Ćpałem, Chlałem i Przetrwałem
Maciej Maleńczuk Barbara Burdzy
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Pierwsze odurzenia
Wyszedłem z więzienia
Krzysio
Brudne strzykawki
Zlot hipisów w Częstochowie
Rysiek Riedel
Homo Twist
Denaturka
Miarka, który przedawkował
Lipiec w Nowym Jorku, sierpień w
Krakowie
Przygoda z heroiną w trzech etapach
Koledzy
Marihuana
Przygody warszawskie i narodziny
faszyzmu w Polsce
Maleńczuk w Berlinie
Szlug, czaj, bajera, oko się szkli
Pobyt w wariatkowie
Ritmo Latino
Wpierdol od taksówkarzy
Impreza amfetaminowa – nigdy nie zejdę
na psy
Śmierć Johna L.
Słynna wyprawa pociągiem do Jarocina
Plota
Romano
Być jak Maleńczuk
Wizyty na izbach wytrzeźwień
Mały
Jak przetrwałem
Snob scriptum
Postacie
Zdjęcia
Okładka
Nie trzeba być majorem lotnictwa,
żeby mieć życie pełne przygód…
(MM)
Pierwsze odurzenia
Kiedy był twój pierwszy raz?
Pierwszy raz odurzyłem się alkoholem, mając
siedem lat. Miało to miejsce tam, gdzie wówczas
mieszkałem, czyli na ulicy Łącznej w Krakowie. Jest to
teren obecnego tak zwanego „Zakątka” – okolice ulicy
Królewskiej, wówczas 18-go Stycznia. Ulica była
brukowana, straszliwe kocie łby, a pomiędzy nimi błoto. I
była tam kamienica, w której mieszkałem. Kilka domków,
malwy na płocie.
Kraków był wtedy miastem drewnianym, a
przynajmniej ta okolica, w której przebywałem. Ulica
Łączna odchodzi od dużej ulicy Kazimierza Wielkiego.
Wszędzie były płoty, drewno. Była też specyficzna
pompa wodna, dookoła której zbierali się dorośli – jak mi
się wtedy wydawało – mężczyźni. Prawdopodobnie
osiemnasto-, dziewiętnastolatkowie, którzy zaczepiali
przechodniów. Pluli i palili papierosy. Łaziłem pomiędzy
nimi jako dzieciak, jeździłem na swoim małym rowerku.
Przyjaźniłem się z Józkiem Czado. Było to dziecko z
kompletnie patologicznej rodziny. W ich domu nie było
podłogi, tylko ziemia, jakby udeptane klepisko. I to
właśnie Józek Czado dał mi pierwszy raz wódki. Załatwił
skądś z czerwoną nalepką. Mieliśmy swoją melinę.
Gdzieś z boczku na podwórku zbudowaliśmy domek z
tektury, żeby można się było schować, żeby nikt się nie
gapił. Taki był w ogóle zwyczaj – nazywało się to
„melina”. Mówiło się: „Chodźmy na swoją melinę”. I tam
było tych kolegów jeszcze ze dwóch. Tak dokładnie nie
pamiętam, ale rozlali tę wódkę. Piliśmy ją z jednego
kieliszka po kolei, wszyscy nalewali sobie. Dali mi jeden
kieliszek i w tym momencie zgasło światło w naszej
melinie (śmiech). Była to dyndająca na sznurku, na kablu
żarówka i ja postanowiłem, że wymienię tę, kurde,
żarówkę. Wykręciłem ją po ciemku, po czym szukając po
omacku tego draństwa, tej wtyczki, nie wiem właściwie
czego, ale pamiętam, że pierdolnął mnie prąd i to tak
naprawdę konkretnie. Wsadziłem tam palec i strasznie
mnie kopnęło. Przeraziłem się. Wyskoczyłem stamtąd i
mówię:
– Idę stąd!
I poszedłem do domu. Było już ciemno. Na
wycieraczce znalazłem płonący niedopałek papierosa.
Prawdopodobnie zostawił go ówczesny gach mojej babki.
Pomyślałem sobie: „Jak już wypiłem wódkę, to wypalę
jeszcze tego peta”. Byłem wstawiony, bo jednak
walnąłem pięćdziesionę, a miałem siedem lat. Pamiętam,
że byłem w filuternym nastroju, więc wypaliłem jeszcze
tego peta. No i właśnie w ten sposób zażyłem dwa
pierwsze narkotyki, czyli wypiłem wódkę i zapaliłem
papierosa. Tak jak wszyscy dookoła mnie. Nie chciałem
niczego innego, niż zrobić to samo co tamci. Na
marginesie mogę powiedzieć, że fascynowali mnie
wówczas mężczyźni. Chciałem być duży, chciałem być
silny, chciałem być taki jak oni. Chciałem mieć zegarek i
marynarkę.
To było pojedyncze zdarzenie czy jako dziecko
częściej kosztowałeś wódki?
Zdecydowanie już więcej tego nie robiłem.
Chociaż… O ile sobie dobrze przypominam, uzależniłem
się od papierosów. Później okazało się, że się
przeprowadzamy, że moja mama dostała mieszkanie, że
teraz już mieszkamy w innym miejscu. Było to osiedle
Kozłówek – koszmarne wówczas miejsce. Blokowisko z
wielkiej płyty, najeżone rusztowaniami i pozostałościami
po budowie. Nie było żadnych trawników, żadnych
drzew, tylko wszędzie rozpieprzone resztki budowlane.
Pełno było rusztowań, po których śmigaliśmy od
pierwszego do dziesiątego piętra. I to akurat było fajne.
Wszyscy moi koledzy palili wówczas papierosy, więc i ja
błyskawicznie się uzależniłem. Gdy miałem dwanaście
lat, moja mama zaprowadziła mnie do pana doktora, który
dał mi tabex, który zdaje się jest do dziś. Pan doktor
przeprowadził ze mną psychologiczną rozmowę. Byłem
dwunastoletnim dzieckiem uzależnionym od nikotyny,
więc dostałem ten tabex i – umówmy się – rzuciłem
palenie od razu. Wcale mi aż tak znowu te papierochy nie
smakowały. Ale pamiętam, że można było kupić
papierosy w dziesiątkach. Kosztowało to 1,75 złotego.
Była to kwota do zdobycia. Dostawało się śliczną,
zajebistą, piękną paczkę z dziesięcioma papierosami bez
filtra o nazwie Sport.
Nie wiem, czy w ogóle chcę mówić o szlugach, ale
jednak moim pierwszym narkotykiem był papieros.
Oczywiście oprócz tej jednorazowej akcji z wódką.
Później kiedyś bolał mnie brzuch, miałem z dziesięć lat,
to starsi koledzy dali mi napić się wódki i mi przeszło. Na
terapię antynikotynową zaprowadziła mnie moja mama,
która była wówczas osobą światłą i nowoczesną.
