Lodowy smok
Adara najbardziej ze wszystkich pór
roku lubiła zimą, gdy bowiem świat
ogarniał chłód, zjawiał się lodowy
smok.
Nie była do końca pewna, czy to zimno
przywabia smoka, czy raczej smok
sprowadza mrozy.
Takie pytania często zaprzątały głowę
jej brata Geoffa, który miał dwa lata
więcej od niej i jego ciekawość była
niewyczerpana. Adary podobne sprawy
nie obchodziły. Do szczęścia
wystarczało jej, by zimno, śnieg i
lodowy smok zjawiły się o swojej
porze.
Zawsze wiedziała, kiedy należy ich
oczekiwać, dlatego że wtedy miała
urodziny. Była zimowym dzieckiem,
zrodzonym podczas mrozów tak
strasznych, że gorszych nie pamiętała
nawet stara Laura, która mieszkała w
sąsiednim gospodarstwie i sięgała
pamięcią czasów, gdy nikt z obecnie
żyjących jeszcze się nie narodził. Ludzie
do dzisiaj opowiadali o tych mrozach.
Adara często o tym słyszała.
Mówili też o innych sprawach.
Opowiadali, że to ów straszliwy chłód
zabił jej matkę, pochłaniając podczas
długiej nocy porodu ciepło potężnego
ognia, który rozpalił jej ojciec, i
zakradając się pod warstwy koców
pokrywające łoże. Twierdzili również,
że zimno dotarło do Adary jeszcze w
macicy matki, że gdy się narodziła, jej
skóra była bladosina i zimna w dotyku i
że przez wszystkie lata swego życia
dziewczynka wcale nie zrobiła się
cieplejsza. Zima jej dotknęła, zostawiła
na niej swój znak i od tej pory Adara
należała do niej.
To prawda, że zawsze trzymała się na
uboczu. Była bardzo poważną małą
dziewczynką i rzadko miała ochotę
bawić się z innymi. Ludzie przyznawali,
że jest piękna, ale na dziwny, odległy
sposób. Skórę miała jasną, włosy blond,
a oczy duże i jasnoniebieskie.
Uśmiechała się, ale niezbyt często. Nikt
nigdy nie widział, by płakała. Raz, kiedy
miała pięć lat, nadepnęła na gwóźdź
wbity w ukrytą w zaspie deskę. Przebił
jej stopę na wylot, lecz nie krzyknęła ani
się nie rozpłakała.
Uwolniła nogę i wróciła do domu,
zostawiając w śniegu ślad krwi.
- Tato, skaleczyłam się - powiedziała
tylko po przyjściu. Nie dla niej były
humory, napady złości i łzy zwyczajnych
dzieci.
Nawet jej najbliżsi zdawali sobie
sprawę, że Adara jest inna niż wszyscy.
Jej ojciec był
burkliwym, silnym jak niedźwiedź
mężczyzną, który nie lubił zbytnio
towarzystwa innych ludzi, lecz zawsze
uśmiechał się, gdy Geoff zawracał mu
głowę pytaniami, i nigdy nie brakowało
mu chęci do uścisków i śmiechu dla
starszej siostry Adary, Teri, która była
złotowłosa, piegowata i bezwstydnie
flirtowała ze wszystkimi miejscowymi
chłopakami. Czasami przytulał również
Adarę, zwłaszcza gdy był pijany, co
podczas długich zim zdarzało się często.
Wtedy jednak nic było uśmiechów.
Obejmował tylko dziewczynkę
ramionami i przyciskał jej maleńkie
ciałko z całej swej wielkiej siły.
Głęboko w jego piersi rodziło się
wówczas łkanie, a po rumianych
policzkach spływały wielkie, wilgotne
łzy. Latem nigdy jej nie obejmował. Był
na to zbyt zajęty.
Wszyscy oprócz Adary mieli wtedy
mnóstwo roboty. Geoff pomagał ojcu w
polu i zadawał mu niezliczone pytania o
to i o owo, chcąc się dowiedzieć
wszystkiego, co musi wiedzieć
gospodarz.
