mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Moning Karen Marie - Highlander 5 - Mroczny Szkot

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moning Karen Marie - Highlander 5 - Mroczny Szkot.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 148 osób, 118 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 269 stron)

MROCZNY SZKOT DARK HIGHLANDER MONING KAREN MARIE Seria Highlander cz. 05 Tłumaczenie nieoficjalne DirkPitt1

CARL SANDBURG

Pierwszy prolog W miejscu trudnym do znalezienia przez ludzi, człowiek, w pewnym sensie — bawiło go używanie imienia Adam Black1 wśród śmiertelników — zbliżył się do podium z jedwabnym baldachimem i ukląkł przed swą królową. — Moja Królowo, Porozumienia zostały złamane. Aoibheal,2 Królowa Tuatha Dé Danaan,3 milczała przez długą chwilę. Gdy w końcu zwróciła się do swego małżonka, jej głos ociekał lodem. — Wezwij Radę. 1 Inaczej Amadan Dubh (z gaelickiego szkockiego, dosłownie czarny błazen), Puck, Robin Goodfellow, Hob (Hobgoblin) i Mroczny Błazen. W mitologii Wróżka lub psotny duch natury. Puck jest także personifikacją duchów ziemi. Mroczny Błazen jest opisywany, jako najbardziej nieprzewidywalny i niebezpieczny z Seelie. Jest Tuatha dé Danaan, uważanym za łotra, nawet wśród swojego rodzaju. Jego ulubionym urokiem jest postać szkockiego kowala. 2 Aoibheal czyt Ej wil. Nazywana też Aibell. W Irlandzkiej Mitologii Królowa Wróżek. 3 Tuatha dé Danaan (czyt. Tua dej Danna) – Lud Bogini Danu. Wróżki. Inne nazwy to Prawdziwa Rasa, Gentry, Daoine Sidhe, Fae, Pradawni (The Old Ones) albo Fairy. Dzielą się na dwory Seelie i Unseelie (Seelie Court i Unseelie Court) nazywane też Jasnym Dworem i Ciemnym/Mrocznym Dworem.

Drugi prolog Tysiące lat przed narodzinami Chrystusa, w Irlandii osiadła rasa, nazywana Tuatha Dé Danaan, która z czasem, stała się znana, jako Prawdziwa Rasa lub Wróżki. Zaawansowana cywilizacja z jakiegoś odległego świata, Tuatha Dé Danaan, wyedukowali niektórych, z najbardziej obiecujących ludzi, których spotkali, w ścieżkach druidów. Przez pewien czas ludzie i Wróżki dzielili ziemię w pokoju, ale niestety, powstała między nimi zaciekła waśń i Tuatha Dé Danaan zdecydowali się odejść. Legendy twierdzą, że zostali poprowadzeni „pod wzgórza” do „kopców Wróżek.” Prawdą jest to, że nigdy nie opuścili naszego świata, ale utrzymują swe fantastyczne dwory, w miejscach trudnych do odnalezienia dla ludzi. Po odejściu Tuatha Dé Danaan, ludzcy druidzi walczyli ze sobą, dzieląc się na frakcje. Trzynastu z nich zwróciło się ku mrocznym ścieżkom i — dzięki temu, co nauczyli ich Tuatha Dé Danaan — prawie zniszczyło ziemię. Tuatha Dé Danaan wyszli ze swych ukrytych miejsc i powstrzymali mrocznych druidów na chwilę zanim udało im się zniszczyć ziemię poza możliwość naprawy. Odarli druidów z ich mocy, rozrzucając ich w odległe zakątki ziemi. Ukarali trzynastkę, która stała się mroczna, przez wrzucenie ich do miejsca między wymiarami, zamykając ich nieśmiertelne dusze w wiecznym więzieniu. Potem Tuatha Dé Danaan wybrali szlachetną linię, Keltarów, by użyli świętej wiedzy do odbudowania i dbania o świat. Wspólnie wynegocjowali Porozumienia: traktat rządzący wspólnym życiem ich ras. Keltarowie złożyli Tuatha Dé Danaan wiele przysiąg, pierwszą i najważniejszą, że nigdy nie użyją mocy kamiennego kręgu — który dawał człowiekowi, który znał święte formuły, zdolność do poruszania się przez przestrzeń i czas — dla osobistej korzyści lub celów politycznych. Tuatha Dé Danaan złożyli w zamian wiele obietnic, pierwsza i najważniejsza, nigdy nie przeleją krwi śmiertelnika. Obie rasy długo dotrzymywały obietnic, złożonych tamtego dnia. W następnych tysiącleciach, MacKeltarowie powędrowali do Szkocji i osiedli na Wyżynie Szkockiej, nad miejscem, które teraz nazywa się Inverness. Chociaż większość ich antycznej historii od czasu ich związków z Tuatha Dé Danaan, rozpłynęło się we mgle ich odległej przeszłości i zostało zapomniane, i choć nie ma od tamtej pory żadnych zapisów o Keltarach, spotykających Tuatha Dé Danaan, nigdy nie zboczyli ze ścieżki, którą przysięgli. Zaprzysiężeni by służyć większemu dobru świata, żaden z MacKeltarów nigdy nie złamał przysięgi. Przy tych kilku okazjach, gdy otwarli bramę do innego czasu, wewnątrz kręgu kamieni, było to dla najszlachetniejszego z celów: by chronić ziemię przed wielkim zagrożeniem. Starożytna legenda utrzymuje, że jeśli MacKeltar złamie swą przysięgę i użyje kamieni do podróży przez czas dla prywatnych celów, wiele dusz najmroczniejszych druidów, uwięzionych pomiędzy, zabierze go i zmieni w najbardziej złego, przerażająco potężnego druida, jakiego ludzkość kiedykolwiek znała.

W późnej połowie piętnastego wieku, urodzili się bracia bliźniacy, Drustan i Dageus.4 Tak, jak ich przodkowie przed nimi, chronili starożytną wiedzę, dbali o ziemię i strzegli pożądanego sekretu stojących kamieni. Honorowi mężczyźni, bez zepsucia, służą wiernie. Aż jednej fatalnej nocy, w chwili oślepiającego żalu, Dageus MacKeltar łamie święte Porozumienia. Gdy jego brat, Drustan ginie, Dageus wchodzi do kręgu kamieni i cofa się w czasie, żeby zapobiec śmierci Drustana. Odnosi sukces, ale między wymiarami zostaje przejęty przez dusze złych druidów, które nie smakowały, ani nie dotykały, ani nie wąchały, nie kochały się, ani nie tańczyły, czy walczyły o władzę przez prawie cztery tysiące lat. Teraz Dageus MacKeltar jest człowiekiem z jednym dobrym sumieniem — i trzynastoma złymi. Choć przez jakiś czas może pozostać sobą, jego czas się kończy. Najmroczniejszy druid obecnie mieszka na Siedemdziesiątej Wschodniej na Manhattanie i to tam zaczyna się nasza historia. 4 Czytaj Drustan i Dejgis.

