mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony395 948
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań302 960

Leżeńska Katarzyna - Ależ Marianno!

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.0 MB
Rozszerzenie:pdf

Leżeńska Katarzyna - Ależ Marianno!.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 231 stron)

Katarzyna Leżeńska:Ależ Marianno!

Copyrighl Katarzyna Leżeńska 2004Licencji na wydanie książki udzieliło wydawnictwo Prószyński i S-ka Wydawca: G + J Gruner + Jahr Polska Sp. z o. o.Co. Spotka Komandytowa02-677 Warszawa, ul. Wynalazek 4Dział dystrybucji: tel. (22) 607 02 49 (50)dystrybucjagjpoland. coni. pl Informacje o serii "Literatura na obcasach": cel. (22) 640 07 19(20)strona internetowa: www. literatiira. bizz. pl Redakcja: Magdalena KoziejKorekta: GrażynaNawrockaProjekt okładki: AnnaAngermanRedakcja techniczna: Barbara WójcikŁamanie: Małgorzata Wnuk ISBN: 83-89221-39- Druk:Łódzka Drukarnia Dziełowa S. AWszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowaniew urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formitoraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych - również częściowe- tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich. Rozdział 1 - Kobieta, którąmaź rzuca dla innej, jestw luksusowejsytuacji -oświadczyła Marianna, spuszczając Kaprysa zesmyczy. - Żeby nie wiem jak długo zatruwałażycie mężowi,i tak cała wina spada na niego. Ona może sobie spokojnieodgrywać pokrzywdzone niewiniątko. - A co z kobiecą solidarnością, koleżanko Łącka? Niejestci chybaobca? - oburzyłsię teatralnie Antek. - Pewnie, w szóstej klasie w wyborach do samorządugłosowałam na Agnieszkę, chociaż kochałam się wtedyw Tomku, pamiętasz? - Zwróciłasię do Agnieszki,któraskwapliwie potwierdziła, nie przerywając nerwowego przeszukiwania kieszeni. -Sprawa jest oczywista; facet szukałtego, czego nie dostawałw domu. - Aha - mruknął Antek. - Toznaczy czego nie dostawał? - Różnych rzeczy możeczłowiekowi brakować. -Agnieszka postanowiła w końcu włączyć się do rozmowy. Marianna wysłuchała błagalnych pojękiwań Kaprysai rzuciła mu patyk, - Tylko dlaczego naogól chodzipo prostu o to, żebyprzespać się z kimś nowym? -Ależ Marianno! - W ciągu dwudziestu lat burzliwejprzyjaźni Antoni wyspecjalizował się w wypowiadaniu tej.

kwestii afektowanym tonem ojca Marianny. Wszyscy znajomi próbowali go naśladować, ale nikomu się nie udawało. -Dlatego, że nikt o zdrowychzmysłach niejestw stanieprzez dwadzieścia lat spać z tą samą osobą - wyjaśnił. - Antek, daruj, ale nie pamiętam, żebyś ty spal z tą samąosobą choćby przez dwalata - wtrąciła przytomnie Agnieszka. - Nie chodzi oseks, tylko o satysfakcjonujący związek. - Satysfakcjonujący związek bez seksu? zdziwił sięAntek. - Nawet po najbardziej szalonejnocy przychodziranek, kiedy trzeba włożyć majtki i zająć się resztą życia-oświadczyła Agnieszka dobitnie, wzbudzając żywe zainteresowanie, a raczej niedowierzanie, nastoletniej pary całującej się na ławce. - Nie zbudujesz związku, nie wychodzącz łóżka. - A jak nie chodzisz do łóżka, to ci sięzwiązek rozpadnie - odparował Antoni. Młodzi ludzie zerwali się z ławkii oddalili z takim pośpiechem, jakbydopiero teraz zrozumieli, na czym polegałich błąd. Chłopak zerknął tylko przelotnie w ich stronęni toz oburzeniem, ni to z zazdrością. Nic dziwnego; niedość, że tkwią bezczelnie na środku ścieżki rowerowej,tojeszcze gadają o seksiejak opogodzie. Okropność. Każdyby tak chciał. - Rzygaćmi się chce od tych waszych gadek -oświadczyła Marianna umiarkowanie elegancko. - Małżeństwo niekręcisię wokół majtek i łóżka! Jest tysiąc spraw ważniejszychniż seks. - Jakich? - zapytali jednocześnie Agnieszkai Antoni. Marianna już wznosiła oczy do nieba, ale w tej samejchwili Agnieszka przerwała swoje bezskuteczne poszukiwania. - Muszę wrócić do Bożeny. Zostawiłam telefon. i - Znowu? - zdziwił się Antoni raczej retorycznie. Wszyscy od dawna wiedzieli,że Agnieszka gubi swoje telefonytak jak reszta świata rękawiczki, parasolki i pióra wieczne. Kaprys zainteresował się właśnie zawartością malowniczo przeładowanego śmietnika na tyłach wieżowca. Marianna przyglądała się czujnie, na wypadek gdyby udało mu siędorwaćcoś w jegomniemaniu jadalnego. - Dwie godziny współczucia, pocieszania i monologówBożenyo jej poświęceniu i czarnej niewdzięczności Pawła! -podjęła po chwili. - Bo wszyscy urodziliśmy się wczoraji nie pamiętamy, jak mówiła do niego publicznie: "Moje tygłupiątko"! - Naprawdę uważasz, że Bożenajest w luksusowej sytuacji, bo Paweł ją rzucił? - zdziwiłsię Antek. -Jakoś nie zauważyłem. - Nie oto chodzi - przerwała Marianna.

- Wkurzamnie,żenawet wobec nas trwa w pozie tragicznej,i ty mniewkurzasz, bo jej w tym kibicujesz. - O co ci chodzi? - zachichotał Antek. -Pierwszy razodnie wiem kiedy to nie ja jestem wzorcowymokazem skurwysynadlawszystkichkobiet w okolicy. Dla mnie bomba! - Nie wątpię - przyznałaMarianna odruchowo i z roztargnieniem odrzuciła patyk, którym Kaprys szturchał jązachęcająco. - Coz tą Agnieszką? Nieco zasapana Agnieszka wyłoniła się właśnie zza rogu,machając triumfalnie jadowicieżółtym telefonem. - Wypadł mi z kieszeni iutkwił w kanapie. Zanim goznalazłam, musiałam zaliczyć jeszczejedną falę łez. Bożenaprzypomniałasobie sylwestra. - Jakie to wzruszające -westchnęła Marianna tragicznie. - Nieskazitelna, zraniona Hestia polewająca łzami wygasłe ognisko domowe. - Aleś ty wredna! - pokręciła głową Agnieszka.

