mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony366 163
  • Obserwuję281
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań287 687

Lee Sandra - Pudełko z przepisami

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Lee Sandra - Pudełko z przepisami.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 37 osób, 37 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 338 stron)

Moim siostrzenicom i bratanicom, siostrzeńcom i bratankom: Scottowi, Danielle, Brandonowi, Austenowi, Stephanie, Tanerowi, Blake’owi, Bryce’owi i Katie. Cieszcie się życiem pełnym miłości, światła i śmiechu. Rośnijcie zdrowi i szczęśliwi, gdziekolwiek Bóg Was posieje. Najukochańszym gwiazdeczkom ciocia Sandy

J ROZDZIAŁ 1 uż po pierwszym sygnale Grace wyczuła, że nikt się nie odezwie. Matki potrafią go rozpoznać – ten dźwięk, po którym od razu wiadomo, że dziecko nie odbierze. – Cześć, tu Em, zostaw wiadomość... Miała nadzieję, że porozmawia z Emmą. Była już grubo spóźniona, ale mimo wszystko uśmiechnęła się na dźwięk głosu córki. Biegła przez halę lotniska w Los Angeles, w jednej ręce trzymała komórkę, drugą ciągnęła walizkę na kółkach. Skręciła za budką z jedzeniem, ominęła kobietę z dzieckiem w wózku i nieomal potrąciła mężczyznę na elektrycznym wózku inwalidzkim. – Boże, najmocniej przepraszam... Jezu, tratuje niemowlęta i staruszków. Ogarnij się, Grace! – PIIIP. – Kochanie, tu mama. Bardzo cię przepraszam,

Em. Spóźniony samolot, fatalna pogoda w Green Bay, nie zdążyłam na przesiadkę w Chicago i... – Co za różnica?, pomyślała. Emmę obchodzi tylko tyle, że wróci do domu, a matki znowu nie będzie. – Jadę prosto na plan, więc nie zdziw się, jeśli nie zastaniesz w domu moich bagaży. Po prostu siądź do odrabiania lekcji. Przywiozę sushi na kolację, dobra? Kocham cię. Złapała walizkę i pomknęła w dół ruchomymi schodami, a na parkingu ruszyła już biegiem. W Los Angeles był przepiękny wiosenny dzień. Słońce i czyste błękitne niebo zupełnie nie przypominały mglistego burego świtu w New London w Wisconsin, gdzie przed dziesięcioma godzinami przywitała poranek. Zadzwonił telefon. Świetnie, Emma oddzwania. – Skarbie? – Żadne „skarbie”! Mamy dziś jeszcze sześć scen! Gdzie jest moja zaufana asystentka? Wróciłaś chociaż do Los Angeles? Z powodu różnicy stref czasowych w Los Angeles była dopiero pora lunchu, więc Grace wciąż miała przed sobą pół dnia pracy. – Ken, strasznie mi głupio. Jesteś taki kochany, zostałeś z Emmą, a mnie się spóźnił samolot. Zostawiłam ci wiadomość... – Tak, odebrałem ją. Super, że wróciłaś, głowa do góry, zaczniemy z poślizgiem. Artie znowu świruje. Grace westchnęła. Artie to reżyser programu, nad

którym pracują z Kenem: Zgubieni. Twórczy geniusz, ale zarządza wprost okropnie. Ken jest wspaniałym ojcem chrzestnym – zgodził się, żeby Emma została z nim, kiedy Grace będzie w Wisconsin. Ken uwielbia Emmę i, prawdę mówiąc, radzi sobie z nią tysiąc razy lepiej niż Grace. Emma ma jednak tylko czternaście lat, a Ken pracuje na bardzo wymagającym stanowisku głównego stylisty na planie popularnego programu telewizyjnego. – Próbowałam dodzwonić się do Emmy. Poszła pewnie na lunch. Leeza poprosiła, żebym została trochę dłużej, loty się opóźniły, ale już jestem. Złagodniał. – W porządku, Grace. Po prostu przyjedź, kiedy tylko będziesz mogła, kochanie. Jak nasza bojowniczka? – Tak sobie. Grace spóźniła się na przesiadkę, ale za to spędziła dzień dłużej z Leezą – i to teraz najważniejsze. Ken zdawał sobie z tego sprawę. Oboje na zmianę pomagali Leezie i jej rodzinie. Jeszcze w liceum w New London, gdzie razem dorastali, żartowali, że są związani ze sobą bardziej niż trzej muszkieterowie. – Opowiem ci później. – Westchnęła na wspomnienie dzisiejszego poranka. – Już jadę.

