mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony396 282
  • Obserwuję294
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań303 118

Quick Amanda - Za późno na ślub

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Quick Amanda - Za późno na ślub.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 315 stron)

Podziękowania To właśnie drobne szczegóły tworzą atmosferę powieści, podobnie jak ka dej historii yciowej. Za istotne informacje dotyczące diademu, pewnej lampy oraz peruki w stylu Kleopatry dziękuję Donaldowi Baileyowi, który jeszcze niedawno pracował w Dziale Sztuki Greckiej i Rzymskiej Muzeum Brytyjskiego. Pragnę tak e podziękować mu za cierpliwe wyjaśnienia na temat odpowiedniego przyrządzania d inu z tonikiem. Za wszelkie ewentualne błędy w tekście biorę na siebie całkowitą odpowiedzialność.

1 Pierwszą wskazówką, e starannie uło one plany na wieczór skazane są na niepowodzenie, był widok Kleopatry stojącej w drzwiach jego sypialni. - Cholera jasna… - powiedział bardzo cicho. - Spodziewałem się Afrodyty… Nadzieja na długo oczekiwaną namiętną noc, spędzoną w wygodnym łó ku w towarzystwie kochanki, a czasami tak e współpracownicy, Lavinii Lake, rozwiała się jak lekka mgiełka. Przeszłość wróciła, aby dać mu się we znaki, i to w najmniej odpowiedniej chwili. - Witaj, Tobiasie… - Kobieta opuściła zielono-złocistą maskę, przytwierdzoną do małej złotej rączki. Diadem z królewską kobrą, zdobiący długą, zło oną z niezliczonych czarnych warkoczyków perukę, zalśnił w świetle bijącym od kinkietu na ścianie. Jej ciemne oczy zabłysły pełnym ironii rozbawieniem. - Du o czasu upłynęło od naszego ostatniego spotkania, nieprawda ? Mogę wejść? Od chwili, gdy ostatni raz widział Aspasię Gray, upłynęły trzy lata, lecz ona niewiele się zmieniła. Nadal była oszałamiającą pięknością o klasycznym profilu, który idealnie pasował do kostiumu królowej Egiptu. Wiedział, e jej włosy są w rzeczywistości nie czarne, lecz ciemnobrązowe, o wyjątkowo interesującym odcieniu. Jasnozielona suknia haftowana złotą nicią podkreślała wszystkie zalety wysokiej, smukłej sylwetki. Ostatnią rzeczą, na jaką Tobias March miał w tej chwili ochotę, było odnawianie dawnych znajomości, lecz Aspasia Grey stała przed nim i jego yczenia nie miały teraz najmniejszego znaczenia. Wspomnienia mrocznych prze yć sprzed trzech lat runęły na niego z siłą rozszalałych sztormowych fal. Z trudem zapanował nad sobą i szybko spojrzał w głąb ciemnego korytarza za plecami Aspasii. Nic nie wskazywało na to, aby Lavinia przebywała gdzieś w pobli u. Je eli nie będzie tracił czasu, to mo e zdoła pozbyć się nieproszonego gościa, zanim wieczór oka e się całkowicie zmarnowany…

- Lepiej wejdź - rzucił niechętnie, robiąc jej miejsce w drzwiach. - Widzę, e wcale się pan nie zmienił… - zamruczała. - Wcią tak samo czarujący… Weszła do pokoju oświetlonego blaskiem płonącego na kominku ognia, cicho szeleszcząc fałdami jedwabnej sukni i roztaczając dookoła zapach egzotycznych perfum. Tobias zamknął drzwi i zwrócił ku niej twarz. Wcześniej, w salach,- gdzie odbywał się bal kostiumowy, nie zauwa ył ani jednej Kleopatry, ale w końcu nie było w tym nic dziwnego - zamek Beaumont był ogromny, a tego wieczoru zaproszono wyjątkowo du o ludzi. Poza tym Tobias interesował się tylko jednym gościem. Zaproszenie na przyjęcie otrzymał dzięki wpływom lorda Vale. W pierwszej chwili wcale nie zamierzał się tu zjawić, takie imprezy nigdy go nie pociągały, wręcz przeciwnie, mocno go nudziły. Dopiero później Vale przypomniał mu o głównej zalecie dobrze zorganizowanych przyjęć w wiejskich posiadłościach. - To prawda, e tym okazjom zawsze towarzyszą długie, nudne śniadania, frywolne rozmowy i idiotyczne zabawy, proszę jednak pamiętać o jednej niesłychanie wa nej rzeczy - i pan, i pani Lake otrzymacie oddzielne sypialnie. Co więcej, nikomu nie przyjdzie do głowy, aby interesować się, w którym z tych pokoi zdecyduje się pan spędzić noc. Szczerze mówiąc, prawdziwym celem dobrze zaplanowanego przyjęcia jest zapewnienie gościom właśnie takich mo liwości… Świadomość prawdziwego charakteru wielkiego przyjęcia w wiejskiej rezydencji poraziła Tobiasa z siłą piorunu. Kiedy Vale, który nie zamierzał skorzystać z zaproszenia do Beaumont, uprzejmie zaproponował mu jeden ze swoich powozów, Tobias chętnie się zgodził. Był zaskoczony, i to bardzo przyjemnie zaskoczony, gdy Lavinia prawie bez sprzeciwu przystała na uło ony przez niego plan. Podejrzewał, e potraktowała przyjęcie przede wszystkim jako okazję do znalezienia nowych zleceń i e właśnie to było powodem jej entuzjazmu, nie chciał jednak, aby ten fakt popsuł mu humor. Po raz pierwszy w czasie ich znajomości mogli cieszyć się luksusem spędzenia nie jednej, ale a dwóch nocy w ciepłym pomieszczeniu i intymnym spokoju prawdziwego łó ka. Ta perspektywa wydała mu się po prostu zachwycająca. Przynajmniej tym razem nie będą musieli czaić się w parku lub zadowalać się biurkiem w małym