Uświadamiała mnie. Ponieważ jakoś nie mogła ze mną
normalnie rozmawiać o seksie, to podrzucała mi różne
broszury, których było wówczas pełno. Jakiś Lew-
Starowicz, jakiś Samson, jakaś Michalina Wisłocka i jej
Sztuka kochania, gdzie były takie schematyczne rysunki
par połączonych ze sobą w różnych konfiguracjach
seksualnych. I generalnie starała się wówczas być osobą
nowoczesną, w takim socjalistycznym stylu, ponieważ
socjalizm był wtedy na dobre i nikt nie sądził, że
kiedykolwiek będzie inaczej. Trwała głęboka komuna.
Czego się wtedy słuchało?
W tym momencie strasznie popularny był rock.
Dobre granie – Deep Purple, Black Sabbath. Hendrix
jakoś właśnie niedawno zmarł. Tak troszeczkę skaczę, ale
to mógł być jakiś 1972, 1973 rok. Takie granie było
wtedy strasznie popularne. Wszyscy dookoła siedzieli na
ławkach, palili papierosy, pili wódkę i grali na gitarach
różne fajne kawałki typu Dym nad wodą Deep Purple i
tak dalej. Kto nie umiał zagrać Schodów do nieba, ten był
frajerem. Była moda na gitarę. Wszyscy też starali się
mieć magnetofony i nagrywać tę muzykę. Przyszedłem
do kolegi i pamiętam, że miał piktogram z Hendrixem
typu Che Guevara. Taki wiesz… Dwukolorowy
piktogram. Ja się pytam:
– Kto to jest?
A on mówi:
– To jest Jimi Hendrix – król narkomanów.
I puścił mi Hey Joe czy coś takiego.
Mówię:
– Po pierwsze – zajebisty kawałek, po drugie – na
pewno jest taki zajebisty, bo on zażył te wszystkie
narkotyki i te narkotyki spowodowały, że on jest taki
zajebisty!
Spodobała mi się ta muza i zacząłem zastanawiać
się, skąd by tu można wytrzasnąć jakieś narkotyki, czym
by się tu odurzyć, żeby być taki jak on, no nie? Zewsząd
dochodziły informacje, co się dzieje w Stanach, o
hipizmie. Wszyscy nosili długie włosy, mieli rozszerzane
spodnie, ale wciąż jedynymi narkotykami w Polsce były
papierosy i wódka. A ja zadawałem sobie pytanie: „Gdzie
jest ta cała reszta? Czym by się tu odurzyć?”.
Zaatakowałem, o ile sobie przypominam, apteczkę mojej
mamy. Znalazłem jakiś syrop, niby miał być uspokajający
czy coś. To był ekstrakt. Wypiłem ten ekstrakt, nie
wiedząc, że trzeba go rozcieńczyć. Totalnie się
zrzygałem. Totalnie… Innym razem gdzieś wyczytałem,
że można się nawalić wywarem z pokrzywy. Zrobiłem ten
wywar taki, że był całkowicie czarny. Zrzygałem się. Nic
z tego. Ciągle byłem takim, no wiesz… Dzieciakiem
byłem. Interesowała mnie muzyka. Siedziałem i
nagrywałem na magnetofon różne rzeczy. Wówczas
rocka. Byłem głównie fanem Led Zeppelin. Później The
Doors. Myślałem, że ich wokalista jest czarny. Wszystkie
informacje, jakie dochodziły do nas na temat tamtych
wykonawców, świadczyły o tym, że są narkomanami, że
zażywają kokainę, heroinę, LSD.
Mamy teraz dużą dostępność narkotyków, mimo
że prawo tego zabrania. Dlaczego współczesna
młodzież sięga po odurzające leki typu tussipect lub
dopalacze zamiast zwykłych dragów?
Nadal stosuje się tussipect?
Tak.
Przepraszam bardzo! Tussipect wcale nie był taki zły
(śmiech). Po pierwsze – jest zdrowy na gardło, po drugie
– zawiera normalnego speeda.
W aptekach jest pełno tabletek bez recepty, które
są na bazie amfetaminy.
Słuchaj… Chyba właśnie na ten temat będziemy
rozmawiać (śmiech). O tych wszystkich dragach…
Szperałeś mamie w apteczce. Nie udało się w niej
znaleźć nic zadowalającego. Kontynuowałeś
poszukiwania w innych miejscach?
Prawdę powiedziawszy, później zacząłem uprawiać
sport. Jednocześnie była szkoła, próbowałem normalnie
żyć. Zacząłem rosnąć. Robiłem się coraz silniejszy.
Zacząłem się wdawać w bójki, najczęściej zwycięskie.
Okazało się, że mam talent bokserski, lubię się bić.
Nauczyłem się walić z byka i tak dalej. Przynosiło to
dobre efekty. Nie miałem sylwetki, byłem chudy i
wysoki, ale za to agresywny. Nie dawałem sobie w kaszę
dmuchać. Stoczyłem sporo bójek i stwierdziłem, że jak
tak, to zajmę się jakimś sportem. Czułem, że mam drive
do tego. Okres sportowy musimy przeskoczyć, bo w tym
czasie nie zażywałem narkotyków, nie piłem wódki, nie
paliłem szlugów. Ale co do alkoholu, to jednak czasami
szło się do sklepu i kupowało wino marki Sophia. To
oczywiście się zdarzało. Na obozach sportowych byłem
niesubordynowany. Bez przerwy mnie wyrzucano.
Sprowadzałem kolegów na złą drogę. Jak przyszedł inny
trener, to nie chcieliśmy wykonywać jego poleceń. Byłem
krnąbrny. Te prawdziwe narkotyki, te takie konkretne, o
których będziemy rozmawiać, to się zaczęły… Czekaj…
Po więzieniu?
Nie chcę ci skłamać, ale chyba jednak wcześniej.
Pamiętam, jak słuchałem sobie jazzu i przyszedł do mnie
Antonio Radwan. Jeszcze wtedy nie byliśmy hipisami, bo
staliśmy się nimi około dziewiętnastego roku życia.
Musieliśmy mieć z szesnaście lat. Tosiek przyniósł
butapren. Ale czekaj! Coś sobie przypomniałem –
próbowałem też smażyć ixi na patelni (śmiech)!
Proszek ixi?
Słyszałem opinie, że jak się smaży proszek ixi na
patelni i wdycha opary, to też można się nawalić. Był to
nieudany eksperyment. Tylko zwymiotowałem.
A co z klejem, który przyniósł Antonio?
Klej okazał się zajebisty! Klejem się tak
sfazowaliśmy, że w ogóle straciliśmy kontakt z
rzeczywistością. Weźmy pod uwagę, że było to małe
mieszkanko, gdzie za ścianą była moja mama.
Przyjaźniłem się z Tośkiem. On był wtedy płotkarzem, a
ja wioślarzem. Nieważne… To nie ma nic wspólnego z
narkotykami – wioślarstwo… (śmiech). Chyba, że z
jakimś koksem sportowym. Antonio powiedział mi, że
jacyś inni powiedzieli mu, że wystarczy klej butapren
wpakować do foliowej torebki i wdychać. I od razu zaczął
sam to robić. I kompletnie się… No wiesz… Zdążył
jeszcze tylko kwiknąć coś takiego:
– To lepsze niż wódka!
I potem już straciłem z nim kontakt. Widać było, że
mnie nie widzi. Wziąłem tę torebkę i zacząłem wdychać.
