mek4

  • Dokumenty6 660
  • Odsłony367 821
  • Obserwuję282
  • Rozmiar dokumentów11.2 GB
  • Ilość pobrań288 234

Rice Anna - Kroniki wampirze 1 - Wywiad z wampirem

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Rice Anna - Kroniki wampirze 1 - Wywiad z wampirem.pdf

mek4 EBooki
Użytkownik mek4 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 33 osób, 27 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 289 stron)

ANNE RICE WYWIAD Z WAMPIREM (Tłumaczył: Tomasz Olszewski)

Część I

- Rozumiem - powiedział wampir z namysłem i nie spiesząc się, podszedł do okna pokoju. Przez dłuŜszy czas stał tam, spoglądając na przyćmione światła i ruch uliczny Divisadero Street. Teraz chłopak mógł lepiej dostrzec umeblowanie pokoju, okrągły dębowy stół, krzesła, pod ścianą umywalkę z lustrem. Postawił swoją aktówkę na stole i czekał. - Ile właściwie masz ze sobą taśmy? - zapytał wampir, odwracając się w tej samej chwili, tak Ŝe chłopak widział teraz tylko jego profil. - Czy wystarczy, aby nagrać historię Ŝycia? - Jasne, jeśli to interesujące Ŝycie. Czasami, jeśli mam szczęście, przeprowadzam wywiad z trzema lub czterema osobami w ciągu jednej nocy. Ale to musi być ciekawa historia. Tylko wtedy ma to sens, prawda? - Najzupełniej - odpowiedział wampir. - Chciałbym zatem opowiedzieć historię mojego Ŝycia. ZaleŜy mi na tym. - Wspaniale - powiedział chłopak, wyciągając niewielki magnetofon z aktówki. Szybko sprawdził połączenia i baterie. - Ciekaw jestem, dlaczego sądzi pan, Ŝe moŜe to mnie zainteresować? Dlaczego pan... - Nie - przerwał nagle wampir. - Tak nie moŜemy zaczynać. Sprzęt gotowy? - Taak - odrzekł zaskoczony chłopak. - To siadaj. Włączę tylko światło u góry. - Sądziłem, Ŝe wampiry nie lubią światła. - Jeśli myślisz, Ŝe ciemność dodaje atmosfery, to... - Wampir przerwał nagle. Oparty o parapet okna przyglądał się teraz młodemu chłopakowi. Ten nie mógł dostrzec jego twarzy, a coś w jego nieruchomej postaci niepokoiło go. Chciał dalej mówić, ale się powstrzymał. Odetchnął z ulgą, gdy wampir ruszył w kierunku stołu i sięgnął po zwisający nad nim włącznik lampy. Natychmiast pokój zalało ostre, Ŝółte światło. Chłopak na widok wampira nie mógł powstrzymać się od gwałtownego wdechu. Jego palce automatycznie przesunęły się po stole i zacisnęły na kancie blatu. - Wielki BoŜe - wyszeptał, wpatrując się w niego uporczywie. Wampir był całkowicie biały i gładki, jakby wyrzeźbiony z kości, a jego twarz pozostawała nieruchoma, posągowa z wyjątkiem dwóch błyszczących, zielonych oczu, które bacznie spoglądały w dół na siedzącego młodego człowieka, podobne do dwóch płomieni umieszczonych w czaszce. W tej chwili wampir uśmiechnął się, prawie z rozmarzeniem, a gładka biała skóra twarzy drgnęła nieznacznie.

- Widzisz? - zapytał cicho. Chłopak wzdrygnął się, podnosząc rękę, jakby w geście obronnym przed silnym światłem. Jego wzrok przesuwał się wolno po eleganckiej, szytej na miarę czarnej marynarce, na którą zwrócił juŜ uwagę w barze, po długich fałdach peleryny, czarnym, jedwabnym krawacie zawiązanym pod szyją i błyszczącym białym kołnierzyku, białym jak skóra wampira. Wpatrywał się w gęste czarne włosy, w długie loki zaczesane do tyłu za uszy, dotykające prawie śnieŜnobiałego kołnierzyka. - A więc, nadal chcesz tego wywiadu? - zapytał wampir. Usta chłopaka przez moment pozostały otwarte, zanim zdolny był do podjęcia rozmowy. - Tak - odpowiedział. Wampir niespiesznie usiadł naprzeciwko chłopca i pochylając się do przodu dodał cicho, niemal konfidencjonalnie: - Nie bój się. Włącz tylko magnetofon. Pochylił się nagle nad stołem, wyciągając do niego rękę. Chłopak wzdrygnął się ponownie. Pot wystąpił mu na czoło. Wyciągniętą ręką wampir dotknął ramienia chłopaka. - Wierz mi, nie zrobię ci krzywdy. Sam chcę wykorzystać tę okazję. To dla mnie bardzo istotne, bardziej, niŜ sobie moŜesz to wyobrazić. Chcę, Ŝebyś zaczął. -Cofnął rękę i usiadł ponownie na swoim miejscu, skupiony. Czekał. Minęła chwila, zanim chłopak przetarł czoło i wargi chusteczką. Wyjąkał, Ŝe mikrofon wbudowany jest w magnetofon, wcisnął klawisz nagrywania i oznajmił, Ŝe urządzenie ruszyło. - Nie zawsze był pan wampirem? - zaczął. - Nie - odpowiedział wampir. -Stałem się nim, gdy miałem dwadzieścia pięć lat, a było to w 1791 roku. Chłopak był zaskoczony dokładnością tej daty i powtórzył ją raz jeszcze, zanim zadał drugie pytanie: - Jak do tego doszło? - To proste, ale nie chcę udzielać tylko samych prostych odpowiedzi. Chcę opowiedzieć autentyczną historię... - Tak - chłopak dorzucił szybko. Bez końca zwijał i rozwijał w zdenerwowaniu chusteczkę. Znowu przetarł nią usta. - Zaczęło się od tragedii - zaczął wampir. -Mój młodszy brat... umarł. Przerwał. Chłopak odchrząknął i raz jeszcze wytarł twarz, nim nerwowo wepchnął chusteczkę do kieszeni. - To dla pana bolesne? - zapytał bojaźliwie.

- Czy tak to wygląda? - Nie. - Potrząsnął głową. - Cała sprawa polega na tym, Ŝe tę historię opowiadałem tylko raz, i było to tak bardzo dawno temu. Ale nie, to nie jest bolesne... - Mieszkaliśmy wtedy w Luizjanie -podjął opowiadanie. - Mieliśmy duŜą posiadłość i załoŜyliśmy dwie plantacje nad rzeką Missisipi, bardzo blisko Nowego Orleanu... - Aha, stąd ten akcent - wtrącił chłopak przyciszonym głosem. Przez moment wampir patrzył bez wyrazu w przestrzeń. - Mówię z akcentem? - zaczął się śmiać. Chłopak spłoszony dodał szybko: - Zwróciłem na to uwagę w barze, gdy zapytałem pana, jak pan zarabia na Ŝycie. Taka lekka ostrość spółgłosek, to wszystko. Nigdy nie domyśliłbym się jednak, Ŝe to wpływ francuskiego. - Wszystko w porządku - zapewnił go wampir. -Nie jestem wcale taki zaskoczony, jak by to się wydawało. Po prostu od czasu do czasu zapominam o tym. Ale wróćmy do rzeczy... - Tak, proszę - dodał chłopak. - Mówiłem o plantacjach. Miały one wiele wspólnego z moim przeistoczeniem się w wampira. Ale dojdziemy do tego. Nasze Ŝycie było mieszaniną luksusu i prymitywnych warunków, w jakich mieszkaliśmy, choć dla nas było to nadzwyczaj atrakcyjne. Widzisz, Ŝyliśmy tam o wiele dostatniej, niŜ moglibyśmy to sobie wyobrazić, Ŝyjąc nadal we Francji. MoŜe to sama dzikość Luizjany sprawiała, Ŝe tak to widzieliśmy, a moŜe rzeczywiście tak było. Pamiętam meble, jakie były w naszym domu. Wszystkie przywiezione z Europy. - Wampir uśmiechnął się. - A klawesyn, ten był śliczny. Moja siostra grała na nim. W letnie wieczory siadała przy klawiaturze plecami do otwartych drzwi balkonowych. Nadal pamiętam tę delikatną, szybką muzykę i obraz grzęzawisk rozciągający się za oknami, omszone cyprysy, odcinające się na tle nieba. Do tego dobiegające z grzęzawisk odgłosy, chór owadów, krzyk ptaków. Myślę, Ŝe kochaliśmy to. W tej atmosferze nasze meble z róŜanego drzewa wydawały się cenniejsze, muzyka jeszcze delikatniejsza i bardziej potrzebna. Nawet wtedy, gdy gałęzie glicynii wyrywały okiennice na poddaszu i wciskały się pędami w bielone cegły zaledwie w ciągu jednego roku... Tak, kochaliśmy to. Wszyscy poza moim bratem. Nie pamiętam, by kiedykolwiek skarŜył się, ale wiem, jak się czuł. Mój ojciec wtedy juŜ nie Ŝył i ja byłem głową rodziny, i to właśnie ja musiałem bronić go ciągle przed matką i siostrą. Na początku zabierały go ze sobą na proszone wizyty i przyjęcia do Nowego Orleanu. On nienawidził tego. Wydaje mi się, Ŝe przestał na nie chodzić, zanim jeszcze skończył dwanaście lat. Dla niego liczyła się tylko