gabinecie Lavinii. Przez trzy cudowne dni Tobias nie będzie musiał liczyć na dobry humor i łaskawość gospodyni Lavinii, która czasami, kiedy się zjawiał, dawała się namówić na wyprawę po porzeczki. Czasami, ale nie zawsze. Naturalnie, zbyt krótkie spotkania z Lavinią w mieście nieodmiennie sprawiały mu mnóstwo przyjemności, lecz chocia były naprawdę stymulujące, często towarzyszył im pośpiech i zdenerwowanie. Kiedy umawiali się w parku, zazwyczaj tu przed randką zaczynał padać deszcz, nigdy te nie mieli pewności, czy siostrzenica Lavinii, Emeline, nie wybierze najmniej odpowiedniej chwili, aby wrócić do domu. Trzeba było te brać pod uwagę nieprzewidywalny charakter ich wspólnego zajęcia. Gdy oferuje się swoje usługi osobom, którym zale y na prywatnym śledztwie, klienci mogą w ka dej chwili zapukać do drzwi. Spojrzał na Aspasię. - Co tu robisz, do diabła? Myślałem, e jesteś w Pary u! - Doskonale wiem, Tobiasie, e czasami twoja szczerość przekracza granice nieuprzejmości, ale chyba zasługuję na cieplejsze przyjęcie. Łączy nas przecie coś więcej ni przelotna znajomość… Miała rację, oczywiście. Ich oboje na zawsze połączyły minione wydarzenia i nie yjący Zachary Elland. - Wybacz mi - rzekł cicho. - Zaskoczyłaś mnie, to dlatego. Nie zauwa yłem cię po południu, kiedy przyje d ali inni goście, ani w czasie balu kostiumowego. - Przyjechałam dość późno, ju po rozpoczęciu balu. Widziałam cię, ale byłeś bardzo zajęty swoją rudą przyjaciółeczką… - Aspasia z leniwym wdziękiem zdjęła rękawiczki i wyciągnęła dłonie do ognia. - Kto to taki, na miłość boską? Nigdy bym nie przypuszczała, e to kobieta w twoim typie… - To pani Lake - rzucił ostro. - Ach, rozumiem… - Aspasia utkwiła wzrok w płomieniach. - Jesteście kochankami. Była to konstatacja, nie pytanie. - Prowadzimy tak e wspólne interesy - rzekł gładko. - Czasami. Aspasia obrzuciła go uwa nym spojrzeniem spod lekko uniesionych brwi.

- Nie rozumiem. Czy chodzi ci o to, e łączą was sprawy finansowe? - Mo na to i tak ująć. Pani Lake i ja zarabiamy pieniądze w ten sam sposób - ona przyjmuje zlecenia na prowadzenie prywatnego śledztwa, podobnie jak ja. Niektóre z nich podejmujemy wspólnie. Twarz Aspasii rozjaśnił przelotny uśmiech. - Prowadzenie prywatnego śledztwa jest trochę lepsze ni szpiegowanie, ale na pewno nie tak szacowne jak twoja poprzednia kariera biznesmena… - Obecna praca bardziej odpowiada mojemu temperamentowi. - Nie zamierzam pytać, z czego wcześniej utrzymywała się twoja partnerka. Dosyć, pomyślał Tobias. Istnieją jakieś granice zobowiązań wobec dawnych znajomych. - Powiedz mi lepiej, dlaczego tu przyjechałaś. Mam pewne plany na resztę nocy. - Nie wątpię, e plany te mają związek z osobą pani Lake. - W głosie Aspasii zabrzmiała przepraszająca nuta, chyba całkiem szczera. - Przykro mi, naprawdę. Nie przyszłabym do twojej sypialni o tej porze, gdyby sprawa nie była wyjątkowo wa na i pilna, mo esz mi wierzyć. - Czy ta sprawa nie mo e poczekać do rana? - Obawiam się, e nie. Odwróciła się od kominka i powoli podeszła do Tobiasa. Aspasia była światową damą. Wiedział, e do perfekcji opanowała cenioną w dobrym towarzystwie sztukę ukrywania uczuć, lecz teraz zorientował się, e spod jej chłodnej maski wyziera coś głęboko niepokojącego. Zbyt często widział ten wyraz twarzy u innych, aby go nie rozpoznać. Aspasia Gray się bała. - Co się dzieje? - zapytał łagodniejszym tonem. Westchnęła. - Nie przyjechałam tu po to, aby spędzić kilka przyjemnych dni na wsi. Jeszcze wczoraj nie miałam zamiaru skorzystać z zaproszenia do zamku

Beaumont, kilka tygodni temu zawiadomiłam nawet gospodarzy, e nie będę mogła przyjechać, ale sytuacja uległa zmianie. Jestem tu z twojego powodu… Tobias zerknął na kieszonkowy zegarek, le ący na biurku. Dochodziła pierwsza w nocy. Dom powoli układał się do snu. Za parę minut do drzwi zapuka Lavinia, musi więc jak najszybciej pozbyć się Aspasii. - Dlaczego przyjechałaś w ślad za mną, do diabła? Przecie z miasta jedzie się tu bite sześć godzin. - Nie miałam wyboru. Wczoraj z samego rana byłam u ciebie na Slate Street i od słu ącego dowiedziałam się, e wyjechałeś do Beaumont i wrócisz dopiero za kilka dni. Na szczęście przypomniałam sobie, e w zaproszeniu znajdowała się wzmianka o balu kostiumowym. W ostatniej chwili udało mi się znaleźć tę perukę i maskę. - Dostałaś zaproszenie na bal? - zapytał z zaciekawieniem. - Tak, oczywiście. - Wykonała zniecierpliwiony gest. - Lady Beaumont rozsyła zaproszenia wszystkim osobom z towarzystwa. Organizowanie wielkich przyjęć od lat stanowi jej wielką pasję, a lord Beaumont z radością temu sprzyja. Do wszystkich osób z towarzystwa Aspasia z całą pewnością nie zaliczała ani Tobiasa, ani Lavinii. Oni dwoje obracali się na obrze ach wielkiego świata wyłącznie dzięki koneksjom z bogatymi, wpływowymi byłymi klientami, takimi jak Vale czy pani Dove, lecz te znajomości wcale nie znaczyły, e automatycznie trafiali na listy regularnie zapraszanych gości wszystkich szacownych pań domu. Natomiast Aspasię zapraszano wszędzie ze względu na jej nieskazitelne pochodzenie. Była ostatnia z rodu i na dodatek odziedziczyła du y majątek po ojcu. Mając siedemnaście lat, wyszła za człowieka o czterdzieści lat starszego, który zszedł z tego świata sześć miesięcy po ślubie, zostawiając jej sporo pieniędzy. Tobias szybko obliczył, e Aspasia ma teraz dwadzieścia osiem lat. Połączenie urody, świetnego urodzenia i pieniędzy czyniło ją wyjątkowo atrakcyjnym gościem, nic więc dziwnego, e dostała zaproszenie do zamku Beaumont. - Dobrze, e gospodyni znalazła dla ciebie pokój, skoro wcześniej odrzuciłaś zaproszenie - zauwa ył. - Odnoszę wra enie, e w zamku nie ma wolnego kąta… - Tłoczno tu, to prawda, ale kiedy udałam, e od początku zamierzałam wziąć udział w balu, więc wszystko to jakieś nieporozumienie, gospodyni i

