mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

Mortka Marcin - Smocze nasienie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :239.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Mortka Marcin - Smocze nasienie.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 16 z dostępnych 16 stron)

Mortka Marcin Smocze nasienie Z „Science Fiction” I. Vilburn odetchnął z ulgą. Gniewoj rzucił spojrzeniem przez ramię. Droga zanurzyła się w wąwóz o piaszczystych zboczach, z których tu i ówdzie na podobieństwo węży sterczały osobliwie poskręcane korzenie sosen. Morza nie było już widać. - Jak pogoda dopisze, będziem w Poznaniu nim pełnia nastanie, panie - zdecydował się przerwać ciszę i zaraz zamilkł, zły, że odezwał się jako pierwszy. - Chwalić Pana - burknął Vilburn. - Obmierzła mi już gościna u tych zbójów, tych... - Zbójami są, to pewne, jeno przyjąć posła książęcego godnie potrafią. Jarl Eivind zasię prawym człekiem się zda... - Jak można prawym zwać człeka, co chrześcijańskie miasta palił, a klasztory bez litości wycinał - syknął Yilburn. - W jego oczach śmierć i pożogę widać! - Jeno męstwa, panie - woj zacisnął zęby i odwrócił głowę - odmówić mu nie możecie. Co więcej, księcia Bolka przyjacielem nazwał. - Juści, że nazwał - wydął wargi Niemiec. - Wie przecież, że każde jego słowo księciu powtórzę, jakże tedy nie pochwalić sąsiada możnego, a skorego do gniewu? Jednakowoż z innych rzeczy księciu radować się przyjdzie... Niespodziewanie powietrze nad ich głowami zaszumiało i na grubym niczym ludzkie ramię korzeniu zasiadł wielki kruk. Przez chwilę ptak trzymał skrzydła wzniesione, zupełnie jakby chciał, by ludzie zapamiętali jego ogrom, po czym złożył je i z lekceważeniem ustawił się bokiem do jeźdźców. - Zgiń, przepadnij - przeżegnał się Vilburn. - Diable nasienie... - Zaliby książę nową wyprawę umyślili i jarla Eivinda do pomocy wciągnąć chcieli? - zapytał Gniewoj, w którego duszy ciekawość zwyciężyła z niechęcią do książęcego posła. - Gdyby o nową wyprawę się rozchodziło, nie mnie by książę wysłał, a was, Gniewoju - zaśmiał się z pobłażaniem Vilburn. - Skoroście ciekawi, tedy powiem wam. Jak wiecie, bractwo jomsborskie równo z waleczności słynie, co z braku pokory. Z królów kpią w żywe oczy i panami samych siebie się mienią, a okiełznać ich nijak, bo miecze mają ostre, a warownię rnocną. Umyślił sobie tedy książę, by Jomsborg z Poznaniem związać. - Jeno jak? - Uniósł brwi Gniewoj. - Sami rzekliście, że oręż to na nich nie sposób, bogactw mnóstwo nałupili, a słowa święte wydrwią. - Jarl Eivind chrzest obiecał przyjąć - powiedział krótko Niemiec. Kruk podskoczył na korzeniu, obracając się dziobem w ich stronę. Czarne oko zalśniło złośliwie, a dziób rozchylił się lekko. - Przysięgę złożył, że na Wielkanoc wizytę na dworze poznańskim złoży, przed księciem uklęknie i chrzest przyjmie. - Twarz Niemca zastygła w hardym wyrazie twarzy. - On jeden tylko. Książę mówili, że reszta bractwa ma mieć wybór. Co więcej, jarl do Jomsborga wróci jako chrześcijanin, ale nie lennik książęcy. Pokładam w Bogu nadzieję, że bractwo uzna chrzest Eivinda - przecie dalej wolne będzie... - Jeno jarlowi nie lza będzie odmówić prośbie księcia! - Pokręcił głową ze zdumieniem Gniewoj, zapominając o swej niechęci do niemieckiego posłańca. - Przebiegły to plan! - Juści, że przebiegły, skoro to książę Bolko układał - wydął wargi Vilburn. - Ma on ci tajnego szpiega w warowni i wie od niego, że jarl Odyna tyle miłuje, co tradycja nakazała, a choć bitny, miękką ma duszę. - A jak wam się udało jarla przekonać? - Ech, tam... - westchnął poseł. - Eivind to zbój i robaczywe ma serce. Widzicie, Gniewoju, z takimi jak on nie można szczerze rozmawiać. Jedno, co można, to handlować. Dary łotrowi zawiozłem sute,

wśród nich naszyjnik jeden ze szmaragdów, przecudny. Aż żal go takiemu rozbójnikowi dawać, lecz cóż... Kazali książę, tedy dałem. Kazali również, co bym mu zaproponował... Kruk nie znał strachu przed ludźmi. Z przekrzywionym łbem śledził mijających go jeźdźców i nie spuszczał z nich spojrzenia czarnych, złośliwych oczu, póki nie znikli za zakrętem. Wtedy to wśród sosen nadmorskiego boru poniosło się echo chrapliwego kraknięcia, a wielkie ptaszysko ociężale wzbiło się do lotu. II. Pękaty księżyc spoglądał w zadumie na wody rzeki, przesłaniany od czasu do czasu postrzępionymi niczym smocze skrzydła chmurami. Ptaki wciąż milczały, nabierając tchu przed rodzącym się świtem, a ciszę mącił jedynie plusk wioseł, nurzających się w leniwej, czarnej wodzie. Z tumanów mgły na brzegu powoli wyłaniały się kontury twierdzy. Halvdan machinalnym ruchem starł wilgoć z ostrza topora i zamrugał zmęczonymi oczyma. Dobrze zapamiętał jej kształt - masywny, nieodmiennie osnuty mgłą, z wysokim, zębatym wałem, który górował nad ciemnymi wodami. Jomsborg - gniazdo morskich piratów. Za jego plecami rozległy się ożywione szepty - ludzie również dostrzegli cel i ramiona wioślarzy energiczniej pchnęły łódź. W ustępującym niechętnie mroku mógł już rozpoznać dwie przysadziste wieżyce, między którymi przepływały okręty co znaczniejszych gości, by zacumować w wewnętrznej przystani. Na prawo, wśród skrytych w mlecznym tumanie zarośli, dostrzegł długi pomost z niewielką strażnicą oraz budynki, w których na zimę chowano smocze łodzie wikingów. - Na Górze Wisielców zapłonęło już ognisko - chrapliwym głosem powiedział Skalle, jedyny z garstki jego przybocznych, który bywał w Jomsborgu. - Czujne zbóje, jak dawniej - uśmiechnął się krzywo Halvdan. - Ile to wiosen już będzie, Skalle? - Z dwanaście, królu, nie mniej! Zmieniali się jarlowie na stolcu jomsborskim. Znacie wy, panie, onego Eivinda? - Jeno sławę jego. Mówią, że człek nawet demonów niestraszny. - Zechce tedy w naszej sprawie za broń chwycić? - Łatwo poruszyć serce mężnego woja, Skalle. Podbrzusza chmur poczynały jaśnieć na fioletowo, a mgła wspinała się po załomach wałów obronnych. Halvdan rozpoznawał już pojedyncze blanki wieżyc, lecz po dawnemu, nie dostrzegał żadnego sztandaru czy proporca. - Harde zbóje - mruknął sam do siebie, opierając dłonie na osmolonej okrężnicy. - Krom bogów wżdy nikt im nie panuje. Dla sławy żyją. Na co im tedy chorągwie? Królowie szmatami na kiju machają, kiedy nie sławą, a urodzeniem jeno pochwalić się mogą. - Co prawicie, ojcze? - U jego boku pojawiła się wiotka sylwetka kilkunastoletniego chłopca, otulonego szarym pledem i ziewającego szeroko. Halvdan zerknął w bok i zacisnął dłonie na popalonej okrężnicy, całą siłą woli tłumiąc nagły atak żalu. Twarz chłopca była blada i wymizerowana, a niebieskie oczy płonęły wewnętrzną gorączką. Potrząsnął głową, odpędzając przemożną ochotę, by naraz chłopca przygarnąć, matczynym ruchem przytknąć dłoń do rozpalonego czoła i we łzach przeprosić za tułaczkę i za niezawinione trudy. Jednak nie wolno mu było. Wodzowi nie przystało okazywać tkliwości przy własnych ludziach - zwłaszcza, że i w nich niewiele wytrwałości zostało. - Do siebie gadałem - burknął opryskliwie. - Do celu żeśmy dopłynęli, Eirik. Słyszałżeś kiedy o Jomsborgu? - Legendy jeno... - Tedy prawdy posłuchaj. Oto warownia, w której mieszka najzacniejsza drużyna wojów w całym Midgardzie. Powiedzenie takie mają: „żyjemy bez kobiet, walczymy dla sławy, żeglujemy bez strachu, a słuchamy jeno bogów". Nie łeż to jedno, a prawda co do słowa, bo choć w łupach wielce rozmiłowani, to wolni są jak morskie jastrzębie. Żaden król nie jest im panem, a jeśli jakiemuś służą, to ino dlatego, że tak im wygodnie. Chcę z ich jarlem pomówić, co by... - Okręt! - cicho zawołał Skalle. Wszyscy odwrócili głowy tam, gdzie wskazała dłoń wikinga, owinięta w brudne od zakrzepłej krwi szmaty. W istocie - wśród mgieł sunął smukły, ciemny knorr, z gracją tnąc jej pasma, wiszące nad niemalże nieruchomą powierzchnią rzeki. Jego załoga w ciszy składała właśnie maszt, a mimo to okręt wciąż płynął szybko. Osobliwie szybko.

