QUICK AMANDA
Zjawa
tytuł oryginału: „WICKED WIDW”
przełożyła: Katarzyna Molek
tekst wklepał: dunder@poczta.fm
Wydawnictwo Da Capo
Warszawa
Copyright 2000 by Jayne A. Krentz
Koncepcja serii: Marzena Wasilewska-Ginalska
Ilustracja na okładce: Robert Pawlicki
Opracowanie graficzne okładki: Sławomir Skryśkiewicz
For the Polish translation
Copyright 2000 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-7157-546-7
* * *
Margaret Gordon, Bibliotekarce Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz, z
podziękowaniami
* * *
Prolog pierwszy
Senny koszmar...
Pożar się rozprzestrzeniał. Płomienie z sykiem przedzierały się tylnymi schodami w dół. Ogień
oświetlał hol piekielnym blaskiem. Nie było czasu do stracenia. Podniosła klucz, który wypadł
jej z drżących palców, i jeszcze raz spróbowała wsunąć go w zamek w drzwiach sypialni.
Martwy mężczyzna, leżący obok niej w kałuży krwi, roześmiał się. Znów upuściła klucz.
Drugi prolog
Zemsta...
Artemis Hunt wsunął ostatni z trzech breloczków od dewizki do trzeciej koperty i położył ją
obok dwóch leżących już na biurku. Przez dłuższy czas przyglądał się kopertom opatrzonym
1
adresami trzech mężczyzn.
Od dłuższego już czasu realizował plan zemsty, ale dopiero teraz przygotował wszystkie jego
elementy. Pierwszym krokiem było wysłanie listów do trzech mężczyzn, listów, które pozwolą
im poznać smak strachu; sprawią, by nocą, w ciemności i mgle, z lękiem oglądali się za siebie.
Drugi krok miał polegać na uruchomieniu zmyślnej finansowej operacji, w wyniku której
wszyscy trzej -znajdą się na krawędzi materialnej ruiny.
Prościej byłoby ich zabić. Zasłużyli na to, a Artemisowi, z jego wyjątkowymi umiejętnościami,
nie sprawiłoby to trudności. Niczego nie ryzykował. Był w końcu mistrzem. Chodziło mu jednak
o to, by ci trzej mężczyźni odcierpieli za to, co zrobili. Chciał, by najpierw dręczyła ich
niepewność, a potem strach. Chciał pozbawić ich pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa,
jakie gwarantowała im przynależność do wyższych sfer. Na koniec pragnął pozbawić ich
materialnych środków, umożliwiających im lekceważenie tych, którzy zrządzeniem losu
urodzili się w mniej szczęśliwych okolicznościach.
Zanim zemsta się dokona, muszę mieć dość okazji, by się
przekonać, że zostali całkowicie skompromitowani w oczach świata, rozmyślał. Będą
zmuszeni do opuszczenia Londynu,
i to nie tylko po to, by umknąć przed wierzycielami, ale by uniknąć bezlitosnych szyderstw
towarzystwa. Zostaną wykluczeni z klubów. Nie tylko stracą możliwość korzystania z
przyjemności i przywilejów swojej sfery, ale i szansę
uratowania zagrożonej pozycji przez korzystne małżeństwo. Na koniec, być może, dojdą do
takiego stanu, że zaczną
wierzyć w duchy. Od śmierci Catherine minęło pięć lat. To dostatecznie wiele czasu, by ci trzej
rozpustnicy poczuli się całkowicie bezpieczni. Zapomnieli już zapewne o wydarzeniach tamtej
nocy. Listy zawierające breloczki zachwieją ich pewnością, że przeszłość jest równie martwa
jak młoda kobieta, którą doprowadzili do zguby.
Postanowił dać im kilka miesięcy na to, by przywykli do
nieustannego oglądania się za siebie. Potem wykona następny krok. Postara się, by osłabła
ich czujność, a wówczas znów uderzy.
Artemis wstał, podszedł do stołu, na którym stała kryształowa karafka. Napełnił kieliszek
brandy i wzniósł w myślach toast dla uczczenia pamięci Catherine.
- Już niedługo - obiecał nawiedzającej go zjawie. -Zawiodłem cię za życia, ale przysięgam, że
teraz tego nie powtórzę. Długo czekałaś na akt zemsty. Dopełnię go. Tylko to mogę dla
ciebie zrobić. Wierzę, że kiedy nadejdzie ta chwila, oboje będziemy wolni. Wypił brandy i
odstawił kieliszek. Czekał przez chwilę, ale nic się w nim nie zmieniło.
Nadal czuł w sobie chłód i pustkę, te same uczucia, które dręczyły go przez minione pięć lat.
Od dawna już przestał wierzyć, że kiedykolwiek będzie szczęśliwy. Nabrał nawet
przekonania, że mężczyzna o jego usposobieniu nie może
osiągnąć tego rodzaju błogiego stanu. Nieraz przekonał się z własnego doświadczenia, że
2
szczęście jest iluzją, podobnie jak wszelkie inne silne uczucia. Miał jednak nadzieję, że
zemsta przyniesie mu pewien rodzaj satysfakcji, a być może również zapewni spokój.
Na razie nie odczuwał niczego poza nieodpartym pragnieniem, by śledzić rezultaty swoich
działań. Zaczął podejrzewać, że się w tym zatracił. Tak czy inaczej musiał zakończyć to, co
rozpoczął tymi trzema listami. Nie miał wyboru. Wtajemniczeni nazywali go Sprzedawcą
Marzeń. Postanowił udowodnić tym trzem rozpustnikom, którzy zamordowali Catherine, że
może również
sprzedawać koszmary.
Krążyły pogłoski, iż zamordowała męża tylko dlatego, że jej nie odpowiadał. Mówiono, że
podpaliła dom, by zatrzeć ślady swej zbrodni. Mówiono, że chyba jest obłąkana. We
wszystkich klubach St. James Street przyjmowano zakłady. Oferowano tysiąc funtów
mężczyźnie, który odważy się spędzić noc z Niebezpieczną Wdową i przeżyje, by potem
wszystko opowiedzieć. Wiele krążyło opowieści o tej damie. Artemis Hunt znał je, gdyż
zawsze starał się być o wszystkim dobrze poinformowany. W całym Londynie miał swoich
informatorów i szpiegów, którzy przekazywali mu plotki i domysły zawierające okruchy prawdy.
Niektóre raporty, spływające na jego biurko, opierały się na faktach, niektóre okazywały się
wysoce prawdopodobne, inne były całkiem fałszywe. Precyzyjne ich przeanalizowanie
wymagałoby wiele czasu i wysiłku, nie weryfikował ich więc zbyt dokładnie. Większość po
prostu ignorował, gdyż nie miały związku z jego osobistymi sprawami. . Do dzisiejszego
wieczoru nie miał powodu, by bliżej interesować się plotkami krążącymi wokół Madeline
Deveridge. Nie obchodziło go, czy ta dama wyprawiła męża na tamten świat. Był zajęty innymi
sprawami. Aż do dziś nie zajmował się niczym, co dotyczyło Niebezpiecznej Wdowy. Teraz
jednak okazało się, że to ona zainteresowała się nim. Niemal każdy uznałby to za wyjątkowo
zły omen. On jednak wydawał się ubawiony odkryciem, że ten fakt go zaintrygował. Było to
jedno z najbardziej interesujących zdarzeń, jakie spotkało go od bardzo dawna. Pomyślał, że
świadczy to o tym, jak mało urozmaicone prowadził ostatnio życie. Stał na ciemnej ulicy i z
zainteresowaniem patrzył na mały, majaczący opodal we mgle, elegancki powozik. Lampy
pojazdu tajemniczo lśniły w kłębiącej się wokół mgle. Zaciągnięte zasłony skrywały jego
wnętrze. Konie stały spokojnie. Na koźle siedział potężny woźnica. Artemis przypomniał sobie
powiedzenie zasłyszane od mnicha, w świątyni na wyspie Vanzagara, który uczył go dawnej
filozofii i sztuki walki Vanza: „Życie przypomina nieustającą ucztę, na której daniami są
rozliczne okazje. Mądrość polega na tym, by ocenić, które są smaczne, a które trujące”.
Usłyszał zza pleców odgłos otwieranych drzwi klubu. Cofnął się głębiej w cień i patrzył na
dwóch mężczyzn idących chwiejnym krokiem w dół schodów. Wgramolili się do czekającej na
nich dorożki i kazali się zawieźć do jednej z jaskiń gry w dzielnicy rozpusty. Każdy sposób jest
dobry, by walczyć z nudą. A ci dwaj najwyraźniej byli gotowi zrobić wszystko, aby ją pokonać.
Gdy stara dorożka odjechała, Artemis znów spojrzał na mały powozik, ledwie widoczny w
ciemności. Problem z filozofią i sztuką walki Vanza polegał na tym, że nie pozostawiały one
miejsca na ludzki czynnik ciekawości. A przynajmniej jego ciekawości. Podjął decyzję. Powoli
ruszył w stronę powozu Niebezpiecznej Wdowy. Lekki niepokój, jaki odczuwał, był jedynie
słabym ostrzeżeniem, że może żałować podjętej decyzji. Zignorował to uczucie. Stangret
poruszył się na koźle i z uwagą przyglądał się nieznajomemu.
3
- Czym mogę panu służyć, sir? - zapytał, gdy Artemis zatrzymał się obok niego. W pytaniu
tym, wypowiedzianym z należytym szacunkiem, Artemis wyczuł ostrzeżenie. Nie ulegało
wątpliwości, że mężczyzna, ubrany w płaszcz z peleryną, w kapeluszu nisko nasuniętym na
oczy, pełni nie tylko rolę stangreta, ale i przybocznego strażnika.
- Nazywam się Hunt. Artemis Hunt. Jestem umówiony tu z pewną damą.
- To pan, tak? - Wyraz napięcia nie zniknął z twarzy mężczyzny, a nawet nieco się spotęgował.
- Proszę wejść. Pani Deveridge czeka na pana. Artemis uniósł lekko brwi, słysząc to
wygłoszone stanowczym tonem polecenie, ale nic nie odrzekł. Sięgnął do klamki i otworzył
drzwi powozu. W słabym żółtawym świetle wewnętrznej lampy zobaczył kobietę siedzącą
na czarnych aksamitnych poduszkach. Ubrana była w elegancko uszyty czarny płaszcz,
pod którym miała czarną suknię. Spoza czarnej woalki przeświecała jej blada twarz.
Zauważył, że jest szczupła. Po jej postawie, wyrażającej zarówno pewność siebie, jak i
grację, widać było, że nie jest to nieobyta młoda dziewczyna. Artemis pomyślał, że powinien
był poświęcić więcej uwagi krążącym wokół niej plotkom, których strzępy docierały do niego
w ciągu minionego roku. Trudno, teraz było na to zbyt późno.
- Bardzo się cieszę, że pan tak szybko zareagował na mój liścik, panie Hunt. Czas ma tu
szczególne znaczenie. Jej niski, gardłowy głos wywołał w nim iskierkę zmysłowego
niepokoju. Niestety, chociaż słowa kobiety wskazywały na pewne napięcie, nie wyczuwał w
nich obietnicy zmysłowych przeżyć. Najwyraźniej Niebezpieczna Wdowa nie wabiła go do
swego powozu z zamiarem spędzenia z nim szalonej, beztroskiej nocy. Artemis usiadł i
zamknął drzwi. Zastanawiał się, czy powinien doznać ulgi, czy czuć się rozczarowany.
- Wiadomość od pani dotarła do mnie w chwili, gdy miałem w ręku karty zapewniające mi
wysoką wygraną - powiedział. -Mam nadzieję, że to, co od pani usłyszę, będzie warte
więcej niż te kilkaset funtów, z których zrezygnowałem, żeby się z panią spotkać. Kobieta
przez chwilę milczała. Zauważył, że mocniej zacisnęła dłonie w czarnych skórkowych
rękawiczkach na czarnej torbie spoczywającej na jej kolanach.
- Pozwoli pan, że się przedstawię, sir. Jestem Madeline Reed Deveridge.
- Wiem, kim pani jest, pani Deveridge. Skoro pani też wie, kim jestem, możemy oszczędzić
sobie formalności i przystąpić do rzeczy.
- Tak, oczywiście.
- Jej oczy za gęstą woalką rozbłysły w taki sposób, że mogło to oznaczać irytację.
- Mniej więcej przed godziną moja pokojówka, Nellie, została porwana w pobliżu zachodniej
bramy Pawilonów Marzeń. Pan jest właścicielem tych ogrodów rozrywki, rozumiem więc, że
spoczywa na panu odpowiedzialność za kryminalne czyny, które zdarzają się w obrębie lub
sąsiedztwie pańskiej posiadłości. Chcę, żeby pomógł mi pan odnaleźć Nellie. Artemis
poczuł się tak, jak gdyby wpadł do lodowatej wody. Ona wie o moich powiązaniach z
Pawilonami Marzeń! Jak to możliwe? Kiedy otrzymał jej liścik, rozważał różne powody tego
niezwykłego rendez-vous, ale żaden z nich nie wiązał się z Pawilonami. W Jaki sposób ta
kobieta dowiedziała się, że jestem właścicielem tych ogrodów? Zdawał sobie sprawę z
ryzyka wiążącego się z ujawnieniem tej tajemnicy. Uważał jednak, że jest tak biegły w
strategii ukrywania, że nikt... no, może któryś z mistrzów Vanza... nie zdoła poznać prawdy.
Tyle tylko, że nie było powodu, by którykolwiek z nich interesował się jego sprawami.
- Panie Hunt? - Głos Madeline przybrał nieco ostrzejszą barwę.
4
- Czy pan słyszał, co powiedziałam? - Każde słowo, pani Deveridge.
- Żeby ukryć irytację, celowo przybrał ton, jakiego można by oczekiwać od znudzonego
dżentelmena.
- Muszę jednak przyznać, że niczego nie rozumiem. Przypuszczam, że udała się pani pod
niewłaściwy adres. Jeśli istotnie pani pokojówka została uprowadzona, powinna pani kazać
stangretowi pojechać na Bon Street. Tam niewątpliwie uda się pani wynająć detektywa,
który ją odszuka. Tutaj, na St. James, preferujemy inne, mniej uciążliwe, pościgi.
- Niech pan nie próbuje ze mną sztuczek w stylu Vanza, sir. Nie obchodzi mnie to, że jest pan
mistrzem. Jako właściciel Pawilonów Marzeń jest pan zobowiązany zapewnić
bezpieczeństwo swojej klienteli. Oczekuję od pana podjęcia natychmiastowych działań w
celu odszukania Nellie.
Wie, że jestem wtajemniczony w sztuki walki Vanza. Jest to jeszcze bardziej niepokojące niż
fakt, że orientuje się, kto jest właścicielem Pawilonów. Chłód, który poczuł początkowo w
okolicy serca, zaczął się rozprzestrzeniać. Wyobraził sobie nagle, że cały misternie
przygotowany przez niego plan może lec w gruzach. Ta niezwykła kobieta zdobyła w jakiś
sposób zbyt wiele informacji o nim, a to było już niebezpieczne. Uśmiechnął się, żeby ukryć
furię i zaniepokojenie.
- Ogromnie jestem ciekawy, w jaki sposób doszła pani do przekonania, że mam powiązania z
Pawilonami Marzeń i Towarzystwem Vanzagarian?
- To jest zupełnie bez znaczenia, sir.
- Myli się pani, pani Deveridge - powiedział wyjątkowo miękko.Dla mnie ma to znaczenie. Coś
w głosie Artemisa ją poruszyło. Po raz pierwszy od momentu, gdy wszedł do powozu,
zawahała się. Najwyższy czas, pomyślał. Kiedy jednak zdecydowała się odpowiedzieć, jej
głos zabrzmiał wyjątkowo spokojnie.
- Doskonale wiem, że jest pan nie tylko członkiem Towarzystwa Vanzagarian, ale i mistrzem,
sir. Wiedząc o panu aż tyle, potrafię lepiej widzieć pewne sprawy. Ludzie, którzy zgłębili
filozofię Wanza, rzadko są tacy, na jakich wyglądają. Wykazują zamiłowanie do stwarzania
pozorów i często bywają ekscentryczni. To było sto razy gorsze od tego, czego się obawiał.
- Rozumiem. Czy mogę zapytać, kto pani aż tyle o mnie powiedział? - Nikt mi nic nie
powiedział, sir, a w każdym razie nie w sposób, w jaki pan to rozumie. Odkryłam prawdę
własnym wysiłkiem. Do licha, to nieprawdopodobne, pomyślał.
- Czy mogłaby to pani wyrazić jaśniej?
- Nie ma teraz na to czasu, sir. Nelliejest w niebezpieczeństwie. Musi pan mi pomóc ją
odszukać.
- Dlaczego miałbym się trudzić, pomagając pani znaleźć byłą pokojówkę, pani Deveridge?
Jestem pewny, że bez trudu znajdzie pani sobie inną.
- Nellie nie uciekła. Mówiłam już panu, że została uprowadzona przez jakichś złoczyńców.
Świadkiem tego zdarzenia była jej przyjaciółka, Alice.
- Alice?
- Dziś wieczór wybrały się do Pawilonów, żeby obejrzeć najświeższe atrakcje. Kiedy
wychodziły z ogrodów zachodnią bramą, dwaj mężczyźni złapali Nellie, wciągnęli ją do
powozu i odjechali, zanim ktokolwiek zauważył, co się dzieje.
- Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że pani pokojówka uciekła z jakimś młodzieńcem -
5
powiedział Artemis.Jej przyjaciółka zmyśliła tę historię po to, żeby Nellie, jeśli zmieni
zdanie, mogła wrócić na służbę u pani.
- Nonsens. Ona została porwana na ulicy. Dopiero teraz Artemis przypomniał sobie, że
Niebezpieczna Wdowa jest uważana za osobę szaloną.
- Dlaczego ktoś miałby porywać pani pokojówkę? - zadał rozsądne, jak mu się zdawało,
pytanie.
- Obawiam się, że została uprowadzona przez tych nikczemnych mężczyzn, którzy sprzedają
niewinne panienki do domów publicznych.Madeline wyjęła czarną parasolkę. Dość tych
wyjaśnień. Nie mamy chwili do stracenia. Artemis myślał przez chwilę, że jego rozmówczyni
zamierza użyć ostrego szpica parasolki, by zachęcić go do akcji. Uspokoił się dopiero
wówczas, gdy Madeline stuknęła w dach pojazdu. Stangret najwyraźniej czekał na ten
sygnał, gdyż powóz natychmiast ruszył.
- Co pani, u licha, robi? - rzucił Artemis.Nie przyszło pani do głowy, że ja mogę nie życzyć
sobie odgrywać roli porwanego? - Nie przejmuję się zbytnio pana obiekcjami, sir. Madeline
opadła na oparcie siedzenia. Jej oczy błyszczały.W tym momencie najważniejsze jest dla
mnie odszukanie Nellie. Jeśli będzie to konieczne, przeproszę pana później.
- Mam nadzieję. Dokąd jedziemy?
- Na miejsce porwania. Zachodnia brama pańskich ogrodów rozrywki. Artemis zmarszczył
czoło. Ona nie sprawia wrażenia szalonej, pomyślał. Raczej osoby wyjątkowo
zdecydowanej.Czego pani ode mnie oczekuje, pani Deveridge? - zapytał.
- Jest pan właścicielem Pawilonów Marzeń. I jest pan mistrzem Vanza. Między nami mówiąc,
podejrzewam, że ma pan pewne kontakty z takimi środowiskami, które mnie są obce.
- Sugeruje pani, że mam powiązania ze środowiskiem przestępczym?
- zapytał, przyglądając się jej uważnie.
- Nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie przypuszczenie. Miałam na myśli wyłącznie charakter
i rozległość pańskich znajomości. Interesująca była leciutka nuta szyderstwa w jej głosie.
Wyraźnie próbowała dać rozmówcy do zrozumienia, że wiele wie o jego osobistych
sprawach. Jedno było pewne: nie mógł wysiąść z tego powozu i przestać interesować się
jej problemem. Wystarczyło już to, że wiedziała o jego powiązaniach z Pawilonami, by
zniweczyć pieczołowicie przygotowane plany zemsty. Minęło uczucie ciekawości i
oczekiwania. Artemis zdawał sobie sprawę, że koniecznie musi się dowiedzieć, co wie o
nim Madeline Deveridge i w jaki sposób poznała tak starannie ukrywane fakty. Rozparł się
wygodnie na czarnym aksamitnym siedzeniu powozu i przez dłuższą chwilę przyglądał się
osłoniętej woalką twarzy kobiety.
- Dobrze, pani Deveridge - odezwał się wreszcie.Zrobię, co w mojej mocy, by pomóc pani w
odnalezieniu zagubionej pokojówki. Proszę tylko nie mieć do mnie pretensji, jeśli się okaże,
że panna Nellie wcale nie chce, by ją odnaleziono.
- Zapewniam pana, że ona czeka na ratunek - odparła Madeline, potem uchyliła zasłonkę i
spoglądała na zasnutą mgłą ulicę. Na chwilę uwagę Artemisa przyciągnęła pełna gracji ręka
przytrzymująca brzeg materiału. Zafascynował go delikatny kształt nadgarstka i dłoni.
Poczuł ledwie uchwytny zapach ziół, których zapewne używała do kąpieli. Z wysiłkiem
skierował uwagę na bardziej aktualne sprawy.
- Niezależnie od tego, jak zakończy się nasza akcja, ostrzegam panią, że będę chciał usłyszeć
6
szczere odpowiedzi na kilka pytań. Odwróciła głowę i spojrzała na niego.
- Odpowiedzi? Jakich odpowiedzi pan oczekuje?
- Proszę nie udawać, że pani nic nie rozumie. Jestem bardzo zaskoczony tym, że posiada
pani tak dużo informacji i że są one tak dobre. Widać, że pochodzą ze znakomitego źródła.