Rozdział 1 CZASY OBECNE Dageus MacKeltar chodził jak człowiek i mówił jak człowiek, ale w łóżku był czystym zwierzęciem. Prawniczka do spraw kryminalnych, Katherine O’Malley nazywała rzeczy po imieniu, a ten mężczyzna był surowym Seksem przez duże S. Teraz, gdy z nim spała, była zrujnowana dla innych mężczyzn. To nie było tylko to, jak wyglądał, z jego wyrzeźbionym ciałem, skórą jak złoty aksamit na stali, rzeźbionymi rysami i jedwabiście czarnymi włosami. Ani ten leniwy, całkowicie arogancki uśmiech,5 który obiecywał kobiecie raj. I dostarczał go. Sto procent satysfakcji gwarantowane. To nawet nie były te egzotyczne, złociste oczy, otoczone gęstymi, czarnymi rzęsami, pod nachylonymi powiekami. To było to, co jej zrobił. Był seksem, jakiego nie miała nigdy w życiu, a Catherine uprawiała seks przez siedemnaście lat. Myślała, że widziała wszystko. Ale, gdy dotknął jej Dageus MacKeltar, rozpadła się w szwach. Powściągliwy, z każdym jego ruchem gładko kontrolowanym, gdy ściągnął swoje ubrania, ściągnął każdą uncję tej sztywnej dyscypliny i zmienił się w nieposkromionego barbarzyńcę. Pieprzył z jednomyślną intensywnością człowieka z wyrokiem śmierci i egzekucją o świcie. Samo myślenie o nim sprawiało, że miejsca nisko w jej brzuchu zaciskały się. Sprawiało, że jej skóra wydawała się naciągnięta zbyt mocno na kościach, Sprawiało, że jej oddech robił się krótki i ostry. Teraz, stojąc po południu przed lakierowanymi, francuskimi drzwiami do jego doskonałego, manhattańskiego penthouse’a, z widokiem na Central Park, który pasował do niego jak druga skóra — surowo elegancki, czarny, biały, chromowany i twardy — czuła się intensywnie żywa, z każdym nerwem napiętym. Wciągając głęboki oddech, przekręciła klamkę i popchnęła drzwi. Nigdy nie były zamknięte. Jakby nie bał się niczego, czterdzieści trzy piętra nad błyszczącymi i ostrymi krawędziami miasta. Tak, jakby widział najgorsze, co Wielkie Jabłko6 miało do zaoferowania i uważał to za łagodnie zabawne. Tak, jakby miasto mogło być duże i złe, ale on był większy i gorszy. 5 Błagam, tylko nie arogancki. Ledwo zniosłem jednego aroganta na początku poprzedniej części, a tu następny się szykuje? 6 Big Apple. Tak się mówi na Nowy Jork.

Weszła do środka, wdychając bogaty zapach drzewa sandałowego i róż. Muzyka klasyczna rozlewała się na luksusowe pokoje — Requiem Mozarta — ale wiedziała, że później może puścić Nine Inch Nails i rozciągnąć jej nagie ciało przy ścianie okien, które dawały widok na Conservatory Water, wjeżdżając w nią, aż będzie krzyczeć o wyzwolenie do jasnych świateł miasta poniżej. Sześćdziesiąt stóp pożądanego frontonu nad samą Piątą Aleją, na Siedemdziesiątej Wschodniej — a ona nie miała pojęcia jak zarabiał na życie. Przez większość czasu nie była pewna czy chciała wiedzieć. Zamknęła za sobą drzwi i pozwoliła miękkim jak masło fałdom skórzanego płaszcza spłynąć na podłogę, odsłaniając czarne, sięgające uda pończochy, zakończone koronką, pasujące majteczki i przezroczysty stanik push-up, który prezentował jej pełne piersi do perfekcji. Uchwyciła swoje odbicie w przyciemnionych oknach i uśmiechnęła się. Przy trzydziestu trzech latach, Katherine O’Malley wyglądała dobrze. Powinna wyglądać dobrze, pomyślała, wyginając brew, przy tak wielu ćwiczeniach, jakie dostawała w jego łóżku. Albo na podłodze. Rozciągnięta na skórzanej sofie. W jego jacuzzi z czarnego marmuru… Fala pożądania sprawiła, że zakręciło jej się w głowie i odetchnęła głęboko, żeby uspokoić jej dudniące serce. Przy nim czuła się nienasycona. Raz czy dwa krótko miała oburzającą myśl, że on mógł nie być człowiekiem. Że może był jakimś mitycznym bogiem seksu, być może Priapem7 zwabionym przez pożądliwych mieszkańców miasta, które nigdy nie spało. Albo jakimś stworzeniem z dawno zapomnianej tradycji ludowej, Sidhe,8 który miał zdolność zwiększania rozkoszy do ekstremów, do spróbowania których, śmiertelnicy nie byli przeznaczeni. — Katie-dziewczyno. — Jego głos napłynął z górnego piętra dwupoziomowego apartamentu, mroczny i bogaty, ze szkockim akcentem, sprawiającym, że myślała o torfowym dymie, starożytnych kamieniach i wieloletniej whisky. Tylko Dageus MacKeltar mógł nazywać Katherine O’Malley „Katie-dziewczyno.” Gdy zszedł po kręconych schodach i wszedł do trzydziestostopowego salonu ze sklepionym sufitem, marmurowym kominkiem i panoramicznym widokiem na park, pozostała bez ruchu, rozkoszując się nim. Był ubrany w płócienne, czarne spodnie i wiedziała, że pod nimi nie będzie niczego, poza najbardziej idealnym, męskim ciałem, jakie kiedykolwiek widziała. Jej wzrok podryfował po jego szerokich ramionach, w dół twardej klaty i do falujących mięśni brzucha, zatrzymując się na dwóch linach mięśni, które przecinały jego podbrzusze i znikały w spodniach, zachęcając oko do podążenia za nimi. 7 W mitologii greckiej bóg płodności i urodzaju. Opiekun pól i sadów. Przedstawiany, jako mężczyzna z wielką, trwałą erekcją. 8 Czytaj Szi.

— Wystarczająco dobre, żeby zjeść? — Jego złote oczy błysnęły, gdy przesunęły się po jej ciele. — Chodź. — Wyciągnął rękę. — Dziewczyno, odbierasz mi dech. Tego wieczora twe życzenie jest mym rozkazem. Musisz mi tylko powiedzieć. Jego długie, czarne jak północ włosy, tak czarne, że wydawały się tak czarnoniebieskie jak cień jego zarostu, w bursztynowym blasku umieszczonych we wnękach lamp, rozlewały się na jedno umięśnione ramię, opadały do jego pasa, a ona wciągnęła szybko oddech. Znała ich uczucie, przesuwających się po jej nagich piersiach, drapiących jej sutki, opadających niżej, na jej uda, gdy doprowadzał ją do szczytu po drżącym szczycie. — Tak, jakbym potrzebowała cokolwiek mówić. Wiesz, czego chcę, zanim ja sama się o tym dowiem. — Usłyszała w swoim głosie krawędź i wiedziała, że on też ją usłyszał. Denerwowało ją to, jak dobrze ją rozumiał. Zanim wiedziała, czego chciała, on jej to dawał. To sprawiało, że był niebezpiecznie uzależniający. Uśmiechnął się, ale to nie sięgnęło całkowicie jego oczu. Nie była pewna czy kiedykolwiek widziała, żeby sięgnęło oczu. Nigdy się nie zmieniały, tylko obserwowały i czekały. Jak złote oczy tygrysa, jego były uważne, ale powściągliwe, rozbawione, ale odległe. Głodne oczy. Oczy drapieżnika. Więcej niż raz chciała zapytać, co widziały te tygrysie oczy. Jakiego osądu dokonywały i na co, do diabła, wydawał się czekać, ale w błogości jego twardego ciała przy niej, zapominała znów i znów, aż znów była w pracy i było za późno na pytanie. Sypiała z nim od dwóch miesięcy i nie wiedziała o nim więcej niż w dniu, gdy spotkała go w Starbucks, po przeciwnej stronie ulicy od O’Leary Banks and O’Malley, gdzie była partnerką, częściowo dzięki swojemu ojcu, starszemu O’Malleyowi, a częściową dzięki własnej bezwzględności. Jedno spojrzenie na sześć stóp i cztery cale mrocznie uwodzicielskiego mężczyzny, znad kubka cafe au lait i wiedziała, że musi go mieć. To mogło mieć coś wspólnego ze sposobem, w jaki napotkał jej spojrzenie, gdy leniwie zlizał bitą śmietanę ze swojej mokki, sprawiając, że wyobraziła sobie ten seksowny język, robiący znacznie bardziej intymne rzeczy. To mogło mieć coś wspólnego z czysto seksualnym żarem, który wydzielał. Wiedziała, że to miało wiele wspólnego z niebezpieczeństwem, które go otaczało. W niektórych dniach zastanawiała się czy będzie bronić go, jako jednego z jej głośnych, kontrowersyjnych klientów w nadchodzących miesiącach lub latach. Tego samego dnia, gdy się spotkali, toczyli się po jego berberyjskim, białym dywanie, od kominka do okien, walcząc cicho o dominującą pozycję, aż nie dbała już dłużej, jak ją brał, tak długo, jak to robił. Z reputacją ostrego jak brzytwa języka i wspierającego go umysłu, ani razu nie skierowała go na niego. Nie miała pojęcia jak utrzymywał swój rozrzutny styl życia, jak mógł sobie pozwolić na obscenicznie drogie kolekcje dzieł sztuki i starej broni. Nie wiedziała, gdzie się urodził ani nawet, kiedy były jego urodziny. W pracy, mentalnie przygotowywała swoje śledztwo, ale w nieunikniony sposób, sondujące pytania zamierały na jej języku w chwili, gdy go zobaczyła. Ona, przesłuchująca bezlitośnie na