kamerdyner zdołali znaleźć dla mnie niezwykle przyjemny pokój na tym samym piętrze… Podejrzewam, e przenieśli kogoś mniej wa nego do gorszego pokoju. - Powiedz wreszcie, o co chodzi. Aspasia zaczęła nerwowo spacerować przed kominkiem. - Nie wiem, od czego zacząć… W ubiegłym miesiącu wróciłam z Pary a i zamieszkałam w mieście. Naturalnie, planowałam, e zło ę ci wizytę, kiedy ju na dobre się zainstaluję… Tobias, który bacznie ją obserwował, doszedł do wniosku, e ostatnie zdanie raczej nie świadczy o prawdomówności Aspasii. Był całkiem pewny, e gdyby miała wybór, nigdy więcej by się z nim nie skontaktowała, ale rozumiał to. Wiedział, e zawsze kojarzyć się jej będzie z tragicznymi wydarzeniami sprzed trzech lat. - Dlaczego więc tak nagle postanowiłaś się ze mną zobaczyć? - zapytał. Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie, lecz zgrabne nagie ramiona zesztywniały. Tobias pamiętał, e Aspasia nie denerwuje się z byle powodu. - Wczoraj rano wydarzyło się coś wa nego - powiedziała, wpatrując się w ogień. - Zrozumiałam, e muszę natychmiast zasięgnąć twojej rady… - Przejdźmy do sedna sprawy, dobrze? - zaproponował. - Doskonale, obawiam się jednak, e nie uwierzysz mi, jeśli najpierw nie poka ę ci, co zostawiono na progu mojego domu… Otworzyła malutką, wyszywaną cekinami torebkę i wyjęła z niej zawinięty w płócienną chusteczkę przedmiot. Podsunęła mu zawiniątko na otwartej dłoni. Tobias wziął je i podszedł do biurka, na którym płonęły świece. Ostro nie rozwiązał rogi chusteczki. Widok spoczywającego na białej tkaninie pierścienia sprawił, e włosy na karku stanęły mu dęba. - Do diabła… - wyszeptał. Aspasia milczała. Skrzy owała ramiona pod piersiami i nie spuszczała wzroku z jego twarzy.

Tobias dokładnie obejrzał wysadzaną czarnymi kamieniami obrączkę. Lśniące klejnoty otaczały maleńką złotą trumienkę. Czubkiem palca ostro nie uniósł jej wieczko. Z wnętrza miniaturowego sarkofagu szczerzyła do niego zęby starannie wyrzeźbiona biała trupia czaszka. Przechylił pierścień, aby odczytać łaciński napis na wewnętrznej stronie wieka trumny, w myśli przekładając memento mori na angielski. Pamiętaj, e musisz umrzeć. Spojrzał Aspasii prosto w oczy. - To stara maksyma, przypominająca o śmierci… - Tak. - Aspasia skinęła głową i mocniej zacisnęła ramiona. - Mówisz, e ktoś zostawił ten pierścień na progu twojego domu? - Znalazła go moja gospodyni. Był w małym pudełeczku, obleczonym w czarny aksamit. - Było tam coś jeszcze? Jakaś wiadomość? - Nie, tylko pierścień. - Zadr ała, nie mogąc ukryć lęku i obrzydzenia. - Teraz chyba rozumiesz, dlaczego tak mi zale ało, eby się z tobą spotkać? - To niemo liwe - powiedział Tobias spokojnie. - Zachary Elland nie yje. Oboje widzieliśmy jego ciało. Na ułamek sekundy zamknęła oczy. Kiedy podniosła powieki, w jej oczach malował się ból. - Nie musisz mi o tym przypominać. Ogarnęło go poczucie winy, równie wyraźne i silne jak dawniej. - Oczywiście… Przepraszam. - Gdy było ju po wszystkim, powiedziałeś mi, e słyszałeś pogłoski o innym człowieku, który podobnie jak Zachary zawodowo trudnił się zabijaniem. O zabójcy, posługującym się takim samym strasznym podpisem… - Uspokój się.

- Mówiłeś, e nigdy go nie schwytano, ale e i tak trudno byłoby dowieść jego winy, poniewa zawsze stwarzał pozory, i jego ofiary umierały śmiercią naturalną albo ginęły w wypadku… - Aspasio… - Więc mo e on jednak nadal yje… Mo e… - Posłuchaj mnie uwa nie - zaczął zdecydowanym tonem. - Tamten zabójca, zwany Człowiekiem Memento Mori, je eli nawet rzeczywiście ył i działał, byłby teraz w mocno podeszłym wieku. Pogłoski, o których ci mówiłem, rozsiewane były kilkadziesiąt lat temu. Crackenburne i niektórzy jego towarzysze słyszeli je, kiedy sami byli młodymi ludźmi. - Tak, wiem. - Doszli do wniosku, e opowieść o zawodowym mordercy, którego usługi mo na opłacić, to tylko ponura legenda. Te plotki rozsiewała słu ba, moja droga. Zachary niewątpliwie z przyjemnością je podsycał, poniewa pasowały do jego melodramatycznych upodobań. Wiesz, z jaką ekscytacją budował swój wizerunek… - Tak… - W pokoju było ciepło, lecz Aspasia roztarła ramiona, jakby nagle zrobiło jej się zimno. - Uwielbiał dramatyzować swoje ycie, więcej, był od tego uzale niony… - Zawahała się. - Nie wątpię, e z wielką przyjemnością o ywił legendę Memento Mori. Wszystko wskazuje na to, e teraz mamy do czynienia z kimś o podobnym guście. - Całkiem mo liwe - mruknął Tobias. - Muszę ci powiedzieć, e jestem trochę przestraszona. - Najwyraźniej ktoś jeszcze wie o twoich powiązaniach z Zacharym Ellandem. - Uwa nie przyjrzał się trupiej czaszce w złotej trumnie. - Jesteś pewna, e do pierścienia nie dołączono adnej wiadomości? - Absolutnie pewna - westchnęła. - Ten "podarunek" miał mnie przerazić, wiem o tym. - Dlaczego ktoś chciałby cię przestraszyć? - Nie mam pojęcia! - Jej ciałem wstrząsnął dreszcz. - Zastanawiałam się nad tym przez cały dzień, nie byłam w stanie myśleć o niczym innym… - przerwała. - A mo e… Mo e ten ktoś, kto podrzucił pierścień, wini mnie za śmierć Zacharego i szuka zemsty? Mo e to jakiś szaleniec…