Uwierz mi, że znalazłem się w całkowicie innym świecie.
Zacząłem bredzić, widziałem, jak tamten bredzi.
Wychylaliśmy się przez okno, a było to ósme piętro.
Dłuższą chwilę byliśmy całkowicie otumanieni. Nie
wiem, jak długo ten stan trwał. Nie wiem, jak to możliwe,
że moja mama w ogóle nie reagowała. Może dlatego, że
była przyzwyczajona do moich ekscesów, że jest głośno
w moim pokoju, że leci jakiś jazz. Dość długo
dochodziliśmy do siebie i stwierdziliśmy, że nie było to
nawet takie złe. Ale następnego dnia poszedłem na
trening i wpierdoliłem się do wody. Wiesz… Zamiast
zająć się treningiem, kontrolą nad tym, co się dzieje –
płyniesz jednak tyłem do kierunku jazdy, to jest szybka
łódź – zacząłem zagadywać do jakiejś laski, która jechała
na rowerze wzdłuż bulwaru wiślanego. Zdążyła tylko
powiedzieć „Uwa…” i już byłem w wodzie. Wjechałem
w kamienną wysepkę na środku Wisły przeznaczoną
chyba do cumowania statków. Wypierdoliłem prosto w
nią. Był październik czy listopad. Zimno jak cholera.
Wpadłem do Wisły, żebro w łódce złamałem.
Odechciało ci się butaprenu?
Odechciało, ale niezupełnie. W późniejszym okresie
z upodobaniem wdychałem eter i czyste TRI[1], ale to
osobny rozdział. Będziemy jeszcze o tym mówić.
Z tego, co mówisz, wynika, że okres sportowy nie
był jednak do końca „czysty”?
Nie był, ale papierosów na pewno nie paliłem. Traci
się od nich kondychę. Jak chcesz startować w zawodach,
to nie możesz palić szlugów. Nie wyobrażam sobie
czegoś takiego.
Teraz będzie mała dygresja, możesz sobie to
umieścić lub nie – jak chcesz. Otóż pamiętam słynny
mecz polskiej reprezentacji na Wembley. Był remis 1:1, a
zawodnik Domarski dojarał po rozgrzewce szluga, zgasił
go korkami, wbiegł na boisko i strzelił gola (śmiech)!
Widziałem taką scenę z dawnych czasów. Już wtedy mnie
to zdziwiło, że gościu dojarał sobie szluga na boisku! I to
reprezentant Polski! Jeśli coś na pewno wpłynęło na moje
przyszłe życie i zostało we mnie na zawsze, to właśnie
okres sportowy. Do pewnego stopnia sportowcem czuję
się do dziś. A o czym ja w ogóle mówiłem?
O tym, że wspomniany okres, mimo że sportowy,
nie był w twoim wykonaniu nieskazitelny pod
względem używek.
Dostawaliśmy wówczas od trenerów jakiś taki rodzaj
mocnych witamin w proszku. Miałeś sobie to rozpuścić w
wodzie. Dawali nam takie saszetki. Mówili, że to
glukoza. Możliwe, że faktycznie tak było, ale my
zażywaliśmy to w nadziei, że nas kopnie, nie (śmiech)?
Niestety nigdy nie poczułem, żeby mnie to kopało. Sport,
który uprawiałem, był wykańczający. Tosiek Radwan
śmiał się ze mnie. On bez przerwy jeździł na zawody
lekkoatletyczne, biegał przez płotki. Tam przychodziły
ładne dziewczyny, fajne stroje, wiesz… Rewia mody. A u
mnie to takie wielkie dziewuchy, mastodonty i chłopy po
dwa metry, z rękami jak bochny. Ciężki był to sport.
Dwadzieścia kilometrów dziennie trzeba było wiosłować.
Dałem się namówić – rzuciłem to wioślarstwo i
przyszedłem tam do nich na trening lekkoatletyczny.
Przeżyłem dwa fajne lata. Biegałem tam przez płotki,
ścigałem się z Radwanem, starałem się podrywać
panienki, choć oko zawiesić. Byłem wtedy strasznie
najarany na laski. Totalnie! Była to dla mnie wówczas
najważniejsza rzecz na świecie – wyrwać wreszcie jakąś
dupę.
Ile miałeś wtedy lat?
17, 18. Ciągle nie miałem jeszcze żadnej laski, a tam
to nie szło oka oderwać…
Późno wystartowałeś.
Tak. Myślałem, że sobie tego kutasa urwę (śmiech)!
Był to trudny okres dla mnie z tego powodu, że ciągle stał
mi kutas i odbierał mi zdroworozsądkowe myślenie. Ale
nic nie zaliczyłem jako sportowiec. Jak w końcu coś
zaliczyłem, to od razu rzuciłem sport, narobiło się
kłopotów, ale nie gadamy o tym…
„Alicja”
W poniedziałek
Okres dostać miała
Był wtorek
Wata jak śnieg biała
Jeszcze cały tydzień
Nadzieję miała
Jeszcze się oszukiwała
Chociaż już we wtorek
Albo wcześniej jeszcze
Dobrze wiedziała
Doktorka
Kosztowała niedużo
Poszedł na to zegarek jej chłopca
Żaden dźwięk zza drzwi żaden chlupot
Kiedy czekał i czekał na schodach
Niechby już było po wszystkim
Niechby już było po wszystkim
Alicja
Już za tydzień
Z chłopcem się kochała
Wiadomo natura
Młoda była
Świetnie sobie radę dała
Maturę
Z biologii
Nazajutrz
Na trójkę
Ale zdała
A pierwszy raz porządnie, normalnie się naćpałem,
tak faktycznie jak trza, dopiero jak wyszedłem z
więzienia.
1 TRI – trójchlorek; substancja silnie rozpuszczająca i ekstremalnie
łatwopalna; wdychanie jej oparów powoduje halucynacje zarówno
wzrokowe, jak i słuchowe; z upodobaniem stosowana przez hipisów lat
70.; główny składnik kleju.
Wyszedłem z więzienia
Była jesień 1982 roku. Wyszedłem znienacka, parę
miesięcy wcześniej, niż było planowane. Nikt się mnie
nie spodziewał, nie było wtedy telefonów. Zapukałem do
Tośka Radwana. Wcześniej oczywiście byłem hipisem.
Hipisowaliśmy. Mieliśmy długie włosy i tak dalej, ale
ciągle nie mieliśmy jeszcze odpowiedniego dostępu do
narkotyków. To było ciągle tylko wino. Ewentualnie z
wkładką ze spirytusu salicylowego. Do prostego wina
wlewało się spirytus salicylowy zakupiony w aptece.
Setkę. Było to ohydne, ale kopało jak diabli. W czasie,
kiedy przebywałem w więzieniu, moi koledzy zdążyli się
już porządnie rozćpać. Między innymi Radwan. Ja wciąż
siedziałem, piłem czaj i paliłem szlugi. Nauczyłem się
skręcać w gazetę. To były wówczas moje narkotyki – czaj
i szlugi. I o ile sobie przypominam, raz w więzieniu
waliliśmy denaturat.
