mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 546
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 774

Kienzler Iwona - Caryca Katarzyna i król Stanisław. Historia namiętności

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Kienzler Iwona - Caryca Katarzyna i król Stanisław. Historia namiętności.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 153 stron)

Król Stasiu bywał kochliwy, W młodości z Kasią szczęśliwy, wkrótce ją córką obdarzył, o ślubie z carycą marzył. Były to jednak marzenia bez realizmu odcienia. Córeczka długo nie żyła, potężna kochanka była rozpustna i żądna władzy, Król Stasiu tonął w rozpaczy, bo Polskę rozebrać chciano I władzę mu odebrano. Polska na setkę ponad lat zniknęła z Europy map. Romans królewski się skończył, Polaków zabór rozłączył.

Wstęp Zadziwiające, jak często osoby zawodowo zajmujące się historiografią i badaniem dziejów ludzkości bagatelizują rolę uczuć w historii. A przecież nawet najwybitniejsi władcy czy dowódcy wojskowi byli tylko ludźmi — kochali i nienawidzili jak każdy z nas. I nawet jeżeli ich życie uczuciowe nie miało żadnego wpływu na poczynania na arenie politycznej, to przecież udany związek z pewnością budował w nich poczucie własnej wartości, co przekładało się na sukcesy w polityce czy na polach bitwy. Poza tym w historii zanotowano wiele romansów i związków między dwojgiem ludzi wprowadzających niemałe zamieszanie, i to na arenie międzynarodowej, począwszy od czasów mitycznych, kiedy Achajowie starli się z mieszkańcami Troi w bojach o piękną Helenę, żonę króla Sparty Menelaosa, uwiedzioną i porwaną przez trojańskiego księcia. Kwitnące miasto obrócono w perzynę, a pamięć o stoczonych pod jego murami bataliach i rozgrywkach starożytnych herosów ostała się w mitach i eposach. Żyjący w XVII wieku francuski filozof i matematyk Blaise Pascal nie bez przyczyny twierdził, że „Gdyby nos Kleopatry był krótszy, inne byłyby losy świata”. Przecież gdyby ta, niezbyt urodziwa, ale za to pełna uroku i seksapilu oraz niebywale inteligentna ostatnia przedstawicielka dynastii Ptolemeuszów nie uwiodła najpotężniejszego człowieka swoich czasów, Juliusza Cezara, losy Rzymu i dynastii julijsko-klaudyjskiej mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej. Egipska królowa nie była ani pierwszą, ani ostatnią przedstawicielką płci pięknej, której wdzięki wpłynęły na historię kraju znajdującego się pod władaniem potężnych mężczyzn. Wystarczy wspomnieć chociażby o Chlodwigu, władcy Franków, który przyjął chrześcijaństwo z miłości do Klotyldy, czy o Kanucie Wielkim, notabene synu polskiej księżniczki Świętosławy, który poślubiwszy Emmę, wdowę po Ethelredzie, królu podbitej przez siebie Anglii, z okrutnego zdobywcy zmienił się we władcę łagodnego i sprawiedliwego, a jego rządy oznaczały dla tego wyspiarskiego kraju dwudziestoletni okres pokoju i prosperity. Każdy zna też historię króla władającego nad Tamizą wiele wieków później — Henryka VIII Tudora, który z miłości dla kobiety zerwał z Kościołem. Miłość i romanse miały wpływ również na dzieje naszego kraju, i to niemal od początków jego istnienia, aczkolwiek informacji na ten temat próżno szukać w podręcznikach do historii. Część historyków twierdzi, że prawdziwą przyczyną niewyjaśnionego do dziś dnia konfliktu króla Bolesława Śmiałego z biskupem Stanisławem, który tego ostatniego kosztował życie, był romans żonatego władcy z niejaką Krystyną, małżonką jednego z jego rycerzy. Przygoda miłosna pięknej, ambitnej i co istotne, obdarzonej wyjątkowo wybujałym temperamentem Judyty, żony Władysława Hermana, brata i następcy Bolesława Śmiałego, omal nie doprowadziła jej męża do utraty władzy, natomiast pozornie niewinne żarty na temat niewierności synowej Bolesława Krzywoustego dla potężnego możnowładcy Piotra Włostowica skończyły się tragicznie: oślepieniem i wyrwaniem języka. Młodzieńcze uczucie pięknej królowej Jadwigi do Wilhelma Habsburga stało się nie tylko pretekstem do podważania przez przedstawicieli

zakonu krzyżackiego praw jej męża, Władysława Jagiełły, do korony polskiej, ale też skutecznie opóźniło jej wyniesienie na ołtarze. Sam Jagiełło miał poważne problemy z niewiernością swoich kolejnych żon i powątpiewał, czy jest biologicznym ojcem swego najmłodszego syna, Kazimierza Jagiellończyka. Z kolei jego prawnuk, Zygmunt August, za sprawą miłości do Barbary Radziwiłłówny popadł w poważny konflikt ze swoimi poddanymi, omal nie doprowadzając do wojny domowej. Zresztą miłosne przygody ostatniego Jagiellona miały też bardzo poważne konsekwencje dynastyczne: za sprawą Diany di Cordona, jednej z dwórek jego matki, zaraził się syfilisem, który wywołał u niego bezpłodność. Podobnych przykładów można by przytoczyć wiele. Ale nie tylko romanse władców zmieniały burzliwe dzieje naszej ojczyzny. Przecież u podłoża krwawych wojen Rzeczypospolitej z Kozakami leżała miłość kozackiego przywódcy Bohdana Chmielnickiego do pięknej Heleny. Twierdzenie, że właśnie to uczucie i perturbacje z nim związane były bezpośrednią przyczyną wybuchu konfliktu, byłoby grubą przesadą, ale prawdą jest, że problemy miłosne ambitnego Kozaka stały się przysłowiową kroplą, która przepełniła czarę. Losy wojny też potoczyłyby się znacznie korzystniej dla Rzeczypospolitej, gdyby nie śmierć hetmana Koniecpolskiego, będąca pośrednio skutkiem jego miłosnego zauroczenia. Tak się bowiem złożyło, iż w 1645 roku ten jeden z najwybitniejszych dowódców wojskowych w naszych dziejach ożenił się z piękną i bajecznie bogatą Zofią Opalińską, młodszą od niego o, bagatela, całe trzydzieści lat. Nie mogąc dogodzić młodszej połowicy w łożu, pięćdziesięciopięcioletni hetman przedawkował przepisane mu przez medyków zioła na potencję, w efekcie przenosząc się do lepszego świata… Niniejsza opowieść także dotyczy romansu, który w znaczący sposób wpłynął na dzieje naszej ojczyzny — związku Stanisława Antoniego Poniatowskiego (szerzej znanego pod swoim koronacyjnym imieniem Stanisława Augusta) i wielkiej księżnej Katarzyny, późniejszej carycy. Kiedy los zetknął ich ze sobą po raz pierwszy, żadne z nich nie przypuszczało, że Stanisław, niepozorny, aczkolwiek inteligentny sekretarz brytyjskiego posła, zostanie królem Rzeczypospolitej, natomiast zahukana i dochodząca do siebie po wydaniu na świat syna małżonka wielkiego księcia będzie w przyszłości carycą, jedną z najpotężniejszych władczyń w dziejach Rosji, której historia nada przydomek „Wielka”. Mówi się, że to właśnie swojemu młodzieńczemu romansowi Poniatowski zawdzięcza koronę, której zresztą po latach został pozbawiony również za sprawą swojej byłej kochanki. Nie bez przyczyny mawiał o Katarzynie, że była „kochanką, która się stała panią mego przeznaczenia”. Pani jego przeznaczenia obeszła się z nim i jego poddanymi bardzo okrutnie, a sam król umierał ze świadomością, że poniósł klęskę zarówno jako władca, jak i jako polityk: kraj, który objął we władanie dzięki ukochanej, w dniu, gdy zwieńczono jego głowę koroną, wciąż był jednym z największych państw ówczesnej Europy, ale kiedy monarcha leżał w agonii w petersburskim pałacu, Rzeczypospolitej Obojga Narodów próżno było szukać na mapie Starego Kontynentu. Została rozszarpana przez trzech zaborców: Austrię, Prusy i Rosję, którą władała Katarzyna. Jego dawna ukochana ukradła Poniatowskiemu nie tylko władzę, ale i ojczyznę, a w konsekwencji — także szacunek i dobre imię u potomnych, gdyż kolejne pokolenia traktowały go jak zwykłego zdrajcę i sprzedawczyka. A przecież

ostatni król Polski był politykiem wielkiego formatu, dysponującym własnym programem i przez cały okres swego panowania realizującym nadrzędny cel — zreformowanie słabnącego państwa, o którym mawiano, iż jest „spluwaczką Europy”, oraz poprawę sytuacji Rzeczypospolitej na arenie międzynarodowej. Co więcej, najnowsze badania wykazały, że to głównie on był autorem tekstu Konstytucji 3 maja, ustawy zasadniczej, z której jesteśmy dumni do dzisiaj. Nieszczęsny król Staś mógł się czuć oszukany przez swoją dawną kochankę. Nie oczekiwał od niej korony Polski, ale kiedy już ją otrzymał, marzył mu się mariaż z Katarzyną, zresztą tego spodziewała się niemal cała Europa, może z wyjątkiem Francji, realistycznie oceniającej politykę carycy. Nieszczęsny władca śnił o małżeństwie, które połączyłoby dwa wspaniałe, zreformowane, wolne i oświecone państwa — Rosję i Rzeczpospolitą — pod berłem dwojga mądrych i nowoczesnych władców — Katarzyny i Stanisława. Los bardzo okrutnie rozprawił się z tymi marzeniami. Niniejsza publikacja opowiada dzieje romansu tych dwojga, tak różnych, a jednocześnie pod wieloma względami podobnych sobie ludzi. Ich miłość dała Polsce króla Stasia, ale też w konsekwencji zabrała naszej ojczyźnie niepodległość. Krystian August von Anhalt-Zerbst i księżna Joanna Elżbieta von Holstein-Gottorp – rodzice księżniczki Zofii, przyszłej cesarzowej Katarzyny II, malarz nieznany