Gdy nie pracował, biegł z kolegami nad
rzekę w poszukiwaniu przygód. Teri
prowadziła dom i gotowała, a w
okresie, gdy ruch był największy,
dorabiała też trochę w gospodzie na
skrzyżowaniu dróg. Córka oberżysty
była jej przyjaciółką, a jego najmłodszy
syn kimś więcej niż przyjacielem.
Zawsze wracała stamtąd rozchichotana,
przynosząc mnóstwo plotek i wieści
zasłyszanych od wędrowców, żołnierzy
i królewskich posłańców. Dla Teri i
Geoffa lato było najlepszym okresem.
Oboje byli wówczas bardzo zajęci i nie
mieli czasu dla Adary.
Najbardziej zapracowany był jednak
ojciec. Codziennie miał do wykonania
tysiąc zadań, a gdy siq z nimi uporał,
znajdował sobie następne. Pracował od
świtu do zmierzchu. Latem chudł i
mięśnie mu twardniały, a kiedy wracał
nocą z pola, śmierdział potem, zawsze
jednak był
uśmiechnięty. Po kolacji siadał z
Geoffem, by opowiadać mu historie i
odpowiadać na jego pytania, uczył Teri
tajników gotowania bądź też wybierał
się do gospody. Był prawdziwym
dzieckiem lata.
Nigdy wtedy nie pił, poza kielichem
wina, wychylanym od czasu do czasu z
okazji wizyty brata.
To był kolejny powód, dla którego Teri
i Geoff kochali lato, gdy na świecie było
gorąco i zielono, a wszystko tętniło
życiem. Tylko wówczas odwiedzał ich
stryj Hal, młodszy brat ojca. Był
smoczym jeźdźcem w służbie
królewskiej, wysokim, szczupłym
mężczyzną o twarzy szlachcica.
Smoki nie potrafią znieść chłodu i
dlatego z nadejściem zimy Hal
odlatywał ze swym skrzydłem na
południe. Latem jednak wracał i -
odziany we wspaniały zielono-złoty
królewski mundur -
odwiedzał ich po drodze na pole walki,
które leżało na północnym zachodzie.
Wojna trwała przez całe życie Adary.
Zawsze przywoził prezenty, zabawki z
królewskiego miasta, biżuterię z
kryształów i złota, cukierki oraz butelkę
drogiego wina, którą wypijał z bratem.
Uśmiechał się do Teri, która rumieniła
się, słysząc jego komplementy, a Geoffa
zabawiał opowieściami o wojnie,
zamkach i smokach.
Zawsze też próbował przywołać
uśmiech na usta Adary za pomocą
podarunków, żartów i uścisków.
Rzadko mu się udawało.
Choć był dobroduszny, Adara go nie
lubiła. Gdy ich odwiedzał, znaczyło to,
że zima jest daleko.
Poza tym, pewnej nocy, kiedy miała
dopiero cztery lata, podsłuchała ich
rozmowę przy winie.
Myśleli, że dawno już usnęła.
- Mała jest okropnie poważna -
zauważył Hal. - Powinieneś być dla niej
serdeczniejszy, John.
Nie możesz jej winić za to, co się stało.
- Nie mogę? - zapytał ojciec głosem
bełkotliwym od wypitego wina. -
Pewnie masz rację. Ale to trudne. Jest
bardzo podobna do Beth, ale nie ma w
sobie nic z jej ciepła. Jest w niej zima.
Gdy tylko jej dotykam, czuję chłód i
przypominam sobie, że to przez nią Beth
musiała umrzeć.
- To ty jesteś dla niej zimny. Nie
kochasz jej tak, jak pozostałą dwójkę.
Adara do dziś pamiętała śmiech, jakim
przyjął te słowa ojciec.
- Kochać ją? Ach, Hal, kochałem ją
najbardziej ze wszystkich. Była moim
zimowym dzieciątkiem. Ale ona nie
odwzajemniła tej miłości. Nie ma w niej
żadnych uczuć dla mnie, dla ciebie ani
dla nikogo. To bardzo zimne dziecko.
Rozpłakał się, chociaż było lato i Hal
był przy nim. Adara słuchała tego, leżąc
w łóżku.
Chciałaby, żeby stryjek już sobie
odleciał. Nie rozumiała wówczas tego,
co usłyszała, zapamiętała jednak każde
słowo. Zrozumienie przyszło później.
