mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Mull Brandon - Baśniobór 1 - Baśniobór

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :842.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Mull Brandon - Baśniobór 1 - Baśniobór.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 170 osób, 78 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 222 stron)

Brandon Mull Baśniobór (ur. 1974) imał sięróżnych zajęć, był m.in. aktorem komediowym, archiwistą i copywriterem. Baśniobór (2006) to jego debiut powieściowy. Książka szybko weszła na listy bestsellerów. Do dziś ukazało siępięć tomów przygód Kendry i Setha, trwają pracenad ekranizacją cyklu. Mull jest ponadto autorem powieści Pingo, TheCandy Shop War i Beyonders. Mieszka w amerykańskim stanieUtah z żoną i trójką dzieci. PRZEŁOżYŁ RAFAŁ LISOWSKI Baśniobór NIKT, KTO TU WCHODZI, NIEWYJDZIENIEZMIENIONY NIEUPRAWNIONYMWSTĘP WZBRONIONY POD KARĄOBRÓCENIAW KAMIEŃ Rozdział I Obowiązkowewakacje Kendra wyglądała przez boczną szybęsuv-a i patrzyła, jak za oknem śmigają drzewa. Gdy nieustanny ruch zaczynał ją męczyć, patrzyła w przód i przyglądała siękonkretnemu drzewu, wiodła za nim wzrokiem, gdy powoli sięzbliżało, mijało auto i stopniowo znikało w tyle. Czy takiewłaśniejest życie? Da sięspoglądać w przyszłość albo w przeszłość, aleteraźniejszość umyka zbyt szybko, by ją pojąć? Możeczasem rzeczywiście, lecz niedziś. Dziś jechali niekończącą się dwupasmówką przez zalesionewzgórza stanu Connecticut. 9 - Dlaczego nam niepowiedzieliście, żedziadek Sorenson mieszka w Indiach? -skarżył sięSeth. Brat Kendry miał jedenaścielat i po wakacjach szedł do szóstej klasy. Zdążyło mu sięjuż znudzić granie

na kieszonkowej konsoli -to znak, żedroga była naprawdędługa. Mama obróciła sięw stronętylnego siedzenia. - Już niedługo. Podziwiaj widoki. - Jestem głodny -jęknął Seth. Mama zaczęła szperać w siatcepełnej przekąsek. - Masz ochotęna masło orzechowei krakersy? Seth wyciągnął rękępo krakersy. Tata zza kierownicy poprosił o batonika Almond Roca. W święta stwierdził, żewłaśnietelubi najbardziej i będziejejadł na okrągło. Niemal pół roku później wciąż trwał w swym postanowieniu. - Kendra, ty też coś chcesz? - Nie, dziękuję. Dziewczynka wróciła do obserwowania szaleńczej parady drzew. Rodzicewybierali sięna siedemnastodniowy rejs wokół Skandynawii wraz zewszystkimi wujkami i ciotkami zestrony matki. W dodatku wszyscy jechali za darmo. Wcaleniedlatego, żewygrali jakiś konkurs. Wyruszali w rejs, bo dziadkowieKendry sięudusili. Babcia i dziadek Larsenowieodwiedzali w KaroliniePołudniowej krewnych, którzy mieszkali w przyczepie. Doszło do jakiegoś wycieku gazu i wszyscy zmarli weśnie. Dziadkowiedawno temu zastrzegli, żepo ich śmierci dzieci wraz z małżonkami za odłożoną sumęmają sięudać w rejs po Skandynawii. Wnuków niezaproszono. - Niebędzieciesięnudzić zamknięci na jakimś statku przez siedemnaściedni? -spytała Kendra. 10 ŁfiA Tata spojrzał na nią w lusterku wstecznym. - Podobno żarciejest niesamowite. Ślimaki, kawior, tesprawy. - Niewszystkich z nas ten rejs tak bardzo ekscytuje-odezwała sięmama zesmutkiem. - Formułując swoją wolę, wasi dziadkowieraczej niebrali pod uwagętragicznej śmierci. Ale wykorzystamy tęokazjęjak najlepiej. - Statek zatrzymujesięw portach -wtrącił tata, celowo kierując rozmowęna innetory -więc przez jakiś czas będziemy na lądzie. - Tą szosą też będziemy jechać siedemnaściedni? -spytał Seth. - Już prawiejesteśmy na miejscu -odparł tata.

- Czy musimy mieszkać u dziadków Sorensonów? -odezwała sięKendra. - Będziefajnie-rzekł tata. -Powinniścieczuć sięzaszczyceni. Dziadkowierzadko kogoś do siebie zapraszają. - No właśnie. Ledwieich znamy. To pustelnicy. - To moi rodzice-powiedział tata -i jakoś wytrzymałem. Droga przestała sięwić wśród zalesionych wzgórz i biegła teraz przez miasteczko. Gdy zatrzymali sięna światłach, Kendra przyjrzała sięotyłej kobiecie, która tankowała minivana. Wóz miał brudną przednią szybę, alewłaścicielka najwyraźniej niezamierzała jej umyć. Kendra zerknęła przed siebie. Szyba auta rodziców też była straszniebrudna, oblepiona martwymi insektami, i to mimo żetata czyścił ją zmywakiem przy ostatnim tankowaniu. Jechali dziś aż z Rochester. Wiedziała, żedziadkowieSorensonowiewcaleniezaprosili ii ich do siebie. Sama słyszała, jak mama prosiła dziadka, by zgodził sięich przyjąć. To było na pogrzebie. Na wspomnieniepogrzebu Kendra aż sięwzdrygnęła. Wcześniej było czuwanie-dziadków Larsenów wystawiono w jednakowych trumnach. Wcaleniepodobał jej sięwidok umalowanego dziadka. Jaki szaleniec wpadł na pomysł, żegdy ktoś umiera, należy zatrudnić preparatora, który upiększy zmarłego jeszczeten jeden raz? Zdecydowaniewolałaby pamiętać ich żywych, a niew tej groteskowej formie, odświętnieubranych. To właśnieLarsenowiebyli tymi dziadkami, którzy mieli udział w życiu Kendry i Setha. Dzieci spędziły u nich wielewakacji i długich wizyt. Kendra właściwienieprzypominała sobieza to spędzania czasu z dziadkami Sorensonami. Mniej więcej w tym samym czasie, gdy rodzicebrali ślub, dziadkowieodziedziczyli jakąś posiadłość w Connecticut. Nigdy ich tam niezaprosili i sami rzadko fatygowali siędo Rochester -a gdy już przyjeżdżali, to zwykletylko jedno z nich. Wedwojepojawili sięzaledwiedwukrotnie. Zdawali się całkiem mili, aleich wizyty były zbyt rzadkiei krótkie, by powstała więź. Babcia wykładała historięna jakiejś uczelni, a dziadek często podróżował, bo prowadził niewielką firmęimportową. Kendra tylko tylewiedziała. Wszyscy sięzdziwili, gdy dziadek przyjechał na pogrzeb. Od ostatniej wizyty Sorensonów minęło osiemnaściemiesięcy. Przeprosił, żeżona niemogła mu towarzyszyć -wyjaśnił, żeźlesiępoczuła. Zawszemieli jakąś wymówkę. Czasem Kendra zastanawiała się, czy potajemnieniewzięli rozwodu. Pod koniec czuwania usłyszała, jak mama przymila siędo dziadka, by zgodził sięzaopiekować dziećmi. Stali w korytarzu, 12 za rogiem od wyjścia z sali, w której wystawiono ciała. Kendra usłyszała ich, zanim skręciła za ten róg, więc przystanęła, by podsłuchać rozmowę. - Dlaczego Marci niemożeich wziąć?

