mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony400 685
  • Obserwuję297
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań304 812

Nowak Katarzyna T - Małżenstwo (nie) mile widziane

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :520.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Nowak Katarzyna T - Małżenstwo (nie) mile widziane.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 122 stron)

Katarzyna T. Nowak Małżeństwo (nie) mile widziane Jak nie znaleźć męża, czyli niebezpieczne związki po polsku Intrygująca, zabawna komedia o perypetiach kobiety szukającej męża na portalach randkowych i matrymonialnych. Bohaterka, szukając swego ideału, poznaje cały przekrój męskich typów. Czy jednak uda jej się znaleźć tego jedynego? Tym bardziej, że poprzeczkę zawiesiła wysoko: szuka praktykującego katolika w katolickim kraju...

25 listopada Miesiąc temu obchodziłam urodziny. „Okrągłe”. Nawet tu, w moim dzienniku, trudno mi napisać, które. Ledwie się świeczki pomieściły na torcie! Takie chwile skłaniają do refleksji i bilansowania swojego życia. Ja nie mam żadnego dorobku, ale chyba nie jestem całkowitym nieudacznikiem. Nie mam szczęścia do mężczyzn, dlatego nie udało mi się założyć rodziny, ale przynajmniej nie jestem rozwódką, jak niektóre z moich koleżanek. Już od kilku lat szukam partnera przez internet, dzięki temu poszerzyłam znacznie swoje kontakty i znajomości. Nie znalazłam jednak takiego osobnika, z którym chciałabym spędzić resztę życia. Z facetami to jest tak, że najczęściej trafiają się całkowicie porąbani, albo ciapy, albo dupki, pijacy, nieudacznicy bez grosza, cwaniacy bez skrupułów, młode kurwiszonki lub starzy erotomani, przeintelektualizowani jajogłowi z wymaganiami z sufitu, tak zwani normalni inaczej, albo nawiedzone gnojki, lub zwyczajni z przeszłością. A ci, którzy mi imponują są po prostu zajęci. A ja wiem jedno: między małżeństwo i drzwi nie należy się wcinać. Nie trzeba niczego też przyspieszać, w tych sprawach cierpliwość jest wskazana, bo co nagle, to po diable. Cóż warta jest chwila uniesienia wobec całej Wieczności?

26 listopada Odzywają się różni z rozmaitych miejsc na ziemi. Mnie interesują realne spotkania, a nie wyłącznie mailowanie, więc urywam większość kontaktów przy pierwszej odpowiedzi. Poza tym miałam już dość głupich propozycji i niekończących się dyskusji, więc skróciłam info o sobie i zmieniłam wymagania wobec partnera, a mimo to nadal zgłaszają się różni pajace. Jednak Anioł Stróż nade mną czuwa. Po krótkiej wymianie zdań łatwo się zorientować, z kim mogę mieć do czynienia. Ostatnio się wkurzyłam i postawiłam wysoko poprzeczkę, co jakiś czas zmieniam swój opis i oczekiwania, żeby wyeliminować potencjalnych dupków, ale i tak zdarzają się czasem kretyńskie komentarze. Niekiedy ręce mi już opadają i zaczynam wątpić, czy to odpowiednia droga do zawierania znajomości. Wydawało mi się, że faceci myślą prosto: jak chcą spotkać jakąś laskę, to nie będą szukać gdzie indziej. Ale w większości przypadków są na takich portalach same dupki i głupie baby. Ostatnio odebrałam wiadomość od gostka z Wrocławia, który pytał, czy mój anons to nie żart, bo jeśli nie jest żartem, to chce mnie poznać (pewnie spełnia warunki). Na fotce wygląda atrakcyjnie (lubi żeglować). Zobaczymy, co jeszcze mi napisze. W gruncie rzeczy wszystkie laski doją facetów, ale oni się wycwanili i sami chcą być utrzymankami, a ja przecież nie szukam żigolaka. O siebie potrafię zadbać, lecz nie zamierzam niańczyć jakiegoś nieudacznika. Wolałabym, żeby to On opiekował się mną, a nie tylko wybrzydzał. Nie mam wymagań co do wieku, może być młodszy ode mnie, może być też starszy, byleby mi przypasował. Bywają na świecie „śwarni chłopcy”. Chyba zasługuję na Kogoś wyjątkowego. Kiedyś napisałam (za wzorem pewnej Żydówki z powieści Singera albo Segala, już nie pamiętam), że szukam Mężczyzny, który by był silny jak Samson, mądry jak Salomon, ufny jak Abraham, czuły jak Dawid, opiekuńczy jak Józef etc. I o dziwo sporo gostków się odezwało, ale tak naprawdę żaden nie dorównywał w niczym wspomnianym mężom. Najczęściej w miarę porządni faceci są z małych mieścin, na spotkanie w realu w krótkim czasie nie ma co liczyć. Ja zaś nie mam ochoty zmieniać miejsca zamieszkania do jakiejś przysłowiowej Koziej Wólki, ani nie wyjadę na stałe za granicę. Dlatego zawęziłam poszukiwania do gostka z Małopolski. Z hanysami i warszawiakami ciężko się rozmawia. Często zdarzały mi się propozycje od tzw. żigolaków, wielu szuka kobiet niezależnych, z własnym lokum, które by jeszcze sponsorowały to i owo, były też propozycje nawijek,