Grace ruszyła na północ drogą numer 405 i jęknęła. Autostrada przypominała parking. Będzie musiała uciec pierwszym zjazdem i pojechać ulicą Sepulveda albo, jeśli jest zakorkowana, jakąkolwiek inną aż do dzielnicy Century. Zapowiada się długa, bolesna gimnastyka: ruszanie i hamowanie. Popatrzyła na swoje odbicie we wstecznym lusterku. Rany boskie, pomyślała. Błękitne oczy podkrążone. Cera biała jak papier. Wygląda, jakby nie spała trzy dni. Te wykańczające szaleńcze wyścigi między Los Angeles a Wisconsin zaczęły się ostatniej jesieni podczas dorocznego Fall Family Fun Fest. Liście zachwycały wtedy pełnią jesiennych barw. Cały tydzień rozbrzmiewała muzyka, a powietrze przepełniał zapach kiełbasek, sera i piwa. Grace, Ken i Leeza chodzili razem na festiwal, odkąd byli dziećmi, i mimo że Grace oraz Ken już się stamtąd wyprowadzili, za nic nie mogli go przegapić. Fall Family Fun Fest był miejską tradycją New London, podobnie jak parada z okazji Dnia Świętego Patryka. W tym roku ostatniego dnia festiwalu Grace i Leeza znalazły chwilę na spokojną rozmowę, obserwując córkę Grace Emmę i malutką Sarę Leezy, tańczące wokół rynku. – Nie mogę uwierzyć, że naprawdę mieszkam w Los Angeles – zadumała się Grace. – Ja, zatwardziała Amerykanka ze Środkowego Zachodu. Że Ken, to rozumiem. On tam żyje jak ryba w wodzie. W sumie,

serio, jest rybą w wodzie. Szkoda, że nie widziałaś jego domu na łodzi – trajkotała, jak to mają w zwyczaju odwieczne przyjaciółki. Narzekała na swoje ostatnie przeprawy z byłym mężem Brianem. – Pewnie wprowadza się do jakiegoś ogromnego loftu w Chicago – westchnęła. – Odzyskuje utracone kawalerstwo czy coś w tym stylu. To tak daleko od Los Angeles, że boję się wysyłać Emmę do Chicago, a ona mówi, że spędził z kimś Święto Pracy. – A dlaczego ty też nie miałabyś randkować? – spytała Leeza, wtykając słomkę do soku w kartoniku dla Sary. Z perspektywy czasu Grace zauważyła, że póki Leeza jej nagle nie przerwała, rozwodziła się nad swoim ideałem mężczyzny, kłopotami z Brianem i innymi nieistotnymi bredniami. Wtedy to Leeza powiedziała, że idzie do lekarza, który znalazł guzek w jej lewej piersi. – To pewnie nic groźnego – zapewniała. – Na pewno tylko cysta. To częste u wielu kobiet. Lekarz jest po prostu ostrożny, bo staramy się z Jonathanem o malutkiego braciszka albo siostrzyczkę dla Sary. – Po tym wyznaniu uśmiechnęła się, jakby obwieszczała światu: „Uwaga, nadchodzę!”. – Na pewno masz rację – zgodziła się Grace. – Mimo wszystko dobrze, że zdecydowałaś się wrócić na kontrolne badania.

Zanim Grace zdążyła spytać o cokolwiek więcej, przyszedł Ken. Przyniósł wszystkim piwo, którym wznieśli toast za dobre wieści. – Nowy bobas! Super! – ucieszył się. – Zaklepuję sobie chrześniaka. Emma ma Sarę. Następny maluch będzie mój! Wypili za to, a potem rozmowa przeszła na temat potencjalnych imion dla dziecka. Umknęły im całkiem myśli o nadchodzącym badaniu kontrolnym. Grace była całkowicie przekonana, że wszystko będzie dobrze. Musiało być dobrze. To była cudowna wycieczka. Na lotnisku uściskała Leezę na pożegnanie i razem z Emmą oraz Kenem polecieli z powrotem do Los Angeles. Tydzień później Leeza zadzwoniła z wiadomością, że zdiagnozowano u niej raka piersi, ale ponieważ został wcześnie wykryty, nie ma się czym martwić. To po prostu dodatkowa sprawa do załatwienia, zanim znów zaczną się starać o dziecko. Jednak mieli się czym martwić. W rzeczywistości Leeza była już w trzecim stadium złośliwego nowotworu piersi. Niespodziewanie troje przyjaciół zostało rzuconych na głęboką wodę testów, radioterapii, operacji, chemioterapii – lecz po tym wszystkim rak nadal się rozprzestrzeniał. Następnie kolejne zabiegi, leczenia, aż w końcu, w zimie, tygodnie izolacji z powodu wyczerpującego przeszczepu szpiku kostnego. Nadeszła