- Zachary popełnił samobójstwo, kiedy zrozumiał, e zamierzam postawić go przed sądem za morderstwo. Nie miałaś nic wspólnego z jego śmiercią. - Ale mo e ten człowiek o tym nie wie… - Có , nie mo emy tego wykluczyć… Jednak nie wierzył w takie rozwiązanie. Znowu podniósł pierścień z trupią czaszką do światła. Patrzyła na niego pustymi oczodołami, szczerząc zęby w makabrycznym uśmiechu. - Musimy brać pod uwagę mo liwość, e jest to swoiste przesłanie - dodał. - Jakie przesłanie? Podrzucił pierścień na dłoni. - Nale ysz do małej grupki osób, które są w stanie pojąć znaczenie tej błyskotki, poniewa wiedzą, e Zachary Elland stylizował się na Człowieka Memento Mori i zostawiał takie pierścienie jako swój znak, podpis czy jak tam chcesz to nazwać. Zastanawiam się, czy jakiś nowy przestępca nie próbuje powiedzieć nam, e planuje przejąć schedę po Zacharym… - Chodzi ci o to, e inny morderca stara się naśladować Memento Mori? Co za koszmarna myśl… - Aspasia znowu zadr ała. - Ale przecie gdyby tak faktycznie było, to czy, logicznie rzecz biorąc, nie powinien zostawić swojej "wizytówki" tobie, nie mnie? To ty doprowadziłeś do klęski Zacharego… - Bardzo mo liwe, e po powrocie do miasta znajdę podobny prezent. Wczoraj wyjechałem bardzo wcześnie, więc zapewne tajemniczy ofiarodawca po prostu nie zdą ył mi go podrzucić. Mo e postanowił najpierw odwiedzić ciebie… Aspasia podeszła do niego. Na jej twarzy malował się prawdziwy niepokój. - Wiem jedno, ten, kto zostawił pierścień, na pewno ma bardzo złe zamiary - powiedziała. - Je eli rzeczywiście jest to coś w rodzaju wizytówki, to czeka nas starcie z nowym Człowiekiem Memento Mori. Musisz go odnaleźć, zanim ktoś zginie.

2 Lavinia usłyszała skrzypnięcie otwieranych drzwi, kiedy stanęła u stóp słabo oświetlonych schodów. Nieco dalej w długim korytarzu pojawiło się pasmo światła bijącego od płomienia świecy. Jakiś mę czyzna ostro nie wyszedł z jednej z sypialni i ruszył w jej kierunku. Co za ruch, pomyślała. W ciągu ostatnich kilku minut ju parę razy musiała szukać schronienia za załamaniem muru lub w mrocznej niszy. Korytarze zamku Beaumont były tej nocy ruchliwe jak ulice w centrum Londynu. Wszystkie te wycieczki z sypialni do sypialni byłyby nawet zabawne, gdyby nie fakt, e Lavinia tak e zmierzała właśnie na romantyczne spotkanie. Doszła do wniosku, e sama jest sobie winna. Tobias zaproponował, e to on odwiedzi ją w jej sypialni, gdy zamek ucichnie i pogrą y się we śnie, i z pewnością ten plan doskonale by się sprawdził, lecz wieczorem rzeczy Lavinii przeniesiono z du ego, wygodnego pokoju, do którego słu ąca zaprowadziła ją zaraz po przyjeździe, do znacznie mniejszego. Powód tej niespodziewanej przeprowadzki pozostawał nieznany. Lavinii wystarczyło jedno spojrzenie na wąskie łó ko w nowym pokoju, aby się zorientować, e z całą pewnością nie jest to odpowiednia przestrzeń dla dwóch osób, szczególnie je eli jedna z nich jest mę czyzną o szerokich barach. Powiedziała Tobiasowi, e w tej sytuacji to ona przyjdzie do jego pokoju, ale ani przez chwilę nie sądziła, e zadanie to mo e się okazać tak trudne do wykonania. Była w pełni świadoma, e większość gości nie ma najmniejszej ochoty, aby ktoś widział ich wędrówki między sypialniami, wszyscy zakładali te , i tego rodzaju zachowania będą po prostu ignorowane przez przypadkowych świadków. Nie musiała przypominać sobie, e w "wielkim świecie" takie postępowanie było czymś zupełnie oczywistym. Miała jednak wra enie, e gdyby ktoś zobaczył tu ją, młodą damę zarabiającą na ycie prowadzeniem dyskretnych, prywatnych dochodzeń, mógłby zwątpić w jej kwalifikacje. Musiała brać pod uwagę mo liwość, e niektórzy z eleganckich gości, których zaproszono do zamku Beaumont, w przyszłości zechcą skorzystać z jej usług.

Była zadowolona, e zabrała z pokoju srebrzystą maskę, mieczyk i tarczę, które nosiła na balu jako dodatki do kostiumu Minerwy. Podniosła maskę wy ej, aby zasłonić twarz, i weszła w krąg głębokiego cienia pod schodami. Mę czyzna ze świecą w ogóle jej nie zauwa ył, zbyt pochłonięty pragnieniem jak najszybszego dotarcia do celu wyprawy. Pokonał ju kilka stopni, gdy Lavinia usłyszała głuche uderzenie i stłumiony okrzyk. - Szlag by to trafił! Nieznajomy przystanął i schylił się, by rozmasować bolący palec u stopy, a potem, wymamrotawszy jeszcze kilka przekleństw, pokuśtykał dalej. Lavinia zaczekała, a zniknął, i ostro nie wyszła ze swojej kryjówki. W tej samej chwili gdzieś niedaleko otworzyły się inne drzwi. - Cholera jasna… - wyszeptała. Czuła, e w tych warunkach nigdy nie dotrze do sypialni Tobiasa. W przyćmionym świetle, jakie rzucała świeca płonąca w przytwierdzonym do ściany lichtarzu, zobaczyła dwie postaci, wyłaniające się z pokoju. Kobieta zaśmiała się cicho, gardłowo. - Obiecuję, e pan nie po ałuje, je eli pójdzie ze mną… Jedna z pokojówek, pomyślała Lavinia. Najwyraźniej nie tylko goście uczestniczyli w nocnych rozrywkach w zamku Beaumont… Z trudem opanowała irytację, znowu podniosła maseczkę i wróciła do mrocznego miejsca pod schodami, które przed chwilą opuściła. - Nie rozumiem, dlaczego nie mielibyśmy zabawić się w moim pokoju - odezwał się mę czyzna, wyraźnie podchmielony. - Mam przyjemne, ciepłe łó ko… - Szybko pana rozgrzeję, zobaczy pan. Proszę się nie martwić, nie zmarznie pan… Mę czyzna zachichotał ochryple. - Skoro tak, to chodźmy! Gdzie jest twój pokój? - Och, nie mo emy pójść do mnie, proszę pana. Dom jest pełen gości, więc dziś śpią u mnie jeszcze trzy pokojówki. Chodźmy na dach, dobrze? Trochę tam chłodno, ale przygotowałam miłe gniazdko z kilku kołderek…

