Dramatis personae
Maciej Belina - miłośnik rebusów
i zagadek; amator przygód; w wolnych
chwilach poszukiwacz skarbów
Beata Jasińska - malarka;
konserwatorka obrazów w Muzeum
Narodowym
Janusz Małozięć - prokurator;
kolega Beliny
Maria Brandszaft-Najar -
emerytowana agentka KGB i UB
Alaksandar Jankowicz -
tajemniczy nieznajomy z Białorusi
podający się za dyplomatę; podejrzany
typ
Halkowski - jubiler zamordowany
przez Niemców w 1939 roku; obecny
tylko we wspomnieniach
Magdalena Halkowska - jego
córka
Justyna - sąsiadka Beliny
Andrzej Kowalski - prokurator;
zwierzchnik Małozięcia
Jerzy Szczypa - major Policji
dyrektor banku i jego personel
oraz
Merano - milutki mały czworonóg
Spis treści
1 Martwa staruszka i
przerażona dziewczyna
2 Rekonesans
3 Obraz
4 Prokurator Małozięć
5 U Beaty
6 Wykurzyć lisa z jamy
7 Jeszcze nie tym razem
8 Niedziela, poniedziałek,
wtorek
9 Rekonwalescencja
10 Szukając świętego Józefa
11 Wieczorny spacer albo
pijak i rowerzystka
12 Znowu Ambasador
13 Większa okazja i mała
niespodzianka
14 Operacja pod specjalnym
nadzorem
15 W banku
16 Wyjaśnienie
17 Zakończenie
Postscriptum
Rozdział I
MARTWA STARUSZKA
I PRZERAŻONA
DZIEWCZYNA
I tym razem zaczęło się od
rozmowy telefonicznej.
— Dzień dobry. Mówi Beata
Jasińska. Poznaliśmy się u pani
Tokarskiej w muzeum...
— Pamiętam — wtrącił Belina.
— Przepraszam za moją śmiałość,
ale chciałabym się z panem spotkać w
pewnej sprawie. To długa historia. Nie
mogę jej szczegółowo wyłuszczyć przez
telefon... To dla mnie bardzo ważne... i
raczej pilne.
Maciek wyczuł napięcie w głosie
rozmówczyni.
— Hmm, brzmi intrygująco.
Chętnie się z panią zobaczę. Gdzie i
kiedy?
— Tak jak panu wygodnie.
— Każdego dnia po czwartej po
południu.
— Gdzie pan mieszka?
Maciek zaniepokoił się, że
dziewczyna chce go odwiedzić w jego
mieszkaniu.
— Na osiedlu Podwawelskim, na
Ludwinowie.
Chwila milczenia i rozmówczyni
zdecydowanie rzuciła propozycję:
— To może spotkamy się w
połowie drogi, w kawiarni na rogu
Małej i Felicjanek, Café Szafé. Zna pan
miejsce?
Kamień spadł mu z serca. Nie
trzeba będzie robić przygotowań na
przyjęcie gościa.
— Znam. Trafię. Jutro o wpół do
piątej. Tak?
— Tak. Dobrze. To do zobaczenia.
— Do widzenia.
Odłożył komórkę i w tym samym
momencie zakłopotał się, czy zdoła
rozpoznać dziewczynę, którą widział
zaledwie dwukrotnie. Nie wyróżniała
się niczym szczególnym, a upłynęło już
sporo czasu od ostatniego razu, kiedy się
spotkali. Nie pamiętał jej twarzy.
Przyjdę wcześniej — postanowił.
— Niech ona rozpoznaje mnie.
Czego może chcieć? Czy ma coś
nowego w związku z Kotsisem?* Ale
dlaczego to taka tajemnica, że nie można
jej wyjawić przez telefon?
Zgadywanie nie miało sensu, więc
Maciek szybko zrezygnował
z czczych domysłów.
A życie przyszykowało mu nową
detektywistyczną przygodę.
* * *
Dziesięć po piątej — rzucił okiem
na wyświetlacz telefonu komórkowego.
— Długo każe na siebie czekać.
Kolejny raz rozejrzał się po
mrocznym lokalu. Kafejka składała się z
trzech pokoików w amfiladzie
zatłoczonych starymi meblami.
