mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Nurowska Maria - Gry malzenskie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Nurowska Maria - Gry malzenskie.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 39 osób, 35 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 746 stron)

MARIA NUROWSKA GRY MAŁŻEŃSKIE 10009659 Niezależna Oficyna Wydawnicza Warszawa 1994 Ona miała żółty kolor oczu, nigdy takich u nikogo nie widziałam, potem, kiedy myślałam o niej w ciemnościach nocy,

przyszło mi do głowy, że podobne oczy mają drapieżne zwierzęta. Te oczy mogłyby należeć do pumy albo geparda, złociste z ciemniejszymi plamkami na tęczówkach, nieprzeniknione. - Witam w naszym babskim kółku - powiedziała niskim, lekko schrypniętym głosem. Widocznie dużo paliła, ten rodzaj chrypki był typowy dla nałogowych palaczy. Trochę mnie to rozczarowało, nie wiem dlaczego, ale wyobraziłam sobie, że kobieta, na którą patrzę, jest wolna od takich przywar, nie zatruwa się nikotyną, nie pije, jest jakby kwintesencją naturalności; to moje myślenie było o tyle dziwne, że spotykałam ją w miejscu, które nie

miało nic wspólnego ani z naturalnością, ani tym bardziej z czystością moralną. Pochyliła się nad leżącą przed nią na biurku teczką, przerzuciła kilka kartek, potem wyprostowała się i znowu spojrzała na mnie. Zastanawiałam się, czy jest piękna. Była szczupła, doskonale zbudowana, jej figury nie potrafił zeszpecić nawet brudnoszary mundur. Miała białą cerę, może trochę za płaską twarz, ratowały ją wystające kości policzkowe, no i te niesamowite oczy, które od razu przykuwały 5 uwagę. Nie tylko ich niespotykany kolor, ale lekko skośny wykrój, jak u dzikiego kola. Była naturalną blondynką, proste

włosy, lekko podwinięte na końcach, sięgały jej do ramion; kiedy poruszała głową, przebiegały po nich zygzaki światła. - Pisarka... powiedziała wolno, a potem sięgnę ła po paczkę papierosów, która leżała na biurku, a której przedtem nie zauważyłam. Wyjęła z kieszeni zapalniczkę i powoli, jakby z namysłem wkładając papierosa do ust, przypaliła go, marszcząc przy tym w zabawny sposób nos. Głęboko zaciągnęła się dymem, prawie poczułam go w jej płucach. - Pisarka - powtórzyła. - I warto było

płacić taką cenę? Nie lepiej było po prostu się rozwieść? Teraz oddasz swoje najlepsze lata, z tych dziewięciu odsiedzisz połowę, ale tutaj czas liczy się podwójnie. Który jesteś rocznik? - zajrzała do mojej teczki. - Pięćdziesiąty trzeci... Wyglądasz na młodszą, j a k wyjdziesz po tej połówce, o ile nie wytniesz jakiegoś numeru i wypuszczą cię wcześniej, będziesz miała czterdzieści dwa, trzy... Od ciebie tylko zależy, kim wtedy będziesz. Jeżeli ocalisz w sobie nadzieję, obiecuję ci, że człowiekiem... Patrzyłam na nią w milczeniu.

- Nie wolno ci zapominać, dokąd trafiłaś. Chociaż... teraz to jest raczej cyrk, nie więzienie, nowy generalny dyrektor otworzył cele i każe nam pukać, jak chcemy wejść. Taki mniejszy Wersal. Ale tak naprawdę niewiele się zmieniło, jedna albo druga może otrzymać mokre widzenie, jak jej przyjdzie ochota dać się wypierdolić swojemu facetowi. Jest tu obok specjalny pokój z kanapą. Powinni jeszcze postawić wiaderko na spermę...

6 Słowa te sprawiały mi przykrość, chciałam niemal zasłonić jej usta. Z trudem się powstrzymywałam. Ona, jakby czytając w moich myślach, powiedziała: - Ja też jestem po wyższych studiach, ale scha-miałam tutaj przez te parę lat i tobie radzę to samo, inaczej nie wytrzymasz. Musisz stworzyć wokół siebie taką przestrzeń ochronną, nie wpuścić tam nikogo, jak tego od razu nie zrobisz, to zginiesz. Niby teraz tu wszystko jest cacy, personel kocha więźniów i vice versa, ale stosuneczki

są parszywe tak samo jak były. Jeżeli ocenią cię na frajerkę, będziesz musiała stale płacić. Nie tylko forsę mam na myśli. Tutaj dziewięćdziesiąt pięć procent pensjonariuszek to lesbje, jak zobaczą twoją słabość, same wezmą, co będą chciały. Nagle nie mogłam tego słuchać. - Siedziałam do sprawy dwa lata - powiedziałam porywczo - i jakoś dałam sobie radę. Ona uśmiechnęła się ironicznie. - Areszt śledczy to czyściec - powiedziała. - Teraz trafiłaś do piekła na samo dno. Zastanawialiśmy się na