Halvdan poczuł niewytłumaczalne ukłucie niepokoju. - Jomsborski? - Sam nie zauważył, kiedy ściszył głos. - Może - burknął Skallle. - Wżdy oni ino na zdobycznych... Może być i jomsborski... - Ktoś zna ten okręt? Gunnar, tyś u szkutników pracował... Widziałżeś pewno takich z setki. Skąd on? - Juści, że setki - mruknął zapytany, poprawiając opatrunek na głowie. - Ino takiego jeszcze nie... Ledwo co po ciemku widać, ale pewien żem, że nie nasz. Nie nordweski. My cięższe budujem. - Ten lekko płynie, kiej Skipbladnir! - wyrwało się młodemu Jorundowi. - Zamilcz! - warknął Halvdan, łyskając białkami oczu. - Nie Iza bogów o porze tak ciemnej wzywać! - Może swijski to knorr? - bąknął ktoś z tyłu. - Lubo z Olandii czy Dunii? Blisko mają, tedy pewno często tu kupczą? - Nie kupce - pokręcił głową Skalle. - Za lekko płyną. Pusty widno okręt. - Pusty, prawisz - burknął stary Bragi, któremu rany nie pozwalały wiosłować i leżał przez cały rejs na skórach. Odzyskał właśnie przytomność i wraz z innymi wpatrywał się w ciemność oczyma błyszczącymi od gorączki. - Tedy gdzie ci ludzie, którzy tak szybko wiosłują? - Ojcze, boję się - zadrżał Eirik. - Dość tego! - rozwścieczony nagle Haldvan odsłonił zęby. - Dość! Z prądem dobrym płyną pewno, a wam w głowach się już miesza! Do rumpla, Skalle, reszta do wioseł! Skalle bez słowa odszedł na rufę, gdzie posłusznie ujął drąg wiosła sterowego. Nie był głupcem - jemu, wytrawnemu żeglarzowi, starczył rzut oka na mgły sunące po rzece, by wiedzieć, że knorr, znikający już między czarnymi wieżycami, na pewno z żadnym prądem nie płynie. Splunął za burtę i odwrócił wzrok, a silna, spracowana dłoń dotknęła nieśmiało srebrnego młota Thora, zawieszonego na szyi. - Nie zadął w róg - mruknął uspokajającym tonem Halvdan. - Pewnikiem tedy jomsborski. Minęło jeszcze pół godziny, nim głośno komenda dowódcy nakazała złożyć wiosła. Mocnym wychyleniem rumpla Skalle położył okręt w dryf, a Jorund ujął róg - okręt wolno nieruchomiał pod wałami warowni morskich zbójów. Wszyscy powstali, a donośna, dumna pieśń rogu popłynęła nad cichym nurtem rzeki, budząc i strasząc ptactwo. - Ktoście wy? - odezwał się wartownik na górze. Słońce miało jeszcze długą drogę do przebycia i wciąż widzieli tylko ciemny kontur postaci z długą włócznią - Jam Halvdan syn Ulfa, król Nidaros! - Dumnie ujął się pod boki na dziobie okrętu Halvdan. - W gości do zacnego jarla Eivinda płynę! - Bądźże pozdrowiony, Halvdanie synu Ulfa, królu Nidaros! Niech Odyn, Thor i Frey ci sprzyjają, a kruki dobrą ścieżkę ci wskazują! - Ech, zapomniały o mnie widno kruki słońca! - zaśmiał się chrapliwie Halvdan, na nowo ścierając wilgoć z topora. - Zapomniały, bo zła dola na mnie przyszła! Nowiny krwawe niosą, wszelako radować się rychło będą czarne ptaki, bo wnet zakwitnie na czerwono żyzna ziemia Trondelagu! Władztwo moje spalone! Nidaros zdobyty! Jestem królem bez ziemi, a oto moja cała chudoba! - wskazał milczącą załogę, stojącą za nim na pokładzie okrętu. - Z jarlem Eivindem rozmawiać mi trza... - dodał charkotliwym szeptem. * * * - Wyście Eivind, jarl Jomsborga? - Pytanie, zadane huczącym, ciężkim głosem, niczym złowieszczy puchacz uniosło się pod mroczną powałę. Pozbawiona małego palca, pokryta ciemnym włosiem dłoń jarla zacisnęła się na poręczy tronu. - A kogoś spodziewał się na tym tronie zastać, nieznajomy? - Eivind wykrzywił wargi i obrzucił obcego wrogim, wyniosłym spojrzeniem. - Dobrym obyczajom uchybiacie. - Czym niby? - uniósł ciemne, krzaczaste brwi przybysz. - Tym, że okręt do przystani wprowadziłem, miast w dryf postawić, w róg dąć i czekać, aż się strażnicy pobudzą i rozczmuchają? Wżdy nikt nas nie okrzyknął, a łańcucha między wieżycami nie rozciągaliście, tedy uznałem, że każdy mile widziany. Prawda to, jarlu? - Ludzie dobrych obyczajów i sławy wielkiej zawsze w Jomsborgu mile widziani - parsknął Eivind, marszcząc brwi. - A byle kogo gościć nie będę, więc... - Juści, nie wypada jarlowi gościć byle kogo - bezczelnie przerwał mu obcy. - Co innego posłów władców czy królów...

Pochodnie zawieszone wzdłuż ścian załopotały niczym zbudzone nietoperze, a ogromne dłonie jarla zacisnęły się ponownie na masywnych poręczach. Rzeźbione runy, wyryte na stojących za tronem słupach, zalśniły na złoto. - Ząlibyście posłem jakiegoś króla byli? - Oczy Eivinda zwęziły się. Ciemności skryły drwinę w uśmiechu nieznajomego. - Nie, jarlu. Zwę się Thorkill Smoczy Miecz, a służę tym samym panom, co wy. - Z chrzęstem ogniw kolczugi założył ramiona na piersi - Wolny lud Jomsborga nikomu nie służy. - Jarl uśmiechnął się kpiąco. - Czyżby? Mówią o was, że dla sławy walczycie, a bogom się kłaniacie. - Juści, bogom ofiary składamy, lecz... - niespodziewanie Eivind poczuł zalewającą go falę wściekłości. Ze zwinnością zaskakującą jak na tak potężnego męża, poderwał się i pochwycił miecz, oparty o jeden ze słupów tronowych - Kimżeś jest, przybłędo, by mnie, jarlowi dumnego bractwa, drwinę zadawać! - wycharczał z twarzą wykrzywioną wściekłością. - Kruki Odyna śmierć ci niosą, szaleńcze! - Kruki Odyna? Coś mi się nie widzi, jarlu, byście z boskimi ptakami gadać umieli... - Precz! Precz z Jomsborga, parszywy kpiarzu! Zabieraj się stąd wraz ze swymi pachołkami, foczy synu, nim każę was wszystkich wysiec i... - Bogom w ofierze złożyć? - Thorkill ani nie drgnął. - Zalibym jarlu powiedział słowa wam wrogie? Wżdy grozić nie mam zamiaru. Możniejszych to ode mnie zajęcie. Ja jeno dar wam złożyć chciałem... Skinął dłonią, która na ułamek sekundy niesamowicie zamigotała w świetle nielicznych pochodni. Jarl naraz zamarł ze zdumienia, a jego wzrok skoczył w ślad za dziwnym szczegółem, który pojawił się na ułamek sekundy i znikł, wstrząsając jego spokojem. Nie widział gestu Thorkilla, który nakazał coś jednemu ze swoich ludzi, stojących dotąd w półmroku komnaty. Woj odwrócił się i pchnął coś, a raczej kogoś ku tronowi jarlowskiemu. Jedwabiste włosy rozsypały się na zdobycznym perskim kobiercu i zaskoczony Eivind ujrzał leżącą u jego stóp, skąpo odzianą dziewczynę o jasnej skórze. - To Albionka, lecz trochę mówi naszym językiem. - Thorkill wydawał się być zadowolony z siebie. - Lecz kto tam gadać z nią będzie chciał... Spójrzcie jarlu, skóra gładka niczym atłas, a te piersi... Jako dar ci ją przywiozłem, panie. - Dar? - Wytrącony z równowagi Eivind poczuł, jak powraca do niego gniew. - Tedy nie wiesz, kpiarzu, że wśród wojów jomsborskich... - Kobiet nie ma? - pochwycił Thorkill. - Juści, że wiem! Któżby nie słyszał o tym, jak bardzo miłuje jomsborskie bractwo swe prawa odwieczne. Każdy wie, że i sławę miłują, i bogom są wierni... - Precz! - Ogień pochodni przejrzał się w sinej klindze jarlowskiego miecza. Oczy nieznajomego naraz zasnuła mgła, a ciemne źrenice zdały się rosnąć, aż zalały całe białka. Jednocześnie w komnacie jęła zapadać ciemność - powietrze było ciężkie i nieruchome, lecz pochodnie poczęły gasnąć jedna po drugiej, z sykiem, niczym duszone nieznaną, zewnętrzną siłą. - Jestem Thorkill - powiedział cicho nieznajomy. - A pochodzę stamtąd, gdzie mieszkają twoi panowie. - Jomsborg wolny! My... - zająknął się jarl, łyskając przerażonymi białkami oczu. - Wolny? - W ciemnościach rozległy się oddalające się kroki przybysza. - Zaiste? Bywaj tedy na uczcie. - Na jakiej znowu uczcie? - Tedy nie wyprawiacie uczty dla króla Nidaros? - Jakiego... Dalsze słowa przecięła melodyjna, dobiegająca od morza pieśń rogu. * * * Rozpoznawał już ten zapach - przecież kojąca woń starych skór niedźwiedzich towarzyszyła mu od najmłodszych lat. Teraz dołączył do niej zapach palonego drewna i owa szczególna, ulotna wilgotność, wyczuwalna tylko przez tego, co przez całe życie mieszkał nad brzegiem morza. Przez chwilę poddał się iluzji, iż znowu leży na swym ulubionym leżu na dworzyszczu w Nidaros, lecz niczym cień nietoperza w marzenie wdarło się zamazane, lecz przykre wspomnienie. Wrażenie niepokoju rosło z każdą chwilą, by niespodziewanie rozlać się w przerażającą pewność.