- On, niewdzięczny gnojek, co poleciał za młodszą, bomu starsza obrzydła - ciągnęła Marianna niezrażona. -A nie? -zdenerwował się Antek. - Może sama jestsobie winna,bo go nieupilnowała? To jakaś mądrość prababek czy co? - Pamiętasz, jak przez półsylwestra bawiła nas opowieścią o zapaleniu prostaty Pawła? -Może to z miłości? - zachichotał Antek. - Jakbyś zgadł- odezwała się Agnieszka. - Tylkodobrzewiedzieć, czy jest się mamuśką, czy żoną. Bo jeśli mamuśką,to nic dziwnego, że Paweł zachowuje sięjak zbuntowany nastolatek. - Otóż to- poparła ją Marianna. - Każda zdrada totakisam wspólny dorobek jak mieszkanie, samochód i działka. - To dlaczego moje rozwody i rozstania odbywały się zawsze z mojejwiny? - zapylał Antek retorycznie. - Bo dopiero od roku jesteś niepijącymalkoholikiem -odparła Agnieszka. -I niepraktykującym seksoholikiem - dorzuciła Marianna. Agnieszka dość gwałtownie zainteresowała się tablicą reklamową pobliskiego supermarketu. Mariannauznała więc,że nie jest to temat doszczegółowych rozważań, przynajmniej na dzisiaj,i zamilkła, trochę zbita z pantałyku. Najwyraźniej coś przeoczyła. Nie dalej jak miesiąc temu, przedjej wyjazdem do Krynicy, głównym tematem ich rozmówbył bohaterski celibat Antoniego i jego niewątpliwe właściwości terapeutyczne. Przez chwilę szli w milczeniu przez pusty o tej porze Lasek Brzozowy. Matki z małymi dziećmi zakończyły już codzienny rytualny spacer połączonyz wizytą na placu zabaw. Wagarujący uczniowie wybierali raczej Multikino albo kilometrowetrasy wzdłuż półekw Tesco. - Oczu niemiała? - podjęła w końcu Marianna. -Ślepyzauważyłby,że Paweł od co najmniej dwóchlat wtowarzystwie Bożeny był albo zmęczony, albo zirytowany. - Więc jest współwinna, boPaweł się z niąnudził? -oburzył się znowu Antoni. Marianna postukała się w czoło. Zresztądoszli właśniedostacji metra. Agnieszka spojrzała na wyświetlacz komórki i już nie było jej do śmiechu, bo okazało się,że mapięćminut na dojazd doszkoły na Koncertowej, gdzie jej młodsze dziecko wychodziło właśnie z zajęć na basenie. Z mokrągłową i w jednej skarpetce,rzecz jasna. Szybko cmoknęłaMariannęi ciągnąc Antka za rękę, pobiegła w dół schodami. Marianna przez chwilę patrzyła nanich zzastanowieniem. Antoni programowo niejeździł metrem -była to zresztą tylko jedna z jego niezliczonychfobii. Co się stało, żebezsłowa pobiegł za Agnieszką? Może zzaskoczenia?

Ruszyła w stronę nowych bloków wybudowanych na tyłach ich starego osiedla, w miejscu rozległego skweru, naktórym bawiły sięniegdyś kolejne pokolenia psów i dzieci. Niemal wszyscy mieszkańcy protestowali przeciwko budowie,ale władze spółdzielni pozostały nieugięte. Piotr, jejmąż, rozważał nawet przez moment kupno domu na jednymz wyrastającychjak grzybypo deszczu osiedli w otulinie Lasu Kabackiego, ale oznaczałoby to dla nich morderczy kredyt i jakieś dziesięć lat o chlebie i wodzie. Marianna niechciała słyszeć owyprowadzce zUrsynowa ani urokach codziennego dojazdu do centrum, który trwa piętnaście minutwyłącznie w reklamach firm deweloperskich. Radośnie poszczekujący Kaprys pognał naprzód, nieprzejmując sięspecjalnie nawoływaniami. Mimo żewszedłjuż w psi wiek średni,miał nadal sporo cech przerośniętegoszczeniaka.

