mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Moning Karen Marie - Highlander 04 - Kiss of the Highlander (Pocałunek Szkota) - nieof (

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moning Karen Marie - Highlander 04 - Kiss of the Highlander (Pocałunek Szkota) - nieof ( .pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 278 stron)

POCAŁUNEK SZKOTA KISS OF THE HIGHLANDER MONING KAREN MARIE Seria Highlander cz. 04 Tłumaczenie nieoficjalne DirkPitt1

„Nie mogę uwierzyć, że Bóg gra w kości z Wszechświatem.” ALBERT EINSTEIN „Bóg nie tylko gra w kości. Czasami rzuca kości tam, gdzie nie można ich zobaczyć.” STEPHEN HAWKING

Prolog WYŻYNA SZKOCKA 1518 — Ten MacKeltar to niebezpieczny człowiek, Nevin. — O co ci chodzi tym razem, matko? — Nevin wyjrzał przez okno, obserwując falującą na słońcu za ich chatą trawę. Jego matka odczytywała losy i gdyby był wystarczająco głupi, żeby się odwrócić i napotkać spojrzenie Bessety, zinterpretowałaby to, jako zachętę i zostałby wciągnięty w jeszcze jedną rozmowę o jakiejś oszałamiającej przepowiedni. Rozum jego matki, nigdy nie najostrzejsze ostrze w zbrojowni, był codziennie tępiony, wyżerany przez podejrzane wyobrażenia. — Moje cisowe pałeczki ostrzegły mnie, że ten dziedzic stanowi dla ciebie śmiertelne niebezpieczeństwo. — Dziedzic? Drustan1 MacKeltar? — Zaskoczony Nevin zerknął przez ramię. Schowana za stołem w pobliżu paleniska, jego matka wyprostowała się na krześle, pusząc się pod jego uwagą. Teraz to zrobił, pomyślał z westchnieniem w duchy. Zahaczył się w tej rozmowie tak pewnie, jak jego długie szaty zaplątały się raz czy dwa w kolczaste jeżyny i teraz wycofanie się bez zdegenerowania spraw do starej dyskusji będzie wymagać finezji. Besseta Alexander straciła w swym życiu tak wiele, że przylegała zbyt gorączkowo do tego, co jej zostało — Nevina. Stłumił pragnienie szarpnięcia drzwi i ucieczki do spokoju szkockiego poranka, świadomy, że ona tylko zagoni go w róg przy najbliższej okazji. Zamiast tego powiedział łagodnie. — Drustan MacKeltar nie jest dla mnie niebezpieczeństwem. Jest dobrym dziedzicem i to, że zostałem wybrany by doglądać duchowego przywództwa jego klanu jest honorowane. Besseta potrząsnęła głową, jej warga drżała. Plamka śliny uformowała się na ustach. — Widzisz wąskim poglądem duchownego. Nie możesz zobaczyć tego, co ja widzę. To zaiste straszne, Nevin. Posłał jej swój najbardziej dodający otuchy uśmiech, taki, który pomimo jego młodości, przynosił ulgę zakłopotanym sercom niezliczonych grzeszników. — Czy ty skończysz próbować uświęcić me dobre samopoczucie swymi patykami i runami? Za każdym razem, gdy dostaję nowe stanowisko, sięgasz po swe uroki. — Jaką byłabym matką, gdybym nie interesowała się twą przyszłością? — Krzyknęła. 1 Czyta się dokładnie tak, jak się pisze. Po raz pierwszy jakieś mało udziwnione w wymowie imię.

Odgarniając pasmo blond włosów ze swej twarzy, Nevin przeszedł przez pokój i pocałował jej pokryty zmarszczkami policzek, potem przeciągnął ręką po cisowych patyczkach, niszcząc ich tajemniczy wzór. — Jestem wyświęconym człowiekiem Boga, a jednak siedzisz tutaj, odczytując losy. — Ujął jej dłoń i poklepał uspokajająco. — Musisz porzucić dawne zwyczaje. Jak mam osiągnąć sukces z wieśniakami, jeśli moja własna, droga matka upiera się przy pogańskich rytuałach. — Drażnił się. Besseta wyrwała swą dłoń z jego i defensywne zebrała patyki. — To dużo więcej niż zwyczajne patyki. Proszę cię, udziel im właściwego szacunku. On musi być powstrzymany. — O czym tak potwornym, co zrobi dziedzic, mówią ci twe patyki? — Ciekawość przebiła jego postanowienie by skończyć tę konwersację tak gładko, jak to możliwe. Nie mógł ukrócić mrocznych wędrówek jej umysłu, jeśli nie wiedział, czym były. — Wkrótce weźmie sobie lady, a ona wyrządzi ci krzywdę. Myślę, że cię zabije. Usta Nevina otwarły się i zamknęły jak u pstrąga, wyrzuconego na brzeg rzeki. Choć wiedział, że nie było prawdy w jej złowieszczej przepowiedni, fakt, że brała pod uwagę tak grzeszne myśli, potwierdził jego obawy, że jej słaby uchwyt na rzeczywistości, ześlizgiwał się. — Dlaczego ktokolwiek miałby mnie zabić? Jestem duchownym, na niebiosa. — Nie widzę, dlaczego. Być może nowa lady będzie miała na ciebie ochotę i wynikną z tego złe rzeczy. — Teraz naprawdę sobie wyobrażasz. Ochotę na mnie, ponad Drustanem MacKeltarem? Besseta zerknęła na niego, a potem szybko w bok. — Jesteś dobrze wyglądającym młodzieńcem, Nevinie. — Skłamała z matczyną zimną krwią. Nevin roześmiał się. Z pięciu synów Bessety, tylko on urodził się z wiotką budową, z drobnymi kośćmi i spokojem, który dobrze służył Bogu, ale kiepsko królowi i krajowi. Wiedział jak wyglądał. Nie był stworzony — jak Drustan MacKeltar. — do wojowania, podbijania i uwodzenia kobiet, i dawno temu zaakceptował swe fizyczne ograniczenia. Bóg miał dla niego przeznaczenie i choć przeznaczenie duchowe dla innych mogło wydawać się nieznaczące, dla Nevina Alexandra to było więcej niż dość. — Odłóż te patyki, matko. I nie chcę słyszeć ani jednego więcej z tych nonsensów. Nie musisz martwić się o mą sprawę. Bóg strzeże — Przerwał w pół zdania. To, co prawie powiedział, zachęciłoby całkowicie nową i tak samo bardzo starą, i bardzo długą rozmowę. Oczy Bessety zmrużyły się. — Ach, tak. Twój Bóg z pewnością strzegł wszystkich mych synów, czyż nie? Jej gorycz była namacalna i powodowała ból jego serca. Z całej jego trzódki najbardziej pewnie zawiódł z własną matką. — Mógłbym przypomnieć ci, że całkiem niedawno On był twym Bogiem, gdy zdobyłem to stanowisko i byłaś bardzo zadowolona z mego awansu. — Powiedział lekko Nevin. — I nie zrobisz krzywdy MacKeltarowi, matko.

Besseta wygładziła szorstkie, siwe włosy i skierowała nos w kierunku pokrytego belkami sufitu. — Nie masz spowiedzi do wysłuchania, Nevinie? — Nie wolno ci narazić mej pozycji tutaj, matko. — Powiedział łagodnie. — Mamy solidny dom wśród dobrych ludzi i mam nadzieję sprawić, że to będzie trwałe. Daj mi słowo. Besseta utrzymywała swój wzrok utkwiony w dachu, w upartym milczeniu. — Spójrz na mnie, matko. Musisz obiecać. — Gdy odmówił wycofania swego żądania lub odwrócenia pewnego wzroku, w końcu wzruszyła ramionami i skinęła głową. — Nie zrobię krzywdy MacKeltarowi, Nevin. A teraz idź. — Powiedziała opryskliwie. — Ta stara kobieta ma rzeczy do zrobienia. Usatysfakcjonowany, że jego matka nie będzie sprawiać lordowi problemów swą pogańską głupotą, Nevin wyszedł i skierował się do zamku. Jak Bóg da, jego matka do obiadu zapomni o swym najnowszym złudzeniu. Jak Bóg da. ***** W ciągu następnych kilku dni, Besseta próbowała sprawić by Nevin zrozumiał niebezpieczeństwo, w którym się znajdował, bez skutku. Karcił ją delikatnie, łajał mniej delikatnie i miał te smutne linie wokół ust, których widzenia nienawidziła. Linie, które wyraźnie mówiły: Moja matka robi się obłąkana. Desperacja umościła się w jej zmęczonych kościach i wiedziała, że zrobienie czegoś, zależało od niej. Nie straci jedynego, pozostałego syna. Nie było sprawiedliwe by matka miała przeżyć wszystkie swe dzieci i to ufanie, że Bóg je ochroni było tym, co doprowadziło ją do tej sytuacji. Odmawiała wierzenia, że dostała zdolność przewidzenia zdarzeń tylko po to by siedzieć i nic z nimi nie robić. Gdy krótko po jej alarmującej wizji, do wsi Balanoch przybyła grupa wędrownych Romów, Besseta wpadła na rozwiązanie. Targowanie się z odpowiednimi ludźmi zabrało trochę czasu, choć odpowiedni było ledwie pasującym słowem do opisania ludzi, z którymi była zmuszona się zadawać. Besseta mogła czytać z cisowych pałeczek, ale zwyczajne wróżenie bledło w porównaniu z praktykami dzikich cyganów, którzy wędrowali po Szkocji, sprzedając zaklęcia i uroki na równi z ich bardziej zwyczajnymi towarami. Co gorsza, musiała ukraść drogocenną, pokrytą listkami złotą Biblię Nevina, której używał tylko w najbardziej święte dni, by wymienić ją na usługi, które kupowała i gdy odkryje stratę w nadchodzące Boże Narodzenie, będzie załamany. — Ale, na cis, będzie żywy!