Nidaros? Nidaros było daleko, w innym świecie, odległym o setki mil słonych fal, targanych nieubłaganymi, bezlitosnymi wichrami. W jego młodym, szybko bijącym sercu wzbierał bezsilny płacz. - No, a więc postanowiliście jeszcze pożyć, młody panie... - wyszeptał przy nim nieznany głos. Zaskoczony Eirik natychmiast zapomniał o sennym marzeniu i otworzył oczy szeroko. W spowitej półmrokiem komnacie, okolony wianuszkiem świec, siedział stary, siwiejący mężczyzna z dobrotliwym uśmiechem na twarzy. - Kim jesteś? - poderwał się. - Gdzie ja jestem... - Jesteś w łożu. - Z wolna podniósł się nieznajomy. - Kim zaś ja jestem, przestało to obchodzić tych zbójów już dawno temu, a zatem czemu miałoby obchodzić ciebie? Nie podnoś się, musisz odpocząć. - Ja nie jestem zbójem! - oburzył się chłopiec, posłusznie jednak opadając na miękki siennik. - Jestem Eirik syn Halvdana, dziedzic tronu Nidaros, mam więc prawo... - Póki co, jesteś chorym, wyczerpanym dzieckiem, Eryku. Nieznajomy dziwnie wymówił jego imię. Eirik uświadomił sobie naraz, że w jego głosie pobrzmiewa obcy akcent, który słyszał czasem u zamorskich gości, odwiedzających gród jego ojca. Wśród skołatanych myśli niespodziewanie urodziło się mnóstwo świeżych, rozhukanych pytań, lecz mężczyzna powstrzymał je, kładąc drobną, pomarszczoną dłoń na jego ustach. Druga ręka ujęła szmatkę, zanurzyła ją w cynowej misie, wyżęła i zaczęła przemywać rozpalone czoło chłopca. Eirik z ochotą poddał się pieszczocie - szmatka była chłodna, a jej dotyk przynosił ulgę. - Tyś jest synem owego możnego pana, który o świcie przybył? - zapytał obcy po chwili milczenia. Złożywszy szmatkę obok misy, zaczął nalewać do kubka wody z glinianego dzbanka. - Jam ci. - Eirik z wdzięcznością przyjął naczynie i wypił wodę niemal duszkiem. Krople potu niemalże natychmiast wytrysnęły na czole, lecz nieznajomy starł je wilgotną szmatką. - Mój ojciec jest wielkim konungiem. Wielkim! Rządził sprawiedliwie i szanowano go, jeno wróg w nocy napadł i... - Jego błękitne oczy stanęły we łzach. Natychmiast jednakże starł je gniewnym ruchem piąstki i wykrzyknął z wściekłością. - I hird nam zaskoczyli! We śnie, psubraty! Wpadli, cięli śpiących, ognistymi strzałami w dachy razili! Zdrajcy! - Psss... - Dłonie nieznajomego delikatnie, lecz stanowczo położyły chłopca z powrotem na siennik. Eirik oddychał teraz ciężko, a na jego policzki wystąpił niezdrowy rumieniec. - Psss... Ognista dusza w tobie, dziecko, lecz ninie wypoczywać musisz... Wielce znużonyś po podróży, a ciałko twe wątłe, Eryku. Jeśli chcesz kiedykolwiek z ojcem do Nordwegu powrócić, tedy sił ci zbierać trza, a nie w gniewie je tracić. - Juści, że chcę do Nordwegu powrócić. - Emocje szybko opadły z dziecka i zaczęło spokojniej oddychać. - Nidaros mnie pisany, a ojciec jarla waszego o pomoc prosić będzie, - Opowiedz mi, jak twa kraina wygląda - poprosił go obcy. - Wiele żem słyszał od wojów z Nordwegu, którzy tu ściągnęli, jeno samemu nigdym tam nie zawędrował. - Gór tam mnóstwo... - zaczął niepewnie chłopiec, nie do końca wiedząc, czego się obcy od niego spodziewa. - I puszcze niezmierzone... I lud twardy. Ojciec mówi, że jeno silnych słuchać nam trza, bo inaczej sczeznąć przyjdzie! Ojciec zaś najmocniejszy! - Na chwilę łzy błysnęły w oczach dziecka, a piąstki zacisnęły się w gniewie. - Zimy ci u nas surowe, a zgoła ino lato nastanie, wojowie na smoczych łodziach w świat płyną! Sławy i bogactw szukają! Za dwa lata samem miał z nimi wypłynąć, bo ojciec mówi, że ciało mam miękkie, ale ducha żelaznego! - oznajmił z dumą. - Od razuś mi się charakternikiem wydał, Eryku. - Nieznajomy pogładził rączki dziecka. - Powiedz mi tylko, czy zawsze mężowie wypływają latem po... eee... sławę? - Kto żyw, co topór w garści utrzyma, a gospodarstwa na głowie nie ma! - wykrzyknął z zapałem Eirik. - Ojciec jeno mawiają, że czasem zły to czas wypada. Zbóje morscy wtedy nasze osady atakują, a i licho leśne rozeźlić się potrafi... - Licho leśne? - uśmiechnął się dobrotliwie obcy. - A juści! - poważnie spojrzał nań chłopiec. - Karły złośliwe, a nieużyte, bo to myśli ludzkie czytają, choć żelazo najprzedniejsze sprzedają! Trolle wielkie, a żarłoczne, wielce w ludzkim mięsie rozmiłowane! Nixy okrutne, korostwory, orłaki... Nawet bogowie nie zawsze chronią. - Bogowie, rzekłeś. - Obcy pokiwał głową w udawanej zadumie. - Znaczy się to, że pielgrzymi, co słowa nowego Boga głoszą, jeszcze do was nie dotarli? - Kto taki? - zdumiał się chłopiec. - Ach, tak! Hahaha, tak! Byli, ojciec nawet przyjął kilku takich. Mówili i mówili, jeno nikt ich nie pojmował, przeto przegnał ich ojciec precz. Stary Bragi mówi, że tamci to głupcy, bo miłować wrogów każą i przebaczać winy. A jak mam...

- To nie takie proste, Eryku - zadumał się niespodziewanie nieznajomy. - Wiem to dobrze, bo sam ongiś takim pielgrzymem byłem. - Ty? - Ano ja... - uśmiechnął się. - Kapłanem tej wiary jestem, czy może raczej byłem? Wiele już lat minęło, odkąd z kimś ze swej wiary rozmawiać mogłem. Będzie dziesięć zim temu, jak mnie w niewolę woje jomsborscy w Albionie pojęli, a nie ubili ino dlatego, że rany leczyć umiem. - I prawda to, że wszystkich miłujecie, a broni nie dobywacie? - Świat to okrutne miejsce, Eryku, i nie pożyje długo ten, co bronić się nie umie - zadumał się nieznajomy. - Jeno uczymy siebie i innych, by dobro i miłość pokazywali, a karali jeno tych, co na trudy nasze plwają. Zresztą, spędziłem tyle lat wśród tych brodatych wilków, że na wskroś ich obyczajami przesiąkłem... - To dobrze - poważnym tonem stwierdził chłopiec. - Tu na Północy nasi bogowie rządzą, a do gniewu oni skłonni! A jak zwą cię, dobry człowieku? - Jak mnie zwą? - Stary człowiek ocknął się z zamyślenia. - Zwą mnie Hieronimem. - Hieronim? Dziwaczne imię. - Lecz bardzo powszechne w Albionie. Tam, skąd pochodzę... - Słyszałżem o Albionie. Wiem, że... Co to za zgiełk? Hieronim poderwał się z zydla i podszedł do niewielkiego okienka, krytego rybią błoną. Przez grube ściany dworzyszcza przebijały zniekształcone wiwaty i chóralne śpiewy, które po chwili zastąpił zgodny grzechot mieczy o tarcze. - Zda się, że to jarl Eivind ojca twego ucztą podejmuje. Za kilka godzin się okaże, czy na czele Jomsborczyków wnet na Północ popłyniecie. III. - Niech szczęście nigdy nie opuszcza wolnego bractwa z Jomsborga! - oznajmił dostojnie jarl Eivind, powstając i unosząc róg pełen miodu w stronę milczących, zebranych w halli wojowników. Blask płonących wokół niego pochodni ślizgał się po złotej nitce, obramowującej jego szarą szatę, i odbijał się w błękicie niewzruszonych oczu. Niespotykanej piękności złoty naszyjnik, zdobiony trójką wielkich szmaragdów, rozsiewał wokół zielonkawy blask - Skaal! - Skaal! Niech was kruki Odyna zawdy ku zwycięstwu prowadzą! - dorzucił Halvdan, również powstając z pełnym rogiem i kłaniając się jarlowi. Na ucztę ubrał kaftan nabijany złotymi ćwiekami, a na szyi zawiesił srebrny łańcuch, odwieczny symbol władców Nidaros. Nim jomsborski jarl zdołał odpowiedzieć na toast konunga nordweskiego, w halli wybuchnął taki zgiełk, że aż zakołysały się płomienie pochodni pod ścianami. Zasiadający wzdłuż trzech szerokich ław wojowie poderwali się, wykrzykując wiwaty dla obu słynnych wodzów, a strzelające w górę srebrne rogi i puchary siały wokół garściami kropel. W sercach biesiadników grała dzika nadzieja, że wizyta tak możnego i sławnego gościa oznacza rychłą wprawę, a z nią łupy i nową sławę. - Skaal! - krzyczeli, rumiani na twarzach i z roziskrzonymi oczyma. Z zewnątrz odpowiadały im entuzjastyczne ryki reszty braci jomsborskich, którzy wytoczyli sobie beczkę piwa na dziedziniec i rozpalili kilka ognisk, nad którymi smażyły się już prosięta. - Skaal! Szczęście dla was, jarlu! I dla was, konun-gu! Jomsborg was pozdrawia! Bracia jomsborscy są z wami! - Cichajcie! - jarl Eivind uniósł otwarte dłonie, a blask pochodni zatańczył na jego złotych pierścieniach. - Niech Odyn ześle na nas swą łaskę i sprawi, by dzisiejszej nocy wielkie słowa zostały tu wypowiedziane i wielkie czyny ogłoszone! - Bywajże pozdrowiony, asgardzki konungu! - z godnością dołączył doń Halvdan. Jego oczy błyszczały, jakby w tradycyjnym toaście dopatrzył się obietnic Jomsborczyka. Tu i ówdzie poderwały się rogi z kolejnymi toastami, wykrzyczano kilka nowych wiwatów, któryś z wikingów uderzył pięścią o stół, lecz rodząca się wrzawa ucichła w jednej chwili, gdy tylko poruszyła się postać po lewicy jarla. - O bitwie szeptają stalowe języki, Niespokojne ogary krwi, Kłaniają się sobie sztandary legendy, Złote rogi do siebie piją - wypowiedział dźwięczny, donośny głos, a ci sami wikingowie, którzy jeszcze przed chwilą wydzierali się bez opamiętania, teraz w ciszy pochylili głowy, rozpatrując usłyszane słowa. Z szelestem bogatych szat, ze swego miejsca po lewicy jarla powstał wysoki, dostojny starzec. Był to Trygve zwany Wiecznym, niewidomy skald, od wielu lat służący radami jarlom jomsborskim, które zawsze ubrał w kunsztowne rymy. Choć po świecie Północy wędrowało wielu innych skaldów, zuchwałych i słynących z bogatszego kunsztu poetyckiego, lecz jak dotąd żaden nie poważył się