I z kim tu gadać o istocie małżeństwa, myślała Marianna. Z wdowa, którejmałżeństwonaznaczyły lata nieuleczalnej choroby, i z rozwodowym recydywistą, dla którego jedyną liczącą się na świecie osobą jest jego matka! Seks, seks! W gruncie rzeczy Antek ma rację. Nie masensu udawać, żepo dwudziestutrzech latach to jeszcze coświęcej niż wieloletni nawyk. Taki sam jak wędrowanie dłoni Piotra po jej udzie podczas jazdy samochodem. Kiedyśbyło wyrazem czułości, przelotną pieszczotą, czasami gestem posiadania czytelnym dla wyposzczonych autostopowiczów. Dziś jest nawykiem, odruchemtakim samym jakprzesuwanie dźwigni zmiany biegów. I dla niego, i dla niej. Przyspieszyłakroku,niepokojąc się o Kaprysa. Niesłusznie. Tuż za rogiem ujrzała swego psa całkowicie zajętego wielką dożycą, która ze stoickim spokojem, a nawetpomrukami zadowolenia, przyjmowała zaloty golden retrievera. Tużobok stałamłoda kobieta,niewątpliwie właścicielka nieznanej Marianniesuki. - Jak tam, Kaprysku, widzę, że stęskniłeś się za Karą- przemawiała do oszalałego z zachwytu psazaskakującowysokim, niemodulowanym głosikiem dziecka. Była niewysoka, ciemnowłosai najzupełniejprzeciętna. Marianna bezwiednie, a raczej bezrefleksyjnie, zakonotowala znany jejskądś geometryczny wzór na wielkiej kolorowejkoszuli dziewczyny. Ktoś tak drobny doprawdy niepowinien nosić przyduźych męskich koszul w romby. Później Mariannabędzie się zastanawiać, co w tym czasie robiłajej skrupulatnie pielęgnowana czujność, nie mówiąc już o kobiecej intuicji. Mogła się przynajmniej zdziwić, że osoba,którą widzi pierwszy raz w życiu, znaz imienia jej psa. Mogłoją zastanowić, żeta młoda kobietanosi koszulę identycznąjak ta, którąkupiła Piotrowi dziesięć lat temu w NowymJorku. 10 - Nie wiedziałam, żeKaprys ma większą od siebie koleżankę - zaczęła zuśmiechem standardowąpogawędkęwłaścicielizaprzyjaźnionych psów. - Naogół obchodzi dużepsyszerokim lukiem. - Kara jest wyjątkowo spokojnym cielaczkiem - odpowiedziaładziewczyna, a jej głos zadrżał lekko, nie na tylejednak, by zwróciło to uwagę kogoś, kto nigdy z nią nie rozmawiał. - Psyto wyczuwają, Długo potem, ale nie teraz, Marianna pomyśli z mieszaniną podziwu i niechęci, że niektórekobietymająjednaknerwy jakcumy okrętowe. Tymczasem przypięła Kaprysowi smycz i pospieszyła dodomu,ze znużeniem myśląc o pracy, która czeka na nią nietknięta od rana. W końcu tygodnia ciuchy zaczęty nieubłaganie wypełzaćz pojemnika na brudy i nie dało się już dłużej ignorowaćotwartej wymownie paszczy wysłużonej pralki. -Masz coś jeszcze do prania? Tylko żeby było kolorowe- zawołała Mariannaz łazienki. - Ale jasneczy ciemne? - odkrzyknął Piotr, którywłaśnie wszedł do domu po spacerze z psemi wycierał Kaprysowi ubłocone łapy. - Raczej ciemne. -Musisz mieć z czym uprać chusteczkę higieniczną?

- Cha, cha -odburknęła Marianna. Od dnia, kiedy załatwiła tym sposobem spódnicę Ireny,w której córka następnego dnia miała zdawaćegzaminwstępny na studia, na ogół pamiętała o tym, by przedwłożeniem rzeczy do pralki sprawdzić kieszenie we wszystkim, co je miało. Teraz też robiła to automatycznie, myśląco kolejnej nieprzyjemnej rozmowie z aroganckim tłumaczem. Machinalnie wyciągnęła z kieszeni kolorowej koszuliw duże geometryczne wzorybiałą chusteczkę w drobne 11.

jasnofloletowe kwiatki i pewnie odruchowo wrzuciłaby ją dopojemnika z jasnym praniem, gdyby nie zadzwonił telefon. - Co słychać, kochanie, jak zaliczenie? - rzuciła, pospieszniesadowiąc się na kuchennym krześle. - Bardzo dobrze, jestem zwolniona zegzaminu. -To co się stato? Macierzyński radar Marianny na ogót nieomylnie odbierał najdrobniejsze wahania nastroju córki. Nawet przeztelefon. - Nic. Po prostu jestem zmęczona. Wróciłam do domu,a dziewczynyzrobiły w kuchnitaki sajgon, że ręce i nogiopadają. Marianna miała już na końcu języka pytanie: "To dlaczego nie wróciszdo domu? ", powstrzymała się jednak,choćjeszcze nie pogodziła z decyzją Ireny owyprowadzce dotrzypokojowego mieszkania na drugim końcu miasta, wynajętego z dwiema koleżankami. Nie rozumiała,dlaczegodwudziestodwuletniadziewczyna"musi się wyprowadzić,żeby dorosnąć". Jejsamej nigdy by to nie przyszło do głowy. Irytowało ją całkowite zrozumienie ipełne poparciePiotra. Irytowałoją,że Irena dużo mniej potrzebuje matkiniż matka jej. Irytowała ją własna irytacja i. - Rozumiem- rzuciła możliwie obojętnym tonem. - Tomoże wpadnij na obiad albo na kolację. jak ci wygodniej-dodała pospiesznie. - Mamo,przecież byłam nakolacji przedwczoraj. -zaczęła zniecierpliwiona Irena i natychmiast przerwała. - Albo nie, wpadnę. Muszę wam cos powiedzieć. - O Boże, co się stało? Marianna wstała gwałtownie. - Nie, mamo, nie jestem w ciąży - zachichotałaIrena. -Naprawdę mogłabyś sięzapisać najakiś przyspieszony kurspozytywnego myślenia. 12 - Więc co się stało? - zapytała ponownie Marianna,aniprzezchwilę niezwiedziona raźnym tonem córki. Zbyt dobrze znała go z własnego doświadczenia, by nie rozpoznawać go wgłosie Ireny. - Odrzucili moje podanie. Nie pojadędo Francji. przynajmniejnie w tym roku akademickim. Hurra! - zakrzyknęła Marianna w myślach i błyskawicznie stłumiła tę niechlubną reakcję kokoszki, zadowolonej,że w gnieździe wszystko po staremu. Spędziła tyleczasu,perswadując sama sobie, że roczny wyjazd Ireny, studentkiromanistyki, do Paryża to świetny pomysł, że nawet udałojej się w to uwierzyć. - Składajod razu papiery na następnytermin - odpowiedziała. -Już to zrobiłam- mruknęła Irena - ale mi smutno i źle. - Rozumiem - roześmiała się Marianna. - Żeberkapochińsku? - Żeberka i czerwone wino.