Maciek zajął miejsce w najdalszej
salce. Przez pół godziny zdążył wypić
herbatę i zjeść kremówkę i nudził się
potwornie. Beata Jasińska się nie
pojawiła.
Zapłacił rachunek i zamierzał
opuścić kawiarnię, gdy oczekiwana
dziewczyna wpadła ze zdyszanym
pośpiechem (jakby to ujął Kornel
Makuszyński), tłumacząc się i
rozpływając w przeprosinach.
Usadowiła się naprzeciwko niego i
ściszonym głosem zaczęła opowiadać:
— Pewnie pan wie, że jestem
malarką i pracuję w Muzeum
Narodowym jako konserwatorka
obrazów.
Maciek skinął głową w geście
potwierdzenia.
— Niedawno wpadł w moje ręce
obraz, który na pewno pana zainteresuje.
Kiedy umyłam go mlekiem. . Tak się
czasami oczyszcza malowane
powierzchnie. Są do tego celu rozmaite
rozpuszczalniki, ale ja zawsze zaczynam
od mleka... Odkryłam dziwne znaki w
jednym z narożników. Sprawia to
wrażenie tajnego pisma. Od pani
Tokarskiej wiem, że pan jest świetny w
tych sprawach, więc zwróciłam się z
tym do pana.
— Chce pani, żebym spróbował go
odczytać?
— Jasne. Muszę jednak pana
ostrzec, że w związku z tym może panu
grozić niebezpieczeństwo.
— Niebezpieczeństwo?
— Tak.
— Jak to?
— Niech pan cierpliwie mnie
wysłucha. To bardzo dziwna afera.
Opowiem wszystko po kolei...
— Zamieniam się w słuch.
Podeszła kelnerka. Beata zamówiła
kawę, Maciek jeszcze jedno ciastko.
Zaczekali, aż zostaną obsłużeni, po czym
dziewczyna podjęła przerwany temat.
— Mieszkam na Kazimierzu na
ulicy Józefa 12. To dość dziwaczny
budynek. Właściwie trzy jednopiętrowe
domy połączone od podwórza
zewnętrznymi gankami obiegającymi
całe piętro. Do Mojego mieszkanka
wchodzi się z takiego ganku. Sąsiednie
mieszkanie zajmowała stara samotna
kobieta, Maria Najar. Czasem
pomagałam jej wynieść po schodach
zakupy, czasem pożyczałam jej odrobinę
cukru, mąki czy soli. Jak to między
sąsiadkami. Czasami nawet
gwarzyłyśmy przy kawie. Opowiadała
mi głównie o swoich wojennych
przeżyciach.
Zastanowiła się i po sekundzie
kontynuowała:
— To było ze dwa tygodnie temu,
może mniej. Przyszła do mnie
wieczorem roztrzęsiona i blada.
Przyniosła ze sobą obraz i poprosiła,
żebym go przechowała, i to nie w domu,
lecz w muzeum. Mówiła, że ktoś chce go
jej odebrać, a to bezcenne dzieło i
pamiątka rodzinna.
Bała się włamania do jej
mieszkania. Strasznie była
zdenerwowana i wystraszona.
— Wzięła pani od niej ten obraz?
— Oczywiście. To zupełnie drobna
przysługa. Zaraz następnego dnia
zaniosłam go do pracy i, jak już
wspomniałam, znalazłam na nim
niezrozumiałe symbole układające się w
coś w rodzaju napisu. Po powrocie do
domu chciałam jej o tym powiedzieć.
Ledwo weszłam na ganek,
zorientowałam się, że stało się coś
złego. Drzwi jej mieszkania były
uchylone, a przed nimi leżała siatka z
zakupami. Zapukałam do drzwi, ale nie
było odpowiedzi. Wiedziona złym
przeczuciem weszłam do środka. Pani
Najarowa leżała na kanapie.
Natychmiast poznałam, że nie żyje. Jej
mieszkanie wyglądało jak po
pospiesznym przeszukaniu. Zawołałam
sąsiadów, zadzwoniłam po pogotowie i
na policję.