ROZDZIAŁ 1 Niekochana brzydula Szesnastoletnia Joanna Elżbieta Anhalt-Zerbst, która w majową noc 1729 roku, po długim i ciężkim porodzie, została po raz pierwszy w życiu matką, miała poczucie klęski życiowej. Tuż obok jej łóżka spało niedawno urodzone dziecko — zdrowa i silna dziewczynka, ale w głowie świeżo upieczonej mamy kłębiły się smutne myśli. Szesnastoletnia dziewczyna nie była jeszcze gotowa na macierzyństwo, dlatego wydanie na świat dziecka nie przysporzyło jej wielkiej radości. Może byłoby inaczej, gdyby urodziła syna, o którym zawsze marzyła. Joanna z bliżej nieokreślonych powodów uroiła sobie, że wyda na świat chłopca, który w przyszłości zostanie wielkim człowiekiem, być może wybitnym wodzem albo, kto wie, może nawet władcą jakiegoś potężnego kraju. Wszak jej braciom też pisana była wielka kariera, jeden z nich o mało nie został mężem cesarzowej Rosji Elżbiety, drugi w przyszłości miał objąć tron Szwecji. Mogła liczyć, że jej nienarodzony jeszcze syn kiedyś przejmie władzę w księstwie jej męża, ale jak na razie złośliwy los obdarzył ją dziewczynką. A z dziewcząt, jak wiadomo, pożytek jest niewielki — trzeba jak najszybciej uzbierać dla nich stosowny posag i wydać je jak najlepiej za mąż. Joannie towarzyszyła świadomość, że rodzina von Holstein-Gottorp, z której się wywodziła, w przypadku jej samej niezbyt dobrze wywiązała się z tego zadania — zaaranżowane przez krewnych małżeństwo okazało się po prostu mezaliansem. Kiedy oznajmiono jej, że poślubi księcia Anhalt--Zerbst, młodziutka przyszła panna młoda była jedyną osobą, której nie przypadł do gustu kandydat na męża, ale w tym przypadku to jej należałoby przyznać rację. Trzydziestosiedmioletni książę Chrystian August von Anhalt-Zerbst nie potrafiłby wzbudzić szybszego bicia serca u żadnej nastoletniej panny. Szczerze mówiąc, nie wyróżniał się ani pozytywnie, ani negatywnie na tle innych niemieckich arystokratów, aczkolwiek posiadał pewne walory: cechowały go silne poczucie obowiązku, pobożność i prawość. Jak na pruskiego oficera przystało, gardził tak bezsensownymi przyjemnościami jak taniec, literatura i sztuka. Zresztą orłem intelektu też nie był. Znacznie lepiej radził sobie na polu bitwy, biorąc udział w kampaniach przeciwko Szwecji, Francji i Austrii, ale jako wojskowy także nie wyróżniał się niczym szczególnym, skoro znający go osobiście Fryderyk Wilhelm I mawiał o nim z pobłażaniem „ten idiota Zerbst”. Pomimo wszystko powierzył „temu idiocie” dowództwo pułku piechoty na Pomorzu, w Szczecinie, w 1720 roku odebranym przez Prusy Szwecji na mocy pokoju sztokholmskiego kończącego trzecią wojnę północną. Chrystian, objąwszy tak odpowiedzialne stanowisko, postanowił się ustatkować i założyć rodzinę. Czas był ku temu najwyższy, mężczyzna bowiem skończył trzydzieści siedem lat. Jak to zwykle bywało w środowisku arystokracji, o małżeństwie z miłości nawet mowy nie było, wszelkiego rodzaju związki były owocem układów i negocjacji między możnymi rodami. Tak stało się i w tym przypadku, chociaż akurat książę

powinien być bardzo zadowolony z wyniku owych rokowań, gdyż trafiła mu się na żonę kobieta nie tylko młodsza od niego o dwadzieścia dwa lata, ale jeszcze wyjątkowo urodziwa. Kiedy 8 listopada 1727 roku w kościółku w saksońskim mieście Vechelde przysięgał wierność ślicznej Joannie, zapewne był przekonany, że poślubia anioła. Niestety, jego połowica z aniołami, poza urodą, miała naprawdę niewiele wspólnego. Oczywiście jeżeli przyjąć, że wśród zastępów anielskich przeważają jasnowłose istoty o błękitnych oczach. Jak już wspomniano, księżniczka nie była zachwycona swoim świeżo poślubionym małżonkiem ani tym bardziej Szczecinem, gdzie miała zamieszkać po ślubie. Młodej, ambitnej pannie marzył się wielki świat i brylowanie na salonach, do czego zresztą była przyzwyczajona. Jej ojciec, luterański biskup Lubeki, obciążony trudami wyżywienia sporej gromadki dwanaściorga dzieci, z niekłamaną ulgą oddał jedno z nich pod opiekę księżnej Brunszwiku, Elżbiety Zofii Marii. Wbrew temu, co można przeczytać w niektórych opracowaniach dotyczących rodziców carycy Katarzyny II, majętna protektorka Joanny nie była bezdzietna, wręcz przeciwnie — los obdarzył ją córką, a ponieważ dziewczynka była jedynaczką, księżna chciała zapewnić jej towarzystwo dziewczynki w zbliżonym do niej wieku. Ową dziewczynką była właśnie Joanna, chrześniaczka księżnej, która odtąd wychowywała się na jednym z najświetniejszych dworów ówczesnej Europy, korzystając z zasobnej kiesy swojej opiekunki. Księżna zadbała, by jej podopiecznej nie zabrakło ptasiego mleka: Joanna nosiła się jak najbogatsze księżne, chadzała na bale i do opery, uczestniczyła w polowaniach i pokazach sztucznych ogni, ale największą przyjemność sprawiały jej wszelkiego rodzaju ploteczki i pałacowe intrygi. Wydawało jej się, że tak będzie zawsze, ale los spłatał jej złośliwego figla. Co ciekawe, ponoć główną architektką jej małżeństwa była właśnie księżna Elżbieta Zofia Maria, która zadbała też o stosowny posag dla swojej podopiecznej. Nie wiadomo, dlaczego zarówno najbliżsi krewni Joanny, jak i można protektorka wybrali na kandydata na jej męża właśnie Chrystiana Augusta. Z punktu widzenia tej rodziny dziewczyna popełniała mezalians, wszak była prapraprawnuczką króla Danii, co predysponowało ją do znacznie korzystniejszego mariażu. Tak czy inaczej młodziutka Joanna ze świata pełnego blichtru i luksusu trafiła wprost do szarego, kamiennego domu mieszczącego się przy wyłożonej brukiem ulicy w centrum niezbyt ładnego miasta, nieopodal kościoła Mariackiego. Za sprawą króla Prus miejscowość ta otrzymała funkcję miasta twierdzy i co za tym idzie, na jego przedpolu powstały trzy forty: Prusy, Wilhelm oraz Leopold, natomiast w samym Szczecinie zorganizowano dwa place parad. Pruski władca zadbał też o to, by miał gdzie mieszkać podczas wizyt w tamtejszym garnizonie — wybudował dla siebie rezydencję w pobliżu jednego z owych placów. W ślad za władcą wielu zamożnych mieszkańców Szczecina wzniosło sobie okazałe pałace, ale bynajmniej nie sprawiło to, że miasto stało się europejską metropolią. W oczach Joanny, wspominającej bale i przyjęcia z brunszwickiego pałacu, wciąż było tylko prowincjonalną dziurą. Niestety, jej mąż nie tylko nie podzielał jej zdania w tej sprawie, ale w Szczecinie czuł się wyjątkowo dobrze. Na domiar złego, zamiast tańcami i ploteczkami z wielkiego świata interesował się musztrą, bronią i szkoleniem podległych mu żołnierzy, a żona była mu potrzebna

wyłącznie do tego, by wydała na świat jego syna i spadkobiercę. W oczach swojej młodszej o całe pokolenie połowicy był poza tym stanowczo zbyt pobożny, uroku nie przydawała mu też oszczędność granicząca ze skąpstwem. Do tego był zwyczajnie nudny. Joanna, było nie było — córka duchownego, starała się jednak pozostawać uległą żoną, wypełniającą dobrze swoje małżeńskie obowiązki, a ponieważ była młoda i zdrowa, szybko stała się brzemienna, ku niekłamanej radości Chrystiana. Jak wcześniej wspomniano, trwała w przekonaniu, że powije syna, który obejmie w przyszłości władzę w księstwie Anhalt-Zerbst, gdzie aktualnie panował bezdzietny kuzyn jej męża. Chłopiec byłby jedynym męskim przedstawicielem tej linii dynastii askańskiej, więc jego narodziny oznaczałyby, że w przyszłości będzie mogła wraz z mężem opuścić znienawidzony Szczecin, by osiąść w księstwie, w którym jej syn przygotowywałby się do roli przyszłego władcy. W takiej sytuacji narodziny córki musiały być dla niej wielkim rozczarowaniem, tym większym, że wydając dziecko na świat, omal nie przypłaciła tego życiem. Nikłym pocieszeniem był dla niej fakt, że, jak zapewniała ją położna, dziewczynka była silna i zdrowa. Komplikacje poporodowe sprawiły, że księżna Anhalt--Zerbst przez dziewiętnaście kolejnych tygodni nie wstawała z łóżka, gnębiona nie tylko przez kobiece dolegliwości, ale także przez depresję poporodową. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt odrzucenia własnego dziecka? Maleńka dziewczynka była dla niej jednym wielkim rozczarowaniem, problemem, który komplikował jej i tak już dość smutną i żałosną egzystencję, dlatego nigdy nie zajmowała się swoją pierworodną, nie nosiła jej na rękach, nie przytulała z miłością ani nie śpiewała jej kołysanek. Bezzwłocznie oddała ją pod opiekę nianiom i licznej służbie i nie zawracała sobie nią więcej głowy. Tymczasem to właśnie owo niechciane dziecko sprawiło, że imię niemieckiej księżniczki jest znane i pamiętane po dziś dzień. Tamtego pamiętnego 2 maja 1729 roku, o godzinie trzeciej w nocy, nieszczęśliwa kobieta obdarzyła swego niekochanego męża córką, której na chrzcie nadano imiona Zofia Augusta Fryderyka, a która do historii przeszła jako Katarzyna II Wielka, jedna z najwybitniejszych władczyń w historii Europy. Jednak nieszczęsna Joanna nie była jasnowidzem, nie było też koło niej żadnego wróża, który poprawiłby jej humor proroctwami dotyczącymi jej pierworodnej, dlatego zniesmaczona przyglądała się, jak jej safandułowaty małżonek, nie przejmując się tym, że jego pierwsze dziecko okazało się być córką, cieszy się z narodzin dziewczynki. Chociaż prawdę mówiąc, gdyby dał posłuch pogłoskom krążącym po Szczecinie, zapewne doszedłby do wniosku, że nie ma powodów do radości. Całe miasto trzęsło się od plotek, jakoby prawdziwym ojcem maleńkiej Zofii był zupełnie ktoś inny. A wszystko przez zamiłowanie Joanny do wystawnego życia, balów i zabaw. Zaledwie rok przed urodzeniem dziecka, jeszcze jako panna, wyjechała do Paryża, gdzie widywano ją podejrzanie często w towarzystwie sekretarza rosyjskiego poselstwa, Iwana Bieckiego, w przyszłości najwybitniejszego przedstawiciela rosyjskiego oświecenia, który wyraźnie pozostawał pod urokiem pięknej Niemki. W Szczecinie szeptano, że to właśnie on, a nie mąż Joanny, jest ojcem jej dziecka, wkrótce jednak plotkarze zaczęli przypisywać ojcostwo zupełnie innemu mężczyźnie. Mawiano, że maleńka Zofia jest owocem romansu jej matki i pruskiego następcy tronu Fryderyka. Co więcej, tę hipotezę w przyszłości