-To muszęwysłać ojcapo wino. - Idobrze. Musi się ruszać, jak udało mu się zrzucić tyle kilo. Efekt jo-jo czyha. Pa, mamo. Marianna odłożyła słuchawkęi zamyślona opadła nakrzesło w pozycji, na widok której jej ortopeda dostałby zapalenia korzonków. Po chwili z namysłem spojrzała na trzymany wciąż w ręce staromodny skrawekbatystu, w którymożna było conajwyżej dyskretnie siąknąć na boku. Odkiedy lo jej świeżo odchudzony mąż dyskretnie siąka? - Możeszmi powiedzieć,skąd to sięwzięło w twojejkieszeni? - zapytała, wchodząc do pokoju, tak spokojnie, żePiotr natychmiastodłożył "Rzeczpospolitą". - Co? Ależ Marianno! Ciekawe, że za każdymrazem, kiedy mówiła to matkaalbo ktoś ze znajomych, parskała śmiechem. Tymczasem 13.

w ustach Piotra nie wiedzieć czemu od jakiegoś czasubrzmiało to lekceważąco i obraźliwie. Batystowa chusteczka w jasnofioletowekwiatki spoczęłana stole jak blady wyrzut sumienia. Widocznie zbyt blady,bo Piotr już zdążył zasłonić się gazetą, której duży formatokazał się bardzo praktyczny. Marianna łagodnym ruchemodchyliłaochronną płachtę, byw zdumieniu zobaczyć, żePiotr jest czerwony jak burak. Chyba dla kontrastu. - Wydawałomi się, że używasz jednorazowych. -To źle ci się wydawało - odburknął. - Ktośmusiał mipożyczyć. Nie pamiętam, może coś wpadło mi do oka. - Coś to pół biedy. Gorzej,jeśli ktoś - mruknęła Marianna. - Przestań! Jakaś kobieta pożyczyła mi swoją chusteczkę. To jeszcze nie powód dośledztwa,Marianko! - powiedział Piotr tonem, jakim tłumaczy się dziecku, że nie otrzepie się po skokuz ósmego piętra, jak Struś Pędziwiatrz kreskówki. Nie czekając na reakcję żony, wstał i gwizdnął na Kaprysa, dając sygnał dokolejnego spaceru. Kaprys, śpiącysnemsprawiedliwego po spacerze sprzed dwudziestu minut, popatrzył napana z niedowierzaniem, ale dźwignął się posłusznie. Wiadomo, że ludzie potrzebują dożycia ciągłychspacerów na świeżym powietrzu, a co się przy tym psy nachodzą, to już taka ich psia dola. Marianna z westchnieniem powróciła do sortowania rzeczydo prania. Było jej głupio, a tegorodzaju uczucia zwykłamaskować wzmożoną aktywnością domową. Prawdopodobnie dzięki temu cieszyła się wśród znajomych i przyjaciółopiniąrewelacyjnej gospodyni. Musiałaby się jednak drugiraz urodzić, by uznać to kiedykolwiek za osiągnięcie życiowe. A szkoda. Podobno istnieją kobiety, którym spokój ducha przynosi porządekw szafach i najbielsze z bielszych koszule męża. Niestety, Marianna nie należała do nichz całą 14 ' pewnością,bo - jakosię rzekło - czynnościzwiązane z wybielaniem oraz rozmazywaniem chusteczek higienicznychpo czarnej odzieżywykonywała automatycznie. Wszystkopoukładane jak w pudełeczku, wszystko znane i przewidywalnedo bólu. Nic, tylko się cieszyć. Tylko dlaczegorównoułożone swetry napółce wprawiałyjąco najwyżej w melancholię? Zadowolona? Chyba nie bardzo, zważywszy na ilośćproszku do prania wysypanegozezbyt gwałtownieprzechylonego pudełka, Stanposiadania sprawdzony, wszyscy naswoim miejscu, o co jeszcze chodzi? Czyżby o nieczyste sumienie? Podobnonie ma miłości bez zazdrości, ale z całąpewnością istnieje zazdrość bez miłości i była to myśl, którą Marianna ostatnio wciąż odsuwała od siebie.

Gdy dawnoma sięza sobą czterdziesteurodziny i dwudziestą rocznicę ślubu,trudno nie bać się takiej refleksji. Jeszcze trudniej wmawiać sobie namiętne uczucia i fascynację po tylu latach małżeństwa. Zresztą, czy Piotr kiedykolwiek był jej fascynacją? Zastosowała go jakkompresna bolesnemiejsce po fascynacji, która prysła jakbańkamydlana. Właściwie nie prysła, tkwiła w środku jak drzazga, ale dała sięprzyklepać i znieczulić na tyle, by możnabyło pomyśleć o kimś innym. O kimś pewnymi bezpiecznym, kto zapewni. Nie, nie, nie przesadzajmy. Po prostu- innym. Stanowili zPiotrem zaprzyjaźnioną i nieźlerozumiejącąsię parę, choć chyba nigdy nie przeszli fazy wzajemnego zauroczenia. No i bardzo dobrze, każdy rozsądnyczłowiekprzyzna, że przyjaźń i zrozumienie to podstawa długoletniego szczęśliwego pożycia. A żenigdy nie kochali sięna łącepełnej kwiatów? Mój Boże,po cóż pielęgnowaćtakie tandetne wyobrażenia! 15.

Marianna machinalnie włączyła najpierw pranie, a potem komputer. Musi skończyć dzisiaj poprawianie tejksiążki,choćby miała siedzieć do późnej nocy. Musiskończyćdzisiaj tę redakcję, żeby już więcej nie zastanawiać się,o cojejwłaściwie chodzi. "Krzyknęła i uniosłabiodra, wychodząc na spotkaniepewnym, mocnym pchnięciom. Wydawało jej się, że jej ciało rozpływasię w jakąś ciepłą substancję, która rozstępujesię na jego przyjęcie, zaciska się wokół niego i uwalnia gotylko po to, by przyjąć go z powrotem. " Skoncentruj się! Marianna przywołała się do porządku. Przecież wiesz doskonale, że podobne opisy tojedynie precyzyjna strategia marketingowa obliczona na wyposzczonepanie w średnim wieku. Fabularyzowane fantazje dlatych,którym łóżko służy tylko do spania. Tak jak tobie,kotku,jaktobie. Ironia była w tym wypadku zupełnie na miejscu. Oddwóch lat Marianna prowadziła cieszący się ogromnym powodzeniem serwisinternetowy www. romans. pl. Wymyśliłago udręczona rutynąredaktorską wwydawnictwie specjalizującym się w ckliwych romansach,które sprzedawałysię w nakładach, o jakich śnili awangardowi prozaicy. W myśl zasady: każdemuto, na czym mu najmniej zależy, pomysł potraktowany początkowo nieco po macoszemuprzez szefa okazał sięstrzałem w dziesiątkę. Niestety,rychło stało się jasne, żekodowaniew HTML-u jestjeszcze bardziej rutynowei żmudne niż redagowanie schematycznych fabuł. Pewniedlatego większość energii Marianna poświęcała teraz moderowaniu dyskusji na serwisowym forum. Cieszyło się takąpopularnością,że reklamodawcy ustawiali się w kolejkach. W ciągu roku serwis stał się niemal samowystarczalny finansowo,a dział promocjiwydawnictwa coraz częściej przekonywał się,że tytuły polecane w serwisie sprzedają się najlepiej. 16 Marianna dyskutowała więc z zapałemo partnerstwiew związku, seksie z nieznajomym, punkcie G i orgazmiewielokrotnym, choć akurat dwaostatnie uważała za zjawiska mitologiczne - opisane szczegółowo, acz nieistniejącezbiorowe wyobrażenie damskiej części ludzkości. Doradzała, wypowiadała sięszczegółowo i szczerze mówiąc, rnądrzyta się jak opętana. Wiedziała,jak dowcipnie i inteligentniedyskutować z internautkami od lat piętnastu do stu o miłości i seksie. Nie widziała tylko, a raczej nie chciała widziećjakbardzo deficytowym towarem stały się onew jej własnym życiu. Aleprzecież nie możnamieć wszystkiego,prawda? Irena z westchnieniem odsunęła talerz. - Niechktoś to ode mnie zabierze, bo nie wyjdę stąd owłasnych siłach. - Ten ktoś musi przeczekać tymczasowy odpływ krwiz całego ciała do żołądka - wystękała Marianna, z przerażeniem wpatrując się we własny talerz. Obie lubiły żeberka, a ponieważ Piotrodpadł po jednejporcji - wiadomo, efektjo-jo mogły je dzisiaj lubić w ilościach większych niż zwykle.