Nie rozpłakała się ani wtedy, gdy to
słyszała, ani kiedy w wieku sześciu lat
wreszcie wszystko pojęła. Hal odleciał
po kilku dniach. Geoff i Teri machali
podekscytowani rękami, gdy przemykało
nad nimi jego skrzydło: trzydzieści
wielkich smoków w dumnej formacji,
rysujących się na tle letniego nieba.
Adara patrzyła na nie z rączkami
zwieszonymi u boków.
Były jeszcze inne lata i inne wizyty, lecz
Hal nigdy nie skłonił jej do uśmiechu,
bez względu na to, co jej przywoził.
Uśmiechy Adary stanowiły sekretny
skarbczyk, z którego czerpała wyłącznie
zimą. Nigdy nie mogła doczekać się
nadejścia urodzin, a wraz z nimi
chłodów, zimą była bowiem
wyjątkowym dzieckiem.
Wiedziała o tym już od czasów, gdy była
bardzo mała i bawiła się z innymi w
śniegu. Zimno nigdy nie przeszkadzało
jej, tak jak Geoffowi, Teri i ich
kolegom. Często długimi godzinami
zostawała sama na dworze, gdy wszyscy
uciekli już w poszukiwaniu ciepła albo
pobiegli do starej Laury na gorącą zupę
jarzynową, którą lubiła gotować dla
dzieci. Adara znajdowała sobie
wówczas tajemne miejsce gdzieś daleko
na polach. Każdej zimy było ono inne.
Budowała tam wysoki, biały zamek,
uklepując śnieg gołymi rączkami, by
uformować wieże i blanki, takie jak te,
które według opowieści Hala miał
królewski zamek w mieście.
Odłamywała sople z nisko wiszących
konarów, żeby zrobić z nich wieże,
szpikulce i posterunki strażnicze,
rozmieszczone na całym obszarze
budowli. W samym środku zimy często
zdarzała się krótka odwilż, a po niej
nagły przymrozek, i w ciągu jednej nocy
jej śnieżny zamek zamieniał się w lód,
twardy i mocny niczym prawdziwe
mury.
Poświęcała na jego budowę całą zimę i
nikt nigdy o tym nie wiedział. Potem
jednak nadchodziła wiosna, po odwilży
nie było już przymrozków, mury i blanki
topiły się, a Adara zaczynała odliczać
dni do swych następnych urodzin.
Jej zimowe zamki rzadko stały puste. Po
pierwszym przymrozku z nor wypełzały
lodowe jaszczurki. Na polach roiło się
od tych maleńkich, niebieskich
stworzonek, które biegały w różne
strony, ledwie dotykając śniegu.
Wszystkie dzieci bawiły się nimi, były
jednak niezgrabne i okrutne. Łamały
kruche zwierzątka wpół między palcami
jak zwisające z dachu sople. Nawet
Geoff, który był zbyt dobry, by uczynić
coś takiego, czasami ulegał ciekawości i
za długo trzymał
jaszczurki w dłoniach, chcąc się im
przyjrzeć, aż wreszcie topniały,
trawione ciepłem jego ciała, a na koniec
ginęły.
Dłonie Adary były chłodne i delikatne.
Mogła trzymać w nich jaszczurki tak
długo, jak tylko zechciała, nie czyniąc
im żadnej szkody. Geoff widząc to,
wydymał zawsze usta i zasypywał ją
gniewnymi pytaniami. Czasami kładła
się w zimnym, mokrym śniegu i
pozwalała, by zwierzątka obłaziły ją
całą. Zachwycał ją leciutki dotyk łapek
biegających po jej twarzy stworzonek.
Podczas pracy niekiedy ukrywała je w
swoich włosach, choć pamiętała, by
nigdy nie zabierać ich do domu, gdzie
zabiłoby je ciepło bijące z kominka. Po
posiłku zawsze zbierała resztki i
wynosiła je w sekretne miejsce, w
którym trwała budowa zamku, by tam je
rozsypać. Dzięki temu w jej pałacach
każdej zimy pełno było królów i
dworzan: małych, kudłatych stworzonek,
które wybiegały z lasu, zimowych
ptaków o białym upierzeniu oraz
niezliczonych setek wijących się,
walczących ze sobą lodowych
jaszczurek, zimnych, szybkich i tłustych.
