamierza pani zostać zakonnicą?

Percy nie miała czasu zastanowić się, czy było to pytanie sarkastyczne, czy próba zrozumienia, ponieważ przełożona mówiła dalej: - Wielebna matka zasięgała licznych informacji, zanim natrafiła na naszą akademię. Zważywszy na szczególne okoliczności, przyjęłam panią, mimo że ma pani już osiemnaście lat. Jest pani starsza od wielu spośród tych, którzy tu uczęszczają. Jestem pewna, że nie muszę pani tłumaczyć, panno Parker, iż większość kobiet w tym wieku nie widzi pożytku z zajmowania się... nauką. Mam nadzieję, że wie pani wystarczająco dużo o życiu poza klasztornymi murami, by to rozumieć. - Ostre spojrzenie panny Thompson nagle złagodniało i błysnęło w nim coś tajemniczego. - Musimy uznawać ograniczenia naszego świata, panno Parker. Oczywiście, ja akurat wolę prowadzić taką instytucję niż dom. Na tę porozumiewawczą uwagę Percy nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Jakby przełożona Akademii uznała je obie za osoby wyjątkowe: siebie z powodu stylu życia, a ją ze względu na dziwny los. Jednak ciepły ton wkrótce ochłódł. - Oczekujemy naukowej doskonałości we wszystkich dziedzinach, panno Parker. Wielebna matka twierdzi, że włada pani biegle kilkoma językami, ze szczególnym uwzględnieniem doskonałej znajomości łaciny, hebrajskiego i greki. Czy uważa pani, że tak jest w istocie? - Nie chciałabym mówić o sobie zbyt pochlebnie... - Wystarczy uczciwie. - Rozmawiam pły... płynnie w kilku językach - zająknęła się Percy. - Najbardziej lubię grekę. Dobrze znam francuski, niemiecki, hiszpański i włoski. Liznęłam odrobinę rosyjskiego, arabskiego, gaelickiego... No i kilka starożytnych mniej znanych dialektów. - Interesujące. - Panna Thompson z roztargnieniem stukała piórem o blat biurka. - Czy przypisuje pani swoje umiejętności językowe wyłącznie pracowitości? Percy zastanawiała się przez chwilę. - Może to zabrzmi bardzo dziwnie...

- Może to panią zadziwi, jak mało mnie dziwi, panno Parker - przerwała jej przełożona. - Proszę dalej. Jej ostry ton zbił Percy z tropu. - Od dzieciństwa pewne umiejętności miałam wrodzone. Kiedy tylko nauczyłam się czytać, czytałam w kilku językach, jakby były moją ojczystą mową. - Przygryzła wargę. - Obawiam się, że to brzmi dość nieprawdopodobnie. Na moment zapadła cisza. Jednak ku uldze Percy panna Thompson sprawiała wrażenie zupełnie niewzruszonej. - Jeśli faktycznie okaże się pani tak wyśmienitą lingwist-ką i pilną studentką, w przyszłym roku Ateny mogą zaoferować pani pracę nauczycielki praktykantki. - Och! - Twarz panny Parker się rozpromieniła. - To byłoby cudownie! Dziękuję za te wielkoduszne względy. - Dorastała pani w opactwie? - Tak. - Żadnej najbliższej rodziny? - Żadnej, proszę pani. - Wie pani coś o rodzicach? Czy jest powód...? Percy domyślała się, że to kolor jej skóry sprawił, iż przełożona zamilkła. - Chciałabym móc wyjaśnić, dlaczego mam taką bladą cerę. Ale to zagadka. Nic nie wiem o ojcu, a o matce powiedziano mi tylko, że była Irlandką. - To wszystko? Dziewczyna poprawiła się w fotelu. - Umarła w tej samej godzinie, kiedy oddała mnie pod opiekę sióstr. Może to był ciężki poród? Powiedziała matce przełożonej, że przyniosła mnie do klasztoru pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, ponieważ objawiła się jej Najświętsza Panienka i nakazała, by dziewczynka, która przyjdzie na świat, wyrosła na kobietę wykształconą. Mama powtórzyła to siostrom. Nie mogły odmówić prośbie konającej... - Percy odwróciła pełny bólu wzrok. - Dodała jeszcze, że osiągnęła cel, i umarła, jakby w tym momencie wypełniła swoje przeznaczenie.

