mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Nowak Katarzyna T+ Zuberek Ewa - Sposób na singielkę

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Nowak Katarzyna T+ Zuberek Ewa - Sposób na singielkę.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 21 osób, 26 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 184 stron)

Pamiętaj singielko!!!

Rozdział 1 Dlaczego drzwi do mieszkania są znowu otwarte? Zwariowałaś?! Nie zauważyłabyś na- wet, gdyby ktoś wszedł! Baśka leżała wygodnie na kanapie, paliła papierosa i piła białe półsłodkie wino. – Jak to otwarte? – spytała bełkotliwie. – Ano tak to! Weszłam bez używania klucza, jak widzisz! – zirytowała się Lilka. – Dziewczyno, daruj, jest dziesiąta rano... – A ty co, do cholery, robisz? – Piję winko. – Widzę. Ale dlaczego o tej porze? Co się stało? – A co się miało stać? Ani nie przyszedł, ani nie zadzwonił, nawet esemesa nie wysłał. – Przecież zerwał z tobą! Powiedział, że nie masz dla niego czasu. – Taaa, i jeszcze przespał się ze mną, a potem... wiesz, co powiedział? Wiesz? Powiedział: „Przepraszam”. Boże. – Coś ty narobiła od rana? – Eee… Nic. Kilka esemesów, parę telefonów. Ale wyłączył komórkę. – Baśka wydobyła z siebie bełkotliwe, żałosne słowa i rozpłakała się. – Kurczę, sama bym wyłączyła, jakby mnie ktoś tak napastował. Baśka, weź się w garść. Nie po to zamieszkałyśmy razem, żeby płakać przez facetów. – Lilka nastawiła wodę na kawę. – Nie rycz. Pijacki płacz to jakieś wycie. Potem będziesz się wstydziła. – Ciebie? Nigdy! – powiedziała Baśka i runęła z kanapy na podłogę. Po czym na niej za- stygła. Dziwne, ale upadek zamiast ją ocucić, chyba ją uśpił, pomyślała Lilka. Może zemdlała? Wstrząs mózgu? Nie, skądże. Oddycha równo i świszcząco. A więc śpi. Dzięki Bogu! Lilka sprząt- nęła w połowie pełną butelkę, zwalczając pokusę, by się napić. No… Łyknąć, troszeczkę. Ale nie. Nie o tej porze, nie. Ludzie śniadania jedzą, a tu taki bajzel! A zresztą! Jaki znów bajzel? Po- sprzątane, Baśka w ładnej piżamce śpi sobie obok łóżka, zapach kawy roznosi się po mieszka- niu… Zamieszkały razem trzy miesiące temu. Postanowienie było jasne: skoro obie są same, po co wydawać majątek na telefony do siebie, jeśli mogą razem śmiać się z tego, co w samotności wydaje się ponure i straszne? Już na studiach ustaliły, że jeżeli do trzydziestych piątych urodzin nie ułożą sobie życia z mężczyzną, zamieszkają ze sobą. Zdecydowały się wcześniej, bo właści- wie po co czekać i na co? Większość koleżanek, które wyszły za mąż na studiach, była już po rozwodzie. One same znały się od pierwszego roku studiów, czyli ponad dziesięć lat. Pracę miały podobną, problemy też. Obie były dziennikarkami bez etatu. Pisywały na zlecenie warszawskich gazet. W Krako- wie nie było żadnej, w której można by się zatrudnić za w miarę sensowne pieniądze. Ze zleceń dało się przeżyć. Na styk. Oszczędzanie nie było ich mocną stroną. Na szczęście Baśka miała spadek po mamie, dość pokaźny, z którego obie korzystały. Własne mieszkanie wynajęła, a wpro- wadziła się do kupionego na kredyt poddasza Lilki. Mimo to prześladowało je widmo biedy. Spa- dek pewnego dnia się skończy, a teksty freelancerów zwykle lądowały na półkach i czekały na swoją kolej. Czasami i kilka miesięcy. Poddasze było spore, nie przeszkadzały sobie, nawet kot się zmieścił.

Kocur ułożył się na śpiącej Baśce i głośno mruczał. Lilka nasypała kawy do dwóch czer- wonych kubków. Współlokatorce dawka kofeiny była bardziej potrzebna niż jej. – Kto powiedział, że single są szczęśliwi? – Usłyszała głos Baśki. – Nikt. Media to wymyśliły. Ale ty nie jesteś nieszczęśliwa, tylko skacowana. Weź prysz- nic i ci minie – powiedziała. – Za wcześnie na kaca. Wciąż byli wokół nich jacyś mężczyźni. Tylko że… W Lilce zakochiwali się żonaci, a w Baśce słabi, chwiejni, neurotyczni. Nie wiadomo, która była w gorszej sytuacji. Lilka nie chciała wyjść za mąż ani zostać matką. W ogóle nie miała instynktu macierzyńskiego. Dzieci na dłuższą metę ją denerwowały. Szukała partnera, przyjaciela; być może za wysoko stawiała po- przeczkę. Baśka skrycie marzyła o ślubie, ale nie chciała się do tego przyznać. Jednak wystarczy- ło na nią popatrzeć, by to zauważyć. W męskim towarzystwie, nawet jeśli byli to tylko koledzy, jej zachowanie się zmieniało. Wyraz twarzy, gesty, sposób poruszania się mówiły: „Zostań ze mną”. Z drugiej strony, nie namawiała żonatych, by zostawiali dla niej żony. A mężczyźni czuli się przy niej bezpiecznie. – Lepiej ci? – spytała Lilka przy kawie. – No, lepiej, lepiej. Tylko… – Tylko co? – No, jakby… Hm… Okres mi się spóźnia. – Może to nerwy. Zdarza się. – Raczej nie. Przez ostatni miesiąc z Piotrkiem w ogóle się nie zabezpieczałam. Skończy- ły mi się pigułki i nie kupiłam nowych. Przecież tak rzadko się spotykaliśmy, sama wiesz. – To może jak już wypijesz tę kawę, skoczysz do apteki i kupisz test ciążowy – powie- działa Lilka. Była wściekła. – Nie złość się. To ja mam problem. – Ty? Obie mamy! Nie będziemy przecież wychowywały dziecka. Na pewno nie ja. Wszystko spieprzyłaś. – Poczekaj jeszcze. Może to faktycznie nerwy. Zastanowimy się po wyniku testu. Chryste Panie, a miało być bezproblemowo. Miało być łatwiej, weselej, lżej. A Baśka nie kupiła pigułek! – Tu się nie ma nad czym zastanawiać – oznajmiła Lilka i wstała. – Wychodzę. Mam dziś wywiad. Będę po południu. Nie zapomnij o aptece. Najlepiej kup kilka testów. • Spotkanie z bohaterką wywiadu Lilka miała w kawiarni na Rynku Głównym. Kiedy z niej wychodziła, natknęła się na Piotrka. – O, cześć! Co słychać? – spytał radośnie. Nie znoszę pytania „co słychać”. Nigdy nie wiem, co odpowiedzieć, pomyślała wściekła. – Czy ja wiem? W porządku. Gdzie idziesz? – Do empiku. Nie mam już co czytać, a wyszedł kolejny Houellebecq – powiedział. Po czym zaproponował: – Może skoczymy na kawę? Tylko kupię książkę. – Nie, Piotrek. Muszę napisać artykuł. – A kiedy indziej? Zadzwonię do ciebie – oznajmił. No nie, co za bezczelny typ! Naczytał się Millera, Rotha, Houellebecqa i myśli, że jest bo- haterem swoich czasów. – Może ty wpadniesz do nas? – rzuciła złośliwie. – Nieee, taka piękna pogoda, lepiej posiedzieć w ogródku. Zadzwonię, pa. – Odwrócił się i poszedł w kierunku księgarni.

Ciekawe, czego chce. Albo dowiedzieć się czegoś o Baśce, albo… Ale nie, to niemożliwe. Musiałby być skończonym idiotą. Powoli wracała do domu, przeciskając się przez tłumy turystów. Kraków od około dwóch lat przeżywał istną „inwazję barbarzyńców”, dla których polskie puby były rajem. Latem brako- wało miejsc w hotelach, motelach, hostelach… Ludzie zaczęli wynajmować własne mieszkania, jak w Zakopanem. W restauracjach i knajpach wieczorami nie było gdzie usiąść. Rynek śmier- dział smażoną kiełbasą i piwem, a nadzy Anglicy biegali po mieście. Ceny w sklepach rosły jak na drożdżach. Kraków stał się jednym z najmodniejszych i najdroższych miast Europy. Otwarto granice, więc – jak podawały pewne źródła – kilka milionów Polaków, w większości młodych, wyjechało z kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Prawnicy, lekarze, absolwenci wszelkich kie- runków woleli pucować gary w angielskiej restauracji, niż zalegać z czynszem w Polsce. Ale za to stała się ona tanią namiastką raju dla zachodnich turystów. Nastały czasy fast, począwszy od hamburgerów po miłość. Łącza internetowe rozżarzone były do czerwoności od tanich wyznań i chorych na dysleksję samotników. Przepraszam, singli. Ale czy prawdziwy singiel siedziałby na czacie? O ile w ogóle istnieją „prawdziwi” single, po- myślała Lilka. Rozpoczęła się era jednorazowych uniesień i namiętności, które znikały o poranku. Leka- rze masowo przepisywali tabletki na uspokojenie, na sen, na depresję. Oczywiście Baśka i Lilka nie należały do wyjątków; obie brały zieloną pigułkę, która miała je „wyciszyć” i „złagodzić stres”. Piotrek odsuwał smutki różową. Rzecz jasna poza internetem nikt oficjalnie nie przyznawał się do poczucia braku. Niektó- rzy już posługiwali się wyświechtanymi hasłami: „Seks jest przereklamowany” albo „Miłość? A co to jest?”. Małżeństwo, podobnie jak wieki temu, stało się kontraktem. Miłość była gdzie in- dziej. Lilka postanowiła nie mówić Baśce, że spotkała Piotrka. Najpierw zorientuje się, czego on właściwie chce. Nie uważała się za mądrzejszą czy bardziej zaradną od przyjaciółki, ale to nią targały emocje, a pod wpływem emocji nie podejmuje się dobrych decyzji. Nawet trochę zazdro- ściła Baśce, bo odkąd pół roku temu sama rozstała się z kolejnym kandydatem na życie, jakoś nikt nie wywoływał u niej szybszego bicia serca. Przypomniała sobie swój ostatni związek. Facet zapewniał, że jest w separacji, że Lilka musi zaczekać rok, by młodszy syn podrósł, po czym czekała pięć lat i nic się nie zmieniło. Poza tym, że już nagle nie był w separacji. I oczywiście zasłaniał się dziećmi. Obrzydliwe. • W domu zastała Baśkę siedzącą nad rozłożonymi na stole testami ciążowymi. Kupiła ich dziesięć. Wszystkie były nierozpakowane. – Zrobisz to wreszcie czy nie? – spytała. – Jakoś się boję. Jutro. Bo zepsuję sobie cały wieczór i nie będę mogła zasnąć, jak się okaże, że jestem w ciąży – oznajmiła Baśka. – Ja też wolę jutro. Dziś może dajmy już spokój i chodźmy gdzieś. – A wywiad? Nie jest przypadkiem na wczoraj? – Tym razem nie. Poszły do klubu Zaraz Wracam na Kazimierzu, w którym niemal zawsze spotykały kogoś znajomego. Niektórzy dziennikarze nawet pisali tu artykuły na laptopach. Przy barze jak zwykle siedziała Lena. Nie. Nie tak. Ellen, z akcentem na „en”. Nie znosi- ły jej. Nawet nie była ładna, ale miała to coś w kącikach oczu, w skrzywieniu ust, w sposobie chodzenia. Faceci o niej marzyli, ale odpychała mężczyzn spojrzeniem jak bazyliszek, podniesio-