Adara wolała je od wszystkich
domowych zwierząt, jakie mieli przez
wszystkie te lata.
Prawdziwą miłością darzyła jednak
lodowego smoka.
Nie pamiętała, kiedy ujrzała go po raz
pierwszy. Miała wrażenie, że zawsze
był częścią jej życia. Pojawiał się jak
wizja w samym środku zimy, mknąc po
zimowym niebie na skrzydłach barwy
pogodnego błękitu. Nawet w owych
czasach lodowe smoki były rzadkością i
na ich widok zachwycone dzieci
wyciągały rączki, a starsi mruczeli coś
pod nosem, potrząsając głowami.
Lodowe smoki zapowiadały długą i
mroźną zimę. Opowiadano, że jednego z
nich widziano na tle księżyca w dzień
narodzin Adary i od tego czasu pojawiał
się on każdej zimy. Wszystkie te zimy
były naprawdę bardzo srogie, a wiosna
z roku na rok przychodziła później.
Dlatego ludzie rozpalali ogniska i
modlili się w nadziei, że odpędzą w ten
sposób lodowego smoka, a Adarę
ogarniał strach.
Nic to jednak nie dawało. Każdego roku
lodowy smok wracał. Adara wiedziała,
że przylatuje do niej.
Był ogromny, o połowę większy od
pokrytych zieloną łuską bojowych
smoków, na których latali Hal i jego
towarzysze. Adara słyszała legendy o
dzikich smokach przerastających
rozmiarami góry, nigdy jednak takiego
nie widziała. Wierzchowiec Hala był
duży, pięciokrotnie większy od konia,
lecz w porównaniu z jej lodowym
smokiem wydawał się mały i do tego
brzydki.
Lodowy smok był kryształowo biały,
bielą tak twardą i zimną, że przechodziła
niemal w błękit.
Pokrywał go szron i dlatego podczas
ruchu jego skóra pękała z trzaskiem, tak
jak lodowa skorupa pokrywająca śnieg
pęka pod butami, a na ziemię sypały się
płatki marzłoci.
Oczy miał przejrzyste, głębokie i
lodowate, a skrzydła wielkie,
nietoperzowe, koloru bladego,
półprzezroczystego błękitu. Gdy
kołował po zimowym niebie, Adara
widziała przez nie chmury, a często
również księżyc i gwiazdy.
Zamiast zębów miał trzy rzędy sopli,
wyszczerbionych włóczni nierównej
długości. Ich biel kontrastowała ostro z
ciemnoniebieską paszczą.
Kiedy rozpościerał skrzydła, szalały
zimne wichry i śnieżne zadymki, a świat
zdawał się kulić i drżeć na mrozie.
Czasami, gdy nagły powiew otwierał
drzwi, wpuszczając do środka zimowy
chłód, gospodarz zamykał je
pospiesznie, mówiąc: „Przeleciał
lodowy smok”.
A kiedy bestia otwierała paszczę, nie
tryskał z niej ogień, śmierdzący siarką
oddech jej mniejszych pobratymców.
Ziała zimnem.
Wszystko, czego dotknął jej oddech,
pokrywał lód. Ciepło uciekało. Ognie
gasły, stłumione chłodem. Do
sekretnych, powolnych dusz drzew
przenikał mróz, a ich konary stawały się
kruche i łamały się pod własnym
ciężarem. Zwierzęta siniały i ginęły,
skomląc. Nim nadszedł kres,
wybałuszały oczy, a skórę pokrywał im
szron.
Lodowy smok przynosił na świat śmierć.
Śmierć, spokój i zimno. Adara się
jednak nie bała.
Była zimowym dzieckiem i bestia była
jej sekretem.
Widywała ją na niebie tysiąc razy.
Kiedy miała cztery lata, ujrzała ją na
ziemi.
Wylądowała obok Adary, gdy
dziewczynka budowała swój śnieżny
zamek, na pustych, zasypanych śniegiem
polach. Wszystkie lodowe jaszczurki
uciekły, lecz Adara stała tylko bez
ruchu. Lodowy smok wpatrywał się w
nią przez dziesięć długich uderzeń serca,
zanim ponownie wzbił się w
przestworza. Gdy załopotał skrzydłami,
Adarę ogarnął lodowaty powiew. Mimo
to dziewczynka poczuła dziwne
uniesienie.