Obawiam się jednak, że wie pani zbyt wiele o mnie i moich sprawach. Próba była
desperacka, ale Madeline wiedziała już, że wygrała. Zetknęła się twarząw twarz z
tajemniczym Sprzedawcą Marzeń, właścicielem najbardziej popularnego londyńskiego
parku rozrywki. Zdawała sobie sprawę, że poważnie ryzykuje, dając mu do zrozumienia, że
wiele o nim wie. Miał wystarczające powody, by poczuć się zaniepokojony. Obracał się w
najwyższych kręgach eleganckiego świata. Był przyjmowany w najlepszych domach,
należał do ekskluzywnych klubów. Jednakże nawet jego fortuna nie uchroniłaby go przed
kompletną klęską, gdyby w wyższych sferach odkryto, że w ich szeregach znalazł się
dżentelmen zajmujący się interesami. Musiała przyznać, że mężczyzna ten prowadził
odważną, ryzykowną grę. Wybrał dla siebie rolę godną wielkiego Edmunda Keana. Potrafił
skutecznie utrzymywać w tajemnicy fakt, że jest Sprzedawcą Marzeń. Nikomu nie przyszło
do głowy, by kwestionować źródła jego bogactwa. Był w końcu dżentelmenem, a ci nie
rozmawiali o pieniądzach, chyba że któryś z nich całkowicie utracił majątek. W takim
przypadku stawał się przedmiotem kpin i obiektem złośliwych plotek. Wielu w takiej sytuacji
wolało przystawić sobie pistolet do skroni, by nie stanąć twarzą w twarz ze skandalem
wywołanym finansową ruiną. Madeline była świadoma, że szantażem zmusiła Hunta do
udzielenia jej pomocy, ale nie mogła tego uniknąć. Nie miała wyboru. Z pewnością będzie
musiała za to zapłacić. Artemis Hunt był mistrzem Vanza, jednym z najzdolniejszych
dżentelmenów, którzy kiedykolwiek zgłębili tę filozofię. Tacy ludzie byli z natury wyjątkowo
tajemniczy. Niepokojące wydawało jej się to, że Hunt starannie ukrywa swoje dawne
związki z vanzagarianami. W przeciwieństwie do faktu posiadania Pawilonów Marzeń
przynależność do Towarzystwa Vanzagarian nie mogła mu zaszkodzić w eleganckich
sferach. Bądź co bądź tylko dżentelmeni studiowali filozofię Vanza. On jednak najwyraźniej
pragnął utrzymać to w tajemnicy. Był to zły znak. Z doświadczenia wiedziała, że członkowie
Towarzystwa Vanzagarian to w większości nieszkodliwi wariaci, a pozostali są
ekscentrycznymi entuzjastami. Nielicznych można było uznać za szaleńców, a pośród nich
znajdowali się ludzie prawdziwie niebezpieczni. Zaczynała podejrzewać, że Artemisa Hunta
można zaliczyć do tej ostatniej kategorii. Przeczuwała, że po zakończeniu akcji
przewidzianej na dzisiejszy wieczór stanie przed całkiem nowymi, poważnymi problemami.
Jak gdybym nie miała dość własnych kłopotów, pomyślała. Z drugiej strony, skoro i tak
ostatnio źle sypiam, będę przynajmniej miała o czym rozmyślać, stwierdziła posępnie.
Poczuła nagle jakiś dziwny niepokój. Uświadomiła sobie, że tak działa na nią obecność
Hunta i swoboda, z jaką rozsiadł się we wnętrzu niewielkiego powozu. Nie był tak potężnym
mężczyzną jak stangret Latimer, ale jego szerokie ramiona i pełna gracji sylwetka poruszyły
jej zmysły w szczególny sposób, którego nie potrafiłaby określić. Inteligentne, baczne
spojrzenie jej towarzysza potęgowało jeszcze to uczucie. Uświadomiła sobie, że to
wszystko, co wie o tym człowieku, nie przeszkadza jej, by była nim zafascynowana.
Ciaśniej otuliła się płaszczem. Nie bądź niemądra, zganiła się w duchu. Ze wszystkim
mogła się pogodzić, tylko nie z tym, by znów związać się z członkiem Towarzystwa
7
Vanzagarian. Na wycofanie się było jednak zbyt późno. Decyzja została podjęta i teraz
Madeline musiała do końca realizować przyjęty plan. Od tych śmiałych poczynań mogło
zależeć życie Nellie. Te rozmyślania przerwało nagłe zatrzymanie się powozu. Artemis
zgasił lampę i odsunął zasłonkę. Madeline nie mogła oderwać od niego wzroku, gdy
spokojnie wyglądał na ulicę.Jesteśmy przy zachodniej bramie - oznajmił.Mimo późnej nocy
nadal panuje tu spory ruch. Nie mogę uwierzyć, by w obecności tylu ludzi młoda kobieta
została siłą wciągnięta do powozu. Chyba że sama chciała zostać uprowadzona. Madeline
nachyliła się, by wyjrzeć przez okno. Na terenie oświetlonym licznymi kolorowymi
lampionami kręciło się sporo osób. Niskie ceny biletów umożliwiały niezamożnym nawet
ludziom korzystanie z rozrywek oferowanych w Pawilonach Marzeń. Przez jasno oświetloną
bramę przewijały się tłumy dam i dżentelmenów, kupców, młodych ludzi uczących się
rzemiosła, służących, oficerów, dandysów, hulaków, łobuzów. Hunt ma rację, pomyślała.
Zbyt wiele tu ludzi i pojazdów. Wydawało się niemożliwe, by nikt nie zauważył młodej
kobiety siłą wciąganej do powozu.
- Widocznie do porwania nie doszło dokładnie pod bramą powiedziała.Alice mówiła mi, że
stały wówczas u wylotu pobliskiej uliczki i czekały na powóz, który po nie wysłałam.
Rozejrzała się uważnie i dodała: - Myślała zapewne o rogu tamtej uliczki, gdzie kręcą się
jacyś chłopcy.
- Hmm... Sceptycyzm Artemisa był oczywisty. Madeline spojrzała na niego z niepokojem. Jeśli
on nie potraktuje tej sprawy poważnie, niczego nie osiągniemy, pomyślała. Uświadomiła
sobie, że czas biegnie szybko.
- Musimy się śpieszyć, sir. Jeśli będziemy czekać, Nellie znajdzie się w jakimś domu rozpusty i
odnalezienie jej stanie się niemożliwe. Artemis położył dłoń na klamce.
- Proszę tu zostać. Wrócę za parę minut - oświadczył.
- Dokąd pan idzie? - Madeline poruszyła się niespokojnie.
- Proszę się uspokoić, pani Deveridge. Nie wycofuję się ze sprawy. Spróbuję się czegoś
dowiedzieć i zaraz wrócę. Wyskoczył zgrabnie z powozu i zamknął za sobą drzwi, zanim
zdążyła zażądać bliższych wyjaśnień. Poirytowana i rozczarowana, patrzyła, jak rusza w
stronę ciemnej uliczki. Zauważyła, że podniósł kołnierz płaszcza i nasunął kapelusz na
czoło. ZdumiałojąJak szybko potrafił zmienić swą powierzchowność. Chociaż nie wyglądał
teraz jak dżentelmen, który przed chwilą opuścił elegancki klub, to nadal poruszał się z
wyjątkową pewnością siebie. Natychmiast rozpoznała ten sposób zachowania. Tak samo
poruszał się Renwick. Przyprawiło ją to o dreszcz niepokoju. Ten płynny, pozornie leniwy
krok zawsze kojarzył jej się z osobami praktykującymi sztukę walki Vanza. Zaczęła się
obawiać, czy nie popełniła poważnej pomyłki. Przestań! - skarciła się w myślach.
Wiedziałaś, kim jest, wysyłając do niego liścik. Chciałaś, żeby ci pomógł, i teraz, na dobre i
na złe, uzyskałaś tę pomoc. Uspokajające przynajmniej było to, że Hunt fizycznie nie
przypominał jej zmarłego męża. Fakt ten z jakichś powodów wydał jej się pocieszający.
Renwick, ze swymi niebieskimi oczami, jasnymi włosami, szlachetnymi rysami twarzy,
wyglądał niczym złotowłosy anioł z płócien wielkich mistrzów. W przeciwieństwie do niego
Hunt mógł służyć za model do wizerunku szatana. Nie tylko jego czarne włosy, zielone oczy
i surowa ascetyczna twarz stwarzały wrażenie mrocznej, nieprzeniknionej głębi. O lodowaty
dreszcz przyprawiało ją jego chłodne, pełne wyrazu spojrzenie. Był to człowiek, który otarł
8
się o granice piekła. W przeciwieństwie do Renwicka, który potrafił oczarować każdego, kto
się z nim zetknął, Hunt wyglądał na człowieka niebezpiecznego i taki niewątpliwie był.
Patrzyła za nim, aż zniknął za wyspą świateł, otaczającą wejście do Pawilonów Marzeń.
Latimer zeskoczył z kozła i po chwili Madeline zobaczyła w oknie jego zatroskaną twarz.
- Nie podoba mi się to, proszę pani - powiedział.Powinniśmy chyba udać się na Bon Street i
wynająć detektywa.
- Może masz rację, ale jest już za późno, żeby zmienić decyzję. Sama wybrałam taką drogę i
teraz mogę mieć tylko nadzieję...Przerwała, gdy nagle Hunt zmaterializował się za plecami
Latimera.
- O, jest pan już, sir. Zaczynaliśmy się martwić.
- To jest Mały John.Artemis wskazał szczupłego rozczochranego chłopca, dziesięcio, może
jedenastoletniego. On będzie nam towarzyszył. Madeline spojrzała na chłopca i uniosła
brwi.
- Jest późno. Czy ty, młody człowieku, nie powinieneś o tej porze spać? Mały John spojrzał
na nią wzrokiem pełnym urażonej dumy. Splunął na ziemię i powiedział:
- Nie należę do tych, którzy chodzą wcześnie spać, psze pani. Ja się zajmuję poważnym
handlem.
- A cóż ty sprzedajesz?
- Informacje - odparł uprzejmie Mały John. Jestem okiem i uchem Zachary’ego.A któż to jest
ten Zachary?
- Zachary pracuje dla mnie - wtrącił Artemis, przerywając rozmowę, która niechybnie
prowadziłaby do zbyt szczegółowych wyjaśnień.
- Pozwól, mój drogi, że przedstawię cię pani Devendge. Mały John uśmiechnął się, zdjął
czapkę i ukłonił się zaskakująco wdzięcznie.Do usług, psze pani. Madeline skinęła w
odpowiedzi głową.
- Bardzo mi przyjemnie. Mam nadzieję, że będziesz nam pomocny.
- Zrobię, co tylko w mojej mocy, psze pani.
- Nie traćmy czasu - odezwał się Artemis. Sięgając do klamki drzwi powozu, spojrzał na
Latimera.Pośpiesz się, człowieku. Mały John wskaże ci drogę. Jedziemy do tawerny przy
Blister Lane. Żółtooki Pies. Znasz ją?
- Tawerny nie znam, ale wiem, gdzie jest Blister Lane. Czy właśnie tam porywacze zabrali
moją Nellie? - zapytał z ponurym wyrazem twarzy.
- Tyle mi powiedział Mały John. On pojedzie z tobą na koźle.Artemis otworzył drzwiczki
powozu i wślizgnął się do wnętrza.Ruszajmy. Latimer wspiął się na kozioł, a Mały John
wskoczył za nim. Nim Artemis zdążył zamknąć drzwi, powóz ruszył.
- Pani stangretowi wyraźnie bardzo zależy na odnalezieniu tej Nellie - zauważył Artemis,
zajmując swoje miejsce w powozie.
- To jego ukochana - wyjaśniła Madeline. - Wkrótce mieli się pobrać.
- .- . W jaki sposób dowiedział się pan, że zabrano ją do tej tawerny?
- Mały John był świadkiem porwania. Madeline spojrzała na niego zaskoczona.
- Dlaczego, u licha, nie zawiadomił kogoś o tym zdarzeniu?
- Jak sam pani powiedział, jest człowiekiem interesu. Nie może pozwolić sobie na
zrezygnowanie z zarobku. Czekał na Zachary’ego, żeby jemu przekazać zebrane
9
informacje, które następnego ranka trafiłyby do mnie. Ponieważ zjawiłem się dziś, chłopiec
mnie sprzedał SWÓJ towar. Wie, że może mi zaufać. Zachary otrzyma SWÓJ udział.
- Wielkie nieba, sir, chce pan powiedzieć, że utrzymuje pan całą sieć informatorów takich Jak
Mały John? Artemis wzruszył ramionami.
- Płacę im znacznie więcej niż odbiorcy skradzionych zegarków czy lichtarzy. Poza tym
pracując dla mnie, Zachary oraz jego „oczy i uszy” nie ryzykują więzienia, co nieodłącznie
wiązało się z ich normalną profesją.
- Nie rozumiem, dlaczego płaci pan za ten rodzaj plotek, które gromada młodych łobuzów
zbiera na ulicach.
- Byłaby pani zdumiona, czego można się dowiedzieć z takich źródeł.
- Nie wątpię, że pewne informacje mogą być zaskakujące. Tylko dlaczego dżentelmen o
pańskiej pozycji chce je poznać? Nie odpowiedział. Patrzył na nią, a jego oczy lśniły
rozbawieniem, którego źródło tkwiło gdzieś głęboko w umyśle. Czego ona oczekuje? -
zastanawiał się. Powinna się przecież domyślać, że jestem zdecydowanym ekscentrykiem.
Madeline odchrząknęła.
- Proszę się nie obrażać, sir. Pytałam tylko dlatego, że wydaje mi się to wszystko nieco...
hmm... niezwykłe.
- Zawiłe, złożone i tajemnicze, prawda.
- Głos Artemisa brzmiał zbyt uprzejmie.
- Tak bardzo w stylu Vanza? Madeline pomyślała, że najlepiej zrobi, zmieniając temat
rozmowy.
- Gdzie się dziś wieczorem podziewa pański Zachary?
- Zachary jest młodym mężczyzną odparł oschle Artemis.
- Jest zajęty pewną młodą damą, która pracuje u modystki, i właśnie dzisiaj ma wolny wieczór.
Wyobrażam sobie, jak będzie żałował, że ominęła go przygoda.
- Dobrze, że przynajmniej wiemy, co się stało. Mówiłam panu, że Nellie z nikim nie uciekła.
- To prawda, ale czy zawsze stara się pani wypominać innym, że nie mieli racji?
- Nie lubię niczego owijać w bawełnę, sir, zwłaszcza gdy chodzi o sprawę tak ważną jak
bezpieczeństwo niewinnej młodej kobiety.
- Zamyśliła się na chwilę, a potem dodała: Skąd Mały John wie, dokąd zabrano Nellie?
- Pobiegł za uwożącym ją powozem. Nie było to trudne, gdyż pojazdy z powodu mgły
poruszają się dzisiaj wolno. Artemis uśmiechnął się.
- Mały John to bystry chłopiec. Wiedział, że dobrze zapłacę za informację o kobiecie porwanej
w pobliżu wejścia do Pawilonów.
- Zrozumiałe, że chce pan wiedzieć wszystko o działalności przestępców w miejscu, gdzie
prowadzi pan interesy. Bądź co bądź na panu, jako właścicielu Pawilonów, spoczywa
pewna odpowiedzialność.
- To prawda. Nie mogę pozwolić, by tego rodzaju przypadki zdarzały się w ich najbliższym
sąsiedztwie. Ucierpiałyby na tym moje interesy.
Grube szklane szyby w oknach tawerny Żółtooki Pies, oświetlone płonącym na kominku
ogniem, lśniły piekielnym blaskiem. Cienie na szybach chwiały się jak pijane duchy. Artemis
pomyślał, że klienci niewątpliwie są pijani, nie byli jednak nieszkodliwymi zjawami. Wielu z
10
nich miało prawdopodobnie przy sobie broń. Bywalcami tawerny byli najgroźniejsi przestępcy
z dzielnicy rozpusty. Madeline z okna powozu uważnie obserwowała otoczenie baru.
- Całe szczęście, że zabrałam ze sobą pistolet - powiedziała. Artemis zdołał powstrzymać się
od głośnego wyrażenia zdziwienia. W towarzystwie tej damy spędził niespełna godzinę, ale
poznał ją na tyle dobrze, że nie powinien być zaskoczony tego rodzaju informacją.
- Postąpi pani rozsądnie, nie wyjmując go z torebki - rzekł zdecydowanym tonem.
- Wolę nie uciekać się do stosowania broni, jeśli można tego uniknąć. Pistolet może
przysporzyć nieoczekiwanych kłopotów. - Wiem o tym doskonale - odparła.
- O, tak, sądzę, że pani wie - powiedział, przypominając sobie plotki związane ze śmiercią jej
męża.
- Tak czy inaczej - mówiła dalej Madeline - porwanie kobiety nie jest drobnym przestępstwem,
sir, i podejrzewam, że rozprawienie się z porywaczami nie będzie sprawą prostą.
- Jeśli Nellie jest w tawernie, to mam nadzieję, że uda mi się uwolnić ją bez użycia pistoletu.
- Nie sądzę, żeby to było możliwe, panie Hunt - rzekła Madeline z nutą powątpiewania w
głosie.
- Bywalcy tej tawerny na pewno nie są zbyt łagodni.
- Tym bardziej należy uniknąć zamieszania, które mogłoby przyciągnąć ich uwagę.
- Hunt popatrzył na nią wymownie. Zrealizuję SWÓJ plan, jeśli będzie pani przestrzegać
moich zaleceń.
- Skoro zdecydowałam się powierzyć panu tę sprawę, to wytrwam przy swoim postanowieniu.
- .- . Chyba że coś się nie powiedzie. To zapewnienie powinno mi wystarczyć, pomyślał. Ta
dama najwyraźniej woli wydawać polecenia, niż je otrzymywać.
- Świetnie. Przystępujemy więc do akcji. Mam nadzieję, że zna pani swoją rolę.
- Proszę się nie martwić, sir. Razem z Małym Johnem będziemy czekać w powozie u wylotu
ulicy.
- Tego właśnie oczekuję. Byłbym mocno zawiedziony, gdybym wyprowadzając Nellie tylnym
wyjściem, nie znalazł powozu, który pozwoli nam szybko oddalić się z tej okolicy. Artemis
rzucił kapelusz na siedzenie i wyskoczył na ulicę. Latimer stanął obok niego, podawszy
lejce Małemu Johnowi. Wydawał się teraz jeszcze potężniejszy. Potwierdziło to
wcześniejsze spostrzeżenie Artemisa, że jest on bardziej przybocznym strażnikiem niż
stangretem.
- Mam przy sobie pistolet, sir - powiedział Latimer.
- Czy ty i twoja pani zawsze chodzicie uzbrojeni po zęby? Latimer wydawał się zaskoczony
tym pytaniem.
- Oczywiście, sir.
- A ona uważa mnie za ekscentryka - mruknął Artemis, potrząsając głową.
- Drobiazg. Jesteś gotowy?
- Tak, sir.
- Latimer patrzył przez chwilę na okna tawerny.
- Jeśli ci dranie skrzywdzili moją Nellie, to drogo za to zapłacą.
- Nie mieli dość czasu, żeby ją skrzywdzić.
- Artemis ruszył na drugą stronę ulicy.
- Szczerze mówiąc, jeśli tę dziewczynę porwali po to, żeby ją sprzedać do burdelu, to nie
11
zrobią niczego, co mogłoby obniżyć jej wartość na tym szczególnym rynku, jeśli rozumiesz,
co mam na myśli.
- Doskonale rozumiem, sir - odparł Latimer przez zaciśnięte zęby.
- Słyszałem, że te łobuzy sprzedają dziewczyny na aukcjach tak jak konie na targu Tattersall.
- Nie bój się. Uratujemy ją w porę - uspokoił go Artemis. Latimer odwrócił się do niego twarzą,
która w żółtym świetle sączącym się z okien tawerny wyglądała jak maska.
- Chcę, żeby pan wiedział, sir, że jeśli odzyskam Nellie, będę pana dłużnikiem do końca życia.
Biedaczysko zakochany jest po uszy, pomyślał Artemis. Nie znajdując słów, żeby pocieszyć
nieszczęśnika, ścisnął go za ramię.
- Pamiętaj, daj mi piętnaście minut, nie więcej, a potem, tak jak ustaliliśmy, wywołaj
zamieszanie.
- W porządku, sir.
- Latimer podszedł do drzwi tawerny i po chwili zniknął w jej wnętrzu. Artemis ruszył wąskim
przejściem prowadzącym na tyły domu. Ledwie się w nie zagłębił, poczuł odrażający
zapach. Nie ulegało wątpliwości, że miejsce to wykorzystywane było jako ustęp i śmietnik.
Pomyślał, że jego buty wymagać będą skrupulatnego czyszczenia po zakończeniu całej
akcji. Skręcił za tył budynku i znalazł się w czymś, co kiedyś mogło być ogrodem. Zobaczył
kuchenne drzwi otwarte szeroko dla dostępu świeżego powietrza. Z okna na piętrze
sączyło się światło. Idąc w kierunku kuchennych drzwi, postawił kołnierz płaszcza, by ukryć
za nim twarz. Zresztą i tak, gdyby ktoś się pojawił, wziąłby go za pijanego rozpustnika, który
znalazł się tu w pogoni za niewybrednymi rozrywkami. W półmroku odszukał prowadzące
na górę schody i ruszył nimi, przeskakując po dwa stopnie. Już na podeście usłyszał
stłumione głosy dwóch mężczyzn. Ostrożnie, nasłuchując, wszedł do ciemnego holu. Za
którymiś drzwiami rozgrywała się ostra kłótnia.
- Mówię ci, że jest to towar w najlepszym gatunku. Dwa razy więcej możemy za nią dostać od
tej starej stręczycielki, która prowadzi dom przy Rosę Lane.
- Zawarłem umowę i nie wycofam się z niej. Muszę dbać o swoją reputację.
- To jest interes, durniu, a nie zabawa dżentelmenów. Tu chodzi o pieniądze i powtarzam ci, że
zarobimy więcej, sprzedając ją do burdelu przy Rosę...
- . Kłótnię przerwały głośne okrzyki dobiegające z dołu. Artemis rozpoznał najdonośniejszy
głos, rozlegający się echem na schodach. Głos Latimera.
- Pożar! Pożar w kuchni! Uciekajcie, zanim cały dom spłonie jak pochodnia! Do Artemisa
dobiegł tupot nóg ludzi biegnących ku wyjściu, łoskot przewracanych stołów. Wślizgnął się
do najbliższego pomieszczenia, pozostawiając lekko uchylone drzwi. Pokój był pusty i
ciemny. - Ratuj się, kto może! - usłyszał stłumiony okrzyk Latimera.
- W kuchni dym jest tak gęsty, że nie zobaczysz własnej ręki! Z hałasem otworzyły się drzwi
sąsiedniego pokoju. Artemis, ukryty w mroku, zobaczył stojącego w nich potężnego
muskularnego mężczyznę. Spoza niego wychylał się drugi, drobny, o twarzy szczura. W
świetle lampy płonącej w pokoju można było dostrzec ich wystraszone twarze.
- Co tu się, u licha, dzieje?
- zapytał wyższy mężczyzna.
- Słyszałeś krzyki - powiedział jego chudy towarzysz, próbując przecisnąć się przez drzwi
obok swego kompana. Pożar. Czuję zapach dymu. Musimy uciekać.
12
- A co z dziewczyną? Jest zbyt cenna, żeby ją zostawić.
- Nie jest warta mojego życia.
- Chudzielec zdołał wreszcie wydostać się do holu i ruszył biegiem ku schodom. - Możesz ją
wziąć, jeśli chcesz się wpędzić w kłopoty - rzucił jeszcze przez ramię. Wyższy mężczyzna
zawahał się. Obejrzał się za siebie. Widać było z jego postawy, że zmaga się w nim
chciwość z obawą o życie.