już wiosna i po miesiącach spędzonych w szpitalnych salach Leeza wróciła nareszcie do domu, do męża oraz malutkiej córeczki, gdzie mogła wypoczywać i spędzać czas w swoim pięknym ogrodzie. Nieważne, czy chodziło o ludzi czy o rośliny – Leeza miała instynkt opiekuńczy. Pod jej ręką wszystko rozkwitało. Zaledwie wczoraj siedziały razem na dworze i podziwiały forsycje okalające szczyt domu Leezy – zaczęły już je nieśmiało obsypywać blade słonecznożółte kwiatki. Grace starała się omijać poważne tematy, żeby Leeza mogła trochę odpocząć. – Będziesz miała w tym roku oszałamiający ogród. Wciąż trudno mi uwierzyć, że to projekt Claire. ​Claire Howard, najpodlejszej dziewczyny w całej szkole. Kto by pomyślał? Boże, pamiętasz, jak Ken dodał jej środek przeczyszczający do koktajlu? Leeza się roześmiała. W licealnych czasach z Kena był kawał urwisa. – Zasłużyła sobie na to. – Przewróciła oczyma. – Była okropna! – Miała największe powodzenie. Do dziś uważam, że to ona ukradła mi sweter i ubrała w niego stracha na wróble podczas festiwalu w ostatniej klasie. – A pamiętasz, jak przypadkiem „zgubiła” twoją rakietę tenisową, kiedy pilnowała sprzętu na okręgowych mistrzostwach? – dodała Leeza.

Śmiały się na wspomnienie wydarzeń, które w tamtym okresie wydawały się największymi życiowymi tragediami. – O niczym nie miałyśmy wtedy pojęcia. Nie sposób uwierzyć, że teraz jest moją bratową! – powiedziała Leeza. – Czy cuda nigdy nie przestaną się wydarzać? Siedziały chwilę w ciszy, a Grace zmówiła w duchu małą modlitwę: „Oby nie przestały. Niech cuda trwają nadal, a Leeza wyzdrowieje”. Nie chciała jednak straszyć przyjaciółki. – Może to przez koktajl Kena – powiedziała na głos. – Tak, Ken ponosi pełną odpowiedzialność za zwrot wydarzeń. – Leeza zachichotała. Kolejną godzinę rozmawiały o swoich córkach, pracy Grace i mężu Leezy Jonathanie. W końcu przyszła pora na zbudzenie Sary z drzemki. – Co u twojej matki? Odwiedzisz ją tym razem? – zwróciła się Leeza do Grace, kiedy mała już wstała. Grace nie odpowiedziała. Leeza wiedziała, że nie chce widzieć matki. – Wiesz, zagląda do szpitala – dodała Leeza. – Zawsze. Kiedy tam jestem. – Nie musisz z nią rozmawiać, Leez. – Wiem. Ale ona tylko stara się pomóc. – Cała Lorraine. Garkuchnie i szpitale to jej specjalność. Nie dodała głośno: córki niekoniecznie. Zwłaszcza