Wrócił później tej samej zimy i wtedy
go dotknęła. Choć jego skóra była
bardzo zimna, Adara zdjęła rękawiczkę.
Nie byłoby w porządku, gdyby tego nic
uczyniła. Bała się trochę, że jej dotyk
strawi go i stopi, nic takiego się jednak
Lodowy smok Adara najbardziej ze wszystkich pór roku lubiła zimą, gdy bowiem świat ogarniał chłód, zjawiał się lodowy smok. Nie była do końca pewna, czy to zimno przywabia smoka, czy raczej smok sprowadza mrozy. Takie pytania często zaprzątały głowę jej brata Geoffa, który miał dwa lata więcej od niej i jego ciekawość była niewyczerpana. Adary podobne sprawy nie obchodziły. Do szczęścia wystarczało jej, by zimno, śnieg i lodowy smok zjawiły się o swojej porze.
Zawsze wiedziała, kiedy należy ich oczekiwać, dlatego że wtedy miała urodziny. Była zimowym dzieckiem, zrodzonym podczas mrozów tak strasznych, że gorszych nie pamiętała nawet stara Laura, która mieszkała w sąsiednim gospodarstwie i sięgała pamięcią czasów, gdy nikt z obecnie żyjących jeszcze się nie narodził. Ludzie do dzisiaj opowiadali o tych mrozach. Adara często o tym słyszała. Mówili też o innych sprawach. Opowiadali, że to ów straszliwy chłód zabił jej matkę, pochłaniając podczas długiej nocy porodu ciepło potężnego ognia, który rozpalił jej ojciec, i zakradając się pod warstwy koców
pokrywające łoże. Twierdzili również, że zimno dotarło do Adary jeszcze w macicy matki, że gdy się narodziła, jej skóra była bladosina i zimna w dotyku i że przez wszystkie lata swego życia dziewczynka wcale nie zrobiła się cieplejsza. Zima jej dotknęła, zostawiła na niej swój znak i od tej pory Adara należała do niej. To prawda, że zawsze trzymała się na uboczu. Była bardzo poważną małą dziewczynką i rzadko miała ochotę bawić się z innymi. Ludzie przyznawali, że jest piękna, ale na dziwny, odległy sposób. Skórę miała jasną, włosy blond, a oczy duże i jasnoniebieskie. Uśmiechała się, ale niezbyt często. Nikt
nigdy nie widział, by płakała. Raz, kiedy miała pięć lat, nadepnęła na gwóźdź wbity w ukrytą w zaspie deskę. Przebił jej stopę na wylot, lecz nie krzyknęła ani się nie rozpłakała. Uwolniła nogę i wróciła do domu, zostawiając w śniegu ślad krwi. - Tato, skaleczyłam się - powiedziała tylko po przyjściu. Nie dla niej były humory, napady złości i łzy zwyczajnych dzieci. Nawet jej najbliżsi zdawali sobie sprawę, że Adara jest inna niż wszyscy. Jej ojciec był burkliwym, silnym jak niedźwiedź
mężczyzną, który nie lubił zbytnio towarzystwa innych ludzi, lecz zawsze uśmiechał się, gdy Geoff zawracał mu głowę pytaniami, i nigdy nie brakowało mu chęci do uścisków i śmiechu dla starszej siostry Adary, Teri, która była złotowłosa, piegowata i bezwstydnie flirtowała ze wszystkimi miejscowymi chłopakami. Czasami przytulał również Adarę, zwłaszcza gdy był pijany, co podczas długich zim zdarzało się często. Wtedy jednak nic było uśmiechów. Obejmował tylko dziewczynkę ramionami i przyciskał jej maleńkie ciałko z całej swej wielkiej siły. Głęboko w jego piersi rodziło się wówczas łkanie, a po rumianych policzkach spływały wielkie, wilgotne
łzy. Latem nigdy jej nie obejmował. Był na to zbyt zajęty. Wszyscy oprócz Adary mieli wtedy mnóstwo roboty. Geoff pomagał ojcu w polu i zadawał mu niezliczone pytania o to i o owo, chcąc się dowiedzieć wszystkiego, co musi wiedzieć gospodarz. Gdy nie pracował, biegł z kolegami nad rzekę w poszukiwaniu przygód. Teri prowadziła dom i gotowała, a w okresie, gdy ruch był największy, dorabiała też trochę w gospodzie na skrzyżowaniu dróg. Córka oberżysty była jej przyjaciółką, a jego najmłodszy syn kimś więcej niż przyjacielem.