modlitwa i oprawione w skórę Ŝywoty świętych. W końcu, zbudowałem mu kaplicę, tylko dla niego, z dala od domu. Tam właśnie zaczął spędzać większość kaŜdego dnia, a często i poranki. Na tym polegała ironia losu, Ŝe był tak inny niŜ my, tak inny od wszystkich. Moje Ŝycie było normalne, zwyczajne. Nic szczególnego w nim się nie działo. - Wampir ponownie uśmiechnął się. -Czasami, wieczorami wychodziłem do niego i spotykaliśmy się w ogrodzie obok kaplicy. Zastawałem go często siedzącego w skupieniu na kamiennej ławie w ogrodzie. Opowiadałem mu wtedy o problemach, które miałem z niewolnikami. O tym, jak nie dowierzałem nadzorcy, o kłopotach z pogodą, o pośrednikach... o wszystkich tych sprawach, które wypełniały moją egzystencję. Słuchał mnie, od czasu do czasu robiąc jakąś uwagę, zawsze Ŝyczliwie odnosząc się do moich problemów, tak Ŝe gdy go opuszczałem, miałem wraŜenie, Ŝe wszystkie je dla mnie rozwiązał. Nie sądzę, bym mógł mu czegokolwiek odmówić i przyrzekłem sobie, Ŝe do stanu kapłańskiego będzie mógł wstąpić w stosownym czasie, nawet, jeśli rozłąka z nim miałaby złamać mi serce. Oczywiście, myliłem się wtedy. - Wampir przerwał nagle. Przez chwilę chłopak wpatrywał się tylko w niego aŜ, jakby obudzony z głębokiego snu, zaczął układać zdanie, mozolnie, z trudem dobierając słowa: - Aha... więc wcale nie chciał nim zostać? - zapytał wreszcie. Wampir przyglądał mu się dokładnie, jakby starając się odgadnąć znaczenie tego zdania. Wreszcie odrzekł: - Miałem na myśli to, Ŝe to właśnie ja myliłem się co do swojego postępowania, miałem na myśli moje przyzwolenie na to wszystko. Spoglądał teraz w dal z wzrokiem utkwionym w widok za oknem. - Zaczął miewać wizje - dodał po chwili. - Prawdziwe wizje? - Pytanie zawisło w powietrzu i przez chwilę pozostawało bez odpowiedzi. - Nie sądzę - odpowiedział wreszcie. -Zdarzyło się to po raz pierwszy gdy miał piętnaście lat. Był wtedy bardzo przystojny. Miał najgładszą skórę i największe niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Nie był chudy, tak jak ja teraz, ale te jego oczy! Było tak, Ŝe gdy patrzyłem w jego oczy, wydawało mi się, Ŝe nie dostrzega mnie wcale. Jakbym stał samotnie na skraju świata... nad smaganym przez wiatr brzegiem oceanu. Nic poza łagodnym hukiem fal. No, cóŜ - oczy wampira nadal utkwione były w szybę -zaczął miewać wizje. Na początku dał mi to tylko mgliście do zrozumienia, i przestał przyjmować posiłki. Zamieszkał w kaplicy. O kaŜdej porze dnia i nocy spotykałem go klęczącego na gołym bruku przed ołtarzem. Sama kaplica była zaniedbana, przestał dbać o świece, zmieniać obrusy na

ołtarzu, czy nawet wymiatać liście z kaplicy. Którejś nocy poczułem, Ŝe sprawa jest powaŜna. Stałem w róŜanej altanie przez dobrą godzinę, przypatrując się mu, gdy klęczał nieruchomo z rękoma rozciągniętymi jak do ukrzyŜowania, których przez cały ten czas nie opuścił. Wszyscy niewolnicy juŜ dawno uwaŜali go za pomylonego. -Wampir uniósł brwi w zdziwieniu. -Ja byłem przekonany, Ŝe jest tylko nieco... nadgorliwy. Sądziłem, Ŝe w swej miłości do Boga zaszedł być moŜe za daleko. Tego dnia opowiedział mi o swoich wizjach. Zarówno święty Dominik, jak i Błogosławiona Maryja Dziewica przychodzili do niego, do kaplicy. Powiedzieli mu, Ŝe ma sprzedać całą naszą posiadłość w Luizjanie, wszystko, co posiadamy, a pieniądze ze sprzedaŜy uŜyć na dzieło boŜe we Francji. Mój brat miał zostać wielkim przywódcą religijnym i przywieść kraj do jego dawnej Ŝarliwości, oddalić widmo szerzącego się ateizmu. Oczywiście on sam nie posiadał Ŝadnych pieniędzy. Ja miałem sprzedać plantację i nasze domy w Nowym Orleanie, a pieniądze przekazać jemu. Znów nastąpiła cisza. Chłopak siedział bez ruchu, zaskoczony. - Taak... przepraszam - wyszeptał. - Co pan powiedział? I sprzedał pan plantację? - Nie - odpowiedział wampir ze spokojną, nieruchomą twarzą, jaką miał od początku rozmowy. - Śmiałem się z niego. A on... jego to rozwścieczyło. Nalegał. Twierdził, Ŝe polecenie pochodzi od samej Maryi Dziewicy. KimŜe więc jestem, aby je lekcewaŜyć? KimŜe, doprawdy? -Wampir ściszył nieco głos, jak gdyby zastanawiając się nad tym raz jeszcze. -Kim? Im więcej próbował mnie przekonywać, tym bardziej go wyśmiewałem. To nonsens, mówiłem mu, wytwór niedojrzałej, a nawet chorobliwej wyobraźni. Oznajmiłem mu, Ŝe kaplica, była błędem. Chciałem ją zburzyć natychmiast. On miał pójść do szkoły w Nowym Orleanie i wybić sobie z głowy te niedorzeczne pomysły. Nie pamiętam teraz wszystkiego, co mu powiedziałem. Ale pamiętam atmosferę tej rozmowy. Za całą tą pogardliwą odprawą z mojej strony stał gniew i głębokie rozczarowanie. Byłem zawiedziony. Nie wierzyłem w ani jedno słowo, które mi powiedział. - Ale to całkowicie zrozumiałe - wtrącił szybko chłopak, gdy tylko wampir przerwał. Niepokój jego wyraźnie zelŜał. -To jest, chciałem powiedzieć, czy ktokolwiek mógłby w to uwierzyć? - Naprawdę? - Wampir spojrzał na chłopaka. -Myślę, Ŝe to był egotyzm, złośliwy egotyzm z mojej strony. Pozwól, niech ci to wytłumaczę. Kochałem mojego brata, jak juŜ ci mówiłem, i czasami wierzyłem nawet, Ŝe jest Ŝyjącym świętym. Zachęcałem go do modlitw i medytacji i gotów byłem stracić go dla siebie, gdyby zdecydował się na stan duchowny. Gdyby ktoś opowiadał mi o jakimś świętym z Arles czy z Lourdes, którzy mieli wizje, to

uwierzyłbym mu. Byłem katolikiem. Wierzyłem w świętych. Zapalałem cieniutkie świece przed ich marmurowymi posągami w kościołach. Znałem ich obrazy, symbole, ich imiona. Ale nie wierzyłem, nie mogłem uwierzyć mojemu bratu. Nie potrafiłem pogodzić się z tym, Ŝe ma wizje. Właściwie dlaczego? PoniewaŜ był moim bratem. Franciszek z AsyŜu mógł mieć wizje, ale nie on. O, co to, to nie. Nie mój brat. Mój brat nie mógł być taki. To właśnie nazywam egotyzmem. Rozumiesz? Chłopak pomyślał chwilę. Kiwnął wreszcie głową i odpowiedział, Ŝe rozumie. - Być moŜe jednak naprawdę miał wizje -dodał po chwili wampir. - A więc nie jest pan pewien... teraz... czy przypadkiem rzeczywiście...? - Nie, ale wiem na pewno, Ŝe on sam ani przez chwilę nie odczuwał Ŝadnych wątpliwości czy wahań. Wiem teraz, i wiedziałem wtedy, Ŝe tej nocy, kiedy wyszedł z mojego pokoju podniecony i rozŜalony, nie wahał się ani przez moment. Parę minut później juŜ nie Ŝył. - W jaki sposób? - Po prostu wyszedł przez drzwi balkonowe na galerię, stał jeszcze przez chwilę u szczytu ceglanych schodów, a potem rzucił się do przodu. Nie Ŝył juŜ, kiedy zbiegłem w dół do pierwszego schodka. Skręcił kark. - Wampir potrząsnął głową w zamyśleniu, ale jego twarz była nadal nieporuszona. - Czy widział pan, jak spadał? - zapytał chłopak. -Czy stracił równowagę? - Nie, nie widziałem, ale dwóch słuŜących to widziało. Mówili, Ŝe spojrzał w górę, jakby właśnie tam coś dostrzegł. Potem jego ciało poruszyło się do przodu, jak gdyby popchnięte wiatrem. Jeden z nich twierdził, Ŝe miał właśnie coś powiedzieć, zanim spadł. Ja teŜ myślę, Ŝe chciał coś powiedzieć, ale było to właśnie w momencie, w którym ja zwróciłem się do okna. Byłem odwrócony do niego plecami, kiedy usłyszałem łoskot spadającego ciała. - Wampir zerknął na magnetofon. - Nie mogłem sobie tego wybaczyć. Czułem się odpowiedzialny za jego śmierć. I wszyscy inni teŜ tak myśleli. - Jak mogli? Powiedział pan przecieŜ, Ŝe widzieli, jak spadał. - To nie było oskarŜenie wprost. Po prostu wiedzieli, Ŝe coś niedobrego zaszło między nami, Ŝe mieliśmy jakąś sprzeczkę na chwilę przed jego upadkiem. Słyszała nas słuŜba, moja matka teŜ. I właśnie ona nie przestawała mnie później wypytywać, co między nami zaszło i dlaczego mój brat, który zawsze był taki spokojny i łagodny, wtedy krzyczał. Później do pytań dołączyła się siostra, a ja, oczywiście, odmawiałem odpowiedzi. Byłem tak strasznie zszokowany i nieszczęśliwy, Ŝe nie miałem cierpliwości dla nikogo. Postanowiłem jednak sobie, Ŝe nie dowiedzą się o jego „wizjach”. Nie chcieli zrozumieć, Ŝe w końcu stał się nie