- Normalnieby mogła, aleteż jedziena rejs. Kendra wyjrzała zza rogu. Dziadek Sorenson miał na sobiebrązową marynarkęz łatami na łokciach oraz muszkę. - Aco będziez jej dziećmi? - Zostawi jeu teściów. - To możewynajmiecieopiekunkę? - Dwa i pół tygodnia to trochędługo na opiekunkę. Pamiętam, jak proponowałeś, żekiedyś weźmiesz jedo siebie. - Rzeczywiście. Aleczy to musi być pod koniec czerwca? Dlaczego niew lipcu? - Rejs ma określony termin. Jaka to różnica? - W tym czasiebardzo dużo siędzieje. Sam niewiem, Kate. Już niepotrafięobchodzić sięz dziećmi. - Ja wcaleniechcęjechać. Aleto było ważnedla moich rodziców, więc jedziemy. Niechcęcię do niczego zmuszać. -Mama robiła wrażenie, jakby zaraz miała sięrozpłakać. Dziadek westchnął. - No, chyba znajdziesięjakieś miejsce, gdziemożna by ich zamknąć. W tym momencieKendra opuściła korytarz. Od tamtej pory w duchu obawiała siępobytu u dziadka. Wyjechali z miasteczka i teraz wspinali siępo stromym wzniesieniu. Droga okrążała jezioro, a potem znikała pośród niskich, zalesionych wzgórz. Od czasu do czasu mijali skrzynki pocztowe. Czasem między drzewami prześwitywał jakiś dom, a czasem ciągnęła siętylko pusta szosa. 15 Skręcili w węższą drogęi jechali dalej. Kendra nachyliła siędo przodu, by sprawdzić kontrolkę benzyny. - Tato, zostało ci już niecałećwierć baku -powiedziała. - Już prawiedojechaliśmy. Zatankuję, jak was odstawimy. - Niemożemy jechać z wami na ten rejs? -spytał Seth. -Schowalibyśmy sięw szalupach. Przemycalibyścienam żarcie. - Lepiej będzieciesiębawić u dziadków -odparła mama. -Sami zobaczycie. Dajcieim szansę. - Jesteśmy na miejscu -oznajmił tata. Zjechali z drogi na żwirowy podjazd. Kendra niewidziała ani śladu domu, tylko podjazd znikający między drzewami. Opony chrzęściły na żwirze, gdy mijali kilka tabliczek informujących, żeznajdują sięna prywatnej

posesji. Inneodstraszały nieproszonych gości. Wreszciedotarli do niewysokiej metalowej bramy - otwartej, alemożna ją było zamknąć, zagradzając wejście. - To jest najdłuższy podjazd świata -jęknął Seth. Im dalej sięzapuszczali, tym treść tabliczek robiła siębardziej niekonwencjonalna. Znaki „Teren prywatny"i „Wstęp wzbroniony"ustąpiły miejsca hasłom typu: „Uwaga: dwururka"czy „Intruzi będą gnębieni". - Śmiesznetetabliczki -skomentował Seth. - Raczej okropne-mruknęła Kendra. Po kolejnym zakręciedojechali do zwieńczonego liliami ogrodzenia z kutego żelaza. Dwuskrzydłowa brama była otwarta. Jak okiem sięgnąć w obiestrony między drzewami ciągnęło sięogrodzenie. Obok stała ostatnia tabliczka: „Dalej czeka ciępewna śmierć". - Czy dziadek ma paranoję? --spytała Kendra. 14 - Tetabliczki to żart -odrzekł tata. -Odziedziczył tęziemię. Na pewno już tu stały. Przejechali przez bramę, aledomu wciąż niebyło widać. Tylko jeszczewięcej drzew i jeszczewięcej krzaków. Przebyli niewielki mostek nad strumykiem, a potem wspięli sięna łagodnewzniesienie. Na szczycielas naglesięskończył i po drugiej stronierozległego trawnika oczom pasażerów ukazał się dom. Budynek był duży, alenieogromny, miał wielospadowy dach, a nawet wieżyczkę. Po tym, jak Kendra zobaczyła bramęz kutego żelaza, spodziewała sięzamku albo pałacu. Dom, zbudowany z kamienia i ciemnego drewna, wyglądał na stary, lecz utrzymany w dobrym stanie. Większewrażenierobił otaczający go teren. Przed budynkiem jaskrawo kwitł ogród. Charakteru dodawały mu przystrzyżone żywopłoty i staw rybny. Za domem wyrastała wielka brązowa stodoła, co najmniej pięciopiętrowa i zwieńczona wiatrowskazem. - Aletu cudownie! -zawołała mama. -Szkoda, żewszyscy niemożemy zostać. - To ty tutaj nigdy niebyłaś? -zdziwiła sięKendra. - Nie. Wasz ojciec bywał tu kilka razy, zanim siępobraliśmy. - Dziadkowiewielerobią, żeby zniechęcić gości -wtrącił tata. -Ja, wujek Carl, ciocia Sophie... Żadnez nas niespędziło tutaj zbyt wieleczasu. Zupełnietego nierozumiem. Maciefarta, będzieciesię świetniebawić. W razieczego możeciecałedniepluskać sięw basenie. Zatrzymali sięprzed garażem. Otworzyły siędrzwi frontowei z wnętrza wyłonili siędziadek Sorenson, a zaraz za nim wysoki, tyczkowaty mężczyzna

I5 - Tetabliczki to żart -odrzekł tata. -Odziedziczył tęziemię. Na pewno już tu stały. Przejechali przez bramę, aledomu wciąż niebyło widać. Tylko jeszczewięcej drzew i jeszczewięcej krzaków. Przebyli niewielki mostek nad strumykiem, a potem wspięli sięna łagodnewzniesienie. Na szczycielas naglesięskończył i po drugiej stronierozległego trawnika oczom pasażerów ukazał się dom. Budynek był duży, alenieogromny, miał wielospadowy dach, a nawet wieżyczkę. Po tym, jak Kendra zobaczyła bramęz kutego żelaza, spodziewała sięzamku albo pałacu. Dom, zbudowany z kamienia i ciemnego drewna, wyglądał na stary, lecz utrzymany w dobrym stanie. Większewrażenierobił otaczający go teren. Przed budynkiem jaskrawo kwitł ogród. Charakteru dodawały mu przystrzyżone żywopłoty i staw rybny. Za domem wyrastała wielka brązowa stodoła, co najmniej pięciopiętrowa i zwieńczona wiatrowskazem. - Aletu cudownie! -zawołała mama. -Szkoda, żewszyscy niemożemy zostać. - To ty tutaj nigdy niebyłaś? -zdziwiła sięKendra. - Nie. Wasz ojciec bywał tu kilka razy, zanim siępobraliśmy. - Dziadkowiewielerobią, żeby zniechęcić gości -wtrącił tata. -Ja, wujek Carl, ciocia Sophie... Żadnez nas niespędziło tutaj zbyt wieleczasu. Zupełnietego nierozumiem. Maciefarta, będzieciesię świetniebawić. W razieczego możeciecałedniepluskać sięw basenie. Zatrzymali sięprzed garażem. Otworzyły siędrzwi frontowei z wnętrza wyłonili siędziadek Sorenson, a zaraz za nim wysoki, tyczkowaty mężczyzna 15 o dużych uszach oraz szczupła staruszka. Mama, tata i Seth wysiedli z auta. Kendra została w środku i patrzyła. Na pogrzeb dziadek przyjechał gładko ogolony, aleteraz miał siwą, szczecinowatą brodę. Był ubrany w spranedżinsy, roboczebuty i flanelową koszulę. Kendra przyglądała sięstaruszce. To niebyła babcia Soren-son. Mimo siwych włosów z kilkoma czarnymi pasemkami jej twarz zdawała siębezwieczna. Miała oczy jak migdały, ciemneniczym najczarniejsza kawa, a rysy zdradzały chyba azjatyckiekorzenie. Choć była niska i odrobinę przygarbiona, zachowała egzotyczną urodę. Tata i patykowaty facet otworzyli bagażnik, po czym zaczęli wyjmować torby i walizki. - Kendra, idziesz? -spytał tata. Dziewczynka otworzyła drzwi i stanęła na żwirze. - Wystarczy, żewstawisz bagażedo domu -tłumaczył dziadek tacie. -Dalezaniesiewszystko do sypialni.

