1
Maja Kotarska
Ostrożnie z marzeniami
Prószyński i S-ka 2012
Na pogrzebie zięcia Sabina Boszko zachowywała się godnie i dystyngowanie. Stała
wyprostowana, błądząc spojrzeniem gdzieś ponad głowami niewielkiej grupki żałobników.
Na jej twarzy malowała się zaduma przyprawiona odrobiną smutku. Poza jak najbardziej
stosowna do okoliczności. Odprowadzała w ostatnią drogę człowieka, który nigdy nie był jej
bliski, a po śmierci jedynej córki stał się kimś więcej niż obcym - stał się wrogiem. I kiedy tak
spoglądała z góry na zamkniętą już trumnę, była skłonna wybaczyć nieboszczykowi wiele, ale
nie wszystko. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że trwająca od lat wojna domowa
wygasła tak niespodzianie. Kilka spraw pozostało niedokończonych, kilka sporów
nierozstrzygniętych. Na otarcie łez pozostała jej tylko satysfakcja, że nie dała się draniowi
wpędzić do grobu. To nie jej grano „Marsza żałobnego”, nie jej...
*
Sabina Boszko stała w oknie i zza niedokładnie zaciągniętej firanki obserwowała
poczynania wroga. No, proszę, co za maniery, pomyślała. Ledwo wstało słoneczko, a ta
wstrętna dziewucha już tu jest i węszy. Pewnie się nie mogła doczekać, żeby zobaczyć na
własne oczy, co też ukochany wujaszek zostawił jej w spadku. Kompletny brak manier i
zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Taka to wyrwie nieboszczykowi poduszkę spod głowy,
zanim zwłoki zdążą ostygnąć. Ale czego można się spodziewać po krewnej Tadeusza?
- Jedna krew, jedna zaraza, tfu! - prychnęła gniewnie. - Ty też jesteś na tej liście -
poinformowała szarą kotkę kręcącą się po kuchni. - Jesteś jedyną rzeczą, którą ta Agnieszka
jakaśtam dostała w całości. Teraz ma pół domu, pół sadu, pół trawnika i całą kotkę. Ale nic
się nie martw, kochana, pani nie pozwoli cię skrzywdzić. Nie z takimi dawałyśmy sobie radę,
co, Matylda? - Sabina wzięła kotkę na ręce i powędrowała do kolejnego okna, bo
obserwowany obiekt na moment zniknął jej z oczu.
Dziewczyna najwyraźniej gdzieś się spieszyła, bo jej wizyta na Sławińskiej trwała
najwyżej dziesięć minut. Pokręciła się jeszcze trochę po sadzie, ponownie zadzwoniła do
drzwi wejściowych i nie doczekawszy się odzewu, wsiadła do samochodu i odjechała.
Sabina nie miała wątpliwości, że wróci, może nawet dzisiaj, dlatego bez zwłoki zabrała
się do realizacji swojego najnowszego pomysłu. Postanowiła obrzydzić tej przybłędzie
pierwsze chwile w nowym domu. Kolejne oczywiście też, ale nic na siłę. Najpierw należało
rozpracować wroga, poznać jego słabe strony i wszelkimi dostępnymi środkami zmusić do
odwrotu.
Wyjęła z puszki po herbacie pęk kluczy, które znalazły się w jej posiadaniu już dawno i
nie całkiem legalnie, i zeszła na parter.
W dawno niewietrzonym wnętrzu panowały upał i zaduch, co niezwykle ją ucieszyło.
Do pełni szczęścia brakowało jej jeszcze rozkładających się zwłok, ale tym deficytowym
towarem niestety nie dysponowała. Postawiła więc na cuchnące naftaliną kulki na mole i stare
szmaty przesycone stęchlizną. Na dzień dobry powinno wystarczyć, a potem się pomyśli,
zdecydowała, kierując się prosto do piwnicy będącej prawdziwą kopalnią rzeczy, które już
dawno powinny skończyć swój żywot w śmietniku, ale z jakichś powodów ktoś się nad nimi
ulitował.
Starsza pani starannie przeczesała wszystkie pomieszczenia, szczególnie te użytkowane
przez zięcia, i po niespełna godzinie mogła ogłosić koniec poszukiwań. Sporo czasu zajęło jej
2
przetransportowanie tego wszystkiego na górę i wkomponowanie w wystrój mieszkania, ale z
efektu końcowego była bardzo zadowolona.
Na pierwszy rzut oka w pomieszczeniu niewiele się zmieniło. Stary dywan z nowym
zamieniły się miejscami, wróciła lampa z płóciennym abażurem, a w szafie zawisło wyliniałe
futro i kilka od dawna już niemodnych sztuk odzieży. Ale najbardziej śmierdziała stara
spleśniała kołdra, dla niepoznaki przebrana w czyściutką powłoczkę.
Sabina była już gotowa do wyjścia, kiedy przyszła jej do głowy jeszcze jedna świetna
myśl. Z wnęki przy schodach zabrała używaną kocią kuwetę i umieściła pod kuchennym
stołem.
- Kuweta zostaje, ale jeszcze dzisiaj kupię ci nową - powiedziała do Matyldy nieśmiało
obwąchującej swoją własność. - Ale nie krępuj się, kochana, jeszcze raz możesz skorzystać -
zachęciła. - Bardzo ładnie - pochwaliła kotkę. - Pamiętaj, że walczymy o większą przestrzeń
życiową i jeśli każda z nas stanie na wysokości zadania, ten dom będzie nasz i tylko nasz!
*
Michał zadzwonił tuż przed północą. Przeprosił za późną porę, ale nie mógł wcześniej
ze względu na obowiązki służbowe. Agnieszka westchnęła. Tak właśnie wyglądały ich
kontakty przez ostatnie miesiące. Czułe słówka szeptane do słuchawki i najwyżej jeden
wspólnie spędzony weekend w miesiącu. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale ostatnio
złapała się na myśli, że coraz trudniej jej znieść samotność. Szczególnie teraz, kiedy zwaliło
się jej na głowę tyle spraw. Pocieszenie, że dziewczyny marynarzy widują swoich chłopców
jeszcze rzadziej, nie na wiele się zdało. Pozostało jej tylko zacisnąć zęby i jakoś wytrzymać
tych kilka ostatnich miesięcy rozłąki.
- Oho! Ktoś jest dzisiaj w kiepskim humorze! - Michał doskonale wyczuł nastrój
Agnieszki. - Powiesz mi, co się stało, czy mam zgadywać?
- Byłam obejrzeć ten dom...
- I co, jak to wygląda? - Michał nie potrafił powstrzymać ciekawości. Wizja lokalna
miała zdecydować, czy w ogóle warto zawracać sobie głowę tym całym spadkiem. Testament
testamentem, ale rzeczywistość mogła wyglądać całkiem inaczej. Jeśli ten niesympatyczny
wujek podarował Agnieszce jakąś ruderę na peryferiach, to gra nie była warta świeczki. -
Dom stoi?
- Stoi, stoi - potwierdziła.
- Entuzjazmem to ty jakoś nie tryskasz. Jest aż tak źle?
- Nie o to chodzi. Dom jest w porządku, zaraz wyślę ci fotki, to sam ocenisz. Martwi
mnie co innego. Chyba nie najlepiej zaczęłam znajomość z sąsiadką. Wiesz, z tą staruszką,
która mieszka na górze.
- Mam nadzieję, że nie witałaś się z nią po staropolsku - chlebem i solą? Mam
oczywiście na myśli chleb twojego wypieku. - Michał delikatnie wypomniał jej jeden z
nieudanych eksperymentów kulinarnych.
Agnieszka usiadła na łóżku, stanowczym ruchem odrzucając na bok kołdrę.
- Michał, ty sobie żartujesz, a ja mówię poważnie. Naprawdę się starałam i nie wiem,
dlaczego mi nie wyszło. Ona mnie nie lubi, to pewne. A przez kota to o mało nie dostałam
zawału...
Agnieszka była tego dnia na Sławińskiej dwukrotnie i za każdym razem miała wrażenie,
że wkracza na cudzy teren. Po raz pierwszy wybrała się tam rano, jeszcze przed pracą.
Zależało jej, żeby wizyta wypadła naturalnie i niezobowiązująco. Z Sabiną Boszko spotkała
się już u notariusza, ale wtedy nie udało im się zamienić nawet słowa. Teraz zamierzała
naprawić to niedociągnięcie: wpaść z króciutką wizytą, przedstawić się starszej pani oficjalnie
i zapowiedzieć, że następnym razem pojawi się na dłużej. Ale już na samym wstępie
Agnieszkę opanowała jakaś dziwna trema. Zaparkowała samochód na granicy między
3
posesjami i dwukrotnie przemierzyła całą długość ulicy, zanim zdecydowała się otworzyć
furtkę oznaczoną numerem siedemnastym.
Dom jak dom, niczym specjalnym się nie wyróżniał. Piętrowy, koloru brudnej żółci,
kryty czerwoną dachówką. Ani ładniejszy, ani brzydszy od innych. Z leciutkim
rozczarowaniem stwierdziła nawet, że na razie nie poczuła do niego jakiejś szczególnej
sympatii. Żadnego radosnego piknięcia w sercu, przekonania, że oto znalazła swoje miejsce
na ziemi, i takich tam sentymentalnych głupot, jakby powiedział Michał. Nadal była tu raczej
gościem, który zjawia się bez zapowiedzi, a nie pełnoprawną właścicielką domu z ogrodem.
Współwłaścicielką, poprawiła się w myślach.
Cyknęła komórką kilka fotek dla Michała, obeszła budynek dookoła i trochę
zamarudziła na schodach. Wyjęła z reklamówki skromne prezenty dla tutejszych mieszkanek:
bombonierkę dla pani Sabiny oraz paczkę whiskasa dla kotki Matyldy - i łokciem nacisnęła
guzik dzwonka. Odczekała cierpliwie kilka minut, dając staruszce czas na pokonanie
schodów, i zadzwoniła ponownie, ale jakoś tak bez przekonania. Kiedy i trzecia próba nie
przyniosła rezultatu, dała za wygraną. Widocznie nikogo nie zastała. Wcześniej była
przekonana, że widziała czyjąś twarz w oknie na piętrze, ale może jej się tylko wydawało.
Popołudniowa wizyta to już była totalna katastrofa, o której Agnieszka wolałaby jak
najszybciej zapomnieć. A tak się do niej przygotowywała. Ułożyła sobie nawet całą mowę
powitalną, ale na widok zaciętej twarzy staruszki straciła cały animusz. Może gdyby odeszła
zaraz po tym, jak starsza pani pomyliła ją z akwizytorką, zatrzaskując jej drzwi przed nosem,
zyskałaby kolejną szansę. A tak, szkoda gadać! Ponownie nacisnęła dzwonek i została tak z
wyciągniętą ręką, zaskoczona faktem, że tym razem drzwi otworzyły się błyskawicznie.
Wykazała się jednak refleksem i uprzedzając atak, szybko wyjaśniła nieporozumienie,
dokonując wyczerpującej autoprezentacji. Na koniec w celu przełamania lodów wręczyła
staruszce skromny prezent.
- Nie wiedziałam, jakie pani lubi, więc wybrałam wielosmakowe...
- Nie jadam kociej karmy! - odpowiedziała Sabina Boszko z godnością.
- Whiskas oczywiście dla kota, ale oddaję w pani ręce. A dla pani mam czekoladki od
Wedla, tylko mi się pudełka pomyliły - usprawiedliwiła się, zastanawiając się, czy starsza
pani ma chociaż odrobinę poczucia humoru. Jakoś na to nie wyglądało.
- A gdzie kot? - zapytała Agnieszka, żeby jakoś podtrzymać rozmowę.
- Jaki kot?
- Kotka wujka, Matylda. Notariusz mówił, że pani się nią opiekuje...
- Ciekawe, bo mnie nic takiego nie powiedział - zdziwiła się Sabina. - Zresztą i tak
wyjeżdżałam.
- Jak to pani wyjeżdżała? - zapytała Agnieszka drewnianym głosem. - Przecież ona nie
mogła zostać sama... - jęknęła.
Od śmierci wujka minęło już tyle czasu. Jeśli kotka została w ogrodzie, to mogła mieć
jakieś szanse, ale jeśli siedziała zamknięta w mieszkaniu, to... Poraziła ją myśl, że przez
karygodny brak wyobraźni wszystkich zainteresowanych żywa istota została skazana na
śmierć głodową. Powinna przyjechać tu zaraz pierwszego dnia, sprawdzić, zaopiekować się...
- Kici, kici! - zawołała desperacko, nasłuchując choćby najcichszego pisku, szelestu,
jednym słowem jakiegokolwiek znaku życia.
Zamiast tego coś miękkiego i puchatego energicznie otarło jej się o nogi.
- Matylda?! - zawołała z radosnym niedowierzaniem.
Przykucnęła przy cudownie ocalonej kotce i obejrzała ją ze wszystkich stron, nie
szczędząc jej przy tym pieszczot i ciepłych słów.
- Czy to na pewno Matylda?
Pytanie, tym razem skierowane do człowieka, zawisło w powietrzu, bo Sabina gdzieś
się zdematerializowała. Widocznie uznała rozmowę za skończoną i wróciła do siebie.
4
Drzwi stały otworem, więc Agnieszka poczuła się zaproszona. Wzięła Matyldę na ręce i
ruszyła na zwiedzanie domu. Zaraz za progiem natknęła się na trzy pełne kocie miski i
wszystko stało się jasne. A może jeszcze bardziej zawikłane?
*
Agnieszka Starzyk siedziała w kawiarni nad rozpuszczoną porcją lodów i myślała tak
intensywnie, że od tego myślenia rozbolała ją głowa. Baśka dzwoniła, że spóźni się jakiś
kwadrans, i to było dokładnie dwa kwadranse temu. Ale to nie był jej największy problem.
Od kilku dni gryzła się sprawą spadku i potrzebowała porady kogoś, kto będzie w stanie
spojrzeć na problem z dystansem. Przyjąć czy odrzucić? Oto jest pytanie! Słuchać ostrzeżeń
matki, opartych wyłącznie na intuicji, czy racjonalnych argumentów narzeczonego?
- Nie śpij, bo cię ukradną! - zawołała Baśka, meldując się przy stoliku. - Sorry za
spóźnienie, ale miałam dziś sporo pacjentów, a potem korki, korki i jeszcze raz korki -
usprawiedliwiła się. - Lody ci nie smakują?
- Nawet nie wiem - westchnęła Agnieszka. Odruchowo zamieszała łyżeczką zawartość
pucharka i odstawiła go na bok.
- Martwisz mnie, dziewczyno. Fortuna się do ciebie uśmiechnęła, a ty zamiast skakać z
radości, siedzisz z ponurą miną, jakby rozbolały cię zęby. Jeśli to rzeczywiście zęby, to
zapraszam do gabinetu - zażartowała, próbując rozruszać przyjaciółkę.
- Bo ja wciąż nie wiem, czy ta fortuna się do mnie uśmiecha, czy tylko ostrzegawczo
szczerzy zęby - podjęła temat Agnieszka. - Mama i Michał mają na ten temat odmienne
zdania, a ja wciąż nie mam żadnego. Czas leci, wszyscy oczekują, że podejmę w końcu jakąś
decyzję, ale mam coraz większy mętlik w głowie. Jeśli mi czegoś nie doradzisz, to zwyczajnie
rzucę monetą i będzie po sprawie.
- Albo i nie - stwierdziła Baśka. - Do monety w razie czego nie będziesz mogła mieć
pretensji, a do przyjaciółki pewnie tak, ale podejmę to ryzyko. Coś jest nie tak z tym
spadkiem?
- Mama ma złe przeczucia - zaczęła Agnieszka ostrożnie. - Bo widzisz, żeby coś z tego
zrozumieć, musisz najpierw poznać nasze skomplikowane relacje rodzinne. O wujku i
testamencie już wiesz. Ten wujek, Tadeusz Daszycki, był przyrodnim bratem mojej mamy.
Mieli tego samego ojca, ale wychowywali się oddzielnie i - jak to zwykle bywa w takich
wypadkach - nie pałali do siebie sympatią. To znaczy Tadeusz nie pałał, bo mama mi mówiła,
że nawet swego czasu próbowała się z nim zaprzyjaźnić, lecz nic z tego nie wyszło. Jeśli
Tadeusz darzył mamę jakimś uczuciem, to była to czysta nienawiść. Winił ją za rozpad
związku swoich rodziców, za to, że musiał się dzielić ojcowską miłością, i to nierówno, bo
przecież ona miała ojca na co dzień, a on tylko od święta. Jednym słowem za wszystko. A na
wspólnych spacerach z tatusiem nie szczędził przyrodniej siostrze wyzwisk i kuksańców. W
miarę dorastania oddalali się od siebie coraz bardziej, a po śmierci mojego dziadka całkiem
zerwali kontakty. Wujek wyjechał i nie dał nawet znaku życia. Aż do teraz. Jeśli
zawiadomienie o śmierci w ogóle można tak nazwać. Ja nie miałam okazji go poznać.
Wątpiłam nawet, czy wie o moim istnieniu, a tu nagle dowiaduję się, że zapisał mi spadek!
Całkowity szok! I to nie jakieś rodzinne pamiątki, gromadzone przez kilka pokoleń
Daszyckich, tylko coś, co ma sporą wartość materialną. Dostałam mieszkanie wujka z całym
wyposażeniem i z kotem na dokładkę. Wyobrażasz sobie?!
- Wyobrażam - potwierdziła Baśka.
- Właściwie to pół domu...
- Pół bliźniaka - podpowiedziała Baśka.
- Nie, bo to jest stary dom, jeszcze poniemiecki. Na górze mieszka teściowa wujka, a
dół... dół może być mój. Tylko...
5
- Tylko co? - podchwyciła Baśka od dłuższej chwili próbująca dociec, gdzie jest pies
pogrzebany, bo na razie wszystko wyglądało aż za dobrze.
- Mama mówi, że ludzie aż tak się nie zmieniają. Nie wierzy w dobre intencje wujka i
straszy mnie, że kryje się za tym jakiś perfidny podstęp. No, wiesz, jakieś monstrualne długi
czy inne cholerstwo. Taka pułapka na głupiutkie chytre myszki: mały zysk, wielka strata.
Słyszy się sporo o takich sprawach, więc zaczęłam się zastanawiać, co będzie, jeśli ma rację.
- A co na to Michał?
- Michała nigdy nie ma, jak jest potrzebny! Co mi po jego światłych radach, jeśli nawet
nie wiem, od którego końca się do tego zabrać! - rozżaliła się Agnieszka. - Jemu się wydaje,
że to wszystko jest takie proste, że wystarczy zapukać do właściwych drzwi i poprosić o
wydanie opinii. Złe przeczucia mamy to dla niego żaden argument. Mam się postarać o opinię
biegłych i wyłącznie na tej podstawie podjąć decyzję. A jeśli wszystko będzie w porządku,
potem muszę się tylko zastanowić, czy chcę tam zamieszkać z Michałem, czy nie. Ech... -
westchnęła żałośnie.
- A nie chcesz? - zdziwiła się Baśka.
Wprawdzie nie podzielała zachwytów przyjaciółki nad wybrankiem jej serca, ale miała
pięć długich lat na to, żeby pogodzić się z myślą, że drogi tych dwojga kiedyś zejdą się na
zawsze.
- Oczywiście, że chcę! - potwierdziła Agnieszka. - Tylko czemu to wszystko jest takie
skomplikowane? - westchnęła ponownie. - Czemu jak normalna kobieta nie mogę mieć
chłopaka na co dzień, a nie tylko od wielkiego święta? Mieć z kim pójść do kina, na imprezę
czy choćby do notariusza jak teraz. Z Michałem u boku czułabym się o wiele pewniej, a
zamiast tego czekam na niego jak na rzadkiego gościa, który i tak może w ostatniej chwili
zadzwonić i odwołać wizytę. Bo ktoś tam w Brukseli nie będzie mógł się bez niego obejść. A
ja mogę? Dobrze, że chociaż mam ciebie, bo nie miałabym do kogo ust otworzyć.
- Nie przesadzaj, nie jest aż tak źle.
- Ale dobrze też nie - upierała się przy swoim Agnieszka.
- Sama jednak przyznasz, że najgorsze masz już za sobą. Teraz to już poleci z górki. No
bo co to jest pięć miesięcy! Jak się zajmiesz urządzaniem waszego przyszłego gniazdka, to
nawet nie zauważysz, jak ten czas minie. A potem, jak to mówią, będziecie żyli długo i
szczęśliwie...
- Czyli radzisz mi przyjąć spadek? - upewniła się Agnieszka.
- Radzę ci to samo co Michał. Zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję, sprawdź
wszystko pięć razy. I nie zabieraj się do tego sama, tylko wynajmij jakiegoś fachowca. Lepiej
zapłacić i mieć pewność, że wszystko jest w porządku, niż potem żałować. Sama nie znam
nikogo odpowiedniego, ale popytam znajomych i jakby co, dam ci znać.
*
Dopiero gdy opadły emocje związane z przyjęciem spadku, do Agnieszki dotarło, że ma
się z czego cieszyć. Została właścicielką domu z ogrodem! Nie był to wprawdzie mały biały
domek, o jakim marzyła od dawna, ale na początek powinien wystarczyć. Odczuwała dumę,
że jej wkład w nowe życie jest całkiem pokaźny. Mogła spokojnie zacząć wić gniazdko i
czekać, aż narzeczony wróci z zagranicznych wojaży.
Ślub mogliby wziąć na Wielkanoc... Dalej plany Agnieszki nie sięgały. Zresztą po co
miała zaprzątać sobie głowę dalszą przyszłością, skoro i tak wszystko zależało od Michała.
Od tego, czy po powrocie dostanie wymarzoną pracę i jak mu pójdzie wspinaczka po
szczeblach kariery zawodowej. Michał bowiem był niezwykle ambitny i nie zamierzał
poprzestać na sukcesie w wymiarze lokalnym. Przeprowadzka do stolicy była tylko kwestią
czasu, a dzięki spadkowi Agnieszki zyskają wolność ekonomiczną i po sprzedaży
nieruchomości będą mieli z czym wystartować w Warszawie. A co będzie potem, to się
6
dopiero okaże. Trochę bała się tych przyszłych zmian i tego, jak odnajdzie się w nowej
rzeczywistości, ale o tym nie wspomniała nawet przyjaciółce.
Oczywiście wolałaby pojechać na Sławińską z Michałem, ale niestety znowu
zatrzymały go obowiązki służbowe. Dobrze, że chociaż miała pod ręką Baśkę, bo trochę się
obawiała kolejnego spotkania z Sabiną Boszko.
- Jak myślisz, może powinnam kupić jakieś ciasto, bo głupio tak z pustymi rękami -
zastanawiała się głośno. - Ale nie jedziemy przecież w gości. Poprzednio wręczyłam jej
bombonierkę, ale nie wyglądała na zadowoloną. Nawet nie zaprosiła mnie do środka...
- Nie przesadzaj! Nie sądzisz chyba, że całkiem obca osoba powinna skakać z radości
na twój widok. Na dobrą sprawę trudno jej się nawet dziwić, że przy pierwszym spotkaniu
potraktowała cię nieufnie. Postaw się w jej sytuacji: może liczyła na część spadku, a tu nagle
wyskakujesz jej u notariusza niczym królik z kapelusza i zgarniasz całą pulę.
- Przecież wiesz, że byłam równie zaskoczona jak ona.
- Wiem! - uspokoiła przyjaciółkę Baśka. - I dlatego obie musicie sobie dać trochę czasu.
Twoja sąsiadka nie może mieć do ciebie najmniejszych pretensji. Twój wujek miał prawo
rozporządzać swoją częścią domu i ona dobrze o tym wie. W końcu nie poleciała do sądu,
żeby obalić testament, nie powiedziała ci też nawet jednego złego słowa...
- Dobrego też nie - uściśliła Agnieszka. - Sama zresztą zobaczysz. Od niej po prostu
wieje chłodem. I to arktycznym! No, jesteśmy na miejscu! - poinformowała Baśkę i z miłą
świadomością, że jej ten zakaz nie dotyczy, zaparkowała przy zielonej bramie z napisem:
„Uwaga! Nie blokować podjazdu!”. Kolejna tabliczka ostrzegająca przed groźnym psem
lekko ją zdeprymowała.
- Skąd tu się nagle wziął pies? - wyraziła głośno swoje wątpliwości. - Ostatnio chyba
tego nie było...
- Chyba czy na pewno? - chciała wiedzieć Baśka.
Tabliczka błyszczała nowością, a z obrazka łypała na przechodniów wściekła bestia
nasuwająca skojarzenia z psem Baskerville'ów.
- Chyba na pewno. Psa w każdym razie nie było. Ale może... - zastanowiła się
Agnieszka.
- Może co? - ponagliła ją Baśka.
- Wtedy nie było ani psa, ani tabliczki, a teraz jest i tabliczka, i pies. To by było nawet
do niej podobne.
- Eee, raczej nie. Sama mówiłaś, że tam jest kot, a koty i psy chyba nie przepadają za
sobą. Zresztą zrobimy test - wpadła na pomysł Baśka.
Przejechała znalezionym patykiem po metalowych prętach ogrodzenia, czyniąc sporo
hałasu, i kiedy nie wywołało to żadnych konsekwencji, śmiało pchnęła furtkę.
- Idziemy, droga wolna. Na co czekasz? - ponagliła Agnieszkę.
- Nabieram sił do konfrontacji z groźniejszym przeciwnikiem.
- Czy ty aby nie przesadzasz?
- Może trochę - przyznała Agnieszka. - Ale wolałabym, żeby tej pani nie było w domu.
Cały czas miałabym wrażenie, że patrzy mi na ręce i w ogóle...
Sabina Boszko nie tylko była w domu, ale najwyraźniej ucieszyła się z wizyty gości.
Zaprosiła przyjaciółki do siebie na górę i ucięła sobie z nimi miłą pogawędkę, wypytując przy
okazji o to i owo. Wykazała się przy tym ogromnym taktem i wyczuciem sytuacji. Pokazała
im strych i piwnicę, ale do mieszkania po zięciu nie weszła. Pożegnała się w progu, życząc
dziewczynom miłego dnia.
- I co, łyso ci? - zapytała Baśka, kiedy wreszcie zostały same.
- Trochę łyso - przyznała Agnieszka. - Rzeczywiście, tym razem była o wiele
sympatyczniejsza. Chyba nawet ją polubię.
- Ona ciebie też, zobaczysz!
7
Agnieszka otworzyła na oścież wszystkie okna i kiedy mdły zaduch wreszcie ustąpił,
jeszcze raz obeszły wszystkie kąty.
- Całkiem przyjemne mieszkanko - podsumowała Baśka. - A tej słonecznej kuchni i
przestronnej łazienki to ci nawet trochę zazdroszczę. I co tak zamilkłaś? Podoba ci się w
końcu czy nie?
- Podoba, pewnie, że podoba. Tylko... - zawahała się Agnieszka - jakoś nieswojo się tu
czuję. Jakbym weszła do cudzego domu pod nieobecność właściciela. A teraz, jak się
dowiedziałam od pani Sabiny, że wujek umarł tutaj, to już w ogóle. Mam wrażenie, że nagle
w zamku zazgrzyta klucz i jakiś facet zapyta, co ja tu właściwie robię. Wyobrażasz sobie, że
ja nawet nie wiem, jak wyglądał wujek Tadeusz?
- O to się nie martw. Najważniejsze, żeby on cię poznał. Lepiej późno niż wcale -
zażartowała Baśka.
- Bardzo zabawne, bardzo. Jak będziesz dalej mnie straszyć, to spędzisz tu ze mną
pierwszą noc, a może nawet kilka następnych.