zlekceważyć Trygvego bądź rzucić mu wyzwania. O Wiecznym mówiono bowiem, że choć jego oczy nie widzą tego, co dzieje się wokół, to jednak dostrzegają to, co wydarzyć się dopiero może. Nikt nie ośmielał się poddawać w zwątpienie jego słów czy lekceważyć wróżby. Nikt nie pomniejszał jego sławy. Nikt. - Krew chce pić morski gość, Lecz ogar kość gryźć woli, Pod rzemień kark nadstawia, Panów swych zapomniał - powiedział Thorkill, patrząc w powałę z zadumą w spojrzeniu. Uniesienie wśród ucztujących zgasło niczym pochodnia, zanurzona w cebrze wody. Wśród ciężkiej ciszy, zakłócanej jedynie stłumionymi wrzaskami biesiadujących na dziedzińcu, wikingowie jeden po drugim odwracali wzrok w kierunku śmiałka, a w ich spojrzeniu kryło się bezbrzeżne zgorszenie. Ten i ów sapał już z gniewu, ale pierwszym, który zrozumiał sens, czający się w rymach Thorkilla, był Halvdan z Nidaros. - Tyyy... - wyrzęził, a jego oblicze nadbiegło krwią. Dłoń na podobieństwo sokolich pazurów zacisnęła się na rękojeści topora. - Na moc Thora, jarlu Eivindzie! Kimże jest ten pyszałek? Niech go bogowie bronią, bo gotów żem święte prawo gościnności... - Gościem mym jest ten, co pod moim dachem siedzi, Halvdanie! - huknął Eivind, wściekle łypiąc na wciąż spokojnego, choć pobladłego Thorkilla. - Tedy topór odłóż! Znany mi to człek, kpiarz zuchwały i kłamca podły, Lokiego wcielenie. Nie zapraszałem go jednak na ucztę! Rzekłem ci z rana, Thorkillu, byś warownię mą opuścił! Okręt twój zniknął, lecz ty... - Znam waszą sławę i szanuję ją, jarlu - poważnym głosem powiedział Thorkill - Tym bardziej boli mnie tedy, że słowa me za kłamstwo bierzecie, a groźbami miotacie.. - A czym są słowa twe, jeśli nie kłamstwem? - zazgrzytał zębami Eivind. - Samemu Trygve kpinę pokazałeś, szaleńcze, a mnie, jarlowi Jomsborga... - Dar wam przyniosłem, panie - Thorkill powstał. Eivind zamrugał oczyma - naraz wydało mu się, że w halli stało się ciemniej. Katem oka dostrzegł, że Halvdan i kilku najmożniejszych wojów również rozejrzało się niepewne. - Równie piękny co ostatnio! Prawdę. - Jaką prawdę? - wycharczał oszołomiony Eivind. - Nie słuchaliście moich słów, panie? - udał zdumienie Thorkill, po czym zarzucił płaszcz na ramię i, odwróciwszy się na pięcie, ruszył ku wyjściu z halli. - Bjarni! - syknął Eivind w stronę brodatego woja, który podczas bitwy chronił jego plecy. - Idź za nim... Pochodnie zapłonęły żywiej. Eivind chciał dorzucić jeszcze jeden rozkaz, ale niespodziewanie rozszalałe serce odebrało mu mowę. Furkoczące poły płaszcza odwracającego się Thorkilla odsłoniły bowiem coś, w co dumny jarl uwierzyć nie chciał. * * * Ognisko huczało wesoło, a tłusty Vigo z wprawą obracał rożen z nabitym prosiakiem. Rumiani wojowie rechotali ochryple i co rusz unosili do ust drewniane kruże pełne piwa, by po chwili znów ryknąć śmiechem. Dwóch obodryckich osiłków z zapałem siłowało się na rękę, zgromadziwszy wokół siebie grupkę dodających im otuchy, pełnych entuzjazmu towarzyszy. Nieopodal kilku swijskich wojów wytaczało beczkę, chórem rycząc jakąś pieśń o hożych dziewczętach z Olandii. Gwiazdy migotały wesoło nad ich głowami - rozhukany Jomsborg witał nadzieję na kolejną wyprawę. W mętnym już cokolwiek spojrzeniu Edgara zatańczyła iskierka ożywienia, gdy na pniaku obok opadł Rune i wręczył mu kolejny dzban grzanego piwa. Siedzący skroś niego Urre beknął przeciągle i zwalił się na ziemię. Edgar chwycił podany dzban, jednocześnie zręcznie wysupłując ten, z którym padł na ziemię Urre. - Szanować trza piwo! - bełkotliwym głosem pouczył go Edgar. - Kiedy kropelką człek wzgardzi, Thor zbyt pysznym go uzna i... - I co? - czknął Rune, odwracając się na odgłos wiwatów wśród kibicujących walce. - I w łeb takiemu synowi jak nie przyp... - Edgar również czknął. - A ja walnę jako drugi! Ino pewien żem, że Thorowi szkoda byłoby Mjollnira w taki pusty ceber jak twój, Rune, ciskać. - Nie gadajcie mu tak, Edgarze - zachichotał znowu Vigo - bo jeszcze z wielkiej radość gotów kuflami po dziedzińcu ciskać!

- Cóż... - Edgar przyjrzał się swojej pięści, wielkiej i ciężkiej jak otoczak z rzeki. - Mjolnirr to może nie jest, i też w końcu gdzie mnie do Thora, ale jak... - O czymże to ninie rozprawiacie? - Vigo obrócił prosiaka po raz wtóry. - O grzmoceniu pięściami w puste cebry. Pijże, kocia mordo, lej w ten pysk, może ci co pomyślunku przybędzie... - Dajcie już pokój! - beknął Rune i otarł rude wąsiska. - Nasi wodzowie tam radzą gromko, aż się chałupa trzęsie! Ech, ciekawy człowiek, co tam uradzą... Ej, Edgar, wy człek bywały. Uradzą coś! Pojedziemy na wojnę? - Ech, daliby bogowie! - westchnął Edgar i czknął. - Zgnić nam rychło tu przyjdzie, jak w świat nie pojedziem! - Niech im tedy miód dobrze leży! A może byście jaką baję opowiedzieli, co, Edgar? Może o bogach naszych coś... - sapnął Vigo i z błogością odkroił kawałek przyrumienionego, kapiącego od tłuszczu mięsiwa. - Hej, bracia! Prosiak gotów, a Edgar bajać będzie! Bywajta tutaj! Po chwili wokół ogniska zgromadziło się kilkunastu brodatych wojów, a troskliwy Vigo nałożył każdemu porcję dymiącego mięsiwa na drewnianą miskę. - Ja lubię o Yggdrasilu słuchać - westchnął Runę, z lubością wgryzając się w przypieczone mięso. - Bo sam masz pewno dziuplę miast rozumu - mruknął Edgar, ale chętnie podjął temat. - Dobra, tedy opowiem wam historię o Yggdrasilu. Wiecie pewno, że nie jest to zwykły jesion, co go na szczapy porąbać można. Jego imię znaczy przecie Jesion Świata, i jak słup świat nasz w kupie trzyma. Korzeniami głębi ziemi sięga, a gałęzie, masywne a szerokie, niebo wspierają, coby się nam na czerepy nie... - A kiej go odnaleźć można? - rozmarzył się Vigo, podpierając brodę tłustymi dłońmi. - A czego miałby taki chomąt jak ty tam szukać? - ofuknął go Edgar. - Zresztą, gdzie Yggdrasil rośnie, tego nie wie nikt. Juści, że pewno gdzieś pośrodku Midgardu, bo gdyby na brzegu stał, to by już się dawno niebo załamało. Jeno nikt ze śmiertelnych drogi doń nie odnalazł, a może i dobrze, bo w korzeniach i konarach paskudztwa wszelakie się kryją. - Niddhogg - powiedział czyjś głos. - Juści, Niddhogg - przytaknął Edgar. - Z bestyj owych najpaskudniejsza, smok najprawdziwszy. Onże skubaniec łuskowany ino gryzieniem młodych gałązek się zajmuje, a wiecie dobrze, że jak bydlaki drzewo podgryzą, to uschnie. Jak kiedy Niddhogg w potęgę urośnie, zeżre wszystko, co żywe, i zawali się świat... - A widzieliście kiedyś prawdziwego smoka, Edgarze? - zapytał Runę. - Eee tam, ponoć wszystkie w dawnych czasach wybite - skrzywił się Edgar. - Nic dla prawdziwych bohaterów nie ostało. Powiem wam jeno taką historię - otóż dawno temu, kiedym z Leifem synem Eirika do Yinlandii płynął... * * * Chłopiec oddychał szybko, co rusz zerkając na siedzącego przy okienku Hieronima. W migotliwym ogniu kaganka, łapczywie ssącego pchane przeciągami zimne powietrze, jego twarz raz wydawała się dobrotliwa i spokojna, raz drapieżna i ściągnięta w dzikim wyrazie. Eirik naciągnął wysoko skórę niedźwiedzią i leżał nieruchomo, starając rozróżnić cokolwiek ze zgiełku dobiegającego z dziedzińca jomsborskiego. - Kiej wilki - uśmiechnął się ponuro Hieronim. - Coście powiedzieli? - zaciekawił się chłopiec. - Nic takiego, Eryku - wzruszył ramionami kapłan. - Słucham tych pieśni z dziedzińca i na myśli mi wilcy przychodzą. Krew rychłą czują i w pieśni podnieceniem się dzielą... Są wilki w twojej krainie? - Pewno! - prychnął chłopiec. - Ogromne i szare! Człeka się boją, lecz gdy głód je przydusi... - Straszna to kraina tedy! - Lecz piękna. - Chłopiec usiadł, zrzucając skóry. - Mój ojciec będzie o nią walczyć i ja z nim! Ja też! - Dobrze już, dobrze. - Tajemniczo uśmiechnął się nieznajomy, naciągając skórę na chude ramionka chłopca, na których chłodny przewiew studził już pot. - Coś mi mówi, że... Eirik nie usłyszał jego słów - ucztujące na dziedzińcu bractwo zakrzyknęło naraz zgodnym chórem pozdrowienia dla nordweskiego konunga i jęło zgodnym rytmem uderzać toporami na płask o tarcze. W