sali sądowej, w sypialni miała związany język. Okazjonalnie była związana w nieskończenie bardziej przyjemny sposób. Ten mężczyzna był prawdziwym mistrzem erotyki. — Śnisz na jawie, dziewczyno? A może tylko decydujesz jak mnie pragniesz? — Zamruczał. Katherine zwilżyła usta. Jak go pragnęła? Pragnęła pozbyć się go ze swojego organizmu. Ciągle mając nadzieję, że następnym razem, gdy będzie z nim spała, seks może nie być tak fantastyczny. Ten człowiek był o wiele zbyt niebezpieczny, żeby wiązać się z nim emocjonalnie. Choćby wczoraj, została dłużej na mszy, modląc się, żeby mogła pozbyć się uzależnienia od niego — proszę, Boże, wkrótce. Tak, rozgrzewał jej krew, ale było w nim coś, co mroziło jej duszę. W międzyczasie — beznadziejnie zafascynowana tak, jak była — wiedziała dokładnie jak będzie go miała. Silna kobieta, była podniecona przez siłę dominującego mężczyzny, Tej nocy skończy rozciągnięta na jego skórzanej sofie. On zaciśnie pięść w jej długich włosach, wjedzie w nią od tyłu. Ugryzie ją w kark, gdy ona dojdzie. Ostro wciągnęła powietrze, zrobiła krok naprzód i był przy niej, ciągnąc ją w dół, na gruby dywan. Pewne usta, zmysłowe, z nutą okrucieństwa, zamknęły się na jej, gdy ją pocałował, mrużąc złociste oczy. Było w nim coś, co graniczyło z przerażającym, pomyślała, gdy przyszpilił jej ręce do podłogi i uniósł się nad nią, zbyt piękny, pełny mrocznych sekretów, których, jak podejrzewała, nie powinna nigdy poznać żadna kobieta — i to sprawiało, że seks był tak bardzo wspaniały, ta piękna krawędź niebezpieczeństwa. To była jej ostatnia, spójna myśl przez długi, długi czas. ***** Drustan MacKeltar oparł dłonie o ścianę okien i wyjrzał na noc, jego ciało było oddzielone od upadku z czterdziestu trzech pięter przez taflę szkła. Ciche brzęczenie telewizora prawie gubiło się w deszczu, stukającym o okna. Kilka stóp na prawo od niego, sześćdziesięciocalowy ekran odbijał się w błyszczącym szkle, pokazując Davida Boreanaza, idącego w zamyśleniu, grającego Angela, udręczonego wampira z duszą. Dageus oglądał wystarczająco długo, żeby upewnić się, że to była powtórka, a potem pozwolił swojemu spojrzeniu podryfować z powrotem w noc. Ten wampir zawsze znajdował przynajmniej częściowe rozwiązanie, a Drustan zaczynał się bać, że dla niego, nie będzie żadnego. Nigdy. Poza tym, jego problem był trochę bardziej skomplikowany niż Angela. Problemem Angela była dusza. Problemem Dageusa był cały ich legion.

Przeciągając ręką po włosach, przyjrzał się miastu poniżej. Manhattan: tylko dwadzieścia dwie mile kwadratowe, zamieszkany przez prawie dwa miliony ludzi. A potem była sama metropolia, z siedmioma milionami ludzi, stłoczonymi na trzystu milach kwadratowych. Dla szesnastowiecznego Szkota było to miasto o groteskowych proporcjach, czysty, niepojęty ogrom. Gdy pierwszy raz przybył do Nowego Jorku, godzinami chodził po Empire State Building. Sto dwa piętra, dziesięć milionów cementowych bloków, wnętrze mające trzydzieści siedem milionów stóp sześciennych, tysiąc, dwieście pięćdziesiąt stóp wysokości, był trafiany przez piorun średnio pięćset razy w ciągu roku. Jaki człowiek zbudował takie monstrualności? Zastanawiał się. Czyste szaleństwo, oto, czym to było, zdumiewał się Góral. I miłe miejsce do nazwania domem. Nowy Jork wzywał ciemność wewnątrz niego. Urządził swoje leże w samym jego pulsującym centrum. Człowiek bez klanu, wyrzutek, nomad, zrzucił człowieka z szesnastego wieku jak mocno znoszony pled i użył swego, budzącego podziw intelektu druida do zasymilowania się z dwudziestym pierwszym wiekiem: nowy język, nowe zwyczaje, nieprawdopodobna technologia. Chociaż nadal było wiele rzeczy, których nie rozumiał — niektóre słowa i wyrażenia całkowicie go zaskakiwały i najczęściej myślał po gaelicku, łacinie lub grecku i musiał pospiesznie tłumaczyć — przystosował się w nadzwyczajnym stopniu. Jako człowiek, który posiadał ezoteryczną wiedzę do otwarcia wrót przez czas, spodziewał się, że pięć stuleci uczyni ze świata znacznie inne miejsce. Jego zrozumienie wiedzy druidów, świętej geometrii, kosmologii i naturalnych praw tego, co dwudziesty pierwszy wiek nazywał fizyką, sprawiło, że łatwiej było mu pojąć cuda współczesnego świata. Nie to, że często nie gapił się zbaraniały. Robił to. Lot samolotem bardzo go strapił. Sprytna inżynieria i wspaniała konstrukcja manhattańskich mostów utrzymywały go zaprzątniętym przez wiele dni. Ludzie, masy kłębiących się ludzi, zdumiewały go. Podejrzewał, że zawsze będą. Była część średniowiecznego Szkota, którego nigdy nie będzie w stanie zmienić. Ta część zawsze będzie tęsknić za szeroko otwartymi przestrzeniami gwieździstego nieba, ligami i ligami falujących wzgórz, nieskończonymi polami wrzosu i radosnymi, i powabnymi, szkockimi dziewczętami. Powędrował do Ameryki, bo miał nadzieję, że podróż daleko od jego ukochanej Szkocji, od miejsc mocy takich jak kamienne kręgi, może zmniejszyć uścisk starożytnego zła wewnątrz niego. I to miało na niego wpływ, jednak to tylko spowolniło jego opadanie ku ciemności, nie zatrzymało go. Dzień po dniu dalej się zmieniał… czuł się zimniejszy, mniej związany, mniej dręczony ludzkimi emocjami. Więcej odległego boga, mniej człowieka.