własna córka. Nie była właściwie związana z matką od szesnastu lat. Nie broniła kontaktów Emmie, ale jej oziębły stosunek do Lorraine wytworzył między nimi trudny do pokonania dystans. Kiedy przyjeżdżała do New London, zatrzymywała się u Leezy i Jonathana. Teraz oni stanowili jej rodzinę – Może to już właściwy moment, Gracie – powiedziała Leeza i wzięła ją za rękę. – Czasem mamy mniej czasu, niż sądzimy. – Nigdy nie będzie dość czasu – odparła pewnie Grace wściekła, że rozmawiają o Lorraine. – A jeśli chodzi o urodziny Sary... – próbowała zmienić temat. – Gracie – przerwała jej Leeza. Grace usłyszała ich całą wspólną przeszłość, dostępną tylko im tajemnicę, a zarazem przyczynę, dla której były sobie bliższe niż siostry, w sposobie, w jaki Leeza wypowiedziała jej imię. – Nigdy nie przyjdzie odpowiednia pora, ale teraz wszystko zależy od ciebie. Teraz to ty będziesz musiała być silna. – Nie rozumiem dlaczego... Leeza potrząsnęła głową. – Tu już nie chodzi o mnie i o ciebie, tylko o Emmę i Sarę. Jako matki musimy obie robić rzeczy trudne, bo jesteśmy to winne naszym córkom. – Popatrzyła znacząco na Grace. – Jestem skłonna przypuszczać, że Lorraine myśli podobnie. Leeza miała rację, ale Grace wzruszyła tylko

ramionami. Jej relacja z Lorraine była skomplikowana. Przytuliła Leezę, wzięły się za ręce i wróciły do domu, każda z ulubionym kubkiem w dłoni. Wieczorem przy kolacji zaplanowały, że Grace przyjedzie znów 4 lipca. – Będę już wtedy zdrowa, zobaczysz – powiedziała Leeza, grzebiąc w talerzu. – Musisz nas odwiedzić i złapać trochę kalifornijskiego słońca. Mogłybyśmy zamieszkać na łódce Kena, niczym prawdziwe kalifornijskie dziewczyny. – Zanuciła refren piosenki Beach Boys: „I wish they all could be California...”. Jonathan dołączył i rozbawili Leezę. – Zrobię sobie taki tatuaż jak Emma – zażartowała Leeza. Grace się wzdrygnęła. – Oj, nie namawiaj jej do tego. – Jonathan mrugnął i z powagą ujął dłoń żony. – No, nie wiem, myślę, że fajny byłby tatuaż ze Snoopym – zażartował i roześmiali się wspólnie, bo Leeza przezywała Jonathana Snoopym w liceum, kiedy chodził za nią jak psiak. Po kolacji Leeza była zmęczona, więc Grace pomogła jej się położyć, a Jonathan zmył naczynia. – Dziękuję, że przyjechałaś i zostałaś jeszcze przez jeden dzień, Grace. Wiem, że niełatwo ci zostawiać Emmę, ale dla mnie ten wspólnie spędzony czas jest bardzo ważny. Szkoda, że rano musisz wyjeżdżać.

– Niedługo wrócę. 4 lipca. Zabiorę też Emmę. Będziemy tu ani się obejrzysz. – Okryła Leezę kapą, a ona, zasypiając, ścisnęła mocno jej dłoń. – Bądź silna, Grace – wyszeptała. Grace pomyślała, że to nie ona potrzebuje siły, ale to właśnie cała Leeza – wiecznie zatroskana o innych. Rano Grace wstała zadowolona, że została dzień dłużej, chociaż obawiała się podróży do Green Bay, zwrotu wypożyczonego samochodu i lotu lokalnym samolotem na lotnisko O’Hare w Chicago, by złapać lot do Los Angeles. Jonathan już wstał, zapalił jakieś światła w ciemnościach tuż przed świtem i odprowadził ją do samochodu. Wyglądał jak cień człowieka. – Teraz już będzie dobrze – zapewniła go ​Grace przy pożegnalnym uścisku. – Jest w domu z tobą i Sarą. To jej pomoże szybko wrócić do siebie. Najszybciej wyzdrowieje w domu. Zobaczysz. Nagle przed Grace zwolniło się miejsce, ale jakiś samochód wjechał na jej pas i zagrodził drogę. Wdepnęła hamulec i wcisnęła klakson. Leeza i jej rodzina nie były jedynymi ofiarami tej choroby. Ken też urządzał tam liczne wycieczki, a Emma

