mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

James Eloisa - Księżna w desperacji 1 - Księżna w desperacji

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :13.5 MB
Rozszerzenie:pdf

James Eloisa - Księżna w desperacji 1 - Księżna w desperacji.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 91 osób, 53 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 149 stron)

ELOISA JAMES Droga do marzen Poskromienie ksifcia Rozkosz za rozkosz Magiezne oezarowanie Milosny skandal Niebezpieezny krok Po prostu milosc Przewrotny koehanek JULIE ANNE LONG Pifkna i szpieg Sekret uwodzenia Uroeza i nieznosna ADRIENNE BASSO Grzeszne pragnienia PoSlubic wieehrabiego Skazany na milosc REXANNE BECNEL Lfk przed milosciq Pogromea sere KARYN MONK Nami¢tnym szeptem Slubna ucieezka Wi(!zien milosci CONNIE BROCKWAY Kaprys panny mlodej Ostatni bal Zakoehany msciciel MARY JO PUTNEY Jedwabna tajemniea Milosc szpiega Rzeka ognia NICOLE BYRD Niepokorna lady Nieuehwytny ksiqzf Uwiesc dzentelmena Szkarlatna Wdowa Zlota dama AMANDA QUICK Klamstwa w blasku ksifzyea Od drugiego wejrzenia Podst(!p Rzeka tajemnie Zlota Orehidea JANE FEATHER Kusieielka Wystfpny koehanek Wyznanie JULIA QUINN Magia poealunku Sekretny pami(!tnik Mirandy Cheever GAELEN FOLEY Noe grzeehu Pan; pozqdania Ukoehana diabla PEGGY WAIDE Ksifzna jednego dnia Pot(!ga uroku TRACY ANNE WARREN Lekeja milosci Milosna pulapka Milosny fortel Przeklad Maria Gorna w przygotowaniu MARY JO PUTNEY AAMBER

Wst@1 Listoyad1780 Mt9qtek markiza Wharton i Ma(mes6ury Mala to pociecha dla panny na wydaniu: wiedziee dokladnie, dlacze- go si~ nie ma zadnych zalotnik6w. W przypadku lady Roberty St Giles prawda byla az nadto oczywista - podobnie jak brak staraj~cych si~ 0jej r~k~. Zart rysunkowy przedrukowany w magazynie ,;W~drowiec" przed- stawial lady Robert~ z wielkim garbem oraz g~stymi brwiami zrosni~- tymi nad nosem. Obok kl~czal jej ojciec, blagaj~c jakiegos przechodnia, zeby pom6gl mu znaleze dla c6rki godnego malzonka. Przynajmniej ten szczeg6l byl prawdziwy. Jej ojciec istotnie padl na kolana na srodku ulicy w Bath, zupelnie jak na obrazku. Roberta uwaza- ta, ze okreSlenie "szalony markiz",jakim ochrzczono go w owym czaso- pismie, zawiera w sobie ziarenko prawdy. - Chodzi im pewnie 0 malZenstwa wsr6d bliskich krewnych - po- wicdzial, gdy zacz~la wymachiwae mu gazet~ przed nosem. - Pewnie 11Iysl~,ze na skutek malZenstw wewn~trz rodu masz jakieS fizyczne 1I1omnosci. Ciekawe zalozenie. A moglabys przeciez, na przyklad, cier- pice najaqs niebezpieczn~ chorob~ psychiczn~ albo ... - Alez, papo! - j~kn~la Roberta. - Nie mozesz od nich zaz~dae, zeby wydrukowali przeprosiny? Kto mnie teraz zechce za zon~? Nie jestem przccicz kaleq. - Skqdze, P~czuszku, jesteS przeSliczna. - Ojciec sci~gnql brwi w ~~I~:hokimnamysle. - Napisz~ pean ku czci twojej urody i posl~ go do druku w ,;W~drowcu". Wyjasni~ im przy okazji, dlaczego wtedy w Bath

dalem si~ tak ponieSc emocjom, i zal

Na to ojciec zmarszczyl gniewnie czolo, mial bowiem wyrobione zdanie 0 plochej naturze mody, a przy tym staral si~ wspierae finansowo mieszkancow wsi, chociazby kupuj:j,c ich niezbyt udane wyroby. Niestety, bal noworoczny nie przysporzyl Robercie zalotnikow. Papa nie zgodzil si~ zostawie pani Grope w domu, twierdz:j,C,ze to sprawiloby jej ogromn:j, przykrose. Totez Roberta sp~dzila wieczor, pa- trz:j,c,jak inni gOSciechichocz:j, na widok slynnej kurtyzany. Nikogo nie interesowalo, czy corka "szalonego markiza" ma plecy proste czy garba- te; 0, nie - wszyscy zaj~ci byli ogl:j,daniem metresy "szalonego marki- za". Gospodyni byla oburzona, ze markiz osmielil si~ przyprowadzie na jej bal swoj:j,kochanic~, wi~c ani myslala tracie czasu na przedstawianie jego corki kawalerom. Roberta siedziala w qcie i patrzyla, jak ojciec tanczy z pani:j,Grope. Wymyslna fryzura kobiety udekorowana byla wst:j,zkami, piorami, kwia- tami i klejnotami, calose zas wienczyl ptak wykonany z papierowej masy. Roberta uznala to za wystarczaj:j,CYpowod, by udawae, ze nie zna wlasne- go rodzica; ilekroe upierzona glowa kierowala si~w jej stron~, oddalala si~ szybkim krokiem. Odwiedzila toalet~ juz tyle razy, ze na pewno pozostali gOSciepodejrzewali, iz cierpi na jaqs kobieq przypadlose. Wreszcie okolo godziny jedenastej jakis dzentelmen poprosil j:j, do tanca. Niestety, okazal si~ kapelanem lady Cholmondelay i cala rozmo- wa w tancu ograniczyla si~ do jego zagmatwanego wykladu na temat znanych wszetecznic. Chyba porownywal pani:j,Grope do Marii Mag- daleny, ale Roberta nie do konca rozumiala, 0 co mu chodzi, bo figury w tancu wymagaly, by partnerzy wci:j,zsi~ rozdzielali. Tak si~ niefortunnie zlozylo, ze pastor wlasnie szczegolowo wyli- czal grzechy ladacznic, gdy akurat naprzeciwko nich znaleili si~ markiz i pani Grope. - Dobrze wiem, kogo masz na mysli, mlokosie! Pani Grope niejest zadn:j,ladaczniq! - wykrzykn:j,l markiz. N a prozno zdruzgotana Roberta usilowala odci:j,gn:j,e kapelana w przeciwnym kierunku. Maly pulchny czlowieczek, zaperzony jak ko- gucik, ani drgn:j,l. Wyprostowal si~ dumnie i wyglosil ripost~. - Powinien pan zastanowie si~ nad moimi slowami albo biada two- jej wiecznej duszy! Goscie bawi:j,cy si~ w poblizu przestali tanczye, pojmuj:j,c, ze czeka ich ciekawy spektakl. Markiz nie rozczarowal publicznosci. - Pani Grope jest wspanial:j, kobiet:j" ktora zyczliwie przyjmuje moje uwielbienie! - rykn:j,l.- Nie gorsza z niej ladacznica niz z mojej wlasnej corki, ktora jest skarbem moich oczu! Tlum gosci, co bylo do przewidzenia, zwrocil si~ ku Robercie, wy- patruj:j,c u niej oznak zepsucia. Byl to pierwszy przejaw zainteresowania, jaki okazano jej od pocz:j,tku balu. Przerazona uciekla do lazienki. Sp~dziwszy tam z pol godziny, Roberta podj~la kilka waznych decyzji. Po pierwsze, dose juz miala upokorzen. Musi znaleie m~za, ktory nigdy, przenigdy nie zrobi z siebie przedstawienia i nie przyniesie swoim najbliz- szym wstydu przed ludimi. Inie b~dzie mial najmniejszego poj~cia 0 poe- zji. Po drugie,jedyn:j, szans:j,na zdobycie takiego m~za byl samodzielnywy- jazd do Londynu, bez ojca i pani Grope. Po prostu pojedzie tam, wybierze odpowiedniego dzentelmena i skloni go, byj:j,poslubil. Jakos tego dokona. Wrocila na swoje miejsce w qciku i z nowym zapalem zacz~la si~ przygl:j,dae zebranym w poszukiwaniu stosownego kandydata. - Kimjest tamten pan? - zapytala przechodz:j,cego obok lokaja, kto- ry przez caly wieczor rzucal jej wspokzuj:j,ce spojrzenia. - Ktory, prosz~ panienki? - Lokaj mial sympatyczny usmiech i mi- 1I<;,jakbysw~dziala go glowa pod peruk:j,. - Ten w zielonym fraku. - Nazwanie fraka po prostu zielonym nie ()(Idawalo mu sprawiedliwosci. Mial barw~ najbledszej zieleni swiezych listkow, a zdobily go czarne haftowane kwiaty. Bylo to najpi~kniejsze, 11;~jbardziejwyszukane ubranie, jakie Roberta w zyciu widziala. M~z- lzyzna ubrany w ten oryginalny stroj byl wysokiego wzrostu i poruszal .si~'z niedbal:j, gracj:j,.W odroznieniu od innych, ktorzy wlasnie pocili ~;I~'lIa parkiecie, nie nosil peruki. Mial zmierzwione czarne wlosy prze- lll'icione kilkoma olsniewaj:j,co bialymi pasmami siwizny i zwi:j,zane na LIIlu bladozielon::t aksamitk:j,. Byla w tym niebezpieczna mieszanina 111111szalancji oraz wyrafinowanego smaku. 1,()k:~jwr~czyl Robercie szklank~ z napojem, by nikt nie zauwazyl, 'II' I(lzillawia z goSciem. 'IllJego Wysokose, ksi:j,z~Villiers. Szachista. Nie slyszala panienka 'I 11111i? I'okn,'cila glow:j"bioqc zjego qk szklank~. M{IWi:t, ze jest najlepszym graczem w calej Anglii - powiedzial I, ,1..,,,. 1I;\("hyI:U:j,csi~ ku niej. - Lady Cholmondelay uwaza,jest doskona- Iv.I'l(1';I'~'III i wybaczye smialose - powiedzial z usmieszkiem.

Roberta parskn~la smiechem. - Przyglqdalem si~ panience caly wieczor - mowil dalej lokaj. - Siedzi panienka tylko w kqcie i podryguje nogami. Urzqdzilismy so- bie wlasny bal w pokojach dla sluzby, a tu panienki chyba nik~ nie zna. Moze pojdzie panienka ze mnq i potanczy troch~? - 0, nie! Ktos moglby ... - Rozejrzala si~ wokolo. Sala byla wypel- niona po brzegi roztanczonymi, rozbawionymi goscmi. Nikt nie zwracal na niq uwagi, a przez ostatniq godzin~ nikt si~ do niej nawet nie odezwal. Papa znowu gdzieS zniknql z paniq Grope, zadowalajqc si~myslq, ze corka "poluje na grubego zwierza", jak to ujql w powozie, gdy jechali na bal. - Tam wsrod sluzby nikt si~ nie zorientuje, ze panienka jest szla- chetnie urodzona. Nie w takiej sukni. B~dq myslec, zejest panienka po- kojowkqjakiejs damy. No i przynajmniej sobie panienka dzis zatanczy! - Dobrze - szepn~la. Ioto po raz pierwszy tego wieczoru mlodziency z uklonem prosili jq do tanca. Wymyslila sobie pop~dliwq paniq i swietnie si~ bawila, opi- sujqc udr~ki, Jakie musi przechodzic, pomagajqc jej podczas porannej toalety. Dwa razy zatanczyla ze "swoim" lcikajem, a potem jeszcze ko- lejno z trzema innymi. Wreszcie uznala, ze istnieje pewne prawdopodo- bienstwo, iz ojciec zauwazyljej nieobecnosc, wi~c udala si~ z powrotem w kierunku sali balowej. Po drodze doszla do wniosku, iz rownie prawdopodobne jest, ie ojciec 0 niej zapomnial i bez niej wrocil na nocleg do gospody. Pognala biegiem korytarzem. Pchn~la z calej sily drzwi oddzielajqce pomieszczenia dla sluiby i... wpadla prosto na ksi~cia Villiers, przewra- cajqc go na ziemi~. Spojrzal na niq z podlogi oczyma chlodnymi jak wiosenny deszcz i odezwal si~ leniwym, ochryplym glosem, od ktorego Robercie prze- szly ciarki po plecach. - Kamerdyner powinien ci~ nauczyc odpowiedniego zachowania. Splon~la rumiencem i dygn~la, oszolomiona, tak wielkie wraze- nie zrobil na niej m~ski urok, zapadni~te policzki i cyniczne spojrzenie ksi~cia. Byl calkowitym przeciwienstwem jej ojca. Nie bylo w nim ani troch~ sentymentalnego roztkliwienia. Taki m~zczyzna nigdy nie stanie si~ p?smiewiskiem. Zycie u boku ojca nauczylo jq, ie musi umiec jasno okreSlac swoje emocje, jeSli nie chce, by zostaly one rozlozone na czynniki pierwsze przez poet~. Tak wi~c nie miala wqtpliwosci, co w tej chwili odczuwa: pozqdanie. Strofy ojca na ten temat, majaczqce gdzies w jej pami~ci, po- twierdzaly wst~pnq diagnoz~. Villiers wstal i uniosl palcami jej podbrodek. - Coz za olsniewajqGq pi~knosc mozna znaleic w tej zat~chlej norze dla sluzby. Robert~ przeszyl dreszcz tryumfu. On najwyrainiej nie uwazal, ieby miala zrosni~te brwi albo garb. - Eee - zajqkn~la si~, zastanawiajqc si~, co by tu powiedziec. Nie wypadalo przeciez zaczynac rozmowy od oswiadczyn. - Rude loki - powiedzial rozmarzonym glosem. - Wysokie, pi~knie zarysowane brwi, lekko skosne oczy. Dolna warga czerwona jak rubin. Pi~kny temat na akwarel~. Ten beznami~tny przeglqd lekko zirytowal Robert~; czula si~ jak kon wystawiany na sprzedai. - Wolalabym nie byc rozmazanq plamq. Nie stac pana na farby olej- ne? Uniosl brew: - Oho, nie widz~ fartucha sluzqcej i slysz~ glos damy. Czyzbym si~ pomylil? - Wlasnie wracam na sal~ balowq, gdzie pozostawilam rodzin~. lego wzrok przesliznql si~ po nieciekawym koronkowym gorsie jej slIkni, ktora wyglqdala,jakby Roberta samajq uszyla. Opuscil r~k~. - To czyni paniq jeszcze pon~tniejszq, a przy tymzakazany owoc ~awsze najbardziej smakuje. Zubozala szlachcianka. Uwi6dlbym paniq Ill'~ wahania, gdyby posiadala pani chocby maly majqteczek. Tymcza- ~l'IlI, moja droga, nawet ja miewam czasami nikle przeplyski moralno- NCi. Thkie, mozna powiedziec, drobne slabostki. - Domysly bywajq falszywe - odpowiedziala. Miala na mysli jego ~,;\lllZCnic,zejest uboga, choc w tym stroju nikt nie wziqlby jej za bogatq II~it'dziczk~. Villiers jednak zrozumial jq inaczej. ~ Prawda, moglaby pani nie dac si~ uwieSc. Zdradz~ pani jednak llllkrt't lI1ojego powodzenia u kobiet - zupelnie za darmo, bo i tak nie llllllillhy pani czym zaplacic. l :~l'kala, notujqc w pami~ci polysk zielone 0 fraka i doskonalosc fWldll'WIIl:j fryzury. _....~\-\OTEkA