Przerwała opowiadanie. Widać
było, że wzruszenie odebrało jej głos.
Maciek taktownie czekał w milczeniu.
Po chwili dziewczyna się
opanowała, zaczerpnęła tchu i podjęła
opowieść.
— Muszę panu jeszcze powiedzieć,
że kilka dni przed tym wy-darzeniem
zwrócił moją uwagę pewien bardzo
wysoki mężczyzna, który obserwował z
podwórka nasz balkon. Myślałam wtedy,
głupia, że chodziło mu o mnie. Teraz
wiem, że interesował się sąsiadką.
Pewnego dnia, będąc na ganku,
usłyszałam głośną rozmowę dochodzącą
z jej mieszkania. Zdziwiło mnie to
trochę, bo nigdy nie widziałam u niej
żadnych gości. Dochodzące dźwięki
przypominały raczej kłótnię niż
normalną pogawędkę. Nie wiem, o co
chodziło, bo nie mogłam rozróżnić słów,
a nie chciałam podsłuchiwać przy
wejściu. Trochę później, już będąc w
mieszkaniu, usłyszałam jak trzasnęły
sąsiednie drzwi i ktoś przebiegł wzdłuż
balkonu. Potem zapadła cisza.
Znowu przerwała, najwidoczniej
zbierając myśli.
— Te wcześniejsze zdarzenia
podsunęły mi myśl o morderstwie
dokonanym na staruszce. Podzieliłam się
moimi podejrzeniami z policjantami,
którzy zjawili się po moim wezwaniu.
Spodziewałam się, że wdrożą śledztwo,
że wezwą mnie na przesłuchanie, ale
chyba wcale się nie przejęli moimi
sugestiami. Przez cały tydzień nie zrobili
nic oprócz zapieczętowania drzwi
wejściowych do miejsca zbrodni.
— Może sekcja zwłok wykazała
naturalny zgon — wtrącił Maciek. —
Może zawał, może wylew. To się
zdarza. Ile lat miała ta kobieta?
— Nie wiem, ale skoro w czasie
wojny była dorosłą osobą, to musiała
mieć przynajmniej siedemdziesiąt.
— W tym wieku trzeba się liczyć z
bliskim końcem. Czasem jest on
nieoczekiwany... i chyba taki jest
najlepszy.
— Ale ten podejrzany typ?...
— Może jednak on się interesował
panią.
— Niech pan sobie nie żartuje —
żachnęła się Beata. — Ja swoje wiem.
— Jedno mogę pani obiecać. Mam
kolegę, który jest prokuratorem.
Porozmawiam z nim o tej sprawie. Może
się czegoś dowiem.
Ale chyba nie po to mnie pani tu
wezwała?
— Prosiłam, nie wezwałam. Jasne,
że nie liczyłam, że podejmie pan
śledztwo. Chciałam jedynie, żeby pan
odczytał, co jest napisane na obrazie.
— Z miłą chęcią spróbuję, nie
ręcząc jednak za skutek. Proszę mi
pokazać ten malunek.
— Obraz trzymam schowany w
muzeum. Zrobiłam jego zdjęcia i wyślę
je panu pocztą.
— Nie ma ich pani przy sobie? —
zdziwił się Maciek.
— Nie mam. Boję się, że zostanę
napadnięta i zdjęcia wpadną w
niepowołane łapy. Spóźniłam się na
nasze spotkanie, bo szedł za mną ten
wysoki i musiałam go zgubić.
— Niemożliwe. — Maciek
skrzywił się z niedowierzaniem.
— Możliwe. Możliwe i
prawdziwe. To naprawdę kryminalna
afera. Nie chciałam, żeby zobaczono
pana ze mną. Musimy być ostrożni.
Niech się pan nie śmieje — urwała
urażona.
— Wcale się nie śmieję —
zaprotestował, maskując rozbawienie —
ale nie obawiam się człowieka, którego
nigdy w życiu nie spotkałem, choćby
przelotnie. Co on może mieć do mnie,
jeśli nawet mnie z panią zobaczy?
Do stolika zbliżyła się kelnerka.
Zebrała puste naczynia. Należało jeszcze
coś zamówić. Beata wzięła herbatę.