tłukła się między Grace, Kenem oraz – w czasie wakacji – swoim ojcem Brianem w Chicago. Grace sięgnęła po komórkę i znowu spróbowała zadzwonić do Emmy. Nie odbiera. Sprawdziła wiadomości. Nic. Wreszcie dojrzała oznaczenie zjazdu do Culver i zaczęła pomalutku przesuwać się na prawy pas. W Los Angeles prowadzenie samochodu w niczym nie przypominało ruchu drogowego w New London w Wisconsin. Ciągle jeszcze do tego nie przywykła. Szczerze mówiąc, nadal czuła się tu jak turystka. Jedną nogą stała w Los Angeles, gdzie próbowała sobie ułożyć nowe życie, a drugą – ze względu na Leezę – w rodzinnym New London. Nie wiedziała, co tak naprawdę robi, a większość czasu miała wrażenie, że niczego tak naprawdę nie robi dobrze. Jeśli spędzała czas z Emmą, czuła, że powinna być przy Leezie. U Leezy myślała, że powinna być z Emmą. Z którąkolwiek by była, miała poczucie, że w pracy zostawia Kena na lodzie. Całe jej życie przypominało zakorkowaną autostradę. Wkrótce będzie lepiej, pomyślała. Zacisnęła zęby, przejechała w poprzek przez trzy pasy ruchu i wjechała na zjazd.

G ROZDZIAŁ 2 odzinę później Grace była w pracy, stała na planie Zgubionych otoczona rodziną wampirów. Ken popchnął ku niej metalowy wózek pełen szklanych butelek ze sztuczną krwią. – Grace, włóż je do lodówki i ustaw do następnego ujęcia. – Okej. Zgubieni są o rodzinie wampirów, która zamieszkała w zwykłej podmiejskiej dzielnicy. Wampirza kuchnia przypomina trochę plan Leave it to Beaver, chociaż rodzinka Zgubionych nie ma nic wspólnego z Wardem, June, Wallym i Beavem. Ken ma oko do szczegółów, jest perfekcjonistą, a do tego ​posiada zmysł artystyczny – dzięki temu został w Hollywood rozchwytywanym scenografem. Przy jego wsparciu z głodującej artystki Grace została stylistką z legitymacją zawodową i mogła sobie pozwolić na wynajęcie kosztownego mieszkania w dzielnicy Venice z widokiem na kanał.

Zapakowała lodówkę karafkami z sokiem żurawinowym, czerwonym barwnikiem spożywczym i zagęstnikiem ze skrobi kukurydzianej. Lodówka wyglądała prawie normalnie, nie miała tylko tylnej ściany, żeby dało się filmować ujęcia ze środka. – Grace! – Usłyszała Kena w słuchawkach. – Gdzie są sztuczne ognie? – W skrzynce ze sprzętem. Zaraz przyniosę. Pobiegła do vana ekipy. Skrzynka zawierała rozwiązania wszelkich problemów: od poluzowanej śruby przez aerozol zapobiegający błyszczeniu powierzchni po, jak lubił mawiać Ken, te dotyczące pełnej świadomości. Była niezbędna i powinna czekać na planie, ale zabrakło jej, bo Grace się spóźniła. Pobiegła z powrotem do auta z nadzieją, że niczego nie opóźnia. – Tu są – powiedziała i otworzyła skrzynkę. – Mamy trzy paczki. – Potrzebuję tylko jednego. Ken otworzył wielkie prostokątne kartonowe pudełko. W środku było ciasto. – Cudowne! – Grace pomogła mu przełożyć ciasto na dużą tacę. – Co to jest? Red velvet? – Proszę cię! Gdzieżbym serwował coś tak przeciętnego umarłym! To krwiste ciasto z czerwoną pomarańczą. Jesteśmy numerem jeden w naszym paśmie programowym! Prawda, że to świetna wiadomość? To znaczy, że nie zdejmą nas z anteny. Świętujemy

stabilność zawodową! Mam do tego szampana. Jeśli to nie wprawi starego Artiego w dobry humor, to już nie wiem, co mu pomoże, ptysiu. – Uniósł jedną brew. – Całe szczęście, że ktoś tutaj umie piec. – Pochylił się ku niej i zniżył głos. – Sekret tkwi w soku z czerwonej pomarańczy. Zwykły sok pomarańczowy to już zamierzchła przeszłość. – Nawet gdybym piekła, a wiesz przecież, że to nie moja działka, byłoby mi trochę trudno tysiąc kilometrów nad ziemią. – Wypraszam sobie. Ja to upiekłem na łodzi. W dodatku Emma mi pomagała. Wlała sok pomarańczowy i polukrowała ciasto. CIASTO Z CZERWONĄ POMARAŃCZĄ 24 porcje Składniki ciasta: 1 kostka miękkiego masła 2¼ szklanki cukru 5 jaj 4½ szklanki mąki tortowej 4 łyżeczki proszku do pieczenia