- Zupelnie nie dbam 0 to, czy bt(dt( paniq mial, czy tez nie. - Nie bt(dzie mnie pan zatem mial - odparla urazona - bo ja row- niez 0 pana nie dbam. - W takim razie oddalam sl<;natychmiast. Gdy sit( przed niq sldonil, poly jego fraka rozlozyly sit( w idealne faldy. Nie na darmo Roberta byla corq mistrza slow: Slowo "bladozie- lony" nie oddawalo w pelnipit(knej barwy jego stroju:jedwabna materia fraka bylaseledynowa, miala kolor mlodych listkow: A czarny haft, wi- dziany z bliska, wydawal sit(raczej ciemnojeiynowy. To zestawienie barw zaparlo jej dech w piersiach i sprawilo, ze cal- kowicie zmienila zdanie. Uczucie, ktorego doznala, musialo bye znacz- nie glt(bsze niz przelotne pozqdanie.· To hie zqdza, lecz milose. Po raz pierwszy w zyciu ... Roberta byla zakochana. Zakochana! - Jadt( do Londynu - oznajmila ojcu, gdy wrocili do domu. - Wzy- wa mnie tam serce spt(tane okowami milosci. - C~oe zazwycz~ Roberta nie wypowiadala sit( waz tak gornolotnym tonie, uznala, ze cytowanie ojcowskich wierszy pomoze zmit(kczye jego opor. - Nic z tego! - sprzeciwil sit( markiz, nie zwazajqc na poczynione przez niq literackie odniesienia.- Nie zamierzam znowu ... - Sarna - ucit(la.- Bez ciebie i bez pani Grope. - Wykluczone! Tak spierali sit( moze przez miesiqc, dopoki pocztq nie przyszedl marcowy numer ,;W-t(drowca". Nowa rycina niewiele roznila sit( od tej sprzed dwoch lat. Roberta .wciqz miala garb i krzaczaste brwi. Tym razem klt(czala przed mt(zczy- Zhq w liberii, przypuszczalnie blagajqc lokaja, by pojql ja za zont(. "Jaki ojciec, taka corka" - glosil pod pis pod obrazkiem. "Zawsze nam sit(wy- dawalo, ze to dziedziczne". Roberta nie miala wqtpliwosci, ze pismo rozchodzi sit( w oficynie wydawniczej Humphreyajakswieze buleczki. - To nie moja wina! - wykrzyknql markiz, gdy tylko pojql aluzjt(. - Wiesz przeciez, ze sluzba cZt(sto sprzed~e plotki tym szmadawcom! Jak moglas 0 tym zapomniee, skoro ja i pani Grope tak cZt(sto goscimy na lamach "Miasta i Wsi". Ktos musial sit( nieile dorobie na twoim wy- bryku. Nie ma sensu, zebym pisal w tej sprawie kolejny wiersz. Nawet sila mojego talentu nic tutaj nie pomoze. Gniew markiza oslabl dopiero po napisaniu czterystu wersow pit(- ciozgloskowcem, w ktorym to poemacie zrymowal "zmijt(" z "corq", co nie jest, dodajmy, rzeCZqlatwq. Zmijowatacorka zas pocieszala sit(jedynie myslq 0 tym, ze zostanie ksit(znq Villiers, bt(dzie kupowae stroje z seledynowego jedwabiu i do koflCa zycia nikt nie zmusijej, aby sluchala wierszy. Zarzqdzila, ze do Londynu pojedzie drugim co do okazalosci ojcow- skim powozem. Zabrala jednq ze sluzqcych, walizkt( wypelnionq szka- radzienstwami spod igly pani Parthnell, niewielq sumt( pienit(dzy oraz wiersz ojca - jedyny list polecajqcy, jaki raczyl dla niej napisae - i odje- chala. _ Ach, nowy wspanialy swiat! - szepnt(la sarna do siebie. I zaraz zmarszczyla nos. Zadnej literatury. Ksiqzt(Villiers prawdopodobnie ni- ~dy nie slyszal 0 poecie, ktory nazywal sit(John Donne i najpewniej nie lImialby odroznie dystychu od kupletu. Slowem, byl idealem.

10 kwietnia 1783 Rezytfen9a Beaumont6w, Kensington, Lontfyn WParyiu zam~zna kobieta musi miec kochanka, inaczej jest nikim w towarzystwie. Dw6ch czasem takZe uchodzi. - Drzwi do bawialni ot- worzyly si~ gwaltownie, ale mloda kobieta, siedz'lca tylem do wejkia, zdawala si~ tego nie zauwaiac. - Dw6ch? - zdziwil si~ szykownie ubrany mlody m~zczyzna. Szcz~kiarze z tych Francuz6vv. A wydawali mi si~ wiecznie ze wszyst- kil'go niezadowoleni, kiedy tam ostatnio bylem. To pewnie syndrom n lzkapryszonego bogacza, kt6ry dostaje do wyboru trzy desery po ko- I.Hji. - Trzech kochank6w uwaia si~ juz za przesad~ - odparla kobieta. ( :hoc znam osoby, kt6re uznaj'l t~ liczb~ raczej za przywilej niz za brak IIl1liaru. Zasmiala si~ niskim, zmyslowym smiechem, kt6ry wzbudzal przy- 1I'IIIIIe wibracje w m~skiej piersi oral... nieco niiej. Ten smiech wiele 1I11'IWiI 0 jcj zdolnosci radzenia sobie bez klopot6w zjednym - czy na- WI" 'I trzcma - Francuzami. M;,z damy wszedl do pokoju i zamkn'll za sob'l drzwi. Mlodzieniec zerkn'll na niego, a potem wstal i uklonil si~ bez zbyt- IIh'I1.11pi lspicchu. Was~a Wysokosc. Mihmlzic. - Ksi'lz~ Beaumont odwzajemnil uklon. Iliid (:orhin byl dzentelmenem w guscie Jemmy: elegancki, pew- l1y ~h'hll' i zlJacznie bardziej inteligentny, nii przyznawal. Swietnie

sprawdzilby si~w parlamencie, gdyby tylko zechcial znizyc si~ do wyko- nywania czynnoSci, kt6re mialy cos wsp6lnego z praq. Szwagier ksi~cia, hrabia GryffYn, wstal r6wniez i sklonil si~ nied- bale. - Do uslug, GryfiYn. - Ksiqz~ znowu zgiql si~ w uklonie. - Beaumont, usiqdzze z nami. - Zona patrzyla na niego z wyrazem najszczerszej sympatii. - Jak milo ci~ widziec. Czyzby Izba Lord6w nie miala dzis posiedzenia? - Takie rozmowy malZonkowie toczyli od osmiu lat: peine raczej subte1nych przytyk6w niz jawnych emocji. - Owszem, posiedzenie jest w toku, ale pomyslalem, ze zostan~ yvdomu, zeby sp~dzic z tobq troch~ czasu. W koncu dopiero niedawno wr6cilas z Paryza. - Ksiqz~ usmiechnql si~ nieszczerze. - I juz za nim t~skni~. - Jemma westchn~la gl~boko. - To cudow- nie, ze jesteS w domu, kochanie. - Nachylila si~ i dotkn~la dloni m~za zlozonym wachlarzem. - Czekam akurat na Harriet, ksi~zn~ Berrow; kt6ra ma mnie dzis odwiedzic. Potem mozemy zastanowic si~ nad de- koracjq stolu najutrzejsze przyj~cie. - Fowle wlasnie mnie poinformowal, ze urzqdzamy bal. - Ksiqz~ (kt6ry nosil godne imi~ Elijah, ale bylby urazony, gdyby ktokolwiek tak si~ do niego zwr6cil) m6wil tonem zupeinie spokojnym. Lata parlamentarnych potyczek okazq si~ teraz przydatne, pomyslal. Prawd~ m6wiqc, mial konkretny pow6d, zeby zostac dzisi;y w domu. Musial dobic targu z zonq i sklonic jq do opanowania towarzyskich eks- trawagancji. A nie osiqgnie tego ce1u,jesli da si~ ponieSc emocjom. Wciqz jeszcze dobrze pami~tal,jak zazarcie si~ kl6cili na poczqtku malZenstwa. - A niech to, nie m6w mi, ze zapomnialam ci~ 0 tym uprzedzic! Wiem, ze to troch~ szalony pomysl, ale planowanie tego przyj~cia po- moglo mi przetrwac nud~ podr6zy. Ksi~zna wyglqdala na skruszonq i prawdopodobnie rzeczywiscie za- lowala swojego niedopatrzenia. Ich malZenski uklad wymagal, ieby przy innych ludziach byli dla siebie nawz;yem uprzejmi i iyczliwi, rzadko mie1i okazj~ przebywac sam na sam. - Przeciez wlasnie ci to powiedzial- wtqcil si~jej brat. - M usisz si~ przyzwyczaic, siostrzyczko, ie jui nie mieszkasz sarna. - Doprawdy, zachowalam si~ okropnie. - Ksi~zna, przepraszajqc, poderwala si~ z fote1a, co sprawilo, ie jedwabne halki zawirowaly wok61 jej kostek. Miala na sobie bladobl~kitnq sukni~a lafranfaise, calq hafto- wanq w niezapominajki. Gorset otulal ksztaltne piersi i szczuplq tali~, dalej material unosil si~ na wydatnych bocznych tiurniurach. Na zdrowy rozsqdek, pomyslal Elijah, krynoliny, kt6re tak calkowi- cie zakrywaly krqglosci kobiecych bioder, powinny wzbudzac w m~z- czyznach odraz~. Ajednak musial przyznac, ie taki ksztalt sukni tylko pobudzal wyobrazni~, sklanial do r6znych dalszych domysl6w, co do zgrabnych ud - i calej reszty. Jemma wyciqgn~la do niego r~k~; Elijah zawahal si~ przez moment, zanim uscisnql jej dlon. Usmiechn~la si~ do niego jak matka zyczliwie karqca chlopczyka, kt6ry nie chce umyc uszu. _ Tak si~ ciesz~, Beaumont, ze sp~dzisz z nami ten poranek. Choc wierz~, ie ci dwaj diente1meni m;yq gust bez zarzutu - tu obdarzyla Corbina olSniewajqcym usmiechem - to jednak najbardziej liczy si~ zdanie m~za. Slowo daj~, od tak dawna nie czulam, ie mam m~ia, ie jest w tym nawet pewna nowosc! Pewnie zanudz~ ci~ na smierc, pytajqc o zdanie w sprawie wyboru wstqzek. Gdyby ta sytuacja miala miejsce dawniej, na poczqtku ich malien- stwa, Elijahjuz by si~ zirytowal. Ale byl weteranem, zaprawionym w bo- .iach po latach potyczek w parlamencie, gdzie gra toczyla si~ 0 znacznie wYZSZqstawk~ nii wstqiki i tym podobne blahostki. _ Sw6j obowiqzek, co do wstqiek, mog~ spokojnie scedowac na ( :orbina. Jestem pewien, ie swietnie si~ spisze. ()bserwujqc Corbina qtem oka, zauwaiyl, ze ten bez jednego IlIl'Ilglli~cia przyjql fakt, ii ksiqi~ wlasnie odde1egowal go do pelnienia ~woich m~iowskich obowiqzk6w Moie on zajmie si~ Jemmq na tyle, "I-hy lIie wywolala zbytwie1u towarzyskich skandali przed zamkni~ciem ~1'''llllI1parlamentarnego. Gwaltownie odwr6cil si~ w stron~ drzwi, po- IIytllwallY naglym odkryciem, ie uroda iony wywiera na nim znacznie wI\'ks,,(' wraienie tu, w jego wlasnym domu, nii podczas dawnych wi- ~yl w I'aryzu. 1111 (',,<,'scibylo tak dlatego, ie Jemma nie upudrowala wlos6w. Do- \1111'wicd"iala, ie lsnienie starego zlota przyciqga spojrzenia bardziej niz \HIIh'r. ,I till tego lepiej podkreSla bl~kitjej oczu. To tylko dlatego, zejest J"~ll.,llilil tlllmaczyl sobie - jej uroda tak go drazni. A moie irytuje go htl~I'1 III lIil'zwykle opanowanie? Kiedy si~ pobrali, nie byla bez wad. I~III~WN'/ystkowydawalo mu si~ w niej idealne: od r6ianej barwy ust ~Il dOWl'I!,III'llwagi.