powietrzu zadrgała niespokojna, drapieżna pieśń, wzmocniona złowieszczym przyśpiewem morskiego wiatru. - Wilcy szykują się na łów, Eryku - uśmiechnął się Hieronim. - Wiedzą o propozycji, jaką twój ojciec chce złożyć Eivindowi. Czują krew... Naraz zastygł w bezruchu, a jego ucho pochwyciło dźwięk początkowo niesłyszalny dla Eirika. - Co takiego? - dopytywał się chłopiec, lecz jego opiekun położył jedynie palec na ustach. Naraz i on usłyszał - w zgiełku ucztujących wikingów pojawił się nowy odgłos, który niespodziewanie wybił się ponad cichnące pokrzykiwania wikingów. W nocną pustkę popłynęła pieśń - smętna, pełna magii, śpiewana mocnym głosem kobiecym w nieznanej mowie... - Toż to mowa Albionu! - zdumiał się Hieronim. - Ale białka? Musi, że to gdzieś w tych komnatach... Tu, na Jomsborgu? Kobieta? Albiońska kobieta? - Kobieta. - Chłopiec ze zdumieniem przypomniał sobie słowa ojca. - Hieronimie, co to znaczy? - Jeszcze nie wiem. - Ciałem Hieronima wstrząsnął dreszcz. * * * - Prawcie dalej o Niddhoggu! - powiedział nieznany głos. Edgar zmarszczył brwi. - Po co o paskudzie Yggdrasillowej gadać - burknął. - O dzielnych bohaterach lepiej bajać, wżdy wielka to noc... A który to z was, bracia, tak się ową gadziną przejmuje? - Ja - padła odpowiedź. Oczy wszystkich skierowały się na wysokiego człowieka o ciemnych, prawie czarnych włosach i oczach podobnego koloru. Siedział on ze spokojem wśród Jomsborczyków i wpatrywał się w Edgara z lekko przekrzywioną głową. - Nie pomnę cię - warknął Edgar. - A pamięć u mnie dobra... - Bom ja nie z bractwa - odpowiedział nieznajomy. - Dziś z rana przybyłem, a zwą mnie Thorkill. A paskuda owa, jak ją zwiecie, zaiste ciekawi mnie wielce. Wyście gawędziarzem, Edgarze, i wszelkie baje są wam znane, a czy przyszło wam kiedy do głowy, że Niddhogg przydać się na co może? - Jakże to! - zachłysnął się grzanym piwem Edgar. - A czy Yggdrassil rósłby zdrowo, gdyby nie Niddhogg? Smok żre przecież i chore pędy, a jeśli zdrowy jaki wpadnie mu do pyska, tedy drzewo nowy puszcza! - zaśmiał się Thorkill i niespodziewanie poderwał się, aż blask płomieni mienił się na jego kolczudze. - Jeno juści, wielka to paskuda i na miecz wielkiego śmiałka czeka! Dałby mu jarl Eivind radę? - Raz sam trzech berserków strzymał! - powiedział Odobryta Radbor. - Dobry to jarl! Dzielny! - Demonów się nie boi! Sztormom się nie kłania! - Dobry jarl! - A czy prawo szanuje? - Szanuje! Dobry jarl! - A na wyprawę przyzwoli! - Przyzwoli! Do Nordwegu nas poprowadzi! Na wyprawę! Eivind! Eivind! Krew wystąpiła na zarośnięte policzki wojowników, a w ich oczach zatańczył szalony blask. Naraz w ich dłoniach pojawiły się topory i okrągłe tarcze, a wśród ognisk, beczek z piwem i rumianych pieczeni przewalił się łoskot drapieżnej melodii. Porwani dzikim uniesieniem, wikingowie skandowali imię jarla, wzmacniając każde słowo uderzeniem płazem miecza lub topora. Thorkill śmiał się i klaskał w dłonie. - Ejże. - Topór Radbora znieruchomiał w odległości dłoni od tarczy. - Słyszycie? Śmiech Thorkilla przeszedł w cyniczny uśmiech. * * * - Zwólcie tedy, bracia - Eivind uniósł w górę dłoń ciężką od pierścieni - by gość mój, a wasz druh, sławny Halvdan syn Ulfa, zwany Łamaczem Oszczepów, konung wielkiego grodu Nidaros, historię swą opowiedział! - Sława wam, królu! - poniosło się wzdłuż ław, a zaciekawione, nierzadko już zamglone spojrzenia zawisły na wysokiej postaci powstającego Nordwega. Niejeden z początku myślał, iż wygnany król jest już w podeszłym wieku - ujrzeli jednak silną, zahartowaną sylwetkę, a to, co początkowo brali za

zmarszczki starości, naraz okazało się jedynie wyrytą na twarzy pamiątką wielu długich wędrówek morskich. Charakternik - pomyślał niejeden. Nierzadko widywano tu takie oblicza - wyniosłe, poznaczone wrogimi ostrzami i zimnym wiatrem. Do Jomsborga ściągało bowiem wielu znieważonych monarchów czy szukających pomsty wodzów, by u jarla najsłynniejszego na całym Midgardzie bractwa wojowników szukać pomocy. Bractwo Jomsborga świadome zaś było swej sławy i decydowało się na udział jedynie w najzuchwalszych wyprawach, takich, które przynieść im mogły największą sławę. Wikingowie milczeli zatem, z ciekawością przyglądając się przybyszowi i oczekując na jego opowieść. Halvdan skłonił się jarlowi, oblizał suche wargi i przemówił: - Ehdndzie, jarlu jomsborskiej drużyny, pogromco nikczemników i zwycięzco spod Białej Wyspy! - zaczął mocnym, dudniącym głosem. - I wy, jomsborscy bracia, niezłomni w przysięgach, niestrudzeni w żegludze, nieustraszeni wobec wrogów i niezachwiani w przyjaźni, również słuchajcie! Jam jest Halvdan syn Ulfa, zwany Łamaczem Oszczepów, konung Nidaros! O mojej krzywdzie opowiedzieć wam chcę i wasze klingi chcę ujrzeć, jak wyrwane z pochew pod nordweskim słońcem błyszczą! Chce porwać ich serca, pomyślał Eivind, gładząc wielką, rudą brodę. Pyszałek, ale niech gada... Drużyna rychło o tym psie Thorkillu zapomni. Bjarni coś nie wraca... Zerknął przy tym na Trygve, który z bladą twarzą siedział nieruchomo przy ławie, nie tknąwszy ani jedzenia, ani picia. Jarl jomsborski zasępił się na nowo, przegapiając kolejne słowa nordweskiego konunga. Ten zaś, z rogiem napełnionym gęstym miodem, wstąpił na ławę i stamtąd przemawiał do jomsborskich wikingów, a jego dumne, donośne słowa wzbijały się pod mroczną powałę. - Słuchajcie mnie, synowie morza! Jestem Halvdan syn Ulfa, konung na Nidaros! Znacie mą sławę? - Znamy! - odpowiedział mu niski pomruk głosów wikingów, kilka rogów skoczyło ku górze w toaście, a liczne pary oczu zabłysnęły podnieceniem. - Wiecie tedy, żem straszny dla wrogów, a hojny dla przyjaciół? - Wiemy! - Uderzyły w ławy ciężkie pięści, zazgrzytały zęby. - Słyszeliście tedy, że straszny mój topór i męstwo niezłomne! - Słyszelim! * * * - Znam was, Jomsvikingi! - mówił donośnym głosem Thorkill. Gorejące za nim ognisko otoczyło jego wysoką, smukłą sylwetkę migotliwą aureolą i zamieniło twarz w plątaninę ciemnych plam. - Znam was, bo któżby sławy waszej, nie znał! Jesteście bractwem dumnym i wolnym, kiej morskie sokoły wolnym! - Kimżeś jest? - Z kręgu znieruchomiałych, patrzących groźnie wikingów wyszedł śnieżnobrody Vigulf, jeden z najsłynniejszych i najbardziej szanowanych wojowników bractwa. - Mowę masz wodza, niemniej nikt cię nie zna.... Twój był ów czarny knorr, co o świtaniu przybył? - Mój - Thorkill zwrócił ku niemu roziskrzony wzrok. - Jeno nie zwolił mi jarl wasz pozostać: Odpłynąć mi kazał, bo kilka słów prawdy go uraziło. - Tużeś, zuchwalcze! - Bjarni, przyboczny jaria, bezceremonialnie odsunął Vigulfa, który już otwierał usta do kolejnego pytania. - Precz z twierdzy! Jak za szmaty uchwycę i z murów do wody ciepnę... Jarl... Oczy Bjarniego lśniły stalą. Olbrzym szedł na ugiętych nogach, głowę zwiesiwszy nisko, jak byk gotujący się do szarży. Palce potężnych dłoni, rozcapierzone niczym szpony wilkołaka, unosiły się ku górze, gotowe zacisnąć się na gardle Thorkilla. - Jarl was sprzedał - przekrzywił głowę Thorkill, śmiało patrząc w oczy rozjuszonemu berserkowi. - Życie wyduszę! - wycharczał wściekły Bjarni. - Pomnicie orszak owego Niemca, co od księcia Bolka posłował? - Ton głosu cofającego się Thorkilla naraz stał się wyższy. - Co to.niby jarla odwiedził, bo mu droga wypadła? - Nędzna żmijo... - Daj mu dokończyć, Bjarni. - Palce żelaznej dłoni Vigulfa zacisnęły się na ramieniu olbrzyma. * * *