- Niech to wszyscy diabli! Chciwość, niestety, zwyciężyła. Mężczyzna zniknął we wnętrzu
pokoju, a po chwili pojawił się z nieprzytomną młodą kobietą zarzuconą na potężne
ramiona.
- Pozwól, że pomogę ci uratować tę młodą damę - powiedział Artemis, wchodząc do holu.
- Zejdź mi z drogi warknął zbir. Artemis odsunął się na bok. Mężczyzna przeszedł obok niego,
kierując się ku frontowym schodom. Artemis szybkim ruchem podstawił mu nogę, a
równocześnie zadał mu dłonią błyskawiczny cios w szczególnie wrażliwe miejsce na karku.
Zbir jęknął. Cios sprawił, że zdrętwiała mu lewa ręka i niemal cała lewa połowa ciała.
Zachwiał się, potknął o nogę Artemisa i runął na podłogę, uwalniając przy tym nieprzytomną
Nellie. Artemis złapał dziewczynę, zanim zsunęła się na podłogę. Zarzucił ją sobie na plecy
i pobiegł w stronę tylnych schodów. Z dołu dobiegały krzyki ludzi usiłujących uciec przez
kuchenne wyjście. W połowie schodów Artemis natknął się na Latimera.
- Znalazł ją pan? Stangret dopiero teraz zauważył kobietę zwisającą z pleców Artemisa.
- Nellie! Ona nie żyje?
- Tylko śpi. Prawdopodobnie dostała dawkę laudanum lub czegoś w tym rodzaju. Chodź,
człowieku, musimy się śpieszyć. Latimer nie spierał się. Odwrócił się i ruszył przodem w
stronę wyjścia. Na parterze znaleźli się pośród ostatnich gości, w panice opuszczających
tawernę. W kuchni i na korytarzu kłębił się dym.
- Chyba przesadziłeś z tą ilością oleju, którą wlałeś w kuchenne palenisko - zauważył Artemis.
- A skąd mogłem wiedzieć, ile trzeba wlać?
- mruknął Latimer.
- Nie przejmuj się. Najważniesze, że skutek był dobry. Wyszli do ogrodu, a potem na ulicę, na
której kłębił się tłum bywalców tawerny. Artemis zauważył, że panika ustąpiła. Ludzie
wyraźnie się uspokoili. Jakiś mężczyzna, prawdopodobnie właściciel lokalu, odważnie
wbiegł do budynku.
- Pośpieszmy się - polecił Artemis.
- Tak, sir. Powóz czekał w miejscu wskazanym przez Artemisa. Mały John siedział na koźle z
lejcami w dłoniach. Gdy podeszli bliżej, Madeline otworzyła drzwi.
- Znaleźliście ją! - zawołała.
- Dzięki Bogu! Artemis i Latimer z jej pomocą wsuneli nieprzytomną Nellie przez ciasne
drzwiczki do wnętrza powozu. Artemis ruszył do wejścia po przeciwnej stronie pojazdu.
- Stój, ty przeklęty draniu, bo inaczej wsadzę ci kulę w plecy! Rozpoznał głos szczuplejszego
mężczyzny.
- Latimer, ruszaj natychmiast! - zawołał. Wskoczył do środka i zatrzasnął za sobą drzwi.
Wyciągnął rękę, by zsunąć Madeline z siedzenia na podłogę, ale ona z jakichś
niezrozumiałych powodów opierała się. Gdy powóz już ruszył, uniosła rękę i zobaczył w jej
dłoni pistolet, o kilka cali od swego ucha.
13
- Nie! - krzyknął, ale wiedział, że jest już zbyt późno. Zasłonił sobie dłońmi uszy. Dostrzegł
błysk światła. W małym powozie huk wystrzału zabrzmiał tak głośno jak salwa armatnia.
Artemis wyczuł, że pojazd toczy się po bruku, ale stukot kół i kopyt konia docierał do niego
jak odległe brzęczenie. Otworzył oczy i zauważył, że Madeline patrzy na niego z
niepokojem. Poruszała wargami, ale nie słyszał, co mówi. Schwyciła go za ramię i
potrząsnęła nim. Z ruchu jej ust domyślił się, że pyta, czy coś mu się stało.
- Tak - odpowiedział. W uszach mu dzwoniło. Nie wiedział, czy odezwał się głośno, czy cicho.
Miał nadzieję, że krzyknął. Z pewnością miał ochotę krzyczeć.
- Tak. Do diabła! Mogę liczyć tylko na to, że nie zostałem przez panią trwale ogłuszony. Opary
wydobywające się z otwartych drzwi pokoju niosły woń octu, rumianku i suszonych kwiatów.
Madeline zatrzymała się i zerknęła do wnętrza. Pomieszczenie to, z kolekcją butelek,
moździerzy, misek i różnych rozmiarów słoi, z wiszącymi na ścianach pękami zasuszonych
ziół i kwiatów, zawsze przypominało jej laboratorium. Ciotka, ubrana w obszerny fartuch,
nachylona nad naczyniem z wrzącą cieczą, wyglądała jak szalony alchemik.
- Ciociu Bermce?
- Chwileczkę, kochanie.
- Starsza kobieta nie odrywała wzroku od wrzącego płynu.
- Akurat dodaję najważniejsze składniki.
- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałam się ciebie poradzić w pewnej bardzo ważnej
sprawie.
- Zaczekaj jeszcze parę minut. Siła działania tej mikstury zależy od tego, w jakiej kolejności i w
jakim czasie dodawane są zioła. Madeline splotła ręce i oparła się o framugę drzwi. Nie
istniał sposób, by oderwać ciotkę od przyrządzania cudownych leków. Dzięki Bemice w jej
domu znajdował się największy w całym Londynie wybór uspokajających kropelek,
wzmacniających napojów, leczniczych maści i innych leków. Ciotka z zapałem oddawała się
przyrządzaniu swoich napojów i eliksirów. Skarżyła się na słabe nerwy i nieustannie
eksperymentowała, starając się poprawić ich stan. Próbowała rozpoznawać podobne
problemy zdrowotne u znajomych. Przyrządzała specjalne leki, dostosowując je do kondycji
i temperamentu cierpiących. Spędzała całe godziny na studiowaniu starych receptur
przeróżnych mieszanek i wywarów leczących choroby nerwowe. Znała wszystkich
aptekarzy w całym mieście, a szczególnie wyróżniała tych, którzy sprzedawali rzadkie
vanzagariańskie zioła. Madeline mniej cierpliwie znosiłaby dziwne hobby ciotki. gdyby nie
dwa ważne powody. Po pierwsze, medykamenty Bemice okazywały się często niezwykle
skuteczne. Na przykład ziołowa herbatka, którą tego ranka podała Nellie, w cudowny
sposób wpłynęła na nadszarpnięte nerwy pokojówki. Po drugie, nikt lepiej od Madeline nie
potrafił zrozumieć, jak konieczne jest w ich sytuacji tego rodzaju zajęcie, pozwalające
oderwać się od prawdziwych problemów. Zdarzenia sprzed roku były na tyle poważne, by
wywrzeć wpływ na kobietę o najsilniejszych nawet nerwach, a kłopoty, które pojawiły się w
ostatnich dniach, pogorszyły jeszcze sytuację. Bemice była czterdziestoletnią kobietą,
elegancką, atrakcyjną i wyjątkowo inteligentną. Przed laty cieszyła się ogromnym
powodzeniem w kręgach towarzyskich, ale zrezygnowała ze światowych uciech, by zająć
się córką brata po śmierci jego żony, Elizabeth Reed.
- Gotowe.
14
- Ciotka zdjęła naczynie z ognia i przelała jego zawartość do miseczki.
- Teraz wywar musi stygnąć przez godzinę.
- Wytarła ręce w fartuch i zwróciła się do Madeline: O czym chcesz ze mną porozmawiać,
kochanie?
- Obawiam się, że dzisiaj po południu pan Hunt zechce złożyć nam wizytę powiedziała
bratanica. Ciotka uniosła brwi.
- On nie zamierza odwiedzić nas, moja droga. On zamierza zobaczyć się z tobą.
- No tak. Rzecz w tym, że wczoraj w nocy, kiedy odprowadził nas do domu, powiedział bez
ogródek, że chce mi zadać parę pytań.
- Pytań?
- Chce się dowiedzieć, skąd tyle wiem o nim i jego interesach.
- To oczywiste, kochanie. Trudno mieć mu to za złe. Bądź co bądź dokładał zawsze wielu
starań, by ukryć pewne fakty ze swego prywatnego życia. Potem nagle pewnej nocy
pojawia się znikąd nieznana mu kobieta i żąda pomocy w uratowaniu swojej pokojówki.
Przy okazji informuje go, że wie nie tylko o tym, że jest właścicielem Pawilonów Marzeń, ale
i o tym, że jest mistrzem Vanza. Każdy mężczyzna w jego sytuacji poczułby się
zaniepokojony.
- Z całą pewnością nie jest tym zachwycony. Obawiam się, że rozmowa z nim nie będzie
przyjemna. Jednakże po tym, co zrobił dla nas ostatniej nocy, byłoby nietaktem wymówić
się od spotkania z nim.
- Owszem - zgodziła się Bemice.
- Z tego, co wiem, minionej nocy wyrósł na bohatera. Latimer przez cały czas opowiada o
wyczynach pana Hunta.
- Latimer może sobie przedstawiać go jako postać heroiczną, ja natomiast muszę się z nim
spotkać i wyjaśnić, skąd znam szczegóły jego życia.
- Rozumiem, że sytuacja jest raczej niezręczna. Jesteś zakłopotana, bo chociaż z chęcią
skorzystałaś z pomocy pana Hunta, to teraz nie wiesz, jak z nim dalej postępować.
- On jest mistrzem Vanza.
- Co nie oznacza, że zaraz musi być uosobieniem zła. Nie wszyscy członkowie Towarzystwa
Vanzagarian są tacy jak Renwick Deveridge.
- Bernice podeszła do bratanicy i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Nie musisz szukać daleko Wystarczy, że pomyślisz o swoim drogim ojcu, żeby się z tym
zgodzić.
- Tak, ale.
- .- .- Czy jest w twoich dokumentach coś, co wskazywałoby na to, że Hunt ma jakieś złe
skłonności?
- No nie, ale...
- Pamiętaj, że z pełną gotowością zajął się twoimi sprawami.
- Nie zostawiłam mu zbyt wielkiego wyboru.
- Nie bądź tego taka pewna - zaprotestowała Bemice, unosząc brwi.
- Jestem przekonana, że nie poszłoby ci z nim tak łatwo, gdyby tego nie chciał.
- Wiesz, ciociu, może masz rację. On wyjątkowo łatwo zgodził się współpracować ze mną
powiedziała Madeline z nadzieją w głosie.
15
- Jestem pewna, że potrafisz mu dzisiaj wszystko wyjaśnić w sposób, który go zadowoli.
Madeline pomyślała o przelotnym wyrazie zdecydowania w oczach Artemisa Hunta, kiedy
żegnał się z nią pod drzwiami jej domu. Uczucie chwilowej ulgi zniknęło bez śladu.
- Nie byłabym tego aż tak pewna.
- Największym twoim problemem są zbyt napięte nerwy. Ciotka sięgnęła po niebieską
buteleczkę stojącą na stole. Zażyj łyżeczkę tego lekarstwa przy porannej herbacie.
Natychmiast poczujesz się lepiej.
- Dziękuję, ciociu Bemice - powiedziała Madeline, biorąc miksturę.
- Nie przejmowałabym się zbytnio panem Huntem - stwierdziła z ożywieniem Bemice.
- Przypuszczam, że jemu chodzi wyłącznie o to, by nie został rozpoznany jako Sprzedawca
Marzeń. Trudno mu się dziwić. Ostatnio obraca się w wyjątkowo ekskluzywnych kręgach.
- Tak. Zastanawiam się tylko dlaczego. Nie wygląda na człowieka, któremu zależy na pozycji
w eleganckim świecie.
- Niewątpliwie szuka żony - stwierdziła Bemice z absolutną pewnością siebie.
- Gdyby wyszło na jaw, że zajmuje się tego rodzaju interesami, pole jego poszukiwań
zostałoby mocno zawężone.
- Szuka żony?
- Madeline sama była zdziwiona swoją reakcją na stwierdzenie ciotki. Dlaczego zaskoczyła ją
uwaga, że Hunt ukrywa swoje interesy, bo szuka żony? Przecież był to logiczny wniosek.
- Tak, oczywiście. Nie przyszło mi to do głowy. Bemice spojrzała na nią wymownie.
- To dlatego, że jesteś zbyt zajęta wyobrażaniem sobie strasznych spisków i roztrząsaniem
złowieszczych znaków, których doszukujesz się w zwykłych, drobnych zdarzeniach
ostatnich dni. Nic dziwnego, że masz nerwy tak rozstrojone, że nie możesz nocami sypiać.
- Chyba masz rację.
- Madeline odwróciła się i ruszyła w stronę holu.
- Jedno jest pewne. Muszę przekonać pana Hunta, że jego sekrety nie zostaną przeze mnie
ujawnione.
- Nie wątpię, że uda ci się to bez trudu, moja droga. Jesteś wystarczająco pomysłowa.
Madeline udała się do biblioteki. Zatrzymała się przy oknie i wylała zawartość niebieskiej
buteleczki do donicy stojącej tam palmy. Potem usiadła za biurkiem i pogrążyła się w
rozmyślaniach. Ciotka ma rację. Artemis Hunt wyjątkowo chętnie dał się nakłonić do
współpracy i wykazał się przy tym niebywałymi umiejętnościami. Kto wie, czy nie mógłby
okazać się użyteczny w przyszłości? .
- Artemis opadł na oparcie fotela, założył nogę na nogę i bezmyślnie stukał nożem do
otwierania listów w cholewkę buta. Patrzył przy tym na mężczyznę, który siedział po drugiej
stronie szerokiego biurka. Henry Leggett był człowiekiem zajmującym się od dawna
interesami Hunta. W jakimś sensie Artemis odziedziczył go po ojcu. Byli ze sobą związani
nawet w czasach, kiedy nie prowadził żadnych znaczących interesów. Cariton Hunt też
zresztą w niewielkim stopniu korzystał z jego usług. Artemis przywiązany był do ojca, ale
nie mógł zaprzeczyć, że nie zadbał on w odpowiednim czasie o jego przyszłość. Po śmierci
żony przestał się interesować resztkami rodzinnej fortuny. Henry i Artemis patrzyli
bezradnie jak Cariton Hunt, lekceważąc wszelkie rozsądne rady, oddaje się hazardowi i
przygodom w domach rozpusty. To wreszcie Henry przyjechał do Oksfordu, by powiadomić
16
Artemisa, że jego ojciec zginął w pojedynku, będącym rezultatem jakiegoś karcianego
sporu. To Henry musiał poinformować go ze smutkiem, że z rodzinnego majątku nic nie
pozostało. Osierocony Artemis, by jakoś przeżyć, musiał sam zająć się hazardem. W
przeciwieństwie do ojca miał talent do kart. Jednak życie hazardzisty uważał za zbyt
niepewne. Pewnej nocy zwrócił uwagę na leciwego dżentelmena, który systematycznie
wygrywał. Pozostali gracze często sięgali po butelkę z czerwonym winem, natomiast
starszy mężczyzna nie wypił ani kropli. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy, którzy
nonszalancko brali w rękę karty, a potem rzucali je na stół, on uważnie przyglądał się
swoim. Artemis wycofał się z gry, gdy zorientował się, że wkrótce wszyscy przegrają z
nieznanym dżentelmenem. W końcu starszy pan zebrał wygraną i opuścił klub. Artemis
wyszedł za nim na ulicę.
- Ile by mnie kosztowało, gdybym chciał nauczyć się grać w karty tak jak pan?
- zapytał w momencie, gdy mężczyzna miał wsiąść do czekającego na niego powozu.
Nieznajomy przyglądał się przez chwilę młodzieńcowi badawczym, chłodnym wzrokiem.
- Cena byłaby całkiem wysoka - odparł.
- Niewielu młodych ludzi mogłoby sobie na to pozwolić. Jeśli jednak ma pan poważne zamiary,
proszę mnie jutro odwiedzić. Porozmawiamy o pańskiej przyszłości.
- Nie mam zbyt wiele pieniędzy.
- Artemis uśmiechnął się kwaśno.
- Prawdę mówiąc, dzięki panu mam znacznie mniej niż parę godzin temu.
- Był pan jednak jedynym graczem, który miał dość rozsądku, by w odpowiedniej chwili
wycofać się z gry - powiedział nieznajomy.
- Zapowiada się pan na dobrego ucznia. Czekam na pana jutro rano. Artemis zjawił się u
niego o jedenastej przed południem. Natychmiast zorientował się, że znalazł się w domu
uczonego, a nie zawodowego hazardzisty. Wkrótce dowiedział się, że George Charters jest
z zamiłowania i wykształcenia matematykiem.
- Nie jestem hazardzistą - wyjaśnił starszy pan.
- Szukałem tylko eksperymentalnego potwierdzenia pomysłu sprzed kilku miesięcy,
dotyczącego pojawienia się pewnego układu kart w kolejnych rozdaniach. Nie mam
zamiaru zarabiać na życie przy stoliku karcianym. To zbyt niepewny sposób jak na mój
gust. A co z panem? Zamierza pan spędzić całe życie w jaskiniach gry?
- Jeśli tylko będę mógł tego uniknąć, to nie - odparł Artemis.
- Wolałbym zająć się czymś bardziej przewidywalnym. Okazało się, że George Chartres jest
mistrzem Vanza. Zapoznał Artemisa z pewnymi podstawami tej filozofii. Kiedy zrozumiał, że
ma zdolnego i pilnego ucznia, zaproponował mu sfinansowanie podróży na wyspę
Vanzagara. Henry Leggett uważał, że powinien skorzystać z tej okazji. Artemis spędził całe
cztery pracowite lata w Garden Temples. Każdego lata na krótko wracał do Anglii, by
odwiedzić George’a, Henry’ego i swoją kochankę, Catherine Jensen. Kiedy zjawił się po raz
ostatni, dowiedział się, że George Chartersjest bliski śmierci z powodu choroby serca, a
Catherine zginęła w tajemniczych okolicznościach. Henry trwał przy boku Artemisa w
czasie obu pogrzebów. Potem młodszy przyjaciel oznajmił mu, że nie wróci na wyspę
Vanzagara. Zamierzał pozostać w Londynie, wzbogacić się i pomścić śmierć ukochanej.
Henry nie aprobował planów zemsty, natomiast przypadły mu do gustu zamiary
17
odbudowania fortuny Huntów. Został stałym współpracownikiem Artemisa. Okazał się
błyskotliwym pomocnikiem. Prowadził interesy z właściwą dyskrecją, jak również dostarczał
Artemisowi poufnych informacji o działaniach konkurentów, takich, których nie mógł
dostarczyć mu Zachary, a tylko powszechnie szanowany dżentelmen. Tego ranka jednakże
Artemis oczekiwał od niego czegoś więcej. - Czy to wszystko, czego dowiedziałeś się o
pani Deveridge? - zapytał go.
- Pogłoski, plotki i relacje o dawnych skandalach. O większości tych spraw już słyszałem. W
klubach wszyscy o tym mówią. Henry oderwał wzrok od swego notatnika i sponad złotej
oprawki okrągłych okularów spojrzał na Artemisa.
- Nie dałeś mi zbyt wiele czasu na wypełnienie tego zadania.
- Zerknął na wysoki stojący zegar.
- Wiadomość od ciebie otrzymałem o ósmej rano. Teraz mamy wpół do trzeciej. Sześć i pół
godziny to za mało na przeprowadzenie takiego śledztwa. Za parę dni będę miał dla ciebie
coś więcej.
- Do licha! MÓJ los jest w rękach tej Niebezpiecznej Wdowy, a ty mi tylko potrafisz
powiedzieć, że ona ma zwyczaj mordowania mężów.
- Jednego męża, nie wielu - sprostował spokojnie Leggett. Zresztą ta opinia oparta jest na
plotkach, a nie na faktach. Chcę ci przypomnieć, że pani Deveridge nigdy nie była
podejrzana w związku ze śmiercią swego męża. Nie była nawet przesłuchiwana ani
oskarżona.
- Dlatego, że nie było dowodów. Wyłącznie domysły.
- Owszem.
- Henry znów spojrzał na swoje notatki. Z tego, co zdołałem się dowiedzieć, Renwick
Deveridge był w domu sam tej nocy, kiedy dostał się tam włamywacz. Bandyta zastrzelił go,
podpalił dom, żeby zatrzeć ślady przestępstwa, i zbiegł z kosztownościami.
- Tylko że nikt nie wierzy w taki przebieg zdarzeń.
- Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Deveridge był skłócony z żoną. Pani Deveridge
wyprowadziła się od niego niedługo po ślubie. Nie chciała wrócić i z nim mieszkać. - Henry
przerwał, by odchrząknąć.
- Mówią o niej, że jest nieco... - . uparta.
- Tak, coś o tym wiem - mruknął Artemis i znów postukał nożem do otwierania kopert o but.
- Co możesz mi powiedzieć o jej nieszczęsnym mężu? Henry ze ściągniętymi brwiami
wpatrywał się przez chwilę w swoje notatki - Niestety, niezbyt wiele. Jak wiesz, nazywał się
Renwick Deveridge. Nie natrafiłem na nikogo z jego rodziny. Podobno w czasie wojny,
przez pewien czas, przebywał na kontynencie.
- No i co z tego?
- Artemis wymownie spojrzał na Henry’ego.
- Ty też tam byłeś.
- Tak, oczywiście. Można chyba bez obawy pomyłki stwierdzić, że nie został tam wysłany do
szpiegowania Napoleona. Tak czy inaczej wrócił do Londynu przed dwoma laty. Poznał
Wintona Reeda i wkrótce po tym zaręczył się z jego córką. Niewiele później Madeline Reed
i Deveridge wzięli ślub.
- Narzeczeństwo było krótkie.
18
- Wzięli ślub na podstawie specjalnego zezwolenia.
- Henry przez chwilę patrzył z dezaprobatą w swoje notatki.
- Jak wspomniałem, ta dama jest nieco porywcza. Gdy dwa miesiące po ślubie Deveridge
stracił życie, zaczęły krążyć plotki, że to ona go zamordowała.
- Musiała być chyba bardzo nim rozczarowana.
- Faktem jest, że zanim rozstał się z życiem, ojciec pani Deveridge, Winton Reed, polecił
swojemu adwokatowi zebrać informacje na temat możliwości unieważnienia małżeństwa
bądź doprowadzenia do formalnej separacji.
- Unieważnienia! - Artemis rzucił nóż do rozcinania kopert na biurko i pochylił się do przodu.