Wpatrywala si~ w niego i poslala mu kolejny przeuroczy usmiech. - Doprawdy,jedno serce w nas bije, Beaumont - powiedziala. - W takim razie - wtqcil znowu jej brat - dziwi mnie, ie tyle czasu sp~dzilisciez dala od siebie. A teraz, choe nie chcialbym przerywae tej wzru- sz~~cej rozmowy dwojga kochaj~cych si~ malionkow - co jest tak rzadkie w tych zdeprawowanych czasach, wszyscy chyba to przyznaj~ _ czy moiesz nam wreszcie pokazae t~ przekl~t~ dekoracj~, Jemmo? Jestem umowiony na Bond Street, a ta ksi~ina, twoja przyjaciolka, chyba si~tu nie pojawi. - Dekoracja powinna bye w pokoju obok, jeSli Caro jui wszystko przygotowala. Konczyla cas jeszcze, kiedy przyszliscie. Elijah powstrzymal si~ od zapytania, kim jest Caro. Jemma mowila dalej: - Dfam jej bez zastrzeien. Ma najbardziej wykwintny gust ze wszystkich kobiet, Jakie znam. No, moie z wyj~tkiem Jej Krolewskiej Mosci, Marii Antoniny. Elijah spojrzal na ni~ spod oka, z min~ mowi~q wyrainie, co s~dzi o osobach, ktore mog~ si~ pochwalie blisk~ znajomoSci~ z francus~ ro- dzin~ krolews~. - Chodimy obejrzee t~ dekoracj~, panowie. - Zwrocil si~ do Cor- bina i Gryff)rna. - Moja iona dyktowala mod~ w Paryiu. Nigdy nie zdo- lam zapomniee balu maskowego, ktory zorganizowala w roku siedem- dziesi~tym dziewi~tym. - Byles tam? - zapytala zdumionaJemma. - D~~ slowo, ie zupel- nie zapomnialam. - Znow uderzyla go delikatnie w rami~ wachlarzem. - Teraz mi si~ przypomnialo. Wszyscy panowie poprzebierali si~ za sa- tyrow, to byla doskonala zabawa! A ty caly w czerni i bieli, jak najpraw- . dziwszy parlamentarny pingwin. Beaumont pusciljej dlon, ieby znowu zloiye uklon. - Niestety, nie najlepiej si~ prezentuj~ z ogonem satyra. Pomyslal, ie tylki Francuzow tei wygl~daly fatalnie, lecz nie powie- dzial tego na glos. Ksi~ina westchn~la z ubolewaniem. - Obaj czlonkowie mojej rodziny odmowili udzialu w tej zabawie. Typowi Anglicy, tacy nad~ci, tacy ... - Tacy ubrani - dokonczyl Gryff)rn. - Odsloni~to tam nogi, kt6re nigdy nie powinny ujrzee swiada dziennego. Wci~i nie mog~ zapomniee s~katych kolan hrabiego d'Auvergne. Jemma zerkn~la do sali balowej przez uchylone drzwi, a potem 1'0- zdmiala si~ i otworzyla je szeroko. - Przepi~knie to wygl~da, Caro! JesteS genialna, po prostu genialna, jak zawsze! ... , Corbin szybko ruszyl za Jemm~, wi~c EIUah przytrzymal lokiec szwagra. - Kto to, u licha,jest Caro? - Piekielnie inteligentna niewiasta - odrzekl Gryff)rn. - Asystent- ka Jemmy. Jest u niej jui od czterech czy pi~ciu lat. Nie sp~tkaleS jej jeszcze? - Widz~c, ie ksi~i~ wzrusza ramionami, dodal koleJne szcze- goly: - Jest odpowiedzialna za planowanie wszystkic~ ~ksc~s6wJe~~y. Moinaje nazwae wsp6lniczkami skandalu. P~zy~ot~J Sl~",:"1~Cn.a,o~sm~- waj~ce czy tei moie raczej szokuj~ce doznama. Smlem twlerdzlC, ze.m~ ht;dziesz zachwycony. Ale nie spodziewald si~ chyba, ie Jemma zmlem si<;nagle w przykladn~ malionk~, co? . . - Mamjedynie nadziej~, ie nie zrujnuje mi kariery - odpowledzlal I\Iijah. - Czy ta asystentka zajmuje si~ zawodowo wywolywaniem towa- rzyskich skandali? - Jakjui powiedzialem, nie s~dz~ by ci si~ spodobala. . Stan~li w drzwiach. Gryff)rn otwarlje szerzej i odsun~l Sl~na bok. - Tak, to dla niej typowe. Elijah wszedl do srodka i stan~ljak wryty. ", Niech to szlag - j~kn~L No, coi. Lepsze to nii tamci satyrowie. Nie ma chociai ogona ~Hllwaiyl Gryffyn. . . I'atrz'lc na wystroj pomieszczenia, Elijah czul, jak powoh tracI nad Illlhqpallowanie. Olbrzymi mahoniowy st61, stoj~cy zazwyczaj w jadal- Ill. wstal przesuni~ty na srodek sali balowej. Nie bylo na nimj:dnak za- Ill1lWy,a jl'dynie wielka roiowa muszla, chyba gliniana. Wsz~dZ1ewokolo l'lI~'"YI"I;1()p'lczki roi. Girlandy kwiatow zwieszaly si~.ai .ku p~dlodze. I:(Il1lh"tall:,l oslupialy obokJemmy, ktora zachwycala Sl~,ze kwlaty wy- 1114d~lqjakprawdziwe. ,.., I Ie Illuszclki! - zawolala. - Przeszlas sam~ sleble, Caro. AI,,, r:t.('czjasna, nie 0 to chodzilo. . 'Ib lIit' sztllczne kwiaty warte setki funt6w sprawily, ie serce nagle 'lu,,,,I,, dllllllie I11U w piersi. To nie wielka muszla a~i n~wet ~erly, ~o hyty IIUlI ,jt-szcze perly, cale ich sznury. B6g jeden Wle, ze maHc takie

mn6stwo. pieni~dzy, magI oplacie wszelkie ekstrawagancje, na jakie tyl- ~oJemmIe ~rzyszla?y ochota. Ale najcenniejszym bogactwem,jakie po- sladal, byly jego pohtyczne wplywy, starannie piel~gnowane i rozwaznie wykorzystywane. .Umacnial je dzien po dniu. Mial opini~ czlowieka dynamicznego, ale I ro~s'ldne~o. Przez ostatnich osiem lat, kiedy jego zona mieszkala w Paryzu, :adztl s~bie bez tego wsparcia,jakie wielu innych otrzymywa- 10 od sWOlch malz~n~k urz'ldzaj'lcych przyj~cia lub prowadz'lcych ot- wart~ salon! Stal ~l~jednym.z najbardziej licz'lcych si~ czlonk6w Izby Lor~ovv; oSI'l~'ll j.ed~o. z najbardziej prestizowych stanowisk w pan- stwle wyl'lczme dZ.I~kisl~eswojego intelektu, nie bioqc zadnych lap6- wek. Zdecydo,,":"ame OdC1'l1si~ od skandali n~kaj'lcych skorumpowane grono popleczmk6w Foksa i ksi~cia Walii. A teraz, kiedy zostalo mu tak niewiele czasu, zeby kontynuowae za- cz~te dzielo ... Ta przekl~ta "dekoracja" nie miala na sobie ni skrawka odziezy. I byla pokryta zlot'l farb'l. Pal szde perelki przyklejone w r6wnych odst~pach na calym ciele. I.ry~o:valo.go: z~ jego szwagier patrzyl na stoj'lC'l na stole kobiet~ u:vazme I poz'ldhwle, ale musial przyznae, ze chyba tylko nieboszczyk me zareagow~lby.,,":"ta.kispos6b na widok tej oryginalnej zywej ozdoby. - Przynajmmej me ma ogona - skomentowal Gryffyn. ~ tej chwili ~aga mloda dama pokryta zlot'l farb'l pochylila si~ na bok l.zac:~la ma~lpulov:ae ~rzy stojaku, 0 kt6ry si~ opierala. Zajej kr'l- glyml p~sladkaml rozlozyl Sl~wspanialy wachlarz pawich pior. - Ajednak! - powiedzial radosnie Gryff)rn. - Niech to wszyscy diabli - j~kn'll Elijah. RObe~a weszla do sali balowej dokladnie w chwili, gdy pawi ogon ukazal Sl~ oczom ~ebrany~h. Kamerdyner; kt6ry mial j'l zaanonsowae, zamarl z otwartyml ustaml. Poklepala go uspokajaj'lco po ramieniu. - Sarna si~ przedstawi~ - powiedziala. - Kuzynka spodziewa si~ mojego przyjazdu. Skin'll glow'l i wycofal si~ za drzwi. To jej si~ calkiem nieile udalo, bioqc pod uwag~ fakt, ze kuzynka wcale jej nie oczekiwala. Prawd~ m6wi'lc, ksi~zna Beaumont prawdopo- dobnie nawet nie zdawala sobie sprawy zjej istnienia. Ksi~:lna byla znacznie pi~kniejsza w naturze niz na rycinach w rna- gazynie "Miasto i Wid". Wlosy miala upi~te w karkolomn'l konstrukcj~ z drobnych loczk6w, ajej str6j byl przecudny. Wlasciwie przypominala troch~ rnatk~ Roberty, kt6q dziewczyna znala jedynie z portret6w, tyle ze miala bardziej harmonijne rysy twarzy i mocno umalowane usta. Ale ksi~zna, rzecz jasna, byla niezwykle elegancka i zmyslowa, nie tak jak matka Roberty mieszkaj'lca na gluchej prowincji u boku m~za, kt6rego co zyczliwsi okrdlali mianem "ekscentryczny". Roberta weszla do pokoju, ale nadal nikt nie zwracal na ni'l uwagi. ()bok stolu stali dwaj dzentelmeni, gapi'lc si~ na ustawion'l na nim nag'l kohiet~. Modelka musiala bye do tego przyzwyczajona, bo usmiechala si~'do nich niemal dobrotliwie. Przypominala Robercie krokodyla z wy- s~c~crzonymi z~bami, jdli krokodyle miewaj'l takie wielkie piersi . .Icdyny dzentelmen, kt6ry nie wpatrywal si~ w bogini~ stoj'lC'l na ~lolL',piorunowal wzrokiem ksi~zn~. To pewnie ksi'lz~. Na ilustracjach w ('~asopismach Beaumont wyst~powal cz~sto z lejcami w dloni, jako lI~lIhadzierz'lca stery kr6lestwa, lub z biczem, kt6rym karci! niepokor- Ilydl parlamentarzyst6w. Emanowaly z.niego sila i elegancja. Po pierwsze - wycedzil z lodowat'l uprzejmosci'l- ta mloda dama wnw '/,L'swoim niedorzecznym ogonem moze przyczynie si~ do upad- klllllllil:i kariery. Nie w'ltpi~, ze dodalaby pikanterii twojemu przyj~ciu, IIh. ('~y ty w og6le pomyslalas 0 przyzwoitosci? Wielu sposr6d moich .1I~jlllllychma mlode, niezam~zne c6rki. Wystarczy jeden rzut oka na to WldllWisko, a ich noga juz nigdy nie postanie w moim domu! I{Ni,~llawydawala si~ niewzruszona. Z''1wwniam ci~, ze nikt w Izbie Lord6w nie poczuje si~ urazony It1ql~drkora~j'l' Raczej ich to rozbawi. Moja nieobecnose nie wplyn~la \\1.lIlIllr Ila •.o~w6j twojej kariery, wi~c tez i moja ohecnosc nie powinna "111_r~1IWlkllic. '" N~iwy •.azlliej lata sp~dzone w Paryzu nie nauczyly ci~ rozumu ~.WIUkl1~1 ksi.,*l,'.

Roberta cofn~la si~ 0 krok. Nie miala ochoty bye swiadkiem mal- ienskiej scysji. - N ajwyrazniej ty w tym samym czasie stracild dobre maniery, wielka szkoda. - On ma racj~, Jemmo. Nie bq,dz naiwna - odezwal si~ inny dien- telmen, odrywajq,c wzrok od nagiej ozdoby stolu. To pewnie brat ksi~inej, lord Gryftyn, czyli m6j kuzyn (drugiego, . trzeciego albo jesli ktos jest drobiazgowy dwunastego stopnia), pomyslala Roberta. Wydawal si~ bardzo podobny do ladyJemmy. Mial ciemne brwi i niedbale zwiq,zane z tylu wlosy koloru brandy. Jego usta byly rownie pi~knie wykrojone jak usta siostry, lecz nie wyglq,dal tak idealnie jak ona. Wloiyl stalowoszary frak, ale chyba ubieral si~w pospiechu i bez namyslu, bo jego barwa dose mocno si~ gryzla z wscieklym oraniem kamizelki. - Przypuszczam, ie ta urocza Mrodyta moie zgorszye niektore damy - mowil dalej lord Gryftyn. . - To nie Mrodyta, tylko malionka Neptuna - wtqcila stojq,caz bo- ku kobieta. - Mrodyta to zgrany koncept sprzed pi~ciu lat! - Akcent wskazywal nieomylnie, ie m6wiq,cajest Francuzq. - Owszem, ale nie jestdmy w Paryiu - odpowiedziallord Gryftyn. - My, Anglicy, jestdmy dose wrailiwi na tym punkcie. Wolimy uda- wac, ie nie wiemy,jak zbudowane jest ludzkie cialo. Tymczasem, made- moiselle Caro, pani zamierza przy okazji jutrzejszego balu zaserwowae wi~kszej cz~sci londynskiej socjety lekcj~ kobiecej anatomii. Nie warto. - Tw6j wlasny brat mnie poparl- powiedzial gniewnie ksiq,i~._ Nie b~d~ tolerowal takich wybryk6w w moim domu. Zapadla niezr~czna cisza. Rozesmiana twarz ksi~inej spochmurniala. - Nie b~dziesz? - zapytala. Ksiq,i~byl wysokim m~iczyznq" ale Robercie wydal si~ w tej chwili olbrzymem. - Nie b~d~ - wycedzil zlowrogo. - W takim razie musz~ zrezygnowae z plan6w pouczenia Anglik6w, jak wyglq,da noga kobiety - powiedziala ksi~ina. - Przeciei ty sam mo- iesz si~ 0 tym przekonae, i to w swoim gabinecie w Westminsterze. Roberta zamrugala, ale ksi~ina jui si~ odwrocila. - Trudno mi wyobrazie sobie Jemm~ w roli przykladnej malionki. - powiedziallord Gryftyn do Beaumonta. - Czy w Paryiu nagie kobiety rowniei sluiq,jako ozdoby stolu? W Londynie nigdy czegos takiego nie widzialem - poprawil si~. - W kaidym razie nie w domach wyiszych sfer. Zerknq,l w gor~ i napotkal spojrzenie Roberty. Mimo woli cofn~la si~jeszcze 0 krok. Przeciei nie moie teraz ... - Jemmo, chyba masz goscia - powiedzial. Jemma odwrocila si~ w jej stron~, to sarno zrobil ksiq,i~. Trzeci dientelmen byl pogqiony w rozmowie z malionkq, N eptuna i swiata wok61 nie widzial. - Dzien dobry. - Roberta dygn~la.- Kamerdyner musial si~ odda- lie, ieby dojse do siebie po tym wstrzq,sie. Powiedzialam mu, ie sarna si~ przedstawi~. Ksi~ina usmiechn~la si~ do niej. Roberta, patrzq,c na jej eleganckie pantofelki, nagle uswiadomila sobie, jak duie i niezgrabne ma stopy. Miala tei wraienie, ie za jej plecami widae bezksztaltny garb oraz sfa- tygowanq" wypchanq, walizk~, kt6q lokaj z pogardq, rzucil na podlog~ w korytarzu. - Prosz~ nam wybaczye to zamieszanie. - Ksi~ina wykonala nie- t IkrdJony ruch r~kq"ktory mial przypuszczalnie oznaczae nagq,kobiet~ IHI stole i kl6tni~ z m~iem. -- Nic si~ nie stalo - wyjq,kala Roberta. - Jestem lady Roberta St. (:ib. Ksi<;inazrobila zdziwionq, min~, ale odezwal si~jej mq,i. (:hyba przypominam sobie pani nazwisko, madame. I~oberta odetehn~la z ulgq,. 1