Wyszedłeś z więzienia i zapukałeś do Antoniego.
Otworzył?
Przywitał mnie zblazowany. Zawsze podawaliśmy
sobie rękę w taki specyficzny sposób. To był taki
hipisowski uścisk dłoni. I ja mu podaję rękę w ten sposób,
ale widzę, że on jakoś tak niechętnie to robi, nie? Widzę,
że jest, kurwa, zblazowany. Widzę, że jest naćpany. Niby
się cieszył na mój widok, ale jednak poczułem, że
utraciłem ten kontakt, że to już nie jest ten sam Tosiek i
że na pewno już nie będzie tak jak kiedyś. Na dzień
dobry, jak tylko wszedłem do niego, rzucił: – O,
Maleńczuk… Chcesz coś przyćpać?
Mówię:
– No coś ty, może pogadamy…
A on od razu:
– To ja ci zrobię.
Wyciągnął jakieś tabletki i mówi trochę do siebie,
trochę do mnie: – Ile by ci tutaj dać… Dam ci dwie, ale w
kanał.
– Co to znaczy w kanał, stary?
– Dobra, dobra. Ja ci wszystko zrobię.
Wziął obcążki, rozgniótł tabletki, proszek powstały z
tabletek wsypał do łyżki, po czym zalał ten proszek wodą
ze strzykawki. To wszystko postawił nad świeczką i
zagotował. Potem na strzykawkę nałożył watę i do
strzykawki wciągnął ten, kurwa, płyn. Następnie trzepnął
mi w kanał dwie piątki parkopanu.
Czym jest parkopan?
Jest to lek dla schizofreników w bardzo silnych
stadiach. Lek ten ma w jakiś sposób tego schizofrenika
niby uspokajać i sprowadzać na ziemię. Normalnego
człowieka od razu wypierdala w kosmos i powoduje
maksymalne halucynacje. Później nie strzelałem już
parkopanu dożylnie. Jedliśmy go. Wielokrotnie jadłem
parkopan w różnych ilościach. Powoduje to momentami
całkowitą utratę kontroli nad tym, gdzie jesteś, czym
jesteś, wiesz… Może ci się na przykład zdawać, że
dookoła ciebie jest pełno ludzi, z którymi toczysz
ożywioną dyskusję, po czym nagle widzisz, że całe
towarzystwo w autobusie gapi się na ciebie, a wszyscy, z
którymi toczyłeś ożywioną rozmowę, zniknęli, w ogóle
ich nie ma, nigdy ich nie było. I robi się kwas. Ten
narkotyk ma fale. Są takie momenty, kiedy fala odchodzi i
wracasz do rzeczywistości. Wtedy u Tośka Radwana
pamiętam, że zacząłem oglądać jakiś puchar sportowy,
który on zdobył, i stwierdziłem, że nie powinien mieć
takich ostrych brzegów, bo jakiś przejeżdżający
samochód może porysować sobie lakier (śmiech)…
Czy dobrze zrozumiałam – po tym mieszkaniu, w
którym się znajdowaliście, będzie przejeżdżał
samochód i ostre krawędzie zwycięskiego pucharu
Tośka porysują jego karoserię, tak?
Tak (śmiech)! Całkowicie odleciałem. Radwan
spokojnie czekał, aż mi przejdzie. Weźmy pod uwagę, że
był to strzał w kanał, a strzał w kanał działa prawie
natychmiast. Po prostu dochodzi do mózgu i momentalnie
odlatujesz. Po jakiejś godzinie do dwóch Antonio
wyprowadził mnie z chaty. Bredziłem, gadałem, podobno
bardzo dużo przeklinałem, brzydkich wyrazów
używałem. Mówiłem całkowicie bezładnie. No i Tosiek
wyprowadził mnie na zewnątrz i tam doszedłem do
siebie. Zginały mi się nogi. Okazało się, że ten lek
powoduje dodatkowo rozluźnienie mięśni prążkowanych.
I w ogóle nie mogłem na tych, kurwa, nogach ustać. On
mówił: – Nie przejmuj się, to normalne. Co jakiś czas
będziesz miał wrażenie, że wchodzisz w dołek. I
faktycznie – co chwila mi się ta noga uginała. Ale do
pewnego stopnia było to śmieszne. Mieliśmy z tego ubaw.
Od razu można było rozpoznać, czy któryś jest na
parkopanie, bo mu się nóżka zginała, jak szedł. Niektórzy
jechali parkopan dzień w dzień.
Generalnie było nas trzech – ja, Tosiek Radwan i
Mietek o wdzięcznej ksywie „Kanar”. Mietek zyskał ten
przydomek, bo miał zwyczaj chodzić w żółtej sukience
swojej siostry i w niebieskich jeansach i do tego był
gadatliwy.
Gender?
Teraz wszyscy potraktowaliby to w tym stylu, ale
wtedy tak nie było. Zapierdolił siostrze żółtą sukienkę na
ramiączkach, ale naprawdę bardzo zabawnie się w tym
prezentował (śmiech). Weźmy pod uwagę, że to był
hipizm. Społeczeństwo było w tamtym czasie dużo
bardziej tolerancyjne. Jednocześnie dużo bardziej szare.
Jeśli dobrze pamiętam, Mietek ma brodę. Jeśli
miał ją także w tamtym czasie, musiało to wyglądać
komicznie.
Miał, miał! Ale nie chodził w tej sukience z gołymi
nogami, nie wyglądał jak baba. Miał normalne trampki i
jeansy. Ja nosiłem wtedy kożuszek bez rękawów
przepasany sznurkiem, dziurawe jeansy, trampki i flet
prosty zatknięty za ten sznurek. Lub dwa flety, gdyż
potrafiłem grać na dwóch naraz, ponieważ byłem
zapalonym flecistą prostym (śmiech). Słuchałem jazzu i
wydawało mi się, że gram jazz. Rozumiesz… Po prostu
cały czas grałem na tym flecie „free”, bo interesowałem
się free jazzem. Doszedłem już do takiego etapu i byłem
tym niezwykle zainteresowany. Hipisi pierdolili coś o
Jefferson Airplane albo Grateful Dead. Odszczekiwałem
im na to: – Boże, co za nudy! Słuchałem tego, jak miałem
10 lat. Teraz to ja słucham free jazzu.
Oni tego nie rozumieli. W krótkim czasie okazało
się, że nie do końca potrafię się dogadać z hipisami na
tematy muzyczne, natomiast bardzo dobrze się z nimi
dogadywałem na poziomie zażywania. Szybko zaczęło się
walenie tego parkopanu. Właściwie dzień w dzień razem
z nimi jechałem. Niektórzy brali tylko jedną tabletkę, to
generalnie poprawiał im się nastrój. Ale mnie tak nie
interesowało, ja to chciałem sześć albo najlepiej, kurwa,
dziesięć. Moi koledzy mówili mi: – Nie jedz dziesięciu,
bo w ogóle nie wstaniesz z ławki! Mięśnie odmówią ci
posłuszeństwa. Zobaczysz!
Posłuchałeś rad kolegów czy przyjmowałeś po
dziesięć tabletek?