- Gdziemama? -spytał tata. - Pojechała w odwiedziny do ciotki Edny. - W Missouri? - Edna umiera. Kendra mało co słyszała o ciotceEdnie, więc ta wiadomość niewieledla niej znaczyła. Spojrzała na dom. W oknach zauważyła wypukłeszkło. Pod okapami ptaki uwiły gniazda. Wszyscy ruszyli pod drzwi frontowe. Tata i Dalenieśli najcięższebagaże. Seth trzymał mniejszą torbę oraz pudełko po płatkach śniadaniowych. To pudełko to jego zestaw kryzysowy. Wypełniały je przeróżnerzeczy, którejego zdaniem przydadzą siępodczas przygody: gumki recepturki, kompas, batoniki z muesli, monety, pistolet na wodę, lupa, plastikowekajdanki, sznurek, gwizdek. 16 - To jest Lena, nasza gosposia -oznajmił dziadek. Staruszka skinęła głową i pomachała. -ADale pomaga mi dbać o teren. - Jakaś ty ładniutka! -powiedziała Lena do Kendry. -Pewniemasz zeczternaścielat. -Mówiła z lekkim akcentem, którego dziewczynka nieumiała rozpoznać. - Kończęw październiku. Na drzwiach wisiała żelazna kołatka -mrużący oczy goblin z kółkiem w zębach. Ciężkiedrzwi miały pokaźnezawiasy. Kendra weszła do domu. Hol wyłożono lśniącą posadzką. Na niskim stoliczku, w białym wazoniez ceramiki, stała wiązanka przywiędłych kwiatów. Z boku, nieopodal czarnej ławki z wysokim rzeźbionym oparciem, znajdował sięwysoki wieszak. Na ścianiewisiał obraz przedstawiający polowaniena lisy. Kendra widziała też wnętrzeinnego pomieszczenia -większość drewnianej podłogi pokrywał tam ogromny haftowany dywan. Meble, podobniejak sam dom, były stare, alew dobrym stanie. Większość kanap i foteli wyglądała jak te, którezwyklespotyka sięw zabytkowych rezydencjach. Daleruszył po schodach na górę, niosąc część bagaży. Lena przeprosiła i wyszła do innego pokoju. - Masz piękny dom! -zachwyciła sięmama. -Szkoda, żeniezdążymy go zwiedzić. - Możekiedy wrócicie-powiedział dziadek. - Dzięki, żezgodziłeś sięprzygarnąć dzieciaki -odezwał siętata. - Cała przyjemność po naszej stronie. Już was niezatrzymuję. - Rzeczywiście, niestety sięspieszymy. - Bądźciegrzeczni i róbciewszystko, co powiedziadek -poinstruowała mama, po czym uściskała Kendręi Setha.

17 Dziewczynka poczuła, żezaraz sięrozpłacze. Powstrzymała łzy. - Miłego rejsu. - Wrócimy, zanim sięobejrzycie-powiedział tata. Objął córkęi zmierzwił czuprynęsynka. Potem wraz z mamą wyszli, machając na pożegnanie. Kendra podeszła do drzwi, by popatrzeć, jak wsiadają do samochodu. Tata zatrąbił i ruszyli. Znów powstrzymywała łzy, widząc, jak auto znika pośród drzew. Mama i tata teraz pewniezaśmiewali sięw najlepsze, uradowani, żewłaśniewyruszają sami na najdłuższewakacjeod ślubu. Kendra niemal słyszała brzęk kryształowych kieliszków, gdy będą to opijać. Aona stała tutaj, porzucona. Zamknęła drzwi. Seth, jak zwyklena nic niezważając, właśnie przyglądał sięmisterniewykonanym figurom z ozdobnego zestawu szachów. Dziadek stał w holu, obserwował wnuka z uprzejmiezakłopotanym wyrazem twarzy. - Zostaw teszachy -Kendra upomniała brata. -Chyba są drogie. - Och, nic nieszkodzi -powiedział dziadek, aletakim tonem, żedziewczynka zrozumiała, iż poczuł ulgę, widząc, jak Seth odkłada figury. -Pokazać wam pokój? Obojeposzli za nim na górę, a potem przemierzyli wyłożony dywanem korytarz, który prowadził do wąskich drewnianych schodów biegnących w stronębiałych drzwi. Dziadek ruszył po skrzypiących stopniach. - Rzadko miewamy gości, zwłaszcza dzieci -powiedział przez ramię. --Chyba najwygodniej będziewam na strychu. Otworzył drzwi, a Seth i Kendra weszli za nim. Dziewczynka już przygotowała sięna widok pajęczyn i narzędzi tortur, więc 18 z ulgą stwierdziła, żestrych to pogodny pokój zabaw. Podłużnepomieszczeniebyło przestronne, czystei jasne, stały tam dwa łóżka, regały z książkami dla dzieci, wolno stojąceszafy, czyściutkie komody, jednorożec na biegunach, liczneskrzyniez zabawkami oraz klatka z kurą. Seth ruszył wprost do kury. - Alefajnie! -zawołał. Wetknął palec przez cienkiepręty, usiłując dotknąć poma-rańczowo-złotych piór. - Ostrożnie! -ostrzegła Kendra. - Bez obaw -uspokoił ją dziadek. -Złotogłówka to bardziej zwierzak domowy niż podwórkowa kura. Zwykleopiekujesięnią wasza babcia. Pomyślałem sobie, żechętnieją zastąpicie. Złotogłówkę trzeba karmić, czyścić jej klatkęi zbierać jajka. - Składa jajka!? -Seth robił wrażeniezarazem zaskoczonego i wniebowziętego.

- Jedno czy dwa dziennie, jeśli ją dobrzekarmić -wyjaśnił dziadek. Wskazał białeplastikowe wiaderko pełneziaren, którestało obok klatki. -Powinna jej wystarczyć jedna garstka rano i jedna wieczorem. Co parędni trzeba zmieniać ściółkę, a poza tym musi mieć dużo wody. Każdego ranka dajemy jej małą miseczkęmleka. -Dziadek puścił oko do wnuków. -To właśnietajemnica składania jajek. - Możemy ją wyjmować? -Kura podeszła na tyleblisko, by Seth mógł pogładzić jej piórka palcem. - Bylebyścieją z powrotem zamknęli. -Dziadek pochylił sięi wsunął palec do klatki, a wtedy Złotogłówka natychmiast go dziobnęła. -Nigdy za mną nieprzepadała --powiedział, cofając dłoń. 19 J - Niektórezabawki wyglądają na bardzo drogie-stwierdziła Kendra, stojąc obok bogato zdobionego wiktoriańskiego domku dla lalek. - Zabawki są po to, żeby sięnimi bawić -odparł dziadek. -Postarajciesię, żeby ich za bardzo nie uszkodzić, i to mi wystarczy. Seth odszedł od klatki i zbliżył siędo niewielkiego pianina w kąciepokoju. Trącił klawisze, a dźwięk okazał sięinny, niż spodziewała sięKendra. To był mały klawesyn. - Uważajcieten pokój za własną przestrzeń -powiedział dziadek. -W granicach rozsądku nie będęwas gonił, żebyścietutaj sprzątali, o ileresztędomu potraktujeciez szacunkiem. - Dobra -zgodziła sięKendra. - Mam też złewieści. Właśnieteraz jest szczyt sezonu na kleszcze. Słyszeliściekiedyś o boreliozie? Seth przecząco pokręcił głową. - Ja chyba tak -stwierdziła jego siostra. - Tęchorobępo raz pierwszy odkryto w mieścieLyme, niedaleko stąd. Można na nią zapaść po ugryzieniu przez kleszcza. Aw tym roku w lesiejest ich pełno. - Ajak wyglądają objawy? -spytał Seth. Dziadek na chwilęzamilkł z poważną miną. - Zaczyna sięod wysypki. Po niedługim czasiemożeprowadzić do zapalenia stawów, paraliżu i niewydolności serca. Poza tym bez względu na chorobęi tak lepiej, żeby żaden kleszcz niewwiercił się wam w skóręi niepił krwi. Kiedy próbujesięgo pozbyć, odrywa sięgłowa. Trudno go wtedy wygrzebać. - Obrzydliwe! -zawołała Kendra. Dziadek ponuro pokiwał głową.