Choć Besseta cierpiała przez swą decyzję na wiele bezsennych nocy, wiedziała, że jej patyki nigdy jej nie zawiodły. Jeśli nie zrobi niczego by temu zapobiec, Drustan MacKeltar weźmie żonę, a ta kobieta zabije jej syna. Tyle oznajmiły jej patyki. Gdyby jej pałeczki powiedziały więcej — może jak ta kobieta to zrobi, kiedy lub dlaczego — nie byłaby objęta taką desperacją. Jak przetrwa, jeśli Nevin odejdzie? Kto wspomoże starą i bezużyteczną kobietę? Sama, ta wielka, ziejąca ciemność ze swą olbrzymią, zachłanną paszczą, połknie ją całą. Nie miała innego wyboru niż pozbyć się Drustana MacKeltara. ***** Tydzień później Besseta stała z cyganami i ich przywódcą — srebrnowłosym mężczyzną o imieniu Rushka2 — na polanie w pobliżu małego jeziora, w pewnej odległości na zachód od Zamku Keltar. Drustan MacKeltar leżał nieprzytomny u jej stóp. Przyjrzała mu się ostrożnie. MacKeltar był wielkim mężczyzną, wysokim i ciemnym, górą opalonych mięśni i ścięgien, nawet, gdy leżał płasko na plecach. Gdy zadrżała i trąciła go ostrożnie stopą, cyganie się roześmieli. — Księżyc mógłby na niego spaść, a on by się nie obudził. — Poinformował ją Rushka. Jego ciemne spojrzenie było rozbawione. — Jesteś pewny? — Naciskała Besseta. — To nie jest naturalny sen. — Nie zabiliście go, czyż nie? — Zatroskała się. — Obiecałam Nevinowi, że nie zrobię mu krzywdy. Rushka wygiął brew. — Masz interesujące zasady, stara kobieto. — Zakpił. — Nay,3 nie zabiliśmy go, ale śpi i będzie spał wiecznie. To starożytne zaklęcie, rzucone z największą starannością. Gdy Rushka odwrócił się, każąc swym ludziom położyć zaklętego dziedzica w wozie, Besseta westchnęła z ulgi. To było ryzykowne — wkraść się do zamku, zatruć wino dziedzica i zwabić go na polane w pobliżu jeziora — ale wszystko poszło zgodnie z planem. Upadł na brzegu szklistego jeziora i cyganie przeprowadzili swój rytuał. Wymalowali dziwne symbole na jego piersi, skropili ziołami i śpiewali. Choć cyganie sprawiali, że czuła się niepewnie i pragnęła uciec z powrotem do bezpieczeństwa jej chaty, zmusiła się do obserwowania, by być pewną, że przebiegli cyganie 2 Chyba wszyscy go znamy. 3 Szkockie nie.

dotrzymają słowa, upewnić się, że Nevin był w końcu bezpieczny — na zawsze poza zasięgiem Drustana MacKeltara. W chwili, gdy ostatnie słowa zaklęcia zostały wypowiedziane, samo powietrze na polanie się zmieniło. Poczuła niezwykłą lodowatość, cierpiała na nagłe, wszechogarniające znużenie, nawet zauważyła przebłyski dziwnych świateł wokół ciała lorda. Cyganie zaiste posiadali potężną magię. — Naprawdę wiecznie? — Naciskała Besseta. — Nigdy się nie obudzi? — Powiedziałem ci, stara kobieto. — Powiedział niecierpliwie Rushka. — Ten człowiek będzie spał, zamrożony, całkowicie nietknięty przez czas, nigdy się nie obudzi, chyba, że na zaklęciu wypisanym na jego piersi zmiesza się ludzka krew i światło słońca. — Krew i światło słońca go obudzi? To nigdy nie może się zdarzyć! — Wykrzyknęła Besseta, znów całkowicie panikując. — Nie zdarzy się. Masz me słowo. Nie tam, gdzie planujemy ukryć jego ciało. Światło słoneczne nigdy nie dotrze do niego w podziemnych pieczarach w pobliżu Loch Ness. Nikt, nigdy go nie znajdzie. Nikt oprócz nas nie wie o tym miejscu. — Musicie ukryć go bardzo głęboko. — Naciskała Besseta. — Zapieczętujcie go. Nigdy nie może zostać odnaleziony! — Powiedziałem, że masz me słowo. — Powiedział ostro Rushka. Gdy cyganie, z ich wozem na holu, zniknęli w lesie, Besseta opadła na kolana, na polanie i wymamrotała dziękczynną modlitwę do jakiegokolwiek bóstwa, które mogło słuchać. Jakiekolwiek bezsensowne uczucia poczucia winy były znacznie przeważone przez ulgę i uspokoiła się myślą, że tak naprawdę nie zrobiła mu krzywdy. Był, jak obiecała Nevinowi, niezraniony. W zasadzie.

Rozdział 1 WYŻYNA SZKOCKA 19 WRZEŚNIA, CZASY OBECNE Gwen Cassidy potrzebowała mężczyzny. Desperacko. Z braku tego, zadowoliłaby się papierosem. Boże, nienawidzę mojego życia, pomyślała. Nie wiem już nawet, kim jestem. Rozglądając się po wnętrzu wycieczkowego autobusu, Gwen wzięła głęboki oddech i potarła nikotynowy plaster pod ramieniem. Po tym fiasku zasługiwała na papierosa, czyż nie? Poza tym, nawet, gdyby udało jej się uciec ze strasznego autobusu i znaleźć paczkę, bała się, że mogłaby wyzionąć ducha od przedawkowania nikotyny, gdyby zapaliła jednego. Plaster sprawiał, że czuła się drżąca i chora. Być może rzucanie palenia mogło poczekać, aż znajdzie swojego łowcę dziewic,4 rozmyślała. Nie to, że przyciągała ich jak muchy do miodu w swoim obecnym nastroju. Trudno było zaprezentować jej dziewictwo w najlepszym świetle, gdy cały czas warczała na każdego mężczyznę, którego spotkała.5 Odchyliła się na popękanym siedzeniu, krzywiąc się, gdy autobus trafił na wybój i sprawił, że metalowe sprężyny siedzenia wbiły jej się w łopatkę. Nawet gładka, tajemnicza, łupkowo szara powierzchnia Loch Ness za klekoczącym oknem, które nie chciało zostać zamknięte, gdy padało — i nie pozostawało otwarte, gdy nie padało — nie zaintrygowała jej. — Gwen, dobrze się czujesz? — Zapytał uprzejmie Bert Hardy z siedzenia po drugiej stronie przejścia. Gwen zerknęła na Berta przez jej przyciętą grzywkę w stylu Jennifer Aniston, drogo wyciętą na skos by przyciągnąć jej własnego Brada Pitta. W tej chwili zwyczajnie łaskotała ją w nos i irytowała. Bert dumnie poinformował ją, gdy tydzień temu zaczęli wycieczkę, że ma siedemdziesiąt trzy lata i seks nigdy nie był lepszy (mówiąc to, poklepywał dłoń swojej świeżo poślubionej, pulchnej i rumieniącej się żony, Beatrice). Gwen uśmiechnęła się uprzejmie i pogratulowała im, i od czasu tego łagodnego pokazu zainteresowania, stała się ulubioną „młodą, amerykańską dziewczynką” zakochanej pary. — Nic mi nie jest, Bert. — Zapewniła go, zastanawiając się, gdzie znalazł cytrynową, poliestrową koszulę i zielone spodnie w odcieniu pola golfowego, które boleśnie gryzły się ze 4 Cherry picker - ang. Slangowo osoba, wybierająca dziewice za cel uwodzenia. 5 Znowu dziewica? Czy to jakiś znak rozpoznawczy serii, czy co?