żeby zrobić ze mnie klientkę lub dystrybutorkę w jakimś handlu sieciowym, sporo propozycji tylko wspólnego seksu itp. Wielokrotnie od lat chyba pięciu spotykam się w realu (po kilku mailach wiem, z kim mogę mieć do czynienia), ale zazwyczaj kończyło się na pierwszej randce (wspaniała komunikacja w sieci, ale zderzenie z rzeczywistością najwięcej wyjaśnia). Z paroma gostkami spotykałam się dość długo, z niektórymi obiecywaliśmy sobie następne spotkania, ale już do nich nie dochodziło z różnych przyczyn. Kretyńskie teksty dostawałam od dwudziestoparolatków. Pisali też do mnie starsi panowie z różnych stron Polski i części świata. Mnie zawsze interesowały kontakty bezpośrednie (parę razy tylko pojechałam do Warszawy na randki). Trochę się rozleniwiłam; najgorsze jest to, że faceci nie mają żadnej inicjatywy co do spotkań, nie potrafią wybierać miejsc itp. Ja już jestem nieco wyczerpana, więc ostatnio spotykam się w centrach handlowych (łatwo podjechać, miejsce publiczne, czyli w miarę bezpieczne, nie trudno się znaleźć, a jak mi się gostek nie spodoba lub nie przyjdzie, przynajmniej nie marnuję czasu, bo robię przy okazji zakupy). Niedawno ganiał z moim koszykiem po M1 taki sympatyczny pan, potem wypiliśmy kawę w Wiedeńskiej i wytłumaczyłam mu, że żadna z nas para, niech lepiej stara się odzyskać względy żony. Aktualnie umawiam się na nowe spotkania z nowymi zainteresowanymi.

27 listopada Tadeusz się nie odezwał do tej pory, za to Jurek przysyła mi po kilka maili dziennie. Wczoraj się spotkaliśmy i zabrałam go na spotkanie, na które otrzymałam zaproszenie od firmy Biona. Wydzwaniała za mną jedna panienka i namawiała tak uprzejmie, że zgodziłam się na odczepnego, potwierdzając swój udział, po tym jak mnie nagabywała po wysłaniu już zaproszenia. Kusili tym, że każda para małżeńska dostanie komplet trzech patelni ze stali węglowej (na zdjęciu wyglądały nawet atrakcyjnie). Zapytałam, co będzie jak pójdę nie z małżonkiem tylko z partnerem np. „konkubentem”, odpowiedziała, że to ich nie interesuje, byleby była para damsko-męska. Sprawdziłam ich stronę (www.biona.pl) i zaproponowałam wyjście J. Od razu przystał na to z radością. Okazało się, że w niedzielę spacerował obok tego miejsca, gdzie go oczekiwałam przez kwadrans (ponoć aż 45 minut mnie wypatrywał)! i jakoś się minęliśmy. Przybył wczoraj na wskazane miejsce i nie krył radości ze spotkania. Ofiarował mi również prezent niby „od Mikołaja” – wspaniałe pudło śliwek w czekoladzie (znakomita dawka magnezu, mojej mamie bardzo smakowała, taka śliwka wystarczy na cały dzień). Już przy wejściu na prelekcję firmy Biona nie miałam wątpliwości, o co chodzi: komplety pościeli wełnianych, garnków i masażerów. Nienagannie przygotowany gostek wraz z asystentką dwoili się i troili, by zainteresować, zachęcić zastraszyć etc., czyli zmusić do kupna przedstawianych towarów, ale choć sala była pełna (głównie emerytów, chyba byłam najmłodsza, oprócz asystentki, w tym gronie), to jednak nikt nie wykazywał chęci kupna czegokolwiek. Zdaje mi się, że wszyscy przyszli tylko po prezenty. Trzeba jednak było dotrwać do końca, by nie wyjść z pustymi rękami. Faktycznie, każda para dostała ów obiecany komplet patelni (produkt reklamowy nie przeznaczony do sprzedaży made in Taiwan), ci zaś, co nie stanowili pary, otrzymali po długopisie. Obiecuję sobie, że już nigdy więcej nie dam się wrobić w żadne takie prelekcje. Byłam już chyba na spotkaniach wszystkich spośród firm, które zajmują się sprzedażą pościeli wełnianej. Za każdym razem było tak samo. Kiedyś dałam się namówić na pokaz garnków. Po nim przynajmniej każdy uczestnik zjadł obiad w hotelu Chopin. Odkąd więcej czasu, zwłaszcza przed południem, spędzam w domu, to odbieram sporo telefonów od rozmaitych telemarketerów. Zastanawiam się poważnie nad zrezygnowaniem z telefonu stacjonarnego. Płacę tylko

rachunki, a wcale go nie używam (dzwonię i odbieram prawie wyłącznie z komórki). Tak jest już od lat. Czasem tylko ktoś z rodziny zadzwoni do mojej mamy. Chyba nie ma sensu utrzymywać tego numeru, bo z książek telefonicznych korzystają jedynie telemarketerzy. W sprawach damsko-męskich chcę dodać jeszcze to, że wciąż dostaję głupie propozycje, albo ostrzeżenia przed erotomanami. Odezwało się też do mnie dwóch takich gostków, co to już jakieś półtora roku temu mailowaliśmy ze sobą, z jednym to się nawet raz spotkałam w Cracovii, ale potem jakoś nigdy mi nie pasowało, choć wielokrotnie za mną wydzwaniał i pisał smsy. Taki zabawny, inteligentny, ale porąbany Piotrek. Widać, że nie chce być sam i usilnie szuka odpowiedniej dziewczyny. Taki trochę z niego filozof, świetnie bawi się słowem, zna języki obce, studiował nawet ponoć z zainteresowaniem m.in. religioznawstwo. Teraz od czasu do czasu robi sobie głodówki oczyszczające. Jest bardzo szczupły, ma wygląd ascety.