Maciek pozostał przy ciastkach.
— Zaciekawiła mnie pani —
odezwał się, gdy zostali sami. — Proszę
mi podać więcej szczegółów. Co pani
jeszcze wie o tej Janarowej?
— Najarowej. Sporo.
Opowiedziała mi cały swój życiorys
oraz to i owo o krewnych i znajomych.
Pochodziła z biednej rodziny, ale jej
wujek był znanym w Krakowie
złotnikiem. Zaraz, zaraz.. jak on się
nazywał? Hakowski lub Halkowski.
Jakoś tak. Przed wojną miał sklep
jubilerski na Sławkowskiej. Podobno
był strasznie bogaty. Jego córka, a
kuzynka Najarowej, wyszła w 1939 roku
za podporucznika KOP-u, Korpusu
Ochrony Pogranicza.
— Wiem. Pilnowali wschodniej
granicy. Mój dziadek też służył w KOP-
ie.
— Po ślubie zamieszkali w
Baranowiczach niedaleko Nowo-
gródka, bo tam młody podporucznik...
nazwisko wyleciało mi z głowy... dostał
przydział służbowy. Potem walczył w
kampanii wrześniowej. Aż do końca.
Zginął w bitwie pod Kockiem na
początku października.
— Gdyby został w Baranowiczach,
Rosjanie by go zamordowali w Katyniu.
— Pewnie tak.
Umilkła, bo właśnie serwowano im
zamówione produkty.
— W pierwszych dniach września
Halicki, ten jubiler...
— Mówiła pani, że nazywał się
Halkowski.
— Przepraszam, nie mam głowy do
nazwisk. Ten jubiler poprosił Najarową,
wówczas młodą panienkę, żeby
pojechała do Baranowicz, do jego córki,
i zawiozła jej pieniądze, cenny obraz i
kilka drobiazgów. To było tuż przed
wkroczeniem Niemców do Krakowa. Za
przysługę dostała pierścionek z
diamentem. Pokazała mi go.
Beata rzuciła smutne spojrzenie na
swój srebrny pierścionek z czerwonym
oczkiem. Siorbnęła łyk herbaty.
— Czy po śmierci miała nadal ten
pierścionek? — zaciekawił się Maciek.
— Nie mam pojęcia. Nie nosiła na
co dzień żadnej biżuterii. Pierścionek
był schowany gdzieś w mieszkaniu.
Może policjanci go znaleźli.
Zamyśliła się, zanim podjęła
przerwany wątek.
Ludomir Lauda Tajemnica krakowskiego jubilera
Dramatis personae Maciej Belina - miłośnik rebusów i zagadek; amator przygód; w wolnych chwilach poszukiwacz skarbów Beata Jasińska - malarka; konserwatorka obrazów w Muzeum Narodowym Janusz Małozięć - prokurator; kolega Beliny Maria Brandszaft-Najar - emerytowana agentka KGB i UB
Alaksandar Jankowicz - tajemniczy nieznajomy z Białorusi podający się za dyplomatę; podejrzany typ Halkowski - jubiler zamordowany przez Niemców w 1939 roku; obecny tylko we wspomnieniach Magdalena Halkowska - jego córka Justyna - sąsiadka Beliny Andrzej Kowalski - prokurator; zwierzchnik Małozięcia Jerzy Szczypa - major Policji
dyrektor banku i jego personel oraz Merano - milutki mały czworonóg
Spis treści 1 Martwa staruszka i przerażona dziewczyna 2 Rekonesans 3 Obraz 4 Prokurator Małozięć 5 U Beaty 6 Wykurzyć lisa z jamy 7 Jeszcze nie tym razem 8 Niedziela, poniedziałek, wtorek 9 Rekonwalescencja 10 Szukając świętego Józefa 11 Wieczorny spacer albo pijak i rowerzystka
12 Znowu Ambasador 13 Większa okazja i mała niespodzianka 14 Operacja pod specjalnym nadzorem 15 W banku 16 Wyjaśnienie 17 Zakończenie Postscriptum
Rozdział I MARTWA STARUSZKA I PRZERAŻONA DZIEWCZYNA I tym razem zaczęło się od rozmowy telefonicznej. — Dzień dobry. Mówi Beata Jasińska. Poznaliśmy się u pani Tokarskiej w muzeum... — Pamiętam — wtrącił Belina. — Przepraszam za moją śmiałość, ale chciałabym się z panem spotkać w pewnej sprawie. To długa historia. Nie mogę jej szczegółowo wyłuszczyć przez telefon... To dla mnie bardzo ważne... i raczej pilne.