poważnie brało pod uwagę kilku historyków, tym bardziej że odnaleziono zapis, zgodnie z którym przyszła imperatorowa nie urodziła się w Szczecinie, tylko w Dornburgu, rodowej siedzibie rodziny Anhlatz-Zerbst. Faktem jest, że młody książę rzeczywiście przebywał w tym czasie w Anhalt, gdzie nie stronił od damskiego towarzystwa i pomimo że miał wówczas zaledwie szesnaście lat, płodził dzieci na prawo i lewo. Nieślubne potomstwo tego władcy określano potem mianem „dzieci anhalckich”. Ten sam Fryderyk, zostawszy władcą, zasłynął z tak wielkiej niechęci do płci pięknej, że posądzano go nawet o homoseksualizm, ale ów nieuleczalny mizoginizm pojawił się u niego dopiero później. Najprawdopodobniej był to wynik przebytej w późniejszych latach operacji, związanej z wykrytą u księcia chorobą weneryczną, którą zaraziła go jedna z licznych kochanek. Młody Fryderyk miał powodzenie u płci pięknej, z czego chętnie korzystał, nie unikając nawet mężatek. Nawiasem mówiąc, wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że swój pierwszy raz przeżył z naszą rodaczką, słynącą z wielkiej urody panną Anną Orzelską, nieślubną córką króla Augusta II Mocnego. Biograf władcy Stanisław Salmonowicz twierdzi wręcz, że pierwsza kochanka księcia zabrała mu nie tylko cnotę, ale i zdrowie, gdyż to właśnie ona miała zarazić go chorobą weneryczną. W efekcie po latach musiał przejść operację genitaliów, a chirurdzy przy okazji pozbawili go męskości. Salmonowicz widzi w tym przyczynę nienawiści Fryderyka do kobiet i — do Polaków oraz wszystkiego, co polskie (władca uważał, że nasz naród pochodzi od… orangutanów). Zanim jednak Fryderyk stracił możliwość współżycia, udało mu się spłodzić sporą gromadkę dzieci, w tym Fryderyka Skórzewskiego, owoc jego romansu z kolejną polską księżną, Marianną Skórzewską z Ciecierskich. Z całą pewnością jednak do grona książęcych nieślubnych potomków nie należała bohaterka naszej opowieści, która zresztą nie przyszła na świat w Dornburgu. Zachowany list pisany ręką jej ojca stanowi niezbity dowód na to, że imperatorowa urodziła się w Szczecinie. Osiemnaście miesięcy po wydaniu na świat małej Zofii marzenie Joanny Elżbiety wreszcie się spełniło: 17 listopada 1730 roku powiła syna, któremu na chrzcie nadano imiona Wilhelm Chrystian Fryderyk. Maleńki chłopczyk, chociaż był słaby i chorowity, wydawał się młodziutkiej księżnej istnym darem z niebios, dlatego całe swoje macierzyńskie uczucia przelała właśnie na niego, a jego starsza siostra praktycznie przestała się dla niej liczyć. Mała Zofia, kiedy tylko podrosła na tyle, by zrozumieć, co się wokół niej dzieje, instynktownie lgnęła do matki i walczyła o jej uwagę. W swoim pamiętniku napisała potem, że Joanna traktowała ją jak powietrze, zwracając się do niej jedynie wówczas, gdy dziewczynka była niegrzeczna. Efekt był łatwy do przewidzenia — mała Zosia stała się dzieckiem upartym, krnąbrnym i nieposłusznym. Z czasem też znienawidziła swego młodszego brata, który wiecznie chorował, budząc tym jeszcze większą troskę Joanny. Na szczęście ojciec przyszłej cesarzowej kochał ją bardzo. Jak wspominała po latach — wręcz uważał ją za anioła. Ale chociaż bardzo się starał, Zofii brakowało matczynej miłości. Może gdyby najstarsza córka Joanny odziedziczyła po niej urodę, mama spojrzałaby na nią łaskawszym okiem, ale Zosia nie była dzieckiem budzącym powszechny zachwyt i nic nie wskazywało na to, że w przyszłości dorówna swojej pięknej rodzicielce. Joannie umknął jednak fakt, że jej pierworodna jest ponadprzeciętnie inteligentna i właśnie inteligencja, a nie zjawiskowa uroda, może stać

się jej najcenniejszym posagiem, podarowanym dziewczynie przez Matkę Naturę. Księżna jednak nawet w przypadku niekochanej przez siebie brzyduli nie mogła przez cały czas wyręczać się służbą czy niańkami i przynajmniej od czasu do czasu musiała brać udział w wychowaniu swojej córki. Wpajała jej zasady posłuszeństwa i szacunku wobec starszych. Księżniczka Zofia musiała grzecznie dygać i całować w rękę odwiedzające jej rodzinny dom sąsiadki, które przecież były zwykłymi mieszczkami. Ciekawe, jak zareagowałyby szacowne szczecińskie mieszczki, gdyby ktoś powiedział im, że to małe, czarnowłose dziewczątko, składające przed nimi ukłon, zostanie kiedyś potężną władczynią? Dnia 5 czerwca 1741 roku, kiedy przyszła cesarzowa miała dwanaście lat, jej ojciec został mianowany gubernatorem Szczecina, dzięki czemu mógł wraz z całą rodziną przeprowadzić się do nowego pałacu Pod Globusem, a następnie do dawnego zamku piastowskiego. Ale Joanna i tak była nieszczęśliwa i wciąż tęskniła za wielkim światem. Christian w dniu nominacji był już ojcem trójki dzieci, poza Zofią i Wilhelmem Chrystianem jego piękna żona obdarzyła go bowiem jeszcze jednym synem, Fryderykiem Augustem, który przyszedł na świat 8 sierpnia 1734 roku. Dwa lata później Joanna powiła córeczkę, Augustę Krystynę Charlottę, która przeżyła nieco ponad dwa tygodnie. Księstwo Anhalt-Zerbst doczekało się jeszcze jednego dziecka, córki Elżbiety Urlyki, którą także dane im było cieszyć się wyjątkowo krótko — dziewczynka zmarła, nie dożywszy trzeciego roku życia. Zofia była najzdrowsza z całego rodzeństwa, a poza nią wieku dorosłego dożył tylko jej najmłodszy brat, Fryderyk August. On też objął panowanie w dziedzicznym księstwie ojca. Najstarsza córka Chrystiana i Joanny, jak na pannę wywodzącą się z arystokratycznego rodu przystało, otrzymała bardzo staranne wykształcenie. Edukacją przyszłej imperatorowej zajmowali się wynajęci guwernerzy, wśród których najznaczniejsi byli bardzo wówczas modni najemni francuscy nauczyciele, zwani preceptorami. Caryca szczególnie ciepło wspominała swoją guwernantkę, francuską hugenotkę, pannę Elizabeth Cardel, zwaną przez nią pieszczotliwie panną Babet. Kobieta, trafiwszy do domu Chrystiana i jego żony, z miejsca zorientowała się, że upór i niezbyt grzeczne zachowanie ich najstarszej córki nie są niczym innym, jak tylko rozpaczliwym wołaniem o matczyną miłość. A ponieważ sama nie miała dzieci, pokochała tę inteligentną, niesforną dziewczynkę, stając się dla niej niemalże substytutem matki. Oprócz ciepła i serca Babet przekazała swojej uczennicy miłość do języka francuskiego, którego naukę zaczęła od bajek La Fontaine’a, po czym przeszła do Racine’a, Corneille’a i Moliera. Dziewczynkę uczył też monsieur Laurent, zapoznający ją z zasadami kaligrafii. Ponadto mała Zofia uczyła się niemieckiego i muzyki. Wszyscy nauczyciele byli bardzo zadowoleni ze swojej podopiecznej, która była nie tylko inteligentna, ale też pracowita i pilna. „Wcześnie zauważono, że mam dobrą pamięć, więc nieustannie mnie dręczono, każąc się uczyć wszystkiego na pamięć — wspominała po latach imperatorowa. — Do dziś mam niemiecki przekład Biblii, w którym na czerwono są podkreślone wszystkie wersy, jakich musiałam się nauczyć na pamięć”1 . Właściwie jedynym nauczycielem, który narzekał na Zofię, był pastor Wagner, wojskowy kapelan, któremu jej ojciec zlecił nauczanie geografii, historii i religii.

