MARIA NUROWSKA
GRY MAŁŻEŃSKIE
10009659
Niezależna Oficyna Wydawnicza
Warszawa 1994
Ona miała żółty kolor oczu, nigdy takich
u nikogo nie widziałam, potem, kiedy
myślałam o niej w ciemnościach nocy,
przyszło mi do głowy, że podobne oczy
mają drapieżne zwierzęta. Te oczy
mogłyby należeć do pumy albo geparda,
złociste z ciemniejszymi plamkami na
tęczówkach, nieprzeniknione.
- Witam w naszym babskim kółku -
powiedziała niskim, lekko schrypniętym
głosem. Widocznie dużo paliła, ten
rodzaj chrypki był typowy dla
nałogowych palaczy. Trochę mnie to
rozczarowało, nie wiem dlaczego, ale
wyobraziłam sobie, że kobieta, na którą
patrzę, jest wolna od takich przywar, nie
zatruwa się nikotyną, nie pije, jest jakby
kwintesencją naturalności; to moje
myślenie było o tyle dziwne, że
spotykałam ją w miejscu, które nie
miało nic wspólnego ani z naturalnością,
ani tym bardziej z czystością moralną.
Pochyliła się nad leżącą przed nią na
biurku teczką, przerzuciła kilka kartek,
potem wyprostowała się i znowu
spojrzała na mnie. Zastanawiałam się,
czy jest piękna. Była szczupła,
doskonale zbudowana, jej figury nie
potrafił zeszpecić nawet brudnoszary
mundur. Miała białą cerę, może trochę
za płaską twarz, ratowały ją wystające
kości policzkowe, no i te niesamowite
oczy, które od razu przykuwały 5
uwagę. Nie tylko ich niespotykany kolor,
ale lekko skośny wykrój, jak u dzikiego
kola. Była naturalną blondynką, proste
włosy, lekko podwinięte na końcach,
sięgały jej do ramion; kiedy poruszała
głową, przebiegały po nich zygzaki
światła.
- Pisarka... powiedziała wolno, a potem
sięgnę
ła po paczkę papierosów, która leżała na
biurku, a której przedtem nie
zauważyłam. Wyjęła z kieszeni
zapalniczkę i powoli, jakby z namysłem
wkładając papierosa do ust, przypaliła
go, marszcząc przy tym w zabawny
sposób nos. Głęboko zaciągnęła się
dymem, prawie poczułam go w jej
płucach.
- Pisarka - powtórzyła. - I warto było
płacić taką cenę? Nie lepiej było po
prostu się rozwieść? Teraz oddasz
swoje najlepsze lata, z tych dziewięciu
odsiedzisz połowę, ale tutaj czas liczy
się podwójnie.
Który jesteś rocznik? - zajrzała do mojej
teczki. -
Pięćdziesiąty trzeci... Wyglądasz na
młodszą, j a k wyjdziesz po tej połówce,
o ile nie wytniesz jakiegoś numeru i
wypuszczą cię wcześniej, będziesz
miała czterdzieści dwa, trzy... Od ciebie
tylko zależy, kim wtedy będziesz. Jeżeli
ocalisz w sobie nadzieję, obiecuję ci, że
człowiekiem...
Patrzyłam na nią w milczeniu.
- Nie wolno ci zapominać, dokąd
trafiłaś. Chociaż... teraz to jest raczej
cyrk, nie więzienie, nowy generalny
dyrektor otworzył cele i każe nam pukać,
jak chcemy wejść. Taki mniejszy
Wersal. Ale tak naprawdę niewiele się
zmieniło, jedna albo druga może
otrzymać mokre widzenie, jak jej
przyjdzie ochota dać się wypierdolić
swojemu facetowi. Jest tu obok
specjalny pokój z kanapą. Powinni
jeszcze postawić wiaderko na spermę...
6
Słowa te sprawiały mi przykrość,
chciałam niemal zasłonić jej usta. Z
trudem się powstrzymywałam.