- Jesteś pewny?
- Na tyle, na ile mogę być pewny, dysponując ograniczonym zasobem informacji. Biorąc
jednak pod uwagę ogromne trudności i koszty związane z uzyskaniem rozwodu,
unieważnienie, chociaż taki proces jest długotrwały, wydaje się prostszym rozwiązaniem.
- Tyle że upokarzającym dla Renwicka Deveridge. Poza wszystkim, tylko w nielicznych
przypadkach można unieważnić małżeństwo. Tutaj jedynym dowodem, jak przypuszczam,
mogłoby być oskarżenie Deveridge’a o impotencję.
- Owszem.
- Henry znów odchrząknął. Artemis wiedział, że przyjaciel jest nieco pruderyjny w sprawach
intymnych.
- Sądzę, że w tym przypadku, nawet z pomocą dobrego adwokata, udowodnienie impotencji
Deveridge’a trwałoby całe lata.
- Niewątpliwie. Prawie wszyscy uważają, że pani Deveridge brakowało cierpliwości, by przejść
przez tę całą prawną procedurę.
- Henry przerwał na moment, a potem dodał: Albo doszła do wniosku, że jej ojciec nie będzie
w stanie ponieść kosztów związanych z tym procesem.
- W tej sytuacji postanowiła na własną rękę zakończyć swe małżeństwo. Czy to miałeś na
myśli?
- Takie właśnie plotki krążą w towarzystwie. Artemis po minionej nocy wiedział, że dama ta jest
wyjątkowo zdecydowaną osobą. Jeśli naprawdę rozpaczliwie pragnęła przerwać nieudany
związek, to kto wie, czy nie zdecydowała się zamordować męża.
- Powiedziałeś, że Deveridge został zastrzelony, zanim wybuchł pożar.
- Według doktora, który oglądał zwłoki, tak. Artemis wstał i podszedł do okna.
- Muszę ci powiedzieć, że wczoraj pani Deveridge zademonstrowała swe umiejętności
posługiwania się pistoletem.
- Hmm. Nie jest to umiejętność właściwa damom. Artemis uśmiechnął się, patrząc na otoczony
murem ogród. Henry ocenia kobiety raczej w tradycyjny sposób, pomyślał.
- To prawda. Czy masz jeszcze coś dla mnie?
- Ojciec pani Deveridge był jednym z pierwszych członków Towarzystwa Vanzagarian. Był
mistrzem.
- Wiem.
- Był już w podeszłym wieku, kiedy się ożenił i został ojcem. Mówią, że po śmierci żony oszalał
na punkcie córki. Posunął się do tego, że wprowadził ją w sprawy powszechnie uważane za
niestosowne dla młodej damy.
19
- Na przykład takie jak posługiwanie się pistoletem.
- Choćby to. Reed w ostatnich latach stał się samotnikiem. Poświęcił się w pełni studiowaniu
martwych języków.
- Podobno był ekspertem, jeśli chodzi o dawny język Vanzagara - wtrącił Artemis.
- Mów dalej.
- Zmarł wczesnym rankiem zaraz po pożarze. Plotkarze mówią, że jego serce nie wytrzymało
szoku, jakim było uświadomienie sobie, że jego córka oszalała i zamordowała męża.
- Rozumiem.
- Jako człowiek interesu czuję się zobowiązany wskazać. że po tej serii zgonów w rodzinie
pani Deveridge weszła w wyłączne posiadanie spadku zarówno po ojcu, jak i mężu.
- Na Boga, człowieku! - Artemis odwrócił się, by spojrzeć na Henry’ego.
- Chyba nie sugerujesz, że zamordowała tych dwóch mężczyzn, żeby położyć rękę na ich
fortunach! - Nie, oczywiście, że nie.
- Henry skrzywił się z niesmakiem.
- Trudno wyobrazić sobie, by córka mogła postąpić tak niegodziwie. Chciałem tylko zwrócić
uwagę na uboczny rezultat tych zdarzeń.
- Dziękuję ci, Henry.
- Artemis podszedł do biurka i oparł się o jego krawędź.
- Wiesz, że mam zaufanie do twoich wnikliwych analiz. Pozwól, że dorzucę do tego, co
powiedziałeś, jeszcze jeden fakt.
- Słucham?
- Renwick studiował filozofię i sztukę walki Vanza. Niełatwo zabić takiego człowieka. Henry
zastanawiał się przez chwilę, wreszcie powiedział: - Wydaje mi się, że cię rozumiem.
Trudno uwierzyć, żeby udało się to kobiecie, prawda?
- Albo zwykłemu włamywaczowi. Henry spojrzał na młodszego przyjaciela, wyraźnie
zaniepokojony.
- Istotnie - mruknął.
- Myślę - odezwał się z wahaniem Artemis - że mając do wyboru jako podejrzanych o
zamordowanie Deveridge’a włamywacza i tę kobietę, łatwiej byłoby mi oskarżyć tę damę.
Henry wyglądał na zdruzgotanego.
- Myśl o tym, że kobieta mogłaby uciec się do tak drastycznego czynu, może wywołać u
każdego mężczyzny zimny dreszcz.
- Co do dreszczu nie jestem pewny, ale wiem, że pociąga to za sobą bardzo interesujące
pytania.
- Tego się obawiałem.
- Henry westchnął.
- Co masz na myśli? - zapytał Artemis, patrząc na niego.
- Od momentu, kiedy otrzymałem twoje polecenie, wiedziałem, że coś jest nie w porządku w
tej sprawie. Zbyt mocno interesujesz się Madeline Deveridge.
- To ona postawiła przede mną pewien problem. Zanim się z nim uporam, muszę zebrać
informacje. Znasz mnie i wiesz, że nie przystępuję do akcji, zanim nie poznam faktów.
- Nie próbuj wykpić się takimi ogólnikami. W tym jest coś więcej niż jakiś kolejny interes.
Wyraźnie widzę, że jesteś zafascynowany panią Deveridge. Od dawna nie zauważyłem,
20
żebyś tak zainteresował się jakąś kobietą.
- Wobec tego powinieneś być zadowolony. Od pewnego czasu powtarzasz mi, że jestem zbyt
zaabsorbowany swoimi planami zemsty. Znajomość z panią Deveridge na jakiś czas
poszerzy zakres moich zainteresowań i działań.
- Niestety, nie sądzę, żeby został on poszerzony we właściwy sposób - powiedział Henry,
patrząc surowo na przyjaciela.
- Niech będzie, co ma być. Mam teraz trochę czasu. zanim zacznę realizować następny etap
mojego planu. Zajmę się bardziej szczegółowym rozpracowaniem sprawy pani Deveridge.
Artemis przystanął na schodach prowadzących do wejścia i uważnie przyjrzał się fasadzie
niewielkiego budynku. Dom nie był duży, ale miał kształtne okna o dobrych proporcjach,
zapewniające wnętrzom dość światła i ładny widok na ogród. Sąsiedztwo wydawało się
spokojne, choć trudno byłoby nazwać je eleganckim. Pani Deveridge, chociaż dysponowała
pokaźnym majątkiem po mężu i ojcu, nie zamierzała widać wydawać pieniędzy na obszerną
rezydencję w ekskluzywnej dzielnicy. Z tego co Henry zdołał ustalić, ona i jej ciotka prowadziły
samotny tryb życia. Z każdym krokiem tajemnica otaczająca tę damę wydawała mu się coraz
bardziej intrygująca. Niecierpliwie oczekiwał spotkania z nią w świetle dnia. Pamięć o oczach
prowokacyjnie przysłoniętych czarną koronkową woalką, długo nie pozwalała mu zasnąć
minionej nocy. W otwartych drzwiach pojawił się Latimer. W dziennym świetle wydawał się
jeszcze potężniejszy niż w nocnej mgle.
- O, pan Hunt! - Jego oczy zabłysły radością.
- Dzień dobry, Latimer. Jak się czuje twoja Nellie?
- Dziarsko i zdrowo, dzięki panu, sir. Niewiele pamięta z tego, co się zdarzyło, ale może to i
lepiej.
- Latimer zawahał się przez moment.
- Jeszcze raz chciałem zapewnić pana, sir, o mojej wdzięczności za to, co pan zrobił.
- Dobrze nam się razem pracowało, prawda?
- Artemis wszedł do niewielkiego holu.
- Bądź tak dobry i zawiadom panią Deveridge, że przyszedłem ją odwiedzić Mam nadzieję, że
oczekuje mojej wizyty.
- Tak, sir, jest w bibliotece. Zaraz pana zaanonsuję. Artemis spojrzał na ciężkie żelazne żaluzje
w oknach, wyposażone w mocne zamki i małe dzwoneczki, mające ostrzegać
mieszkańców, w razie gdyby ktoś próbował je otworzyć. Nocą stanowiły zapewne dobre
zabezpieczenie przed intruzem. Czy pani Deveridge tak bardzo obawia się zwykłych
włamywaczy, czy grozi jej coś poważnego?
- zastanowił się. Ruszył za Latimerem długim korytarzem. Służący zatrzymał się w drzwiach
pokoju zastawionego od podłogi do sufitu półkami, zapełnionymi oprawionymi w skórę
książkami, czasopismami, notatkami i przeróżnymi papierami. Duże zakratowane okno,
również zaopatrzone w dzwoneczki, wychodziło na dobrze utrzymany ogród o nielicznych,
mocno przerzedzonych i poprzycinanych krzewach i drzewach.
- Pan Hunt chce się z panią widzieć, proszę pani. Madeline podniosła się zza ciężkiego
dębowego biurka.
- Dziękuję ci, Latimer. Proszę wejść, panie Hunt. Miała na sobie modną czarną suknię o
21
wysokiej talii. Tym razem jej twarzy nie zasłaniała woalka. Gdy Artemis spojrzał na nią,
pomyślał, że Henry miał rację, przypuszczając, że jest nią mocno zainteresowany.
Zainteresowanie to wykraczało daleko poza ciekawość i graniczyło z fascynacją.
Zastanawiał się, czy Madeline Deveridge jest świadoma wrażenia, jakie na nim wywiera.
- „ W jej niebieskich oczach dostrzegł zaskakującą mieszaninę inteligencji, zdecydowania i
niepokoju. Czarne, rozdzielone przedziałkiem włosy upięła w zgrabny węzeł z tyłu głowy.
Usta miała pełne, mocny podbródek wskazujący na upór, co Artemis uznał za subtelne
wyzwanie dla wszystkiego, co było w nim męskie.
- Czy jestem jeszcze potrzebny?
- zapytał Latimer, stojąc w drzwiach.
- Nie, dziękuję - odparła Madeline.
- Możesz nas zostawić.
- Tak, proszę pani.
- Służący wyszedł i zamknął za sobą drzwi.
- Proszę usiąść, panie Hunt - powiedziała gospodyni.
- Dziękuję.
- Artemis usiadł na wskazanym mu ciemnym rzeźbionym fotelu. Jedno spojrzenie na cenny
dywan, kosztowne zasłony i eleganckie rzeźbione biurko wystarczyło, by potwierdzić opinię
Leggetta o stanie finansów pani Deveridge. Dom był niewielki, ale urządzony z wyjątkową
elegancją.
- Mam nadzieję, że odzyskał pan już słuch.
- Madeline wróciła na swoje miejsce za biurkiem.
- Dzwoni mi jeszcze w uszach, ale z przyjemnością mogę pani oznajmić, że wszystkie moje
zmysły powróciły całkowicie do normy.
- Dzięki Bogu. Przykra byłaby dla mnie myśl, że jestem odpowiedzialna za pana kontuzję.
- Tak się złożyło, że ani ja nie doznałem trwałych obrażeń, ani... - uniósł lekko brwi - ten
bandyta, którego chciała pani zastrzelić. Madeline zacisnęła usta, ale po chwili odezwała
się spokojnie: - Strzelam nie najgorzej, sir, lecz powóz był w ruchu, było ciemno, no i pan
złapał mnie za rękę, nie pamięta pan? Myślę, że wszystko to wpłynęło na celność mojego
strzału.
- Proszę mi wybaczyć. Dodam tylko, że od czasu do czasu zdarzają się tego rodzaju
radykalne rozstrzygnięcia, ale ja z zasady wolę unikać zbyt gwałtownych działań.
- Wydaje mi się to nieco zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę pańskie przygotowanie -
powiedziała, mrużąc oczy.
- Jeśli wie pani cokolwiek o dawnych sztukach walki i filozofii Vanza, musiała pani słyszeć o
tym, że szczególny nacisk kładzie się w niej na spryt i wyrafinowanie. Gwałtowność ma
niewiele wspólnego z wyrafinowaniem. W trudnych sytuacjach należy precyzyjnie określić
strategię działania i przeprowadzić akcję w taki sposób, by nie zostawić śladów
prowadzących wprost do jej uczestników. Madeline skrzywiła się.
- Jest pan prawdziwym ekspertem filozofii Vanza, panie Hunt. Rozumuje pan w sposób
rozsądny, przebiegły i zawiły.
- Fakt, że jestem wyznawcą tej filozofii, niewątpliwie nie przydaje mi walorów w pani oczach,
ale proszę wziąć pod uwagę, że zastrzelenie tego mężczyzny na ulicy mogłoby
22
doprowadzić do szeregu komplikacji, które dzisiaj uznalibyśmy za wysoce dla nas
niekorzystne.
- Nie rozumiem pana.
- Spojrzała na niego z wyrazem zaskoczenia w oczach.
- Pomagał mi pan w ratowaniu młodej kobiety. Któż mógłby mieć w związku z tym jakieś
obiekcje?
- Wolę nie zwracać na siebie powszechnej uwagi, pani Deveridge.
- Tak, oczywiście.
- Na twarzy Madeline pojawił się rumieniec.
- Niewątpliwie obawiał się pan, że mogłyby wyjść na jaw pańskie związki z Pawilonami
Marzeń. Proszę się nie martwić. Nie powiem o tym nikomu ani słowa.
- Doceniam pani lojalność. Tak się składa, że ostatnio ‘jestem zaangażowany w bardzo ważne
sprawy.
- Nie zamierzam wnikać w pańskie... - . interesy. Artemis znieruchomiał na moment. Co wie ta
kobieta? zastanawiał się. Czy to możliwe, żeby się dowiedziała o moich starannie
przygotowywanych planach zemsty?
- Nie zamierza pani wnikać w moje sprawy, tak to mam rozumieć?
- Och, na Boga, sir.
- Machnęła ręką.
- Pańskie plany znalezienia sobie żony w najwyższych sferach wcale mnie nie interesują.
Niech pan poślubi, kogo chce. I życzę szczęścia.
- Uspokoiła mnie pani, pani Deveridge.
- Doskonale rozumiem, że plany dobrego ożenku mogłyby zostać poważnie zagrożone, gdyby
wyszło na jaw, że zajmuje się pan tego rodzaju interesami.
- Przerwała i jej twarz przybrała wyraz zatroskania.
- Tylko czy jest pan pewny, że ukrywanie faktów, których ujawnienie już po ślubie mogłoby
zostać uznane za oszustwo, jest rozsądne?
- Z tego punktu widzenia nie rozważałem tej sprawy odparł Artemis nieco ironicznym tonem.
- Co pan zrobi, kiedy prawda wyjdzie na jaw?
- W tonie głosu Madeline było coś więcej niż dezaprobata.
- Sądzi pan, że pańska żona po prostu przejdzie do porządku dziennego nad tym faktem?
- Pozwoli pan, że udzielę mu pewnej rady, sir.
- Madeline nachyliła się ku swemu rozmówcy.
- Jeśli zamierza pan zawrzeć małżeństwo oparte na wzajemnym szacunku i uczuciu, powinien
pan być szczery wobec przyszłej małżonki, i to od początku.
- Ponieważ nie zamierzam w najbliższej przyszłości zawierać małżeństwa, nie sądzę, bym
koniecznie musiał wysłuchiwać pani pouczeń. Madeline zamrugała. Splotła dłonie i opadła
na oparcie fotela.
- Wielki Boże! Czyżbym próbowała pana pouczać?
- Takie odniosłem wrażenie.
- Proszę mi wybaczyć, panie Hunt.
- Oparła łokcie na biurku i opuściła głowę na splecione dłonie.
- Przysięgam, nie wiem, co mnie podkusiło. Nie mam prawa wtrącać się do pana poczynań.
23
Chyba mój umysł nie funkcjomuje zbyt sprawnie. Jedyne, co mnie może usprawiedliwić, to
fakt, że ostatnio źle sypiam i... - .- Przerwała, uniosła głowę i skrzywiła się.
- Znów zaczynam mówić bez sensu.
- Proszę się tym nie przejmować - rzekł Artemis i po chwili dodał: - Chciałbym tylko, aby pani
wiedziała, że byłbym bardzo niezadowolony, gdyby ktoś zaczął zajmować się moimi
osobistymi sprawami. Proszę wziąć pod uwagę to, że ostatnio jestem bardzo zajęty
pewnymi szczególnie delikatnymi problemami.
- Ależ tak, oczywiście. Wyraził się pan zupełnie jasno. Nie ma powodu, by mi grozić.
- Nie wydaje mi się, żebym pani groził.
- Sir, pan jest Wanzagarianinem. Swoich ostrzeżeń nie musi pan wyrażać słowami.
Zapewniam pana, że są dla mnie całkiem oczywiste. Z jakichś powodów zaczęła go
irytować niechęć tej kobiety do wszystkiego, co miało związek z filozofią Vanza.
- Jest pani dość zuchwała jak na osobę, która ubiegłej nocy uciekła się do szantażu, chcąc
skłonić mnie do udzielenia jej pomocy.
- Szantaż? Jej wzrok wyrażał oburzenie.
- Nie dopuściłam się niczego w tym rodzaju! - Dała mi pani jasno do zrozumienia, że zna
pani moje powiązania z Pawilonami Marzeń i jest pani świadoma, że nie życzę sobie plotek
na ten temat. Proszę mi wybaczyć, jeśli źle zrozumiałem pani intencje, ale odniosłem
wrażenie, że wykorzystała pani swoją wiedzę o mnie do wymuszenia pomocy.
- Ja tylko wspomniałam o pańskich zobowiązaniach w tej sprawie - powiedziała Madeline,
rumieniąc się.
- Jakkolwiek pani to nazwie, dla mnie był to szantaż.
- Och! Oczywiście ma pan prawo do własnej opinii.
- Tak. Dodam jeszcze, że szantaż nie jest moją ulubioną salonową grą.
- Żałuję, że byłam zmuszona.
- .- . ; Zakłopotanie, jakie Artemis dostrzegł w oczach rozmówczyni, było dla niego
wystarczająco satysfakcjonujące. Machnięciem ręki przerwał jej dalsze wyjaśnienia.
- Jak czuje się dzisiaj pani pokojówka? - zapytał. Madeline wydawała się zaskoczona nagłą
zmianą tematu rozmowy. Z wysiłkiem usiłowała zebrać myśli.
- Nellie czuje się nieźle, chociaż porywacze zmusili ją do wypicia sporej dawki laudanum.
Nadal jest nieco senna i ma kłopoty z pamięcią.
- Latimer wspomniał, że niewiele pamięta z tego, co się wydarzyło.
- Jedyne, co sobie przypomina dość wyraźnie, to kłótnia dwóch mężczyzn o cenę, jaką mieli
za nią uzyskać. Odniosła wrażenie, że porywacze zostali przez kogoś wynajęci, ale potem
jeden z nich chciał ją sprzedać komuś innemu. Madeline wzruszyła ramionami.
- Z przerażeniem myślę o tym, że właściciele domów publicznych bezkarnie kupują i sprzedają
młode kobiety. Nie tylko kobiety. Handlują również młodymi chłopcami. To przerażające.
Można by oczekiwać, że władze...
- .- . Władze niewiele mogą na to poradzić.
- Dzięki Bogu, odnaleźliśmy Nellie w samą porę. Madeline spojrzała Artemisowi w oczy.
- Gdyby nie pana pomoc, utraciłabym ją. W nocy nie miałam okazji panu podziękować.
Pozwoli pan, że zrobię to teraz.
- Wdzięczność może mi pani okazać, odpowiadając na moje pytania - powiedział uprzejmie. :
24
W jej oczach pojawił się niepokój. Chwyciła się krawędzi biurka, jak gdyby chciała dodać
sobie odwagi. - Oczekiwałam tego. Ma pan prawo do pewnych wyjaśnień. Przypuszczam,
że przede wszystkim ciekawi pana, skąd dowiedziałam się o pańskich powiązaniach z
Pawilonami Marzeń.
- Muszę przyznać, iż moja ciekawość jest tak silna, że nie pozwoliła mi spać przez pół nocy.
- Naprawdę? Cierpi pan na bezsenność?
- Jestem pewny, że będę spał jak zabity, jeśli tylko uzyskam odpowiedzi na moje pytania -
odparł z uśmiechem. Drgnęła na słowo zabity, ale natychmiast się opanowała.
- Tak, oczywiście. Przypuszczam, że powinnam zacząć od poinformowania pana o tym, że
mój ojciec był członkiem Towarzystwa Vanzagarian.
- O tym wiedziałem. Wiem również, że osiągnął stopień wtajemniczenia mistrza.
- Tak. Głównie interesowały go jednak zagadnienia naukowe filozofii Vanza, a nie
metafizyczne teorie i ćwiczenia fizyczne. Przez wiele lat studiował antyczny język wyspy
Vanzagara. W Towarzystwie uważany był za eksperta w tej dziedzinie.
- Wiem.
- W związku ze swoją pracą ojciec nawiązał liczne kontakty z uczonymi vanzagarianami w
Anglii, na kontynencie, nawet w Ameryce. Tutaj, w Londynie, spotykał się często z samym
Ignatiusem Lorringiem. Oczywiście, zanim ten zachorował i zerwał wszelkie kontakty ze
starymi przyjaciółmi i kolegami.
- Jako wielki mistrz Towarzystwa Lorring wiedział więcej niż ktokolwiek inny o jego członkach.
Chce pani powiedzieć, że jej ojciec rozmawiał z nim o ich prywatnym życiu?
- Z przykrością muszę wyznać, że nie ograniczali się wyłącznie do spraw osobistych członków
Towarzystwa. Pod koniec życia gromadzenie informacji o dżentelmenach związanych z
Towarzystwem stało się obsesją Lorringa. Można powiedzieć, że stał się wielkim mistrzem
dziwactwa w Towarzystwie Ekscentryków.
- Darujmy sobie pani osobiste refleksje na temat członków Towarzystwa Vanzagarian.
- Przepraszam. Nie sprawiała wrażenia skruszonej, raczej zirytowanej tym, że przerwał jej
wywód.
- Rozumiem, że ma pani wyrobiony pogląd w tych sprawach, ale obawiam się, że jeśli zechce
pani opisać wszystkich członków Towarzystwa, to przed nocą nie zakończymy tej rozmowy.
- Może ma pan rację - odparła.