ną brwią, litościwym wyrazem twarzy. Nienawidziła ich. Pójście z nią do łóżka mogło skończyć się największym upokorzeniem największego marzenia. Jeśli ktoś tu był singlem, to ona na pew- no. Z jednej strony twierdziła, że ich nienawidzi, z drugiej nie potrafiła żyć bez ich adoracji. Jej facebookowy profil pełen był wpisów od mężczyzn piejących z zachwytu nad jej zdjęciami. Zresztą, kiedyś same uczestniczyły w sesji fotograficznej Ellen. Ellen na rynku wśród gołębi, ujęcie pierwsze. Ellen na rynku wśród gołębi, ujęcie drugie. Ellen na rynku wśród gołębi, ujęcie trzecie. Ellen na rynku wśród gołębi, ujęcie czwarte. Po piątym Lilka przestała liczyć. Wściekła jak norka pstrykała kolejne ujęcia tej samej El- len w tej samej pozycji. Za każdym razem Ellen sprawdzała, jak wyszła, i za każdym czepiała się szczegółów. Na jednym włosy źle się układały, na drugim nogawka spodni się podwinęła, na trzecim zapalniczka wystawała jej z kieszeni. Wtedy przeszła im zazdrość o tych piejących z zachwytu. Skoro każde jej zdjęcie wrzucone na Facebooka było efektem wielogodzinnej pracy, to czym się tu przejmo- wać? – O, przyszły singieleczki – zauważyła ironicznie Ellen. – Dziś nikogo nie wyłowicie, jest mecz w telewizji. Siedzą w innej knajpie. – Zabawna jesteś – odgryzła się Baśka. – Wiem. – Uśmiechnęła się. – No już, nie złośćcie się. Szukam fuchy. Ostatnia mi nie wy- paliła. Miałam pisać scenariusze do programu w telewizji, ale zaproponowali tysiąc brutto. Zgro- za. Napisałam do kilku kolorowych pism, że chętnie będę współpracowała, i podesłałam swoje teksty. Podziękowali i „odezwiemy się”. Czyli lipa. A jak u was? – Bez zmian, ale cienko z kasą. Trzeba by pisać do kilku „kolorówek” naraz, żeby żyć jak człowiek – westchnęła Lilka. – A co gorsza, interesują ich tylko wywiady z gwiazdeczkami z seriali – dodała Baśka. (Nie)szczęśliwcy na etatach siedzieli w Warszawie. Pracowali od rana do późnego wie- czora, zarabiając od kilku do kilkunastu tysięcy albo i więcej. Nie mieli czasu na nic i wiecznie się śpieszyli. Etatowcy i freelancerzy nawzajem sobie współczuli. Lilce robiło się słabo na myśl, że całe dnie miałaby poprawiać cudze teksty, wieczorami mieć siłę tylko na to, by dowlec się do łóżka, a w jakieś wolne weekendy, powiedzmy raz w mie- siącu, odwiedzać Kraków. Uznała, że może ma naiwne wyobrażenie o życiu, ale na pewno nie chce złożyć go w darze pracoholizmowi. „Ci tam” to już nawet nie byli single z wyboru. Po pro- stu nie potrafili przestać. Wieczór robił się nudnawy, rozmowa się nie kleiła. W mieszkaniu czekały nocne lampki, książki, kot… Miło było wracać z zadymionej knajpy na czyste, przytulne poddasze. Obie lubiły sprzątać. Porządek, ten realny, sprawiał, że czuły się też wewnętrznie w porządku, nawet jeśli tak nie było. Nawet jeśli stos niezapłaconych rachunków piętrzył się na stoliku w przedpokoju. Gdy miały wybór: zapłacić za gaz lub kupić nowy ciuch, zwykle wygrywała ta druga opcja. Pod tym względem były identyczne. Lilka wsunęła się do łóżka w swojej sypialni, ale jakoś nie mogła skupić się na książce. W piżamie poszła do pokoju Baśki. – Może jednak zrobisz…? – zaczęła. – Nie, nie i NIE. Jutro! – Baśka zasłoniła twarz gazetą. – Dobrze, dobrze. W takim razie czeka nas ciężki dzień… Być może.

Rozdział 2 Lilka obudziła się w południe z bolącą głową. Kwietniowe słońce rozjaśniało niemal całe mieszkanie. Niemal, bo twarz Baśki siedzącej w szlafroku na kanapie w salonie przypominała gradową chmurę. – Czemu jesteś taka zmaltretowana? O której wstałaś? – spytała Lilka, biorąc wodę mine- ralną, by popić tabletkę przeciwbólową. Olać, że na pusty żołądek. Z bolącą głową nie da się eg- zystować. – Właściwie nie spałam – odezwała się Baśka ponuro i cicho. – Gapiłam się w telewizor. – Czemu? – zdziwiła się Lilka i wtedy sobie przypomniała. Testy! Ciąża! Piotrek! – Zro- biłaś? – Głos jej lekko zadrżał. – Nie. Czekałam, aż wstaniesz. Sama się boję. We dwie będzie jakoś łatwiej. – Akurat. To ja w takim razie piję kawę, a ty w tym czasie siedzisz w łazience. Zaraz tam przyjdę. – Nie. Zrobię to, wyjdę i po kilku minutach razem sprawdzimy. No, proszę cię – zaskom- lała Baśka. – Chyba zwariuję. Dobrze. No to idź już! Gdzie testy? – W mojej kieszeni – powiedziała Baśka w drodze do łazienki. A jak okaże się, że jest w ciąży? Co zrobimy? Przestaniemy razem mieszkać, a ona wróci do siebie albo do Piotrka? O ile w ogóle go to zainteresuje. Żeby chociaż alimenty płacił. Zresz- tą, o czym ja myślę? Sama się boję, bo ciąża wszystko nam popsuje. A już na pewno mnie. Polubi- łam mieszkanie z Baśką. – Długo jeszcze?! – zawołała. – Nie! Baśka wybiegła z łazienki i usiadła z impetem na kanapie koło Lilki. Po chwili milczenia odezwała się: – Chyba już, co? – Eee… Nie, poczekajmy jeszcze kilka minut. Musimy być pewne. Napij się kawy. – Nie mogę. Niczego nie przełknę. Po potwornie długich dziesięciu minutach ruszyły do łazienki. Na pralce leżało dziesięć testów. Wszystkie wskazywały jeden i ten sam wynik: Baśka na pewno nie była w ciąży. – To może jeszcze kupię kolejne, jak myślisz? – spytała Baśka. – Po co? Wszystko jasne! Co za ulga! – Ulga! Ulga! Ulga! – Baśka tańczyła po łazience jak opętana. – Wracam na kawę – powiedziała Lilka, bo Baśka wpadała na nią, zataczając się jak w tańcu świętego Wita. – Ja też! Ja też wypiję kawę! – Baśka śpiewając, pobiegła do kuchni. Rozpromieniona jak kwietniowe słońce. • Bartek był na życiowym zakręcie. Rozwód, zmiana pracy, a co za tym idzie, miejsca za- mieszkania. Nieudane małżeństwo to bardzo łagodne określenie. Potem rozwód. Na szczęście miał synów, dziesięcioletniego Franka i młodszego od niego o dwa lata Bastka, z którymi był mocno związany. To on ich wychowywał. Właśnie zaczął pracę jako wicedyrektor muzeum. To było coś, co go interesowało. Wresz- cie mógł się wykazać wiedzą i umiejętnościami. Zarobki starczały na jego potrzeby, nie do końca