Ona, jakby czytając w moich myślach,
powiedziała:
- Ja też jestem po wyższych studiach, ale
scha-miałam tutaj przez te parę lat i
tobie radzę to samo, inaczej nie
wytrzymasz. Musisz stworzyć wokół
siebie taką przestrzeń ochronną, nie
wpuścić tam nikogo, jak tego od razu nie
zrobisz, to zginiesz. Niby teraz tu
wszystko jest cacy, personel kocha
więźniów i vice versa, ale stosuneczki
są parszywe tak samo jak były. Jeżeli
ocenią cię na frajerkę, będziesz musiała
stale płacić. Nie tylko forsę mam na
myśli. Tutaj dziewięćdziesiąt pięć
procent pensjonariuszek to lesbje, jak
zobaczą twoją słabość, same wezmą, co
będą chciały.
Nagle nie mogłam tego słuchać.
- Siedziałam do sprawy dwa lata -
powiedziałam porywczo - i jakoś dałam
sobie radę.
Ona uśmiechnęła się ironicznie.
- Areszt śledczy to czyściec -
powiedziała. - Teraz trafiłaś do piekła
na samo dno. Zastanawialiśmy się na
komisji, co z tobą zrobić, z twoim
wyrokiem nie ma mowy, żebyś mogła
wychodzić na zewnątrz, przynajmniej
przez pierwszych parę lat wybij to sobie
z głowy, możesz pracować tylko na
terenie. Na przykład w pralni. Ale
wydaje mi się, że lepiej będziesz się
czuła w bibliotece. Jest jeszcze niezła
synekura w radiowęźle, ale nikt cię tam
nie wpuści, według szanownego
areopagu nie zostałaś dostatecznie
przetestowana. Areopag ten sam co za
komuny i źle wdraża nowe wytyczne,
mówiąc językiem tamtej epoki. W
tutejszej bibliotece arcydzieł raczej nie
ma, ale przynajmniej będziesz miała
spokój. Praca tam to swego rodzaju
przywilej, chociaż w więzien-7
nej grypserze oznacza wykorzystywanie.
Będziesz automatycznie zaliczona do
grupy funkcyjnych, a te są szczególnie
uważnie obserwowane przez pozostałe
więźniarki. Tutaj są przeróżne
hierarchie i układy, nie będę ci jednak
teraz tego wyjaśniać. Dam ci tylko radę.
Staraj się utrzymać tę pracę za wszelką
cenę, bo innego miejsca dla ciebie tu nie
widzę. Pisarze do pióra! - zakończyła ze
śmiechem.
Zastanawiałam się, ile ona może mieć
lat, z pewnością była młodsza ode mnie.
Wyglądała na kobietę trzydziestoletnią.
W czasie naszej rozmowy paliła
papierosy, jednego za drugim,
niewielkie pomieszczenie wypełniło się
więc dymem, drapał w gardle, zaczęły
mi łzawić oczy.
- Chcesz może o coś spytać?
- Tak - odrzekłam. - Ile masz lat?
Jej oczy zwęziły się, stały się jeszcze
bardziej kocie.
- Nie twój interes - odpowiedziała
ostro. - I zapamiętaj sobie raz na
zawsze, że dla ciebie jestem pani
wychowawca i tak masz się do mnie
zwracać.
Ode mnie przede wszystkim zależy, jaką
dostaniesz opinię, więc się raczej nie
stawiaj, w swoim własnym interesie.
- Jest mi to obojętne.
Ona energicznym ruchem zgasiła
niedopałek w popielniczce, a potem
wstała i otworzyła drzwi do innego
pomieszczenia; czekała tam strażniczka,
która mnie tu przyprowadziła. Miała
podobny mundur co moja pani
wychowawca, ale raczej wisiał na niej
niż leżał. Włosy zniszczone ondulacją,
właściwie bez koloru, okalały szarą
mysią twarz. Przypominała bardziej
listonoszkę niż osobę, która w razie
niebezpieczeństwa mogłaby użyć broni;
nawet wydawało się dziwne, że nie ma
przy sobie dużej pocztowej tor-8
by. Kiedy drzwi się otworzyły,
poderwała się służbi-
ście, ale moja rozmówczyni uznała
widocznie, że nasze spotkanie nie jest
jeszcze skończone, bo cofnęła się,
wracając za biurko.
- Powiem ci słowo o twoich
współwięźniarkach.
Ty masz największy wyrok, oprócz
ciebie w celi będą jeszcze cztery
kobiety. Dwie z nich to tak zwana para,
są zajęte sobą i nieszkodliwe, obie
złodziejki, recydywistki. Trzecia to
nietypowa, jak my je nazywamy, zrobiła
manko. Siedzi tutaj od trzech miesięcy.