- A ninie co? - Hieronim nie wiedział, czy błyszczące w ciemnościach oczy chłopca odbijają gorączkę, czy może niezdrowe podniecenie. Czy może... Mnichowi przemknął dreszcz po plecach - nie powinien dawać wiary opowieściom o leśnych lichach. Żałował teraz, że nagła myśl kazała mu zdmuchnąć kaganek. - Ledwie co widać... - wyszeptał Hieronim. - Zda mi się, że ktoś mówi przy jednym z ognisk, a wikingowie słuchają. Krzyczą w odpowiedzi na jego słowa. Widzę mnóstwo pochodni... - A w halli? - szeptał chłopiec. - Ojciec... - Cichaj... Nie rozumiem ani słowa, ale zda się... Tak, chyba jeden głos przewodzi... Mocny głos... Przez szparę w okiennicy widział mrowie drgających ogników pochodni, a wicher od morza przynosił jedynie strzępy rozmów i pokrzykiwań. Czuł jednak, że powietrze nie drży już od dzikiej, drapieżnej radości, i okrzyki nie mają nic ze złowieszczego tryumfu szykujących się do rozprawy wojów. Pieśń albiońskiej kobiety... Nie był tego pewien. Wydawało mu się, że już ucichła, lecz z drugiej strony miał wrażenie, że w nocnym powietrzu wciąż wibruje jej wspomnienie, podrażniając zmysły wilków na dole. Naraz runął potężny wrzask, rozbijając się o ściany dziedzińca morskiej twierdzy, a mrowie ogników popełzło w jednym kierunku. - Idą gdzieś... - szepnął zafascynowany Hieronim. - Eryku, oni... W ułamku sekundy jakiś czarny kształt wypełnił szparę, przez którą wyglądał mnich. Rozległ się suchy trzask okiennicy i oszołomiony Hieronim odskoczył, padając na ziemię. Na zewnątrz słyszeli oddalające się, szydliwe krakanie kruka. * * * - ...niechaj zatem mój topór bojowy, przez dziada mego na karłach zdobyty, a Oraczem zwany, pokłoni się najbitniejszemu z bitnych, dumnemu bractwu Jomsborga! - krzyczał purpurowy na policzkach Halvdan, stojąc wśród porozrzucanych naczyń na ławie i wysoko nad głową trzymając drugi topór bojowy. Ryte w stali runy karłów połyskiwały złowieszczo w promieniach łopoczących pochodni. Wielki i straszny zdawał się wygnany konung nordweski - wąskie, niebezpieczne szparki jego niebieskich oczu słały skry gniewu, a grube palce z furią zaciskały się na toporzysku. Srebrny młot Thora na jego piersiach mienił się wieloma kolorami w blasku pochodni. Oczarowani jego opowieścią towarzysze bojów jarla Eivinda tkwili nieruchomo i przez chwilę jedynym słyszalnym odgłosem, poza łopotem płomieni i trzaskaniem kości w szczękach ucztujących pod ławami psów, były przytłumione, zniekształcone okrzyki wikingów na dziedzińcu. Halvdan dyszał ciężko, tocząc wokół przekrwionym spojrzeniem, by niespodziewanie zgrabnym susem zeskoczyć na polepę i przypaść do ziemi u stóp jarla. Widok straszliwego konunga, korzącego się u stóp kogoś innego, choćby i słynnego jomsborskiego przywódcy, targnął sercami przybocznych Eivinda. - Sława! - poderwał się któryś z nich. - Sława! - huknęli inni. Hallę wypełnił rumor odtrącanych ław i ryk ochrypłych, rozochoconych głosów, przepełnionych miłością dla wielkiego wojownika. Jarl Eivind powstał z godnością i podniósłszy Halvdana z ziemi, posadził go na tronie po swej prawicy. Naraz blask pochodni przejrzał się w pierścieniach na jego dłoniach. - Jarl uniósł ramiona nad głowę, a na ten gest wojownicy zamilkli w jednej chwili. - Wielkie są słowa nidaroskiego władcy! - oznajmił donośnym głosem - Wielkie jego czyny i wielkie obietnice! Wiecie jednak, bracia, jakie zasady rządzą wolną twierdzą morskich wojów! Żyjemy bez kobiet, walczymy dla sławy, pływamy bez strachu, a kłaniamy się tylko bogom! Kłaniamy się bogom i ich słów słuchamy! Trygve, zwany Wiecznym! - Z łopotem płaszcza odwrócił się w stronę ślepego. - Tyś skaldem i wróżbitą, a choć bogowie wzrok ci odjęli, pozwolili jednak w przyszłość spoglądać. Powiedz nam tedy, czy szczęśliwa wyprawa do Nordwegu będzie? Czy przyniesie sławę tym, co z życiem ujdą, i sprowadzi walkyrie po tych, co gardła w boju dadzą? Trygye ani drgnął. Na jego pustej, trupiobladej twarzy nie pojawił się najdrobniejszy nawet grymas, a pomarszczone powieki ani o szparkę nie uchyliły ślepych oczodołów. - Trygve, wzywam cię! Rzuć runy i powiedz, co znaczą! Czy szczęście pisane bractwu z Jomsborga? Skald dalej siedział nieruchomo. Wojownicy w halli przyglądali się temu z niezdrową fascynacją. - Trygve... - Naraz straszliwe podejrzenie targnęło sercem jarla.

Eivind zrobił krok naprzód, lecz w tej samej chwili siedzący po lewicy skalda przyboczny, zapewne tknięty tą samą myślą, poderwał się z bladą twarzą. Zaszurała odsunięta gwałtownie ława i naraz wysoka, tykowata postać skalda pochyliła się, lecz osobliwe sztywno. Trygve padł do tyłu. - Pomarł... - jęknął któryś z przybocznych. Zaskoczenie odebrało mowę wszystkim. Niespodziewanie wrota do halli eksplodowały z ogłaszającym hukiem, a zimny morski wicher z furią natarł na pochodnie, rozrywając płomienie na strzępy. Niektórzy z zaskoczonych biesiadników poderwali się, inni zamarli, wciąż z niedowierzaniem patrząc na puste miejsce, które przed chwilą zajmował Trygve. Ze szczękiem oręża do wnętrza halli rzucił się tłum wojowników, nieruchomiejąc w najeżonym gniewnymi ostrzami półkolu wokół jarla. Twarze ich były rumiane od piwa i gniewu, a oczy błyszczały dziko. Oddychali szybko - wokół wykrzywionych z wściekłością ust wykwitały chmurki pary. - Zalibyście rozum postradali, bracia? - Oszołomiony jarl zrobił krok w tył. Wikingowie patrzyli na niego z mściwością, a blask nielicznych pochodni ślizgał się po ostrzach nagich mieczy. Strach wpełzł Eivindowi na kark. - Co za demon pomieszał wam zmysły? - spróbował ostrzej, przełknąwszy ślinę. - Co się dzieje, na moc Odyna! Wżdy wyście morskie bractwo, a jam wasz jarl! - Juści, żeśmy morskie bractwo! - splunął mu pod nogi Odobryta Radbor. - A tyś nasz jarl! Jeno wspólne nasze prawo, a tyś je złamał! - Jakże to? - Żyjemy bez kobiet, walczymy dla sławy, pływamy bez strachu, a kłaniamy się tylko bogom! - warknął inny, łysy, zwalisty Toke, wsparty o długi oszczep. - Takie nasze prawo, odkąd jarl Palnatoke Jomsborg wybudował. Nie będziem tedy szanować jarla, który je lży! - Bracia, przeciem prawa naszego nie złamał! - zdumienie Eivinda nie miało granic. - Na włócznię Odyna i święty pierścień przysięgacie? - wysyczał Radbor. - Na włócznię Odyna i święty pierścień... - Dawajcie białkę... Naraz krąg wojów rozstąpił się i pchnięta krzepkim ramieniem niewiasta wylądowała na polepie u stóp jarla. Eivind znów zrobił krok w tył - rozpoznał miodowo-rude włosy, rozsypujące się na plecach, zgrzebną zieloną szatę i puste, brązowe oczy pośród bladej twarzy. Niewiasta pijanym gestem uniosła głowę, by spojrzeć na jarla, po czym nabrała tchu w piersi i naraz w chłodnym powietrzu znów zawibrowała pieśń bez słów. Silny kopniak Radbora wybił jej powietrze z płuc. Albionka przewróciła się na polepę i znieruchomiała, miotana falą skurczy. Eivind poczuł, jak resztki spokoju umykają, gnane pośpiesznym biciem serca. Rozejrzał się wokół, próbując w nagle purpurowiejącym otoczeniu odszukać drwiącą twarz Thorkilla. - ... w waszych komnatach ją żeśmy odnaleźli! - Po chwili dotarł do niego pełen wściekłości, oskarżycielski krzyk Tokego, wsparty gniewnym pomrukiem reszty Jomsborczyków. Ci, którzy jeszcze przed chwilą ucztowali w halli, stali teraz zdezorientowani, łypiąc to na Eivinda, to na przywódców nieoczekiwanego buntu. - Głupia kiej koza, ale jedno, co wyrzec umie, to, że darem dla was jest! - Wżdy to bzdura wierutna! - ryknął jarl. Czuł pulsowanie gorąca na policzkach i rosnący gniew. - Jak ta koza... Jak się dostała na me komnaty! Juści, przyznaję! W darze mi ten wściekły pies złożył, ten... - Dar to zatem, jarlu? - zaśmiał się śnieżnobrody Vigulf. - Dar, który wbrew prawu... - Milcz, Vigulf! Takiście mi braćmi? Za jedną dziewkę podstępem podrzuconą mieczy przeciw mnie dobywacie? - Na zarośniętych policzkach Eivinda szalały rumieńce. - Furda dziewka - wysyczał Radbor, opierając się na toporzysku i kręcąc kudłatą głową. Nie patrzył jarlowi w oczy. - Nie o to przecie tu chodzi... My wiemy o wszystkim, jarlu. - O czym ty znowu... - Wiemy, po co niemiecki poseł do warowni przyjechał - mówiący cicho Radbor nadal nie podnosił wzroku. - Wiemy wszystko. Wiemy, żeś nową wiarę przyjąć obiecał. Wiemy też, co to oznacza - na służbę polskiego księcia nas oddałeś. - Złamałeś prawo - warknął zapalczywy, jednooki Toke. Cisza, która zaległa w starej morskiej warowni, była obezwładniająca - słychać było plusk fal, omywających na zewnątrz wały jomsborskiego gniazda. Eivind był trupioblady. Znikąd nadbiegł wiatr bałtycki, wydymając płaszcz jarlowski i szarpiąc ocalałe pochodnie.