Zawsze wracała stamtąd rozchichotana, przynosząc mnóstwo plotek i wieści zasłyszanych od wędrowców, żołnierzy i królewskich posłańców. Dla Teri i Geoffa lato było najlepszym okresem. Oboje byli wówczas bardzo zajęci i nie mieli czasu dla Adary. Najbardziej zapracowany był jednak ojciec. Codziennie miał do wykonania tysiąc zadań, a gdy siq z nimi uporał, znajdował sobie następne. Pracował od świtu do zmierzchu. Latem chudł i mięśnie mu twardniały, a kiedy wracał nocą z pola, śmierdział potem, zawsze jednak był uśmiechnięty. Po kolacji siadał z
Geoffem, by opowiadać mu historie i odpowiadać na jego pytania, uczył Teri tajników gotowania bądź też wybierał się do gospody. Był prawdziwym dzieckiem lata. Nigdy wtedy nie pił, poza kielichem wina, wychylanym od czasu do czasu z okazji wizyty brata. To był kolejny powód, dla którego Teri i Geoff kochali lato, gdy na świecie było gorąco i zielono, a wszystko tętniło życiem. Tylko wówczas odwiedzał ich stryj Hal, młodszy brat ojca. Był smoczym jeźdźcem w służbie królewskiej, wysokim, szczupłym mężczyzną o twarzy szlachcica.
Smoki nie potrafią znieść chłodu i dlatego z nadejściem zimy Hal odlatywał ze swym skrzydłem na południe. Latem jednak wracał i - odziany we wspaniały zielono-złoty królewski mundur - odwiedzał ich po drodze na pole walki, które leżało na północnym zachodzie. Wojna trwała przez całe życie Adary. Zawsze przywoził prezenty, zabawki z królewskiego miasta, biżuterię z kryształów i złota, cukierki oraz butelkę drogiego wina, którą wypijał z bratem. Uśmiechał się do Teri, która rumieniła się, słysząc jego komplementy, a Geoffa zabawiał opowieściami o wojnie, zamkach i smokach.
Zawsze też próbował przywołać uśmiech na usta Adary za pomocą podarunków, żartów i uścisków. Rzadko mu się udawało. Choć był dobroduszny, Adara go nie lubiła. Gdy ich odwiedzał, znaczyło to, że zima jest daleko. Poza tym, pewnej nocy, kiedy miała dopiero cztery lata, podsłuchała ich rozmowę przy winie. Myśleli, że dawno już usnęła. - Mała jest okropnie poważna - zauważył Hal. - Powinieneś być dla niej
serdeczniejszy, John. Nie możesz jej winić za to, co się stało. - Nie mogę? - zapytał ojciec głosem bełkotliwym od wypitego wina. - Pewnie masz rację. Ale to trudne. Jest bardzo podobna do Beth, ale nie ma w sobie nic z jej ciepła. Jest w niej zima. Gdy tylko jej dotykam, czuję chłód i przypominam sobie, że to przez nią Beth musiała umrzeć. - To ty jesteś dla niej zimny. Nie kochasz jej tak, jak pozostałą dwójkę. Adara do dziś pamiętała śmiech, jakim przyjął te słowa ojciec.