- Panstwo nie rozumiejq ... - Roberta pr6bowala oponowac. ~~ gdy jui otworzyla usta, nie moglo jej przejsc przez gardlo, ie calyJeJ majqtek rniesci si~w wysluionej walizce, kt6ra stoi za drzwiami. ~ n~ dodat~k przyjechala niezapowiedziana i zdaje sobie spraw~ z tego, ze me b~dzIe tu mile widziana, a mimo to chce zamieszkac w tym domu i znalezc m~ia. Nie zaszczycajqC spojrzeniem ksi~cia ani pozostalych dzentelme- n6w, ksi~zna pociqgn~la jC\ow stron~ drzwi. - Niech pani przejdzie ze mnC\odo bawialni - powiedziala. - Beau- mo?t, poiegnaj pan6w w moim imieniu. - M6wiC\ocdo m~za, nawet nie spoJrzala na niego. - A twoja dekoracja? - Glos ksi~cia byllodowaty. - P6zniej 0 tym porozmawiamy. - Po co tracic czas? Naga kobieta nie b~dzie stala na stole w moim domu. Nie ma 0 czym m6wic. ~ Nonsens! - Ksi~ina zatrzymala si~ w p61 kroku i puscila rami~ Roberty. - To dzielo sztuki! '- To bezwstyd - odparowal ksiqi~. . ~i~ina nie wyglqdala wcale na przestraszonq, co Robercie wydalo SI~mezv.:kle. Ona sarna, stojqc przed tak roslym, a do tego rozzloszczo- nym m~zczyznq, pewnie trz~slaby si~ ze strachu. - Ch~ba b~~zi~sz~usiala ustqpic- powiedzial pogodnie lord Gryf- fYn.- Mozesz mIme Wlerzyc, ale tw6j m~ naprawd~ robi w parlamencie ka:rva1dob~ej roboty i nie powinnas psuc mu reputacji roznegliiowany- mI ~am.amI ~stawionymi jako dekoracje na stole, chocby nawet byly tak pOCIqgaHce,J~kta ~utaj. A pani co 0 tym mysli? - zwr6cil si~ do Roberty. - Wyglqda ml pam na dobrze uloionq mlodq dam~. Nie sqdzi pani, ie ba~, na kt6~~ w roli iywej ozdoby wystqpi nasza malzonka Neptuna, moglby zaSIaczgorszenie? R?berta zer1c~~la na dekoracj~. Mode1ka naprawd~ byla calkiem nag~ I Rober~~ zamtrygowalo, jak bardzo jej cialo r6zni si~ od ciala tej kobIety. Po pIerwsze, tamta miala trzykrotniewi~ksze piersi. - .Prz~puszczam, ze wi~kszosc gOSci uznalaby to za brak higieny - StWIerdzI!a:-. Rozu~iem, ie to st61 zjadalni? Moiliwe, ie niekt6rzy w przyszloscl mech~tme do niego zasiqdq. Po jej slowach zapadla cisza, w koncu brat ksi~znej parsknql glos- nym smiechem. - Ona ma racj~,Jemmo. . Ksiqz~ usmiechnql si~ i Roberta nagle zdala sobie.spraw~ z tego,Jak wymowna staje si~ jego twarz, gdy nie jest zmrozona lodowatq wscie- klosciq. _ Nagle poczulem ogromnq ochot~, aby pom6c weteranom - po- wiedzial ~icho. Ksi~zna wzruszyla ramionami, a potem odwr6cila si~ do swojej asy- stentki. _ Caro, kochanie, trzeba j'l ubrac. Wymyslisz cos bardziej odpo- wiedniego? . . _ Chyba pani zartuje - wykrzykn~la Francuzka, laPIqCSI~zaglow~. _ Mamjej wloZyc pieluch~? . . ., _ Jdli tylko zakryje jClod st6p do gl6w - stwIerdzIl ksqz~. Kobieta zacz~la glosno narzekac, zalamujClcr~ce. . . . _ Teraz rzeczywiscie przy~ mi si~ ta he.rb~ta - mru~~~a ksI~zn~; znoWUbioqc Robert~ pod ramI~. - MozeprzeJdzIemy do mOJeJbaWlalm. Wiem ze zachowuj~ si~jak ostatni tch6rz, zostawiajqc Beaumonta na pa- stw~ ~ojej asystentki, ale zasluZyl sobie na to, nieuwaz~ pan~?Wkazdym razie obiecuj~ juz nie marudzic na temat pie1uszek malzonki Neptuna. Glos asystentki wzni6s1 si~ do krzyku. . _ Moze mademoiselle Caro spr6buje dostosowac styl sWOlchpro- jekt6w do de1ikatnych gust6w angie1skich dam - zasugerowala Rob~rta, przekonana, ze wi~kszosc znanych jej pan doznalaby szoku na wldok dziel Francuzki. _ A moze i nie. A wtedy pewnie zloZy wym6wienie i wr6ci do Pa- ryza, gdzie co najmniej trzy ksi~zne przyjin~ jq: z pocalo,:~~i~m r~~. W ciqgu ostatnich kilku lat ai dwa razy musIalam POd:",OlCJe~ ~ens$' Ale wstyd mi, ze opowiadam 0 takich blahostkach, pam przeClez przy- szla do nas w powaznej sprawie. _ W1asnie, bo ja ... _ Alez, bardzo prosz~, nie rozmawiajmy 0 smutnych rzeczach prze.d herbatC\o.Kazalabym podac bordo; uwazam, ie znakomicie podtr~ymuJe na duchu, gdy si~ rozmawia 0 przykrych sprawach, ale na bordo Jeszcze o tej porze za wczesnie. Weszly do niewielkiej bawialni. . _ Musz~ odnowic ten pok6j - powiedziala ksi~ina, przystaJClc?a moment. _ Dopiero wczoraj czy przedwczoraj przyjechalam z Paryza.

Prosz~ mi wierzye, gdybym mogla, nie przyjmowalabym gosci w tak obskurnym pomieszezeniu. Pokoj rzeezywiScie sprawial dose ponure wrazenie. Seiany poma- Iowano na brzydki musztardowy kolor, a na poezesnym miejseu wisial spory obraz przedstawiaj~cy usmieehni~t~ mlod~ kobiet~, ktora trzyma- la za wlosy uei~t~ glow~, - Nieeh pani na ni~ popatrzy - odezwala si~ ksi~zna. - Dziarska,jak poslugaezka z tawerny. - To pewnie Judyta i Holofernes - domyslila si~ Roberta. _ Bioqe PO? U\~ag~okolieznosei,Judyta wydaje si~ wyj~tkowo pogodna, nie s~- dZIpam? . - !e~li mam bye sze~era, to mnie si~ raezej wydaje pijana. Nie uwa- za pam, ze sprawia wrazc:nie, jakby byla lekko wstawiona? - Jdli ?o~rze pami~tam, Judyta rzeezywiseie najpierw podala Ho- Io~ernes~wl WIllO- zastanawiala si~ Roberta. - Zanim uei~la mu glow~. ~le ,ehClalabym krytyk~wae artysty, ale mam wrazenie, ze jej oezy s~ meroWflo namalowane 1 dlatego wydaje si~ nietrzezwa. - I ma dziWflie ezef\Von~ twarz. - To peWflie z wysilk::u- uznala Roberta. - S~dz~, ze trzeba si~ ei~z- ko napraeowae, zeby uciq,em~zezyznie glow~. . - Sluszna uwaga. Wic:lz~,ze ma pani bardzo praktyezne podejseie do rz~ezr: Bardzo p~osz~, laety Roberto, nieeh pani siada tutaj, tylem do tej uCl~teJglowy. Kaz~ zdj~e to paskudztwo przy pierwszej sposobnosei. Od osmiu Iatjuz nie. mieszkarn w Londynie, ale ei~glejeszeze budz~ si~ spo- eon~ ze .straehu, l~ekroeprzysni mi si~ moja teseiowa; to bylajej ulubiona baWlalma, rozumle pani. Bogu dzi~ki, ze wyprowadzila si~ na wid. Roberta usiadla wygodnie. - Chyba musz~ wyja§nie, kim tak naprawd~ jestem ... -. A, ~ak- przerwala ksi~zna. - Jest pani pierwsz~ osob~, z ktoq roz- m.awlam Ja~ p~zykladna malZonka szanowanego polityka. Moze si~ pani WI~edomyslae, ze ehe~ W}Tpasejak najlepiej. Ile pieni~dzy eheialaby pani od nas otrzymae? . - Nie ehodzi 0 pieni~dze - powiedziala Roberta. - Widzi pani, ja Jestem ... - Ni~ 0 pieni~?ze! Oc:h, w takim razie ehodzi zapeWfle 0 moj eenny ezas? fa Sl~ ~o .takieh rzeczy zupelnie nie nadaj~. Nie tylko nie potra- fi~ zaJmowae Sl~ praktyeZlflymi sprawami, ale jeszeze w dodatku przy- wyklam gromadzie wokol siebie osoby, ktore s~ - jakby to powiedziee - rownie zepsute i niemoralne jakja. - A bardzo jest pani niemoralna? - Ciekawose przezwyei~zyla w Robereie skrupuly. Ksi~zna nie wygl~dala na osob~ zdeprawowan~. Oezywiseie, Roberta mogla si~ mylie. W kofteu wyehowala si~ w towa- rzystwie konkubin ojea, kobiet, ktore szezyeily si~ tym, ze z moralnosei~ nie maj~ nie wspolnego. - Bardzo - oznajmila radosnie ksi~zna. - Ogromnie. Zepsuta do szpiku kosei. Nagie kobiety na stole to dopiero poez~tek, przekona si~ pani. Tak wi~e moja pomoe na nie si~ pani nie przyda. - Ajajednak mysl~, ze si~ przyda - odparla Roberta. Ksi~zna miala przerazon~ min~. - Alez nie, naprawd~. Kiedy si~ nudz~, latwo staj~ si~ pop~dliwa ha, nawet poryweza - a bardzo pr~dko si~ wszystkim nudz~. Roberta swietnie si~ bawila t~ sytuaej~. - Poryweza, mowi pani? - Szalenie! Raz, wezasie potwornie nudnego obiadu, smiertel- lIil' obrazilam ksi~zn~ de la Motte, daj~e do zrozumienia, ze poehodzi 'IlIi",in spoleeznyeh. Z oburzenia peWflie by pobladla, gdyby nie gruba w••rstwa rozu na poliezkaeh. Z trzaskiem otworzyly si~ drzwi i stan~la w nieh asystentka ksi~znej. ( )ddychala ei~zko, wlosy miala w nieladzie, pi~sei zaeisni~te. WygI~dala .\Iprillie jak biblijna Judyta, brakowalo jej tylko rekwizytu w postaei odei~- It:1~hlWY.I peWfliew tej ehwili z·eh~ei~uei~laby glow~ ksi~eiu Beaumont. ( )jej - powiedziala eichutko ksi~zna. W tL;.jehwili,jeszeze dzis wieezor, wraeam na franeuslq ziemi~, gdzie dlll'l'llia si~ moj kunszt! Ten pani m~z kompletnie nie ma poj~cia 0 sztuce. Zd.1llrW)poezueia estetyki. Co to za przyziemna dusza. Malo powiedziane '"' 1111111" st:\l1apo ziemi, on wprost tarza si~w bloeie! Wspolczuj~ pani! ( kit, Carol - Ksi~zna podniosla si~ z krzesla. - Chyba nie zamie- '1._. lllllil· :t.Ostawie?Mnie! Po tym wszystkim, co razem udalo nam si~ Itwlll''1YO Przypomnij sobie satyrow! Przypomnij sobie bileeik od Jego KrltIC'Wflikil:iMosei, ktory przyslal po naszym Krysztalowym Lesie! ~ I'lIlli Ill:\Z nie rozumie mojego geniuszu - sykn~la rozwseieezona P,1lI1IIl'lk... .Illz ja znam ten typo B~dzie mnie kr~powal swoimi oba- o .'111 II pl'l,yzwoitose. Mnie nie mozna ograniezae! Jestem tworezym .• "IUmJ llll

- I geniusze czasem pracujq w trudnych warunkach - wtqcila Roberta. - Podobno wiCikszose wybitnych dziel sztuki powstala wlas- nie w niesprzyjajqcych okolicznosciach. Niech pani pomysli 0 Michale Aniele, ktory musiallezee na plecach, zeby stworzye ten wspanialy fresk na suficie Kaplicy Sykstynskiej. Oszalala Francuzka spojrzala teraz na RobertCi. - Michal Aniol byl bezrozumnym Wlochem! Ajajestem Francuz- q! Nie POZWOICi,zeby mnie powstrzymywaly zacofane poglqdy jakiegos marnego urzCidniczyny! Za plecami Roberty zona marnego urzCidniczyny parsknCila cichym smiechem. - Cofa siCipani przed wyzwaniem ... - Roberta krCicila glowq. _ Prawdziwa Francuzka tak nie PostCipuje. ~ Tu uznala, ze latwiej bCidzie uglaskae dzikq bestiCiw jej wlasnym jCizyku, wiCiCw tym samym duchu ciqgnCilapo francusku, z wdziCicznosciq wspominajqc guwernantkCi, kto- ra w dziecinstwie zmuszala jq do nauki tego jCizyka.- Escuzez-nous, c'est bien pour fa que Leonardo da Vinci a choisi de vivre en France. Nous etions, encore, des barbares*. - Ona ma racjCi- przymilala siCiksiCizna.- To zaledwie niewielka przeszkoda dla takiego talentujak twoj. - ProponujCi - ciqgnCilaRoberta - zapomniee 0 krolowej morz. To takie oklepane. Dlaczego nie siCignqedo wielkich bohaterow mitologicz- nych? WiCikszosez nich, notabene, nosila ubrania. A kiedy mamy przed sobq wielkq muszlCi,czy kojarzy nam siCiona z Neptunem? Otoz nie! - Wiem. - Asystentka skrzywila siCipogardliwie. - Kojarzy siCiz We- nus. Ale ja mam juz dosye Wenus razem zjej glupiq muszlq. - Mnie siCi kojarzy z Helenq Trojansq, najpiCikniejszq kobietq wszech czasow; - A od kiedy to Helena wystCipuje w muszli? - To nie bCidziemuszla, tylko jajo .:....WY.iasnilaRoberta. - Mozna tCi muszl~ przemalowae na bialo. Olbrzymie jajo PCika,a ze srodka wylania siCikobieta, ktora stala siCiprzyczynq wybuchu wojny trojanskiej. Oczy- wiscie ma na sobie tradycyjny grecki stroj. - Aha. - Caro zmruzyla oczy. - Moze by tak ... * Leonardo da Vinci dla swojego dobra powinien wybrac zycie we Francji. My wtedy bylismy jeszcze barbarzyncami. - Genialne! - wykrzyknCila ksiCizna.- Wspanialy pomysl, Beaumont bCidziezachwycony. - A co z moim ogonem? - zapytala Caro. - Moj piCiknyautoma- tyczny ogon krolowej morz. Projektowalam go az dwa dni! - Nic siCinie martw, zawsze mozemy wykorzystae ten cudowny pawi ogon przy jakiejs innej okazji - obiecala ksiCizna.Wyprowadzila asystentkCiz bawialni i odwrocila siCiz szerokim usmiechem. Roberta az zamrugala; sila osobowoki ksiCiznejprzytlaczala jq. - Pani podopieczni, lady Roberto, wlasnie zasluZyli sobie na mojq wdziCicznose! - PrawdCi mowiqc, nie mam zadnych podopiecznych. - Roberta znowu zajCilamiejsce w fotelu. - Obawiam siCi,ze ksiqZCiwziql mnie za kogos bardziej ... dobroczynnego. - A to heca. Beaumont raz wreszcie siCiw czyms pomYlil. Gdzie Sq bnfary, zeby uczcie ten moment? - Mam tylko siebie - powiedziala Roberta. - No i moj bagaz. - Bagaz? - KsiCiznabyla lekko zbita z tropu. - JesteSmy kuzynkami trzeciego stopnia. Wlasciwie nasze powino- wactwo jest chyba nawet bardziej odlegle. W kazdym razie moja matka hyla trochCi do pani podobna. Jestesmy dose daleko spokrewnione, ale Illiatam nadziejCi, ze zgodzi siCipani wprowadzie mnie w towarzystwo. Hobcrta przdknCila glosno.Jej przemowa i oczekiwania byly dose zu- rhwate i pani Grope wroZylajej, ze ksiCiznawyrzucijq za drzwi.Splotla 1Il'IWOWOdlonie. ~ Mam tu list od mojego ojca ~ dodala. - Ponoc za mlodu bardzo J'r~y.ia7.llilsiCiz pani ojcem. I