20 - Są tak małe, żeprawieich niewidać, dopóki nieopiją siękrwią. Wtedy pęcznieją jak winogrono. W każdym raziepod żadnym pozorem niewolno wam wchodzić do lasu. Trzymajciesię ogrodu. Jeżeli złamiecieten zakaz, to koniec z wychodzeniem z domu. Rozumiemy się? Kendra i Seth pokiwali głowami. - Poza tym maciesiętrzymać z dala od stodoły. Za dużo tam drabin i starego, zardzewiałego sprzętu rolniczego. Obowiązują tesamezasady co w przypadku lasu: jeżeli tam wejdziecie, to już do końca pobytu nieopuścicietego pokoju. - Dobra -zgodził sięSeth, ruszając w poprzek pomieszczenia ku małym sztalugom ustawionym na płachciebrezentu pochlapanej farbą. Na sztalugach spoczywało pustepłótno. Kolejnebyły oparte o ścianęobok regałów pełnych słojów z farbami. -Mogęmalować? - Jeszczeraz wam mówię, żetutaj możeciesiębawić, jak chcecie-powiedział dziadek. - Bylebyścieniezniszczyli tego pokoju. Mam wieleobowiązków, więc niebędzieciemnieczęsto widywać. Aledość tu zabawek i rozrywek, żebyściemieli sięczym zająć. - Atelewizja? -spytał Seth. - Niema telewizji ani radia. Taka zasada obowiązujew całym domu. Gdybyścieczegoś potrzebowali, Lena zawszebędziew pobliżu. -Dziadek wskazał fioletowy sznurek, który wisiał na ścianieprzy jednym złóżek. --Wystarczy, żepociągniecie. Zresztą, za paręminut Lena przyniesiewam kolację. - Niebędziemy jeść razem? -zapytała Kendra. - Czasami tak. Aleteraz muszęodwiedzić wschodniepole. Mogęwrócić późno. - Ilemasz ziemi? -spytał Seth. 21 Dziadek sięuśmiechnął. - Powiedzmy, żewięcej, niżbym chciał. Do zobaczenia rano. -Odwrócił się, by wyjść, ale przystanął i sięgnął do kieszeni kurtki. Wręczył Kendrzemaleńki breloczek z trzema miniaturowymi kluczykami różnej wielkości. -Każdy z tych kluczy pasujedo czegoś w tym pokoju. Zobaczymy, czy zgadniecie, co który otwiera. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Kendra słuchała, jak schodzi po schodach. Stanęła przy progu, odczekała, a potem łagodnienacisnęła klamkę. Ustąpiła powoli. Dziewczynka uchyliła drzwi i wyjrzała na pusty korytarz, po czym znów jezatrzasnęła. Przynajmniej dziadek niezamknął ich na klucz. Seth otworzył skrzynięz zabawkami i badał jej zawartość. Zabawki były staromodne, alew świetnym stanie. Żołnierzyki, lalki, łamigłówki, pluszowezwierzaki i drewnianeklocki. Kendra podeszła do teleskopu przy oknie. Spojrzała przez wizjer, skierowała teleskop w stronęszyby i zaczęła kręcić gałkami. Mogła poprawić ostrość, aleniedawała rady odpowiednio jej ustawić.

Przestała gmerać przy gałkach i przyjrzała sięoknu. Szyby wykonano z wypukłego szkła, tak samo jak te od frontu. Obraz był zniekształcany, zanim docierał do teleskopu. Dziewczynka podniosła zasuwkęi otworzyła okno. Miała stąd dobry widok na las po wschodniej stroniedomu, oświetlony złotym blaskiem zachodzącego słońca. Przysunęła teleskop bliżej okna, po czym przez chwilęznów kręciła gałkami, aż wreszcieliściena drzewach w dolestały sięidealnieostre. - Daj popatrzeć --poprosił Seth stojący tuż obok. - Najpierw pozbieraj zabawki. -Koło otwartej skrzyni leżał cały ich stos. 22 1 Dziadek sięuśmiechnął. - Powiedzmy, żewięcej, niżbym chciał. Do zobaczenia rano. -Odwrócił się, by wyjść, ale przystanął i sięgnął do kieszeni kurtki. Wręczył Kendrzemaleńki breloczek z trzema miniaturowymi kluczykami różnej wielkości. -Każdy z tych kluczy pasujedo czegoś w tym pokoju. Zobaczymy, czy zgadniecie, co który otwiera. Wyszedł i zamknął za sobą drzwi. Kendra słuchała, jak schodzi po schodach. Stanęła przy progu, odczekała, a potem łagodnienacisnęła klamkę. Ustąpiła powoli. Dziewczynka uchyliła drzwi i wyjrzała na pusty korytarz, po czym znów jezatrzasnęła. Przynajmniej dziadek niezamknął ich na klucz. Seth otworzył skrzynięz zabawkami i badał jej zawartość. Zabawki były staromodne, alew świetnym stanie. Żołnierzyki, lalki, łamigłówki, pluszowezwierzaki i drewnianeklocki. Kendra podeszła do teleskopu przy oknie. Spojrzała przez wizjer, skierowała teleskop w stronęszyby i zaczęła kręcić gałkami. Mogła poprawić ostrość, aleniedawała rady odpowiednio jej ustawić. Przestała gmerać przy gałkach i przyjrzała sięoknu. Szyby wykonano z wypukłego szkła, tak samo jak te od frontu. Obraz był zniekształcany, zanim docierał do teleskopu. Dziewczynka podniosła zasuwkęi otworzyła okno. Miała stąd dobry widok na las po wschodniej stroniedomu, oświetlony złotym blaskiem zachodzącego słońca. Przysunęła teleskop bliżej okna, po czym przez chwilęznów kręciła gałkami, aż wreszcieliściena drzewach w dolestały sięidealnieostre. - Daj popatrzeć --poprosił Seth stojący tuż obok. - Najpierw pozbieraj zabawki. -Koło otwartej skrzyni leżał cały ich stos. 22 - Dziadek powiedział, żemożemy tutaj robić, co chcemy. - Alebez ruiny. Aty już zacząłeś demolkę. - Bawiłem się. To jest pokój zabaw. - Pamiętasz, żerodziceuczyli nas zawszesprzątać po sobie?

- Pamiętasz, żerodziców tu niema? - Naskarżęim na ciebie. - Niby jak? Wsadzisz list do butelki? Jak wrócą, to już dawno zapomnisz. Kendra zauważyła kalendarz na ścianie. - Zapiszęw kalendarzu. - Super. Aja przez ten czas popatrzęprzez teleskop. - Alewłaśnieja patrzyłam. Niemożesz sobieznaleźć czegoś innego? - Wcześniej niezauważyłem teleskopu. Niepodzielisz się? Przecież rodziceuczyli nas, żeby się dzielić. - Dobra, weź go sobie. Alezamykam okno, owady wlatują. - Wszystko jedno. Dziewczynka zamknęła okno. Seth popatrzył przez wizjer i zaczął kręcić gałkami. Kendra uważniej przyjrzała siękalendarzowi. Okazało się, żebył z 19 5 3 roku. Każdemu miesiącowi towarzyszyła ilustracja bajkowego pałacu. Otworzyła kalendarz na czerwcu. Dziś był jedenasty. Dni tygodnia sięniezgadzały, alei tak mogła odliczać czas do powrotu rodziców. Wracali dwudziestego ósmego. - W tym głupim teleskopienieda sięustawić ostrości -poskarżył sięSeth. Kendra uśmiechnęła siępod nosem. Rozdział II -pozbieraniewskazówek Następnego ranka Kendra siedziała przy śniadaniu naprzeciw dziadka. Drewniany zegar nad jego głową wskazywał ósmą czterdzieści trzy. W kącik jej oka świeciło odbiteświatło słoneczne. To Seth puszczał zajączki za pomocą noża do masła. Kendra miała za daleko do okna, żeby odpłacić mu tym samym. - Seth, nikt nielubi, kiedy słońceświeci mu w oczy -powiedział dziadek. Seth przestał puszczać zajączki. -- Gdziejest Dale? --zapytał. 24 - Dalei ja wstaliśmy paręgodzin temu. Pracujena dworze. Ja przyszedłem tylko po to, żeby dotrzymać wam towarzystwa przy pierwszym śniadaniu. Lena postawiła po misceprzed Sethem i Kendrą. - Co to? -spytał chłopiec.