za to zaspokajały chęci Beaty, jego byłej żony. Nieustannie domagała się podniesienia alimentów, już i tak bardzo wysokich. Dla świętego spokoju dawał jej tyle pieniędzy, ile chciała. Ucieszył go powrót do Krakowa i ucieczka od Beaty. Dla niego to miasto łączyło się ze wspomnieniami szalonych studenckich czasów. Teraz czuł się tu jeszcze trochę samotnie, nie miał kontaktu ze starymi znajomymi. Część wyjechała, część zmieniła numery telefonów. Parę dni temu skończył rozpakowywanie pudeł. Niektóre z nich nie widziały światła dziennego przez wiele lat. Była żona uważała je za stare śmieci i żądała, by je wyrzucił, więc le- żały schowane w piwnicy. Dopiero w trakcie przeprowadzki sobie o nich przypomniał. Przy ukła- daniu starych bibelotów i książek na półkach z jednej lektury wypadło zdjęcie Lilki. Wtedy za- czął się zastanawiać, co u niej. Nie wiedział, w jakiej fazie życia jest teraz, czy ma męża, czy jest sama czy w związku, czy ma dzieci. Nie planował żadnych romansów. No może, gdzieś tam w środku, chciałby to swoje niespełnione uczucie urzeczywistnić. Spotkać starą znajomą i sprawdzić, czy to, co czuje, kiedy o niej myśli, jest prawdziwe, czy to ułuda sprzed lat. Ale jak ją znaleźć? • Właśnie kiedy uwolniona od nerwów ciążowych Lilka delektowała się kolejnym kubkiem swojej ulubionej kawy, pół na pół z mlekiem i z trzema łyżeczkami trzcinowego cukru, zabrzę- czał dzwonek do drzwi. – Mam nadzieję, że to nie ta wariatka z dołu – mruknęła, idąc otworzyć. Obie podejrzewały, że ich sąsiadka koniecznie chce zrobić sobie remont mieszkania za darmo i dlatego nasyła na nie regularnie panów z administracji. Lilka dobrze pamiętała ostatnią wizytę jednego z nich: – Sąsiadka z dołu twierdzi, że ją pani zalewa i ona ma grzyba na suficie – oznajmił. – Ciekawe. Mieszkam tu od półtora roku, w domu sucho jak w tartaku, ale proszę, niech pan wejdzie – powiedziała grzecznie. Facet obejrzał wszystko dokładnie. – Dziwne. Musiałaby pani mieć łazienkę w drzwiach wejściowych, żeby ją zalewać – po- wiedział i wyszedł. Tym razem stała w drzwiach ONA we własnej osobie. – I co? Byli z administracji? – A po co tym razem? – zainteresowała się Lilka. – Jak to po co? Pani ma tu jakieś maszyny, prowadzi produkcję, mnie się tynk sypie i… – …ma pani grzyba, wiem. Sąsiadka wepchała się do mieszkania, obejrzała komputer i ruszyła do łazienki. – Ooo! Teściki ciążowe. No, może maszyn nie ma, ale za to jest burdel. Zgłoszę to, wszystko napiszę! – Ależ proszę bardzo, niech się pani nie krępuje, mogę to nawet pani wydrukować, żeby porządniej wyglądało – zaproponowała Lilka. – Pani jest bezczelna! Wychodzę! – Do widzenia, miłego dnia życzę – powiedziała Lilka uprzejmie i zamknęła drzwi. – Kompletna świruska – skomentowała Baśka. – Trudno. Jej problem. Najważniejsze, że my nie mamy problemu. Aleś mi napędziła stra- cha – westchnęła Lilka. – No to ja idę napisać artykuł, bo termin mija dzisiaj, a przez te testy nie mogłam się sku- pić. – Baśka przeciągnęła się i poszła do swojego pokoju.

Lilka odetchnęła z ulgą. Nie będzie dziecka, nie będzie problemów z Piotrkiem, nie zosta- nie na poddaszu sama. Pomyślała nawet, że pisanie zaległego wywiadu może okazać się całkiem przyjemne. Tak, ten dzień z pewnością mogła zaliczyć do udanych. • Około czwartej po południu ugotowały spaghetti z bakłażanem, suszonymi pomidorami i ogromną ilością czosnku, po czym postanowiły posprzątać mieszkanie i w ogóle nie wychodzić z domu. – Obejrzymy może wreszcie 3:10 do Jumy z Russellem Crowe’em. – Świetnie, nie mam ochoty nigdzie łazić. Kiedy Baśka poszła szukać filmu, do Lilki zadzwonił Piotrek. – Cześć, Lilka – powiedział milutko. – Kiedy się zobaczymy? Może dzisiaj? – Mhm… – Udała, że się zastanawia. – Właściwie czemu nie? Ale wolałabym jakoś teraz, bo wieczór mam zajęty. – Nie ma sprawy. Jestem na Kazimierzu, w Miejscu. Za ile byś była? – spytał. – Do godziny. – Odłożyła słuchawkę. Zaintrygowanie zwyciężyło z perspektywą siedzenia w domu w piżamie. – Idę spotkać się z Piotrkiem – powiedziała, gdy Baśka wróciła z DVD. Ta stanęła jak wryta. – Idę teraz i wracam za godzinę. Chcę się przekonać, czego on chce. Nie mówiłam ci, ale widziałam go ostatnio i już kolejny raz prosi mnie o spotkanie. – Jak to? Jakie spotkanie? To ty się z nim widujesz? – spytała podejrzliwie Baśka. – Nieee! Idę tylko sprawdzić, o co mu chodzi. Chcesz, to proszę, idź sama! – Na pewno nie – obruszyła się Baśka. – Co zamierzasz sprawdzić? – On czegoś chce. Jak nie pójdę, będzie wydzwaniał. Zakończmy wreszcie tę sprawę, co? – To idź – powiedziała naburmuszona Baśka. – Tylko wracaj szybko! – Przecież dłużej niż kwadrans z nim nie wytrzymam. – Roześmiała się Lilka. – Znowu te twoje złośliwości. Nie jest wcale taki nudny! Lilka popatrzyła na przyjaciółkę przeciągle, włożyła dżinsy, trencz i wyszła. Tuż przed Kazimierzem natknęła się na marsz, a właściwie dwa marsze. Z jednej strony maszerowali zwolennicy tolerancji, a z drugiej zwolennicy nietolerancji, czyli Młodzież Wszech- polska. Z flagami. Krzyczeli do siebie nawzajem i skandowali swoje hasła. Pierwsi nieśli koloro- we flagi – symbol ruchu gejowskiego, kolorowe baloniki oraz transparenty z hasłami: „V RP bę- dzie tęczowa”, „Mój brzuch nie jest dobrem narodowym”. Wznosili też okrzyki: „Wszyscy rów- ni, każdy inny!”, a pod adresem demonstracji Młodzieży Wszechpolskiej wołali: „Faszyści!”. Po- licja spokojnie kroczyła obok. Jakoś udało jej się przejść na plac Nowy. W okrąglaku jak zwykle kwitł handel, na stołach sprzedawano starocie, a na straganach warzywa i owoce. Za horrendalne ceny. Był to najdroższy plac w mieście, bo właściciele straganów wiedzieli, że turyści kupią cytrynę nawet za cztery zło- te. Wzięła od pana sprzedającego kwiaty bukiet żółtych tulipanów (za jedyne siedem złotych – kwiaty nie cieszyły się taką popularnością jak jedzenie, wiadomo) i weszła do Miejsca, wiecznie zatłoczonego, słynnego klubu-kawiarni na Kazimierzu. Klub został urządzony w stylu lat sześć- dziesiątych, a gości obsługiwał przyjaciel dziewczyn, Romek, który robił dobrą kawę i serwował warzywne napoje, na przykład swój ulubiony pietruszkowy. Dziewczyny uwielbiały tam przy- chodzić. Urządzano tu co jakiś czas, wzorując się na Zachodzie, Fashion Swap Party, czyli jak brzmiało w ogłoszeniu: „Opróżnij szafę z FAJNYCH nienoszonych rzeczy i zamień na jeszcze fajniejsze! Każda osoba, która chce uczestniczyć w swapie, musi coś przynieść! Wymieniamy się

ubraniami i butami, ale również nienoszonymi zapachami, biżuterią i dodatkami. Wieszaki bar- dzo mile widziane”. Lilka przywitała się z Romkiem i jak zwykle nie odważyła się spróbować napoju z pie- truszki, tylko zamówiła kawę. Piotrek siedział przy stoliku w głębi. To nie było w jego stylu. No tak, chce o czymś pogadać i wolałby, żeby nikt tego nie słyszał, na przykład Romek, dlatego zadekował się w najdalszym kącie. – No wreszcie, jakoś nie mogliśmy się umówić – powiedział, wstając z miejsca i pomaga- jąc jej w zdjęciu trenczu. Cóż za galanteria, pomyślała. Upiła łyk kawy, kątem oka patrząc, jak Piotrek krzywi się z dezaprobatą, i spytała: – No dobrze. O co chodzi? Rozparła się wygodnie w fotelu i zapaliła papierosa, wywołując kolejny grymas na jego twarzy. Uśmiechnęła się. – Nooo, tak chciałem się spotkać, spytać, jak życie, co robisz, jak wam się mieszka… – …i jak nasz kotek? – podsunęła. Westchnął. – Ta twoja słynna złośliwość nie zawsze bywa śmieszna – powiedział. – Słuchaj, mam mało czasu i czuję, że masz jakąś sprawę, więc mów wprost i już. Popatrzył w lewo, popatrzył w prawo, spojrzał na swoje dłonie, w końcu podniósł wzrok na Lilkę i zaczął dukać: – Nie wiem, co wy tam sobie z Baśką opowiadacie, czy się zwierzacie sobie, czy nie, ale to jest intymny problem i jakoś wolę ciebie spytać. – Skoro intymny, to raczej powinna tu siedzieć Baśka. – No tak, ale… Jakoś tak… Słuchaj, Lilka, bo wiesz… aaa… czy Baśka… – …jest w ciąży? O to ci chodzi? W sekundę zrobił się purpurowy jak obrany ze skóry burak. – No, eee, tak. – No więc… – Zaczerpnęła oddechu, napiła się kawy, wydmuchała dym z papierosa. Pio- trek siedział jak na szpilkach, a twarz mu tężała. – Owszem, Baśka zrobiła dziś testy i jest w cią- ży. Miała ci to powiedzieć, ale uprzedziłeś wypadki. To tyle. Resztę załatwiaj z Baśką. Ja nie je- stem jakimś cholernym telefonem zaufania – powiedziała i wstała. – Ale zaczekaj. Powiedz, jak ona… no wiesz, jak zareagowała? – Spytaj JĄ. No to na razie. Dzięki za kawę. – Odwróciła się, żeby nie widział, jak po- wstrzymuje śmiech. Wyszła szybko, zostawiając go stojącego przy fotelu. Wyglądał jak skamielina. Z wraże- nia zapomniała o tulipanach. • – Nie wiem, czy to dobry pomysł – zmartwiła się Baśka, gdy Lilka zreferowała jej prze- bieg spotkania. – Jasne, że dobry. Ty ciągle martwisz się o niego zamiast o siebie. Teraz przekonasz się, jaki jest. Na pewno do ciebie zadzwoni. – Może zaproponuje małżeństwo? – Baśka roześmiała się nie bez złośliwości. – Po co ta infantylna bajka o ciąży? Na pewno nie będzie mi łatwiej się z tego wymiksować, spotykając się z nim. Powinnaś to odkręcić! – Wściekła się nagle. – Ani myślę! Porozmawiasz z nim i przestaniesz wreszcie biadolić i nie spać po nocach. Może to jest właśnie sposób na ostateczne zakończenie tej historii? Bo tak to tylko wspominasz