świętym, lecz jedynie fanatykiem. Moja siostra wolała połoŜyć się do łóŜka, niŜ wytrzymać katusze pogrzebu, a matka rozpowiadała wszystkim w parafii, Ŝe coś straszliwego wydarzyło się w moim pokoju, coś, czego ja nie chcę ujawnić. Na Ŝyczenie mojej własnej matki przesłuchiwała mnie policja. W końcu zjawił się u mnie ksiądz i zaŜądał, bym wyjawił, co między nami zaszło. Nikomu jednak nic nie powiedziałem. „To była tylko dyskusja” - mówiłem. „Nie było mnie na galerii, kiedy brat upadł” -protestowałem, a oni wszyscy patrzyli na mnie, jakbym to ja zabił. Siedziałem u jego trumny wystawionej w holu naszego domu, przez dwa dni, rozmyślając o tym, Ŝe to ja go zabiłem. Wpatrywałem się w jego twarz, aŜ pojawiły się na niej plamy, co przyprawiało mnie o mdłości. Miał strzaskaną potylicę i jego głowa wyglądała niesamowicie na poduszce. Zmuszałem się, by patrzeć na nią, by po prostu wpatrywać się w nią, gdyŜ nie mogłem wytrzymać bólu i zapachu rozkładu. Cały czas odczuwałem nieodparte pragnienie, Ŝeby otworzyć mu oczy. Wszystko to były szalone myśli, wariackie impulsy. Wyrzucałem sobie, Ŝe śmiałem się z niego, nie wierzyłem mu, nie byłem dla niego dobry - spadł ze schodów z mojego powodu. - To wydarzyło się naprawdę, tak? - wybąkał chłopak. -Opowiada mi pan coś, co... co jest prawdziwe. - Tak - odpowiedział wampir, patrząc na chłopaka, lecz nie był zaskoczony. -Chcę opowiadać dalej. Jego wzrok porzucił znowu chłopaka i powędrował dalej, za szybę. Wampir nie wykazywał większego zainteresowania młodym człowiekiem, który, ze swej strony, toczył w sobie jakąś wewnętrzną walkę. - Ale powiedział pan przecieŜ, Ŝe nic pan nie wie o tych wizjach, Ŝe pan, wampir przecieŜ... nie wie na pewno czy... - Chcę opowiedzieć wszystko po kolei - odrzekł wampir. -Tak jak to się wydarzyło. Nie, nadal nie wiem nic o tych wizjach. Do dzisiaj - przerwał. - AleŜ proszę, niech pan mówi dalej. - No cóŜ, chciałem sprzedać plantacje. Nie chciałem juŜ nigdy oglądać tego domu i kaplicy w ogrodzie. W końcu wynająłem je agencji, która zadbała o nie. Uprawiała ziemię i administrowała wszystkim, tak Ŝe nie musiałem juŜ tam jeździć, i razem z matką i siostrą przeprowadziłem się do jednego z naszych domów w Nowym Orleanie. Oczywiście, w ten sposób ani przez chwilę nie uciekłem od brata. O niczym innym nie mogłem wtedy myśleć, jak tylko o jego ciele gnijącym w ziemi. Został pochowany na cmentarzu St. Louis w Nowym Orleanie. Robiłem wszystko, aby unikać przechodzenia obok jego bram, ale nadal bez

przerwy myślałem tylko o nim. Pijany czy trzeźwy, ciągle miałem przed oczyma jego gnijące ciało w trumnie. To było nie do zniesienia. Bez przerwy wyobraŜałem sobie, Ŝe stoi u szczytu schodów, a ja ujmuję go za ramię i przemawiam do niego łagodnie, namawiam, by wrócił do pokoju, przekonuję go, Ŝe uwierzyłem mu, Ŝe musi modlić się za mnie, za wiarę. W tym czasie niewolnicy z Pointe du Lac, tak nazywała się bowiem moja plantacja, zaczęli opowiadać o duchu na galerii, a nadzorca nie potrafił utrzymać porządku na plantacji. Ludzie z towarzystwa zadawali mojej siostrze napastliwe pytania dotyczące incydentu, aŜ wpadła w histerię. Po prostu sądziła, Ŝe tak właśnie powinna reagować, więc zachowywała się histerycznie. Cały czas piłem, a w domu przebywałem tak rzadko, jak było to tylko moŜliwe. śyłem jak człowiek, który chce umrzeć, ale nie ma dość odwagi, by skończyć z sobą. Przemierzałem samotnie ciemne uliczki. Spędzałem czas w kabaretach. Wycofałem się z dwóch pojedynków, lecz bardziej z apatii niŜ z tchórzostwa, gdyŜ tak naprawdę to pragnąłem śmierci. I wtedy zostałem zaatakowany przez wampira. Mógł to być ktokolwiek - przecieŜ włóczyłem się samotnie wśród marynarzy, złodziei, maniaków i kogo tam jeszcze. Ale wybrał mnie. Chwycił mnie zaledwie parę kroków od drzwi mojego domu i zostawił tam na pewną śmierć, ja tak przynajmniej myślałem. - Chce pan powiedzieć... Ŝe wyssał panu krew? - zapytał chłopak. - Tak. - Wampir zaśmiał się. - Wyssał mi krew. Tak to się właśnie robi. - Ale Ŝył pan jeszcze - dodał młody człowiek. - Powiedział pan, Ŝe zostawił pana umierającego. - No cóŜ, wyssał moją krew prawie całkowicie, do granicy śmierci. PołoŜono mnie do łóŜka, jak tylko mnie znaleziono odurzonego. Tak naprawdę nie wiedziałem właściwie, co się ze mną stało. Myślałem chyba, Ŝe to alkohol spowodował zapaść. Oczekiwałem śmierci i nie wykazałem Ŝadnego zainteresowania jedzeniem i piciem, czy rozmową z lekarzem. Moja matka posłała nawet juŜ po księdza. Miałem wtedy wysoką gorączkę i opowiedziałem mu wszystko o wizjach brata i o sobie. Pamiętam, Ŝe przywarłem do jego ramienia, stale na nowo zmuszając go do przysięgi, Ŝe nikomu tego nie powtórzy. - Wiem, Ŝe go nie zabiłem - powiedziałem w końcu -tylko Ŝe nie potrafię teraz Ŝyć, gdy on jest martwy. Nie po tym, jak go potraktowałem - dodałem. - To śmieszne - odpowiedział mi. -Oczywiście, Ŝe musisz Ŝyć. Nie ma w tobie nic złego poza nadmiernym folgowaniem sobie. Twoja matka potrzebuje ciebie, nie wspominając o siostrze. A co do twojego brata, to był nawiedzony przez diabła. Byłem tak oszołomiony tym, co powiedział, Ŝe nie potrafiłem nawet zaprotestować. - To diabeł był twórcą tych wizji - tłumaczył dalej kapłan. Diabeł był wtedy w

natarciu. Cała Francja była pod jego wpływem, a rewolucja była jego największym sukcesem. Nic nie uchroniłoby brata, poza egzorcyzmami i modlitwą. NaleŜało przywiązać go, gdy diabeł szalał w jego ciele, i wyrzucić go stamtąd. Diabeł zrzucił go ze schodów, to zupełnie oczywiste - oznajmił. - To nie z bratem rozmawiałeś w pokoju - kontynuował -rozmawiałeś z diabłem. To wszystko zawładnęło mną całkowicie. Przedtem wierzyłem, Ŝe zostałem doprowadzony do ostateczności, ale to nie była prawda. Ksiądz opowiadał dalej o diable, o kulcie voodoo pośród niewolników i o przypadkach zawładnięcia ciałem człowieka przez diabła w innych stronach świata. Oszalałem. Zdemolowałem cały pokój, usiłując dogonić i zabić księdza. - Ale ta siła, którą pan posiada... przecieŜ wampir...? - zapytał chłopak. - Zupełnie oszalałem - wyjaśnił wampir. -Zdobyłem się na rzeczy, których nigdy nie popełniłbym, będąc w pełni zdrowy. Teraz widzę to zdarzenie jakby przez mgłę, jest dla mnie zupełnie nierealne i wywołuje zmieszanie, ale dobrze pamiętam, Ŝe gdy juŜ go dopadłem i tarmosząc się z nim, wyciągnąłem przez tylne drzwi z domu na podwórko, popchnąłem na ceglaną ścianę wolno stojącej kuchni. Tam tłukłem jego głową o ścianę, niemal go zabijając. Kiedy wreszcie przestałem, prawie na granicy śmiertelnego wyczerpania, upuszczono ze mnie jeszcze krew. Głupcy. Ale chciałem coś powiedzieć. To właśnie wtedy pojąłem swój własny egotyzm. Być moŜe ujrzałem go jak w odbiciu, w tym księdzu. Jego pogardliwy stosunek do mojego brata odzwierciedlał takŜe i mój stosunek do niego. Jego natychmiastowy, małostkowy i płytki sąd, to wyrokowanie w sprawach diabła, odmowa zastanowienia się chociaŜ nad prawdopodobieństwem świętości tak blisko nas. - AleŜ on wierzył, Ŝe ciało brata opanowane było przez diabła! - Tak - natychmiast dorzucił wampir. -Ludzie, którzy przestają wierzyć w Boga lub boskość, nadal jednak wierzą w diabła. Nie wiem zresztą dlaczego. Nie, naprawdę nie wiem dlaczego. Zło jest zawsze moŜliwe. A boskość jest odwiecznie trudna do pojęcia. Musisz jednak zrozumieć, Ŝe mówić o nawiedzeniu ciała, to mówić po prostu, Ŝe ktoś zwariował. Czułem, Ŝe tak właśnie było w przypadku księdza. Jestem pewien, Ŝe dostrzegł tylko szaleństwo. Nazwał je opanowaniem przez szatana. Nie trzeba widzieć szatana podczas egzorcyzmów. Ale stać w obliczu świętości, przed obliczem świętego... uwierzyć, Ŝe ów święty ma prawdziwe wizje. Nie. W tym przejawia się nasz egotyzm, nasza odmowa uwierzenia, Ŝe coś takiego moŜe się wśród nas zdarzyć. - Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób - powiedział chłopak. -Ale co właściwie stało się dalej? Powiedział pan, Ŝe upuszczono panu krew, a to musiałoby chyba doprowadzić