- Chcesz powiedzieć, e muszę wleźć na sam dach tego cholernego zamczyska, eby przelecieć babeczkę?! - Nie po ałuje pan, słowo daję! Mam taki specjalny aparacik, za pomocą którego na pewno sprawię panu nie lada przyjemność! Spodoba się to panu… - Specjalny aparacik, co? - wybełkotał mę czyzna, wyraźnie podniecony. - Jakiego to aparaciku u ywasz, dziewczyno? Osobiście mam wielką słabość do szpicruty, ale… Pokojówka zaszeptała mu coś do ucha. - No, no… - zachrypiał po ądliwie. - To brzmi interesująco, na mój honor… Nie mogę się ju doczekać, kiedy mi poka esz, jak to działa… - Ju zaraz, panie. - Pokojówka popchnęła go ku schodom. - Jak tylko wyjdziemy na dach… Lavinia dostrzegła w mroku tęgawego d entelmena koło sześćdziesiątki, ubranego w szlafrok ze śliwkowego aksamitu, staromodne spodnie i białą koszulę z ozdobnie zawiązanym fularem. Jego łysina lśniła w świetle świec. Pokojówka miała na sobie uniform, który nosiły wszystkie słu ące w zamku Beaumont - prostą, ciemną sukienkę i fartuszek. Jej twarz była prawie całkowicie ukryta pod opadającym, szerokim rondem czepka. Mę czyzna postawił stopę na najni szym stopniu, zachwiał się i zarechotał. - W Beaumont podają doskonałą brandy, nie da się ukryć - mruknął. - No, chodźmy… - Nie tędy, panie. - Pokojówka pociągnęła go za rękaw. - Lepiej będzie tylnymi schodami. Gdyby lokaj albo gospodyni zobaczyli mnie z panem, jak nic straciłabym posadę… - Dobrze… - Jej partner bez zbędnych narzekań pozwolił poprowadzić się w głąb korytarza. Pokojówka uniosła rąbek spódnicy, odsłaniając porządne, wygodne buty i grube pończochy. Kiedy razem z mę czyzną znalazła się w kręgu światła padającego z następnego lichtarza na ścianie, Lavinia dostrzegła gęste, jasne loki, wymykające się spod du ego czepka. Po chwili podpity d entelmen i jego towarzyszka zniknęli za rogiem korytarza.

Lavinia z westchnieniem ulgi wymknęła się spod schodów i szybkim krokiem ruszyła do pokoju Tobiasa. Pomyślała, e kiedy dotrze na miejsce, poprosi o kieliszek sherry, eby uspokoić skołatane nerwy. Spod drzwi pokoju wydobywało się cienkie pasemko światła. Uniosła rękę i zawahała się. Gość zajmujący sąsiednią sypialnię mógłby usłyszeć pukanie i zainteresować się, co się dzieje. Przytrzymała miecz, tarczę i maskę jedną ręką, i ostro nie obróciła gałkę klamki. Szybko rozejrzała się dookoła, aby upewnić się, czy nikt jej nie obserwuje, i pchnęła drzwi. Na widok ciasno objętej pary przed kominkiem zamarła bez ruchu. Odwrócony do niej plecami mę czyzna miał na sobie tylko spodnie i koszulę z rozpiętym kołnierzykiem. Zarys jego ramion wydał się Lavinii dziwnie znajomy, nie widziała jednak jego twarzy, poniewa pochylał się nad kobietą o długich, czarnych włosach, której ramiona obejmowały jego szyję. - Przepraszam bardzo… - Zaskoczona i za enowana, pośpiesznie odwróciła wzrok i zaczęła wycofywać się do korytarza. - Pomyliłam pokoje… Przepraszam, e przeszkodziłam… - Lavinio? Nic dziwnego, e poznała tę sylwetkę… Wykonała błyskawiczny obrót, szkoda tylko, e zapomniała zamknąć otwarte ze zdumienia usta. - Tobias? - Tak, do cholery! - Szybkim, płynnym ruchem uwolnił się z ramion kobiety. - Wejdź i zamknij za sobą drzwi. Chciałbym cię komuś przedstawić… - O, mój Bo e… - Nieznajoma odsunęła się od Tobiasa i zmierzyła Lavinię chłodnym, rozbawionym spojrzeniem. - Wygląda na to, e zaszokowaliśmy biedną Minerwę… Lavinia skrupulatnie wykonała polecenie Tobiasa, czując się tak, jakby nagle znalazła się w samym środku najgorszego nocnego koszmaru. Tobias, bardzo powa ny, z niebezpiecznie zmarszczonymi brwiami, podszedł do małego okrągłego stolika i sięgnął po karafkę z r niętego szkła. - Pozwól, oto pani Gray - powiedział, napełniając kieliszek brandy. - Przyjechała tu, eby zobaczyć się ze mną w wa nej sprawie. Aspasio, to moja… Hmmm… Moja asystentka, pani Lake.