- Kasza manna -wyjaśniła Lena. - Bardzo pożywna -dodał dziadek. Seth pogrzebał łyżką w misce. - Co w tym jest? Krew? - Jagody z ogrodu i konfitury malinowedomowej roboty -wyjaśniła Lena, stawiając na stole tacęz tostami, masłem, dzbankiem mleka, cukiernicą i miską z dżemem. Kendra spróbowała kaszy manny. Była przepyszna. Jagody i konfitury malinowedodawały niezwykłej słodkości. - Aledobre! -zawołał Seth. -I pomyśleć, żetata teraz jeślimaki. - Pamiętajcieo zakaziechodzenia do lasu -przypomniał dziadek. -1 niewolno nam wchodzić do stodoły -dopowiedziała Kendra. - Dobra dziewczynka. Za domem jest basen. Specjalniego dla was przygotowaliśmy, zadbaliśmy o równowagęzwiązków chemicznych i tak dalej. Jest też cały ogród do spenetrowania. Poza tym zawszemożeciepobawić sięw pokoju. Wystarczy, żeuszanujeciezasady, a będzienam sięświetnie układać. - Kiedy wróci babcia? -spytała Kendra. Dziadek spuścił wzrok na swojedłonie. - To zależy od cioci Edny. Możeza tydzień. Amożeza paręmiesięcy. - Całeszczęście, żebabcia wyzdrowiała -powiedziała dziewczynka. - Wyzdrowiała? - Po tym, jak chorowała i niemogła przyjechać na pogrzeb. - No tak. Rzeczywiście, kiedy wyjeżdżała do Missouri, wciąż nienajlepiej sięczuła. Dziadek zachowywał sięnieco dziwacznie. Kendra zastanawiała się, czy dzieci go peszą. - Szkoda, żesięz nią minęliśmy -powiedziała. - Jej takżebyło przykro. No, na mniejuż czas. -Dziadek nic niezjadł. Odsunął krzesło, wstał i odszedł od stołu, wycierając dłonieo dżinsy. -Jeżeli chceciepływać, pamiętajcieo kremiedo opalania. Zobaczymy siępóźniej. - Przy obiedzie? -spytał Seth. - Pewniedopiero przy kolacji. Jeśli czegoś wam potrzeba, to Lena wewszystkim pomoże. Po tych słowach wyszedł.

*** Kendra, ubrana w kostium kąpielowy i z ręcznikiem przewieszonym przez ramię, wyszła na werandęza domem. Miała zesobą ręcznelusterko, któreznalazła na szafcenocnej przy łóżku. Uchwyt wykonano z masy perłowej wysadzanej sztucznymi diamentami. W powietrzu było nieco wilgoci, alewciąż panowała przyjemna temperatura. Podeszła do balustrady i wyjrzała na prześlicznieprzystrzyżony ogród. Ścieżki z białych kamyków wiły sięwśród klombów, żywopłotów, grządek warzywnych, drzewek owocowych i kwitnących roślin. Splątanewinoroślepięły siępo podwieszanych 26 - Całeszczęście, żebabcia wyzdrowiała --powiedziała dziewczynka. - Wyzdrowiała? - Po tym, jak chorowała i niemogła przyjechać na pogrzeb. - No tak. Rzeczywiście, kiedy wyjeżdżała do Missouri, wciąż nienajlepiej sięczuła. Dziadek zachowywał sięnieco dziwacznie. Kendra zastanawiała się, czy dzieci go peszą. - Szkoda, żesięz nią minęliśmy -powiedziała. - Jej takżebyło przykro. No, na mniejuż czas. -Dziadek nic niezjadł. Odsunął krzesło, wstał i odszedł od stołu, wycierając dłonieo dżinsy. -Jeżeli chceciepływać, pamiętajcieo kremiedo opalania. Zobaczymy siępóźniej. - Przy obiedzie? -spytał Seth. - Pewniedopiero przy kolacji. Jeśli czegoś wam potrzeba, to Lena wewszystkim pomoże. Po tych słowach wyszedł. Kendra, ubrana w kostium kąpielowy i z ręcznikiem przewieszonym przez ramię, wyszła na werandęza domem. Miała zesobą ręcznelusterko, któreznalazła na szafcenocnej przy łóżku. Uchwyt wykonano z masy perłowej wysadzanej sztucznymi diamentami. W powietrzu było nieco wilgoci, alewciąż panowała przyjemna temperatura. Podeszła do balustrady i wyjrzała na prześlicznieprzystrzyżony ogród. Ścieżki z białych kamyków wiły sięwśród klombów, żywopłotów, grządek warzywnych, drzewek owocowych i kwitnących roślin. Splątanewinoroślepięły siępo podwieszanych 26 kratkach. Wszystkiekwiaty były chyba w pełnym rozkwicie. Kendra nigdy w życiu niewidziała piękniejszych. Seth już pływał. Basen miał czarnedno i otaczały go kamienie, co tworzyło wrażenie, żeto staw. Kendra przyspieszyła kroku i ruszyła ścieżką w tamtą stronę. Ogród tętnił życiem. Wśród liści fruwały kolibry, furko-cząc niemal niewidocznymi skrzydłami.

Olbrzymie, bzyczącetrzmieleo włochatych brzuchach latały z kwiatka na kwiatek. Oszałamiająco różnorodnemotyletrzepotały skrzydełkami przypominającymi płatki bibuły. Kendra minęła małą nieczynną fontannęz wyrzeźbioną żabą. Zatrzymała się, gdy duży motyl przysiadł na krawędzi pustej wanienki dla ptaków. Miał ogromneskrzydła -nie-biesko-czarno-fioletowe. Dziewczynka nigdy w życiu niewidziała motyla o równiejaskrawych barwach. Oczywiścienigdy nie była w ogrodzieświatowej klasy. Możetutejszy dom nieprzypominał pałacu, aleotaczający go teren był godny króla. Nic dziwnego, żedziadek miał tyleobowiązków. Ścieżka w końcu doprowadziła Kendrędo basenu. Wokół niego ułożono wielobarwnepłyty. Stało tam kilka leżaków oraz okrągły stół z parasolem. Seth z kamiennego podwyższenia, podkulając nogi, wskoczył do basenu z wielkim pluskiem. Jego siostra położyła ręcznik i lusterko na stole, a następniesięgnęła po butelkękremu do opalania. Rozcierała białą masępo twarzy, rękach i nogach, dopóki niewniknęła w skórę. * Kiedy Seth pływał pod wodą, dziewczynka podniosła lusterko. Obróciła jetak, żeby odbitepromienie słonecznepadały na powierzchniębasenu. Gdy jej brat sięwynurzył, wycelowała jasną plamą światła wprost na jego twarz. 27 - Ej! --wrzasnął chłopiec i szybko stamtąd odpłynął. Kendra dalej kierowała odblask na tył jego głowy. Seth znów sięobrócił, podniósł rękęi zmrużył oczy. Musiał odwrócić wzrok. Dziewczynka sięroześmiała. - Przestań! -zawołał Seth. - Niepodoba ci się, co? - Daj spokój! Już więcej niebędę. Dziadek nieźlena mnienawrzeszczał. Kendra odłożyła lusterko na stół. - To lusterko jest dużo jaśniejszeniż nóż do masła -powiedziała. -Założęsię, żena stałe uszkodziło ci siatkówkę. - Mam nadzieję, bo wtedy ciępozwęna milion dolarów. - Powodzenia. W banku mam jakąś stówę. Wystarczy ci na opaski na oczy. Chłopiec podpłynął do niej zezłością, a Kendra zbliżyła siędo krawędzi basenu. Gdy próbował wspiąć sięna brzeg, wepchnęła go z powrotem. Była prawieo głowęwyższa od brata i zwyklew bójkach dawała mu radę, chociaż kiedy dochodziło do zapasów, to straszniesięrzucał. Seth zmienił taktykę-zaczął ją ochlapywać szybkimi ruchami dłoni. Woda była zimna i Kendra w pierwszej chwili sięwzdrygnęła, a potem nad chłopcem skoczyła wprost do basenu. Po chwilowym szoku prędko przyzwyczaiła siędo temperatury i odpłynęła od brata w kierunku płytkiego krańca.