Maciek wyczuł napięcie w głosie rozmówczyni. — Hmm, brzmi intrygująco. Chętnie się z panią zobaczę. Gdzie i kiedy? — Tak jak panu wygodnie. — Każdego dnia po czwartej po południu. — Gdzie pan mieszka? Maciek zaniepokoił się, że dziewczyna chce go odwiedzić w jego mieszkaniu. — Na osiedlu Podwawelskim, na Ludwinowie. Chwila milczenia i rozmówczyni zdecydowanie rzuciła propozycję: — To może spotkamy się w połowie drogi, w kawiarni na rogu
Małej i Felicjanek, Café Szafé. Zna pan miejsce? Kamień spadł mu z serca. Nie trzeba będzie robić przygotowań na przyjęcie gościa. — Znam. Trafię. Jutro o wpół do piątej. Tak? — Tak. Dobrze. To do zobaczenia. — Do widzenia. Odłożył komórkę i w tym samym momencie zakłopotał się, czy zdoła rozpoznać dziewczynę, którą widział zaledwie dwukrotnie. Nie wyróżniała się niczym szczególnym, a upłynęło już sporo czasu od ostatniego razu, kiedy się spotkali. Nie pamiętał jej twarzy. Przyjdę wcześniej — postanowił. — Niech ona rozpoznaje mnie.
Czego może chcieć? Czy ma coś nowego w związku z Kotsisem?* Ale dlaczego to taka tajemnica, że nie można jej wyjawić przez telefon? Zgadywanie nie miało sensu, więc Maciek szybko zrezygnował z czczych domysłów. A życie przyszykowało mu nową detektywistyczną przygodę. * * * Dziesięć po piątej — rzucił okiem na wyświetlacz telefonu komórkowego. — Długo każe na siebie czekać. Kolejny raz rozejrzał się po mrocznym lokalu. Kafejka składała się z
trzech pokoików w amfiladzie zatłoczonych starymi meblami. Maciek zajął miejsce w najdalszej salce. Przez pół godziny zdążył wypić herbatę i zjeść kremówkę i nudził się potwornie. Beata Jasińska się nie pojawiła. Zapłacił rachunek i zamierzał opuścić kawiarnię, gdy oczekiwana dziewczyna wpadła ze zdyszanym pośpiechem (jakby to ujął Kornel Makuszyński), tłumacząc się i rozpływając w przeprosinach. Usadowiła się naprzeciwko niego i ściszonym głosem zaczęła opowiadać: — Pewnie pan wie, że jestem malarką i pracuję w Muzeum Narodowym jako konserwatorka
obrazów. Maciek skinął głową w geście potwierdzenia. — Niedawno wpadł w moje ręce obraz, który na pewno pana zainteresuje. Kiedy umyłam go mlekiem. . Tak się czasami oczyszcza malowane powierzchnie. Są do tego celu rozmaite rozpuszczalniki, ale ja zawsze zaczynam od mleka... Odkryłam dziwne znaki w jednym z narożników. Sprawia to wrażenie tajnego pisma. Od pani Tokarskiej wiem, że pan jest świetny w tych sprawach, więc zwróciłam się z tym do pana. — Chce pani, żebym spróbował go odczytać? — Jasne. Muszę jednak pana
ostrzec, że w związku z tym może panu grozić niebezpieczeństwo. — Niebezpieczeństwo? — Tak. — Jak to? — Niech pan cierpliwie mnie wysłucha. To bardzo dziwna afera. Opowiem wszystko po kolei... — Zamieniam się w słuch. Podeszła kelnerka. Beata zamówiła kawę, Maciek jeszcze jedno ciastko. Zaczekali, aż zostaną obsłużeni, po czym dziewczyna podjęła przerwany temat. — Mieszkam na Kazimierzu na ulicy Józefa 12. To dość dziwaczny budynek. Właściwie trzy jednopiętrowe domy połączone od podwórza zewnętrznymi gankami obiegającymi