do pewnej śmierci. Wampir zaśmiał się. - Tak, z pewnością, tak by się to skończyło, gdyby wampir nie przyszedł do mnie tej samej nocy. Wrócił, aby spotkać się ze mną. Rozumiesz, on chciał mojej plantacji, chciał Pointe du Lac. Było juŜ bardzo późno. Siostra czuwająca przy mnie dawno juŜ zasnęła. Pamiętam, jakby to było wczoraj. Wszedł od podwórka, przez drzwi balkonowe. Bezgłośnie. Wysoki, o białej cerze, gęstych, jasnych włosach i płynnych prawie kocich ruchach. Delikatnie nasunął śpiącej siostrze szal na oczy i przykrócił knot lampy. Drzemała w fotelu. Na stole stało naczynie z wodą i ręcznik, którym obmywała mi czoło. Nie poruszyła się pod tym szalem aŜ do rana. Ale wtedy ja byłem juŜ kimś innym. - Co to była za przemiana? Wampir westchnął. Odchylił się do tyłu na krześle i spoglądał na ściany. - Na początku myślałem, Ŝe to jeszcze jeden doktor lub ktoś inny wezwany przez rodzinę, by porozmawiał ze mną. Ale to podejrzenie rozwiało się natychmiast. Podszedł blisko łóŜka i pochylił się nade mną. Jego twarz pojawiła się w świetle lampy i zobaczyłem wtedy, Ŝe nie był wcale zwyczajnym człowiekiem. Jego szare oczy Ŝarzyły się, a długie białe dłonie nie były z pewnością dłońmi człowieka śmiertelnego. Myślę, Ŝe zrozumiałem wszystko w tej jednej chwili, a to, co mi potem oznajmił, było wtórne. W tym momencie, kiedy go ujrzałem, kiedy poczułem jego nadzwyczajną aurę, wiedziałem juŜ, Ŝe nie jest osobą taką jak wszyscy inni. Ja sam przestałem się w ogóle liczyć. Moje ego, które nie potrafiło zaakceptować obecności osoby nadludzkiej, nadzwyczajnej, zostało zupełnie zdruzgotane. Wszystkie moje myśli, nawet moja wina i pragnienie śmierci, wydawały się całkowicie nieistotne. Zapomniałem o sobie, o swoim bycie! Wampir dotknął zaciśniętą pięścią klap swej marynarki. - Zapomniałem całkowicie o sobie. I w tej samej chwili zdałem sobie sprawę ze znaczenia tej okazji. Od tej pory odczuwałem juŜ tylko wzrastające zdziwienie. Gdy przemówił do mnie i powiedział kim mógłbym zostać, czym jest jego Ŝycie i co go jeszcze czeka, wszystko, co wcześniej przeŜyłem przestało się w ogóle liczyć. Postrzegałem wtedy swoje Ŝycie tak, jakbym stanął z boku, przyglądając mu się z zewnątrz. Dostrzegłem całą moją dotychczasową próŜność, egoizm, konformizm, powierzchowną wiarę w Boga i zastępy świętych, których imiona wypełniały mój modlitewnik, a z których Ŝaden nie wywarł najmniejszego wpływu na moją ograniczoną, materialistyczną i samolubną egzystencję. Dostrzegłem moich prawdziwych bogów... bogów większości z ludzi -jedzenie i picie, bezpieczeństwo w konformizmie. Popiół. Twarz chłopaka była napięta. Widać w niej było niepokój pomieszany z

zaciekawieniem. - A więc zdecydował się pan zostać wampirem? -spytał. Przez chwilę wampir nie odpowiadał. - Zdecydował... Wydaje mi się, Ŝe nie jest to najodpowiedniejsze słowo. Choć nie moŜna powiedzieć, Ŝe było to nieuniknione od momentu, w którym on wkroczył do pokoju. Nie, rzeczywiście, to nie było wcale nieuniknione. Jednak nie mogę powiedzieć, bym sam zdecydował. Powiedzmy, Ŝe kiedy on skończył mówić, Ŝadna inna decyzja nie wchodziła w rachubę, więc wybrałem właśnie ją, nie oglądając się do tyłu. Poza jedną rzeczą. - Poza czym? - Moim ostatnim wschodem słońca - odpowiedział wampir. -Następnego ranka, po tej nocy, nie byłem jeszcze wampirem, więc mogłem zobaczyć po raz ostatni wschód słońca. Pamiętam to dobrze. Nie mógłbym powiedzieć, bym pamiętał którykolwiek z poprzednich. Pamiętam, Ŝe światło najpierw pojawiło się u góry drzwi balkonowych wzmagającą się jasnością zza koronkowych zasłon. Później blask, który dostrzegałem między liśćmi drzew, stawał się jaśniejszy i jaśniejszy. W końcu światło słoneczne przedarło się przez okna, rzucając cień koronek na podłogę i na skąpaną w blasku słońca postać mojej śpiącej siostry. Ciepło ogrzało ją i obudziło. Odrzuciła szal, nie budząc się, lecz wtedy słońce zaczęło świecić jej prosto w oczy. Zacisnęła powieki. Światło tańczyło po stole, gdzie złoŜyła swą głowę wtuloną w ramiona, po wodzie w stojącym na stole naczyniu. Czułem je na rękach, złoŜonych na kołdrze, a wreszcie i na twarzy. LeŜałem w łóŜku, myśląc o tym wszystkim, co usłyszałem od niego. To właśnie wtedy powiedziałem do widzenia słońcu i zdecydowałem się zostać wampirem. To był mój... ostatni wschód słońca. Wampir spoglądał znów za okno. A gdy przestał mówić, cisza, jaka zapadła w pokoju, była tak przejmująca, Ŝe chłopakowi zdawało się, iŜ niemal ją słyszy. Dopiero po chwili dotarły do niego odgłosy dochodzące z ulicy. DuŜa przejeŜdŜająca cięŜarówka wprawiła kabel lampy w drŜenie. Po chwili odgłosy uciszyły się. - Czy tęskni pan za nimi ? - zapytał cicho po chwili. - Tak naprawdę, to nie - padła krótka odpowiedź. -Jest tyle innych rzeczy. Ale gdzie to byliśmy? Chcesz wiedzieć, jak to się stało, Ŝe stałem się wampirem? - Tak - odpowiedział chłopak. -Jak się właściwie dokonała ta przemiana? - Nie sądzę, bym potrafił ci to dobrze opowiedzieć. Mogę tylko ująć to w słowa, które opiszą, nawet dokładnie, ale będzie to zupełnie coś innego. To tak, jak opowiadać komuś o pierwszych doświadczeniach z dziewczynami, komuś, kto sam jeszcze nic nie wie o seksie i tego jeszcze nie przeŜył.