- Bądź co bądź, nie brakuje podstaw do krytykowania Towarzystwa, prawda? Żeby przejść do
rzeczy, powiem krótko, że Lorring zlecił mojemu ojcu przechowanie notatek dotyczących
członków Towarzystwa.
- Jakiego rodzaju notatek? Zawahała się, jak gdyby nie była zdecydowana, co zrobić. Nagle
wstała.
- Pokażę je panu - oznajmiła. Zdjęła z szyi złoty łańcuszek. Zauważył zawieszony na nim mały
kluczyk. Podeszła do niewielkiej szafki zamkniętej na mosiężny zamek. Otworzyła ją i
wyjęła duży notatnik oprawiony w ciemną skórę. Potem podeszła do biurka i ostrożnie
położyła go przed Huntem. Artemis poczuł dreszcz niepokoju. Wstał, otworzył stary
dziennik i spojrzał na pierwszą stronę. Od razu zorientował się, że jest to rejestr nazwisk
członków Towarzystwa, sięgający pierwszych dni jego istnienia. Powoli odwracał strony.
Zauważył, że pod każdym nazwiskiem znajduje się obszerny komentarz. Uwagi nie
25
QUICK AMANDA Zjawa tytuł oryginału: „WICKED WIDW” przełożyła: Katarzyna Molek tekst wklepał: dunder@poczta.fm Wydawnictwo Da Capo Warszawa Copyright 2000 by Jayne A. Krentz Koncepcja serii: Marzena Wasilewska-Ginalska Ilustracja na okładce: Robert Pawlicki Opracowanie graficzne okładki: Sławomir Skryśkiewicz For the Polish translation Copyright 2000 by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-7157-546-7 * * * Margaret Gordon, Bibliotekarce Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz, z podziękowaniami * * * Prolog pierwszy Senny koszmar... Pożar się rozprzestrzeniał. Płomienie z sykiem przedzierały się tylnymi schodami w dół. Ogień oświetlał hol piekielnym blaskiem. Nie było czasu do stracenia. Podniosła klucz, który wypadł jej z drżących palców, i jeszcze raz spróbowała wsunąć go w zamek w drzwiach sypialni. Martwy mężczyzna, leżący obok niej w kałuży krwi, roześmiał się. Znów upuściła klucz. Drugi prolog Zemsta... Artemis Hunt wsunął ostatni z trzech breloczków od dewizki do trzeciej koperty i położył ją obok dwóch leżących już na biurku. Przez dłuższy czas przyglądał się kopertom opatrzonym 1
adresami trzech mężczyzn. Od dłuższego już czasu realizował plan zemsty, ale dopiero teraz przygotował wszystkie jego elementy. Pierwszym krokiem było wysłanie listów do trzech mężczyzn, listów, które pozwolą im poznać smak strachu; sprawią, by nocą, w ciemności i mgle, z lękiem oglądali się za siebie. Drugi krok miał polegać na uruchomieniu zmyślnej finansowej operacji, w wyniku której wszyscy trzej -znajdą się na krawędzi materialnej ruiny. Prościej byłoby ich zabić. Zasłużyli na to, a Artemisowi, z jego wyjątkowymi umiejętnościami, nie sprawiłoby to trudności. Niczego nie ryzykował. Był w końcu mistrzem. Chodziło mu jednak o to, by ci trzej mężczyźni odcierpieli za to, co zrobili. Chciał, by najpierw dręczyła ich niepewność, a potem strach. Chciał pozbawić ich pewności siebie i poczucia bezpieczeństwa, jakie gwarantowała im przynależność do wyższych sfer. Na koniec pragnął pozbawić ich materialnych środków, umożliwiających im lekceważenie tych, którzy zrządzeniem losu urodzili się w mniej szczęśliwych okolicznościach. Zanim zemsta się dokona, muszę mieć dość okazji, by się przekonać, że zostali całkowicie skompromitowani w oczach świata, rozmyślał. Będą zmuszeni do opuszczenia Londynu, i to nie tylko po to, by umknąć przed wierzycielami, ale by uniknąć bezlitosnych szyderstw towarzystwa. Zostaną wykluczeni z klubów. Nie tylko stracą możliwość korzystania z przyjemności i przywilejów swojej sfery, ale i szansę uratowania zagrożonej pozycji przez korzystne małżeństwo. Na koniec, być może, dojdą do takiego stanu, że zaczną wierzyć w duchy. Od śmierci Catherine minęło pięć lat. To dostatecznie wiele czasu, by ci trzej rozpustnicy poczuli się całkowicie bezpieczni. Zapomnieli już zapewne o wydarzeniach tamtej nocy. Listy zawierające breloczki zachwieją ich pewnością, że przeszłość jest równie martwa jak młoda kobieta, którą doprowadzili do zguby. Postanowił dać im kilka miesięcy na to, by przywykli do nieustannego oglądania się za siebie. Potem wykona następny krok. Postara się, by osłabła ich czujność, a wówczas znów uderzy. Artemis wstał, podszedł do stołu, na którym stała kryształowa karafka. Napełnił kieliszek brandy i wzniósł w myślach toast dla uczczenia pamięci Catherine. - Już niedługo - obiecał nawiedzającej go zjawie. -Zawiodłem cię za życia, ale przysięgam, że teraz tego nie powtórzę. Długo czekałaś na akt zemsty. Dopełnię go. Tylko to mogę dla ciebie zrobić. Wierzę, że kiedy nadejdzie ta chwila, oboje będziemy wolni. Wypił brandy i odstawił kieliszek. Czekał przez chwilę, ale nic się w nim nie zmieniło. Nadal czuł w sobie chłód i pustkę, te same uczucia, które dręczyły go przez minione pięć lat. Od dawna już przestał wierzyć, że kiedykolwiek będzie szczęśliwy. Nabrał nawet przekonania, że mężczyzna o jego usposobieniu nie może osiągnąć tego rodzaju błogiego stanu. Nieraz przekonał się z własnego doświadczenia, że 2
szczęście jest iluzją, podobnie jak wszelkie inne silne uczucia. Miał jednak nadzieję, że zemsta przyniesie mu pewien rodzaj satysfakcji, a być może również zapewni spokój. Na razie nie odczuwał niczego poza nieodpartym pragnieniem, by śledzić rezultaty swoich działań. Zaczął podejrzewać, że się w tym zatracił. Tak czy inaczej musiał zakończyć to, co rozpoczął tymi trzema listami. Nie miał wyboru. Wtajemniczeni nazywali go Sprzedawcą Marzeń. Postanowił udowodnić tym trzem rozpustnikom, którzy zamordowali Catherine, że może również sprzedawać koszmary. Krążyły pogłoski, iż zamordowała męża tylko dlatego, że jej nie odpowiadał. Mówiono, że podpaliła dom, by zatrzeć ślady swej zbrodni. Mówiono, że chyba jest obłąkana. We wszystkich klubach St. James Street przyjmowano zakłady. Oferowano tysiąc funtów mężczyźnie, który odważy się spędzić noc z Niebezpieczną Wdową i przeżyje, by potem wszystko opowiedzieć. Wiele krążyło opowieści o tej damie. Artemis Hunt znał je, gdyż zawsze starał się być o wszystkim dobrze poinformowany. W całym Londynie miał swoich informatorów i szpiegów, którzy przekazywali mu plotki i domysły zawierające okruchy prawdy. Niektóre raporty, spływające na jego biurko, opierały się na faktach, niektóre okazywały się wysoce prawdopodobne, inne były całkiem fałszywe. Precyzyjne ich przeanalizowanie wymagałoby wiele czasu i wysiłku, nie weryfikował ich więc zbyt dokładnie. Większość po prostu ignorował, gdyż nie miały związku z jego osobistymi sprawami. . Do dzisiejszego wieczoru nie miał powodu, by bliżej interesować się plotkami krążącymi wokół Madeline Deveridge. Nie obchodziło go, czy ta dama wyprawiła męża na tamten świat. Był zajęty innymi sprawami. Aż do dziś nie zajmował się niczym, co dotyczyło Niebezpiecznej Wdowy. Teraz jednak okazało się, że to ona zainteresowała się nim. Niemal każdy uznałby to za wyjątkowo zły omen. On jednak wydawał się ubawiony odkryciem, że ten fakt go zaintrygował. Było to jedno z najbardziej interesujących zdarzeń, jakie spotkało go od bardzo dawna. Pomyślał, że świadczy to o tym, jak mało urozmaicone prowadził ostatnio życie. Stał na ciemnej ulicy i z zainteresowaniem patrzył na mały, majaczący opodal we mgle, elegancki powozik. Lampy pojazdu tajemniczo lśniły w kłębiącej się wokół mgle. Zaciągnięte zasłony skrywały jego wnętrze. Konie stały spokojnie. Na koźle siedział potężny woźnica. Artemis przypomniał sobie powiedzenie zasłyszane od mnicha, w świątyni na wyspie Vanzagara, który uczył go dawnej filozofii i sztuki walki Vanza: „Życie przypomina nieustającą ucztę, na której daniami są rozliczne okazje. Mądrość polega na tym, by ocenić, które są smaczne, a które trujące”. Usłyszał zza pleców odgłos otwieranych drzwi klubu. Cofnął się głębiej w cień i patrzył na dwóch mężczyzn idących chwiejnym krokiem w dół schodów. Wgramolili się do czekającej na nich dorożki i kazali się zawieźć do jednej z jaskiń gry w dzielnicy rozpusty. Każdy sposób jest dobry, by walczyć z nudą. A ci dwaj najwyraźniej byli gotowi zrobić wszystko, aby ją pokonać. Gdy stara dorożka odjechała, Artemis znów spojrzał na mały powozik, ledwie widoczny w ciemności. Problem z filozofią i sztuką walki Vanza polegał na tym, że nie pozostawiały one miejsca na ludzki czynnik ciekawości. A przynajmniej jego ciekawości. Podjął decyzję. Powoli ruszył w stronę powozu Niebezpiecznej Wdowy. Lekki niepokój, jaki odczuwał, był jedynie słabym ostrzeżeniem, że może żałować podjętej decyzji. Zignorował to uczucie. Stangret poruszył się na koźle i z uwagą przyglądał się nieznajomemu. 3
- Czym mogę panu służyć, sir? - zapytał, gdy Artemis zatrzymał się obok niego. W pytaniu tym, wypowiedzianym z należytym szacunkiem, Artemis wyczuł ostrzeżenie. Nie ulegało wątpliwości, że mężczyzna, ubrany w płaszcz z peleryną, w kapeluszu nisko nasuniętym na oczy, pełni nie tylko rolę stangreta, ale i przybocznego strażnika. - Nazywam się Hunt. Artemis Hunt. Jestem umówiony tu z pewną damą. - To pan, tak? - Wyraz napięcia nie zniknął z twarzy mężczyzny, a nawet nieco się spotęgował. - Proszę wejść. Pani Deveridge czeka na pana. Artemis uniósł lekko brwi, słysząc to wygłoszone stanowczym tonem polecenie, ale nic nie odrzekł. Sięgnął do klamki i otworzył drzwi powozu. W słabym żółtawym świetle wewnętrznej lampy zobaczył kobietę siedzącą na czarnych aksamitnych poduszkach. Ubrana była w elegancko uszyty czarny płaszcz, pod którym miała czarną suknię. Spoza czarnej woalki przeświecała jej blada twarz. Zauważył, że jest szczupła. Po jej postawie, wyrażającej zarówno pewność siebie, jak i grację, widać było, że nie jest to nieobyta młoda dziewczyna. Artemis pomyślał, że powinien był poświęcić więcej uwagi krążącym wokół niej plotkom, których strzępy docierały do niego w ciągu minionego roku. Trudno, teraz było na to zbyt późno. - Bardzo się cieszę, że pan tak szybko zareagował na mój liścik, panie Hunt. Czas ma tu szczególne znaczenie. Jej niski, gardłowy głos wywołał w nim iskierkę zmysłowego niepokoju. Niestety, chociaż słowa kobiety wskazywały na pewne napięcie, nie wyczuwał w nich obietnicy zmysłowych przeżyć. Najwyraźniej Niebezpieczna Wdowa nie wabiła go do swego powozu z zamiarem spędzenia z nim szalonej, beztroskiej nocy. Artemis usiadł i zamknął drzwi. Zastanawiał się, czy powinien doznać ulgi, czy czuć się rozczarowany. - Wiadomość od pani dotarła do mnie w chwili, gdy miałem w ręku karty zapewniające mi wysoką wygraną - powiedział. -Mam nadzieję, że to, co od pani usłyszę, będzie warte więcej niż te kilkaset funtów, z których zrezygnowałem, żeby się z panią spotkać. Kobieta przez chwilę milczała. Zauważył, że mocniej zacisnęła dłonie w czarnych skórkowych rękawiczkach na czarnej torbie spoczywającej na jej kolanach. - Pozwoli pan, że się przedstawię, sir. Jestem Madeline Reed Deveridge. - Wiem, kim pani jest, pani Deveridge. Skoro pani też wie, kim jestem, możemy oszczędzić sobie formalności i przystąpić do rzeczy. - Tak, oczywiście. - Jej oczy za gęstą woalką rozbłysły w taki sposób, że mogło to oznaczać irytację. - Mniej więcej przed godziną moja pokojówka, Nellie, została porwana w pobliżu zachodniej bramy Pawilonów Marzeń. Pan jest właścicielem tych ogrodów rozrywki, rozumiem więc, że spoczywa na panu odpowiedzialność za kryminalne czyny, które zdarzają się w obrębie lub sąsiedztwie pańskiej posiadłości. Chcę, żeby pomógł mi pan odnaleźć Nellie. Artemis poczuł się tak, jak gdyby wpadł do lodowatej wody. Ona wie o moich powiązaniach z Pawilonami Marzeń! Jak to możliwe? Kiedy otrzymał jej liścik, rozważał różne powody tego niezwykłego rendez-vous, ale żaden z nich nie wiązał się z Pawilonami. W Jaki sposób ta kobieta dowiedziała się, że jestem właścicielem tych ogrodów? Zdawał sobie sprawę z ryzyka wiążącego się z ujawnieniem tej tajemnicy. Uważał jednak, że jest tak biegły w strategii ukrywania, że nikt... no, może któryś z mistrzów Vanza... nie zdoła poznać prawdy. Tyle tylko, że nie było powodu, by którykolwiek z nich interesował się jego sprawami. - Panie Hunt? - Głos Madeline przybrał nieco ostrzejszą barwę. 4
- Czy pan słyszał, co powiedziałam? - Każde słowo, pani Deveridge. - Żeby ukryć irytację, celowo przybrał ton, jakiego można by oczekiwać od znudzonego dżentelmena. - Muszę jednak przyznać, że niczego nie rozumiem. Przypuszczam, że udała się pani pod niewłaściwy adres. Jeśli istotnie pani pokojówka została uprowadzona, powinna pani kazać stangretowi pojechać na Bon Street. Tam niewątpliwie uda się pani wynająć detektywa, który ją odszuka. Tutaj, na St. James, preferujemy inne, mniej uciążliwe, pościgi. - Niech pan nie próbuje ze mną sztuczek w stylu Vanza, sir. Nie obchodzi mnie to, że jest pan mistrzem. Jako właściciel Pawilonów Marzeń jest pan zobowiązany zapewnić bezpieczeństwo swojej klienteli. Oczekuję od pana podjęcia natychmiastowych działań w celu odszukania Nellie. Wie, że jestem wtajemniczony w sztuki walki Vanza. Jest to jeszcze bardziej niepokojące niż fakt, że orientuje się, kto jest właścicielem Pawilonów. Chłód, który poczuł początkowo w okolicy serca, zaczął się rozprzestrzeniać. Wyobraził sobie nagle, że cały misternie przygotowany przez niego plan może lec w gruzach. Ta niezwykła kobieta zdobyła w jakiś sposób zbyt wiele informacji o nim, a to było już niebezpieczne. Uśmiechnął się, żeby ukryć furię i zaniepokojenie. - Ogromnie jestem ciekawy, w jaki sposób doszła pani do przekonania, że mam powiązania z Pawilonami Marzeń i Towarzystwem Vanzagarian? - To jest zupełnie bez znaczenia, sir. - Myli się pani, pani Deveridge - powiedział wyjątkowo miękko.Dla mnie ma to znaczenie. Coś w głosie Artemisa ją poruszyło. Po raz pierwszy od momentu, gdy wszedł do powozu, zawahała się. Najwyższy czas, pomyślał. Kiedy jednak zdecydowała się odpowiedzieć, jej głos zabrzmiał wyjątkowo spokojnie. - Doskonale wiem, że jest pan nie tylko członkiem Towarzystwa Vanzagarian, ale i mistrzem, sir. Wiedząc o panu aż tyle, potrafię lepiej widzieć pewne sprawy. Ludzie, którzy zgłębili filozofię Wanza, rzadko są tacy, na jakich wyglądają. Wykazują zamiłowanie do stwarzania pozorów i często bywają ekscentryczni. To było sto razy gorsze od tego, czego się obawiał. - Rozumiem. Czy mogę zapytać, kto pani aż tyle o mnie powiedział? - Nikt mi nic nie powiedział, sir, a w każdym razie nie w sposób, w jaki pan to rozumie. Odkryłam prawdę własnym wysiłkiem. Do licha, to nieprawdopodobne, pomyślał. - Czy mogłaby to pani wyrazić jaśniej? - Nie ma teraz na to czasu, sir. Nelliejest w niebezpieczeństwie. Musi pan mi pomóc ją odszukać. - Dlaczego miałbym się trudzić, pomagając pani znaleźć byłą pokojówkę, pani Deveridge? Jestem pewny, że bez trudu znajdzie pani sobie inną. - Nellie nie uciekła. Mówiłam już panu, że została uprowadzona przez jakichś złoczyńców. Świadkiem tego zdarzenia była jej przyjaciółka, Alice. - Alice? - Dziś wieczór wybrały się do Pawilonów, żeby obejrzeć najświeższe atrakcje. Kiedy wychodziły z ogrodów zachodnią bramą, dwaj mężczyźni złapali Nellie, wciągnęli ją do powozu i odjechali, zanim ktokolwiek zauważył, co się dzieje. - Wydaje mi się bardziej prawdopodobne, że pani pokojówka uciekła z jakimś młodzieńcem - 5
powiedział Artemis.Jej przyjaciółka zmyśliła tę historię po to, żeby Nellie, jeśli zmieni zdanie, mogła wrócić na służbę u pani. - Nonsens. Ona została porwana na ulicy. Dopiero teraz Artemis przypomniał sobie, że Niebezpieczna Wdowa jest uważana za osobę szaloną. - Dlaczego ktoś miałby porywać pani pokojówkę? - zadał rozsądne, jak mu się zdawało, pytanie. - Obawiam się, że została uprowadzona przez tych nikczemnych mężczyzn, którzy sprzedają niewinne panienki do domów publicznych.Madeline wyjęła czarną parasolkę. Dość tych wyjaśnień. Nie mamy chwili do stracenia. Artemis myślał przez chwilę, że jego rozmówczyni zamierza użyć ostrego szpica parasolki, by zachęcić go do akcji. Uspokoił się dopiero wówczas, gdy Madeline stuknęła w dach pojazdu. Stangret najwyraźniej czekał na ten sygnał, gdyż powóz natychmiast ruszył. - Co pani, u licha, robi? - rzucił Artemis.Nie przyszło pani do głowy, że ja mogę nie życzyć sobie odgrywać roli porwanego? - Nie przejmuję się zbytnio pana obiekcjami, sir. Madeline opadła na oparcie siedzenia. Jej oczy błyszczały.W tym momencie najważniejsze jest dla mnie odszukanie Nellie. Jeśli będzie to konieczne, przeproszę pana później. - Mam nadzieję. Dokąd jedziemy? - Na miejsce porwania. Zachodnia brama pańskich ogrodów rozrywki. Artemis zmarszczył czoło. Ona nie sprawia wrażenia szalonej, pomyślał. Raczej osoby wyjątkowo zdecydowanej.Czego pani ode mnie oczekuje, pani Deveridge? - zapytał. - Jest pan właścicielem Pawilonów Marzeń. I jest pan mistrzem Vanza. Między nami mówiąc, podejrzewam, że ma pan pewne kontakty z takimi środowiskami, które mnie są obce. - Sugeruje pani, że mam powiązania ze środowiskiem przestępczym? - zapytał, przyglądając się jej uważnie. - Nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie przypuszczenie. Miałam na myśli wyłącznie charakter i rozległość pańskich znajomości. Interesująca była leciutka nuta szyderstwa w jej głosie. Wyraźnie próbowała dać rozmówcy do zrozumienia, że wiele wie o jego osobistych sprawach. Jedno było pewne: nie mógł wysiąść z tego powozu i przestać interesować się jej problemem. Wystarczyło już to, że wiedziała o jego powiązaniach z Pawilonami, by zniweczyć pieczołowicie przygotowane plany zemsty. Minęło uczucie ciekawości i oczekiwania. Artemis zdawał sobie sprawę, że koniecznie musi się dowiedzieć, co wie o nim Madeline Deveridge i w jaki sposób poznała tak starannie ukrywane fakty. Rozparł się wygodnie na czarnym aksamitnym siedzeniu powozu i przez dłuższą chwilę przyglądał się osłoniętej woalką twarzy kobiety. - Dobrze, pani Deveridge - odezwał się wreszcie.Zrobię, co w mojej mocy, by pomóc pani w odnalezieniu zagubionej pokojówki. Proszę tylko nie mieć do mnie pretensji, jeśli się okaże, że panna Nellie wcale nie chce, by ją odnaleziono. - Zapewniam pana, że ona czeka na ratunek - odparła Madeline, potem uchyliła zasłonkę i spoglądała na zasnutą mgłą ulicę. Na chwilę uwagę Artemisa przyciągnęła pełna gracji ręka przytrzymująca brzeg materiału. Zafascynował go delikatny kształt nadgarstka i dłoni. Poczuł ledwie uchwytny zapach ziół, których zapewne używała do kąpieli. Z wysiłkiem skierował uwagę na bardziej aktualne sprawy. - Niezależnie od tego, jak zakończy się nasza akcja, ostrzegam panią, że będę chciał usłyszeć 6