komisji, co z tobą zrobić, z twoim wyrokiem nie ma mowy, żebyś mogła wychodzić na zewnątrz, przynajmniej przez pierwszych parę lat wybij to sobie z głowy, możesz pracować tylko na terenie. Na przykład w pralni. Ale wydaje mi się, że lepiej będziesz się czuła w bibliotece. Jest jeszcze niezła synekura w radiowęźle, ale nikt cię tam nie wpuści, według szanownego areopagu nie zostałaś dostatecznie przetestowana. Areopag ten sam co za komuny i źle wdraża nowe wytyczne, mówiąc językiem tamtej epoki. W tutejszej bibliotece arcydzieł raczej nie ma, ale przynajmniej będziesz miała spokój. Praca tam to swego rodzaju przywilej, chociaż w więzien-7

nej grypserze oznacza wykorzystywanie. Będziesz automatycznie zaliczona do grupy funkcyjnych, a te są szczególnie uważnie obserwowane przez pozostałe więźniarki. Tutaj są przeróżne hierarchie i układy, nie będę ci jednak teraz tego wyjaśniać. Dam ci tylko radę. Staraj się utrzymać tę pracę za wszelką cenę, bo innego miejsca dla ciebie tu nie widzę. Pisarze do pióra! - zakończyła ze śmiechem. Zastanawiałam się, ile ona może mieć lat, z pewnością była młodsza ode mnie. Wyglądała na kobietę trzydziestoletnią. W czasie naszej rozmowy paliła papierosy, jednego za drugim, niewielkie pomieszczenie wypełniło się

więc dymem, drapał w gardle, zaczęły mi łzawić oczy. - Chcesz może o coś spytać? - Tak - odrzekłam. - Ile masz lat? Jej oczy zwęziły się, stały się jeszcze bardziej kocie. - Nie twój interes - odpowiedziała ostro. - I zapamiętaj sobie raz na zawsze, że dla ciebie jestem pani wychowawca i tak masz się do mnie zwracać. Ode mnie przede wszystkim zależy, jaką dostaniesz opinię, więc się raczej nie stawiaj, w swoim własnym interesie.

- Jest mi to obojętne. Ona energicznym ruchem zgasiła niedopałek w popielniczce, a potem wstała i otworzyła drzwi do innego pomieszczenia; czekała tam strażniczka, która mnie tu przyprowadziła. Miała podobny mundur co moja pani wychowawca, ale raczej wisiał na niej niż leżał. Włosy zniszczone ondulacją, właściwie bez koloru, okalały szarą mysią twarz. Przypominała bardziej listonoszkę niż osobę, która w razie niebezpieczeństwa mogłaby użyć broni; nawet wydawało się dziwne, że nie ma przy sobie dużej pocztowej tor-8 by. Kiedy drzwi się otworzyły, poderwała się służbi-

ście, ale moja rozmówczyni uznała widocznie, że nasze spotkanie nie jest jeszcze skończone, bo cofnęła się, wracając za biurko. - Powiem ci słowo o twoich współwięźniarkach. Ty masz największy wyrok, oprócz ciebie w celi będą jeszcze cztery kobiety. Dwie z nich to tak zwana para, są zajęte sobą i nieszkodliwe, obie złodziejki, recydywistki. Trzecia to nietypowa, jak my je nazywamy, zrobiła manko. Siedzi tutaj od trzech miesięcy. Starsza kobieta, nikt jej nie zaczepia. Uważaj na tę ostatnią, to zdeklarowana

lesbja. Właśnie wyszła na wolność jej faworytka, jest więc wściekła jak osa. Ma cały harem, ale tamtą chyba kochała. Może okazać się nieprzyjemna. Zachowaj się tak, jak ci radzi łam, nie dopuść jej za blisko, nic o sobie nie mów. Pamiętaj, milczenie tutaj jest złotem. I nigdy się nie skarż nikomu z personelu, bo zostaniesz okrzyczana kapusiem i drogo za to zapłacisz. Tym razem otworzyła drzwi na dobre. - Odprowadzić do celi - wydała polecenie myszo-watej strażniczce

trzymając rękę na klamce, musia łam się niemal obok niej przeciskać. Doleciał minie zapach perfum, były w dobrym gatunku, oszałamia ły jak ich właścicielka. Ciekawe, co to za zapach, nie znałam się na perfumach, rzadko ich używałam, chociaż Edward mi je kupował z okazji różnych naszych rocznic. Smutnych rocznic, jak mawiał. „Kiedy obliczam, ile razy w ciągu naszego małżeństwa by łem z tobą na gorącym uczynku, robi mi się smętnie na duszy". Co to mógł być za zapach. Może Chanel 5. Miałam kiedyś takie perfumy... Nie rozumia

łam, dlaczego przywiązuję wagę do takich szczegó łów. Co za znaczenie mógł mieć fakt, jakich perfum 9 używa przesłuchująca mnie kobieta. To nie było wła ściwie przesłuchanie, ale rozmowa w ramach resocjalizacji. Ale powinnam już do tego przywyknąć, przez te dwa lata różni umundurowani ludzie zadawali mi pytania i żądali na nie odpowiedzi, pouczali mnie też w podobny jak ona sposób. W tym, co mówiła, nie była wcale oryginalna. Może to jej wygląd.