dobre chwile i ryczysz jak nastolatka! – Sama jesteś nastolatka! Żeby mu takie kłamstwo wcisnąć! – Tak jakby on cię nie okłamywał! Baśka zamknęła się w swoim pokoju, trzaskając drzwiami, a Lilka w swoim. Po chwili Baśka stanęła w drzwiach: – No to dawaj ten film, chcę odpocząć i popatrzeć na Russella Crowe’a. Włączyły telewizor, a Lilka pogrążyła się w rozmyślaniach. Nie sądzę, żeby Piotrek nagle poczuł się odpowiedzialny, a co dopiero chętny do ożenku. Jestem niemal pewna, że zaproponuje Baśce pieniądze. Może wtedy przejdzie jej ta irytująca nostalgia za facetem, który spotykał się z nią tylko wtedy, kiedy chciał, i który ją zostawił, bo nie rozumiał, że Baśka nie jest call girl. Lepiej być samą, niż tkwić w byle jakim związku. Nie wolno szukać na siłę. Miłość przyj- dzie. Lub nie. Są przecież ludzie, którzy nigdy jej nie doświadczyli. Samotność we dwoje to naj- gorszy rodzaj samotności. Ich niepisane przykazanie – jeśli można tak to nazwać – brzmiało: nie wiązać się z nikim ze strachu ani dla seksu. Jedynym powodem może być przyjaźń i miłość. Co nie wyklucza, oczy- wiście, romansów. Tylko nie byle jakich! Bylejakość już więcej nie zagości w ich życiu. Tego Lilka była pewna. Postanowienia proste, ale czy także w praktyce? Może tak, byleby nie pomylić miłości z zakochaniem i znów się nie rozczarować. – On dziś nie zadzwoni – powiedziała, widząc, jak Baśka idzie z komórką do łazienki. – Jest przestraszony i musi przemyśleć strategię działania. – Myślisz? Pewnie jutro się odezwie, bo nie wytrzyma. Rany boskie! Przecież on może zażądać testu. – Nie bądź głupia. Niczego nie może żądać. Zresztą chcemy tylko sprawdzić jego reakcję i charakter. Nic więcej. – Wszystko to jest trochę głupie – westchnęła Baśka i zamknęła się w łazience. Gdy wreszcie ją opuściła, Lilka wzięła prysznic i poszła do łóżka z książką. Zasnęła dość szybko. Śniło jej się, że ma mały, ładny domek z ogródkiem pod Krakowem, gdzie nie osaczają jej tłumy na ulicy, i kiedy taka rozanielona otwiera okno, widzi, jak członkowie Młodzieży Wszechpolskiej spryskują czerwoną farbą białe ściany, krzycząc: „Morderczyni! Testy robiła! Nie chciała ciąży!”. I domek robi się cały czerwony jak krew…

Rozdział 3 Piotrek nie zadzwonił przez dwa dni. Baśka nie pracowała, nie wychodziła z domu, tylko całymi godzinami siedziała w sieci i robiła zakupy na Allegro albo koncentrowała uwagę na Fa- cebooku. Komórkę zawiesiła sobie na szyi. Trzeciego dnia w południe wreszcie zadzwonił, tyle że do Lilki. – Cześć, Lilka, słuchaj, mam prośbę… – zaczął. – Pomyliłeś numer – powiedziała wściekle. Po chwili zabrzęczała druga komórka. Baśka podskoczyła, jakby ją prąd kopnął. – Słucham? – odezwała się, siląc się na energiczny, wesoły głos, co dało efekt dokładnie odwrotny. – Dobrze, będę, na razie – powiedziała po chwili milczenia i zdjęła komórkę z szyi. – No i co? – spytała Lilka zaciekawiona. – Strasznie się plątał. Mówił, że chce się ze mną „koniecznie spotkać w pilnej sprawie”, ale „żebym sobie niczego nie wyobrażała”. Potem dodał, że właściwe to on sam nie wie, czego chce, że jest zdenerwowany i że lepiej będzie porozmawiać osobiście. No to się umówiliśmy. Dzisiaj, za godzinę w Miejscu. – To może idź się ubrać i zrób coś ze sobą. Wyglądasz, jakbyś po tygodniu wyszła z łóż- ka. Słuchaj… Nie chciałam cię denerwować, ale coś ty kupowała przez dwa dni na Allegro? – Ciuchy, książki, płyty, różne rzeczy… – Świetnie! Dom Brata Alberta wzbogaci się o nowy wór ubrań – syknęła Lilka i zamknę- ła się w pokoju. Jej zdaniem uzależnienie Baśki od zakupów w sieci nadawało się już do lecze- nia. Gdy była „w fazie”, listonosz przynosił po kilka przesyłek dziennie. Większość ubrań nie nadawała się do noszenia, bo Baśka klikała na oślep, byleby kupować. Najgorsze, że w ogóle nie cieszyła się, gdy przychodziły paczki. „Chryste, JA to kupiłam?”, dziwiła się, gdy w pudełku były za duże o dwa numery sztruksowe spodnie z cekinami. Baśka wyszła wreszcie z łazienki, ubrana w zieloną szmizjerkę i baleriny. Wyglądała bar- dzo ładnie. Co i tak w tej chwili nie ma znaczenia, pomyślała Lilka. Najważniejsze, by uwolniła się od Piotrka. – Bardzo dobrze, nawet zmęczenia po tobie nie widać – oceniła. – Idziesz? – Idę. Przejdę się, akurat dotrę na czas. Dotlenię mózg po tej „dwudniówce”. – Roześmia- ła się Baśka. Gdy wyszła, Lilka włożyła swój ulubiony dres i zaczęła sprzątać. Przez wycie odkurzacza przebił się dzwonek komórki. No nie, to znowu ten palant…?! – Nie mam teraz czasu – wycedziła. – Cześć, Lilka. – Usłyszała znajomy, cichy, nieco ochrypły głos. Zatkało ją. – Bartek? – Z dziesięć lat, nie? – Prawie widziała, jak się uśmiecha. – Jakoś tak, pierwszy rok studiów – wydukała. – Wiesz, u mnie wiele się zmieniło. Mieszkam teraz sam i dzwonię do starych znajomych. Nie miałabyś ochoty na spotkanie? – spytał. – Chętnie. Kiedy? – Jutro? Jakoś pod wieczór, może o siódmej, w Kolorach? – Nie ma sprawy. Będę. – To do zobaczenia. Wiesz, że nie lubię rozmawiać przez telefon. – Wiem – powiedziała, gdy już się rozłączył. Tak, słyszała, że po dziewięciu latach małżeństwa odeszła od niego żona. To był szok, bo

sprawiali wrażenie idealnej pary. No właśnie. Tylko wrażenie. I tak przetrwali najdłużej ze wszystkich par z ich roku. Bartek… Wspomnienia wbijały jej się w głowę jak szpileczki. Miłe i bolesne jednocze- śnie. Dlaczego nie powiedziałam wtedy: „Nie rób tego”? Czemu ukrywałam to, co naprawdę czułam i czego chciałam, chowając się za chłodnym dystansem i zimnym egocentryzmem przez cały tamten rok? I on, nigdy nie wprost, gdzieś pomiędzy słowami, gdzieś w spojrzeniu, w uśmiechu, i ja, która wolałam udawać, że nie rozumiem. Nieuchwytność, tajemniczość... To było pociągające, uzależniało. Bartek może nie tyle przystojny, ile intrygujący, milczący, podobał się większości dziew- czyn z roku, ale sam nie wydawał się nimi zainteresowany, co tylko pobudzało ich apetyty. Pewnego dnia po zajęciach podszedł do Lilki i z tym swoim lekkim, prawie niewidocz- nym uśmiechem spytał, czy pójdzie z nim na piwo. Wcześniej często wyłapywała jego spojrzenie w czasie wykładów i ją ciekawił, więc się zgodziła. Poszli do klubu, do którego, jak wiedzieli, raczej nikt z roku nie zaglądał. Od tej pory by- wali tam codziennie. Rozmawiali o wszystkim, godzinami. Upierał się przy płaceniu rachunków, odprowadzał Lilkę do domu. Dziwiło ją, że zimą chodził w trampkach i dżinsowej kurtce. Odpo- wiadał, że tak mu wygodnie, że nie marznie, że jest zahartowany. Ale przyszedł dzień, w którym dopadły ją trzy koleżanki z roku i dosłownie zmusiły do pójścia z nimi do kawiarni. Przynajmniej jedna z nich, jej imienniczka zresztą, była w Bartku beznadziejnie zakochana. – Wiesz, dlaczego Bartek nie ma kurtki i butów? – naskoczyła na Lilkę. – Nie wiesz! A ja tak. Bo pieniądze, które rodzice przysyłają mu na ubrania i jedzenie, on wydaje na ciebie! Na te knajpy, do których chodzicie. Bartek jest z biednej rodziny, nie tak jak ty, więc czemu go wyko- rzystujesz?! Nie miała o tym pojęcia. Rozmowa była krótka i nieprzyjemna. Kazała im się odczepić i wyszła z kawiarni. Była wzburzona i zdołowana, ale… czy emocje nie świadczyły o tym, że to nie jest tylko przyjaźń? Postanowiła, że nic mu nie powie. Wspomnienia przerwało gwałtowne wejście Baśki. Trzasnęła drzwiami tak, że sąsiadka z dołu natychmiast zaczęła walić w sufit kijem od miotły. Baśka przebiegła dosłownie przez mieszkanie i padła na kanapę. W ręce trzymała nieco sflaczały bukiet żółtych tulipanów. Tych sa- mych, które Lilka zostawiła w Miejscu po rozmowie z Piotrkiem. Nieźle się zaczyna, pomyślała. • Baśka zrelacjonowała jej dokładnie swoje spotkanie z niedoszłym tatusiem. Kiedy weszła do klubu, Piotrek już czekał. – Może od razu przejdę do rzeczy: jesteś w ciąży, tak? Pamiętam, kiedy to się mogło stać, a że ty nie jesteś z tych zdradzających, to pewnie moje dziecko. Dlatego przyniosłem pieniądze, a resztę załatw sama. Ogłoszenia są w każdej gazecie – powiedział i wyjął kopertę. Baśka zaniemówiła. – No, to chyba wszystko – oznajmił. – Widzę, że się zgadzamy. – Co takiego? A może ja nie chcę pozbywać się ciąży, ty dupku?! Już masz kasę? A skąd wiesz, ile dokładnie kosztuje aborcja? – Zdradzałem cię. Mogę ci nawet podać adres tego ginekologa. – Uśmiechnął się. – Jesteś chory, wiesz? Zabrałeś mi cholerne trzy lata z życia, nie chciałeś ze mną miesz-