Lavinia dobrze znała ten zimny, obojętny ton. Nie miała cienia wątpliwości, e coś jest nie tak. Odwróciła się twarzą do Aspasii. - Jest pani jedną z klientek Tobiasa, czy tak? - Zostałam nią ostatnio, to prawda. - Kobieta rzuciła Tobiasowi trudne do odczytania spojrzenie. - Proszę mówić mi po imieniu, dobrze? Nazywam się Aspasia… Fakt, e jej nowa znajoma jest bardzo pewna nie tylko siebie, ale tak e swojego miejsca w yciu Tobiasa, nie wzbudził zachwytu Lavinii. Najwyraźniej łączyły ich silne więzy, i to od dawna. W tym związku nie było miejsca dla trzeciej osoby… - Miło mi - powiedziała spokojnie, chocia po plecach przemknął jej dreszcz. Odwróciła głowę w kierunku Tobiasa, starając się nie tracić panowania nad sobą. - Czy moja pomoc będzie ci potrzebna? - Nie - Tobias pociągnął łyk brandy. - Tą sprawą zajmę się sam… Jego słowa sprawiły, e poczuła się jeszcze gorzej. Nagle przyszło jej do głowy, e mo e za wiele się spodziewała, mo e tylko wyobraziła sobie, e on jej potrzebuje. Kilka tygodni wcześniej, po udanym zakończeniu sprawy szalonego hipnotyzera, zorientowała się, e coraz częściej myśli o sobie jako o asystentce czy wręcz partnerce Tobiasa w interesach, teraz jednak wszystko wskazywało na to, e popełniła błąd i powinna jak najszybciej zapomnieć o swoich nadziejach. Ich kontakty biznesowe stanowiły swego rodzaju odbicie stosunków osobistych. Czasami pracowali razem i czasami uprawiali miłość, lecz ka de prowadziło własne ycie zawodowe i prywatne. Tak czy inaczej, Tobias bez wahania zaanga ował się w dwie ostatnie sprawy Lavinii, więc mo e dlatego fakt, e nie prosi jej teraz o pomoc tak nieprzyjemnie ją zaskoczył. - Doskonale. - Wyprostowała się, z wysiłkiem przywołując na twarz miły, spokojny uśmiech i otworzyła drzwi. - W takim razie yczę wam dobrej nocy. Nie będę dłu ej przeszkadzać… Tobias zacisnął zęby, wysuwając do przodu dolną szczękę. Był to ostrzegawczy sygnał, który Lavinia ju jakiś czas temu nauczyła się rozpoznawać. Nie ulegało wątpliwości, e Tobias nie jest w najlepszym

nastroju. Dobrze mu tak, pomyślała. Jej własny nastrój tak e trudno byłoby opisać jako pogodny. Jego silna dłoń znieruchomiała na szyjce karafki. Przez chwilę miała wra enie, e jednak zmieni zdanie i poprosi ją, by została, ale nic takiego się nie stało. Uczucie upokorzenia rozwiało się bez śladu, a jego miejsce zajął gniew. Co się z nim działo, na miłość boską? Widziała przecie wyraźnie, e potrzebuje jej pomocy… - Zajrzę do ciebie później - powiedział spokojnie. - Najpierw muszę dokończyć rozmowę z Aspasią. Lavinia poczuła, e ogarnia ją wściekłość. Co tu kryć - Tobias kazał jej wrócić do swojego pokoju i tam zaczekać, a będzie wolny. Czy naprawdę wyobra ał sobie, e ona zechce z nim rozmawiać po tym, jak bez skrupułów wyprosił ją za drzwi? - Proszę się nie fatygować. - Uprzejmy, oficjalny uśmiech ani na ułamek sekundy nie zniknął z jej twarzy. - Jest ju późno, a poniewa mamy za sobą nie tylko długą i męczącą podró powozem, ale i rozmaite rozrywki, nie wątpię, e po rozmowie z panią Gray będzie pan zbyt znu ony, aby zobaczyć się ze mną. Nie mogę pozwolić, aby wspinał się pan na najwy sze piętro po tych stromych schodach, w adnym razie. Spotkamy się na śniadaniu. W szarych jak gęsta mgła oczach Tobiasa błysnął płomień gniewu. Zadowolona z wra enia, jakie zrobiła, cofnęła się i zamknęła za sobą drzwi du o bardziej zdecydowanym ruchem, ni wymagała tego sytuacja. W połowie schodów doszła do wniosku, e Aspasia Grey nie jest osobą, którą mogłaby polubić. 3

Znowu potknął się na stromych, wąskich schodkach i z pewnością by upadł, gdyby pokojówka tak mocno nie trzymała go za ramię. Mimo tego po plecach przemknął mu dreszcz przestrachu. Schody były bardzo wysokie… - Ostro nie, panie - powiedziała z uśmiechem. - Nie chcielibyśmy przecie spaść na dół, zanim znajdziemy się na górze, nieprawda ? No, idziemy dalej… - Strasznie tu ciemno, do cholery - poskar ył się. Chyba jednak niepotrzebnie wypił te ostatnie dwa kieliszki brandy, które nalała mu, zanim wyszli z jego sypialni. Kręciło mu się w głowie i trochę go mdliło. - Trzeba było pójść głównymi schodami - dorzucił zrzędliwym tonem. - Mówiłam ju , e pan nie yczy sobie, aby słu ba zabawiała gości w ich pokojach. - Beaumont zawsze był okropnym sztywniakiem, jeśli chodzi o te sprawy… Pokojówka okazała się silną dziewczyną, chocia na pierwszy rzut oka wcale na taką nie wyglądała. Potrafiła podpierać go jednym ramieniem, a w drugiej ręce trzymać świecznik. Có , dobra słu ąca powinna mieć trochę krzepy, pomyślał. Te dziewczyny dzień w dzień muszą dźwigać wyładowane po brzegi tace ze śniadaniem, pełne nocniki i stosy świe ej pościeli, biegać po schodach, szorować podłogi, zamiatać i prać. Nic dziwnego, e ta nie chwieje się pod jego cię arem. Lubił krzepkie dziewuchy - właśnie dlatego wolał zabawiać się wieczorami z cię ko pracującymi słu ącymi, ni chodzić do burdelu. Zawodowe dziwki zwykle były anemiczne i słabe, niewątpliwie z nadmiaru d inu i makowego mleczka… Powtarzał sobie, e przygoda, która czeka go na dachu, warta jest wysiłku i powoli wspinał się po schodach. - Daleko jeszcze? - wymamrotał po chwili. Serce biło mu tak mocno, e dziewczyna na pewno słyszała nierównomierne uderzenia. - Jesteśmy ju prawie na miejscu…