½ łyżeczki soli drobno potarta skórka czerwonej (lub zwykłej) pomarańczy ¾ szklanki soku z czerwonej pomarańczy 1 łyżka soku z cytryny 3 łyżeczki czerwonego barwnika spożywczego ¾ szklanki maślanki Składniki lukru: 3 opakowania śmietankowego serka (po 225 g) kostka masła w temperaturze pokojowej 4 szklanki cukru pudru 2 łyżki soku z czerwonej pomarańczy drobno potarta skórka jednej czerwonej lub zwykłej pomarańczy Piekarnik nagrzać do 180˚C. Wysmarować masłem i wyłożyć papierem dwie formy

do pieczenia o wymiarach 23×33 cm. PRZYGOTOWANIE CIASTA: Utrzeć masło z cukrem. Jaja dodawać po jednym, cały czas ubijając, aż masa będzie jednolita. W drugiej misce wymieszać mąkę z proszkiem do pieczenia, solą i skórką czerwonej pomarańczy. W innej misce połączyć sok z czerwonej pomarańczy, sok z cytryny, barwnik spożywczy i maślankę. Najpierw połączyć suche składniki, na końcu dodać mokre. Zagarnąć masę ze ścianek miski do środka i miksować 30 sekund na średnich obrotach. Przełożyć ciasto do przygotowanych form, rozsmarować i wyrównać z wierzchu. Piec 30–35 minut, w połowie pieczenia przekręcić formy. Ciasto jest gotowe, kiedy wetknięta wykałaczka wychodzi niemal sucha,

oklejona wilgotnymi okruszkami. Zostawić do ostygnięcia. PRZYGOTOWANIE LUKRU: Wymieszać serek śmietankowy i masło. Dodać cukier. Następnie sok i skórkę pomarańczy. W razie potrzeby dodać jeszcze cukru lub soku dla uzyskania odpowiedniej konsystencji. WYKOŃCZENIE: Wyjąć ciasta z form i przeciąć każde na dwa poziome blaty. Polukrować wszystkie warstwy oraz boki ciasta. – No, to już samo w sobie jest niezwykłe. Ona nigdy nie zagląda do kuchni. – Ma to po mamusi. – Mrugnął. Wszyscy, zwłaszcza Ken, wiedzą, że Grace nie

gotuje, a już na pewno nie piecze. – Nie wypominaj mi. Jestem zapracowaną samotną matką – zażartowała lekko zawstydzona i uwieńczyła środek ciasta sztucznym ogniem. Naprawdę chciałaby polubić gotowanie. Ktoś jej powiedział, że byłaby lepszą matką, gdyby gotowała Emmie. Najsmutniejsze, że tak naprawdę Grace była kiedyś dobrą kucharką, ale nie gotowała ani nie piekła niczego od liceum. Nie kojarzyła kuchni z ciepłem ani dobrymi wspomnieniami. Ken jakoś nigdy nie wierzył jej argumentom. – A ja jestem samotnym ojcem dwójki. Wliczając w to jedną kakadu. – Mam nadzieję, że nie sprawiła ci kłopotu. Grace wykorzystała pauzę, żeby uciec od tematu gotowania. Wyczekiwała chwili, kiedy będzie mogła spojrzeć na komórkę i sprawdzić, czy Emma oddzwoniła. Coś jej nie grało od momentu, kiedy zostawiła Emmie wiadomość. – Pytasz o rozpieszczonego bachora i jego rynsztokowe słownictwo? – O Boże... Ken roześmiał się histerycznie. – Spokojnie, kochana, mówię o panu Halo. Emma uczy tę swoją kakadu nieprzyzwoitych słówek. Właśnie, Emma była w porządku. Idealna. Zero problemów. Grace ochłonęła. Dzięki Bogu, niepotrzebne te