- Rozumiem. - Panna Thompson zrobiła jakieś notatki. Dobrze, że Percy nie oczekiwała objawów współczucia albo serdeczności, bo nic takiego nie nastąpiło. - Panno Parker, Akademia Ateńska jest unikalna pod tym względem, że dostrzegamy wszystkie przymioty naszych studentów. To szkoła o modelu kwakierskim. Opowiadamy się za równością płci. Tak się składa, że wierzę, iż nauka nie wiąże się wyłącznie z książkami. Mam w zwyczaju pytać naszych uczniów, czy posiadają jakiś dar. Oprócz znajomości różnych języków ma pani jakieś szczególne talenty? Percy z trudem przełknęła ślinę. Na coś takiego nie była przygotowana. Każdemu innemu to pytanie pewnie wydałoby się zupełnie normalne, ale ona wiedziała, że daleka jest od przeciętności. - Mam dość dziwne sny. Przełożona zamrugała. - Wszyscy śnimy, panno Parker. Nic w tym nadzwyczajnego. - Nie. Oczywiście, że nie, proszę pani. - Chyba że te sny zamieniają się w wizje? Percy miała nadzieję, że przyciemnione szkła okularów skryły błysk paniki w jej oczach. Kiedy przed laty wielebna matka dowiedziała się o wizjach i duchach, zapominając o własnym szoku, przestrzegła wychowanicę, by nigdy nikomu o tym nie wspominała. Zwariowany na punkcie nauki, racjonalistyczny świat nie akceptował takich rzeczy. Percy wiedziała, że jej wygląd jest już wystarczająco osobliwy, a co dopiero gdyby jeszcze opowiadała, że spotyka zmarłych albo miewa widzenia. Te dziwactwa sprawiały, że czuła się samotna. Miała wielką ochotę zwierzyć się ze wszystkiego w nadziei, że przełożona spojrzy na nią życzliwym okiem. Jednak w ostatniej chwili przypomniała sobie straszny dzień, kiedy za ulżenie sumieniu zapłaciła eg-zorcyzmowaniem z klasztornego dziedzińca swego najlepszego przyjaciela, ducha Gregory'ego. Nigdy nie spotkała nikogo, kto to naprawdę rozumiał. Dlatego nie chciała, by kojarzono z nią wizje, i nie zamierzała się przyznawać, że widzi duchy.

Odchrząknęła. - Ci, którzy twierdzą, że miewają wizje, są albo świętymi, albo szaleńcami. Panna Thompson była najwyraźniej zaskoczona, na tyle, na ile jej patrycjuszowskie oblicze mogło to zdradzać. Uniosła jedną brew. - Jako wychowanka klasztoru nie uważa się pani za osobę religijną? Dziewczyna znowu poprawiła się w fotelu. Przełożona niechcący dotknęła kłopotliwego tematu. Percy nic na to nie mogła poradzić, ale poważnie zastanawiała się nad swoją wiarą. Tamte kobiety w jej opactwie, najstarszym działającym w Anglii, wytrzymywały niezliczone próby pod władzą imperium. Każda nowicjuszka czy siostra szczyciła się własną wytrwałością i wytrwałością swoich poprzedniczek. Ale Percy, przygarnięta sierota, była pod tym względem pozostawiona samej sobie. Mimo osobliwej bladości czuła się w klasztorze nie na miejscu. Jej żywe usposobienie z trudem poddawało się rygorom zakonnego życia. Tylko obecność elżbietańskiego widma, kochanego Gregory'ego, podtrzymywała ją na duchu. Nie, Percy wiedziała, że doktryna nie mogła wyjaśnić świata. Niepokojący sens przeznaczenia sprawiał jej ból, którego modlitwa nie potrafiła w pełni ukoić. Jednak w obecnych warunkach nie były to tematy odpowiednie do dyskusji. - Jestem kobietą... ducha, proszę pani. W żadnym razie nie zasługuję na miano świętej. I chciałabym wierzyć, że nie jestem szalona. Za oknem gabinetu panny Thompson rozległo się hałaśliwe krakanie. Percy aż podskoczyła. Na zewnętrznym parapecie rozsiadł się kruk. Jego szeroką czarną pierś znaczył ślad niezwykłego koloru. Nie przyglądała się dłużej, żeby się nie rozpraszać. Czekała, aż wzrok przełożonej znowu ją przygwoździ, co też wkrótce nastąpiło. - A więc sny, panno Parker? - Tak, proszę pani. Po prostu sny.

