mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 789
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 837

Mull Brandon - Baśniobór 3 - Plaga cieni

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Mull Brandon - Baśniobór 3 - Plaga cieni.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 333 stron)

BRANDON MULL PLAGA CIENI Przełożył Rafał Lisowski

Dla Cya, Marge, Johna i Gladys, którzy udowadniają, że dziadkowie mogą być przyjaciółmi i bohaterami

Rozdział I Nypsiki Pewnego dusznego sierpniowego dnia Seth pędził ledwie widoczną ścieżką, wpatrując się w bujną roślinność po lewej stronie drogi. Wysokie omszałe drzewa rzucały cień na soczyste morze krzewów i paproci. Był cały mokry - z powodu tej wilgotności pot nie chciał schnąć. Co jakiś czas chłopiec oglądał się przez ramię. Denerwował go każdy najlżejszy szmer w krzakach. Baśniobór to niebezpieczny teren do samotnych wypraw, a co gorsza, Seth strasznie się bał, że ktoś go tu zobaczy, tak daleko od ogrodu. Przez całe długie lato nabrał wprawy w potajemnych ucieczkach do lasu. Wypady z Coulterem były fajne, ale trafiały się zbyt rzadko, żeby zaspokoić apetyt na przygodę. Samotne zapuszczanie się w głąb rezerwatu miało w sobie coś szczególnego. Seth zdążył poznać las dookoła domu i choć dziadkowie się martwili, to dowiódł sam sobie, że potrafi bezpiecznie eksplorować okolicę. Aby unikać śmiertelnych zagrożeń, rzadko oddalał się od ogrodu, a także omijał miejsca, o których wiedział, że są niebezpieczne. Dziś zrobił wyjątek. Dziś wyruszył na potajemne spotkanie. Mimo iż był przekonany, że dobrze zrozumiał wskazówki, to zaczynał się martwić, czy jakimś cudem nie przeoczył ostatniego znaku. Dotychczas nigdy nie szedł tą ścieżką, znajdującą się w sporej odległości od domu. Wciąż bacznie wpatrywał się w krzaki po lewej stronie szlaku. Tego lata przez Baśniobór przewinęło się wiele osób. Przy śniadaniu dziadek Sorenson poinformował Setha, Kendrę, Coultera i Dale’a, że wieczorem wrócą Warren i Tanu. Seth cieszył się na spotkanie z przyjaciółmi, ale wiedział, że im więcej par oczu w domu, tym trudniej będzie się wymknąć na samowolne wyprawy. Dziś zapewne po raz ostatni na jakiś czas miał wybrać się na taką wycieczkę. Kiedy już tracił nadzieję, zauważył długi patyk z ogromną szyszką na czubku wbity w ziemię nieopodal ścieżki. Niepotrzebnie się martwił, że go przeoczy - znaku nie dało się z niczym

pomylić. Zatrzymał się obok niego, a potem wyjął kompas z zestawu kryzysowego, odnalazł północny wschód i ruszył przed siebie, niemal prostopadle do słabo widocznej ścieżki. Teren łagodnie się wznosił. Seth musiał ominąć jakieś kolczaste rośliny W górze, na liściastych gałęziach, ćwierkały ptaki. W nieruchomym powietrzu unosił się motyl o dużych barwnych skrzydłach. Ponieważ chłopiec rano wypił mleko, wiedział, że to faktycznie motyl. Gdyby to była wróżka, zobaczyłby ją w prawdziwej postaci. - Pssst! - syknął jakiś głos z krzaków. - Tutaj. Gdy Seth się obrócił, spostrzegł satyra Dorena, który wyglądał zza krzewu o szerokich lśniących liściach. Dał znak, by chłopiec się zbliżył. - Cześć, Doren - powiedział cicho Seth, podchodząc do satyra. Za krzakiem krył się też Nowel. Miał nieco dłuższe rogi, nieco bardziej rude włosy i nieco bardziej piegowatą skórę niż Doren. - Gdzie bydlak? - spytał Nowel. - Obiecał, że przyjdzie - zapewnił Seth. - Mendigo pracuje za niego w stajni. - Jak się nie pojawi, to nici z umowy - zagroził Nowel. - Bez obaw - odparł chłopiec. - Masz towar? - spytał Doren. Usiłował zabrzmieć nonszalancko, ale nie potrafił ukryć desperackiego spojrzenia. - Czterdzieści osiem baterii R14 - oznajmił Seth. Rozpiął torbę i pozwolił satyrom sprawdzić jej zawartość. Wcześniej tego lata dał im w nagrodę kilkadziesiąt baterii, ponieważ w bardzo trudnych okolicznościach pomogli mu zakraść się wraz z siostrą do domu dziadków. Satyrowie zdążyli już rozładować całą tę partię, oglądając telewizję na przenośnym odbiorniku. - Doren, popatrz tylko na te baterie - wydyszał Nowel. - Czekają nas długie godziny rozrywki! - wyszeptał jego kompan podniosłym tonem. - Naoglądamy się sportu! - I kryminałów, sitcomów, kreskówek, telenowel, teleturniejów, talkshow, reality show - wymieniał z uwielbieniem Doren. - A ile tam będzie uroczych pań! - zamruczał Nowel. - Nawet reklamy są super - dodał podniecony Doren. - Same cuda techniki! - Gdyby Stan się dowiedział, nieźle by się wkurzył - wymamrotał wesoło drugi satyr.

Seth zdawał sobie sprawę, że to prawda. Dziadek Sorenson dokładał wszelkich starań, żeby do rezerwatu trafiało jak najmniej zdobyczy techniki. Chciał uchronić magiczne stworzenia przed wpływem nowoczesności. Nawet u siebie w domu nie miał telewizora. - No to gdzie złoto? - zapytał chłopiec. - Już niedaleko - odparł Nowel. - Odkąd Neron przeniósł gdzieś swoje zbiory, znacznie trudniej je zdobyć - wyjaśnił Doren przepraszającym tonem. - To znaczy niełatwo znaleźć takie dostępne sprostował jego towarzysz. - Bo w Baśnioborze jest dużo skarbów, o których wiemy. - Ale zazwyczaj są albo chronione, albo obłożone klątwą. Na przykład znamy wspaniały składzik klejnotów schowanych w jamie pod pewnym głazem. Proszę bardzo, można je sobie wziąć, jeśli ktoś ma ochotę na nieuleczalną infekcję skóry. - Jest też bezcenna kolekcja pozłacanej broni w zbrojowni strzeżonej przez rodzinę mściwych ogrów - dodał Nowel. - Ale niedaleko znajduje się sporo łatwo dostępnego złota - zapewnił Doren. - A mnie wciąż się wydaje, że należy mi się wyższa zapłata, skoro muszę wam pomóc je zdobyć - poskarżył się chłopiec. - Ejże, Seth, nie bądź niewdzięczny! - skarcił go Nowel. - Ustaliliśmy cenę, a ty na nią przystałeś. Uczciwy układ. Wcale nie musisz nam pomagać. Możemy odwołać transakcję. Seth zerkał to na jednego kozła, to na drugiego. Westchnął, po czym zapiął torbę. - Chyba masz rację. Za duże ryzyko. - Albo może podbijmy twoją prowizję o dwadzieścia procent - wypalił Nowel, kładąc włochatą rękę na torbie. - Trzydzieści - odparł chłodno Seth. - Dwadzieścia pięć - skontrował satyr. Chłopiec ponownie rozpiął suwak. Doren klasnął w dłonie i zatupał kopytami. - Kocham happy endy. - Będzie po wszystkim dopiero wtedy, gdy dostanę złoto - przypomniał Seth. - Na pewno będzie moje? Nie muszę się bać wściekłych trolli? - Ani klątw - dodał Nowel.