Seth ruszył za nią i zaczęli sięnawzajem ochlapywać. Zwarł palcei zataczał rękami szerokiełuki po powierzchni wody. Kendra natomiast chlapała oburącz, przez co plusk był mniejszy, alebardziej skoncentrowany. Wkrótcesięzmęczyli. Trudno wygrać wojnęna chlapanie, jeśli uczestnicy są już cali mokrzy. 28 - Ścigajmy się-zaproponowała, gdy zaprzestali walki. Gonili sięw tęi z powrotem. Najpierw płynęli kraulem, potem żabką, na plecach i na boku. Następniewymyślili dodatkoweutrudnienia, na przykład pływaniebez użycia rąk albo skakaniena jednej nodzew poprzek płytkiego końca basenu. Zazwyczaj wygrywała Kendra, aleSeth okazał sięszybszy w pływaniu stylem grzbietowym i w niektórych wyścigach z utrudnieniami. Gdy Kendra już sięznudziła, wyszła z basenu. W drodzedo stołu po ręcznik gładziła swedługiewłosy i bawiła sięgumową fakturą zlepionych kosmyków. Seth wspiął sięna duży kamień przy głębokim końcu. - Popatrz na to! -zawołał, po czym wskoczył do wody z jedną nogą wyprostowaną, a drugą ugiętą. - Nieźle-pochwaliła Kendra, żeby go udobruchać. Gdy spojrzała na stolik, zamarła. Nad ręcznym lusterkiem wirowały kolibry, trzmielei motyle. Kilka motyli i sporych ważek nawet usiadło na jego tafli. - Seth! Chodź, zobacz! -syknęła dziewczynka głośnym szeptem. -Co? - Po prostu chodź. Seth podciągnął sięi wyszedł z basenu, po czym z założonymi rękami przyczłapał do Kendry. Zaczął się przyglądać chmurzeżywych istot nad lusterkiem. - Co z nimi? - Niewiem -odparła siostra. -Czy owady lubią lustra? - Tetak. - Patrz na tego czerwono-białego motyla. Jaki ogromny! - Tamta ważka też. -Seth wskazał palcem. 29 - Szkoda, żeniemam aparatu. Na pewno nieweźmiesz teraz lusterka. - Akurat! -Chłopiec wzruszył ramionami.

Podreptał do stołu, złapał lusterko za rączkę, popędził do basenu i wskoczył do wody. Część owadów natychmiast sięrozproszyła. Większość poleciała za Sethem, lecz również rozpierzchła się, nim dotarła do basenu. Chłopiec wynurzył sięna powierzchnię. - Gonią mniejakieś pszczoły? - Wyjmij lusterko z wody, bo jezniszczysz! - Spokojnie, nic mu niebędzie-odparł Seth, podpływając do brzegu. - Daj mi je. -Kendra odebrała lusterko od brata i wytarła jeręcznikiem. Chyba nic mu nie będzie. -Zróbmy eksperyment. Położyła lusterko na leżaku taflą do góry i odsunęła się. - Myślisz, żewrócą? -spytała. - Zobaczymy. Usiedli przy stoliku nieopodal leżaka. Po niecałej minuciedo lusterka podfrunął koliber i zawisł nad nim w powietrzu. Zaraz dołączyło do niego kilka motyli. Na tafli przysiadł trzmiel. Nieupłynęło wiele czasu, a wokół lusterka znów kłębił sięgąszcz niewielkich skrzydlatych stworzeń. - Idź i obróć jeszkłem do dołu -poleciła Kendra. -Chcęzobaczyć, czy to odbicieim siępodoba, czy samo lusterko. Seth podkradł siędo leżaka. Stworzenia najwyraźniej niezwróciły na niego uwagi. Powoli wyciągnął rękę, odwrócił lusterko i wrócił do stołu. Motylei pszczoły, którewcześniej przysiadły na lusterku, wzbiły sięw powietrze, aletylko nieliczne odleciały. Więk- 30 szość wciąż kręciła sięnad leżakiem. Dwa motylei ważka wylądowały na oparciu tuż przy krawędzi lusterka. Wzbiły sięw powietrzei obróciły przedmiot, nieomal zsuwając go przy tym z leżaka. Gdy lustrzana tafla znów była widoczna, rój ścieśnił sięwokół niej. Kilka stworzeń wylądowało na powierzchni. - Widziałeś to? -spytała Kendra. - Aledziwne-stwierdził Seth. - Skąd onemiały tylesiły? - W końcu paręich było. Odwrócić lusterko jeszczeraz? - Nie, bojęsię, żespadniei sięzbije. - Dobra -chłopiec przerzucił ręcznik przez ramię. -Idęsięprzebrać.

- Zabrałbyś zesobą lusterko? - W porządku, alebędębiegł. Niechcę, żeby coś mnieugryzło. Ruszył powoli do lusterka, chwycił jei puścił siępędem przez ogród w stronędomu. Część roju zaczęła go leniwiegonić, alewkrótcesięrozproszyła. Kendra owinęła ręcznik wokół bioder, zabrała butelkęz kremem do opalania, którą zostawił Seth, i udała siędo domu. Kiedy dotarła do pokoju zabaw na strychu, Seth miał na sobiedżinsy i wojskową bluzęz długim rękawem. Wziął pudełko po płatkach, któresłużyło mu jako zestaw kryzysowy, i ruszył ku drzwiom. - Dokąd idziesz? - Nietwoja sprawa, chyba żechcesz iść zemną. - Skąd mam wiedzieć, czy chcęiść, jak mi niepowiesz dokąd? Seth zmierzył siostręwzrokiem. 3 - Obiecujesz, żeniewygadasz? - Niech zgadnę: do lasu. - Chcesz iść zemną? - Złapiesz boreliozę-ostrzegła Kendra. - Bzdura. Kleszczesą wszędzie. Tak samo jak trujący bluszcz. Gdyby ludzi to miało powstrzymywać, nikt niewychodziłby z domu. - Aledziadek niechce, żebyśmy chodzili do lasu -zaprotestowała dziewczynka. - Dziadka niebędziecały dzień. Jak niewypaplesz, to nikt sięniedowie. - Nierób tego. Dziadek był dla nas miły. Powinniśmy sięgo słuchać. - Jesteś odważna jak wiadro piasku. - Niby co jest takiego odważnego w niesłuchaniu dziadka? - To nieidziesz zemną? Kendra sięzawahała. -Nie. - Nagadasz na mnie? - Jak zapytają, dokąd poszedłeś. - Niedługo wrócę.

Seth wyszedł z pokoju. Kendra słyszała, jak z tupotem zbiega po schodach. Podeszła do szafki nocnej. Spoczywało na niej ręcznelusterko, a tuż obok leżał breloczek z trzema maleńkimi kluczami. Wczoraj wieczorem długo usiłowała sprawdzić, do czego pasują. Ten największy otwierał szkatułkęna komodzie, pełną sztucznej biżuterii -naszyjników z fałszywych diamentów, kolczyków z perłami, wisiorków zeszmaragdem, pierścionków z szafirem i bransoletek z rubinem. Na ra- 32 - Obiecujesz, żeniewygadasz? - Niech zgadnę: do lasu. - Chcesz iść zemną? - Złapiesz boreliozę-ostrzegła Kendra. - Bzdura. Kleszczesą wszędzie. Tak samo jak trujący bluszcz. Gdyby ludzi to miało powstrzymywać, nikt niewychodziłby z domu. - Aledziadek niechce, żebyśmy chodzili do lasu --zaprotestowała dziewczynka. - Dziadka niebędziecały dzień. Jak niewypaplesz, to nikt sięniedowie. - Nierób tego. Dziadek był dla nas miły. Powinniśmy sięgo słuchać. - Jesteś odważna jak wiadro piasku. - Niby co jest takiego odważnego w niesłuchaniu dziadka? - To nieidziesz zemną? Kendra sięzawahała. -Nie. - Nagadasz na mnie? - Jak zapytają, dokąd poszedłeś. - Niedługo wrócę. Seth wyszedł z pokoju. Kendra słyszała, jak z tupotem zbiega po schodach. Podeszła do szafki nocnej. Spoczywało na niej ręcznelusterko, a tuż obok leżał breloczek z trzema maleńkimi kluczami. Wczoraj wieczorem długo usiłowała sprawdzić, do czego pasują. Ten największy otwierał szkatułkęna komodzie, pełną sztucznej biżuterii -naszyjników z fałszywych diamentów, kolczyków z perłami, wisiorków zeszmaragdem, pierścionków z szafirem i bransoletek z rubinem. Na ra- 32 zieniewiedziała, co można otworzyć pozostałymi dwoma kluczami.