Ona nie pasowała ani do tego munduru, ani do tego wnętrza, podobnie jak ja. W pewnej chwili przebieg ło mi nawet przez myśl, że obie jesteśmy na scenie i gramy napisane dla nas role. Za chwilę spektakl się skończy, pogasną światła i zdejmiemy kostiumy, ona swój mundur, a ja więzienny drelich. Ale to nie był teatr, to się działo naprawdę. Przywieziono mnie tutaj więzienną suką z aresztu śledczego zaraz po uprawomocnieniu się wyroku. Wraz ze mną przyjechały moje akta, które pani wychowawca miała teraz przed sobą. Kilka dni i nocy spędziłam w pojedynce, co stanowiło rodzaj

kwarantanny. Sądziłam, że nic mnie już nie zaskoczy, a jednak kiedy klawiszka brutalnie przygięła mi głowę i zaczęła przeczesywać palcami moje włosy, wyrwałam się jej i oparłam plecami o ścianę. - Mam obowiązek sprawdzić, czy nie masz wszy - powiedziała monotonnym głosem. - Nie mam. - Ja ci to powiem - stwierdziła jak urzędniczka, która komunikuje petentowi, że źle wypełnił jakiś formularz.

- Nie pozwolę się dotykać! - krzyknęłam histerycznie. - Nie znoszę, jak mnie ktoś obcy dotyka! - Ale swojego męża nie pytałaś, czy lubi gryźć ziemię! Rzuciłam się na nią z pięściami, cios w żołądek 10 natychmiast mnie jednak obezwładnił. Zgięta wpół, nie mogłam złapać oddechu. - Nie stawiaj się - usłyszałam. - Z nami nie wygrasz. Komisja penitencjarna ustaliła, do której celi zostanę przydzielona. W

więziennym slangu byłam osobą z wyrokiem, czyli kimś, kto odebrał komuś innemu życie; władze więzienne trzymały się zasady, aby w jednej celi nie przebywał więcej niż jeden taki osobnik czy osobniczka. Wyprowadzając mnie z sali sądowej, po raz pierwszy założono mi kajdanki. Obawiałam się, że na korytarzu opadną mnie fotoreporterzy, ale nie było ani jednego. Moja sprawa okazała się przebrzmiałą sensacją, od tamtego dnia minęły przecież dwa lata. Zawsze myślę o tym, co się wtedy stało: t a m t e n dzień. Pani wychowawca, przeglądając moją teczkę, pozostawiła ją otwartą na „Notatce służbowej", którą

t a m t e g o dnia sporządził niejaki Antoni Pająk, sierżant. O godz. 22. 15 otrzymałem polecenie od oficera dy żurnego komendy stołecznej policji udania się do miejsca rzekomego zabójstwa mężczyzny, jak wynika ło ze zgłoszenia telefonicznego. Po przybyciu na miejsce stwierdziłem co następuje: mieszkanie położone w willi przy ulicy Malczewskiego... Drzwi otworzyła mi kobieta w bieliźnie - Ob. Daria Kalicka-Konieczna. W pokoju na podłodze zobaczyłem mężczyznę - obok niego leżał pistolet

typu walter kal. 7, 65. Ustaliłem, że mężczyzna nie daje znaku życia. Był ubrany niekompletnie, na jego koszuli znajdowały się ślady krwi. Zawiadomiłem przez radio ekipę i do czasu jej przyjazdu dokonałem dodatkowych oględzin, a także 11 powiadomiłem kobietę o konieczności pozostania na miejscu. Ustaliłem ponadto z dokumentów przekazanych przez Obywatelkę, że mężczyzna nie dający znaku życia to jej mąż Edward Konieczny, pracownik Instytutu Badań Literackich PAN. Na zatrudnienie w tymże miejscu pracy wskazywała pieczątka w dowodzie osobistym. Obywatelka Daria Konieczna

oświadczyła, że nie jest nigdzie na stałe zatrudniona i wykonuje zawód literat. Tragedia sprzed dwóch lat pod piórem sierżanta Pająka nabrała wymiaru groteskowego. Kobieta w bieliźnie wykonująca zawód literat, mężczyzna leżący na podłodze w stroju niekompletnym... A przecież był to prawdziwy dramat, który narastał latami i zakończył się śmiercią jednej z osób tego dramatu. Już t a m t e g o dnia zdawałam sobie sprawę, jaką okrutną kpiną okazał się mój czyn. W tamtym momencie nic nie mogło mnie powstrzymać, ale tylko myśl poprzedzająca była zadośćuczynieniem, oczyszczała nasz związek z błota i