szczere odpowiedzi na kilka pytań. Odwróciła głowę i spojrzała na niego. - Odpowiedzi? Jakich odpowiedzi pan oczekuje? - Proszę nie udawać, że pani nic nie rozumie. Jestem bardzo zaskoczony tym, że posiada pani tak dużo informacji i że są one tak dobre. Widać, że pochodzą ze znakomitego źródła. Obawiam się jednak, że wie pani zbyt wiele o mnie i moich sprawach. Próba była desperacka, ale Madeline wiedziała już, że wygrała. Zetknęła się twarząw twarz z tajemniczym Sprzedawcą Marzeń, właścicielem najbardziej popularnego londyńskiego parku rozrywki. Zdawała sobie sprawę, że poważnie ryzykuje, dając mu do zrozumienia, że wiele o nim wie. Miał wystarczające powody, by poczuć się zaniepokojony. Obracał się w najwyższych kręgach eleganckiego świata. Był przyjmowany w najlepszych domach, należał do ekskluzywnych klubów. Jednakże nawet jego fortuna nie uchroniłaby go przed kompletną klęską, gdyby w wyższych sferach odkryto, że w ich szeregach znalazł się dżentelmen zajmujący się interesami. Musiała przyznać, że mężczyzna ten prowadził odważną, ryzykowną grę. Wybrał dla siebie rolę godną wielkiego Edmunda Keana. Potrafił skutecznie utrzymywać w tajemnicy fakt, że jest Sprzedawcą Marzeń. Nikomu nie przyszło do głowy, by kwestionować źródła jego bogactwa. Był w końcu dżentelmenem, a ci nie rozmawiali o pieniądzach, chyba że któryś z nich całkowicie utracił majątek. W takim przypadku stawał się przedmiotem kpin i obiektem złośliwych plotek. Wielu w takiej sytuacji wolało przystawić sobie pistolet do skroni, by nie stanąć twarzą w twarz ze skandalem wywołanym finansową ruiną. Madeline była świadoma, że szantażem zmusiła Hunta do udzielenia jej pomocy, ale nie mogła tego uniknąć. Nie miała wyboru. Z pewnością będzie musiała za to zapłacić. Artemis Hunt był mistrzem Vanza, jednym z najzdolniejszych dżentelmenów, którzy kiedykolwiek zgłębili tę filozofię. Tacy ludzie byli z natury wyjątkowo tajemniczy. Niepokojące wydawało jej się to, że Hunt starannie ukrywa swoje dawne związki z vanzagarianami. W przeciwieństwie do faktu posiadania Pawilonów Marzeń przynależność do Towarzystwa Vanzagarian nie mogła mu zaszkodzić w eleganckich sferach. Bądź co bądź tylko dżentelmeni studiowali filozofię Vanza. On jednak najwyraźniej pragnął utrzymać to w tajemnicy. Był to zły znak. Z doświadczenia wiedziała, że członkowie Towarzystwa Vanzagarian to w większości nieszkodliwi wariaci, a pozostali są ekscentrycznymi entuzjastami. Nielicznych można było uznać za szaleńców, a pośród nich znajdowali się ludzie prawdziwie niebezpieczni. Zaczynała podejrzewać, że Artemisa Hunta można zaliczyć do tej ostatniej kategorii. Przeczuwała, że po zakończeniu akcji przewidzianej na dzisiejszy wieczór stanie przed całkiem nowymi, poważnymi problemami. Jak gdybym nie miała dość własnych kłopotów, pomyślała. Z drugiej strony, skoro i tak ostatnio źle sypiam, będę przynajmniej miała o czym rozmyślać, stwierdziła posępnie. Poczuła nagle jakiś dziwny niepokój. Uświadomiła sobie, że tak działa na nią obecność Hunta i swoboda, z jaką rozsiadł się we wnętrzu niewielkiego powozu. Nie był tak potężnym mężczyzną jak stangret Latimer, ale jego szerokie ramiona i pełna gracji sylwetka poruszyły jej zmysły w szczególny sposób, którego nie potrafiłaby określić. Inteligentne, baczne spojrzenie jej towarzysza potęgowało jeszcze to uczucie. Uświadomiła sobie, że to wszystko, co wie o tym człowieku, nie przeszkadza jej, by była nim zafascynowana. Ciaśniej otuliła się płaszczem. Nie bądź niemądra, zganiła się w duchu. Ze wszystkim mogła się pogodzić, tylko nie z tym, by znów związać się z członkiem Towarzystwa 7
Vanzagarian. Na wycofanie się było jednak zbyt późno. Decyzja została podjęta i teraz Madeline musiała do końca realizować przyjęty plan. Od tych śmiałych poczynań mogło zależeć życie Nellie. Te rozmyślania przerwało nagłe zatrzymanie się powozu. Artemis zgasił lampę i odsunął zasłonkę. Madeline nie mogła oderwać od niego wzroku, gdy spokojnie wyglądał na ulicę.Jesteśmy przy zachodniej bramie - oznajmił.Mimo późnej nocy nadal panuje tu spory ruch. Nie mogę uwierzyć, by w obecności tylu ludzi młoda kobieta została siłą wciągnięta do powozu. Chyba że sama chciała zostać uprowadzona. Madeline nachyliła się, by wyjrzeć przez okno. Na terenie oświetlonym licznymi kolorowymi lampionami kręciło się sporo osób. Niskie ceny biletów umożliwiały niezamożnym nawet ludziom korzystanie z rozrywek oferowanych w Pawilonach Marzeń. Przez jasno oświetloną bramę przewijały się tłumy dam i dżentelmenów, kupców, młodych ludzi uczących się rzemiosła, służących, oficerów, dandysów, hulaków, łobuzów. Hunt ma rację, pomyślała. Zbyt wiele tu ludzi i pojazdów. Wydawało się niemożliwe, by nikt nie zauważył młodej kobiety siłą wciąganej do powozu. - Widocznie do porwania nie doszło dokładnie pod bramą powiedziała.Alice mówiła mi, że stały wówczas u wylotu pobliskiej uliczki i czekały na powóz, który po nie wysłałam. Rozejrzała się uważnie i dodała: - Myślała zapewne o rogu tamtej uliczki, gdzie kręcą się jacyś chłopcy. - Hmm... Sceptycyzm Artemisa był oczywisty. Madeline spojrzała na niego z niepokojem. Jeśli on nie potraktuje tej sprawy poważnie, niczego nie osiągniemy, pomyślała. Uświadomiła sobie, że czas biegnie szybko. - Musimy się śpieszyć, sir. Jeśli będziemy czekać, Nellie znajdzie się w jakimś domu rozpusty i odnalezienie jej stanie się niemożliwe. Artemis położył dłoń na klamce. - Proszę tu zostać. Wrócę za parę minut - oświadczył. - Dokąd pan idzie? - Madeline poruszyła się niespokojnie. - Proszę się uspokoić, pani Deveridge. Nie wycofuję się ze sprawy. Spróbuję się czegoś dowiedzieć i zaraz wrócę. Wyskoczył zgrabnie z powozu i zamknął za sobą drzwi, zanim zdążyła zażądać bliższych wyjaśnień. Poirytowana i rozczarowana, patrzyła, jak rusza w stronę ciemnej uliczki. Zauważyła, że podniósł kołnierz płaszcza i nasunął kapelusz na czoło. ZdumiałojąJak szybko potrafił zmienić swą powierzchowność. Chociaż nie wyglądał teraz jak dżentelmen, który przed chwilą opuścił elegancki klub, to nadal poruszał się z wyjątkową pewnością siebie. Natychmiast rozpoznała ten sposób zachowania. Tak samo poruszał się Renwick. Przyprawiło ją to o dreszcz niepokoju. Ten płynny, pozornie leniwy krok zawsze kojarzył jej się z osobami praktykującymi sztukę walki Vanza. Zaczęła się obawiać, czy nie popełniła poważnej pomyłki. Przestań! - skarciła się w myślach. Wiedziałaś, kim jest, wysyłając do niego liścik. Chciałaś, żeby ci pomógł, i teraz, na dobre i na złe, uzyskałaś tę pomoc. Uspokajające przynajmniej było to, że Hunt fizycznie nie przypominał jej zmarłego męża. Fakt ten z jakichś powodów wydał jej się pocieszający. Renwick, ze swymi niebieskimi oczami, jasnymi włosami, szlachetnymi rysami twarzy, wyglądał niczym złotowłosy anioł z płócien wielkich mistrzów. W przeciwieństwie do niego Hunt mógł służyć za model do wizerunku szatana. Nie tylko jego czarne włosy, zielone oczy i surowa ascetyczna twarz stwarzały wrażenie mrocznej, nieprzeniknionej głębi. O lodowaty dreszcz przyprawiało ją jego chłodne, pełne wyrazu spojrzenie. Był to człowiek, który otarł 8
się o granice piekła. W przeciwieństwie do Renwicka, który potrafił oczarować każdego, kto się z nim zetknął, Hunt wyglądał na człowieka niebezpiecznego i taki niewątpliwie był. Patrzyła za nim, aż zniknął za wyspą świateł, otaczającą wejście do Pawilonów Marzeń. Latimer zeskoczył z kozła i po chwili Madeline zobaczyła w oknie jego zatroskaną twarz. - Nie podoba mi się to, proszę pani - powiedział.Powinniśmy chyba udać się na Bon Street i wynająć detektywa. - Może masz rację, ale jest już za późno, żeby zmienić decyzję. Sama wybrałam taką drogę i teraz mogę mieć tylko nadzieję...Przerwała, gdy nagle Hunt zmaterializował się za plecami Latimera. - O, jest pan już, sir. Zaczynaliśmy się martwić. - To jest Mały John.Artemis wskazał szczupłego rozczochranego chłopca, dziesięcio, może jedenastoletniego. On będzie nam towarzyszył. Madeline spojrzała na chłopca i uniosła brwi. - Jest późno. Czy ty, młody człowieku, nie powinieneś o tej porze spać? Mały John spojrzał na nią wzrokiem pełnym urażonej dumy. Splunął na ziemię i powiedział: - Nie należę do tych, którzy chodzą wcześnie spać, psze pani. Ja się zajmuję poważnym handlem. - A cóż ty sprzedajesz? - Informacje - odparł uprzejmie Mały John. Jestem okiem i uchem Zachary’ego.A któż to jest ten Zachary? - Zachary pracuje dla mnie - wtrącił Artemis, przerywając rozmowę, która niechybnie prowadziłaby do zbyt szczegółowych wyjaśnień. - Pozwól, mój drogi, że przedstawię cię pani Devendge. Mały John uśmiechnął się, zdjął czapkę i ukłonił się zaskakująco wdzięcznie.Do usług, psze pani. Madeline skinęła w odpowiedzi głową. - Bardzo mi przyjemnie. Mam nadzieję, że będziesz nam pomocny. - Zrobię, co tylko w mojej mocy, psze pani. - Nie traćmy czasu - odezwał się Artemis. Sięgając do klamki drzwi powozu, spojrzał na Latimera.Pośpiesz się, człowieku. Mały John wskaże ci drogę. Jedziemy do tawerny przy Blister Lane. Żółtooki Pies. Znasz ją? - Tawerny nie znam, ale wiem, gdzie jest Blister Lane. Czy właśnie tam porywacze zabrali moją Nellie? - zapytał z ponurym wyrazem twarzy. - Tyle mi powiedział Mały John. On pojedzie z tobą na koźle.Artemis otworzył drzwiczki powozu i wślizgnął się do wnętrza.Ruszajmy. Latimer wspiął się na kozioł, a Mały John wskoczył za nim. Nim Artemis zdążył zamknąć drzwi, powóz ruszył. - Pani stangretowi wyraźnie bardzo zależy na odnalezieniu tej Nellie - zauważył Artemis, zajmując swoje miejsce w powozie. - To jego ukochana - wyjaśniła Madeline. - Wkrótce mieli się pobrać. - .- . W jaki sposób dowiedział się pan, że zabrano ją do tej tawerny? - Mały John był świadkiem porwania. Madeline spojrzała na niego zaskoczona. - Dlaczego, u licha, nie zawiadomił kogoś o tym zdarzeniu? - Jak sam pani powiedział, jest człowiekiem interesu. Nie może pozwolić sobie na zrezygnowanie z zarobku. Czekał na Zachary’ego, żeby jemu przekazać zebrane 9
informacje, które następnego ranka trafiłyby do mnie. Ponieważ zjawiłem się dziś, chłopiec mnie sprzedał SWÓJ towar. Wie, że może mi zaufać. Zachary otrzyma SWÓJ udział. - Wielkie nieba, sir, chce pan powiedzieć, że utrzymuje pan całą sieć informatorów takich Jak Mały John? Artemis wzruszył ramionami. - Płacę im znacznie więcej niż odbiorcy skradzionych zegarków czy lichtarzy. Poza tym pracując dla mnie, Zachary oraz jego „oczy i uszy” nie ryzykują więzienia, co nieodłącznie wiązało się z ich normalną profesją. - Nie rozumiem, dlaczego płaci pan za ten rodzaj plotek, które gromada młodych łobuzów zbiera na ulicach. - Byłaby pani zdumiona, czego można się dowiedzieć z takich źródeł. - Nie wątpię, że pewne informacje mogą być zaskakujące. Tylko dlaczego dżentelmen o pańskiej pozycji chce je poznać? Nie odpowiedział. Patrzył na nią, a jego oczy lśniły rozbawieniem, którego źródło tkwiło gdzieś głęboko w umyśle. Czego ona oczekuje? - zastanawiał się. Powinna się przecież domyślać, że jestem zdecydowanym ekscentrykiem. Madeline odchrząknęła. - Proszę się nie obrażać, sir. Pytałam tylko dlatego, że wydaje mi się to wszystko nieco... hmm... niezwykłe. - Zawiłe, złożone i tajemnicze, prawda. - Głos Artemisa brzmiał zbyt uprzejmie. - Tak bardzo w stylu Vanza? Madeline pomyślała, że najlepiej zrobi, zmieniając temat rozmowy. - Gdzie się dziś wieczorem podziewa pański Zachary? - Zachary jest młodym mężczyzną odparł oschle Artemis. - Jest zajęty pewną młodą damą, która pracuje u modystki, i właśnie dzisiaj ma wolny wieczór. Wyobrażam sobie, jak będzie żałował, że ominęła go przygoda. - Dobrze, że przynajmniej wiemy, co się stało. Mówiłam panu, że Nellie z nikim nie uciekła. - To prawda, ale czy zawsze stara się pani wypominać innym, że nie mieli racji? - Nie lubię niczego owijać w bawełnę, sir, zwłaszcza gdy chodzi o sprawę tak ważną jak bezpieczeństwo niewinnej młodej kobiety. - Zamyśliła się na chwilę, a potem dodała: Skąd Mały John wie, dokąd zabrano Nellie? - Pobiegł za uwożącym ją powozem. Nie było to trudne, gdyż pojazdy z powodu mgły poruszają się dzisiaj wolno. Artemis uśmiechnął się. - Mały John to bystry chłopiec. Wiedział, że dobrze zapłacę za informację o kobiecie porwanej w pobliżu wejścia do Pawilonów. - Zrozumiałe, że chce pan wiedzieć wszystko o działalności przestępców w miejscu, gdzie prowadzi pan interesy. Bądź co bądź na panu, jako właścicielu Pawilonów, spoczywa pewna odpowiedzialność. - To prawda. Nie mogę pozwolić, by tego rodzaju przypadki zdarzały się w ich najbliższym sąsiedztwie. Ucierpiałyby na tym moje interesy. Grube szklane szyby w oknach tawerny Żółtooki Pies, oświetlone płonącym na kominku ogniem, lśniły piekielnym blaskiem. Cienie na szybach chwiały się jak pijane duchy. Artemis pomyślał, że klienci niewątpliwie są pijani, nie byli jednak nieszkodliwymi zjawami. Wielu z 10
nich miało prawdopodobnie przy sobie broń. Bywalcami tawerny byli najgroźniejsi przestępcy z dzielnicy rozpusty. Madeline z okna powozu uważnie obserwowała otoczenie baru. - Całe szczęście, że zabrałam ze sobą pistolet - powiedziała. Artemis zdołał powstrzymać się od głośnego wyrażenia zdziwienia. W towarzystwie tej damy spędził niespełna godzinę, ale poznał ją na tyle dobrze, że nie powinien być zaskoczony tego rodzaju informacją. - Postąpi pani rozsądnie, nie wyjmując go z torebki - rzekł zdecydowanym tonem. - Wolę nie uciekać się do stosowania broni, jeśli można tego uniknąć. Pistolet może przysporzyć nieoczekiwanych kłopotów. - Wiem o tym doskonale - odparła. - O, tak, sądzę, że pani wie - powiedział, przypominając sobie plotki związane ze śmiercią jej męża. - Tak czy inaczej - mówiła dalej Madeline - porwanie kobiety nie jest drobnym przestępstwem, sir, i podejrzewam, że rozprawienie się z porywaczami nie będzie sprawą prostą. - Jeśli Nellie jest w tawernie, to mam nadzieję, że uda mi się uwolnić ją bez użycia pistoletu. - Nie sądzę, żeby to było możliwe, panie Hunt - rzekła Madeline z nutą powątpiewania w głosie. - Bywalcy tej tawerny na pewno nie są zbyt łagodni. - Tym bardziej należy uniknąć zamieszania, które mogłoby przyciągnąć ich uwagę. - Hunt popatrzył na nią wymownie. Zrealizuję SWÓJ plan, jeśli będzie pani przestrzegać moich zaleceń. - Skoro zdecydowałam się powierzyć panu tę sprawę, to wytrwam przy swoim postanowieniu. - .- . Chyba że coś się nie powiedzie. To zapewnienie powinno mi wystarczyć, pomyślał. Ta dama najwyraźniej woli wydawać polecenia, niż je otrzymywać. - Świetnie. Przystępujemy więc do akcji. Mam nadzieję, że zna pani swoją rolę. - Proszę się nie martwić, sir. Razem z Małym Johnem będziemy czekać w powozie u wylotu ulicy. - Tego właśnie oczekuję. Byłbym mocno zawiedziony, gdybym wyprowadzając Nellie tylnym wyjściem, nie znalazł powozu, który pozwoli nam szybko oddalić się z tej okolicy. Artemis rzucił kapelusz na siedzenie i wyskoczył na ulicę. Latimer stanął obok niego, podawszy lejce Małemu Johnowi. Wydawał się teraz jeszcze potężniejszy. Potwierdziło to wcześniejsze spostrzeżenie Artemisa, że jest on bardziej przybocznym strażnikiem niż stangretem. - Mam przy sobie pistolet, sir - powiedział Latimer. - Czy ty i twoja pani zawsze chodzicie uzbrojeni po zęby? Latimer wydawał się zaskoczony tym pytaniem. - Oczywiście, sir. - A ona uważa mnie za ekscentryka - mruknął Artemis, potrząsając głową. - Drobiazg. Jesteś gotowy? - Tak, sir. - Latimer patrzył przez chwilę na okna tawerny. - Jeśli ci dranie skrzywdzili moją Nellie, to drogo za to zapłacą. - Nie mieli dość czasu, żeby ją skrzywdzić. - Artemis ruszył na drugą stronę ulicy. - Szczerze mówiąc, jeśli tę dziewczynę porwali po to, żeby ją sprzedać do burdelu, to nie 11
zrobią niczego, co mogłoby obniżyć jej wartość na tym szczególnym rynku, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. - Doskonale rozumiem, sir - odparł Latimer przez zaciśnięte zęby. - Słyszałem, że te łobuzy sprzedają dziewczyny na aukcjach tak jak konie na targu Tattersall. - Nie bój się. Uratujemy ją w porę - uspokoił go Artemis. Latimer odwrócił się do niego twarzą, która w żółtym świetle sączącym się z okien tawerny wyglądała jak maska. - Chcę, żeby pan wiedział, sir, że jeśli odzyskam Nellie, będę pana dłużnikiem do końca życia. Biedaczysko zakochany jest po uszy, pomyślał Artemis. Nie znajdując słów, żeby pocieszyć nieszczęśnika, ścisnął go za ramię. - Pamiętaj, daj mi piętnaście minut, nie więcej, a potem, tak jak ustaliliśmy, wywołaj zamieszanie. - W porządku, sir. - Latimer podszedł do drzwi tawerny i po chwili zniknął w jej wnętrzu. Artemis ruszył wąskim przejściem prowadzącym na tyły domu. Ledwie się w nie zagłębił, poczuł odrażający zapach. Nie ulegało wątpliwości, że miejsce to wykorzystywane było jako ustęp i śmietnik. Pomyślał, że jego buty wymagać będą skrupulatnego czyszczenia po zakończeniu całej akcji. Skręcił za tył budynku i znalazł się w czymś, co kiedyś mogło być ogrodem. Zobaczył kuchenne drzwi otwarte szeroko dla dostępu świeżego powietrza. Z okna na piętrze sączyło się światło. Idąc w kierunku kuchennych drzwi, postawił kołnierz płaszcza, by ukryć za nim twarz. Zresztą i tak, gdyby ktoś się pojawił, wziąłby go za pijanego rozpustnika, który znalazł się tu w pogoni za niewybrednymi rozrywkami. W półmroku odszukał prowadzące na górę schody i ruszył nimi, przeskakując po dwa stopnie. Już na podeście usłyszał stłumione głosy dwóch mężczyzn. Ostrożnie, nasłuchując, wszedł do ciemnego holu. Za którymiś drzwiami rozgrywała się ostra kłótnia. - Mówię ci, że jest to towar w najlepszym gatunku. Dwa razy więcej możemy za nią dostać od tej starej stręczycielki, która prowadzi dom przy Rosę Lane. - Zawarłem umowę i nie wycofam się z niej. Muszę dbać o swoją reputację. - To jest interes, durniu, a nie zabawa dżentelmenów. Tu chodzi o pieniądze i powtarzam ci, że zarobimy więcej, sprzedając ją do burdelu przy Rosę... - . Kłótnię przerwały głośne okrzyki dobiegające z dołu. Artemis rozpoznał najdonośniejszy głos, rozlegający się echem na schodach. Głos Latimera. - Pożar! Pożar w kuchni! Uciekajcie, zanim cały dom spłonie jak pochodnia! Do Artemisa dobiegł tupot nóg ludzi biegnących ku wyjściu, łoskot przewracanych stołów. Wślizgnął się do najbliższego pomieszczenia, pozostawiając lekko uchylone drzwi. Pokój był pusty i ciemny. - Ratuj się, kto może! - usłyszał stłumiony okrzyk Latimera. - W kuchni dym jest tak gęsty, że nie zobaczysz własnej ręki! Z hałasem otworzyły się drzwi sąsiedniego pokoju. Artemis, ukryty w mroku, zobaczył stojącego w nich potężnego muskularnego mężczyznę. Spoza niego wychylał się drugi, drobny, o twarzy szczura. W świetle lampy płonącej w pokoju można było dostrzec ich wystraszone twarze. - Co tu się, u licha, dzieje? - zapytał wyższy mężczyzna. - Słyszałeś krzyki - powiedział jego chudy towarzysz, próbując przecisnąć się przez drzwi obok swego kompana. Pożar. Czuję zapach dymu. Musimy uciekać. 12