Ćpałem, Chlałem i Przetrwałem Maciej Maleńczuk Barbara Burdzy
Spis treści Karta tytułowa Karta redakcyjna Pierwsze odurzenia Wyszedłem z więzienia Krzysio Brudne strzykawki Zlot hipisów w Częstochowie Rysiek Riedel Homo Twist Denaturka Miarka, który przedawkował Lipiec w Nowym Jorku, sierpień w Krakowie Przygoda z heroiną w trzech etapach Koledzy Marihuana Przygody warszawskie i narodziny faszyzmu w Polsce Maleńczuk w Berlinie Szlug, czaj, bajera, oko się szkli
Pobyt w wariatkowie Ritmo Latino Wpierdol od taksówkarzy Impreza amfetaminowa – nigdy nie zejdę na psy Śmierć Johna L. Słynna wyprawa pociągiem do Jarocina Plota Romano Być jak Maleńczuk Wizyty na izbach wytrzeźwień Mały Jak przetrwałem Snob scriptum Postacie Zdjęcia Okładka
Nie trzeba być majorem lotnictwa, żeby mieć życie pełne przygód… (MM)
Copyright © Maciej Maleńczuk, Barbara Burdzy, Czerwone i Czarne Projekt okładki FRYCZ I WICHA Koncepcja redakcyjna i redakcja Barbara Burdzy Zdjęcia Paweł Miszewski (okładka); Jacek Bednarczyk, Małgorzata Szumowska i archiwum prywatne autora. Wydawnictwo dołożyło wszelkich starań, by ustalić właścicieli praw do zdjęć wykorzystanych w książce. Jeśli kogoś pominęliśmy, prosimy o kontakt w celu załatwienia kwestii formalnych. Redaktor prowadząca Katarzyna Litwińczuk Korekta Małgorzata Ablewska, Anna Lisiecka Skład Tomasz Erbel Wydawca Czerwone i Czarne Sp. z o.o. S.K.A. Rynek Starego Miasta 5/7 m. 5 00-272 Warszawa Wyłączny dystrybutor Firma Księgarska Olesiejuk Sp. z o.o. S.K.A. ul. Poznańska 91 05-850 Ożarów Mazowiecki ISBN 978-83-7700-183-7 Warszawa 2015 Skład wersji elektronicznej pan@drewnianyrower.com
Pierwsze odurzenia Kiedy był twój pierwszy raz? Pierwszy raz odurzyłem się alkoholem, mając siedem lat. Miało to miejsce tam, gdzie wówczas mieszkałem, czyli na ulicy Łącznej w Krakowie. Jest to teren obecnego tak zwanego „Zakątka” – okolice ulicy Królewskiej, wówczas 18-go Stycznia. Ulica była brukowana, straszliwe kocie łby, a pomiędzy nimi błoto. I była tam kamienica, w której mieszkałem. Kilka domków, malwy na płocie. Kraków był wtedy miastem drewnianym, a przynajmniej ta okolica, w której przebywałem. Ulica Łączna odchodzi od dużej ulicy Kazimierza Wielkiego. Wszędzie były płoty, drewno. Była też specyficzna pompa wodna, dookoła której zbierali się dorośli – jak mi się wtedy wydawało – mężczyźni. Prawdopodobnie osiemnasto-, dziewiętnastolatkowie, którzy zaczepiali przechodniów. Pluli i palili papierosy. Łaziłem pomiędzy nimi jako dzieciak, jeździłem na swoim małym rowerku. Przyjaźniłem się z Józkiem Czado. Było to dziecko z kompletnie patologicznej rodziny. W ich domu nie było podłogi, tylko ziemia, jakby udeptane klepisko. I to właśnie Józek Czado dał mi pierwszy raz wódki. Załatwił skądś z czerwoną nalepką. Mieliśmy swoją melinę. Gdzieś z boczku na podwórku zbudowaliśmy domek z tektury, żeby można się było schować, żeby nikt się nie
gapił. Taki był w ogóle zwyczaj – nazywało się to „melina”. Mówiło się: „Chodźmy na swoją melinę”. I tam było tych kolegów jeszcze ze dwóch. Tak dokładnie nie pamiętam, ale rozlali tę wódkę. Piliśmy ją z jednego kieliszka po kolei, wszyscy nalewali sobie. Dali mi jeden kieliszek i w tym momencie zgasło światło w naszej melinie (śmiech). Była to dyndająca na sznurku, na kablu żarówka i ja postanowiłem, że wymienię tę, kurde, żarówkę. Wykręciłem ją po ciemku, po czym szukając po omacku tego draństwa, tej wtyczki, nie wiem właściwie czego, ale pamiętam, że pierdolnął mnie prąd i to tak naprawdę konkretnie. Wsadziłem tam palec i strasznie mnie kopnęło. Przeraziłem się. Wyskoczyłem stamtąd i mówię: – Idę stąd! I poszedłem do domu. Było już ciemno. Na wycieraczce znalazłem płonący niedopałek papierosa. Prawdopodobnie zostawił go ówczesny gach mojej babki. Pomyślałem sobie: „Jak już wypiłem wódkę, to wypalę jeszcze tego peta”. Byłem wstawiony, bo jednak walnąłem pięćdziesionę, a miałem siedem lat. Pamiętam, że byłem w filuternym nastroju, więc wypaliłem jeszcze tego peta. No i właśnie w ten sposób zażyłem dwa pierwsze narkotyki, czyli wypiłem wódkę i zapaliłem papierosa. Tak jak wszyscy dookoła mnie. Nie chciałem niczego innego, niż zrobić to samo co tamci. Na marginesie mogę powiedzieć, że fascynowali mnie
wówczas mężczyźni. Chciałem być duży, chciałem być silny, chciałem być taki jak oni. Chciałem mieć zegarek i marynarkę. To było pojedyncze zdarzenie czy jako dziecko częściej kosztowałeś wódki? Zdecydowanie już więcej tego nie robiłem. Chociaż… O ile sobie dobrze przypominam, uzależniłem się od papierosów. Później okazało się, że się przeprowadzamy, że moja mama dostała mieszkanie, że teraz już mieszkamy w innym miejscu. Było to osiedle Kozłówek – koszmarne wówczas miejsce. Blokowisko z wielkiej płyty, najeżone rusztowaniami i pozostałościami po budowie. Nie było żadnych trawników, żadnych drzew, tylko wszędzie rozpieprzone resztki budowlane. Pełno było rusztowań, po których śmigaliśmy od pierwszego do dziesiątego piętra. I to akurat było fajne. Wszyscy moi koledzy palili wówczas papierosy, więc i ja błyskawicznie się uzależniłem. Gdy miałem dwanaście lat, moja mama zaprowadziła mnie do pana doktora, który dał mi tabex, który zdaje się jest do dziś. Pan doktor przeprowadził ze mną psychologiczną rozmowę. Byłem dwunastoletnim dzieckiem uzależnionym od nikotyny, więc dostałem ten tabex i – umówmy się – rzuciłem palenie od razu. Wcale mi aż tak znowu te papierochy nie smakowały. Ale pamiętam, że można było kupić papierosy w dziesiątkach. Kosztowało to 1,75 złotego. Była to kwota do zdobycia. Dostawało się śliczną,