kać, byłam na każde twoje zawołanie, a teraz mówisz, że mnie zdradzałeś? – Nie przepadam za kobietami bez charakteru, Basiu. Lubiłem te nasze spotkania, ale ty mi nie wystarczałaś. Było jeszcze kilka innych. – Brzydzę się tobą. Sobą zresztą też. Nie jestem w ciąży, ty kretynie. Chciałam sprawdzić, jak zareagujesz. No cóż, wciąż miałam o tobie inne zdanie. Wsadź sobie te pieniądze. – Więc to był test? Dziennikareczki wymyśliły sobie plan? – Roześmiał się. – Jak głupie nastolatki? Spadam stąd. A koperta jest twoja. Na pocieszenie – rzucił, wychodząc. – Tulipany też. Baśka siedziała jeszcze chwilę, by nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa, gdy wstanie. Lil- ka miała rację. To skończone bydlę, a ja przez trzy lata robiłam z siebie call girl. Porwała tulipa- ny i wyszła. Koperta została na stoliku. – To wszystko – skończyła, streszczając Lilce przebieg spotkania. – Nic dodać, nic ująć. Lilka milczała. Faktycznie, nie było nic więcej do powiedzenia. – Idę się na chwilę położyć. Ostatnio się nie wysypiałam. Ale wiesz co? Chyba czuję się lepiej. Jednak ten przysłowiowy kubeł zimnej wody… – stwierdziła Baśka, zamykając drzwi do pokoju. Lilka nie spodziewała się po Piotrku niczego dobrego, ale nie AŻ takiej reakcji. Może to faktycznie było głupie zagranie, lecz przynajmniej teraz Baśka już na pewno nie będzie za nim wzdychała. Baśka wyszła z pokoju, zrobiła sobie kawę i chwyciła za telefon. – Chyba nie dzwonisz do niego? – No co ty! Dzwonię do poradni lekarskiej. Muszę zrobić sobie badania. Przecież miał ha- rem! Dodzwoniła się po jakichś dziesięciu minutach. – Dzień dobry. Chciałam zrobić badania krwi i moczu. Na cukier, cholesterol, AIDS, na co jeszcze można? – Baśka słuchała głosu w telefonie. – Ale ja się pytam na co? – Chwila ciszy. – Wiem, że z moczu! – Wyczekiwanie. – Wiem, że prawidłowy lub nieprawidłowy, ale na co? Na nerki na przykład? Na co konkretnie?! – darła się Baśka. – Halo? Halo? – Rzuciła słuchawkę na kanapę. – Do tej poradni na pewno nie pójdę. Prostej informacji nie potrafią udzielić. Telefon odebrała jakaś kompletna idiotka. I to ma być prywatny ośrodek! – piekliła się. – Może już spasuj. Trochę za dużo jak na jeden dzień. Idziemy do kina? – Tylko nie na film o miłości, bo się porzygam albo poryczę, albo zdemoluję kino. – Elizabeth. Złoty wiek. Uwielbiam Cate Blanchett. To jak? – Dobry pomysł. Elizabeth to dopiero była singielka. Prawdziwa. Nie to, co ja – powie- działa płaczliwie Baśka. – Nie, nie, nie! Żadnych łez. I wywal te śmierdzące tulipany. Tej nocy Lilka prawie nie spała. Myślała o Bartku. Czy naprawdę to spotkanie ma sens? Niespełnione związki potrafią długo tkwić w uśpieniu. • Bartek siedział przy komputerze. Miał do przygotowania sprawozdanie, jednak od dłuż- szej chwili tylko patrzył w monitor. Jego myśli krążyły wokół jutrzejszego spotkania. Jaka jest? Czy przypomina tę dziewczynę sprzed lat, czy się zmieniła?

Rozdział 4 Lilka obudziła się wściekła. Nie pamiętała snu, ale na pewno był zły. Do tego spadło ciśnienie i lał deszcz. – Elżbieta może i singielka, ale jaka samotna… – zadumała się Baśka przy śniadaniu. – Biedna królowa. – Za to silna. Nie wiesz, że silne kobiety zazwyczaj są same? – odparowała. – Zresztą mam na razie dość rozmów o singlach, singielkach, romansach, związkach i ich braku… Może poczytam wiadomości, co? Pozwolisz mi? – Ty to rano zawsze jesteś agresywna – żachnęła się Baśka. – Po prostu chcę mieć chwilę spokoju. – Lilka otworzyła laptopa. Wolała czytać newsy na portalach niż w gazecie. Nie znosiła walających się po domu starych papierów. W komunie przy- najmniej wieszało się je, pocięte nożyczkami, tam gdzie dziś trzyma się welwetowy papier toale- towy, do tego pachnący lawendą. Albo truskawkami. Niestety wiadomości – wszystko jedno, skąd pochodzą – spokoju raczej nie zapewniają. – Jezu. No to mamy potężny kryzys gospodarczy, finansowy i… – MY?! – Baśka prawie wsadziła głowę do jej laptopa. – …ekologiczny, „co najmniej jedna czwarta wszystkich gatunków ssaków zagrożona jest wyginięciem – alarmują naukowcy. Specjalną publikację na ten temat zamieszcza najnowszy nu- mer prestiżowego tygodnika «Science». Badania dotyczyły wszystkich ssaków, czyli ponad pię- ciu tysięcy gatunków. Zdaniem naukowców w wyjątkowo ciężkim położeniu są ssaki naczelne, czyli te najbliżej spokrewnione z człowiekiem”. – Marsz ku zagładzie. Nic nowego – skwitowała Baśka. – Co ty nie powiesz? „Krach na Wall Street. Amerykański indeks Dow Jones Industrial Average spadł w poniedziałek poniżej granicy dziesięciu tysięcy punktów – pierwszy raz od czte- rech lat. Powodem spadków w USA są kolejne niekorzystne informacje z rynków finansowych i obawy inwestorów co do kondycji banków – zarówno w USA, jak i w Europie”. Ale za to… „ropa tanieje z minuty na minutę”… No nie! „Wśród dziesięciu najważniejszych Polaków są…”. – Szymborska? Maria Skłodowska-Curie? Papież? – Taaa, papież jest, potem Kopernik i… Doda. – Lilka zamknęła laptopa. – Dość. Za dużo chaosu. – Ha, ha, no to miałaś tę swoją chwilę spokoju. – Baśka wyłożyła się na kanapie, zakry- wając usta poduszką. – Przestań. Lepiej weź się do roboty, bo nas kryzys dopadnie. – Jak to? Nie mamy już kasy…? – Mamy. Kredyt hipoteczny też mamy. Zaskórniaki się kończą. Zlecenia na artykuły też się kończą. A ty znów nakupiłaś pełno niepotrzebnych rzeczy na Allegro – zirytowała się Lilka. Czasami Lilka czuła się, jakby była matką Baśki. Obie nie należały do zbyt praktycznych, ale niekiedy odnosiła wrażenie, że Baśka jest w fazie raczkowania. – Na eBayu. Tam nie ma podróbek. – Kiedyś cię zabiję. Porąbię na kawałki i sprzedam na Allegro. – Na eBayu. Tam nie ma… – Jezu! Lilka zwiała do łazienki. Pod prysznicem oddała się rozmyślaniom o Bartku. Miłe ciepło zaczęło rozchodzić się po jej ciele, gdy nagle… O cholera!