Następny stopień dziwnie zachybotał w świetle. Mę czyzna z wysiłkiem postawił na nim stopę i o mało znowu się nie potknął. Pokojówka mocniej zacisnęła dłoń na jego ramieniu i pociągnęła go w górę. - No, jeszcze trochę… Kiedy dotarli na szczyt schodów, mę czyzna prawie rzęził. Dziewczyna przystanęła przed drzwiami. Był jej wdzięczny za chwilę odpoczynku, bo z trudem łapał oddech i nie potrafił ju ukryć swojej słabości. Na dodatek pocił się jak wieprz w rzeźni. Trzeba było zostawić szlafrok i fular w pokoju, pomyślał. Ach, co tam, zaraz je zdejmę… - Dobrze się pan czuje? - zapytała. - Na pewno? Bo strasznie jest pan czerwony… Chyba trochę za du o pan wypił, co? Mam nadzieję, e da pan radę porządnie mnie przelecieć, zanim pan zaśnie, i e nie wspinaliśmy się na ten cholerny dach na darmo… W głowie zaświtała mu myśl, e teraz dziewczyna mówi z o wiele większą pewnością siebie, zupełnie jakby wcale nie była słu ącą. Chciał o coś zapytać, ale język dziwnie mu cią ył, mo na powiedzieć, e wręcz odmawiał posłuszeństwa. Coraz bardziej kręciło mu się w głowie… Z jakiegoś powodu widok ciemnego, usianego gwiazdami nieba napełnił go przera eniem. - Proszę się nie obawiać, panie. Brandy działa tak na człowieka, kiedy doda się do niej parę kropli laudanum… - Laudanum? Co ty gadasz, dziewczyno? - Niewa ne. - Z uśmiechem otworzyła szerzej drzwi. - Wiem, czego panu trzeba. Nie ma to jak świe e powietrze… - N-n-nie. - Potrząsnął niepewnie głową, kiedy pociągnęła go za rękaw. - Jednak nie czuję się zbyt dobrze… Chyba lepiej będzie, je eli wrócę do pokoju… - Nonsens, panie. Przyda się panu trochę ćwiczeń. Słyszałam, e jest pan zaręczony z pewną młodą damą i za kilka miesięcy ma pan ją poślubić. Pana narzeczona to młoda, zdrowa dziewczyna, która w noc poślubną z radością weźmie w ramiona pełnego po ądania mę a… Spojrzał na nią uwa niej. - Skąd… Skąd wiesz, e jestem zaręczony?

- Ludzie uwielbiają plotkować, panie. Balsamiczne nocne powietrze wcale go nie orzeźwiło, nie rozjaśniło mu w głowie. Wydawało mu się, e księ yc krą y nad nim jak szalony. Zamknął oczy, ale wtedy uczucie to jeszcze się spotęgowało. - Chyba ju czas na pański mały wypadek - pogodnym tonem oznajmiła pokojówka. Jego serce nagle ścisnęło się z przera enia. Udało mu się podnieść powieki, lecz zu ył na to całą energię. - Co… Co takiego? Jaki wypadek? - Nie mam do pana adnej urazy, naprawdę. To tylko interes. 4 Lavinia pomyślała, e jej wyjście z pewnością nie nale ało do szczególnie efektownych, podobnie jak słowa, jakie wcześniej wypowiedziała. Niewątpliwie zrobiła to, co podpowiedział jej instynkt, ale niedługo potem, kiedy wróciła do swojego pokoju, zaczęła tego ałować. To piętro zamku Beaumont najwyraźniej zarezerwowano dla mniej wa nych gości, takich jak ona, a tak e dla kamerdynerów i pokojówek. Jedna z dam, lady Oakes, przywiozła ze sobą nawet osobistą fryzjerkę, której przydzielono pokój parę drzwi dalej. Lavinia zamknęła za sobą drzwi ciasnego pokoiku i zapaliła świecę stojącą na toaletce. Odbicie płomyka w szybie sprawiało wra enie, jakby była ona pęknięta, skąpe światło ledwo wydobywało z mroku zarysy skromnych mebli.

Podejrzewała, e pokój ten zajmowała wcześniej słu ąca albo uboga krewna. Obok wąskiego łó ka stała niewielka szafa, pod przeciwległą ścianą z trudem mieściła się umywalka i obtłuczony dzbanek na malutkim stoliku. Lavinia podeszła do okna i otworzyła je. Noc była dość chłodna jak na koniec czerwca, ale nie zimna, więc brak kominka nie powinien jej zbytnio doskwierać. Blask księ yca zalewał rozpościerający się ni ej ogród. Panująca wokół głęboka cisza stanowiła ostry kontrast z wiecznie gwarnymi ulicami Londynu. Pomyślała, e bez typowych dla miejskiej nocy odgłosów mo e w ogóle nie zdoła zasnąć. Oparła ręce na parapecie i zamyśliła się. Có , z pewnością nie poradziła sobie najlepiej, ale sytuacja, jaką zastała w sypialni Tobiasa, całkowicie ją zaskoczyła. Dlaczego powiedziała mu, eby do niej nie przychodził? Co jej strzeliło do głowy, na miłość boską? To prawda, e miała prawo stracić zimną krew, ale w rezultacie a do rana nie dowie się, co zaszło między tamtymi dwojgiem… Nie wytrzyma tak długo, nie ma mowy… Zabębniła palcami o kamienną płytę i zaczęła się zastanawiać, co mo e teraz zrobić. Niewiele, co tu du o mówić… Musiałaby wrócić do pokoju Tobiasa. Có , mo e rze¬czywiście nie miała innego wyjścia... Wiedziała, e nie zdoła zasnąć, dopóki nie udzieli jej odpowiedzi na parę pytań. Poza tym, wcale jej się nie podobało, e Tobias jest tam teraz sam na sam z Aspasią Gray… Jak długo powinna zaczekać? Dwadzieścia minut? Miała nadzieję, e nie wpadnie na adną z osób, które udało jej się wyminąć za pierwszym razem. Wspaniałe przyjęcie w miłym domu na wsi, bez dwóch zdań. Od początku miała wątpliwości, czy powinna jechać do zamku Beaumont, ale Joan Dove zapewniła ją, e będzie się dobrze bawiła. "Tak, naturalnie, e nie zabraknie tam nudnych zabaw, gier towarzyskich oraz głupich rozmów, będziesz te miała do czynienia z naprawdę nieciekawymi ludźmi, ale wszystko to się opłaci, zobaczysz, mo esz mi zaufać. Przy takich okazjach najwa niejsze jest to, e nikogo nie obchodzi, co robisz w nocy, kiedy światła ju pogasną". Najwyraźniej Joan nie przyszło nawet do głowy, e w Beaumont mo e pojawić się spora komplikacja w postaci Aspasii Gray. Lavinia drgnęła nagle, pora ona wyjątkowo nieprzyjemną myślą. Co zrobi, jeśli po powrocie do sypialni Tobiasa odkryje, e Aspasia nadal tam jest? Natychmiast powiedziała sobie, e wcale nie jest zazdrosna. Skąd e znowu! Była po prostu głęboko zaniepokojona, to wszystko. Wcześniej Tobias