- Ani potężnych istot żądnych odwetu - obiecał Doren. Seth skrzyżował ręce na piersiach. - To po co wam moja pomoc? - Ten składzik to kiedyś była darmocha - wyjaśnił Nowel. - Najłatwiejsza forsa w całym Baśnioborze. Przy wsparciu twojego przerośniętego ochroniarza znowu będzie na wyciągnięcie ręki. - Hugo nikogo nie będzie musiał pobić, prawda? - upewnił się chłopak. - Spoko - odparł satyr. - Już to omawialiśmy. Golem nie skrzywdzi nawet muchy. Doren uniósł dłoń. - Słyszycie? Ktoś tu idzie. Seth nic nie słyszał. Nowel zaczął węszyć. - To golem - oznajmił. Po kilku chwilach chłopiec wyczuł ciężkie kroki zbliżającego się Hugona. Wkrótce olbrzym się pojawił. Przebijał się przez zarośla. Potężny golem o proporcjach małpy człekokształtnej, ulepiony z ziemi, gliny i kamienia, miał nieproporcjonalnie duże dłonie i stopy. Obecnie jedno ramię było nieco krótsze niż drugie. Stracił kończynę w starciu z Ollochem Żarłocznym i mimo częstych kąpieli błotnych ręka jeszcze nie do końca odrosła. Golem przystanął. Górował nad Sethem oraz satyrami, którzy sięgali mu ledwo do klatki piersiowej. - Set - zamruczał głębokim głosem, brzmiącym tak, jakby tarły o siebie wielkie kamienie. - Cześć, Hugo - odrzekł chłopiec. Golem dopiero od niedawna próbował wymawiać proste słowa. Rozumiał wszystko, co się do niego mówiło, ale sam bardzo rzadko się odzywał. - Miło cię widzieć, dryblasie. - Doren uśmiechnął się szeroko i wesoło pomachał mu na powitanie. - Będzie robił, co trzeba? - spytał Nowel półgębkiem. - Nie musi się mnie słuchać - powiedział Seth. - Formalnie nie mam nad nim kontroli tak jak dziadkowie. Ale uczy się samodzielnie podejmować decyzje. Przez wakacje wypuszczamy się we dwóch na różne wyprawy. Zwykle zgadza się na wszystko, co proponuję. - Może być - stwierdził Doren. Klasnął i zatarł ręce. - Nowel, mój współposzukiwaczu złota, wygląda na to, że znowu rozkręcimy interes.

- Kiedy mi w końcu wyjaśnicie, co tu robimy? - spytał Seth błagalnym tonem. - Słyszałeś kiedyś o nypsikach? - odrzekł Nowel. Chłopiec zaprzeczył ruchem głowy. - Takie maleństwa - rozwinął myśl Doren. - Najmniejsi przedstawiciele magicznego ludu. Obaj satyrowie wyczekująco przyglądali się Sethowi, ale on znów pokręcił głową. - Są najbliżej spokrewnione ze skrzatami, ale jeszcze mniejsze - wyjaśnił Nowel. - Jak wiesz, skrzaty to eksperci w reperowaniu, wykorzystywaniu gotowych materiałów i kreatywnym recyklingu. Nypsiki także są mistrzami rzemiosła, ale wolą zaczynać od zera. Pozyskują surowce ze źródeł naturalnych. Doren nachylił się do ucha Setha. - Fascynują je błyszczące metale i kamienie - szepnął w zaufaniu. - Mają nie lada smykałkę do znajdowania takich rzeczy. Nowel puścił oko. Chłopiec założył ręce na piersiach. - A niby dlaczego nie miałyby potem odebrać swojego skarbu? Satyrowie parsknęli śmiechem. Seth zmarszczył brwi. Nowel położył mu dłoń na ramieniu. - Seth, nypsiki są o, takie duże. - Kciukiem i palcem wskazującym odmierzył mniej więcej centymetr. Doren parsknął, usiłując powstrzymać się od śmiechu. - Nie potrafią latać i nie dysponują magią ofensywną. - W takim razie dalej nie rozumiem, po co wam moja pomoc - stwierdził Seth. Kozły przestały chichotać. - No bo owszem, mają pewien przydatny talent: potrafią budować pułapki i sadzić niebezpieczne rośliny - wytłumaczył Doren. - Najwyraźniej maluchom nie spodobało się, że egzekwujemy sobie z Nowelem daninę, więc się obwarowały, żebyśmy się do nich nie dostali. Ale dzięki Hugonowi bez trudu sforsujemy zabezpieczenia. Seth zmrużył oczy. - A dlaczego nypsiki nie poproszą dziadka o pomoc?

- Bez obrazy - odparł Nowel - ale wiele istot w Baśnioborze woli znosić mężne trudy, byle tylko uniknąć zaangażowania ludzi. Nie martw się, że pętaki uciekną po pomoc do Stana. Twój dziadek na bank się o tym nie dowie. To co ty na to? Zgarniemy trochę złota za friko? - Prowadźcie - powiedział chłopiec, po czym zwrócił się do golema: - Hugo, czy chcesz nam pomóc w odwiedzeniu nypsików? Hugo uniósł glinianą dłoń. Kciuk i palec wskazujący prawie się stykały. Potem nieznacznie kiwnął głową. Zaczęli brnąć przez zarośla. W pewnym momencie Nowel ostrzegawczo uniósł pięść. Znajdowali się na skraju polany. Seth zobaczył rozległą łąkę z trawiastym pagórkiem na samym środku. Strome zbocza kończyły się gwałtownie sześć metrów nad ziemią, zupełnie jakby szczyt był całkiem płaski. - Hugo musi nas zabrać do wnętrza tego pagórka - szepnął Nowel. - Pomożesz? - spytał golema Seth. Hugo bez wysiłku posadził sobie Dorena na jednym ramieniu, Nowela na drugim, a chłopca ułożył w zgięciu dłuższej ręki. Ruszył przez łąkę wielkimi susami. U stóp wzgórza chwasty wokół jego stóp zaczęły się wić i kłapać paszczami. Seth widział, jak cierniste pnącza oplatają kostki golema, a zielone główki mięsożernych roślin kąsają go w łydki. - Oto właśnie część problemu - wskazał Doren. - Maluchy obsadziły granice swojego terytorium całą masą jadowitych zielsk. - Wredne paskudztwo - mruknął Nowel. - Po nim przez tydzień utykałem. - Całe szczęście, żeśmy uszli z życiem - stwierdził Doren. - Musimy dostać się na drugą stronę wzniesienia. - Na stokach roi się od pułapek - wyjaśnił Nowel. - Na przeciwległym zboczu jest ukryte wejście. - Hugo, obejdź pagórek - polecił Seth. Agresywne rośliny nadal się wiły, smagały i gryzły, lecz golem maszerował przed siebie, nie zważając na ich ataki. Po przeciwległej stronie wzgórza znaleźli nieregularny głaz wielkości człowieka, wciśnięty w zbocze u samej podstawy. Przed kamieniem zebrała się gęsta masa żółtego szlamu. - Niech Hugo odepchnie głaz - zasugerował Doren. - Hugo, słyszałeś - powiedział chłopiec.