Niemogąc widocznie znieśćwidoku rodzinnegoobżarstwa, a może ze względu na wymogidiety. Piotr opuścił je przy pierwszymnadarzającym siępretekście, bezceremonialnie wmawiając nieszczęsnemuKaprysowi, że ów marzy o wieczornej przechadzce. Gdybynie byłytak. osłabione, być może nawet zwróciłyby na (Q uwagę. - Boże, jestem nienormalna- jęknęła Irena znad ostatniego kieliszka czerwonego wina. - Przecież miałam sięoszczędzać dziś i jutro. Wpiątek idę na wieczór panieński. - Znowu? Irena wzruszyłaramionami. 17.

- Około trzeciego roku robi się gwałtowny ruch w interesie. Najlepiej złapaćmęża przedpracą magisterską. - Coś takiego? - zdziwiła się Marianna. -A ja myślałam,że to tylko na polonistyce. - Mamo- roześmiałasięIrena. - Na każdym wydzialepełno jest idiotek, dla których studia to przede wszystkimokazja do złapania faceta. Jakieto szczęście, że dzieci wiedzą tak matoo przeszłości rodziców, pomyślała Marianna, przyglądając się córcez czułością. Co tu dużo gadać. Wswoim czasie należała do awangardy "idiotek". Rzecz jasna, nawet łamanakołem nie przyznałaby się wtedy, że strukturalizm ihermeneutyka, wbrewpozorom,obchodzą ją dużo mniej niż pewność i bezpieczeństwo stałego związku. Na szczęściePiotr znalazł sięsam, błyskawicznie zaszła w ciążę i wszystkiedecyzje "podjęty się same", oszczędzającjej gorączkowych poszukiwań,a potem skłaniania delikwenta do pisemnego potwierdzenia uczuć. - Aty? - zapytała, odsuwając od siebie niewygodnemyśli. - Co ja? Pytasz, czyszukam faceta? - Irenawyciągnęłasię na kanapiei uśmiechnęła do matki lekko kpiąco. -Nie. Poczekam, aż sam się znajdzie. - Gdzie? -Nie wiem, ale to lepsze niż filozofia "bierz, co jest, potem pomyślisz, co z tym zrobić". Marianna nie odezwała się tylko dlatego, że nie wiedziała właściwie, czyzaprzeczyć, czy wręcz przeciwnie, przyznaćcórce rację. Tymczasem wolała zebrać talerze, załadowaćzmywarkę, nastawić wodę na herbatę, słowem, wykonaćczynności, które niezawodnie zwalniają z dalszej rozmowy,a czasami również z myślenia. 18 Bóg jeden wie, ile pracyi energiiwkładała MariannaŁącka w skrupulatnewypełnianie obowiązków idealnej żony i matki. Było to może o tyle zrozumiałe, że sama wychowała się w zasobnej i schludnej rodzinnej lodówce. Późnedziecko przypadkowego i rozpaczliwie niedobranegomałżeństwa,dorastała w domu, w którym natężeniewzajemnych pretensji rodziców uniemożliwiało jakiekolwiek porozumienie. Rozmowa ojca z matką na dowolnytemat nieuchronnie kończyła się awanturą. W tym przedziwnym teatrze nabrzmiałego urazą milczenia i nagłychwybuchów Mariannie wyznaczono rolę widza, a czasami- kiedy jednakcoś trzeba byłoustalić wspólnie - awansowano ją na suflerkę albo garderobianą któregoś z chimerycznych aktorów. Musiała podrosnąć i zacząćsię rozglądaćpo świecie, byuświadomić sobie, żenigdy nie widziała rodziców przytulających się czychoćby żartujących między sobą. Jako dziecko dowiedziała sięz filmów o tym, że małżeństwa sypiająw jednym łóżku. Kiedy podzieliła się tymodkryciemz przyjaciółką z klasy, ta zaniosła się śmiechem.

Marianna,poinstruowana szczegółowoo tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami sypialni, uznała rzecz za absurdalną. Z ulgąwróciła do domu,gdzie dorośliz całą pewnością nie wyczyniali w łóżkach głupot, tylko spali - każdew swoim pokoju. Nie była dzieckiem zaniedbanym, skądże. Rodzicepakowali wjej wychowanie całą energię, której nie używali dobudowy swojego związku,bo nigdyby im to nie przyszłodo głowy. Stanowili prężny zespół organizujący, dowożący,oklaskujący z entuzjazmem wszystkie jej sukcesy i współczujący w niepowodzeniach. Sprawni, choć osobni towarzysze (jej)życia. Na szczęście lub nieszczęście, Marianna nigdy nie miałaproblemów z tym, żeby sprostać oczekiwaniom rodziców. 19.