m~ia. JeSli wolno spytac, jesteSmy spokrewnione przez mojq matk~ czy ojca? - Przez matk~. - Roberta poczula taq ulg~, ie ai zakr~cilo jej si~ w glowie. - Ale obawiam si~,ie to dosc odlegle pokrewienstwo. Moja mat- ka byla corq kuzynki drugiego stopnia pani ciotecznej babki. Przed slu- bem nazywala si~Cressida Enright. Rzadko bywala w Londynie, bo wyszla za mqi jako szesnastolatka. Zmarla, kiedy bylam jeszcze dzieckiem. - Chwileczk~! Roberta zamilkla, wiedzqc dokladnie, co uslyszy za moment. - "Szalony markiz! " - wykrzykn~la ksi~ina. - Czyiby ... pani oj- cern byl ten poeta? Przytakn~la niech~tnie. - Wielkie nieba! Calkiem zapomnialam, ie on ma cork~. Ile pani ma lat? - DwadzieScia jeden. - Ja dwadziescia osiem. Czyli przy mnie jest pani oseskiem. Ale prze- ciei pani b~dzie dziedziczyc po ojcu? Czy "szalony markiz" ... - Poprawi- la si~.- Bardzo przepraszam. Pani ojciec jest markizem Wharton i... ? - Wharton i Malmesbury - odrzekla Roberta. - Niech si~ pani nie przejmuje, nikt nie potrafi tego zapami~tac. Ale mniejsza z tym. Ow- szem, mam posag, tylko trudno szukac m~ia na gluchej prowincji. Przez ostatnich kilka lat ojciec nie chcial ze mnqjezdzic nawet do Bath. - A sqsiedzi? - Nie mamy ich zbyt wielu. Kilka lat temu ojciec wykupil majqtek, ktory graniczyl z naszymi posiadloSciami od polnocy, a pozostali Sqdose nieufni ze wzgl~du na dziwactwa papy. - Wysylal im swoje wiersze? - zapytala ksi~ina, ale zaraz si~ zre- flektowala. - Opowie mi pani 0 tym kiedy indziej, nie powinnam tak pani nagabywac,jak przekupka. W kaidym razie slusznie pani postqpila\, przyjeidiajqc tutaj. Zostanie pani mojq podopiecznq. W Paryiu wszyst kie damy majq podopieczne, dzi~ki temu muszq bywac i nie przesiaduj wdomach. - Nie wyglqda mi pani na osob~, ktora przesiadywalaby w dom - zauwaiyla Roberta nieSmialo. Ksi~ina mrugn~la do niej. - Sarna na pewno nie siedz~ w domu,jednak bywajq takie dni, kied ma si~ ochot~ na ... leniwy wieczor w domowym zaciszu. Ale dla dam cos takiego to poczqtek konca. Trzeba dbac 0 siebie i wychodzic z domu codziennie, bo inaczej czlowiek si~ rozleniwia. Roberta pokiwala glowq ze zrozumieniem. Dla niej perspektywa sp~dzenia wieczoru w domu nie bylaby wcale przY.iemnq odmianq - tak rzadko miala dotychczas okazj~, ieby si~ stroic w wieczorowe suknie. - Przyjechala pani w samq por~. Pewnie slyszala pani 0 tym, ie Beaumont zemdlal zeszlej jesieni podczas posiedzenia Izby Lordow? Oczywiscie, mam nadziej~, ie to tylko z przepracowania, ale... - Umil- kla i Robercie wydawalo si~, ie ksi~inajest bardzo zmartwiona, co nie- ",lIpelnie zgadzalo si~ ze scenq,jakq sklocone malienstwo dzis zaprezen- towalo. - Obowiqzek nakazywal mi wrocic. Roberta skin~la glowq. Jej ojciec, gdy przeczytal w prasie doniesie- lIit', ie ksiqi~ Beaumont stracil przytomnosc w samym srodku swojego przelTIowienia w parlamencie, zasmiewal si~ do rozpuku, twierdzqc, ie III pewnie jakis pijus. I~oberta poznalajednak teraz ksi~cia osobiscie i nie miala pewnosci, ''Iy I~jciecwyciqgnql sluszne wnioski. Musz~ urodzic mu dziedzica - powiedziala ksi~ina takim tonem,jak- hy nlzmawialy 0 pogodzie. - Nic przY.iemnego,ale nie wykr~c~si~od tego. ()ch! - zdumiala si~ Roberta. I'l'wnie si~ pani zastanawia, jak my w ogole b~dziemy w stanie d.lrlir toil'. HI1!1l'rtazdusila nerwowy chic hot. Ksi~ina byla tak zupelnie inna od WII~YNlkichjej dotychczasowych znajomych. ( :(IZ ... - wybqkala. MIl~~ paniq zapewnic, ie ja tei nil' mam poj~cia, jak to b~dzie. M'ull wyohraznia nie si~ga ai tak daleko. Beaumont ija rzadko jesteSmy ~. ,Illtohil' uprzejmi. Ale co zrobic, lady Roberto, kobieca dola ... Gra ;,fI"II1I111l< w szachy? NIl~'"zmiana tematu zbila Robert~ z tropu. T Nil', lIi~dy nil' mialam okazji si~ nauczyc. Ojciec nie gra, a moja rllitlllk:~ll1ialadoscjasno okreSlone poglqdy na to, co mlodej damie eM. rohiC', X,lvillil Illachl1~lalekcewaiqco r~kq. l'! NIII'I'~yklad zwijac w motki nici do haftowania i nudzic si~ do lez? II,Jt·~.,C'l,l' Ilia szcz~scie, to moina uniknqc prania m~iowskich I,

Robereie trudno bylo powstrzymae siv od usmieehu. Riedy Jemma siv smiala, jej smieeh byl zarazliwy. - Moze pani u nas mieszkae. Jedyny problem, jaki dostrzegam, to pani zasady. - Zasady? - zdziwila siv Roberta. Ksivzna patrzyla na ni:t wyezekuj:teo. - MoraIne ... etyczne ... rozumie pani. - Oezywiscie, ze mam zasady - powiedziala ostroznie Roberta. _ Tak mi siv wydaje - dodala po namysle. Prawdv mowi:te, nie bardzo si v znala na moralnosei; zawdzivezala to zyeiowym towarzyszkom ojea. - Ja mam ieh niewiele. - Ksivzna spojrzala na Robertv z zagad- kowym usmieehem. - Jesli ehee pani mieszkae w moim domu, musi pani wiedziee, ze nie zniosv, zeby mi si~ ktos caly ezas przypatrywal z dezaprobat:t. A gdyby eheiala mnie pani krytykowae, to natyehmiast si v pogniewamy. Wsr6d moieh lieznyeh wad jest tez nieumiejvtnose przy- znania siv do blvdu. Widzi pani,jaka ze mnie okropna osoba? Roberta rozeSmiala siv w odpowiedzi. - Nie zamierzam pani krytykowae, chyba ze nagle zamieni si v pani w pani:t Grope, z kt6q mieszkam od dw6eh lat. Prawdv m6wi:te, Wasza Wysokose, nie wyobrazam sobie,jak moglabym w og61e zwracae pani na eokolwiek uwagv! - 0, cos by siv na pewno znalazlo. Ale m6wmy sobie na ty, dobrze? Ja siv nazywam Jemma, tozdrobnienie od godnego imienia Jemima. Mogv ei m6wie "Roberto"? - Bvdzie mi bardzo milo! - A wive, Roberto, wyliezv ei wszystkie moje wady. I jeSli uznasz, zejednak nie eheesz zamieszkae w moim domu, mam wielu krewnyeh, kt6rzy mog:t eiv wprowadzie w towarzystwo Z odpowiedni:t pomN i ee- remonialem. Rozwaz sobie taq mozliwose. Nie jestem przekonana, ezy mlode panienki powinny przebywae w domu, w kt6rym na stole poja- wiaj:t siv dekoraeje zaprojektowane przez Caro. - Moie nie te ealkiem rozneglizowane - przyznala Roberta. _ Ale za- wsze maj:t dodatkowy walor edukaeyjny, jak slusznie zauwazyl tw6j brat. Jemma rozeSmiala siv, zaehwycona. - Kto by pomyslal, ze potrzeba az tyle zlotej farby, zeby pomalowae piersi? - Ot6i to! - Wlasnie uzmyslowilam sobie,jak swietnie dalas sobie radv z Caro, a przy okazji udalo ei siv mnie rozehmurzyc po kl6tni z maim apodyk- tyeznym mvzem. Pewnie obeowanie z ludzmi 0 gwahownym tempera- meneieto dla eiebie nie pierwszyzna? - Zycie u boku mojego ojea bylo ... jest dose... . - Mogv siv domyslie - pospieszyla z pom~q Jer.nma. - Mleszka- j:te przez tyle lat we Franeji, nie znalam wszy~tkieh ~aJnowszyeh plotek z AngIii, ale historie 0 wyezynaeh. twojego ~~ea~o.Cleralynawet t~m..- Usmieehala siv iyezliwie i.zupelme bez zloshwosCl, tak ze RoberCle me pozostawalo nie innego, jak tylko odpowiedziee .usmiee~em." -.A teraz powiedz mi, ezy kiedy zobaezylas moj:t dekoraeJV, zrobllo e1 S1vslabo z wrazenia? . - Sqdie - zapewnila j:t Roberta. - Ale niewykIuczone, ie tak S1v stanie, kiedy mi opiszesz swoje przywary. - Nie wiem, od czego zaez:te - zawahala sivJemma. Roberta uniosla brew. - No, dobrze. Po pierwsze: jestem ksivzn:t. KSivzn:t! - Roberta nie spodziewala siv, ze Jemma akurat to bvdzie uwaiala za wadv. - A co w tym zlego? Zawsze uwazalam, ze "taki koniec bylby ezyms . ,,* Zduml"en1'eRoberty bylo calkiem szezere, zwlaszezaupragmonym . - , .. ". ze sama za wszeIk'l eenv eheiala zostae kS1vzn:tVl1hers. Drzwi otworzyly siv i kamerdyner, kt6ry zdolaljuz nieco oehlon:te, wszedl do bawialni, nios:tc srebrn:t tacv z przyborami do herbaty. . - Oeh, dzivkujv ei, Fowle - powiedzialaJemma. - Bardzo to uprzeJ- me z twojej strony. " . . Kamerdyner rozstawil naezynia i wyszedl. J emma ostrozme naIala herbaty do filiianek z najdeIikatniejszej poreel~ny. '" - Czy mi siv zdaje, czy wlasnie przed ehwl1:t zaeytowalas poezJv?

- ~sz 1 '. . • ciec CZ~Sto e,m, a e za mc me ~~zyp~mn~ sobie, kto to napisal. M6j oj- _ Z uzr:va tego zwrotu IJakos tak utkwil mi w pami~ci. ROb~~~s ki~dysjakieS ksi~i?e? - zapytala]emma, slodz'lc herbat~. _ Ni w?Ila ,:zrok w swoJ'l krzywo skrojon'l sp6dnic~. ~r ~komeczme. - wI~dz ki '. ksi~inej s ': t~ m raZle, ze okropne Z nas kobiety. ]uisam tytul korzystu' Prawla, ze uchodz'l nam wszelkie bezecenstwa i cz~sto to wy_ ~~n:ry. - Napr d? R b . 1 " _ W a"[o~' -. 0 ert~ WZI~a ?d]er:nmy fihzank~ gOf'lcej herbaty. wet PO\Vi~O?le ~Olch znaJomych Jest kilka ksi~inych; moina by na- ~dzlec . / '1 / dZisz, kied. ,.' ze z~p.rzYJaz~1ysmy si~ ze wzgl~du na ten tytul. Wi- w pas, jesl Y S.l~Jest ksl~Zn'l, kazda napotkana osoba zaczyna ci si~ klaniac _ Ach 1 Ule wr~cz plaszczy~ prz~d tob'l. alowana . - ~obert~ zastanaWlala Sl~,czy nie jest to przypadkiem zawo- _ Ni';('n:lOwka: z~ o~a ~ama niewystarczaj'lco si~ plaszczy. _ M ~tnasz pOJ~cla,Jakie to uci'liliwe.Zglupiec od tego moina y81 ' d . l' . z nieznaczD.~ - POWl~ Zl~a R~~erta - ze ~ylabym sklonna pogodzic si~ szy filiian~ ~ u~rat'l mtehge~cJl. I ~ewna Jestem - ci'lgl1~la, odstawiw- to przyjell)~ - ze g?yby ktos zechc~al plaszczyc si~ przede mn'l, bylaby Grope. a odmlana po wszystkich moich doswiadczeniach z pani'l - Slo\\;>o d . . k . to taki? a$, WYJ'ltowo cz~sto wspommasz t~ pani'l Grope. A kt6i Przez c-b 'I '. '/ nej wymija' WI ~ Robe~ta wahala Sl~,co powledzlec, wreszeie dala ksi~i- G ~~C'l odpoWledz. - r01:\o . h . h" chcialabYm mOle znaJomyc me Jest duie, ale 0 tej osobie akurat A . Zapomniec. - Ja jestem nad~U plot~ trzy.po trzy 0 ksi~inych. Oto moja kolejna wada: ksi~ine, tnQ .WyCZ