Z wyjątkiem chwil, gdy chędożył — och, wtedy był żywy. Wtedy czuł. Wtedy nie dryfował w bezdennym mroku i gwałtownym morzu, bez niczego, poza marnym kawałkiem pływającego drewna, którego mógł się uczepić. Kochanie się z kobietą odpierało ciemność, wypełniało jego podstawowe człowieczeństwo. Zawsze mężczyzna o wielkim apetycie, teraz był nienasycony. Nie jestem jeszcze całkowicie mroczny. Warknął buntowniczo do demonów, zwiniętych wewnątrz niego. Tych, które czekały w cichej pewności, ich mroczna fala wyżerała go tak spokojnie i pewnie jak ocean zmieniał kształt skalistego wybrzeża. Rozumiał ich taktykę: prawdziwe zło nie atakowało agresywnie, leżało, nieśmiało ciche… i uwodziło. I było tam każdego dnia, wyraźny dowód ich sukcesów w tych drobnych rzeczach, które robił, nie zdając sobie sprawy z robienia ich do czasu, gdy nie zostały wykonane. Pozornie nieszkodliwe rzeczy takie, jak rozpalenie ognia w kominku machnięciem ręką i wyszeptanym słowem albo otwarcie drzwi, albo żaluzji cichym mruknięciem. Niecierpliwe wezwanie jednego z ich udogodnień — taksówki — spojrzeniem. Być może małe rzeczy, lecz wiedział, że takie rzeczy były dalekie od nieszkodliwości. Wiedział, że za każdym razem, gdy używał magii, stawał się o ton ciemniejszy, tracił kolejny kawałek siebie. Każdy dzień był bitwą by osiągnąć trzy rzeczy: używać tylko tej magii, która była absolutnie konieczna, pomimo stale rosnącej pokusy, chędożyć mocno, szybko i często, i kontynuować zbieranie i poszukiwanie tomów, w których mogła leżeć odpowiedź na jego pochłaniające wszystko pytanie. Czy był sposób na pozbycie się mrocznych? Jeśli nie… cóż, jeśli nie… Przeciągnął ręką po włosach i westchnął głęboko. Zmrużonymi oczami obserwował mrugające światła za parkiem, gdy za nim, na kanapie, zupełnie wyczerpana dziewczyna spała pozbawionym snów snem. Rano w delikatnych zagłębieniach pod jej oczami pojawią się ciemne kręgi, nadając jej twarzy oszukańczą kruchość. Jego łóżkowa gra zbierała z kobiety opłatę. Dwie noce temu, Katie oblizała usta i tak swobodnie zauważyła, że wydawał się na coś czekać. Uśmiechnął się i przetoczył ją na brzuch. Całował jej słodkie, ciepłe i chętne ciało od stóp do głów. Przeciągnął swoim językiem po każdym calu, a potem ją wziął, ujeżdżał ją, a gdy skończył krzyczała z rozkoszy. Albo zapomniała o swoim pytaniu, albo lepiej to przemyślała. Katie O’Malley nie była głupia. Wiedziała, że było w nim więcej niż naprawdę chciała wiedzieć. Chciała go dla seksu, niczego więcej. Co było dobre i w porządku, ponieważ on nie był zdolny do niczego więcej. Czekam na mojego brata, dziewczyno. Tego nie powiedział. Czekam na dzień, gdy Drustan znuży się moją odmową powrotu do Szkocji. Na dzień, gdy jego żona nie będzie w ciąży tak, że

boi się ją zostawić. Na dzień, gdy w końcu przyzna to, co wie już w sercu, choć tak desperacko trzyma się mych kłamstw: że jestem tak mroczny, jak nocne niebo, tylko z kilkoma podobnymi do gwiazd błyskami światła, które we mnie zostały. Och, aye.9 Czekał na dzień, kiedy jego brat bliźniak przekroczy ocean i przyjdzie po niego. Zobaczy go zwierzęciem takim, jakim był. Gdyby pozwolił by ten dzień nadszedł, wiedział, że jeden z nich umrze. 9 Tak.

Rozdział 2 KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ. Za oceanem, nie w Szkocji, a w Anglii, w kraju, gdzie, jak błędnie kiedyś stwierdził Drustan MacKeltar, druidzi ledwie posiadali wystarczającą wiedzę do utkania prostego zaklęcia snu, toczyła się cicha, pilna rozmowa. — Nawiązałeś kontakt? — Nie odważę, się, Simonie. Przemiana nie jest jeszcze całkowita. — Ale minęło wiele miesięcy, odkąd przejął go Draghar! — Jest Keltarem. Chociaż nie może wygrać, nadal się opiera. To moc, która go skorumpuje i on odmawia używania jej. Długa cisza. Potem Simon powiedział. — Czekaliśmy tysiące lat na ich powrót tak, jak obiecano nam w Przepowiedni. Męczę się czekaniem. Przyciśnij go. Daj mu powód, żeby potrzebował tej mocy. Tym razem nie przegramy tej bitwy. Szybkie skinienie głowy. — Zajmę się tym. — Bądź subtelny Giles. Nie zaalarmuj go o naszym istnieniu. Gdy nadejdzie właściwy czas, ja to zrobię. A gdyby cokolwiek miało pójść źle… cóż, wiesz, co robić. Kolejne krótkie skinienie, wyczekujący uśmiech, trzepot ubrania i jego towarzysz zniknął, pozostawiając go samego w kręgu kamieni, pod ognistym, angielskim świtem. Człowiek, który wydał rozkaz, Simon Barton-Drew, mistrz druidzkiej sekty Draghara, oparł się plecami o omszony kamień, nieobecnie gładząc tatuaż skrzydlatego węża na swojej szyi, przesuwając wzrokiem po starożytnych monolitach. Wysoki, szczupły mężczyzna z włosami barwy soli z pieprzem, wąską, lisią twarzą i niespokojnymi, szarymi oczami, które nie przegapiały niczego, był zaszczycony, że tak pomyślny moment nadszedł w czasie jego rządów. Czekał na tę chwilę przez trzydzieści dwa lata, od narodzin jego pierwszego syna, które przypadkowo miały miejsce tego samego dnia, gdy został wprowadzony do wewnętrznego sanktuarium sekty. Byli tacy jak Keltarowie, którzy służyli Tuatha Dé Danaan i byli tacy jak on sam, którzy służyli Dragharowi.10 Druidzka sekta Draghara utrzymywała tę wiarę przez tysiące lat, przekazując Przepowiednię z jednego pokolenia, do następnego, obietnicę powrotu ich starożytnych przywódców, obietnicę tego, kto poprowadzi ich do chwały. Tego, który odzyska całą moc, którą Tuatha Dé Danaan ukradli im tak dawno temu. 10 Właśnie tę moc próbowali przywołać Keltarowie i Barrons w noc Halloween, gdy upadły ściany.