skórzanymi butami i tartanowymi skarpetami. Tęczowy strój dopełniał czerwony, wełniany, zapinany z przodu sweter, starannie zapięty na jego wydatnym brzuchu. — Tutaj nie wyglądasz tak dobrze, moja droga. — Zmartwiła się Beatrice, poprawiając swój słomkowy kapelusz z szerokim rondem na jej srebrzysto niebieskich lokach. — Jesteś trochę zielona na twarzy. — To tylko wyboista jazda, Beatrice. — Cóż, jesteśmy niedaleko wioski i musisz z nami zjeść zanim pójdziemy pozwiedzać. — Powiedział stanowczo Bert. — Możemy iść, zobaczyć ten dom, no wiesz, ten, gdzie mieszkał ten czarownik, Aleister Crowley.6 Mówią, że jest nawiedzony. — Powiedział, ruszając krzaczastymi, białymi brwiami. Gwen apatycznie skinęła głową. Wiedziała, że protestowanie było daremne, ponieważ choć Beatrice mogłoby zrobić się jej żal, Bert był zdeterminowany by upewnić się, że będzie miała „dobrą zabawę.” Zajęło jej tylko kilka dni odkrycie, że nigdy nie powinna wybierać się na tę niedorzeczną podróż. Ale wtedy w domu, w Santa Fe, w Nowym Meksyku, gdy wyglądała przez okno swojej klitki a Towarzystwie Ubezpieczeniowym Allstate, kłócąc się z jeszcze jednym rannym ubezpieczonym, któremu udało się zebrać zadziwiające rachunki od kręgarza w wysokości 9827 dolarów po wypadku, który spowodował uszkodzenie jego tylnego zderzaka za 127 dolarów, myśl o byciu w Szkocji — albo gdziekolwiek indziej, jeśli już o to chodziło — była nieodparta. Pozwoliła agentowi z biura podróży przekonać ją, że czternastodniowa wycieczka przez romantyczne niziny i pogórze Szkocji, było dokładnie tym, czego potrzebowała, za obniżoną cenę 999 dolarów. Cena była akceptowalna, sama myśl o zrobieniu czegoś tak impulsywnego była przerażająca i to było dokładnie to, czego potrzebowała, żeby wstrząsnąć swoim życiem. Powinna wiedzieć, że czternaście dni w Szkocji za tysiąc dolarów musiało być wycieczką autobusową dla seniorów. Ale była tak oszalała by uciec od znoju i pustki swojego życia, że zerknęła tylko z ciekawością na plan podróży i nie poświęciła swym prawdopodobnym towarzyszom podróży drugiej myśli. Trzydziestu ośmiu seniorów w wieku od sześćdziesięciu dwóch do osiemdziesięciu dziewięciu lat, rozmawiało, śmiało się i witało każdą nową wieś/pub/wypróżnienie z nieskrępowanym entuzjazmem i wiedziała, że gdy wrócą do domów, będą grać w karty i częstować ich podstarzałych i zazdrosnych przyjaciół niezliczonymi anegdotami. 6 Aleister Crowley(1875-1947) - Angielski mag i okultysta. Stworzył pojęcie magick (magija) w miejsce magic (magia) by odróżnid prawdziwą magię od sztuczek iluzjonistów. Mówi się, że napisał dla Gardnera (twórcy Wicca), który przez pewien czas był członkiem zakonu Crowleya, księgę cieni. W okultystycznym zakonie Crowleya, Ordo Templi Orientalis praktykowano magie seksualną i inne sztuki tajemne. W 1920 założył na Sycylii zakon Telemy. Przez niektórych uważany za prekursora współczesnego satanizmu. Napisał m in Magija w teorii i praktyce, Księga jogi i magii, Księga Prawa, The book of Thoth, współpracował przy tłumaczeniu na angielski Goetii. Jego zasadą było „Czyo wolę swą, niechaj będzie całym Prawem.”

Zastanawiała się, jakie historie opowiedzą o dwudziesto pięcio letniej dziewicy, która z nimi podróżowała.7 Kolczasta jak jeżozwierz? Wystarczająco głupia by próbować rzucić palenie, gdy zrobiła sobie pierwsze w życiu prawdziwe wakacje i jednocześnie próbowała uwolnić się od dziewictwa? Westchnęła. Ci seniorzy byli naprawdę słodcy, ale słodki nie było tym, czego szukała. Szukała namiętnego, powodującego walenie serca seksu. Seksu, który był pozbawiony zasad, dziki, spocony i gorący. Ostatnio boleśnie tęskniła za czymś, czego nie mogła nawet nazwać, czegoś, co sprawiało, że czuła się niespokojna i zaniepokojona, gdy oglądała 10 Królestwo, albo jej ulubione perypetie nieszczęśliwych kochanków, Ladyhawke. Gdyby ciągle żyła, jej matka, znana fizyczka, dr Elizabeth Cassidy, zapewniłaby ją, że to nic więcej niż biologiczny popęd zaprogramowany w jej genach. Idąc w ślady jej matki, Gwen wybrała fizykę, a potem krótko pracowała, jako asystentka badawcza w Triton Corp. Kończąc swój stopień naukowy (zanim jej Wielki Atak Buntu wysłał ją do Allstate). Czasem, gdy w głowie przepływały jej równania, zastanawiała się czy jej matka nie miała racji, czy wszystko, co było do przeżycia mogło być wyjaśnione programowaniem genetycznym i nauką. Strzelając w ustach kawałkiem gumy, Gwen gapiła się przez okno. Z pewnością nie znajdzie swojego łowcy dziewic w tym autobusie. Nie to, że odniosła, choć drobny sukces w poprzednich wioskach. Musiała wkrótce coś zrobić, bo jeśli nie, skończy, wracając do domu, nie inna niż przybyła i szczerze, ta myśl była bardziej przerażająca niż uwodzenie mężczyzny, którego ledwo znała. Autobus zakołysał się, zatrzymując się i rzucając Gwen w przód. Uderzyła ustami o metalową ramę siedzenia przed nią. Posłała zirytowane spojrzenie pękatemu, łysemu kierowcy autobusu, zastanawiając się jak ci starzy ludzie zawsze wydawali się oczekiwać nagłego zatrzymania, gdy ona nigdy nie mogła. Czy byli po prostu bardziej ostrożni ze swoimi kruchymi kośćmi? Lepiej przypięci do siedzeń? W spisku ze starym, tęgim kierowcą? Przekopała plecak w poszukiwaniu puderniczki, wystarczająco pewna, że jej dolna warga puchła. Cóż, może to przyciągnie mężczyznę, pomyślała, szturchając ją jeszcze trochę, gdy z poczucia obowiązku podążyła za Beatrice i Bertem na słoneczny poranek. Ssące wargi: czy mężczyźni nie szaleli na punkcie pełnych ust? — Nie mogę, Bert. — Powiedziała, gdy uprzejmy mężczyzna wziął ją pod rękę. — Muszę przez chwilę być sama. — Dodała przepraszająco. 7 To jeszcze nie tak źle. Podobno Isaac Newton po 85 latach życia zmarł, jako prawiczek. Ten to dopiero miał przerąbane.

— Twoja warga znów jest napuchnięta, moja droga? — Skrzywił się Bert. — Nie zapinasz swojego pasa? Jesteś pewna, że nic ci nie jest? Gwen zignorowała dwa pierwsze pytania. — W porządku. Chcę tylko iść się przejść i zebrać myśli. — Powiedziała, próbując nie zauważać, że Beatrice przyglądała jej się spod szerokiego ronda kapelusza z denerwującą intensywnością kobiety, która przeżyła przy wielu córkach. Miała rację, Beatrice popchnęła Berta w kierunku frontowych schodów zajazdu. — Idź dalej, Bertie. — Powiedziała swojemu nowemu mężowi. — My, dziewczyny musimy chwile porozmawiać. Gdy jej mąż zniknął w staroświeckim, krytym strzechą zajeździe, Beatrice poprowadziła Gwen do kamiennej ławki i pociągnęła ją na dół obok siebie. — Jest mężczyzna dla ciebie, Gwen Cassidy. — Powiedziała Beatrice. Oczy Gwen rozszerzyły się. — Skąd wiesz, że to tego szukam? Beatrice uśmiechnęła się, kwiatowo niebieskie oczy błyszczały w pulchnej twarzy. — Słuchaj Beatrice, moja droga: bądź beztroska. Gdybym była w twoim wieku i wyglądała jak ty, trzęsłabym moim bom-bom wszędzie, dokąd bym poszła. — Bom-bom? — Brwi Gwen uniosły się. — Petunia, moja droga.8 Zadek, tyłek. — Powiedziała Beatrice z mrugnięciem. — Wyjdź stąd i znajdź sobie mężczyznę dla siebie. Nie pozwól nam zepsuć twojej wycieczki przez ciąganie cię za sobą. Nie potrzebujesz w pobliżu takich staruchów jak my. Potrzebujesz porządnie zbudowanego, młodego mężczyzny, który zwali cię z nóg. I nie wstawaj przez dobrą, długą chwilę. — Powiedziała znacząco. — Ale ja nie mogę znaleźć faceta, Beatrice. — Gwen westchnęła z frustracji. — Szukam mojego łowcę dziewic już od miesięcy — — Łowcę… Och! — Krągłe ramiona Beatrice, owinięte w różową wełnę i perły, zatrzęsły się ze śmiechu. Gwen skrzywiła się. — O Boże, jaki wstyd! Nie mogę uwierzyć, że właśnie to powiedziałam. Po prostu zaczęłam go tak nazywać w swoim umyśle, bo jestem najstarszą, żyjącą… er9 — — Dziewicą. — Podsunęła pomocnie Beatrice z kolejnym śmiechem. — Mm-hmm. — Czy taka piękna, młoda kobieta jak ty nie ma mężczyzny w domu? 8 — Petunia, panno Lane? — Dupa, Barrons. Taka sama, jaką ty jesteś. 9 Jak dobrze pamiętam to najstarsza była Katra ze swoimi jedenastoma tysiącami lat.