Golem stanął w śliskim mule. Maź chlupała mu o stopy. Wolną dłonią przesunął kamień, zupełnie jakby zrobiono go z tektury. Pod spodem znajdował się wlot tunelu. - Niech nas postawi przy wejściu - odezwał się Nowel. - I niech trzyma szlam na bezpieczną odległość - dodał Doren.v - Proszę, wykonaj polecenie - zwrócił się Seth do golema. Hugo postawił na ziemi najpierw chłopca, a potem satyrów. Następnie odwrócił się i zaczął wyrzucać maź. Chlustała w powietrzu ciągnącymi się kleksami. - Przydatny jest - przyznał Nowel, wskazując olbrzyma ruchem głowy. - Też sobie musimy takiego sprawić - zgodził się Doren. Seth przyglądał się ścianom tunelu. Były wykonane z białego kamienia z niebieskimi i zielonymi żyłkami, a całą ich powierzchnię od ziemi aż po strop pokrywały kunsztowne płaskorzeźby. Chłopiec przesunął palcem po misternych deseniach. - Niekiepskie - skomentował Nowel. Seth odsunął się od ściany. - Nie do wiary, ile tu szczegółów - powiedział. - Poczekaj, aż zobaczysz Siedem Królestw - odparł Doren. Wszyscy trzej poszli dalej krótkim tunelem. Strop znajdował się na tyle wysoko, że nie musieli się kulić. - Uważaj, gdzie stąpasz - ostrzegł Nowel - bo możesz zdeptać nypsika. To też są żywe istoty, ich życie znaczy tyle samo co nasze. Jeśli przypadkiem któregoś zabijesz, stracisz ochronę gwarantowaną przez traktat założycielski Baśnioboru. - On coś o tym wie, bo raz nadepnął na wóz dostawczy i ogłuszył woźnicę - wyjawił Doren. - Ale on w końcu doszedł do siebie! - błyskawicznie zaznaczył Nowel. - Nie widzę w korytarzu żadnych nypsików - oznajmił jego kompan zgięty nad marmurową posadzką. - W takim razie stąpajcie ostrożnie, kiedy wyjdziemy po drugiej stronie - zasugerował Nowel. Gdy Seth wyłonił się z tunelu, niespodziewanie oślepiło go słońce. Wzgórze nie miało szczytu - cały środek wydrążono, więc zbocza tworzyły kolisty mur wokół niezwykłej społeczności. - Patrzcie no! - wymamrotał chłopiec.

Cała przestrzeń wewnątrz pagórka była jakby miastem w miniaturze, pełnym malutkich zamków, rezydencji, fabryk, magazynów, sklepów, młynów, teatrów, aren i mostów. Architektura była tu różnorodna i skomplikowana - Seth widział strzeliste iglice, spadziste dachy, kręte wieże, kruche łuki, bajkowe kominy, barwne baldachimy, kładki z kolumnadami, wielopoziomowe ogrody oraz lśniące kopuły. Nypsiki budowały tylko z najlepszych gatunków drewna i kamienia. Używały metali szlachetnych i klejnotów, by dodać blasku wielu wymyślnym konstrukcjom. Od sadzawki umieszczonej w samym centrum rozchodził się promieniście skomplikowany system nawadniania, złożony z kanałów, akweduktów, stawów oraz tam. Łączył siedem rozległych, gęsto zaludnionych społeczności. - Naciesz oczy widokiem Siedmiu Królestw nypsików - powiedział Nowel. - Widzisz tamten kanciasty budynek? - spytał Doren, wskazując coś palcem. - Ten z kolumnami, stoją przed nim rzeźby. To skarbiec koronny Trzeciego Królestwa. Możemy od niego zacząć, jeśli nie będą chciały po dobroci. Wśród olśniewających gmachów Siedmiu Królestw - z których najwyższe ledwo sięgały Sethowi do kolan - pomykały tysiące maleńkich ludzików. Na pierwszy rzut oka przypominały insekty. Chłopiec pogrzebał w zestawie kryzysowym, a potem przykucnął nieopodal wylotu rzeźbionego tunelu, gdzie ekipa nypsików prowadziła wykopy. Przyjrzał się miniaturowym robotnikom przez lupę. Byli elegancko ubrani i choć nie mieli nawet centymetra wzrostu, wyglądali dokładnie tak jak ludzie. Grupka zaczęła uciekać, żywo gestykulując i wskazując Setha palcami. Rozbrzmiały dzwoneczki, a wiele nypsików chowało się w budynkach albo dziurach w ziemi. - Boją się nas - stwierdził Seth. - I mają rację! - huknął Nowel. - Próbowali przegonić nas, swoich olbrzymich suwerenów, drapieżnymi roślinami i mięsożernym szlamem. - Popatrz! Tam, przy basenie - jęknął Doren, wyciągając dłoń. - Zburzyli nasze pomniki! Wierne podobizny Nowela i Dorena, mierzące nieco ponad trzydzieści centymetrów, leżały zniszczone obok pustych cokołów. - Komuś tu woda sodowa uderzyła do głowy warknął Nowel. - Kto śmiał zbezcześcić Monument Suwerenów? Na gwarnych ulicach wciąż panował rwetes. Spanikowane tłumy tłoczyły się, żeby czym prędzej pochować się w gmachach. Dziesiątki nypsików na złamanie karku zbiegały z rusztowań

nieukończonego budynku. Na dachu królewskiego skarbca zgromadziły się ludziki uzbrojone w miniaturowy oręż. - Przy rogu zbiera się delegacja - zauważył Doren, wskazując półmetrową wieżę zwieńczoną dużym perłowym megafonem. Nowel puścił oko do Setha. - Pora rozpocząć negocjacje. - To na pewno w porządku? - spytał chłopiec. - Tak zabierać złoto tym maluchom? Doren klepnął go w plecy. - Nypsiki właśnie po to żyją, żeby węszyć gniazda rudy. Odbierając im trochę bogactwa, zapewniamy im zajęcie! - Bądźcie pozdrowieni, Nowelu i Dorenie - zabrzmiał cieniutki głosik. Nawet wzmocniony siłą megafonu był piskliwy i ledwo słyszalny. Seth i satyrowie, stąpając ostrożnie, nachylili się trochę bliżej. - My, nypsiki Trzeciego Królestwa, radujemy się waszym z dawna wyglądanym powrotem. - Czyżby? - odparł Nowel. - Trujące zielska to nie jest powitanie, jakiego się spodziewaliśmy. Przed udzieleniem odpowiedzi nypsiki na wieży naradzały się przez chwilę. - Przykro nam, że środki ochronne wprowadzone ostatnimi czasy okazały się kłopotliwe. Uznaliśmy, że to konieczne dla zagwarantowania bezpieczeństwa przed pewnymi podejrzanymi łupieżcami. - Maluch gada zupełnie tak, jakby to nie o nas chodziło - mruknął Doren. - W dyplomacji to oni są całkiem nieźli - przyznał Nowel. Potem odezwał się głośno: - Zauważyłem, że nasze pomniki bardzo podupadły. Już od dawna należy nam się danina. Delegacja na wieży znów poszemrała między sobą, zanim nypsik odpowiedział: - Wyrażamy ubolewanie, jeśli dopatrzyliście się braku uznania z naszej strony. Odwiedziliście nas w trudnej chwili. Jak wiecie, od niepamiętnych czasów Siedem Królestw nypsików żyło w pokoju i dobrobycie, mąconym jedynie przez obelżywe nagabywania pewnych olbrzymich cudzoziemców. Ale teraz nadeszły ciężkie czasy. Szóste i Siódme Królestwo zjednoczyły się i wypowiedziały wojnę pozostałym. Niedawno ich siły zdziesiątkowały Czwarte. Nasze oraz Drugie przyjęły tysiące uchodźców. Trwa oblężenie Piątego Królestwa. W Pierwszym mówi się o ucieczce, exodusie do nowej ojczyzny. Jak wam wiadomo, my, nypsiki,