- Kochać ją? Ach, Hal, kochałem ją najbardziej ze wszystkich. Była moim zimowym dzieciątkiem. Ale ona nie odwzajemniła tej miłości. Nie ma w niej żadnych uczuć dla mnie, dla ciebie ani dla nikogo. To bardzo zimne dziecko. Rozpłakał się, chociaż było lato i Hal był przy nim. Adara słuchała tego, leżąc w łóżku. Chciałaby, żeby stryjek już sobie odleciał. Nie rozumiała wówczas tego, co usłyszała, zapamiętała jednak każde słowo. Zrozumienie przyszło później. Nie rozpłakała się ani wtedy, gdy to słyszała, ani kiedy w wieku sześciu lat wreszcie wszystko pojęła. Hal odleciał
po kilku dniach. Geoff i Teri machali podekscytowani rękami, gdy przemykało nad nimi jego skrzydło: trzydzieści wielkich smoków w dumnej formacji, rysujących się na tle letniego nieba. Adara patrzyła na nie z rączkami zwieszonymi u boków. Były jeszcze inne lata i inne wizyty, lecz Hal nigdy nie skłonił jej do uśmiechu, bez względu na to, co jej przywoził. Uśmiechy Adary stanowiły sekretny skarbczyk, z którego czerpała wyłącznie zimą. Nigdy nie mogła doczekać się nadejścia urodzin, a wraz z nimi chłodów, zimą była bowiem wyjątkowym dzieckiem.
Wiedziała o tym już od czasów, gdy była bardzo mała i bawiła się z innymi w śniegu. Zimno nigdy nie przeszkadzało jej, tak jak Geoffowi, Teri i ich kolegom. Często długimi godzinami zostawała sama na dworze, gdy wszyscy uciekli już w poszukiwaniu ciepła albo pobiegli do starej Laury na gorącą zupę jarzynową, którą lubiła gotować dla dzieci. Adara znajdowała sobie wówczas tajemne miejsce gdzieś daleko na polach. Każdej zimy było ono inne. Budowała tam wysoki, biały zamek, uklepując śnieg gołymi rączkami, by uformować wieże i blanki, takie jak te, które według opowieści Hala miał królewski zamek w mieście. Odłamywała sople z nisko wiszących
konarów, żeby zrobić z nich wieże, szpikulce i posterunki strażnicze, rozmieszczone na całym obszarze budowli. W samym środku zimy często zdarzała się krótka odwilż, a po niej nagły przymrozek, i w ciągu jednej nocy jej śnieżny zamek zamieniał się w lód, twardy i mocny niczym prawdziwe mury. Poświęcała na jego budowę całą zimę i nikt nigdy o tym nie wiedział. Potem jednak nadchodziła wiosna, po odwilży nie było już przymrozków, mury i blanki topiły się, a Adara zaczynała odliczać dni do swych następnych urodzin. Jej zimowe zamki rzadko stały puste. Po pierwszym przymrozku z nor wypełzały
lodowe jaszczurki. Na polach roiło się od tych maleńkich, niebieskich stworzonek, które biegały w różne strony, ledwie dotykając śniegu. Wszystkie dzieci bawiły się nimi, były jednak niezgrabne i okrutne. Łamały kruche zwierzątka wpół między palcami jak zwisające z dachu sople. Nawet Geoff, który był zbyt dobry, by uczynić coś takiego, czasami ulegał ciekawości i za długo trzymał jaszczurki w dłoniach, chcąc się im przyjrzeć, aż wreszcie topniały, trawione ciepłem jego ciała, a na koniec ginęły. Dłonie Adary były chłodne i delikatne.