Młody człowiek zdawał się juŜ gotować do zadania następnego pytania, ale zanim otworzył usta, wampir kontynuował: - Jak ci juŜ mówiłem, ten wampir, Lestat, chciał dostać moją plantację. Całkiem przyziemne Ŝyczenie, nie powiem. W zamian za ofiarowanie mi nieśmiertelnego Ŝycia, które będzie trwało aŜ do końca świata. Nie był on jednak szczególnie wnikliwy. MoŜna powiedzieć, Ŝe tę niewielką liczbę wampirów, jaka znajdowała się na świecie, traktował jak jakiś ekskluzywny klub dla wybranych. Zresztą, on sam miał całkiem ludzkie problemy - ślepego ojca, który w dodatku nie zdawał sobie sprawy, Ŝe jego syn jest wampirem i pod Ŝadnym pozorem nie mógł się dowiedzieć. śycie w Nowym Orleanie stało się dla niego zbyt trudne, zwaŜywszy jego potrzeby i konieczność stałej opieki nad ojcem. Postanowił więc objąć w posiadanie Pointe du Lac. Następnego wieczoru natychmiast wprowadził się na plantację, ukrył ślepego ojca w głównym pokoju, a ja poczyniłem niezbędne przygotowania do przemiany. Nie było to takie proste. Musiałem przeprowadzić parę rzeczy, z których pierwszą miała być śmierć mojego dotychczasowego zarządcy. Lestat rozprawił się z nim podczas snu. Ja miałem się temu przyglądać i zaaprobować; to jest być świadkiem odebrania Ŝycia człowiekowi jako dowód mojego zaangaŜowania w sprawę i zgody na udział w niej. To właśnie, bez wątpienia, okazało się dla mnie najtrudniejsze. Mówiłem ci juŜ, Ŝe nie obawiałem się swojej śmierci, jedynie odczuwałem mdłości na myśl o odebraniu sobie Ŝycia. Miałem jednak olbrzymi szacunek dla Ŝycia innych. Musiałem przyglądać się ze spokojem, jak nadzorca obudził się nagle i próbował odepchnąć Lestata obiema rękami od siebie, a gdy okazało się to niemoŜliwe, leŜał pod nim w Ŝelaznym uścisku. Jego opór słabł coraz bardziej. W końcu zwisł bezwładny, wysączony z krwi. Patrzyłem, jak umierał. Nie umarł od razu. Z górą godzinę staliśmy w jego małym pokoiku, przyglądając się, jak powoli tracił przytomność. Wreszcie umarł. Jak wspomniałem była to pierwsza część mojej przemiany w wampira. W przeciwnym wypadku Lestat nigdy nie zdecydowałby się na pozostanie tutaj. Potem musieliśmy pozbyć się ciała. Będąc w gorączce i jeszcze osłabiony, zbyt mało miałem sił, by zajmować się martwym ciałem zarządcy. Zbierało mi się na wymioty, Lestat śmiał się ze mnie, dodając, Ŝe jak tylko stanę się wampirem, będę się czuł zupełnie inaczej i sam będę się śmiał z takiego zachowania. Mylił się jednak. Śmierć nigdy nie wywoływała u mnie rozbawienia, bez względu na to, jak często bywałem jej przyczyną. Ale pozwól, Ŝe wszystko opowiem po kolei. Musieliśmy pojechać drogą w górę rzeki, aŜ dotarliśmy na otwarte pola. Dopiero tu mogliśmy zostawić ciało. Porwaliśmy jego ubranie, zabraliśmy pieniądze, a przy okazji, co świetnie pasowało do naszego planu, poczuliśmy od

niego wyraźny zapach alkoholu. Znałem jego Ŝonę, która mieszkała w Nowym Orleanie. Domyślałem się, w jakim będzie stanie i jak będzie cierpieć, gdy ciało zostanie odnalezione. Ale bardziej od współczucia, zawładnął mną ból, Ŝe nigdy nie dowie się, co się właściwie stało z jej męŜem. śe to wcale nie bandyci znaleźli go pijanego na drodze. Kiedy masakrowaliśmy ciało byłem coraz bardziej podniecony. Oczywiście, musisz zdawać sobie sprawę, Ŝe cały czas ten wampir, Lestat, nie zachowywał się jak istota ludzka. Nie było w nim więcej cech ludzkich jak, nie przymierzając, w postaci biblijnego anioła. To zauroczenie jego osobą było nieco wymuszone. Dostrzegałem juŜ wtedy dwuznaczność mojej przemiany w wampira. Z jednej strony, byłem po prostu zauroczony. Lestat całkowicie mną zawładnął. Z drugiej strony jednak, pragnienie samozniszczenia pozostawało. Nadal chciałem być całkowicie potępiony i to właśnie dlatego Lestat przystąpił do mnie, przy pierwszej i drugiej okazji. Tym razem jednak nie niszczyłem siebie, lecz Ŝycie innych, zarządcy, jego Ŝony i jego rodziny. Poczułem wewnętrzny sprzeciw. Być moŜe był jeszcze wtedy czas na wycofanie się, na ucieczkę od woli Lestata, gdyby nie to, Ŝe wyczuł niezawodnym instynktem, co dzieje się w moim umyśle. Absolutnie niezawodnym instynktem... Wampir zadumał się. - Wiedz, Ŝe wampiry obdarzone są niezwykle silnym instynktem wyczuwania i odgadywania nawet najdrobniejszych zmian w ludzkiej twarzy. Lestat miał w sobie to ponadnaturalne wyczucie. Wepchnął mnie szybko do powozu i zaciął konie batem. „Chcę umrzeć - zacząłem bełkotać -to ponad moje siły. Chcę umrzeć. MoŜesz mnie zabić. Pozwól mi umrzeć. Nie chciałem patrzeć na niego, aby na powrót nie znaleźć się pod jego urokiem, nie być oczarowanym jego nadzwyczajną pięknością. On tymczasem wymawiał łagodnie moje imię, śmiejąc się przy tym. Jak powiedziałem, był zdecydowany przejąć moją plantację. - Czy pewne było, Ŝe nie zostawiłby pana w spokoju ? - zapytał chłopak. - Nie wiem. Znając go tak, jak znam go teraz, powiedziałbym, Ŝe raczej zabiłby mnie, niŜ pozwolił odejść. Ale, rozumiesz, tego właśnie pragnąłem, więc to nie miało znaczenia. Gdy tylko dojechaliśmy do domu, zeskoczyłem z powozu i podszedłem, Ŝyjący trup, do ceglanych schodów, o które roztrzaskał głowę mój brat. Dom był nie zamieszkany od paru miesięcy, zarządca miał swoją własną chatkę. Skwar i wilgoć panujące w Luizjanie sprawiły, Ŝe schody zaczęły się juŜ rozsypywać. W szczelinach między cegłami pojawiła się trawa, a nawet, gdzieniegdzie, małe słoneczniki. Pamiętam, Ŝe gdy usiadłem na najniŜszym stopniu, poczułem chłód wilgotnych cegieł. Oparłem o nie głowę i dotknąłem dłońmi woskowych łodyg słoneczników. Szarpnąłem pęk i z łatwością wyrwałem z miękkiej ziemi. „Chcę

umrzeć. Zabij mnie” -odezwałem się do wampira. „Teraz jestem winny morderstwa. Nie mogę z tym Ŝyć”. Uśmiechnął się szyderczo z niecierpliwością człowieka, który słucha oczywistych kłamstw. I wtedy w mgnieniu oka doskoczył do mnie i wpił się we mnie tak, jak to zrobił poprzednio z zarządcą. Z wściekłością próbowałem go od siebie odepchnąć. Kopnąłem go z całej siły i w tym momencie poczułem, jak jego zęby wbijają się w moje gardło, aŜ Ŝyły nabrzmiały mu na skroniach. Jednym skokiem, o wiele za szybkim, abym mógł to zauwaŜyć, znalazł się nagle na podejściu schodów. Stanął tam, spoglądając pogardliwie na umie. „Myślałem, Ŝe chcesz umrzeć, Louis” - szydził. Chłopak wydał z siebie cichy okrzyk, gdy wampir wypowiedział swoje imię. - Tak, tak właśnie mam na imię. Po chwili kontynuował dalej: - LeŜałem bezbronny na ziemi, będąc świadkiem własnego tchórzostwa i bezmyślności. Tak bezpośrednio skonfrontowany z nimi. Być moŜe, gdybym miał więcej czasu zdąŜyłbym zebrać się na odwagę i odebrać sobie Ŝycie, a nie skomleć i błagać, by ktoś inny zrobił to za mnie. Ujrzałem siebie w codziennych cierpieniach, mającego nadzieję, Ŝe śmierć odnajdzie mnie nieoczekiwanie, przynosząc chwilę wiekuistego odpuszczenia. Zobaczyłem takŜe, niby w wizji, jak stoję u góry schodów, dokładnie tam, gdzie stał mój brat, a potem spadam z łoskotem. Nie było jednak wtedy czasu na odwagę, czy moŜe powinienem raczej powiedzieć, Ŝe nie było w planie Lestata miejsca na nic innego, niŜ on sam przewidział. - Posłuchaj dobrze, co ci powiem, Louis - odezwał się do mnie i połoŜył się obok mnie na schodach, gestem tak wdzięcznym i pełnym uroku, Ŝe zdał mi się niemal kochankiem. Wzdrygnąłem się, ale on objął mnie swoim ramieniem i przysunął do siebie. Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko niego, i teraz, w ciemnym świetle, widziałem wspaniały blask jego oczu i niezwykłą jasność skóry. Gdy tylko poruszyłem się, połoŜył dłoń na moich ustach i powiedział: - Nie ruszaj się. Teraz będę pił twą krew, lecz nie pozwolę ci umrzeć. Chcę, abyś był spokojny, tak spokojny, abyś mógł usłyszeć, jak twoja krew przepływa do moich Ŝył. Tylko wysiłkiem woli i świadomością chwili moŜesz utrzymać się przy Ŝyciu. Chciałem jeszcze walczyć, ale przycisnął mnie tak silnie, Ŝe całkowicie panował nad moim wypręŜonym jak struna ciałem. Gdy tylko zaniechałem oporu, zatopił zęby w mojej szyi. Oczy chłopaka rozszerzyły się. W trakcie opowieści odsuwał się coraz bardziej i bardziej. Twarz mu stęŜała, przymruŜył oczy, jak gdyby przygotowywał się do odparcia