Podniosła breloczek. Wszystkiekluczyki były maleńkie-najmniejszy wręcz wielkości pinezki. Gdzie ona znajdzietaką małą dziurkę? Poprzedniego wieczoru Kendra spędziła większość czasu, badając szuflady i skrzyniez zabawkami. Niektóreszuflady miały dziurki od klucza, alebyły już otwarte, a kluczyki niepasowały. To samo ze skrzyniami. Jej uwagęzwrócił wiktoriański domek dla lalek. Czy możebyć lepszemiejscena maleńkiedziurki od klucza niż malutki domek? Rozpięła i otworzyła zamki, odsłaniając dwa piętra i kilka pokoi pełnych miniaturowych mebli. W środku mieszkała piątka lalek -ojciec, matka, syn, córka i bobas. Szczegółowość wykonania była niesamowita. Na łóżkach leżały kołdry, koce, prześcieradła i poduszki. Na kanapach położono poduchy, któremożna zdejmować. Kurki wanny naprawdęsięobracały. W szafach wisiały ubrania. Szafa w głównej sypialni domku wydała siępodejrzana. Pośrodku znajdowała sięnieproporcjonalnie duża dziurka od klucza. Kendra wsunęła i przekręciła najmniejszy kluczyk. Drzwiczki stanęły otworem. W środku znajdowało sięcoś owiniętego w złotą folię-okazało się, żeto czekoladka w kształcie różyczki. Za czekoladką dziewczynka znalazła mały złoty kluczyk. Dołączyła go do breloczka. Był większy niż ten, który otworzył szafeczkę, alemniejszy niż ten od szkatułki z biżuterią. Kendra ugryzła czekoladkę. Była miękka i rozpływała sięw ustach. Dziewczynka nigdy w życiu niejadła doskonalszej i bardziej kremowej. Dokończyła ją w trzech kolejnych kęsach, rozkoszując siękażdym z nich. Dalej przeszukiwała domek -sprawdziła każdy mebel, zajrzała do wszystkich szafek i za każdy miniaturowy obrazek na ścianach. Nieznalazła już więcej dziurek od klucza, więc zamknęła całość i zatrzasnęła zamki. Rozejrzała siępo pokoju, rozmyślając, gdzieteraz szukać. Został tylko jeden klucz, a możedwa, jeśli ten złoty też coś otwierał. Sprawdziła już większość przedmiotów w skrzyniach z zabawkami, ale zawszemogła sięjeszczeupewnić. Dokładnieprzeszukała szuflady w szafkach nocnych, komody i szafy, a takżebibeloty na półkach z książkami. Dziurki od klucza mogły siękryć w niespodziewanych miejscach, na przykład pod ubrankiem lalki albo za nogą łóżka. W końcu podeszła do teleskopu. Chociaż to było bardzo mało prawdopodobne, sprawdziła, czy nie ma w nim dziurek od klucza. Niestety nie. Amożeprzez teleskop namierzy Setha? Gdy otworzyła okno, zobaczyła Dale'a idącego trawnikiem na skraju lasu. Niósł coś oburącz, alebył odwrócony plecami do Kendry, więc niewidziała, co to jest. Pochylił sięi położył to coś za niewysokim żywopłotem, więc teraz to krzewy zasłaniały widok. Mężczyzna odszedł żwawym krokiem, rozglądając się, czy nikt go nieszpieguje, i wkrótcezniknął Kendrzez oczu. Zaciekawiona dziewczynka zbiegła po schodach i wyszła tylnymi drzwiami do ogrodu. Dale'a niebyło w pobliżu. Pospieszyła przez trawnik do niewysokiego żywopłotu widocznego zestrychu. Trawa ciągnęła sięjeszczeprzez jakieś dwa metry po drugiej stroniei wreszcieurywała gwałtowniena skraju

lasu. 34 Na ziemi tuż za żywopłotem stała spora blaszana foremka do ciasta pełna mleka. Nad nią w powietrzu wisiał opalizujący koliber, trzepocząc skrzydełkami tak szybko, żezlewały sięw mgiełkę. Wokół niego wirowało kilka motyli. Od czasu do czasu któryś z nich obniżał lot i pluskał sięw mleku. Koliber odleciał, a zbliżyła sięważka. Gromadka była mniejsza niż ta, która zebrała sięprzy lusterku, alebyło tu znaczniewięcej ruchu, niż Kendra spodziewałaby sięzobaczyć wokół miski z mlekiem. Patrzyła, jak przeróżneskrzydlatezwierzęta przylatują i odlatują po napiciu sięz foremki. Czy motyle piją mleko? Aważki? Najwyraźniej tak. Nieminęło wieleczasu, zanim poziom mleka wyraźnieopadł. Kendra spojrzała w górę, na strych. Miał tylko dwa okna, oba zwróconew tęsamą stronę. Wyobraziła sobiepomieszczenieznajdującesięza tymi oknami i naglezrozumiała, żepokój zabaw stanowi tylko połowęprzestrzeni, którą powinien zajmować strych. Zostawiła foremkęz mlekiem i obeszła dom. Z przeciwnej strony znajdowała siędruga para okien na strychu. Kendra niewiedziała jednak o żadnych innych schodach prowadzących na najwyższą kondygnację. To oznaczało, żew pokoju zabaw musiało być tajemneprzejście! Możeotwierał je ostatni klucz! Kiedy już zamierzała wrócić na góręi poszukać ukrytych drzwi, zauważyła Dale'a idącego od stodoły z kolejną foremką z mlekiem. Popędziła za nim. Gdy ją zobaczył, przez chwilęmiał zakłopotaną minę, po czym uśmiechnął sięszeroko. - Co pan robi? -spytała dziewczynka. - Niosęmleko do domu, nic więcej -odparł Dale, nieco zmieniając kierunek marszu. Wcześniej szedł w stronęlasu. 35 - Naprawdę? Apo co zostawił pan tamto mleko za żywopłotem? - Tamto mleko? -Miał minęwinowajcy. - Aha. Piły jemotyle. Dalejuż nieszedł przed siebie. Spojrzał na Kendręprzenikliwie. - Umiesz dotrzymać tajemnicy? - Jasne. Mężczyzna rozejrzał się, jakby sądził, żektoś ich obserwuje. - Mamy kilka mlecznych krów. Dają dużo mleka, więc nadmiar wystawiam owadom. Dzięki temu ogród tętni życiem. - Dlaczego to jest tajemnica?

- Niewiem, czy twój dziadek by to pochwalał. Niepytałem go o zgodę. Mógłby uznać, żeto marnotrawstwo. - Jak dla mnieto dobry pomysł. W waszym ogrodziejest tak dużo różnych motyli. Nigdy tylu niewidziałam. No i tewszystkiekolibry. Dalepokiwał głową. - Podoba mi sięto. Dodajeatmosfery. - Więc nieniósł pan mleka do domu. - Nie, nie. To mleko niejest pasteryzowane. Pełno w nim bakterii. Można sięod niego nabawić masy różnych chorób. Nienadajesiędla ludzi. Za to owady takielubią najbardziej. Niezdradzisz mojego sekretu? - Będęmilczeć. - Dobra dziewczynka -powiedział Dalei mrugnął porozumiewawczo. - Ato mleko dokąd pan niesie? - Tam -ruchem głowy wskazał las. -Codzienniestawiam paręmisek na skraju ogrodu. - Niepsujesię? - Niezostawiam go na długo. Czasami owady wypiją wszystko do dna, zanim zdążęzebrać foremki. Niezłemają pragnienie. - Do zobaczenia później. - Widziałaś gdzieś brata? - Chyba jest w domu. - Naprawdę? Kendra wzruszyła ramionami. - Może. Odwróciła sięi ruszyła w stronębudynku. Wchodząc po schodach werandy, obejrzała sięprzez ramię. Dalestawiał mleko za niewielkim okrągłym krzakiem. Rozdział III Chata w bluszczu Seth przeciskał sięprzez gęstezarośla, aż w końcu dotarł do ledwiewidocznej, krętej ścieżki, jakie zwyklewydeptują zwierzęta. W pobliżu rosło przysadziste, sękatedrzewo o kłujących liściach i czarnej korze. Chłopiec obejrzał bluzę, by sprawdzić, czy nieprzyczepiły siędo niej kleszcze. Uważniezbadał