Wybiegła z łazienki, ociekając wodą. – Baśka! Gdzie ta koperta? – Jaka koperta? – zdziwiła się Baśka, lustrując ją od stóp do głów. – Ty to chyba powin- naś zacząć lepiej się odżywiać… Lilka pobiegła po szlafrok i wróciła pędem do pokoju. – Jak to jaka?! – Rany boskie. – Baśka wstała wreszcie z kanapy. – Nooo… Hm… Została tam. Na stoli- ku. – Nie – jęknęła Lilka. – Chyba żartujesz. On teraz myśli, że ją wzięłaś! Musisz tam iść. – Dlaczego ja? Ja się tam nie pokażę – zaprotestowała Baśka. – Bo to TWOJA CIĄŻA! – Przecież nie jestem w ciąży i… – …i kiedyś cię zabiję. Naprawdę. • Baśka poszła. Zabezpieczona koperta czekała na nią u Romka, który na widok Baśki wes- tchnął z ulgą. – Wreszcie jesteś. Nie wiedziałem, co z tym fantem zrobić. – A co JA mam z tym zrobić? – spytała płaczliwie Baśka, ledwo weszła do domu. Trzy- mała kopertę dwoma palcami za rąbek, jakby był w niej dynamit. – Kup sobie kolejne buty na Allegro! – ryknęła Lilka. – Przepraszam, na eBayu. ODE- ŚLIJ mu, idiotko! – Mogą ukraść na poczcie… – To, do cholery, idź i filmowo wsuń mu pod drzwi! – Ale on ma antywłamaniowe. Nawet święty opłatek się nie przeciśnie… Lilka musiała mieć spojrzenie mordercy, bo Baśka zrobiła w tył zwrot i wyszła. Z nie- szczęsną kopertą w ręce. Nawet do niej nie zajrzały. Równie dobrze mogły być tam banknoty, jak i wycinki z gazet. Najważniejsze, żeby Piotrek dostał ją z powrotem. Lilka opadła na fotel jak po ciężkim dniu pracy w kamieniołomie. – Nic nie robimy. Leserujemy. Piszemy od czasu do czasu jakieś artykuły. Żyjemy z dnia na dzień. To się kiedyś zemści – oznajmiła kotu, który właśnie wlazł jej na kolana. – No ale z drugiej strony, co mamy robić? Zamieszkać w przyczepie i jeść zgniłe ziemniaki? Bezsens, bez- sens, bezsens. – Naprawdę miała zły dzień. – Urojone ciąże, urojone singielki i… Z kretyńskiego nakręcania się wyrwał ją dźwięk telefonu. Dochodził gdzieś z oddali. No tak, jak zwykle nie wiedziała, gdzie zostawiła komórkę. Zaraz… Przecież brała prysznic. Pobie- gła do łazienki. Komórka wibrowała na pralce. – To ja. – Usłyszała znajomy głos, który kiedyś, dawno temu przyprawiał ją o drżenie. Wszystko znikło: przygnębiające newsy, wędrująca koperta, poczucie bezsensu. Był tylko TEN głos. Niski. Ciepły. Cichy. – To też ja – odpowiedziała. Coś jakby śmiech. A może westchnienie. – Nic się nie zmieniłaś. Co robisz? – Siedzę na pralce. To znaczy nie, co ja gadam. Czytam sobie. Rozmowę w katedrze. – Przeszkadzam? – Skądże. – O mały włos nie powiedziała: „Ty? Nigdy”. Cisza. Prawie zgniotła słuchawkę. – To jak? – odezwał się wreszcie. – Kawa? Wino?

Słuchawka zaczynała przypominać naleśnik. Omlet. Bliny. Carpaccio. – Czemu nie? Może… – Dziś wieczorem? Ze słuchawki lał się pot. – Mhm, hm, dobrze, pewnie. – Więc o siódmej w… – …Alchemii? – podsunęła szybko, mając w głowie wizję ukrytego w głębi zaciemnionej sali stolika z dopalającą się świeczką. – To nie Kolory? – Może nie dziś. – Będę czekał. Pa. – Pa. Alchemia. Ten słynny krakowski pub nie posiadał elektryczności – plus dla Lilki. Prze- cież minęło tyle lat. Zlustrowała się w łazience: bruzdy, lwia zmarszczka, kurze łapska, pęknięte naczynko na środku nosa. Kurczę, jak ja się zachowuję?! I co z tego? W końcu czego się spodziewa? Tamtej dziew- czyny? No, pewnie tak, dokładnie tak. Jego bruzdy są w porządku, moje nie. Tacy już są faceci. Co ja bredzę? Znowu się nakręciłam. Bartek nie był jak inni. Bartek był wy-ją-tko-wy. Przynaj- mniej wtedy. W takim razie tym bardziej musi być stolik w najciemniejszym kącie. Na wszelki wy- padek pójdę wcześniej i znajdę jakiś odpowiedni. Myśli krążyły jak szalone. – Nie mam kasy na frykasyyy, nie mam kasy na frykasyyy! – Baśka wpadła do mieszka- nia ze śpiewem na ustach. – Zwariowałaś? – To efekt paniki. Mówiłam ci, że Piotrek ma antywłamaniowe drzwi – powiedziała, dy- sząc. – I gdy próbowałam wcisnąć tę kopertę, włączył się alarm! Tyle że jego nie było. Za to są- siedzi tak i owszem. Zwiewałam jak sprinterka. – A koperta? – spytała rzeczowo. – Nie wiem! Mam to gdzieś! Pewnie leży gdzieś tam, koło drzwi. JEGO drzwi. – Dobra, olejmy to. Niech leży, gdzie chce. W sumie to on też leży – skwitowała Lilka. – A coś ty nagle taka spokojna? Przeszło ci? – Baśka popatrzyła na nią podejrzliwie. – A przeszło. Życie jest zbyt krótkie, by przejmować się pierdołami – powiedziała Lilka głosem mistrza zen. – On leży, mówisz? A my to nie? A frykasy z kasy? Śmiały się jak wariatki, śpiewając na cały głos: „Nie ma kaaasyyy naaa…”, gdy znów odezwał się telefon. Tym razem jakoś złowieszczo. – Odbierz – rozkazała Lilka. Jak królowa, kurczę, pomyślała. – Sama odbierz! Komórka już nie przypominała naleśnika. Raczej puchła i rosła. W końcu Lilka odebrała. – Cześć, tu Romek. Słuchaj, jest pewien kłopot. – Jaki? – spytała retorycznie. Znała odpowiedź. – Koperta wróciła. Nie wiem, co w niej jest, i nie chcę wiedzieć. Co mam zrobić? – A kto ją przyniósł? – Jakichś dwóch facetów. Nie podoba mi się to. – Mogę mieć do ciebie prośbę? – Raczej nie. Ale gadaj. – Weź nową kopertę, najlepiej bąbelkową, wsadź do niej tę białą i zaadresuj na… – poda- ła adres Piotrka. – Priorytet polecony.

– Zabiję was. – Rozłączył się. Zapadła cisza. Stały w tępym milczeniu. Głupawka minęła, jakby niewidzialna ręka ude- rzyła je w twarz, obie równocześnie. – Miałyśmy to olać – przypomniała Baśka. – No to olejmy. Teraz już musi do niego wrócić – dodała Lilka niemrawo. – Jeśli Romek nie poda nadawcy… Takim tonem, jakim Lilka rozmawiała z Romkiem, nie przekonałaby nawet wegetarianina do zjedzenia tofu, ale po co się przejmować, skoro sprawy i tak wymknęły się z rąk? – Baśka. – Co? – Wychodzę przed siódmą. Nie rycz, nie szalej, nie wiem, może weź kąpiel, włącz sobie telewizję czy co… Aha, i zabieram twoją komórkę. – Może weź jeszcze laptopy? – rzuciła Baśka z przekąsem. – Nie muszę. – Lilka włączyła komputer. – Posłuchaj: „Mail Goggles, który zapobiegnie lub co najmniej ograniczy wysyłanie wiadomości «w stanie wskazującym». Mail Goggles akty- wuje się samoczynnie wieczorami i w weekendy, gdy prawdopodobieństwo wysłania po kilku drinkach wiadomości do szefa, przyjaciół czy byłej partnerki gwałtownie wzrasta. Użytkowni- kom systemu Gmail przed wysłaniem każdej wiadomości zadanych zostanie kilka prostych zadań matematycznych, które należy rozwiązać w określonym czasie. Usługa może być aktywowana w każdym momencie, gdyby któremuś z użytkowników Gmail «piątkowy wieczór» wypadł na przykład w środę przed południem”. – Ani środa, ani przedpołudnie, ani stan wskazujący – naburmuszyła się Baśka. – Tak na wszelki wypadek. Wiesz, że nie chcemy być posądzone o przywłaszczenie sobie pieniędzy Piotrusia, prawda? No już, nie złość się. Mam zły dzień. A teraz wychodzę na spotka- nie. – Rany. Z kim? – Z… nieważne. Mogę opowiedzieć ci wszystko później? – Jasne, ale te sekrety… Myślałam, że się przyjaźnimy. – Bo się przyjaźnimy. Ale znasz mnie, wiesz, że potrzebuję czasu. Naprawdę wszystko ci opowiem, dobrze? Jesteś rozstrojona, połóż się, a potem pogadamy. Włącz sobie jakiś film. Ko- medię najlepiej. Woody’ego Allena? Mamy pełno jego filmów. Lilka wpakowała do torebki obie komórki oraz słuchawkę telefonu stacjonarnego i wy- szła. W połowie drogi zorientowała się, że nie zrobiła makijażu i wciąż jest w spodniach od dre- su. Trudno. Będzie, co ma być.