Oczekiwania ojca dotyczyły zresztą wyłącznie jej rozwojuintelektualnego, a właściwie kolekcjonowania świadectwz wyróżnieniem w ciągu całej kariery szkolnej. Fakt, że jegożyciowym ideałem jest to, aby byłabardzo dobrą uczennicą,mgliście zdumiewał Mariannę, ale nigdy nie przyszło jejdogłowy, abybliżej się nad tym zastanowić. Matkazawszeakceptowała ją taką, jaka była. Niewiele zmieniło się nawet wtedy, gdy w ciągu kilkunastu miesięcy Marianna przerosła matkę o głowęi w ciągunastępnych przeistoczyła się w wysoką szczupłą kobietęo chłopięcej sylwetce i twarzy, na widok której koledzy zaczynali bełkotać, a ich ojcowie - gapić się nie do końcaukradkiem. Weszła wdorosłośćlekko przygarbiona i z długimiblond włosami, które starannie ukrywały klasycznerysytwarzy, głęboko przekonana, że skrupulatne wypełnianiecodziennych obowiązków stanowi wystarczającą gwarancję życiowego sukcesu,a sukces należy jej się z tego prostego powodu, że jest mądra, miła i grzeczna. Jak tonajlepsze uczennice w klasie. Rozdział 2 Od pięciu lat Michał Lipiński był redaktorem naczelnymmiesięcznika "Omnibus",stanowiącego polską mutację znanego w całym anglojęzycznym świecie pisma popularnonaukowego. Regionalny mutant skupił wokół siebie grupęspecjalistów i entuzjastów, których działalność już dawnowykroczyła poza rutynowe tłumaczenia tekstów. Michał tuż przed habilitacją zrezygnował z pracy nauczelnii wszystko wskazywałona to, że była to jego najlepszadecyzja zawodowa. Został właśnie laureatem prestiżowejNagrody im. Stefana Banacha za "szczególną aktywnośćw popularyzacji nauki". I oto teraz uczestniczył w uroczystym bankiecie firmowym,który zamiast dostarczyćmu przyjemności, wywołał znużeniei złość. Każdy normalny człowiekczuje rozdrażnienie, żonglując talerzem i kieliszkiem w przerwach pomiędzy serdecznymiuściskami dłoni. Odstawiając talerz i kieliszek po raz nie wiadomo który, Michał zrozumiał wreszcie, dlaczego wielcy tegoświata podczasbankietów sycą sięwyłącznie atmosferą. Przynajmniej mają pewność, że nikt nie nakryje ich na wydłubywaniu ości ztuńczyka inie sfotografujez otwartymiustami. To samo rozdrażnienie od dłuższego czasu budziło Michała przed świtem. Początkowo był przekonany, że budzi 21.

go nadmiar energii i nowych pomysłów. Miał jednak na tyleodwagi,by przyznać w końcu, że budzi go strach. Po prostu. Strach przed życiem, w którym nie wydarzy się jużnicbardziej znaczącego niż. ślub syna i ewentualnenarodzinywnuka. Zdawał sobiesprawę, że to klasyczny objaw kryzysu wieku średniego, banalna reakcja na "syndrom zamykającychsię drzwi", można by rzec, odrą czterdziestoparolatka. Obserwował to przecież od paru latwśród znajomych i przyjaciół. Ale wszystkiesprośne dowcipy, jakie wypowiedziałpodich adresem, stanęły mu teraz kością w gardle. Niczymnie dało się zagłuszyć dojmującego poczucia, że na nic jużnie czeka,niczego się niespodziewa, a rutyna jego nocyi dninapawa gośmiertelnym przerażeniem. Zbyt rzadko nosił garnitur, by czuć się wnim dobrze. Przestępował z nogi na nogę, próbując wolną ręką rozluźnićjużdawno rozluźniony krawat. W narastającej panicesłuchał wywodówswego przyjaciela, a zarazem zastępcy. Samnie wiedział, czemu aż tak irytują go rozważania o naturalnymwygasaniu życia uczuciowego i erotycznego poczterdziestce, którymi Igor raczył go od kwadransa. - ... iponowna koncentracja na rozwoju duchowym, zarzuconym na czas budowania gniazda. - Igor, co ty pieprzysz? Jaka ponownakoncentracja? - Oczywiście, przecież pierwsza faza to okres dojrzewania i pytań o sens życia, twoje miejsce w porządku wszechświata. -Stary, poważne pytania wieku dojrzewania? Były dwa: czy aby na pewno onanizm nie rzuca się na mózg i jak by tuwreszcie dorwać jakąśpanienkę, bo ręka już mdleje! - Nie bądźprymitywny! Otak,ten sam tekst słyszał niemal codziennie wdomu. W zależnościod sytuacji był prymitywny, bo myślał tylko 22 o dupie (własnej żony, zresztą), był prymitywny, bo wolałsteki niżmakrobiotyczne eksperymenty Pauliny, był prymitywny, bo nie chciał przemeblować sypialni, mimo że ichmałżeńskie łóżko stało na wprost drzwi, a więc zgodnie z filozofią feng shui - w pozycji śmierci. Był prymitywny,bo pytał, czy rachunki za wywóz śmieci zostałyopłaconew terminie, zamiast kontemplowaćpiękny dzień i samotnego krokusa w ogródku. Możei był prymitywny, a jego potrzeby były nadwyraz proste. Możewłaśnie dlatego zespokojną rezygnacjąznosi} kolejne fale fascynacji Pauliny buddyzmem, szamanizmem, czortem, diabłem i jego matką, i cholera wie czymjeszcze. Był prymitywny, więc opłacał bez szemrania najpierw jogę, a teraz lekcje tai-chi, widząc wyraźną różnicęmiędzy nadal sprężystymi zgrabnym ciałemPauliny a tym,co wylewało się lub - zgodnie z prawem grawitacji- zwisało z kobiet w jej grupie wiekowej. Igormilczał nieco obrażony. Michał rozejrzałsięza kelnerem roznoszącymdrinki. Wiedział doskonale, coprzywróciłoby radość życia Igorowi pogrążonemu w dorabianiuideologii do swojego osamotnienia, ale nie miałzamiaru mówić tego głośno. Wtedy todopiero wyszedłby naprymitywa. Dlatego nic niemówiąc, podał swemu zastępcykieliszek czerwonego wina.