nerwy. Nie było nic zabawnego w nowych słówkach Halo. Emma sporo ostatnio rozrabiała, a Halo podchwycił jej odzywki: „Co ty nie powiesz!”, „Boże, błogosław Amerykę!”, „Ach, tak?”, „No, błagam!” oraz, czego Grace najbardziej nie znosiła: „No i?”. Zupełnie jakby mieszkała z dwojgiem nastolatków. – Jestem ci bardzo wdzięczna, że znów się nią zająłeś. – Odłożyła pudełko po cieście na półkę na wypadek, gdyby coś zostało. – Nie ma za co. Świetnie się z Emmą dogadujemy. – Może mógłbyś mi dać jakieś wskazówki. – Skarbie, to taki okres. Nie bierz tego do siebie. Jest dobrym dzieckiem. W końcu to moja chrześniaczka. A teraz pora na ciasto. – Z wielką pompą zapalił sztuczny ogień i skinął na Roberto, żeby ten otworzył szampana. – Będziemy musieli użyć plastikowych kieliszków. Artie zgarnął prawdziwe do następnego ujęcia. A więc! Uwaga! Uwaga! Gratulacje dla całej ekipy! Dzisiaj nie będzie ciastek z paczki! Dla uczczenia okoliczności, że jesteśmy numerem jeden w naszym paśmie programowym, przygotowałem ciasto z czerwonej pomarańczy zwane „Zgubieni numerem jeden”. Zamachał rękoma niczym Vanna White w Kole fortuny i wepchnął wózek z wielkim ciastem do pokoju, a ekipa z wampirami biła brawo. Roberto z ​Grace wyciągnęli plastikowe kubeczki i nalali szampana.

Desery Kena zawsze wprawiały wszystkich w dobry nastrój. Ciasto Zgubionych nie było tu wyjątkiem. Nawet Carrie Flannery, odtwórca głównej roli – oziębły gwiazdor rzadko widywany pomiędzy ujęciami – za każdym razem na widok wypieków Kena wyglądał, jakby doświadczał ich metafizycznie. Cierpkie ciasto dobrze się komponuje ze słodkim lukrem. – Niebiańskie – pochwaliła Grace po zeskrobaniu ostatniego okruszka ze swojego papierowego talerzyka. – W każdym razie bliżej nieba wampiry dosięgnąć nie mogą – zażartował Ken. Poszedł pozbierać papierowe talerzyki i plastikowe widelce do foliowego worka. To najlepszy specjalista w swoim fachu, ale żadna praca nie jest dla niego zbyt banalna ani błaha. Szczery człowiek o wielkim sercu. Niesłychane, że Ken nie znalazł jeszcze właściwego faceta, pomyślała Grace. Chwyciła drugi worek i okrążyła drugą część sali. Artiemu smakowały dwa kawałki ciasta, ale warknął, że koniec przerwy. – Ken? – Drugi reżyser, młoda kobieta w obcisłych dżinsach i na szpilkach tak wysokich, że Grace zastanawiała się, jak może w nich w ogóle chodzić, a co dopiero stać cały dzień na planie, podeszła, stukając żwawo obcasami, z teczką w dłoni. – Artie cię prosi. Możesz coś zrobić z tymi szklanymi karafkami w lodówce? Przy zbliżeniu odbijają za dużo światła. Ken skinął dziarsko.

– Już idę. – Przekrzywił głowę w stronę Grace. – Nie zmienię karafek. Są idealne. Zapasy wyglądają niczym naczynia z laboratorium Frankensteina. Przynieś skrzynkę. Grace podniosła pudło i poczuła wibrujący telefon. W pracy zawsze go wyciszała. Z doświadczenia wiedziała, że stawką są tu tysiące dolarów oraz czas i wysiłek kilkudziesięciu osób. Nie popełni już więcej takiego błędu. Sprawdziła wiadomości. – Dzień dobry, czy to pani Holm-D’Angelo? Tu Pat Seiden ze szkoły Santa Monica. Próbowaliśmy się z panią skontaktować. Czy może pani oddzwonić, gdy tylko odbierze pani wiadomość? Telefon znów zabrzęczał. Tym razem Grace odebrała po pierwszym dzwonku. – Słucham. – Dzień dobry. Czy rozmawiam z panią Holm- D’Angelo? – spytał głos, który Grace rozpoznała niestety jako należący do Pat Seiden. – Tak, Grace przy telefonie. – Pani Holm-D’Angelo, tu Pat Seiden ze szkoły Santa Monica. – Mhm, dzień dobry. Czy z Emmą wszystko w porządku? – Chciałam zadać pani to samo pytanie, pani Holm- D’Angelo. Czy Emma ma pisemne usprawiedliwienie dzisiejszej nieobecności?