nigdy nie byliśmy wojowniczy. Nie ulega wątpliwości, że Szóste i Siódme Królestwo znalazły się pod złowrogim wpływem. Obawiamy się, że nie spoczną, póki nie podbiją nas wszystkich. Ich okręty właśnie zbliżają się do naszych brzegów. Boję się, że Siedem Królestw wkrótce pogrąży się w mroku. Jeśli pomożecie nam w tej strasznej godzinie, to sowicie was wynagrodzimy. - Pozwólcie, że się zastanowimy - odrzekł NoWel, po czym odciągnął Dorena i Setha na stronę. - Myślicie, że to podstęp? Nypsiki często nadrabiają małe rozmiary nie lada przebiegłością. - Widzę dużą flotę czarnych okrętów w centralnej sadzawce - stwierdził Doren. Co prawda, najokazalszy ze statków był nie większy niż but Setha, ale faktycznie nadciągały ich dziesiątki. - Ano - przyznał Nowel. - Patrzcie w lewo. Czwarte Królestwo rzeczywiście jest w ruinie. - Ale kto to słyszał, żeby nypsiki prowadziły wojny? - dziwił się Doren. - Powinniśmy pogadać z Siódmym Królestwem - postanowił jego kompan. - Poznamy ich wersję wydarzeń. - Niedługo wrócimy - zapewnił nypsiki z wieży Doren. Potem wraz z Nowelem zaczęli się oddalać. - Kim jesteś? - zapiszczał głosik w megafonie. - Ten bez rogów. - Ja? - Chłopiec przyłożył dłoń ¿o piersi. - Nazywam się Seth. - O, mądry, rozważny Secie! Proszę, spraw, by koźle olbrzymy przyszły nam z pomocą. Nie pozwól, aby uwiodła ich podła starszyzna zdradzieckich królestw. - Zobaczę, co da się zrobić - obiecał chłopak, a później pognał za Nowelem i Dorenem, pilnując, żeby nie rozgnieść żadnych nypsików. Dogonił satyrów pod murem jednego z królestw, zbudowanym z czarnego kamienia. Na blankach powiewały kruczoczarne sztandary. Ulice były prawie puste. Większość widocznych tam nypsików nosiła zbroje oraz broń. Tutaj również znajdowała się wieża z megafonem. - Dawniej nie mieli tego muru - powiedział Doren. - I nie pamiętam, żeby wszystko było takie czarne - dodał Nowel. - Rzeczywiście wyglądają bardziej wojowniczo - przyznał Doren. - O, wchodzą na wieżę - spostrzegł jego towarzysz, skinieniem głowy wskazując czarny megafon.

- Witajcie, godni suwerenowie - zapiszczał głosik. - Powróciliście w porę, aby stać się świadkami kulminacji naszych starań i wziąć udział w podziale łupów. - Dlaczego wypowiedzieliście wojnę pozostałym królestwom? - spytał Nowel. - To wasza zasługa - odparł mówca. - Siedem Królestw wysłało wiele ekip na poszukiwanie metod uniemożliwienia waszego powrotu. Nikt nie zaszedł dalej niż moi wysłannicy. Wiele się nauczyliśmy. Zyskaliśmy szersze spojrzenie. Podczas gdy pozostałe królestwa wznosiły obwarowania, my po cichu gromadziliśmy wsparcie wewnątrz Szóstego i Siódmego, a potem zaczęliśmy budować machiny wojenne. Bądź co bądź, jak sami dobrze wiecie, po co tworzyć, skoro można brać? Nowel i Doren wymienili niepewne spojrzenia. - Czego od nas oczekujecie? - Zwycięstwo już jest nieuniknione, ale jeśli pomożecie przyspieszyć nasz triumf, wynagrodzimy was znacznie hojniej niż inne królestwa. Większość naszych bogactw kryje się pod ziemią. To tajemnica, której tamci nigdy by wam nie zdradzili. Na pewno prosili was o wsparcie w powstrzymaniu naszej siły. Ponieślibyście katastrofalne konsekwencje. Sprzymierzyliśmy się z nowym panem, który pewnego dnia zawładnie wszystkim. Jeśli sprzeciwicie się nam, sprzeciwicie się i jemu. Każdy, kto stanie mu na drodze, sczeźnie. Dołączcie do nas. Unikniecie gniewu naszego mocodawcy i będzie czekać was wielka nagroda. - Mogę pożyczyć lupę? - spytał Doren Setha. Chłopiec podał mu szkło. Satyr przekroczył mur miasta i stanął na pustym placu, a potem przykucnął, by przyjrzeć się postaciom na wieży. - Chyba powinniście to zobaczyć - odezwał się do towarzyszy poważnym tonem. Doren odsunął się, żeby przez lupę mógł popatrzeć Nowel, a następnie Seth. Maleńcy ludzie na wieży różnili się wyglądem od pozostałych, których dotąd widział chłopiec. Mieli szarą skórę, krwistoczerwone oczy, a z ich ust wystawały kły. - Co się stało z waszymi obliczami? - zapytał Nowel. - Ujawniła się nasza prawdziwa postać - odparł głos przez megafon. - Tak wyglądamy, gdy opadnie wszelka iluzja. - Są pod wpływem jakiejś wichrzycielskiej siły - syknął Doren. - Nie pomożecie im, prawda? - upewnił się Seth.

Nowel pokręcił głową. - Nie. Ale może byłoby mądrze nie opowiadać się także przeciwko nim. Chyba powinniśmy w ogóle się nie mieszać. - Zerknął na Dorena. - Za chwilę mamy spotkanie gdzie indziej. - Zgadza się - poparł go kumpel. - Prawie bym zapomniał o naszym kolejnym spotkaniu. Nie chcemy rozczarować… tych, no… hamadriad. Nie możemy się spóźnić. Lepiej już pójdziemy. - Wcale nie jesteście umówieni - odparł oskarżycielsko Seth. - Nie możemy pozwolić, żeby dobre nypsiki spotkała zagłada. - Skoro taki z ciebie bohater - powiedział Nowel - to idź zatrzymać okręty. - Ja miałem was tu wprowadzić - zripostował chłopiec. - Jeśli chcecie dostać baterie, musicie sami zapracować na złoto. - Słusznie gada - przyznał Doren. - Na nic nie musimy pracować - stwierdził Nowel. - Wystarczy, że weźmiemy, co potrzeba, ze skarbca Trzeciego Królestwa, a później się stąd zmyjemy. - Nie ma mowy. - Seth pomachał dłonią. - Nie przyjmę kradzionego. Nie po tym numerze z Neronem. Trzecie Królestwo zaoferowało uczciwą nagrodę za pomoc. Przecież sam mi mówiłeś, że nypsiki nikomu nie zrobią krzywdy. Czy to się zmieniło tylko dlatego, że teraz część z nich przeszła na stronę zła? Wiecie co? Nawet zrzeknę się tych swoich dwudziestu pięciu procent. - Hmm. - Nowel pogładził brodę. - Pomyśl tylko o tych wszystkich programach w telewizji - przekonywał go Doren. - W porządku - zgodził się w końcu satyr. - Nie chciałbym zobaczyć tej malutkiej cywilizacji w ruinie. Ale nie miejcie do mnie pretensji, jeśli zaczną nas gonić te dziwne nypsiki i ich nikczemni mocodawcy. - Pożałujesz tego - krzyknęły wrogie nypsiki przez megafon. - Czyżby? - odparł Nowel, po czym przebił kopytem mur miasta. Wyrwał megafon z wieży i wyrzucił go z wydrążonego wzgórza. - Pójdę powstrzymać oblężenie Piątego Królestwa - zaproponował Doren. - Nie mieszaj się - polecił mu Nowel. - Wystarczy, że ze mną będą mieli porachunki. - Nieźle ci zaszli za skórę. - Drugi satyr zachichotał. - Co oni teraz zrobią?