Starsza kobieta, nikt jej nie zaczepia.
Uważaj na tę ostatnią, to zdeklarowana
lesbja. Właśnie wyszła na wolność jej
faworytka, jest więc wściekła jak osa.
Ma cały harem, ale tamtą chyba kochała.
Może okazać się nieprzyjemna.
Zachowaj się tak, jak ci radzi
łam, nie dopuść jej za blisko, nic o sobie
nie mów.
Pamiętaj, milczenie tutaj jest złotem. I
nigdy się nie skarż nikomu z personelu,
bo zostaniesz okrzyczana kapusiem i
drogo za to zapłacisz.
Tym razem otworzyła drzwi na dobre.
- Odprowadzić do celi - wydała
polecenie myszo-watej strażniczce
trzymając rękę na klamce, musia
łam się niemal obok niej przeciskać.
Doleciał minie zapach perfum, były w
dobrym gatunku, oszałamia
ły jak ich właścicielka. Ciekawe, co to
za zapach, nie znałam się na perfumach,
rzadko ich używałam, chociaż Edward
mi je kupował z okazji różnych naszych
rocznic. Smutnych rocznic, jak mawiał.
„Kiedy obliczam, ile razy w ciągu
naszego małżeństwa by
łem z tobą na gorącym uczynku, robi mi
się smętnie na duszy". Co to mógł być za
zapach. Może Chanel 5. Miałam kiedyś
takie perfumy... Nie rozumia
łam, dlaczego przywiązuję wagę do
takich szczegó
łów. Co za znaczenie mógł mieć fakt,
jakich perfum 9
używa przesłuchująca mnie kobieta. To
nie było wła
ściwie przesłuchanie, ale rozmowa w
ramach resocjalizacji. Ale powinnam
już do tego przywyknąć, przez te dwa
lata różni umundurowani ludzie
zadawali mi pytania i żądali na nie
odpowiedzi, pouczali mnie też w
podobny jak ona sposób. W tym, co
mówiła, nie była wcale oryginalna.
Może to jej wygląd.
Ona nie pasowała ani do tego munduru,
ani do tego wnętrza, podobnie jak ja. W
pewnej chwili przebieg
ło mi nawet przez myśl, że obie jesteśmy
na scenie i gramy napisane dla nas role.
Za chwilę spektakl się skończy, pogasną
światła i zdejmiemy kostiumy, ona swój
mundur, a ja więzienny drelich. Ale to
nie był teatr, to się działo naprawdę.
Przywieziono mnie tutaj więzienną suką
z aresztu śledczego zaraz po
uprawomocnieniu się wyroku.
Wraz ze mną przyjechały moje akta,
które pani wychowawca miała teraz
przed sobą. Kilka dni i nocy spędziłam
w pojedynce, co stanowiło rodzaj
kwarantanny. Sądziłam, że nic mnie już
nie zaskoczy, a jednak kiedy klawiszka
brutalnie przygięła mi głowę i zaczęła
przeczesywać palcami moje włosy,
wyrwałam się jej i oparłam plecami o
ścianę.
- Mam obowiązek sprawdzić, czy nie
masz wszy
- powiedziała monotonnym głosem.
- Nie mam.
- Ja ci to powiem - stwierdziła jak
urzędniczka, która komunikuje
petentowi, że źle wypełnił jakiś
formularz.
- Nie pozwolę się dotykać! - krzyknęłam
histerycznie. - Nie znoszę, jak mnie ktoś
obcy dotyka!
- Ale swojego męża nie pytałaś, czy lubi
gryźć ziemię!
Rzuciłam się na nią z pięściami, cios w
żołądek 10
natychmiast mnie jednak obezwładnił.
Zgięta wpół, nie mogłam złapać
oddechu.
- Nie stawiaj się - usłyszałam. - Z nami
nie wygrasz.
Komisja penitencjarna ustaliła, do której
celi zostanę przydzielona. W
więziennym slangu byłam osobą z
wyrokiem, czyli kimś, kto odebrał
komuś innemu życie; władze więzienne
trzymały się zasady, aby w jednej celi
nie przebywał więcej niż jeden taki
osobnik czy osobniczka.
Wyprowadzając mnie z sali sądowej, po
raz pierwszy założono mi kajdanki.