Gwen westchnęła. — Przez ostatnie sześć miesięcy umawiałam się z mnóstwem mężczyzn… — Urwała. Po tym jak jej znani rodzice zginęli a marcu, w katastrofie samolotu, wracając z konferencji w Hong Kongu, zmieniła się w prawdziwą maszynę randkującą. Jej jedyny krewny, dziadek ze strony ojca miał Alzheimera i od wieków jej nie rozpoznawał. Gwen czuła się ostatnio jak ostatni Mohikanin, wędrujący, zdesperowany znaleźć jakieś miejsce do nazwania domem. — I? — Przesłuchiwała Beatrice. — I nie jestem dziewicą, ponieważ próbuję nią być. — Powiedziała Gwen zrzędliwie. — Nie mogę znaleźć mężczyzny, którego pragnę i zaczynam myśleć, że może to ja jestem problemem. Może oczekuję zbyt wiele. Może powstrzymuję się dla czegoś, co nie istnieje. — Wyraziła głośno swój sekretny lęk. Może wielka namiętność była tylko marzeniem. Z całym tym całowaniem, które robiła przez ostatnie parę miesięcy, ani razu nie została opanowana przez pożądanie. Jej rodzice z pewnością nie mieli żadnej wielkiej namiętności między sobą. Myśląc o tym, nie była pewna, czy kiedykolwiek widziała wielką namiętność poza filmem, teatrem czy książką. — Och, moja droga, nie myśl tak! — Wykrzyknęła Beatrice. — Jesteś zbyt młoda i ładna, żeby porzucać nadzieję. Nigdy nie wiesz, kiedy może pojawić się Pan Właściwy. Tylko spójrz na mnie. — Powiedziała z potępiającym samą siebie uśmiechem. — Podstarzała, z nadwagą, przy zmniejszającym się rynku mężczyzn, pogodziłam się z tym, że będę wdową. Byłam sama przez lata, a potem jednego, słonecznego ranka Bertie wmaszerował do małej jadłodajni na Elm Street, gdzie dziewczyny i ja, jadłyśmy śniadanie w każdy czwartek i zakochałam się w nim mocniej niż upada gruba dama w cyrku. Znów rozmarzona jak młoda dziewczyna, robiąca zamieszanie z włosami i — Zarumieniła się. — kupiłam nawet kilka rzeczy z Victoria’s Secret. — Zniżyła głos i mrugnęła. — Wiesz, że masz w głowie bara-bara, gdy całkowicie przyzwoite, białe staniki i majtki nagle nie są już odpowiednie i znajdujesz się, kupując różowe, liliowe, cytrynowozielone i tym podobne. Gwen chrząknęła i przesunęła się niepewnie, zastanawiając się czy jej liliowy stanik był widoczny przez biały bezrękawnik. Ale nieświadoma Beatrice mówiła dalej. — I powiem ci, Bertie z pewnością nie był tym, czego jak myślałam, chciałam w mężczyźnie. Zawsze myślałam, że lubiłam prostych, szczerych, ciężko pracujących mężczyzn. Nigdy nie sądziłam, że zaangażuję się z niebezpiecznym mężczyzną takim, jak mój Bertie. — Wyznała. Jej uśmiech stał się czuły, senny. — Był w CIA przez trzydzieści lat zanim poszedł na emeryturę.10 Powinnaś usłyszeć niektóre z jego historii. Ekscytujące, całkowicie ekscytujące. Gwen gapiła się z otwartymi ustami. — Bertie był w CIA? — Tęczowy Bertie? — Nie możesz oceniać zawartości paczki po opakowaniu, moja droga. — Powiedziała Beatrice, poklepując jej policzek. — I jeszcze jedna rada. Nie spiesz się za bardzo by to 10 Ale w terenie czy, jako analityk? Jakoś ciężko mi sobie wyobrazid niebezpiecznego analityka.

oddać, Gwen. Znajdź mężczyznę, który jest tego wart. Znajdź mężczyznę, z którym chcesz rozmawiać do bladego świtu, mężczyznę, z którym możesz się kłócić, jeśli to będzie konieczne i mężczyznę, który sprawia, że skwierczysz, gdy cię dotyka. — Skwierczę? — Powtórzyła z powątpiewaniem Gwen. — Zaufaj mi. Gdy będzie właściwy, będziesz o tym wiedzieć. — Powiedziała Beatrice, promieniejąc uśmiechem. — Poczujesz to. Nie będziesz w stanie od tego odejść. — Usatysfakcjonowana, że powiedziała swoje, Beatrice złożyła na policzku Gwen całusa z różowej szminki, a potem wstała, wygładzając sweter na biodrach, zanim zniknęła w wesoło pomalowanym zajeździe. Gwen obserwowała jej odejście w zamyślonej ciszy. Beatrice Hardy, lat sześćdziesiąt dziewięć i z dobrymi pięćdziesięcioma funtami nadwagi, szła z pewnością siebie. Ślizgała się z gracją kobiety połowy jej rozmiaru, kołysała pokaźnym tyłkiem i pogodnie eksponowała rowek między piersiami. W rzeczywistości szła, jakby była piękna. Wart. Hmph! W tej chwili Gwen Cassidy zadowoliłaby się mężczyzną, który nie wymagałby solidnej porcji Viagry. ***** Gwen zatrzymała się, żeby odpocząć na szczycie małej sterty skał, na które się wspinała. Po odkryciu, że nie może zameldować się do pokoju przed czwartą i umocnieniu w swoim postanowieniu, że nie pomaszeruje do najbliższego sklepu i kupi paczkę tego słowa, którego ona już nie wymawia, chwyciła swój plecak i jabłko, i poszła na wzgórza, na introspektywną przechadzkę. Wzgórza nad Loch Ness były usiane występami kamienia, a grupa skał, na których stała, rozciągała się prawie na pół mili wznosząc się wśród niebezpiecznych wzgórz i opadając w poszarpanych wąwozach. To była ciężka wspinaczka, ale rozkoszowała się ćwiczeniem, po byciu stłoczoną tak długo w zastałym powietrzu autobusu. Nie dało się zaprzeczyć, że Szkocja była piękna. Przedarła się ostrożnie przez kępy głogu, przeskoczyła kolczaste osty, zatrzymała się by podziwiać jaskrawoczerwone jagody jarzębiny i kopnęła kilka kolczastych, zielonych owoców kasztanowca, które zapowiadały jesień swoim spadaniem na ziemię. Stała przez długie chwile, podziwiając pole różowego wrzosu, który wspinał się i wtapiał w stok fioletoworóżowego wrzosowiska. Ona i drobny, czerwony jeleń obserwowali się nawzajem, gdy przechodziła przez leśną polanę, na której się pasł. Spływał na nią spokój im wyżej się wspinała na bujne łąki i skaliste wzgórza. Daleko pod nią, Loch Ness rozciągało się, długie na dwadzieścia cztery mile, szerokie na ponad milę i miejscami głębokie na tysiąc stóp, a przynajmniej tak mówiła broszura, którą przeczytała w