1 grudnia Wczoraj byłam u Mikołaja, choć się wzbraniał przed wizytą, gdy rozmawialiśmy na gg. Przyjął mnie gorącą herbatą z cytryną (ciasto ja przyniosłam i batonika takiego, który oboje lubimy – Ikara z Wawelu). Miło jest się tak przez chwilę zrelaksować i odprężyć, gdy kładę się obok niego (ma szerokie wygodne łóżko), wtulam się w jego ramię i delikatnie głaszczę go to po ręce, to po brodzie, to znów po skroniach i czole. Często oglądamy przy tym coś w telewizji i nieraz zdarza mi się zdrzemnąć tak przy nim, a i jemu przy mnie też. Taka błoga relaksacja. Z Jurkiem zaś wybieram się dziś wieczór na koncert „Mroźna zima” do klubu (może postawi mi ciepłe piwo?). Ascetycznemu Piotrowi napisałam, że razi mnie jego brak wyrozumiałości i tolerancji dla myślących i wierzących nie według jego koncepcji świata i wulgarny język. Ornitolog się do tej pory nie odezwał. Dwóch innych gostków z tlenu usilnie zabiega o randkę ze mną. Z jednym może spotkam się w sobotę. Zdzisek natomiast proponuje zabrać mnie na tańce, ponoć bardzo lubi tańczyć i twierdzi, że to dobry rodzaj gimnastyki. Inny napisał mi, że mam fajne fotki (bo rzeczywiście niczego sobie), ale jak zerknęłam na jego galerię ze zdjęciami, to całkiem mi ręce opadły. Oj, nie jest lekko, ale trzeba zachować optymizm.

3 grudnia Jurek ciągle mailuje i ponawia zaproszenia na spotkanie, na kawę. A ja go chcę zabrać we wtorek na koncert. Chciałam złapać oddech od niego, więc powiedziałam, że będę zajęta w weekend. Bo rzeczywiście, wczoraj cały dzień byłam u siebie na wsi i próbowałam wszystko zabezpieczyć przed zimą i mrozami. Wróciłam późno bardzo zmęczona, a dziś do południa musiałam odespać po roratach. Ornitolog się nie odezwał. Mikołaj napisał mi, że jest zajęty i nie da się nigdzie wyciągnąć. Piotrek zaś bardzo by chciał iść ze mną np. na dzisiejszy koncert, ale żebym po niego przyjechała. Jest bardzo rozkojarzony i niedospany, bo boi się zasnąć głębokim snem, żeby nie umrzeć np. łapiąc bezdech. Chyba muszę złapać oddech.

4 grudnia Czasem odzywa się do mnie na cafe jeden miłośnik żeglarstwa, który na stałe mieszka w Szwecji. Tylko, że on jest starszy, po rozwodzie i jakoś nie mam ochoty znaleźć się z nim sam na sam w jego żaglówce, choć podobają mi się takie rejsy.

6 grudnia Facetów nigdy nie oszukuję, choć staram się kontrolować, co któremu mówię lub piszę. Nie muszę się więc obawiać jakiejkolwiek „wpadki”. Pilnuję się też, żeby nie pomylić imion, gdy zwracam się do któregoś bezpośrednio. (To wcale nie jest łatwe wśród tylu rozmaitych kontaktów służbowych i prywatnych). Wczoraj Jurek czekał na mnie w umówionym miejscu (niedaleko mojego domu) i pojechaliśmy na ten koncert. Byliśmy tam trochę wcześniej, więc przejrzeliśmy menu i ja postanowiłam spróbować lokalnego piwa Smocza Jama. Takie sobie, dawno nic nie piłam, więc wydało mi się całkiem przyzwoite. Podczas rozmowy poruszyliśmy temat pomysłu, nad którym mieli obradować politycy, dotyczącego nowych dowodów osobistych i tak jakoś się stało, że Jurek wyciągnął swój i mi pokazał. Na zdjęciu sprzed kilku lat miał bujną ciemną czuprynę i ciemne wąsy. Teraz zaś ma znacznie przerzedzone całkiem siwe włosy, podobnie jak i wąsy. Trochę się przeraziłam, zobaczywszy, że on jest z rocznika 1947, czyli tylko siedem lat młodszy od mojej mamy, ale najwyraźniej nie ma względem mnie nic do ukrycia. Zamówił dla mnie kolejne piwo, dla odmiany dark, bo amber już wypiłam i przeszliśmy do sali koncertowej, która zdążyła się już zapełnić słuchaczami. Z trudem udało nam się znaleźć i zająć fajne miejsca przy kominku. Koncert bardzo mi się podobał; oni robią coś w rodzaju spektakli. Ja lubię takie jazzowo-folkowo-rozrywkowe poetyckie imprezy przeplatane śmiesznymi monologami. Kiedyś już byłam na podobnym wieczorze z Mikołajem, ale to było dawno temu. Ponieważ spożycie litra piwa zmusiło mnie do skorzystania z wc, na chwilę musiałam opuścić swoje miejsce i całe szczęście, bo był to naturalny sposób uwolnienia się z uścisku pana Jurka. Jak tylko bowiem zgasło światło i rozpoczął się koncert, on złapał moją lewą rękę i mocno ją ściskał… Próbowałam się wyrwać, no, bo jak tu bić brawo mając dwie ręce zajęte? W jednej szklanka z piwem, a druga unieruchomiona. Chyba mu też nie było zbyt wygodnie, bo potem próbował otoczyć mnie całym ramieniem. Gostek cały wieczór kleił się do mnie, a ja nie należę do tych, co rzucają się na szyję, wtulają i „dziubkują”. Podanie komuś dłoni w geście powitania czy pożegnania uważam za okazanie wielkiej poufałości. Zwykle zachowuję dystans w przestrzeni cielesnej. Z Mikołajem znaliśmy się już bardzo długo zanim przełamaliśmy bariery i postanowiliśmy się potrzymać za ręce. Przytulenie się do niego