Panna Thompson coś zapisała i z zaciekawieniem zmarszczyła brwi na widok zapieczętowanego listu w aktach nowej studentki. Po chwili umieściła go skrupulatnie na samym dnie teczki i zanim Percy zdążyła się zastanowić, ciągnęła dalej: - Nie studiujemy tutaj snów, panno Parker. Dziewczyna taka jak pani nie ma dużego wyboru i dlatego radziłabym możliwie najlepiej wykorzystać czas spędzony tutaj. Wygląda na to, że stosownie do pani upodobań powinna pani studiować języki. Jednak, żeby kontynuować naukę w Akademii, należy uzyskać wysokie oceny ze wszystkich przedmiotów. Czy ma pani jakieś inne zainteresowania? - Moją wielką pasją zawsze była sztuka - odparła Percy. - Często malowałam akwarele dla parafii. A poza tym uwielbiam Szekspira. Kolejna notatka znalazła się w teczce. - Dziedziny budzące niechęć? - Obawiam się, że nauki przyrodnicze i matematyka leżą poza sferą moich zainteresowań. Nie były to przedmioty, które w klasztorze uznawano za potrzebne młodym damom. Przełożona roześmiała się sucho, co wprawiło Percy w zakłopotanie. - Nie ma ucieczki przed przynajmniej jednym semestrem zajęć z matematyki albo nauk przyrodniczych. Umieszczam panią w naszym Studium Matematycznym i Alchemicznym. Nowa studentka powściągnęła grymas niezadowolenia. - Oczywiście, proszę pani. Panna Thompson odchrząknęła i skierowała na nią surowe spojrzenie. - A teraz, panno Parker, muszę panią ostrzec przed niebezpieczeństwami nauki w naszej, jedynej w swoim rodzaju, koedukacyjnej uczelni. Nie ma mowy, powtarzam, nie ma mowy, o bliższych kontaktach z osobami przeciwnej płci. Ani w grupie rówieśników, ani tym bardziej z nauczycielami. Najmniejsze naruszenie tego przepisu, choćby nie wiem jak niewinne - uścisk dłoni, pocałunek w policzek - powoduje natychmiastowe wydalenie. Musi pani zrozumieć moje

stanowisko: plotka o fraternizacji albo skandal może zaprzepaścić nasz rewolucyjny program. I chociaż nie sądzę, żeby podobny problem dotyczył akurat pani, mimo wszystko muszę o tym poinformować. Panna Parker skinęła głową, dumna, że przełożona tak wysoko ocenia jej cnotę. Dopiero po chwili poczuła żądło. Zdała sobie sprawę, że chodziło o jej wygląd, który gwarantował zerowe szanse na ukradkowe uściski. Co gorsza, w głębi serca przyznawała pannie Thompson rację. - Zajęcia zaczynają się od poniedziałku. Oto plan i klucz do internatu w Gmachu Ateny. Pokój numer 7. Odbierając papiery i klucz, Percy zadrżała z podniecenia. - Tak bardzo jestem pani wdzięczna! Brak mi słów, żeby wystarczająco podziękować za możliwość nauki tutaj. Spojrzenie przełożonej pozostało obojętne i surowe. - Nie musi pani dziękować. Niech pani tylko nie sprawi zawodu. - Zrobię, co w mojej mocy! - Jeśli to panią interesuje, w niedzielę odprawiane jest medytacyjne nabożeństwo kwakierskie. Nie znajdzie tu pani niczego z waszych katolickich fanaberii. Ale w sprawach wiary szkoła zachowuje daleko posuniętą dyskrecję, co i pani doradzam. Żyjemy w nietolerancyjnych czasach. - Rozumiem, proszę