autobusie, podkreślająca fakt, że jezioro nigdy nie zamarzało zimą z powodu swej torfowej, lekko kwaśnej zawartości. Jezioro było olbrzymim, srebrzystym lustrem, migoczącym pod bezchmurnym niebem. Słońce, prawie w zenicie, oznaczało nadchodzące południe i czuła się wspaniale, mając jej na swojej skórze. Pogoda była niezwykle ciepła w ostatnich dniach i Gwen planowała to wykorzystać.11 Klapnęła na płaską skałę i wyciągnęła się, wchłaniając słońce. Jej grupa miała w planie zostać w tej wiosce do siódmej trzydzieści następnego ranka, więc miała dużo czasu by się zrelaksować i cieszyć naturą zanim znów wsiądzie do turystycznego autobusu z piekła rodem. Choć nigdy nie spotkała tu, na pogórzu obiecującego kandydata, przynajmniej nie było tu dzwoniących telefonów, ze zirytowanymi ubezpieczonymi na drugim końcu i żadnych seniorów, rzucających w jej kierunku wścibskie spojrzenia. Wiedziała, że o niej plotkowali, staruszkowie rozmawiali o wszystkim. Podejrzewała, że wynagradzali sobie za te wszystkie czasy, gdy hamowali języki, gdy byli młodzi, odwołując się do bezkarności zaawansowanego wieku. Ona sama odkryła, że oczekuje starczego immunitetu. Cóż to byłaby za ulga, dla odmiany mówić dokładnie to, co myśli. I co byś powiedziała, Gwen? — Jestem samotna. — Wymamrotała cicho. — Powiedziałabym, że jestem samotna i jestem cholernie zmęczona udawaniem, że wszystko jest w porządku. Jak ona sobie życzyła, żeby zdarzyło się coś ekscytującego!12 Okazało się po prostu, że tym jednym razem, gdy próbowała sprawić, żeby coś się stało, skończyła na wycieczce autobusowej dla seniorów. Równie dobrze mogła się z tym zmierzyć, była skazana na prowadzenie suchego, pozbawionego wydarzeń, samotnego życia. Z oczami zamkniętymi przed jasnymi promieniami, na oślep pomacała za swoim plecakiem by wyciągnąć okulary przeciwsłoneczne, ale źle oceniła dystans i strąciła plecak ze skały. Słyszała przez kilka chwil jak odbija się wśród stukotu luźnych kamieni, potem przedłużającą się ciszę, a w końcu twarde łupnięcie.13 Wpychając swoją przyciętą grzywkę za ucho, usiadła, żeby zobaczyć, gdzie upadł. Była przerażona, odkrywszy, że sturlał się ze skały w głąb wąwozu i na dno ponuro wyglądającego urwiska. Podeszła do krawędzi szczeliny, przyglądając się ostrożnie. Plastry były w jej plecaku i na pewno nie mogła oczekiwać, że pozostanie bez tego słowa, o którym nie myślała, jeśli nie będzie mieć czegoś do odsunięcia krawędzi. Oceniając głębokość kamienistej szczeliny na nie więcej niż dwadzieścia pięć do trzydziestu stóp, zdecydowała, że była zdolna go wyciągnąć. 11 Po tym opisie, aż by się chciało zrobid kilka zdjęd, chociaż zupełny brak chmur i słooce w południe to nienajlepsze warunki. 12 Stworzone przeze mnie prawo z gatunku praw Murphy’ego mówi, że jeśli chcesz, żeby coś ekscytującego się wydarzyło, twoje życzenie zostanie spełnione, ale w dziewięciu przypadkach na dziesięd, będzie to ekscytująca (dla oglądających cię z boku ludzi) katastrofa. 13 Pozostaje jej się tylko cieszyd, że nie jest z zawodu fotografem. Staczający się po zboczu góry plecak z aparatem i kilkoma obiektywami po parę tysięcy każdy, to dopiero może człowieka załamad.

Nie miała alternatywy, musiała zejść po niego na dół. Opuszczając się przez krawędź, wyczuwała oparcie dla stóp. Buty na piesze wycieczki, które założyła tego ranka, miały chropowate, mocno trzymające podeszwy, co sprawiało, że jej schodzenie było trochę łatwiejsze, jednak, gdy szorstki kamień otarł jej gołe nogi, zapragnęła nosić jeansy, zamiast jej ulubionych, krótkich szortów Abercrombie & Fitch, w kolorze khaki, które były tak bardzo w modzie. Jej koronkowy, biały bezrękawnik był wygodny, ale jej wyblakła, jeansowa, zapinana na guziki bluza, którą zawiązała wokół talii, tylko plątała się jej wokół nóg, więc zatrzymała się by ją odwiązać i pozwolić jej sfrunąć na plecak. Gdy dotrze na dół, wepchnie ją do plecaka, zanim wespnie się z powrotem na górę. To była powolna, męcząca droga, ale w tym plecaku było pół jej życia — i to była prawdopodobnie ta lepsza połowa. Kosmetyki, szczotka do włosów, pasta do zębów, nitka, majteczki i wiele innych przedmiotów, które chciała mieć przy sobie, na wypadek, gdyby jej bagaż zaginął. Och, przyznaj to, Gwen. Pomyślała, mogłabyś przeżyć na tym plecaku tygodnie. Słońce świeciło mocno na jej ramiona, gdy schodziła i zaczęła się pocić. Wygląda na to, że w tej chwili słońce świeci prosto w tę szczelinę, pomyślała z irytacją. Pół godziny wcześniej lub później i nie docierałoby tutaj. Blisko dna ześliznęła się i nieumyślnie kopnęła plecak, klinując go pewnie na dnie wąskiego pęknięcia. Mrużąc oczy w słońcu, wymamrotała. — No dalej, ja tu próbuję rzucić palenie, może trochę pomocy. Opuszczając się o ostatnie kilka stóp, postawiła jedną nogę na ziemi. No. Zrobiła to. Ledwie dość miejsca, żeby odwrócić się w tej ciasnej przestrzeni, ale była tutaj. Opuszczając drugą stopę, Gwen chwyciła swoją bluzę i wyciągnęła palce do paska plecaka. Gdy ziemia poddała się pod jej stopami, to było tak nagłe i nieoczekiwane, że ledwie miała czas sapnąć, zanim przeleciała przez kamieniste dno szczeliny. Spadała przez kilka przerażających sekund, a potem wylądowała z taką siłą, że impet wypchnął jej powietrze z płuc.14 Gdy usiłowała złapać oddech, w miejscu, gdzie leżała, obsypały ją pokruszone skały i pył. Dodając obrazę do obrażeń, jej plecak spadł przez dziurę za nią i grzmotnął ją w ramię, zanim odtoczył się w ciemność. W końcu udało jej się złapać urywany oddech, wypluć z ust włosy i ziemię, i mentalnie ocenić swój stan zanim spróbowała się poruszyć. Spadła twardo i od stóp do głów czuła się posiniaczona. Jej dłonie krwawiły od panicznej próby złapania się czegoś, gdy wleciała przez poszarpany otwór, ale na szczęście nie wyglądało na to, że złamała jakiekolwiek kości. 14 No i ma swoją ekscytację.

Ostrożnie obróciła głowę i spojrzała w górę, przez dziurę, którą wpadła. Uparty promień światła przesączał się w dół na nią. Nie spanikuję. Ale dziura była w niemożliwej odległości nad jej głową. Co gorsza nie minęła żadnych innych turystów w czasie swojej wspinaczki. Mogła drzeć się, aż ochrypnie i nigdy nie zostać znaleziona. Strząsając nerwowy dreszcz, zerknęła w mrok. Cienista czerń ścian majaczyła kilka jardów dalej i mogła słyszeć z dala słabe kapanie wody. Wyraźnie wpadła do jakiegoś rodzaju podziemnej jaskini. Ale broszura nie mówiła nic o jakichkolwiek jaskiniach w pobliżu Loch Ness — Wszystkie myśli ucichły gwałtownie, gdy zrozumiała, że na czymkolwiek leżała, nie była to skała i ziemia. Oszołomiona przez nagły upadek, naturalnie założyła, że wylądowała na twardym dnie pieczary. Ale choć to było twarde, z pewnością nie było zimne. Raczej ciepłe. I zakładając, że do kilku chwil temu żadne słońce nie przenikało do tego miejsca, jakie były szanse, że coś było ciepłe w tej zimnej, mokrej jaskini? Przełykając ślinę, pozostała całkowicie nieruchomo, próbując zdecydować, na czym leżała, bez patrzenia na to naprawdę. Szturchnęła to kością biodrową. Poddało się lekko i w dotyku nie było jak ziemia. Będę rzygać, pomyślała. W dotyku to jest jak osoba. Czy wpadła do starej komory grobowej? Ale znów, czy wtedy nie byłoby nic oprócz kości? Gdy rozważała dalsze działania, słońce osiągnęło zenit i jasny snop słonecznego światła skąpał miejsce, gdzie leżała. Przywołując całą swoją odwagę, zmusiła się do spojrzenia w dół. Gwen krzyknęła.