- A nie wolisz z Michałem? - droczyła się Baśka.
- Pewnie, że wolę, ale niestety sama wiesz, jak jest. Znowu mu coś wypadło, więc z
tego weekendu nici i kolejnego chyba też. A ja nie mogę czekać z przeprowadzką, bo
umówiłam się z moimi gospodarzami, że do końca miesiąca zwolnię pokój.
- W pierwszą noc zrobimy sobie seans spirytystyczny. Zgasimy światła, zapalimy
świece i zapytamy ducha, jak ma na imię...
- Iłaał! - zawyło coś w odpowiedzi i złowieszczo zazgrzytało.
Zanim zdążyły wrzasnąć z przerażenia, drzwi od gabinetu wujka otworzyły się
gwałtownie i do pokoju wparowała Matylda. Właściwie to wjechała na ich skrzydle,
uczepiona klamki przednimi łapami, i kiedy osiągnęły określony punkt, odpadła od nich jak
dojrzały owoc i wylądowała na podłodze, głośnym miauczeniem anonsując swoje przybycie.
- No i mamy naszego ducha w całej okazałości! - zachichotała Baśka. - To się nazywa
mocne wejście. I to w iście filmowym stylu. Aż mi ciary przeszły po plecach.
- Mnie też. Jak mi kiedyś wytnie taki numer w nocy, to jak nic popędzę na górę do
starszej pani i poproszę o przechowanie do rana.
- „Bo ja się boję sama spać” - fałszywie zanuciła Baśka. - Nawet nie wiesz, koleżanko,
jakiego nam stracha napędziłaś - pogroziła palcem kotce. - Fajna jest, nie? Taka ufna,
jakbyśmy od dawna były dobrymi znajomymi.
- Wita nas w swoim domu. I pewnie ma nadzieję na jakiś smaczny poczęstunek. Zaraz
dostaniesz, zaraz. Jej miski stoją na korytarzu, ale czas znaleźć dla nich nowe miejsce, bo od
dzisiaj przechodzi na moje utrzymanie. A swoją drogą, ciekawe, skąd ona się wzięła w
tamtym pokoju.
- To akurat żadna tajemnica, wskoczyła przez okno - oświeciła ją Baśka. - To jest parter
i tak na dobrą sprawę każdy może wleźć. Powinnaś się zastanowić nad jakimiś
zabezpieczeniami.
- Krat nie wstawię, a te okna można uchylać, zamiast otwierać na oścież. Poza tym z
Matyldą u boku będę się czuła o wiele pewniej. Nie martw się, jakoś wytrzymam do
przyjazdu Michała.
- A skoro już tu jestem, to może zaczniemy robić wstępne porządki - zaproponowała
Baśka. - Nie wiem jak ty, ale ja wolałabym się pozbyć większości tych rzeczy. Wiesz, żeby
poczuć się u siebie.
- Może masz rację... - zgodziła się z przyjaciółką Agnieszka, choć jakoś tak bez
przekonania. - Ale mam, ot tak, wyrzucić rzeczy po wujku na śmietnik i udawać, że nigdy nie
istniał? - wyraziła swoje wątpliwości.
- A kto mówił o wyrzucaniu?! - zdziwiła się Baśka. - Nie słyszałaś o organizacjach
charytatywnych? Oni tam potrzebują wszystkiego, więc na pewno ucieszą się z ubrań,
8
pościeli, butów czy ręczników. A dokumenty i inne pamiątki włóż do pudła i zanieś na strych.
W każdej chwili będziesz mogła po nie sięgnąć, gdy będziesz chciała dowiedzieć się o wujku
czegoś więcej.
*
Agnieszka jechała do firmy ze świadomością, że zawaliła obowiązki służbowe i jak nic
podpadnie szefowi. W piątek zwolniła się wcześniej z pracy, obiecując solennie, że dokończy
projekt w domu, ale jak to zwykle bywa, zaszły szczególne okoliczności i nie miała do tego
głowy. Już się widziała na dywaniku, a tu, proszę, zdarzył się cud. Jak głosiła biurowa plotka,
Bartosz Maryński zabalował na konferencji w Krakowie i prawdopodobieństwo, że zaszczyci
ich dzisiaj swoją obecnością było bliskie zera.
Agnieszka podziękowała losowi za przychylność i rezygnując nawet z porannej kawy,
od razu zabrała się do pracy. Potrzebowała co najmniej trzech godzin na nadrobienie
zaległości, a potem spokojnie mogła się zająć sprawami bieżącymi. Nie przewidziała tylko, że
zgodnie z przysłowiem: „Gdzie kota nie ma, tam myszy harcują”, w biurze zapanuje ogólne
rozprzężenie, a tematem przewodnim będą oczywiście jej sprawy spadkowe.
- A ty wiesz, że ta twoja Sławińska jest jakieś dziesięć minut jazdy samochodem od
mojego osiedla? Jak dobrze pójdzie, będziemy sąsiadami - ucieszył się Andrzej.
- A, to rzeczywiście bliskie sąsiedztwo - roześmiała się Agnieszka. - No, dobrze, to już
wam powiem wszystko, bo widzę, że i tak nie dacie mi spokoju - skapitulowała. - Klamka
zapadła! Przyjęłam spadek i w przyszłym tygodniu zamierzam się wprowadzić do mojego
nowego domu.
- O kurczę, to super! - Monika pierwsza ruszyła z gratulacjami, a za nią w kolejce
ustawili się pozostali: Kornel, Andrzej i Gośka.
- A będzie jakaś parapetówa?
- Pewnie. Terminu jeszcze nie ustaliłam, ale wszyscy czujcie się zaproszeni - rzuciła
spontanicznie Agnieszka, choć po chwili namysłu pożałowała, że zaproszenie objęło również
Gośkę. Ale trudno, słowo się rzekło.
Agnieszka nie należała do osób, które swoje sprawy prywatne lubią roztrząsać na forum
publicznym. O spadku zamierzała wspomnieć, dopiero gdy sama będzie wiedziała, na czym
stoi. Wyjątek zrobiła tylko dla szefa, bo jakoś musiała uzasadnić prośbę o krótki urlop, a
Smętek nigdy nie zadowalał się ogólnikami w stylu „ważna sprawa rodzinna”. Tę ich
prywatno-służbową rozmowę prowadzoną przy lekko uchylonych drzwiach podsłuchała
Gośka. A skoro wiedziała Gośka, to było tylko kwestią czasu, kiedy dowiedzą się inni. I tak
wieść o spadku otrzymanym przez Agnieszkę wkrótce obiegła całą firmę i - jak to się mówi -
wyszła na miasto.
Radek Morus pojawiał się w swoim byłym miejscu pracy rzadko i tylko gdy miał w tym
jakiś interes. A dziwnym trafem przychodził zawsze, kiedy w pobliżu nie było Smętka.
Monika twierdziła, że kieruje się chyba szóstym zmysłem, ale Agnieszka miała na ten temat
własną teorię. Uważała, że Radek ma w firmie informatora. A raczej informatorkę, i to
niekoniecznie w ich dziale. W Uni-Promie pracowało trzydzieści kilka osób, w tym ponad
połowa płci żeńskiej, w różnym wieku, ale to akurat nie miało znaczenia, bo Radek działał na
wszystkie jak magnes. Przyciągał, gdy miał w tym jakiś interes, i odpychał, gdy przestawały
mu być potrzebne. Jako wytrawny dyplomata nigdy nie mówił wprost, o co mu chodzi.
Czarował, podpytywał, na zmianę prawił komplementy i wyciągał informacje służbowe, tak
że biedna ofiara często nawet nie wiedziała, że została podstępnie wykorzystana. Agnieszka
zaczęła się zastanawiać, kogo tym razem zacznie czarować, i lekko się zdziwiła, kiedy na
dobre zaparkował przy jej biurku.
- Na mnie to nie działa - powiedziała, nie odrywając wzroku od monitora. Coś jej się nie
zgadzało z terminami i...
9
- Co nie działa?
- Twój urok osobisty.
- Wiem, masz serce z kamienia - odciął się. - Ale to nawet lepiej, bo miłość i interesy
rzadko idą z sobą w parze. Słyszałem, że dostałaś spadek i nie wiesz, co z nim zrobić -
naprowadził ją na właściwy temat.
- Zapomnij! - zaprotestowała gwałtownie, zanim zdążył przejść do konkretów.
Pomna przykrych doświadczeń z przeszłości wolała trzymać się z daleka od
niepewnych interesów, a już w szczególności takich, w których pośredniczył Radek. Kiedyś
popełniła ten niewybaczalny błąd, tracąc za jednym zamachem sporo forsy i - co gorsza -
szacunek do samej siebie. Miała też na sumieniu grzech nielojalności, bo o feralnym pomyśle
nie powiedziała ani słowa narzeczonemu. Bo niby czym miała się chwalić? Że naprawdę
uwierzyła, że zrobi kokosowy interes? Dobrze chociaż, że tylko to łączyło ją z Radkiem. Bo
jak głosiła plotka, inne panie nie miały tyle szczęścia.
- Ale dwa słowa chyba możemy zamienić? - zmienił taktykę Radek. - Tak naprawdę to
chciałem zasięgnąć twojej opinii w pewnej sprawie. To co, znajdziesz dla mnie chwilkę?
Obiecuję, że jeśli nie dojdziemy do porozumienia, to nie wrócę już więcej do tego tematu.
Zejdziemy do bufetu na kawę i ciacha? Ja stawiam.
- Chociaż tyle - poddała się Agnieszka.
Wiedziała, że i tak nie pozbędzie się natręta.
Jeśli nie porozmawia z nim teraz, będzie wracać jak bumerang, więc lepiej spławić go
raz a dobrze.
- Dobrze, wysłucham twojej propozycji, ale masz się zmieścić w kwadransie. Mam
cholernie dużo pracy, a ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę, to umoralniające kazania Smętka.
Zresztą co ci będę tłumaczyć, wiesz z autopsji, co mam na myśli.
- Aż za dobrze - zgodził się z nią Radek. - Dlatego przy pierwszej okazji dałem nogę z
tej firmy. Tobie też nie zaszkodziłaby zmiana otoczenia. Jak chcesz, to mogę się rozejrzeć za
czymś odpowiednim dla ciebie.
Agnieszka z trudem powstrzymała się od komentarza, że jeśli się nie myli, to Radek nie
odszedł z pracy, tylko wyleciał z niej z hukiem. I gdyby szefostwu nie zależało na
zatuszowaniu afery, to za wyprowadzanie na zewnątrz poufnych danych klientów
przedsiębiorczy informatyk mógłby wylądować za kratkami.
- Nie fatyguj się - powiedziała chłodno. - Trochę jeszcze wytrzymam, a za dwa, trzy lata
i tak zamierzamy przenieść się z Michałem do Warszawy, więc problem rozwiąże się sam. To
co? Idziemy? Bo naprawdę nie mam czasu - przypomniała.
Już na schodach pożałowała, że dała się wyciągnąć z biura, gdyż Radek najwyraźniej
zapomniał, że nie jest jedną z jego podrywek i przykleił się do niej jak plaster. Zreflektował
się, dopiero kiedy warknęła na niego ostrzegawczo. Już tak miał i Agnieszka mogłaby puścić
całe to zdarzenie w niepamięć, ale w najmniej odpowiednim momencie napatoczyła się na
nich Gośka i jej ironicznie złośliwy wyraz twarzy wystarczył za cały komentarz. Zniknęła z
ich pola widzenia równie szybko, jak się pojawiła, lecz Agnieszka miała dziwne przeczucie,
że królowa plotek nie odeszła daleko.
- Pięknie - powiedziała ze złością, zajmując miejsce przy swoim ulubionym stoliku. -
Jutro wszyscy w firmie będą wiedzieli, że mam z tobą romans.
- To się da załatwić.
- Ty i ja razem? Zapomnij, jestem zajęta.
- Nie to miałem na myśli - zachichotał Radek. - Jak chcesz, to mogę porozmawiać z
Gośką i poprosić, żeby trzymała język za zębami.
- Ty naprawdę przeceniasz swój wpływ na kobiety. Daj spokój. Jeśli poruszysz ten
temat, to tylko utwierdzisz ją w przekonaniu, że widziała więcej, niż widziała.
10
- Zaufaj mi. Mam swoje sposoby - uśmiechnął się tajemniczo. - Ale nie o tym chciałem
z tobą porozmawiać. Doszły mnie słuchy, że odziedziczyłaś dom i zastanawiasz się nad
sprzedażą. A ponieważ siedzę teraz trochę w nieruchomościach, to gdybyś potrzebowała
fachowca, nie musisz daleko szukać - wyłożył swoją propozycję.
- To miło z twojej strony, że o mnie pomyślałeś, ale masz niedokładne informacje.
Owszem, odziedziczyłam dom, ale go nie sprzedaję, tylko przeciwnie, wprowadzam się do
niego i to na dniach.
- Dzisiaj może nie sprzedajesz, ale za dwa lata pewnie tak - zagiął ją Radek. - Bo skoro
przenosicie się do Warszawy, to po co wam dom we Wrocławiu.
Agnieszka pożałowała, że powiedziała jedno zdanie za dużo. Radek poczuł już zapach
jej pieniędzy i trudniej będzie go zniechęcić.
- Gdybyś chciała na przykład poznać opinię fachowca, to mógłbym wpaść kiedyś i się
rozejrzeć - zaproponował niewinnie. - Bezpłatnie oczywiście - zastrzegł się szybko, kiedy
zirytowana przewróciła oczyma.
- Raduś, czy ja mówię niewyraźnie? - warknęła. - Powtarzam, że niczego nie sprzedaję i
tylko tracisz czas, bo żadnego interesu z tobą nie zrobię. Mam alergię po tamtym i obawiam
się, że do końca życia mi nie przejdzie.
- A ty ciągle o tym - westchnął, jakby zrobiła mu ogromną przykrość, wspominając tak
zamierzchłe dzieje. - Przecież wiesz, że to nie była moja wina. Rynek się załamał i tyle. Z
inwestycjami już tak jest, że raz się zarabia, a raz traci. Najważniejsze to nie panikować, tylko
inwestować rozsądnie. Zasada jest taka, żeby pieniądz ciągle był w ruchu...
- Wiem, wiem, to ja spanikowałam i cała wina leży po mojej stronie - zgodziła się z nim
Agnieszka. - Sam widzisz, że ja się nie nadaję do robienia interesów, i najlepiej będzie, jeśli
zajmę się pracą.
- Zaraz się nie nadajesz! - zaprotestował gorąco Radek. - Pierwsze koty za płoty. Miałaś
pecha, bo zaczęłaś od straty, ale to wcale nie był zły interes. Gdybyś poczekała, mogłabyś
odzyskać większą część kapitału.
- Albo stracić wszystko! - Agnieszka nie dała się przekonać.
- To nie były znowu takie duże pieniądze.
- Jak dla kogo - zdenerwowała się. - Połowę pożyczyłam od rodziców i mam szczęście,
że machnęli na nie ręką.
- Na mnie też nie możesz narzekać - podchwycił Radek. - Można nawet powiedzieć, że
spłacam cię w naturze - zażartował. - Mój dom na wsi jest dla ciebie zawsze otwarty. Świeże
powietrze, cisza, spokój. To po prostu bezcenne. Inni za takie luksusy słono płacą, a ty masz
to wszystko za darmo. Taka rekompensata...
- Akurat - weszła mu w słowo. - Byłam w Przyłbicach tylko cztery razy, z czego dwa
ostatnie zepsułeś mi całkowicie, przyjeżdżając bez zapowiedzi i do tego w towarzystwie pań,
które moją obecnością były równie zachwycone jak ja twoją.
- No cóż... - Radek bezradnie rozłożył ręce.
- Rozumiem, terminy nam się zbiegły i tak dalej - nie dała sobie przerwać Agnieszka. -
Ale wiesz co? Teraz, kiedy mam własny domek z ogrodem, nie będę musiała korzystać z
twojego. I sam rozumiesz, że z naszego interesu nici, bo skoro nie sprzedam domu, to nie
będę mieć gotówki, a bez gotówki nie można robić interesów. Wyjaśniłam ci to dość jasno?
- Zrozumiałem. Spławiłaś mnie, ale ja się nie gniewam, naprawdę. A wiesz dlaczego?
Bo na ciebie nie można się gniewać...
*
Po kolejnym zderzeniu z górą lodową Agnieszka postanowiła zaprzestać dalszych prób
nawiązania przyjaznych stosunków z Sabiną Boszko. Ta baba z pewnością miała nierówno
pod sufitem. Bo jak inaczej to nazwać? Jakieś rozdwojenie osobowości czy cholera wie co?!
11
Potrafiła być urocza i ujmująca, by chwilę później przemienić się nie do poznania. Agnieszka
miała powody sądzić, że to drugie, mroczne oblicze starszej pani objawia się wyłącznie w jej
obecności i tylko gdy w pobliżu nie ma żadnych świadków. Sabina Boszko z życzliwością
traktowała wszystkich ludzi, tylko do Agnieszki z jakichś nieznanych jej powodów odnosiła
się z ostentacyjną niechęcią. I była na tyle skuteczna, że nawet Baśka długo nie chciała
uwierzyć, że starsza pani ma bardzo nieprzyjemny charakter.
- Może to nie jest objaw złej woli, tylko jakaś schizofrenia? - doszukiwała się w jej
postępowaniu jakichś logicznych przyczyn.
- Chyba na życzenie - skwitowała Agnieszka. - Ale to koniec. Wczoraj po raz ostatni
wykonałam w kierunku tej pani przyjazny gest. Przywiozłam makowiec od babci i uznałam,
że wypada ją poczęstować. A ona jak zwykle spuściła mnie po brzytwie. Na widok ciasta
skrzywiła się, jakbym podała jej na tacy zdechłego szczura, i żeby mnie dobić, powiedziała,
że ma słaby żołądek i nie tyka pożywienia z niepewnego źródła. Potem poinformowała
chłodno, że właśnie przerwałam jej drzemkę, i poprosiła, żebym na przyszłość zapowiadała
swoje wizyty. Przecież to jakaś paranoja! Mam do niej może wysyłać depesze czy co?! Mów
sobie, co chcesz, ale ani moja babcia, ani żadna inna znajoma mi osoba nie potraktowałaby
gościa w ten sposób, nawet gdyby przyszedł z wizytą w najmniej odpowiednim momencie.
Dlatego postanowiłam ograniczyć kontakty z nią do niezbędnego minimum. „Dzień dobry”,
„do widzenia” i tym podobne. A, i jeszcze jedno. Mam kupić cały zapas węgla na zimę, bo
podobno w tym roku moja kolej. W porządku, zgodziłam się, chociaż mam podejrzenie, że
próbuje mnie naciągnąć.
- To może ja z nią porozmawiam - zaproponowała Baśka.
- Próbuj, tylko raczej nie licz na cud - studziła jej zapał Agnieszka.
- Ale się najeżyłaś.
- Bo miła już byłam! Od samego początku jestem miła jak cholera. Staram się jak mogę,
ale jasnowidzem nie jestem. Skąd mam wiedzieć, o co tej babie chodzi, skoro trzyma mnie na
dystans i obnosi się tylko z obrażoną miną. Może Michał znajdzie z nią wspólny język, bo
mnie już, prawdę mówiąc, ręce opadają.
Akcja dyplomatyczna Baśki nie przyniosła spodziewanych rezultatów i Sabina nadal
prowadziła swoją dziwną podwójną grę. Agnieszka czuła się coraz bardziej osamotniona i
kompletnie bezradna. Stała się ofiarą kolejnych wyrafinowanych ataków, mimo że nie
poczyniła żadnych kroków odwetowych. To nie przypadek, że najbliżsi sąsiedzi prawie
przestali się do niej odzywać. Jak tak dalej pójdzie, to przyjdzie jej żyć na pustyni. Twardych
dowodów nie miała, bo nikt nie powiedział jej tego wprost, ale ludzie nagle zaczęli traktować
ją z rezerwą jak jakąś zadżumioną. Jeszcze kilka dni temu Kamil spod szesnastki pomagał jej
wnieść kartony z książkami, a wczoraj coś tam tylko odburknął zamiast powitania i tyle go
widziała. Za to jego matka krzyknęła zza płotu, że na ludzkiej krzywdzie jeszcze nikt się nie
obłowił. I coś tam jeszcze dodała o nieuniknionej karze boskiej. Komu wyrządziła krzywdę,
Agnieszka się nie dowiedziała, ale miała dziwne przeczucie, że chodziło o Sabinę.
*
- Brutusie, ty też przeciwko mnie?! - zawołała teatralnym głosem, kiedy narzeczony
oznajmił, że jego zdaniem pani Sabina jest całkiem sympatyczna.
Nadrabiała miną, ale było jej przykro, że po tym, co mu powiedziała o tej kobiecie,
mimo wszystko dał się złapać na słodkie minki i lukrowane ciasteczka. Po pięciu latach
znajomości powinien mieć do niej trochę więcej zaufania. A Sabinę znał tylko pięć minut...
No właśnie!
- A czy to moja wina, że zamiast ukochanej dziewczyny, o której marzyłem bez
przerwy od kilku tygodni, pocałowałem klamkę? - przytulił się do niej na znak, że w tym, co
mówi, nie ma ani odrobiny przesady. - A gorąca herbata w towarzystwie starszej pani tylko
12
odrobinę złagodziła moją tęsknotę za ciepłem domowego ogniska. Ładnie to wszystko
urządziłaś - pochwalił, rozglądając się po salonie. - A ten po lewej to sypialnia? - zapytał.
- Tak. To znaczy jeszcze nie wiem, sam zdecydujesz... Ale to później - powstrzymała
jego zapędy. - Tylko zamknę drzwi...
- Boisz się, że zgorszymy starszą panią?
- Może - podchwyciła Agnieszka, zgrabnie wywijając się z jego ramion. - Mam gotowy
obiad. Tylko podgrzeję...
- A potem?
- A potem się zobaczy - dokończyła.
Tak bardzo cieszyła się na przyjazd Michała, a teraz, kiedy miała go już blisko, dopadło
ją dziwne skrępowanie. To było głupie, bo przecież wreszcie byli naprawdę u siebie. Nie
mogła się jednak pozbyć myśli, że nie są w tym domu sami.
Widok Matyldy i zaduch panujący w kuchni skutecznie odebrały Michałowi apetyt.
- Czy ten kot zawsze tak śmierdzi? - Wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby
koegzystować z równie obrzydliwym stworzeniem. - Wiesz, że nie przepadam za
zwierzętami, więc może powinniśmy się zastanowić...
- Wykluczone! - zaprotestowała żywo Agnieszka. - Po pierwsze, Matylda jest chora i
należą jej się specjalne względy, a po drugie, wujek zapisał mi ją w testamencie i zamierzam
spełnić jego ostatnią wolę.
- Dobrze, dobrze, tak się tylko zastanawiałem - wycofał się Michał.
Otworzył na oścież okno, przykucnął przy kotce i nawet wyciągnął rękę, ale jakoś nie
mógł się przełamać, by pogłaskać ją po zmierzwionym, posklejanym futerku.
- Z tego, co widzę, to chyba coś poważnego - stwierdził, żywiąc nadzieję, że przy
odrobinie szczęścia problem rozwiąże się sam, ale Agnieszka szybko pozbawiła go złudzeń:
- Szczęście w nieszczęściu, że to tylko rozstrój żołądka. Nacierpiała się biedaczka, ale
już jest o niebo lepiej. Weterynarz powiedział, że nie powinnam jej dawać surowych ryb. I w
ogóle żadnej surowizny. Ale skąd niby miałam wiedzieć?
- Ty to masz pomysły! - mruknął Michał z dezaprobatą. - Będziesz miała nauczkę na
przyszłość, że rozpieszczanie zwierzętom nie służy.
Agnieszka już chciała powiedzieć, że to wszystko przez Sabinę, ale szybko się
zreflektowała. Staruszka powiedziała jej, że Matylda wprost przepada za filetami z mintaja, i
to była święta prawda. Ale kto mógł przypuszczać, że kotka wujka ma tak wrażliwy żołądek?
Inne zwierzaki po takiej uczcie tylko by się oblizały ze smakiem, a ona ciężko odchorowała
swoje łakomstwo.
*
Ciepła słoneczna pogoda utrzymała się aż do soboty i Agnieszka mogła zaprosić swoich
znajomych na ostatniego już chyba w tym roku grilla. Potem impreza, jak na parapetówę
przystało, miała się przenieść pod dach, gdzie mogli się bawić choćby do samego rana.
Jedynym minusem było to, że na przyjęciu zabrakło przyszłego pana domu, ale Michał
lojalnie ostrzegał, że nie da rady się wyrwać choćby na jeden dzień. Zaproszeni goście na
szczęście dopisali i jeden nadliczbowy nie zrobił Agnieszce większej różnicy. Wprawdzie
nawet do głowy jej nie przyszło, żeby zaprosić Radka Morusa, ale skoro sam znalazł drogę do
jej domu, nie wypadało zamykać mu drzwi przed nosem. Radek pośród swoich niezliczonych
wad miał także jedną cenną zaletę: potrafił rozruszać każde, nawet najbardziej drętwe
towarzystwo. Na imprezie Agnieszki znacząco przeważała płeć piękna, więc taki facet był na
wagę złota.
Pomógł dziewczynom rozdmuchać przygasającego grilla i kiedy zabawa rozkręciła się
na dobre, zabrał się do realizacji własnych planów. Pod nieobecność gospodyni obejrzał sobie
apartamenty Agnieszki i korzystając z tego, że nikt go nie widzi, wszedł po schodach na górę
13
i zapukał do mieszkania starszej pani. Przyjęcie, jakie go tam spotkało, znacznie ostudziło
jego handlowe zapędy.
- Dom niczego sobie - powiedział, zajmując miejsce obok Agnieszki. - Ale sąsiadkę to
masz okropną, nie zazdroszczę. - Wzdrygnął się na samo wspomnienie krótkiego spotkania.
- Słyszałaś, Baśka?! - ucieszyła się Agnieszka. - Widzisz, ktoś wreszcie poznał się na
Sabinie.
- Albo ona na nim - podsumowała przyjaciółka, która - oględnie mówiąc - nie
przepadała za Radkiem. Osobiście zetknęła się z nim tylko raz, za to wiele o nim słyszała.
- Ale, ale! - głośno zastanowiła się Agnieszka. - Gdzie spotkałeś Sabinę? Bo chyba nie
w ogrodzie?
- A, tak wpadłem do niej na chwilę zapytać, czy nie myślała czasem o sprzedaży...
- To powinieneś się cieszyć, że nie zrzuciła cię ze schodów. Zapewniam cię, że jest do
tego zdolna.
- Niewiele brakowało, a rozkwasiłaby mi twarz - przyznał się Radek. - Ledwo zdążyłem
przedstawić propozycję, a ona jak nie wrzaśnie: „Po moim trupie!”. I jak nie trzaśnie
drzwiami. Furiatka jakaś! Na twoim miejscu poważnie zastanowiłbym się nad sprzedażą.
- A ty oczywiście gotowy jesteś udzielić mi wszelkiej pomocy w tym zakresie -
stwierdziła Agnieszka z kpiną w głosie.
- „Wszelkiej” to może zbyt dużo powiedziane. - Zapał Radka najwyraźniej osłabł. - Ale
jakbyś się zdecydowała, to mogę ci podać kilka telefonów do kolegów z branży.
- Nie wierzę. Przestraszyłeś się Sabiny?!
- Skąd - zaprzeczył Radek. - Tylko mam teraz na oku większy interes i nie zamierzam
się rozpraszać.