Z wykładaniem dwóch pierwszych przedmiotów duchowny nie miał żadnych problemów, natomiast na lekcjach religii dociekliwa uczennica dała mu się bardzo we znaki. Racjonalny umysł młodziutkiej Zofii dręczyło wiele zagadek i wątpliwości, a odpowiedzi szukała właśnie u Wagnera, dosłownie zamęczając go pytaniami, na które duchowny nie mógł dać jej zadowalającej odpowiedzi. Pytała go na przykład, dlaczego tak wybitni ludzie jak Marek Aureliusz oraz inni starożytni mędrcy zostali skazani na wieczne potępienie tylko dlatego, że nie wiedzieli o zbawczej misji Chrystusa. Kapelan odpowiadał jej wówczas, że taka była wola Boża, co nie satysfakcjonowało dociekliwej podopiecznej. Innym razem, kiedy usłyszała, że przed stworzeniem świata wszechświat znajdował się w stanie chaosu, zapragnęła, by nauczyciel opisał jej ów chaos, czego ten nie potrafił. Straszne wrażenie zrobiła na niej lekcja, podczas której duchowny rozwodził się nad okropnościami, jakie spotkają świat w przededniu Sądu Ostatecznego. Wizja przez niego roztoczona zrobiła na uczennicy tak przerażające wrażenie, że przez kilka nocy nie mogła zasnąć. Wkrótce jednak doszła do siebie i zamęczała Wagnera pytaniem, jak można pogodzić nieskończoną dobroć Bożą z tymi okropnościami i karami dla grzeszników. Rozsierdzony wykładowca zagroził jej trzcinką i kazał przyjmować takie rzeczy na wiarę, przeciw czemu buntował się racjonalny umysł nastolatki. Kiedy pewnego dnia zapytała go, co znaczy słowo wypowiedziane przez niego w trakcie lekcji kilkakrotnie, przerażony pedagog, zamiast odpowiedzieć, wyszedł z pokoju. Owym słowem, które tak zafrapowało Zofię, było „obrzezanie”… Po latach postępowanie swego nauczyciela skwitowała jednym zdaniem: „W głębi serca jestem przekonana, że Herr Wagner to był bałwan”2 . Dziś powiedzielibyśmy, że kapelan najzwyczajniej w świecie nie miał powołania do nauczania, ale w owych czasach uczniowie winni byli okazywać swoim nauczycielom posłuszeństwo i szacunek, a nie zamęczać ich pytaniami i „niedorzecznymi” uwagami, dlatego duchowny zachował swoją posadę, ale krnąbrne zachowanie uczennicy zaniepokoiło jej matkę. Joanna uznała, że w umyśle dziewczyny zagnieździł się „diabeł pychy”, którego należy czym prędzej stamtąd wygonić, stosując najprostszą jej zdaniem metodę, polegającą na wyrobieniu w Zofii poczucia niższości. Odtąd matka na każdym kroku wmawiała córce, że ta jest brzydka i bezczelna. Sądziła zapewne, że dzięki temu dziewczynka wyrośnie na skromną i uczciwą pannę, którą uda się dobrze wydać za mąż. Plan nie do końca się powiódł, skromność nigdy nie była mocną stroną późniejszej imperatorowej. Takie metody zmieniły jednak zachowanie Zofii, która pokornie słuchała wszystkich poleceń wydawanych przez matkę i nauczyła się zachowywać swoje opinie dla siebie. Co więcej, umiała też maskować niechęć, a nawet nienawiść słodkim uśmiechem. Z jej ust wychodziły same banalne i nic nieznaczące wypowiedzi, z których trudno było wywnioskować, jakie są jej rzeczywiste sądy i opinie, co okazało się niezmiernie przydatne w przyszłości. Nie wiadomo, czy sprawa korzystnego wydania za mąż najstarszej córki rzeczywiście stanowiła priorytet dla Joanny, czy była jedynie pretekstem do jej częstych wyjazdów ze znienawidzonego Szczecina. Kobiecie udało się przekonać męża, że dla dobra Zofii musi dbać o poprawne koneksje w rodzinie, kultywować tradycje towarzyskie i bywać w wielkim świecie. Wszyscy kawalerowie, a przede wszystkim ich rodziny, muszą się przecież dowiedzieć, że w Szczecinie rośnie księżniczka, którą wkrótce będzie

można poślubić. Najwidoczniej Chrystianowi te argumenty trafiły do przekonania, skoro pozwalał swojej małżonce na częste peregrynacje. Joanna szczególnie chętnie odwiedzała brunszwicki dwór, na którym praktycznie się wychowała. Tam też zabrała w pierwszą podróż zaledwie ośmioletnią Zosię, chcąc ją zaprezentować jako przyszłą, niebywale atrakcyjną partię. Dziewczynkę początkowo bawiło, że głównym tematem rozmów jej matki i krewnych, których obie odwiedzały, jest jej przyszłe małżeństwo, ale z czasem do tego przywykła. Poza tym chciała uniknąć losu starych panien, których nikt nie zdążył korzystnie wydać za mąż i które były ciężarem dla swoich rodzin lub w najlepszym wypadku trafiały do klasztoru. Jak koszmar wspominała po latach wizytę u jednej ze swoich ciotek, starszej siostry Joanny, wiodącej właśnie taki samotny żywot. Kobieta zajmowała jedno z pomieszczeń pałacu należącego do jej brata, dzieląc je z szesnastoma mopsami i bliżej nieokreśloną liczbą papug. Psów nie wyprowadzano, bardzo rzadko czyszczono też klatki z ptakami, w wyniku czego w komnacie ciotki Zofii panował straszny zaduch. Dziewczyna przysięgła sobie, że poślubi nawet samego diabła, byleby uniknąć podobnego losu. Pozostawał jednak pewien szkopuł, z którego doskonale zdawała sobie sprawę: nie była zbyt ładna, a ponieważ nie mogła liczyć na bogaty posag, musiała jakoś się wyróżnić na ówczesnym rynku matrymonialnym, na którym roiło się od znacznie od niej posażniejszych i bardziej urodziwych księżniczek. Instynkt — i zapewne panna Babet — podpowiedział jej, że w takiej sytuacji najlepiej będzie zadbać o zalety wewnętrzne, w tym o inteligencję i erudycję. Odtąd młodziutka Zofia zaczęła traktować wojaże z matką jako element swojej przedmałżeńskiej edukacji. Uważnie słuchając rozmów dorosłych, poznawała na przykład genealogię europejskich rodów panujących. Pewnego dnia, gdy razem z Joanną odwiedziły Lubekę, gdzie brat księżnej książę Adolf Fryderyk sprawował funkcję biskupa, będąc jednocześnie prawnym opiekunem osieroconego Karola Piotra Urlyka, księcia Holsztynu, Zofia poznała swego przyszłego męża. Był nim podopieczny jej wuja. Książę miał w przyszłości nie tylko panować w Holsztynie, ale, co czyniło go szczególnie atrakcyjnym jako kandydata na męża, pozostawał na pierwszej pozycji w kolejce do tronu Szwecji. Potencjalni małżonkowie byli wówczas jeszcze dziećmi — Zofia miała dziesięć, a Karol jedenaście lat, ale przyszły władca Holsztynu już wtedy zaintrygował dziewczynkę. Przynajmniej tak pisała po latach w swoich Pamiętnikach, wspominając go jako „miłego i dobrze wychowanego”. Jednocześnie zwróciła uwagę, że miał zadziwiającą jak na człowieka w tak młodym wieku skłonność do alkoholu. Biografowie cesarzowej, czytając ten fragment, nie posiadali się ze zdumienia, dochodząc do wniosku, że jest to wytwór fantazji Katarzyny, chcącej zohydzić potomnym swojego pierwszego męża, którego przecież, jak się przekonamy, pozbawiła władzy. Być może Zofia nie była zbytnio zachwycona poznanym właśnie chłopcem, ale dla jej matki był to niemal idealny kandydat na zięcia, głównie ze względu na swoje koneksje. Jego nieżyjący już wówczas ojciec, Karol Fryderyk, jako syn kuzyna króla Szwecji Karola XII, który nigdy się nie ożenił i nie doczekał się potomstwa, był poważnym kandydatem do objęcia tronu Szwecji. Niestety, korona przypadła siostrze zmarłego szwedzkiego monarchy, która abdykowała na rzecz swego męża, księcia heskiego, władającego Szwecją jako Fryderyk I. Rozżalony Karol Fryderyk udał się prosto na dwór potężnego cara Piotra I, licząc na jego ewentualną pomoc w zdobyciu

należnej mu po wuju korony. Imperator nie pomógł mu w tej kwestii, ale oddał mu za żonę swoją starszą córkę Annę, która razem z nim wyjechała do Holsztynu. I właśnie owocem tego związku był Karol Piotr, którego Joanna upatrzyła sobie na męża swojej córki. Ambitna kobieta z pewnością zdawała sobie sprawę, że w perspektywie majaczyła też korona Rosji, gdyż chłopiec był najbliższym krewnym aktualnie panującej cesarzowej Elżbiety, która, podobnie jak szwedzki monarcha, nie wyszła za mąż i nie miała dzieci. A była już w dość zaawansowanym jak na planowanie macierzyństwa wieku, skończyła bowiem już trzydzieści dwa lata. I na tym właściwie kończyły się zalety potencjalnego kandydata na zięcia Joanny. Chłopiec był poza tym wyjątkowo brzydki: miał wybałuszone oczy, niedorozwój szczęki i rzadkie jasne włosy, poza tym był bardzo chorowity. Matczynej miłości właściwie nie zaznał, Anna zmarła bowiem niespełna miesiąc po jego przyjściu na świat, co zapewne też miało wpływ na jego problemy zdrowotne. I właśnie ze względu na słabe zdrowie zdecydowano o zaniechaniu jego dalszego kształcenia, aczkolwiek książę nie był zupełnym analfabetą, do siódmego roku życia zajmowały się nim francuskie bony. Ponieważ Karol, ku niekłamanemu zadowoleniu swego ojca, interesował się wojskowością, od ósmego roku życia wysłano go na szkolenie wojskowe w koszarach gwardii holsztyńskiej. Jak reszta żołnierzy stał na warcie, odbywał musztry i był poddawany rygorom koszarowym. Wbrew pozorom okres ten okazał się najszczęśliwszym w jego życiu. Mały książę był zadowolony, kiedy mógł godzinami stać na baczność, pełniąc wartę czy paradować razem z żołnierzami, wymachując miniaturową szabelką. Nic dziwnego, że jego „kariera wojskowa” rozwijała się w iście ekspresowym tempie. Jako dziewięciolatek był już sierżantem i wkrótce, za sprawą swojego ojca, został porucznikiem. W 1739 roku, czyli jeszcze zanim książę poznał Zofię, umarł jego ojciec. Chłopiec na krótko trafił do Lubeki, na dwór księcia-biskupa Adolfa Fryderyka, który, będąc z natury człowiekiem leniwym, nie chciał zajmować się małoletnim. Uznał, że najlepiej będzie, jak słynącego z zamiłowania do wojskowości chłopca odda pod opiekę grupie nauczycieli i oficerów. Przewodził im niejaki von Brummer z Holsztyna, o którym mówiono, że bardziej nadaje się do tresowania koni niż wychowywania książąt, chociaż jeśli przyjrzeć mu się bliżej, wątpliwe wydaje się, by ktokolwiek o zdrowych zmysłach powierzył mu jakiekolwiek zwierzę. Wychowawca odnosił się do swego podopiecznego brutalnie, nakładał na niego liczne, zupełnie bezsensowne kary, do których należały liczne głodówki i klęczenie na grochu. Kiedy chłopcu nie wiodło się w nauce, jego nauczyciel wpadał do jadalni, gdzie Karol jadł kolację, i groził konsekwencjami. Strach przed karą sprawiał, że dziecko dostawało silnych mdłości i wymiotowało, w efekcie — za karę — głodowało przez cały następny dzień. Za byle przewinienie chłopiec musiał klęczeć na grochu, i to tak długo, aż spuchły mu kolana. Te „metody wychowawcze” przyniosły iście opłakany skutek. Karol stał się bojaźliwy, nieprzystępny, nieprzyjazny dla otoczenia, a zarazem chełpliwy i obłudny. Przemoc, której był poddawany, wykształciła w nim zamiłowanie do okrutnych zabaw, w trakcie których z lubością męczył zwierzęta. Zdarzało mu się także uderzyć kogoś ze służby. Okrutne traktowanie i wieczny stres, w jakim żył na co dzień, przyczyniły się zapewne do obniżenia jego zdolności intelektualnych, aczkolwiek Karol i tak nigdy do orłów nie należał.