- Tutaj wchodzi w grę jakiś mroczny wpływ - stwierdził ponuro tamten. - Ale skoro mam się im przeciwstawić, równie dobrze mogę dokończyć robotę. - Zerwał dach z solidnie wyglądającego budynku, wybrał z wnętrza garść miniaturowych sztabek złota i wpakował je do torebki, którą nosił na pasie. - Oto dla was nauczka - powiedział, ponownie sięgając do skarbca. - Nigdy nie wygrażajcie swym olbrzymim suwerenom. Robimy, co nam się podoba. Następnie wszedł do sadzawki. Woda w żadnym miejscu nie sięgała mu wyżej niż do włochatych łydek. Nabrał w dłonie całą flotyllę i zaniósł ją z powrotem do Siódmego Królestwa. Połamał maszty, a okręty rozrzucił po mieście. - Uważaj, żeby nikogo nie zabić - upomniał go Doren. - Jasne, że uważam - odparł Nowel. Brodził przez sadzawkę, wzburzając fale, które roztrzaskiwały się o kruche nabrzeże. Kiedy porzucił ostatnie statki na pustym placu targowym, przeszedł do Piątego Królestwa i zaczął zgniatać malutkie katapulty oraz machiny oblężnicze atakujące ufortyfikowane budynki w mieście, między innymi główny zamek. Seth skupiony obserwował wydarzenia. W pewnym sensie wyglądało to tak, jakby rozpieszczony bachor rozwalał swoje zabawki. Kiedy jednak chłopak dokładniej się przyjrzał, spostrzegł, jak działania satyra wpływają na życie wielu nypsików. Z punktu widzenia tych małych ludzi po ich świecie rozbijał się stumetrowy olbrzym, w ciągu kilku minut zmieniając losy rozpaczliwej wojny. Nowel zgarnął z Piątego Królestwa setki nacierających żołnierzy i postawił ich z powrotem w Siódmym, później zburzył kilka mostów zapewniających wojskom Szóstego dostęp do Piątego. Skradł kilka złotych dekoracji z dumnych budowli Szóstego Królestwa, a potem zaczął systematycznie niszczyć tamtejsze fortyfikacje obronne. W końcu wrócił do wieży Siódmego, na której dawniej znajdował się megafon. - Ostrzegam was: zaniechajcie wojny albo jeszcze tu wrócę. Następnym razem już tak nie oszczędzę waszych królestw. - Odwrócił się do Setha i Dorena. - Chodźmy. Chłopiec i satyrowie podeszli do Trzeciego Królestwa znajdującego się obok tunelu, który prowadził do Hugona. - Zrobiliśmy co w naszej mocy, by powstrzymać waszych przeciwników - oświadczył Nowel.

- Chwała naszym olbrzymim suwerenom! - zawołał głosik przez perłowy megafon. - Tego dnia po wsze czasy będziemy obchodzić święto ku czci waszego męstwa. Odbudujemy wasze pomniki i nadamy im niedoścignionej świetności. Proszę, weźcie z naszego skarbca, co tylko chcecie. - Z miłą chęcią - odrzekł Nowel. Otworzył sobie mur, a potem wygarnął z wnętrza maciupkie złote, srebrne i platynowe monety, a także parę dość rzadkich kamieni szlachetnych. - Pilnujcie się. Z waszymi koleżkami w Szóstym i Siódmym Królestwie coś jest bardzo nie tak. - Niech żyje Nowel! - zakrzyknął cienki głosik. - Niech żyje Doren! Niech żyje Seth! Oto mądre rady naszych bohaterskich obrońców! - Wygląda na to, że chwilowo zrobiliśmy swoje - stwierdził Doren. - Niezła robota - pochwalił Seth i klepnął Nowela w plecy. - Całkiem przyzwoity dorobek jak na jeden dzień. - Satyr pociągnął nosem, poklepując pękate torby. - Parę królestw uratowanych, parę innych upokorzonych, skarb zdobyty. Chodźmy zważyć łup. Seriale czekają.

Rozdział II Znowu razem Dla Kendry Sorenson całkowita ciemność już nie istniała. Dziewczynka siedziała w chłodnym korytarzu lochu pod głównym domem w Baśnioborze oparta plecami o kamienną ścianę. Kolana podciągnęła pod brodę. Przed nią stała duża skrzynia ze złoconymi zdobieniami. Przypominała te, których używają magicy w sztuczkach ze znikającą asystentką. Mimo braku światła Kendra z łatwością dostrzegała kontury Skrzyni Ciszy. Co prawda, w korytarzu panował mrok, a kolory były niewyraźne, ale w przeciwieństwie do innych - nawet goblinów strażników, które pilnowały lochu - dziewczynka nie potrzebowała świecy ani pochodni, żeby bez trudu poruszać się po ciemnych zakamarkach. Wyczulony wzrok to jeden z efektów zmian, jakie zeszłego lata wywołały w niej wróżki, czyniąc ją wróżkokrewną. Kendra wiedziała, że wewnątrz Skrzyni Ciszy czeka Vanessa Santoro. W głębi duszy bardzo chciała porozmawiać z dawną przyjaciółką, mimo że Vanessa zdradziła rodzinę Sorensonów i o mało nie przyczyniła się do ich śmierci. Dziewczynką nie kierowało jednak czułe wspomnienie dawnych pogawędek. Kendra pragnęła wyjaśnienia ostatniej wiadomości, którą Vanessa nagryzmoliła na posadzce celi, zanim skazano ją na karę więzienia w Skrzyni. Gdy tylko odkryła list, natychmiast powiedziała o nim dziadkom. Stan Sorenson przez parę minut wytężał wzrok z grymasem na twarzy, wpatrując się w lśniące litery w widmowym blasku umitkowej świecy. Długo rozważał niepokojące oskarżenia pozostawione przez zdesperowaną zdrajczynię. Kendra wciąż pamiętała jego pierwszy werdykt: „Albo to najbardziej zatrważająca prawda, z jaką się w życiu spotkałem, albo najgenialniejsze kłamstwo”. Po niemal dwóch miesiącach wcale nie zbliżyli się do potwierdzenia lub obalenia prawdziwości listu. Jeśli Vanessa nie kłamała, to Sfinks, największy sprzymierzeniec opiekunów Baśnioboru, w istocie był arcywrogiem w przebraniu. Kobieta oskarżała go o wykorzystywanie bliskiego związku z obrońcami magicznych rezerwatów do realizacji intryg Stowarzyszenia Gwiazdy Wieczornej.