Uśmiechnął się. Jakie to stosowne, że własny, ceniony Keltar Tuatha Dé, miał teraz w sobie moc starożytnego Draghara — ligi trzynastu najpotężniejszych druidów, jacy kiedykolwiek żyli. Jakie to poetyckie, że jeden z własnych sług Tuatha Dé w końcu ich zniszczy. I przywróci prawowite miejsce druidów na świecie. Nie, jako mocno szkalowani, zwisający z drzew, gromadzący jemiołę głupcy,11 za których pozwalali, by uważał ich świat. Ale, jako rządzący ludzkością. ***** — Musisz sobie ze mnie żartować. — Warknęła Chloe Zanders, odgarniając z twarzy długie, kręcone włosy obiema dłońmi. — Chcesz, żebym zabrała trzecią Księgę Manannan12 — i tak, wiem, że to tylko reprodukcja części oryginału, ale nadal bezcenna — do jakiegoś człowieka w East Side, który prawdopodobnie będzie jadł popcorn, przeglądając ją? Nie to, że mógłby ją naprawdę przeczytać. Te części, które nie są po łacinie, są w starym gaelickim. — Z pięściami na talii, piorunowała spojrzeniem swojego szefa, jednego z wielu kustoszów średniowiecznej kolekcji przechowywanej w The Cloisters and The Met.13 — Dlaczego tego chce? Powiedział? — Nie pytałem. — Odparł Tom, wzruszając ramionami. — Och, to po prostu wspaniale. Nie pytałeś. — Chloe niedowierzająco potrząsnęła głową. Chociaż kopia, na której obecnie, delikatnie spoczywały jej palce, nie była iluminowana i miała tylko pięć wieków — prawie tysiąc lat młodsza niż oryginalne teksty, które znajdowały się w Muzeum Narodowym Irlandii — to była święta odrobina historii, wymagająca najwyższego szacunku i czci. Nie po to, żeby taszczyć ją po mieście i powierzać w ręce nieznajomego. — Ile przekazał? — Zapytała z irytacją. Wiedziała, że jakiś rodzaj łapówki przeszedł z ręki do ręki. Człowiek nie „wypożyczał” rzeczy z Cloisters bardziej niż mógł wejść do Trinity College i wypożyczyć Księgę z Kells.14 11 Jakieś odniesienie do Asterixa i pojawiającego się tam druida Panoramixa? 12 Czytaj Mananon. Nie znalazłem informacji na jej temat. W każdym razie tytuł może mieć coś wspólnego z Manannanem Mac Lirem, który w mitologii celtyckiej był czasem uważany za jednego z Tuatha dé, jednak częściej jest opisywany, jako przedstawiciel starszej rasy bóstw. 13 Cloisters to gałąź Metropolitan Museum of Art, poświęcona sztuce i architekturze średniowiecznej Europy. Kolekcja Cloisters zawiera dzieła sztuki ze średniowiecznej Europy, datowane od około dziewiątego do szesnastego wieku. 14 Book of Kells. Po irlandzku Leabhar Cheanannais, Znana również, jako Ewangeliarz z Kells lub Ewangeliarz Świętego Kolumby – manuskrypt z ok. 800 roku, bogato iluminowany przez celtyckich mnichów. Pochodzi prawdopodobnie z klasztoru na wyspie Iona. Napisany po łacinie, zawiera tekst czterech ewangelii z notami wstępnymi i komentarzami. Od końca XVII w przechowywany w Bibliotece Trinity College w Dublinie.

— Zdobiony klejnotami, piętnastowieczny skean dhu15 i bezcenne damasceńskie ostrze. — Powiedział Tom, uśmiechając się błogo. — Damasceński pochodzi z czasów krucjat. Oba były autentyczne. Delikatna brew uniosła się. Podziw szybko pokonał wściekłość. — Łał. Naprawdę? — Skean dhu! Jej palce zgięły się w oczekiwaniu. — Masz je już? — Antyki, uwielbiała je wszystkie, od pojedynczego koralika różańca, z wyrzeźbioną na nim, całą sceną Pasji, do Gobelinów z Jednorożcem, do wspaniałej kolekcji średniowiecznych ostrzy. Ale szczególnie kochała wszystko, co Szkockie, gdyż przypominały jej o dziadku, który ją wychował. Gdy jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym, Evan MacGregor pojawił się i zabrał załamaną czterolatkę do nowego domu w Kansas. Dumny ze swojego dziedzictwa, obdarzony namiętnym, szkockim temperamentem, przepoił ją swoją miłością do wszystkiego, co celtyckie. To było jej marzenie, pewnego dnia pojechać do Glengarry, przejść się po pokrytych wrzosem polach, pod srebrnym księżycem. Miała przygotowany paszport czekający na tę piękną pieczątkę, musiała tylko zaoszczędzić dość pieniędzy. To mogło zabrać jej jeszcze rok albo dwa, zwłaszcza teraz, przy kosztach życia w Nowym Jorku, ale pojedzie tam. Nie mogła się doczekać. Jako dziecko, była przez niezliczone noce kołysana do snu miękkim akcentem dziadka, gdy tkał fantastyczne opowieści o swojej ojczyźnie. Gdy zmarł pięć lat temu, była rozbita. Czasami, sama nocą w Cloisters, odkrywała, że mówiła do niego na głos, wiedząc, że — choć nienawidziłby miejskiego życia jeszcze bardziej niż ona — pokochałby jej wybór kariery. Ochrona artefaktów i starych zwyczajów. Jej oczy zmrużyły się, gdy śmiech Toma roztrzaskał jej marzenia. Chichotał z jej błyskawicznego przejścia z gniewu do zachwytu. Zebrała się i przykleiła znów na twarz groźne spojrzenie. To nie było trudne. Obcy będzie dotykał bezcennego tekstu. Bez nadzoru. Kto wiedział, co mogło się z nim stać? — Tak, już je mam, Chloe. I nie pytałem cię o opinię na temat moich metod. Twoja praca to zarządzanie rejestrami — — Tom, mam magistrat ze starożytnych cywilizacji i mówię tyloma językami, co ty. Zawsze mówiłeś, że moja opinia się liczy. Liczy się czy nie? — Oczywiście, że się liczy, Chloe. — Powiedział Tom, szybko poważniejąc. Ściągnął swoje okulary i zaczął polerować je swoim krawatem, który prezentował zwykłe nagromadzenie plam po kawie i okruchów pączków z galaretką. — Ale, gdybym się nie zgodził, podarowałby te ostrza Muzeum Narodowemu Szkocji. Wiesz, jaka sztywna jest konkurencja o wartościowe artefakty. Rozumiesz politykę. Ten człowiek jest bogaty, jest hojny i ma niezłą kolekcję. Możemy być w stanie nakłonić go do zrobienia jakiegoś zapisu, po jego śmierci. Jeśli chce kilku dni z pięciusetletnim tekstem, i to jednym z tych mniej wartościowych, to go dostanie. 15 Tutaj zapisane jakby przybliżoną angielską wymową. Chodzi o sgain dubh lub Sgian dubh (wymowa Scottish Gaelic: skin tu lub zangielszczone: skien du) - czarny nóż, Mały nóż o jednostronnym ostrzu i rękojeścią bez jelca, noszony, jako część tradycyjnego szkockiego stroju za wysoką wełnianą skarpetą tak, że wystawała jedynie część rękojeści. Zwykle noszony na prawej nodze. Do dziś jest częścią szkockiego stroju narodowego.