Joanna nie dostrzegała, bądź zwyczajnie nie chciała dostrzec, że ten brzydki, gorzko doświadczony przez los chłopak o niezbyt lotnym umyśle zupełnie nie pasuje do jej inteligentnej, bystrej córki. Tymczasem Zofia, dorastając, wyładniała. Zmieniające się rysy twarzy sprawiły, że jej największy mankament — spiczasta broda, którą troskliwa panna Babet usiłowała jakoś zamaskować, przestała nagle być widoczna. Zwracały uwagę natomiast wyraziste ciemnoniebieskie oczy dziewczyny, ładnie wykrojone usta i bujne ciemne włosy. Przyszła cesarzowa zmieniała się w smukłą kobietę i coraz więcej mężczyzn wodziło za nią zachwyconym wzrokiem. Ale dostrzegano nie tylko jej zalety fizyczne, lecz także inteligencję, erudycję i umiejętność prowadzenia zajmującej konwersacji. Zachwycony nią ambasador Szwecji hrabia Henning Gyllenborg, który miał okazję poznać dziewczynę w domu jej babki w Hamburgu, powiedział nawet jej matce: „Madame, pani nie zna tego dziecka. Zapewniam panią, że ma więcej mądrości i charakteru, niż pani dostrzega. Błagam panią, by poświęcała pani córce więcej uwagi, pod każdym bowiem względem na to zasługuje”3 . Ale Joanna puściła to mimo uszu. W 1742 roku w życiu rodziny Zofii zaszły bardzo poważne zmiany. W lipcu nowy król Prus, Fryderyk II, nadał jej ojcu stopień feldmarszałka, co wiązało się z dodatkowymi apanażami. Ale to nie koniec życiowych rewolucji, jakie w owym pamiętnym roku spotkały Chrystiana, jego żonę i dzieci. W listopadzie wraz ze swoim bratem objął panowanie w rodzinnym księstwie Anhalt-Zerbst, w związku z czym, jako świeżo upieczony feldmarszałek, zrezygnował z dalszej kariery wojskowej i wyjechał do Anhalt. Joanna w końcu wyjechała ze znienawidzonego przez siebie Szczecina. Była teraz żoną udzielnego władcy, co prawda niewielkiego, wręcz miniaturowego księstwa i mieszkała w pięknym, aczkolwiek małym barokowym pałacu, ale i tak nie była szczęśliwa. Wciąż rozpaczała po śmierci swego ukochanego syna, który odszedł z tego świata na krótko przed wyprowadzką ze Szczecina. Katarzyna wspominała po latach w swoich pamiętnikach, że jej brat dożył „zaledwie dwunastu lat i zmarł na szkarlatynę. Dopiero po śmierci poznano przyczynę choroby, która sprawiła, że musiał chodzić o kulach, i którą nieustannie bezskutecznie leczono rozmaitymi medykamentami przepisywanymi przez najlepszych niemieckich lekarzy. Za ich radą wysyłano go do wód do Baden i Karlsbadu, jednak wracał tak samo kulawy, jak wyjeżdżał. W miarę jak rósł, noga stawała się proporcjonalnie coraz mniejsza. Po śmierci przeprowadzono sekcję i odkryto, że miał zwichnięty staw biodrowy, prawdopodobnie od niemowlęctwa”4 . Znienawidzony przez nią brat, który zabrał jej matczyną miłość, najwidoczniej zasłużył w oczach siostry tylko na tak lakoniczną wzmiankę. Ale Joanna była nieszczęśliwa nie tylko z powodu straty swojego ukochanego dziecka. Bycie żoną władcy miniaturowego państewka zupełnie nie odpowiadało jej wielkopańskim ambicjom. Czuła, że stać ją na więcej. Ponieważ los spłatał jej złośliwego figla, zabierając jej ukochanego syna, postanowiła skupić się na przyszłości swojej najstarszej córki i wydać ją jak najkorzystniej za mąż. Okazji dostarczyło samo życie, a konkretnie wieści, jakie nadeszły z Petersburga — imperatorowa wezwała tam swego siostrzeńca, aby uczynić zeń wielkiego księcia, zatem oficjalnego następcę tronu. W Joannie ta wiadomość obudziła nadzieję na mariaż Zofii i Karola, ale tym razem postanowiła kuć żelazo póki gorące i uświadomić Elżbiecie fakt istnienia Zofii, jej

zdaniem idealnej kandydatki na żonę następcy tronu. A miała wielkie szanse na to, by zwrócić uwagę imperatorowej, z którą łączyło ją dalekie pokrewieństwo. Przy okazji chciała też wykorzystać inny argument i przypomnieć Elżbiecie o tym, że jej niestety nieżyjący już brat był największą miłością cesarzowej. W chwili gdy Joanna przymierzała się do korespondencji z władczynią Rosji, Elżbieta rządziła tym wielkim krajem zaledwie od roku, a jej droga do objęcia władzy była wyjątkowo długa i kręta. I to pomimo że była córką potężnego Piotra I i Katarzyny, która po śmierci męża również objęła władzę. Po zgonie tej ostatniej na tronie bynajmniej nie zasiadła Elżbieta, tylko jedenastoletni wnuk Piotra Wielkiego, Piotr II (syn Aleksego, owocu pierwszego małżeństwa cara z Eudoksją Łopuchiną), którego z młodą ciotką łączyły serdeczne więzy. Córka Piotra Wielkiego nie miała najmniejszego zamiaru odbierać mu władzy, natomiast chętnie zmieniłaby swój i jego stan cywilny. Zgodnie z planami swego zmarłego ojca miała poślubić króla Francji Ludwika XV, dlatego od wczesnych lat uczono ją francuskiego, dworskiej etykiety obowiązującej w Wersalu oraz literatury i historii Francji. Niestety, francuski dwór na plany cara zapatrywał się dość nieprzychylnie, i to pomimo wyjątkowo dobrej opinii, jaką carówna cieszyła się u ambasadora Francji w Rosji, ślącego do Wersalu listy pełne peanów na cześć Elżbiety. Dwór francuski nie mógł dopuścić, by władca poślubił córkę jakiejś chłopki, która awansowała na cesarską żonę, robiąc karierę w łóżkach rozmaitych dostojników. Zresztą nikt nie miał pewności, czy Piotr w ogóle kiedykolwiek ją poślubił, Elżbieta mogłaby być bękartem, a Francja nie chciała mieć na tronie dziecka z nieprawego łoża. W efekcie Ludwika XV carównie sprzed nosa sprzątnęła Polka, Maria Leszczyńska, która co prawda była córką zdetronizowanego króla, ale nikt nie miał najmniejszych wątpliwości co do jej pochodzenia. Zresztą matka Marii, Katarzyna, wywodziła się z jednego z najznamienitszych polskich rodów — Opalińskich. Elżbieta zbyt długo nie rozpaczała po tym matrymonialnym niepowodzeniu, zwłaszcza że przebywający wówczas w Petersburgu jej szwagier, książę Karol Fryderyk, zaczął pod niebiosa wychwalać zalety swego krewnego, księcia Karola Augusta von Holsteina, brata księżnej Joanny, matki bohaterki naszej opowieści. „Reklama” odniosła zamierzony skutek i carówna zapragnęła poznać osobiście mężczyznę obdarzonego tyloma zaletami. Dwudziestojednoletni Karol przybył na petersburski dwór i kobieta przekonała się, że w tym, co mówił mąż jej starszej siostry, nie ma ani krzty przesady. Para przypadła sobie do gustu, a Elżbieta zakochała się w księciu dosłownie od pierwszego wejrzenia. Uroczyste zaręczyny zaplanowano na 28 maja 1727 roku, ale nigdy do nich nie doszło. W przeddzień planowanej uroczystości niedoszły narzeczony dostał wysokiej gorączki, a wezwani medycy zdiagnozowali u niego ospę. Choroba miała wyjątkowo ostry przebieg i zabrała ukochanego carówny na tamten świat, pogrążając zakochaną Elżbietę w prawdziwej rozpaczy. Ospa była też przyczyną śmierci cara Piotra II. Elżbietę namawiano wówczas, by zdobyła się na odwagę i zawalczyła o prawa do tronu, ale kobieta nie zamierzała korzystać z owych rad. W efekcie na tronie zasiadła jej trzydziestosześcioletnia kuzynka Anna, księżna Kurlandii, bratanica Piotra Wielkiego. Jej ojcem był rodzony brat cara, Iwan, który nawet przez krótki okres sprawował razem z nim władzę, jednak z powodu poważnego opóźnienia umysłowego został ostatecznie odsunięty od tronu. Anna