Rozdział 5 Bartek nie miał pojęcia, jak nawiązać kontakt z Lilką. Wyjście z tej patowej sytuacji pod- sunął mu jego starszy syn Franek, który zadzwonił do niego niedługo po tym, jak Bartek odkrył stare zdjęcie w książce. – Co słychać, tato? Jak w nowej pracy? – W porządku. Kończę też urządzać mieszkanie. Mam nadzieję, że już niedługo przyje- dziecie do mnie z Bastkiem. – Fajnie by było. Mam kumpla, który mieszka teraz w Krakowie. Będę mógł się z nim spotkać? – Jak przyjedziecie na dłużej, to pewnie, że tak. A co to za kolega? – Pamiętasz go na pewno. Paweł Lisiecki, chodziliśmy do jednej klasy. – Taki chudy i wysoki? Kojarzę, ale wyjechał i straciłeś z nim kontakt. Skąd wiesz, że bę- dzie chciał się spotkać? – Oj, tato. Znalazł mnie na Naszej Klasie i sam się odezwał. Trochę gadaliśmy na Skypie i mówił, że skoro będę cię odwiedzać, to może mi pokazać fajny park, w którym pojeździmy na desce. Teraz już wiedział, jak znaleźć Lilkę. Ona uwielbiała wszystkie nowinki i na pewno miała konto na Facebooku albo Naszej Klasie. Nie mógł się doczekać następnego dnia. W mieszkaniu nie zdążył jeszcze podłączyć internetu, więc swoją teorię musiał sprawdzić w pracy. Czekało go spore rozczarowanie – nie znalazł Lilki na żadnym z tych portali. Znalazł za to ich wspólną kole- żankę – Anię. Nie zastanawiając się, napisał do niej wiadomość. W ten sposób zdobył numer ko- mórki Lilki. Zadzwonił i byli umówieni. Tyle lat jej nie widziałem! Czy to będzie udane spotkanie? Czy będziemy mieli o czym roz- mawiać? Chyba się ucieszyła, kiedy usłyszała mój głos w słuchawce, ale też była bardzo zasko- czona – czy miło? Wydaje mi się, że tak, może i w niej coś pozostało z tamtych studenckich lat. Strasznie byłem w niej wtedy zakochany, a ona bawiła się mną jak małym chłopczykiem. Długo nosiłem w sobie żal. Ale też i niespełnione uczucie. Ciekawość była silniejsza od starych zadr, więc dlaczego by się nie spotkać? Lilka szalenie go zaskoczyła, bo… była taka sama jak wtedy na studiach. Szalenie roz- trzepana, zdenerwowana jak nastolatka. To dobrze wróżyło. Przypomniał sobie, jak zobaczył ją po raz pierwszy. Przyszedł na zajęcia trochę wcześniej, a tam, w sali, siedziała grupka studentów. Palili papierosy i rozmawiali, głośno się śmiejąc, a wśród nich, na stole, majdając nogami w czar- nych rajstopach, siedziała ona. Rozbawiona, ale nie do przesady, z uśmiechem jak Mona Lisa. Było w niej coś niesamowicie magnetycznego. I te dołki w policzkach, te długie włosy z rudym odcieniem! A nogi! Ale przede wszystkim twarz, taka dziecinna, naiwna jak u nastolatki. Obserwował ją dłuższy czas, zanim odważył się podejść i zaprosić na piwo. O dziwo, zgodziła się i tak zaczęła się ich przygoda. Niestety, wszelkie próby pogłębienia tej znajomości kończyły się fiaskiem. Nie miał wtedy odwagi pokazać jej, jak bardzo jest zakochany. Kiedy po raz kolejny wystawiła go do wiatru, załamał się. Później poznał Beatę i postanowił, trochę na złość Lilce, ożenić się z nią. Liczył na to, że Lilka odwiedzie go od tego zamiaru, ale ona tylko mu pogratulowała. Na ślub nie przyszła. Próbował pokochać żonę, starał się być dla niej dobrym mężem. Jednak zupełnie do siebie nie pasowali. To był ogromny błąd. Z drugiej strony, gdyby nie ten błąd, nie miałby synów. Teraz jestem wolny. Nie chcę się na nic nastawiać, ale spędzić z Lilką trochę czasu, zoba- czyć, czy ta iskra, która była między nami lata temu, jeszcze się tli. Jeśli nie, przynajmniej do-

wiem się, co u niej słychać.

Rozdział 6 Lubię Kraków. Wprawdzie nie ma tu pracy, wciąż trwają remonty, jeżdżenie samochodem jest koszmarem, ale za to wszędzie można dojść pieszo. Zamiast miasta kultury mamy zagłębie knajpiane, jednak miło jest chodzić wąskimi uliczkami wśród zabytków. Zwłaszcza wczesną jesie- nią, kiedy słońce sprawia, że drzewa wyglądają jak dzieła sztuki, rozmyślała Lilka, idąc ulicą. Była tak rozmarzona, że czołowo zderzyła się z Piotrkiem. Niestety Kazimierz ma tę właściwość, że nie daje szans, by nie spotkać kogoś znajomego. W ogóle w Krakowie, przynajmniej w obrębie Plant, trudno o anonimowość. Wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. A jak nie wiedzą, to wymyślą. – Przepraszam – powiedzieli równocześnie i dopiero wtedy zobaczyła, że to on. Miał minę, jakby spotkał się oko w oko z bazyliszkiem. Odwróciła głowę i zaczęła podzi- wiać kościół Bożego Ciała. – Lilka? A… kurczę… Muszę lecieć. – I poleciał. Dosłownie rzucił się biegiem przed sie- bie. Ciekawe, czego się boi, pomyślała. Ale zaraz inne myśli wypełniły jej głowę: jaki jest te- raz Bartek? Czy bardzo się zmienił? Czy wciąż jest tamtym romantycznym facetem, który cho- dził zimą w trampkach? Im bliżej była Alchemii, tym bardziej zwalniała. Jakieś dwadzieścia metrów od knajpy poczuła nieodpartą chęć, by jak Piotrek odwrócić się na pięcie i uciec. Zamiast tego zagapiła się na stragan z warzywami. – Pani kupuje czy stoi? – Usłyszała wściekły głos „baby”, jak od lat zwyczajowo mawia się w Krakowie o straganiarkach. – Proszę? O co pani chodzi? – Albo kupuje, albo niech idzie! – To ja wezmę brokuły. – W ogóle ich nie potrzebowała, ale awantury jeszcze bardziej nie. Z brokułami w ręce i z torebką wypchaną po brzegi telefonami weszła w końcu do Alche- mii. Zauważyła go od razu. Niestety, nie siedział przy najciemniejszym stoliku w kącie. I nic dziwnego. Wyglądał lepiej niż przed laty. Dlaczego niektórzy faceci z wiekiem stają się przystoj- niejsi? To niesprawiedliwe! Czuła, jak twarz oblewa jej purpura. – Ależ tu upał – powiedziała, siadając i wachlując się brokułami, szczelnie owiniętymi fo- lią spożywczą. – To pewnie od ludzi. Tłok, jak zwykle. A jak jest tylu ludzi na tak małej prze- strzeni i wszyscy oddychają i wydychają, to robi się strasznie gorąco, to znane zjawisko… i… – Lilka – usłyszała spokojny głos – co ci zamówić? – Bartek patrzył na nią, powstrzymu- jąc śmiech. – Odłóż te warzywa, bo zaraz się rozsypią. A pewnie są na kolację? – Jakie warzywa? Aaa, brokuły? Tak, na kolację. Dieta. – Co ja wygaduję?! Bartek poszedł do baru i wrócił z dwoma piwami. – Zimne. Dobre na… Hm… Upał. – Postawił kufle na stoliku pełnym świec. Natychmiast przyssała się do kufla i wypiła niemal połowę, nie licząc piany. – Już mi lepiej. Pić mi się chciało – wyjaśniła. – To co u ciebie? Poza rozwodem? Chryste, jak ja się zachowuję. Kompletna idiotka. I ten rumień na twarzy. I warzywa. Brednie o upale. Jeszcze musiałam wypalić o rozwodzie! – Bartek, przepraszam cię, nie wiem, co mówię. Jak można pytać: „Co słychać?” po dzie- sięciu latach? Dziwnie się czuję, zrozum. O tym, co słychać, można do usranej śmierci prze-

cież… – …a można – przerwał jej nerwowy słowotok. – Czemu nie? – Uśmiechnął się. Znów te jego ulubione słowa „między słowami”. Z minuty na minutę czuła się gorzej. – Wiesz co? Nie gniewaj się, ale muszę iść. Zapomniałam, że… – …zostawiłaś włączone żelazko? – I ta lekka ironia w głosie. Jak dawniej. – Nie. Po prostu… Zadzwoń, proszę. Mam zły dzień. – Wstała, biorąc ze stolika przeklęte warzywa i torebkę. – Jak wolisz – powiedział, rozciągając samogłoski. Prawie wybiegła z knajpy. Kompletnie załamana przemknęła wąskimi uliczkami, które zaciskały się wokół niej jak pętla. Ale gdy weszła do mieszkania, prawie wybuchła śmiechem. Dzięki ci, Boże, że nie miesz- kam sama, pomyślała na widok Baśki, która… w skupieniu fotografowała zapiekankę ziemnia- czaną, smażoną rybę w sosie koperkowym i surówkę z buraków. Wszystko to – i jeszcze kilka dorodnych kremówek – rozłożone było na stole. – Co robisz? – spytała Lilka delikatnie. Baśka podskoczyła, jakby ją poraził prąd. – Rany boskie, ale mnie przestraszyłaś! Czemu tak cicho wchodzisz jak jakaś mysza? – Mysz. – Lilka poprawiła ją machinalnie, obserwując z zaciekawieniem pachnące potra- wy. – Mysz to rodzaj męski, a ja jestem feministką i zwolenniczką żeńskich końcówek – oznajmiła Baśka poważnie. – Ha, ha, od kiedy? – Lilka sięgnęła po ziemniaka. – Co ty wyprawiasz? Widelcem się je! Zresztą tego się nie je. To się fotografuje! Baśka odsunęła się od stołu. Pstryk, pstryk, kolejne ujęcia… Teraz już Lilka śmiała się jak wariatka. Wprawdzie trochę przez łzy, ale co tam. – Ty, Lilka, nic nie kumasz – powiedziała poważnie Baśka. – Bezczelnie chodzisz na randki, gdy ja tu odwalam robotę. Posłuchaj. – Wzięła do ręki kartkę z tekstem ściągniętym z in- ternetu. – „Dieta z fleszem. Fotografuj, co jesz, a będziesz szczupła. Podobno «jesteś tym, co jesz». Jeśli to prawda, może warto bliżej przyjrzeć się temu, co i w jakich ilościach nakładasz na talerz. A potem zrobić temu zdjęcie. Obraz z aparatu skutecznie wybije ci z głowy obżarstwo i kaloryczne przekąski!”. Lilka siadła na kanapie, wciąż trzymając brokuły w ręku. Chyba straciła głos. Baśka wyrwała jej warzywa i położyła obok zapiekanki. – Tak, tak, jasne, to nie są szczególnie „kaloryczne przekąski”. Ale jak się ich nadużywa, to sama wiesz – mówiła, pstrykając zdjęcia. – A ja ostatnio mam ogromny apetyt. Podobno jak się nie ma faceta, to się chce jeść. Wiesz, taka rekompensata. – Cały czas siedziałaś w necie? – powiedziała wreszcie Lilka. – Tak, a co? Ty marnowałaś czas, a ja nie. Mam jeszcze coś: „Siedem sposobów na lepsze życie: odpowiedni oddech, medytacja, krótki spacer, dzień bez komputera. Pielęgnowanie ma- rzeń, pogaduszki z przyjaciółkami, wycieczka rowerowa. Życie naprawdę może być źródłem przyjemności i zdrowia, jeśli tylko dasz mu na to szansę” – odczytała z kolejnej kartki. – Taaa, zwłaszcza ten dzień bez komputera. A butelki po piwie też sfotografowałaś? To może ruszysz na wycieczkę rowerową? – Nie. Za to ruszę do komputera – obraziła się Baśka. No tak. Lilka zabrała telefony, zablokowała wysyłanie mejli, ale laptopy zostały. Baśka właśnie uzupełniała swój profil na Facebooku, dodając kolejne zdjęcia sprzed pięciu lat.