uważam za coś całkowicie normalnego, z nim mam taki kontakt osobowy, jak z nikim wcześniej. Nawet kiedyś myślałam, że może on jest właśnie dla mnie. Z nowo poznanymi facetami nigdy się nie spoufalam nawet przy trzecim spotkaniu, choć oni pewnie zwykle wyobrażają sobie, że to jest już moment na coś więcej. Ja nie jestem kolekcjonerem doznań zmysłowych i nie szukam tzw. rozkoszy cielesnych. Uważam, że bliskość ciał może jedynie wynikać z bliskości osobowej, w przeciwnym bowiem przypadku nie będzie w niej nic z prawdziwej przyjemności, a jedynie jakieś co najwyżej złudzenie lub niesmak. Jakoś nie bardzo odpowiadało mi to przytulanie się Jurka. Co innego na ulicy, mogę iść z facetem pod rękę, szczególnie wtedy gdy jest ślisko i mroźno. A już całkiem się zdumiałam, gdy po odwiezieniu mnie chciał się ze mną całować na dobranoc jak chciałam wysiąść z jego auta. Śmierdząca piwem, czująca w ustach smak goryczki, rozradowana koncertem i mile spędzonym wieczorem, nie miałam ochoty na nic, poza jak najszybszym znalezieniem się w domu, a w szczególności w łazience. Natomiast on pewnie myślał, że jestem pod wpływem procentów i łatwiej mnie rozbroi, albo, że tylko czekam, aby się przypiął w moje usta. Uważam, że przyjacielski całus w policzek to i tak wiele, co ode mnie zyskał. A teraz najważniejsze! Jak już znalazłam się w swoim pokoju i wyciągałam telefon z torebki, jakoś nie mogłam znaleźć w niej okularów. Przejrzałam ją bardzo dokładnie kilka razy, sprawdzając wszystkie kieszonki i zakamarki, a nawet wyciągając każdą rzecz z osobna. Okularów nie było. Doskonale zaś pamiętam, jak je tam chowałam po tym jak już skończyłam czytać menu. Raczej mi z niej nie wypadły, ale zachodziłam w głowę, czy mogłam je zgubić w knajpie, albo w jego samochodzie. Bardzo posmutniałam, że taki fajny wieczór przypłaciłam taką poważną stratą. I jak ja teraz będę czytać? Nie minęło pięć minut mojego zamartwiania się, gdy zadzwonił mój telefon stacjonarny. (Dobrze, że go nie zlikwidowałam!). To Jurek dzwonił z informacją, że ma moje okulary i żebym się nie martwiła, bo odda mi jak się spotkamy. Pomyślałam, że jeśli nie wypadły mi, gdy wychodziłam z jego samochodu (raczej wątpliwe), to skurczybyk musiał mi je zaiwanić z torebki, gdy byłam w wc. Zabezpieczył sobie pretekst do kolejnego szybkiego spotkania. A to, że trzymał mnie za rękę poskutkowało tym, że rozregulował mi zegarek i po wyjściu z koncertu nawet nie wiedziałam, jaka jest godzina. Teraz już wiem, że nawet zegarka trzeba pilnować.

8 grudnia Na gg z Piotrem. Byliśmy przecież umówieni na pogawędkę. Z początku nalegał, żebym mu podała swój numer telefonu, że niby nie musiałby klikać, a ma darmowe połączenia. Ja jednak jestem ostrożna z podawaniem numeru. Wystarczy, że do mnie wydzwaniają różni przedstawiciele (nawet dziś pewna panienka chciała mi się wprosić na jutro do domu, by przeprowadzić jakąś rewelacyjną prezentację). Okazało się, że tak naprawdę to Piotrek ma teraz już 50 lat, nie pije ani nie pali, jest wolny, ale po rozwodzie. Określił się, że ma średnią budowę ciała, bez brzucha, 170 cm wzrostu i krótkie włosy. Ma dwóch synów, którym nie musi płacić alimentów, bo pracują i mają więcej kasy niż on. Grzecznie wytłumaczyłam mu, że szukam partnera na resztę życia, sama nie mam tzw. „przeszłości”, żadnych byłych mężów czy dzieci i że zależy mi na mężczyźnie, który by był praktykującym katolikiem. Nie odpuszczał, stwierdził, że nie szuka romansu, tylko stałego związku i że zna kawalerów, ale nie spotkał uczciwego, że w większości to pijacy i nieudacznicy (w tym wieku). Dodał, że jest wierzący i że nie powinnam go przekreślać, gdy próbowałam mu uzmysłowić, że zależy mi na trwałym związku i dlatego dążę do oparcia się na mocnych fundamentach, czyli do sakramentu. Zwierzył się, że na portalach randkowych trudno o uczciwego człowieka i sam też wielokrotnie się zawiódł, że liczył na to, żeby mnie poznać i przestrzegał, że na takich portalach nie znajdę miłości. To bardzo dziwne, bo właśnie na tlenie parę lat temu, dzięki temu, że nie używałam swojego gg i mój numer dostał się komuś innemu (teraz mam nowy) poznałam Mikołaja – oryginała do entej potęgi, na którego punkcie po pewnym czasie moje serce i mózg całkowicie sfiksowały. Piotrek poprosił mnie, żebym jego numer gg przekazała swojej samotnej koleżance szukającej bliskiej osoby. Takich gostków jak on są tysiące, jeśli nie miliony. Czy istnieje w ogóle ten mój Oblubieniec, prócz tego Boskiego? Czy mężczyźni z krwi i kości w pewnym rozrachunku – wszyscy – muszą okazać się skurwielami? Dlaczego tak trudno wytrwać jest razem w dobrym i złym przebaczając

i zapominając; obdarowując się wzajemnie uprzejmościami, a nie tylko złośliwościami? Może jutro uda mi się spotkać z Jurkiem i odzyskać okulary.