Jeśli z kolei wiadomość była fałszywa, to Vanessa oczerniała najpotężniejszego przyjaciela opiekunów, aby wywołać waśń oraz spowodować, że wypuszczą ją z niewoli. Bez pomocy z zewnątrz musiała pozostać w Skrzyni Ciszy w stanie zawieszenia tak długo, aż jej miejsca nie zajmie ktoś inny. Teoretycznie mogła więc stać na baczność w czarnym milczeniu przez całe stulecia. Kendra potarła łydki. O ile ktoś tymczasowo nie zastąpi Vanessy wewnątrz Skrzyni, wypuszczenie jej dawnej przyjaciółki na krótką rozmowę będzie niemożliwe. Do tego kobieta okazała się narkobliksem. Zanim ją zdemaskowano, w ciągu wakacji ugryzła niemal wszystkich ludzi w Baśnioborze. Oznaczało to, że jeśli opuściłaby Skrzynię Ciszy, mogłaby nimi sterować, gdy tylko zasną. Na rozmowę z Vanessą Kendra musiała poczekać do czasu, aż wszyscy wyrażą zgodę. Kto wie, kiedy to będzie? Gdy ostatnio omawiali ten temat, nikt nie opowiedział się za tym, żeby dać więźniarce szansę złożenia szczegółowych wyjaśnień. Dziadkowie podzielili się niepokojącą wiadomością z Warrenem, Tanu, Coulterem, Dale’em i Sethem, którzy przysięgli dochować tajemnicy. Każdy dołożył starań, żeby zweryfikować prawdziwość słów zapisanych na więziennej podłodze. Oby Tanu i Warren, wracający dziś wieczorem z misji, przynieśli jakieś lepsze wieści. Czy w przeciwnym razie pozostali wreszcie uznają, że nadeszła pora wysłuchać tego, co ma do powiedzenia Vanessa? Kusiła sugestią, że wie więcej, niż napisała w liście. Kendra była przekonana, że kobieta rzuci trochę światła na całą sprawę. Postanowiła ponownie zagłosować za rozmową. Na końcu korytarza zatańczyło migotliwe światło. Zza winkla wyszedł Slaggo. Obleśny goblin w jednej dłoni niósł wiadro zarośnięte pleśnią, a w drugiej ściskał pochodnię. Na widok Kendry przystanął. - Znowu się czaisz w lochu? - mruknął. - Możemy ci znaleźć robotę. Zarobek jest bezkonkurencyjny. Lubisz surowe mięso kury? - Nie będę wam przeszkadzać w zabawie - odburknęła dziewczynka. Nie była zbyt miła wobec Slaggo ani Wursza, odkąd nieomal nakarmili nią uwięzionych dziadków. Goblin uśmiechnął się obrzydliwie. - Ale się dąsasz. Myślałby kto, że w Skrzyni zamknęli twojego ulubionego pieska. - Wcale nie tęsknię za Vanessą - odparła Kendra. - Po prostu rozmyślam.

Slaggo głęboko odetchnął i rozejrzał się wokół. - Rzeczywiście trudno o bardziej inspirujące otoczenie - przyznał. - Nic tak nie pobudza umysłowo jak daremne jęki skazańców. Ruszył przed siebie, oblizując usta. Był niski, kościsty i zielonkawy. Miał oczy jak paciorki oraz uszy przypominające skrzydła nietoperza. Kendra tymczasowo miała dwadzieścia centymetrów wzrostu, więc teraz wyglądał znacznie groźniej. Goblin nie minął jej, ale znowu przystanął. Tym razem spojrzał na Skrzynię Ciszy. - Ciekawe, kto tam wcześniej siedział - mruknął jakby sam do siebie. - Zastanawiałem się nad tym codziennie przez kilkadziesiąt lat… A teraz nigdy się już nie dowiem. Odkąd Skrzynię Ciszy sprowadzono do Baśnioboru, przebywał w niej ten sam więzień, dopóki Sfinks nie zastąpił go Vanessą. Uważał, że tylko w takim zamknięciu narkobliks nie będzie w stanie sterować śpiącymi. Jeśli ostatnia wiadomość Vanessy była zgodna z prawdą, a Sfinks to wróg, prawdopodobnie w ten sposób uwolnił dawnego, potężnego wspólnika. Jeżeli zaś Vanessa kłamała, to po prostu przetransportował więźnia w inne miejsce. Nikt nie poznał tożsamości tajemniczego skazańca. Był skuty łańcuchami, a na głowie miał zgrzebny jutowy worek. - Ja też chętnie bym się dowiedziała, kto to jest - przyznała Kendra. - Wiesz, powąchałem go sobie - powiedział od niechcenia Slaggo, zerkając na nią z ukosa. - Schowałem się w cieniu, kiedy Sfinks go wyprowadzał. - Goblin był z tego wyraźnie dumny. - Możesz mi coś o nim powiedzieć? - Kendra połknęła haczyk. - Zawsze miałem dobry węch - pochwalił się Slaggo. Otarł nozdrza przedramieniem i zakołysał się na piętach. - To na pewno facet. W jego zapachu wyczułem coś dziwnego, nietypowego, trudnego do rozpoznania. Strzelam, że to nie do końca człowiek. - Ciekawe - stwierdziła Kendra. - Szkoda, że nie udało mi się poniuchać z bliska - jęknął goblin. Spróbowałbym, ale ze Sfinksem lepiej nie zadzierać. - Co o nim wiesz? Slaggo wzruszył ramionami.

- Tyle co wszyscy. Podobno jest mądry i ma dużą moc. Pachnie jak zwykły człowiek. Jeżeli tak naprawdę jest czymś innym, to świetnie się maskuje. Tak czy inaczej wydaje się bardzo stary. Ma zapach z innej epoki. Goblin oczywiście nie miał pojęcia o liście Vanessy. - Wygląda na dobrego człowieka - powiedziała Kendra. Slaggo znów wzruszył ramionami. - Chcesz trochę brei? - Podsunął dziewczynce wiadro. - Obejdzie się - odparła Kendra, usiłując nie wdychać ohydnej woni. - Prosto z ognia - zachwalał gobflin. Kiedy dziewczynka pokręciła głową, ruszył dalej przed siebie. - Miłego siedzenia w ciemności - rzucił na pożegnanie. Kendra prawie się uśmiechnęła. Slaggo nie zdawał sobie sprawy, jak dobrze widzi, kiedy nie ma światła. Pewnie mu się wydawało, że dziewczynka uwielbia tkwić sama w mroku. Oczywiście to prawda, że ostatnio często samotnie spędzała czas w lochu, więc niezbyt się pomylił. Kiedy zniknął z pola widzenia, a migotliwy blask pochodni zmalał w oddali, Kendra wstała. Przyłożyła dłoń do gładkiego drewna Skrzyni Ciszy. Chociaż Vanessa ich zdradziła, okazała się kłamcą i łatwo było zgadnąć, dlaczego mogła udawać, że dysponuje wartościowymi informacjami, to dziewczynka wierzyła w treść listu na podłodze celi i chciała się dowiedzieć czegoś więcej. * * * Seth przyszedł na kolację z miną pokerzysty. Coulter, ekspert od magicznych przedmiotów, przyrządził klopsy podane z pieczonymi ziemniakami, brokułami i świeżą bułką. Wszyscy już siedzieli przy stole - dziadek, babcia, Dale, Coulter i Kendra. - Tanu i Warren jeszcze nie przyjechali? - spytał chłopiec. - Zadzwonili kilka minut temu - powiedział dziadek, pokazując swą nową komórkę. - Samolot Tanu miał opóźnienie. Właśnie jedzą coś po drodze. Powinni być tu za jakąś godzinę. Seth kiwnął głową. Popołudnie zakończyło się bardzo korzystnie. Przed kolacją zdążył schować złoto w pokoju na strychu, który dzielił z Kendrą. Woreczek ze skarbem owinął w sportowe spodenki i wepchnął na spód szuflady. Aż nie mógł uwierzyć, że udało mu się ukryć zdobycz, zanim ktoś mu przeszkodził. Teraz musiał już tylko zachować zimną krew.