pani. - Do zobaczenia, panno Parker... Witamy w Akademii Ateńskiej. - Dziękuję, pani. Do widzenia! - Percy rozpromieniła się i niemal biegiem wypadła na korytarz, żeby poznawać swój nowy dom. Rebecca Thompson wpatrywała się w drzwi, czując dziwny szum w żyłach, co należało do jej daru intuicji. Instynkt nigdy nie odzywał się donośnie. Budził tylko czujność, że dzieje się coś ważnego. Panna Parker, ze swoją delikatną naturą i słodkim brzmieniem głosu, sprawiła, że sygnał wyraźnie się odezwał.

Przełożona zastanawiała się nad zapieczętowaną kopertą. „Proszę otworzyć w dniu, kiedy panna Parker otrzyma dyplom albo kiedy będzie miała zabezpieczoną przyszłość". Tak było tam napisane. - Śmiem twierdzić, że dziewczyna taka jak pani, panno Parker, nie może oczekiwać zabezpieczonej przyszłości -mruknęła. Odwróciła się i uchyliła skrzydło okna. Kruk wskoczył do środka. Zaczął przechadzać się po drewnianych szafach na akta, od czasu do czasu przystając, by musnąć dziobem swoje jasnobłękitne pióro, znak, że jest na usługach Straży. - To dziwne, Fredericu - zauważyła Rebecca. - Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ta skrępowana swoim wyglądem nieszczęśnica miała coś wspólnego z nami. To nie musi niczego oznaczać. To nie może niczego oznaczać. Kiedy dorastali i wybierali sobie zawody zwykłych śmiertelników, było jasne, że ktoś z nich powinien pozostać w pobliżu kaplicy i wrót Wielkiego Dzieła, w przypominającej twierdzę Akademii. Rebecca i Alexi idealnie nadawali się do pracy akademickiej, zatem już od dwudziestu lat podążali tą drogą. Ateny były miejscem, gdzie znano ich wyłącznie jako zacnych obywateli wiktoriańskiego Londynu, zapewniających uczniom najlepszy rozwój intelektualny. Obydwoje zgadzali się co do tego, żeby nigdy nie wplątywać młodzieży w sprawy nadprzyrodzone. Szkoła była jedynym miejscem, gdzie, jak się wydawało, to raczej oni panowali nad przeznaczeniem, a nie odwrotnie. Więc bronili tego stanu rzeczy. Istotnie, sekret Wielkiego Dzieła odnosił się do świata poza murami Akademii. Siódma została zapowiedziana jako równa Strażnikom, więc studentki nie mogły być brane pod uwagę. Nie, chociaż panna Parker wyglądała nieprzeciętnie i tak się składało, że budziła zainteresowanie, nie była zapewne nikim więcej jak tylko dziewczyną zasługującą na solidną edukację. Rebecca z westchnieniem zagłębiła się w fotelu. Frederic wskoczył jej na ramię. Przez chwilę zastanawiała się, czy nie zaprosić Alexiego na herbatę, ale w końcu pozwoliła, by

jak zwykle ślęczał nad uczonymi tekstami, ulubionymi towarzyszami swojej samotności. Zgodnie z przepowiednią osobowości i pragnienia sześciorga wybrańców nie uległy zmianom, kiedy zamieszkały w nich wielkie duchy. A jednak życie Rebecki i jej przyjaciół obracało się wokół służby Wielkiemu Dziełu, co z każdym mijającym rokiem gniewało ją coraz bardziej. W głębi duszy żałowała, że kiedy posesorzy przybyli, nie zabrali jej serca, bo było to straszliwie samotne przeznaczenie i nawet