zajebistą, piękną paczkę z dziesięcioma papierosami bez filtra o nazwie Sport. Nie wiem, czy w ogóle chcę mówić o szlugach, ale jednak moim pierwszym narkotykiem był papieros. Oczywiście oprócz tej jednorazowej akcji z wódką. Później kiedyś bolał mnie brzuch, miałem z dziesięć lat, to starsi koledzy dali mi napić się wódki i mi przeszło. Na terapię antynikotynową zaprowadziła mnie moja mama, która była wówczas osobą światłą i nowoczesną. Uświadamiała mnie. Ponieważ jakoś nie mogła ze mną normalnie rozmawiać o seksie, to podrzucała mi różne broszury, których było wówczas pełno. Jakiś Lew- Starowicz, jakiś Samson, jakaś Michalina Wisłocka i jej Sztuka kochania, gdzie były takie schematyczne rysunki par połączonych ze sobą w różnych konfiguracjach seksualnych. I generalnie starała się wówczas być osobą nowoczesną, w takim socjalistycznym stylu, ponieważ socjalizm był wtedy na dobre i nikt nie sądził, że kiedykolwiek będzie inaczej. Trwała głęboka komuna. Czego się wtedy słuchało? W tym momencie strasznie popularny był rock. Dobre granie – Deep Purple, Black Sabbath. Hendrix jakoś właśnie niedawno zmarł. Tak troszeczkę skaczę, ale to mógł być jakiś 1972, 1973 rok. Takie granie było wtedy strasznie popularne. Wszyscy dookoła siedzieli na ławkach, palili papierosy, pili wódkę i grali na gitarach różne fajne kawałki typu Dym nad wodą Deep Purple i
tak dalej. Kto nie umiał zagrać Schodów do nieba, ten był frajerem. Była moda na gitarę. Wszyscy też starali się mieć magnetofony i nagrywać tę muzykę. Przyszedłem do kolegi i pamiętam, że miał piktogram z Hendrixem typu Che Guevara. Taki wiesz… Dwukolorowy piktogram. Ja się pytam: – Kto to jest? A on mówi: – To jest Jimi Hendrix – król narkomanów. I puścił mi Hey Joe czy coś takiego. Mówię: – Po pierwsze – zajebisty kawałek, po drugie – na pewno jest taki zajebisty, bo on zażył te wszystkie narkotyki i te narkotyki spowodowały, że on jest taki zajebisty! Spodobała mi się ta muza i zacząłem zastanawiać się, skąd by tu można wytrzasnąć jakieś narkotyki, czym by się tu odurzyć, żeby być taki jak on, no nie? Zewsząd dochodziły informacje, co się dzieje w Stanach, o hipizmie. Wszyscy nosili długie włosy, mieli rozszerzane spodnie, ale wciąż jedynymi narkotykami w Polsce były papierosy i wódka. A ja zadawałem sobie pytanie: „Gdzie jest ta cała reszta? Czym by się tu odurzyć?”. Zaatakowałem, o ile sobie przypominam, apteczkę mojej mamy. Znalazłem jakiś syrop, niby miał być uspokajający
czy coś. To był ekstrakt. Wypiłem ten ekstrakt, nie wiedząc, że trzeba go rozcieńczyć. Totalnie się zrzygałem. Totalnie… Innym razem gdzieś wyczytałem, że można się nawalić wywarem z pokrzywy. Zrobiłem ten wywar taki, że był całkowicie czarny. Zrzygałem się. Nic z tego. Ciągle byłem takim, no wiesz… Dzieciakiem byłem. Interesowała mnie muzyka. Siedziałem i nagrywałem na magnetofon różne rzeczy. Wówczas rocka. Byłem głównie fanem Led Zeppelin. Później The Doors. Myślałem, że ich wokalista jest czarny. Wszystkie informacje, jakie dochodziły do nas na temat tamtych wykonawców, świadczyły o tym, że są narkomanami, że zażywają kokainę, heroinę, LSD. Mamy teraz dużą dostępność narkotyków, mimo że prawo tego zabrania. Dlaczego współczesna młodzież sięga po odurzające leki typu tussipect lub dopalacze zamiast zwykłych dragów? Nadal stosuje się tussipect? Tak. Przepraszam bardzo! Tussipect wcale nie był taki zły (śmiech). Po pierwsze – jest zdrowy na gardło, po drugie – zawiera normalnego speeda. W aptekach jest pełno tabletek bez recepty, które są na bazie amfetaminy. Słuchaj… Chyba właśnie na ten temat będziemy rozmawiać (śmiech). O tych wszystkich dragach…
Szperałeś mamie w apteczce. Nie udało się w niej znaleźć nic zadowalającego. Kontynuowałeś poszukiwania w innych miejscach? Prawdę powiedziawszy, później zacząłem uprawiać sport. Jednocześnie była szkoła, próbowałem normalnie żyć. Zacząłem rosnąć. Robiłem się coraz silniejszy. Zacząłem się wdawać w bójki, najczęściej zwycięskie. Okazało się, że mam talent bokserski, lubię się bić. Nauczyłem się walić z byka i tak dalej. Przynosiło to dobre efekty. Nie miałem sylwetki, byłem chudy i wysoki, ale za to agresywny. Nie dawałem sobie w kaszę dmuchać. Stoczyłem sporo bójek i stwierdziłem, że jak tak, to zajmę się jakimś sportem. Czułem, że mam drive do tego. Okres sportowy musimy przeskoczyć, bo w tym czasie nie zażywałem narkotyków, nie piłem wódki, nie paliłem szlugów. Ale co do alkoholu, to jednak czasami szło się do sklepu i kupowało wino marki Sophia. To oczywiście się zdarzało. Na obozach sportowych byłem niesubordynowany. Bez przerwy mnie wyrzucano. Sprowadzałem kolegów na złą drogę. Jak przyszedł inny trener, to nie chcieliśmy wykonywać jego poleceń. Byłem krnąbrny. Te prawdziwe narkotyki, te takie konkretne, o których będziemy rozmawiać, to się zaczęły… Czekaj… Po więzieniu? Nie chcę ci skłamać, ale chyba jednak wcześniej. Pamiętam, jak słuchałem sobie jazzu i przyszedł do mnie Antonio Radwan. Jeszcze wtedy nie byliśmy hipisami, bo
staliśmy się nimi około dziewiętnastego roku życia. Musieliśmy mieć z szesnaście lat. Tosiek przyniósł butapren. Ale czekaj! Coś sobie przypomniałem – próbowałem też smażyć ixi na patelni (śmiech)! Proszek ixi? Słyszałem opinie, że jak się smaży proszek ixi na patelni i wdycha opary, to też można się nawalić. Był to nieudany eksperyment. Tylko zwymiotowałem. A co z klejem, który przyniósł Antonio? Klej okazał się zajebisty! Klejem się tak sfazowaliśmy, że w ogóle straciliśmy kontakt z rzeczywistością. Weźmy pod uwagę, że było to małe mieszkanko, gdzie za ścianą była moja mama. Przyjaźniłem się z Tośkiem. On był wtedy płotkarzem, a ja wioślarzem. Nieważne… To nie ma nic wspólnego z narkotykami – wioślarstwo… (śmiech). Chyba, że z jakimś koksem sportowym. Antonio powiedział mi, że jacyś inni powiedzieli mu, że wystarczy klej butapren wpakować do foliowej torebki i wdychać. I od razu zaczął sam to robić. I kompletnie się… No wiesz… Zdążył jeszcze tylko kwiknąć coś takiego: – To lepsze niż wódka! I potem już straciłem z nim kontakt. Widać było, że mnie nie widzi. Wziąłem tę torebkę i zacząłem wdychać. Uwierz mi, że znalazłem się w całkowicie innym świecie. Zacząłem bredzić, widziałem, jak tamten bredzi.