9 grudnia Chciałam odzyskać swoje okulary i przy okazji zrobić drobne zakupy, więc umówiłam się z Jurkiem, wymieniając rano krótkie, szybkie maile. Gdy już rozplanowałam sobie dzień i byłam gotowa do startu, to okazało się, że moje auto najwyraźniej nie miało ochoty zaskoczyć i odpalić. Niemalże z „wywieszonym językiem” szybkim truchtem udałam się do wybranej kawiarni, a tu zdziwienie, bo Jurka nie ma. Rozglądam się dookoła i gostka nie widzę. Rozebrałam się, usiadłam i sięgnęłam po telefon. Szybko odszukałam jego numer w pamięci, wszak niedawno do mnie dzwonił z informacją o okularach. Usłyszałam w słuchawce jego niepewne: „Halo” i zapytałam gdzie jest, bo ja na niego czekam w ustalonym miejscu. Okazało się, że był (już co najmniej od pół godziny wypatrywał mnie), ale całkiem gdzie indziej, przy jednym z głównych wejść do centrum handlowego. To już drugi raz jak pomylił miejsca spotkania, a przecież wyraźnie w mailu porannym określiłam czas i to gdzie mamy się zobaczyć, a on odpisał, że bardzo mu to pasuje. Czyżby nieprecyzyjnie odbierał ode mnie informacje? A może kręci mu się w głowie na samą myśl o spotkaniu...? Po chwili mojego oczekiwania pojawił się i rzucił czułe powitanie, ale go przystopowałam. Zaproponował, żeby nie rozsiadać się teraz, lecz żebym najpierw zrobiła zakupy, on chętnie mi przy nich pomoże, a potem się czegoś napijemy i porozmawiamy. Naturalnie okulary przekazał mi od razu, jakby drażniły jego kieszeń. Powiedział, że znalazł je między fotelami jego auta i że pewnie wypadły mi, gdy częstowałam go cukierkiem. Może i tak było... Ważne, że udało mi się je odzyskać. Teraz przynajmniej nie miałam problemu podczas zakupów przy czytaniu etykiet i paragonu. Po oddaleniu się od kasy, Jurek zaproponował, że nie powinniśmy przysiadać się w kafejce, bo on zaprasza mnie do siebie. Mieszka niedaleko i chce mi pokazać jak żyje. W innych okolicznościach pewnie wydałoby mi się to niestosowne, by odwiedzać prawie obcego (poznanego dopiero co w necie) mężczyznę w jego mieszkaniu, ale przyjrzałam mu się już nieco (chyba potrafię „wyczuć’ i „ocenić” ludzi), więc bez żadnych oporów i obaw przystałam na to. Może też i dlatego, że nie przepadam za siedzeniem w knajpkach, wolę atmosferę domową i domowe jedzenie. Nie chcę też gostka naciągać na wydatki, sama jestem oszczędna. Za cenę jednej filiżanki kawy w knajpie, można sobie kupić całą

paczkę tejże i parzyć w domu do woli według własnych upodobań. Tym razem Jurek nie był zmotoryzowany, więc przysiadł się do mojego autka, które na szczęście odpaliło od pierwszego kopa. Wskazał mi drogę i rzeczywiście po chwili stanęliśmy pod jego blokiem. Mieszkanko słoneczne, jasne, pełne kwiatów, nie ciasne, ale też wcale nie duże. Bardzo przeciętne. Pokazał mi wszystkie zakamarki, nie kryjąc niczego, ani na balkonie, ani w łazience, ani w żadnym z pokoi. Ma wszystko wysprzątane, pochowane, poukładane; czyściusieńko i puściusieńko. Czegoś mi tam brakowało. Widziałam tyle różnych domów i mieszkań w rozmaitych stylach. U niego jest poprawnie, ale nie ma tam odpowiedniego klimatu, przynajmniej dla mnie. Wypiliśmy kawę i długo rozmawialiśmy na różne tematy zachowując dystans. Z początku próbował „kleić” się do mnie, ale wytłumaczyłam mu jak pojmuję pewne gesty i że pocałunek ma dla mnie szczególne znaczenie, obszernie wyjaśniając, jakie i dlaczego. Zrozumiał i zaakceptował (chyba), bo nie był nachalny i wygląda na to, że spodobało mu się moje myślenie. Są takie chwile, kiedy człowiek chce pobyć trochę sam ze sobą i pomyśleć spokojnie o tym, co go najbardziej frapuje. Po wizycie u Jurka pojechałam prosto do Mikołaja, ale nasze spotkanie nie było zbyt miłe. Spodziewałam się jak zwykle zrozumienia i wytchnienia przy jego boku, a dotarły do mnie chłodne wyrzuty. Po krótkiej rozmowie postanowiłam jak najszybciej znaleźć się u siebie i przynajmniej wieczorem nie myśleć o żadnych facetach. Nie było to łatwe, bo jak tylko włączyłam kompa, dotarła do mnie korespondencja od różnych absztyfikantów. Jurek, jeszcze trochę rozanielony goszczeniem mnie, życzył mi pięknych snów i dobrej nocy, Zdzisek zaś rozpisywał się na temat swoich upodobań do uprawiania sportu, ale spotkać się ze mną będzie mógł dopiero w przyszłym miesiącu. Przekazał mi swój numer telefonu, licząc, że rychło oddzwonię i w ten sposób będziemy w stałym kontakcie. Zadziwiające, że faceci z taką łatwością przekazują mi numery swoich komórek. Wielokrotnie zdarzało mi się, że już przy pierwszej odpowiedzi na mój anons gostek podaje mi telefon, żeby się konkretnie umówić czy porozmawiać. Rozumiem, że mężczyźni jakoś nie przepadają ani za pisaniem, ani za czytaniem, są raczej oszczędni w słowach. Bywają też i tacy, którzy wolą nie rozmawiać.