popelnila bl,!d, szyj,!c sukni~ z zielonkawym gorsem i sp6dniq z bordo- wej tafty. Dobrze wychowana panienka pozostalaby na miejscu, trzymaj,!c si~ z dala od awantury. Ale Roberta natychmiast pod,!zyla za ksi~zn,!. Ksi,!z~ stal w marmurowym hallu, w pozie jakby zywcem wyj~tej z ilustracji przedstawiaj,!cych jego zarliwe przem6wienia w parlamen- Cleo - Powinno si~go wyslae na wid! - krzykn,!l glosno. - Tam przynaj- mniej nauczylby si~jakiegos przyzwoitego rzemio?~a. - Nie ma mowy, zeby dziecko wysylae na wid - oznajmilaJemma. - Chyba ze Damon uzna to za stosowne. Roberta zamrugala, zaskoczona. 0 jakim dziecku oni m6wi,!? Jem- ma jasno powiedziala jej, ze nie maj,!jeszcze dziedzica, wi~c chyba nie chodzi 0 potomka ksi,!z~cej pary. - Nie ma tez mowy, zeby zamieszkal w moim domu _ warkn,!l ksi,!z~. - M6j brat zatrzyma si~ u nas na troch~ - odparowala ksi~zna. _ N a- turalne jest wi~c, zejego syn, a m6j bratanek, tez b~dzie tu mieszkal. - Na milose bosq, niech si~ nim zajmie jakas porz,!dna chlopska rodzina! - Beaumont zwr6cil si~ do szwagra. - Nie mozesz go przeciez wychowae na podobnego sobie niefrasobliwego lekkoducha, Gryffyn. Lord Gryffyn z niewymuszon,! gracj,! wspieral si~ 0 framug~ drzwi; rzeczywiscie, wygl,!dal raczej na lekkoducha niz na powaznego czlowie- ka pracy. - Teddy nie moze mieszkae na wsi. - Ksi,!z~cygniew ewidentnie go nie wzruszal. - Riedy go poznasz, sam zobaczysz, ze w jego zylach nie plynie krew spokojnego rolnika. - A czyja krew plynie w jego zylach? - zniecierpliwil si~ ksi,!z~. - Moze wreszcie powiesz rodzinie, kto jest jego matk,!? - W6dz Hun6w, Attyla - odrzekl Gryff)rn bez mrugni~cia okiem. - Nie slyszalem, zeby slyn,!l z macierzynskich instynkt6w _ odparl zjadliwie Beaumont. - Cokolwiek s,!dzisz, Teddy ma w zylach krew Attyli - skonstatowal Gryffyn. - Nie mog~ go poslae na wid, bo musz~ go caly czas miee na oku. - Czy mog~ wobec tego z calym szacunkiem prosie ci~, zebys mial na niego oko w swoim wlasnym domu, a nie w moim? Tc· h' I m z"eby Damon si~ do nas wprowadzil, Beaumont;- 0 ja c CIaa , . . . . '1 J mma - przynaimniej na jakis czas, bo st~skmlam Sl~za mm,-wtqCI a e:J '. d kiedy mieszkalam w Paryzu. Mam tez bratanka, kt6rego jeszcze me ane mi bylo poznac. '. - A czy nie przyszlo c~do glowy, ~e nieslu~ne d.zlec?koprzebywaj'!ce w moim domu nie wplyme korzystme na m"oj~kane.r~. Roberta dobrze rozumiala obiekcje ksl~cla. Nlesl~~ny syn lo.rda Gryffyna w pol,!czeniu z niedawnym po:vr?te~ ksi~z~ej. I nag'! kO~let'! jako dekoracj,! stolu na jutrzejszym prZY$ClUmew,!tphwle wzbudzl za- interesowanie londynskiej prasy. ". , 'Tl • k' Beaumont bpdzie musiala od dZIS konkurowac- lWOja anera, , " .. . ., . z obecnosci,! rodziny. Przypominam CI, ze to m! je~t~smy, ~'! rodzlll,! - odpowiedziala qsliwie Jemma. - A ~eddy ~o ro~mez twOj ~ratanek. - Usmiechn~la si~ promiennie do m~za, ktory splOrunowal H wzro- kiern. Wskazala r~q na Robert~. - Wzi,!les moj,! krewn'!, lady Robert~, za jak,!s kobiet~ kwestuj,!C'! nacele dobroczynne, Beaumont. Tymcza- semja obiecalamj,! wprowadzie do towarzystwa:. '. Beaumont uklonil si~ dose sztywno Robercle, me spuszczaHc Jed- nak oka z zony. ,. .? I - A jak zamierzasz si~ do tego zabrac, ~le~w j~stern. - za~yta . - Nie bardzo chce mi si~ wierzye, zeby mOja meobhczalna rnalzonka zmienila si~ nagle w stateczn,! matron~ s,:ataj~C'! m,lode panny. .. - Jest to mozliwe,jdli tylko ~rzestamesz~~czec na temat swojej ka- riery - Jemma odwr6cila si~ do mego plecarnl. . Przez twarz Beaumonta przemkn,!l wyraz takiej zlosci, ze Roberta aZ zarnrugala przestraszona. Ksi,!z~sklonil si~ zonie i wyszedl. . Jemma odwr6cila si~ do nich twarz~; oddychala gwaltowme, a po- liczki azjej poczerwienialy ze wzburzema. . - Ijak ja mam z nim mieszkae pod jednyrn dachern? - Spo~rzal: b d· brata WI"dziszteraz Darnonie, dlaczego chCIalam, zebysezra nle na . - , . h 1 z nl'm naj'akis czas? Sarna z nirn nie wytrzyrnarn. Po prostuprzYjec a '! . nie wytrzymam. Jej brat spowaznial nagle. " '., - Jdli naprawd~ sobie tego zyczysz, Jem~o, rnog~ Sl~~a.jakis czas d ., Ale wyda1iemi sip ie dla wasoboJga byloby leplej, gdybymwprowa ZIC. :J ", tu jednak nie rnieszkal.

- Inaczej nie dam rady, Damonie. Nie mog~ sarna z nim mieszkac. - Zacisn~la r~ce w pi~sci. - A zresztq, musisz tu na troch~ zostac, bo C?C~poznac mojego bratanka. No i... potrzebuj~ ci~. _ Usmiechn~la Sl~lzawo do Roberty. - Przepraszam ci~ Za te sceny. Nasz dom to istna komedia. Czy moze raczej tragedia. - Glos drzal jej troch~. Lord Gryffyn objql siostr~, pochylil ku niej glow~ i wyszeptal jej cos na ucho. Roberta poczula w piersi dziwne uklucie. Nie miala rodzenstwa. ?~qd zmarla jej matka, najblizszymi dla niej osobami byl ojciec, a tak- zejego kolejne konkubiny. Wycofala si~ do saloniku i tam usiadla. Po chwili ~awila si~lemma a w slad za niq lord Gryftyn. ' . - .Wy~acz nam, prosz~. Pewnie myslisz sobie, ze brak nam oglady. Nle zjadaj wszystkich ciastek. - Wyrwala bratu talerz. _ M6j gosc nie spr6bowal jeszcze ani jednego. Roberto, POCZ~stujsi~. Beaumont za- trudnia wyjqtkowo dobrego kucharza, ajego ciasteczka z ratafi q Sq po prostu przepyszne. - Nie przedstawilas mnie jeszcze lady Robercie. _ Lord Gryftyn wytknql siostrze niedopatrzenie. --:-Roberto, to jest Damon Reeve, hrabia Gryftyn. Koledzy m6wi q na mego "Demon", co pokazuje, czego mozesz si~ po nim spodziewac. Beaumont ma racj~ co do jego charakteru: straszny z niego obibok. - Nie ma co, wspanialq opini~ mi wystawilas - powiedzial lord ?~tyn. - ~ozes~ mi m6wic po imieniu, w koncu jestdmy rodzin q , jesh dobrze Sl~ onentuj~ - zwr6cil si~ do Roberty, ukradkiem si~gajqc po kolejne ciastko. Ksi~zna zabrala talerz i postawila go na podlodze pomi~dzy sob qa Robertq, poza zasi~giem brata. - ledz.' ile chc~sz - powied~iala do Roberty. - Nim si~ nie przejmLJj, znam go ?le od dZIS.Gdybym me zabrala mu talerza, ani bysmy si~ obej- rzaly, a mc by dla nas nie zostalo. Gryftyn usmiechnql si~ do siostry z czulosciq. . - ~ea~mont slusznie si~ martwi 0 swojq karier~,Jemmo. Dwoje lu- dZI.:a~ch:jak my, pod jednym dachem - to moze byc cios dlajego repu- taCJI,ze me wspomn~ juz 0 matrymonialnych ambicjach lady Roberty. - Br~kowalo mi ciebie przez te wszystkie lata - odpowiedziala lem- ma. - Nle mam ochoty tak szybko si~ z tobq rozstawac. No, i chciala- bym wreszcie poznac Teddy'ego. - Tu zwr6cila si~ do Roberty. - Syn Damona, Teddy, ma dopiero pi~c lat. . - Skonczyl sZeScw zeszlym tygodniu, ty wyrodna ClOt~O- s~rosto- wal Gryftyn. -Mnie tez ciebie brakowalo, lemmo. Ale me chClalbym stac si~ kOSciqniezgody mi~dzy tobq a twoim m~zem. lemmaprychn~la pogardliwie. . - Beaumont nie jest wcale taki straszny -lagodzil brat. - Tylko takiego udaje? - z przekqsem zapytala!em~~. -Ale starc~y juz tego prania rodzinnych brud6w przy Robercle. DZlS po poludmu masz przyprowadzic Teddy' ego ijego niani~ do nas. .. - Niestety, niani obecnie nie ma. Teddy ma przykry Z~CZ~j - clq~le ucieka piastunom; wlasnie wczoraj jego dotychczasowa mama stracila cierpliwosc i odeszla. - Ucieka? A doqd? - Wszystko jedno. Byle dalej od pokoju dziecinnego. W. dZi~n naj- cz~sciej idzie do stajni. W nocy w~druje po domu w poszuki~am~ m~- jej sypialni, a kiedy jq znajdzie, wchodzi mi do l6zk: ..wczoraj musIal SIC; zgubic, bo kiedy wr6cilem do domu, ~astal~:n ?o sP.lqCegow hallu. Na marmurowej podlodze. Przypuszczalme dosc ZImnej.. . - M6j ojciec mial kiedys takiego psa - wyrwalo Sl~RoberCle. I n~- tychmiast, speszona gafq, zakryla sobie usta dloniq. - Przepraszam, ml- Iordzie nie mialam zamiaru por6wnywac panskiego syna do psa! - Nez, co znowu, mialas mi l116wicpo imieniu. - Damon .zupeln~e nie wyglqdal na uraionego tq zniewagq jego potomka ..- DZleCl,majq w sobie cos psiego, nie sqdzicie? Tak sarno jak psy trzebaJe :r~sowac. No i ten ich niesympatyczny zwyczaj wypr6zniania siC;w mleJscach pub- licznych... .. . - Wobec tego sugerujc;, zeby zabic deskami drzWl d~ Jego pok~j.u - odezwala si~ lemma. - Zwlaszcza jeSii dzieci, jak m6WlSZ,zalatwtajq si~, gdzie popadnie. . , . .. ? - Nie ma mowy - odparl Damon: - AJesh wybuchme pozar. Zresz- tq Teddy jui nie sika, gdzie popadnie. Wyr6sl z teg~. Teraz,jak przystalo na dobrze wytresowanego szczeniaczka, szuka soble drzewka . - Mozna poloZyc w hallu dywan - zauwaiyla Roberta. - Na wypa- dek, gdyby znowu tam zasnql. . - Obie jesteScie bez serca - poskariyl Sl~ Damon. Spoglqdal to na jednq dam~, to na drugq. - Niesamowite! Teraz nagle dostrzegam

mi~dzy wami rodzinne podobienstwo. Czyiby to nasz ojciec sam dal mi przyklad, jak plodzie dzieci z nieprawego loia? . - ~,ie s~dz~ - odparla Roberta. - Nasze pokrewienstwo naprawd~ Jest dosc odlegle. Choe nie mialabym nic przeciwko temu, ieby bye podobn~ do] emmy. - Macie takie same niebieskie oczy. - Damon obdarzyl j~ szerokim usmiechem. . ~ .R~bertajest terazmoj~ podopieczn~ - oznajmila]emma. _ Spra- Wl~J,e~pl~kne stroje, w kt6rych b~dzie wygl~dala przeSlicznie _ bo jest przeshczna - a potem wydamj~, za kogo zechce. Zapowiada si~ swietna zabawa. Roberta poczula dziwny ucisk w piersi. - Naprawd~ chcesz si~ mn~ zaj~e? - zapytala. _ To chyba b~dzie bardzo drogo kosztowae, a nie wiem, ile m6j ojciec jest sklonny prze- Znaczye na ten cel. . .- M~i!emm~ m6glby wydae za m~idziesi~e takich panien, jak ty, 1 me zauwazylby, ze ubylo mu pieni~dzy - powiedzial Damon. _ Nie rozumiem, po co Beaumont zawraca sobie glow~ ukladaniem swoich ?rzem6wien. Moie przeciei, jak kaie stary obyczaj, kupie tyle glos6W; de mu potrzeba, ieby przepchn~e jak~s ustaw~. Ojciec zawsze tak robi!. - Obawiam si~, ie nasz ojciec nie cieszyl si~ najlepsz~ reputacj~ - westchn~la lemma. - Ale przerwales mi, Damonie. Wlasnie mialam ~amia~ ostr~ec Robert~, ie prawdopodobnie nie najlepiej si~jej przyslu- zy mOJa0pleka. . Damon zacz~l si~ przygl~dae Robercie z taq uwag~, ie ai si~ Zaru- mienila. ,-. Co p.rawda, to 'pr~wda: odk~d wkroczylas do tej siedziby niepra- WOSCl,twoJa reputacJa Jest zszargana. A raczej b~dzie, gdy tylko lon- dyns!cie.damy zorientuj~ si~, co to za zi6lko z mojej siostry. lemma nie n~daje Sl~na przyzwoitk~. Rodzina Reeve cieszy si~ zl~ slaw~ od niepa- ml~tnych czas6w i choe przykro mi to m6wie, oboje chyba wdalismy si~ w naszych przodk6w. - ]ak widz~,]emma nie powiedziala ci, iejestemjedyn~ c6rq "sza- lonego markiza", jak go nazy\Vaj~w prasie - stwierdzila Roberta. _ So- cjet~ :Vi~c b~dzie sobie na mnie uiywae nie tylko z powodu reputacji twoJeJ SlOStry. Damon otworzyl szeroko oczy. - Z minuty na minut~ coraz bardziej mnie zaciekawiasz. Powiesz namjakis wiersz? Roberta spojrzala na niego gniewnie. - List mojego ojca do ciebie, lemmo, ma form~ poematu w czter- nastu strofach. Otworzyla mal~ sakiewk~, wydobyla zlozony papier i podala ksi~znej. - N osi tytul Epistola do ksifznej - powiedziala ] emma z usmiechem. W miar~ czytaniajednakjej twarz przybierala powoli ~az za~opota- nia. - Chyba nie jestem dose inteligentna, zeby zrozumlec poeZ$ - po- wiedziala w koncu. Roberta uznala, ze ]emmajest zbyt uprzejma. ... - Tu nie chodzi 0 inteligencj~ - uspokoila j~. - Obawlam Sl~, ze poezja papy bywa kompletnie niezrozumiala. Damon si~gn~l po Epistolf. - Nie jest tak zle. "Tak bylo nawet, szanowna madam, / W czasach, gdy zyl nasz praojciec Adam". Czego ty.od niego chcesz, ~~,ber~o?]ak na razie, wszystko jest jasne. "T~tautologl~ musz~ zastosowac . - Cl~gn~l: - Co to wlasciwie jest "tautologia"? ]akos sobie nie przypommam. ]es.h W og61e kiedykolwiek to wiedzialem. "Przychodzi mi bowiem si~ Suml- towae". On ci~ chyba prz;eprasza,]emmo. - Za co? - Za to, ze narzuca ci obecnose swojej corki - podpowiedziala Ro- berta. Damon czytal dalej. - Dalej pisze: "pozywne danie z rozwagi i honoru / na deser szczyp- ta poczucia humoru". Doskonaly rym! - Czasem zdarza mu si~ napisae cos do rzeczy - przyznala Roberta w przyplywie lojalnosci. - Stworzyl na przyklad swiet~y wiersz 0 kr61u I)awidzie i Batszebie. Opisy s~w nim calkiem zrozumlale. - No c6z. Ten poemat konczy si~ slowami "sluga pani unizony" - podsu~owal Damon. - Mysl~, lemmo, ze on prosi, zebys wprowa- dzila jego c6rk~ w towarzystwo z wszelk~ mozliw~ pomN .io~zal~sci~. Nie martw si~, Roberto, Beaumonta na to stae. Moiesz ml ~lerzyc. . ] emma zerkn~la zn6w na kartk~ z po~matem. i z:d~mal.a Sl~na~ m~.. - Ale 0 co chodzi w tym fragmenCle 0 "medzWledzlU bez JedneJ krztyny wdzi~czno§ci i wychowania, co rozdraznilby i poboznego mni- cha"?