Wychylaliśmy się przez okno, a było to ósme piętro. Dłuższą chwilę byliśmy całkowicie otumanieni. Nie wiem, jak długo ten stan trwał. Nie wiem, jak to możliwe, że moja mama w ogóle nie reagowała. Może dlatego, że była przyzwyczajona do moich ekscesów, że jest głośno w moim pokoju, że leci jakiś jazz. Dość długo dochodziliśmy do siebie i stwierdziliśmy, że nie było to nawet takie złe. Ale następnego dnia poszedłem na trening i wpierdoliłem się do wody. Wiesz… Zamiast zająć się treningiem, kontrolą nad tym, co się dzieje – płyniesz jednak tyłem do kierunku jazdy, to jest szybka łódź – zacząłem zagadywać do jakiejś laski, która jechała na rowerze wzdłuż bulwaru wiślanego. Zdążyła tylko powiedzieć „Uwa…” i już byłem w wodzie. Wjechałem w kamienną wysepkę na środku Wisły przeznaczoną chyba do cumowania statków. Wypierdoliłem prosto w nią. Był październik czy listopad. Zimno jak cholera. Wpadłem do Wisły, żebro w łódce złamałem. Odechciało ci się butaprenu? Odechciało, ale niezupełnie. W późniejszym okresie z upodobaniem wdychałem eter i czyste TRI[1], ale to osobny rozdział. Będziemy jeszcze o tym mówić. Z tego, co mówisz, wynika, że okres sportowy nie był jednak do końca „czysty”? Nie był, ale papierosów na pewno nie paliłem. Traci się od nich kondychę. Jak chcesz startować w zawodach,
to nie możesz palić szlugów. Nie wyobrażam sobie czegoś takiego. Teraz będzie mała dygresja, możesz sobie to umieścić lub nie – jak chcesz. Otóż pamiętam słynny mecz polskiej reprezentacji na Wembley. Był remis 1:1, a zawodnik Domarski dojarał po rozgrzewce szluga, zgasił go korkami, wbiegł na boisko i strzelił gola (śmiech)! Widziałem taką scenę z dawnych czasów. Już wtedy mnie to zdziwiło, że gościu dojarał sobie szluga na boisku! I to reprezentant Polski! Jeśli coś na pewno wpłynęło na moje przyszłe życie i zostało we mnie na zawsze, to właśnie okres sportowy. Do pewnego stopnia sportowcem czuję się do dziś. A o czym ja w ogóle mówiłem? O tym, że wspomniany okres, mimo że sportowy, nie był w twoim wykonaniu nieskazitelny pod względem używek. Dostawaliśmy wówczas od trenerów jakiś taki rodzaj mocnych witamin w proszku. Miałeś sobie to rozpuścić w wodzie. Dawali nam takie saszetki. Mówili, że to glukoza. Możliwe, że faktycznie tak było, ale my zażywaliśmy to w nadziei, że nas kopnie, nie (śmiech)? Niestety nigdy nie poczułem, żeby mnie to kopało. Sport, który uprawiałem, był wykańczający. Tosiek Radwan śmiał się ze mnie. On bez przerwy jeździł na zawody lekkoatletyczne, biegał przez płotki. Tam przychodziły ładne dziewczyny, fajne stroje, wiesz… Rewia mody. A u mnie to takie wielkie dziewuchy, mastodonty i chłopy po
dwa metry, z rękami jak bochny. Ciężki był to sport. Dwadzieścia kilometrów dziennie trzeba było wiosłować. Dałem się namówić – rzuciłem to wioślarstwo i przyszedłem tam do nich na trening lekkoatletyczny. Przeżyłem dwa fajne lata. Biegałem tam przez płotki, ścigałem się z Radwanem, starałem się podrywać panienki, choć oko zawiesić. Byłem wtedy strasznie najarany na laski. Totalnie! Była to dla mnie wówczas najważniejsza rzecz na świecie – wyrwać wreszcie jakąś dupę. Ile miałeś wtedy lat? 17, 18. Ciągle nie miałem jeszcze żadnej laski, a tam to nie szło oka oderwać… Późno wystartowałeś. Tak. Myślałem, że sobie tego kutasa urwę (śmiech)! Był to trudny okres dla mnie z tego powodu, że ciągle stał mi kutas i odbierał mi zdroworozsądkowe myślenie. Ale nic nie zaliczyłem jako sportowiec. Jak w końcu coś zaliczyłem, to od razu rzuciłem sport, narobiło się kłopotów, ale nie gadamy o tym… „Alicja” W poniedziałek Okres dostać miała Był wtorek Wata jak śnieg biała Jeszcze cały tydzień
Nadzieję miała Jeszcze się oszukiwała Chociaż już we wtorek Albo wcześniej jeszcze Dobrze wiedziała Doktorka Kosztowała niedużo Poszedł na to zegarek jej chłopca Żaden dźwięk zza drzwi żaden chlupot Kiedy czekał i czekał na schodach Niechby już było po wszystkim Niechby już było po wszystkim Alicja Już za tydzień Z chłopcem się kochała Wiadomo natura Młoda była Świetnie sobie radę dała Maturę Z biologii Nazajutrz Na trójkę Ale zdała A pierwszy raz porządnie, normalnie się naćpałem, tak faktycznie jak trza, dopiero jak wyszedłem z więzienia.
1 TRI – trójchlorek; substancja silnie rozpuszczająca i ekstremalnie łatwopalna; wdychanie jej oparów powoduje halucynacje zarówno wzrokowe, jak i słuchowe; z upodobaniem stosowana przez hipisów lat 70.; główny składnik kleju.