Ja jednak cenię sobie prywatność, dlatego swoje namiary przekazuję tylko wybranym, poza tym nie przepadam za rozmowami telefonicznymi. Kiedyś w ramach obowiązków służbowych akwizytorki musiałam „wisieć” przy telefonie po kilka godzin dziennie i do tej pory mam przesyt tłumaczenia i umawiania się przez telefon. Poza tym nie chcę wciąż podejmować inicjatywy, a cierpliwe oczekiwanie, aż ktoś łaskawie zadzwoni nie leży w mojej naturze. Zwykle później bywa tak, że telefon dzwoni w najmniej pożądanym dla mnie momencie i najczęściej nie mogę go odebrać. Pozostaje jeszcze pytanie, jak wyglądałaby moja książka telefoniczna, gdybym do niej wszystkich tych gostków chciała wklepywać? Raz próbowałam sobie stworzyć taką grupę z przypisanymi osobnymi dzwonkami, ale kłopotliwe było przyporządkowanie nazwy każdemu, żeby wiedzieć, o kogo chodzi i się nie pomylić. Imiona bowiem się powtarzają, a nie każdy podaje nazwisko, albo chociaż oryginalną ksywkę. Teraz wolę nie „zaśmiecać” sobie mojej komóry niepotrzebnymi kontaktami, ponieważ czasem już po pierwszym spotkaniu nie kontynuuję więcej znajomości. Aktualnie jest tylko jeden numer telefonu, na którego odezwanie się oczekuję (już od dwóch tygodni), ale zdążyłam się już przyzwyczaić, że Tadeusz już tak ma: albo dzwoni lub esemesuje po kilka razy na dzień, albo milczy przez kilka miesięcy. Nie wiem jak on to odbiera, ale mnie się zdaje, że „nadajemy” na podobnych falach i podczas każdego spotkania mamy sobie wiele do powiedzenia i zawsze brakowało nam czasu i musieliśmy się żegnać w pośpiechu, obiecując sobie kolejną randkę, do której jednak nigdy szybko nie dochodziło. Może i tym razem musi sporo wody upłynąć w Wiśle... Musiałam trochę odtajać, zająć się czymś np. rąbaniem drewna do kominka. Pobyt na świeżym powietrzu dobrze mi zrobił. Odpoczęłam od facetów i teraz znowu mogę o nich pomyśleć.

11 grudnia Uprzedziłam Jurka, że będę mieć bardzo zajęty weekend i może dlatego wolał mi nie przeszkadzać, a może zastanowił się głęboko nad tym wszystkim, o czym z nim ostatnio rozmawiałam i woli nie rozwijać więcej naszej znajomości...? Od dnia mojej wizyty u niego nie odezwał się do tej pory, a ja, póki, co sama nie wiem, czy jest sens, by brnąć dalej. Nieoczekiwanie napisał do mnie Bronisław ze Skandynawii (myślałam, że nasza korespondencja już się zawiesiła), tym razem proponując mi już bardziej skonkretyzowane plany wakacyjne (bardzo kuszące). Bylebym tylko zechciała wziąć pod uwagę spędzenie z nim urlopu w Szwecji. Uważa, że do lata mamy dość czasu, aby się zaprzyjaźnić i liczy na to, że nam się to uda. Przez dwa dni zastanawiałam się, co mu odpisać, aż wreszcie podjęłam decyzję przyjęcia wyzwania. Śmiało, prawdziwie, choć krótko odpowiedziałam na jego prośbę i pytania. Teraz znów „piłeczka” jest po jego stronie.

19 grudnia Zbieram się całe popołudnie, żeby coś napisać, ale jak dotąd to robiłam wszystko, żeby zająć się czymś innym, a to zmieliłam mak (trzykrotnie), zrobiłam i upiekłam pierniczka, obierałam to i owo, najadłam się jak bąk i senność mnie ogarnęła, wyszłam z psem na spacer, by się przewietrzyć, bo też i głowa zaczęła mnie trochę pobolewać, wymieniłam kilka słów z Mikołajem na gg, obejrzałam kilka filmów itp. Nawet nie wyłączałam kompa, żeby szybko przy nim zasiąść, ale jakaś taka rozkojarzona jestem. Zajrzałam do portali randkowych, lecz na żadnym nie miałam świeżych wiadomości, za to po dwudziestej pierwszej napisał do mnie na gg ten Piotrek asceta. Rozbawiło mnie to: „Napisz mi szczerze, że na pewno nie chcesz nikogo poznać, bo mama ci zabrania! Z jednej strony dajesz sygnał, że niby facet jest ci potrzebny choćby do założenia konta z hasłem do bramki ERY, a z drugiej olewasz, bo jak pytam, co z tym dalej, to już cię to nie obchodzi i to właśnie jest wkurwiające!” Rzeczywiście pisałam mu parę dni temu, że mam kłopot z wysyłaniem smsów przez internet, wchodziłam w różne bramki i dokonywałam rozmaitych ustawień, wyrażałam zgodę co do bramki sponsorowanej i takie tam, a mimo wszystko nadal nie rozgryzłam tych systemów. Raz się udaje, ale częściej nie. Miał mi w tym pomóc, bo sam często korzysta. Ma jednak pecha, bo zawsze, gdy pisze do mnie, to robię coś innego i zwykle nie możemy prowadzić rozmowy w tym samym czasie. Obiecałam mu dać sygnał, ale on najwyraźniej do cierpliwych nie należy. Co się zaś tyczy wczorajszego wieczoru, to nie odbiegał od wcześniejszych, które zwykłam spędzać u Mikołaja. Poza jednym: tym razem to ja mu podarowałam słoik flaków, (wcześniej to on mnie częstował kolacyjkami i dawał jeszcze na wynos różne smakołyki, ot, chociażby takie flaczki, sałatkę, barszczyk, czekoladki, czy coś w tym stylu). Przypomniało mi się jak kiedyś moja koleżanka śmiała się do rozpuku słuchając „licytacji” między moją mamą a Mikołajem o to, kto mnie lepiej karmi. Rzeczywiście był w moim życiu taki okres, kiedy zauważyłam, że zaczynam tyć i to było właśnie pod wpływem kuchni Mikołaja. Teraz Mikołaj już mnie tak nie podejmuje jedzeniem (zbuntował się w sprawie gotowania!), ale jak tylko się pojawiam, biegnie do kuchni robić herbatę. Zawsze cieszy się, gdy przynoszę ciasto. Wczoraj też odkroiłam