- Sqdz~, ze w wierszach papy nie nalezy si~ doszukiwae zbyt . I sensu. WIe e Damon parsknql smiechem. - Jest jeszcze cos, 0 czym musz~ warn powiedziee _ wyznala Ro- berta. Brat i siostra spojrzeli na niq wyczekujqco. - Czeka~, nic nie m6w; - Damon usmiechnql si~ szelmowsko. _ Na pe.wno ty tez wdalas si~ w przodk6w, choe jesteS tylko daleq kr Nlech z~adn~, masz nieSlubne dziecko, ty, taka mloda, niewinna ..~wnq. - Nle! - oburzyla si~ Roberta. t Ale zanim zdolala cokolwiek wyjasnie, Damon zwr6cil si~ do sio- s ry. - Teraz ty,Jemmo. Jemma zamyslila si~ na chwil~. -, ~ zeszlym ro~u, ki~ka miesi~cy temu, podczas podr6zy zatrzy- malas Sl~w g~spodzle. Wyjrzalas przez okno i ujrzawszy mojego brata, zapalalas do mego ogromnym uczuciem. R?berta ze zdumienia otworzyla usta, ale Damon nie zwracal na to uwagl. - Niezle! Mozeszjakos wpasowae Teddy'ego w t~ histori~? - Ponad wszystko n.a s:Viecie, Roberta pragnie zostae matq. Nie- ste~, o~utny l.o~sp:awtl, ze sarna nie moze mieedzieci, totez Teddy stame Sl~teraz jej najslodszym ukochaniem. Damon zasmiewal si~ do lez. - Aja? Toja chc~ bye jej najslodszym ukochaniem. Jemma zwr6cila sk do Roberty. - "Wybacz,moja cfroga:To taka nasza dawna zabawa w kt6p ki d ' - U I N d' ' 't e ys... . rw~ a. - apraw ~ spotkalas Damona w zeszlym roku? Izakochalas Sl~w ~lm? Doprawd~, dZi~~. ci s~~bardzo. Pewna jesteS, ze chcesz W)jse za mOjego brata? UWIerz ml,jest lrytUjqcy,nie do wytrzymania Roberta zachichotala. . - Nie, nie! Nie chc~ wyjse za twbjego brata. - Ni.e musisz tyle razy m6wie "nie", raz wystarczy. _ Danion uda- wal.o~raz~n.ego. - J a ch~tnie wziqlbym ci~ za zon~, ale widz~, ze musz~ gdzle mdZlej szukae pociechy dla zbolalego serca. - Ale mialas taq min~ - upierala sipJemma Mo lb. . " . --: g a ym przyslqC,ze... - Bo w zeszlym roku bylam na balu u lady Cholmondelay. - Ro- berta zacz~la m6wie pospiesznie, chqc rniee juz wyjasnienia za sobq. -Irzeczywiscie spotkalam tam kogos, kogo chyba chcialabym poslubie. Wlasciwie,jestem na to zdecydowana. - Milose od pierwszego wejrzenia - powiedziala lemma. - Co za praktyczne zjawisko. To musi bye wspaniale uczucie. Sarna nie miala- bym nic przeciwko temu, zeby cas takiego przeiye. Zakochiwalam si~ cz~sto, ale zawsze wczeSniej omawialam kazde poruszenie mego serca z najblizszymi przyjaci6lkami. lej brat prychnql drwiqco. - Dodaj jeszcze do tego troch~ dalszych znajomych, no i reszt~ pa- ryskiej socjety. Ale wydawalo mi si~, ze ty i Delacroix pokochaliscie sicr ad pierwszego wejrzenia. Caly Paryz byl tego zdania. lemma miala urazonq min~. - Alez sqd! Zanim pozwolilam sobie chociaz na odrobin~ uczucia wzgl~dem niego, szczeg610wo om6wilam spraw~ z kazdq z moich ser- decznych przyjaci61ek. To moja niezmienna zasada. Czlowiek, 0 kt6rym \lic ci blizej nie wiadomo, moze okazae si~ strasznym nudziarzem albo, co gorsza, cierpiee na chorob~ wenerycznq. - Ot6z i milose od pierwszego wejrzenia, lady Roberto - powie- dzial Damon. - Moze to sobie jeszcze przemysl. - Ale ja 0 nim wiem calkiem sporo - bronila si~ nieSmialo Roberta. - Wyzwania to jest to, co lubi~ - stwierdzila lemma. - 1m wi~ksze wyzwanie, tym lepiej. Roberta wzi~la gl~boki oddech i opowiedziala wszystko do konca. Odpowiedziq bylo gluche milczenie. Harriet, ksi~zna Berrow; od roku nie byla w Londynie, a w Beau- Illont House - co najmniej od osmiu lat. Rezydencja nic si~ przez ten rzas nie zmienila. Gmatwanina wykuszy, gzyms6w, okien i wiezyczek wpdnie nie pasowala do wielkomiejskiej zabudowy. Po obu stronach

domostwa dumnie rozciqgaly si~ tarasy, na przek6r raczej powsciqgli- wej architekturze innych rezydencji. Budowla wyglqdala, jakby zostala przeniesiona r~q olbrzyma z Northamptonshire, krainy zamk6w i ro- dowych siedzib, wprost na londynsq u1jc~.Domy stojqce wokolo - po- budowane z modnego marmurowego wapienia z Portlandu - sprawialy wraienie uraionych towarzystwern takiego kuriozum. Gdy byla tutaj ostatnim razem, Beniamin iyl jeszcze. Wyprzedzil jq wtedy, wbiegajqc po schodach, i sam zalomotal do drzwi kolatq. A potem Beniamin wyprzedzil jq w drodze na tamten swiat. Teraz wi~c jedynymi m~iczyznami, kt6rzy towarzyszyli jej, gdy wychodzila z doniu, byli lokaje. Otworzyly si~ drzwi i Harriet otrzqsn~la si~ z przygn~bienia. Nie miala zamiaru martwie Jemmy. Beniamin nie iyje, i to jui od dw6ch lat. Zrobi dla jego pami~ci jeszcze tylko jednq rzecz - t~ jednq, jedy- nq - a potem b~dzie mogla go zapomniee. Zachowae we wdzi~cznych wspomnieniach, czy tei co tam si~ robi ze zmarlym m~iem. Doprawdy, taki zrnarly mqi moie uprzykrzye wdowie iycie, chociai sarn jui nie iyje, pomyslala nie po raz pierwszy. Kamerdyner wprowadzil jq do mniejszej jadalni i usunql si~ na bok. - Ksi~ina ... - zaczql anonsowae. Wtem slowa zamarly mu w gardle i gwaltownie rzucil si~ naprz6d. Jemma stala na krzesle, plecami do nich. Wlasnie zdejmowala ze sciany pokaznych rozmiar6w obraz, gdy na ich oczach zatoczyla si~ w tyl. Obcas ksi~inej niebezpiecznie zsunql si~ z kraw~dzi krzesla; ci~i- ka, zlocona rama obrazu zacz~lawysuwae si~jej z qk. - Wasza Wysokose! - wykrzyknql kamerdyner, chwytajqc ram~, kt6- ra przechylala si~jui ku ziemi. Harriet tei podbiegla z pomoq, w samq por~, by znaleie si~ doklad- nie w miejscu, gdzie Jemma spadla z krzesla. Obie przewr6cily si~ na podlog~, a krynoliny ich sukien z szelestem wzniosly si~ w powietrze. W tym samym momencie kamerdyner stracil r6wnowag~ pod ci~iarem obrazu, kt6ry z hukiem uderzyl w stojqcy z boku kredens. - 0, nie - zasmiala si~Jemma. - Harriet, czy to ty? Harriet pozbierala si~ szybko. Kamerdyner cas wykrzykiwal, pewnie wzywal pomocy lokaja. - Owszem, to ja. - Usmiechn~la si~ do Jemmy, wciqi jeszcze leiq- cej na podlodze. Przyjaci6lka zmienila si~ od czasu, gdy si~ ostatnio widzialy,jej uro- da nabrala modnego szyku. Ale gladkie blond wlosy, slicznie wykrojone usta i - przede wszystkim -lsniqce inteligencjq oczy byly takie same, jak za dawnych dzieci~cych dni. Jemma zloiyla bocznq tiurniur~ z prawej strony i przekr~cila si~ na bok, ieby wstae. Harriet podala jej r~k~. Gdy ksi~ina wreszcie si~ podniosla, jej krynolina z szelestem rozloiyla si~ na nowo i oto stan~la przed przyjaci6lkq w calej okazalosci: elegancka i wytworna, jak francu- skie damy. Rzucila jej si~ na szyj~ i uSciskala, jak za dawnych lat. - Moja kochana Harriet! Jestd sliczna,jak zawsze, ale taka szczup- lutka. Ido tego jeszcze ta czern. - C6i, wiesz dobrze, ie ... - Ale to jui przeciei dwa lata, odkqd Beniamin umarl, nieprawdai? - Jemma wypuScilajq z obj~e. - Dostalas list ode mnie po pogrzebie? Harriet skin~la glowq. - Tak, i ten drugi, z Florencji, z rysunkami. - 0, tak, to byl dopiero rok. - Jemma mrugn~la do niej. - Moim zdaniem Dawid Michala Aniola jest pi~knie zbudowany, ale - jak by to powiedziee - dose skromnie wyposaiony przez natur~. Harriet zasmiala si~ niezbyt szczerze. - To cala ty, zawsze zwracasz uwag~ na takie rzeczy. - Nonsens. M6wi~ ci, od razu zacz~lam podejrzliwie patrzee na Wloch6w. Moie to u nich cecha narodowa? - A co robilas przed chwilq z tym portretem? - spytala Harriet. - Chodzi ci 0 t~ makabr~? Patrzylam na niego przez caly lunch i obiecalam sobie, ie natychmiast zdejm~ go ze sciany. Harriet zerkn~la na obraz, ale nie dostrzegla w nim niczego szcze- ~61nie przeraiajqcego. Przedstawial spiqcego na loiu m~iczyzn~; obok stala kobieta z butelq wina w dloni. - Przypatrz si~ uwainie - powiedzialaJemma. - Widzisz n6i? I rzeczywiscie, ukryty posr6d fald sp6dnicy Isnil ostry, zakrzywiony czubek noia. A gdy si~ lepiej przyjrzee, twarzkobiety miala dose niepo- kojqcy wyraz. - W domu jest mn6stwo obraz6w przedstawiajqcych Judyt~ i Ho- lofernesa w r6inych sytuacjach i pozach. Zapytalabym Beaumonta, dla- rzego jego matka tak sobie upodobala ten motyw, ale boj~ si~ tego, co