Wyszedłem z więzienia Była jesień 1982 roku. Wyszedłem znienacka, parę miesięcy wcześniej, niż było planowane. Nikt się mnie nie spodziewał, nie było wtedy telefonów. Zapukałem do Tośka Radwana. Wcześniej oczywiście byłem hipisem. Hipisowaliśmy. Mieliśmy długie włosy i tak dalej, ale ciągle nie mieliśmy jeszcze odpowiedniego dostępu do narkotyków. To było ciągle tylko wino. Ewentualnie z wkładką ze spirytusu salicylowego. Do prostego wina wlewało się spirytus salicylowy zakupiony w aptece. Setkę. Było to ohydne, ale kopało jak diabli. W czasie, kiedy przebywałem w więzieniu, moi koledzy zdążyli się już porządnie rozćpać. Między innymi Radwan. Ja wciąż siedziałem, piłem czaj i paliłem szlugi. Nauczyłem się skręcać w gazetę. To były wówczas moje narkotyki – czaj i szlugi. I o ile sobie przypominam, raz w więzieniu waliliśmy denaturat. Wyszedłeś z więzienia i zapukałeś do Antoniego. Otworzył? Przywitał mnie zblazowany. Zawsze podawaliśmy sobie rękę w taki specyficzny sposób. To był taki hipisowski uścisk dłoni. I ja mu podaję rękę w ten sposób, ale widzę, że on jakoś tak niechętnie to robi, nie? Widzę, że jest, kurwa, zblazowany. Widzę, że jest naćpany. Niby się cieszył na mój widok, ale jednak poczułem, że utraciłem ten kontakt, że to już nie jest ten sam Tosiek i
że na pewno już nie będzie tak jak kiedyś. Na dzień dobry, jak tylko wszedłem do niego, rzucił: – O, Maleńczuk… Chcesz coś przyćpać? Mówię: – No coś ty, może pogadamy… A on od razu: – To ja ci zrobię. Wyciągnął jakieś tabletki i mówi trochę do siebie, trochę do mnie: – Ile by ci tutaj dać… Dam ci dwie, ale w kanał. – Co to znaczy w kanał, stary? – Dobra, dobra. Ja ci wszystko zrobię. Wziął obcążki, rozgniótł tabletki, proszek powstały z tabletek wsypał do łyżki, po czym zalał ten proszek wodą ze strzykawki. To wszystko postawił nad świeczką i zagotował. Potem na strzykawkę nałożył watę i do strzykawki wciągnął ten, kurwa, płyn. Następnie trzepnął mi w kanał dwie piątki parkopanu. Czym jest parkopan? Jest to lek dla schizofreników w bardzo silnych stadiach. Lek ten ma w jakiś sposób tego schizofrenika niby uspokajać i sprowadzać na ziemię. Normalnego człowieka od razu wypierdala w kosmos i powoduje maksymalne halucynacje. Później nie strzelałem już
parkopanu dożylnie. Jedliśmy go. Wielokrotnie jadłem parkopan w różnych ilościach. Powoduje to momentami całkowitą utratę kontroli nad tym, gdzie jesteś, czym jesteś, wiesz… Może ci się na przykład zdawać, że dookoła ciebie jest pełno ludzi, z którymi toczysz ożywioną dyskusję, po czym nagle widzisz, że całe towarzystwo w autobusie gapi się na ciebie, a wszyscy, z którymi toczyłeś ożywioną rozmowę, zniknęli, w ogóle ich nie ma, nigdy ich nie było. I robi się kwas. Ten narkotyk ma fale. Są takie momenty, kiedy fala odchodzi i wracasz do rzeczywistości. Wtedy u Tośka Radwana pamiętam, że zacząłem oglądać jakiś puchar sportowy, który on zdobył, i stwierdziłem, że nie powinien mieć takich ostrych brzegów, bo jakiś przejeżdżający samochód może porysować sobie lakier (śmiech)… Czy dobrze zrozumiałam – po tym mieszkaniu, w którym się znajdowaliście, będzie przejeżdżał samochód i ostre krawędzie zwycięskiego pucharu Tośka porysują jego karoserię, tak? Tak (śmiech)! Całkowicie odleciałem. Radwan spokojnie czekał, aż mi przejdzie. Weźmy pod uwagę, że był to strzał w kanał, a strzał w kanał działa prawie natychmiast. Po prostu dochodzi do mózgu i momentalnie odlatujesz. Po jakiejś godzinie do dwóch Antonio wyprowadził mnie z chaty. Bredziłem, gadałem, podobno bardzo dużo przeklinałem, brzydkich wyrazów używałem. Mówiłem całkowicie bezładnie. No i Tosiek
wyprowadził mnie na zewnątrz i tam doszedłem do siebie. Zginały mi się nogi. Okazało się, że ten lek powoduje dodatkowo rozluźnienie mięśni prążkowanych. I w ogóle nie mogłem na tych, kurwa, nogach ustać. On mówił: – Nie przejmuj się, to normalne. Co jakiś czas będziesz miał wrażenie, że wchodzisz w dołek. I faktycznie – co chwila mi się ta noga uginała. Ale do pewnego stopnia było to śmieszne. Mieliśmy z tego ubaw. Od razu można było rozpoznać, czy któryś jest na parkopanie, bo mu się nóżka zginała, jak szedł. Niektórzy jechali parkopan dzień w dzień. Generalnie było nas trzech – ja, Tosiek Radwan i Mietek o wdzięcznej ksywie „Kanar”. Mietek zyskał ten przydomek, bo miał zwyczaj chodzić w żółtej sukience swojej siostry i w niebieskich jeansach i do tego był gadatliwy. Gender? Teraz wszyscy potraktowaliby to w tym stylu, ale wtedy tak nie było. Zapierdolił siostrze żółtą sukienkę na ramiączkach, ale naprawdę bardzo zabawnie się w tym prezentował (śmiech). Weźmy pod uwagę, że to był hipizm. Społeczeństwo było w tamtym czasie dużo bardziej tolerancyjne. Jednocześnie dużo bardziej szare. Jeśli dobrze pamiętam, Mietek ma brodę. Jeśli miał ją także w tamtym czasie, musiało to wyglądać komicznie.
Miał, miał! Ale nie chodził w tej sukience z gołymi nogami, nie wyglądał jak baba. Miał normalne trampki i jeansy. Ja nosiłem wtedy kożuszek bez rękawów przepasany sznurkiem, dziurawe jeansy, trampki i flet prosty zatknięty za ten sznurek. Lub dwa flety, gdyż potrafiłem grać na dwóch naraz, ponieważ byłem zapalonym flecistą prostym (śmiech). Słuchałem jazzu i wydawało mi się, że gram jazz. Rozumiesz… Po prostu cały czas grałem na tym flecie „free”, bo interesowałem się free jazzem. Doszedłem już do takiego etapu i byłem tym niezwykle zainteresowany. Hipisi pierdolili coś o Jefferson Airplane albo Grateful Dead. Odszczekiwałem im na to: – Boże, co za nudy! Słuchałem tego, jak miałem 10 lat. Teraz to ja słucham free jazzu. Oni tego nie rozumieli. W krótkim czasie okazało się, że nie do końca potrafię się dogadać z hipisami na tematy muzyczne, natomiast bardzo dobrze się z nimi dogadywałem na poziomie zażywania. Szybko zaczęło się walenie tego parkopanu. Właściwie dzień w dzień razem z nimi jechałem. Niektórzy brali tylko jedną tabletkę, to generalnie poprawiał im się nastrój. Ale mnie tak nie interesowało, ja to chciałem sześć albo najlepiej, kurwa, dziesięć. Moi koledzy mówili mi: – Nie jedz dziesięciu, bo w ogóle nie wstaniesz z ławki! Mięśnie odmówią ci posłuszeństwa. Zobaczysz! Posłuchałeś rad kolegów czy przyjmowałeś po dziesięć tabletek?