Obawiałam się, że na korytarzu opadną
mnie fotoreporterzy, ale nie było ani
jednego. Moja sprawa okazała się
przebrzmiałą sensacją, od tamtego dnia
minęły przecież dwa lata.
Zawsze myślę o tym, co się wtedy stało:
t a m t e n dzień. Pani wychowawca,
przeglądając moją teczkę, pozostawiła
ją otwartą na „Notatce służbowej", którą
t a m t e g o dnia sporządził niejaki
Antoni Pająk, sierżant.
O godz. 22. 15 otrzymałem polecenie
od oficera dy
żurnego komendy stołecznej policji
udania się do miejsca rzekomego
zabójstwa mężczyzny, jak wynika
ło ze zgłoszenia telefonicznego. Po
przybyciu na miejsce stwierdziłem co
następuje: mieszkanie położone w willi
przy ulicy Malczewskiego... Drzwi
otworzyła mi kobieta w bieliźnie - Ob.
Daria Kalicka-Konieczna.
W pokoju na podłodze zobaczyłem
mężczyznę - obok niego leżał pistolet
typu walter kal. 7, 65. Ustaliłem, że
mężczyzna nie daje znaku życia. Był
ubrany niekompletnie, na jego koszuli
znajdowały się ślady krwi.
Zawiadomiłem przez radio ekipę i do
czasu jej przyjazdu dokonałem
dodatkowych oględzin, a także 11
powiadomiłem kobietę o konieczności
pozostania na miejscu. Ustaliłem
ponadto z dokumentów przekazanych
przez Obywatelkę, że mężczyzna nie
dający znaku życia to jej mąż Edward
Konieczny, pracownik Instytutu Badań
Literackich PAN. Na zatrudnienie w
tymże miejscu pracy wskazywała
pieczątka w dowodzie osobistym.
Obywatelka Daria Konieczna
oświadczyła, że nie jest nigdzie na stałe
zatrudniona i wykonuje zawód literat.
Tragedia sprzed dwóch lat pod piórem
sierżanta Pająka nabrała wymiaru
groteskowego. Kobieta w bieliźnie
wykonująca zawód literat, mężczyzna
leżący na podłodze w stroju
niekompletnym... A przecież był to
prawdziwy dramat, który narastał latami
i zakończył się śmiercią jednej z osób
tego dramatu.
Już t a m t e g o dnia zdawałam sobie
sprawę, jaką okrutną kpiną okazał się
mój czyn. W tamtym momencie nic nie
mogło mnie powstrzymać, ale tylko myśl
poprzedzająca była zadośćuczynieniem,
oczyszczała nasz związek z błota i
MARIA NUROWSKA GRY MAŁŻEŃSKIE 10009659 Niezależna Oficyna Wydawnicza Warszawa 1994 Ona miała żółty kolor oczu, nigdy takich u nikogo nie widziałam, potem, kiedy myślałam o niej w ciemnościach nocy,
przyszło mi do głowy, że podobne oczy mają drapieżne zwierzęta. Te oczy mogłyby należeć do pumy albo geparda, złociste z ciemniejszymi plamkami na tęczówkach, nieprzeniknione. - Witam w naszym babskim kółku - powiedziała niskim, lekko schrypniętym głosem. Widocznie dużo paliła, ten rodzaj chrypki był typowy dla nałogowych palaczy. Trochę mnie to rozczarowało, nie wiem dlaczego, ale wyobraziłam sobie, że kobieta, na którą patrzę, jest wolna od takich przywar, nie zatruwa się nikotyną, nie pije, jest jakby kwintesencją naturalności; to moje myślenie było o tyle dziwne, że spotykałam ją w miejscu, które nie
miało nic wspólnego ani z naturalnością, ani tym bardziej z czystością moralną. Pochyliła się nad leżącą przed nią na biurku teczką, przerzuciła kilka kartek, potem wyprostowała się i znowu spojrzała na mnie. Zastanawiałam się, czy jest piękna. Była szczupła, doskonale zbudowana, jej figury nie potrafił zeszpecić nawet brudnoszary mundur. Miała białą cerę, może trochę za płaską twarz, ratowały ją wystające kości policzkowe, no i te niesamowite oczy, które od razu przykuwały 5 uwagę. Nie tylko ich niespotykany kolor, ale lekko skośny wykrój, jak u dzikiego kola. Była naturalną blondynką, proste
włosy, lekko podwinięte na końcach, sięgały jej do ramion; kiedy poruszała głową, przebiegały po nich zygzaki światła. - Pisarka... powiedziała wolno, a potem sięgnę ła po paczkę papierosów, która leżała na biurku, a której przedtem nie zauważyłam. Wyjęła z kieszeni zapalniczkę i powoli, jakby z namysłem wkładając papierosa do ust, przypaliła go, marszcząc przy tym w zabawny sposób nos. Głęboko zaciągnęła się dymem, prawie poczułam go w jej płucach. - Pisarka - powtórzyła. - I warto było