kawałek jeszcze ciepłego pachnącego placka z orzechami i schowałam do torby. Gdy rozpakowywałam u niego, nadal było jeszcze ciepłe, ale Mikołaj od razu spróbował. Posiedzieliśmy trochę, a potem zajęliśmy nasze ulubione miejsca leżące. Wieczór minął bardzo szybko na rozmowach, oglądaniu wiadomości i filmów oraz teatru TV, w którym w ciekawy sposób był poruszony problem porozumiewania się między kobietami i mężczyznami. Zwykle nie mam ochoty podrywać się i wypełzać z jego ciepłych ramion i wychodzić w ciemną nocą (teraz jeszcze zimną i mroźną), ale pozostanie do rana nie jest brane pod uwagę. Pamiętam, jak pierwszy raz przyszłam do niego i dałam się skusić na spróbowanie jego miodu. Potem oczywiście nie mogłam prowadzić, a rozmowa nasza była wyjątkowo ożywiona i tak przegadaliśmy do białego rana (to było na początku lata, więc dzień nie był taki krótki jak teraz). Pożałowałam jednak wtedy, że zostałam aż do śniadania. To było bardzo nierozsądne, choć nie robiliśmy nic poza rozmową. Ucieszyłam się wczoraj tuląc się do jego boku, gdy poczułam przyjemny delikatny zapach jego perfum. Używa ich w wyjątkowych sytuacjach, więc zrobiło mi się miło, że wypachnił się dla mnie (wiedział, że się pojawię). Gdy odchodziłam, wymieniliśmy się słodyczami, a on jeszcze dorzucił mi owoce: kilka garści mandarynek i kiwi. Dziś postanowiłam coś przygotować smacznego, by jutro znów go uraczyć. Upiekłam między innymi pierniczka, takiego jak lubi.

21 grudnia Zadzwonił do mnie z życzeniami Piotrek, przypominając o tradycyjnym wspólnym kolędowaniu u niego. „Zapraszam Cię jak zwykle z Mikołajem, oczywiście” – powiedział, na co ja, że owszem, bardzo chętnie przyjdę, ale sama. Chyba miał tzw. opad szczeny, bo po chwili zapytał: Jak to? Dlaczego? Odparłam, że normalnie, bo już nie jesteśmy ze sobą; nie ma seksu, nie ma związku. Zapadła cisza w słuchawce, pomyślałam, że szczena opadła mu ponownie. Porozmawialiśmy chwilę i pewnie zrozumiał, a przynajmniej przyjął do wiadomości, bo zmienił temat. W istocie tak jest, że nie czuję się w żaden sposób związana z Mikołajem, oprócz układu przyjaźni. Zawsze tak było, choć były momenty uczuciowych uniesień, ale w ostateczności zawsze brał górę tak zwany zdrowy rozsądek. Pojechałam wczoraj do niego z upieczonymi świątecznymi plackami, słoikiem śledzi w zalewie korzennej, sałatką jarzynową i małą choineczką, którą sama przystroiłam. Ucieszył się na mój widok, choć wcześniej się zarzekał, że nie będzie robił żadnych świąt i niczego nie potrzebuje. Zaraz podjął się rozpakowywania wszystkiego i próbowania. Jakoś nie oponował również, gdy wyrzuciłam do kominka wieniec adwentowy (również zrobiony przeze mnie) i w jego miejsce na stole ustawiłam wysoki wąski flakon, do którego włożyłam choineczkę. Ustawiłam jeszcze świece i dekoracja świąteczna była prawie gotowa. Siedzieliśmy, a raczej leżeliśmy sobie dość długo rozmawiając o wielu nurtujących mnie sprawach. Chciałam bowiem nieco oczyścić atmosferę naszych relacji. Wałkowaliśmy ten temat przy różnych okazjach i doskonale znamy swoje stanowiska. Nie dawało mi jednak spokoju, że od pewnego czasu stał się bardziej powściągliwy względem mnie, gotów nie tylko ograniczyć nasze kontakty, ale nawet przerwać. Drążyłam więc, by poznać prawdziwą przyczynę tej odmiany. Najbardziej spodobało mi się (wręcz wzbudziło u mnie salwę śmiechu), gdy znów zarzucał mi, jako przeszkodę w normalnym funkcjonowaniu moje uczestnictwo w nabożeństwach, że ja mam w głowie tylko różańce, godzinki i nieszporki. (Szczególnie zdrobnienie tych ostatnich mnie ubawiło). Rzeczywiście, odkąd tylko sięgnę pamięcią, lubiłam śpiew psalmów, chciałam się ich nauczyć, uwielbiałam ich słuchać w rozmaitych wykonaniach (zwłaszcza jako chorały gregoriańskie), a także