— Jeśli zostawi choćby jedną smugę po popcornie na stronach, zabiję go. — Dokładnie, dlatego namawiałem cię, żebyś tu dla mnie pracowała, Chloe, kochasz te stare rzeczy tak bardzo, jak ja. I zdobyłem dzisiaj dwa skarby, więc bądź dobra i dostarcz ten tekst. Chloe prychnęła. Tom znał ją zbyt dobrze. Był jej profesorem historii średniowiecznej na Uniwersytecie Kansas, zanim przyjął posadę kustosza. Rok temu wytropił ją, gdy pracowała w wywołującej depresję namiastce muzeum, w Kansas i zaoferował jej pracę. Chociaż ciężko było opuścić dom, w którym dorastała, wypełniony tak wieloma wspomnieniami, szansy pracy w Cloisters nie można było przegapić, nie ważne, na jak ekstremalny szok kulturowy będzie cierpiała. Nowy Jork był elegancki, głodny i światowy i w jego wyrafinowanym gąszczu, dziewczyna z rolniczego Kansas czuła się beznadziejnie niezdarnie. — Miałabym zwyczajnie wyjść z tym pod pachą? Gdy w okolicy kręci się Galijski Duch? — Ostatnio miała miejsce lawina kradzieży celtyckich manuskryptów z prywatnych kolekcji. Media nazwały złodzieja Galijskim Duchem, ponieważ kradł tylko celtyckie przedmioty i nie pozostawiał po sobie żadnych wskazówek, pojawiając się i znikając jak widmo. — Każ Amelii ci to zapakować. Mój samochód czeka od frontu. Bill ma nazwisko i adres tego człowieka. Zawiezie cię tam i będzie objeżdżać blok, gdy będziesz zanosić księgę. I nie nękaj tego człowieka, gdy ją dostarczysz. — Dodał. Chloe przewróciła oczami i westchnęła, ale delikatnie wzięła tekst. Gdy wychodziła, Thomas powiedział. — Gdy wrócisz, pokażę ci ostrza, Chloe. Jego ton był uspokajający, ale rozbawiony i to ją wkurwiło. Wiedział, że będzie pędziła z powrotem, żeby je zobaczyć. Wiedział, że jeszcze raz przymknie oko na jego błędne metody nabywania. — Przekupstwo. Podłe przekupstwo. — Mruknęła. — I to nie sprawi, że będę pochwalać to, co zrobiłeś. — Ale już boleśnie pragnęła ich dotknąć. Przejechać palcem po chłodnym metalu, śnić o starożytnych czasach i miejscach. Wychowana na wartościach Środkowego Zachodu, idealistka do rdzenia, Chloe Zanders, miała słabość i Tom o tym wiedział. Włóż w jej ręce coś starożytnego i była uwiedziona. A jeśli to było starożytne i szkockie? Rany, była stracona. ***** W niektóre dni Dageus MacKeltar czuł się tak starożytnie, jak zło wewnątrz niego. Gdy wezwał taksówkę, żeby zabrała go do Cloisters by zabrał kopie jednego z ostatnich tomów w Nowym Jorku, które musiał sprawdzić, nie zauważył zafascynowanych spojrzeń kobiet, idących chodnikiem, odwróconych w jego stronę. Nie rozumiał, że nawet w mieście

pełnym różnorodności, wyróżniał się. To nie było nic, co mówił lub robił, dla wszystkich był tylko kolejnym, bogatym, grzesznie wspaniałym mężczyzną. To była po prostu esencja mężczyzny. Sposób, w jaki się poruszał. Każdy jego gest emanował mocą, czymś mrocznym i… zakazanym. Był seksualny w sposób, który sprawiał, że kobiety myślały o głęboko tłumionych fantazjach, przez usłyszenie, których krzywiłyby się zarówno feministki, jak i terapeuci. Ale nie wiedział o tym, niczego. Jego myśli były daleko stąd, nadal przetrawiając nonsens zapisany w Księdze z Leinster.16 Och, cóż by dał za bibliotekę swego ojca. W jej miejsce, systematycznie zdobywał manuskrypty, które nadal istniały, wyczerpując swe obecne możliwości, zanim będzie ścigać te bardziej ryzykowne. Ryzykowne, jak ponowne postawienie stopy na wyspach jego przodków, rzecz, która szybko robiła się nieunikniona. Myśląc o ryzyku, zrobił mentalną notatkę by zwrócić niektóre z tomów, które „pożyczył,” gdy przekupstwo zawiodło. Nic mu nie dawało, mieć je, leżące zbyt długo. Spojrzał na zegar nad bankiem. Dwunasta czterdzieści pięć. Kustosz Cloisters zapewniał go, że pierwszą rzeczą, którą zrobi rano, będzie kazanie dostarczyć tekst, ale ten się nie pojawił i Dageus znużył się czekaniem. Potrzebował informacji, dokładnych informacji o starożytnych ofiarodawcach Keltarów, Tuatha Dé Danaan, tych „bogach i nie bogach” jak nazywała ich Księga z Dun Cow.17 Oni byli tymi, którzy oryginalnie uwięzili mrocznych druidów pomiędzy, a więc podążanie tym tropem było sposobem na ponowne ich uwięzienie. Było krytycznie ważne, by obrał tę drogę. Gdy wsiadł do taksówki, okrutne zadanie dla człowieka jego wzrostu i szerokości — jego uwaga została przyciągnięta przez dziewczynę, która wysiadała z samochodu, stojącego na krawężniku, przed nimi. Była inna i to ta różnica przyciągnęła jego oko. Nie miała wcale tego miejskiego połysku i była przez to znacznie piękniejsza. Odświeżająco rozczochrana, zachwycająco wolna od sztuczności, z którą nowoczesne kobiety poprawiały swoje twarze, była zjawiskiem. — Zaczekaj. — Warknął do kierowcy, obserwując ją pożądliwie. Każdy jego zmysł wzmógł się boleśnie. Ręce zwinęły się w pięści, gdy pożądanie, nigdy nie zaspokojone, zalało go. 16 Book of Leinster, irlandzkie Lebor Laignech, dawniej znana, jako The Book of Noughaval (Lebor na Nuachongbála) to średniowieczny, irlandzki manuskrypt, spisany ok. 1160 roku. Jedno z najważniejszych źródeł średniowiecznej literatury irlandzkiej i mitologii. 17 Book of Dun Cow. Po irlandzku Leborna hUidre. To irlandzki, welinowy manuskrypt, datowany na 12 wiek. Najstarszy, zachowany manuskrypt po irlandzku. Manuskrypt jest mocno uszkodzony, zawiera wiele różnych tekstów, z czego część jest niekompletna.

Gdzieś w swym pochodzeniu, ta dziewczyna miała szkocką krew. Była tam w kręconych falach miedzianych i blond włosów, które opadały wokół delikatnej twarzy z zaskakująco silną szczęką. Była w jej brzoskwiniowo kremowej cerze i wielkich, akwamarynowych oczach — oczach, które nadal oglądały świat z podziwem, zauważył z lekko kpiącym uśmiechem. Była w ogniu, który migotał tuż pod powierzchnią jej nieskazitelnej skóry. Mała, smakowicie zaokrąglona tam, gdzie to się liczyło, ze szczupłą talią i kształtnymi nogami w ciasnej spódniczce, ta kobieta była marzeniem skazanego na banicję Górala. Oblizał wargi i wpatrywał się, wydając głęboko z gardła dźwięk, który był bardziej zwierzęcy niż ludzki. Gdy pochyliła się znów do wnętrza przez otwarte okno samochodu, żeby powiedzieć coś do kierowcy, tył jej spódniczki podjechał w górę o kilka cali. Gwałtownie wciągnął powietrze, wyobrażając sobie siebie, za nią. Całe jego ciało napięło się z żądzy. Jezu, była cudowna. Bogate krągłości, które poruszyłyby martwego mężczyznę. Pochyliła się odrobinę naprzód, pokazując więcej tej słodkiej krzywizny tyłu uda. Jego usta zrobiły się strasznie suche. Nie dla mnie, ostrzegł samego siebie, zgrzytając zębami i przesuwając się by zmniejszyć nacisk na swego, nagle boleśnie twardego członka. Brał do swego łoża jedynie doświadczone dziewczyny. Dziewczyny znacznie starsze, zarówno ciałem, jak i umysłem. Niezalatujące, tak jak ona, niewinnością. Z pogodnymi marzeniami i piękną przyszłością. Eleganckie i światowe, ze znużonymi podniebieniami i cynicznymi sercami — były tymi, z którymi mężczyzna mógł się przespać i zostawić rano z jakąś błyskotką. Ona była tym rodzajem, który mężczyzna zatrzymywał. — Jedź. — Mruknął do kierowcy, zmuszając wzrok do odwrócenia. ***** Chloe tupała niecierpliwie stopą, opierając się o ścianę, obok biurka recepcji. Tego cholernego człowieka tu nie było. Czekała piętnaście minut, mając nadzieję, że mógłby się pojawić. Kilka chwil temu, w końcu powiedziała Billowi, żeby odjechał bez niej, że z powrotem do Cloisters złapie taksówkę i obciąży tym wydział. Niecierpliwie zastukała palcami o kontuar. Chciała po prostu dostarczyć swoją paczkę i iść. Im szybciej się jej pozbędzie, tym szybciej będzie mogła zapomnieć o swojej roli w tej paskudnej aferze.