Rozdział 2 Spadła na ciało. Takie, które, zakładając, że go nie uszkodziła, musiało być martwe. Albo, zmartwiła się, być może zabiłam je, gdy spadłam. Gdy udało jej się przestać krzyczeć, odkryła, że odepchnęła się w górę i teraz siedziała na tym okrakiem, z dłońmi opartymi o klatkę piersiową tego. Nie klatkę piersiową tego, zrozumiała, ale jego klatkę piersiową. Nieruchoma postać pod nią była niezaprzeczalnie męska. Grzesznie męska. Oderwała ręce i wessała zszokowany oddech. Jakkolwiek udało mu się tu dostać, jeśli był martwy, jego zgon musiał być całkiem niedawny. Był w idealnym stanie i — jej ręce wpełzły znów na jego pierś — ciepły. Miał wyrzeźbioną sylwetkę zawodowego futbolisty z szerokimi ramionami, napompowanymi bicepsami, solidnymi mięśniami klaty i kaloryferem na brzuchu. Jego biodra pod nią były wąskie i silne. Na jego nagiej piersi były wytatuowane dziwne symbole. Oddychała powoli i głęboko by rozluźnić nagły ucisk w piersi. Pochylając się ostrożnie naprzód, spojrzała na twarz, która była dziko piękna. Był typem dominującej, męskiej wspaniałości, o których kobiety marzyły w ich mrocznych, erotycznych fantazjach, ale wiedziały, że naprawdę nie istniała. Czarne rzęsy ciągnęły się łukiem na jego złotej skórze, pod wygiętymi brwiami i jedwabistym wodospadem długich, czarnych włosów. Jego szczęka była przyprószona niebieskoczarnym cieniem zarostu, jego usta były różowe, stanowcze i zmysłowo pełne. Musnęła je palcem,15 a potem poczuła się lekko perwersyjnie, więc udała, że sprawdza czy żyje i potrząsnęła nim, ale on nie zareagował. Obejmując jego nos dłonią, poczuła ulgę, wyczuwając miękkie dmuchnięcie oddechu. Nie jest martwy, dzięki Bogu. To sprawiło, że poczuła się lepiej z uważaniem go za tak atrakcyjnego. Z dłonią przyłożoną do jego klatki piersiowej, poczuła więcej otuchy dzięki mocnemu biciu jego serca. Chociaż nie uderzało zbyt często, przynajmniej było. Musiał być głęboko nieprzytomny, być może w śpiączce, zdecydowała. Cokolwiek to było, nie mógł jej pomóc. Jej spojrzenie pobiegło z powrotem do dziury. Nawet, gdyby udało jej się go obudzić, a potem stanąć na jego ramionach, nadal nie byłaby blisko wlotu otworu. Światło słońca spływało na nią, kpiąc z niej wolnością, która była tak blisko, a jednak niemożliwie daleko i znów zadrżała. — I co powinnam teraz zrobić? — Mruknęła. Pomimo faktu, że był nieprzytomny i bezużyteczny, jej spojrzenie powędrowało z powrotem w dół. Promieniował taką witalnością, że jego stan zdumiewał ją. Nie mogła zdecydować czy była niezadowolona, że był nieprzytomny, czy czuła ulgę. Z jego wyglądem, na pewno był kobieciarzem, dokładnie tym rodzajem mężczyzny, którego instynktownie 15 Rzeczywiście jej potrzeba faceta jak już nawet prawdopodobne zwłoki próbuje molestowad.

unikała. Dorastając, otoczona przez naukowców, nie miała doświadczenia z mężczyznami jego pokroju. Przy rzadkich okazjach dostrzegała mężczyznę takiego, jak on, wychodzącego z siłowni Gold’s, do której zaglądała ukradkiem, wdzięczna, że była bezpiecznie w swoim samochodzie. Tak dużo testosteronu sprawiało, że była nerwowa. To prawdopodobnie nie mogło być zdrowe. Łowca dziewic wysoce nadzwyczajny. Ta myśl złapała ją w chwili, gdy się nie pilnowała. Zażenowana, skarciła się, ponieważ on był ranna, a ona siedziała na nim, myśląc o nim pożądliwie. Rozważyła możliwość, że wykształciła jakiś brak równowagi hormonalnej, może nadmiar żwawych, małych jajeczek. Przyjrzała się bliżej wzorom na piersi mężczyzny, zastanawiając się czy któryś z nich ukrywał ranę. Dziwne symbole, niepodobne do jakichkolwiek tatuaży, jakie kiedykolwiek widziała, były wysmarowane krwią z otarć na jej dłoniach. Gwen odchyliła się w tył o kilka cali tak, że promień światła rozlał się na jego piersi. Gdy przyglądała się mu, wydarzyła się dziwaczna rzecz, wzory w żywych kolorach rozmyły się przed jej oczami, robiąc się niewyraźne, jakby bledły, zostawiając tylko smugi jej krwi, szpecące jego umięśnioną klatkę. Ale to nie było możliwe… Gwen zamrugała, gdy kilka symboli niezaprzeczalnie całkowicie zniknęło. W ciągu kilku chwil, wszystkie zniknęły, przepadły, jakby nigdy nie istniały. Zdumiona, zerknęła w górę, na jego twarz i wessała zaskoczony oddech. Jego oczy były otwarte i obserwował ją.16 Miał niepospolite oczy, które błyszczały jak odłamki lodu i srebra, senne oczy, które miały nutę rozbawienia i niemożliwe do pomylenia męskie zainteresowanie. Rozciągnął pod nią swoje ciało z pobłażliwą gracją kota, przedłużającego przyjemność budzenia się i podejrzewała, że chociaż obudził się fizycznie, jego przenikliwość mentalna nie była w pełni włączona. Jego źrenice były wielkie i ciemne, jakby ostatnio jego oczy zostały rozszerzone do badania, albo wziął jakiś narkotyk. O Boże, on jest przytomny, a ja siedzę na nim okrakiem! Mogła sobie wyobrazić, co sobie myślał i nie bardzo mogła go za to winić. Była usadowiona na nim intymnie, jak kobieta dosiadająca swojego kochanka, z kolanami po obu stronach jego bioder i dłońmi płasko na jego twardym jak kamień żołądku. Spięła się i spróbowała z niego zejść, ale jego ręce zacisnęły się wokół jej ud i przyszpiliły ją w miejscu. Nie odezwał się, przytrzymał ją tylko i przyglądał się, jego oczy opadły by zatrzymać się z aprobatą na jej piersiach. Gdy przesunął dłońmi w górę jej nagich ud, poważnie pożałowania, zakładania dziś rano swoich krótkich szortów. Pasek liliowych stringów był wszystkim, co pod nimi miała, a jego palce bawiły się brzegiem jej szortów, niebezpiecznie blisko wsunięcia się do środka. 16 I jaką miał przyjemną niespodziankę na dzieo dobry.

Spojrzenie spod na wpół przymkniętych oczu odzwierciedlało rozmarzenie, które nie miało nic wspólnego w tym, że właśnie się obudził i nie było wątpliwości, co miał w myślach. Ale to nie jest bezpieczny łowca dziewic, pomyślała Gwen, robiąc się bardziej zmartwiona z każdą chwilą. Ten mężczyzna wygląda jak seryjny pogromca dziewic. — Słuchaj, właśnie miałam z ciebie zejść. — Wybełkotała. — Nie planowałam na tobie siadać. Spadłam przez dziurę i wylądowałam na tobie. Wędrowałam i przypadkowo strąciłam mój plecak w szczelinę, a gdy poszłam go odzyskać, ziemia pode mną ustąpiła i oto jestem. Skoro już o tym mowa, dlaczego moje spadnięcie na ciebie cię nie obudziło? — I jeszcze ważniejsze, pomyślała, jak długo był przytomny? Wystarczająco długo by wiedzieć, że miała kilka zboczonych uczuć? Zmieszanie błysnęło w jego hipnotyzujących oczach, ale nie powiedział niczego. — Zwykle jestem oszołomiona, gdy dopiero się budzę. — Spróbowała dodającego otuchy tonu. Przesunął biodra, subtelnie przypominając jej, że nie budziła się dokładnie tak, jak on. Coś działo się pod nią i jak reszta jego, było uderzająco męskie. Gdy uśmiechnął się do niej, ujawniając równe białe zęby i lekki dołek w podbródku, ta część jej mózgu, która podejmowała inteligentne decyzje, rozpuściła się jak czekoladowa ciągutka, pozostawiona przy basenie w letni dzień. Jej serce pędziło, dłonie wydawały się lepkie, a usta nagle wyschnięte. Przez chwilę była zbyt zszokowana by czuć cokolwiek poza ulgą. Więc to było to bezmyślne, seksualne przyciąganie. Istniało! Dokładnie jak na filmach! Jej ulga została zalana przez niepokój, gdy przyciągnął ją naprzód, na swoja pierś, objął jej siedzenie obiema dłońmi i potarł jej miednicą o jego. Zanurzył twarz w jej włosach i pchnął w górę, ocierając się o nią jak eleganckie i potężne zwierzę. Syczący oddech uciekł jej, mimowolna reakcja na dziwne pożądanie, które było o wiele zbyt intensywne, żeby było rozsądne. Tonęła w doznaniach, zaborcze miażdżenie przez jego ramiona, naładowany testosteronem zapach mężczyzny, zmysłowe drapanie cienia jego zarostu o jej policzek, gdy chwycił małżowinę jej ucha zębami i och — ten dziko erotyczny rytm jego bioder… Ścisnął jej pośladki, ugniatając i pieszcząc, potem jedna dłoń przesunęła się w górę, zatrzymując się wspaniale w zagłębieniu, gdzie jej kręgosłup spotykał biodra, przesuwając się jeszcze wyżej, aż chwycił tył jej głowy i naprowadził jej usta bliżej jego. — Dzień dobry, Angielko. — Powiedział tuż przy jej ustach. Słowa zostały dostarczone ciężkim, szkockim akcentem, który brzmiał szorstko, jakby przez zbyt wiele whisky i torfowego dymu. — Puść mnie. — Powiedziała, odsuwając twarz z dala od niego. Wpasował swoją erekcję wygodnie między jej uda, a pewna dłoń, rozpostarta na jej tyłku, przytrzymała ją dokładnie tam, gdzie jej chciał. Był twardy jak kamień i gorący przez cienki materiał jej szortów. Biegle pchnął w najbardziej idealny punkt, w jaki natura wyposażyła kobietę, a Gwen kaszlnęła by