recytacje. Dziwnym jest również to, że nikt nigdy nie dawał mi tak oryginalnych prezentów jak Mikołaj w postaci różańców, świętych obrazków itp. Największy różaniec (olbrzymi!) wisi w moim pokoju na ścianie w najbardziej honorowym miejscu, pozostałe noszę po kieszeniach i torebkach, by zawsze któryś mieć pod ręką. A najdziwniejsze jest to, że Mikołaj na pierwszą ze mną randkę umówił się w kościele. To w nim poznaliśmy się w realnym świecie, wcześniej oczywiście znaliśmy się tylko wirtualnie. Teraz zaś od lat wynajduje problemy w normalnym funkcjonowaniu, wskazując na moje przekonania. W istocie mam tak mocno utrwalone i zakorzenione pewne zasady, że pomimo moich słabości, one się nie zmienią i w kwestiach zasadniczych nie przyjmę kompromisu. Rozumiem, że ktoś może mieć inne poglądy, ale ja swoich nie zmienię, bo nie znam ani lepszych, ani prawdziwszych. Ostatecznie z Mikołajem stanęło na tym, że postanowił nie starać się więcej o moją rękę (przez jakiś czas byliśmy oficjalnie zaręczeni i z dumą nosiłam śliczny pierścionek). Teraz jednak bez emocji rozmawialiśmy o tym, co nas dzieli. Myślę, że nie jest mu lekko i bardzo go to boli. Długo znosił rozmaite moje fanaberie i był na każde zawołanie z pomocą i radą. Czasem samo to, że był mi wystarczyło, lecz nie jemu. Jednak zwyciężyła jego samcza natura. Czy ze wszystkimi facetami tak musi być? Przyjęłam do wiadomości, że Mikołaj nie skorzysta z mojego zaproszenia na wieczerzę wigilijną, ani na świąteczny obiad, choć przecież nie miał póki co żadnej innej propozycji. Może faktycznie powinniśmy spróbować nie myśleć o sobie...

24 grudnia Nakrywam do stołu, żeby wszystko było jak trzeba zanim pojawi się pierwsza gwiazdka. Siedziałam przy kompie w oczekiwaniu na wieczerzę i odbierałam świąteczne życzenia, a Piotrek podjął ze mną rozmowę na gg i bezczelnie, choć nieco taktownie wpraszał mi się na kolację. Próbowałam delikatnie odwieźć go od tego pomysłu, uświadamiając mu chociażby ideologiczne różnice między nami, poznałam bowiem jego nastawienie do praktyk religijnych. Byłam niechętna jego odwiedzinom, gdyż poza naszymi kontaktami wirtualnymi widziałam go tylko jeden raz w życiu w realnym świecie i jakoś nie bardzo mi spasował, głównie z uwagi na zachowanie i poglądy. Niemniej jednak w takim dniu jak wigilia nie sposób odmówić wieczerzy nawet obcemu. Tak bardzo nalegał, żebym zapytała mamy, czy może przyjechać, a mama była przekonana, że on się wcześniej ze mną umówił. Dość długo i żywo trwała wymiana zdań moich i Piotrka, bo on upierał się również przy odpowiednich prezentach, które myślał kupić po drodze. Wreszcie podałam mu adres nie dając wiary, że przyjedzie, wyglądało bowiem na to, że tylko mnie testuje. Minęło może pół godziny jak zadzwonił domofon i odezwał się mój brat. Jakież było moje zdziwienie, gdy otwierając drzwi ujrzałam Piotra obładowanego, a dopiero za nim mojego brata (spotkali się i zgadali na ulicy przed moim domem). Cóż to była za wieczerza! Chyba do śmierci będziemy ją wszyscy wspominać. Chyba nikt z nas jeszcze rano nie myślał, że tak spędzi ten wigilijny wieczór. Tego się nie da opisać: modliliśmy się, łamali opłatkiem, jedliśmy, rozmawiali i śmiali. Wszystko toczyło się tak miło, ciepło i szybko, że nawet nie zdążyliśmy zaśpiewać żadnej kolędy. Dawno nie było tak ciekawie i śmiesznie zarazem w moim domu. Objedliśmy się do sytości, a i tak pozostało sporo wszystkiego, oprócz ryby, z przygotowanych potraw. Popiliśmy barszczykiem, kompotami i kawą i siedzieliśmy nad deserami składającymi się z ciast i owoców, gdy znów usłyszałam sygnał ze swojego telefonu, oznaczający nadejście smsa. Tym razem były to najpiękniejsze życzenia, jakie otrzymałam (bardzo poetyckie i natchnione, nie jakiś głupi wierszyk czy zwyczajowe „wesołych świąt”). Była to również wiadomość, na którą od dawna czekałam – sms od Tadeusza.

Towarzyszyły mi radość z jej otrzymania, ciekawość, by spokojnie odczytać i lekkie zmieszanie, że nie mogę tego uczynić i odpowiedzieć od razu, wszak musiałam zajmować się gośćmi. Był to najmniej odpowiedni moment na smsy i rozmowy telefoniczne. Z lekką niecierpliwością oczekiwałam, żeby wreszcie ta wieczerza się zakończyła i żeby Piotrek już sobie poszedł, a ja będę mogła pomyśleć nad treścią wiadomości przysłanej przez Tadeusza i dać mu odpowiedź. Na szczęście około dwudziestej drugiej niespodziewany gość w postaci Piotra postanowił wrócić do siebie. Grzecznie zabrałam psa na spacer i odprowadziłam go na przystanek, nie miał wszak orientacji w terenie, przyjechał taksówką już po zmroku. Ucieszyło mnie to, że był bardzo zadowolony z wizyty u mnie i ponowił zaproszenie do siebie, a nawet proponował mi, żebym pomogła mu ogarnąć, uporządkować i usystematyzować to i owo w jego papierach i sprawach (naturalnie odpłatnie). Zrozumiał chyba, że parą nie będziemy, ale możemy się kumplować.