Dotarło do niej, że jeśli nie znajdzie alternatywy, prawdopodobnie skończy, tracąc resztę dnia. Mężczyzna, który mieszkał na Siedemdziesiątej Wschodniej, w takim bogactwie, był mężczyzną, przyzwyczajonym, że inni czekali, aż jemu będzie pasować. Rozglądając się wokół, zauważyła możliwą alternatywę. Biorąc głęboki oddech i wygładzając strój, wetknęła paczkę pod pachę i ruszyła żwawo przez wielkie, eleganckie foyer w kierunku stanowiska ochrony. Dwaj byczy mężczyźni w wyprasowanych, białoczarnych uniformach, zwrócili uwagę, gdy się zbliżyła. Gdy przyjechała do Nowego Jorku w zeszłym roku, natychmiast wiedziała, że nigdy nie będzie z tej samej ligi, co miejskie kobiety. Wypolerowane i szykowne, były Mercedesami, BMW i Jaguarami, a Chloe Zanders była… Toyotą Highlander, gdy miała dobry dzień.18 Jej torebka nigdy nie pasowała do butów — miała szczęście, jeśli jej but, pasował do buta. Jednak wierzyła, że pracując z tym, co się ma, ona zrobiła, co w jej mocy, żeby dodać odrobinę kobiecego wdzięku do swojego chodu, modląc się, żeby nie skręcić kostki. — Mam przesyłkę dla Pana MacKeltara. — Oznajmiła, wyginając usta, w jak miała nadzieję, flirciarskim uśmiechu, próbując zmiękczyć ich wystarczająco, żeby pozwolili jej pójść, zostawić tę przeklętą rzecz tam, gdzie byłaby odrobinę bezpieczniejsza. Nie ma mowy, żeby oddała to pryszczatemu nastolatkowi za biurkiem w recepcji. Ani tym napakowanym brutalom. Dwa spojrzenia z ukosa omiotły ją od stóp do głów. — Jestem pewny, że tak, kochanie. — Wycedził blondyn. Posłał jej kolejne, dokładne spojrzenie. — Chociaż nie jesteś w jego zwykłym typie. — Pan MacKeltar dostaje mnóstwo przesyłek. — Zakpił jego ciemnowłosy towarzysz. Och, wspaniale. Po prostu wspaniale. Ten człowiek jest kobieciarzem. Popcorn i Bóg jeden wie, co jeszcze na stronach. Grr. Ale przypuszczała, że powinna być wdzięczna, powiedziała sobie kilka minut później, gdy wjeżdżała windą na czterdzieste trzecie piętro. Pozwolili jej pójść do penthouse’a bez eskorty, co było zadziwiające z luksusowym budynku na East Side. Zostaw to w jego przedpokoju, to wystarczająco bezpieczne. Powiedział blondyn, chociaż jego przymilny wzrok wyraźnie powiedział, że wierzył, że to ona była prawdziwą paczką i nie spodziewał się zobaczyć jej znowu przez dni, co najmniej. Gdyby tylko Chloe wiedziała jak prawdziwe to było — że rzeczywiście nie zobaczy jej znowu przez dni — nigdy nie wsiadłaby do tej windy. Później, pomyślała też, że gdyby tylko te drzwi nie były otwarte, nic by jej się nie stało. Ale gdy dotarła do przedpokoju Pana MacKeltara, który był przepełniony świeżymi, egzotycznymi kwiatami i umeblowany eleganckimi krzesłami i wspaniałymi dywanami, wszystkim, o czym była w stanie myśleć, było to, że ochrona mogłaby wpuścić na górę jakąś lalunię, tak, jak 18 Ona Highlander, on Highlander, na pewno się jakoś dogadają.

wpuścili ją, a wspomniana lalunie mogłaby wyrwać stronę z bezcennego tekstu, żeby zawinąć gumę do żucia albo zrobić coś równie świętokradczego. Więc, wzdychając, wygładziła włosy i spróbowała jednych z podwójnych drzwi. Otwarły się cicho — niebiosa, czy to były złote zawiasy? Uchwyciła w jednym z nich jej odbicie z otwartymi ustami. Niektórzy ludzie mieli więcej pieniędzy niż rozumu. Tylko jeden z tych głupich zawiasów, zapłaciłby za wynajem jej maleńkiego mieszkanka przez miesiące. Kręcąc głową, weszła do środka i odchrząknęła. — Halo? — Zawołała, gdy przyszło jej do głowy, że zostawił tu jedną ze swoich najwyraźniej niezliczonych kobiet. — Halo, halo! — Zawołała znowu. Cisza. Luksus, jakiego nigdy nie widziała. Rozejrzała się i nadal mogło być z nią w porządku, gdyby nie dostrzegła szkockiego claymore’a19 wiszącego nad kominkiem w jego salonie. Przyciągnął ją jak ćmę do płomienia. — Och, ty wspaniały, piękny, doskonały. — Wyrzuciła z siebie, podbiegając do niego, obiecując sobie, że położy tylko tekst na marmurowym stoliku do kawy, szybko rzuci okiem i wyjdzie. Dwadzieścia minut później była w środku szczegółowej eksploracji jego domu, jej serce tłukło się z nerwów, a jednak była zbyt oczarowana, żeby przestać. — Jak on śmie zostawiać niezamknięte drzwi? — Gderała, marszcząc czoło na wspaniały, średniowieczny, szeroki miecz. Całkowicie do wzięcia. Był swobodnie oparty o ścianę w rogu. Choć Chloe była dumna z wypowiedzianego morału, cierpiała na szokującą chęć wepchnięcia miecza pod ramię i ucieczki z nim. To miejsce było pełne artefaktów — i to celtyckich! Szkocka broń, datowana na piętnasty wiek, jeśli się nie myliła, a rzadko to robiła, zdobiła ściany w jego bibliotece. Bezcenny, uroczysty, szkocki strój: sporran i brosze w stanie nieużywanym, leżały obok stosu starożytnych monet na biurku. Dotknęła, oceniła, potrząsnęła głową w niedowierzaniu. Gdzie poprzednio nie czuła do tego człowieka nic, poza niesmakiem, miała do niego coraz większą czułość, bezwstydnie uwiedziona jego doskonałym gustem. I robiła się go coraz ciekawsza, z każdym, nowym odkryciem. Żadnych zdjęć, zauważyła, rozglądając się po pokojach. Ani jednego. Uwielbiałaby wiedzieć jak wyglądał ten facet. 19 Szkocki miecz o szerokim ostrzu.