Jesienny zmrok zapadł szybko i impreza zgodnie z planem przeniesiona została do
domu. Każdy złapał, co miał pod ręką, i już po kilku minutach w ogrodzie pozostał tylko
okopcony grill i kilka walających się na trawniku pustych puszek po piwie. Mocniejsze
trunki, w tym cała bateria flaszek dostarczonych przez gości, spokojnie czekały na finał
przyjęcia.
- Czas na parapetówę - ogłosiła Agnieszka. - Dzisiaj ja ustalam reguły i kto zamierza
pić, musi oddać kluczyki od auta! Andrzej, już ja cię dobrze znam. Abstynentem to ty nie
jesteś! - zwróciła się do jednego z oponentów. - Daj dobry przykład i wrzuć kluczyki do
koperty. Pięknie, i widzisz, nie bolało! Kto następny? Nad czym się tu zastanawiać? Wrócicie
sobie jak królowie taksówką do domu, a kto nie będzie miał siły lub ochoty opuścić moich
gościnnych progów, przekima się na materacu. Miejsca jest dość. To co? - Spojrzała na
zegarek. - Mamy siódmą. Może bigosik? - zaproponowała.
Zanim jednak zdążyła dojść do kuchni, dom pogrążył się w ciemności.
- Uuuu - zahuczeli goście, ale dobry nastrój nikogo nie opuścił.
- Dobranocka się skończyła - skomentował Radek - i wszystkie dzieci, nawet te
niegrzeczne, idą spać.
- Aga, zapal świeczki, będzie nastrojowo!
- Nie pal, nie pal, mnie się tak podoba - zaprotestował Smętek, chichocząc przy tym
głupkowato.
- Ciekawe, czyja to łapka... Taka mięciutka...
Agnieszka odnotowała sobie w pamięci, żeby w żadnym razie nie oddawać szefowi
kluczyków od mercedesa, nawet gdyby jej groził konsekwencjami służbowymi.
- Przykro mi, ale świeczek chwilowo brak - ogłosiła złą wiadomość.
- Nie jest źle. Zobaczcie, latarnie na ulicy się świecą. Pewnie tylko korki siadły -
zauważyła trzeźwo Baśka. - Zna się ktoś na tym?
14
- Prawdziwy facet zna się na wszystkim - odezwał się Kornel, nowy informatyk z firmy,
a ponieważ zabrzmiało to jak wyzwanie, wkrótce ekipa złożona z trzech prawdziwych
mężczyzn przyświecających sobie komórkami opuściła pokój.
Radek i Smętek zostali, ale tylko po to, żeby panie nie bały się same siedzieć w
ciemnościach.
- Aga! Nie wiesz, gdzie są te korki?! - zawołał Andrzej.
- Pojęcia nie mam - przyznała się Agnieszka. - Ale już do was idę...
- Siedź, siedź, damy sobie radę - powstrzymał ją Andrzej. - No, panowie, została nam
już tylko piwnica.
Reszta towarzystwa pozostała przy stole, pożywiając się po omacku i niecierpliwie
odliczając upływające minuty.
Trzej eksperci wrócili po kwadransie i ogłosili, że zrobili, co w ich mocy, ale skoro
skrzynki nie ma tam, gdzie być powinna, to nic na to nie mogą poradzić.
- Ale przecież gdzieś musi być! - zabrała głos Gośka. - Jak nie można znaleźć, to trzeba
iść na górę i zapytać!
- Mowy nie ma! - zaprotestowała odruchowo Agnieszka. Miała dziwną pewność, że ta
misja skończy się niepowodzeniem, a nie chciała psuć sobie do reszty humoru i
kompromitować się przed znajomymi.
- Ona się boi sąsiadki! - ogłosił Radek. - I wcale jej się nie dziwię, bo jest kogo -
przyznał jej rację. - Ale od czego ma się przyjaciół? Idziemy zapytać! - rzucił pomysł.
Zanim Agnieszka zdążyła interweniować, rozochocony tłumek szturmował już schody i
tego, co miało nastąpić za chwilę, wolała sobie nawet nie wyobrażać. Na szczęście lub może
nieszczęście, bo tego Agnieszka nie była taka pewna, Sabina wolała udawać, że jej nie ma. A
może rzeczywiście jej nie było?
Bez muzyki, światła i możliwości podgrzania czegokolwiek impreza wyraźnie kulała.
Toczyła się jeszcze jakiś czas siłą rozpędu, ale tuż po dziewiątej umarła śmiercią naturalną.
Ktoś powiedział, że musi już iść, dając sygnał do zbiorowego odwrotu. Tylko Smętek dość
długo ociągał się z wyjściem i kiedy czekali na taksówkę, zdradził Agnieszce wielki sekret.
Otóż kiedy zgasło światło, między nim a jedną z pań niespodziewanie zaiskrzyło i bardzo mu
zależało na podtrzymaniu tej znajomości. Dama niestety odjechała, nie zostawiając numeru
telefonu, ale Smętek wierzył w przeznaczenie i tak długo zamęczał Agnieszkę, aż obiecała, iż
zrobi, co w jej mocy.
- Znajdź moją królewnę - bełkotał, wsiadając do taksówki. - Bo miłość jest
najważniejsza...
- Tak, tak - zgodziła się z nim Agnieszka, z trudem utrzymując powagę.
Nastrój z miejsca jej się poprawił i jeszcze, zasypiając, chichotała w poduszkę.
*
Baśka, tak jak obiecała, wpadła po południu pomóc ogarnąć dom po imprezie.
- Przyprowadziłam jeszcze jednego pomocnika - wskazała na synka. - Tylko go jakoś
unieszkodliwię i zaraz bierzemy się do roboty. Czy twoja kotka lubi dzieci?! - zawołała z
pokoju.
- Jeszcze ich nie próbowała. Na razie wiem, że woli kitekat od whiskasa. A tak na serio,
Matylda jest łagodna jak baranek, ale pieszczot Pawełka może nie wytrzymać. Gdzieś tu
widziałam flamastry, kawałek papieru też się znajdzie, tylko z miejscem przy stole będą
problemy, bo dopiero zaczęłam ogarniać ten bałagan. Jak wstałam rano, prąd już był, za to nie
było wody. Wyobrażasz sobie? Włączyli dosłownie kilka minut temu i od razu zabrałam się
do zmywania. Inaczej już dawno byłabym po robocie, bo goście nie zdążyli specjalnie
nabałaganić. A żarcia zostały całe góry. Zrobiłam ci zgrabną paczuszkę na wynos, z wielkim
15
słojem bigosu dla Piotrusia pracusia. I powiedz mu, że tak łatwo mu nie wybaczę, że nie
przyszedł na moją parapetówkę.
- Sam się wytłumaczy, jak skończy projekt. Na razie monitor przesłania mu cały świat,
z żoną włącznie. A jak tam twoja sąsiadka? Nie obraziła się o to wczorajsze tarabanienie do
drzwi? W końcu to wcale jej się nie dziwię, że nie otworzyła. Miała prawo czuć się
zaniepokojona tym nagłym najazdem dzikiej bandy. Głupio wyszło, ale nad żywiołem nie da
się zapanować.
- Z Sabiną na szczęście mi się upiekło. Spotkałam ją rano i z miejsca zaczęłam
przepraszać za niestosowne zakłócanie spokoju, a ona na to, że niczego nie słyszała. Serio!
Jak zgasło światło, to włożyła sobie zatyczki do uszu i najzwyczajniej w świecie poszła spać.
Mogli sobie walić w te drzwi do rana. I wiem już, gdzie jest ta tajemnicza skrzynka z
korkami. Pokazała mi, bo sama nawet w biały dzień nigdy bym jej nie znalazła. Jest w
korytarzu, w takiej wnęce przysłoniętej boazerią. W razie czego lepiej wiedzieć. Ale, ale -
zachichotała. - Wiem z pewnego źródła, że przynajmniej dwoje gości bawiło się wczoraj
wyśmienicie. Smętek mi zdradził, że jedna z pań, korzystając z ciemności, złapała go wczoraj
powyżej kolanka.
- Dużo powyżej? - zaciekawiła się Baśka.
- Dużo.
- Wow, a to się działo! A ja niczego nie zauważyłam.
- A to bardzo ciekawe. - Agnieszka nie mogła zapanować nad atakiem śmiechu. - Bo
Smętek uważa, że to byłaś ty! - wypaliła. - I ma nadzieję, że to początek wspaniałej przyjaźni,
hi, hi. Prosił nawet, żebym ci powiedziała...
- Zgłupiał czy co?! - Baśka nie podzielała jej wesołości. - Też sobie wymyślił. A może
to jakiś facet próbował po ciemku wykorzystać sytuację i pomylił obiekt.
- Smętek jest święcie przekonany, że to była pani, i to spoza firmy, bo żadna z pracy
dotąd nie leciała na jego wdzięki. Justyna i Tamara mu się nie podobają, więc na placu boju
pozostałaś tylko ty.
- To mu powiedz, że źle sobie wydedukował i że mam już męża.
- On też nie kawaler...
- Agniecha, nie przeginaj!
*
Kamil Nuta był bardzo miłym chłopakiem z sąsiedztwa, zawsze skorym do pomocy,
dokładnym i pracowitym. U Sabiny dorabiał sobie od dwóch lat. Zmuszało go do tego życie,
gdyż w wieku piętnastu lat miał dwie bardzo kosztowne pasje i dość niskie kieszonkowe.
Sabina obserwowała pomocnika z okna, zastanawiając się gorączkowo, czy powinna go
poprosić o jeszcze jedną przysługę. Od kilku dni przygotowywała się do kolejnej akcji
mającej uprzykrzyć życie Agnieszce, czekała tylko na sprzyjającą pogodę. I kiedy wreszcie
zanosiło się na deszcz, jak na złość dopadły ją kłopoty zdrowotne. Coś wlazło jej w krzyże i
nie puszczało, mimo że stosowała stare sprawdzone sposoby. Zrobiła próbny wymach
ramionami, jęknęła cicho i podjęła decyzję.
Niebo od zachodu zrobiło się prawie czarne, więc Kamil zwijał się jak w ukropie, żeby
zdążyć z koszeniem trawnika przed burzą. Ostatnie pociągnięcia kosiarki wymagały sporo
uwagi i precyzji, bo granica pomiędzy posesjami była niewidoczna, a jemu płacono tylko za
skoszenie połowy trawnika. Westchnął, bo wymykała mu się z rąk dodatkowa szansa
zarobku, ale pani Sabina postawiła sprawę jasno: albo ona, albo Agnieszka. Z wyborem
Kamil nie miał najmniejszego kłopotu, bo starsza pani płaciła niecodzienną walutą. Zmarły
mąż pani Sabiny bowiem był zapalonym kolekcjonerem militariów i tą pasją zaraził Kamila.
A teraz jego zbiory powoli, ale systematycznie przechodziły na własność młodego człowieka.
- Skończone! - powiedział, meldując się w mieszkaniu staruszki.
16
- Doskonale! - pochwaliła go Sabina. - Miałabym do ciebie jeszcze jedną prośbę, ale
musiałbyś się uwinąć przed deszczem.
- Zrobi się!
- To jest preparat na mrówki - powiedziała, wręczając Kamilowi pudełko bez etykiety
wypełnione białym granulatem i parę gumowych rękawiczek.
- Żal zabijać stworzenia, ale nie ma innej rady. Roz-siej to, mój drogi, po trawniku, a
deszczyk już zrobi resztę. Aha - przypomniała sobie niby w ostatniej chwili. - Tylko syp po
tej drugiej części, nieskoszonej.
- Ale to jest trawnik pani Agnieszki - zdziwił się Kamil.
- Mrówki nie znają się na prawach własności - oświadczyła Sabina ze śmiertelnie
poważną miną. - I nie możemy przecież zabić wszystkich mrówek, bo to by było
mrówkobójstwo, nie uważasz? Ograniczymy populację do połowy. A że preparat skuteczniej
działa w wysokiej trawie, padło na tę drugą stronę. Zrozumiałeś?
Chłopak kiwnął głową dość niezdecydowanie, ale bez szemrania wykonał polecenie.
Ledwo skończył pracę, z nieba zaczęły kapać pierwsze krople deszczu. Sabina radośnie
zatarła ręce, patrząc, jak błyskawicznie znikają ostatnie ślady przestępstwa. A za kilka dni...
*
Baśka jak ten niewierny Tomasz uwierzyła, dopiero gdy zobaczyła, co Sabina zrobiła z
jej samochodem. A było na co popatrzeć. Citroen picasso z przeszklonym dachem, z którego
była tak dumna, wyglądał teraz jak wielkanocna pisanka. Ktoś (teraz wiedziały już, że zrobiła
to Sabina!) wymalował na nim przeróżne esy-floresy, podpisując się nazwiskiem Picassa na
przedniej szybie. Przyjaciółka na widok tego aktu wandalizmu jęknęła ze zgrozą, a Agnieszkę
dla odmiany zatkało. Stały tak i patrzyły, nie mając bladego pojęcia, co właściwie powinny
zrobić: próbować zetrzeć farbę póki świeża czy przeciwnie, nie zacierać śladów i
niezwłocznie powiadomić policję.
- Policja ma ciekawsze rzeczy do roboty - zdecydowała Baśka i wyjęła z torebki paczkę
chusteczek higienicznych. - Całe szczęście, że mam autocasco, bo inaczej, szkoda gadać, to
będzie lekko z pięć tysięcy jak nie więcej.
- Wandalizm to przestępstwo, a przestępstwa należy zgłaszać - upierała się Agnieszka. -
Powinni chociaż spisać jakiś protokół, przepytać świadków. W końcu jest biały dzień, ktoś
musiał coś widzieć...
- Jakby widział, to stałby tu już tłum gapiów. Nie co dzień widuje się takie dzieła sztuki
na ulicy. - Baśka zdobyła się na wisielczy humor. - Bo graffiti to sztuka, nie przeczę, ale
dlaczego, do cholery, musieli bazgrać po moim aucie? Murów już im mało?! - wściekała się
na nieznanych sprawców.
Zielona farba za nic nie chciała dać się zetrzeć na sucho i Agnieszka zaproponowała, że
skoczy do domu po jakiś rozpuszczalnik.
- Nie, dajmy sobie spokój - poddała się Baśka. - Lakiernik będzie wiedział lepiej, czym
to ewentualnie potraktować. Piotrka to już na pewno szlag trafi, jak to zobaczy, więc może
lepiej od razu jechać do warsztatu? - zastanawiała się głośno. - Ale wtedy pomyśli, że miałam
stłuczkę. I tak źle, i tak niedobrze.
Kiedy przyjaciółki szukały optymalnego rozwiązania, prawdziwa winowajczyni
obserwowała je zza firanki i chichotała niczym złośliwy gnom. Była z siebie dumna jak paw,
do pełni szczęścia brakowało jej tylko oklasków i publiczności. Pewna bezkarności wyszła
więc na dwór, żeby nacieszyć się sukcesem z bliska.
Agnieszka pierwsza dojrzała zieloną smugę na mankiecie jej śnieżnobiałej bluzki. Na
siwych włosach, tuż nad czołem też jakby osiadła delikatna zielonkawa mgiełka. Szturchnęła
łokciem Baśkę i ruchem głowy wskazała kierunek, w którym powinna patrzeć.
- Mankiet - szepnęła, żeby już wszystko było jasne.
17
Sabina drgnęła jak porażona prądem. Zerknęła na swój rękaw, obróciła się na pięcie i
rozpoczęła przyspieszony odwrót. Zanim przyjaciółki zdołały się otrząsnąć z pierwszego
szoku, zniknęła im z oczu i zapewne przystąpiła już do niszczenia dowodów rzeczowych.
- Ale ty też widziałaś, że ona była zielona? - Agnieszka chciała mieć pewność, że nie
uległa halucynacji.
- Tak jak ciebie teraz widzę. I sama się przyznała, uciekając. Swoją drogą nie miałam
pojęcia, że staruszki potrafią tak szybko biegać. Tak mnie to trzasnęło, że nawet nie
pomyślałam, żeby ją gonić.
- To co robimy? Wzywamy policję?
- Teraz to jakby musztarda po obiedzie. Zresztą i tak by nam nie uwierzyli. Ja też,
chociaż widziałam ją na własne oczy, tak do końca również nie mogę w to uwierzyć. Po co
ona to zrobiła?
- A cholera ją wie! Zapewne znowu chciała mi dokopać, pośrednio, ale skutecznie.
Mam tak z nią od samego początku. Uwzięła się, żeby zatruć mi życie, i na razie dobrze jej
idzie. Ostatnio ciągnie się za mną cała seria nieszczęść. Do tej pory obwiniałam ją tylko o
ułamek z nich, ale teraz zaczynam się zastanawiać... Na przykład wtedy, kiedy zalała mi
mieszkanie. Czy ta rurka w jej łazience naprawdę pękła przypadkowo?
- Tak, coś mi to nawet przypomina: „Paweł i Gaweł w jednym stali domu...” - Baśka
zacytowała klasykę.
- Masz rację, prawie jak u Fredry. Z tą tylko różnicą, że to ona mieszka na górze. Nie
mogę jej zalać ani wyrzucić na bruk. Mogłabym wprawdzie spróbować zatruć jej życie, ale
podejrzewam, że ona tylko na to czeka. Nie uśmiecha mi się wojna totalna.
- Ale za to teraz mamy ją w ręku - pocieszyła przyjaciółkę Baśka. - Wie, że przegięła i
że mamy na nią haka, i kolejny ruch należy do nas. Spróbujemy poważnie z nią porozmawiać.
A jak się nie da po dobroci, to ją trochę postraszymy. Tylko nie dzisiaj, bo jestem taka
podminowana, że mogłabym ją rozszarpać na strzępy. A z nią trzeba jak z dzieckiem,
łagodnie, ale stanowczo. Albo zacznie przestrzegać zasad, albo...
*
Do decydującej rozmowy doszło w poniedziałkowe popołudnie. Baśka już po
przeprawie z mężem była w fatalnym humorze, a po wizycie w warsztacie samochodowym
jeszcze się jej pogorszyło. Bardziej przypominała rozjuszoną panterę niż łagodną owieczkę.
Sabina próbowała udawać, że nie ma jej w domu, ale ten prosty wybieg tym razem nie
zdał egzaminu. Baśka zapowiedziała, że nie ustąpi, choćby miała siedzieć na schodach do
nocy. Agnieszka sekundowała jej dzielnie. I któryś z argumentów zadziałał, być może groźba
obciążenia winowajczyni kosztami naprawy, gdyż drzwi otworzyły się niespodziewanie i
Sabina gestem zaprosiła je do środka.
Z kamienną twarzą, nie przerywając ani jednym słowem, wysłuchała oskarżeń pod
swoim adresem i dopiero kiedy przeciwniczki wystrzelały całą amunicję grubego kalibru,
rozłożyła dłonie w geście poddania się i z rozbrajającą szczerością oświadczyła, że trochę ją
poniosło.
- Trochę?! To ma być trochę?! - wrzasnęła Baśka.
Odkąd ujrzała swój ukochany wóz pobazgrany sprejem, jakoś opuściło ją poczucie
humoru, mimo że na innych jego widok działał rozweselająco. Na przykład mechanicy w
warsztacie turlali się ze śmiechu, za co miała ochotę ich pozabijać.
Sabina wolała nie dolewać oliwy do ognia. Milczała, ale zagadkowy uśmieszek na jej
twarzy pozwalał się domyślać, że w razie potrzeby stać ją na dużo więcej. Agnieszka
postanowiła pójść za ciosem i raz na zawsze wyjaśnić wszelkie nieporozumienia. Ustalić
zasady, wyznaczyć granice i tym podobne. Zaczęła od siebie. Powiedziała, co czuje i jak
wyobraża sobie ich dalszą koegzystencję. Kiedy skończyła, w pokoju zapadła męcząca cisza.
18
Sabina na szczerość nie zamierzała odpowiedzieć szczerością. Jakieś argumenty
zapewne do niej dotarły, bo wydusiła z siebie coś na kształt przeprosin, ale za nic nie chciała
zdradzić powodów, dla których od samego początku pałała do Agnieszki taką żywiołową
niechęcią.
- Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr - zacytowała przysłowie, uśmiechając się
przy tym z lekkim przymusem.
Agnieszka całkiem słusznie uznała, że dalszy nacisk nie ma sensu. Sabina najwyraźniej
potrzebowała czasu, żeby zmienić swoje zapatrywania. Może kiedyś uda im się nawiązać
normalne sąsiedzkie stosunki, kto wie, ale na razie zawarły skromny pakt o nieagresji i to już
był spory postęp.
Po tej rozmowie Sabina przycichła na długie tygodnie. Wprawdzie spodziewany przez
Agnieszkę przełom nie nastąpił, ale ich stosunki układały się co najmniej poprawnie. Zdarzył
się wprawdzie w tym czasie jeden niemiły incydent, lecz Agnieszka doszła do wniosku, że
miał on korzenie we wcześniejszym okresie, sprzed rozejmu. Korzenie w sensie dosłownym,
bo chodziło o roślinę, którą Sabina (bo któż by inny?) zasadziła pod jej oknami. Ta bardzo
ładna roślinka miała jedną, ale za to istotną wadę: w czasie kwitnienia wydzielała koszmarną
woń rozkładającej się padliny.
Agnieszka nie od razu zidentyfikowała źródło tego przykrego zapachu. Najpierw
podejrzewała, że to Matylda przemyciła do domu zdechłą mysz albo inne paskudztwo i
zamelinowała ją w jakimś trudno dostępnym miejscu. Poodsuwała więc wszystkie meble,
przetrząsnęła nawet najdalsze zakamarki, ale źródła smrodu nie udało się jej ustalić. Doszło w
końcu do tego, że w salonie trudno było wytrzymać, i jakby - wbrew logice - im intensywniej
wietrzyła, tym bardziej śmierdziało. Dopiero chmura wielkich czarnych much uparcie
krążących nad klombem tuż pod jej oknem dała jej do myślenia. Natychmiast wybiegła do
ogrodu, żeby przyjrzeć się problemowi z bliska, i już w połowie alejki nabrała przekonania,
że jest na właściwym tropie.
Znajomy smrodek z każdym krokiem przybierał na intensywności. Teraz nie miała już
żadnych wątpliwości, że ohydną woń wydziela roślina o dość egzotycznym wyglądzie, trochę
podobna do kalii. Wokół niej aż roiło się od wszelkiego rodzaju robactwa, bo to, co odpycha
ludzi, na owady działa jak magnes. Bez chwili zastanowienia wyszarpnęła kwiat z ziemi,
zapakowała szczelnie w foliowy worek i wyrzuciła do kubła. Potem szybko pobiegła umyć
ręce i po powrocie jeszcze raz bardzo dokładnie przeszukała cały ogród, ale więcej
niespodzianek nie było.
*
Naiwność została ukarana i Agnieszka gorzko pożałowała, że uwierzyła w przemianę
sąsiadki. Sabina zmieniła taktykę na bardziej subtelną, ale jej zamiary pozostały jak
najbardziej krwiożercze. Uśpiła czujność przyszłej ofiary i zaatakowała z najmniej
oczekiwanej strony. Wiedziała, na czym Agnieszce zależy najbardziej, i postanowiła jej to
zabrać. Nawet nie musiała się specjalnie wysilać, bo Michał okazał się celem łatwym i
podatnym na złe podszepty. Sabina powoli, ale systematycznie budowała między
narzeczonymi mur nieufności i sama była zdziwiona, jak łatwo jej to szło.
Agnieszka wiele obiecywała sobie po powrocie Michała i kiedy nastąpił, nie posiadała
się wprost ze szczęścia. Podekscytowana faktem, że oto wreszcie ma swojego mężczyznę u
boku, dopiero po kilku dniach zauważyła, że Michał przyjechał z Brukseli odmieniony. Jakiś
taki zamyślony, zdystansowany i odrobinę szorstki w obejściu.
Początkowo zrzucała to na karb długiej rozłąki i robiła wszystko, by wróciły stare dobre
czasy, kiedy poza sobą nie widzieli świata. Sądziła, że muszą na nowo znaleźć wzajemną
bliskość i pokonać pierwsze przeciwności losu. Ostatnio jednak mało mówili o przyszłości, a
Michał zrobił się na tym punkcie okropnie drażliwy. Obiecana praca nie wypaliła i jego tak
19
dokładnie zaplanowana kariera utknęła na pierwszym szczeblu drabiny. Robił, co mógł, żeby
pchnąć ją na właściwe tory, ale niechętnie dzielił się wrażeniami. Często wyjeżdżał lub wisiał
na telefonie całymi godzinami, najczęściej kiedy Agnieszki nie było w domu. Informacja o
zerwaniu zaręczyn była dla niej prawdziwym szokiem. Nie mogła uwierzyć, że to już koniec.
Próbowała rozmawiać, coś wyjaśniać, obalić nieprawdziwe zarzuty, ale Michał pozostał
głuchy na wszelkie argumenty. Liczyły się tylko jego zranione uczucia. Oskarżył ją o zdradę i
wykrzyczał jej prosto w twarz, że odchodzi na zawsze. A kiedy zalała się łzami, zawołał
cierpko, żeby przestała histeryzować, cisnął kluczami o podłogę i wybiegł, trzaskając
drzwiami.
Baśka nie do końca wiedziała, o co chodzi, ale po dramatycznym telefonie rzuciła
wszystko i pognała na ratunek przyjaciółce. Znalazła ją całą we łzach i tak roztrzęsioną, że
minęły godziny, zanim zdołała wydobyć z niej całą bolesną prawdę.
- Nie płacz. Zobaczysz, jutro wszystko się wyjaśni - pocieszała ją, jak umiała. - Michał
prześpi się z tym, ochłonie przez noc i rano pewnie przyleci z kwiatami. Wszystkie pary się
kłócą, potem godzą - takie jest życie. My z Piotrkiem też czasem kłócimy się, aż iskry lecą.
Zresztą nieważne. Michał jest impulsywny. Przecież nie mógł uwierzyć w kłamstwa tej starej
wariatki. On nie zna jej tak dobrze jak my. Dał się ogłupić, ale mu przejdzie...
- Ale mnie zna! To mnie powinien wierzyć, nie jej! - zawołała Agnieszka, łykając łzy. -
A nie ufa... tak powiedział, wprost... że nie odbudujemy... że nie mamy przyszłości...
wspólnej - chlipała.
- Pewnie, że powinien - zgodziła się Baśka. - I na pewno ufa, tylko sytuacja go
przerosła - odwróciła kota ogonem, żeby nie dobijać przyjaciółki. - Sama mówiłaś, że ostatnio
miał doła w związku z pracą i w ogóle. Faceci gorzej sobie radzą z niepowodzeniami, a stres
jest złym doradcą. Sabina swoim gadaniem zrobiła mu jeszcze gorszy mętlik w głowie i
pomyślał, że świat usunął mu się spod stóp. Teraz pewnie odreagowuje w jakiejś knajpie i
zwierza się przy wódce nieznajomym. Zacznie myśleć dopiero, jak wytrzeźwieje. A to może
trochę potrwać, niestety. Ale będzie dobrze, tylko musisz to jakoś przeczekać, dziewczyno!