całe piętro. Do Mojego mieszkanka wchodzi się z takiego ganku. Sąsiednie mieszkanie zajmowała stara samotna kobieta, Maria Najar. Czasem pomagałam jej wynieść po schodach zakupy, czasem pożyczałam jej odrobinę cukru, mąki czy soli. Jak to między sąsiadkami. Czasami nawet gwarzyłyśmy przy kawie. Opowiadała mi głównie o swoich wojennych przeżyciach. Zastanowiła się i po sekundzie kontynuowała: — To było ze dwa tygodnie temu, może mniej. Przyszła do mnie wieczorem roztrzęsiona i blada. Przyniosła ze sobą obraz i poprosiła, żebym go przechowała, i to nie w domu,
lecz w muzeum. Mówiła, że ktoś chce go jej odebrać, a to bezcenne dzieło i pamiątka rodzinna. Bała się włamania do jej mieszkania. Strasznie była zdenerwowana i wystraszona. — Wzięła pani od niej ten obraz? — Oczywiście. To zupełnie drobna przysługa. Zaraz następnego dnia zaniosłam go do pracy i, jak już wspomniałam, znalazłam na nim niezrozumiałe symbole układające się w coś w rodzaju napisu. Po powrocie do domu chciałam jej o tym powiedzieć. Ledwo weszłam na ganek, zorientowałam się, że stało się coś złego. Drzwi jej mieszkania były uchylone, a przed nimi leżała siatka z
zakupami. Zapukałam do drzwi, ale nie było odpowiedzi. Wiedziona złym przeczuciem weszłam do środka. Pani Najarowa leżała na kanapie. Natychmiast poznałam, że nie żyje. Jej mieszkanie wyglądało jak po pospiesznym przeszukaniu. Zawołałam sąsiadów, zadzwoniłam po pogotowie i na policję. Przerwała opowiadanie. Widać było, że wzruszenie odebrało jej głos. Maciek taktownie czekał w milczeniu. Po chwili dziewczyna się opanowała, zaczerpnęła tchu i podjęła opowieść. — Muszę panu jeszcze powiedzieć, że kilka dni przed tym wy-darzeniem zwrócił moją uwagę pewien bardzo
wysoki mężczyzna, który obserwował z podwórka nasz balkon. Myślałam wtedy, głupia, że chodziło mu o mnie. Teraz wiem, że interesował się sąsiadką. Pewnego dnia, będąc na ganku, usłyszałam głośną rozmowę dochodzącą z jej mieszkania. Zdziwiło mnie to trochę, bo nigdy nie widziałam u niej żadnych gości. Dochodzące dźwięki przypominały raczej kłótnię niż normalną pogawędkę. Nie wiem, o co chodziło, bo nie mogłam rozróżnić słów, a nie chciałam podsłuchiwać przy wejściu. Trochę później, już będąc w mieszkaniu, usłyszałam jak trzasnęły sąsiednie drzwi i ktoś przebiegł wzdłuż balkonu. Potem zapadła cisza. Znowu przerwała, najwidoczniej
zbierając myśli. — Te wcześniejsze zdarzenia podsunęły mi myśl o morderstwie dokonanym na staruszce. Podzieliłam się moimi podejrzeniami z policjantami, którzy zjawili się po moim wezwaniu. Spodziewałam się, że wdrożą śledztwo, że wezwą mnie na przesłuchanie, ale chyba wcale się nie przejęli moimi sugestiami. Przez cały tydzień nie zrobili nic oprócz zapieczętowania drzwi wejściowych do miejsca zbrodni. — Może sekcja zwłok wykazała naturalny zgon — wtrącił Maciek. — Może zawał, może wylew. To się zdarza. Ile lat miała ta kobieta? — Nie wiem, ale skoro w czasie wojny była dorosłą osobą, to musiała