Dageus MacKeltar. Co za imię. Nie mam nic przeciwko Zanders, często mówił jej dziadek, to dobre nazwisko, ale równie łatwo zakochać się w Szkocie, co w Angliku, dziewczyno. Znacząca pauza. Chrząknięcie. Potem nieuniknione jak wschód słońca. Właściwie łatwiej. Uśmiechnęła się, przypominając sobie jak w nieskończoność zachęcał ją do zdobycia dla siebie „odpowiedniego” nazwiska. Jej uśmiech zamarł, gdy weszła do sypialni. Jej pragnienie dowiedzenia się jak wyglądał, eskalowało do terytorium obsesji. Jego sypialnia, jego grzeszna, dekadencka sypialnia, z olbrzymim, ręcznie rzeźbionym, wyposażonym w zasłony łóżku, pokrytym jedwabiem i aksamitem, ze wspaniale wykafelkowanym kominkiem, czarnym, marmurowym jacuzzi, w którym można było siedzieć i sączyć szampana patrząc w dół, na Manhattan przez ścianę okien. Tuzin świec otaczał wannę. Dwa kieliszki były niedbale przewrócone na berberyjskim dywanie. Jego zapach zalegał w tym pomieszczeniu, zapach mężczyzny, przypraw i męskości. Jej serce zadudniło, gdy ogrom tego, co robiła, dotarł do niej. Węszyła w penthousie bardzo bogatego człowieka i właśnie stała w sypialni tego człowieka, na miłość boską! W tym samym jego leżu, gdzie uwodził swoje kobiety. A sądząc po wyglądzie rzeczy tutaj, on zrobił z uwodzenia sztukę. Dziewiczy, wełniany dywan, czarne, aksamitne zasłony na monstrualnym łóżku, jedwabne prześcieradła pod wspaniale zdobioną, aksamitną narzutą, zdobione, nadające się do muzeum lustra, w ramach ze srebra i obsydianu. Pomimo ostrzegawczych dzwonków w jej głowie, nie mogła zmusić się do wyjścia. Zahipnotyzowana, otworzyła szafę, przeciągając palcami po pięknych, ręcznie szytych ubraniach, wdychając subtelny, niezaprzeczalnie seksualny zapach mężczyzny. Wspaniałe, włoskie półbuty i wysokie buty stały w rzędzie na podłodze. Zaczęła przywoływać jego fantazyjny obraz. Będzie wysoki (nie zamierzała mieć niskich dzieci!) i przystojny, z ładnym ciałem, chociaż nie nadzwyczajnym i ochrypły, szkocki akcent. Będzie inteligentny, będzie mówił w kilku językach (żeby mógł mruczeć do jej ucha gaelickie miłosne słowa), ale nie zbytnio wygładzony, odrobinę szorstki na krawędziach. Będzie zapominał się ogolić, takie tam rzeczy. Będzie odrobinę introwertyczny i słodki. Będzie lubił niskie, krągłe kobiety, które mają nosy w książkach tak bardzo, że zapominają wyskubać brwi i uczesać włosy, i nałożyć makijaż. Kobiety, których buty nie zawsze pasują.20 20 No ładne wymagania. Taki ideał to tylko w romansach.

No pewnie, głos rozsądku wrednie przekłuł balon jej fantazji. Ten gość na dole powiedział, że nie jesteś w jego zwykłym typie. A teraz się stąd zabieraj, Zanders. I nadal mogłoby nie być zbyt późno, nadal mogłaby uciec, gdyby nie podeszła bliżej tego grzesznego łóżka, zerkając ciekawie, z niemałą ilością fascynacji na jedwabne szaliki, przywiązane do słupków łóżka, które miały rozmiary małych pni.21 Niewyrafinowana Chloe z Kansas była zszokowana. Nigdy nieszalejąca na całego za mężczyzną Chloe… nagle oddychała bardzo płytko, żeby nie mówić nic więcej. Drżąco odwracając wzrok i cofając się na chwiejących się nogach, prawie przegapiła róg książki, wystający spod łóżka. Ale Chloe nigdy nie przeoczyła książki. I to starożytnej. Chwilę później, ze spódnicą owiniętą wokół bioder, torebką zapomnianą na krześle i garniturowym żakietem, ciśniętym na podłogę, wygrzebała jego skrytkę: siedem, średniowiecznych woluminów. Dobry Boże — była w kryjówce nikczemnego Galijskiego Ducha! Nic dziwnego, że miał tak wiele artefaktów: kradł cokolwiek, czego chciał. Na czworakach, wczołgując się pod jego łóżko po więcej dowodów jego haniebnych zbrodni, opinia Chloe Zanders o tym człowieku wykonała gwałtowny zwrot w kierunku gorszego. — Uganiająca się za kobietami, złodziejska kreatura. — Mruknęła pod nosem. — Niewiarygodne. Ostrożnie, kciukiem i czubkiem palca wskazującego, wyrzuciła spod łóżka koronkowe stringi. Błee. Opakowanie prezerwatyw. Opakowanie prezerwatyw. Opakowanie prezerwatyw. Rany! Ile osób tu mieszkało? Magnum, reklamowało z zadowoleniem opakowanie. Dla ekstra wielkich mężczyzn. — Nie próbowałem jeszcze tego pod łóżkiem, dziewczyno. — Wymruczał za nią głęboki, szkocki akcent. — ale, jeśli tak lubisz… i reszta ciebie jest w połowie tak piękna, jak to, co widzę… mogę dać się przekonać. Jej serce przestało bić. Zamarła, jej umysł utknął na dylemacie, uciekać czy walczyć. Przy pięciu stopach, trzech calach, walka nie była najbardziej obiecującą opcją. Niestety jej mózgowi nie udało się przetworzyć faktu, że nadal była pod łóżkiem, gdy pobrał powódź adrenaliny, niezbędnej do ucieczki, więc udało jej się tylko walnąć tyłem głowy o solidną, drewnianą ramę. 21 Coś dla mnie.

Zamroczona, widząc gwiazdy, dostała czkawki — upokarzająca rzecz, która zawsze przydarzała jej się, gdy była zdenerwowana, jakby zwyczajne bycie zdenerwowaną nie było wystarczająco złe. Nie musiała wychodzić spod łóżka, żeby wiedzieć, że była w bardzo, bardzo głębokim gównie.

Rozdział 3 Silna dłoń zacisnęła się na jej kostce i Chloe wydała cichy okrzyk. Próbowała wielkiego krzyku, ale niedogodna czkawka zmieniła go w implodujący pisk, który pozostawi ją, sapiącą. Bezlitośnie szarpnął ją spod swojego łóżka. Gorączkowo chwyciła swoją spódnicę obiema rękami, próbując powstrzymać ją przez podwinięciem się do pasa, gdy nieubłaganie sunęła w tył. Ostatnią rzeczą, którą chciała, było pojawienie się gołym tyłkiem naprzód. Pod tą szczególną spódniczką pokazywała się linia bielizny (co było jednym z powodów, dla których nie nosiła jej często, w połączeniu z faktem, że przybrała lekko na wadze i spódniczka była obcisła), więc nosiła pończochy bez żadnych majtek. Nie było to coś, co robiła często. Pomyśleć, że musiała to zrobić akurat dzisiaj. Gdy znalazła się z dala od łóżka, puścił jej kostkę. Leżała na brzuchu na dywanie, czkając i desperacko próbując zebrać myśli. Był za nią, czuła go, wpatrującego się w nią. W milczeniu. W potwornej, wstrętnej, denerwującej ciszy. Przełykając czkawkę, niezdolna przywołać nerwów, żeby spojrzeć za siebie, powiedziała pogodnie w swoim najbardziej zdyszanym głosie słodkiej idiotki. — Je ne parle pas anglaise. Parlez-vous francais?22 — A potem, z wymuszonym, francuskim akcentem (udawanie głupiej po łacinie, wydawało jej się odrobinę zbyt naciągane). — Pokojówka! — Czknięcie. — sprzątam pokoja, oui? — Czknięcie. Nic. Nadal cisza za nią. Będzie musiała na niego spojrzeć. Ostrożnie podnosząc się na ręce i kolana, wygładziła spódnicę i wypchnęła się do pozycji siedzącej, a potem udało jej się wstać na drżących nogach. Nadal zbyt oszołomiona, żeby stawić czoła temu mężczyźnie, skupiła się na pustym kieliszku i talerzu na stoliku obok łóżka i zdeterminowana by przekonać go, że była pokojówką, wskazała na niego, świergocąc. — Brudni naczynia. Vous aimez ja myję, oui? Czknięcie. Ciężka, nieruchoma cisza. Szeleszczący dźwięk. Co on robił? Oddychając głęboko, odwróciła się powoli. I cała krew odpłynęła z jej twarzy. Zauważyła jednocześnie dwie rzeczy, jedną absolutnie nieważną, drugą okropnie znaczącą: był 22 Nie mówię po angielsku. Mówisz po francusku?