ciosu. - Czy przydarzyło ci się kiedykolwiek utracić duŜą ilość krwi? - zapytał wampir. -Czy znasz to uczucie? Usta chłopca ułoŜyły się do wyrazu „nie”, ale nie wydał z siebie Ŝadnego dźwięku. Przełknął ślinę, - Nie! - Świece paliły się u góry w holu, tam gdzie wcześniej planowaliśmy śmierć zarządcy. Na galerii kołysała się na wietrze lampa naftowa. Światło świec i lampy zlewało się i migotliwy blask wypełnił klatkę schodową. - Słuchaj, miej oczy otwarte -wyszeptał Lestat. Czułem jego oddech na szyi. Pamiętam, Ŝe gdy mówił, wszystkie włosy na moim ciele zelektryzowały się, a całe ciało drŜało. Przypominało to dreszcz namiętności... Wampir zadumał się. Zgięte palce prawej ręki podłoŜył pod brodę. Miało się wraŜenie, Ŝe wyciągniętym palcem dłoni gładzi się delikatnie po podbródku. - No cóŜ, rezultat tego był taki, Ŝe w przeciągu kilku minut, byłem tak osłabiony, Ŝe prawie nie mogłem się ruszyć. Ogarnięty paniką zdałem sobie sprawę z tego, Ŝe nawet gdybym bardzo chciał, nie jestem w stanie nic zrobić. Lestat oczywiście nadal przytrzymywał mnie, a jego ramię waŜyło chyba tonę. Poczułem, Ŝe wyszarpnął zęby z mojej szyi tak gwałtownie, Ŝe dwie zostawione przez ugryzienie rany wydawały się ogromne i były bolesne. Teraz pochylił się nad moją bezwładną głową, i zdjąwszy ze mnie swą prawą rękę, ugryzł własny nadgarstek. Krew trysnęła na koszulę i marynarkę. Przyglądał się temu z przymruŜonymi, błyszczącymi oczyma. Wydawało mi się, Ŝe stał tak całą wieczność i patrzył, a odblaski światła migocące za jego głową były jak tło zjawy. Myślę, Ŝe juŜ wtedy zrozumiałem, co zamierza zrobić i czekałem, zdawałoby się jakby latami całymi, całkowicie zdany na jego łaskę, na to, co ma nastąpić. Przycisnął swój krwawiący nadgarstek do moich ust i powiedział stanowczo z lekkim zniecierpliwieniem: - Louis, pij! Zacząłem pić jego krew. „Tylko powoli, Louis, teraz szybciej” -szeptał do mnie wiele razy. Piłem, wysysając jego krew z rany w nadgarstku. Po raz pierwszy od czasów niemowlęctwa doświadczając tej szczególnej przyjemności ssania pokarmu, całym ciałem, skupiając się na tym jedynym źródle Ŝycia. I wtedy wydarzyło się coś szczególnego. Wampir oparł się na krześle, jego brwi uniosły się lekko.

- Jak trudno opisać rzeczy, których tak naprawdę nie da się opisać -powiedział po chwili cicho, ledwie szeptem. Chłopak siedział bez ruchu jak przykuty do krzesła. - Gdy piłem jego krew, poza światłem, nie widziałem nic. A potem następną rzeczą, jaką odczułem, był... dźwięk. Głuchy huk na początku, a następnie łomotanie, dudnienie, jak w wielki bęben, narastające, jak gdyby jakiś nadludzki olbrzym przedzierał się powoli przez ciemny i tajemniczy las. TuŜ po chwili usłyszałem identyczny, drugi taki odgłos, jakby za pierwszym olbrzymem, w pewnej odległości pojawił się drugi, a kaŜdy z nich w rytmie swojego własnego dudnienia. Hałas narastał, zbliŜał się coraz bardziej, aŜ wydawało się, Ŝe wypełnia juŜ nie tylko mój zmysł słuchu, ale i wszystkie pozostałe. Zdawał się tętnić i pulsować w wargach i palcach, w skroniach i Ŝyłach. Przede wszystkim w Ŝyłach. Najpierw jeden odgłos dudnienia, potem ten drugi. AŜ wreszcie Lestat wyszarpnął rękę, odrywając ją od moich ust. Otworzyłem oczy i odzyskałem świadomość. Ponownie sięgnąłem po jego rękę, chwyciłem ją i siłą przywarłem do ust. Zdałem sobie sprawę, Ŝe odgłosy tego bębna były biciem mego serca, i jego serca, nas obu. - Wampir westchnął. -Czy ty to rozumiesz? Chłopiec zaczął coś mówić i potrząsnął głową. - Nie.., to jest tak - powiedział. -To jest... to jest... - Oczywiście - odrzekł wampir, odwracając wzrok. - Chwileczkę, chwileczkę - powiedział chłopak -taśma juŜ się prawie kończy, muszę ją odwrócić. Wampir spokojnie przyglądał się, jak chłopak zmieniał taśmę i ponownie włączył magnetofon. - I co stało się potem? - Usłyszał po chwili. Twarz chłopaka była spocona, więc wytarł ją chusteczką. - Zmienił się mój sposób widzenia - podjął na nowo wampir. -Widziałem rzeczy wokół siebie tak, jak widzą to wampiry. - Jego głos był z lekka obojętny, wydawało się, jakby myśli wampira przez moment odbiegły gdzieś dalej. Zaraz jednak poprawił się na krześle i kontynuował: - Lestat stał ponownie przy schodach i dostrzegałem teraz to, czego poprzednio nie widziałem. Przedtem jego skóra wydawała mi się biała, tak uderzająco biała, Ŝe w nocy prawie świeciła. Teraz widziałem go, jakby był kimś takim samym jak ja. Jego twarz promieniała, ale nie była wcale świecąca. Zobaczyłem wtedy takŜe, Ŝe nie tylko Lestat zmienił się, lecz i wszystko, co mnie wokół otaczało. To było tak, jakbym dopiero teraz po raz pierwszy zaczął widzieć kolory i prawdziwe

kształty rzeczy. Widok guzików na czarnym surducie Lestata tak przykuł moją uwagę, Ŝe wpatrywałem się w nie przez dłuŜszą chwilę, aŜ on zaczął się śmiać ze mnie. A i śmiech ten słyszałem teraz tak, jak nigdy wcześniej. Nadal teŜ słyszałem jego serce niczym uderzenia w bęben. Miałem zamęt w głowie, bo kaŜdy nowy dźwięk nakładał się na poprzedni, tworząc mieszaninę odgłosów, aŜ do chwili gdy nauczyłem się je oddzielać, a wtedy, choć nakładały się na siebie, kaŜdy z nich cichy ale wyraźny, narastający lecz nie ciągły, jak salwy śmiechu - wampir uśmiechnął się z rozkoszą -jak huk dzwonów. - Przestań patrzeć na moje guziki - odezwał się Lestat. -Wstań i idź popatrzeć na drzewa. Wybierz się na spacer i pozbądź się resztek zbytecznego człowieczeństwa w swoim ciele. Tylko nie zakochaj się przypadkiem do szaleństwa w tej nocy, Ŝebyś mógł odnaleźć drogę powrotną do domu! To rzeczywiście była mądra rada. Kiedy bowiem ujrzałem światło księŜyca na bruku przed domem, wpadłem w takie oczarowanie, Ŝe musiałem spędzić tam chyba z godzinę. Minąłem bez większego zainteresowania kaplicę w ogrodzie, i stojąc pomiędzy zagajnikami bawełny i dębami, wsłuchiwałem się w noc, jak gdyby był to chór szepczących kobiet, przywołujących mnie do swych piersi. Co do mojego ciała, nie było jeszcze całkowicie przemienione i jak tylko zacząłem jako tako odróŜniać dźwięki i obrazy, poczułem fizyczny ból. Opuszczały mnie wszystkie moje człowiecze fluidy, wypychane przez nową postać. Umierałem jako człowiek, a przecieŜ byłem najzupełniej Ŝyw jako wampir. Wraz z budzącymi się zmysłami, musiałem nadzorować śmierć mojego ludzkiego ciała, choć nie bez pewnego niepokoju, a wkrótce nawet strachu. Wbiegłem z powrotem na schody i wpadłem do górnego holu, gdzie zastałem Lestata przeglądającego moje papiery dotyczące plantacji, porównującego wydatki i zyski za ostatni rok. - Jesteś bogatym człowiekiem - odezwał się do mnie, gdy wszedłem. - Coś niedobrego dzieje się ze mną! -krzyknąłem. - Po prostu umierasz, to wszystko. Nie bądź głupcem. Czy nie masz tutaj jakichś dobrych lamp? Tyle pieniędzy i nie moŜesz sobie nawet pozwolić na porządne olejowe lampy w pokojach. Ta lampa wisząca na zewnątrz, przynieś mi ją. - Umieram! - krzyknąłem. -Umieram! - KaŜdemu się to przytrafia - stwierdził, odmawiając przyjścia mi z pomocą. Nawet teraz, gdy na to patrzę, pogardzam nim. Nie dlatego, Ŝe bałem się, ale dlatego, Ŝe mógł powiedzieć mi o tych wszystkich zmianach, jakie przechodziłem z większym szacunkiem. Mógł mnie uspokoić i powiedzieć, Ŝe mogę przyglądać się swojej własnej śmierci z taką samą fascynacją, z jaką przyglądałem się i czułem tamtą noc. Nie zrobił tego jednak. Lestat zawsze