- A co z dziewczyną? Jest zbyt cenna, żeby ją zostawić. - Nie jest warta mojego życia. - Chudzielec zdołał wreszcie wydostać się do holu i ruszył biegiem ku schodom. - Możesz ją wziąć, jeśli chcesz się wpędzić w kłopoty - rzucił jeszcze przez ramię. Wyższy mężczyzna zawahał się. Obejrzał się za siebie. Widać było z jego postawy, że zmaga się w nim chciwość z obawą o życie. - Niech to wszyscy diabli! Chciwość, niestety, zwyciężyła. Mężczyzna zniknął we wnętrzu pokoju, a po chwili pojawił się z nieprzytomną młodą kobietą zarzuconą na potężne ramiona. - Pozwól, że pomogę ci uratować tę młodą damę - powiedział Artemis, wchodząc do holu. - Zejdź mi z drogi warknął zbir. Artemis odsunął się na bok. Mężczyzna przeszedł obok niego, kierując się ku frontowym schodom. Artemis szybkim ruchem podstawił mu nogę, a równocześnie zadał mu dłonią błyskawiczny cios w szczególnie wrażliwe miejsce na karku. Zbir jęknął. Cios sprawił, że zdrętwiała mu lewa ręka i niemal cała lewa połowa ciała. Zachwiał się, potknął o nogę Artemisa i runął na podłogę, uwalniając przy tym nieprzytomną Nellie. Artemis złapał dziewczynę, zanim zsunęła się na podłogę. Zarzucił ją sobie na plecy i pobiegł w stronę tylnych schodów. Z dołu dobiegały krzyki ludzi usiłujących uciec przez kuchenne wyjście. W połowie schodów Artemis natknął się na Latimera. - Znalazł ją pan? Stangret dopiero teraz zauważył kobietę zwisającą z pleców Artemisa. - Nellie! Ona nie żyje? - Tylko śpi. Prawdopodobnie dostała dawkę laudanum lub czegoś w tym rodzaju. Chodź, człowieku, musimy się śpieszyć. Latimer nie spierał się. Odwrócił się i ruszył przodem w stronę wyjścia. Na parterze znaleźli się pośród ostatnich gości, w panice opuszczających tawernę. W kuchni i na korytarzu kłębił się dym. - Chyba przesadziłeś z tą ilością oleju, którą wlałeś w kuchenne palenisko - zauważył Artemis. - A skąd mogłem wiedzieć, ile trzeba wlać? - mruknął Latimer. - Nie przejmuj się. Najważniesze, że skutek był dobry. Wyszli do ogrodu, a potem na ulicę, na której kłębił się tłum bywalców tawerny. Artemis zauważył, że panika ustąpiła. Ludzie wyraźnie się uspokoili. Jakiś mężczyzna, prawdopodobnie właściciel lokalu, odważnie wbiegł do budynku. - Pośpieszmy się - polecił Artemis. - Tak, sir. Powóz czekał w miejscu wskazanym przez Artemisa. Mały John siedział na koźle z lejcami w dłoniach. Gdy podeszli bliżej, Madeline otworzyła drzwi. - Znaleźliście ją! - zawołała. - Dzięki Bogu! Artemis i Latimer z jej pomocą wsuneli nieprzytomną Nellie przez ciasne drzwiczki do wnętrza powozu. Artemis ruszył do wejścia po przeciwnej stronie pojazdu. - Stój, ty przeklęty draniu, bo inaczej wsadzę ci kulę w plecy! Rozpoznał głos szczuplejszego mężczyzny. - Latimer, ruszaj natychmiast! - zawołał. Wskoczył do środka i zatrzasnął za sobą drzwi. Wyciągnął rękę, by zsunąć Madeline z siedzenia na podłogę, ale ona z jakichś niezrozumiałych powodów opierała się. Gdy powóz już ruszył, uniosła rękę i zobaczył w jej dłoni pistolet, o kilka cali od swego ucha. 13
- Nie! - krzyknął, ale wiedział, że jest już zbyt późno. Zasłonił sobie dłońmi uszy. Dostrzegł błysk światła. W małym powozie huk wystrzału zabrzmiał tak głośno jak salwa armatnia. Artemis wyczuł, że pojazd toczy się po bruku, ale stukot kół i kopyt konia docierał do niego jak odległe brzęczenie. Otworzył oczy i zauważył, że Madeline patrzy na niego z niepokojem. Poruszała wargami, ale nie słyszał, co mówi. Schwyciła go za ramię i potrząsnęła nim. Z ruchu jej ust domyślił się, że pyta, czy coś mu się stało. - Tak - odpowiedział. W uszach mu dzwoniło. Nie wiedział, czy odezwał się głośno, czy cicho. Miał nadzieję, że krzyknął. Z pewnością miał ochotę krzyczeć. - Tak. Do diabła! Mogę liczyć tylko na to, że nie zostałem przez panią trwale ogłuszony. Opary wydobywające się z otwartych drzwi pokoju niosły woń octu, rumianku i suszonych kwiatów. Madeline zatrzymała się i zerknęła do wnętrza. Pomieszczenie to, z kolekcją butelek, moździerzy, misek i różnych rozmiarów słoi, z wiszącymi na ścianach pękami zasuszonych ziół i kwiatów, zawsze przypominało jej laboratorium. Ciotka, ubrana w obszerny fartuch, nachylona nad naczyniem z wrzącą cieczą, wyglądała jak szalony alchemik. - Ciociu Bermce? - Chwileczkę, kochanie. - Starsza kobieta nie odrywała wzroku od wrzącego płynu. - Akurat dodaję najważniejsze składniki. - Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałam się ciebie poradzić w pewnej bardzo ważnej sprawie. - Zaczekaj jeszcze parę minut. Siła działania tej mikstury zależy od tego, w jakiej kolejności i w jakim czasie dodawane są zioła. Madeline splotła ręce i oparła się o framugę drzwi. Nie istniał sposób, by oderwać ciotkę od przyrządzania cudownych leków. Dzięki Bemice w jej domu znajdował się największy w całym Londynie wybór uspokajających kropelek, wzmacniających napojów, leczniczych maści i innych leków. Ciotka z zapałem oddawała się przyrządzaniu swoich napojów i eliksirów. Skarżyła się na słabe nerwy i nieustannie eksperymentowała, starając się poprawić ich stan. Próbowała rozpoznawać podobne problemy zdrowotne u znajomych. Przyrządzała specjalne leki, dostosowując je do kondycji i temperamentu cierpiących. Spędzała całe godziny na studiowaniu starych receptur przeróżnych mieszanek i wywarów leczących choroby nerwowe. Znała wszystkich aptekarzy w całym mieście, a szczególnie wyróżniała tych, którzy sprzedawali rzadkie vanzagariańskie zioła. Madeline mniej cierpliwie znosiłaby dziwne hobby ciotki. gdyby nie dwa ważne powody. Po pierwsze, medykamenty Bemice okazywały się często niezwykle skuteczne. Na przykład ziołowa herbatka, którą tego ranka podała Nellie, w cudowny sposób wpłynęła na nadszarpnięte nerwy pokojówki. Po drugie, nikt lepiej od Madeline nie potrafił zrozumieć, jak konieczne jest w ich sytuacji tego rodzaju zajęcie, pozwalające oderwać się od prawdziwych problemów. Zdarzenia sprzed roku były na tyle poważne, by wywrzeć wpływ na kobietę o najsilniejszych nawet nerwach, a kłopoty, które pojawiły się w ostatnich dniach, pogorszyły jeszcze sytuację. Bemice była czterdziestoletnią kobietą, elegancką, atrakcyjną i wyjątkowo inteligentną. Przed laty cieszyła się ogromnym powodzeniem w kręgach towarzyskich, ale zrezygnowała ze światowych uciech, by zająć się córką brata po śmierci jego żony, Elizabeth Reed. - Gotowe. 14
- Ciotka zdjęła naczynie z ognia i przelała jego zawartość do miseczki. - Teraz wywar musi stygnąć przez godzinę. - Wytarła ręce w fartuch i zwróciła się do Madeline: O czym chcesz ze mną porozmawiać, kochanie? - Obawiam się, że dzisiaj po południu pan Hunt zechce złożyć nam wizytę powiedziała bratanica. Ciotka uniosła brwi. - On nie zamierza odwiedzić nas, moja droga. On zamierza zobaczyć się z tobą. - No tak. Rzecz w tym, że wczoraj w nocy, kiedy odprowadził nas do domu, powiedział bez ogródek, że chce mi zadać parę pytań. - Pytań? - Chce się dowiedzieć, skąd tyle wiem o nim i jego interesach. - To oczywiste, kochanie. Trudno mieć mu to za złe. Bądź co bądź dokładał zawsze wielu starań, by ukryć pewne fakty ze swego prywatnego życia. Potem nagle pewnej nocy pojawia się znikąd nieznana mu kobieta i żąda pomocy w uratowaniu swojej pokojówki. Przy okazji informuje go, że wie nie tylko o tym, że jest właścicielem Pawilonów Marzeń, ale i o tym, że jest mistrzem Vanza. Każdy mężczyzna w jego sytuacji poczułby się zaniepokojony. - Z całą pewnością nie jest tym zachwycony. Obawiam się, że rozmowa z nim nie będzie przyjemna. Jednakże po tym, co zrobił dla nas ostatniej nocy, byłoby nietaktem wymówić się od spotkania z nim. - Owszem - zgodziła się Bemice. - Z tego, co wiem, minionej nocy wyrósł na bohatera. Latimer przez cały czas opowiada o wyczynach pana Hunta. - Latimer może sobie przedstawiać go jako postać heroiczną, ja natomiast muszę się z nim spotkać i wyjaśnić, skąd znam szczegóły jego życia. - Rozumiem, że sytuacja jest raczej niezręczna. Jesteś zakłopotana, bo chociaż z chęcią skorzystałaś z pomocy pana Hunta, to teraz nie wiesz, jak z nim dalej postępować. - On jest mistrzem Vanza. - Co nie oznacza, że zaraz musi być uosobieniem zła. Nie wszyscy członkowie Towarzystwa Vanzagarian są tacy jak Renwick Deveridge. - Bernice podeszła do bratanicy i położyła dłoń na jej ramieniu. - Nie musisz szukać daleko Wystarczy, że pomyślisz o swoim drogim ojcu, żeby się z tym zgodzić. - Tak, ale. - .- .- Czy jest w twoich dokumentach coś, co wskazywałoby na to, że Hunt ma jakieś złe skłonności? - No nie, ale... - Pamiętaj, że z pełną gotowością zajął się twoimi sprawami. - Nie zostawiłam mu zbyt wielkiego wyboru. - Nie bądź tego taka pewna - zaprotestowała Bemice, unosząc brwi. - Jestem przekonana, że nie poszłoby ci z nim tak łatwo, gdyby tego nie chciał. - Wiesz, ciociu, może masz rację. On wyjątkowo łatwo zgodził się współpracować ze mną powiedziała Madeline z nadzieją w głosie. 15
- Jestem pewna, że potrafisz mu dzisiaj wszystko wyjaśnić w sposób, który go zadowoli. Madeline pomyślała o przelotnym wyrazie zdecydowania w oczach Artemisa Hunta, kiedy żegnał się z nią pod drzwiami jej domu. Uczucie chwilowej ulgi zniknęło bez śladu. - Nie byłabym tego aż tak pewna. - Największym twoim problemem są zbyt napięte nerwy. Ciotka sięgnęła po niebieską buteleczkę stojącą na stole. Zażyj łyżeczkę tego lekarstwa przy porannej herbacie. Natychmiast poczujesz się lepiej. - Dziękuję, ciociu Bemice - powiedziała Madeline, biorąc miksturę. - Nie przejmowałabym się zbytnio panem Huntem - stwierdziła z ożywieniem Bemice. - Przypuszczam, że jemu chodzi wyłącznie o to, by nie został rozpoznany jako Sprzedawca Marzeń. Trudno mu się dziwić. Ostatnio obraca się w wyjątkowo ekskluzywnych kręgach. - Tak. Zastanawiam się tylko dlaczego. Nie wygląda na człowieka, któremu zależy na pozycji w eleganckim świecie. - Niewątpliwie szuka żony - stwierdziła Bemice z absolutną pewnością siebie. - Gdyby wyszło na jaw, że zajmuje się tego rodzaju interesami, pole jego poszukiwań zostałoby mocno zawężone. - Szuka żony? - Madeline sama była zdziwiona swoją reakcją na stwierdzenie ciotki. Dlaczego zaskoczyła ją uwaga, że Hunt ukrywa swoje interesy, bo szuka żony? Przecież był to logiczny wniosek. - Tak, oczywiście. Nie przyszło mi to do głowy. Bemice spojrzała na nią wymownie. - To dlatego, że jesteś zbyt zajęta wyobrażaniem sobie strasznych spisków i roztrząsaniem złowieszczych znaków, których doszukujesz się w zwykłych, drobnych zdarzeniach ostatnich dni. Nic dziwnego, że masz nerwy tak rozstrojone, że nie możesz nocami sypiać. - Chyba masz rację. - Madeline odwróciła się i ruszyła w stronę holu. - Jedno jest pewne. Muszę przekonać pana Hunta, że jego sekrety nie zostaną przeze mnie ujawnione. - Nie wątpię, że uda ci się to bez trudu, moja droga. Jesteś wystarczająco pomysłowa. Madeline udała się do biblioteki. Zatrzymała się przy oknie i wylała zawartość niebieskiej buteleczki do donicy stojącej tam palmy. Potem usiadła za biurkiem i pogrążyła się w rozmyślaniach. Ciotka ma rację. Artemis Hunt wyjątkowo chętnie dał się nakłonić do współpracy i wykazał się przy tym niebywałymi umiejętnościami. Kto wie, czy nie mógłby okazać się użyteczny w przyszłości? . - Artemis opadł na oparcie fotela, założył nogę na nogę i bezmyślnie stukał nożem do otwierania listów w cholewkę buta. Patrzył przy tym na mężczyznę, który siedział po drugiej stronie szerokiego biurka. Henry Leggett był człowiekiem zajmującym się od dawna interesami Hunta. W jakimś sensie Artemis odziedziczył go po ojcu. Byli ze sobą związani nawet w czasach, kiedy nie prowadził żadnych znaczących interesów. Cariton Hunt też zresztą w niewielkim stopniu korzystał z jego usług. Artemis przywiązany był do ojca, ale nie mógł zaprzeczyć, że nie zadbał on w odpowiednim czasie o jego przyszłość. Po śmierci żony przestał się interesować resztkami rodzinnej fortuny. Henry i Artemis patrzyli bezradnie jak Cariton Hunt, lekceważąc wszelkie rozsądne rady, oddaje się hazardowi i przygodom w domach rozpusty. To wreszcie Henry przyjechał do Oksfordu, by powiadomić 16
Artemisa, że jego ojciec zginął w pojedynku, będącym rezultatem jakiegoś karcianego sporu. To Henry musiał poinformować go ze smutkiem, że z rodzinnego majątku nic nie pozostało. Osierocony Artemis, by jakoś przeżyć, musiał sam zająć się hazardem. W przeciwieństwie do ojca miał talent do kart. Jednak życie hazardzisty uważał za zbyt niepewne. Pewnej nocy zwrócił uwagę na leciwego dżentelmena, który systematycznie wygrywał. Pozostali gracze często sięgali po butelkę z czerwonym winem, natomiast starszy mężczyzna nie wypił ani kropli. W przeciwieństwie do swoich towarzyszy, którzy nonszalancko brali w rękę karty, a potem rzucali je na stół, on uważnie przyglądał się swoim. Artemis wycofał się z gry, gdy zorientował się, że wkrótce wszyscy przegrają z nieznanym dżentelmenem. W końcu starszy pan zebrał wygraną i opuścił klub. Artemis wyszedł za nim na ulicę. - Ile by mnie kosztowało, gdybym chciał nauczyć się grać w karty tak jak pan? - zapytał w momencie, gdy mężczyzna miał wsiąść do czekającego na niego powozu. Nieznajomy przyglądał się przez chwilę młodzieńcowi badawczym, chłodnym wzrokiem. - Cena byłaby całkiem wysoka - odparł. - Niewielu młodych ludzi mogłoby sobie na to pozwolić. Jeśli jednak ma pan poważne zamiary, proszę mnie jutro odwiedzić. Porozmawiamy o pańskiej przyszłości. - Nie mam zbyt wiele pieniędzy. - Artemis uśmiechnął się kwaśno. - Prawdę mówiąc, dzięki panu mam znacznie mniej niż parę godzin temu. - Był pan jednak jedynym graczem, który miał dość rozsądku, by w odpowiedniej chwili wycofać się z gry - powiedział nieznajomy. - Zapowiada się pan na dobrego ucznia. Czekam na pana jutro rano. Artemis zjawił się u niego o jedenastej przed południem. Natychmiast zorientował się, że znalazł się w domu uczonego, a nie zawodowego hazardzisty. Wkrótce dowiedział się, że George Charters jest z zamiłowania i wykształcenia matematykiem. - Nie jestem hazardzistą - wyjaśnił starszy pan. - Szukałem tylko eksperymentalnego potwierdzenia pomysłu sprzed kilku miesięcy, dotyczącego pojawienia się pewnego układu kart w kolejnych rozdaniach. Nie mam zamiaru zarabiać na życie przy stoliku karcianym. To zbyt niepewny sposób jak na mój gust. A co z panem? Zamierza pan spędzić całe życie w jaskiniach gry? - Jeśli tylko będę mógł tego uniknąć, to nie - odparł Artemis. - Wolałbym zająć się czymś bardziej przewidywalnym. Okazało się, że George Chartres jest mistrzem Vanza. Zapoznał Artemisa z pewnymi podstawami tej filozofii. Kiedy zrozumiał, że ma zdolnego i pilnego ucznia, zaproponował mu sfinansowanie podróży na wyspę Vanzagara. Henry Leggett uważał, że powinien skorzystać z tej okazji. Artemis spędził całe cztery pracowite lata w Garden Temples. Każdego lata na krótko wracał do Anglii, by odwiedzić George’a, Henry’ego i swoją kochankę, Catherine Jensen. Kiedy zjawił się po raz ostatni, dowiedział się, że George Chartersjest bliski śmierci z powodu choroby serca, a Catherine zginęła w tajemniczych okolicznościach. Henry trwał przy boku Artemisa w czasie obu pogrzebów. Potem młodszy przyjaciel oznajmił mu, że nie wróci na wyspę Vanzagara. Zamierzał pozostać w Londynie, wzbogacić się i pomścić śmierć ukochanej. Henry nie aprobował planów zemsty, natomiast przypadły mu do gustu zamiary 17
odbudowania fortuny Huntów. Został stałym współpracownikiem Artemisa. Okazał się błyskotliwym pomocnikiem. Prowadził interesy z właściwą dyskrecją, jak również dostarczał Artemisowi poufnych informacji o działaniach konkurentów, takich, których nie mógł dostarczyć mu Zachary, a tylko powszechnie szanowany dżentelmen. Tego ranka jednakże Artemis oczekiwał od niego czegoś więcej. - Czy to wszystko, czego dowiedziałeś się o pani Deveridge? - zapytał go. - Pogłoski, plotki i relacje o dawnych skandalach. O większości tych spraw już słyszałem. W klubach wszyscy o tym mówią. Henry oderwał wzrok od swego notatnika i sponad złotej oprawki okrągłych okularów spojrzał na Artemisa. - Nie dałeś mi zbyt wiele czasu na wypełnienie tego zadania. - Zerknął na wysoki stojący zegar. - Wiadomość od ciebie otrzymałem o ósmej rano. Teraz mamy wpół do trzeciej. Sześć i pół godziny to za mało na przeprowadzenie takiego śledztwa. Za parę dni będę miał dla ciebie coś więcej. - Do licha! MÓJ los jest w rękach tej Niebezpiecznej Wdowy, a ty mi tylko potrafisz powiedzieć, że ona ma zwyczaj mordowania mężów. - Jednego męża, nie wielu - sprostował spokojnie Leggett. Zresztą ta opinia oparta jest na plotkach, a nie na faktach. Chcę ci przypomnieć, że pani Deveridge nigdy nie była podejrzana w związku ze śmiercią swego męża. Nie była nawet przesłuchiwana ani oskarżona. - Dlatego, że nie było dowodów. Wyłącznie domysły. - Owszem. - Henry znów spojrzał na swoje notatki. Z tego, co zdołałem się dowiedzieć, Renwick Deveridge był w domu sam tej nocy, kiedy dostał się tam włamywacz. Bandyta zastrzelił go, podpalił dom, żeby zatrzeć ślady przestępstwa, i zbiegł z kosztownościami. - Tylko że nikt nie wierzy w taki przebieg zdarzeń. - Dla nikogo nie jest tajemnicą, że Deveridge był skłócony z żoną. Pani Deveridge wyprowadziła się od niego niedługo po ślubie. Nie chciała wrócić i z nim mieszkać. - Henry przerwał, by odchrząknąć. - Mówią o niej, że jest nieco... - . uparta. - Tak, coś o tym wiem - mruknął Artemis i znów postukał nożem do otwierania kopert o but. - Co możesz mi powiedzieć o jej nieszczęsnym mężu? Henry ze ściągniętymi brwiami wpatrywał się przez chwilę w swoje notatki - Niestety, niezbyt wiele. Jak wiesz, nazywał się Renwick Deveridge. Nie natrafiłem na nikogo z jego rodziny. Podobno w czasie wojny, przez pewien czas, przebywał na kontynencie. - No i co z tego? - Artemis wymownie spojrzał na Henry’ego. - Ty też tam byłeś. - Tak, oczywiście. Można chyba bez obawy pomyłki stwierdzić, że nie został tam wysłany do szpiegowania Napoleona. Tak czy inaczej wrócił do Londynu przed dwoma laty. Poznał Wintona Reeda i wkrótce po tym zaręczył się z jego córką. Niewiele później Madeline Reed i Deveridge wzięli ślub. - Narzeczeństwo było krótkie. 18