panowała jedenaście lat, początkowo żądając obecności Elżbiety na wszelkiego rodzaju uroczystościach i ceremoniach dworskich, w trakcie których carówna miała zajmować miejsce przy imperatorowej i praktycznie się nie odzywać. Wkrótce władczyni przekonała się, że obecność pięknej, pełnej życia kuzynki drastycznie eksponuje wszystkie braki urody Anny. Z czasem zazdrość o Elżbietę skutecznie popsuła relacje między kobietami, a władczyni przy każdej okazji zarzucała jej niemoralność i frywolność. I rzeczywiście, nawet jak na czasy o takiej swobodzie obyczajowej, jakimi było oświecenie, carówna wiodła skandaliczny żywot. Mieszkała sama, obywała się bez przyzwoitki, jako świetna amazonka dosiadała konia odziana w męski strój, przy okazji eksponując zgrabne nogi. Poza tym, w czym nieco przypominała swego ojca, bardzo dobrze czuła się wśród chłopstwa, dlatego często urządzała wycieczki na wieś, by tańczyć z tamtejszymi mieszkańcami, biesiadować z nimi, niemalże uczestniczyć w ich codziennym życiu. Do mężczyzn miała stosunek nader swobodny, uprawiała seks z każdym, kto się jej spodobał, oczywiście przebolawszy już stratę Karola Augusta. To wszystko tak oburzyło Annę, że zagroziła kuzynce wtrąceniem do klasztoru. Caryca zżymała się na swobodę obyczajów krewnej, ale jednocześnie robiła wszystko, by uniemożliwić jej zmianę stanu cywilnego, z uporem torpedując każdą okazję do ślubu. W końcu nie było już nikogo, kto poważyłby się iść w konkury do Elżbiety. Nikt nie chciał narażać się panującej władczyni. Ale carówna okazała się nieodrodną córką Piotra Wielkiego, który zwykł był znajdować rozkosz w ramionach chłopek, i zdecydowała się wybrać na partnera człowieka wywodzącego się z niskiego rodu. Pewnego dnia, modląc się w kaplicy dworskiej, usłyszała piękny, głęboki bas wyróżniający się spośród śpiewaków carskiego chóru. Zaintrygowana podeszła bliżej i zorientowała się, że wydobywa się on z piersi przystojnego, wysokiego czarnowłosego i czarnookiego Kozaka zaporoskiego, Aleksego Razumowskiego. Zachwycona carówna bezzwłocznie zatrudniła go w chórze śpiewającym w jej własnej kaplicy i bezczelnie go uwiodła. Razumowski jako kochanek Elżbiety zajmował komnatę sąsiadującą z jej sypialnią. Kobieta miała wiele szczęścia, gdyż Razumowski okazał się idealnym faworytem. Był jej szczerze oddany, wierny jak pies i nigdy nie mieszał się do polityki, nie miał też większych ambicji i zadowalał się tym, co przynosił mu los. A trzeba przyznać, że fortuna była dla niego wyjątkowo łaskawa, gdyż jego kochanka, gdy tylko objęła władzę, dosłownie obsypała go zaszczytami, których on wcale nie chciał. Pomimo niemoralnego prowadzenia się carówny, na które wiecznie utyskiwała imperatorowa, cieszyła się ona wielką popularnością wśród społeczeństwa, tym bardziej że, w przeciwieństwie do otaczającej się Niemcami Anny, na każdym kroku manifestowała swoją rosyjskość i przywiązanie do mateczki Rosji. Cesarzowa doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale mimo wszystko postanowiła nie dopuścić do tego, aby po jej śmierci na tronie zasiadła Elżbieta. Sprowadziła do Rosji swoją siostrzenicę, którą zmusiła nie tylko do konwersji na prawosławie i przybrania imienia Anny Leopoldówny, ale także do poślubienia wybranego przez ciotkę kandydata na męża. Owym szczęśliwcem okazał się książę brunszwicki Antoni Ulryk von Braunschweig- Wolfenbüttel, którego siostrzenica imperatorowej poślubiła w lipcu 1739 roku. Już 24 sierpnia następnego roku powiła syna, któremu na chrzcie, zgodnie z wolą cesarzowej,

nadano imię Iwan. Caryca niezbyt długo cieszyła się obecnością swego ciotecznego wnuka: zaledwie miesiąc po jego przyjściu na świat doznała udaru. Na krótko odzyskawszy przytomność, obwołała następcą małego Iwana. 16 października cesarzowa Anna przeszła drugi udar i następnego dnia zmarła. Zgodnie z jej wolą na tronie Rosji zasiadło niemowlę. Matka małego Iwana sprawowała funkcję regentki i najwyraźniej woda sodowa uderzyła jej do głowy — związała się z saskim ambasadorem hrabią Lynarem, a swego męża upokarzała publicznie na każdym kroku. Musiało jej jednak zależeć na zachowaniu pozorów, skoro mianowała Antoniego Urlyka głównodowodzącym rosyjskiej armii. Elżbieta początkowo miała dobre stosunki z regentką, która bardzo często zapraszała ją na swój dwór. Z czasem jednak sytuacja się odwróciła — Anna zaczęła podejrzewać córkę Piotra I o planowanie zamachu w celu przejęcia władzy. Jednocześnie doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby do tego rzeczywiście doszło, carównę poprze większość społeczeństwa oraz, co gorsze, armia. Elżbieta cieszyła się nadal wielką popularnością. Regentka zleciła obserwację krewnej, ponoć chciała nawet wymusić na niej pisemną rezygnację z praw do tronu, a następnie skłonić ją do wstąpienia do zakonu. Paradoksalnie jednak właśnie owe podejrzenia ostatecznie pchnęły Elżbietę do rozpoczęcia działań przeciwko Annie, sprawującej władzę w imieniu maleńkiego Iwana. Córkę Piotra Wielkiego do wystąpienia przeciwko legalnemu władcy miał namówić jej zaufany człowiek, doktor Lestocq, który 24 listopada 1741 roku rzekomo obudził ją w środku nocy, pokazując jej dwa rysunki. Na jednym widniała ona sama siedząca na tronie, na drugim narysowano Elżbietę w zakonnym habicie, a za nią widniało koło tortur i szubienica. Lestocq chciał jej w ten sposób uzmysłowić, że jeżeli bezzwłocznie nie weźmie spraw w swoje ręce i nie zdecyduje się na przejęcie władzy, ją samą czeka klasztorna furta, natomiast jej zwolenników — tortury i śmierć. Najwidoczniej ta obrazkowa lekcja była bardzo przekonująca, skoro kobieta zdecydowała się działać. Z grupą zaufanych osób carówna pojechała konno do koszar pułku preobrażeńskiego w Petersburgu, podburzyła służących tam gwardzistów i popędziła na ich czele do Pałacu Zimowego, wcześniej dając im do zrozumienia, że nie chce przelewać rosyjskiej krwi. Żołnierze dosłownie wnieśli ją na rękach do komnat, obwołując władczynią. Regentkę, jej męża oraz malutkiego cara uwięziono, zaś trzydziestodwuletnia Elżbieta została cesarzową. Wiedziała już, że nie może mieć dzieci. Wcześniej wiodła bardzo rozwiązły żywot i żaden z jej partnerów, z zabójczo przystojnym Rozumowskim na czele, nie uczynił jej brzemienną. A przecież potrzebowała następcy. Maleńki Iwan, którego wszak sama pozbawiła władzy, nie wydawał się odpowiednim kandydatem. Najpierw zadbała, by przebywał w odosobnieniu. Ostatecznie uznała, że władzę w Rosji przejmie po niej jej najbliższy krewny — książę holsztyński Karol Piotr Urlyk, którego już w 1742 roku sprowadziła na swój dwór, by odpowiednio wcześnie przygotować go do objęcia tronu. Jak się okazało, było to wyjątkowo trudne zadanie. Wychowywany w duchu luteranizmu, jako przyszły car Rosji, musiał zmienić wyznanie na prawosławie. Zadanie konwersji młodego człowieka powierzono ojcu Symeonowi, który wkrótce miał się przekonać, że nawracanie i uczenie młodego księcia można śmiało nazwać „orką na

ugorze”. Nie lepiej szło mu z nauką języka rosyjskiego, który jako przyszły car musiał przecież opanować, czy z przyswajaniem wiedzy ogólnej, wykładanej przez sympatycznego i bardzo łagodnego profesora Staehlina, pracującego na co dzień w Cesarskiej Akademii Nauk. Piotr nie tylko nie miał ochoty zmieniać swego wyznania, ale wykazywał jawną niechęć do jakiejkolwiek nauki, poza nauką tańca. Staehlin, widząc jego opór i trudność, jaką sprawiało mu przyswajanie wiedzy, postanowił opracować dla niego specjalne metody nauczania polegające na zapoznawaniu go z faktami historycznymi czy geografią za pomocą bogato ilustrowanych książek, map i kolekcji monet. Do nauki geometrii oraz zasad mechaniki służyły mu specjalnie do tego celu skonstruowane modele, natomiast botaniki uczył podczas spacerów po ogrodzie. Niestety, jego wysiłki przynosiły marne efekty. Także nauczyciele języka rosyjskiego spotkali się z uporem ucznia. Piotr do końca życia nie opanował przyzwoicie języka swojej nowej ojczyzny, przeszedł co prawda w końcu na prawosławie, ale zawsze jawnie demonstrował niechęć do duchownych Cerkwi rosyjskiej. Elżbieta, niezniechęcona negatywną opinią nauczycieli i duchownych, nie tylko nie zmieniła zdania co do sukcesji, ale postanowiła znaleźć Piotrowi odpowiednią kandydatkę na żonę. I wówczas do akcji wkroczyła Joanna, która uparła się, że zeswata z siostrzeńcem Elżbiety swoją najstarszą córkę. Jak wspomniano wyżej, już wcześniej „urabiała” grunt pod mariaż Zofii, pisząc do cesarzowej list z gratulacjami, gdy ta na skutek zamachu zdobyła władzę. Przy okazji Joanna widocznie wspomniała, że w jej posiadaniu znajduje się portret siostry władczyni, księżnej holsztyńskiej Anny, ponieważ już w następnym liście Elżbieta poprosiła o jego przesłanie. Oczywiście Joanna bezzwłocznie odesłała żądany obraz do Petersburga. W rewanżu poseł rosyjski wręczył „drogiej kuzynce” — jak księżną Anhalt-Zerbst odtąd tytułowała cesarzowa — portret imperatorowej w złotej oprawie wysadzanej brylantami. Przy okazji poprosił o portret Zofii. Wobec takiego stanu rzeczy Joanna czym prędzej zawiozła swoją pierworodną do Berlina, gdzie nadworny malarz pruskiego dworu Antoine Pesne namalował portret jej córki. Niestety, ten konterfekt nie należał do udanych. Monsieur Pesne utalentowanym artystą nie był. Uwieczniane przez siebie damy malował niemal jak od szablonu i w efekcie wszystkie namalowane przez niego portrety kobiet są niemal identyczne. Ale najwidoczniej był to mało istotny szczegół, ponieważ Elżbiecie przysłany obraz bardzo się spodobał. Uwieczniona na nim Zofia przykuła jej uwagę pełną wyrazu fizjonomią, a przynajmniej tak się wyraziła cesarzowa w wysłanym do Joanny liście. Zofia ze zdziwieniem obserwowała rosnące zainteresowanie swoją osobą, wywołane jawną sympatią okazywaną jej przez władczynię Rosji. W styczniu 1744 roku wystosowano oficjalne zaproszenie na rosyjski dwór dla matki i córki, z którego treści można było się domyślić, iż cesarzowa ma poważne plany względem panny Anhalt-Zerbst — młodziutka księżniczka miała zostać żoną następcy tronu. List zawierał szczegółowe instrukcje dotyczące podróży: służba towarzysząca kobietom powinna składać się wyłącznie z damy do towarzystwa, dwóch pokojówek, kucharza oraz oficera dbającego o szybką wymianę koni. Cała świta miała liczyć maksimum dziesięć osób, księżne miały podróżować incognito, a cała wyprawa winna była zostać otoczona tajemnicą. Zachowanie podróży w sekrecie było oczywiste, ponieważ plany wydania następcy tronu