Mogła trzymać w nich jaszczurki tak długo, jak tylko zechciała, nie czyniąc im żadnej szkody. Geoff widząc to, wydymał zawsze usta i zasypywał ją gniewnymi pytaniami. Czasami kładła się w zimnym, mokrym śniegu i pozwalała, by zwierzątka obłaziły ją całą. Zachwycał ją leciutki dotyk łapek biegających po jej twarzy stworzonek. Podczas pracy niekiedy ukrywała je w swoich włosach, choć pamiętała, by nigdy nie zabierać ich do domu, gdzie zabiłoby je ciepło bijące z kominka. Po posiłku zawsze zbierała resztki i wynosiła je w sekretne miejsce, w którym trwała budowa zamku, by tam je rozsypać. Dzięki temu w jej pałacach każdej zimy pełno było królów i
dworzan: małych, kudłatych stworzonek, które wybiegały z lasu, zimowych ptaków o białym upierzeniu oraz niezliczonych setek wijących się, walczących ze sobą lodowych jaszczurek, zimnych, szybkich i tłustych. Adara wolała je od wszystkich domowych zwierząt, jakie mieli przez wszystkie te lata. Prawdziwą miłością darzyła jednak lodowego smoka. Nie pamiętała, kiedy ujrzała go po raz pierwszy. Miała wrażenie, że zawsze był częścią jej życia. Pojawiał się jak wizja w samym środku zimy, mknąc po zimowym niebie na skrzydłach barwy pogodnego błękitu. Nawet w owych
czasach lodowe smoki były rzadkością i na ich widok zachwycone dzieci wyciągały rączki, a starsi mruczeli coś pod nosem, potrząsając głowami. Lodowe smoki zapowiadały długą i mroźną zimę. Opowiadano, że jednego z nich widziano na tle księżyca w dzień narodzin Adary i od tego czasu pojawiał się on każdej zimy. Wszystkie te zimy były naprawdę bardzo srogie, a wiosna z roku na rok przychodziła później. Dlatego ludzie rozpalali ogniska i modlili się w nadziei, że odpędzą w ten sposób lodowego smoka, a Adarę ogarniał strach. Nic to jednak nie dawało. Każdego roku
lodowy smok wracał. Adara wiedziała, że przylatuje do niej. Był ogromny, o połowę większy od pokrytych zieloną łuską bojowych smoków, na których latali Hal i jego towarzysze. Adara słyszała legendy o dzikich smokach przerastających rozmiarami góry, nigdy jednak takiego nie widziała. Wierzchowiec Hala był duży, pięciokrotnie większy od konia, lecz w porównaniu z jej lodowym smokiem wydawał się mały i do tego brzydki. Lodowy smok był kryształowo biały, bielą tak twardą i zimną, że przechodziła niemal w błękit.
Pokrywał go szron i dlatego podczas ruchu jego skóra pękała z trzaskiem, tak jak lodowa skorupa pokrywająca śnieg pęka pod butami, a na ziemię sypały się płatki marzłoci. Oczy miał przejrzyste, głębokie i lodowate, a skrzydła wielkie, nietoperzowe, koloru bladego, półprzezroczystego błękitu. Gdy kołował po zimowym niebie, Adara widziała przez nie chmury, a często również księżyc i gwiazdy. Zamiast zębów miał trzy rzędy sopli, wyszczerbionych włóczni nierównej długości. Ich biel kontrastowała ostro z ciemnoniebieską paszczą.
Kiedy rozpościerał skrzydła, szalały zimne wichry i śnieżne zadymki, a świat zdawał się kulić i drżeć na mrozie. Czasami, gdy nagły powiew otwierał drzwi, wpuszczając do środka zimowy chłód, gospodarz zamykał je pospiesznie, mówiąc: „Przeleciał lodowy smok”. A kiedy bestia otwierała paszczę, nie tryskał z niej ogień, śmierdzący siarką oddech jej mniejszych pobratymców. Ziała zimnem. Wszystko, czego dotknął jej oddech, pokrywał lód. Ciepło uciekało. Ognie gasły, stłumione chłodem. Do sekretnych, powolnych dusz drzew
przenikał mróz, a ich konary stawały się kruche i łamały się pod własnym ciężarem. Zwierzęta siniały i ginęły, skomląc. Nim nadszedł kres, wybałuszały oczy, a skórę pokrywał im szron. Lodowy smok przynosił na świat śmierć. Śmierć, spokój i zimno. Adara się jednak nie bała. Była zimowym dzieckiem i bestia była jej sekretem. Widywała ją na niebie tysiąc razy. Kiedy miała cztery lata, ujrzała ją na ziemi. Wylądowała obok Adary, gdy
dziewczynka budowała swój śnieżny zamek, na pustych, zasypanych śniegiem polach. Wszystkie lodowe jaszczurki uciekły, lecz Adara stała tylko bez ruchu. Lodowy smok wpatrywał się w nią przez dziesięć długich uderzeń serca, zanim ponownie wzbił się w przestworza. Gdy załopotał skrzydłami, Adarę ogarnął lodowaty powiew. Mimo to dziewczynka poczuła dziwne uniesienie. Wrócił później tej samej zimy i wtedy go dotknęła. Choć jego skóra była bardzo zimna, Adara zdjęła rękawiczkę. Nie byłoby w porządku, gdyby tego nic uczyniła. Bała się trochę, że jej dotyk strawi go i stopi, nic takiego się jednak