- Wzięli ślub na podstawie specjalnego zezwolenia. - Henry przez chwilę patrzył z dezaprobatą w swoje notatki. - Jak wspomniałem, ta dama jest nieco porywcza. Gdy dwa miesiące po ślubie Deveridge stracił życie, zaczęły krążyć plotki, że to ona go zamordowała. - Musiała być chyba bardzo nim rozczarowana. - Faktem jest, że zanim rozstał się z życiem, ojciec pani Deveridge, Winton Reed, polecił swojemu adwokatowi zebrać informacje na temat możliwości unieważnienia małżeństwa bądź doprowadzenia do formalnej separacji. - Unieważnienia! - Artemis rzucił nóż do rozcinania kopert na biurko i pochylił się do przodu. - Jesteś pewny? - Na tyle, na ile mogę być pewny, dysponując ograniczonym zasobem informacji. Biorąc jednak pod uwagę ogromne trudności i koszty związane z uzyskaniem rozwodu, unieważnienie, chociaż taki proces jest długotrwały, wydaje się prostszym rozwiązaniem. - Tyle że upokarzającym dla Renwicka Deveridge. Poza wszystkim, tylko w nielicznych przypadkach można unieważnić małżeństwo. Tutaj jedynym dowodem, jak przypuszczam, mogłoby być oskarżenie Deveridge’a o impotencję. - Owszem. - Henry znów odchrząknął. Artemis wiedział, że przyjaciel jest nieco pruderyjny w sprawach intymnych. - Sądzę, że w tym przypadku, nawet z pomocą dobrego adwokata, udowodnienie impotencji Deveridge’a trwałoby całe lata. - Niewątpliwie. Prawie wszyscy uważają, że pani Deveridge brakowało cierpliwości, by przejść przez tę całą prawną procedurę. - Henry przerwał na moment, a potem dodał: Albo doszła do wniosku, że jej ojciec nie będzie w stanie ponieść kosztów związanych z tym procesem. - W tej sytuacji postanowiła na własną rękę zakończyć swe małżeństwo. Czy to miałeś na myśli? - Takie właśnie plotki krążą w towarzystwie. Artemis po minionej nocy wiedział, że dama ta jest wyjątkowo zdecydowaną osobą. Jeśli naprawdę rozpaczliwie pragnęła przerwać nieudany związek, to kto wie, czy nie zdecydowała się zamordować męża. - Powiedziałeś, że Deveridge został zastrzelony, zanim wybuchł pożar. - Według doktora, który oglądał zwłoki, tak. Artemis wstał i podszedł do okna. - Muszę ci powiedzieć, że wczoraj pani Deveridge zademonstrowała swe umiejętności posługiwania się pistoletem. - Hmm. Nie jest to umiejętność właściwa damom. Artemis uśmiechnął się, patrząc na otoczony murem ogród. Henry ocenia kobiety raczej w tradycyjny sposób, pomyślał. - To prawda. Czy masz jeszcze coś dla mnie? - Ojciec pani Deveridge był jednym z pierwszych członków Towarzystwa Vanzagarian. Był mistrzem. - Wiem. - Był już w podeszłym wieku, kiedy się ożenił i został ojcem. Mówią, że po śmierci żony oszalał na punkcie córki. Posunął się do tego, że wprowadził ją w sprawy powszechnie uważane za niestosowne dla młodej damy. 19
- Na przykład takie jak posługiwanie się pistoletem. - Choćby to. Reed w ostatnich latach stał się samotnikiem. Poświęcił się w pełni studiowaniu martwych języków. - Podobno był ekspertem, jeśli chodzi o dawny język Vanzagara - wtrącił Artemis. - Mów dalej. - Zmarł wczesnym rankiem zaraz po pożarze. Plotkarze mówią, że jego serce nie wytrzymało szoku, jakim było uświadomienie sobie, że jego córka oszalała i zamordowała męża. - Rozumiem. - Jako człowiek interesu czuję się zobowiązany wskazać. że po tej serii zgonów w rodzinie pani Deveridge weszła w wyłączne posiadanie spadku zarówno po ojcu, jak i mężu. - Na Boga, człowieku! - Artemis odwrócił się, by spojrzeć na Henry’ego. - Chyba nie sugerujesz, że zamordowała tych dwóch mężczyzn, żeby położyć rękę na ich fortunach! - Nie, oczywiście, że nie. - Henry skrzywił się z niesmakiem. - Trudno wyobrazić sobie, by córka mogła postąpić tak niegodziwie. Chciałem tylko zwrócić uwagę na uboczny rezultat tych zdarzeń. - Dziękuję ci, Henry. - Artemis podszedł do biurka i oparł się o jego krawędź. - Wiesz, że mam zaufanie do twoich wnikliwych analiz. Pozwól, że dorzucę do tego, co powiedziałeś, jeszcze jeden fakt. - Słucham? - Renwick studiował filozofię i sztukę walki Vanza. Niełatwo zabić takiego człowieka. Henry zastanawiał się przez chwilę, wreszcie powiedział: - Wydaje mi się, że cię rozumiem. Trudno uwierzyć, żeby udało się to kobiecie, prawda? - Albo zwykłemu włamywaczowi. Henry spojrzał na młodszego przyjaciela, wyraźnie zaniepokojony. - Istotnie - mruknął. - Myślę - odezwał się z wahaniem Artemis - że mając do wyboru jako podejrzanych o zamordowanie Deveridge’a włamywacza i tę kobietę, łatwiej byłoby mi oskarżyć tę damę. Henry wyglądał na zdruzgotanego. - Myśl o tym, że kobieta mogłaby uciec się do tak drastycznego czynu, może wywołać u każdego mężczyzny zimny dreszcz. - Co do dreszczu nie jestem pewny, ale wiem, że pociąga to za sobą bardzo interesujące pytania. - Tego się obawiałem. - Henry westchnął. - Co masz na myśli? - zapytał Artemis, patrząc na niego. - Od momentu, kiedy otrzymałem twoje polecenie, wiedziałem, że coś jest nie w porządku w tej sprawie. Zbyt mocno interesujesz się Madeline Deveridge. - To ona postawiła przede mną pewien problem. Zanim się z nim uporam, muszę zebrać informacje. Znasz mnie i wiesz, że nie przystępuję do akcji, zanim nie poznam faktów. - Nie próbuj wykpić się takimi ogólnikami. W tym jest coś więcej niż jakiś kolejny interes. Wyraźnie widzę, że jesteś zafascynowany panią Deveridge. Od dawna nie zauważyłem, 20
żebyś tak zainteresował się jakąś kobietą. - Wobec tego powinieneś być zadowolony. Od pewnego czasu powtarzasz mi, że jestem zbyt zaabsorbowany swoimi planami zemsty. Znajomość z panią Deveridge na jakiś czas poszerzy zakres moich zainteresowań i działań. - Niestety, nie sądzę, żeby został on poszerzony we właściwy sposób - powiedział Henry, patrząc surowo na przyjaciela. - Niech będzie, co ma być. Mam teraz trochę czasu. zanim zacznę realizować następny etap mojego planu. Zajmę się bardziej szczegółowym rozpracowaniem sprawy pani Deveridge. Artemis przystanął na schodach prowadzących do wejścia i uważnie przyjrzał się fasadzie niewielkiego budynku. Dom nie był duży, ale miał kształtne okna o dobrych proporcjach, zapewniające wnętrzom dość światła i ładny widok na ogród. Sąsiedztwo wydawało się spokojne, choć trudno byłoby nazwać je eleganckim. Pani Deveridge, chociaż dysponowała pokaźnym majątkiem po mężu i ojcu, nie zamierzała widać wydawać pieniędzy na obszerną rezydencję w ekskluzywnej dzielnicy. Z tego co Henry zdołał ustalić, ona i jej ciotka prowadziły samotny tryb życia. Z każdym krokiem tajemnica otaczająca tę damę wydawała mu się coraz bardziej intrygująca. Niecierpliwie oczekiwał spotkania z nią w świetle dnia. Pamięć o oczach prowokacyjnie przysłoniętych czarną koronkową woalką, długo nie pozwalała mu zasnąć minionej nocy. W otwartych drzwiach pojawił się Latimer. W dziennym świetle wydawał się jeszcze potężniejszy niż w nocnej mgle. - O, pan Hunt! - Jego oczy zabłysły radością. - Dzień dobry, Latimer. Jak się czuje twoja Nellie? - Dziarsko i zdrowo, dzięki panu, sir. Niewiele pamięta z tego, co się zdarzyło, ale może to i lepiej. - Latimer zawahał się przez moment. - Jeszcze raz chciałem zapewnić pana, sir, o mojej wdzięczności za to, co pan zrobił. - Dobrze nam się razem pracowało, prawda? - Artemis wszedł do niewielkiego holu. - Bądź tak dobry i zawiadom panią Deveridge, że przyszedłem ją odwiedzić Mam nadzieję, że oczekuje mojej wizyty. - Tak, sir, jest w bibliotece. Zaraz pana zaanonsuję. Artemis spojrzał na ciężkie żelazne żaluzje w oknach, wyposażone w mocne zamki i małe dzwoneczki, mające ostrzegać mieszkańców, w razie gdyby ktoś próbował je otworzyć. Nocą stanowiły zapewne dobre zabezpieczenie przed intruzem. Czy pani Deveridge tak bardzo obawia się zwykłych włamywaczy, czy grozi jej coś poważnego? - zastanowił się. Ruszył za Latimerem długim korytarzem. Służący zatrzymał się w drzwiach pokoju zastawionego od podłogi do sufitu półkami, zapełnionymi oprawionymi w skórę książkami, czasopismami, notatkami i przeróżnymi papierami. Duże zakratowane okno, również zaopatrzone w dzwoneczki, wychodziło na dobrze utrzymany ogród o nielicznych, mocno przerzedzonych i poprzycinanych krzewach i drzewach. - Pan Hunt chce się z panią widzieć, proszę pani. Madeline podniosła się zza ciężkiego dębowego biurka. - Dziękuję ci, Latimer. Proszę wejść, panie Hunt. Miała na sobie modną czarną suknię o 21
wysokiej talii. Tym razem jej twarzy nie zasłaniała woalka. Gdy Artemis spojrzał na nią, pomyślał, że Henry miał rację, przypuszczając, że jest nią mocno zainteresowany. Zainteresowanie to wykraczało daleko poza ciekawość i graniczyło z fascynacją. Zastanawiał się, czy Madeline Deveridge jest świadoma wrażenia, jakie na nim wywiera. - „ W jej niebieskich oczach dostrzegł zaskakującą mieszaninę inteligencji, zdecydowania i niepokoju. Czarne, rozdzielone przedziałkiem włosy upięła w zgrabny węzeł z tyłu głowy. Usta miała pełne, mocny podbródek wskazujący na upór, co Artemis uznał za subtelne wyzwanie dla wszystkiego, co było w nim męskie. - Czy jestem jeszcze potrzebny? - zapytał Latimer, stojąc w drzwiach. - Nie, dziękuję - odparła Madeline. - Możesz nas zostawić. - Tak, proszę pani. - Służący wyszedł i zamknął za sobą drzwi. - Proszę usiąść, panie Hunt - powiedziała gospodyni. - Dziękuję. - Artemis usiadł na wskazanym mu ciemnym rzeźbionym fotelu. Jedno spojrzenie na cenny dywan, kosztowne zasłony i eleganckie rzeźbione biurko wystarczyło, by potwierdzić opinię Leggetta o stanie finansów pani Deveridge. Dom był niewielki, ale urządzony z wyjątkową elegancją. - Mam nadzieję, że odzyskał pan już słuch. - Madeline wróciła na swoje miejsce za biurkiem. - Dzwoni mi jeszcze w uszach, ale z przyjemnością mogę pani oznajmić, że wszystkie moje zmysły powróciły całkowicie do normy. - Dzięki Bogu. Przykra byłaby dla mnie myśl, że jestem odpowiedzialna za pana kontuzję. - Tak się złożyło, że ani ja nie doznałem trwałych obrażeń, ani... - uniósł lekko brwi - ten bandyta, którego chciała pani zastrzelić. Madeline zacisnęła usta, ale po chwili odezwała się spokojnie: - Strzelam nie najgorzej, sir, lecz powóz był w ruchu, było ciemno, no i pan złapał mnie za rękę, nie pamięta pan? Myślę, że wszystko to wpłynęło na celność mojego strzału. - Proszę mi wybaczyć. Dodam tylko, że od czasu do czasu zdarzają się tego rodzaju radykalne rozstrzygnięcia, ale ja z zasady wolę unikać zbyt gwałtownych działań. - Wydaje mi się to nieco zaskakujące, jeśli weźmiemy pod uwagę pańskie przygotowanie - powiedziała, mrużąc oczy. - Jeśli wie pani cokolwiek o dawnych sztukach walki i filozofii Vanza, musiała pani słyszeć o tym, że szczególny nacisk kładzie się w niej na spryt i wyrafinowanie. Gwałtowność ma niewiele wspólnego z wyrafinowaniem. W trudnych sytuacjach należy precyzyjnie określić strategię działania i przeprowadzić akcję w taki sposób, by nie zostawić śladów prowadzących wprost do jej uczestników. Madeline skrzywiła się. - Jest pan prawdziwym ekspertem filozofii Vanza, panie Hunt. Rozumuje pan w sposób rozsądny, przebiegły i zawiły. - Fakt, że jestem wyznawcą tej filozofii, niewątpliwie nie przydaje mi walorów w pani oczach, ale proszę wziąć pod uwagę, że zastrzelenie tego mężczyzny na ulicy mogłoby 22
doprowadzić do szeregu komplikacji, które dzisiaj uznalibyśmy za wysoce dla nas niekorzystne. - Nie rozumiem pana. - Spojrzała na niego z wyrazem zaskoczenia w oczach. - Pomagał mi pan w ratowaniu młodej kobiety. Któż mógłby mieć w związku z tym jakieś obiekcje? - Wolę nie zwracać na siebie powszechnej uwagi, pani Deveridge. - Tak, oczywiście. - Na twarzy Madeline pojawił się rumieniec. - Niewątpliwie obawiał się pan, że mogłyby wyjść na jaw pańskie związki z Pawilonami Marzeń. Proszę się nie martwić. Nie powiem o tym nikomu ani słowa. - Doceniam pani lojalność. Tak się składa, że ostatnio ‘jestem zaangażowany w bardzo ważne sprawy. - Nie zamierzam wnikać w pańskie... - . interesy. Artemis znieruchomiał na moment. Co wie ta kobieta? zastanawiał się. Czy to możliwe, żeby się dowiedziała o moich starannie przygotowywanych planach zemsty? - Nie zamierza pani wnikać w moje sprawy, tak to mam rozumieć? - Och, na Boga, sir. - Machnęła ręką. - Pańskie plany znalezienia sobie żony w najwyższych sferach wcale mnie nie interesują. Niech pan poślubi, kogo chce. I życzę szczęścia. - Uspokoiła mnie pani, pani Deveridge. - Doskonale rozumiem, że plany dobrego ożenku mogłyby zostać poważnie zagrożone, gdyby wyszło na jaw, że zajmuje się pan tego rodzaju interesami. - Przerwała i jej twarz przybrała wyraz zatroskania. - Tylko czy jest pan pewny, że ukrywanie faktów, których ujawnienie już po ślubie mogłoby zostać uznane za oszustwo, jest rozsądne? - Z tego punktu widzenia nie rozważałem tej sprawy odparł Artemis nieco ironicznym tonem. - Co pan zrobi, kiedy prawda wyjdzie na jaw? - W tonie głosu Madeline było coś więcej niż dezaprobata. - Sądzi pan, że pańska żona po prostu przejdzie do porządku dziennego nad tym faktem? - Pozwoli pan, że udzielę mu pewnej rady, sir. - Madeline nachyliła się ku swemu rozmówcy. - Jeśli zamierza pan zawrzeć małżeństwo oparte na wzajemnym szacunku i uczuciu, powinien pan być szczery wobec przyszłej małżonki, i to od początku. - Ponieważ nie zamierzam w najbliższej przyszłości zawierać małżeństwa, nie sądzę, bym koniecznie musiał wysłuchiwać pani pouczeń. Madeline zamrugała. Splotła dłonie i opadła na oparcie fotela. - Wielki Boże! Czyżbym próbowała pana pouczać? - Takie odniosłem wrażenie. - Proszę mi wybaczyć, panie Hunt. - Oparła łokcie na biurku i opuściła głowę na splecione dłonie. - Przysięgam, nie wiem, co mnie podkusiło. Nie mam prawa wtrącać się do pana poczynań. 23
Chyba mój umysł nie funkcjomuje zbyt sprawnie. Jedyne, co mnie może usprawiedliwić, to fakt, że ostatnio źle sypiam i... - .- Przerwała, uniosła głowę i skrzywiła się. - Znów zaczynam mówić bez sensu. - Proszę się tym nie przejmować - rzekł Artemis i po chwili dodał: - Chciałbym tylko, aby pani wiedziała, że byłbym bardzo niezadowolony, gdyby ktoś zaczął zajmować się moimi osobistymi sprawami. Proszę wziąć pod uwagę to, że ostatnio jestem bardzo zajęty pewnymi szczególnie delikatnymi problemami. - Ależ tak, oczywiście. Wyraził się pan zupełnie jasno. Nie ma powodu, by mi grozić. - Nie wydaje mi się, żebym pani groził. - Sir, pan jest Wanzagarianinem. Swoich ostrzeżeń nie musi pan wyrażać słowami. Zapewniam pana, że są dla mnie całkiem oczywiste. Z jakichś powodów zaczęła go irytować niechęć tej kobiety do wszystkiego, co miało związek z filozofią Vanza. - Jest pani dość zuchwała jak na osobę, która ubiegłej nocy uciekła się do szantażu, chcąc skłonić mnie do udzielenia jej pomocy. - Szantaż? Jej wzrok wyrażał oburzenie. - Nie dopuściłam się niczego w tym rodzaju! - Dała mi pani jasno do zrozumienia, że zna pani moje powiązania z Pawilonami Marzeń i jest pani świadoma, że nie życzę sobie plotek na ten temat. Proszę mi wybaczyć, jeśli źle zrozumiałem pani intencje, ale odniosłem wrażenie, że wykorzystała pani swoją wiedzę o mnie do wymuszenia pomocy. - Ja tylko wspomniałam o pańskich zobowiązaniach w tej sprawie - powiedziała Madeline, rumieniąc się. - Jakkolwiek pani to nazwie, dla mnie był to szantaż. - Och! Oczywiście ma pan prawo do własnej opinii. - Tak. Dodam jeszcze, że szantaż nie jest moją ulubioną salonową grą. - Żałuję, że byłam zmuszona. - .- . ; Zakłopotanie, jakie Artemis dostrzegł w oczach rozmówczyni, było dla niego wystarczająco satysfakcjonujące. Machnięciem ręki przerwał jej dalsze wyjaśnienia. - Jak czuje się dzisiaj pani pokojówka? - zapytał. Madeline wydawała się zaskoczona nagłą zmianą tematu rozmowy. Z wysiłkiem usiłowała zebrać myśli. - Nellie czuje się nieźle, chociaż porywacze zmusili ją do wypicia sporej dawki laudanum. Nadal jest nieco senna i ma kłopoty z pamięcią. - Latimer wspomniał, że niewiele pamięta z tego, co się wydarzyło. - Jedyne, co sobie przypomina dość wyraźnie, to kłótnia dwóch mężczyzn o cenę, jaką mieli za nią uzyskać. Odniosła wrażenie, że porywacze zostali przez kogoś wynajęci, ale potem jeden z nich chciał ją sprzedać komuś innemu. Madeline wzruszyła ramionami. - Z przerażeniem myślę o tym, że właściciele domów publicznych bezkarnie kupują i sprzedają młode kobiety. Nie tylko kobiety. Handlują również młodymi chłopcami. To przerażające. Można by oczekiwać, że władze... - .- . Władze niewiele mogą na to poradzić. - Dzięki Bogu, odnaleźliśmy Nellie w samą porę. Madeline spojrzała Artemisowi w oczy. - Gdyby nie pana pomoc, utraciłabym ją. W nocy nie miałam okazji panu podziękować. Pozwoli pan, że zrobię to teraz. - Wdzięczność może mi pani okazać, odpowiadając na moje pytania - powiedział uprzejmie. : 24
W jej oczach pojawił się niepokój. Chwyciła się krawędzi biurka, jak gdyby chciała dodać sobie odwagi. - Oczekiwałam tego. Ma pan prawo do pewnych wyjaśnień. Przypuszczam, że przede wszystkim ciekawi pana, skąd dowiedziałam się o pańskich powiązaniach z Pawilonami Marzeń. - Muszę przyznać, iż moja ciekawość jest tak silna, że nie pozwoliła mi spać przez pół nocy. - Naprawdę? Cierpi pan na bezsenność? - Jestem pewny, że będę spał jak zabity, jeśli tylko uzyskam odpowiedzi na moje pytania - odparł z uśmiechem. Drgnęła na słowo zabity, ale natychmiast się opanowała. - Tak, oczywiście. Przypuszczam, że powinnam zacząć od poinformowania pana o tym, że mój ojciec był członkiem Towarzystwa Vanzagarian. - O tym wiedziałem. Wiem również, że osiągnął stopień wtajemniczenia mistrza. - Tak. Głównie interesowały go jednak zagadnienia naukowe filozofii Vanza, a nie metafizyczne teorie i ćwiczenia fizyczne. Przez wiele lat studiował antyczny język wyspy Vanzagara. W Towarzystwie uważany był za eksperta w tej dziedzinie. - Wiem. - W związku ze swoją pracą ojciec nawiązał liczne kontakty z uczonymi vanzagarianami w Anglii, na kontynencie, nawet w Ameryce. Tutaj, w Londynie, spotykał się często z samym Ignatiusem Lorringiem. Oczywiście, zanim ten zachorował i zerwał wszelkie kontakty ze starymi przyjaciółmi i kolegami. - Jako wielki mistrz Towarzystwa Lorring wiedział więcej niż ktokolwiek inny o jego członkach. Chce pani powiedzieć, że jej ojciec rozmawiał z nim o ich prywatnym życiu? - Z przykrością muszę wyznać, że nie ograniczali się wyłącznie do spraw osobistych członków Towarzystwa. Pod koniec życia gromadzenie informacji o dżentelmenach związanych z Towarzystwem stało się obsesją Lorringa. Można powiedzieć, że stał się wielkim mistrzem dziwactwa w Towarzystwie Ekscentryków. - Darujmy sobie pani osobiste refleksje na temat członków Towarzystwa Vanzagarian. - Przepraszam. Nie sprawiała wrażenia skruszonej, raczej zirytowanej tym, że przerwał jej wywód. - Rozumiem, że ma pani wyrobiony pogląd w tych sprawach, ale obawiam się, że jeśli zechce pani opisać wszystkich członków Towarzystwa, to przed nocą nie zakończymy tej rozmowy. - Może ma pan rację - odparła. - Bądź co bądź, nie brakuje podstaw do krytykowania Towarzystwa, prawda? Żeby przejść do rzeczy, powiem krótko, że Lorring zlecił mojemu ojcu przechowanie notatek dotyczących członków Towarzystwa. - Jakiego rodzaju notatek? Zawahała się, jak gdyby nie była zdecydowana, co zrobić. Nagle wstała. - Pokażę je panu - oznajmiła. Zdjęła z szyi złoty łańcuszek. Zauważył zawieszony na nim mały kluczyk. Podeszła do niewielkiej szafki zamkniętej na mosiężny zamek. Otworzyła ją i wyjęła duży notatnik oprawiony w ciemną skórę. Potem podeszła do biurka i ostrożnie położyła go przed Huntem. Artemis poczuł dreszcz niepokoju. Wstał, otworzył stary dziennik i spojrzał na pierwszą stronę. Od razu zorientował się, że jest to rejestr nazwisk członków Towarzystwa, sięgający pierwszych dni jego istnienia. Powoli odwracał strony. Zauważył, że pod każdym nazwiskiem znajduje się obszerny komentarz. Uwagi nie 25