ukryć jęk. Gdyby potraktował ją jeszcze kilkoma takimi, odważnymi pchnięciami, mogłaby mieć swój pierwszy, prawdziwy orgazm, nawet nie poświęcając swojego wianka. — Pocałuj mnie. — Mruknął jej do ucha. Jego wargi nacisnęły na jej szyję, jego język smakował jej skórę z leniwą zmysłowością. — Nie będę cię całować. Rozumiem, w jaki sposób mogłeś nabrać złego wyobrażenia, budząc się by znaleźć mnie, rozciągniętą na tobie, ale mówiłam ci, że nie zamierzałam na tobie wylądować. To był wypadek. — Ach, pocałuj go, Gwen, wrzasnęła setka żwawych jajeczek. Zamknijcie się. Zganiła. Nawet go nie znamy i przed chwilą myśleliśmy, że był martwy. To nie jest sposób na zaczęcie związku. Kto prosi o związek? Całujcałujcałuj! Upierały się jej przyszłe dzieci. — Piękna dziewczyno, pocałuj mnie. — Złożył głodny pocałunek z otwartymi ustami na wrażliwym obszarze pomiędzy jej obojczykiem i podstawą gardła. Jego zęby zamknęły się delikatnie na skórze, język zatrzymał się, wysyłając dreszcze po jej kręgosłupie. — W usta. Zadrżała, gdy aksamitne pociągnięcie sprawiło, że jej sutki zmieniły się w perełki przy jego piersi. — Uch-uch. — Powiedziała, nie ufając sobie by powiedzieć zbyt dużo. — Nay? — Brzmiał na zaskoczonego. I niepowstrzymanego. Szczypnął zębami spód jej podbródka, rozciągając intymnie dłoń pomiędzy jej pośladkami. — Nie. Nie ma mowy. Nay. Zrozumiałeś? I zabierz rękę z mojego tyłka. — Dodała z piskiem, gdy znów ścisnął. — Oooch, przestań! Leniwie, przesunął rękę w górę, z jej uda do jej głowy, pozwalając sobie całkowicie pieścić każdy cal pomiędzy. Zanurzając obie dłonie w jej włosy, chwycił je tuż przy skórze i szarpnął jej głowę delikatnie w tył tak, że mógł przeszukać jej oczy. — Mówię poważnie. Wygiął niezdecydowanie brew, ale ku jej zaskoczeniu, okazał się gentlemanem i powoli zwolnił swój uścisk. Zczołgała się z niego. Nieświadoma, że leżeli na płycie z kamienia, która była kilka stóp nad podłogą jaskini, potknęła się i wylądowała na ziemi, na kolanach. Ostrożnie usiadł na płycie, jakby każdy mięsień w jego ciele był zesztywniały. Omiótł wzrokiem jaskinię, potrząsnął głową z wigorem przemoczonego psa, strząsającego deszcz, a potem poświęcił wnętrzu jaskini drugie, dogłębne spojrzenie. Przerzucił swoje długie włosy przez ramię i zmrużył oczy. Gwen była świadkiem dokładnego momentu, gdy oszołomienie głębokiego snu opuściło jego umysł. Uwodzicielski błysk w jego spojrzeniu zgasł i skrzyżował swoje ramiona na piersi. Spojrzał na nią z wyrazem twarzy zarówno zaskoczonym, jak i wściekłym — Nie pamiętam przybycia tutaj. — Powiedział oskarżająco. — Co zrobiłaś? Sprowadziłaś mnie tutaj? Czy to czarnoksięstwo, dziewczyno?

Czarnoksięstwo? — Nie. — Powiedziała pospiesznie. — Mówiłam ci, wpadłam tu przez tę dziurę. — Szarpnęła kciukiem w kierunku snopu światła. — A ty już tu byłeś. Wylądowałam na tobie. Nie mam pojęcia, jak się tu znalazłeś. Jego zimny wzrok przesunął się po poszarpanym otworze, luźnych kamieniach i ziemi rozsypanej wokół płyty, krwi na jej rękach, i jej zmarnowanym stanie. Po kilku chwilach wahania, zdawał się uznać to za wiarygodną historię. — Jeśli nie przyszłaś tu szukać mej osobistej uwagi, dlaczego jesteś tak bezwstydnie odziana? — Powiedział płasko. — Może dlatego, że na zewnątrz jest gorąco? — Odstrzeliła, defensywnie szarpiąc za brzeg swoich szortów. Jej szorty nie były tak krótkie. — To nie tak, że ty masz dużo na sobie. — To naturalne dla mężczyzny. Dla kobiety to nienaturalne obcinać halkę w talii i rozdziewać się z sukni. Każdy mężczyzna mógłby przyjąć takie założenie jak ja. Byłaś lubieżnie odziana i owinięta najbardziej intymnie na mych lędźwiach. Gdy mężczyzna się budzi, czasami zajmuje mu kilka chwil nim zacznie myśleć jasno. — A ja myślałam, że przeciętnemu mężczyźnie zajmuje kilka lat, a być może całe życie zanim jego umysł zaskoczy. — Powiedziała z drwiną. Halka? Rozdziać? Parsknął, znów potrząsając głową, wystarczająco energicznie, żeby przyprawić ją o ból głowy. — Gdzie ja jestem? — Zażądał odpowiedzi. — W jaskini. — Mruknęła, czując się dla niego mniej wyrozumiale. Najpierw próbował uprawiać z nią seks, potem obraził jej ubrania, a teraz zachowywał się, jakby to ona zrobiła coś złego jemu. — I powinieneś mnie przeprosić. Jego brwi wygięły się w zaskoczeniu. — Za obudzenie się by znaleźć w połowie odzianą kobietę, leżącą na mnie i pomyślenie, że chciała bym sprawił jej rozkosz? Nie sądzę. I nie jestem głupi. — Skarcił. — To miłe, że jestem w jaskini. W jakiej części Szkocji znajduje się ta jaskinia? — W pobliżu Loch Ness. Blisko Inverness. — Powiedziała. Odsunęła się od niego o kilka stóp. Wypuścił westchnienie ulgi. — Na Amergina,17 to niewielki ambaras. Jestem tylko kilka dni i niezbyt wiele lig od domu. Amergin? Ambaras? Kto uczył tego człowieka angielskiego? Jego szkocki akcent był tak ciężki, że musiała słuchać uważnie, żeby rozszyfrować to, co mówił i nawet wtedy nie wszystko miało sens. Czy ten wspaniały mężczyzna dorastał w jakiejś małej, górskiej wiosce, gdzie czas się zatrzymał, samochody były przestarzałe o dwadzieścia lat, a stare zwyczaje i sposoby mówienia były nadal szanowane? 17 Amergin Glúingel (Białe Kolana) lub Glúnmar (Wielkie Kolano) jest druidem, bardem i sędzią Milezjan w irlandzkim cyklu mitologicznym. Inne wersje jego imienia to Amairgin, Amorgen, Aimhirghin.