bardzo róŜnił się ode mnie. Zupełnie nie byliśmy do siebie podobni, wampir nie powiedział tego tonem przechwałki. Powiedział to tak, jakby naprawdę chciał, by było właśnie odwrotnie. - Moris - westchnął. -Umierałem zatem szybko, co oznaczało, Ŝe równie szybko zmniejszała się moja zdolność odczuwania bólu. Teraz Ŝałuję, Ŝe nie zwróciłem na to większej uwagi. Lestat tymczasem odstawiał idiotę. - O do diabła! - zaczął krzyczeć. -śe teŜ nie przygotowałem nic dla ciebie! Co za głupiec ze mnie! - No właśnie - miałem ochotę powiedzieć, ale nie zrobiłem tego. - Czy zdajesz sobie sprawę, co to oznacza? - podjął Lestat. -Będziesz musiał połoŜyć się ze mną tego ranka. Nie przygotowałem dla ciebie osobnej trumny. Wampir zaśmiał się. - Trumna wywołała u mnie taką panikę, Ŝe jak sądzę, wypełniła całą zdolność ludzkich odruchów, jakie mi pozostały. Potem doszło do mnie i to, Ŝe będę musiał dzielić ją z Lestatem. On tymczasem był juŜ w sypialni ojca, Ŝycząc mu dobrej nocy, mówiąc, Ŝe przyjdzie do niego nad ranem. - Ale dokąd ty idziesz, dlaczego musisz Ŝyć w taki sposób - utyskiwał starzec, aŜ Lestat stracił cierpliwość. Przedtem jeszcze był dla niego bardzo łaskawy, niemal nadskakujący, teraz jednak zaczął zachowywać się despotycznie. - CzyŜ nie opiekuję się tobą? Czy nie zapewniłem tobie lepszego dachu nad głową niŜ ty kiedykolwiek mnie? Jeśli chcę spać cały dzień, a pić całą noc, tobie nic do tego, do diabła. Staruszek począł jęczeć i pochlipywać. Jedynie moim szczególnym stanem i nadzwyczajnym wyczerpaniem mogę wytłumaczyć, Ŝe nie ująłem się za nim. Przyglądałem się tej scenie przez otwarte drzwi, zauroczony kolorami kołdry na łóŜku starca i gamą kolorów występujących na jego twarzy. Jego niebieskie Ŝyły pulsowały na tle róŜowego i szarego ciała. Nawet Ŝółć jego starych zębów robiła na mnie wraŜenie, i stałem zahipnotyzowany drŜeniem jego warg. - Co za syn, co za syn - mamrotał, nie podejrzewając nawet, jak bardzo miał rację. - No, dobrze, idź zatem. Wiem, Ŝe masz gdzieś jakąś kobietę i odwiedzasz ją, jak tylko jej mąŜ wychodzi. Podaj mi mój róŜaniec. Co się stało z moim róŜańcem? Lestat powiedział coś bluźnierczego i podał mu róŜaniec... - Ale... - wtrącił chłopak. - Taak? - zapytał wampir. -Wydaje mi się, Ŝe nie pozwoliłem ci na zadawanie pytań. - Chciałem tylko zapytać... przecieŜ w róŜańcu jest krzyŜ?

- Ach, te pogłoski o krzyŜach - zaśmiał się wampir. -Masz na myśli nasz strach przed krzyŜem? - Strach przed patrzeniem na niego - dodał chłopak. - Nonsens przyjacielu, czysty nonsens. Mogę patrzeć na wszystko, na co tylko mam ochotę, i nawet szczególnie lubię patrzeć na krucyfiks. - A co z tymi pogłoskami o dziurkach od klucza, Ŝe wampiry potrafią... stać się parą i przechodzić przez nie. - Chciałbym, aby tak było - zaśmiał się wampir. -Jakby to było wspaniale przechodzić przez nie i wyczuwać ich charakterystyczny kształt, muskający nasze ciała. Nie - pokręcił głową -to jest absolutna, jak wy to dzisiaj nazywacie... bzdura. Chłopak zaśmiał się wbrew sobie, zaraz jednak spowaŜniał. - Nie moŜesz być taki nieśmiały w rozmowie ze mną - zauwaŜył wampir. -Co znowu tym razem? - Ta historia o kołkach wbijanych w serce - wykrztusił chłopak, rumieniąc się na twarzy. - To samo - odpowiedział wampir. -Bzdura. Wyraźnie wymówił obie sylaby wyrazu, tak Ŝe młody człowiek uśmiechnął się pod nosem. - śadnej siły magicznej, jakiejkolwiek. Ale dlaczego nie palisz? Widzę, Ŝe masz papierosy w kieszeni koszuli. - O, dziękuję - odpowiedział, jakby sugestia ta była czymś niezwykle wspaniałomyślnym. Jednak gdy tylko przytknął papierosa do ust, jego dłonie zaczęły się tak trząść, Ŝe rozdarł delikatny kartonik z zapałkami. - Pozwolisz ? - Wampir odebrał mu pudełko i zręcznie podsunął zapaloną zapałkę. Chłopak zaciągnął się z oczyma wlepionymi w palce wampira. Ten usiadł z powrotem na miejsce, lekko szeleszcząc ubraniem. -Popielniczka jest na umywalce - dodał, a chłopak ruszył nerwowo w jej stronę. Przez moment przyglądał się zmiętym niedopałkom w popielniczce, a zobaczywszy niewielki kosz na śmieci pod umywalką, opróŜnił ją i szybko połoŜył na stole. Po chwili odłoŜył papierosa, na którym widać było wyraźne wilgotne plamy od palców. - Czy to pana pokój? - zapytał. - Nie - odparł wampir. -Po prostu pokój. - Co zatem stało się dalej? - Powrócił do rozmowy chłopak. Wampir zdawał się przyglądać kłębom dymu unoszącym się nad stołem.

- A, prawda, co koń wyskoczy wróciliśmy do Nowego Orleanu - odrzekł. - Lestat miał tam swoją trumnę w nędznym pokoiku niedaleko wałów fortecznych na skraju miasta. - Czy wszedł pan do tej trumny? - Nie miałem wyboru. Błagałem Lestata, by pozwolił mi ukryć się w skrytce na rzeczy, ale ten roześmiał się zaskoczony. - CzyŜbyś nie wiedział, kim teraz jesteś? - zapytał. - Ale - odrzekłem -czy trumna ma jakąś siłę magiczną? Czy to musi mieć taki kształt? - przekonywałem. W odpowiedzi znów usłyszałem jego śmiech. Cały ten pomysł zupełnie mi się nie podobał, ale gdy tak spieraliśmy się, zdałem sobie nagle sprawę, Ŝe to nie strach przed wejściem do trumny paraliŜuje mnie, a właśnie brak strachu. W ciągu całego mojego Ŝycia odczuwałem lęk przed zamkniętymi pomieszczeniami. Urodzony i wychowany w domach francuskich, z wysokimi sufitami, o oknach na całą szerokość ściany nie byłem przyzwyczajony do małych pomieszczeń i myśl o zamknięciu w pudle trumny powinna przyprawiać mnie o drŜenie. Do tej pory nawet w konfesjonale w kościele czułem się nieprzyjemnie. To było zupełnie zrozumiałe. Teraz zdałem sobie sprawę, gdy tak wzbraniałem się przed wykonaniem polecenia Lestata, Ŝe właściwie nie odczuwam juŜ podobnych, nieprzyjemnych sensacji. Zaledwie tylko je sobie przypominałem, wyłącznie z przyzwyczajenia, z niemoŜności raczej wpasowania się jeszcze w swój obecny kształt. - Źle robisz - w końcu stwierdził Lestat. - JuŜ prawie brzask. Wiesz co, powinienem pozwolić ci umrzeć. Słońce wypali krew, którą ci dałem, w kaŜdej tkance, w kaŜdej Ŝyle. Nie powinieneś wcale odczuwać takiego lęku. Myślę, Ŝe przypominasz człowieka, który stracił nogę lub rękę, a ciągle jeszcze twierdzi, Ŝe odczuwa tam ból. No cóŜ, była to z pewnością najinteligentniejsza i najbardziej poŜyteczna uwaga, jaką kiedykolwiek wypowiedział w mojej obecności i to właśnie przywołało mnie do porządku. - Słuchaj no, ja w kaŜdym razie kładę się do trumny - powiedział wreszcie tonem tak pogardliwym, na jaki tylko on mógłby się zdobyć. - I kładź się lepiej na mnie, jeśli ci Ŝycie miłe. Zrobiłem, jak kazał. Po chwili leŜałem na nim twarzą w dół, zupełnie zmieszany i skonfundowany brakiem wewnętrznego oporu i lęku oraz przepełniony niesmakiem przebywania tak blisko niego, jakkolwiek był przystojny i intrygujący. Zasunął wieko trumny. Zapytałem go, czy juŜ zupełnie umarłem jako człowiek śmiertelny. Całe bowiem moje ciało bolało mnie i odczuwałem nieznośne mrowienie. - Nie - odparł -jeszcze niezupełnie. Kiedy tak się juŜ stanie, będziesz słyszał i widział, jak wszystko wokół ciebie się zmienia, ale nie będziesz odczuwał bólu. Poczekaj do jutra.