Wielkie Dzieło nie mogło tego zmienić. Rozdział 2 Percy wyszła na szkolny dziedziniec: rozległą prostokątną przestrzeń otoczoną arkadami. Kryte korytarze z lśniącymi romboidalnymi taflami bawarskiego szkła łączyły wszystkie budynki. Każda fasada miała te same romańskie zdobienia, wyciosane w czerwonym piaskowcu. Internat mieścił się wzdłuż krótszych boków prostokąta, podczas gdy jego dłuższe boki zajmowały sale wykładowe, z rzędem okien wychodzących na ten wewnętrzny brukowany plac. Akademia Ateńska była szczelnie oddzielona od zgiełku Londynu, niczym sanktuarium, którego mury omywały, jak fale, odgłosy pulsującego wokół miasta. Uwagę Percy natychmiast zwróciła stojąca na środku rzeźba. Brązowy anioł z książką w wyciągniętej dłoni wznosił się nad fontanną. Woda tryskała z rozkwitłych pąków lilii u jego stóp. Jednak już po chwili wzrok nowo przybyłej przyciągnęły okna sypialni dziewcząt. Było ich niewiele w stosunku do męskiej części internatu. Stwierdziwszy, że podczas zajęć będzie należeć do mniejszości, Percy zaczęła uświadamiać sobie różnice panujące w tym świecie - świecie rozlicznych

perspektyw. Od dawna marzyła o romansie. Z pomocą kochanego Gregory'ego, sympatycznego ducha w średnim wieku, odegrała w zaciszu swego klasztornego pokoiku wszystkie szekspirowskie bohaterki. Jednakże jej kontakty z żywymi mężczyznami, którzy nie mówili wierszem pięciostopowym, należały do rzadkości. Nawet gdyby sytuacja wymagała spotkania z płcią przeciwną, to mężczyźni w opactwie byli surowymi osobnikami w habitach. Z trudem dostrzegali w niej człowieka, a co dopiero kobietę. Wspominając dobrze zbudowanych, przystojnych młodzieńców, impertynencko gapiących się na nią w holu, Percy pomyślała o kąśliwych uwagach panny Thompson... i pogodziła się z prawdopodobieństwem raczej wzgardzonych uczuć niż obiecujących romantycznych perspektyw. Przed paru laty durzyła się w panu Darcym, zapewne jak każda dziewczyna, która czytając Jane Austen, po raz pierwszy odkrywa swoją kobiecość. Romantyzm i wyobraźnia były jej głównymi cechami. Oczywiście, nigdy nie kochała nikogo rzeczywistego. Barwa jej skóry i klasztorne odosobnienie uniemożliwiały jakimkolwiek stosownym kandydatom zauważenie panny Parker, a tym bardziej docenienie jej. A poza tym, jak przypuszczała, znacznie bezpieczniej jest przenosić uczucia w krainę fantazji. Jednakże, czy miała, czy też nie, kiedykolwiek zaznać prawdziwej miłości, ból spowodowany jej brakiem rozumiała doskonale. A może, otrząsnęła się z przygnębienia, zdoła pójść w ślady niezależnej przełożonej i pewnego dnia poprowadzi własną szkołę, szkołę dla podobnych jej odszczepieńców. Rozglądała się dookoła i snuła szeptem krzepiące plany, by odegnać bolesną myśl o samotnym życiu. W końcu przyjechała tutaj uczyć się, a nie flirtować! Przypomniawszy sobie słowa panny Thompson o możliwości pracy, skarciła samą siebie za niewdzięczność: osoba tak godna pożałowania jak ona była szczęściarą, jeśli w ogóle trafiło jej się cokolwiek. Przechadzając się po dziedzińcu, Percy stwierdziła, że w półmroku arkad bez trudu może chronić swoją delikatną