mieć przynajmniej siedemdziesiąt. — W tym wieku trzeba się liczyć z bliskim końcem. Czasem jest on nieoczekiwany... i chyba taki jest najlepszy. — Ale ten podejrzany typ?... — Może jednak on się interesował panią. — Niech pan sobie nie żartuje — żachnęła się Beata. — Ja swoje wiem. — Jedno mogę pani obiecać. Mam kolegę, który jest prokuratorem. Porozmawiam z nim o tej sprawie. Może się czegoś dowiem. Ale chyba nie po to mnie pani tu wezwała? — Prosiłam, nie wezwałam. Jasne, że nie liczyłam, że podejmie pan
śledztwo. Chciałam jedynie, żeby pan odczytał, co jest napisane na obrazie. — Z miłą chęcią spróbuję, nie ręcząc jednak za skutek. Proszę mi pokazać ten malunek. — Obraz trzymam schowany w muzeum. Zrobiłam jego zdjęcia i wyślę je panu pocztą. — Nie ma ich pani przy sobie? — zdziwił się Maciek. — Nie mam. Boję się, że zostanę napadnięta i zdjęcia wpadną w niepowołane łapy. Spóźniłam się na nasze spotkanie, bo szedł za mną ten wysoki i musiałam go zgubić. — Niemożliwe. — Maciek skrzywił się z niedowierzaniem. — Możliwe. Możliwe i
prawdziwe. To naprawdę kryminalna afera. Nie chciałam, żeby zobaczono pana ze mną. Musimy być ostrożni. Niech się pan nie śmieje — urwała urażona. — Wcale się nie śmieję — zaprotestował, maskując rozbawienie — ale nie obawiam się człowieka, którego nigdy w życiu nie spotkałem, choćby przelotnie. Co on może mieć do mnie, jeśli nawet mnie z panią zobaczy? Do stolika zbliżyła się kelnerka. Zebrała puste naczynia. Należało jeszcze coś zamówić. Beata wzięła herbatę. Maciek pozostał przy ciastkach. — Zaciekawiła mnie pani — odezwał się, gdy zostali sami. — Proszę mi podać więcej szczegółów. Co pani
jeszcze wie o tej Janarowej? — Najarowej. Sporo. Opowiedziała mi cały swój życiorys oraz to i owo o krewnych i znajomych. Pochodziła z biednej rodziny, ale jej wujek był znanym w Krakowie złotnikiem. Zaraz, zaraz.. jak on się nazywał? Hakowski lub Halkowski. Jakoś tak. Przed wojną miał sklep jubilerski na Sławkowskiej. Podobno był strasznie bogaty. Jego córka, a kuzynka Najarowej, wyszła w 1939 roku za podporucznika KOP-u, Korpusu Ochrony Pogranicza. — Wiem. Pilnowali wschodniej granicy. Mój dziadek też służył w KOP- ie. — Po ślubie zamieszkali w
Baranowiczach niedaleko Nowo- gródka, bo tam młody podporucznik... nazwisko wyleciało mi z głowy... dostał przydział służbowy. Potem walczył w kampanii wrześniowej. Aż do końca. Zginął w bitwie pod Kockiem na początku października. — Gdyby został w Baranowiczach, Rosjanie by go zamordowali w Katyniu. — Pewnie tak. Umilkła, bo właśnie serwowano im zamówione produkty. — W pierwszych dniach września Halicki, ten jubiler... — Mówiła pani, że nazywał się Halkowski. — Przepraszam, nie mam głowy do nazwisk. Ten jubiler poprosił Najarową,
wówczas młodą panienkę, żeby pojechała do Baranowicz, do jego córki, i zawiozła jej pieniądze, cenny obraz i kilka drobiazgów. To było tuż przed wkroczeniem Niemców do Krakowa. Za przysługę dostała pierścionek z diamentem. Pokazała mi go. Beata rzuciła smutne spojrzenie na swój srebrny pierścionek z czerwonym oczkiem. Siorbnęła łyk herbaty. — Czy po śmierci miała nadal ten pierścionek? — zaciekawił się Maciek. — Nie mam pojęcia. Nie nosiła na co dzień żadnej biżuterii. Pierścionek był schowany gdzieś w mieszkaniu. Może policjanci go znaleźli. Zamyśliła się, zanim podjęła przerwany wątek.