- Poszaleliście... - głos Eivinda przeszedł w charkotliwy szept. - Kto wam we łbach namieszał, bracia... Ów Niemiec jeno gościem mi był... Gościem od księcia... Przejazdem... - Zacny naszyjnik ów gość przejazdem wam wręczył. - Jarl niespodziewanie uświadomił sobie, że ostatnie słowo padło z ust Bjarniego. - A we łbach to ty namieszałeś - odezwał się głos za jego plecami. - Mówiłem ci, ostrzegałem, lecz na próżno. Rację miałem - jarlowie jomsborscy nie umieją rozmawiać z krukami. Eivind odwrócił się błyskawicznie, lecz za jego plecami nie było tego, kogo spodziewał się ujrzeć. Jego rozszalały wzrok przemknął po ścianie z ciężkich sosnowych bali i niespodziewanie zastygł w zaskoczeniu - na prawym słupie tronowym siedział olbrzymi, czarny kruk. Przymrużone złośliwie wielkie oko patrzyło prosto na zmartwiałego jarla, a śmigający po hali wicher bawił się wianuszkiem drobnych piórek wokół ogromnego dzioba. - Kto... Kto to mówi? - Eivind porwał za rękojeść wielkiego, runicznego miecza. - Co to za czary? - Czary? - Z lekko rozchylonego dzioba kruka wydobyły się chrapliwe dźwięki ludzkiej mowy. - Posłańca bogów za czary bierzesz? - K... kim jesteś? - Ciężka od pierścieni dłoń jarla zsunęła się bezsilnie z rękojeści miecza. - Przychodzę, by głosić prawdę - zaśmiał się z kpiną ptak. Jego śmiech był przerażająco lodowaty - Eivind poczuł, jak chłód spowija jego ramiona i serce coraz ciaśniejszymi więzami, a jednocześnie wokół słupów tronowych poczęła gęstnieć ciemność. Kontury śmiejącego się kruka były coraz mniej wyraźnie, aż utonęły w rozlewającym się wokół mroku. - Po... poznaję twe słowa - naraz zachłysnął się jarl. - Wiem, kim jesteś! To ty... - Przychodzę, by głosić prawdę. - Thorkill, wyniosły, z twarzą wykrzywioną grymasem dumy, wyszedł z mroku. Zakrywał go czarny płaszcz, pod którym rysował się obrys miecza. - To ty... - w spojrzeniu Eivinda zatańczył ogień. - To ty podrzuciłeś białkę do moich komnat! Twe słowa zabrały ducha Trygve! Ty podburzyłeś moich ludzi! Na Thora, zarżnę cię jak... - Bracia jomsborscy! - zakrzyczał Thorkill. - Czy słyszycie słowa waszego jarla? Obcym bogom Jomsborg sprzedałeś, a na Thora się klniesz, kłamco? Tłum niebezpiecznie zafalował. - Milcz... - głos Eivind załamał się. - Jedno prawo wasze! - krzyczał Thorkill, a jego oczy się śmiały. - Żyjecie bez kobiet, a jarl wasz niewolnice po komnatach chowa! Kłaniacie się bogom, a wasz jarl kruka Odyna za gusła wziął! Przed bogiem Niemców i Polaków kłaniać się chce! - Znam cię! - niespodziewanie huknął nowy głos. - Bluźnisz, parszywcze! Tyś nie Odyna poseł! Słyszałem ja o tobie wiele... Halvdan szedł ku Thorkillowi, a ciężki topór zakreślał w jego wprawnych dłoniach złowieszcze kręgi. Jęczał o rozcinane powietrze, a w oczach wygnanego króla czaiła się żądza mordu. - Mówiono w Nidaros o czarnym drakkarze, co płynie szybko jak myśl - syczał przez zaciśnięte zęby. - Słyszałem o tym, że w osadzie, do której zawija, nim świt nastanie brat bratu do gardła skoczy! Nikt nie będzie wymyślał jarlowi Jomsborga od zdrajców, ty smocze nasienie, póki ja tego słucham! Naraz mięśnie Halvdana napęczniały, a topór zawył w powietrzu, z ogromną prędkością mknąc ku sylwetce Thorkilla. Eivind odskoczył - zdawało się, że cios przetnie Thorkilła na pół, ale przybysz przemknął zręcznie pod roztańczonym toporzyskiem. Ciężkie ostrze trafiło w próżnię. - Ha! - krzyknął, odrzucając połę płaszcza i porywając za miecz. - Głupcze! Jarl Jomsborga twoim przyjacielem... - Nikt nie nazywa głupcem konunga Nidaros! - zaryczał Halvdan, porywając topór i przypuszczając kolejny, błyskawiczny atak. - A nie jest głupcem ten, kto szuka przyjaciół wśród zdrajców?! - Thorkill uchylił się przez szerokim cięciem. - Tyżeś zdrajcą! - Po nabrzmiałej twarzy nordweskiego króla ściekał pot. - Tyś sam, smocze nasienie! Podburzasz wolne bractwo Jomsborga! - Głupcze! - Thorkill z niemałym trudem sparował kolejny cios, zdolny rozłupać kamień na dwoje. - Przybyłeś, by Jomsborg na wyprawę do Nidaros pozyskać? Próżne twe wysiłki - Łżesz! - kolejny cios toporem chybił o włos. Ostrze rozorało materiał rękawa kaftana Thorkilla. Oczy Eivinda rozszerzyły się - powróciło niedawne wrażenie, lecz teraz już był pewien. Skóra Thorkilla mieniła się na czarno niczym...