Baśka w końcu zdołała jakoś pocieszyć przyjaciółkę, ale sama nie była aż taką
optymistką. Jakoś nie żywiła złudzeń co do prawdziwych intencji Michała. Miała powody, by
podejrzewać, że dramatyczna scena rozstania, o jakiej opowiedziała jej Agnieszka, była z jego
strony tylko dobrze wyreżyserowanym spektaklem. Bo jeśli facet najpierw pakuje i wywozi z
domu wszystkie swoje rzeczy, a dopiero potem odgrywa wielką scenę zazdrości, to coś tu jest
nie tak. Chciał po prostu wmówić Agnieszce, że rozstają się z jej winy, i to mu się akurat
udało. Baśka była na niego tak wściekła, jak chyba nigdy na nikogo w życiu. Gdyby dostała
go w swoje ręce, to... Wolała nie myśleć, co by mu zrobiła. Michał miał cholerne szczęcie, że
zdołał się na czas ewakuować. Ale to, że był skończoną świnią, wcale nie umniejszało winy
Sabiny. Baśka odczekała, aż zmęczona płaczem przyjaciółka zaśnie, i na paluszkach weszła
na piętro. Liczyła, że uda jej się wziąć Sabinę przez zaskoczenie, ale drzwi były zamknięte na
cztery spusty. Jeśli nawet ta wstrętna baba była w mieszkaniu, to nie zamierzała podjąć
wyzwania.
Baśka wykrzyczała jej całą prawdę z korytarza i obiecała, że wcześniej czy później
będzie musiała zapłacić za swoją niegodziwość.
*
Przez następnych kilka tygodni Agnieszka żyła jak w transie. Pozornie jakoś się
trzymała i nawet przed Baśką udawała, że już się pozbierała po nokautującym ciosie, jaki
zafundował jej narzeczony. Ale wieczorami wypłakiwała się w miękkie futerko Matyldy,
zwierzając jej się ze swoich trosk i kłopotów. A kotka mruczała tylko kojąco i cierpliwie
znosiła te mokre pieszczoty, w odróżnieniu od Baśki nie próbując jej przekonywać, że wina
leży wyłącznie po stronie Michała.
20
Bo Agnieszka uważała, że sama również coś zaniedbała. Przegapiła moment, w którym
zaczęli się od siebie oddalać. Nie wsparła Michała w trudnych chwilach i pozwoliła, by
zwątpił w jej uczucie. Początkowo miała nadzieję, że wszystko da się jeszcze naprawić, że
jedna naprawdę szczera rozmowa uzdrowi sytuację - bo przecież nie mógł uwierzyć w te
bzdury wyssane przez Sabinę z brudnego palca, kilka oszczerstw nie może zniszczyć
prawdziwej miłości - ale z każdym mijającym dniem utwierdzała się w przekonaniu, że ta
historia nie zakończy się happy endem. Michał zniknął! Po prostu zapadł się pod ziemię. Nie
odbierał telefonów i nie kontaktował się z nikim z ich wspólnych znajomych. Agnieszka
zaczęła podejrzewać najgorsze. Wreszcie zdesperowana wsiadła w samochód i pojechała do
jego rodziców aż pod Opole. I tu spotkała ją kolejna niezasłużona przykrość. Niedoszli
teściowie nie wpuścili jej nawet do domu. Odmówili podania jakichkolwiek informacji i
zażądali, by raz na zawsze zostawiła ich syna w spokoju. Zyskała tylko kolejny siniak na
duszy i wiedzę, że Michał jest cały i zdrowy, tylko już nie jej. Nie mogła pogodzić się faktem,
że nie ma już żadnej nadziei, że to już koniec...
Za to zniknięcie Sabiny obeszło Agnieszkę o wiele mniej. I tak nie miała ochoty jej
oglądać. Co innego Baśka. Wbiegała na górę przy każdej bytności u przyjaciółki i tarabaniła
do drzwi. Po tygodniu zaczęła się głośno zastanawiać, czy aby Sabiny za jej niegodne
postępki nie spotkała zasłużona kara. I czy ewentualnie nie powinny wezwać pogotowia albo
policji.
- Naprawdę myślisz, że mogło jej się coś stać? - zaniepokoiła się na serio Agnieszka.
- Niestety, to wydaje się prawdopodobne. Zastanów się dobrze, czy od tamtego
feralnego popołudnia widziałaś ją choć raz? - dopytywała się Baśka.
- Ani nie widziałam, ani nie słyszałam. I to jest dziwne, bo ona, jak wiesz, do cichutkich
nie należy. Albo ryczy telewizorem, albo tupie jakimiś drewniakami. Ostatnio byłam trochę
rozkojarzona, ale masz rację, ta martwa cisza jest niepokojąca. Nawet jeśli z wiadomych
względów stara się unikać hałasów, to coś za dobrze jej to wychodzi.
- Mam nadzieję, że to nie jest to, o czym myślę. Może tylko zasłabła i potrzebuje
pomocy. - Baśka zniżyła głos do szeptu, nie wiadomo dlaczego. - Powinnyśmy chyba pójść
na górę i poprosić, żeby dała jakiś znak życia. Dotychczas groziłam jej połamaniem gnatów,
więc wolała się nie odzywać. Ale może zmięknie, kiedy powiemy, że zaraz wzywamy policję
i pogotowie.
Prośby i groźby nie przyniosły żadnego skutku i przyjaciółki uznały, że trzeba zacząć
działać. Agnieszce przypomniało się, że w skrzynce z korkami widziała cały pęk kluczy.
Zaproponowała, żeby sprawdzić, czy któryś nie pasuje. Czwarty z rzędu dał się wsunąć do
zamka i niestety już tam pozostał. Nie dało się go ani przekręcić, ani wyjąć. Agnieszka
pobiegła do piwnicy po jakieś narzędzia, a Baśka nadal mocowała się z oporną materią.
- Nie chcę cię martwić - szepnęła do wracającej przyjaciółki - ale po pierwsze klucz
utknął na dobre, a po drugie coś tu brzydko pachnie.
- Sama nie wiem, może... - Agnieszka za przykładem Baśki przytknęła nos do szpary
tuż przy framudze.
- Dokładnie tak jak ten twój wstrętny kwiat... W doniczce go chyba sobie nie hoduje,
prawda?
- Pewnie, że nie - przytaknęła Agnieszka. - Ale to by znaczyło, że...
- Że nie ma na co dłużej czekać - podjęła decyzję Baśka. - Dzwoń po policję i
pogotowie.
O tym, co wydarzyło się później, dziewczyny wolały jak najszybciej zapomnieć.
Powody były co najmniej dwa. Przede wszystkim w mieszkaniu nie było żadnego trupa! O
tym jednak przekonały się dopiero po wyważeniu zamków, za które ktoś teraz powinien
zapłacić (dla świętego spokoju Agnieszka zgłosiła się na ochotnika, choć i tak nie miała
innego wyjścia). Ale naprawdę nieprzyjemnie zrobiło się dopiero, gdy policja po przepytaniu
21
sąsiadów ustaliła, że Sabina Boszko najzwyczajniej w świecie wyjechała do sanatorium.
Wiedzieli o tym wszyscy wokół i podejrzliwy sierżant zaczął się zastanawiać, dlaczego
Agnieszka miałaby należeć do wyjątków. A jeśli wiedziała, to klucz zaklinowany w zamku
jasno wskazywał na nieudolną jego zdaniem próbę włamania.
- Cholera! W życiu nie czułam się tak upokorzona! - wściekała się Baśka, kiedy
wreszcie zostały same. - Człowiek kieruje się odruchem serca, daje z siebie wszystko, a on
tak zwyczajnie próbował z nas zrobić złodziejki! I wiesz co?! - zawołała. - Martwej Sabinie
mogłam odpuścić grzechy, ale żywej nie daruję! - odgrażała się. - A z tym sanatorium to
jedna wielka bujda. Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Chyba że zaplanowała sobie
wszystko z zegarmistrzowską precyzją i wyjechała dokładnie wtedy, kiedy grunt zaczął jej się
palić pod nogami. Jeśli jednak liczy na przedawnienie, to się grubo myli! Już ja sobie z nią
porozmawiam, aż jej w pięty pójdzie! A ty co tak nagle zamilkłaś? - zaniepokoiła się o
przyjaciółkę.
- Bo ja już nie mam siły - rozkleiła się Agnieszka. - Po prostu nie daję już rady. Ciągle
coś i ani chwili spokoju...
Sabina wróciła dokładnie po trzech tygodniach i natychmiast pobiegła do sąsiadki, by
odebrać zdeponowane tam przez policję klucze i posłuchać najnowszych plotek. Potem,
zachowując najwyższe środki ostrożności, przemknęła do własnego mieszkania. Niepewna
przyjęcia, wolała przez jakiś czas siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. W tym celu zamieniła
ulubione drewniaki na miękkie kapcie i nawet nie próbowała włączać telewizora. Na początek
postanowiła podsłuchać, co dzieje się w obozie wroga, i przygotować się na ewentualną akcję
odwetową. Przyłożyła ucho do kratki wywietrznika, ale w mieszkaniu poniżej panowała
niczym niezmącona cisza. Tym akurat się nie przejęła, wcześniej czy później i tak dowie się
prawdy. Może wieczorem wpadnie z wizytą ta jej przyjaciółeczka i wtedy postara się
sprowokować obie panie do szczerości. Pozwoli, żeby odkryły jej obecność, i posłucha, co też
mają do powiedzenia na jej temat. Wiadomo, dobry wywiad to podstawa. Na razie jednak
postanowiła się odświeżyć po podróży. Nalała wodę do wanny i leżąc w pianie, zastanawiała
się, czy nie czas na kolejne zawieszenie broni. A jeśli tak, to kto pierwszy powinien
wyciągnąć rękę do zgody, starsi czy młodsi?
Agnieszka, wróciwszy z pracy późnym wieczorem, dojrzała na piętrze światło i
cichutko westchnęła. Nie była zdziwiona, raczej rozczarowana, że powrót Sabiny nastąpił,
zanim zdołała podnieść się po ostatnim ciosie i jako tako przygotować na kolejne przykre
niespodzianki. Oczywiście nie miała pewności, czy Sabina znowu spróbuje jakichś wrednych
sztuczek, ale skoro istniało ryzyko, nie mogła czuć się już bezpiecznie nawet we własnym
łóżku.
Mijał właśnie trzeci beznadziejnie ponury tydzień bez Michała, a ona wciąż nie mogła
się pogodzić z jego odejściem. Przepłakała pół nocy, dając upust nadmiarowi emocji, i rano
wstała z mocnym postanowieniem, że najlepiej będzie ograniczyć kontakty z sąsiadką do
niezbędnego minimum. Wystarczy zwykłe „dzień dobry”, gdyby spotkały się na korytarzu, i
tyle. Przy odrobinie szczęścia nie powinno to być takie trudne. Sabina też pewnie będzie
wolała trzymać się w cieniu. Przynajmniej dopóty, dopóki nie nabierze pewności siebie. Na
razie woli udawać niedostępną i oby taki stan rzeczy trwał jak najdłużej.
Sabina okropnie nie lubiła jasnych sytuacji. Jasnych, czyli takich, kiedy ktoś łapał ją za
rękę na gorącym uczynku. Wolała działać zakulisowo nie narażając się bezpośrednio. Taka
niewidzialna ręka w koronkowej rękawiczce. Zwykle aranżowała tylko jakąś sytuację,
pozwalając, by lawina toczyła się sama siłą rozpędu. Zderzenie czołowe, jakie zafundowała
Agnieszce, było w pewnym sensie wypadkiem przy pracy. Niedokładnie o to jej chodziło.
Chciała pozbyć się obojga, a wyszło, jak wyszło. Facet wprawdzie wyjechał, ale dziewucha
została. Do tego pogrążona w rozpaczy straciła wszelką motywację do działania, traktując
dom jak bezpieczny azyl. W tym stanie nie była niebezpieczna, lecz kiedy się ocknie i
22
wyciągnie odpowiednie wnioski, może zrobić się nieprzyjemna. A Sabinie wcale nie zależało
na otwartej wojnie. Jej życiową dewizą było wiele zyskać, nie tracąc niczego. Dlatego
postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wmówić Agnieszce, że co złego, to nie ona.
Agnieszka otworzyła drzwi i zdębiała. Prędzej diabła się spodziewała niż Sabiny.
Odkąd zamieszkały pod wspólnym dachem, starsza pani ani razu nie przekroczyła jej progu,
choć przekroczyła wszelkie granice przyzwoitości. I nagle, jakby nic się nie wydarzyło,
przychodzi sobie w gości. Z dobrotliwym uśmiechem na ustach i tacą ciastek w dłoniach. Nic
dziwnego, że Agnieszkę dosłownie zamurowało. Taka bezczelność po prostu nie mieściła jej
się w głowie.
- Dzień dobry! - przywitała się Sabina i nic sobie nie robiąc z chmurnej miny Agnieszki
oraz braku odzewu z jej strony, paplała jak nakręcona. - Nie wiem, czy przychodzę w porę,
ale właśnie upiekłam ciasteczka i pomyślałam, że wypada się przywitać i oczywiście
podziękować za pamięć i troskę. Dzisiaj zaczepił mnie nasz dzielnicowy i powiedział, że
panie bardzo się zaangażowały w akcję ratunkową. W dzisiejszych czasach mało kto myśli o
drugim człowieku i ja to doceniam, naprawdę... I gorąco przepraszam za kłopot! To całe
nieporozumienie wynikło z mojej winy.
Korzystając z faktu, że efekt zaskoczenia jeszcze nie minął, Sabina bez pytania wprosiła
się do środka i z talerzem kokosanek w dłoniach powędrowała prosto do salonu. Przysiadła na
brzeżku kanapy i dyskretnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Zaglądała już tu przez okno, ale
dopiero teraz miała okazję ocenić zmiany z bliska. Informacji nigdy za wiele.
Agnieszka stanęła nad nią jak kat nad złą duszą, zastanawiając się gorączkowo, czy
powinna ją wyrzucić z mieszkania siłą, czy może zacisnąć zęby i poczekać, aż sama wyjdzie.
Dość napiętą atmosferę rozładowała Matylda, witając się czule z dobrą znajomą i ufnie
sadowiąc się na jej kolanach. Siłą rzeczy wizyta musiała potrwać dłużej, bo nie wypadało
zwalać kotki na podłogę. Z Agnieszki też jakby zeszło napięcie. Wprawdzie nie zachowywała
się jak wzorowa gospodyni, ale przynajmniej starała się grzecznie słuchać. Sabina, niezrażona
dość chłodnym przyjęciem, opowiedziała ze szczegółami o swoim pobycie w sanatorium.
Mimochodem zauważyła, że Agnieszka wygląda jakoś blado. Zdiagnozowała u niej
przepracowanie i zaleciła choćby krótki urlop, najlepiej nad morzem. Na taką bezczelność
Agnieszka zagotowała się wewnętrznie i już miała wykrzyczeć kobiecie prosto w twarz, co
jest przyczyną jej bladości, ale nie zdążyła. Staruszka zerwała się miejsca, podziękowała za
gościnę i wybiegła ratować zupę, którą podobno zostawiła na gazie.
Agnieszka nie bardzo wiedziała, jak oceniać tę wizytę. Czy był to przełom w ich
wzajemnych relacjach, czy - co było bardziej prawdopodobne - zwykłe mydlenie oczu.
Sabina była nieprzewidywalna. Ale Agnieszka nie mogła wykluczyć, że wreszcie coś do niej
dotarło. Ludzie się przecież zmieniają, wyciągają wnioski z własnych błędów, a ich poglądy z
czasem ewoluują. A Sabina miała chyba dość czasu, żeby zrozumieć, że nikt tu nie dybie na
jej życie czy mienie. I może w końcu ruszyły ją wyrzuty sumienia?
Agnieszka sama nie była w stanie rozwikłać zagadki tej metamorfozy. Wsiadła więc w
samochód i pojechała prosto do Baśki.
- Nie uwierzysz, kto mnie dzisiaj odwiedził! - zawołała już od progu. - Kompletny szok!
Otwieram drzwi i kogo widzę?! Zgadnij!
Baśka jakoś automatycznie pomyślała o Michale. Tego tylko brakowało, żeby ten drań
wrócił i znowu zaczął bruździć.
- Hm - mruknęła, by zyskać na czasie. Zastanawiała się w panice, czy rewelacje, jakie
zdobyła na jego temat, powinna ogłosić już teraz, czy lepiej poczekać, aż przyjaciółka
mocniej stanie na nogach. Chociaż na złe wiadomości nigdy nie ma dobrej pory. - Pojęcia nie
mam - powiedziała w końcu ostrożnie.
- Sabina!
- Oooo! - zdziwiła się.
23
- I co ty na to? - zapytała Agnieszka, kiedy opowiedziała już przyjaciółce szczegóły
popołudniowej wizyty.
- Ale nie przeprosiła? - upewniła się Baśka.
- Udawała, że nie ma tematu...
- No właśnie. Niby trzy tygodnie to sporo, żeby przemyśleć sobie pewne sprawy, ale
równie dobrze mogła wykorzystać ten czas na obmyślenie kolejnej podłej intrygi. Sama nie
wiem, co o tym sądzić - zastanawiała się Baśka głośno. - Na początek radzę wyrzucić ciastka,
bo jeszcze mogą komuś zaszkodzić.
- Masz rację - zgodziła się z przyjaciółką Agnieszka, zadowolona, że jeszcze nie
zdążyła skosztować tych specjałów.
Słowa: „Nie ufajcie Grekom, którzy przynoszą dary”, pasowały do tej sytuacji jak ulał.
Jeśli kelnerzy potrafią napluć do zupy nielubianych klientów, to czemu starsza pani nie
miałaby odmówić sobie podobnej przyjemności.
*
Żeby mogło być lepiej, najpierw musi być gorzej.
Agnieszka była pewna, że najgorsze ma już dawno za sobą. Stoczyła się na samo dno
rozpaczy i teraz bardzo powoli wracała do jako takiej równowagi psychicznej. Przynajmniej
tak jej się wydawało do momentu, kiedy posypała się totalnie. I to gdzie! W pracy!
Zafundowała wszystkim wspaniały pokaz histerii, a krytyczną sytuację opanowały dopiero
posiłki sprowadzone z zewnątrz.
W małych firmach nie ma tajemnic. Mimo że Agnieszka nie zwierzała się nikomu, o
rozpadzie jej związku wiedzieli wszyscy. Jedni współczuli, inni obgadywali ją po kątach, ale
nikt nie odważył się poruszyć drażliwego tematu w obecności jej samej. Okres ochronny
trwał kilka tygodni i Agnieszka żyła w złudnym przeświadczeniu, że jej problemy są
wyłącznie jej problemami. Nie żeby się czegoś wstydziła. Tylko czuła, że jeszcze nie potrafi o
tym rozmawiać bez emocji. I sprawdziło się niestety. Wystarczyło kilka głupich złośliwości
ze strony Gośki, żeby totalnie straciła nad sobą panowanie. Najpierw zrobiła przedstawienie
w bufecie, potem zamknęła się w toalecie na pierwszym piętrze i kategorycznie odmówiła
wyjścia.
- I co teraz? - zapytał Kornel, kiedy wszelkie formy perswazji zawiodły.
- Może powinniśmy zostawić ją samą? - rzuciła pomysł Sylwia. - Jak się uspokoi, to
sama wyjdzie.
- A jak sobie coś zrobi?
- Po jaką cholerę jej mówiłaś?! - zaatakował Smętek główną winowajczynię. - Chciałaś
namieszać, to namieszałaś. Teraz rób sobie, co chcesz. Przepraszaj, błagaj, wzywaj
pogotowie, ale masz ją stamtąd wyciągnąć! A reszta do roboty! - wydał polecenie służbowe. -
Nic tu po was.
Gośka i bez reprymendy od szefa czuła się podle. Wiedziała, że tym razem przegięła i
to zdrowo. Sprowokowała sytuację, której skutków nie potrafiła przewidzieć. Chciała
zobaczyć minę Agnieszki, kiedy jej powie, że widziała Michała z inną kobietą, i... zobaczyła.
Co z tego, że żałowała, skoro nieopatrznie rzuconych słów nie dało się już cofnąć. Zdawała
sobie sprawę, że w tej sytuacji zwykłe przeprosiny nie wystarczą. Ale cóż ponadto mogła
powiedzieć? Że nie chciała zrobić jej przykrości? Tylko kto w to uwierzy? Zresztą nigdy
specjalnie za sobą nie przepadały, a po tym, co zaszło, to już w ogóle... Jeśli ktoś tu może coś
zdziałać, to chyba tylko ta jej przyjaciółka.
- Ma ktoś telefon do Baśki? No, wiecie, tej przyjaciółki Agnieszki - zapytała
współpracowników.
Numeru nikt nie miał, ale na szczęście Kornelowi się przypomniało, że Baśka prowadzi
gabinet stomatologiczny gdzieś na Krzykach. Gośka poszukała w Internecie i znalazła.
24
Baśka jak zwykle stanęła na wysokości zadania. Poprosiła wspólniczkę o pilne
zastępstwo, wsiadła w taksówkę i przyjechała.
- Dobrze, że jesteś! - zawołała na jej widok Gośka, szczęśliwa, że ktoś inny posprząta
bałagan, którego narobiła. - Sytuacja bez zmian - złożyła meldunek z pierwszej linii frontu. -
Od dwóch godzin siedzi w łazience i z nikim nie chce rozmawiać. Może ciebie posłucha, bo
nam już zabrakło argumentów. Zresztą ona wcale nie słucha. Jak ktoś się zbliża, to zaraz
spuszcza wodę, że niby zajęte...
- Rozumiem. A możesz mi powiedzieć tak ze szczegółami, co się właściwie stało? Bo
chyba nie wlazła tam bez żadnej przyczyny?
- Ze szczegółami... - powtórzyła Gośka jak echo, zastanawiając się przy tym
gorączkowo, jak tu ukryć swój niechlubny udział w całym incydencie.
- W zasadzie to niewiele. Ktoś tam wspomniał, że widział tego jej Michała z jakąś
laską, i wystarczyło. Wybiegła z rykiem z bufetu i zabarykadowała się w łazience. O tam! -
Pokazała palcem. - Naprawdę solidne drzwi z zasuwą od środka. Od zewnątrz nie da się
otworzyć. Jak jej stamtąd nie wyciągniesz, to... sama rozumiesz...
- Aga, jesteś tam? - zapytała Baśka.
Za odpowiedź musiał jej wystarczyć szum wody.
- O nie, tak to my nie będziemy rozmawiać! - zdenerwowała się. - Wyłaź, ale już!
- Nie wyjdę! Idź sobie!
- Pewnie! Po to tylko przyjechałam, żeby się przywitać i zaraz wracać! Przestań się
wygłupiać. Swoje już odsiedziałaś, więc wyłaź i jedziemy do domu.
- Nie! I zostaw mnie w spokoju!
- I co ci to da? Chcesz tu siedzieć do nocy czy jeszcze dłużej? Aż wszyscy sobie pójdą,
tak?
- Może...
- Jeśli chcesz wiedzieć, to tu i tak nikogo nie ma. Słowo daję! - Baśka odwróciła się i
kategorycznym gestem nakazała gapiom przyspieszony odwrót. - Smętek zarządził zebranie
nadzwyczajne i teraz wszyscy siedzą w biurze i debatują, jak cię stąd wyciągnąć, gdyby moja
misja się nie powiodła.
Ostatni argument przeważył i Agnieszka ostrożnie wyjrzała na korytarz. A skoro droga
ucieczki była wolna, skorzystała z niej skwapliwie. Zadyszana Baśka dogoniła ją dopiero na
parkingu.
- Dobra, koniec zabawy w kotka i myszkę! Dawaj kluczyki, ja prowadzę! A ty weź
chusteczkę i wytrzyj twarz, bo ci się tusz rozmazał. Wyglądasz jak jakieś zombi.
Agnieszka nie protestowała. Sama wiedziała, że w tym stanie nie powinna prowadzić.
Wprawdzie emocje zdążyły już nieco opaść, ale dla odmiany zaczęła ją ogarniać jakaś dziwna
apatia. Przez całą drogę milczała, a i w domu nie była przesadnie rozmowna.
- Lepiej ci już?
- Uhm.
- No, nie wiem. - Baśka pokręciła głową. - Jak ty jesteś taka cichutka, to ja się dopiero
zaczynam denerwować. Takie duszenie w środku do niczego dobrego nie prowadzi. Człowiek
się musi wygadać, tak jest skonstruowany. Wyrzucić truciznę na zewnątrz...
- A potem to tylko w łeb sobie palnąć - dokończyła Agnieszka, wpędzając przyjaciółkę
w coraz większy niepokój, choć chodziło jej tylko o to, że przesadziła z uzewnętrznianiem
uczuć.
Zrobiła z siebie dzisiaj totalną kretynkę i sama myśl o tym, że będzie musiała kiedyś
pójść do biura i spojrzeć znajomym w oczy, była dla niej nie do zniesienia. Teraz, kiedy
analizowała całą sytuację prawie na zimno, nie mogła uwierzyć, że tak się zachowała. Wpadła
w tę histerię właściwie bez powodu. I nie chodzi o Michała, tylko o to, że emocje wymknęły
jej się spod kontroli. Wiedziała przecież, że Gośka chce wbić jej szpilę, i nie zamierzała dać
25
jej tej satysfakcji. Próbowała zrobić dobrą minę do złej gry i udać, że to, z kim spotyka się
Michał, nic a nic ją nie obchodzi. Że ten rozdział został już dawno zamknięty. Chciała
wierzyć, że lak było naprawdę. A tu, proszę, wystarczył jeden cios w czułe miejsce, żeby
kompletnie się posypała. Normalny człowiek tak się nie zachowuje. Czyli najwyraźniej jej
psychika pozostawia wiele do życzenia. Dobrze chociaż, że zdaje sobie sprawę z tego, jaka
jest żałosna.
- Chyba powinnam się leczyć, nie uważasz? - stwierdziła głośno.
- Leczyć z czego?
- Z histerii. Dałam dzisiaj taki pokaz, że nie będę mogła nikomu spojrzeć w oczy.
Powinnam chyba wziąć długi urlop albo jeszcze lepiej od razu zmienić pracę!
- Lepiej dla kogo?
- Dla wszystkich. Nikt nie zechce pracować z wariatką.
- I tu się mylisz. Wszyscy będą udawać, że nic się nie stało, bo czują się winni
zaistniałej sytuacji. Przez jakiś czas będziesz na etacie świętej krowy, takiej, co to wiele się
wybacza, ale i to minie. Wiem, co mówię.
- To nie znasz Gośki - miała wątpliwości Agnieszka.
- To jej sprawka, tak? - domyśliła się Baśka. - Tak mi się właśnie wydawało, że coś
kręci. Co ona ci takiego nagadała? - Przyjaciółka chciała delikatnie wybadać sytuację.
- Całą prawdę o mnie i Michale. Że mnie zostawił dla innej i że wkrótce biorą ślub.
Widziała Michała z jakąś ładną Mulatką. Podobno trzymali się za ręce i wyglądali na bardzo
zakochanych - wyrzuciła z siebie Agnieszka.
- Tylko tyle?!
- Tylko?! - W sposobie, w jaki to powiedziała Baśka, było coś, co natychmiast zwróciło
uwagę Agnieszki. - Ale ty wiesz więcej, prawda?! - zapytała wprost. - Wiesz, nie udawaj,
widzę to po twoich oczach.
- Niedawno się dowiedziałam, ale nie wiem, czy to jest...
- Odpowiednia chwila? - dokończyła za nią Agnieszka. - Bez obaw, wypłakałam już
dzisiaj wszystkie łzy i teraz jestem spokojna jak nigdy. Będę umiała przyjąć każdą prawdę,
nawet najgorszą. Czyli ta Mulatka nie jest wymysłem Gośki.
- Bo widzisz, jedna moja znajoma była w Brukseli w tym samym czasie co Michał i
często go widywała w towarzystwie... - zaczęła ostrożnie.
Prawda była dość brutalna i Baśka jednak wolała nie dobijać przyjaciółki szczegółami.