płacić taką cenę? Nie lepiej było po prostu się rozwieść? Teraz oddasz swoje najlepsze lata, z tych dziewięciu odsiedzisz połowę, ale tutaj czas liczy się podwójnie. Który jesteś rocznik? - zajrzała do mojej teczki. - Pięćdziesiąty trzeci... Wyglądasz na młodszą, j a k wyjdziesz po tej połówce, o ile nie wytniesz jakiegoś numeru i wypuszczą cię wcześniej, będziesz miała czterdzieści dwa, trzy... Od ciebie tylko zależy, kim wtedy będziesz. Jeżeli ocalisz w sobie nadzieję, obiecuję ci, że człowiekiem... Patrzyłam na nią w milczeniu.
- Nie wolno ci zapominać, dokąd trafiłaś. Chociaż... teraz to jest raczej cyrk, nie więzienie, nowy generalny dyrektor otworzył cele i każe nam pukać, jak chcemy wejść. Taki mniejszy Wersal. Ale tak naprawdę niewiele się zmieniło, jedna albo druga może otrzymać mokre widzenie, jak jej przyjdzie ochota dać się wypierdolić swojemu facetowi. Jest tu obok specjalny pokój z kanapą. Powinni jeszcze postawić wiaderko na spermę...
6 Słowa te sprawiały mi przykrość, chciałam niemal zasłonić jej usta. Z trudem się powstrzymywałam. Ona, jakby czytając w moich myślach, powiedziała: - Ja też jestem po wyższych studiach, ale scha-miałam tutaj przez te parę lat i tobie radzę to samo, inaczej nie wytrzymasz. Musisz stworzyć wokół siebie taką przestrzeń ochronną, nie wpuścić tam nikogo, jak tego od razu nie zrobisz, to zginiesz. Niby teraz tu wszystko jest cacy, personel kocha więźniów i vice versa, ale stosuneczki
są parszywe tak samo jak były. Jeżeli ocenią cię na frajerkę, będziesz musiała stale płacić. Nie tylko forsę mam na myśli. Tutaj dziewięćdziesiąt pięć procent pensjonariuszek to lesbje, jak zobaczą twoją słabość, same wezmą, co będą chciały. Nagle nie mogłam tego słuchać. - Siedziałam do sprawy dwa lata - powiedziałam porywczo - i jakoś dałam sobie radę. Ona uśmiechnęła się ironicznie. - Areszt śledczy to czyściec - powiedziała. - Teraz trafiłaś do piekła na samo dno. Zastanawialiśmy się na
komisji, co z tobą zrobić, z twoim wyrokiem nie ma mowy, żebyś mogła wychodzić na zewnątrz, przynajmniej przez pierwszych parę lat wybij to sobie z głowy, możesz pracować tylko na terenie. Na przykład w pralni. Ale wydaje mi się, że lepiej będziesz się czuła w bibliotece. Jest jeszcze niezła synekura w radiowęźle, ale nikt cię tam nie wpuści, według szanownego areopagu nie zostałaś dostatecznie przetestowana. Areopag ten sam co za komuny i źle wdraża nowe wytyczne, mówiąc językiem tamtej epoki. W tutejszej bibliotece arcydzieł raczej nie ma, ale przynajmniej będziesz miała spokój. Praca tam to swego rodzaju przywilej, chociaż w więzien-7
nej grypserze oznacza wykorzystywanie. Będziesz automatycznie zaliczona do grupy funkcyjnych, a te są szczególnie uważnie obserwowane przez pozostałe więźniarki. Tutaj są przeróżne hierarchie i układy, nie będę ci jednak teraz tego wyjaśniać. Dam ci tylko radę. Staraj się utrzymać tę pracę za wszelką cenę, bo innego miejsca dla ciebie tu nie widzę. Pisarze do pióra! - zakończyła ze śmiechem. Zastanawiałam się, ile ona może mieć lat, z pewnością była młodsza ode mnie. Wyglądała na kobietę trzydziestoletnią. W czasie naszej rozmowy paliła papierosy, jednego za drugim, niewielkie pomieszczenie wypełniło się
więc dymem, drapał w gardle, zaczęły mi łzawić oczy. - Chcesz może o coś spytać? - Tak - odrzekłam. - Ile masz lat? Jej oczy zwęziły się, stały się jeszcze bardziej kocie. - Nie twój interes - odpowiedziała ostro. - I zapamiętaj sobie raz na zawsze, że dla ciebie jestem pani wychowawca i tak masz się do mnie zwracać. Ode mnie przede wszystkim zależy, jaką dostaniesz opinię, więc się raczej nie stawiaj, w swoim własnym interesie.