Lepsze to niż nic. - Uważaj, Michał - trącił go udobruchany Igor. - Kolejna fala hołdów. Niedzielaprowadzi damskioddział. - Byle nie całowały po mankietach, bo się nie wytłumaczę ze śladów szminki - mruknął Michał. Dyrektor artystyczny Agnieszka Niedzielska swoim zwyczajem zmiażdżyła laureata w niedźwiedzim uścisku. - Jesteśnaprawdę kochanym omnibusem. Jeszcze razgratuluję. Spóźniłam się na część oficjalną. Znowu aferaw drukarni. Któregoś dnia odgryzę nos temu nowemu 23.

dyrektorowi. A gdzie żona? -wyrzuciła z szybkością karabinu maszynowego. - Jak zwykle. Na lai-chi - odparł z krzywym uśmiechem. - Ale jak to,przecież to twój wielki dzień. - Dopieroteraz Agnieszce udało się ugryźć w język. Ale nie jej, pomyślał Michał, wzruszając ramionamiz głupawym uśmiechem. Nie zdążył jednak nic powiedzieć,bo cały, w stu procentach sfeminizowany, dział graficznyrzucił się, by uściskać naczelnego. I wtedy ją zobaczył. Trzymała się nieco z boku, wyraźniezakłopotana bezceremonialnością zbiorowych gratulacji. Dopiero zakończyła okres próbny w dziale multimediów,sam przecież podpisywał jej umowę. Nawet nie mógł udawać, że nie wie, ile ma lat. Dwadzieścia sześć. Dwadzieścialat mniej niż on. Agnieszka byłazachwyconajej projektemnowej witryny internetowej czasopisma,a onbył. no cóż- rozdrażniony. Rozmawiali ze sobą raz czy dwa, ale i bez tego natychmiast wyczuwał jej obecność nawet w najbardziej zatłoczonym pokoju redakcyjnym. Parę razypochwycił jej uważnespojrzenie na zebraniu, ale był wówczas tak skoncentrowanyna bieżącychsprawach, żezakonotowat je na pól świadomie. Jednak zapamiętał to szczególne spojrzenie, które odczuwał dojmującodużoponiżej oczu. Ciekawe, kto ją tuprzyciągnął. I kto ją ubrałw to straszne cośz falbankami? Z całąpewnością niebyła w jego typie. Przecież zawszewolał szczupłeblondynki. Bardzo wysoka, ciemnowłosa,wybujała. Uważniejsze spojrzenie doszukałoby się w tej bujności zapowiedzi nadwagi, ale spojrzenie Michała było w tejchwili raczej rozbiegane niż uważne. - Gratuluję - powiedziała, gdy w końcu tłum wokół Michała stopniał, a Agnieszka i Igor udali się na podbój stołu 24 z gorącymi daniami. - Trudno mi powiedzieć coś sensownego,bo. -- urwała zakłopotana. - Muszę zadać kretyńskie pytanie, - Słucham? - odpowiedział zaskoczony. - Agnieszka powiedziała mi, że wszyscy w redakcjijesteście, to znaczyjesteśmy, naty. To znaczy nie wiem, uff- byłajuż czerwona jak burak - czy my jesteśmy na ty? - Michał -bez zastanowienia wyciągnął rękę. -Weronika. Dopiero kiedyuścisnął jej chłodną dłoń, zorientowałsię, żejest spoconyjakruda mysz. Bogu dzięki, długa marynarka skutecznie maskowata jednoznaczny dowód jego. rozdrażnienia? Bronił się jak lew, kiedy sprzedawca zaproponowałmu ten fason marynarki, aleteraz myślał o nimniemal z czułością. - Gratuluję, naprawdę.

Pewnie nawet nie wiesz, że przeztrzylata pracowałamjakowolontariuszka przy waszych festiwalach nauki. Stal, nie wypuszczając jej ręki, próbującdesperacko wymyślić błyskotliwą odpowiedź,nie, jakąkolwiek odpowiedź. - I co teraz? - Naprawdę powiedziałto na głos? - Nie wiem - odpowiedziała spokojnie i już bez cieniazakłopotania popatrzyła mu w oczy. Cofnęła rękę na widokpowracającej triumfalnieAgnieszki. - Jestemaniołem i przyniosłam mojemu szefowi coś naząb - oświadczyła Agnieszka,wciskając Michałowi plastikowy talerz grillowanych mięs. - Dużo i niezdrowo. - Niezdrowo? Masz szczęście, że nie ma Pauliny. - O tak, wiem, skracam ci życie o jakieś półtorej godziny - parsknęła Agnieszka. - Spróbuj, Weronika, pycha! Podała dziewczynie plasterek polędwicy wprost do ust,a przyglądający się temu Michał poczuł, że zachwilę dostanie udaru. Za takie usta Amerykanki oddają chirurgom sporączęść swojego ubezpieczenia emerytalnego. 25.