Ciekaw był, ile warte jest to złoto. Pewnie przynajmniej kilkaset tysięcy dolców. Nieźle jak na prawie trzynastolatka. Jedyny kłopot to nypsiki. Jako opiekun Baśnioboru Stan Sorenson na pewno wiedział o ich istnieniu. Seth był przekonany, że dziadek życzyłby sobie usłyszeć o tym, co je spotkało. Spróbowałby wówczas lepiej poznać sprawę. Kto był owym nikczemnym władcą, o którym wspominały wojownicze nypsiki? Czy mogło chodzić o Sfinksa? W Baśnioborze nie brakowało podejrzanych kandydatów. Choć Nowel podjął działania w obronie dobrych nypsików przed tymi złymi, Seth nie miał wątpliwości, że to nie koniec konfliktu. Jeśli nic nie zrobi, dobre nypsiki mogą zostać unicestwione. Mimo to chłopak się wahał. Jeżeli wszystko wygada, dziadek dowie się o jego wyprawach w zakazane rewiry Baśnioboru. Wtedy nie tylko straci przywileje, ale niemal na pewno będzie musiał zwrócić złoto. Seth aż się cały skulił w sobie na myśl o tym, jak bardzo wszyscy byliby rozczarowani jego postawą. Oczywiście w grę wchodziła możliwość, że dziadek sam odkryje źródło problemu z nypsikami podczas zwykłej opieki nad rezerwatem. Jednakże biorąc pod uwagę, jak mocno się ufortyfikowały te stworzenia, być może w najbliższym czasie Stan wcale nie zamierzał ich odwiedzać. Czy w porę zauważy, co się dzieje, żeby zapobiec tragedii? Odkąd Kendra znalazła pożegnalny list od Vanessy, wszyscy byli tak zajęci wydarzeniami poza Baśnioborem, iż Seth przypuszczał, że nieprędko ktoś zajrzy do nypsików. Może nawet dziadek w ogóle nic o nich nie wiedział? - Jeszcze dziś zbierzemy się, żeby omówić odkrycia Tanu i Warrena, prawda? - W tonie Kendry słychać było zaniepokojenie. - Oczywiście - potwierdziła babcia, nakładając brokuły na talerz. - Wiadomo, czy im się powiodło? - spytała dziewczynka. - Wiemy tylko tyle, że Tanu nie znalazł Maddoksa - odrzekł dziadek. Miał na myśli handlarza wróżek, który zapuścił się do upadłego rezerwatu w Brazylii. - A Warren sporo podróżował. Nie mogliśmy ryzykować omawiania przez telefon szczegółów naszego tajnego problemu. Seth polał klopsy keczupem, a potem zaczął jeść. Trochę za ostre, ale pyszne. - A nasi rodzice? - zapytał. - Ciągle się upierają, żebyście odesłali nas z powrotem?

- Kończą nam się wymówki - przyznał dziadek. Zmartwiony spojrzał na babcię. - Już za kilka tygodni szkoła. - Nie możemy wrócić do domu! - zawołała Kendra. - A już na pewno dopóki nie sprawdzimy, czy Sfinks jest niewinny. Stowarzyszenie wie, gdzie mieszkamy, i wcale nie boi się nas tam szukać. - W pełni się zgadzam - powiedział dziadek. - Kłopot w tym, jak przekonać waszych rodziców. Kendra i Seth spędzali w Baśnioborze całe wakacje pod pretekstem opieki nad kontuzjowanym dziadkiem. Kiedy tu przyjechali, rzeczywiście jeździł na wózku, ale uleczył go artefakt wydobyty z odwróconej wieży. Zgodnie z pierwotnym planem dzieci miały zostać w rezerwacie tylko kilka tygodni. Po rozmowach telefonicznych dziadkom udało się przedłużyć ten okres do ponad miesiąca. Kendra i Seth opowiadali rodzicom, jak świetnie się bawią, a babcia z dziadkiem podkreślali, że bardzo im pomagają. Po miesiącu dziadek słyszał wyraźnie, że jego syn i synowa naprawdę się niecierpliwią, więc zaprosił ich na tydzień. Wraz z babcią uznali, że najlepiej będzie pozwolić im odkryć prawdę o Baśnioborze. Wtedy można by otwarcie porozmawiać o niebezpieczeństwie, w jakim znalazły się dzieci. Niestety, chociaż podsuwali im wiele tropów, Scott i Marla zupełnie się nie połapali. W końcu Tanu przygotował dla nich herbatkę, która czyniła ich podatnymi na sugestie, a wtedy dziadek, ubrany w fałszywy gips, ustalił z nimi, że Kendra i Seth zostaną tu jeszcze przez miesiąc. Teraz ten czas znów się kończył. - Tanu wraca - przypomniał Seth. - Może znowu podsunie tacie trochę herbatki? - Potrzebujemy czegoś więcej niż tymczasowe rozwiązania - odrzekła babcia. - Obecne zagrożenie może się utrzymywać całymi latami. Możliwe, że teraz, gdy artefakt opuścił Baśniobór, Stowarzyszenie Gwiazdy Wieczornej nie jest już wami zainteresowane. Instynkt podpowiada mi jednak coś innego. - Mnie też - zgodził się dziadek, znacząco spoglądając na Kendrę. - Nie możemy zmusić rodziców, żeby zobaczyli, co kryje się pod iluzją? - zapytała dziewczynka. - A gdyby tak dać im mleka i pokazać wróżki? Albo zaprowadzić do Wioli w stodole? Dziadek pokręcił głową.