miał doskonały humor, lecz coś, co zaszło między nim i jego nową klientką, zdołało wprawić go w niebezpieczny nastrój, który Lavinia dobrze znała. Nie chodziło o to, e Tobias mógłby stanowić zagro enie dla niej samej, nie… Był groźny tylko dla tych, którzy nosili w sercu złe zamiary. No i nie cofał się wtedy przed adnym ryzykiem… Ciche pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia. Odwróciła się, podeszła do drzwi i otworzyła je szybkim szarpnięciem. W słabo oświetlonym korytarzu stał Tobias. Teraz wyraz jego oczu był jeszcze bardziej niebezpieczny ni wcześniej. Nie narzucił na ramiona surduta, nie zawiązał fularu i nawet nie zapiął kołnierzyka białej koszuli. Widziała ciemne, skręcone włosy, pokrywające jego klatkę piersiową. - Co za niespodzianka, panie… Rozejrzał się, sprawdzając, czy w korytarzu nikogo nie ma, i wszedł do małego pokoju. - Zrób coś dla mnie, dobrze? - wymamrotał, zamykając za sobą drzwi. - Je eli kiedykolwiek znowu zaproponuję, ebyśmy przyjęli zaproszenie na przyjęcie w wiejskiej rezydencji, ka mi wyjść na ulicę i postać tam w deszczu, dopóki atak głupoty nie minie… - Jakie to dziwne, e nawiedzają nas identyczne myśli… - Lavinia wróciła na poprzednie miejsce przy oknie. - Kim ona jest? - Przecie ci powiedziałem - odparł cicho. - Nazywa się Aspasia Gray, to stara znajoma. - Rozumiem, e kiedyś byliście sobie bardzo bliscy… - Mówiłem, e to dawna znajoma, nie kochanka, nie słyszałaś? - Tobias stanął tu obok niej. - Cholera jasna, chyba nie przyszło ci do głowy, e coś nas łączy tylko dlatego, e obejmowała mnie, kiedy weszłaś do pokoju? - Có , je eli mam być szczera… - Zaraz ci to wszystko wyjaśnię… Aspasia po prostu dziękowała mi, e zgodziłem się przeprowadzić dochodzenie w jej sprawie. Nie chciałem wyjść na gbura i dlatego jej nie odepchnąłem. - Ach, tak…

- Zaskoczyła mnie, do diabła! Usłyszałem, e otwierasz drzwi i w tej samej chwili poczułem jej ramiona na szyi! - Hmmm… - O co ci chodzi? - Chwycił ją za ramię i delikatnie odwrócił twarzą ku sobie. - Myślisz, e to było przyjemne? Przecie wiesz, e cię kocham. Wydawało mi się, e ju dawno uzgodniliśmy, i mamy do siebie zaufanie… Lavinia poczuła, e jej napięcie powoli ustępuje. Lekko musnęła palcami jego policzek. - Tak, wiem. Kocham cię i ufam ci. Z jego piersi wyrwało się głębokie westchnienie. - Bogu dzięki! Ju zacząłem się martwić… Lavinia uniosła brwi. - Nie widzę jednak powodu, eby ufać pani Gray, zwłaszcza e zupełnie jej nie znam - powiedziała. Tobias wzruszył ramionami. - Nie musisz przejmować się Aspasią. - Mimo wszystko trochę się nią przejmuję. Poza tym to, e mam do ciebie zaufanie, nie oznacza, i szaleję z radości, gdy widzę jak jakaś kobieta przytula się do twojej piersi… Twarz Tobiasa rozjaśnił leniwy uśmiech. - Doskonale cię rozumiem, moja droga. - Nie yczę sobie, eby coś takiego weszło ci w nałóg - rzuciła. - Czy to jasne, mój panie? Uniósł dłoń i czubkami palców obrysował kontur srebrnego medalionu z wizerunkiem Minerwy, który miała na szyi. - Jesteś jedyną kobietą, której ramiona pragnę czuć na swojej szyi… Pocałował ją nagle, bez ostrze enia. W ostatniej chwili zdą yła dostrzec odbicie płomyka świecy w jego źrenicach. Gwałtowne po ądanie, tak wyraźnie

obecne w gorącej pieszczocie, poruszyło jej zmysły, lecz tak e zmusiło ją do zastanowienia się, jaki charakter miała jego rozmowa z nową klientką. W przeszłości dość często czuła dotyk namiętności Tobiasa, aby teraz bez trudu ją rozpoznać. Jego ądza wypływała z mrocznego źródła, ukrytego w głębi jego natury, miejsca, które prawie zawsze pozostawało zamknięte, starannie odgrodzone, lecz dziś zostało otwarte. Lavinia podejrzewała, e było to dzieło Aspasii Gray. - Tobiasie… Otoczył jej talię ramieniem i mocno przytulił. - Kiedy powiedziałaś, ebym nie przychodził do ciebie, poczułem się tak, jakbyś wbiła mi prosto w serce ten miecz, który trzymałaś w ręku… - Nie mówiłam powa nie… - szepnęła, przywierając wargami do jego szyi. - Przez ostatnie dziesięć minut zastanawiałam się, kiedy wrócić do twojego pokoju… - Miałaś prawo wpaść w złość. - Muskał pocałunkami jej usta, policzki i szyję. - Nie było jednak powodu, przysięgam… - Zrobiła to celowo, prawda? Usłyszała, jak otwieram drzwi i objęła cię, ebym tak was zastała… - Nie, jestem pewny, e chciała tylko okazać mi wdzięczność. Przypadkowo otworzyłaś drzwi w niewłaściwym momencie… - Bzdury! - Zapomnij o tym, do diabła! Aspasia nic mnie nie obchodzi… - Wziął ją na ręce i odwrócił się od okna. - Jesteś jedyną kobietą, którą darzę uczuciem i pragnę tylko twoich pieszczot… - Tobiasie, łó ko… - Robię, co mogę, ebyśmy jak najszybciej się w nim znaleźli. - Jest za wąskie… - Jakoś sobie z tym poradzimy, moja pani. adne z nas nie mo e narzekać na brak pomysłów w tej dziedzinie. Zdarzało się, e wystarczało nam siedzenie w powozie, pamiętasz? Nie wątpię, e i teraz znajdziemy jakieś rozwiązanie…