W każdym razie Sabina do rozpadu tego związku nawet nie przyłożyła ręki. Dała tylko
Michałowi wygodny pretekst do zerwania zaręczyn. Wszystko zaczęło się o wiele wcześniej,
w Brukseli. Michał poznał tam świetnie ustawioną dziewczynę i postanowił zrobić karierę
przez łóżko. I w tych nowych atrakcyjnych planach nie było już miejsca dla Agnieszki.
*
Działalność Sabiny można było spokojnie przyrównać do aktywności wulkanu.
Potrafiła całymi tygodniami trwać w pozornym uśpieniu, by wybuchnąć w najmniej
oczekiwanym momencie. Tak że Agnieszka, nie znając dnia ani godziny, żyła w ciągłej
niepewności, co jej przyniesie kolejny ranek.
Przez ostatni tydzień wulkan znajdował się w fazie nieustannej erupcji. Widocznie
starsza pani przywiązywała wagę do dat, a właśnie zbliżało się kilka ważnych rocznic.
Niedawno minął rok od dnia, w którym spotkały się po raz pierwszy u notariusza, i tej
rocznicy Sabina po prostu nie mogła przegapić. Dała swojej współlokatorce popalić że hej.
Ale był to dopiero początek. Agnieszka z dużym prawdopodobieństwem mogła oczekiwać
nieprzyjemnych niespodzianek z okazji pierwszej wizyty na Sławińskiej, przeprowadzki,
parapetówki i diabli wiedzą czego jeszcze.
1 Maja Kotarska Ostrożnie z marzeniami Prószyński i S-ka 2012 Na pogrzebie zięcia Sabina Boszko zachowywała się godnie i dystyngowanie. Stała wyprostowana, błądząc spojrzeniem gdzieś ponad głowami niewielkiej grupki żałobników. Na jej twarzy malowała się zaduma przyprawiona odrobiną smutku. Poza jak najbardziej stosowna do okoliczności. Odprowadzała w ostatnią drogę człowieka, który nigdy nie był jej bliski, a po śmierci jedynej córki stał się kimś więcej niż obcym - stał się wrogiem. I kiedy tak spoglądała z góry na zamkniętą już trumnę, była skłonna wybaczyć nieboszczykowi wiele, ale nie wszystko. Trudno jej było pogodzić się z faktem, że trwająca od lat wojna domowa wygasła tak niespodzianie. Kilka spraw pozostało niedokończonych, kilka sporów nierozstrzygniętych. Na otarcie łez pozostała jej tylko satysfakcja, że nie dała się draniowi wpędzić do grobu. To nie jej grano „Marsza żałobnego”, nie jej... * Sabina Boszko stała w oknie i zza niedokładnie zaciągniętej firanki obserwowała poczynania wroga. No, proszę, co za maniery, pomyślała. Ledwo wstało słoneczko, a ta wstrętna dziewucha już tu jest i węszy. Pewnie się nie mogła doczekać, żeby zobaczyć na własne oczy, co też ukochany wujaszek zostawił jej w spadku. Kompletny brak manier i zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Taka to wyrwie nieboszczykowi poduszkę spod głowy, zanim zwłoki zdążą ostygnąć. Ale czego można się spodziewać po krewnej Tadeusza? - Jedna krew, jedna zaraza, tfu! - prychnęła gniewnie. - Ty też jesteś na tej liście - poinformowała szarą kotkę kręcącą się po kuchni. - Jesteś jedyną rzeczą, którą ta Agnieszka jakaśtam dostała w całości. Teraz ma pół domu, pół sadu, pół trawnika i całą kotkę. Ale nic się nie martw, kochana, pani nie pozwoli cię skrzywdzić. Nie z takimi dawałyśmy sobie radę, co, Matylda? - Sabina wzięła kotkę na ręce i powędrowała do kolejnego okna, bo obserwowany obiekt na moment zniknął jej z oczu. Dziewczyna najwyraźniej gdzieś się spieszyła, bo jej wizyta na Sławińskiej trwała najwyżej dziesięć minut. Pokręciła się jeszcze trochę po sadzie, ponownie zadzwoniła do drzwi wejściowych i nie doczekawszy się odzewu, wsiadła do samochodu i odjechała. Sabina nie miała wątpliwości, że wróci, może nawet dzisiaj, dlatego bez zwłoki zabrała się do realizacji swojego najnowszego pomysłu. Postanowiła obrzydzić tej przybłędzie pierwsze chwile w nowym domu. Kolejne oczywiście też, ale nic na siłę. Najpierw należało rozpracować wroga, poznać jego słabe strony i wszelkimi dostępnymi środkami zmusić do odwrotu. Wyjęła z puszki po herbacie pęk kluczy, które znalazły się w jej posiadaniu już dawno i nie całkiem legalnie, i zeszła na parter. W dawno niewietrzonym wnętrzu panowały upał i zaduch, co niezwykle ją ucieszyło. Do pełni szczęścia brakowało jej jeszcze rozkładających się zwłok, ale tym deficytowym towarem niestety nie dysponowała. Postawiła więc na cuchnące naftaliną kulki na mole i stare szmaty przesycone stęchlizną. Na dzień dobry powinno wystarczyć, a potem się pomyśli, zdecydowała, kierując się prosto do piwnicy będącej prawdziwą kopalnią rzeczy, które już dawno powinny skończyć swój żywot w śmietniku, ale z jakichś powodów ktoś się nad nimi ulitował. Starsza pani starannie przeczesała wszystkie pomieszczenia, szczególnie te użytkowane przez zięcia, i po niespełna godzinie mogła ogłosić koniec poszukiwań. Sporo czasu zajęło jej
2 przetransportowanie tego wszystkiego na górę i wkomponowanie w wystrój mieszkania, ale z efektu końcowego była bardzo zadowolona. Na pierwszy rzut oka w pomieszczeniu niewiele się zmieniło. Stary dywan z nowym zamieniły się miejscami, wróciła lampa z płóciennym abażurem, a w szafie zawisło wyliniałe futro i kilka od dawna już niemodnych sztuk odzieży. Ale najbardziej śmierdziała stara spleśniała kołdra, dla niepoznaki przebrana w czyściutką powłoczkę. Sabina była już gotowa do wyjścia, kiedy przyszła jej do głowy jeszcze jedna świetna myśl. Z wnęki przy schodach zabrała używaną kocią kuwetę i umieściła pod kuchennym stołem. - Kuweta zostaje, ale jeszcze dzisiaj kupię ci nową - powiedziała do Matyldy nieśmiało obwąchującej swoją własność. - Ale nie krępuj się, kochana, jeszcze raz możesz skorzystać - zachęciła. - Bardzo ładnie - pochwaliła kotkę. - Pamiętaj, że walczymy o większą przestrzeń życiową i jeśli każda z nas stanie na wysokości zadania, ten dom będzie nasz i tylko nasz! * Michał zadzwonił tuż przed północą. Przeprosił za późną porę, ale nie mógł wcześniej ze względu na obowiązki służbowe. Agnieszka westchnęła. Tak właśnie wyglądały ich kontakty przez ostatnie miesiące. Czułe słówka szeptane do słuchawki i najwyżej jeden wspólnie spędzony weekend w miesiącu. Powinna się już do tego przyzwyczaić, ale ostatnio złapała się na myśli, że coraz trudniej jej znieść samotność. Szczególnie teraz, kiedy zwaliło się jej na głowę tyle spraw. Pocieszenie, że dziewczyny marynarzy widują swoich chłopców jeszcze rzadziej, nie na wiele się zdało. Pozostało jej tylko zacisnąć zęby i jakoś wytrzymać tych kilka ostatnich miesięcy rozłąki. - Oho! Ktoś jest dzisiaj w kiepskim humorze! - Michał doskonale wyczuł nastrój Agnieszki. - Powiesz mi, co się stało, czy mam zgadywać? - Byłam obejrzeć ten dom... - I co, jak to wygląda? - Michał nie potrafił powstrzymać ciekawości. Wizja lokalna miała zdecydować, czy w ogóle warto zawracać sobie głowę tym całym spadkiem. Testament testamentem, ale rzeczywistość mogła wyglądać całkiem inaczej. Jeśli ten niesympatyczny wujek podarował Agnieszce jakąś ruderę na peryferiach, to gra nie była warta świeczki. - Dom stoi? - Stoi, stoi - potwierdziła. - Entuzjazmem to ty jakoś nie tryskasz. Jest aż tak źle? - Nie o to chodzi. Dom jest w porządku, zaraz wyślę ci fotki, to sam ocenisz. Martwi mnie co innego. Chyba nie najlepiej zaczęłam znajomość z sąsiadką. Wiesz, z tą staruszką, która mieszka na górze. - Mam nadzieję, że nie witałaś się z nią po staropolsku - chlebem i solą? Mam oczywiście na myśli chleb twojego wypieku. - Michał delikatnie wypomniał jej jeden z nieudanych eksperymentów kulinarnych. Agnieszka usiadła na łóżku, stanowczym ruchem odrzucając na bok kołdrę. - Michał, ty sobie żartujesz, a ja mówię poważnie. Naprawdę się starałam i nie wiem, dlaczego mi nie wyszło. Ona mnie nie lubi, to pewne. A przez kota to o mało nie dostałam zawału... Agnieszka była tego dnia na Sławińskiej dwukrotnie i za każdym razem miała wrażenie, że wkracza na cudzy teren. Po raz pierwszy wybrała się tam rano, jeszcze przed pracą. Zależało jej, żeby wizyta wypadła naturalnie i niezobowiązująco. Z Sabiną Boszko spotkała się już u notariusza, ale wtedy nie udało im się zamienić nawet słowa. Teraz zamierzała naprawić to niedociągnięcie: wpaść z króciutką wizytą, przedstawić się starszej pani oficjalnie i zapowiedzieć, że następnym razem pojawi się na dłużej. Ale już na samym wstępie Agnieszkę opanowała jakaś dziwna trema. Zaparkowała samochód na granicy między
3 posesjami i dwukrotnie przemierzyła całą długość ulicy, zanim zdecydowała się otworzyć furtkę oznaczoną numerem siedemnastym. Dom jak dom, niczym specjalnym się nie wyróżniał. Piętrowy, koloru brudnej żółci, kryty czerwoną dachówką. Ani ładniejszy, ani brzydszy od innych. Z leciutkim rozczarowaniem stwierdziła nawet, że na razie nie poczuła do niego jakiejś szczególnej sympatii. Żadnego radosnego piknięcia w sercu, przekonania, że oto znalazła swoje miejsce na ziemi, i takich tam sentymentalnych głupot, jakby powiedział Michał. Nadal była tu raczej gościem, który zjawia się bez zapowiedzi, a nie pełnoprawną właścicielką domu z ogrodem. Współwłaścicielką, poprawiła się w myślach. Cyknęła komórką kilka fotek dla Michała, obeszła budynek dookoła i trochę zamarudziła na schodach. Wyjęła z reklamówki skromne prezenty dla tutejszych mieszkanek: bombonierkę dla pani Sabiny oraz paczkę whiskasa dla kotki Matyldy - i łokciem nacisnęła guzik dzwonka. Odczekała cierpliwie kilka minut, dając staruszce czas na pokonanie schodów, i zadzwoniła ponownie, ale jakoś tak bez przekonania. Kiedy i trzecia próba nie przyniosła rezultatu, dała za wygraną. Widocznie nikogo nie zastała. Wcześniej była przekonana, że widziała czyjąś twarz w oknie na piętrze, ale może jej się tylko wydawało. Popołudniowa wizyta to już była totalna katastrofa, o której Agnieszka wolałaby jak najszybciej zapomnieć. A tak się do niej przygotowywała. Ułożyła sobie nawet całą mowę powitalną, ale na widok zaciętej twarzy staruszki straciła cały animusz. Może gdyby odeszła zaraz po tym, jak starsza pani pomyliła ją z akwizytorką, zatrzaskując jej drzwi przed nosem, zyskałaby kolejną szansę. A tak, szkoda gadać! Ponownie nacisnęła dzwonek i została tak z wyciągniętą ręką, zaskoczona faktem, że tym razem drzwi otworzyły się błyskawicznie. Wykazała się jednak refleksem i uprzedzając atak, szybko wyjaśniła nieporozumienie, dokonując wyczerpującej autoprezentacji. Na koniec w celu przełamania lodów wręczyła staruszce skromny prezent. - Nie wiedziałam, jakie pani lubi, więc wybrałam wielosmakowe... - Nie jadam kociej karmy! - odpowiedziała Sabina Boszko z godnością. - Whiskas oczywiście dla kota, ale oddaję w pani ręce. A dla pani mam czekoladki od Wedla, tylko mi się pudełka pomyliły - usprawiedliwiła się, zastanawiając się, czy starsza pani ma chociaż odrobinę poczucia humoru. Jakoś na to nie wyglądało. - A gdzie kot? - zapytała Agnieszka, żeby jakoś podtrzymać rozmowę. - Jaki kot? - Kotka wujka, Matylda. Notariusz mówił, że pani się nią opiekuje... - Ciekawe, bo mnie nic takiego nie powiedział - zdziwiła się Sabina. - Zresztą i tak wyjeżdżałam. - Jak to pani wyjeżdżała? - zapytała Agnieszka drewnianym głosem. - Przecież ona nie mogła zostać sama... - jęknęła. Od śmierci wujka minęło już tyle czasu. Jeśli kotka została w ogrodzie, to mogła mieć jakieś szanse, ale jeśli siedziała zamknięta w mieszkaniu, to... Poraziła ją myśl, że przez karygodny brak wyobraźni wszystkich zainteresowanych żywa istota została skazana na śmierć głodową. Powinna przyjechać tu zaraz pierwszego dnia, sprawdzić, zaopiekować się... - Kici, kici! - zawołała desperacko, nasłuchując choćby najcichszego pisku, szelestu, jednym słowem jakiegokolwiek znaku życia. Zamiast tego coś miękkiego i puchatego energicznie otarło jej się o nogi. - Matylda?! - zawołała z radosnym niedowierzaniem. Przykucnęła przy cudownie ocalonej kotce i obejrzała ją ze wszystkich stron, nie szczędząc jej przy tym pieszczot i ciepłych słów. - Czy to na pewno Matylda? Pytanie, tym razem skierowane do człowieka, zawisło w powietrzu, bo Sabina gdzieś się zdematerializowała. Widocznie uznała rozmowę za skończoną i wróciła do siebie.
4 Drzwi stały otworem, więc Agnieszka poczuła się zaproszona. Wzięła Matyldę na ręce i ruszyła na zwiedzanie domu. Zaraz za progiem natknęła się na trzy pełne kocie miski i wszystko stało się jasne. A może jeszcze bardziej zawikłane? * Agnieszka Starzyk siedziała w kawiarni nad rozpuszczoną porcją lodów i myślała tak intensywnie, że od tego myślenia rozbolała ją głowa. Baśka dzwoniła, że spóźni się jakiś kwadrans, i to było dokładnie dwa kwadranse temu. Ale to nie był jej największy problem. Od kilku dni gryzła się sprawą spadku i potrzebowała porady kogoś, kto będzie w stanie spojrzeć na problem z dystansem. Przyjąć czy odrzucić? Oto jest pytanie! Słuchać ostrzeżeń matki, opartych wyłącznie na intuicji, czy racjonalnych argumentów narzeczonego? - Nie śpij, bo cię ukradną! - zawołała Baśka, meldując się przy stoliku. - Sorry za spóźnienie, ale miałam dziś sporo pacjentów, a potem korki, korki i jeszcze raz korki - usprawiedliwiła się. - Lody ci nie smakują? - Nawet nie wiem - westchnęła Agnieszka. Odruchowo zamieszała łyżeczką zawartość pucharka i odstawiła go na bok. - Martwisz mnie, dziewczyno. Fortuna się do ciebie uśmiechnęła, a ty zamiast skakać z radości, siedzisz z ponurą miną, jakby rozbolały cię zęby. Jeśli to rzeczywiście zęby, to zapraszam do gabinetu - zażartowała, próbując rozruszać przyjaciółkę. - Bo ja wciąż nie wiem, czy ta fortuna się do mnie uśmiecha, czy tylko ostrzegawczo szczerzy zęby - podjęła temat Agnieszka. - Mama i Michał mają na ten temat odmienne zdania, a ja wciąż nie mam żadnego. Czas leci, wszyscy oczekują, że podejmę w końcu jakąś decyzję, ale mam coraz większy mętlik w głowie. Jeśli mi czegoś nie doradzisz, to zwyczajnie rzucę monetą i będzie po sprawie. - Albo i nie - stwierdziła Baśka. - Do monety w razie czego nie będziesz mogła mieć pretensji, a do przyjaciółki pewnie tak, ale podejmę to ryzyko. Coś jest nie tak z tym spadkiem? - Mama ma złe przeczucia - zaczęła Agnieszka ostrożnie. - Bo widzisz, żeby coś z tego zrozumieć, musisz najpierw poznać nasze skomplikowane relacje rodzinne. O wujku i testamencie już wiesz. Ten wujek, Tadeusz Daszycki, był przyrodnim bratem mojej mamy. Mieli tego samego ojca, ale wychowywali się oddzielnie i - jak to zwykle bywa w takich wypadkach - nie pałali do siebie sympatią. To znaczy Tadeusz nie pałał, bo mama mi mówiła, że nawet swego czasu próbowała się z nim zaprzyjaźnić, lecz nic z tego nie wyszło. Jeśli Tadeusz darzył mamę jakimś uczuciem, to była to czysta nienawiść. Winił ją za rozpad związku swoich rodziców, za to, że musiał się dzielić ojcowską miłością, i to nierówno, bo przecież ona miała ojca na co dzień, a on tylko od święta. Jednym słowem za wszystko. A na wspólnych spacerach z tatusiem nie szczędził przyrodniej siostrze wyzwisk i kuksańców. W miarę dorastania oddalali się od siebie coraz bardziej, a po śmierci mojego dziadka całkiem zerwali kontakty. Wujek wyjechał i nie dał nawet znaku życia. Aż do teraz. Jeśli zawiadomienie o śmierci w ogóle można tak nazwać. Ja nie miałam okazji go poznać. Wątpiłam nawet, czy wie o moim istnieniu, a tu nagle dowiaduję się, że zapisał mi spadek! Całkowity szok! I to nie jakieś rodzinne pamiątki, gromadzone przez kilka pokoleń Daszyckich, tylko coś, co ma sporą wartość materialną. Dostałam mieszkanie wujka z całym wyposażeniem i z kotem na dokładkę. Wyobrażasz sobie?! - Wyobrażam - potwierdziła Baśka. - Właściwie to pół domu... - Pół bliźniaka - podpowiedziała Baśka. - Nie, bo to jest stary dom, jeszcze poniemiecki. Na górze mieszka teściowa wujka, a dół... dół może być mój. Tylko...
5 - Tylko co? - podchwyciła Baśka od dłuższej chwili próbująca dociec, gdzie jest pies pogrzebany, bo na razie wszystko wyglądało aż za dobrze. - Mama mówi, że ludzie aż tak się nie zmieniają. Nie wierzy w dobre intencje wujka i straszy mnie, że kryje się za tym jakiś perfidny podstęp. No, wiesz, jakieś monstrualne długi czy inne cholerstwo. Taka pułapka na głupiutkie chytre myszki: mały zysk, wielka strata. Słyszy się sporo o takich sprawach, więc zaczęłam się zastanawiać, co będzie, jeśli ma rację. - A co na to Michał? - Michała nigdy nie ma, jak jest potrzebny! Co mi po jego światłych radach, jeśli nawet nie wiem, od którego końca się do tego zabrać! - rozżaliła się Agnieszka. - Jemu się wydaje, że to wszystko jest takie proste, że wystarczy zapukać do właściwych drzwi i poprosić o wydanie opinii. Złe przeczucia mamy to dla niego żaden argument. Mam się postarać o opinię biegłych i wyłącznie na tej podstawie podjąć decyzję. A jeśli wszystko będzie w porządku, potem muszę się tylko zastanowić, czy chcę tam zamieszkać z Michałem, czy nie. Ech... - westchnęła żałośnie. - A nie chcesz? - zdziwiła się Baśka. Wprawdzie nie podzielała zachwytów przyjaciółki nad wybrankiem jej serca, ale miała pięć długich lat na to, żeby pogodzić się z myślą, że drogi tych dwojga kiedyś zejdą się na zawsze. - Oczywiście, że chcę! - potwierdziła Agnieszka. - Tylko czemu to wszystko jest takie skomplikowane? - westchnęła ponownie. - Czemu jak normalna kobieta nie mogę mieć chłopaka na co dzień, a nie tylko od wielkiego święta? Mieć z kim pójść do kina, na imprezę czy choćby do notariusza jak teraz. Z Michałem u boku czułabym się o wiele pewniej, a zamiast tego czekam na niego jak na rzadkiego gościa, który i tak może w ostatniej chwili zadzwonić i odwołać wizytę. Bo ktoś tam w Brukseli nie będzie mógł się bez niego obejść. A ja mogę? Dobrze, że chociaż mam ciebie, bo nie miałabym do kogo ust otworzyć. - Nie przesadzaj, nie jest aż tak źle. - Ale dobrze też nie - upierała się przy swoim Agnieszka. - Sama jednak przyznasz, że najgorsze masz już za sobą. Teraz to już poleci z górki. No bo co to jest pięć miesięcy! Jak się zajmiesz urządzaniem waszego przyszłego gniazdka, to nawet nie zauważysz, jak ten czas minie. A potem, jak to mówią, będziecie żyli długo i szczęśliwie... - Czyli radzisz mi przyjąć spadek? - upewniła się Agnieszka. - Radzę ci to samo co Michał. Zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję, sprawdź wszystko pięć razy. I nie zabieraj się do tego sama, tylko wynajmij jakiegoś fachowca. Lepiej zapłacić i mieć pewność, że wszystko jest w porządku, niż potem żałować. Sama nie znam nikogo odpowiedniego, ale popytam znajomych i jakby co, dam ci znać. * Dopiero gdy opadły emocje związane z przyjęciem spadku, do Agnieszki dotarło, że ma się z czego cieszyć. Została właścicielką domu z ogrodem! Nie był to wprawdzie mały biały domek, o jakim marzyła od dawna, ale na początek powinien wystarczyć. Odczuwała dumę, że jej wkład w nowe życie jest całkiem pokaźny. Mogła spokojnie zacząć wić gniazdko i czekać, aż narzeczony wróci z zagranicznych wojaży. Ślub mogliby wziąć na Wielkanoc... Dalej plany Agnieszki nie sięgały. Zresztą po co miała zaprzątać sobie głowę dalszą przyszłością, skoro i tak wszystko zależało od Michała. Od tego, czy po powrocie dostanie wymarzoną pracę i jak mu pójdzie wspinaczka po szczeblach kariery zawodowej. Michał bowiem był niezwykle ambitny i nie zamierzał poprzestać na sukcesie w wymiarze lokalnym. Przeprowadzka do stolicy była tylko kwestią czasu, a dzięki spadkowi Agnieszki zyskają wolność ekonomiczną i po sprzedaży nieruchomości będą mieli z czym wystartować w Warszawie. A co będzie potem, to się
6 dopiero okaże. Trochę bała się tych przyszłych zmian i tego, jak odnajdzie się w nowej rzeczywistości, ale o tym nie wspomniała nawet przyjaciółce. Oczywiście wolałaby pojechać na Sławińską z Michałem, ale niestety znowu zatrzymały go obowiązki służbowe. Dobrze, że chociaż miała pod ręką Baśkę, bo trochę się obawiała kolejnego spotkania z Sabiną Boszko. - Jak myślisz, może powinnam kupić jakieś ciasto, bo głupio tak z pustymi rękami - zastanawiała się głośno. - Ale nie jedziemy przecież w gości. Poprzednio wręczyłam jej bombonierkę, ale nie wyglądała na zadowoloną. Nawet nie zaprosiła mnie do środka... - Nie przesadzaj! Nie sądzisz chyba, że całkiem obca osoba powinna skakać z radości na twój widok. Na dobrą sprawę trudno jej się nawet dziwić, że przy pierwszym spotkaniu potraktowała cię nieufnie. Postaw się w jej sytuacji: może liczyła na część spadku, a tu nagle wyskakujesz jej u notariusza niczym królik z kapelusza i zgarniasz całą pulę. - Przecież wiesz, że byłam równie zaskoczona jak ona. - Wiem! - uspokoiła przyjaciółkę Baśka. - I dlatego obie musicie sobie dać trochę czasu. Twoja sąsiadka nie może mieć do ciebie najmniejszych pretensji. Twój wujek miał prawo rozporządzać swoją częścią domu i ona dobrze o tym wie. W końcu nie poleciała do sądu, żeby obalić testament, nie powiedziała ci też nawet jednego złego słowa... - Dobrego też nie - uściśliła Agnieszka. - Sama zresztą zobaczysz. Od niej po prostu wieje chłodem. I to arktycznym! No, jesteśmy na miejscu! - poinformowała Baśkę i z miłą świadomością, że jej ten zakaz nie dotyczy, zaparkowała przy zielonej bramie z napisem: „Uwaga! Nie blokować podjazdu!”. Kolejna tabliczka ostrzegająca przed groźnym psem lekko ją zdeprymowała. - Skąd tu się nagle wziął pies? - wyraziła głośno swoje wątpliwości. - Ostatnio chyba tego nie było... - Chyba czy na pewno? - chciała wiedzieć Baśka. Tabliczka błyszczała nowością, a z obrazka łypała na przechodniów wściekła bestia nasuwająca skojarzenia z psem Baskerville'ów. - Chyba na pewno. Psa w każdym razie nie było. Ale może... - zastanowiła się Agnieszka. - Może co? - ponagliła ją Baśka. - Wtedy nie było ani psa, ani tabliczki, a teraz jest i tabliczka, i pies. To by było nawet do niej podobne. - Eee, raczej nie. Sama mówiłaś, że tam jest kot, a koty i psy chyba nie przepadają za sobą. Zresztą zrobimy test - wpadła na pomysł Baśka. Przejechała znalezionym patykiem po metalowych prętach ogrodzenia, czyniąc sporo hałasu, i kiedy nie wywołało to żadnych konsekwencji, śmiało pchnęła furtkę. - Idziemy, droga wolna. Na co czekasz? - ponagliła Agnieszkę. - Nabieram sił do konfrontacji z groźniejszym przeciwnikiem. - Czy ty aby nie przesadzasz? - Może trochę - przyznała Agnieszka. - Ale wolałabym, żeby tej pani nie było w domu. Cały czas miałabym wrażenie, że patrzy mi na ręce i w ogóle... Sabina Boszko nie tylko była w domu, ale najwyraźniej ucieszyła się z wizyty gości. Zaprosiła przyjaciółki do siebie na górę i ucięła sobie z nimi miłą pogawędkę, wypytując przy okazji o to i owo. Wykazała się przy tym ogromnym taktem i wyczuciem sytuacji. Pokazała im strych i piwnicę, ale do mieszkania po zięciu nie weszła. Pożegnała się w progu, życząc dziewczynom miłego dnia. - I co, łyso ci? - zapytała Baśka, kiedy wreszcie zostały same. - Trochę łyso - przyznała Agnieszka. - Rzeczywiście, tym razem była o wiele sympatyczniejsza. Chyba nawet ją polubię. - Ona ciebie też, zobaczysz!