- Sam nie wiem. Całkowita niewiara to silny czynnik hamujący. Można pozostać ślepym na ewidentną prawdę bez względu na to, co zrobią bądź powiedzą inni. - Mleko by na nich nie zadziałało? - zdziwił się Seth. - Możliwe, że nie - potwierdził dziadek. - Między innymi dlatego pozwalam niektórym odkryć tajemnice Baśnioboru poprzez odnajdywanie wskazówek. Po pierwsze, dzięki temu sami mogą zdecydować, czy chcą poznać prawdę. Po drugie, ciekawość osłabia niewiarę. Żeby mleko podziałało, nie potrzeba bardzo głębokiej wiary, ale całkowitą niewiarę trudno przezwyciężyć. - Myślicie, że nasi rodzice w ogóle nie wierzą? - spytała Kendra. - Jeśli chodzi o możliwość istnienia mitycznych istot, najwyraźniej nie - przyznał dziadek. - Zostawiłem im znacznie więcej oczywistych tropów niż tobie i Sethowi. - Ja podczas jednej rozmowy niemal otwarcie powiedziałam im prawdę o Baśnioborze i mojej roli - dodała babcia. - Przerwałam, gdy zorientowałam się, że gapią się na mnie takim wzrokiem, jakby chcieli mnie odwieźć do wariatkowa. - W jakimś stopniu ich niewiara może im zapewnić bezpieczeństwo - rzekł dziadek. - Ochroni ich przed wpływem czarnej magii. Seth się skrzywił. - Chcecie powiedzieć, że magiczne stwory istnieją tylko wtedy, kiedy w nie wierzymy? Dziadek otarł usta serwetką. - Nie. Istnieją bez względu na naszą wiarę. Ale zwykle jej odrobina jest potrzebna, żeby wejsć z nimi w kontakt. Co więcej, większość magicznych istot tak bardzo nie lubi niewiary, że trzyma się od niej z daleka, tak my unikamy nieprzyjemnych zapachów. To jeden z powodów, dla których wiele stworzeń postanowiło uciec do rezerwatów. - Czy ktoś z nas byłby w stanie przestać w nie wierzyć? - zastanawiała się Kendra. - Nie zawracaj sobie głowy - fuknął Coulter. - Nikt nie starał się tak jak ja. Większość z nas po prostu musi sobie jakoś radzić. - Ciężko wątpić, kiedy już się miało z nimi styczność - przyznał Dale. - Wiara zmienia się w pewność. - Są tacy, którzy dowiadują się o tym świecie i postanawiają od niego uciec - powiedziała babcia. - Unikają rezerwatów oraz substancji otwierających oczy, takich jak mleko Wioli. Odwracając się od tego, co magiczne, pozwalają, żeby wiedza pozostała uśpiona. - Ja myślę, że to zdrowy rozsądek - mruknął Coulter.

- Wasi dziadkowie Larsenowie przedwcześnie zrezygnowali z zaangażowania w nasze tajemne stowarzyszenie - wyjaśnił dziadek. - Dziadkowie Larsenowie wiedzieli o magicznych stworach?! - krzyknął Seth. - Tyle co my, jeśli nie więcej - odparła babcia. - Wycofali się, gdy się urodziłeś. Wiązaliśmy z waszymi rodzicami ogromne nadzieje. Zapoznaliśmy ich ze sobą i po cichu wspieraliśmy ich zaloty. Kiedy Scott i Marla okazali się niezainteresowani naszym sekretem, dziadkowie Larsenowie stracili zapał. - Zaprzyjaźniliśmy się z Larsenami, gdy wasi rodzice byli dziećmi - dodał dziadek. - Chwileczkę - przerwała Kendra. - Czy dziadkowie naprawdę zginęli przypadkowo? - Z tego, co zdołaliśmy ustalić, to tak - odrzekła babcia. - Opuścili naszą społeczność dziesięć lat wcześniej - powiedział dziadek. - Spotkał ich po prostu tragiczny wypadek. - Nigdy bym nie zgadł, że wiedzieli o tajnych rezerwatach - przyznał Seth. - Nie wyglądali na takich. - Ale właśnie tacy byli - zapewniła babcia. - Umieli natomiast dotrzymywać tajemnicy, a także odgrywać role. W swoim czasie sporo dla nas szpiegowali. Oboje należeli do organizacji Rycerzy Świtu. Kendra nigdy nie przypuszczała, że zmarli dziadkowie dysponowali tą samą tajną wiedzą co Sorensonowie. Teraz jeszcze bardziej za nimi tęskniła. Byłoby super dzielić się z nimi tą niesamowitą tajemnicą! Dziwne, że dwa małżeństwa znające sekret doczekały się dzieci, które nie chciały uwierzyć. - Jakim cudem przekonamy rodziców, żeby pozwolili nam tu zostać? - spytała Kendra. - Będziemy się nad tym dalej głowić - obiecała babcia i puściła oko. - Mamy jeszcze jakiś tydzień. Dokończyli posiłek w milczeniu. Podziękowali Coulterowi za klopsy, a później wspólnie posprzątali naczynia ze stołu. Dziadek zaprowadził ich do salonu, gdzie wszyscy usiedli. Kendra kartkowała bardzo starą książkę z baśniami. Wkrótce zazgrzytał klucz i otworzyły się drzwi frontowe. Do domu wszedł Tanu, znawca eliksirów - wysoki Samoańczyk o mocnych przygarbionych barkach. Jedno muskularne ramię wisiało na temblaku, owinięte bandażem. Z drugiego zwisała pękata torba, wybrzuszona od dziwnych kształtów. Za nim pojawił się Warren.

Miał na sobie skórzaną kurtkę, a jego brodę pokrywał trzydniowy zarost. - Tanu! - zawołał Seth, biegnąc na spotkanie potężnego Samoańczyka. - Co się stało? - O to ci chodzi? - Tanu wskazał na obandażowane ramię. - Aha. - Spartaczony manikiur - wyjaśnił mężczyzna z błyskiem w oku. - Ja także wróciłem - przypomniał Warren. - Jasne, ale ty się nie zakradałeś do upadłego rezerwatu w Ameryce Południowej - odparł lekceważąco Seth. - Ale też miałem parę groźnych przygód - wymamrotał Warren. - Fajnych. - Cieszymy się, że obaj wróciliście cali i zdrowi - odezwała się babcia. Młody mężczyzna rozejrzał się po salonie, a potem nachylił się do Tanu. - Wygląda na to, że spóźniliśmy się na jakieś spotkanie. - Nie możemy się doczekać, aż opowiecie nam, co odkryliście - powiedziała Kendra. - A dacie najpierw trochę wody? - Warren pociągnął nosem. - Pomożecie z bagażami? Albo chociaż serdecznie uściśniecie nam dłonie? Zupełnie jakby interesowały was tylko informacje. - Odpuść sobie ten teatr i siadaj - wtrącił się Dale. Warren rzucił bratu chmurne spojrzenie. Do pokoju weszli Tanu i Seth. Usiedli obok siebie. Warren zajął miejsce na sofie przy Kendrze. - To dobrze, że wszyscy tu jesteśmy - oznajmił dziadek. - Tylko my, zebrani w tym pokoju, jesteśmy świadomi oskarżenia Sfinksa o zdradę. Gdyby okazało się to prawdą, oznaczałoby, że rozległa sieć jego szpiegów, zarówno z wyboru, jak i mimowolnych, czai się wszędzie. Jeśli jednak oskarżenia są fałszywe, to nie pora na rozpuszczanie pogłosek, które mogłyby doprowadzić do waśni. Jestem pewien, że po wszystkim, co wspólnie przeszliśmy, możemy ufać sobie nawzajem. - Co nowego odkryliście? - zapytała babcia. - Niewiele - przyznał Tanu. - Dostałem się na teren brazylijskiego rezerwatu. Panuje tam chaos. Lycerna, gadzi demon, obaliła wszelki porządek. Jeśli Maddox zadekował się w bezpiecznym miejscu, to może nic mu nie jest, ale nie zdołałem go namierzyć. Natomiast