– Może wrzuć tam foto zapiekanki z ziemniaków – zaproponowała Lilka. – Wiesz… Przez żołądek do serca. – Pokładała się ze śmiechu. – I przynajmniej aktualne… Teraz i Baśka zaczęła się śmiać. – Wiem. Trochę mi odbija – westchnęła, gdy im przeszło. – Aha. Dzwonił Romek. Zgad- nij, gdzie teraz jest koperta – dodała. – No nie. Znowu przyniosło ją dwóch facetów? – Nie musieli. Romek wysłał priorytet. Tyle że polecony. A Piotrek po prostu nie odebrał i kazał odesłać. – Nudzi mnie to. W takim razie odbierzemy kopertę z Miejsca i jeśli są w niej pieniądze, przekażemy je fundacji Anny Dymnej – stwierdziła Lilka. – A dowód nadania prześlemy Piotrko- wi. Notabene spotkałam go dzisiaj. – Nie wierzę. Nie wyglądasz na poturbowaną. – Bo uciekł – powiedziała Lilka wesoło. Baśka prawie podskoczyła. – Uciekł? Lilka! To znaczy, że tam nie ma żadnych pieniędzy! Dawaj moją komórkę. Lilka posłusznie wyjęła z torebki telefony. I słuchawkę od stacjonarnego. Baśka szybko wystukała numer. – Romek? Tylko nic nie mów. Otwórz kopertę. Tak, otwórz. Jak to jak? Normalnie! – Baśka w napięciu czekała na informacje od Romka. – Co takiego? Banknoty? No to weź pinezki i przypnij je do tablicy z menu, obok soku z pietruszki. – Rozłączyła się. – A fundacja…? – Jaka fundacja?! To są banknoty z komuny. Z Pe-er-e-lu. Kumasz? – Teraz Baśkę oble- wał purpurowy rumieniec. – Usiądź, bo ci jeszcze jakaś żyłka pęknie. Szkoda by było – rzuciła Lilka. – No, to na- prawdę nie mamy się czym przejmować – dodała z ulgą. – Sprawa zamknięta – zgodziła się Baśka, wciąż purpurowa na twarzy. Przyniosła z kuch- ni talerze i widelce. – Chodź. Jemy – rozkazała. – A sesja fotograficzna? Nie zadziałała? – Olewam sesje, porady i diety! Poza tym te zdjęcia trzeba wrzucić do komputera, wydru- kować i powiesić na ścianie. Lub lodówce. Na razie są w aparacie – powiedziała Baśka, zabiera- jąc się do kremówki wielkości małego tortu. Pochłonęły niemal wszystko poza surowym brokułem. Potwornie obżarte leżały na kana- pie, a kot buszował wśród resztek, mrucząc jak traktor. – Jak randka? – spytała Baśka po chwili. – Daj spokój. Poszłam na spotkanie z Bartkiem. Pamiętasz go? Jaka tam randka… – żach- nęła się Lilka. – Ledwo mogę mówić, mam chyba skręt kiszek. – Dobra, dobra. Nie rób uników. Pamiętam Bartka i ten wasz dziwny związek. Więc…? – Więc nic. Porażka na całej linii. Zrobiłam z siebie idiotkę. Zaparzysz zieloną herbatę? – Chyba żartujesz. Nie mogę się ruszać. Wiesz co? I to nie jest porada z internetu. Kiedyś ktoś mi powiedział: „Nie wsiada się do pociągu, z którego wyskoczyło się w biegu”. Było to dawno, ale zapamiętałam. Lilka nie odpowiedziała, bo nie zdążyła. W łazience gwałtownie pozbyła się zapiekanki, kremówek, buraków i piwa… – Bulimia – oznajmiła Baśka, kiedy jej przyjaciółka wróciła do pokoju. – Przestań. Lilka westchnęła ciężko i poszła zrobić herbatę. Potem obie leżały na kanapie, wpatrując się w sufit. Z eteru płynęły słowa piosenki: „Rań

mnie mocniej! Niech rani mocno, gdy stoję wciąż o jeden krąg za blisko, bym mogła się uwol- nić…”. – Na ilu portalach się zarejestrowałaś? – spytała Lilka. – Czy ja wiem? Na kilku, może więcej, już nie pamiętam. – Podałaś swój adres mejlowy? – Podałam. Ale twój. Bo wiesz, Lilka, ty jakoś zawsze potrafisz wybrnąć z opresji. Nie mam siły na nic więcej poza ciężkim westchnieniem. Jutro się tym zajmę. Jak Scarlett z Przeminęło z wiatrem. Jutro nie będę się tak czuła. Jutro usunę konta Baśki i mój adres z porta- li randkowych, jutro zadzwonię do Bartka i go przeproszę, jutro posprzątam resztki jedzenia, ju- tro napiszę artykuł i pójdę na basen, jutro… będzie inny, nowy dzień. Lepszy. Wiem to na pewno, pomyślała Lilka, zasypiając w ubraniu obok chrapiącej Baśki. Któraś z nich zapomniała wyłączyć radio, z którego właśnie sączyła się piosenka Maćka Maleńczuka: Dawna dziewczyno, dzisiaj spotkałem cię. Dawna dziewczyno, spojrzałem dzisiaj wstecz. Dawna dziewczyno, minęło tyle lat. Dawna dziewczyno, gdzie tamten przepadł świat? Dlaczego dzisiaj, właśnie dziś, spotkałem ciebie? Przecież dziś już nas nie łączy nic. Pamiętam, jak pragnąłem spotkać ciebie gdzieś. Niby przypadkiem wpaść na siebie. Czemu tak nie dzieje się? Lecz właśnie dzisiaj, kiedy nic już nie jest tak…

Rozdział 7 W nocy Lilka wstała i wyłączyła radio. Długo nie mogła zasnąć. Zastanawiała się, ile wy- siłku kobiety wkładają w to, żeby związać się z mężczyzną. A potem znieść jego odejście. Ile słów się powtarza z tą samą żarliwością? Jaki to wszystko ma sens? Spała prawie do południa. Nie przyśniła jej się żadna odpowiedź. Za to jej przyjaciółce chyba tak. Musiała mieć koszmary senne. – „Facet do wynajęcia dla kobiet z klasą”. Nawet strona jest podana – entuzjazmowała się Baśka, jedząc śniadanie i gapiąc się w ekran laptopa. – Nie umiesz czytać? Z KLASĄ – powiedziała Lilka nieco złośliwie. Przerażało ją to de- sperackie poszukiwanie miłości. – Chcesz mnie obrazić? – Baśka, kurczę, to żigolak, literka mu się pomyliła, on jest dla kobiet z KASĄ. I nie on ma stronę, tylko to portal... Kiedyś żigolaki przychodzili do knajpy, babcia mi o tym opowiadała, a tam już siedziały „damy” w futrach i wybierały facetów jak szynkę w supermarkecie. Dziś jest prościej i dyskretniej. Klikasz i masz. – Beznadziejni ci faceci – westchnęła Baśka. – A dziewczyny niby takie cudowne? Na każdym roku są przynajmniej dwie studentki, które mają sponsorów. Zresztą portalik też mają. Poza tym w tej kwestii płeć nie ma znaczenia. À propos: przyszły jakieś oferty na twój anons? – Sprawdź pocztę. – Baśka potrafiła być złośliwa. – Bardzo cię proszę, zmień dane i podaj jednak swój adres. A najlepiej załóż nowe konto. Po co w ogóle podawałaś adres mejlowy? To nie jest bezpieczne, zrozum wreszcie! Do tego, na- wet jeśli już się umówisz, skąd wiesz, czy gość nie zamieści potem twoich zdjęć w internecie? Przecież to się bez przerwy zdarza. – Lilka patrzyła na przyjaciółkę coraz bardziej przestraszona. Wyobraźnia podsuwała jej najgorsze obrazy. Nie wierzyła, że przez internet można znaleźć swoją drugą połowę; co najwyżej wdać się w romans, a w najgorszym przypadku zostać zgwałconą i okradzioną. A może nawet zamordowaną. – Wiesz, ile dziewczyn dało się nabrać na takie ogło- szenia? A potem wszyscy mogli obejrzeć sceny erotyczne z ich udziałem. Niektóre popełniły sa- mobójstwo! Udało jej się skutecznie nastraszyć Baśkę, która szybko założyła nowe, fikcyjne konto. Umieściła zdjęcia sprzed paru lat, napisała, że nie pali i nie pije, kocha zwierzęta i jest domator- ką. – Zapomniałaś o przyrodzie. Wszyscy tak piszą. Już lepiej dodaj, że wciągasz kokę, lu- bisz ostrą muzę i namiętny seks – doradziła Lilka. – Jak się nikt nie odezwie, to czemu nie…? Ludzie w poszukiwaniu miłości robią zadziwiające rzeczy, zupełnie tracą instynkt samoza- chowawczy. Na szczęście jestem zbyt tchórzliwa, by oddać się w ręce nieznajomego z internetu. Panicznie boję się psychopatów. A tak naprawdę chyba boję się zakochać, pomyślała Lilka. Matka Lilki została porzucona przez męża dwa lata po ślubie. Nigdy więcej go nie zoba- czyła, ale też nigdy nie przestała go kochać. Lilka patrzyła, jak z atrakcyjnej kobiety zmienia się w nieszczęśliwą, zaniedbaną, rozgoryczoną frustratkę. Z kolei matka Baśki przypominała postać z filmu Requiem dla snu. Latami tkwiła w nie- udanym związku, spędzając czas na oglądaniu seriali i życiu życiem ich bohaterów. Nie potrafiła funkcjonować bez tabletek uspokajających. Nie potrafiła także się rozwieść. Zmarła nagle na za- wał serca. W testamencie zapisała wszystkie oszczędności córce. Baśka z ojcem nie utrzymywała