Rosji za księżniczkę Anhalt-Zerbst wiązały się z uzyskaniem przez króla pruskiego wpływu na politykę przyszłego władcy Rosji, co mogło wywołać ostre reakcje innych państw europejskich. Król Prus był jedynym, oprócz ojca przyszłej żony następcy tronu, którego powiadomiono o zamiarach cesarzowej względem Zofii. Co więcej, obie panie w czasie swojej podróży do Petersburga miały odwiedzić także dwór w Berlinie, gdyż Fryderyk II życzył sobie poznać przyszłą małżonkę następcy tronu Rosji. Król Prus był żywotnie zainteresowany kwestią małżeństwa sukcesora Elżbiety. Jak wspomniano wyżej, chciał mieć wpływ na politykę przyszłego władcy, a to mogła mu ułatwić Niemka trwająca u boku przyszłego cara. Co ciekawe, mało brakowało, a żoną Piotra nie zostałaby polska królewna, jedna z córek polskiego króla i elektora saskiego Augusta III Sasa, której kandydaturę forsował potężny wówczas kanclerz Bestużew, chcąc w ten sposób położyć fundamenty pod silne antypruskie przymierze — a do tego Fryderyk za nic nie chciał dopuścić. Zresztą sama Zofia też mogła zniweczyć matrymonialne plany, jakie miała wobec niej jej ambitna matka. W wieku czternastu lat po raz pierwszy się zakochała. Serce młodziutkiej księżniczki skradł jej własny wujek, Jerzy Ludwik, młodszy brat Joanny. Starszy o dziesięć lat od swojej siostrzenicy mężczyzna był wówczas porucznikiem kirasjerów i cieszył się niemałym powodzeniem u dam w każdym wieku, dlatego bez problemu zawrócił w głowie nastoletniej Zosi. Nie bez znaczenia był fakt, iż młody człowiek mógł w przyszłości zostać królem Szwecji, a perspektywa bycia królową wydawała się dziewczynie bardzo kusząca. Jerzy Ludwik poprosił ją nawet o rękę, a siostrzenica przyrzekła, że wyjdzie za niego, jeżeli uda jej się uzyskać zgodę rodziców. Po latach, już jako dojrzała kobieta, wspominała, że było to jej pierwsze, zupełnie niewinne, miłosne zauroczenie, aczkolwiek faktem jest, że już wówczas do głosu dochodziła jej zmysłowość. Jako nastolatka często nocami masturbowała się w dość osobliwy sposób: siadała na łóżku i trzymając między nogami twardą poduszkę, „galopowała” na wyimaginowanym koniu. Kiedy służące zaniepokojone dziwnymi odgłosami zaglądały do jej sypialni, księżniczka udawała, że śpi. Nigdy nikt jej na tym procederze nie przyłapał. Do małżeństwa Zofii i Jerzego Ludwika ostatecznie nie doszło. Wujka usunął w cień przyszły car Rosji, a właściwie jego ciotka, która wybrała mu na żonę księżniczkę Anhalt-Zerbst. Zresztą Jerzy Ludwik królem Szwecji i tak nie został, korona trafiła do innego brata Joanny — Adolfa Fryderyka, tego samego, który jako biskup Lubeki był prawnym opiekunem małoletniego księcia holsztyńskiego. Ku niekłamanemu rozczarowaniu Chrystiana, ojca przyszłej panny młodej, nikt go nie zapraszał do Rosji — na carskim dworze miała się stawić sama Zofia w towarzystwie swojej matki. Elżbieta wiedziała, co robi. Książę słynął ze swej pobożności, istniało zatem realne niebezpieczeństwo, że nigdy nie zgodzi się na konwersję córki i będzie odwodził księżniczkę od zmiany wiary. A cesarzowa nie mogła pozwolić na to, by żona przyszłego cara była innowiercą. Nieszczęsny Chrystian ostatecznie pogodził się ze swoim losem, ale postanowił towarzyszyć kobietom w pierwszym etapie podróży. Zanim jednak się spakował, zamknął się w swojej komnacie, by spisać instrukcje dla córki dotyczące jej zachowania na carskim dworze. Zarówno Zofia, jak i jej matka przeczytały listę uważnie,

ale jak się miało okazać, tylko po to, by postępować przeciwnie do zawartych w nim zaleceń. Chociaż dziewczyna pisała w listach do ojca, że jego rady „zostały wyryte na wieki w jej sercu”. Podczas gdy Christian przygotowywał instrukcje dla przyszłej żony następcy tronu Rosji, jej matka zabrała się za kompletowanie własnej garderoby. Gdyby ktoś przyglądał się przygotowaniom do wyjazdu, mógłby odnieść wrażenie, że to Joanna, a nie jej córka, szykuje się do wyjścia za mąż. Księżna szastała pieniędzmi na prawo i lewo, kupując wspaniałe toalety, a dla Zofii nie zostało praktycznie nic. Wyprawa ślubna młodziutkiej księżniczki wyglądała nadzwyczaj skromnie, składały się na nią tylko trzy stare suknie, tuzin koszul, kilka par pończoch oraz kilka chusteczek, natomiast ślubną bieliznę uszyto ze starych prześcieradeł. Wyprawa pierwszej lepszej mieszczki prezentowała się o wiele okazalej, ale Joanny ten fakt nie trapił, ojciec Zofii nie miał zaś w tej kwestii nic do powiedzenia. Zgodnie z zaleceniami carskiego dworu wyjazd obu pań był otoczony tajemnicą. Żadna z nich nie mogła zdradzić prawdziwego celu ich podróży. Oficjalnie jechały do Berlina, by złożyć coroczną wizytę na tamtejszym dworze, co zresztą było zgodne z prawdą, ponieważ planowano spotkanie z Fryderykiem II. Zofia nie zdradziła się nawet przed swoją ukochaną nauczycielką, panną Babet, aczkolwiek znająca ją na wylot Francuzka podejrzewała, że podopieczna ukrywa przed nią prawdziwą przyczynę wyjazdu. Zresztą księżniczka żegnała się z nią tak wylewnie, jakby już nigdy miały się nie zobaczyć. I rzeczywiście, był to ostatni raz, kiedy panna Cardel widziała Zofię. Dnia 10 stycznia 1744 roku księżniczka wraz z matką i ojcem wsiadła do karety, by udać się w podróż ku swemu przeznaczeniu.

Szesnastoletnia Katarzyna jako narzeczona wielkiego księcia, mal. Georg Christoph Grooth