- Ja łgam? - zaśmiał się zdyszany już Thorkill. -Wiedz tedy, że jarl Eivind na wiosnę musi do Poznania ruszyć, by nowemu bogu się pokłonić i nowe dary od polskiego księcia przyjąć! I nic z wyprawy na Nordweg! Insze plany ma jarl, głupcze! Teraz mu polski książę miskę jadłem wypełni! ... niczym łuska. - Co? - przystanął zaskoczony Halvdan, a furia opuściła go w jednej chwili. Topór zawisł bezsilnie w jego dłoniach. Smocze nasienie?, powtórzył w myślach Eivind, lecz nim zdołał odkryć sens rzuconej przez Halvdana obelgi, Thorkill odwrócił się na pięcie w stronę zamarłych w półkolu wikingów. - Walczymy tylko dla sławy? - wysyczał. - Oto kolejne prawo, złamane przez waszego jarla. Eivindzie, ty i ten głupiec... - Nikt nie nazywa konunga z Nidaros głu... - ryknął niespodziewanie oszołomiony Halvdan, który szukał teraz jakiegokolwiek pretekstu, który pozwoliłby mu odzyskać równowagę. W potężne ramiona na nowo wskoczyła siła - z rykiem ranionego niedźwiedzia Nordweg podrzucił topór do kolejnego uderzenia, lecz Thorkill pochwycił to kątem oka. Z szybkością atakującej żmii ramię przybysza, przedłużone o ostrą klingę miecza, strzeliło do przodu, trafiając idealnie w grdykę Halvdana. Thorkill pchnął z wściekłością, po czym wyszarpnął miecz i z całej siły rąbnął konunga w byczy kark. - To wszystko jego wina! - Zakrwawiona klinga Thorkilla wymierzyła w pierś Eivinda. - Śmierć zdrajcy! - Śmierć zdrajcy! - ryknęli chórem Toke, Radbor i Vigulf, unosząc oręż. - Dość tych oszczerstw! Wystarczy krwi! - zakrzyczał ktoś inny. - Eivind naszym jarlem i nie będzie przybłęda... - Do mnie! - Parł naprzód Eivind, porywając jakiś oszczep i prąc w stronę śmiejącego się Thorkilla. - Święte prawo gościnności! - rozwścieczony Skalle zastąpił jarlowi drogę. - Nie Iza... - Brać zabójcę! - Jorund z dobytym mieczem skoczył na ławę. Ktoś podciął mu nogi. Strącona czyimś ciosem pochodnia zakreśliła łuk w powietrzu i uderzyła w przeciwną ścianę, wybuchając snopem iskier. Na ułamek sekundy miecze, noże i topory krwawo zalśniły, a wraz z nimi białka oczu rzucających się sobie do gardeł ludzi. * * * Olbrzym zachwiał się, lecz postąpił jeszcze kilka kroków. Nogi słabły jednak z chwili na chwilę i naraz kolana ugięły się, a trupioblada, zalana strumykami krwi, rudobroda twarz plusnęła w brudną kałużę. Z jego pleców sterczał topór z ułamanym trzonkiem. Jeszcze przez chwilę przerażenie nie pozwoliło Hieronimowi zrobić ani kroku. - Gdzie jest mój ojciec? - płakał Eirik. - Zaprowadź mnie... - Cicho bądź... - Ja chce do... - Milcz! - Jednym szarpnięciem Hieronim zdjął płaszcz, okrywający drżące ciało chłopca. Mocno ujął jego podbródek i skierował jego zapłakaną twarz w kierunku dziedzińca. - Popatrz! Widzisz, co się tu dzieje? - warknął z wściekłością, wyładowując w ten sposób własny strach. - Widzisz to szaleństwo! Zanoś modły do swoich bogów, byśmy żywcem stąd wyszli! Gdyż ten chaos na pewno jest ich dziełem... - dodał ciszej. - A ojciec? - Twój ojciec jest gdzieś pośród tej bitwy. Ma swoich ludzi i z pewnością ma większe szansę wyjść stąd cało, niż my - skłamał. Eirik łkał ze strachu. Dałby wiele, by móc odwrócić głowę, lecz kościste palce Hieronima mocno zaciskały się na policzkach, trzymając jego twarz w kierunku dziedzińca. I wtedy ujrzał go - biegł na tle płomieni, wspinających się po ścianie warowni, a z jego długiego miecza ściekała krew. Naraz zatrzymał się i spojrzał prosto na niego - wysoki, ciemnooki, złowieszczy. I uśmiechnął się kpiąco. - Hieronimie... - jęknął Eryk. - Tam... Mnich albioński niczego nie dostrzegł, w panice rozglądając się za drogą ucieczki. - No, dalej! - zdecydował się i popchnął chłopca. - Do przystani! Dwie skulone, okryte szarymi szatami, wątłe postaci przemknęły w cieniu wyniosłych wałów twierdzy, po czym jeden z zacumowanych skiffów niespostrzeżenie drgnął i wolno ruszył w kierunku

nurtu rzeki... Obojętny na ryki walczących i jęki rannych wiatr znad morza świstał wśród zabudowań Jomsborga, swym świeżym oddechem sycąc coraz gwałtowniejsze promienie. Thorkill śmiał się. IV. Świt nadpełzał wolno, swym wilgotnym tchnieniem tłumiąc błąkające się tu i ówdzie płomienie. Mgła snuła się na dziedzińca gęstym, lecz porwanym kobiercem, kryjąc poskręcane ciała i kałuże purpurowego błota. W umykającym mroku zakrzyczał jakiś ptak. Na bladej ze zmęczenia i niewyspania twarzy Thorkilla gościł jednak uśmiech. - Nie musisz o nic pytać - powiedział cicho w kierunku Eivinda. - Bo widzisz, ja przynoszę prawdę, a co tobie po odpowiedziach, których i tak nie pojmiesz?. Eivind otworzył usta, lecz miast słów wydobyło się z nich tylko charkotliwe sapanie. Strużka krwi pomknęła z opuchniętego kącika ust. - Twój czas minął, jarlu - mówił Thorkill cichym głosem, niemal szeptem. - Na szczęście śmiertelną ranę odniosłeś nim jeszcze zdążyłeś pokłonić się obcemu bogowi. Cóż, może zatem walkyria zabierze cię do Valhalli. W końcu byłeś dzielnym wojem. Czasami. Z przekrwionych oczu Eivinda z wolna uchodziło życie, lecz wciąż pulsowała w nich nienawiść. - Miał rację dumny głupiec z Nidaros, nie służę Odynowi. Rzekłbym, że służę raczej jego celom. Wiesz, słyszałem wczoraj na dziedzińcu, jak to pewien gawędziarz o Niddhoggu opowiadał. Mówił, że korzenie Yggdrasilla obgryza, przeto wrogiem całego świata jest. Pewno, że szkodę czyni - ale pożarta gałąź czyni miejsce dla innej. Tyżeś taką gałęzią, jarlu. - Błysnął oczyma, beznamiętnie patrząc na konającego Eivinda. - Znęcił cię obcy bóg, przeto mój pan kazał cię zeżreć. - Nadchodzą nowe czasy, Eivindzie... Kruki mówią, że coraz więcej królów nową wiarę przyjmuje i lud swój chrzci. Umierają bogowie... Żercy i wróżbici prawią, że bliskie są już dni Ostatecznej Bitwy - Ragnaroku. Niespokojni są bogowie, lecz cóż ty możesz wiedzieć... Ty, który kruków nie rozumiesz, a królowi służyć chciałeś... Ninie pień zdrowy będzie... Zmęczony wzrok Thorkilla prześlizgnął się po wysokich, osmolonych wałach twierdzy. - Bitny Jomsborg, sławy szuka, legendą się staje... Szkoda zamienić bractwo na bandę najemników chrześcijańskiego króla. Inny bóg już kroczy, jeden jedyny, lecz silny... Z całą siłą trza mu będzie na drodze stanąć - jemu i tym, co go przyprowadzą. A kto miałby bractwo jomsborskie do takiego boju wieść? Ty, zdrajca i najemnik? - Jarlu, ocaleli wojownicy stoją na błoniach. - Z mgły wyłonił się ponury, czarnobrody woj w porwanej kolczudze. - Wiela ich? - Będzie z pół setki, lecz przybywają nowi... Niewielu Jomsborczyków padło, jeno orszak Halvdana w pień wycięto. - Nidhoggowi dzięki niech będą. - I jeszcze jedno, jarlu. Szczeniak Halvdana znikł, razem z tym starym mnichem. Ukradli jeden skiff. Gerde widział, jak na Szczecin płynęli - ani chybi do komesa, o bitwie opowiedzieć. Każecie, jarlu... - Nie. - Znieruchomiał nagle Thorkill, a jego oczy stały się okrągłe niczym monety - wzrok jego zmętniał, po czym naraz ozwały się w nim obce iskry. - Nie - powtórzył stłumionym głosem. - Widziałem ich, jak uciekali i... I poczułem, że nie warto ich ścigać. Nie. Dla Eirika Norny przygotowały inną drogę. Inną... Rośnie w jego duszy coś, co uratuje Asgard, choć... Nie, nieważne - potrząsnął głową. - Co rzekłeś? Drużyna jomsborska się zebrała? - Tak, jarlu. - Dobrze. Pójdę tedy do nich, a ty ciśnij to ścierwo do wody. V. Eirik, syn Halvdana ciężko chorował, kiedy skiff przedzierał się przez fale do Szczecina. Słabe, chorowite ciało pochwyciła wkrótce gorączka, z którą nadeszły majaki, i tak dramatyczna wędrówka do Poznania i pobyt na dworze książęcym zlały się w jedno niewyraźne, lecz bolesne wspomnienie. Nie pamiętał, jak i kiedy dowiedział się o śmierci swego ojca, umknęło mu też, kto rzucił pomysł wyprawy

do Albionu, by tam zgromadzić sojuszników do dalszej walki, nie pamiętał też chwili, gdy zgodził się na chrzest. Mętne i tajemnicze były owe dni. Dziwnych słów Thorkilla, rzecz jasna, Eirik również nie słyszał. Te bolesne chwile znikły z jego wspomnień - być może przez to Eryk wyrósł na młodzieńca, który nigdy się nie wahał. Kiedy w kilkanaście lat później, już jako konung Eryk Halvdanson zwany Białym Jastrzębiem, mając u boku biskupa Nordwegu Hieronima gnał na czele swego hirdu w ogarniętym straszliwą wojną Nordwegu, dalej nie wiedział, co to chwila zawahania. Aż do pewnego wieczoru. Zapadł już zmrok, kiedy Eryk wraz z przybocznymi zasiadł wokół ogniska w wąskim parowie leśnym. Na ścianach wesoło skakały ogromne cienie zajadających wojów, a nad ich głowami furkotały miękko skrzydła sów. - Jutro osaczymy oddziały buntowników na północ od Cichych Wzgórz - powiedział cichym, lecz nawykłym do posłuszeństwa głosem Eryk. Przyboczni pokiwali zgodnie głowami. - Z chwilą, gdy ten szubrawiec Ringvaldi da głowę, nikt w całym Nordwegu nie ośmieli się już zakpić z Krzyża - warknął Eryk. - Nikt! Niedobitków będziemy palić i wieszać dla postrachu, a tych, co wiarę w Jedynego przyjąć się zdecydują... Naraz zatrząsł się. Niespodziewanie płomienie ogniska, żwawo skaczące wśród suchych szczap, urosły do rozmiarów słupa i jęły wspinać się po dębowych balach ściany warowni. Wokół śmigały krzyczące cienie, zbrojne w czarne topory, kałuże płonęły na purpurowo, w powietrzu wibrowała nienawiść. A pośród tego chaosu stał on - wysoki, ciemnoooki, patrzący wprost na niego. I uśmiechnięty z kpiną... - Panie? - zapytał siedzący najbliżej, Islandczyk Floke. - Co znowu? - otrząsnął się Eryk. - Co u licha... Po... pokonamy ich! - Chciał, by jego głos zabrzmiał twardo, lecz niespodziewanie przeszedł w pisk. - Rozbijemy tych pogan, spalimy ich świątynie i... Wśród tańczących na wietrze koron sosen rozległo się szydliwe krakanie kruka. Marcin Mortka