- Jest mi to obojętne. Ona energicznym ruchem zgasiła niedopałek w popielniczce, a potem wstała i otworzyła drzwi do innego pomieszczenia; czekała tam strażniczka, która mnie tu przyprowadziła. Miała podobny mundur co moja pani wychowawca, ale raczej wisiał na niej niż leżał. Włosy zniszczone ondulacją, właściwie bez koloru, okalały szarą mysią twarz. Przypominała bardziej listonoszkę niż osobę, która w razie niebezpieczeństwa mogłaby użyć broni; nawet wydawało się dziwne, że nie ma przy sobie dużej pocztowej tor-8 by. Kiedy drzwi się otworzyły, poderwała się służbi-
ście, ale moja rozmówczyni uznała widocznie, że nasze spotkanie nie jest jeszcze skończone, bo cofnęła się, wracając za biurko. - Powiem ci słowo o twoich współwięźniarkach. Ty masz największy wyrok, oprócz ciebie w celi będą jeszcze cztery kobiety. Dwie z nich to tak zwana para, są zajęte sobą i nieszkodliwe, obie złodziejki, recydywistki. Trzecia to nietypowa, jak my je nazywamy, zrobiła manko. Siedzi tutaj od trzech miesięcy. Starsza kobieta, nikt jej nie zaczepia. Uważaj na tę ostatnią, to zdeklarowana
lesbja. Właśnie wyszła na wolność jej faworytka, jest więc wściekła jak osa. Ma cały harem, ale tamtą chyba kochała. Może okazać się nieprzyjemna. Zachowaj się tak, jak ci radzi łam, nie dopuść jej za blisko, nic o sobie nie mów. Pamiętaj, milczenie tutaj jest złotem. I nigdy się nie skarż nikomu z personelu, bo zostaniesz okrzyczana kapusiem i drogo za to zapłacisz. Tym razem otworzyła drzwi na dobre. - Odprowadzić do celi - wydała polecenie myszo-watej strażniczce
trzymając rękę na klamce, musia łam się niemal obok niej przeciskać. Doleciał minie zapach perfum, były w dobrym gatunku, oszałamia ły jak ich właścicielka. Ciekawe, co to za zapach, nie znałam się na perfumach, rzadko ich używałam, chociaż Edward mi je kupował z okazji różnych naszych rocznic. Smutnych rocznic, jak mawiał. „Kiedy obliczam, ile razy w ciągu naszego małżeństwa by łem z tobą na gorącym uczynku, robi mi się smętnie na duszy". Co to mógł być za zapach. Może Chanel 5. Miałam kiedyś takie perfumy... Nie rozumia
łam, dlaczego przywiązuję wagę do takich szczegó łów. Co za znaczenie mógł mieć fakt, jakich perfum 9 używa przesłuchująca mnie kobieta. To nie było wła ściwie przesłuchanie, ale rozmowa w ramach resocjalizacji. Ale powinnam już do tego przywyknąć, przez te dwa lata różni umundurowani ludzie zadawali mi pytania i żądali na nie odpowiedzi, pouczali mnie też w podobny jak ona sposób. W tym, co mówiła, nie była wcale oryginalna. Może to jej wygląd.