Gdy przez kilka minut był cicho, zastanowiła się czy może naprawdę był w jakiś sposób ranny i odpoczywał w jaskini. Może uderzył się w głowę, nie sprawdzała tej jego części. Cholera, to prawie jedyna część, której nie sprawdziłaś, pomyślała. Gwen skrzywiła się, czując się wrażliwa w jaskini z ciemnym, seksualnym mężczyzną, który zajmował zbyt dużo przestrzeni i zużywał więcej niż swoją porcję tlenu. Jego zmieszanie dodawało się tylko do jej niepewności. — Dlaczego nie pokażesz mi drogi do wyjścia i będziemy mogli porozmawiać na zewnątrz. — Zachęciła. Być może będzie mniej atrakcyjny w dziennym świetle. Może to tylko ciemna, zamknięta atmosfera tej jaskini sprawiała, że wydawał się taki olbrzymi i oszałamiająco męski. — Przysięgasz, że nie masz nic wspólnego z tym jak się tu znalazłem? Uniosła dłoń w geście, który mówił: Dlaczego po prostu nie przyjrzysz się dobrze i uważnie maleńkiej mnie, a potem popatrzysz na siebie? — No tak. — Zgodził się z jej milczącą naganą. — Nie uniesiesz zbyt dużo. Odmówiła zaszczycenia jego komentarza odpowiedzią. Gdy podniósł się z kamiennej płyty, zrozumiała, że wbrew jej początkowemu wrażeniu, nie nosił niemodnie długich szortów w kratę, jakie ubierali niektórzy podstarzali turyści, ale był ubrany w długi, pokryty wzorem materiał, owinięty wokół jego pasa. Materiał sięgał mu powyżej kolan, a jego łydki i stopy, były ubrane w miękkie buty. Odchyliła głowę w tył, żeby popatrzeć na niego i oszołomiona tym jak nad nią górował, wyrzuciła z siebie. — Jak wysoki jesteś? — Mogłaby się kopnąć, gdy zabrzmiało to z podziwem. Stojąc obok niego, niewielu ludzi byłoby podobnego wzrostu. Choć nigdy by się z nim nie zaangażowała, niemożliwe było pozostać nieporuszoną przez jego niesamowity wzrost i potężne ciało. Wzruszył ramionami. — Wyższy niż ten kominek — Ten… kominek? Skończył swoje uważne oglądanie jaskini i zerknął na nią. — Jak mam myśleć, kiedy paplasz? Kominek w Wielkim Hallu, ten, o którego przerośnięcie rywalizowaliśmy z Dageusem.18 — Na chwile zamilkł, a potem pokręcił głową. — Nigdy tego nie zrobił. Zabrakło mu tyle. — Zademonstrował przestrzeń cala, między palcem i kciukiem. — Jestem wyższy niż mój ojciec i wyższy niż dwa z kamieni w Ban Drochaid.19 — Miałam na myśli w stopach. — Wyjaśniła. Mówienie o rzeczach przyziemnych, dawało jej trochę spokoju. Spojrzał na swoje buty, a potem zdawał się robić jakieś pospieszne obliczenia. 18 Dageus – czytaj Dejgis. 19 Znalazłem tylko Drochaid Am Ban (Bonar Bridge), ale nie wiem, czy to o most chodzi. Ban to też szkockie słowo oznaczające górę, używane zwłaszcza w nazwach.

— Zapomnij o tym. Mam obraz. — Sześć i pół stopy, być może wyższy. I dla kobiety z pięcioma stopami i trzema calami w najlepszym dniu, onieśmielający. Schyliła się i podniosła plecak, zakładając pasek na ramię. — Chodźmy. — Czekaj. Nie jestem jeszcze przygotowany do podróży, dziewczyno. — Podszedł do sterty przy ścianie, którą Gwen wzięła za stos skał. Obserwowała nerwowo, gdy zabierał swoje rzeczy. Zrobił coś, czego nie całkiem zauważyła z tą rzeczą w rodzaju koca, którą nosił tak, że część skończyła przewieszona przez jego jedno ramię. Po zapięciu torby wokół pasa, umieścił szerokie pasy skóry na każdym ramieniu tak, że tworzyły X na jego piersi. Te zabezpieczył w pasie kolejnym szerokim pasem skóry, który umocował je ciasno na miejscu, potem dodał czwarty, który otaczał jego klatkę piersiową. Czy on ubierał jakiś stary kostium? Zastanawiała się Gwen. Widziała coś podobnego do jego stroju w zamku, który jej grupa zwiedzała dzień wcześniej, na jednym ze szkiców w zbrojowni. Ich przewodnik wyjaśnił, że te pasy stanowiły rodzaj pancerza, zdobionego w kluczowych miejscach — jak na przykład nad sercem i na brzuchu — ozdobnymi, metalowymi dyskami. Gdy patrzyła, zapiął podobne, skórzane pasy, które rozciągały się od nadgarstka do łokcia, wokół jego potężnych przedramion. Gapiła się w milczeniu, gdy zaczął przypinać tuziny noży — noży, które wyglądały alarmująco realistycznie. Dwa szły w każdy pas na talii, uchwytem w dół, w kierunku jego dłoni, dziesięć na każdy ukośny pas.20 Gdy schylił się do zmniejszającej się sterty i podniósł masywny topór bojowy o dwóch ostrzach, wzdrygnęła się. Rzeczywiście, seryjny pogromca dziewic. Zdecydowanie nie mężczyzna, z którym kobieta mogłaby mieć jakiekolwiek szanse. Uniósł rękę i opuścił ją za swoim prawym ramieniem, wsuwając uchwyt za skrzyżowane pasy na plecach. W końcu przypiął do pasa miecz.21 Do czasu, gdy skończył, była przerażona. — One są prawdziwe? Zwrócił zimny, srebrny wzrok na nią. — Aye.22 Inaczej ciężko zabić człowieka. — Zabić człowieka? — Powtórzyła słabo. Wzruszył ramionami i zerknął na dziurę nad nimi, i przez długą chwilę nie mówił niczego. Dokładnie wtedy, gdy zaczynała myśleć, że całkowicie o niej zapomniał, powiedział. — Mógłbym cię tak wysoko podrzucić. O tak, prawdopodobnie mógł. Jedną ręką. — Nie, dziękuję. — Powiedziała zimno. Mogła być mała, ale nie była piłką do koszykówki. Uśmiechnął się szeroko na jej ton. — Ale boję się, że zrobienie tego mogłoby spowodować, że więcej skał się na nas zapadnie. Chodź, znajdziemy drogę wyjścia. 20 Chyba trochę autorka przegina. Bardzo mi się nie chce wierzyd, że Romowie mu te wszystkie rzeczy zostawili. W rzeczywistości pewnie by je zabrali. A nawet, jeśli, to wątpię, żeby po pięciuset latach leżenia w wilgotnej jaskini, te skórzane pasy i broo, były w dobrym stanie. 21 Przecież go policja zgarnie jak tylko wyjdzie na ulicę z takim sprzętem. 22 Tak.

Przełknęła ślinę. — Naprawdę nie pamiętasz, którędy wszedłeś? — Nay, dziewczyno. Obawiam się, że nie. — Oceniał ją przez chwilę. — Ani nie przypominam sobie, dlaczego. — Dodał niechętnie. Jego odpowiedź zmartwiła ją. Jak mógł nie wiedzieć jak i dlaczego wszedł do jaskini, gdy wyraźnie do niej wszedł, ściągnął swoją broń i ułożył ją starannie, zanim się położył? Miał amnezję? — Pójdź. Musimy się spieszyć. Nie obchodzi mnie to miejsce. Musisz założyć z powrotem swe ubrania. To doprowadziło ją do szału i ledwie oparła się chęci zasyczenia jak kot. — Moje ubrania są założone. Uniósł brew, a potem wzruszył ramionami. — Jaka twa wola. Jeśli czujesz się komfortowo przechadzając się w ten sposób, jestem daleki od narzekania. — Przechodząc przez pieczarę, chwycił ją za nadgarstek i zaczął ciągnąć za sobą. Gwen przez krótka odległość pozwoliła mu ciągnąć ją za sobą, ale, gdy opuścili grotę, całe światło zniknęło. Prowadził ich, wymacując drogę wzdłuż ściany tunelu, z drugą ręką zamkniętą na jej nadgarstku i zaczęła się bać, że mogliby wpaść w kolejną szczelinę, ukrytą w ciemnościach. — Znasz te jaskinie? — Zapytała. Ciemność była tak absolutna, że otaczała ją, dławiła ją. Potrzebowała światła i potrzebowała go teraz. — Nay i jeśli mówisz mi prawdę i wpadłaś przez tę dziurę, też ich nie znasz. — Przypomniał. — Masz lepszy pomysł? — Tak. — Szarpnęła jego dłoń. — Jeśli tylko zatrzymasz się na chwilę, mogę pomóc. — Masz ogień by oświetlić naszą drogę, mała Angielko? Gdyż tego bardzo potrzebujemy. Jego głos był rozbawiony i to ją zirytowało. Ocenił ją, uznał ją za bezradną i to ją wkurwiło. I dlaczego cały czas nazywał ją Angielką? Czy to była szkocka wersja Amerykanki i może oni nazywali ludzi z Anglii, Brytyjczykami? Wiedziała, że ma ślad angielskiego akcentu, ponieważ jej matka wychowywała się i chodziła do szkoły w Anglii, ale to nie było tak wymawiane. — Tak, mam. — Warknęła. Zatrzymał się tak nagle, że wpadła na jego plecy, uderzając kością policzkową o rękojeść jego topora. Choć nie mogła go zobaczyć, poczuła, że się obrócił, wyczuła pikantny, męski zapach jego skóry, a potem jego ręce znalazły się na jej ramionach. — Gdzie masz ogień? Tutaj? — Przesiał palcami jej włosy. — Nay, być może tutaj. — Jego dłoń musnęła jej wargi w ciemnościach i gdyby nie zamknęła ich mocno, wsunąłby czubek palca między nie. Ten mężczyzna był całkowicie oburzający, za wszelką cenę skupiony na uwiedzeniu z jednomyślnością, która sprawiała, że Gwen bała się o swoje postanowienie. — Ach, tutaj. — Wymruczał, przeciągając dłonią po jej siedzeniu, a potem