7 Agnieszka otworzyła na oścież wszystkie okna i kiedy mdły zaduch wreszcie ustąpił, jeszcze raz obeszły wszystkie kąty. - Całkiem przyjemne mieszkanko - podsumowała Baśka. - A tej słonecznej kuchni i przestronnej łazienki to ci nawet trochę zazdroszczę. I co tak zamilkłaś? Podoba ci się w końcu czy nie? - Podoba, pewnie, że podoba. Tylko... - zawahała się Agnieszka - jakoś nieswojo się tu czuję. Jakbym weszła do cudzego domu pod nieobecność właściciela. A teraz, jak się dowiedziałam od pani Sabiny, że wujek umarł tutaj, to już w ogóle. Mam wrażenie, że nagle w zamku zazgrzyta klucz i jakiś facet zapyta, co ja tu właściwie robię. Wyobrażasz sobie, że ja nawet nie wiem, jak wyglądał wujek Tadeusz? - O to się nie martw. Najważniejsze, żeby on cię poznał. Lepiej późno niż wcale - zażartowała Baśka. - Bardzo zabawne, bardzo. Jak będziesz dalej mnie straszyć, to spędzisz tu ze mną pierwszą noc, a może nawet kilka następnych. - A nie wolisz z Michałem? - droczyła się Baśka. - Pewnie, że wolę, ale niestety sama wiesz, jak jest. Znowu mu coś wypadło, więc z tego weekendu nici i kolejnego chyba też. A ja nie mogę czekać z przeprowadzką, bo umówiłam się z moimi gospodarzami, że do końca miesiąca zwolnię pokój. - W pierwszą noc zrobimy sobie seans spirytystyczny. Zgasimy światła, zapalimy świece i zapytamy ducha, jak ma na imię... - Iłaał! - zawyło coś w odpowiedzi i złowieszczo zazgrzytało. Zanim zdążyły wrzasnąć z przerażenia, drzwi od gabinetu wujka otworzyły się gwałtownie i do pokoju wparowała Matylda. Właściwie to wjechała na ich skrzydle, uczepiona klamki przednimi łapami, i kiedy osiągnęły określony punkt, odpadła od nich jak dojrzały owoc i wylądowała na podłodze, głośnym miauczeniem anonsując swoje przybycie. - No i mamy naszego ducha w całej okazałości! - zachichotała Baśka. - To się nazywa mocne wejście. I to w iście filmowym stylu. Aż mi ciary przeszły po plecach. - Mnie też. Jak mi kiedyś wytnie taki numer w nocy, to jak nic popędzę na górę do starszej pani i poproszę o przechowanie do rana. - „Bo ja się boję sama spać” - fałszywie zanuciła Baśka. - Nawet nie wiesz, koleżanko, jakiego nam stracha napędziłaś - pogroziła palcem kotce. - Fajna jest, nie? Taka ufna, jakbyśmy od dawna były dobrymi znajomymi. - Wita nas w swoim domu. I pewnie ma nadzieję na jakiś smaczny poczęstunek. Zaraz dostaniesz, zaraz. Jej miski stoją na korytarzu, ale czas znaleźć dla nich nowe miejsce, bo od dzisiaj przechodzi na moje utrzymanie. A swoją drogą, ciekawe, skąd ona się wzięła w tamtym pokoju. - To akurat żadna tajemnica, wskoczyła przez okno - oświeciła ją Baśka. - To jest parter i tak na dobrą sprawę każdy może wleźć. Powinnaś się zastanowić nad jakimiś zabezpieczeniami. - Krat nie wstawię, a te okna można uchylać, zamiast otwierać na oścież. Poza tym z Matyldą u boku będę się czuła o wiele pewniej. Nie martw się, jakoś wytrzymam do przyjazdu Michała. - A skoro już tu jestem, to może zaczniemy robić wstępne porządki - zaproponowała Baśka. - Nie wiem jak ty, ale ja wolałabym się pozbyć większości tych rzeczy. Wiesz, żeby poczuć się u siebie. - Może masz rację... - zgodziła się z przyjaciółką Agnieszka, choć jakoś tak bez przekonania. - Ale mam, ot tak, wyrzucić rzeczy po wujku na śmietnik i udawać, że nigdy nie istniał? - wyraziła swoje wątpliwości. - A kto mówił o wyrzucaniu?! - zdziwiła się Baśka. - Nie słyszałaś o organizacjach charytatywnych? Oni tam potrzebują wszystkiego, więc na pewno ucieszą się z ubrań,
8 pościeli, butów czy ręczników. A dokumenty i inne pamiątki włóż do pudła i zanieś na strych. W każdej chwili będziesz mogła po nie sięgnąć, gdy będziesz chciała dowiedzieć się o wujku czegoś więcej. * Agnieszka jechała do firmy ze świadomością, że zawaliła obowiązki służbowe i jak nic podpadnie szefowi. W piątek zwolniła się wcześniej z pracy, obiecując solennie, że dokończy projekt w domu, ale jak to zwykle bywa, zaszły szczególne okoliczności i nie miała do tego głowy. Już się widziała na dywaniku, a tu, proszę, zdarzył się cud. Jak głosiła biurowa plotka, Bartosz Maryński zabalował na konferencji w Krakowie i prawdopodobieństwo, że zaszczyci ich dzisiaj swoją obecnością było bliskie zera. Agnieszka podziękowała losowi za przychylność i rezygnując nawet z porannej kawy, od razu zabrała się do pracy. Potrzebowała co najmniej trzech godzin na nadrobienie zaległości, a potem spokojnie mogła się zająć sprawami bieżącymi. Nie przewidziała tylko, że zgodnie z przysłowiem: „Gdzie kota nie ma, tam myszy harcują”, w biurze zapanuje ogólne rozprzężenie, a tematem przewodnim będą oczywiście jej sprawy spadkowe. - A ty wiesz, że ta twoja Sławińska jest jakieś dziesięć minut jazdy samochodem od mojego osiedla? Jak dobrze pójdzie, będziemy sąsiadami - ucieszył się Andrzej. - A, to rzeczywiście bliskie sąsiedztwo - roześmiała się Agnieszka. - No, dobrze, to już wam powiem wszystko, bo widzę, że i tak nie dacie mi spokoju - skapitulowała. - Klamka zapadła! Przyjęłam spadek i w przyszłym tygodniu zamierzam się wprowadzić do mojego nowego domu. - O kurczę, to super! - Monika pierwsza ruszyła z gratulacjami, a za nią w kolejce ustawili się pozostali: Kornel, Andrzej i Gośka. - A będzie jakaś parapetówa? - Pewnie. Terminu jeszcze nie ustaliłam, ale wszyscy czujcie się zaproszeni - rzuciła spontanicznie Agnieszka, choć po chwili namysłu pożałowała, że zaproszenie objęło również Gośkę. Ale trudno, słowo się rzekło. Agnieszka nie należała do osób, które swoje sprawy prywatne lubią roztrząsać na forum publicznym. O spadku zamierzała wspomnieć, dopiero gdy sama będzie wiedziała, na czym stoi. Wyjątek zrobiła tylko dla szefa, bo jakoś musiała uzasadnić prośbę o krótki urlop, a Smętek nigdy nie zadowalał się ogólnikami w stylu „ważna sprawa rodzinna”. Tę ich prywatno-służbową rozmowę prowadzoną przy lekko uchylonych drzwiach podsłuchała Gośka. A skoro wiedziała Gośka, to było tylko kwestią czasu, kiedy dowiedzą się inni. I tak wieść o spadku otrzymanym przez Agnieszkę wkrótce obiegła całą firmę i - jak to się mówi - wyszła na miasto. Radek Morus pojawiał się w swoim byłym miejscu pracy rzadko i tylko gdy miał w tym jakiś interes. A dziwnym trafem przychodził zawsze, kiedy w pobliżu nie było Smętka. Monika twierdziła, że kieruje się chyba szóstym zmysłem, ale Agnieszka miała na ten temat własną teorię. Uważała, że Radek ma w firmie informatora. A raczej informatorkę, i to niekoniecznie w ich dziale. W Uni-Promie pracowało trzydzieści kilka osób, w tym ponad połowa płci żeńskiej, w różnym wieku, ale to akurat nie miało znaczenia, bo Radek działał na wszystkie jak magnes. Przyciągał, gdy miał w tym jakiś interes, i odpychał, gdy przestawały mu być potrzebne. Jako wytrawny dyplomata nigdy nie mówił wprost, o co mu chodzi. Czarował, podpytywał, na zmianę prawił komplementy i wyciągał informacje służbowe, tak że biedna ofiara często nawet nie wiedziała, że została podstępnie wykorzystana. Agnieszka zaczęła się zastanawiać, kogo tym razem zacznie czarować, i lekko się zdziwiła, kiedy na dobre zaparkował przy jej biurku. - Na mnie to nie działa - powiedziała, nie odrywając wzroku od monitora. Coś jej się nie zgadzało z terminami i...
9 - Co nie działa? - Twój urok osobisty. - Wiem, masz serce z kamienia - odciął się. - Ale to nawet lepiej, bo miłość i interesy rzadko idą z sobą w parze. Słyszałem, że dostałaś spadek i nie wiesz, co z nim zrobić - naprowadził ją na właściwy temat. - Zapomnij! - zaprotestowała gwałtownie, zanim zdążył przejść do konkretów. Pomna przykrych doświadczeń z przeszłości wolała trzymać się z daleka od niepewnych interesów, a już w szczególności takich, w których pośredniczył Radek. Kiedyś popełniła ten niewybaczalny błąd, tracąc za jednym zamachem sporo forsy i - co gorsza - szacunek do samej siebie. Miała też na sumieniu grzech nielojalności, bo o feralnym pomyśle nie powiedziała ani słowa narzeczonemu. Bo niby czym miała się chwalić? Że naprawdę uwierzyła, że zrobi kokosowy interes? Dobrze chociaż, że tylko to łączyło ją z Radkiem. Bo jak głosiła plotka, inne panie nie miały tyle szczęścia. - Ale dwa słowa chyba możemy zamienić? - zmienił taktykę Radek. - Tak naprawdę to chciałem zasięgnąć twojej opinii w pewnej sprawie. To co, znajdziesz dla mnie chwilkę? Obiecuję, że jeśli nie dojdziemy do porozumienia, to nie wrócę już więcej do tego tematu. Zejdziemy do bufetu na kawę i ciacha? Ja stawiam. - Chociaż tyle - poddała się Agnieszka. Wiedziała, że i tak nie pozbędzie się natręta. Jeśli nie porozmawia z nim teraz, będzie wracać jak bumerang, więc lepiej spławić go raz a dobrze. - Dobrze, wysłucham twojej propozycji, ale masz się zmieścić w kwadransie. Mam cholernie dużo pracy, a ostatnia rzecz, na jaką mam ochotę, to umoralniające kazania Smętka. Zresztą co ci będę tłumaczyć, wiesz z autopsji, co mam na myśli. - Aż za dobrze - zgodził się z nią Radek. - Dlatego przy pierwszej okazji dałem nogę z tej firmy. Tobie też nie zaszkodziłaby zmiana otoczenia. Jak chcesz, to mogę się rozejrzeć za czymś odpowiednim dla ciebie. Agnieszka z trudem powstrzymała się od komentarza, że jeśli się nie myli, to Radek nie odszedł z pracy, tylko wyleciał z niej z hukiem. I gdyby szefostwu nie zależało na zatuszowaniu afery, to za wyprowadzanie na zewnątrz poufnych danych klientów przedsiębiorczy informatyk mógłby wylądować za kratkami. - Nie fatyguj się - powiedziała chłodno. - Trochę jeszcze wytrzymam, a za dwa, trzy lata i tak zamierzamy przenieść się z Michałem do Warszawy, więc problem rozwiąże się sam. To co? Idziemy? Bo naprawdę nie mam czasu - przypomniała. Już na schodach pożałowała, że dała się wyciągnąć z biura, gdyż Radek najwyraźniej zapomniał, że nie jest jedną z jego podrywek i przykleił się do niej jak plaster. Zreflektował się, dopiero kiedy warknęła na niego ostrzegawczo. Już tak miał i Agnieszka mogłaby puścić całe to zdarzenie w niepamięć, ale w najmniej odpowiednim momencie napatoczyła się na nich Gośka i jej ironicznie złośliwy wyraz twarzy wystarczył za cały komentarz. Zniknęła z ich pola widzenia równie szybko, jak się pojawiła, lecz Agnieszka miała dziwne przeczucie, że królowa plotek nie odeszła daleko. - Pięknie - powiedziała ze złością, zajmując miejsce przy swoim ulubionym stoliku. - Jutro wszyscy w firmie będą wiedzieli, że mam z tobą romans. - To się da załatwić. - Ty i ja razem? Zapomnij, jestem zajęta. - Nie to miałem na myśli - zachichotał Radek. - Jak chcesz, to mogę porozmawiać z Gośką i poprosić, żeby trzymała język za zębami. - Ty naprawdę przeceniasz swój wpływ na kobiety. Daj spokój. Jeśli poruszysz ten temat, to tylko utwierdzisz ją w przekonaniu, że widziała więcej, niż widziała.
10 - Zaufaj mi. Mam swoje sposoby - uśmiechnął się tajemniczo. - Ale nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Doszły mnie słuchy, że odziedziczyłaś dom i zastanawiasz się nad sprzedażą. A ponieważ siedzę teraz trochę w nieruchomościach, to gdybyś potrzebowała fachowca, nie musisz daleko szukać - wyłożył swoją propozycję. - To miło z twojej strony, że o mnie pomyślałeś, ale masz niedokładne informacje. Owszem, odziedziczyłam dom, ale go nie sprzedaję, tylko przeciwnie, wprowadzam się do niego i to na dniach. - Dzisiaj może nie sprzedajesz, ale za dwa lata pewnie tak - zagiął ją Radek. - Bo skoro przenosicie się do Warszawy, to po co wam dom we Wrocławiu. Agnieszka pożałowała, że powiedziała jedno zdanie za dużo. Radek poczuł już zapach jej pieniędzy i trudniej będzie go zniechęcić. - Gdybyś chciała na przykład poznać opinię fachowca, to mógłbym wpaść kiedyś i się rozejrzeć - zaproponował niewinnie. - Bezpłatnie oczywiście - zastrzegł się szybko, kiedy zirytowana przewróciła oczyma. - Raduś, czy ja mówię niewyraźnie? - warknęła. - Powtarzam, że niczego nie sprzedaję i tylko tracisz czas, bo żadnego interesu z tobą nie zrobię. Mam alergię po tamtym i obawiam się, że do końca życia mi nie przejdzie. - A ty ciągle o tym - westchnął, jakby zrobiła mu ogromną przykrość, wspominając tak zamierzchłe dzieje. - Przecież wiesz, że to nie była moja wina. Rynek się załamał i tyle. Z inwestycjami już tak jest, że raz się zarabia, a raz traci. Najważniejsze to nie panikować, tylko inwestować rozsądnie. Zasada jest taka, żeby pieniądz ciągle był w ruchu... - Wiem, wiem, to ja spanikowałam i cała wina leży po mojej stronie - zgodziła się z nim Agnieszka. - Sam widzisz, że ja się nie nadaję do robienia interesów, i najlepiej będzie, jeśli zajmę się pracą. - Zaraz się nie nadajesz! - zaprotestował gorąco Radek. - Pierwsze koty za płoty. Miałaś pecha, bo zaczęłaś od straty, ale to wcale nie był zły interes. Gdybyś poczekała, mogłabyś odzyskać większą część kapitału. - Albo stracić wszystko! - Agnieszka nie dała się przekonać. - To nie były znowu takie duże pieniądze. - Jak dla kogo - zdenerwowała się. - Połowę pożyczyłam od rodziców i mam szczęście, że machnęli na nie ręką. - Na mnie też nie możesz narzekać - podchwycił Radek. - Można nawet powiedzieć, że spłacam cię w naturze - zażartował. - Mój dom na wsi jest dla ciebie zawsze otwarty. Świeże powietrze, cisza, spokój. To po prostu bezcenne. Inni za takie luksusy słono płacą, a ty masz to wszystko za darmo. Taka rekompensata... - Akurat - weszła mu w słowo. - Byłam w Przyłbicach tylko cztery razy, z czego dwa ostatnie zepsułeś mi całkowicie, przyjeżdżając bez zapowiedzi i do tego w towarzystwie pań, które moją obecnością były równie zachwycone jak ja twoją. - No cóż... - Radek bezradnie rozłożył ręce. - Rozumiem, terminy nam się zbiegły i tak dalej - nie dała sobie przerwać Agnieszka. - Ale wiesz co? Teraz, kiedy mam własny domek z ogrodem, nie będę musiała korzystać z twojego. I sam rozumiesz, że z naszego interesu nici, bo skoro nie sprzedam domu, to nie będę mieć gotówki, a bez gotówki nie można robić interesów. Wyjaśniłam ci to dość jasno? - Zrozumiałem. Spławiłaś mnie, ale ja się nie gniewam, naprawdę. A wiesz dlaczego? Bo na ciebie nie można się gniewać... * Po kolejnym zderzeniu z górą lodową Agnieszka postanowiła zaprzestać dalszych prób nawiązania przyjaznych stosunków z Sabiną Boszko. Ta baba z pewnością miała nierówno pod sufitem. Bo jak inaczej to nazwać? Jakieś rozdwojenie osobowości czy cholera wie co?!
11 Potrafiła być urocza i ujmująca, by chwilę później przemienić się nie do poznania. Agnieszka miała powody sądzić, że to drugie, mroczne oblicze starszej pani objawia się wyłącznie w jej obecności i tylko gdy w pobliżu nie ma żadnych świadków. Sabina Boszko z życzliwością traktowała wszystkich ludzi, tylko do Agnieszki z jakichś nieznanych jej powodów odnosiła się z ostentacyjną niechęcią. I była na tyle skuteczna, że nawet Baśka długo nie chciała uwierzyć, że starsza pani ma bardzo nieprzyjemny charakter. - Może to nie jest objaw złej woli, tylko jakaś schizofrenia? - doszukiwała się w jej postępowaniu jakichś logicznych przyczyn. - Chyba na życzenie - skwitowała Agnieszka. - Ale to koniec. Wczoraj po raz ostatni wykonałam w kierunku tej pani przyjazny gest. Przywiozłam makowiec od babci i uznałam, że wypada ją poczęstować. A ona jak zwykle spuściła mnie po brzytwie. Na widok ciasta skrzywiła się, jakbym podała jej na tacy zdechłego szczura, i żeby mnie dobić, powiedziała, że ma słaby żołądek i nie tyka pożywienia z niepewnego źródła. Potem poinformowała chłodno, że właśnie przerwałam jej drzemkę, i poprosiła, żebym na przyszłość zapowiadała swoje wizyty. Przecież to jakaś paranoja! Mam do niej może wysyłać depesze czy co?! Mów sobie, co chcesz, ale ani moja babcia, ani żadna inna znajoma mi osoba nie potraktowałaby gościa w ten sposób, nawet gdyby przyszedł z wizytą w najmniej odpowiednim momencie. Dlatego postanowiłam ograniczyć kontakty z nią do niezbędnego minimum. „Dzień dobry”, „do widzenia” i tym podobne. A, i jeszcze jedno. Mam kupić cały zapas węgla na zimę, bo podobno w tym roku moja kolej. W porządku, zgodziłam się, chociaż mam podejrzenie, że próbuje mnie naciągnąć. - To może ja z nią porozmawiam - zaproponowała Baśka. - Próbuj, tylko raczej nie licz na cud - studziła jej zapał Agnieszka. - Ale się najeżyłaś. - Bo miła już byłam! Od samego początku jestem miła jak cholera. Staram się jak mogę, ale jasnowidzem nie jestem. Skąd mam wiedzieć, o co tej babie chodzi, skoro trzyma mnie na dystans i obnosi się tylko z obrażoną miną. Może Michał znajdzie z nią wspólny język, bo mnie już, prawdę mówiąc, ręce opadają. Akcja dyplomatyczna Baśki nie przyniosła spodziewanych rezultatów i Sabina nadal prowadziła swoją dziwną podwójną grę. Agnieszka czuła się coraz bardziej osamotniona i kompletnie bezradna. Stała się ofiarą kolejnych wyrafinowanych ataków, mimo że nie poczyniła żadnych kroków odwetowych. To nie przypadek, że najbliżsi sąsiedzi prawie przestali się do niej odzywać. Jak tak dalej pójdzie, to przyjdzie jej żyć na pustyni. Twardych dowodów nie miała, bo nikt nie powiedział jej tego wprost, ale ludzie nagle zaczęli traktować ją z rezerwą jak jakąś zadżumioną. Jeszcze kilka dni temu Kamil spod szesnastki pomagał jej wnieść kartony z książkami, a wczoraj coś tam tylko odburknął zamiast powitania i tyle go widziała. Za to jego matka krzyknęła zza płotu, że na ludzkiej krzywdzie jeszcze nikt się nie obłowił. I coś tam jeszcze dodała o nieuniknionej karze boskiej. Komu wyrządziła krzywdę, Agnieszka się nie dowiedziała, ale miała dziwne przeczucie, że chodziło o Sabinę. * - Brutusie, ty też przeciwko mnie?! - zawołała teatralnym głosem, kiedy narzeczony oznajmił, że jego zdaniem pani Sabina jest całkiem sympatyczna. Nadrabiała miną, ale było jej przykro, że po tym, co mu powiedziała o tej kobiecie, mimo wszystko dał się złapać na słodkie minki i lukrowane ciasteczka. Po pięciu latach znajomości powinien mieć do niej trochę więcej zaufania. A Sabinę znał tylko pięć minut... No właśnie! - A czy to moja wina, że zamiast ukochanej dziewczyny, o której marzyłem bez przerwy od kilku tygodni, pocałowałem klamkę? - przytulił się do niej na znak, że w tym, co mówi, nie ma ani odrobiny przesady. - A gorąca herbata w towarzystwie starszej pani tylko
12 odrobinę złagodziła moją tęsknotę za ciepłem domowego ogniska. Ładnie to wszystko urządziłaś - pochwalił, rozglądając się po salonie. - A ten po lewej to sypialnia? - zapytał. - Tak. To znaczy jeszcze nie wiem, sam zdecydujesz... Ale to później - powstrzymała jego zapędy. - Tylko zamknę drzwi... - Boisz się, że zgorszymy starszą panią? - Może - podchwyciła Agnieszka, zgrabnie wywijając się z jego ramion. - Mam gotowy obiad. Tylko podgrzeję... - A potem? - A potem się zobaczy - dokończyła. Tak bardzo cieszyła się na przyjazd Michała, a teraz, kiedy miała go już blisko, dopadło ją dziwne skrępowanie. To było głupie, bo przecież wreszcie byli naprawdę u siebie. Nie mogła się jednak pozbyć myśli, że nie są w tym domu sami. Widok Matyldy i zaduch panujący w kuchni skutecznie odebrały Michałowi apetyt. - Czy ten kot zawsze tak śmierdzi? - Wzdrygnął się na samą myśl, że mógłby koegzystować z równie obrzydliwym stworzeniem. - Wiesz, że nie przepadam za zwierzętami, więc może powinniśmy się zastanowić... - Wykluczone! - zaprotestowała żywo Agnieszka. - Po pierwsze, Matylda jest chora i należą jej się specjalne względy, a po drugie, wujek zapisał mi ją w testamencie i zamierzam spełnić jego ostatnią wolę. - Dobrze, dobrze, tak się tylko zastanawiałem - wycofał się Michał. Otworzył na oścież okno, przykucnął przy kotce i nawet wyciągnął rękę, ale jakoś nie mógł się przełamać, by pogłaskać ją po zmierzwionym, posklejanym futerku. - Z tego, co widzę, to chyba coś poważnego - stwierdził, żywiąc nadzieję, że przy odrobinie szczęścia problem rozwiąże się sam, ale Agnieszka szybko pozbawiła go złudzeń: - Szczęście w nieszczęściu, że to tylko rozstrój żołądka. Nacierpiała się biedaczka, ale już jest o niebo lepiej. Weterynarz powiedział, że nie powinnam jej dawać surowych ryb. I w ogóle żadnej surowizny. Ale skąd niby miałam wiedzieć? - Ty to masz pomysły! - mruknął Michał z dezaprobatą. - Będziesz miała nauczkę na przyszłość, że rozpieszczanie zwierzętom nie służy. Agnieszka już chciała powiedzieć, że to wszystko przez Sabinę, ale szybko się zreflektowała. Staruszka powiedziała jej, że Matylda wprost przepada za filetami z mintaja, i to była święta prawda. Ale kto mógł przypuszczać, że kotka wujka ma tak wrażliwy żołądek? Inne zwierzaki po takiej uczcie tylko by się oblizały ze smakiem, a ona ciężko odchorowała swoje łakomstwo. * Ciepła słoneczna pogoda utrzymała się aż do soboty i Agnieszka mogła zaprosić swoich znajomych na ostatniego już chyba w tym roku grilla. Potem impreza, jak na parapetówę przystało, miała się przenieść pod dach, gdzie mogli się bawić choćby do samego rana. Jedynym minusem było to, że na przyjęciu zabrakło przyszłego pana domu, ale Michał lojalnie ostrzegał, że nie da rady się wyrwać choćby na jeden dzień. Zaproszeni goście na szczęście dopisali i jeden nadliczbowy nie zrobił Agnieszce większej różnicy. Wprawdzie nawet do głowy jej nie przyszło, żeby zaprosić Radka Morusa, ale skoro sam znalazł drogę do jej domu, nie wypadało zamykać mu drzwi przed nosem. Radek pośród swoich niezliczonych wad miał także jedną cenną zaletę: potrafił rozruszać każde, nawet najbardziej drętwe towarzystwo. Na imprezie Agnieszki znacząco przeważała płeć piękna, więc taki facet był na wagę złota. Pomógł dziewczynom rozdmuchać przygasającego grilla i kiedy zabawa rozkręciła się na dobre, zabrał się do realizacji własnych planów. Pod nieobecność gospodyni obejrzał sobie apartamenty Agnieszki i korzystając z tego, że nikt go nie widzi, wszedł po schodach na górę
13 i zapukał do mieszkania starszej pani. Przyjęcie, jakie go tam spotkało, znacznie ostudziło jego handlowe zapędy. - Dom niczego sobie - powiedział, zajmując miejsce obok Agnieszki. - Ale sąsiadkę to masz okropną, nie zazdroszczę. - Wzdrygnął się na samo wspomnienie krótkiego spotkania. - Słyszałaś, Baśka?! - ucieszyła się Agnieszka. - Widzisz, ktoś wreszcie poznał się na Sabinie. - Albo ona na nim - podsumowała przyjaciółka, która - oględnie mówiąc - nie przepadała za Radkiem. Osobiście zetknęła się z nim tylko raz, za to wiele o nim słyszała. - Ale, ale! - głośno zastanowiła się Agnieszka. - Gdzie spotkałeś Sabinę? Bo chyba nie w ogrodzie? - A, tak wpadłem do niej na chwilę zapytać, czy nie myślała czasem o sprzedaży... - To powinieneś się cieszyć, że nie zrzuciła cię ze schodów. Zapewniam cię, że jest do tego zdolna. - Niewiele brakowało, a rozkwasiłaby mi twarz - przyznał się Radek. - Ledwo zdążyłem przedstawić propozycję, a ona jak nie wrzaśnie: „Po moim trupie!”. I jak nie trzaśnie drzwiami. Furiatka jakaś! Na twoim miejscu poważnie zastanowiłbym się nad sprzedażą. - A ty oczywiście gotowy jesteś udzielić mi wszelkiej pomocy w tym zakresie - stwierdziła Agnieszka z kpiną w głosie. - „Wszelkiej” to może zbyt dużo powiedziane. - Zapał Radka najwyraźniej osłabł. - Ale jakbyś się zdecydowała, to mogę ci podać kilka telefonów do kolegów z branży. - Nie wierzę. Przestraszyłeś się Sabiny?! - Skąd - zaprzeczył Radek. - Tylko mam teraz na oku większy interes i nie zamierzam się rozpraszać. Jesienny zmrok zapadł szybko i impreza zgodnie z planem przeniesiona została do domu. Każdy złapał, co miał pod ręką, i już po kilku minutach w ogrodzie pozostał tylko okopcony grill i kilka walających się na trawniku pustych puszek po piwie. Mocniejsze trunki, w tym cała bateria flaszek dostarczonych przez gości, spokojnie czekały na finał przyjęcia. - Czas na parapetówę - ogłosiła Agnieszka. - Dzisiaj ja ustalam reguły i kto zamierza pić, musi oddać kluczyki od auta! Andrzej, już ja cię dobrze znam. Abstynentem to ty nie jesteś! - zwróciła się do jednego z oponentów. - Daj dobry przykład i wrzuć kluczyki do koperty. Pięknie, i widzisz, nie bolało! Kto następny? Nad czym się tu zastanawiać? Wrócicie sobie jak królowie taksówką do domu, a kto nie będzie miał siły lub ochoty opuścić moich gościnnych progów, przekima się na materacu. Miejsca jest dość. To co? - Spojrzała na zegarek. - Mamy siódmą. Może bigosik? - zaproponowała. Zanim jednak zdążyła dojść do kuchni, dom pogrążył się w ciemności. - Uuuu - zahuczeli goście, ale dobry nastrój nikogo nie opuścił. - Dobranocka się skończyła - skomentował Radek - i wszystkie dzieci, nawet te niegrzeczne, idą spać. - Aga, zapal świeczki, będzie nastrojowo! - Nie pal, nie pal, mnie się tak podoba - zaprotestował Smętek, chichocząc przy tym głupkowato. - Ciekawe, czyja to łapka... Taka mięciutka... Agnieszka odnotowała sobie w pamięci, żeby w żadnym razie nie oddawać szefowi kluczyków od mercedesa, nawet gdyby jej groził konsekwencjami służbowymi. - Przykro mi, ale świeczek chwilowo brak - ogłosiła złą wiadomość. - Nie jest źle. Zobaczcie, latarnie na ulicy się świecą. Pewnie tylko korki siadły - zauważyła trzeźwo Baśka. - Zna się ktoś na tym?