wzór maskujący. Na razieniewidział ani jednego kleszcza. Oczywiścieto właśnieteniewidocznedadzą mu sięweznaki. Miał nadzieję, żepłyn odstraszający owady, którym sięspryskał, robi swoje. Przykucnął i ułożył niewielką piramidkęz kamieni, by oznaczyć punkt, gdzieprzeciął ścieżkę. Zapewne z łatwością znaj- 38 dziedrogępowrotną, alelepiej dmuchać na zimne. Jeśli zbyt długo pozostaniepoza domem, dziadek możesiędomyślić, żezłamał zakaz. Seth pogrzebał w swym pudełku po płatkach i wyjął kompas. Ścieżka wydeptana przez zwierzęta biegła na północny wschód. Pierwotnieobrał kierunek wschodni, aleim dalej szedł, tym zarośla były gęstsze. Odnalezienieniewyraźnego szlaku to dobra wymówka, żeby nieco zboczyć z kursu. Tak będzie dużo łatwiej niż przedzierać sięprzez krzaki zescyzorykiem. Szkoda, żeniemiał maczety. Ruszył ścieżką. Wysokiedrzewa stały blisko siebiei rozpraszały światło słoneczne, któreprzeradzało się w zielonkawy blask przeplatany cieniami. Do tej pory Seth wyobrażał sobie, żew lesiebędzieczarno jak w jaskini po zmroku. Wśród krzaków coś zaszeleściło. Przystanął i z pudełka po płatkach wyjął małą lornetkę. Przyłożył ją do oczu i rozejrzał siępo okolicy, aleniezauważył nic ciekawego. Szedł dalej, aż w pewnej chwili, możepięć metrów przed nim, na szlak wyszło z zarośli jakieś zwierzę. Było to pękate, szczeciniastestworzeniesięgającemu prawiedo kolan. Jeżo-zwierz. Ruszył w kierunku chłopca z dużą pewnością siebie. Seth zamarł. Stworzenieznajdowało sięna tyleblisko, żewidział każdy jego kolec, smukły i ostry. Jeżozwierz toczył sięw stronęchłopca, a ten sięwycofywał. Czy zwierzęta niepowinny uciekać przed ludźmi? Możeten jeżozwierz miał wściekliznę. Albo po prostu niezauważył Setha. Bądź co bądź, chłopak miał na sobiemaskującą bluzę. Seth szeroko rozłożył ramiona, tupnął nogą i warknął. Jeżozwierz spojrzał w górę, zmarszczył nos i zszedł ześcieżki. Seth słuchał, jak zwierzęprzeciska sięprzez listowie, oddalając sięod wydeptanego szlaku. Chłopiec wziął głęboki oddech. Przez chwilęnieźlesięwystraszył. Już prawieczuł kolceprzebijające sięprzez nogawkęjego dżinsów i wkłuwającesięw nogę. Raczej trudno byłoby ukryć wyprawędo lasu, gdyby wrócił do domu, wyglądając jak poduszka na igły. Choć nieprzyznałby siędo tego za żadneskarby, to żałował, żeKendra nieposzła wraz z nim. Na widok jeżozwierza pewniezaczęłaby krzyczeć i swoim przerażeniem dodałaby mu odwagi. Mógłby sięz niej nabijać, zamiast myśleć o własnym strachu. Nigdy wcześniej niewidział jeżozwierza na wolności. Ze zdziwieniem stwierdził, żepatrząc na teostrekolce, czujesięcałkiem bezbronny. Agdyby przypadkiem nadepnął na coś takiego w zaroślach? Rozejrzał się. Zaszedł już daleko. Oczywiścieznalezieniedrogi powrotnej to łatwizna --wystarczyło wrócić po ścieżce, a potem skierować sięna zachód. Alejeśli teraz pójdziedo domu, możejuż nigdy tu

niedotrze. Ruszył dalej po szlaku. Niektóredrzewa były pokrytemchem i porostami, kilka pni oplatał bluszcz. Dróżka sięrozwidlała. Spojrzawszy na kompas, Seth stwierdził, żejedna ścieżka biegniena północny zachód, a druga -dokładniena wschód. Trzymając sięwcześniejszego postanowienia, wybrał tędrugą. Drzewa rosły tam nieco rzadziej, a krzewy były niższe. Wkrótcechłopiec w każdym kierunku miał dobrą widoczność na większy dystans, a w lesiezrobiło sięnieco jaśniej. Po jednej stroniedróżki, na granicy pola widzenia, zauważył coś nietypowego. Wyglądało jak duży sześcian z bluszczu ukryty między drzewami. W końcu właśniepo to eksplorujesięlas, żeby 40 znajdować dziwnerzeczy, więc Seth zszedł zeszlaku i ruszył ku bryle. Gęstezarośla sięgały mu do łydek i przy każdym kroku plątały sięwokół kostek. Stąpając w stronę sześcianu, zrozumiał, żejest to budowla całkowicieobrośnięta bluszczem. Najwyraźniej duża szopa. Seth przystanął i przyjrzał siędokładniej. Bluszcz był tak gęsty, żechłopiec niepotrafił stwierdzić, z czego została zbudowana szopa -widział tylko liściastepnącza. Obszedł budowlę. Na drugim końcu znajdowały sięotwartedrzwi. Niemal krzyknął, gdy zajrzał do środka. Szopa okazała sięchatą zbudowaną wokół dużego pnia po ściętym drzewie. Obok pnia siedziała żylasta, wysuszona zestarości kobieta. Ogryzała węzeł na szorstkim sznurze, który ściskała w kościstych dłoniach o guzowatych palcach. Miała długiesiwewłosy -matowe, o niezdrowym żółtawym odcieniu. Jedno z jej zamglonych oczu było bardzo przekrwione. Brakowało jej wielu zębów, a węzeł, który gryzła, pokrywały ślady krwi, zapewnez jej dziąseł. Bladeręce, odsłonięte niemal do ramion, były chudei pomarszczone. Seth widział bladonie-bieskieżyły, a tu i ówdzie- fioletowestrupy. Gdy go dostrzegła, natychmiast rzuciła sznur na ziemięi otarła różową ślinęz kącików wątłych ust. Wsparła sięo pień i wstała. Chłopiec zauważył, żema długiestopy barwy kości słoniowej, usiane śladami po ugryzieniach insektów. Szarepaznokciepokrywała gruba warstwa grzybicy. -Bądź pozdrowiony, młody paniczu, cóż sprowadza ciędo mego domu? --Jej głos był zaskakująco łagodny i melodyjny. Przez chwilęSeth tylko sięgapił. Staruszka, mimo żezgięta i pokrzywiona, była bardzo wysoka. Cuchnęła. - Pani tu mieszka? -spytał w końcu. - Tak. Wejdziesz do środka? - Raczej nie. Tak tylko spaceruję. Kobieta zmrużyła oczy. - Jak na samotnego chłopca obrałeś sobieosobliwemiejscespaceru.

- Lubięeksplorować. Teziemienależą do mojego dziadka. - Należą, powiadasz? . ' - Czy on wie, żepani tu mieszka? -spytał Seth. - To zależy, któż to taki. - Stan Sorenson. Staruszka uśmiechnęła sięszeroko. -Wie. Sznur leżał na klepisku. Poza węzłem, który gryzła, był na nim jeszczesupeł. - Dlaczego pani gryzła sznur? Kobieta spojrzała na chłopca podejrzliwie. - Nielubięwęzłów. - Czy pani jest pustelnicą? - Można tak powiedzieć. Wejdź do środka, zaparzęci herbaty. - Lepiej nie. Spojrzała na swojedłonie. - Pewniewyglądam przerażająco. Pokażęci coś. Obróciła sięi przykucnęła za pniem. Z dziury w kąciechaty wychynął szczur i zrobił kilka kroków. Gdy starucha wróciła, znów sięschował. Kobieta usiadła, opierając sięplecami o pień. Trzymała niewielką, dwudziestocentymetrową lalkę. Kukiełka wyglądała bardzo prosto, w całości wykonana z ciemnego drewna. Nie 42 miała ubrania ani namalowanej twarzy. Ot, zwykła postać ludzka zezłotymi hakami zamiast stawów. W jej plecach tkwił kijek. Na kolanach staruszka położyła sobiedeskę. Puściła lalkęw tany, poruszając kijkiem i stukając w deskę. Rytm miał swoistą muzyczną regularność. - Co to jest? -zapytał Seth. - Taki pajacyk. - Agdziema sznurki? - Nigdzie, to jest tańczący pajacyk. Drewniany ludek. Podrygujący Piotruś. Tańcujący Tomek. Ja go nazywam Mendigo. Dotrzymujemi towarzystwa. Wejdź do środka i spróbuj sam. - Lepiej nie-powtórzył Seth. -Niewyobrażam sobie, żeby mogła tu pani sama mieszkać i nie