- Kto to jest Paulina? - zainteresowała się Weronika. - Żona szefa - Agnieszka wyręczyła Michała. - Mistrzynikuchni wegetariańskiej. Najlepsze pierogirazowe w mieście. Gdyby byłamniej zajęta zawartością swego talerza, zauważyłaby pewnie lekki uśmiech i spojrzenie, jakie Weronika postała Michałowi. Być może dostrzegłabyrównież minęMichała ugodzonego tym uśmiechem ispojrzeniem niemalw splot słoneczny. Na jego szczęście w tej samej chwili dotarł na bankiet spóźniony profesor Igański, jeden z filarówrady naukowej "Omnibusa" i Komitetu Badań Naukowych. - Jadę prosto z posiedzenia - wyjaśnił Igański. -Zapraszam - powiedział Michał. - Bufet jest naprawdęinteresujący. - To wspaniale. Komisje KBN-u żywią się niestety wyłącznie ideami i herbatą. Proszę mi jeszcze tylkopowiedzieć. - Igańskiprzerwał, widząc, że jego rozmówca rzucaniespokojne spojrzenie w głąb sali. - Słucham, panie profesorze- oprzytomniał Michał. -Co z prenumeratą? Ruszyła? - Pełną parą. Chcemyzainteresować tym również gimnazja. -Pewnie. Czym skorupka za młodu nasiąknie. Ostatecznie dla kogo wydaje się pisma popularnonaukowe? Przecież niedla naukowców, którzy piszą do nich artykuły. Michał uśmiechnął się od ucha do ucha, alezdobył sięna odpowiedź dyplomatyczną: - Myślę, że niektórzyz nich zgodzilibysię z panem profesorem. Igański poklepał go zezrozumieniem po ramieniu i zajął się bufetem. Wyszli z bankietu dużą grupą, szczegółowo dyskutując,kto kogo odwiezie. Nic niemusiał robić ani mówić. 26 - Weronika, tydo Michała- zdecydowała Agnieszka. -Już się nie zmieści! Jolaz promocji wysunęła krótko ostrzyżoną głowę, pokazując zbity tłum kłębiący się w przestronnym minibusie. Samochód stanowił jedyny dowódna to, że kiedyś rodzinaLipińskichlubiła spędzaćze sobą czas, a nawet razem podróżować. - A ty co tam robisz? - zdziwił się Igor fałszywie. Tajemnicąpoliszynela był subtelny, choć bezskuteczny taniec godowy Joli wokół Michała. - Na Saską Kępę przezMokotów? Wskakuj domnie,bo będzie mi smutnojechaćsamemu. - Mieszkasz na Mokotowie? - Michał zapytał Weronikępółgłosem. -W którym miejscu? - Na Dąbrowskiego. Opiekuję się mieszkaniem.

- To jesteście sąsiadami - oznajmiła Agnieszka, całującMichała na pożegnanie. - Do poniedziałku. - Pewnie - mrugnął do niej- o ile układ planet pozwoli. Na sztywnych nogach podszedł do swego samochodupełnego rozdokazywanych współpracownic. Tyle razy prowadził taki wesoły autobus - a może raczej omnibus - gdywracali ze szkoleń, imprez i przedłużonych zebrań, tylerazy wygłupiał się z nimi, a teraz co? Stupor. I dawno zapomniany skurcz żołądka. Pokwadransie zostali sami. Michał odwiózł Weronikędo domu i zdobyłsię nawetna dowcipny komentarz, gdyokazało się, że to dwieprzecznice od niego. Na powitanie wybiegła tylko Samba, uroczy, choć niecopokraczny owoc miłości seterki i okolicznego casanowymieszanego pochodzenia. Michał od dawna podejrzewał, żetojedyna kobieta w tym domu, która darzy goszczerymoddaniem i miłością. 27 "A.

Z pokoju syna dochodziły odgłosy pojedynczych strzałów i przedśmiertne jęki. Jędrek przechodzi} ostatnią misjęswojej najnowszej gry i klika! jak oszalały, próbując zlikwidować na oko dwudziestu złych. - Gdzie mama? - zapytał Michał. - Śpi - odparł Jędrek półprzytomnie. -Co? - Chiński lekarz kazał jej zmienić rytm snu i czuwania. Położyła się spać o ósmej. - Świetnie -mruknąłMichał. -No, nie wiem. Będzie teraz wstawać o czwartej. Ale zato ziółka dostaia tym razemtylkodo picia. Ostatnim razem, kiedy Paulina leczyła kręgosłup u mongolskiego specjalisty, ten okadzał ją mieszanką ziół. Przychodziła do domu, śmierdząc maryśką na kilometr. W końcu Michał poprosił, by zmieniła terapeutę, nie chcąc, żebydorastającysyn uznał tęcharakterystyczną woń za jedenz miłych zapachów rodzinnego gniazda. - Mam wreszcie szansę na najwyższą ocenę, tato. -Świetnie - ucieszy} sięMichał. - Z czego? Matematyczka się odobraziła? - Tutaj, w grze. Mam szansę na kategorię "cichy zabójca". - A co miałeś dotychczas? -"Psychopatyczny morderca". - Szkoda, że skrytobójstwo nie jest przedmiotem maturalnym - westchnął Michał i gwizdnął na psa. - Samba,spacerek! - Tato, wychodzisz? - Dziecko odkleito się nasekundęodklawiatury. -Błagam, kup w nocnym karton mleka. Mama prosiła, ale na śmierć zapomniałem. - Co za problem? Wstaniesz raniutko iskoczysz. - Tato! - jęknął Jędrek. -Proszę! - Dobra. Będziesz mi wisiałprzysługę. 28 To śmieszne,myślał, nadkładając drogi tak, by przejśćwzdłuż bloku, przy którym wysadził Weronikę jakieś półgodziny temu. Oco mu właściwie chodzi? Zdumiał od jednego powłóczystego spojrzenia młodej laski? Nie onapierwsza i nie ostatnia. W końcu był ulubionymnaczelnym,czyż nie? Samba nie cierpiała zostawać pod sklepem.

CałarodzinaLipińskich bita światowe rekordyw dyscyplinie "błyskawicznezakupy", bo sukapotrafiłajazgotać tak, że nawetmiejscowi pijaczkowie wpuszczali jej właścicieli poza kolejką do kasy. Michał chwycił karton z mlekiem i kłusem dopadł kasypo totylko, by stwierdzić, że w portfelu ma jedynie samotną stówę. Młodakasjerkaprzewróciła wymownie oczami. Zaczął błyskawicznie przeszukiwać kieszenie pełen corazbardziejmorderczych uczuć pod adresemhałasującejwytrwaleSamby. - Nie szukaj - usłyszał z tyłu. - Proszę todoliczyć domojego rachunku. Weronika podała kasjerce garść drobnych, wyjmującjednocześnie z koszyka dwa desery waniliowe i pieczywo. Zdążyłasię jużprzebrać. W luźnych spodniach i bawełnianejbluziewyglądała o niebo lepiej niż w chybionej kreacji bankietowej. - Dzięki -uśmiechnąłsię Michał. - Co zaspotkanie! Nie boisz się wychodzićsama o tej porze? - Zależy. Pusta lodówka to dla mnie bardzosilna motywacja. Chybawidać - zachichotałaWeronika, klepiąc sięw biodro. Wyszli razem. Sambazaczęła szczekać jeszcze głośniej,tymrazemz radości. Michał minąłją spacerowym krokiemi ruszył za Weroniką, zapatrzony wjej rozpuszczone prostewłosy. 29.