14 - Prawdziwy facet zna się na wszystkim - odezwał się Kornel, nowy informatyk z firmy, a ponieważ zabrzmiało to jak wyzwanie, wkrótce ekipa złożona z trzech prawdziwych mężczyzn przyświecających sobie komórkami opuściła pokój. Radek i Smętek zostali, ale tylko po to, żeby panie nie bały się same siedzieć w ciemnościach. - Aga! Nie wiesz, gdzie są te korki?! - zawołał Andrzej. - Pojęcia nie mam - przyznała się Agnieszka. - Ale już do was idę... - Siedź, siedź, damy sobie radę - powstrzymał ją Andrzej. - No, panowie, została nam już tylko piwnica. Reszta towarzystwa pozostała przy stole, pożywiając się po omacku i niecierpliwie odliczając upływające minuty. Trzej eksperci wrócili po kwadransie i ogłosili, że zrobili, co w ich mocy, ale skoro skrzynki nie ma tam, gdzie być powinna, to nic na to nie mogą poradzić. - Ale przecież gdzieś musi być! - zabrała głos Gośka. - Jak nie można znaleźć, to trzeba iść na górę i zapytać! - Mowy nie ma! - zaprotestowała odruchowo Agnieszka. Miała dziwną pewność, że ta misja skończy się niepowodzeniem, a nie chciała psuć sobie do reszty humoru i kompromitować się przed znajomymi. - Ona się boi sąsiadki! - ogłosił Radek. - I wcale jej się nie dziwię, bo jest kogo - przyznał jej rację. - Ale od czego ma się przyjaciół? Idziemy zapytać! - rzucił pomysł. Zanim Agnieszka zdążyła interweniować, rozochocony tłumek szturmował już schody i tego, co miało nastąpić za chwilę, wolała sobie nawet nie wyobrażać. Na szczęście lub może nieszczęście, bo tego Agnieszka nie była taka pewna, Sabina wolała udawać, że jej nie ma. A może rzeczywiście jej nie było? Bez muzyki, światła i możliwości podgrzania czegokolwiek impreza wyraźnie kulała. Toczyła się jeszcze jakiś czas siłą rozpędu, ale tuż po dziewiątej umarła śmiercią naturalną. Ktoś powiedział, że musi już iść, dając sygnał do zbiorowego odwrotu. Tylko Smętek dość długo ociągał się z wyjściem i kiedy czekali na taksówkę, zdradził Agnieszce wielki sekret. Otóż kiedy zgasło światło, między nim a jedną z pań niespodziewanie zaiskrzyło i bardzo mu zależało na podtrzymaniu tej znajomości. Dama niestety odjechała, nie zostawiając numeru telefonu, ale Smętek wierzył w przeznaczenie i tak długo zamęczał Agnieszkę, aż obiecała, iż zrobi, co w jej mocy. - Znajdź moją królewnę - bełkotał, wsiadając do taksówki. - Bo miłość jest najważniejsza... - Tak, tak - zgodziła się z nim Agnieszka, z trudem utrzymując powagę. Nastrój z miejsca jej się poprawił i jeszcze, zasypiając, chichotała w poduszkę. * Baśka, tak jak obiecała, wpadła po południu pomóc ogarnąć dom po imprezie. - Przyprowadziłam jeszcze jednego pomocnika - wskazała na synka. - Tylko go jakoś unieszkodliwię i zaraz bierzemy się do roboty. Czy twoja kotka lubi dzieci?! - zawołała z pokoju. - Jeszcze ich nie próbowała. Na razie wiem, że woli kitekat od whiskasa. A tak na serio, Matylda jest łagodna jak baranek, ale pieszczot Pawełka może nie wytrzymać. Gdzieś tu widziałam flamastry, kawałek papieru też się znajdzie, tylko z miejscem przy stole będą problemy, bo dopiero zaczęłam ogarniać ten bałagan. Jak wstałam rano, prąd już był, za to nie było wody. Wyobrażasz sobie? Włączyli dosłownie kilka minut temu i od razu zabrałam się do zmywania. Inaczej już dawno byłabym po robocie, bo goście nie zdążyli specjalnie nabałaganić. A żarcia zostały całe góry. Zrobiłam ci zgrabną paczuszkę na wynos, z wielkim
15 słojem bigosu dla Piotrusia pracusia. I powiedz mu, że tak łatwo mu nie wybaczę, że nie przyszedł na moją parapetówkę. - Sam się wytłumaczy, jak skończy projekt. Na razie monitor przesłania mu cały świat, z żoną włącznie. A jak tam twoja sąsiadka? Nie obraziła się o to wczorajsze tarabanienie do drzwi? W końcu to wcale jej się nie dziwię, że nie otworzyła. Miała prawo czuć się zaniepokojona tym nagłym najazdem dzikiej bandy. Głupio wyszło, ale nad żywiołem nie da się zapanować. - Z Sabiną na szczęście mi się upiekło. Spotkałam ją rano i z miejsca zaczęłam przepraszać za niestosowne zakłócanie spokoju, a ona na to, że niczego nie słyszała. Serio! Jak zgasło światło, to włożyła sobie zatyczki do uszu i najzwyczajniej w świecie poszła spać. Mogli sobie walić w te drzwi do rana. I wiem już, gdzie jest ta tajemnicza skrzynka z korkami. Pokazała mi, bo sama nawet w biały dzień nigdy bym jej nie znalazła. Jest w korytarzu, w takiej wnęce przysłoniętej boazerią. W razie czego lepiej wiedzieć. Ale, ale - zachichotała. - Wiem z pewnego źródła, że przynajmniej dwoje gości bawiło się wczoraj wyśmienicie. Smętek mi zdradził, że jedna z pań, korzystając z ciemności, złapała go wczoraj powyżej kolanka. - Dużo powyżej? - zaciekawiła się Baśka. - Dużo. - Wow, a to się działo! A ja niczego nie zauważyłam. - A to bardzo ciekawe. - Agnieszka nie mogła zapanować nad atakiem śmiechu. - Bo Smętek uważa, że to byłaś ty! - wypaliła. - I ma nadzieję, że to początek wspaniałej przyjaźni, hi, hi. Prosił nawet, żebym ci powiedziała... - Zgłupiał czy co?! - Baśka nie podzielała jej wesołości. - Też sobie wymyślił. A może to jakiś facet próbował po ciemku wykorzystać sytuację i pomylił obiekt. - Smętek jest święcie przekonany, że to była pani, i to spoza firmy, bo żadna z pracy dotąd nie leciała na jego wdzięki. Justyna i Tamara mu się nie podobają, więc na placu boju pozostałaś tylko ty. - To mu powiedz, że źle sobie wydedukował i że mam już męża. - On też nie kawaler... - Agniecha, nie przeginaj! * Kamil Nuta był bardzo miłym chłopakiem z sąsiedztwa, zawsze skorym do pomocy, dokładnym i pracowitym. U Sabiny dorabiał sobie od dwóch lat. Zmuszało go do tego życie, gdyż w wieku piętnastu lat miał dwie bardzo kosztowne pasje i dość niskie kieszonkowe. Sabina obserwowała pomocnika z okna, zastanawiając się gorączkowo, czy powinna go poprosić o jeszcze jedną przysługę. Od kilku dni przygotowywała się do kolejnej akcji mającej uprzykrzyć życie Agnieszce, czekała tylko na sprzyjającą pogodę. I kiedy wreszcie zanosiło się na deszcz, jak na złość dopadły ją kłopoty zdrowotne. Coś wlazło jej w krzyże i nie puszczało, mimo że stosowała stare sprawdzone sposoby. Zrobiła próbny wymach ramionami, jęknęła cicho i podjęła decyzję. Niebo od zachodu zrobiło się prawie czarne, więc Kamil zwijał się jak w ukropie, żeby zdążyć z koszeniem trawnika przed burzą. Ostatnie pociągnięcia kosiarki wymagały sporo uwagi i precyzji, bo granica pomiędzy posesjami była niewidoczna, a jemu płacono tylko za skoszenie połowy trawnika. Westchnął, bo wymykała mu się z rąk dodatkowa szansa zarobku, ale pani Sabina postawiła sprawę jasno: albo ona, albo Agnieszka. Z wyborem Kamil nie miał najmniejszego kłopotu, bo starsza pani płaciła niecodzienną walutą. Zmarły mąż pani Sabiny bowiem był zapalonym kolekcjonerem militariów i tą pasją zaraził Kamila. A teraz jego zbiory powoli, ale systematycznie przechodziły na własność młodego człowieka. - Skończone! - powiedział, meldując się w mieszkaniu staruszki.
16 - Doskonale! - pochwaliła go Sabina. - Miałabym do ciebie jeszcze jedną prośbę, ale musiałbyś się uwinąć przed deszczem. - Zrobi się! - To jest preparat na mrówki - powiedziała, wręczając Kamilowi pudełko bez etykiety wypełnione białym granulatem i parę gumowych rękawiczek. - Żal zabijać stworzenia, ale nie ma innej rady. Roz-siej to, mój drogi, po trawniku, a deszczyk już zrobi resztę. Aha - przypomniała sobie niby w ostatniej chwili. - Tylko syp po tej drugiej części, nieskoszonej. - Ale to jest trawnik pani Agnieszki - zdziwił się Kamil. - Mrówki nie znają się na prawach własności - oświadczyła Sabina ze śmiertelnie poważną miną. - I nie możemy przecież zabić wszystkich mrówek, bo to by było mrówkobójstwo, nie uważasz? Ograniczymy populację do połowy. A że preparat skuteczniej działa w wysokiej trawie, padło na tę drugą stronę. Zrozumiałeś? Chłopak kiwnął głową dość niezdecydowanie, ale bez szemrania wykonał polecenie. Ledwo skończył pracę, z nieba zaczęły kapać pierwsze krople deszczu. Sabina radośnie zatarła ręce, patrząc, jak błyskawicznie znikają ostatnie ślady przestępstwa. A za kilka dni... * Baśka jak ten niewierny Tomasz uwierzyła, dopiero gdy zobaczyła, co Sabina zrobiła z jej samochodem. A było na co popatrzeć. Citroen picasso z przeszklonym dachem, z którego była tak dumna, wyglądał teraz jak wielkanocna pisanka. Ktoś (teraz wiedziały już, że zrobiła to Sabina!) wymalował na nim przeróżne esy-floresy, podpisując się nazwiskiem Picassa na przedniej szybie. Przyjaciółka na widok tego aktu wandalizmu jęknęła ze zgrozą, a Agnieszkę dla odmiany zatkało. Stały tak i patrzyły, nie mając bladego pojęcia, co właściwie powinny zrobić: próbować zetrzeć farbę póki świeża czy przeciwnie, nie zacierać śladów i niezwłocznie powiadomić policję. - Policja ma ciekawsze rzeczy do roboty - zdecydowała Baśka i wyjęła z torebki paczkę chusteczek higienicznych. - Całe szczęście, że mam autocasco, bo inaczej, szkoda gadać, to będzie lekko z pięć tysięcy jak nie więcej. - Wandalizm to przestępstwo, a przestępstwa należy zgłaszać - upierała się Agnieszka. - Powinni chociaż spisać jakiś protokół, przepytać świadków. W końcu jest biały dzień, ktoś musiał coś widzieć... - Jakby widział, to stałby tu już tłum gapiów. Nie co dzień widuje się takie dzieła sztuki na ulicy. - Baśka zdobyła się na wisielczy humor. - Bo graffiti to sztuka, nie przeczę, ale dlaczego, do cholery, musieli bazgrać po moim aucie? Murów już im mało?! - wściekała się na nieznanych sprawców. Zielona farba za nic nie chciała dać się zetrzeć na sucho i Agnieszka zaproponowała, że skoczy do domu po jakiś rozpuszczalnik. - Nie, dajmy sobie spokój - poddała się Baśka. - Lakiernik będzie wiedział lepiej, czym to ewentualnie potraktować. Piotrka to już na pewno szlag trafi, jak to zobaczy, więc może lepiej od razu jechać do warsztatu? - zastanawiała się głośno. - Ale wtedy pomyśli, że miałam stłuczkę. I tak źle, i tak niedobrze. Kiedy przyjaciółki szukały optymalnego rozwiązania, prawdziwa winowajczyni obserwowała je zza firanki i chichotała niczym złośliwy gnom. Była z siebie dumna jak paw, do pełni szczęścia brakowało jej tylko oklasków i publiczności. Pewna bezkarności wyszła więc na dwór, żeby nacieszyć się sukcesem z bliska. Agnieszka pierwsza dojrzała zieloną smugę na mankiecie jej śnieżnobiałej bluzki. Na siwych włosach, tuż nad czołem też jakby osiadła delikatna zielonkawa mgiełka. Szturchnęła łokciem Baśkę i ruchem głowy wskazała kierunek, w którym powinna patrzeć. - Mankiet - szepnęła, żeby już wszystko było jasne.
17 Sabina drgnęła jak porażona prądem. Zerknęła na swój rękaw, obróciła się na pięcie i rozpoczęła przyspieszony odwrót. Zanim przyjaciółki zdołały się otrząsnąć z pierwszego szoku, zniknęła im z oczu i zapewne przystąpiła już do niszczenia dowodów rzeczowych. - Ale ty też widziałaś, że ona była zielona? - Agnieszka chciała mieć pewność, że nie uległa halucynacji. - Tak jak ciebie teraz widzę. I sama się przyznała, uciekając. Swoją drogą nie miałam pojęcia, że staruszki potrafią tak szybko biegać. Tak mnie to trzasnęło, że nawet nie pomyślałam, żeby ją gonić. - To co robimy? Wzywamy policję? - Teraz to jakby musztarda po obiedzie. Zresztą i tak by nam nie uwierzyli. Ja też, chociaż widziałam ją na własne oczy, tak do końca również nie mogę w to uwierzyć. Po co ona to zrobiła? - A cholera ją wie! Zapewne znowu chciała mi dokopać, pośrednio, ale skutecznie. Mam tak z nią od samego początku. Uwzięła się, żeby zatruć mi życie, i na razie dobrze jej idzie. Ostatnio ciągnie się za mną cała seria nieszczęść. Do tej pory obwiniałam ją tylko o ułamek z nich, ale teraz zaczynam się zastanawiać... Na przykład wtedy, kiedy zalała mi mieszkanie. Czy ta rurka w jej łazience naprawdę pękła przypadkowo? - Tak, coś mi to nawet przypomina: „Paweł i Gaweł w jednym stali domu...” - Baśka zacytowała klasykę. - Masz rację, prawie jak u Fredry. Z tą tylko różnicą, że to ona mieszka na górze. Nie mogę jej zalać ani wyrzucić na bruk. Mogłabym wprawdzie spróbować zatruć jej życie, ale podejrzewam, że ona tylko na to czeka. Nie uśmiecha mi się wojna totalna. - Ale za to teraz mamy ją w ręku - pocieszyła przyjaciółkę Baśka. - Wie, że przegięła i że mamy na nią haka, i kolejny ruch należy do nas. Spróbujemy poważnie z nią porozmawiać. A jak się nie da po dobroci, to ją trochę postraszymy. Tylko nie dzisiaj, bo jestem taka podminowana, że mogłabym ją rozszarpać na strzępy. A z nią trzeba jak z dzieckiem, łagodnie, ale stanowczo. Albo zacznie przestrzegać zasad, albo... * Do decydującej rozmowy doszło w poniedziałkowe popołudnie. Baśka już po przeprawie z mężem była w fatalnym humorze, a po wizycie w warsztacie samochodowym jeszcze się jej pogorszyło. Bardziej przypominała rozjuszoną panterę niż łagodną owieczkę. Sabina próbowała udawać, że nie ma jej w domu, ale ten prosty wybieg tym razem nie zdał egzaminu. Baśka zapowiedziała, że nie ustąpi, choćby miała siedzieć na schodach do nocy. Agnieszka sekundowała jej dzielnie. I któryś z argumentów zadziałał, być może groźba obciążenia winowajczyni kosztami naprawy, gdyż drzwi otworzyły się niespodziewanie i Sabina gestem zaprosiła je do środka. Z kamienną twarzą, nie przerywając ani jednym słowem, wysłuchała oskarżeń pod swoim adresem i dopiero kiedy przeciwniczki wystrzelały całą amunicję grubego kalibru, rozłożyła dłonie w geście poddania się i z rozbrajającą szczerością oświadczyła, że trochę ją poniosło. - Trochę?! To ma być trochę?! - wrzasnęła Baśka. Odkąd ujrzała swój ukochany wóz pobazgrany sprejem, jakoś opuściło ją poczucie humoru, mimo że na innych jego widok działał rozweselająco. Na przykład mechanicy w warsztacie turlali się ze śmiechu, za co miała ochotę ich pozabijać. Sabina wolała nie dolewać oliwy do ognia. Milczała, ale zagadkowy uśmieszek na jej twarzy pozwalał się domyślać, że w razie potrzeby stać ją na dużo więcej. Agnieszka postanowiła pójść za ciosem i raz na zawsze wyjaśnić wszelkie nieporozumienia. Ustalić zasady, wyznaczyć granice i tym podobne. Zaczęła od siebie. Powiedziała, co czuje i jak wyobraża sobie ich dalszą koegzystencję. Kiedy skończyła, w pokoju zapadła męcząca cisza.
18 Sabina na szczerość nie zamierzała odpowiedzieć szczerością. Jakieś argumenty zapewne do niej dotarły, bo wydusiła z siebie coś na kształt przeprosin, ale za nic nie chciała zdradzić powodów, dla których od samego początku pałała do Agnieszki taką żywiołową niechęcią. - Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr - zacytowała przysłowie, uśmiechając się przy tym z lekkim przymusem. Agnieszka całkiem słusznie uznała, że dalszy nacisk nie ma sensu. Sabina najwyraźniej potrzebowała czasu, żeby zmienić swoje zapatrywania. Może kiedyś uda im się nawiązać normalne sąsiedzkie stosunki, kto wie, ale na razie zawarły skromny pakt o nieagresji i to już był spory postęp. Po tej rozmowie Sabina przycichła na długie tygodnie. Wprawdzie spodziewany przez Agnieszkę przełom nie nastąpił, ale ich stosunki układały się co najmniej poprawnie. Zdarzył się wprawdzie w tym czasie jeden niemiły incydent, lecz Agnieszka doszła do wniosku, że miał on korzenie we wcześniejszym okresie, sprzed rozejmu. Korzenie w sensie dosłownym, bo chodziło o roślinę, którą Sabina (bo któż by inny?) zasadziła pod jej oknami. Ta bardzo ładna roślinka miała jedną, ale za to istotną wadę: w czasie kwitnienia wydzielała koszmarną woń rozkładającej się padliny. Agnieszka nie od razu zidentyfikowała źródło tego przykrego zapachu. Najpierw podejrzewała, że to Matylda przemyciła do domu zdechłą mysz albo inne paskudztwo i zamelinowała ją w jakimś trudno dostępnym miejscu. Poodsuwała więc wszystkie meble, przetrząsnęła nawet najdalsze zakamarki, ale źródła smrodu nie udało się jej ustalić. Doszło w końcu do tego, że w salonie trudno było wytrzymać, i jakby - wbrew logice - im intensywniej wietrzyła, tym bardziej śmierdziało. Dopiero chmura wielkich czarnych much uparcie krążących nad klombem tuż pod jej oknem dała jej do myślenia. Natychmiast wybiegła do ogrodu, żeby przyjrzeć się problemowi z bliska, i już w połowie alejki nabrała przekonania, że jest na właściwym tropie. Znajomy smrodek z każdym krokiem przybierał na intensywności. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości, że ohydną woń wydziela roślina o dość egzotycznym wyglądzie, trochę podobna do kalii. Wokół niej aż roiło się od wszelkiego rodzaju robactwa, bo to, co odpycha ludzi, na owady działa jak magnes. Bez chwili zastanowienia wyszarpnęła kwiat z ziemi, zapakowała szczelnie w foliowy worek i wyrzuciła do kubła. Potem szybko pobiegła umyć ręce i po powrocie jeszcze raz bardzo dokładnie przeszukała cały ogród, ale więcej niespodzianek nie było. * Naiwność została ukarana i Agnieszka gorzko pożałowała, że uwierzyła w przemianę sąsiadki. Sabina zmieniła taktykę na bardziej subtelną, ale jej zamiary pozostały jak najbardziej krwiożercze. Uśpiła czujność przyszłej ofiary i zaatakowała z najmniej oczekiwanej strony. Wiedziała, na czym Agnieszce zależy najbardziej, i postanowiła jej to zabrać. Nawet nie musiała się specjalnie wysilać, bo Michał okazał się celem łatwym i podatnym na złe podszepty. Sabina powoli, ale systematycznie budowała między narzeczonymi mur nieufności i sama była zdziwiona, jak łatwo jej to szło. Agnieszka wiele obiecywała sobie po powrocie Michała i kiedy nastąpił, nie posiadała się wprost ze szczęścia. Podekscytowana faktem, że oto wreszcie ma swojego mężczyznę u boku, dopiero po kilku dniach zauważyła, że Michał przyjechał z Brukseli odmieniony. Jakiś taki zamyślony, zdystansowany i odrobinę szorstki w obejściu. Początkowo zrzucała to na karb długiej rozłąki i robiła wszystko, by wróciły stare dobre czasy, kiedy poza sobą nie widzieli świata. Sądziła, że muszą na nowo znaleźć wzajemną bliskość i pokonać pierwsze przeciwności losu. Ostatnio jednak mało mówili o przyszłości, a Michał zrobił się na tym punkcie okropnie drażliwy. Obiecana praca nie wypaliła i jego tak
19 dokładnie zaplanowana kariera utknęła na pierwszym szczeblu drabiny. Robił, co mógł, żeby pchnąć ją na właściwe tory, ale niechętnie dzielił się wrażeniami. Często wyjeżdżał lub wisiał na telefonie całymi godzinami, najczęściej kiedy Agnieszki nie było w domu. Informacja o zerwaniu zaręczyn była dla niej prawdziwym szokiem. Nie mogła uwierzyć, że to już koniec. Próbowała rozmawiać, coś wyjaśniać, obalić nieprawdziwe zarzuty, ale Michał pozostał głuchy na wszelkie argumenty. Liczyły się tylko jego zranione uczucia. Oskarżył ją o zdradę i wykrzyczał jej prosto w twarz, że odchodzi na zawsze. A kiedy zalała się łzami, zawołał cierpko, żeby przestała histeryzować, cisnął kluczami o podłogę i wybiegł, trzaskając drzwiami. Baśka nie do końca wiedziała, o co chodzi, ale po dramatycznym telefonie rzuciła wszystko i pognała na ratunek przyjaciółce. Znalazła ją całą we łzach i tak roztrzęsioną, że minęły godziny, zanim zdołała wydobyć z niej całą bolesną prawdę. - Nie płacz. Zobaczysz, jutro wszystko się wyjaśni - pocieszała ją, jak umiała. - Michał prześpi się z tym, ochłonie przez noc i rano pewnie przyleci z kwiatami. Wszystkie pary się kłócą, potem godzą - takie jest życie. My z Piotrkiem też czasem kłócimy się, aż iskry lecą. Zresztą nieważne. Michał jest impulsywny. Przecież nie mógł uwierzyć w kłamstwa tej starej wariatki. On nie zna jej tak dobrze jak my. Dał się ogłupić, ale mu przejdzie... - Ale mnie zna! To mnie powinien wierzyć, nie jej! - zawołała Agnieszka, łykając łzy. - A nie ufa... tak powiedział, wprost... że nie odbudujemy... że nie mamy przyszłości... wspólnej - chlipała. - Pewnie, że powinien - zgodziła się Baśka. - I na pewno ufa, tylko sytuacja go przerosła - odwróciła kota ogonem, żeby nie dobijać przyjaciółki. - Sama mówiłaś, że ostatnio miał doła w związku z pracą i w ogóle. Faceci gorzej sobie radzą z niepowodzeniami, a stres jest złym doradcą. Sabina swoim gadaniem zrobiła mu jeszcze gorszy mętlik w głowie i pomyślał, że świat usunął mu się spod stóp. Teraz pewnie odreagowuje w jakiejś knajpie i zwierza się przy wódce nieznajomym. Zacznie myśleć dopiero, jak wytrzeźwieje. A to może trochę potrwać, niestety. Ale będzie dobrze, tylko musisz to jakoś przeczekać, dziewczyno! Baśka w końcu zdołała jakoś pocieszyć przyjaciółkę, ale sama nie była aż taką optymistką. Jakoś nie żywiła złudzeń co do prawdziwych intencji Michała. Miała powody, by podejrzewać, że dramatyczna scena rozstania, o jakiej opowiedziała jej Agnieszka, była z jego strony tylko dobrze wyreżyserowanym spektaklem. Bo jeśli facet najpierw pakuje i wywozi z domu wszystkie swoje rzeczy, a dopiero potem odgrywa wielką scenę zazdrości, to coś tu jest nie tak. Chciał po prostu wmówić Agnieszce, że rozstają się z jej winy, i to mu się akurat udało. Baśka była na niego tak wściekła, jak chyba nigdy na nikogo w życiu. Gdyby dostała go w swoje ręce, to... Wolała nie myśleć, co by mu zrobiła. Michał miał cholerne szczęcie, że zdołał się na czas ewakuować. Ale to, że był skończoną świnią, wcale nie umniejszało winy Sabiny. Baśka odczekała, aż zmęczona płaczem przyjaciółka zaśnie, i na paluszkach weszła na piętro. Liczyła, że uda jej się wziąć Sabinę przez zaskoczenie, ale drzwi były zamknięte na cztery spusty. Jeśli nawet ta wstrętna baba była w mieszkaniu, to nie zamierzała podjąć wyzwania. Baśka wykrzyczała jej całą prawdę z korytarza i obiecała, że wcześniej czy później będzie musiała zapłacić za swoją niegodziwość. * Przez następnych kilka tygodni Agnieszka żyła jak w transie. Pozornie jakoś się trzymała i nawet przed Baśką udawała, że już się pozbierała po nokautującym ciosie, jaki zafundował jej narzeczony. Ale wieczorami wypłakiwała się w miękkie futerko Matyldy, zwierzając jej się ze swoich trosk i kłopotów. A kotka mruczała tylko kojąco i cierpliwie znosiła te mokre pieszczoty, w odróżnieniu od Baśki nie próbując jej przekonywać, że wina leży wyłącznie po stronie Michała.