ROZDZIAŁ 2 „Niewiniątko” w gnieździe żmij Kiedy tylko do pruskiego króla dotarły wieści o planowanym mariażu na petersburskim dworze, postanowił osobiście poznać księżniczkę, którą władczyni Rosji wybrała na narzeczoną następcy tronu. Chciał ocenić, czy i na ile okaże się ona pomocna w budowaniu propruskiego stronnictwa w Rosji. Niestety, kiedy panna przybyła do Berlina, nie pokazała się na tamtejszym dworze. Jej matka uznała, że Zofia jest zbyt młoda i zbyt głupia, by przedstawiać ją Fryderykowi II. Uważała, że sama znacznie lepiej będzie reprezentować jej interesy. Ku jej rozczarowaniu władca stanowczo zażądał, by przyprowadziła do niego córkę. Joanna swoim zwyczajem kręciła i zwodziła go, najpierw mówiąc, że dziewczyna się źle czuje, potem twierdząc, że nie może jej przedstawić królowi, gdyż Zofia nie ma odpowiedniej sukni. Ten ostatni argument władca uznał za śmieszny i rozkazał jednej z dam dworu, by wypożyczyła swoją suknię młodziutkiej księżniczce. Nikomu nie przyszło do głowy, by zadbać, aby dwórka wypożyczająca szatę miała przynajmniej zbliżoną figurę do Zofii i w rezultacie córka Joanny zjawiła się na salonach Fryderyka II w stanowczo za dużej kreacji. Onieśmielona księżniczka zajęła przy stole wskazane przez monarchę miejsce, tuż obok jego samego. Bardzo zdziwiło ją zachowanie króla, który okazywał jej wielkie zainteresowanie. Fryderyk, widząc jej zdenerwowanie i paraliżującą nieśmiałość, robił, co mógł, by poczuła się swobodnie. Potem wspominała, że władca rozmawiał z nią o „operze, przedstawieniach, poezji, tańcu i nie wiem czym tam jeszcze, w każdym razie o tysiącu rzeczy, o których zwykle się rozmawia, kiedy chce się rozweselić czternastoletnią pannę”5 . Nawiasem mówiąc, zaangażowanie trzydziestodwuletniego króla w rozmowę z nastolatką budziło niemałe zdumienie wśród reszty zaproszonych gości. Panna zrobiła na Fryderyku bardzo dobre wrażenie, którym nie omieszkał podzielić się z cesarzową Rosji, pisząc w liście do niej, iż dziewczyna jest wyjątkowo inteligentna, miła, oczytana i cechuje ją zaskakująco, zważywszy na jej młody wiek, celny dowcip. Samej Zofii pruski władca także przypadł go gustu. Nikt, kto obserwował tę dwójkę zatopioną w zajmującej rozmowie, nie podejrzewał, że patrzy na dwoje najwybitniejszych władców ówczesnej Europy, których historia obdarzy przydomkiem „Wielki” i którym przyjdzie zmienić nie tylko dzieje, ale i układ sił, a nawet mapę Starego Kontynentu. Pomimo dobrego wrażenia, jakie na Fryderyku wywarła młodziutka księżna, wszelkie poważne kwestie, związane z prowadzoną przez siebie polityką, wolał omówić z jej matką. Zofia była stanowczo za młoda i zbyt mało wiedziała o świecie i życiu, by można było dyskutować z nią na temat meandrów dyplomacji. Co więcej, chciał, aby Joanna została jego agentem — oczami i uszami na dworze Elżbiety, co mile łechtało próżność przyszłej teściowej księcia Piotra. Przy okazji zalecił, by uważnie obserwowała wicekanclerza Bestużewa, stronnika dworu angielskiego, saskiego i wiedeńskiego, a zarazem zaciętego wroga Prus, który zapewne dołożyłby wszelkich starań, by

małżeństwo jej córki z następcą tronu nigdy nie doszło do skutku. Kochająca intrygi kobieta obiecała, że nie zawiedzie zaufania, jakie pokładał w niej Fryderyk. Jej safandułowaty małżonek oczywiście nie miał bladego pojęcia o misji zleconej przez króla, a gdyby o tym wiedział, zapewne próbowałby wybić Joannie działalność na rzecz pruskiego monarchy, był bowiem przeciwny mieszaniu się kobiet do polityki. Chrystian August pożegnał się z żoną i córką w Schwedt nad Odrą. Zofia już nigdy więcej nie zobaczyła swojego ojca. Dopiero po rozstaniu z nim dziewczyna zrozumiała, że podróż do nieznanego kraju oznacza dla niej koniec dzieciństwa i konieczność zmierzenia się z wielką odpowiedzialnością i obowiązkami. W miarę jednak, jak wiozący ją, złożony z czterech karet, orszak, oddalał się od pruskiej granicy, smutek i melancholia ustępowały miejsca radosnemu podnieceniu. Nastolatka, z właściwą swojemu wiekowi ufnością, z nadzieją patrzyła w przyszłość, ciesząc się, że w miarę przybliżania się do Petersburga widmo samotnego życia w otoczeniu stada psów i papug coraz bardziej blednie. W lutym, po niezmiernie męczącej części wyprawy, obie damy, podróżujące pod przybranym nazwiskiem Reinbeck, dotarły do Rygi, gdzie witano je z wielkimi honorami. Przyjęcie, jakie im tam zgotowano, przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Podczas kilkudniowego pobytu w mieście panie bawiły na wielu balach i maskaradach wyprawianych specjalnie na ich cześć, a młodziutka Zofia odnosiła swoje pierwsze sukcesy towarzyskie. Kiedy wraz z towarzyszącą jej matką po kilku dniach opuszczała gościnną Rygę, aby udać się do Petersburga, na ulicach żegnały je tłumy mieszkańców. Niewygodną karetę, którą podróżowały wcześniej, zastąpiły teraz zaprzężonymi w dziesiątkę koni sańmi, obitymi sobolowymi futrami i wyścielonymi drogimi tkaninami. Eskortowane przez szwadron kirasjerów, przybyły do Petersburga 14 lutego, ale nie był to koniec podróży, ponieważ w tym czasie cesarzowa wraz z dworem przeniosła się do Moskwy. Tam też miały udać się Zofia i jej matka, oczywiście po parodniowym odpoczynku, w trakcie którego uczestniczyły w wielu balach i przyjęciach, organizowanych przez arystokratów, którzy zostali w mieście nad Newą. Ku niekłamanemu przerażeniu Joanny okazało się, że planowany mariaż ma wielu przeciwników, o czym skwapliwie donieśli jej nowo poznani znajomi. Kiedy księżna zorientowała się, że ten pomysł usiłuje storpedować nie tylko dwór saski, ale i angielski, postanowiła działać i jak najszybciej spotkać się z cesarzową. Nie zważając na utyskiwania córki, która miała dość podróżowania w ciężkich, zimowych warunkach i nie chciała kolejnych dni spędzać na mrozie w saniach, w nocy z 16 na 17 lutego kobiety udały się w dalszą podróż do Moskwy, gdzie dotarły 20 lutego. Pierwszym członkiem rodziny cesarskiej, który wyszedł im na spotkanie, był Piotr — widać chciał dobrze przyjrzeć się przyszłej narzeczonej. Wszystko wskazywało na to, że Zofia zrobiła na nim korzystne wrażenie, ale dziewczyna nie była nim zachwycona. Młodzieniec niewiele się zmienił od dnia, gdy ujrzała go po raz pierwszy, ale był jeszcze chudszy, co uwypuklało wady jego fizjonomii — zbyt szerokie usta i cofniętą szczękę. Nie przyprawił dziewczyny o drżenie serca, jednak księżniczka była na tyle mądra, by nie dać po sobie poznać, że kandydat na męża niezbyt przypadł jej do gustu. Tymczasem sam Piotr, który 18 listopada 1742 roku przeszedł na prawosławie, został ochrzczony i bierzmowany, przybierając przy tej okazji imię Piotra Fiodorowicza, a następnie

oficjalnie uznany następcą tronu, otrzymując tytuł wielkiego księcia, okazywał jej wiele sympatii i zainteresowania. Bynajmniej nie dlatego, że zachwyciła go jako kobieta. Młodzieniec widział w niej bratnią duszę, przyjaciółkę, wychowaną w takiej samej kulturze, w jakiej dorastał on sam, oraz, co ważniejsze, osobę, z którą wreszcie mógł rozmawiać w swoim ojczystym języku, nie siląc się na konwersację po rosyjsku. Mimo wysiłków pedagogów ciągle kaleczył ten język. Spotkanie nie trwało długo, przerwało je wezwanie Elżbiety na dwór. Sama cesarzowa zrobiła na Zofii i jej matce oszałamiające wrażenie: wciąż była piękną, wysoką kobietą, aczkolwiek jej zamiłowanie do suto zakrapianych wykwintnych posiłków negatywnie odbiło się na jej figurze. Z natury była blondynką, ale z czasem zaczęła farbować włosy na czarno, zapewne aby uwydatnić swoją porcelanową cerę. Uwagę zwracały także jej duże błękitne oczy i pięknie wykrojone usta. Stanisław Poniatowski, który do Petersburga przybył jedenaście lat później, także uznał, nie najmłodszą już przecież, bo czterdziestosześcioletnią, władczynię za atrakcyjną kobietę. „W twarzy Elżbiety rosyjskiej rysy jej ojca widziano, uwiecznione w masce woskowej, którą oglądać można w petersburskiej Akademii — z tą wszakże różnicą, że rysy Piotra Wielkiego w proporcji pozostawały do jego oblicza, podczas gdy u córki, poza oczu okolicą bardzo drobne były. Poza tym kontur jej twarzy tym jeszcze wydawał się szerszy, że górę czoła tak miała cofniętą i spłaszczoną, iż się jej włosy rudawe zaczynały dopiero na samym prawie czaszki szczycie — zanotował w swoich Pamiętnikach. — Odległość od ramion do stanu ogromna u niej była, ale mimo wszystkich owych wad, kobieta ta mogła się podobać. Oczy miała wielkie i piękne, nosek mały, usteczka drobniutkie z wybornym zębów garniturem, płeć jędrną bardzo i jasną, a dłonie tak delikatne i kształtne, że się wierzyć nie chciało, iż do osoby takiej postury należą”6 . Przyszły król Polski zwrócił też uwagę na fakt, że cesarzowa pomimo swojej potężnej postury miała wyjątkowo lekki chód. Ponieważ, jak wspomniano, Poniatowski zobaczył Elżbietę jedenaście lat po tym, jak po raz pierwszy spotkała ją młodziutka Zofia, można przypuszczać, że w dniu przyjazdu księżnej Anhalt-Zerbst i jej córki imperatorowa prezentowała się jeszcze lepiej. Jak na potężną władczynię przystało, dbała też o swoją garderobę. Na spotkanie z przyszłą narzeczoną Piotra założyła olśniewającą suknię uszytą ze srebrnej tkaniny, a w jej włosach, na szyi i na dekolcie połyskiwała biżuteria z brylantów. Elżbieta, wielka miłośniczka mody francuskiej, ponoć nigdy dwukrotnie nie założyła tej samej sukni, a swoje stroje, podobnie jak jedwabne pończochy, sprowadzała ze stolicy mody — Paryża. W efekcie w jej garderobie znalazło się aż piętnaście tysięcy sukienek oraz tysiące eleganckich pantofelków. Nic dziwnego, że nieszczęsna Joanna, która włożyła tyle starań i finansów w zapewnienie sobie stosownych strojów, czuła się przy cesarzowej jak Kopciuszek. Jeszcze gorsze było samopoczucie jej wyjątkowo skromnie odzianej córki. Jednak Zofia, widząc tę piękną kobietę, odzianą w drogie, połyskujące klejnotami szaty i emanującą monarszym majestatem, dojrzała w niej ucieleśnienie swoich własnych marzeń. Już wiedziała, że dołoży wszelkich starań, by w przyszłości stać się równie potężną władczynią. I nic i nikt jej w tym nie przeszkodzi, a zwłaszcza ten głupiutki Piotr, którego z woli imperatorowej miała poślubić.