cerę; tutaj słońce nie mogło jej zaszkodzić. Z uśmiechem uświadomiła sobie, że każdy z otaczających budynków nosi imię któregoś z greckich bóstw, wyryte nad wejściem. Wreszcie wkroczyła na niskie stopnie przed Gmachem Ateny i naparłszy całym swoim niewielkim ciężarem na masywne drzwi, wślizgnęła się do środka. W wyłożonym drewnem holu, u stóp wąskich schodów, wśród stosu list, zawiadomień i nieotwartej korespondencji siedziała jakaś kobieta ze skwaszoną miną. Na widok Percy poderwała się z miejsca. - Ojej! Ojej! Dzień dobry! Panienka jest tutaj studentką? - Tak, proszę pani. Właśnie przyjechałam. Nazywam się Percy Parker. - Kobieta wpatrywała się w nią, mrugając mętnymi oczami. Percy nerwowo splotła palce. - Pokój numer 7 -dodała. Dama oderwała osłupiały wzrok od jej twarzy i zerknęła na listę nazwisk. - A, tak. P. Parker. Jestem panna Jennings. Znajdzie mnie panienka tutaj, jeśli przyjdzie jej do głowy wymknąć się po godzinach, obojętnie, jak panienka wygląda. Numer 7 jest na górze - zakończyła panna Jennings i ochoczo powróciła do swoich papierów. Na ciemnych drzwiach widniała wymalowana złotą farbą siódemka. Pokój był mały, ale o wiele bardziej przestronny i widny niż klitka, którą Percy zajmowała w klasztorze. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, ozdobione różami Tudorów. Nad żelaznym łóżkiem wisiała martwa natura: polne kwiaty, a obok owoc granatu. Jego czerwonawa skórka rozchylała się, ukazując lśniące rubinowe pestki, tak soczyste, że wyglądały jak skąpane we krwi. Na widok tego nieszkodliwego obrazka Percy przeszył dreszcz. Odwróciła się i zaczęła rozpakowywać swój skromny dobytek. Otworzywszy aksamitne puzderko, wyjęła srebrny naszyjnik. W pobliżu drzwi znajdowało się podłużne lustro. Założyła naszyjnik i popatrzyła: srebrzysty ptak z rozpostartymi skrzydłami i płomiennym ogonem spłynął na materiał okry-

wający jej dekolt. Zdjęła szal. Długie perłowe włosy opadły na ramiona i plecy. Z tafli lustra spoglądała na nią niemal bezcielesna zjawa - jej odbicie. Muskając palcami twarz, dziewczyna ciężko westchnęła. Sama przed sobą musiała potwierdzić, że jest istotą z ciała i krwi. Potem wsunęła wisiorek pod gors sukni, z dala od cudzych oczu, a blisko serca. Ten pradawny pogański symbol, którego w klasztorze nie mogła nigdy nosić na wierzchu, ale zawsze miała przy sobie, był jedyną pamiątką po jej matce. Jakiś ruch koło okna przyciągnął wzrok Percy. Duch w okropnej sukni z epoki regencji wetknął głowę przez szybki. Kiedy napotkała przejrzyste oczy dziewczyny, ta zrobiła do niej minę i znikła równie błyskawicznie, jak się pojawiła. Percy pokręciła głową. W Londynie było niewiarygodnie dużo duchów. Miała uczucie, jakby każdego z nich zdążyła zobaczyć podczas drogi do stolicy. Bardzo chciała jechać pociągiem, ale ojciec Harris nalegał na podróż powozem. Wiedziała, że bał się zaryzykować, iż ktoś