Ona nie pasowała ani do tego munduru, ani do tego wnętrza, podobnie jak ja. W pewnej chwili przebieg ło mi nawet przez myśl, że obie jesteśmy na scenie i gramy napisane dla nas role. Za chwilę spektakl się skończy, pogasną światła i zdejmiemy kostiumy, ona swój mundur, a ja więzienny drelich. Ale to nie był teatr, to się działo naprawdę. Przywieziono mnie tutaj więzienną suką z aresztu śledczego zaraz po uprawomocnieniu się wyroku. Wraz ze mną przyjechały moje akta, które pani wychowawca miała teraz przed sobą. Kilka dni i nocy spędziłam w pojedynce, co stanowiło rodzaj
kwarantanny. Sądziłam, że nic mnie już nie zaskoczy, a jednak kiedy klawiszka brutalnie przygięła mi głowę i zaczęła przeczesywać palcami moje włosy, wyrwałam się jej i oparłam plecami o ścianę. - Mam obowiązek sprawdzić, czy nie masz wszy - powiedziała monotonnym głosem. - Nie mam. - Ja ci to powiem - stwierdziła jak urzędniczka, która komunikuje petentowi, że źle wypełnił jakiś formularz.
- Nie pozwolę się dotykać! - krzyknęłam histerycznie. - Nie znoszę, jak mnie ktoś obcy dotyka! - Ale swojego męża nie pytałaś, czy lubi gryźć ziemię! Rzuciłam się na nią z pięściami, cios w żołądek 10 natychmiast mnie jednak obezwładnił. Zgięta wpół, nie mogłam złapać oddechu. - Nie stawiaj się - usłyszałam. - Z nami nie wygrasz. Komisja penitencjarna ustaliła, do której celi zostanę przydzielona. W
więziennym slangu byłam osobą z wyrokiem, czyli kimś, kto odebrał komuś innemu życie; władze więzienne trzymały się zasady, aby w jednej celi nie przebywał więcej niż jeden taki osobnik czy osobniczka. Wyprowadzając mnie z sali sądowej, po raz pierwszy założono mi kajdanki. Obawiałam się, że na korytarzu opadną mnie fotoreporterzy, ale nie było ani jednego. Moja sprawa okazała się przebrzmiałą sensacją, od tamtego dnia minęły przecież dwa lata. Zawsze myślę o tym, co się wtedy stało: t a m t e n dzień. Pani wychowawca, przeglądając moją teczkę, pozostawiła ją otwartą na „Notatce służbowej", którą
t a m t e g o dnia sporządził niejaki Antoni Pająk, sierżant. O godz. 22. 15 otrzymałem polecenie od oficera dy żurnego komendy stołecznej policji udania się do miejsca rzekomego zabójstwa mężczyzny, jak wynika ło ze zgłoszenia telefonicznego. Po przybyciu na miejsce stwierdziłem co następuje: mieszkanie położone w willi przy ulicy Malczewskiego... Drzwi otworzyła mi kobieta w bieliźnie - Ob. Daria Kalicka-Konieczna. W pokoju na podłodze zobaczyłem mężczyznę - obok niego leżał pistolet
typu walter kal. 7, 65. Ustaliłem, że mężczyzna nie daje znaku życia. Był ubrany niekompletnie, na jego koszuli znajdowały się ślady krwi. Zawiadomiłem przez radio ekipę i do czasu jej przyjazdu dokonałem dodatkowych oględzin, a także 11 powiadomiłem kobietę o konieczności pozostania na miejscu. Ustaliłem ponadto z dokumentów przekazanych przez Obywatelkę, że mężczyzna nie dający znaku życia to jej mąż Edward Konieczny, pracownik Instytutu Badań Literackich PAN. Na zatrudnienie w tymże miejscu pracy wskazywała pieczątka w dowodzie osobistym. Obywatelka Daria Konieczna
oświadczyła, że nie jest nigdzie na stałe zatrudniona i wykonuje zawód literat. Tragedia sprzed dwóch lat pod piórem sierżanta Pająka nabrała wymiaru groteskowego. Kobieta w bieliźnie wykonująca zawód literat, mężczyzna leżący na podłodze w stroju niekompletnym... A przecież był to prawdziwy dramat, który narastał latami i zakończył się śmiercią jednej z osób tego dramatu. Już t a m t e g o dnia zdawałam sobie sprawę, jaką okrutną kpiną okazał się mój czyn. W tamtym momencie nic nie mogło mnie powstrzymać, ale tylko myśl poprzedzająca była zadośćuczynieniem, oczyszczała nasz związek z błota i