Śpij juŜ. - Czy miał rację ? Czy rzeczywiście był pan... martwy następnego dnia po przebudzeniu ? - Tak, powiedziałbym raczej zmieniony, bo rzecz jasna Ŝyję przecieŜ nadal. Minęło trochę czasu, zanim moje ciało całkowicie oswobodziło się z ludzkich fluidów i materii, których juŜ więcej nie potrzebowało. Gdy zdałem sobie wreszcie z tego sprawę, przyszła pora na następną fazę - pozbywanie się ludzkich odczuć. Pierwszą rzeczą, która stała się dla mnie oczywista, jeszcze gdy z Lestatem montowaliśmy trumnę na marach i kradliśmy drugą z pobliskiej kostnicy, był fakt, Ŝe Lestat zupełnie nie przypadł mi do gustu. Byłem jeszcze daleki od bycia mu równym, ale nie tak jak przed fizyczną śmiercią mego ciała. Nie potrafię tego teraz wytłumaczyć z oczywistych powodów. Jesteś tym, kim byłem i ja przed przemianą. Nie moŜesz tego zrozumieć. Ale zanim zmarłem, spotkanie z Lestatem było dla mnie przeŜyciem tak absolutnie przytłaczającym, jak dotąd jeszcze nic w moim Ŝyciu. Nawiasem mówiąc, twój papieros wypalił się juŜ całkowicie. Chłopak szybko zgasił papierosa o szklane ścianki popielniczki. - Czy chce pan przez to powiedzieć, Ŝe gdy zniknęła róŜnica między wami, stracił on cały swój... urok ? -zapytał z oczyma utkwionymi w wampira, wyciągając ponownie papierosa i zapałki, juŜ bez poprzedniego zdenerwowania. - Tak, zgadza się - odpowiedział wampir z oczywistą przyjemnością. -PodróŜ do Pointe du Lac była fascynująca, ale ciągłe ględzenie Lestata było z całą pewnością nudne i mocno przygnębiające. Daleko mi było jeszcze do tego, aby osiągnąć jego formę. Miałem nadal obumarłe ręce i nogi, którymi odtąd musiałem walczyć o Ŝycie, mówiąc jego słowami. Przekonałem się o tym tej nocy, kiedy przyszło mi zabić po raz pierwszy. Wampir przechylił się ponad stołem i delikatnie strącił popiół z klapy marynarki młodego męŜczyzny, który przypatrywał się temu z trwogą. - Wybacz - powiedział wampir. -Nie chciałem cię przestraszyć. - Nie, to ja przepraszam - wykrztusił z siebie chłopak. -Po prostu odniosłem nagle wraŜenie, Ŝe ręka pańska jest nadzwyczajnie... nadzwyczajnie długa. Dosięgnął pan mnie z tak daleka, wcale się przecieŜ nie ruszając! - Nie - odparł wampir, składając ponownie dłonie na kolanach. -Przesunąłem się do przodu, tylko tak szybko, Ŝe tego nie zauwaŜyłeś. To było złudzenie. - Przesunął się pan do przodu? Ale przecieŜ wcale nie! Siedział pan tam, na swoim miejscu, dokładnie tak jak w tej chwili. - Nie - powtórzył stanowczo wampir. -Przesunąłem się do przodu, tak jak

powiedziałem. Proszę, zrobię to raz jeszcze. Powtórzył sztuczkę, wprowadzając chłopaka ponownie w osłupienie zmieszane z przestrachem. - Znów tego nie widziałeś, a przecieŜ gdybyś spojrzał na moje wyciągnięte ramię, to wcale nie wydałoby się tobie nadzwyczajnie długie. - Podniósł dłoń z palcem wskazującym, wyciągniętym do góry, jak gdyby był aniołem na chwilę przed oznajmieniem Słowa BoŜego. -Miałeś właśnie okazję doświadczyć róŜnicy w dostrzeganiu rzeczy, jaka istnieje między tobą a mną. Dla mnie mój ruch wydał się wolny i nieco ocięŜały, a odgłos strzepywania popiołu z twojej marynarki był dobrze słyszalny. Nie chciałem ciebie przestraszyć, ale teraz być moŜe rozumiesz, jaką ucztą dla zmysłów był dla mnie powrót do Pointe du Lac. - Tak - odrzekł chłopak, choć nadal był wyraźnie wstrząśnięty. Wampir przyglądał mu się przez chwilę, po czym powrócił do opowiadania: - O czym to mówiliśmy... - O pierwszym zabójstwie - przypomniał chłopak. - Tak, ale na początku powinienem jeszcze powiedzieć, Ŝe sprawa z plantacją straszliwie się zagmatwała. Ciało zarządcy zostało znalezione, odkryto takŜe ślepego starca w głównej sypialni i nikt nie potrafił wytłumaczyć jego obecności. Jednocześnie nikt nic mógł mnie odszukać w Nowym Orleanie. Siostra skontaktowała się z policją i kilku policjantów było juŜ na miejscu, gdy przybyliśmy do Pointe du Lac. Oczywiście ściemniło się juŜ zupełnie. Lestat szybko objaśnił, Ŝe nie mogę pozwolić na to, by policjanci widzieli mnie dobrze, nawet w minimalnym świetle. Szczególnie teraz, gdy ciało moje znajdowało się jeszcze w szczególnym stanie transformacji. Rozmawiałem więc z nimi w alei dębowej przed domem, ignorując zupełnie wyraŜone przez nich Ŝyczenie, abyśmy weszli do środka. Wytłumaczyłem im, Ŝe byłem poprzedniej nocy w Pointe du Lac oraz Ŝe ślepy staruszek jest moim gościem. Co do zarządcy, nie widziałem go wczoraj wcale i o ile wiem, pojechał w interesach do Nowego Orleanu. Kiedy odjechali i cały zamęt nieco się uciszył, powoli doszedłem do siebie. W tym czasie zaczął wykształcać się we mnie obojętny stosunek do Ŝycia i niedbałe traktowanie rzeczywistości, cecha tak charakterystyczna dla wszystkich wampirów. Dostrzegłem jednakŜe pewne kłopoty, jakie wiązały się z plantacją. Niewolnicy byli w stanie całkowitego zdezorientowania i przez cały dzień nie wzięli się do pracy. Mieliśmy wtedy duŜą farbiarnię, a zarządzanie plantacją było sprawą niezwykłej wagi. Było na szczęście kilku nadzwyczaj inteligentnych niewolników, którzy z powodzeniem mogli przejąć obowiązki zamordowanego zarządcy, jeśli tylko dałbym wyraz uznaniu ich zdolności. Przyjrzałem się im

dokładnie i przekazałem zarządzanie plantacją najlepszym, obiecując w nagrodę dom zarządcy. Dwie młode kobiety sprowadziłem do domu, aby zajmowały się ojcem Lestata. Oznajmiłem im, Ŝe Ŝyczę sobie szczególnej prywatności i nie chcę nikogo widywać. Obiecałem takŜe pieniądze, nie tylko za opiekę nad starym i słuŜbę, ale i za to, by zostawiły nas, w miarę moŜności, w całkowitym spokoju. W tym czasie nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, Ŝe ci właśnie niewolnicy będą pierwszymi, choć prawdopodobnie jedynymi, którzy mogą podejrzewać, Ŝe Lestat i ja nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, Ŝe ich doświadczenia z tym, co nadprzyrodzone, są o wiele bogatsze niŜ u białych. W swojej własnej ignorancji uwaŜałem ich za dzikusów, nieco tylko udomowionych niewolnictwem. To był wielki błąd. Ale po kolei. Miałem mówić o mojej pierwszej ofierze. Lestat spartaczył wszystko swoim charakterystycznym brakiem poczucia zdrowego rozsądku. - Spartaczył ? - wtrącił chłopak. - Nie powinienem był rozpoczynać tego od razu od istot ludzkich. No, ale tego to juŜ musiałem nauczyć się sam. Lestat zawyrokował, byśmy wyruszyli na poszukiwania na bagna, zaraz po tym, jak odprawiłem policjantów i niewolników. Zrobiło się późno i chaty niewolników były zupełnie ciemne. Wkrótce straciliśmy z oczu światła Pointe du Lac. Byłem bardzo podniecony. Znów odczuwałem to samo - strach pomieszany z zakłopotaniem. Lestat, gdyby miał w sobie trochę inteligencji, mógłby wytłumaczyć mi rzeczy dotyczące mojej obecnej postaci, by nie napawały mnie niepotrzebną obawą -Ŝe nie muszę się bać bagien, Ŝe Ŝaden owad czy wąŜ nie jest w stanie wyrządzić mi najmniejszej krzywdy oraz Ŝe powinienem koncentrować nowo nabyte zdolności, aby widzieć w absolutnej ciemności. Zamiast lego naskakiwał na mnie ze swoimi ciągłymi potępieniami. Interesowały go wyłącznie nasze ofiary, dokończenie mojej inicjacji w nowym Ŝyciu. Kiedy w końcu dotarliśmy do naszych zdobyczy, przynaglił mnie do akcji. Była to mała grupa niewolników, uciekinierów z plantacji. Nocowali na moczarach. Lestat był juŜ wcześniej tutaj i porwał parę osób z tej grupy. Obserwował ich z ciemności, czekając, aŜ tylko którykolwiek oddali się od ognia, lub wysysał z nich krew podczas snu. Nie zdawali sobie sprawy z obecności wampira. Przyglądaliśmy się im dobrą godzinę, zanim któryś z męŜczyzn - grupa składała się z samych męŜczyzn - wyszedł ze światła i podszedł całkiem blisko nas, ukrytych w rosnących nieopodal drzewach. Rozpiął spodnie i zajął się całkiem prozaiczną czynnością fizjologiczną. Kiedy zbierał się juŜ do odejścia, Lestat potrząsnął mnie i powiedział: „Bierz go!” Wampir uśmiechnął się nieznacznie na widok rozszerzających się oczu chłopaka. - Sądzę, Ŝe byłem wtedy równie przeraŜony, jak ty byłbyś na moim miejscu -