zobaczy go na peronie dworca w Yorku w towarzystwie tak dziwnie wyglądającej podopiecznej. Kiedy powóz zbliżał się do Londynu, miasto rosło powoli przed jej oczyma: skomplikowany, brudny, tętniący życiem twór. Pastwiska, cętkowane wiejskimi chatami, ustępowały miejsca solidnym budynkom z cegły, które zwężały się i tuliły do siebie coraz bardziej i bardziej. Budynki kurczyły się w mieszkania, ogrody zamieniały w skrzynki z kwiatami; płatki kwiatów zaczynały się ocierać o te z sąsiednich drewnianych korytek, aż wreszcie kwiaty w ogóle znikły i domy mieszkalne stłoczyły się bez ładu i składu wśród pubów, banków, sklepów i miejskich urzędów. Wszystkie powierzchnie stawały się stopniowo coraz ciemniejsze, zdławione ogromnymi ilościami sadzy, która dodawała ponurej powagi londyńskiej mgle. W samym sercu Londynu majestatycznym fasadom towarzyszyły ciemne ulice gęsto zaludnione przez duchy. Mroczne bramy dające schronienie zdesperowanym, drżącym postaciom, otwierały się na promenady, gdzie w paradnym pokazie

mknęły kłusem lekkie kryte dwukółki; brud i pył pożenione ze wspaniałością. Na zatłoczonych, gwarnych ulicach widma wszystkich stanów reprezentowały pełne spektrum życia, któr| budowało to miasto przez wieki. Percy widziała ich całe mnóstwo. Spacerowały obok niczego nieświadomych ludzi, przenikały przez drewniane ściany pubów i unosiły się z rynsztoków, odwracając upiorne twarze i pozdrawiając ją, gdy je mijała. Koło okna na Tottenham Court Road przepłynął jakiś rozczochrany murarz. Duch przezroczystą kielnią nakładał zaprawę już dawno temu stwardniałą. Tą samą ulicą przeszła elegancka dama z towarzystwa, zniknęła i znowu rozpoczęła swoją wędrówkę, być może oczekując na pełne szacunku ukłony albo na kawalera, który nigdy nie nadchodził. Percy w żadnym razie nie spodziewała się takich tłumów widm. Z uśmiechem bawiła się myślą, że przybyły ją powitać. Londyn był plątaniną ulic, odbudowanych po wielkim pożarze według dawnych planów. Ulice skręcały, zawracały w przeciwnych kierunkach i całkowicie zanikały. Zaczynały się i zmieniały nazwy w dziwnych miejscach i na zaskakujących rogach. Wiły się wokół mnóstwa stłoczonych gmachów. Można by się było w tym rozeznać z Tamizy; ale zabudowa na brzegu nie dawała nadziei, by dostrzec cokolwiek, poza świeżo wzniesionymi majestatycznymi iglicami Parlamentu. Po drodze Percy zauważyła tylko jedną katolicką kaplicę, o gotyckich oknach, wtuloną pomiędzy ubogi warsztat szewski a sklepik rzeźnika. Wreszcie ukazała się twierdza w kolorze okopconego jesiennego liścia klonu. Rozciągała się na połowę kwartału w dzielnicy Bloomsbury, przy pozbawionych nazwy zaułkach. Wydawało się, że cel podróży panny Parker - Akademia Ateńska, którą wielebna matka nazywała „najlepiej strzeżonym sekretem Londynu" - był też stosownym miejscem do zachowania własnych tajemnic. Przynajmniej Percy miała taką nadzieję. Wyczerpana pozwoliła sobie na chwilę odpoczynku, położyła się na łóżku w swoim nowym pokoju. Coś dziwne-