m~g: uslyszec w odpowiedzi. Na tym obrazie akurat Judyta szykuje si~, UCl~Cgl~~~ Hol.ofe~nesowi. JeSli chcesz sobie obejrzec, jak to robi,to mo~esz.lsc do wlelki~go. s~lonu w zachodnim skrzydle. Efekt koncowy, czyh UCI~taglowa, wldmeJe w r6znych wersjach w calym domu. Harriet zamrugala. - Jak... ale... - Po czym zamkn~la usta. - Domyslam si~, ze nie mialas prZ)jemnoSci poznac ksi~znej wdo- wy Bea~umo~t - powi~?z!ala lekko Jemma. - Ale chodzmy juz na g6r~, dobrze. Mozemy naplc Sl~herbaty w moich pokojach. . :- Jak tu l,~dni.e~ z.ach';Ycila si~ Harriet po chwili, gdyjuz dotarly na mleJ~ce. Pok~J mlal bla~e sciany z zielon~ obw6dk~, pokryte drobnymi, ukwieconY~1 gal~zkaml. - Beaumont odnowil pok6j na tw6j przyjazd? - Sqdze znowu. Dwa miesi~ce temu, jak tylko zdecydowalam, ze wracan: do Londynu, wyslalam tu z Paryza dekoratora. Moja tesciowa urz~dz~la ten pok6j z wielq pomp~, na bialo-zloto. Oczywiscie musia- lam tez.wy~ien~c ;v~zyst~e meble. Uwielbiam te francuskie krynoliny, al~ za mc me zmlesctlyby Sl~na krzeslach zaprojektowanych przed trzy- dZlestu laty. Har:iet zatrzymala si~ obok malego szachowego stolika z marmuru. Na blacle rozstawione byly figury. - Widz~, ze nadal bawi~ ci~ szachy. , - Pa~i~taszjes~c~e, 0 co w tym chodzi? Gram teraz bialymi, a moja krolowa Jest calkoWlCleosaczona przez czarne piony. Wyraznie przegry- warn: - Je~ma. opadla na szerokie krzeslo, a krynolina pod jedwabn~ sukm~ zlozyla Sl~zgrabnie. . Harriet :westchn~la. Zawsze tak bylo, nawet wtedy, gdy jako male dZlewczynki wychowywaly si~ w s~siednich posiadloSciach. Ona wra- cala z pikn.ik6w pogryziona przez mr6wki, z rozczochranymi lokami, aJ~mma .blegla w podskokach do domu w wianku ze stokrotek na ide- al.me ~lozonych wlosach. Teraz tez nic si~ nie zmienilo, bo gdy ostroz- ~le ~sladla na. krzesle, naprzeci~ Je.mmy, prawa tiurniura wybrzuszyla Sl~ mefor~mme d~ g~ry, p~zybleraJ~c ksztalt wielkiego p~cherza. Sil~ upchn~la H obok sleble na sledzeniu. . :- Brak?wal~ mi ciebie - powiedziala Jemma, wyci~gaj~c nogi przed sleble. - Wlesz, ze kocham Paryz, ale bardzo mi ciebie brakowalo. ~arriet ~smiechn~la si~ smutno. Ona sarna od kilku lat wiodla zycie szareJ myszkt z prowincji. - Bylas przeciez w Paryzu - powiedziala. - Wi~c nie opowiadaj mi takich rzeczy. A propos, cudne s~ te pantofelki. - Ale w Paryzu s~ same Francuzki. A pantofelki sliczne, prawda? Bardzo mi si~ podoba ten haft. Zam6wilam sobie takie w trzech kolo- rach. - To chyba nic zaskakuj~cego, ze w Paryzu s~ same Francuzki? - To cala ty, Harriet! St~sknilam si~ za twoim ci~tym j~zykiem. Za- wsze umialas sprowadzic mnie na ziemi~. - Jemma pochylila si~ ku niej. - Wszystko w porz~dku? "Wygl~daszmi na zm~czon~ . - Powinnam juz przebolec smiere Beniamina - powiedziala Har- riet. - W koncu to juz dwadzieScia dwa miesi~ce. Ale jakos takjest, ze mimo woli nie mog~ przestac 0 nim myslec, choe m~czy mnie to nie- milosiernie. - Myslenie 0 moim m~zu tezjest m~cz~ce, a on przeciezjeszcze ZY.ie. W kazdym razie, chodzilo mi 0 to, ze z Francuzkami trudno si~ zaprzy- jaznic. One uwazaj~, ze Angielki s~ z natury glupie i malo wytworne. Ale nawet pomijaj~c te stereotypy, zadna Francuzka nie umywa si~ do ciebie, Harriet. - Ijakby dla podkreSlenia tych sl6w, podniosla si~ z krzesla, si~g- n~la pod sp6dnic~ i odwi~zala tiurniur~. Metalowa konstrukcja z brz~- kiem opadla na ziemi~, aJemma wygodnie usadowila si~na krzdle. - No, smialo - powiedziala. - Tez mozesz j~ sci~~e. Zostaniesz u mnie dzisiaj na dluzej, prawda? Musz~ ci~ przedstawie Robercie: to moja mloda krew- na, kt6ra prZ)jechala prosie, zebymj~ wprowadzila w towarzystwo. Harriet zawahala si~ troch~. - Przeciez jutro wyprawiasz bal. Na pewno masz jeszcze mn6- stwo ... - Alez sqd! Mam wspanial~ asystentk~, na kt6q mog~ zrzucic od- powiedzialnose za caly ten balagan zwi~zany z urz~dzaniem przyj~e. To jest jej pasja. Ja mam tylko siedziee w swoim pokoju i nie wchodzie jej wdrog~. Harriet wstala, zeby zdj~c spod sukni krynolin~. - Och,jakja nie cierpi~ tych drut6w. - Ajaje uwielbiam - odparlaJemma. - Nic tak nie pomaga elegan- cko ulozyc zwoj6w jedwabiu, jak odpowiednia krynolina; jesli tylko jest wystarczaj~co duza, masz zagwarantowane efektowne wejscie. W tym sezonie w Paryzu wraca moda na male tiurniury, co juz sarno w sobie bylo wystarczaj~cym powodem, zeby stamt~d wyjechae.

, . Poniewaz Harriet wzdragala siy na sam'! mysl 0 efektownym wej- SClU,zwlaszcza z drucianymi koszami podczepionymi pod sp6dniq, szybko zmienila temat. - A kimjest ta Roberta, 0 kt6rej m6wilas? ]ak ma na nazwisko? - Lady Roberta St Giles. Swietnie siy dogadujemy; jestem przeko- nana, ze i tobie siy spodoba. ]edyny problem polega na tym, ze jest nie- przytomnie zakochana w zupelnie niewlasciwym czlowieku. - Siygnyla po sznur od dzwonka. - Zapytam, czy ma ochoty do nas dol,!czye, do- brze? Miala wprawdzie brae miary na sukniy balow,!, ale moze jest juz wolna. Harriet gwaltownie zamachala ryk,!. - Najpierw chcialam ciy 0 cos poprosie. ] emma wypuscila z ryki sznur. - 0 co tylko chcesz. - ] a... to znaczy ... chodzi 0 Beniamina. Kiedy tylko wspominala 0 zmarlym myzu, mogla spodziewae siy jednej z dw6ch reakcji. Ci, kt6rzy wiedzieIi tylko, ze Harriet jest wdo- w'!, robili wsp6lczuj,!ce miny, CZysto wyrazaIi nawet SZczere uczucia zalu.Niekt6rzy zaczynali opowiadae 0 ciotkach, kt6re owdowialy, a tyd~ie6. pozniej spotykaly milose swojego zycia, zupelnie jakby ona, HarrIet, ~iala szukae sobie myzczyzny, zanim cialo jej myza ostyglo w trumllle. Ale ci, kt6rzywiedzieli, ie Beniamin popelnil samob6jstwo, zacho- WJ":a~i siy inaczej: wyrazali wprawdzie wsp6kzucie, ale tez zachowy- wah Slyz ostroinosci,! i lekkq obaw,!, jak gdyby samob6jstwo bylo jakqs chorob,! zakazn,!. No i oczywiscie nikt nie opowiadal historyjek 0 krew- nych, kt6rzy odebrali sobie zycie. We wzroku ]emmy blyszczalo czyste wsp6kzucie. - On siy zabil - powiedziala Harriet bez ogr6dek. - Strzelil sobie w glowy po tym,jak przegral gry 0 bardzo wysokq stawky. ] emma zamrugala. Po chwili poderwala siy z krzesla i przycupnyla obok Harriet. Bez tiurniur pod sukniami obie z latwoSci,! mieScily siy w jednym fotelu. - To potworne - powiedziala, obejmuj,!c przyjaci6lky. - Tak mi przykro, Harriet. Nic nie wiedzialam. Lzy zapiekly Harriet pod powiekami. - ] uz siy przyzwyczailam. _ To do tego mozna siy przyzwyczaie? Gdyby chodzilo 0 mojego liyza, moze jakos bym to przezyla, ale tylko dlatego, ze nie jest.e,smy sobie zbyt bliscy. Ale ty i Beniamin - jak on m6g1 cos t.akiego ZroblC~ _ Nie wiem. - Glos Harriet lekko siy zalamal, WIyCJemma objyla jq mocniej. - Byl taki przygnybiony, A on przeciez nigdy nie potrafil siy smucie. - Tak, pamiytam, ze zawsze zartowal. _ Nie umial bye powazny ani smutny. Nie wiedzial, co ze sob,! zrobie, gdy siy czegos wstydzil. A tym razem wstydzil siy sam siebie i dlatego to zrobil. _ I to wszystko przez karty! Po co gral 0 takq wysokq stawky? _ To nie byly karty - powiedziala Harriet - tylko szachy; - Szachy! Mimo woli Harriet uronila lzy. Jemma wydobyla skqds chusteczky iotarla policzek przyjaci6lki. Harriet usmiec~ny~a s.iyd? s~ebie.- ~yl to najdelikatniejszy, najelegantszy skrawek tkanmy,jaki w ZyClUW1dzlala. _ Wstyd mi plakae po nim - powiedziala, poci,!gajqc nosem. _ Dlaczego? Uwazam, ze powinnas obnosie sw6j b6ljak h~norow'! odznaky. Kochalas swojego myza, wiyc odczuwasz smutek. Mme nawet trudno to sobie wyobrazie. _ Wstyd mi, bo on ... bo tak bardzo chcial siy ode mnie uwolnie, ze ;Ii odebral sobie zycie. - W jej glosie zabrzmiala zlose. _ Moja kochana, wiesz dobrze, ze to bzdura. Tw6j mqz wcale nie chcial ('it; porzucie, a myslli,.ze tak naprawdy w~ale ~eznie ~ial ochoty.~~ierae: Znalam przeciei Beniamina. Pamiytam,jak Slyw soble zakochahs~le. . _ Pamiytasz raczej,jakja siy zakochalam. - W oczach Harnet zno- wll zaszklily siy lzy gniewu. - Jesli on tei mniekochal, to w dose dziwny spos6b mi to okazal. . _ Oczywiscie, ze ciy kochal. Tylko ze Beniamin zawsze byl bardzo jlorywczy. Pewna jestem, ie pozalowal tego, co zrobil, kiedy tyl~o. po- l'i;lgnql za cyngiel, ale bylo jui za pozno. On po prostu zwykle najplerw ros rob it, a dopiero potem myslal. - 0 tym powinien pomyslee wczeSniej [ _ Czy ten pojedynek szachowy zostal rozegrany pu~lic~nie? . _ Naturalnie. Szachy to teraz szczyt mody. WszydZIe Slyw me gra, w kawiarrtiach, w klubach. U White'a. Czasem mam wraienie, ie juz II niczym innym siy nie m6wi.

- A to niespodzianka. Nie mialam poj~cia, wydawalo mi si~, ze ta moda przyj~la si~ tylko we Francji. - Beniamin uwieIbial grac w szachy. Ale sama gra mu nie wystar- czala, chcial zaliczac si~ do mistrz6w. - Ale nim nie byl- powiedziala lemma ze smutkiem. - Pami~tasz? Ach, tak, przeciez grywaliScie czasem. Zdarzylo mu si~ kiedys z tob~ wygrac? Jemma pokr~cila glow~. - Gral lepiej od wieIu ludzi - ci~gn~la Harriet. - Naprawd~. Ale nie m6g1 znieSc tego, ze nie udaje mu si~ wygrac z najlepszymi. Byl jak op~tany jedn~ mysl~: pokonac ViIIiersa. - To z ViIIiersem gral po raz ostatni? - zapytala lemma - Z ViIIier- sem? Harriet otarla lzy. - Nie rozumiem, dlaczego tak si~ dziwisz. ViIIiers jest najlepszym graczem w calej Anglii. A przynajmniej za takiego uchodzi. - Taki dziwny zbiegokolicznosci. - lemma m6wila powoli. - ad rana caly czas rozmawiam najego temat. - Chcesz z nim zagrac? - Serce Harriet scisn~lo si~ w nadziei. - Nie, nie 0 to chodzi. To moja podopieczna, Roberta. Lady Rober- ta St Giles. Zakochala si~ w nim. - Zakochala si~ w Villiersie? - Harriet i.tsmiechn~la si~ gorzko. - Nie zazdroszcz~ jej. - Czy on si~ przyjainil z Beniaminem? - Cz~sto ze sob~ graIi, ale Villiers nigdy nie chcial obstawiac pieni~- dzy. W ten spos6b dawal Beniaminowi do zrozumienia, ie nie ma szans z nim wygrac. W koncu Beniamin rzucil mu wyzwanie i tamten si~ zgo- dzil. Beniaminowi z pocz~tku dobrze szlo. Teraz mysI~, ze ViIIiers po prostu bawil si~jego kosztem. - Rozumiem. - Jemma zacisn~la dlonie. - I wtedy Beniamin zacz~l podnosic stawk~. Domy§lam si~, ze Vil- liers si~ na to nie godzil, a Beniamin tak si~ rozzloScil - to bylo w mo- mencie, gdy wygrywal, albo tak mu si~ przynajmniej wydawalo - ie zmusil go do tego. Tak mi p6iniej opowiadano. - Apotem ... - Nie s~dz~, ieby Beniamin od razu zdal sobie spraw~, ie zostal potraktowany jak dziecko. Pewnie pojechal do domu i zacz~l roztrz~- sac t~ gr~ krok po kroku.]a wtedy bylam na wsi. ~oze, g?ybym z?- stala w Londynie, jakos zdolalabym go powstrzymac. W kazdym r~zl~, musial si~ w koncu zorientowac, ie ViIIiers potraktowal go pogardhwle i nie mial szans wygrac tej rozgrywki. _ Beniamin tak kochal szachy - powiedziala Jemma. _ To mnie powinien tak kochaC! lemma westchn~la. _ Szachy potrafi~ stac si~ prawdziw~ nami~tnoSci~. _ Problem polegal na tym, ie Beniamin byl zbyt dobrym graczem dla wi~kszosci ludzi, ajednoczesnie zbyt slab~ dla najl~pszyc~. ~a- mawial twojego m~za, zeby z nim zagral. M6wIl nawet, ze gotow Jest przehandlowac sw6j glos w Izbie Lord~w zaje.dn~ gr~. . . _ Ha _ powiedziala] emma. - I tu Sl~przehczyl. Beaumont CZCIJed- nego bozka: sw6j honor. . . . . _ Beaumont powiedzial mu po prostu, ze JUz me grywa w szachy. To prawda? . , . _ Chyba tak.]a gralam z nim tylko kilka razy, tuz po sluble. - I wygralas? _ Tak. Ale gral bardzo dobrze. _ Czy w og6le istnieje ktos, z kim nie wygralas? , _ Kaidy szachista od czasu do czasu przegrywa. Raz gralam z kro- Iem Francji i on wygral. . _ Z kr6lem Ludwikiem? Na pewno dalas mu wygrac. - Harnet l1smiechn~la si~ krzywo. . . _ Istot~ strategii jest rozwaga - odparla Jemma. - ~e Wl~SZdobrz~, IIarriet, ze nie mialam zbyt wieIu partner6w do gry,Wl~Cto Sl~zupelme Ilie Iiczy. _ Czyli nie gralas z ViUiersem? .. _ Nigdy. Spotkalam go tylko raz, i do tego przeI~tme. W ple~sz~m roku mojego malienstwa on podr6iowal po Europle, a potem Ja WYJe- rhalam do Paryia. .... _ M6wi~, ze to najlepszy szachista w calej Aughl. - WZI~la gl~boki (lddech. - Nienawidz~ go za to, co zrobil Beniaminowi. Jemma zamrugala. _ Jak to? Co mu zrobil? , _ Upokorzyl go. I uwazam, ze zrobil to ceIowo. Dlugo nad tym m~la- 101111. Przypuszczam, ie zgodzil si~ zagrac z nim u White'a tylko po to, zeby