20 Bo Agnieszka uważała, że sama również coś zaniedbała. Przegapiła moment, w którym zaczęli się od siebie oddalać. Nie wsparła Michała w trudnych chwilach i pozwoliła, by zwątpił w jej uczucie. Początkowo miała nadzieję, że wszystko da się jeszcze naprawić, że jedna naprawdę szczera rozmowa uzdrowi sytuację - bo przecież nie mógł uwierzyć w te bzdury wyssane przez Sabinę z brudnego palca, kilka oszczerstw nie może zniszczyć prawdziwej miłości - ale z każdym mijającym dniem utwierdzała się w przekonaniu, że ta historia nie zakończy się happy endem. Michał zniknął! Po prostu zapadł się pod ziemię. Nie odbierał telefonów i nie kontaktował się z nikim z ich wspólnych znajomych. Agnieszka zaczęła podejrzewać najgorsze. Wreszcie zdesperowana wsiadła w samochód i pojechała do jego rodziców aż pod Opole. I tu spotkała ją kolejna niezasłużona przykrość. Niedoszli teściowie nie wpuścili jej nawet do domu. Odmówili podania jakichkolwiek informacji i zażądali, by raz na zawsze zostawiła ich syna w spokoju. Zyskała tylko kolejny siniak na duszy i wiedzę, że Michał jest cały i zdrowy, tylko już nie jej. Nie mogła pogodzić się faktem, że nie ma już żadnej nadziei, że to już koniec... Za to zniknięcie Sabiny obeszło Agnieszkę o wiele mniej. I tak nie miała ochoty jej oglądać. Co innego Baśka. Wbiegała na górę przy każdej bytności u przyjaciółki i tarabaniła do drzwi. Po tygodniu zaczęła się głośno zastanawiać, czy aby Sabiny za jej niegodne postępki nie spotkała zasłużona kara. I czy ewentualnie nie powinny wezwać pogotowia albo policji. - Naprawdę myślisz, że mogło jej się coś stać? - zaniepokoiła się na serio Agnieszka. - Niestety, to wydaje się prawdopodobne. Zastanów się dobrze, czy od tamtego feralnego popołudnia widziałaś ją choć raz? - dopytywała się Baśka. - Ani nie widziałam, ani nie słyszałam. I to jest dziwne, bo ona, jak wiesz, do cichutkich nie należy. Albo ryczy telewizorem, albo tupie jakimiś drewniakami. Ostatnio byłam trochę rozkojarzona, ale masz rację, ta martwa cisza jest niepokojąca. Nawet jeśli z wiadomych względów stara się unikać hałasów, to coś za dobrze jej to wychodzi. - Mam nadzieję, że to nie jest to, o czym myślę. Może tylko zasłabła i potrzebuje pomocy. - Baśka zniżyła głos do szeptu, nie wiadomo dlaczego. - Powinnyśmy chyba pójść na górę i poprosić, żeby dała jakiś znak życia. Dotychczas groziłam jej połamaniem gnatów, więc wolała się nie odzywać. Ale może zmięknie, kiedy powiemy, że zaraz wzywamy policję i pogotowie. Prośby i groźby nie przyniosły żadnego skutku i przyjaciółki uznały, że trzeba zacząć działać. Agnieszce przypomniało się, że w skrzynce z korkami widziała cały pęk kluczy. Zaproponowała, żeby sprawdzić, czy któryś nie pasuje. Czwarty z rzędu dał się wsunąć do zamka i niestety już tam pozostał. Nie dało się go ani przekręcić, ani wyjąć. Agnieszka pobiegła do piwnicy po jakieś narzędzia, a Baśka nadal mocowała się z oporną materią. - Nie chcę cię martwić - szepnęła do wracającej przyjaciółki - ale po pierwsze klucz utknął na dobre, a po drugie coś tu brzydko pachnie. - Sama nie wiem, może... - Agnieszka za przykładem Baśki przytknęła nos do szpary tuż przy framudze. - Dokładnie tak jak ten twój wstrętny kwiat... W doniczce go chyba sobie nie hoduje, prawda? - Pewnie, że nie - przytaknęła Agnieszka. - Ale to by znaczyło, że... - Że nie ma na co dłużej czekać - podjęła decyzję Baśka. - Dzwoń po policję i pogotowie. O tym, co wydarzyło się później, dziewczyny wolały jak najszybciej zapomnieć. Powody były co najmniej dwa. Przede wszystkim w mieszkaniu nie było żadnego trupa! O tym jednak przekonały się dopiero po wyważeniu zamków, za które ktoś teraz powinien zapłacić (dla świętego spokoju Agnieszka zgłosiła się na ochotnika, choć i tak nie miała innego wyjścia). Ale naprawdę nieprzyjemnie zrobiło się dopiero, gdy policja po przepytaniu
21 sąsiadów ustaliła, że Sabina Boszko najzwyczajniej w świecie wyjechała do sanatorium. Wiedzieli o tym wszyscy wokół i podejrzliwy sierżant zaczął się zastanawiać, dlaczego Agnieszka miałaby należeć do wyjątków. A jeśli wiedziała, to klucz zaklinowany w zamku jasno wskazywał na nieudolną jego zdaniem próbę włamania. - Cholera! W życiu nie czułam się tak upokorzona! - wściekała się Baśka, kiedy wreszcie zostały same. - Człowiek kieruje się odruchem serca, daje z siebie wszystko, a on tak zwyczajnie próbował z nas zrobić złodziejki! I wiesz co?! - zawołała. - Martwej Sabinie mogłam odpuścić grzechy, ale żywej nie daruję! - odgrażała się. - A z tym sanatorium to jedna wielka bujda. Nie wierzę w takie zbiegi okoliczności. Chyba że zaplanowała sobie wszystko z zegarmistrzowską precyzją i wyjechała dokładnie wtedy, kiedy grunt zaczął jej się palić pod nogami. Jeśli jednak liczy na przedawnienie, to się grubo myli! Już ja sobie z nią porozmawiam, aż jej w pięty pójdzie! A ty co tak nagle zamilkłaś? - zaniepokoiła się o przyjaciółkę. - Bo ja już nie mam siły - rozkleiła się Agnieszka. - Po prostu nie daję już rady. Ciągle coś i ani chwili spokoju... Sabina wróciła dokładnie po trzech tygodniach i natychmiast pobiegła do sąsiadki, by odebrać zdeponowane tam przez policję klucze i posłuchać najnowszych plotek. Potem, zachowując najwyższe środki ostrożności, przemknęła do własnego mieszkania. Niepewna przyjęcia, wolała przez jakiś czas siedzieć cicho jak mysz pod miotłą. W tym celu zamieniła ulubione drewniaki na miękkie kapcie i nawet nie próbowała włączać telewizora. Na początek postanowiła podsłuchać, co dzieje się w obozie wroga, i przygotować się na ewentualną akcję odwetową. Przyłożyła ucho do kratki wywietrznika, ale w mieszkaniu poniżej panowała niczym niezmącona cisza. Tym akurat się nie przejęła, wcześniej czy później i tak dowie się prawdy. Może wieczorem wpadnie z wizytą ta jej przyjaciółeczka i wtedy postara się sprowokować obie panie do szczerości. Pozwoli, żeby odkryły jej obecność, i posłucha, co też mają do powiedzenia na jej temat. Wiadomo, dobry wywiad to podstawa. Na razie jednak postanowiła się odświeżyć po podróży. Nalała wodę do wanny i leżąc w pianie, zastanawiała się, czy nie czas na kolejne zawieszenie broni. A jeśli tak, to kto pierwszy powinien wyciągnąć rękę do zgody, starsi czy młodsi? Agnieszka, wróciwszy z pracy późnym wieczorem, dojrzała na piętrze światło i cichutko westchnęła. Nie była zdziwiona, raczej rozczarowana, że powrót Sabiny nastąpił, zanim zdołała podnieść się po ostatnim ciosie i jako tako przygotować na kolejne przykre niespodzianki. Oczywiście nie miała pewności, czy Sabina znowu spróbuje jakichś wrednych sztuczek, ale skoro istniało ryzyko, nie mogła czuć się już bezpiecznie nawet we własnym łóżku. Mijał właśnie trzeci beznadziejnie ponury tydzień bez Michała, a ona wciąż nie mogła się pogodzić z jego odejściem. Przepłakała pół nocy, dając upust nadmiarowi emocji, i rano wstała z mocnym postanowieniem, że najlepiej będzie ograniczyć kontakty z sąsiadką do niezbędnego minimum. Wystarczy zwykłe „dzień dobry”, gdyby spotkały się na korytarzu, i tyle. Przy odrobinie szczęścia nie powinno to być takie trudne. Sabina też pewnie będzie wolała trzymać się w cieniu. Przynajmniej dopóty, dopóki nie nabierze pewności siebie. Na razie woli udawać niedostępną i oby taki stan rzeczy trwał jak najdłużej. Sabina okropnie nie lubiła jasnych sytuacji. Jasnych, czyli takich, kiedy ktoś łapał ją za rękę na gorącym uczynku. Wolała działać zakulisowo nie narażając się bezpośrednio. Taka niewidzialna ręka w koronkowej rękawiczce. Zwykle aranżowała tylko jakąś sytuację, pozwalając, by lawina toczyła się sama siłą rozpędu. Zderzenie czołowe, jakie zafundowała Agnieszce, było w pewnym sensie wypadkiem przy pracy. Niedokładnie o to jej chodziło. Chciała pozbyć się obojga, a wyszło, jak wyszło. Facet wprawdzie wyjechał, ale dziewucha została. Do tego pogrążona w rozpaczy straciła wszelką motywację do działania, traktując dom jak bezpieczny azyl. W tym stanie nie była niebezpieczna, lecz kiedy się ocknie i
22 wyciągnie odpowiednie wnioski, może zrobić się nieprzyjemna. A Sabinie wcale nie zależało na otwartej wojnie. Jej życiową dewizą było wiele zyskać, nie tracąc niczego. Dlatego postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wmówić Agnieszce, że co złego, to nie ona. Agnieszka otworzyła drzwi i zdębiała. Prędzej diabła się spodziewała niż Sabiny. Odkąd zamieszkały pod wspólnym dachem, starsza pani ani razu nie przekroczyła jej progu, choć przekroczyła wszelkie granice przyzwoitości. I nagle, jakby nic się nie wydarzyło, przychodzi sobie w gości. Z dobrotliwym uśmiechem na ustach i tacą ciastek w dłoniach. Nic dziwnego, że Agnieszkę dosłownie zamurowało. Taka bezczelność po prostu nie mieściła jej się w głowie. - Dzień dobry! - przywitała się Sabina i nic sobie nie robiąc z chmurnej miny Agnieszki oraz braku odzewu z jej strony, paplała jak nakręcona. - Nie wiem, czy przychodzę w porę, ale właśnie upiekłam ciasteczka i pomyślałam, że wypada się przywitać i oczywiście podziękować za pamięć i troskę. Dzisiaj zaczepił mnie nasz dzielnicowy i powiedział, że panie bardzo się zaangażowały w akcję ratunkową. W dzisiejszych czasach mało kto myśli o drugim człowieku i ja to doceniam, naprawdę... I gorąco przepraszam za kłopot! To całe nieporozumienie wynikło z mojej winy. Korzystając z faktu, że efekt zaskoczenia jeszcze nie minął, Sabina bez pytania wprosiła się do środka i z talerzem kokosanek w dłoniach powędrowała prosto do salonu. Przysiadła na brzeżku kanapy i dyskretnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Zaglądała już tu przez okno, ale dopiero teraz miała okazję ocenić zmiany z bliska. Informacji nigdy za wiele. Agnieszka stanęła nad nią jak kat nad złą duszą, zastanawiając się gorączkowo, czy powinna ją wyrzucić z mieszkania siłą, czy może zacisnąć zęby i poczekać, aż sama wyjdzie. Dość napiętą atmosferę rozładowała Matylda, witając się czule z dobrą znajomą i ufnie sadowiąc się na jej kolanach. Siłą rzeczy wizyta musiała potrwać dłużej, bo nie wypadało zwalać kotki na podłogę. Z Agnieszki też jakby zeszło napięcie. Wprawdzie nie zachowywała się jak wzorowa gospodyni, ale przynajmniej starała się grzecznie słuchać. Sabina, niezrażona dość chłodnym przyjęciem, opowiedziała ze szczegółami o swoim pobycie w sanatorium. Mimochodem zauważyła, że Agnieszka wygląda jakoś blado. Zdiagnozowała u niej przepracowanie i zaleciła choćby krótki urlop, najlepiej nad morzem. Na taką bezczelność Agnieszka zagotowała się wewnętrznie i już miała wykrzyczeć kobiecie prosto w twarz, co jest przyczyną jej bladości, ale nie zdążyła. Staruszka zerwała się miejsca, podziękowała za gościnę i wybiegła ratować zupę, którą podobno zostawiła na gazie. Agnieszka nie bardzo wiedziała, jak oceniać tę wizytę. Czy był to przełom w ich wzajemnych relacjach, czy - co było bardziej prawdopodobne - zwykłe mydlenie oczu. Sabina była nieprzewidywalna. Ale Agnieszka nie mogła wykluczyć, że wreszcie coś do niej dotarło. Ludzie się przecież zmieniają, wyciągają wnioski z własnych błędów, a ich poglądy z czasem ewoluują. A Sabina miała chyba dość czasu, żeby zrozumieć, że nikt tu nie dybie na jej życie czy mienie. I może w końcu ruszyły ją wyrzuty sumienia? Agnieszka sama nie była w stanie rozwikłać zagadki tej metamorfozy. Wsiadła więc w samochód i pojechała prosto do Baśki. - Nie uwierzysz, kto mnie dzisiaj odwiedził! - zawołała już od progu. - Kompletny szok! Otwieram drzwi i kogo widzę?! Zgadnij! Baśka jakoś automatycznie pomyślała o Michale. Tego tylko brakowało, żeby ten drań wrócił i znowu zaczął bruździć. - Hm - mruknęła, by zyskać na czasie. Zastanawiała się w panice, czy rewelacje, jakie zdobyła na jego temat, powinna ogłosić już teraz, czy lepiej poczekać, aż przyjaciółka mocniej stanie na nogach. Chociaż na złe wiadomości nigdy nie ma dobrej pory. - Pojęcia nie mam - powiedziała w końcu ostrożnie. - Sabina! - Oooo! - zdziwiła się.
23 - I co ty na to? - zapytała Agnieszka, kiedy opowiedziała już przyjaciółce szczegóły popołudniowej wizyty. - Ale nie przeprosiła? - upewniła się Baśka. - Udawała, że nie ma tematu... - No właśnie. Niby trzy tygodnie to sporo, żeby przemyśleć sobie pewne sprawy, ale równie dobrze mogła wykorzystać ten czas na obmyślenie kolejnej podłej intrygi. Sama nie wiem, co o tym sądzić - zastanawiała się Baśka głośno. - Na początek radzę wyrzucić ciastka, bo jeszcze mogą komuś zaszkodzić. - Masz rację - zgodziła się z przyjaciółką Agnieszka, zadowolona, że jeszcze nie zdążyła skosztować tych specjałów. Słowa: „Nie ufajcie Grekom, którzy przynoszą dary”, pasowały do tej sytuacji jak ulał. Jeśli kelnerzy potrafią napluć do zupy nielubianych klientów, to czemu starsza pani nie miałaby odmówić sobie podobnej przyjemności. * Żeby mogło być lepiej, najpierw musi być gorzej. Agnieszka była pewna, że najgorsze ma już dawno za sobą. Stoczyła się na samo dno rozpaczy i teraz bardzo powoli wracała do jako takiej równowagi psychicznej. Przynajmniej tak jej się wydawało do momentu, kiedy posypała się totalnie. I to gdzie! W pracy! Zafundowała wszystkim wspaniały pokaz histerii, a krytyczną sytuację opanowały dopiero posiłki sprowadzone z zewnątrz. W małych firmach nie ma tajemnic. Mimo że Agnieszka nie zwierzała się nikomu, o rozpadzie jej związku wiedzieli wszyscy. Jedni współczuli, inni obgadywali ją po kątach, ale nikt nie odważył się poruszyć drażliwego tematu w obecności jej samej. Okres ochronny trwał kilka tygodni i Agnieszka żyła w złudnym przeświadczeniu, że jej problemy są wyłącznie jej problemami. Nie żeby się czegoś wstydziła. Tylko czuła, że jeszcze nie potrafi o tym rozmawiać bez emocji. I sprawdziło się niestety. Wystarczyło kilka głupich złośliwości ze strony Gośki, żeby totalnie straciła nad sobą panowanie. Najpierw zrobiła przedstawienie w bufecie, potem zamknęła się w toalecie na pierwszym piętrze i kategorycznie odmówiła wyjścia. - I co teraz? - zapytał Kornel, kiedy wszelkie formy perswazji zawiodły. - Może powinniśmy zostawić ją samą? - rzuciła pomysł Sylwia. - Jak się uspokoi, to sama wyjdzie. - A jak sobie coś zrobi? - Po jaką cholerę jej mówiłaś?! - zaatakował Smętek główną winowajczynię. - Chciałaś namieszać, to namieszałaś. Teraz rób sobie, co chcesz. Przepraszaj, błagaj, wzywaj pogotowie, ale masz ją stamtąd wyciągnąć! A reszta do roboty! - wydał polecenie służbowe. - Nic tu po was. Gośka i bez reprymendy od szefa czuła się podle. Wiedziała, że tym razem przegięła i to zdrowo. Sprowokowała sytuację, której skutków nie potrafiła przewidzieć. Chciała zobaczyć minę Agnieszki, kiedy jej powie, że widziała Michała z inną kobietą, i... zobaczyła. Co z tego, że żałowała, skoro nieopatrznie rzuconych słów nie dało się już cofnąć. Zdawała sobie sprawę, że w tej sytuacji zwykłe przeprosiny nie wystarczą. Ale cóż ponadto mogła powiedzieć? Że nie chciała zrobić jej przykrości? Tylko kto w to uwierzy? Zresztą nigdy specjalnie za sobą nie przepadały, a po tym, co zaszło, to już w ogóle... Jeśli ktoś tu może coś zdziałać, to chyba tylko ta jej przyjaciółka. - Ma ktoś telefon do Baśki? No, wiecie, tej przyjaciółki Agnieszki - zapytała współpracowników. Numeru nikt nie miał, ale na szczęście Kornelowi się przypomniało, że Baśka prowadzi gabinet stomatologiczny gdzieś na Krzykach. Gośka poszukała w Internecie i znalazła.
24 Baśka jak zwykle stanęła na wysokości zadania. Poprosiła wspólniczkę o pilne zastępstwo, wsiadła w taksówkę i przyjechała. - Dobrze, że jesteś! - zawołała na jej widok Gośka, szczęśliwa, że ktoś inny posprząta bałagan, którego narobiła. - Sytuacja bez zmian - złożyła meldunek z pierwszej linii frontu. - Od dwóch godzin siedzi w łazience i z nikim nie chce rozmawiać. Może ciebie posłucha, bo nam już zabrakło argumentów. Zresztą ona wcale nie słucha. Jak ktoś się zbliża, to zaraz spuszcza wodę, że niby zajęte... - Rozumiem. A możesz mi powiedzieć tak ze szczegółami, co się właściwie stało? Bo chyba nie wlazła tam bez żadnej przyczyny? - Ze szczegółami... - powtórzyła Gośka jak echo, zastanawiając się przy tym gorączkowo, jak tu ukryć swój niechlubny udział w całym incydencie. - W zasadzie to niewiele. Ktoś tam wspomniał, że widział tego jej Michała z jakąś laską, i wystarczyło. Wybiegła z rykiem z bufetu i zabarykadowała się w łazience. O tam! - Pokazała palcem. - Naprawdę solidne drzwi z zasuwą od środka. Od zewnątrz nie da się otworzyć. Jak jej stamtąd nie wyciągniesz, to... sama rozumiesz... - Aga, jesteś tam? - zapytała Baśka. Za odpowiedź musiał jej wystarczyć szum wody. - O nie, tak to my nie będziemy rozmawiać! - zdenerwowała się. - Wyłaź, ale już! - Nie wyjdę! Idź sobie! - Pewnie! Po to tylko przyjechałam, żeby się przywitać i zaraz wracać! Przestań się wygłupiać. Swoje już odsiedziałaś, więc wyłaź i jedziemy do domu. - Nie! I zostaw mnie w spokoju! - I co ci to da? Chcesz tu siedzieć do nocy czy jeszcze dłużej? Aż wszyscy sobie pójdą, tak? - Może... - Jeśli chcesz wiedzieć, to tu i tak nikogo nie ma. Słowo daję! - Baśka odwróciła się i kategorycznym gestem nakazała gapiom przyspieszony odwrót. - Smętek zarządził zebranie nadzwyczajne i teraz wszyscy siedzą w biurze i debatują, jak cię stąd wyciągnąć, gdyby moja misja się nie powiodła. Ostatni argument przeważył i Agnieszka ostrożnie wyjrzała na korytarz. A skoro droga ucieczki była wolna, skorzystała z niej skwapliwie. Zadyszana Baśka dogoniła ją dopiero na parkingu. - Dobra, koniec zabawy w kotka i myszkę! Dawaj kluczyki, ja prowadzę! A ty weź chusteczkę i wytrzyj twarz, bo ci się tusz rozmazał. Wyglądasz jak jakieś zombi. Agnieszka nie protestowała. Sama wiedziała, że w tym stanie nie powinna prowadzić. Wprawdzie emocje zdążyły już nieco opaść, ale dla odmiany zaczęła ją ogarniać jakaś dziwna apatia. Przez całą drogę milczała, a i w domu nie była przesadnie rozmowna. - Lepiej ci już? - Uhm. - No, nie wiem. - Baśka pokręciła głową. - Jak ty jesteś taka cichutka, to ja się dopiero zaczynam denerwować. Takie duszenie w środku do niczego dobrego nie prowadzi. Człowiek się musi wygadać, tak jest skonstruowany. Wyrzucić truciznę na zewnątrz... - A potem to tylko w łeb sobie palnąć - dokończyła Agnieszka, wpędzając przyjaciółkę w coraz większy niepokój, choć chodziło jej tylko o to, że przesadziła z uzewnętrznianiem uczuć. Zrobiła z siebie dzisiaj totalną kretynkę i sama myśl o tym, że będzie musiała kiedyś pójść do biura i spojrzeć znajomym w oczy, była dla niej nie do zniesienia. Teraz, kiedy analizowała całą sytuację prawie na zimno, nie mogła uwierzyć, że tak się zachowała. Wpadła w tę histerię właściwie bez powodu. I nie chodzi o Michała, tylko o to, że emocje wymknęły jej się spod kontroli. Wiedziała przecież, że Gośka chce wbić jej szpilę, i nie zamierzała dać
25 jej tej satysfakcji. Próbowała zrobić dobrą minę do złej gry i udać, że to, z kim spotyka się Michał, nic a nic ją nie obchodzi. Że ten rozdział został już dawno zamknięty. Chciała wierzyć, że lak było naprawdę. A tu, proszę, wystarczył jeden cios w czułe miejsce, żeby kompletnie się posypała. Normalny człowiek tak się nie zachowuje. Czyli najwyraźniej jej psychika pozostawia wiele do życzenia. Dobrze chociaż, że zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest żałosna. - Chyba powinnam się leczyć, nie uważasz? - stwierdziła głośno. - Leczyć z czego? - Z histerii. Dałam dzisiaj taki pokaz, że nie będę mogła nikomu spojrzeć w oczy. Powinnam chyba wziąć długi urlop albo jeszcze lepiej od razu zmienić pracę! - Lepiej dla kogo? - Dla wszystkich. Nikt nie zechce pracować z wariatką. - I tu się mylisz. Wszyscy będą udawać, że nic się nie stało, bo czują się winni zaistniałej sytuacji. Przez jakiś czas będziesz na etacie świętej krowy, takiej, co to wiele się wybacza, ale i to minie. Wiem, co mówię. - To nie znasz Gośki - miała wątpliwości Agnieszka. - To jej sprawka, tak? - domyśliła się Baśka. - Tak mi się właśnie wydawało, że coś kręci. Co ona ci takiego nagadała? - Przyjaciółka chciała delikatnie wybadać sytuację. - Całą prawdę o mnie i Michale. Że mnie zostawił dla innej i że wkrótce biorą ślub. Widziała Michała z jakąś ładną Mulatką. Podobno trzymali się za ręce i wyglądali na bardzo zakochanych - wyrzuciła z siebie Agnieszka. - Tylko tyle?! - Tylko?! - W sposobie, w jaki to powiedziała Baśka, było coś, co natychmiast zwróciło uwagę Agnieszki. - Ale ty wiesz więcej, prawda?! - zapytała wprost. - Wiesz, nie udawaj, widzę to po twoich oczach. - Niedawno się dowiedziałam, ale nie wiem, czy to jest... - Odpowiednia chwila? - dokończyła za nią Agnieszka. - Bez obaw, wypłakałam już dzisiaj wszystkie łzy i teraz jestem spokojna jak nigdy. Będę umiała przyjąć każdą prawdę, nawet najgorszą. Czyli ta Mulatka nie jest wymysłem Gośki. - Bo widzisz, jedna moja znajoma była w Brukseli w tym samym czasie co Michał i często go widywała w towarzystwie... - zaczęła ostrożnie. Prawda była dość brutalna i Baśka jednak wolała nie dobijać przyjaciółki szczegółami. W każdym razie Sabina do rozpadu tego związku nawet nie przyłożyła ręki. Dała tylko Michałowi wygodny pretekst do zerwania zaręczyn. Wszystko zaczęło się o wiele wcześniej, w Brukseli. Michał poznał tam świetnie ustawioną dziewczynę i postanowił zrobić karierę przez łóżko. I w tych nowych atrakcyjnych planach nie było już miejsca dla Agnieszki. * Działalność Sabiny można było spokojnie przyrównać do aktywności wulkanu. Potrafiła całymi tygodniami trwać w pozornym uśpieniu, by wybuchnąć w najmniej oczekiwanym momencie. Tak że Agnieszka, nie znając dnia ani godziny, żyła w ciągłej niepewności, co jej przyniesie kolejny ranek. Przez ostatni tydzień wulkan znajdował się w fazie nieustannej erupcji. Widocznie starsza pani przywiązywała wagę do dat, a właśnie zbliżało się kilka ważnych rocznic. Niedawno minął rok od dnia, w którym spotkały się po raz pierwszy u notariusza, i tej rocznicy Sabina po prostu nie mogła przegapić. Dała swojej współlokatorce popalić że hej. Ale był to dopiero początek. Agnieszka z dużym prawdopodobieństwem mogła oczekiwać nieprzyjemnych niespodzianek z okazji pierwszej wizyty na Sławińskiej, przeprowadzki, parapetówki i diabli wiedzą czego jeszcze.